Skocz do zawartości

Polityka, gospodarka, społeczeństwo


Holy.Death

Polecane posty

Wystarczy zadać sobie pytanie kiedy słyszało się polityka chwalącego swoich adwersarzy.

Nie jestem sympatykiem programu SLD i z pewnością nie zamierzam na nich głosować, ale muszę w tej kwestii pochwalić Leszka Milera. Nie jestem świadomy, jak zachowywał się za rządów PiS-u, bo byłem wtedy za młody, żeby choć troszkę poważnie interesować się polityką, ale od kiedy zacząłem muszę przyznać, że często konstruktywnie komentuje posunięcia PO. Nie chodzi mi nawet o to, czy mówi z sensem, ale o styl, w jakim się wypowiada. Często jest w stanie wytknąć jakieś błędy, ale zaznaczyć, co według niego udało się konkurencyjnym partiom. W porównaniu do jednobiegunowego PiS-u, który chce kreować świat na pozbawiony odcieni szarości, uważam, że Leszek Miler zasługuje na pochwałę w tej kwestii.

Aby nie być gołosłownym, naprędce wyszukałem kilka artykułów w sieci potwierdzające moją tezę, ale zaznaczam, że przez kilka lat wielokrotnie więcej razy słyszałem z jego ust słowa aprobaty wobec swych adwersarzy. Oto źródła:

#1

Miller, który był gościem Moniki Olejnik, pochwalił konwencję wyborczą Andrzeja Dudy. - Zrobiła na mnie wrażenie, może nie oszałamiające, bo od strony widowisk, niczym nie różni się od widowisk, które odbywają się w całym demokratycznym świecie. To sprawnie przeprowadzone wyborcze widowisko - powiedział.

#2

Premier, który w imieniu rządu polskiego negocjuje, powinien mieć świadomość, że jest popierany nie tylko przez własny obóz polityczny, ale także przez przynajmniej część opozycji - zaznaczył lider Sojuszu.

#3

Leszek Miller podkreśla w radiowej Jedynce, że polski rząd, jak do tej pory, zajmuje się zupełnie przytomnie, jeśli chodzi o wydarzenia na Ukrainie. - Przecież nie można się domagać, żeby polski premier czy polski minister spraw zagranicznych brali udział w antyrządowych demonstracjach w sąsiednim suwerennym kraju - podkreśla szef SLD.

Miler jest jednym z moich ulubionych polityków, jeśli chodzi o sposób bycia i styl wypowiedzi, więc bardzo żałuję, że nie zgadzamy się, jeśli chodzi o poglądy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odnoszę wrażenie, że nie widziałeś jeszcze ekstremizmu religijnego na własne oczy.

Radiomaryjna babcia się liczy?

Rozmawiamy o tym, dlaczego dane miejsca i symbole są szczególnie chronione. Nie da się nazwać (konstruktywną) krytyką aktu opierającą się na podstawie "mnie się nie podoba i to jest ekstremizm".

Wyłącz myślnie, włącz wiarę: prosty przepis na ekstremę. Piszę co widzę.

Rozdział ten dotyczy naruszeń przeciwko samemu państwu, narodowi, organom władzy, instytucjom państwowym, znakom państwowym. Nie może być tam symbolów religijnych z powodu rozdziału państwa od Kościoła.

Nie no, co ty, ja nie do tego piję. Miał być nowy dział dotyczący "strzeżenia dziedzictwa".

Also: Dziwię się, że symbole religijne nie pasują do jednej sekcji kk, z powodu rozdziału państwo/Kościół, ale w kk w ogóle już mogą się znaleźć.

Dziwią mnie trochę wizje o nowej redakcji kk ze strony osóbo tak elementarnych brakach wiedzy.

To tylko pomysł na użytek dyskusji. Osobiście jestem za wywaleniem art. 196 z Kodeksu Karnego, a do tego nie trzeba obeznania w temacie. A i nie trzeba stażu w TK, żeby wiedzieć, że świat się z tego powodu nie skończy. BTW Chyba nie sądzisz, że za poworotem sankcji za bluźnierstwo stał ktoś kompetetny?

BTW Czy np współpraca z obcym wywiadem nie pasuje bardziej do działu obronności niż do przestepstw przeciwko RP?

Nie, bo te mają charakter wojskowy, zbrojny.

Ustawodawca z góry założył, że szpion może być tylko cywilem i jego działalność nie ma charakteru wojskowego, nice.

Nie wiem, czy jest "skąplikowana".

A nie-skomplikowana? (kto pisze bez bez autokorekty niech pierwszy rzuci kamień).

Nie widzę sprzeczności.

Wszystko spoko, tylko po co w takim razie wtrącenie o obrazie uczuć religijnych?

Art. 194. Dosłownie pierwszy z góry.

Jeśli dobrze rozumiem, to to jest o dyskryminacji ze względu na wyznanie/jego brak, czyli pozbawianiu praw i szykanowaniu "innych"? A zmuszać do praktyk można z wielu powodów, także w ramach tej samej religii. Na moje to bardziej podpada pod zmuszanie do określonego zachowania (w aspekcie religijnym) niż dyskryminację.

Innym charakterem przedmiotu. Podobnie jak masz odmienne uregulowanie podmiotowe w przypadku napaści na Kowalskiego i napaści na Prezydenta RP.

Jakieś wartościowanie, przebieg jednego ma bardziej "doniosłe" znaczenie niż drugiego? Szkoda jest większa, czy coś?

Nie ma problemu formalnego. Można dyskutować de lege ferenda, ale poza propozycją trzeba by zaproponować jakieś uzadanienie.

A jakie jest uzasadnienie obecności uczuć religijnych właśnie w kk? Można by wyjść od polemiki z tym.

Dura lex, sed lex.

Albo lex stultus adhunc stultus est

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@zadymek

Radiomaryjna babcia się liczy?

Jeśli bije ludzi, namawia do ludobójstwa albo innych równie "ciekawych" czynów to tak.

Wyłącz myślnie, włącz wiarę: prosty przepis na ekstremę. Piszę co widzę.

Piszesz co myslisz, a powinieneś myśleć, co piszesz.

Miał być nowy dział dotyczący "strzeżenia dziedzictwa".

W kk nie ma działów.

Dziwię się, że symbole religijne nie pasują do jednej sekcji kk, z powodu rozdziału państwo/Kościół, ale w kk w ogóle już mogą się znaleźć.

Jakim cudem chronienie dóbr religijnych miałoby być przeciwko tej zasadzie? Jesli tak, to każdy powinien miec prawo wejść do kościoła, zrobić kipisz i wszystko związane z religią zniszczyć (bo przecież czemu ograniczać rozdział tylko do prawa karnego?).

Osobiście jestem za wywaleniem art. 196 z Kodeksu Karnego, a do tego nie trzeba obeznania w temacie.

Trzeba. Nie ma żadnego uzasadnienia dla dopuszczania do regulowania przepisów karnych osób nieobeznanych ani trochę z prawem, bo im się tak wydaje.

A i nie trzeba stażu w TK, żeby wiedzieć, że świat się z tego powodu nie skończy.

Wystarczy chociaż trochę znać prawo, by słoma z butów nie wychodziła.

Chyba nie sądzisz, że za poworotem sankcji za bluźnierstwo stał ktoś kompetetny?

W naszym prawie nie ma sankcji za bluźnierstwo.

Ustawodawca z góry założył, że szpion może być tylko cywilem i jego działalność nie ma charakteru wojskowego, nice.

A kolega o zbiegu przepisów słyszał? Z tego co widzę, to raczej nie.

Ustawodawca niczego nie "zakładał". Ułożył zwykłą normę prawną z jasną sytuacją. Charakter podmiotu wykonującego jest generalny ("kto"), nazwy rozdziałów biorą udziął z ogólnego zakresu przedmiotowego czynów zabronionych.

A nie-skomplikowana?

Możliwa jest ad causam.

Wszystko spoko, tylko po co w takim razie wtrącenie o obrazie uczuć religijnych?

Bo jest to element niezbędny każdej normy prawnej (dyspozycja).

Jeśli dobrze rozumiem, to to jest o dyskryminacji ze względu na wyznanie/jego brak, czyli pozbawianiu praw i szykanowaniu "innych"? A zmuszać do praktyk można z wielu powodów, także w ramach tej samej religii. Na moje to bardziej podpada pod zmuszanie do określonego zachowania (w aspekcie religijnym) niż dyskryminację.

Możliwy zbieg przepisów. Nie jest konieczne przymuszanie groźbą lub pieścią, by zastosować ten przepis.

Jakieś wartościowanie, przebieg jednego ma bardziej "doniosłe" znaczenie niż drugiego? Szkoda jest większa, czy coś?

Tak. Ma inny charakter.

A jakie jest uzasadnienie obecności uczuć religijnych właśnie w kk? Można by wyjść od polemiki z tym.

Argumentum ad ignorantiam. Nie przerzucaj ciężaru dowodu (czy też uzasadnienia), bo sam wyszedłeś z twierdzeniem o konieczności zmiany i głupiego charakteru omawianego przepisu.

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak jak wspominaliśmy. Polonia za granicą głosuje na opozycję, to MSZ likwiduje komisje wyborcze na emigracji. Dziś w Melbourne w Australi. confused_prosty.gif

@8azyliszek

Nie gadaj glupot. Kazdy emigrant chcacy oddac glos w wyborach moze to zrobic albo w ambasadzie/konsulacie, albo jeszcze latwiej, korespondencyjnie, po uprzednim zarejestrowaniu sie na stronie ambasady. Doczytaj sobie zamiast siac ferment, ze niby MSZ "zamyka usta" emigracji, bo ta glosuje na opozycje. Zeby Twoja teoria miala pokrycie, to MSZ musialoby odciac od wyborow amerykanska polonie, bo zdecydowana wiekszosc z nich od zawsze glosuje wylacznie na partie reprezentujace konserwatywno-narodowo-katolickie wartosci.

@MajaKot

Popluczyny z Unii Wolnosci prezydentem? To juz wolalbym s.p. profesora Geremka, on przynajmniej mial klase.

Oczywiście masz rację Tesu. Ale wiesz - trzeba pójść do konsulatu i złożyć wniosek, potem czekać na karty a potem pójść na pocztę wysłać. Nie wszystkim się chce. Pójście do konsulatu w dzień wyborów i pokazanie paszportu teoretycznie jest prostszym sposobem. I nie mówię nic o zamykaniu usta emigracji, a tylko przypomnieniu, że komisji za granicą jest za mało i tworzą się olbrzymie kolejki. Sam kiedyś o tym pisałeś.

Na studiach widziałem podobną sytuację. Większości osób z akademików nie chciało się wziąć zaświadczenia wyborczego z rodzimej gminy. Zresztą przyjeżdżali do domu głównie w weekendy a wtedy urzędy były zamknięte. Nie chciało się też im iść do siedziby gminy w mieście uniwersyteckim i dopisać do stałej listy wyborców (jak ja to zrobiłem). Leniwi jesteśmy po prostu. A w akademikach nikt z samorządu wydzielonych komisji oczywiście nie zrobił.

W rodzinie mam to samo. Brat pojechał w sobotę z domu, ale przez cały tydzień zaświadczenia wziąć też nie chciał, czy mnie oczywiście wkurzył. Rozwiązaniem oczywiście byłby system informatyczny z bazą danych wszystkich uprawnionych do głosowania, do którego dostęp miałaby każda obwodowa Komisja Wyborcza w dniu wyborów. Tylko problemem jest infoafera i to co się ostatnio w PKW. Trzeba by to wszystko solidnie wyczyścić, poukładać i zrobić rzetelny przetarg na kompleksowy system dla PKW. Na razie jest to nierealne i mamy w XXI w. ręczne liczenie głosów. Kompletna kompromitacja. :/ Bardzo nie podoba mi się taka sytuacja.

P.S. Niestety pan Geremek miał aż taką klasę, że uważał, że go przepisy ruchu drogowego nie dotyczą. Przekroczył prędkość i zginął w wypadku spowodowanym przez samego siebie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście masz rację Tesu. Ale wiesz - trzeba pójść do konsulatu i złożyć wniosek, potem czekać na karty a potem pójść na pocztę wysłać. Nie wszystkim się chce.

W czym problem? Oczywiście, zawsze można wprowadzić dodatkowe ułatwienia. Sęk w tym, że jeżeli ludziom się nie chce, to żadne ułatwienia nie pomogą. Sam chodzę na wybory w sumie od przypadku do przypadku (bo nie mam mocnych kandydatów, na których mógłbym głosować z całą mocą) i gdyby nie to, że głosujemy razem całą rodziną to bym się z domu nie ruszył. Dlaczego? Bo to strata czasu. Musiałbym przejść piechotą szmat drogi, albo przejechać się rowerem. Autobusy kursują rzadko (a już szczególności w weekendy). Są ważniejsze rzeczy - dla mnie - od oddania głosu, który w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia w obecnej sytuacji politycznej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Są ważniejsze rzeczy - dla mnie - od oddania głosu, który w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia w obecnej sytuacji politycznej.

wallbash.gifwallbash.gifwallbash.gif

Jeju Holy.Death powiedziałeś taki banał i nie prawdę, że mi ręce opadają. Podobnie do ciebie myśli 53% uprawnionych do głosowania i właśnie dlatego, dlatego nic się nie zmienia. Bo przez system dofinansowania partii politycznych z budżetu państwa, partyjną ordynację wyborczą do parlamentu i swobodę w tworzeniu i rozdawaniu etatów państwowych, stworzył się de facto system klientelizmu. Swoi głosują na swoich i dzięki temu oni mają pracę czy inne profity kosztem normalnych podatników. I w takiej sytuacji rządzący nie zwracają uwagi na frekwencję. Im ona niższa, tym "ich" wyborcy więcej znaczą. Przecież taki obrotowy PSL przestałby wchodzić do Sejmu gdyby ona była choć z 10% wyższa.

Tak więc ty Holy i inni którzy myślą podobnie, nie dajecie zmianie na lepsze nawet szansy do zaistnienia. Gorzej - podtrzymujecie obecny system swoją obojętnością i biernością. Przecież jak nie głosujecie, to nie znaczy, że rządzący nie zostaną wybrani, albo, że będą puste miejsca w Sejmie. Wcale tak nie jest. Swoi zagłosują na swoich i nic się nie zmieni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wallbash.gifwallbash.gifwallbash.gif

Dorzuć jeszcze dziesięć emotek. Może ktoś nie zauważył.

Jeju Holy.Death powiedziałeś taki banał i nie prawdę, że mi ręce opadają.

Po pierwsze - nieprawdę, a nie "nie prawdę".

Po drugie - nie było moim zamiarem być oryginalnym. Może kogoś nudzi, że 2 +2 = 4, ale to dla mnie nie powód, żeby coś zmieniać.

Podobnie do ciebie myśli 53% uprawnionych do głosowania i właśnie dlatego, dlatego nic się nie zmienia.

No to w takim razie powiedziałem nieprawdę, czy prawdę? 53% miałyby znaczenie tylko w momencie, w którym wszyscy coś by wybierali. Ale nie wybierają. Skoro zatem oni nie wybierają, to dlaczego ja mam marnować czas na farsę?

Bo przez system dofinansowania partii politycznych z budżetu państwa, partyjną ordynację wyborczą do parlamentu i swobodę w tworzeniu i rozdawaniu etatów państwowych, stworzył się de facto system klientelizmu. Swoi głosują na swoich i dzięki temu oni mają pracę czy inne profity kosztem normalnych podatników. I w takiej sytuacji rządzący nie zwracają uwagi na frekwencję. Im ona niższa, tym "ich" wyborcy więcej znaczą. Przecież taki obrotowy PSL przestałby wchodzić do Sejmu gdyby ona była choć z 10% wyższa.

Problemem obecnej demokracji jest nie niegłosowanie, tylko fakt, że ci na których się głosuje nie robią nic, żeby cokolwiek zmienić. Co zresztą powoduje, iż ludzie głosowanie mają w nosie, bo ich delegaci nie są zainteresowani zmianami. Dlatego prawdziwe zmiany przyniesie tutaj dopiero rewolucja. I nie mówię tego jako jej zwolennik (choć będę miał w bród schadenfreude, gdy to nastąpi).

Tak więc ty Holy i inni którzy myślą podobnie, nie dajecie zmianie na lepsze nawet szansy do zaistnienia. Gorzej - podtrzymujecie obecny system swoją obojętnością i biernością. Przecież jak nie głosujecie, to nie znaczy, że rządzący nie zostaną wybrani, albo, że będą puste miejsca w Sejmie. Wcale tak nie jest. Swoi zagłosują na swoich i nic się nie zmieni.

Ależ ja chodzę na wybory i głosuję. I po każdych takich wyborach widzę, że równie dobrze mógłbym nie pójść. To, że chodzę to - jak napisałem - w dużej mierze kwestia przypadku, ale moje obserwacje wskazują, że moje wnioski są prawdziwe. Dlatego nie zarzucaj mi mówienia nieprawdy.

Edytowano przez Holy.Death
  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeju Holy.Death powiedziałeś taki banał i nie prawdę, że mi ręce opadają. Podobnie do ciebie myśli 53% uprawnionych do głosowania i właśnie dlatego, dlatego nic się nie zmienia. Bo przez system dofinansowania partii politycznych z budżetu państwa, partyjną ordynację wyborczą do parlamentu i swobodę w tworzeniu i rozdawaniu etatów państwowych, stworzył się de facto system klientelizmu. Swoi głosują na swoich i dzięki temu oni mają pracę czy inne profity kosztem normalnych podatników. I w takiej sytuacji rządzący nie zwracają uwagi na frekwencję. Im ona niższa, tym "ich" wyborcy więcej znaczą. Przecież taki obrotowy PSL przestałby wchodzić do Sejmu gdyby ona była choć z 10% wyższa.

Mielibyśmy system dwupartyjny. Gdyby zmusić ludzi do głosowania, to w większosci zagłosowaliby na PiS, PO, może SLD. To, że Korwin, czy narodowcy mają takie duże poparcie nie wynika z tego, że popiera ich aż taka część społeczeństwa, tylko z tego, że ich elektorat jest zmotywowany do głosowania, w przeciwieństwie do elektoratu innych opcji. Trochę jest to banał, ale w Polsce naprawdę nie ma na kogo głosować i z ogólnopolskich partii PO oraz PiS naprawdę dla większości ludzi są mniejszym złem.

Zresztą jeśli chodzi o wyborców, którzy są za granicą - oni w większości również oddają głosy na dwie największe partie, czyli PiS i PO (w tej kolejności).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@UP

Ja nie mówię o zmuszaniu kogokolwiek. Jestem przeciw obowiązkowemu głosowaniu jak jest np. w Belgi czy Australii. Ale protestuję przeciwko nadmiernemu biurokratyzmowi - że głos można oddać tylko w jednym jedynym miejscu tj najbliższej komisji obwodowej miejsca zamieszkania. A jak chce się głosować gdzie indziej, to niby trzeba dymać te 100-200-300 km do gminy miejsca zamieszkania. I przez takie coś wielu ludzi rezygnuje zwykle ze zwyczajnego lenistwa. Ja chcę maksymalnych ułatwień - czyli dwudniowego głosowania, powszechnego systemu informatycznego, głosowania przez internet, korespondencyjnego i przez pełnomocnika dla wszystkich (Holy nie chce iść to ja za niego zagłosuję smile_prosty.gif ). Bo mówię - ponad połowa Polaków NIE głosuje i dla mnie to jest duży problem.

Sevard - bez przesady. Takie urośnięcie PO i PiS jak już pisałem wyżej, jest spowodowane państwowym systemem finansowania partii i partyjną ordynacją wyborczą. I wiesz dlaczego nie ma na kogo głosować? Bo tak trudno jest wystartować samemu.

Ja bym chciał by każdy, KAŻDY obywatel mógł pójść do gminy, zarejestrować się jednoosobowo jako kandydat (bez komitetów jak nie chce), zebrać sobie wymaganą liczbę podpisów i startować osobiście w danym okręgu i móc wygrać miejsce w parlamencie, bez oglądania się na próg wyborczy w całym kraju. Dzięki naszej narodowej kłótliwości i odwiecznym podziałom nie doszłoby do wypaczonego systemu dwupartyjnego.

Tylko nie mówcie mi, że tak można wygrać w naszym Senacie, bo wcale tak nie jest. Po pierwsze okręgi są tam za duże - średnio po 30 tyś km kwadratowych. Po drugie - nie ma dwóch tur, czyli miejsce zabiera człowiek który może zebrał np. 35% głosów, a pozostałe 65% jest niereprezentowane. Po trzecie - Senat ma o wiele skromniejsze uprawnienia niż Sejm i jest tylko zbędą przechowalnią. Służy tylko partiom politycznym do dojenia budżetu i dawno powinien zostać zlikwidowany. Ale jak pisałem - rządzący mogą latami nie zważać na ogólne nastroje społeczeństwa gdyż jest ono bierne i prędzej emigruje niż protestuje. A masy nie głosują i koło się zamyka.

Edytowano przez 8azyliszek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale protestuję przeciwko nadmiernemu biurokratyzmowi - że głos można oddać tylko w jednym jedynym miejscu tj najbliższej komisji obwodowej miejsca zamieszkania. (...)

To akurat ma sens, bo pozwala na uniknięcie dziwnych wałków, które regularnie mają miejsce na wschód od nas (tzn. są osoby, które jeżdżą po wszystkich komisjach w okolicy i w każdej z nich oddają głos).

A jak chce się głosować gdzie indziej, to niby trzeba dymać te 100-200-300 km do gminy miejsca zamieszkania.

Tylko to, że musisz dymać te 100, 200, czy 300 km oznacza, że tak naprawdę Twoje miejsce zamieszkania jest gdzieś indziej niż to deklarowane. I to jest właśnie główny problem - papierkologia, którą trzeba wypełnić, żeby zmienić miejsce zamieszkania.

I przez takie coś wielu ludzi rezygnuje zwykle ze zwyczajnego lenistwa.

Tak naprawdę nie aż tak wielu. Tak patrząc po swoich znajomych, to większa część nie głosuje, bo nie ma na kogo i dla większości z nich najsensowniejszą opcją, jeśli o program chodzi, był Palikot zanim zbzikował.

Ja chcę maksymalnych ułatwień - czyli dwudniowego głosowania, powszechnego systemu informatycznego, głosowania przez internet, korespondencyjnego i przez pełnomocnika dla wszystkich (Holy nie chce iść to ja za niego zagłosuję smile_prosty.gif ).

Dwudniowe głosowanie OK, tylko Polska niestety już ma wielką dziurę w budżecie, a to są kolejne koszty. Głosowanie przez internet - jestem jak najbardziej za, ale to wymaga sensownego systemu informatycznego i infrastruktury, a to kosztuje (i to dosyć dużo). Głosowanie korespondencyjne nie ma sensu, bo nie ma żadnej kontroli nad tym kiedy list dojdzie, a głupio by było po paru miesiącach zmieniać wyniki, bo jakiś głos doszedł. Głosowanie przez pełnomocnika ma swoje plusy i minusy, ale jak dla mnie tworzy zbyt dużo miejsca dla nadużyć.

Bo mówię - ponad połowa Polaków NIE głosuje i dla mnie to jest duży problem.

To jest problem, ale przyczyna jest prostsza - większość ludzi nie głosuje, bo naprawdę nie ma na kogo. Sam przeważnie głosuję na Cthulhu, bo nie chcę wybierać mniejszego zła.

Sevard - bez przesady. Takie urośnięcie PO i PiS jak już pisałem wyżej, jest spowodowane państwowym systemem finansowania partii i partyjną ordynacją wyborczą. I wiesz dlaczego nie ma na kogo głosować? Bo tak trudno jest wystartować samemu.

No nie powiedziałbym, że to aż takie trudne, w końcu trochę tych partii mamy w każdych kolejnych wyborach, tylko nie za bardzo da się wśród nich znaleźć coś sensownego. Finansowanie partii z budżetu powinno być zniesione, ale to nie ono jest źródłem problemu. To tylko sprawia, że jest więcej pieniędzy, które można ukraść.

Rozwiązanie jest bardzo proste - JOWy lub system mieszany (jak np. na Ukrainie). System partyjny sprawia, że są układy i układziki i nie ma żadnego znaczenia która partia wygrywa. Są politycy, którzy i tak się dostosują.

Podsumowując - z Twoich wypowiedzi wynika, że ludzie nie głosują, więc nie ma na kogo głosować, a jest dokładnie na odwrót.

Tylko nie mówcie mi, że tak można wygrać w naszym Senacie, bo wcale tak nie jest. Po pierwsze okręgi są tam za duże - średnio po 30 tyś kwadratowych. Po drugie - nie ma dwóch tur, czyli miejsce zabiera człowiek który może zebrał np. 35% głosów, a pozostałe 65% jest niereprezentowane. Po trzecie - Senat ma o wiele skromniejsze uprawnienia niż Sejm i jest tylko zbędą przechowalnią. Służy tylko partiom politycznym do dojenia budżetu i dawno powinien zostać zlikwidowany. Ale jak pisałem - rządzący mogą latami nie zważać na ogólne nastroje społeczeństwa gdyż jest ono bierne i prędzej emigruje niż protestuje. A masy nie głosują i koło się zamyka.

Oczywiście, że wybory do Senatu można wygrać i wielkość okręgów nie jest problemem, o ile kandydatura będzie sensowna - tylko po co? Funkcje Senatu są jakie są, więc ludzie, którzy chcą coś zmienić nie mają tam czego szukać. Więcej są w stanie zrobić w samorządach lokalnych niż w Senacie.

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@UP

Też jestem za JOWami, zniesieniem progów i finansowania partii z budżetu i tym by każdy mógł wystartować.

I jasne - dobry system informatyczny jest drogi, ale trzeba go zrobić raz a dobrze i mieć już na wszystkie pozostałe wybory.

Wybory dwudniowe są kosztowniejsze ale zwiększenie frekwencji jest tego warte. Ale złotym środkiem jest synchronizacja. Bo to co mamy teraz to kompletne marnotrawstwo. W maju były wybory europejskie, w listopadzie samorządowe, teraz znowu prezydenckie a w październiku parlamentarne. Skandal i tyle. Trzeba było połączyć by nie iść 4 razy a tylko dwa. W ogóle jednorazowo można by skrócić kadencję prezydenta o rok i już zawsze przeprowadzać wybory prezydenckie z europejskimi a parlamentarne z samorządowymi. Tak jak jest w USA - tam głosują tylko co 2 lata. I wtedy mają na raz - i wybory do Kongresu i Senatu i Prezydenckie i stanowe i referenda. O właśnie - więcej wiążących referendów w naszym kraju też by się przydało. Np o likwidacji Senatu.

Ale na razie mamy to co mamy. I ja nie widzę innego wyjścia jak mobilizacja, masowe głosowanie, wypchnięcie PSLu z parlamentu, może pokazanie, że PO nie może wszystkiego zamiatać pod dywan i że nie jest tak wszystko świetnie, jak na dzisiejszej konferencji prezydenta Komorowskiego. Innego wyjścia na zmianę sytuacji, poza głosowaniem, ja nie widzę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak jak jest w USA - tam głosują tylko co 2 lata. I wtedy mają na raz - i wybory do Kongresu i Senatu i Prezydenckie i stanowe i referenda.

Zapomniałeś o wyborach miss mokrego podkoszulka.

Jak zwykle gdzieś coś usłyszałeś, przetworzyłeś po swojemu i wyszła buba. Po pierwsze, pierwsze słyszę, żeby Amerykanie wybierali prezydenta co dwa lata. Po drugie, jak mawiał klasyk, abstrahujesz pan od układu odniesienia. USA jest państwem federacyjnym. Piszesz o wyborach stanowych, ale co masz przez to na myśli? Wybory do kongresów stanowych? No to ja już widzę jak taki Teksas pozwala sobie rządowi federalnemu ustalać termin tych wyborów. Terminy wyborów władz poszczególnych hrabstw, okręgów i miast też się nie pokrywają. Tak naprawdę przeciętny Amerykanin głosuje dużo częściej niż przeciętny Polak. Tylko fundusze na te głosowania nie idą tylko i wyłącznie z budżetu federalnego, ale ze stanowego, miejskiego itp. A patrząc się na te finansowane z budżetu federalnego, to też nie jest tak jednolicie. W wyborach na gubernatorów stanów w 2014 r. wybierano tylko 36. Resztę w innym terminie. W USA co dwa lata wymienia się 1/3 senatu. Spróbuj ten cały złożony system przerzucić do takiego unitarnego państwa jak Polska. Mnie wychodzi tak: Wybory do senatu co dwa lata, do sejmu co cztery, na prezydenta co pięć, do sejmików samorządowych co cztery, ale każde województwo ustala sobie swój termin, a wybory na wójta wtedy, gdy proboszcz ogłosi. Za wszystko płaci Bazyli.

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@UP

Jak zwykle się czepiasz. Prezydenta w USA wybiera się co 4 lata, także gubenatorów, Kongres co 2 lata, co 2 lata także 1/3 senatu. I te wszystkie wybory odbywają się w jednym terminie co 2 lata - wtorek po pierwszym poniedziałku listopada. Jedna data pod którą się podciąga także sporo wyborów lokalnych i referendów po to by oszczędzić pieniądze i zwiększyć frekwencje.

Ponieważ u nas kadencja prezydenta i parlamentu europejskiego trwa 5 lat ja chciałbym by te dwa głosowania były połączone w jeden termin. Dostawalibyśmy w komisjach obwodowych po prostu więcej kart. To samo z wyborami parlamentarnymi i samorządowymi - ich kadencja wynosi po 4 lata, niech wybory będą w jednym terminie (najlepiej wiosennym). A do tego by się przeprowadzało trochę więcej referendów także w tych terminach plus niech te wybory trwają dwa dni - sobota i niedziela, zamiast tylko jednego. Przy tylko dwóch datach wyborów (a nie czterech) byłaby i oszczędność i zwiększona frekwencja i o to mi chodzi. Wystarczająco jasno wytłumaczone zostało czy coś jeszcze trzeba powtórzyć?

Niestety wśród Polaków jest wielu cwaniaków. Wyemigrowali by lepiej zarabiać.

[...]Ale jak ja narzekam na cwaniaków, którzy najpierw chodzą do bezpłatnych szkół, gdzie uczą się obcego języka, potem idą na polskie studia gdzie zdobywają za darmo wiedzę, a dopiero potem wyjeżdżają za granicę, to ja jestem śmieszny, tak?

Jeśli państwo musi łożyć na studentów spore sumy, a potem ci studenci nie pracują i nie płacą podatków w Polsce, to nic dziwnego, że ogólna sytuacja się nie poprawia. I tak jest w wielu zawodach - polski budżet płaci za kształcenie ludzi, brytyjskie państwo na tym korzysta. Naprawdę nie widzicie problemu i uważacie że wszystko jest ok?

Nie wiem, czy mam sie czuc urazony tym "cwaniakiem", czy rozbawiony... Juz kiedys bylo o tym mowione w temacie PGS, no ale pewnie nie doczytales. Za granica jest teraz ok. 2 miliony Polakow, zdecydowana wiekszosc z nich jest w wieku produkcyjnym. Wedlug danych Ministerstwa Pracy na koniec 2014 roku bezrobocie w Polsce wynosilo 11,5%, co przeklada sie na ponad 1,8 miliona ludzi bez pracy. I teraz wyobraz sobie, ze te 2 miliony polskich emigrantow nigdy z kraju nie wyjechaly lub ze w przyszlym miesiacu wszyscy wracaja do kraju, zeby nikt ich juz nie nazywal niewdziecznymi cwaniakami. Porownaj sobie liczbe ludzi, o ktorej tu mowimy i zastanow sie nad stopa bezrobocia w takim scenariuszu, kosztami dla panstwa (zasilki itd) oraz wplywem na rozne aspekty zycia (dluzsze kolejki do lekarzy, wieksze korki itd). Konsumpcja co prawda by wzrosla, ale juz teraz panstwo zarabia na polskiej emigracji, ktora przesyla rodzinom pieniadze. Wedlug danych NBP w samym pierwszym polroczu ubieglego roku emigranci przeslali do kraju ponad 8 miliardow zlotych, a wedlug tych samych danych NBP w ciagu ostatniej dekady bylo to lacznie ponad 130 miliardow zlotych wpompowanych w polski system bankowy przez opisywanych przez Ciebie "cwaniakow", co przelozylo sie na podniesienie polskiego PKB w tym czasie o okolo 2,5%. Do tego dochodzi jeszcze robienie w Polsce zakupow i inwestycji (kupno ubran, ksiazek, ale i materialow budowlanych, dzialek czy mieszkan - we wszystkim jest VAT). To tyle jesli chodzi o bycie niewdziecznym, darmowa edukacje i pozniejsze wypiecie sie na ojczyzne.

Also, powodzenia z dobrym nauczeniem sie jezyka w publicznej szkole bez dodatkowych prywatnych lekcji...

Dziękuję - powiodło mi się z tym językiem. Dużo też zależy od ciągłego osłuchiwania się i używania języka w praktyce. Ale nawet mimo tego, że słabo się przykładałem, to z rosyjskiego jeszcze coś pamiętam. Inna sprawa to francuski którego niby "uczyłem" się 3 lata (6-8 klasa), ale byłem anty i dziś dalej ani słowa nie powiem w tym języku. Tak więc nie zwalałbym wszystkiego na polski system edukacji, bo ja się chce to można. Zresztą dzięki niemu podłapałeś robotę w Dublinie, więc naprawdę nie jest tak źle.

Ja nie mam nic do czasowej emigracji. Czyli pojechać na parę lat, trochę zarobić, wrócić i dzięki zgromadzonemu kapitałowi rozwijać się w kraju. Ale po tych 10 latach od wejścia Polski do UE charakter naszej emigracji się zmienia na niekorzyść. Te transfery środków z roku na rok maleją. Ludzie zaczynają tam osiedlać się na stałe, ściągać swoje rodziny i przyjeżdżać do kraju ewentualnie na wakacje. W Polsce na jedną kobietę w wieku rozrodczym przypada średnio 1.3 dziecka, na wyspach dla Polek to jest już 2.3. Sam chcesz swojego syna ściągnąć tam już na stałe.

Taka praktyka jest naprawdę dla naszego kraju bardzo niebezpieczna. Tracimy najbardziej zaradnych, najpotrzebniejszych nam członków społeczeństwa. To jest dla mnie smutne i przerażające bo niewielu patrzy na to w szerokiej perspektywie. I tak wina leży głównie po stronie rządzących. Że od czasów premiera Leszka Millera do dzisiaj, tak naprawdę bezrobocie nie spadło, tylko zostało wyeksportowane za granicę. I nic się z tym nie robi.

Ale wg mnie emigranci też są trochę winni. Gdyby w PRLu każdy miał możliwość wyjechania do zachodniej Europy lub USA do pracy, to system komunistyczny w naszym kraju miałby się świetnie do dziś. Wystarczy popatrzeć na Kubę gdzie reżim się dzielnie trzyma a opozycja jest słaba, bo 4 mln ich rodaków siedzi na Florydzie i mało obchodzi ich los i ustrój własnej ojczyzny. U nas byłoby tak samo. Ale przez to, że nie mogliśmy swobodnie emigrować, Polacy ciągle walczyli z komunizmem i dzieki temu odzyskaliśmy wolność, system upadł, kraj się rozwijał, weszliśmy do NATO i UE. Ale wiecie co jest najgorsze? Że w sektorze państwowym socjalizm i PRL trzyma się mocno. Tak jak śpiewał Kazik "totalitarny zmienił się na koncesyjno etatystyczny". Mamy niewydolną służbę zdrowia, wymiar sprawiedliwości, słabą infrastrukturę, korupcję przy przetargach publicznych, etatyzm, państwowe molochy, biurokrację i fiskalizm.

Potrzebujemy następnych większych zmian w naszym systemie prawno-gospodarczym. By wyrugować te złogi gomułkowsko-gierkowskie z naszego życia. By rozbić zabetonowany establishment, który odrywa się od rzeczywistości i myli dobro ogółu ze swoim własnym dobrem. Ale jak mamy to zrobić, jak ludzie właśnie nie chcą działać wspólnie ku poprawie sytuacji wszystkich? Każdy ciągnie w swoją stronę i dzięki narodowemu indywidulalizmowi, partyjniacy mogą trwać (właśnie trwać a nie rządzić) przy władzy, czerpać z tego profity dla siebie i swoich, a Polską się nie przejmować. Ponad połowa społeczeństwa nie chodzi na wybory. Bo mają całą politykę gdzieś, bo ich to nie obchodzi, bo uważają, że ich to nie dotyczy bo jakoś sobie radzą (póki nie przyjdzie US i im domiaru nie dowali), bo korzystają na takim systemie, albo bo wyjechali za granicę zabierając ze sobą co się da.

I taki jest właśnie mój ogląd na obecną sytuację w kraju. Proszę mi pozwolić mieć swoją własną opinię. Tesu - wyjechałeś, masz dobrą pracę, uważasz, że jest wszystko ok. Proszę bardzo myśl sobie co chcesz. Ale ja mam dokładnie takie samo prawo uważać że spora część emigrantów to cwaniacy wykorzystujący nasz skromny budżet i że lepiej by było jakby wrócili i walczyli o lepszą ojczyznę na miejscu a nie tylko o własny interes. Ale to są tylko moje prywatne myśli i marzenia. Nie będę przecież formował oddziałów patriotycznych które pojadą na Wyspy i 2 mln Polaków przywiozą siłą do kraju, zabiorą paszporty i każą harować za 1200 zł przy kopaniu rowów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale na razie mamy to co mamy. I ja nie widzę innego wyjścia jak mobilizacja, masowe głosowanie, wypchnięcie PSLu z parlamentu, może pokazanie, że PO nie może wszystkiego zamiatać pod dywan i że nie jest tak wszystko świetnie, jak na dzisiejszej konferencji prezydenta Komorowskiego. Innego wyjścia na zmianę sytuacji, poza głosowaniem, ja nie widzę.

Tylko trzeba jeszcze namówić ludzi, żeby głosowali na kogoś sensownego, a to proste nie jest (zwłaszcza, że sensownych kandydatur jest bardzo mało). Polacy od zawsze obchodzą przepisy i robią na złość władzy, która robi im na złość. To taka niekończąca się gra w ping ponga i nam jest tak naprawdę wszystko jedno kto rządzi - i tak sobie poradzimy. A że lepsze jest zło znane niż nieznane, to większość i tak zagłosuje na którąś partię, z tych, które już są w parlamencie. Szansą na zmianę nie jest większa frekwencja, tylko mniejsza. Ludzie głosujący na innych kandydatów zazwyczaj są bardziej zainteresowani polityką i na wybory chodzą regularnie. Człowiek, którego by nakłonić do pójścia na wybory zagłosowałby raczej na coś, co już zna, więc oddałby głos "przeciw zmianom".

Inna sprawa, czy tej zmiany potrzebujemy, bo pewne głupoty wymyślone przez "partie alternatywne" mogą nas boleć bardziej niż nieudolne rządy tych dwóch partii.

Jak zwykle się czepiasz. Prezydenta w USA wybiera się co 4 lata, także gubenatorów, Kongres co 2 lata, co 2 lata także 1/3 senatu. I te wszystkie wybory odbywają się w jednym terminie co 2 lata - wtorek po pierwszym poniedziałku listopada. Jedna data pod którą się podciąga także sporo wyborów lokalnych i referendów po to by oszczędzić pieniądze i zwiększyć frekwencje.

System wyborczy w USA to jest wyższa szkoła jazdy i nie jestem pewien, czy sami Amerykanie go ogarniają. Wybory na prezydenta nie są wyborami bezpośrednimi i nie jest za bardzo istotne czego chce większość obywateli - ważne, żeby zebrać odpowiednią liczbę głosów w kolegium elektorskim. Prosty przykład - w 2000 roku Gore zdobył więcej głosów niż Bush, ale wybory wygrał ten drugi, bo zdobył więcej głosów elektorskich. W teorii wszystko wygląda ładnie, prosto i przyjemnie, a w rzeczywistości na wybory idzie naprawdę dużo pieniędzy, a i zliczanie wszystkiego nie jest takie proste, jak by się mogło wydawać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja nie mam nic do czasowej emigracji. Czyli pojechać na parę lat, trochę zarobić, wrócić i dzięki zgromadzonemu kapitałowi rozwijać się w kraju. Ale po tych 10 latach od wejścia Polski do UE charakter naszej emigracji się zmienia na niekorzyść. Te transfery środków z roku na rok maleją. Ludzie zaczynają tam osiedlać się na stałe, ściągać swoje rodziny i przyjeżdżać do kraju ewentualnie na wakacje. W Polsce na jedną kobietę w wieku rozrodczym przypada średnio 1.3 dziecka, na wyspach dla Polek to jest już 2.3. Sam chcesz swojego syna ściągnąć tam już na stałe.

Może to wina Polski, że "charakter naszej emigracji się zmienia na niekorzyść"? Emigracja na stałe jest dobra, bo odciąża rynek pracy w kraju i zmusza pracodawców do walki o pracownika. Żeby ludzie chcieli wracać do kraju trzeba by im stworzyć ku temu odpowiednie warunki. Biadolenie, że emigranci są źli, bo opuszczają tonącą łajbę, a polskie społeczeństwo do bani, bo nie chce się mnożyć na potęgę to tylko przykrywanie rzeczywistych problemów. Do których wcale nie należy emigracja, ani niski wskaźnik urodzeń (który zresztą jest i tak ewidentnie za duży, skoro ludzie muszą szukać pracy za granicą).

Ale wg mnie emigranci też są trochę winni. Gdyby w PRLu każdy miał możliwość wyjechania do zachodniej Europy lub USA do pracy, to system komunistyczny w naszym kraju miałby się świetnie do dziś. Wystarczy popatrzeć na Kubę gdzie reżim się dzielnie trzyma a opozycja jest słaba, bo 4 mln ich rodaków siedzi na Florydzie i mało obchodzi ich los i ustrój własnej ojczyzny. U nas byłoby tak samo. Ale przez to, że nie mogliśmy swobodnie emigrować, Polacy ciągle walczyli z komunizmem i dzieki temu odzyskaliśmy wolność, system upadł, kraj się rozwijał, weszliśmy do NATO i UE.

Po pierwsze - Polacy nie walczyli z komunizmem. Nie jako naród. Ba, nie chodziło też o walkę o wolność. To dopisano potem.

Po drugie - W Polsce nigdy nie było komunizmu. Był socjalizm. Istotna różnica.

Po trzecie - System by upadł, bo był źle zorganizowany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@UP

Walka o wolność i prawa polityczne była obecna od pierwszych protestów Polski Ludowej - od maja 1946 poprzez kolejne protesty aż do 1988. Jasne pierwsze były postulaty płacowe i bytowe i to one głównie rozpalały demonstracje. Ale hasła polityczne też na co dawałem przykłady w temacie Historia. System na Białorusi czy Kubie też już dawno powinien upaść, a mimo to trwa nadal, więc nie wszystko było takie jasne.

I oczywiście - ciągle o tym pisze. Mamy to co mamy bo kraj wymaga kolejnych reform, które nie są przeprowadzane. Urzędnicy są już bezczelni w swoich wypowiedziach ("W kraju sytuacja gosp. jest dobra, a młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę z ciekawości" http://niezalezna.pl/66176-poslanka-po-szydzi-z-emigrantow-mlodzi-polacy-wyjezdzaja-za-granice-bo-sa-ciekawi-swiata ) Emigracja to tylko skutek a nie przyczyna obecnej sytuacji. Ale to że w Londynie i Dublinie rodzi się więcej polskich dzieci niż w kraju, jest dla mnie deprymujące i nie podoba mi się taka sytuacja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Walka o wolność i prawa polityczne była obecna od pierwszych protestów Polski Ludowej - od maja 1946 poprzez kolejne protesty aż do 1988. Jasne pierwsze były postulaty płacowe i bytowe i to one głównie rozpalały demonstracje. Ale hasła polityczne też na co dawałem przykłady w temacie Historia.

Według ciebie to, że "walka o wolność i prawa polityczne były obecne od pierwszych protestów Polski Ludowej" usprawiedliwia kreowanie mitu walki o wolność przez naród jako całość (przypomnę, że Polacy byli i po stronie "Solidarności", i po stronie rządowej, i pomiędzy) oraz podpinanie go pod protesty, które z walką o wolność i prawa polityczne nie miały żadnego związku? Chodziło przede wszystkim o sprawy ekonomiczne.

I oczywiście - ciągle o tym pisze.

Kto pisze?

Mamy to co mamy bo kraj wymaga kolejnych reform, które nie są przeprowadzane. Urzędnicy są już bezczelni w swoich wypowiedziach ("W kraju sytuacja gosp. jest dobra, a młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę z ciekawości" http://niezalezna.pl...-ciekawi-swiata ) Emigracja to tylko skutek a nie przyczyna obecnej sytuacji. Ale to że w Londynie i Dublinie rodzi się więcej polskich dzieci niż w kraju, jest dla mnie deprymujące i nie podoba mi się taka sytuacja.

Nie są przeprowadzane, bo nie mamy klasy politycznej, która miałaby odwagę to zrobić bez oglądania się na słupki popularności. I to jest źródło problemu.

W tym kraju reformy przeprowadzały albo osoby wywodzące się jeszcze z władzy ludowej, albo tzw. "post-komuniści". Na ogół zmiany były wymuszone okolicznościami. System polityczny jest tak skonstruowany, że nie za bardzo jest jak coś zmienić w inny sposób, bo inicjatywy na które ludzie mają jeszcze ochotę głosować okazują się kolejnym pustosłowiem.

System na Białorusi czy Kubie też już dawno powinien upaść, a mimo to trwa nadal, więc nie wszystko było takie jasne.

Na Białorusi jest system komunistyczny?

Problemy gospodarek bloku wschodniego były realne i wymagały reform, żeby móc sprawnie funkcjonować. Dlatego powiedziałbym, że jednak "wszystko było takie jasne". Nie da się rządzić krajem, którego obywatele buntują się, bo aparat urzędniczy i wojsko stanowią wpływową, ale jednak mniejszość. Dlatego dla przetrwania rządów o takim charakterze ważna jest tzw. "pełna miska".

Kuba jakiś czas temu przeprowadzała reformy gospodarcze. Zadeklarowano "rozpoczęcie procesu pokojowego". Chyba nie chodzi o proces usuwania opozycji, czy procesy polityczne. Amerykanie otworzyli ambasadę na Hawanie, zapowiedziano też (m.in.) zniesienie embarga gospodarczego. Myślę, że można by to nazwać upadkiem w kontekście, o którym mowa.

Edytowano przez Holy.Death
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję - powiodło mi się z tym językiem. Dużo też zależy od ciągłego osłuchiwania się i używania języka w praktyce.[...] Tak więc nie zwalałbym wszystkiego na polski system edukacji, bo ja się chce to można. Zresztą dzięki niemu podłapałeś robotę w Dublinie, więc naprawdę nie jest tak źle.

Rozumiem, ze to ciagle osluchiwanie sie i uzywanie jezyka w praktyce robiles podczas tych lekcji jezyka angielskiego w publicznej szkole? Nie wiem jak bylo u Ciebie, ale moje lekcje jezyka angielskiego w szkole podstawowej i w liceum to bylo maksymalnie dwa razy po 45 minut tygodniowo, w klasie liczacej minimum 25 osob. Dopiero w liceum w 3 klasie podzielono nas na dwie grupy liczace po 15 osob dla lepszej nauki jezyka obcego. Jesli nauczyciel ma w tygodniu 90 minut na nauczenie jezyka 25-32 mlodych ludzi, to chocby na glowie stawal, to w tym czasie nikogo dobrze jezyka nie nauczy. I skad pomysl, ze to wlasnie dzieki polskiemu systemowi edukacji podlapalem robote w Dublinie? Angielskiego uczylem sie prywatnie od 11 roku zycia, po liceum zapisalem sie do prywatnej szkoly jezykowej, w ktorej mialem 6h zajec w tygodniu i skutecznie przygotowalem sie do zdania FCE i CAE, wiec to raczej nie publiczna szkola nauczyla mnie mowic po angielsku. No chyba ze chodzi Ci o to, iz moje calosciowe wyksztalcenie umozliwilo mi podlapanie pracy w Dublinie. Jednak tutaj znowu pudlo, bo jak juz pisalem gdzie indziej, wykonywana przeze mnie praca nie ma kompletnie nic wspolnego ze studiami w Polsce, a tym bardziej nie z nauka w polskim ogolniaku. Ma wiecej wspolnego z ukonczonym, platnym koledzem w Dublinie, ale uczeszczalem do niego jednoczesnie tu pracujac, wiec trudno zebym byl za to wdzieczny polskiemu systemowi edukacji.

Ja nie mam nic do czasowej emigracji. Czyli pojechać na parę lat, trochę zarobić, wrócić i dzięki zgromadzonemu kapitałowi rozwijać się w kraju. Ale po tych 10 latach od wejścia Polski do UE charakter naszej emigracji się zmienia na niekorzyść. Te transfery środków z roku na rok maleją. Ludzie zaczynają tam osiedlać się na stałe, ściągać swoje rodziny i przyjeżdżać do kraju ewentualnie na wakacje. W Polsce na jedną kobietę w wieku rozrodczym przypada średnio 1.3 dziecka, na wyspach dla Polek to jest już 2.3. Sam chcesz swojego syna ściągnąć tam już na stałe.

Tylko powiedz mi, drogi Bazyli, do czego wiekszosc z tych emigrantow ma wracac? Maja porzucic w miare spokojne zycie i pensje wynoszaca srednio 2,8-3,2k euro brutto miesiecznie (z ktorej panstwo zabiera im mniej niz w Polsce, bo okolo 22%) przy wiekszosci produktow (ubrania, kosmetyki, sprzet RTV-AGD, bilety lotnicze, czesc produktow spozywczych, paliwo i inne) z cenami porownywalnymi do tych w Polsce, a momentami nawet nizszymi (nie sprawdzalem jak jest teraz, ale przez ostatnich kilka lat taniej wychodzilo np. dzwonienie czy wysylanie paczki z Irlandii do Polski niz w przeciwnym kierunku). Zyjac tutaj ludzie maja zdecydowanie wieksza sile nabywcza niz w Polsce i wiecej luzu w planowaniu zakupow. To jest powodem, dla ktorego wielu emigrantow deklaruje, ze wrociliby do Polski, gdyby ktos im zagwarantowal, ze w ojczyznie beda zarabiac minimum te 5 tysiecy na reke. Wiekszosc pracodawcow tego jednak nie zrobi, bo te piec kawalkow na reke oznacza, ze pensja takiej osoby musialaby wynosic brutto prawie dwa razy tyle. Mozna wracac z poczucia patriotyzmu i pracowac tez za minimalna pensje krajowa, ktora z tego co sie orientuje aktualnie wynosi 1750 zl brutto w Polsce. Mozna to tez robic w Irlandii zarabiajac miesiecznie 1520 euro, przy czym osoba pracujaca za minimum krajowe nie placi podatku ani skladek spolecznych, ergo praktycznie cala wyplate dostaje do reki. Nic dziwnego, ze emigranci maja wiecej dzieci, skoro poczucie bezpieczenstwa materialnego jest wyzsze niz w ojczyznie, do tego panstwo pomaga rodzicom bardziej niz w Polsce i ludzi po prostu stac na posiadanie liczniejszego potomstwa.

Tracimy najbardziej zaradnych, najpotrzebniejszych nam członków społeczeństwa.

Czy ja wiem? Przegladajac newsy o polskich emigrantach na portalach informacyjnych dosc czesto natykam sie na komentarze, w ktorych jest napisane, ze wyjezdzaja zdrajcy, nieudacznicy, ze nie podobalo im sie w Polsce to prosze bardzo, teraz beda mieli "lepiej" upadlajac sie na zmywaku za marne pieniadze, ze Polki beda poddawac sie roznym czynnosciom z nieczystymi przedstawicielami ludnosci naplywowej z Afryki i Bliskiego Wschodu itd. Generalnie sporo hejtu i inwektyw pochodzacych od ludzi, ktorzy chyba nigdy nie wybrali sie w podroz dluzsza niz trzy wioski od ich wlasnej zagrody w Pierdziszewie Wielkim.

Ale wg mnie emigranci też są trochę winni. Gdyby w PRLu każdy miał możliwość wyjechania do zachodniej Europy lub USA do pracy, to system komunistyczny w naszym kraju miałby się świetnie do dziś. Wystarczy popatrzeć na Kubę gdzie reżim się dzielnie trzyma a opozycja jest słaba, bo 4 mln ich rodaków siedzi na Florydzie i mało obchodzi ich los i ustrój własnej ojczyzny.

Po raz kolejny zapytam, dlaczego sugerujesz, ze emigranci powinni przejmowac sie sytuacja w kraju skoro spora czesc z tych, ktorzy zostali, tez malo obchodzi los i ustroj ojczyzny? Dla wielu emigrantow to kraj, do ktorego wyemigrowali jest nowa ojczyzna, bo to on ich zywi i zapewnia godziwe warunki zycia. Prawde mowiac gdybym mial wybor, to wolalbym pojechac do jakiejs afrykanskiej wioski i zafundowac im wybodowanie tam szkoly niz pojechac do Polski i te sama kwote przeznaczyc na walke z korupcja, biurokracja czy dolozyc swoja cegielke na stworzenie dobrego systemu informatycznego do obslugi wyborow.

Mamy niewydolną służbę zdrowia

Publiczna polska sluzba zdrowia w wiekszosci przypadkow jest lepsza niz jej brytyjski czy irlandzki odpowiednik. Mozesz mi nie wierzyc, ale tak wlasnie jest.

słabą infrastructure

Transport publiczny w Warszawie, Gdansku czy w Krakowie jest moim zdaniem lepszy niz w Dublinie, nawet pomimo tego, ze tutaj w kazdym autobusie jest darmowe wi-fi...

I taki jest właśnie mój ogląd na obecną sytuację w kraju. Proszę mi pozwolić mieć swoją własną opinię. Tesu - wyjechałeś, masz dobrą pracę, uważasz, że jest wszystko ok. Proszę bardzo myśl sobie co chcesz. Ale ja mam dokładnie takie samo prawo uważać że spora część emigrantów to cwaniacy wykorzystujący nasz skromny budżet i że lepiej by było jakby wrócili i walczyli o lepszą ojczyznę na miejscu a nie tylko o własny interes. Ale to są tylko moje prywatne myśli i marzenia. Nie będę przecież formował oddziałów patriotycznych które pojadą na Wyspy i 2 mln Polaków przywiozą siłą do kraju, zabiorą paszporty i każą harować za 1200 zł przy kopaniu rowów.

Alez ja Ci nigdzie nie bronie miec wlasnych pogladow. Ja tylko zwracam uwage, ze sa one miejscami abstrakcyjne (jak to, ze ludzie porzuca wlasny indywidualizm na rzecz dobra kolektywu - sprzeczne z instynktem przetrwania jednostki w okresie pokoju), a miejscami oderwane od rzeczywistosci (jak to, ze dla kraju byloby najlepiej, gdyby emigranci wrocili... Nie no, spoko, powodzenia w Polsce, w ktorej bezrobocie nagle wyniesie ponad 20 procent, to wcale a wcale nie przyniesie negatywnych skutkow dla gospodarki i stosunkow spolecznych w kraju...). I sorry za taka personalna uwage, ale ja Ciebie tez moglbym nazwac cwaniakiem wykorzystujacym polski budzet, w dodatku cwaniakiem wiekszym niz ci z emigracji, bo nie wyjechales i Twoja obecnosc w kraju generuje dodatkowe koszty dla Polski.

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak sobie te posty na temat udziału w wyborach i emigracji czytam i mam kilka pytań:

- Czemu ktoś ma się kisić w Polsce skoro może wyjechać gdzieś gdzie jest lepiej? To jego wina że ten kraj jest jaki jest? Nie. To czemu ma ponosić tego konsekwencje?

- Po co mam iść na wybory? Na kogo głosować? Nie chodzi tu już nawet o poglądy, ale o wiarygodność. Co z tego że ktoś tam sobie mówi czego to on nie zrobi, jaką mam pewność że zrobi cokolwiek?

- Ludzie powinni głosować na "sensownych" kandydatów. Ok. Na "sensownych". Czyli na jakich?

Szansą na zmianę nie jest większa frekwencja, tylko mniejsza. Ludzie głosujący na innych kandydatów zazwyczaj są bardziej zainteresowani polityką i na wybory chodzą regularnie

Fajnie, ale co z ludźmi którzy od polityki stronią? Są jacyś gorsi? To nie ich wina że polityka w Polsce jest na żenującym poziomie. Zero dialogu, zero współpracy, zero myślenia o dobru obywateli, tylko działanie według własnego (tzn. ugrupowania które dany człowiek reprezentuje) widzimisię i populizm. I jak wygra któryś z tych kandydatów którzy to mają przynieść "zmiany", to czy to się zmieni? Wątpię.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czemu ktoś ma się kisić w Polsce skoro może wyjechać gdzieś gdzie jest lepiej? To jego wina że ten kraj jest jaki jest? Nie. To czemu ma ponosić tego konsekwencje?

O winie można mówić dopiero, gdy powie się jaką ten "ktoś" ma pozycję. :icon_wink:

Odnośnie wyjazdów za granicę - jeżeli jest taka możliwość, to "czemu nie" ... Tyle, że słowo "kisić" jest raczej nieadekwatne, bo większość osób wyjeżdża raczej z powodów ekonomicznych (obecnie), a nie przekonań. Innymi słowy - oni nie "kiszą się", bo z ich przekonań (tak mi się wydaje) wynika raczej chęć pozostania, a przenoszą się z powodu pieniędzy.

Po co mam iść na wybory? Na kogo głosować? Nie chodzi tu już nawet o poglądy, ale o wiarygodność. Co z tego że ktoś tam sobie mówi czego to on nie zrobi, jaką mam pewność że zrobi cokolwiek?

Powiem brutalnie - pewności (o spełnieniu obietnic) nie masz żadnej, ale ... jak nie pójdziesz stracisz (w teorii) prawo do krytykowania, bo to inni wybiorą, a ty sam już nie.

Ludzie powinni głosować na "sensownych" kandydatów. Ok. Na "sensownych". Czyli na jakich?

Sensownych, czyli takich którzy są gwarantem spełnienia choć części obietnic. Np. mają określone doświadczenie polityczne lub/i mają jasno sprecyzowane (i w miarę stałe) poglądy polityczne.

Fajnie, ale co z ludźmi którzy od polityki stronią? Są jacyś gorsi? To nie ich wina że polityka w Polsce jest na żenującym poziomie. Zero dialogu, zero współpracy, zero myślenia o dobru obywateli, tylko działanie według własnego (tzn. ugrupowania które dany człowiek reprezentuje) widzimisię i populizm. I jak wygra któryś z tych kandydatów którzy to mają przynieść "zmiany", to czy to się zmieni? Wątpię.

Ludzie, którzy od polityki stronią nie są wcale gorsi.

Jeżeli chodzi o działanie - poglądy ugrupowania (np. statut partii) poniekąd determinują poglądy kandydata, co jest "oczywistą oczywistością". Działanie według poglądów partyjnych jest rzeczą całkowicie zrozumiałą i logiczną, a określenie "widzimisię" tutaj nie pasuje.

Zależy co masz na myśli mówiąc o kandydatach, którzy mają przynieść zmiany. Chodzi mi o to, że zmiany mogą przynieść nie tylko "nowi", ale również i ci, którzy już działają od dawna, a będą chcieli zapisać się pozytywnie w historii. :icon_wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jasne - też lubię nasz polski indywidualizm i zaradność. Jednak niestety pewne rozdziały naszej histori pokazują, że często działał on na szkodę ogółu zamiast z nim współgrać. To trochę przykre jest. Wychodzi na to, że nas trzeba przyprzeć do muru i odebrać możliwość "łatweo wyjścia". Wziąc się, zabrać i wyjechać to każdy potrafi. I ja nikogo nie nazywam "zdrajcą" itp. Widzę co się dzieje dookoła i rozumiem dlaczego ludzie wyjeżdżają. Ale to nie znaczy, że mi się ta sytuacja podoba. I że od emigracji nie będzie w naszym kraju lepiej.

Najpierw ta jedna sprawa - ludzie weźcie idźcie na wybory. To przecież jest najprostsze i najkorzystniejsze rozwiązanie. Moim zdaniem jeśli elektorat "niepowiązany" się nie ruszy, to nic na lepsze "samo" się nie zrobi. Nie jestem za przymusowymi wyborami, ale 47%?? Ludzie - zdrowy rozsądek podpowiada, że trzeba coś z tym zrobić, że to jest zła sytuacja. Weźcie idźcie na wybory!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli chodzi o działanie - poglądy ugrupowania (np. statut partii) poniekąd determinują poglądy kandydata, co jest "oczywistą oczywistością". Działanie według poglądów partyjnych jest rzeczą całkowicie zrozumiałą i logiczną, a określenie "widzimisię" tutaj nie pasuje.

Fajnie to brzmi jak się to czyta, ale w praktyce to nic poza obniżaniem się poziomu polityki z tego nie wynika. I tu dochodzimy do sedna, bo to niski poziom debaty publicznej jest powodem tego że ludzie unikają polityki jak ognia. No bo jak jedni się z drugimi żrą to dobro obywateli się gdzieś w tym gubi. I po co ludzie mają się w tym babrać?

Tyle, że słowo "kisić" jest raczej nieadekwatne, bo większość osób wyjeżdża raczej z powodów ekonomicznych (obecnie), a nie przekonań. Innymi słowy - oni nie "kiszą się", bo z ich przekonań (tak mi się wydaje) wynika raczej chęć pozostania, a przenoszą się z powodu pieniędzy.

Pisząc "kisić się" nie miałem na myśli poglądów tylko sytuację ekonomiczną właśnie. Tak tylko chcę sprecyzować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czemu ktoś ma się kisić w Polsce skoro może wyjechać gdzieś gdzie jest lepiej? To jego wina że ten kraj jest jaki jest? Nie. To czemu ma ponosić tego konsekwencje?

O winie można mówić dopiero, gdy powie się jaką ten "ktoś" ma pozycję. icon_wink.gif

Nie trzeba mieć pozycji by zrobić coś na lepsze. Im mamy silniejszą pozycję, tym nasze działania mogą być skuteczniejsze, ale nie można powiedzieć, że ktoś, kto nie ma pozycji, nie może nic zmienić. To, że ten kraj jest jaki jest, jest winą większości z nas po trochu, bo większość ludzi bardziej ceni sobie własną wygodę lub własne korzyści, niż dobro społeczeństwa. Tylko to jest na zupełnie innym poziomie niż polityka.

Odnośnie wyjazdów za granicę - jeżeli jest taka możliwość, to "czemu nie" ... Tyle, że słowo "kisić" jest raczej nieadekwatne, bo większość osób wyjeżdża raczej z powodów ekonomicznych (obecnie), a nie przekonań. Innymi słowy - oni nie "kiszą się", bo z ich przekonań (tak mi się wydaje) wynika raczej chęć pozostania, a przenoszą się z powodu pieniędzy.

Dlatego właśnie słowo "kisić" jest jak najbardziej adekwatne. Można siedzieć w Polsce i być planktonem, a można wyjechać i coś tam osiągnąć. Zapewne ktoś, kto wyjedzie nie będzie od razu milionerem, ale najpewniej będzie go stać na utrzymanie rodziny.

Powiem brutalnie - pewności (o spełnieniu obietnic) nie masz żadnej, ale ... jak nie pójdziesz stracisz (w teorii) prawo do krytykowania, bo to inni wybiorą, a ty sam już nie.

Określiłbym to jednym angielskim słowem, za które dostałbym ostrzeżenie.

Od tego mamy język by móc między innymi krytykować i krytykować może każdy. Ważne jest to, żeby była to krytyka sensowna i konstruktywna, mniej istotne jest to kto krytykuje. Jeśli ktoś świadomie nie idzie na wybory, bo żaden kandydat mu nie odpowiada i potrafi to uzasadnić, to czemu ktokolwiek miałby zabierać takiej osobie prawo do krytykowania?

Sensownych, czyli takich którzy są gwarantem spełnienia choć części obietnic. Np. mają określone doświadczenie polityczne lub/i mają jasno sprecyzowane (i w miarę stałe) poglądy polityczne.

No nie. Sądzę, że Korwin jest w stanie spełnić przynajmniej część swoich obietnic, ale nie nazwałbym go sensowny. Beznadziejnym owszem, ale nie sensownym. Poglądy gospodarcze ma prawie OK, ale społeczne to jakieś nieporozumienie, podobnie nie podoba mi się jego wizja polityki zagranicznej. W Polsce gospodarki nie da się naprawić bez współpracy z rządem i parlamentem, ale społecznie może coś zdziałać. Podobnie jeśli chodzi o politykę zagraniczną - tam może zepsuć naprawdę dużo.

Jeżeli chodzi o działanie - poglądy ugrupowania (np. statut partii) poniekąd determinują poglądy kandydata, co jest "oczywistą oczywistością". Działanie według poglądów partyjnych jest rzeczą całkowicie zrozumiałą i logiczną, a określenie "widzimisię" tutaj nie pasuje.

No nie. I to nawet widać po dotychczasowych prezydentach. Poglądy wielu z nich nie były zgodne z linią partii. Podobnie wielu kandydatów w ogóle nie pasowało do partii, którą reprezentowało. Najlepszy przykład z obecnej kampanii to M. Ogórek.

I widzimisię zawsze pasuje, gdy chodzi o stanowiska jednoosobowe. Prezydent może słuchać głosów różnych doradców, ludzie zainteresowanych sprawą itp. ale decyzja w konkretnej sprawie ostatecznie należy do niego. Już parę ustaw przepadło, bo ktoś je odrzucił, bo mógł - część z nich zresztą całkiem słusznie zostało w ten sposób ubitych. To, czy prezydent skorzysta z prawa weta, czy kogoś ułaskawi itp. w naprawdę dużym stopniu zależ właśnie od tego, czy prezydent widzi misie (czy inne zwierzęta, jak np. różowe słonie). wink_prosty.gif

Zależy co masz na myśli mówiąc o kandydatach, którzy mają przynieść zmiany. Chodzi mi o to, że zmiany mogą przynieść nie tylko "nowi", ale również i ci, którzy już działają od dawna, a będą chcieli zapisać się pozytywnie w historii. icon_wink.gif

Mogą, ale nie muszą. I tak patrząc na tych "starych", to żaden nie jest gwarantem jakichkolwiek pozytywnych zmian. Część za to jest gwarantem zmian negatywnych. Z nowymi twarzami też jakoś dużo lepiej nie jest.

(...) Ale to nie znaczy, że mi się ta sytuacja podoba. I że od emigracji nie będzie w naszym kraju lepiej.

Dla mnie ważniejsze jest to, czy nie będzie gorzej. Patrzymy na emigrację i widzimy jej negatywne cechy, ale ma ona również kilka pozytywnych. Wielu ludzi pracujących za granicą potem wysyła część zarobionych pieniędzy do rodziny w Polsce i przeważnie są to większe sumy, niż to co mogliby zarobić tutaj. Dalej - lepiej jeśli ktoś pracuje i zarabia za granicą, niż jakby miał siedzieć w Polsce na zasiłku, albo gdyby musiał np. zacząć kraść, by utrzymać rodzinę. Jasne - emigracja nie jest fajna, ale podstawowe pytanie jest takie - czy nasz kraj ma coś do zaoferowania ludziom, którzy zdecydowali się wyjechać? W wielu przypadkach niestety nie ma.

Najpierw ta jedna sprawa - ludzie weźcie idźcie na wybory. To przecież jest najprostsze i najkorzystniejsze rozwiązanie.

Rozwiązanie z założenia powinno coś rozwiązywać. Pójście na wybory nie musi niczego rozwiązać, a może za to jeszcze więcej zepsuć. Nie lubię określenia mniejsze i większe zło, bo zło jest zawsze złem, ale wolałbym, żeby np. prezydentem pozostał Komorowski, niż gdyby na jego miejsce miał wskoczyć Korwin, czy Kowalski. W ogóle z obecnych kandydatów tylko Kukiz ma program, z którym się w większej części zgadzam, a potem najbliższy moich przekonań jest program Palikota i naprawdę mnie to przeraża.

Moim zdaniem jeśli elektorat "niepowiązany" się nie ruszy, to nic na lepsze "samo" się nie zrobi.

Pewnie tak (choć "elektorat niepowiązany" akurat na wybory chodzi, tylko jest go tak mało, że nawet przy 47% frekwencji nie ma realnej siły), ale wielu ludzi nie wierzy, że coś się zmieni na lepsze. Dla nich ważne jest to, żeby się nie zmieniło na gorsze.

Nie jestem za przymusowymi wyborami, ale 47%?? Ludzie - zdrowy rozsądek podpowiada, że trzeba coś z tym zrobić, że to jest zła sytuacja.

Tak, trzeba wyemigrować. Bo jeśli dla słabych kandydatur PO, PiSu, SLD i PSL alternatywami się KORWiN, RN, Ruch Palikota i inne podobne, to dla tego kraju nie ma już nadziei.

Weźcie idźcie na wybory!

Ludzie pójdą i co dalej? Wybiorą kandydata na chybił trafił? Rzucą kostką? Większym problemem od frekwencji jest to, że ludzie w ogóle nie mają żadnej wiedzy o polityce oraz politykach.

Ludzie po czterdziestce w większości głosują tak, jak głosowali po upadku PRLu - jeśli za nim tęsknią, to głosują na SLD, PSL i PO, a jeśli nie chcą by wrócił, to na PiS i PO (PO nie bez przyczyny jest w obydwóch grupach).

Ludzie w wieku 25-40 w większości mają już wykształcone własne poglądy i to oni są w stanie zmienić coś na lepsze, jeśli o wybory chodzi - tylko potrzeba sensownych kandydatów, a tych brak.

Ludzie poniżej 20 lat to w większości ludzie, którymi można łatwo sterować, co dosyć ładnie robi Korwin (stąd ogromne poparcie dla Korwina w szkołach średnich).

I ludzie w wieku 20-25 lat to ludzie, którzy zaczynają się budzić, ale właściwie nikt nie jest w stanie przewidzieć jak zagłosują.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie trzeba mieć pozycji by zrobić coś na lepsze. Im mamy silniejszą pozycję, tym nasze działania mogą być skuteczniejsze, ale nie można powiedzieć, że ktoś, kto nie ma pozycji, nie może nic zmienić ...

Aha ... czyli poniższy fragment (zacytowany) to przypadek? :icon_wink:

... Jeśli ktoś świadomie nie idzie na wybory, bo żaden kandydat mu nie odpowiada ...

Innymi słowy: albo idzie się na wybory, albo traci się prawo głosu. Takie jest moje (choć czytając prasę - chyba nie tylko) zdanie, co jednocześnie oznacza, że masz prawo do własnego (= możesz, ale nie musisz się zgodzić). :icon_wink:

No nie. Sądzę, że Korwin jest w stanie spełnić przynajmniej część swoich obietnic, ale nie nazwałbym go sensowny. Beznadziejnym owszem, ale nie sensownym. Poglądy gospodarcze ma prawie OK, ale społeczne to jakieś nieporozumienie, podobnie nie podoba mi się jego wizja polityki zagranicznej. W Polsce gospodarki nie da się naprawić bez współpracy z rządem i parlamentem, ale społecznie może coś zdziałać. Podobnie jeśli chodzi o politykę zagraniczną - tam może zepsuć naprawdę dużo.

Uściślam: pisząc o spełnieniu części obietnic, miałem na myśli "po części z każdego działu". Inaczej - przykład z Korwinem jest niezbyt trafiony, bo słyszałem ludzi, którzy częściowo go popierają w jednym dziale (np. gospodarka), ale całkowicie odrzucają jego poglądy w innym (np. stosunek do kobiet).

Czyli - kandydat może być sensowny dla człowieka, który ma chociaż częściowo zbieżne poglądy we wszystkich dziedzinach. :icon_wink:

... I tak patrząc na tych "starych", to żaden nie jest gwarantem jakichkolwiek pozytywnych zmian ...

Czy ja wiem? Zwróć uwagę na np. USA. Tam w drugiej kadencji prezydenci chcą pozytywnie zapisać się w historii. My w Polsce, też mamy doświadczenia z drugiej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego (np. wstąpienie do Unii Europejskiej).

No nie. I to nawet widać po dotychczasowych prezydentach. Poglądy wielu z nich nie były zgodne z linią partii. Podobnie wielu kandydatów w ogóle nie pasowało do partii, którą reprezentowało ...

Tyle, że ja pisałem co innego:

Jeżeli chodzi o działanie - poglądy ugrupowania (np. statut partii) poniekąd determinują poglądy kandydata, co jest "oczywistą oczywistością". Działanie według poglądów partyjnych jest rzeczą całkowicie zrozumiałą i logiczną, a określenie "widzimisię" tutaj nie pasuje.

Innymi słowy - działanie z linią partyjną jest zrozumiałe, co nie oznacza, że zawsze występuje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aha ... czyli poniższy fragment (zacytowany) to przypadek? icon_wink.gif

Nie, ale chyba jednak o coś innego w nim chodziło. tongue_prosty.gif

Otaczający nas świat można zmieniać na wiele sposobów. Wybory są jednym z mniej znaczących. Większość osób sądzi, że zmiana władzy nie będzie miała znaczącego wpływu na otaczający ich świat i w naprawdę wielu przypadkach mają rację. Ja tam wielkiej różnicy pomiędzy większością kandydatów na prezydenta nie widzę. Z partiami jest podobnie. Jeśli chodzi o życie jednostek, to wybory na niższych szczeblach mają większe znaczenie niż te na wyższych.

... Jeśli ktoś świadomie nie idzie na wybory, bo żaden kandydat mu nie odpowiada ...

Innymi słowy: albo idzie się na wybory, albo traci się prawo głosu. Takie jest moje (choć czytając prasę - chyba nie tylko) zdanie, co jednocześnie oznacza, że masz prawo do własnego (= możesz, ale nie musisz się zgodzić). icon_wink.gif

Nie zgadzam się i napisałem dlaczego. Gdyby nie to, że w tych wyborach mam na kogo zagłosować, bo jest kandydat, który nie kojarzy mi się negatywnie, to pewnie nie poszedłbym na wybory, albo zagłosowałbym na Cthulhu. Jakoś nie zamierzam potępiać ludzi, którzy nie chcą wybierać mniejszego zła.

Uściślam: pisząc o spełnieniu części obietnic, miałem na myśli "po części z każdego działu". Inaczej - przykład z Korwinem jest niezbyt trafiony, bo słyszałem ludzi, którzy częściowo go popierają w jednym dziale (np. gospodarka), ale całkowicie odrzucają jego poglądy w innym (np. stosunek do kobiet).

Czyli - kandydat może być sensowny dla człowieka, który ma chociaż częściowo zbieżne poglądy we wszystkich dziedzinach. icon_wink.gif

Nie. Bo częściowo zbieżne poglądy nie zapewniają niczego. Skoro poglądy są częściowo zbieżne, to są również częściowo rozbieżne, więc dany kandydat równie dobrze może spełnić te obietnice, które zbieżne nie są. To jest bardziej kwestia wyliczenia tego co dany kandydat chce zrobić i co rzeczywiście może zrobić. Stąd przykład Korwina jest trafiony. W gospodarce nie jest w stanie zrobić niczego pozytywnego, ale za to jest w stanie zebrać ludzi, którzy zagłosują za kilkoma poronionymi pomysłami, które ma.

Czy ja wiem? Zwróć uwagę na np. USA. Tam w drugiej kadencji prezydenci chcą pozytywnie zapisać się w historii. My w Polsce, też mamy doświadczenia z drugiej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego (np. wstąpienie do Unii Europejskiej).

Naprawdę? Przykład z historii najnowszej - czy Twoim zdaniem George W. Bush zapisał się czymś pozytywnym? Czy w ogóle próbował? W swojej drugiej kadencji kontynuował to, co zaczął w pierwszej i nic pozytywnego z tego nie wyszło. Patrząc nieco dalej - Clinton na początku pierwszej kadencji próbował zapisać się czymś pozytywnym, potem miał to mocno utrudnione, bo większość w Kongresie zdobyli Republikanie, ale nadal próbował wprowadzać pożyteczne reformy - część przeszła, część została zablokowana. Jego druga kadencja to głównie skandale.

Następnie mamy Raegana (George H. W. Bush urzędował tylko 4 lata) - w historii zapisał się pozytywnie głównie dzięki swojej pierwszej kadencji. W drugiej - głównie z przyczyn zdrowotnych (choroba Alzheimera) - już nie był tak aktywny, ale lawina, którą zaczął w pierwszej kadencji wystarczyła do zburzenia Muru Berlińskiego.

Później była seria prezydentów, którzy sprawowali urząd przez jedną kadencję i w końcu mamy Eisenhowera. I to właśnie Ike jest ostatnim prezydentem USA, który pasuje do wygłoszonej przez Ciebie koncepcji.

Później jest Truman, którego druga kadencja na pewno zapisała się w historii, ale nie jestem pewien, czy wojna w Korei była czymś pozytywnym.

Obamy celowo nie oceniam, bo jego druga kadencja jeszcze się nie skończyła, ale nie wygląda na to, żeby nagle osiągnął coś wielkiego.

No nie. I to nawet widać po dotychczasowych prezydentach. Poglądy wielu z nich nie były zgodne z linią partii. Podobnie wielu kandydatów w ogóle nie pasowało do partii, którą reprezentowało ...

Tyle, że ja pisałem co innego:

Jeżeli chodzi o działanie - poglądy ugrupowania (np. statut partii) poniekąd determinują poglądy kandydata, co jest "oczywistą oczywistością". Działanie według poglądów partyjnych jest rzeczą całkowicie zrozumiałą i logiczną, a określenie "widzimisię" tutaj nie pasuje.

Innymi słowy - działanie z linią partyjną jest zrozumiałe, co nie oznacza, że zawsze występuje.

Aha, czyli działanie zgodnie z linią partii jest zrozumiałe, ale działanie niezgodnie z nią również jest zrozumiałe.

Na moje to jest właśnie "widzimisię" jednostki, ale co ja tam wiem.

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...