...
?Byłbyś dobrym oficerem?? Warszawa. 6 sierpnia 1944.
Siedziałem oparty o ścianę, Było ciemno, bardzo ciemno. Brygada w końcu dotarła do Starego miasta.
Gapiłem się na kolumnę niemieckich jeńców. 2-3 setki fryców dostały się do niewoli po tym, jak zaatakowaliśmy zachodnią część dzielnicy. Tę, która była w rękach Niemców.
Naglę poczułem, że jestem głodny, dlatego udałem się do najbliższego budynku, gdzie były bliźniaki, Adolf i Arek.
-Jak tam, panie?- zapytał Maciek, gdy mnie zobaczył.
-A jak ma być. Jestem zmęczony, ale nie mogę zasnąć. Nie po tym, co się stało dziś.
-Ciągle wspominasz to, co się stało dziś w nocy? E?przesadzasz.
?Przesadzasz?. Jak to łatwo powiedzieć. ?Przesadzasz??
Cholera, jak bardzo chciałbym pozbyć się myśli odnośnie sierżanta i tego, że jeszcze kilka godzin temu żył. A teraz jest martwy. A my nie zabraliśmy jego zwłok. Przez co jakiś pieprzony szwab weźmie jego rzeczy.
Usiadłem przy stole i wyciągnąłem swoją manierkę. Była pusta, więc poprosiłem o wodę Marcina.
Gdzieś przeleciał samolot. Ktoś pokrzykiwał na jeńców. Mój ojciec wydzierał się na jakiegoś sierżanta, a Arek starał się ogolić.
Wszystko było takie?normalne. Takie spokojnie?no, nie licząc mojego ojca.
W pewnym momencie poczułem, że zaraz zwymiotuję. Wstanę. Wyjdę z budynku i zwrócę wszystko, co jadłem w przeciągu ostatnich kilku godzin.
-Witek, chcesz kiełbasy. Te cholerne szwaby mają prawdziwą śląską! Wyobrażasz to sobie. Od lat nie jadłem Śląskiej. Albo Podwawelskiej. A pieprzone hitlersyny miały tego na kilogramy.
Gestem ręki oświadczyłem, że nie mam ochoty na żadne jedzenie. W ułamku sekundy głód przestał mi dokuczać. Za to przyszły mdłości.
Schowałem twarz w rękach. Ścisnąłem je z całej siły, mając nadzieję, że to zaraz się skończy. Ale nie chciało.
Postanowiłem, że wyjdę na świeże powietrze. Bo w budynku za bardzo śmierdziało przeróżnymi kiełbasami i, na moje nieszczęście, serami z Niemiec.
-Ej, ej! A ty gdzie. Przecież zaraz Dawid z zupką przyjdzie!- zawołał Arek.
-W dupę sobie wsadź tą zupę.-odpowiedziałem, ale niemal na pewno Langer niego nie usłyszał. Po prostu powiedziałem to za cicho.
Wychodząc z budynku, potrąciłem jakiegoś powstańca z ręką na temblaku. Mruknąłem coś co przypominało ?przepraszam? i ruszyłem do uliczki, w której mogłem spokojnie oddać się przyjemności o nazwie ?rzyganie?.
Jednak gdy doszedłem na miejsce, spojrzałem na ścianę budynku. Chwilę pomyślałem i doszedłem do wniosku, że nie chcę mi się wymiotować. To było coś innego.
Postanowiłem, że pójdę do lekarza po jakieś krople czy coś.
Jednak Kapitan doktor Kętrzyński znajdował się w budynku, gdzie były kiełbasy i ser.
Dlatego nim wszedłem, zaczerpnąłem trochę świeżego powietrza i przez moment starałem się nie oddychać.
Po około 20 sekundach musiałem jednak skapitulować. Jednak?nie było tak źle.
Doktor dał mi jakieś tabletki o kolorze skóry świni. Kazał popić czymś, więc wziąłem kubek ze stołu i nalałem sobie trochę wody.
-Plutonowy Lewicki! Natychmiast do dowódcy kompanii.- krzyknął ktoś z zewnątrz.
-A ojciec czego znowu chce?- pomyślałem, zabierając ze sobą kubek.
Wyszedłem z budynku. Nie musiałem szukać ojca. Stał z Tadkiem i jakąś dziewczyną na środku drogi.
-Plutonowy Witold Lewicki melduje się?
-Nie rób sobie jaj!- warknął ojciec. Spójrz kogo spotkaliśmy!
Rozejrzałem się po ulicy. Nikogo godnego uwagi nie zauważyłem.
-Nie najlepiej się czuję. Mów w końcu, o co ci chodzi.
Porucznik kiwnął w kierunku dziewczyny.
Śliczna dziewczyna uśmiechnęła się w moim kierunku, jednak ja, zamiast odwzajemnić uśmiech, spytałem:
-Tadek znalazł sobie w końcu dziewczynę? Gratuluję.
-Nie poznajesz, idioto?- spytał brat.
-To może ja sama się przedstawię?- powiedziała łagodnie dziewczyna.
Gdy usłyszałem głos tej dziewczyny, kubek sam wyleciał mi z rąk.
-Wiesz, Zosiu. Chyba Witek już wie, kim jesteś.- ogłosił Tadek.
Patrzyłem się na dziewczynę przez kilka chwil. Nie wiedziałem co powiedzieć. Każdy pomysł, na rozpoczęcie rozmowy wydawał mi się głupi, więc w końcu wypaliłem:
-Z?Zosia?
Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i rzuciła mi się na szyję.
-Cześć, braciszku. Zmieniłeś się.
Chwilę tak staliśmy. W sumie mi to odpowiadało. Po raz pierwszy od kilku godzin poczułem ulgę. Zapomniałem o mdłościach. Ba, przyznam, że w pewnym momencie byłem niemal pewny, że się rozryczę.
-No! To wy się sobą nacieszcie, a ja idę złożyć meldunek do waszego wujka.
-To wujek jest z wami?- krzyknęła radośnie Zosia.
-Tak. Jest naszym?zwierzchnikiem. Dowódcą naszego batalionu.- odpowiedziałem.
-To może pójdziemy z tobą, tatku?- spytała słodko Zosia.
-Czemu nie?- odparł ojciec. Chodźcie.
Ruszyliśmy w kierunku tymczasowego sztabu, który znajdował się w kościele.
Zosia pośrodku. Po lewej ja z ojcem a po prawej Tadek. Byliśmy jak rodzina na spacerze w niedzielne popołudnie.
Ale te popołudnie nie mogło trwać długo.
Byłem tak tym wszystkim przejęty, że nie zdałem sobie sprawy z tego, że ktoś wykrzyknął:
-Moździerze! Kryć się!
Najbliżej miałem do budynku piekarni. Ruszyłem do niego czym prędzej, zauważając jednocześnie kątem oka, że Zosia i Tadek biegną za mną.
Wtedy nadleciał pocisk. Poczułem ból w obu nogach, szczęce i w okolicach uszu. Upadłem i straciłem przytomność.
Gdy się obudziłem, stwierdziłem, że nie mam na sobie hełmu i nigdzie nie ma mojego Stena.
Próbowałem wstać, jednak poczułem coś dziwnego. Nie mogłem ruszyć nogami.
Spojrzałem w kierunku dolnych kończyn, ale zamiast nóg, zobaczyłem 2 zakrwawione strzępy.
-Jezu.- mruknąłem.
Starałem się podnieść, jednak ciężko jest się poruszać w takim stanie.
-Tadek! Zośka!- krzyknąłem, jednak ani brata, ani siostry nie było w pobliżu.
Jezu, urwało mi nogi!!- powiedziałem do siebie na głos. Jezu, moje nogi!
Po kilku sekundach ktoś do mnie podbiegł. To, o dziwo, był mój wujek.
-O cholera. Trzymaj się Witek.
Sanitariusz! Dawać tu sanitariusza!
-Wujku.- wymamrotałem, będąc na wpół przytomnym.
-Tak?
-G?gdzie?gdzie jest Tadeusz i Zosia.
-Zosia?
-Zosia!
Wujek się rozejrzał i mruknął cicho.
-Chryste?
-Co jest??- spytałem.
-Tadek.
-Co z nim?!
-Sam spójrz...
Odwróciłem głowę na tyle, ile mogłem. Zobaczyłem mojego brata, który leży jakieś 5 metrów za mną. Nie miał połowy głowy i miał urwaną prawą rękę.
-Nie patrz się tam! Słyszysz! Nie gap się!- krzyknął kapitan.
Sanitariusz! Gdzie jest ten pieprzony sanitariusz?!
Trzymaj się Witek! Zaraz sprowadzę pomoc.
Starałem się przeczołgać gdzieś pod ścianę. Byle tylko zejść z ulicy??zejść?? Wypełzać się.
Wtedy poczułem, jak ktoś łapie mnie za kołnierz i ciągnie.
-Dzięki stary.- odparłem. Gdyby nie ty, czołgałbym się godzinami.
-Nie ma sprawy, Witku.- odpowiedziała postać.
Znowu zamarłem.
-Witek, nic Ci nie jest?
Normalnie odpowiedziałbym ironicznie, że wszystko okay. A te urwane nogi mam dla ozdoby. Ale nie teraz.
-Witek, wszystko okay?
-Nicewicz? Przecież?
-Przecież co?- odpowiedział sierżant.
-Przecież widziałem, jak zginąłeś. Widziałem twoje zwłoki! Dostałeś chyba z pół magazynka w klatkę piersiową.
-A tak. Faktycznie. Wiesz, że śmierć jest nawet przyjemna? Ja poczułem w pewnym momencie pocisk z mg 42, ale po chwili nie było już niczego. Tylko taka fajna cisza.
I cisza?.i cisza.
Nicewicz podszedł do nie. Teraz przyjrzałem mu się dokładnie. Miał ślady po kulach w mundurze.
-Powiedz mi, Witek. Czy uważasz, że byłbyś dobrym dowódcą?
-Co ty pieprzysz! Ja nie mam nóg a w dodatku gadam z trupem kolesia, który zginął dziś rano.
-Właśnie. Widzisz, czepiasz się każdego, że ty jesteś ten biedny, że ojciec nie zrobił z ciebie oficera. A ty do czubków się nadajesz. Uważasz się za lepszego od Tadka, bo co?
-Bo ja potrafię zachować zimną krew!!- odparłem, sam nie wiem czemu.
-Pieprzony hipokryta.
-Jestem sympatyczny!! Ludzie nie raz mówili, że byłbym lepszym dowódcą!
-A nie sądzisz, że oni tak mówią, bo inaczej cały czas byś o tym ględził?
A teraz. Spójrz na siebie. Pieprzona kaleka. Nawet z ulicy nie mogłeś zejść.
-Ja przynajmniej wciąż żyję. A mój trup nie leży kilkaset metrów stąd na północ!
Nicewicz przez całą naszą rozmowę się uśmiechał. Jednak teraz przestał. Podszedł do mnie, wyciągnął z mojej kabury mojego Colta i go odbezpieczył.
-Co ty robisz?
-Spokojnie. Za chwilę będzie już tylko cisza.
Nicewicz przystawił mi broń do głowy i pociągnął za spust.
----------------------------------------------------
-AAAAAAAAAAAA!
-Jezu, Witek. Co się stało?- spytał Adolf.
Spojrzałem na chłopaka. Najwyraźniej go obudziłem.
Potem szybko skierowałem wzrok na swoje nogi. Były na miejscu.
-Ja mam nogi!- mruknąłem, nie będą pewnym tego, co mówię.
-Oczywiście, że masz. A czemu miałeś nie mieć?
-Jasna cholera?to był sen. To był tylko pieprzony sen.- pomyślałem.
Nadal byliśmy na dworcu. Po tym, jak wycofaliśmy się z powrotem do kompanii, ojciec poprosił o sprowadzenie czołgów, a ja, wykorzystując okazję, musiałem się zdrzemnąć.
-A co ci się śniło?- spytał Sokół.
-Oj, wierz mi, Wacek, nie chcesz wiedzieć.- odpowiedział Maciek.
-Znając Witka, pewnie śniła mu się jakaś cycasta Szkotka. Zaczął się do niej dobierać, gdy wpadł jej mąż. I stąd ten krzyk.- dodał Marcin.
-3 pluton! Wstawać!- krzyknął Tadek.
-Co tym razem?- spytałem.
-Idziemy zrobić to, czego nie zrobiliśmy kilka godzin temu. Bierzcie TNT. Będzie nam potrzebne.
Wstałem i ruszyłem do wyjścia.
W tym momencie ktoś znowu puścił płytę Fogga.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.