...
Powrót?. Gdzieś nad Polską. 4 sierpnia 1944.
Co by nie mówić, Anglicy spisali się na medal. Dostarczyli nam wystarczającą ilość maszyn, aby cała brygada mogła przedostać się do okupowanej Polski. Co prawda zostaliśmy podzieleni na 2 zrzuty, jednak do 6 sierpnia cała SBS powinna znaleźć się w stolicy.
Wszyscy byli z jednej strony przerażeni, a z drugiej czuli radość z powodu powrotu do ojczyzny.
Bliźniaki cały czas gadali o tym, co zrobią jak tylko dostaną przepustkę. Dawid zastanawiał się, czy jego dziewczyna żyje. Adolf Tymowski nic nie mówił. Od chwili startu zmawiał różaniec.
Ja z początku starałem się zasnąć, jednak dość brutalnie przekonałem się, że w sen w C-47 jest niemożliwy.
Naprawdę nie wiem, jakim cudem udało nam się dostać do Polski bez żadnych strat.
Na pewno dużą rolę odegrała tu pora, w której lecieliśmy. Noc.
Gdzieś tak kolo 3:30 jeden z pilotów wszedł do naszego przedziału i zakomunikował:
-Jesteśmy nad Polską! Jesteśmy nad Polską!
-To ja już mogę skakać.-odparł Marcin Belerakowicz.
-To skacz. Myślę, że powinieneś się przedrzeć do Warszawy w kilka godzin.-odpowiedział jego bliźniak.
-Ta. Tylko nie zapomnij kupić fajek.-dodałem.
Marcin wstał i przypiął swoją uprząż do rurki i ruszył w kierunku drzwi.
-Nie wygłupiaj się! Siadaj na tyłku, głupku!-warknął Adolf, któremu żart się wyraźnie nie spodobał.
Kilkadziesiąt minut później siedziałem sobie z zamkniętymi oczami. Wyobrażałem sobie, że jestem już w Warszawie. Zastanawiało mnie to, czy rozpoznam którąś z moich sióstr. Ostatni raz je widziałem 5 lat temu.
Gdy tak dumałem, przyszedł do mnie jeden z szeregowców z II drużyny.
-Panie plutonowy. Jest problem.
-E?okay, ale czemu przychodzisz z tym do mnie?
-Bo tu chodzi o pana porucznika.
-A konkretniej?
-Jest jakby?nieobecny.
Zaciekawiony ruszyłem w kierunku mojego brata. Ten siedział najbliżej drzwi. Faktycznie. Szeregowy miał rację. Był nieobecny.
Gapił się w podłogę, nie dając oznak życia.
-Tadek!-krzyknąłem.
Brat się nie ruszył.
-Poruczniku!
Ciągle nic.
-Chyba jest w szoku.-stwierdził szeregowiec.
-No popatrz. Dzięki za informację.
Zacząłem trząść brata, jednak ten nadal zachowywał się jak kłoda. Absolutnie zero kontaktu. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł:
-Daj manierkę!
Żołnierz posłusznie dał mi pojemnik z wodą.
Odkręciłem ją i chlusnąłem w twarz Tadka prawie całą zawartość.
Podziałało.
-Co jest?! Co się stało?!
-Nic. Byłeś chwilowo niedysponowany.-odparłem.
-Ja? Przecież cały czas czuwam. Żarty sobie stroisz?
Ja i szeregowiec wymieniliśmy się spojrzeniami.
Wtedy zapaliło się czerwone światełko.
-Wstawać!-krzyknąłem.
-Ty się chyba zapominasz, plutonowy!
-E?faktycznie, wybacz, Tadziu. Zawsze chciałem to powiedzieć.
-Wracaj na miejsce!
Wstawać!
27 osób wstało.
-Przypiąć się!
Wszyscy przypięliśmy swoje spadochrony do rurki.
-Sprawdzić ekwipunek i spadochrony!
Stałem między Marcinem a Dawidem.
Ja sprawdziłem spadochron Marcina. Tak jak uczyli na szkoleniu. Najważniejsze były paski na ramionach. Pociągnąłem za nie kilka razy. Nadal się trzymały. To samo musiał zrobić Dawid z moim spadochronem, bo poczułem w okolicy barku mocny ból.
-Potwierdzić gotowość!
Wszyscy zaczęliśmy zgłaszać gotowość. Ja miałem swój szczęśliwy 18 numer.
Wtedy odezwała się artyleria.
Z początku pociski przelatywały obok nas, jednak parę sekund później trafiony został silnik.
-O cholera. Spadamy!-jęknął dowódca III drużyny.
-Nieprawda.- szybko odparł Tadeusz.
-Wyjrzałem przez okno. Pozostałe samoloty również obrywały, jednak nasz na razie był w najgorszym stanie.
Po chwili odłamek szkła trafił chłopaka, który stał tuż obok Tadeusza.
-Cholera! Jędrzej dostał!
Ktoś schylił się nad nim po czym zakomunikował:
-Żyje! Jeszcze żyje.
-Odczep go. Niech leci do Rosjan!-rozkazał Tadeusz.
Ranny został odczepiony od rurki i posadzony na ławce.
Tadek odwrócił się do kabiny pilotów i krzyknął:
-Mamy rannego, dolecicie z nim do Rosjan?
Jeden z pilotów się wychylił i krzyknął:
-Jasne. Macie to jak w banku.
-Byle tylko wyskoczyć, byle tylko wyskoczyć. Powtarzałem cały czas w głowie.
Po chwili zobaczyłem, jak po lewej stronie spada jeden z Douglasów.
Kilku chłopaków z niego wyskoczyła. Reszta nie.
-Skaczmy do cholery!-krzyknąłem.
-Czekamy na zielone światło! Odpowiedział Tadeusz.
-Na co?! Człowieku zaraz nic z nas nie zostanie.
-Zamknij się i wykonuj polecenia!-odparł dowódca.
Zamknąłem oczy. Zacząłem się modlić, by to wszystko się skończyło. Pomogło- Ostrzał zrobił się słabszy.
-Zielone światło!
-Jazda!-wykrzyknął Tadziu, rzucając się w ciemną otchłań.
Moja kolej nastąpiła po około 20 sekundach. Stanąłem w drzwiach. Oparłem się o zewnętrzną część kadłuba i rzuciłem się w dół.
Prawie od razu poczułem jak spadochron hamuje mój lot. Byłem w powietrzu. Można powiedzieć, że bezpieczny. A pode mną była walcząca Warszawa.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.