Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Turambar

Forumowicze o Sobie VIII

Polecane posty

No tak, caly dzien mnie w chacie nie bylo, wiec ciekawa dyskusja mnie ominela :(

Naleze do miesozernych. Tak, kazde mieso zjem, niewazne jak przygotowane z wyjatkiem surowego. Nie zjem tez watrobki (przykre wspomnienia z dziecinstwa)... Nie cierpie warzyw, choc jak sa na talerzu to najprawdopodobniej zjem (zalezy jak podane), choc sam dla siebie nigdy warzyw nie kupuje. Wole owoce.

A co do zupy... hmmm moj rosol rzadzi!! :D Moja corka (3 latka, drobniutka) potrafi cala miche wrabac i chce jeszcze.. Gdzie u licha jej sie to miesci? Choc dla mnie to pomidorowa z makaronem gora, a zwlaszcza robiona przez moja babcie... Choc juz jej (t.zn zupy, nie babci) nigdy nie zjem, bo babci nie ma... :( Moja mama robi cudowna zupe grzybowa... mniam.

A co do korzucha... Jak sie polknie bez trzymania go w gebie to ok, ale staram sie tego unikac... Wymieszam razem z mlekiem, wiec problemu nie ma :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skóra kurczaka jest dobra dopiero wtedy, gdy jest wyschnięta na pergamin, który aż kruszy się w ustach.

Dla mnie kurczak z rożna mógłby w 100% składać się ze skóry. Dobrze spieczona skóra kurza to niebo w gębie. Zresztą ja nie tylko nie wybrzydzam żadnego typu mięsa, ale jeszcze wszystkie kosteczki obgryzam do granic możliwości. Przy mnie jedzenie się nie marnuje...

Zwyczajnie bym wylał go za okno lub w doniczkę. Daleko mu do królowania, a już na pewno nie wyprzedza zupy mlecznej. Mimo wszystko zjadłbym/wypiłbym go jednak, gdyby został podany.

Huh? :huh: No to jednak zjadasz czy karmisz kwiatki?

Zdecydowanie najlepszą opcją będzie upolowanie już wcześniej upolowanych ryb. ;]

Damn. O tej opcji ma ograniczona mózgownica nie pomyślała. Ale mam jeszcze lepszą opcję - może upolować Japończyka, który upoluje te ryby i jeszcze je poda w odpowiedni sposób? A na dodatek zgodnie z kodeksem honorowym sushi-mastera, jeśli sushi będzie nieodpowiednie, to poda siebie samego na surowo.

Wszak jako biedny student nie bardzo mogę sobie pozwolić na jakieś burżujskie potrawy. :/ Słoiki od mamy, ryż/makaron, zupki - tym się obecnie żywię. ;( Da się na tym wyżyć, ale bez przesady... Chyba najwyższy czas nauczyć się przyrządzać coś innego niż jejecznica.

O tak. Niezależne czasy studenckie to niewątpliwa szkoła kulinarna. Z jednej strony można się nauczyć, że prawie wszystko jest jadalne - chleb z samym majonezem to pychota, a kaszka manna na wodzie to rarytasik. Z drugiej strony czasem jednak tę kasę się ma i można coś tam upichcić. Ja co prawda więcej nauczyłem się przy żonie, ale w czasach studenckich coś mi się zdarzyło zrobić. Stałem się mistrzem placków ziemniaczanych, a i zupę owocową robiłem niezłą.

Zupki są zdrowe na brzuszek, pożywne i w ogóle muszę uważać, jak przyjdzie do wyboru męża, żeby umiał je gotować. Bo jak nie, to spadówa, kurka mać.

Ja, przyznam bez bicia, gotować za bardzo nie umiałem. Nie byłem kompletnym kuchennym beztalenciem (patrz wyżej), ale dopiero żona zmotywowała mnie do gotowania. Wychodzi na to, że nie chciało mi się gotować dla siebie samego albo kumpli darmozjadów :tongue: Choć najbardziej i tak lubię z żoną piec placki :happy:

A co do mego fermentującego pytania - ja też lubię wszystkie zupy, nie tylko na ciepło. Bardzo lubię chłodnik i zupę owocową, zwaną przez wielu kisielem z makaronem. Pochłaniam pomidorówki, pożeram gulaszowe i zasysam flaczki. Dla mnie gotować to żaden problem :cool:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ludzie mają w sobie coś takiego, że lubią zielsko z pola przeżuwać.

Ba, powiem nawet, że szpinak z pokrzyw jest całkiem smaczny (ale tylko umiejętnie przyrządzony) - i jaki zdrowy! :>

Co do jedzenia na studiach, to opanowałem do perfekcji podgrzewanie żarcia ze słoiczków, robienie jajecznicy (najlepiej, jak jest w niej więcej kiełbachy niż jajek!) oraz kanapek ze wszystkim, co nie ucieka z chleba. Teoretycznie potrafią zrobić kilka potraw (spaghetti, kurczak w różnych postaciach, a nawet kotlety, czy jakieś zupy), ale zazwyczaj nie ma czasu na pichcenie, a jak już jest, to o wiele prościej wszamać coś prostego/odgrzewanego tudzież udać się do przybliskiej budy z kebabem, ale to tylko w jednym z tych nielicznych momentów, kiedy mam pieniądze. ;]

Ostatnio omijałem FoS szerokim łukiem, bo myślałem, że feministki zjedzą nieustępujących miejsc w autobusie na śniadanie (czy coś), ale przecież jest to chyba jedyny topic, w którym zupełnie niepowiązane ze sobą tematy płynnie przechodzą jeden w drugi. Najs!

A teraz apel do wszystkich: Czy z tematem jedzenia moglibyście przenieść się do 'Kuchni'? :D - NZK

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

niziołka: a czy dyskusja na temat smaku papieru, bądź kredy (takiej szkolnej - mam kumpla, który tę kredę wręcz nałogowo jadł nawet na studiach) też się kwalifikuje do przeniesienia? :P

Teraz można np. porozmawiać nt. wpływu barwników i gramatury papieru na smak :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz można np. porozmawiać nt. wpływu barwników i gramatury papieru na smak :D

Ouach... Aż mi się przypomniał smak tych żutych kartek w tak zwane sople. Polegało to na żuciu papieru tak długo, aż uzyskało się konsystencję papki (fuj, ohydne to było), a następnie sru na sufit w sali lekcyjnej... Pamiętam, że jeden przyklejony w październiku wisiał w sali od niemieckiego jeszcze w czerwcu ^^'

Więcej do tej szkoły już nie zawitałem...

It doesn't taste good...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

E tam. Papier to nic. Mój kolega(jakby to znana wszystkim Mariolka powiedziała - "krejzol") zjadł - całego kwiatka, piach, kawałek rozłupanego pustaka, kawałek twixa który wpadł w błoto. Najlepsze, że wcale po tym nie rzygał :P

Oczywiście każdy chyba przerabiał wciąganie kredy do nosa(ja tam wolę te soczki w proszku :)). Średnio miłe uczucie... ale nie ma to jak ta 'ścieżka' przerobiona już w gimnazjum :)

aż uzyskało się konsystencję papki (fuj, ohydne to było), a następnie sru na sufit w sali lekcyjnej... Pamiętam, że jeden przyklejony w październiku wisiał w sali od niemieckiego jeszcze w czerwcu ^^'

No cóż, u nas od początku roku w sali "maluchów" wisi kilkanaście takich kulek. Ale już się odklejają... jedna mi na łeb ostatnio spadła.

@Niziołka - no bez jaj, znowu temat przeniesiony?! To FoS chyba znowu schodzi na pogodę :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A na dodatek zgodnie z kodeksem honorowym sushi-mastera, jeśli sushi będzie nieodpowiednie, to poda siebie samego na surowo.
Jestem jak najbardziej za upolowaniem Japończyka, który przygotowywałby specjalnie dla mnie przepyszne sushi. :3 ale, jako że nie jestem jakąś ludożerczą kreaturą, ba - w ogóle nie przepadam zbytnio za mięsem (nie licząc kurczaków), to przyrządzanie przez Japończyka potrawy z samego siebie (mimo, iż to nadzwyczaj szlachetnie brzmi: "sushi się nie udało, więc w ramach przeprosin podam siebie!") zamiast ryb, nie jest jednak mile widziane. :<

Swoją drogą przyznaję, że kiedy uczęszczałam do podstawówki, jadłam kartki albo kulki z papieru... Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Nie jestem też w stanie odpowiedzieć na pytanie: ?Po co??. Na szczęście zajadanie się papierem zniknęło u mnie tak szybko, jak się pojawiło. Lecz jeszcze w późniejszych latach spotkałam się z tym dziwnym zachowaniem wśród męskiej części młodzieży...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zjadanie papieru? Raz tylko mi się to zdarzyło. Kiedy zostałem przyłapany na ściąganiu i musiałem zniszczyć dowody :laugh:

Dziwne rzeczy dzieją się w FoSie najpierw jeden zielony zaczyna temat, a potem drugi przychodzi i wygania wszystkich do innego działu :happy:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mientkie z was dzieciątka, jeśli jadaliście tylko papier. Ja z nim osobiście większego problemu nie miałam, ot, zdarzało się, a trawa była z ciekawości, za to jako dziecko obsesyjnie zlizywałam siarkę z boków pudełeczek z zapałkami. Miałam też manię wcinania Linomagu - to taka bardzo popularna maść natłuszczająco-gojąca, na pewno znacie. Pyszności. Notorycznie też oskrobywałam zębami drewniane meble, żułam korek i pewnie robiłam jeszcze mnóstwo innych żenujących rzeczy jako kilkulatka, których już na szczęście nie pamiętam. Do dzisiaj jednak najbardziej dziwi mnie to nałogowe wylizywanie pudełek z zapałkami - nie mam pojęcia, jak mogłam się tym nie struć przy takich ilościach. Aha, i w kółko jadłam śnieg i sople w zimie, dopóki tata nie rozpuścił odrobiny białego puchu w szklance i nie zobaczyłam, że otrzymana woda jest brudnożółta i pełna jakiegoś świństwa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siarka z zapałek ma dosyć ciekawy smak. Może nie jadłem nałogowo, ale zdarzało mi się. Maści nie próbowałem i pewnie nie będzie mi już dane spróbować.

Sople wcinałem jeszcze parę lat temu (całkiem miłe w smaku), na (nie)szczęście mnie w dzieciństwie nikt zbyt dobitnie nie uświadamiał, że to jest zanieczyszczone i że nie należy tego jeść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To wszystko to jest nic ja tam zjadłem cały słoik papryki sprzed dwóch lat nawet się nie zoriętowałem miała taki ciekawy smak i to mnie zmyliło.Oczywiście nie muszę mówić jakie były tego konsekwencje. :laugh:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heh, ja nie mogę sobie przypomnieć żebym upodobał sobie w smaku jakąś dziwną rzecz. Za małego byłem niegrzeczny w innych sprawach. :D Zdarzyło się rzucić łyżeczką w telewizor, w którym pozostała mała dziurka. Do tego dojdą dwie blizny na łuku brwiowym, pamiątka po zderzeniu ze stołem. Stłuczone różne filiżanki, ramki na zdjęcia. To akurat wynik zabawy z wojnę, która polegała na rzucaniu w rodzeństwo wszystkimi zabawkami, które miało się pod ręką. Długo by jeszcze wymieniać. Eh jak sobie to wszystko przypomnę jakim byłem zbójem...A teraz? Jestem odwrotnością siebie z dzieciństwa. Na ogół cichy i spokojny... ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak można jeść drewno? Ja nie mówię o smaku, ale od samego patrzenia na obgryziony ołówek zęby mnie bolą.

Sushi to jest to. I maki też. Z dużą ilością wasabi i marynowanym imbirem....Mmmmm....Marynowany imbir....

Ostre rzeczy? Ktoś wspominał o ostrych rzeczach...

Kiedyś mój ojciec przyniósł jakiś baardzo ostry sos przywieziony przez współpracownice z wycieczki. Rekord wytrzymania w dziale to 5 kropli.

Ja- 3, bez popitki.

Siostra - 1, a potem musiała zajadać jogurtem.

Jedyny minus? Cera się po ostrych pogarsza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podobno ludzie nie trawia celulozy... ale nie przeszkodzilo mi to, gdy w gimnazjum zjadlem cwierc ksiazeczki sudoku (zeby wygrac zaklad ofkoz, stawka 10 zeta!) i jedyne, co mi potem doskwieralo, to pragnienie, ktore szybko ugasilem woda. Drzewiej zdarzalo mi sie tez gryzc i zjadac kostki mydla (no co, ladnie pachna), nawet mimo nieprzyjemnych... konsekwencji defekacyjnych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bijmy pokłony przed Yen bośmy niegodni :laugh: Siarka z zapałek to już jest wyczyn

Za małego byłem niegrzeczny w innych sprawach. :D

To tak jak ja ^^ Zdarzyło mi się schować spodnie mojego taty do piekarnika(oczywiście przy okazji go włączyć), wylać wodę ze starej wiernej Frani moich dziadków i pomieszać cały dostępny w domu cukier z mąką. A to tylko mała cząstka tego co zrobiłem :smile:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na pewno wielu z Was wspinało się po meblach. A kto niemal zwalił na siebie segment, cudem unikając zmasakrowania przez lecący z góry serwis ślubny rodziców? Schowałem się też w szafie... Niby nic niezwykłego, ale ja się schowałem w nadstawce, do której formalnie nie miałem prawa dotrzeć :happy:

Jak jednak ogólnie wiadomo, dziecięca pomysłowość jest niemal bezgraniczna :)

@down: z opowieści wynika także, że jako 3-4 letni berbeć demolowałem całe mieszkanie, gdy się zezłościłem lub nie mogłem nagiąć dorosłych do swojej woli. :D

To mi przypomina pewien

Clawfinger - mniej, więcej oddaje istotę nastawienia dzieci. ;)

Rip: za niemowlęcia? No tak, za mały byłeś, żeby mieć dostęp do kredy szkolnej. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja w wieku jakiś 5 lat postanowiłem zaimponować tacie, umiejętnościami a la Chuck Norris. Kiedy wrócił do domu postanowiłem otworzyć mu drzwi od korytarza przepięknym kopniakiem z wyskoku. Nie pomyślałem, że zamkniętych drzwi nie dam jednak rady otworzyć, ani tym bardziej, że szyba w drzwiach może tego nie wytrzymać...no i nie zaimponowałem :)

Z opowiadań wiem także, że za niemowlęcia jadłem węgiel i obgryzałem tynk ze ścian...to musiało być bardzo smaczne, bo byle czego bym nie ruszył :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak jednak ogólnie wiadomo, dziecięca pomysłowość jest niemal bezgraniczna smile_prosty.gif

Dokładnie. Pamiętam jak kiedyś chciałem sprawdzić co się stanie, kiedy naleję wody do włączonego telewizora... Wlałem całą szklankę przez te otwory z tyłu. Reakcja TV pudła była dość szybka - coś strzeliło, poszedł dym, obraz zniknął i już nigdy nie powrócił. Przynajmniej mogłem cieszyć się nowym telewizorem. Kilka dni po tym wybryku postanowiłem sprawdzić kojeną rzecz, a mianowicie jak silny jest prąd, zasilający zwykłą lampkę na biurko. W tym celu wykręciłem żarówkę, włożyłem palec gdzie trzeba i z radością włączyłem przycisk. Okazało się, iż prąd jest na tyle silny, że ledwo udało mi się oderwać palec od jego żródła. Oczywiście nie pomyślałem, żeby po prostu wyłączyć lampkę, ale to stało się tak nagle...

Skoro temat zszedł na czasy dziecięce - robiliście kiedyś 'eliksiry'? Czyli miks wszystkiego, co znalazło się pod ręką? :D Ciekaw jestem, bo sam robiłem to nagminnie, ale kiedy pytałem o to moich znajomych, to tylko nieliczna garstka podzielała mój entuzjazm w tym względzie. :/ A przecież znajdywanie coraz to ciekawszych specyfików to było to!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

robiliście kiedyś 'eliksiry'? Czyli miks wszystkiego, co znalazło się pod ręką?

Niestety jakoś za młodu mnie nie ciągnęło to amatorskiej chemii. Miałem bardziej płomienne zapędy, co raz skończyło sie przymusowym remontem kuchni ^^"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro temat zszedł na czasy dziecięce - robiliście kiedyś 'eliksiry'? Czyli miks wszystkiego, co znalazło się pod ręką? :D

Oczywiście! Tyle, że miałem niewielki dostęp do dziwnych rzeczy, ale z kolei nagminnie chodziłem z kolegą na pobliskie złomowisko i bawiłem się wyniesionym stamtąd żelastwem. :) O, przypomniało mi się coś - nie jest to, co prawda, spektakularne, ale zdobyliśmy np. kilkanaście koców p-poż (mocny, śnieżnobiały materiał). Zrobiliśmy z nich namiot i przesiadywaliśmy tam całymi dniami (to było lato). Rzecz w tym, że były to koce z ogromną zawartością azbestu...

Jak pewnie większość dzieci, byłem dość okrutny wobec małych zwierzątek (bardzo małych, robaczki i owady - nie przyszło mi nawet do głowy znęcać się nad czymś większym) - były różne ostre akcje np. z gniazdami os... :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja bedac malym berbeciem wspialem sie na meble, otworzylem drzwi od szafy i chwytajc sie ich... polecialem do tylu. A wraz ze mna, a raczej na mnie ta szafa. W ostatniej chwili udalo mi sie odskoczyc na bezpieczna odleglosc. Rowniez chcialem zobaczyc jak mocno bedzie swiecic zaroweczka z dwoma przewodami z samochodziku - zabawki. Jeden z nich wsadzilem do dziurki w gniazdku. W drugim chcialem pozwijac druciki. Jak tylko dotknalem to palce same sie wyprostowaly i zaczalem krzyczec:) Nie wiedzialem, ze 220V moze byc tak mocne. Majac 8-9 lat tak sie wkurzylem na kolezanke z podstawowki, ze az wzialem jej plecak, wrzuclem go do kibelka i spuscilem wode. Mama tak na mnie nawrzeszczala jak nigdy. Musialem jej dac 10 zl (!!) za ten plecak... Pamietam jeszcze jak tato zostawil mnie samego w aucie. Auto bylo zaparkowane na drodze z gorki. Chcialem zobaczyc co sie stanie jesli sciagne reczny... Ups, szybko go zaciagnalem spowrotem. Tato sie nie skapnal, ze auto sie przesunelo o 50 cm:) Ponoc majac 3 lata i bedac w gorach poszedlem sobie sam na kilkugodzinny spacer (sam wrocilem!!), stanalem na (!!) wlewie do szamba (i nie wpadlem) :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Adam: gratuluję orientacji w terenie :)

Swoją drogą, jako nieco starszy dzieciak, uwielbiałem łazić po drzewach. Kiedyś, gdy z jednego spadłem (złapałem się i zawisnąłem na wysuszonej gałęzi, która nie utrzymała mojego ciężaru), to spadłem na plecy... i spod lewej pachy wystawał ścięty na ostro pieniek młodziutkiego drzewka - nie więcej, niż 20 cm średnicy. Nie dość, że tchu od upadku nie mogłem przez chyba minutę złapać, to jeszcze strachu się najadłem jak nigdy przedtem i - jak dotychczas - nigdy potem w życiu, gdy sobie uświadomiłem, że wystarczyło zaledwie parę cm w bok... Ale i tak niedługo potem znów łaziłem po drzewach. :D

O, last minute: pamiętam, jak brat chciał pobawić się w mechanika. Rozłożył rower na czynniki pierwsze (niemal) i złożył z powrotem. Jak łatwo się domyślić, trochę części zostało :) Oczywiście musiał zaraz potem ten rower sprawdzić. Rozpędził się na prostej przed domem, chciał zahamować... I zonk. Hamulce nie działają - to przecież nie problem, prawda? Skręcił na najbliższe drzewo (złamał rękę i obojczyk) :D W ogóle, z opowieści rodziców wynika, że generalnie miał niekonwencjonalne metody hamowania - inną było np. wsadzenie stopy (w trakcie szybkiej jazdy!) między szprychy przedniego koła. :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moje kilkugodzinne znikniecie rodzice mi opowiadali. Mielismy domek w gorach i niezauwazony przez nikogo poszedlem sobie pewnie nad strumyk i na pole.

Ja kiedys tez wzialem sie testowanie swiezo coz zrobionych hamulcow w rowerze. Efekt? Przelecialem przez kierownice. Tego dnia skonczylem testowanie, a blizne na brodzie mam do tej pory :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bądź kredy (takiej szkolnej - mam kumpla, który tę kredę wręcz nałogowo jadł nawet na studiach)

Oj z kredą to ja miałem przygody. Jako, że nienawidziłem geografii (co zostało mi do dziś) zawsze próbowałem jakoś wymigać się od siedzenia na lekcji. Najlepszą sztuczką było chowanie kredy zanim pani psor przyszła na lekcje, a potem bieganie do portierni po nową dawkę. Jako, że nauczyciele znali moją niepoczytalność brałem sobie zawsze kogoś do towarzystwa, biegliśmy po kredę, a następnie ... zjadaliśmy ją po drodze:) dzięki temu mieliśmy więcej kursów, nie musiałem się nudzić na geografii, pani psor nie musiała na mnie patrzeć, a na portierni przynajmniej coś się działo, także (chyba) wszyscy byli zadowoleni.

bądź kredy (takiej szkolnej - mam kumpla, który tę kredę wręcz nałogowo jadł nawet na studiach) też się kwalifikuje do przeniesienia?

ożesz, a ja myślałem że jedzenie śmietany z keczupem, ptasiego mleczka z mentosami i mandarynki z kotletem schabowym jest nienormalne. O siarce wspominać już nie będę :D

Oczywiście każdy chyba przerabiał wciąganie kredy do nosa(ja tam wolę te soczki w proszku

marnotrawstwo dobrej kredy, ja zawsze na wigilię zawsze wciągam barszczyk czerwony nosem, zanim zostanie zalany wrzątkiem oczywiście.

Co do głupot jakie się robiło za młodu, to ja byłem jakimś wyjątkowo grzecznym dzieckiem. Nie raził mnie prąd, do 8 roku życia nie umiałem jeździć na rowerze, nie próbowałem palić siana, nie bawiłem się robakami, nie kąpałem w szambie, (...) w sumie jak tak pomyśleć, to dużo uroków dzieciństwa straciłem:). Pamiętam jednak, że bardzo przywiązywałem się do swoich skarbów, a skarbem mogło być wszystko. Kiedyś znalazłem piórko od sójki, które tak mi się spodobało, że trzymałem je w swoim schowku i nikomu nie pokazywałem. Pewno dnia niestety piórko zaginęło, co postawiło w stan gotowości całą rodzinę. Po dwudniowych poszukiwaniach ktoś wpadł na pomysł, żeby mnie zrobić w bambuko i znaleźć inne piórko. Na szczęście poskutkowało, a o całym przekręcie dowiedziałem się ładnych parę lat później.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...