Skocz do zawartości

Polecane posty

Dodaje link do kolejnego opowiadania, ponieważ w całości nie chce się zmieścić, cholerstwo. Mam nadzieję, że wam się spodoba, moi wierni czytelnicy... zaraz, ja nie mam wiernych czytelników. Dobra, to mam nadzieję, że komukolwiek się spodoba. A jeśli uważącie że jest do [beeep], zawsze możecie je wydrukować i powiesić w WC. Zawszeć będzie to dla mnie jakaś radość, że moje opowiadanie do czegoś się przydało i w jakiś sposób zmieniło wasze życie. Pozdrawiam czy coś tam takiego. : >

Kopalnie Kantau - kilk!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem zamiar spróbować poszukać odpowiedniego art'a do drugiej części, ale jestem zbyt zmęczony aby się tym zająć ;) Ot, nagle wzięło mnie na pisanie a jeśli ktoś rzuci zdaniem opinii będzie mi miło ;]

Żołnierze apokalipsy II

- Prezydent chce wiedzieć co się dzieje. ? wyrzucił z siebie bezbarwnym tonem dyrektor NSA powoli odkładając słuchawkę podłączoną do ?czerwonej linii?.

- Sir, z całym szacunkiem, ale od momentu uporania się z zorganizowanym atakiem hakerów oraz najemników co chwilę otrzymujemy nowe dane, które powiększają nasz obraz sytuacji. Prezydent nie może oczekiwać, że po czymś takim nasza agencja uzyska pełną sprawność operacyjną w przeciągu minuty. ? ledwie 27-letni oficer operacyjny o imieniu Darren Robie resztkami sił zachowywał profesjonalizm wymagany w pracy i nie wydarł się na swojego szefa, który wyglądał jak nafaszerowany środkami uspokajającymi. Oceniając dotychczasowy rozwój wypadków uznał tą możliwość za wielce prawdopodobną.

- Darren? - dyrektor zaczął cicho. Ciężko oddychając ? jeden ze skutków długotrwałego stresu ? zdjął okulary i niedbałym ruchem je przetarł. Działał przy tym tak jak niedołężny sześćdziesięciolatek. ? Czy naprawdę dziwisz się prezydentowi? Jak ty byś się czuł kiedy agencje, którym powierzyłeś bezpieczeństwo twoich obywateli zawiodły jedna po drugiej? Jak ty byś się czuł o mało nie tracąc życia? Jak byś się czuł musząc napisać listy kondolencyjne dla dziesiątek tysięcy rodzin, które zostały okaleczone przez tych chorych? - dyrektorowi ani o ton nie zmienił się głos. -..skurwysynów? Nasz kraj jest uważany za światowe mocarstwo a człowiek obecnie rezydujący w Białym Domu za najpotężniejszego człowieka na Ziemi a co nam to dało? Daliśmy się nakryć z opuszczonymi spodniami.

- Dyrektorze? - Robie wziął głęboki wdech próbując ulżyć wnętrznościom ściskanymi przez jakąś niewidzialną ścianę strachu. ? Zgadzam się z tym, że żniwa jakie poczynili ci szaleńcy w większości skupią się na nas i obecnej administracji, ale.. do? - nie wytrzymał. ? Do kurwy nędzy, skąd mieliśmy wiedzieć, że szykowana jest akcja na taką skalę? ? podniósł głos tylko o pół tonu. ? Proszę mi wybaczyć, ale od pięciu godzin słyszę tylko jak sytuacja w naszym kraju staje się coraz bardziej popieprzona.

Dyrektor machnął ręką. Średnio go obchodziło jakim językiem posługują się jego podwładni. Miał większe zmartwienia na głowie takie jak najbardziej niszczycielski atak terrorystyczny w dziejach Ameryki. Terroryści? Najemnicy? Jemu było wszystko jedno. Był pewien na razie tego, że przy wyczynach czarno mundurowych komandosów chłopaki z Al-Kaidy byli jak Ciasteczkowy Potwór z Ulicy Sezamkowej. Wraz z przebiegiem ataku przerzucił całą swoją uwagę z listy celów na potencjalnego pracodawcę? co chciał na tym zyskać? Dlaczego? Jakim, kurwa, cudem zdołał zorganizować taki numer pod nosem trzech największych urzędów zajmujących się terroryzmem tak, że do ?godziny zero? ani FBI, ani CIA, ani NSA nie otrzymały ani jednej poszlaki? Chryste, był demonem czy jak? Im bardziej o tym myślał w tym większą desperację wpadał rozważając czy to nie robota jakiegoś magika albo iluzjonisty. Żaden logiczny rozum nie mógł pojąć jak niemal tysiąc ludzi zdołało zorganizować skoordynowany atak na terenie Stanów Zjednoczonych nie alarmując władz. Ktoś musiał zapewniać im łączność i owszem, pół godziny temu NSA wreszcie odnalazło pasmo wykorzystywane przez najemników, ale każda próba przełamania zabezpieczeń kończyła się niepowodzeniem. Pracownicy rwali włosy z głów nie wiedząc w jakiej liczbie oraz umiejętnościach stawił się ich cybernetyczny oponent. Większość z nich dziękowała Bogu, że hakerzy nie zdecydowali się przeprowadzić drugiej takiej akcji, bo wtedy było by jeszcze kruszej niż jest obecnie, pomyślał dyrektor. Prawda była taka, a przynajmniej w ten pesymistyczny wariant wierzył, że teraz wystarczyło by drobne pchnięcie, jakiś nieznaczny w porównaniu z poprzedzającymi wydarzeniami czyn, który zepchnął by kraj na samo dno Rowu Mariańskiego. W takich chwilach dyrektor cieszył się, że nie gra na giełdzie, ale był zbyt przytłoczony ciężarem odpowiedzialności oraz otumaniony lekami uspokajającymi aby choćby lekko uśmiechnąć się na ten dowcip. Oparł się głębiej w fotel i pomasował ręką okolice serca, które nadal waliło mu jak młot. Jeżeli miał zejść na zawał w wieku 39 lat to teraz była to najodpowiedniejsza chwila zważywszy na warunki medyczne. Był jednym z najmłodszych, ale i zdolniejszych dyrektorów jakich miała agencja w całej swojej historii, ale nie ważne jakie przeszedł szkolenia i jakie zasługi zapisano na jego konto? wszystko to bledło wobec tej jednej porażki. Wszystko stracone.

Nie! Jeszcze nie!, skarcił się w myślach. Dopóki żyję mam obowiązek jak najlepiej odkręcić ten cały burdel i zapobiec dalszym stratom. Nie obejdzie się bez ścięcia paru głów, ale jestem na to gotowy. Zawiodłem. Trzeba ponosić konsekwencje swoich porażek. Całe NSA było zgodne co do jednego ? poczucie misji nie ginęło u dyrektora ani na jedną chwilę.

- Dobrze? - westchnął. ? Wracając do naszej dyskusji to w jaki sposób została przeprowadzona ta akcja wyjdzie na jaw podczas śledztwa, które ruszy z pełną mocą kiedy uporamy się z tym całym bagnem. Teraz jednak musimy zrobić absolutnie wszystko, wszystko co możemy abyśmy byli pewni, że w chwili kryzysu wykorzystaliśmy każdą możliwą opcję? bo uwierz mi Robie? - głos dyrektora stał się żywszy. ? Jeżeli komisja senacka dopatrzy się jakiś zaniedbań to dobiorą się nam do dupy tak bardzo, że przez wywierconą dziurę zdołają wprowadzić rurociąg z płynnym napalmem w środku. To samo tyczy się reszty agencji? Tak, wiem? - machnął ręką nim oficer zdołał cokolwiek odpowiedzieć. ? Gadać o politykach kiedy są ważniejsze rzeczy na głowie, ale zobaczysz? że życie wymaga dalekosiężnego patrzenia i jak Boga kocham, zastanawiam się czasami po czyjej stronie grają te łajzy w garniturach na Kapitolu. ? po chwili odchrząknął. ? Dosyć dygresji. Jak w skrócie wygląda sytuacja?

- Nadal źle. ? wypalił Robie. ? Większość grup, o których wiemy została wyeliminowana. Jednakże Freedom Tower jak i? - nerwowo przebiegł wzrokiem po kartkach. ? Mają kontrolę jeszcze nad elektrownią atomową w Indian Point a także Centrum Badań NASA. Wiemy jeszcze o niedobitkach z dwóch grup, które właśnie poruszają się gdzieś po terenie Stanów Zjednoczonych, ale na razie zdołali zgubić pościg. Gwardia Narodowa oraz CIA wysłało tam swoich ludzi, w pogotowiu czeka jeszcze oddział z Delta Force nie mówiąc o całej policji na Wschodnim Wybrzeżu. Może teraz zniknęli z radaru, ale nie zdołają ukrywać się w nieskończoność.

- Jakie są szanse, że zdołali przekroczyć granicę Virginii? ? spytał z nutą zaniepokojenia dyrektor. Myśl, że ci szaleńcy są jeszcze na wolności powodowała w nim niemiłe skurcze. Diabeł wiedział jakie mieli asy w rękawach.

- Niewielkie. Proszę mi wierzyć, ale cały stan wrze jak w rozwścieczonym ulu i nie pozwolą na to aby im się wymknęli. Zapewniali, że obstawiali wszystko lepiej niż złoto w Forcie Knox. ? odparł powoli Robie.

- Zobaczymy. ? mruknął cicho dyrektor. ? Na ile prawdopodobne jest to, że dorwiemy ich żywych?

- Znikome. ? usłyszał szczerą odpowiedź. ? To wniosek płynący tylko z moich obserwacji, ale ci ludzie są gotowi na wszystko, nawet na śmierć i nie biorą pod uwagę poddania się komukolwiek. Nie wiem czy przeszli jakieś pranie mózgu albo wykazują przerażający fanatyzm, ale sądzę, że nic z nich nie wyciągniemy. Dlatego pół-oficjalnie, zasugerowałbym aby zignorować próby pojmania ich żywcem a wystosować rozkaz ?strzelać by zabić? i ?strzelać przy kontakcie wzrokowym?. Mam wrażenie, że później nikt z obywateli USA ani na Kapitolu nie będzie narzekał.

- Dobrze? wykonam kilka telefonów. ? odparł dyrektor powstając z fotela i wpatrując się w zamieszanie jakie trwało w sztabie kryzysowym. Patrzył na setki pracowników, którzy dzisiejszego dnia wychodzili z siebie. ? Prezydent ma konferencję o 22:00, tak?

- Tak jest. ? szybko potwierdził Robie.

- Powiadom wszystkich, że nowy briefing sytuacyjny nastąpi zaraz po niej. Będziemy musieli natychmiast dostosować nowe informacje? jeżeli coś nowego się pojawi i ustalić zarys planu na dzień jutrzejszy. ? dyrektor spuścił głowę i dodał ciszej. ? Robie, powiedz mi szczerze, sądzisz, że najgorsze już za nami?

- Nie wiem panie dyrektorze, ale chciałbym najszczerzej wierzyć, że już tak, ale? - lekko się zawahał. ? Z szaleńcami tego kalibru nigdy nic wiadomo? nic dopóki ostatni z nich nie skończy sześć stóp pod ziemią. Boże, chcę się mylić, ale podejrzewam, że nie powiedzieli ostatniego słowa.

Niecały kwadrans później przekonał się, że jak zwykle jego prognozy się sprawdziły. Psia krew.

* * *

Na niecałe dziesięć minut przed eksplozją w magazynie nuklearnym, którego zasięg miał objąć znaczne tereny Nebraski, Kansas, Wyoming oraz Colorado we wszystkich bazach Gwardii Narodowej oraz Sił Powietrznych rozbrzmiały syreny alarmowe sugerujące najgorszy możliwy scenariusz ze wszystkich. Powszechną mobilizację ogłaszano oficjalnie tylko w wypadku wojny oraz inwazji na kraj, ale ? i była to wiedza tylko dla dowódców baz wyższego szczebla ? także nieoficjalnie w przypadku zagrożenia magazynów z głowicami. Szczęśliwie twórcy byli na tyle rozumni, że większość arsenału była głęboko pod ziemią w ciągnących się tunelach oraz wielkich halach a sam obiekt w znacznej odległości od głównych miast, niemniej wystarczyło, że ktoś uzbroi kilka głowic o mocy powyżej pięciu megaton a sześćset tysięcy mieszkańców Denver zamieniłoby się w radioaktywny pył. Syreny zabrzmiały, żołnierze wysypali się z koszar, piloci biegli ile sił w nogach do swoich maszyn aby poderwać je z ziemi. Część miała przewieźć grupy uderzeniowe w rejon magazynów, część ewakuować personel oraz sprzęt a jeszcze inni po prostu patrolować teren w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Linie telefoniczne, które niedawno zaczęły funkcjonować znów zostały przeciążone, ale wytrzymały na tyle długo, że obrona cywilna na terenie czterech stanów ogłosiła alarm. Niestety, reakcja ludzi w tamtym momencie nie miała już większego znaczenia. Gdyby ewakuację do schronów albo poza zasięg rażenia rozpoczęto by pół godziny wcześniej to straty zapewne byłyby znacznie mniejsze, ale tego dnia los nie był po właściwej stronie. Kiedy Black, znany w poprzednim życiu jako Kevin Rios, kończył rozmowę z kimś kogo egzystencję trudno by było wytłumaczyć, czas skończył się dla wszystkich.

- Czy ktoś ma jakiekolwiek pojęcie co do kurwy nędzy dzieje się w magazynie? ? huknął pułkownik wpadając jak burza do centrum dowodzenia.

- Kontakt radiowy został utracony o godzinie 21:45. Przyczyna nieznana. Nie mamy pojęcia czy zostali zaatakowani ani czy jakiekolwiek jednostki były w pobliżu ich przestrzeni powietrznej? - odpowiadający oficer ledwo powstrzymywał drżenie głosu. ? Alarm podniesiono ledwie trzy minuty temu, nie mamy jeszcze wystarczających informacji, żeby?

- Proszę mi darować. ? pułkownik uniósł rękę. ? Zakładam najgorszy scenariusz. Proszę ogłosić, że daję personelowi bazy sześćdziesiąt sekund na zneutralizowanie głowic wszystkich rakiet strategicznych jeżeli jeszcze nie wszczęto odpowiednich procedur. Poza tym wszystko co jest mobilne i może brać pasażerów ma podebrać niepotrzebny personel i wypierdalać stąd jak najprędzej na północ albo zachód. Proszę przekazać im to słowo w słowo. Mają spierdalać ile fabryka dała, bo jeśli w magazynie nastąpi eksplozja my wszyscy zamienimy się w radioaktywny popiół.

- Rozkaz! ? obecny w pomieszczeniu radiowiec ruszył biegiem do radiostacji.

- Pułkowniku, co z panem? Ewakuujemy sztab? Na zewnątrz czekają już gotowe Blackhawki.

Wojskowy zastanowił się nad odpowiedzią przez jakieś dziesięć sekund. Z jednej strony baza nigdy nie była stworzona do przetrzymania ataku nuklearnego, z drugiej jeżeli detonacja nastąpi kiedy będzie przebywał w powietrzu skazuje się na śmierć. Nie zna sytuacji, musi zaryzykować.

- Ewakuujemy. ? potwierdził pułkownik. ? Wdrożyć procedury. ? rzucił i żwawym krokiem udał się po schodach, przeszedł przez salę odpraw a następnie drzwi prowadzące na plac skąd właśnie podrywał się CH-53D Sea Stallion ewakuujący około trzydziestu ludzi? prawdopodobnie rodzin personelu bazy.

- Panie pułkowniku! ? dobiegł do niego zdyszany pilot wskazując na Blackhawka rozkręcającego właśnie wirniki jakieś czterysta metrów od ich obecnej pozycji. Wojskowy poczuł nagle ten sam ucisk w żołądku, ten sam oddech śmierci kiedy został zestrzelony nad Afganistanem podczas ofensywy Talibów w 2011 roku. Tylko, że wtedy miał szczęście i wrócił do swoich w miarę w jednym kawałku? co prawda musiał zrezygnować z latania bojowego i przerzucić się za biurko, ale zachował życie. Teraz intuicja mówiła mu, że drugi raz ta sztuka mu się nie powtórzy.

Pilot, pułkownik, za nim jeszcze dwie albo trzy osoby ze sztabu. Wszyscy pędzący do maszyny na złamanie karku wiedząc, że ich najgorszy a zarazem ostatni koszmar może zbudzić się lada moment a oni, ku swej rozpaczy i gniewie, nic nie mogą na to poradzić. Oba wirniki helikoptera pracują już na pełnych obrotach wzbijając tumany kurzu i mogą poderwać maszynę w każdej chwili. Mijają sekundy a pułkownikowi wydaje się jakby mijały godziny, jest w koszmarze i tak naprawdę biegnie w miejscu. W końcu jednak znajduje się we wnętrzu metalowego ptaka a nie mija pięć sekund nim Blackhawk, wraz z nim na pokładzie, podnosi się z ziemi a pilot na wysokości jakiś trzydziestu-czterdziestu metrów pcha maksymalnie drążek do przodu chcąc uciec od strefy śmierci jak najdalej i jak najszybciej. Nie wiedział tylko, że spóźnił się o jakieś dziesięć minut.

Pułkownik poczuł jak nagle opuszczają go wszystkie siły, zmysły i uczucia. Wydawało mu się, że w jego wnętrzu pojawiła się czarna dziura, która wyssała wszystko co mogła szykując się na śmierć w fali ognia. Zajrzał raz Kostusze w oczy, ale pamiętał? doskonale pamiętał, że nie czuł się tak jak teraz. Nie wiedział czy ogarnęła go desperacja, bardziej wolałby to nazwać ukojeniem, terapią wstrząsową, która miała przygotować go na najgorsze. Spojrzał na zegarek. Wskazówka właśnie przechyliła się na 21:59 a sekundnik odliczał końcowe momenty. Pułkownik po prostu to wiedział. O pełnej godzinie, tak po prostu. Wiedział i nic z tą wiedzą nie mógł zrobić. Chyba, że? poczuł nagły impuls, który rozgrzał całym ciałem jak strzał adrenaliny prosto w serce i przechylił się gwałtownie do kabiny pilotów.

- Radio. ? rzucił tonem nie znoszącego sprzeciwu, ale pilot ani myślał oponować. Eskortował właśnie swojego przełożonego, za plecami miał największą lufę wycelowaną w jego dupę i prawdopodobnie nigdy nie zobaczy swoich małych urwisów. Miał tylko nadzieję, że żona przetrwa i nie będzie ruszać się z północno-zachodniego kawałka USA.

- Tutaj Sierra 1 do wszystkich jednostek. Sierra 1 do wszystkich jednostek w zasięgu transmisji. ? pułkownik starał się mówić tak głośno i wyraźnie na ile pozwalały mu warunki. ? Kod FOXTROT! Powtarzam, kod FOXTROT! ?Shelter, shelter, shelter?! To nie są ćwiczenia! Mamy zagrożenie detonacją nuklearną w?

W tym momencie na zegarku wybiła godzina 22:00 a radio przestało działać w połowie wypowiadanego zdania. Jednocześnie, czego naraz percepcja ludzka nie mogła ogarnąć, wszystkie kontrolki na pulpicie Blackhawka zgasły nie mówiąc już o wirnikach.

- Wybuch, wybuch! ? krzyknął przerażony pilot. ? Straciliśmy moc! Spadamy! Trzymać się! ? w obecnej sytuacji nie miało to większego sensu, ale odruchy zwyciężyły.

Prawdziwe pandemonium działo się za ich plecami. Żołnierze, którzy mieli właśnie desantować się przy bramie głównej magazynu nie poczuli absolutnie niczego, nie zdołali zauważyć jaskrawego, bezgłośnego światła, które w jednej chwili pochłonęło ich a w drugiej pobliskie, niewielkie miasteczko, dla którego była to ostatnia noc. A właściwie dzień, bo ilość wydzielanego światła była tak ogromna, że rozbłysku nie mogła przegapić żadna satelita na orbicie ani tym bardziej żaden mieszkaniec w promieniu tysiąca dwustu kilometrów od epicentrum eksplozji. Światło? na początku zawsze było światło a ci znajdujący się najbliżej ? w tym wypadku w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od magazynu ? odparowali w nanosekundzie nim ich umysł zdołał pojąć co tak naprawdę się stało. Powietrze rozerwał niewyobrażalny ryk, kiedy grzyb atomowy rósł dalej i ciągnął się ku atmosferze. Ziemia zaczęła opadać i podnosić się? niemal wszystkie placówki obserwacyjne w tym samym momencie zarejestrowały trzęsienie ziemi o sile siedmiu stopni w skali Richtera. Pękały drogi, wypadały szyby, rwały się linie energetyczne, szlag trafiał rurociągi a i tak najgorsze przyszło dopiero z falą uderzeniową. Przeszła niczym najgorszy huragan nie oszczędzając nikogo i niczego w promieniu czterystu kilometrów. Przejechał po Denver jak najgorszy walec obracając 600tyś. miasto w doszczętną ruinę, dopadł do składowiska chemicznego Pueblo wypuszczając chmury toksycznych gazów do atmosfery jakby na jedną noc nie starczyło nieszczęść. Zmiatała miasteczka z powierzchni ziemi, wykoleiła dwa przejeżdżające w okolicy pociągi, wyłączyła z obiegu minimum pięć satelitów nie mówiąc o zerowej elektryczności na terenie czterech stanów. Symfonia destrukcji trwała mniej niż dwie minuty, ale miała zostawić blizny na wiele lat jeśli nie dziesięcioleci.

Pułkownik obrócił głowę, żeby ostatni raz w swoim życiu spojrzeć na tą gigantyczną kolumnę światła, ognia oraz huku, taką, która mogła przyodziać świat podczas kryzysu kubańskiego, taka do jakiej chcieli się dobrać terroryści nim fala uderzeniowa dotarła do nich. Przemknęło mu jeszcze przez głowę, że eksplozja była tak ogromna, że musiała niemal pochłonąć bazę nim maszyną rzuciło jak szmacianą lalką a Blackhawk zaczął obracać się dookoła lecąc ciężko w dół. Wojskowy przez pośpiech nie zapiął pasów bezpieczeństwa i nim stalowy ptak runął z łoskotem o ziemię a po chwili utonął w kuli ognia pułkownik, nieprzytomny od uderzenie w głowę, zrobił to pierwszy. W ciemności huk ustał.

W tamtej chwili nikt z szarych obywateli nie zdawał sobie sprawy, że jednocześnie podobny dramat rozegrał się na Syberii? sześć minut po dziesiątej. Prezydent ledwie zaczął swoją konferencję a już mknęły ku niemu kolejne złe wieści niczym rakiety Tomahawk na namierzony cel.

* * *

- O mój Boże? - wyszeptał oficer NORADu, który na ekranie ujrzał właśnie jak eksplozja magazynu głowic nuklearnych zamienia wszystko dookoła siebie w popiół a fala uderzeniowa kontynuuje dzieło zniszczenia. ? Chryste? ilu z nich miało szansę się ewakuować?

- Mamy? - siedzący przy pulpicie żołnierz głośno przełknął ślinę. ? Mamy potwierdzenie eksplozji nuklearnej? baza Francisa E. Warrena przestała istnieć. W Denver? ciężko oszacować straty. ? żołnierz siedzący w bezpiecznym pomieszczeniu pod górą oraz w betonowym bunkrze nie wyobrażał sobie nawet jaki koszmar muszą przeżywać ci, którzy przetrwali pierwotny wybuch oraz następująca po tym falę uderzeniową.

- Jeszcze jeden! ? nagle krzyknął inny operator, który śledził aktywność powietrzną nad Federacją Rosyjską. ? Chryste, eksplozja jest gigantyczna? - na chwilę zabrakło mu oddechu. ? Potwierdzam, kolejna, potężna, eksplozja nuklearna w Rosji? dokładnie centralna Syberia. Patrząc na rozmiary obu można założyć, że oberwał także ich magazyn.

- Kurwa mać? - siedzący w centrali trzygwiazdkowy generał siarczyście zaklął. Sytuacja nagle stała się FUBARem do sześcianu i jeżeli czegoś szybko nie zrobi to w wyniku nieporozumienia USA i Rosja wymienią się pozostałym arsenałem nuklearnym. Nie wiedział czy to było ostatecznym celem terrorystów, ale na chwilę obecną miał większe zmartwienia. Dochodzenie przeprowadzi się później. ? Czy już ktoś wysłał powiadomienie do Białego Domu? Ktokolwiek? ? odczekawszy pięć sekund bez odpowiedzi huknął. ? Na co wy jeszcze czekacie?! Powiadomcie Tajną Służbę, CIA, kogokolwiek! Prezydent właśnie teraz ma konferencję prasową i nie chcę, żeby dowiedział się o tym od mediów, jasne?! ? wziąwszy wdech skierował się do osobistego gabinetu.

- Mamy już obraz. ? usłyszał po drugiej stronie kilka sekund po tym jak zadzwonił do Pentagonu. Nawet nie próbował sobie wyobrażać jakie sytuacja panuje teraz w każdym możliwym centrum dowodzenia. ? Nadal nie możemy wykluczyć możliwości ataku rakietowego obcego państwa, bo do momentu ogłoszenia alarmu nasze systemy zostały wyłączone.

- Ma pan na myśli systemy NORADu. ? westchnął generał. ? Byłem w sali kiedy to się stało? i bladego pojęcia nie mam jak ani kto zdołał tak po prostu wyłączyć cały nasz system obrony. Co prawda mieliśmy namiar na nieautoryzowany lot C-130 na zachód w stronę magazynu, ale nie mamy pewności czy maszyna mogła przewieść coś w rodzaju grupy szturmowej.

- W każdym razie raczej nie dowiemy się o prawdziwym przebiegu wydarzeń? - rozmówca rzucił przekleństwem pod nosem. ? Nasi specjaliści, opierając się na zdjęciach satelitarnych, wstępnie oszacowali siłę eksplozji na czterdzieści pięć megaton, ale osobiście obstawiłbym sześćdziesiąt. Możemy tylko przypuszczać ile głowic zostało uzbrojonych przed detonacją. Prezydent otrzyma wstępny raport za jakieś dwie godziny? - po chwili, zmieniając temat, dodał. ? Sądzimy, że eksplozja syberyjska miała siłę stu dwudziestu megaton. Mają cholerne szczęście, że okolica miała słabe zaludnienie.

- Kiedy? - generał zawahał się przez chwilę. ? Kiedy będziemy mogli wstępnie określić jak bardzo skurczył się nasz arsenał strategiczny?

- Jesteśmy w trakcie sprawdzania każdej jednostki, ale można założyć, że straty będą ogromne. ? po drugiej stronie usłyszał ciężkie westchnięcie przebijające się przez hałas w tle. ? W ostatnich latach sytuacja z Rosją, Chinami i resztą uspokoiła się na tyle, że 90% naszych rakiet balistycznych leżało w magazynach. Owszem, trzymaliśmy kilka sztuk na wypadek wykonania akcji odwetowej, pewnie ocalimy jeszcze parę z Sił Powietrznych oraz Marynarki, ale? to za mało. Ci szaleńcy przeprowadzili wzorową akcję rozbrajania w formie ekstremalnej. Poprosiliśmy już CIA i FBI o odszukanie przecieku.

- Przecieku? Nie wiem czy jakikolwiek znajdziecie. ? odparł generał. ? Człowiek, który zatrudnił tych wszystkich terrorystów musi być magikiem a ta sztuczka nie byłaby jego największą. Poza tym nie możemy zapominać o hakerach. Bóg jeden wie ile tak naprawdę dostali w swoje ręce.

- Racja? - z niechęcią przyznał rozmówca w Pentagonie. ? Bardziej od hakerów, jednak, obchodzą mnie Rosjanie, bo Kreml to jedno, ale pies wie co może wojskowym strzelić do głowy. W takim wypadku pozostaje nam liczyć na to, że nie podnieśli jeszcze swojej sieci.

- Ktoś próbował ich jakoś powiadomić? ? generał spytał utrzymując spokój w głosie.

- Próbowaliśmy. Telefony nic nie dały a na częstotliwościach radiowych panują ogromne zakłócenia? w takich warunkach łatwo o pomyłkę i nerwowe działanie a wtedy może zrobić się większe gówno niż teraz.

- To możliwe? ? generał rzucił słabym żartem.

- Wiem jedno? dzisiejszy dzień pokazał mi, że wszystko jest możliwe. ? odparł z odrobiną desperacji a po chwili dodając. ? Informujcie nas na bieżąco co do rozwoju wypadków.

* * *

Mijała właśnie dziesiąta minuta jak prezydent na konferencji prasowej wygłaszał przemówienie, swoiste orędzie do zranionego narodu. Większość politycznych komentatorów mogła spodziewać się jak będzie jego treść? odwołanie do amerykańskich tradycji, znane frazesy jak ?Boże, błogosław Amerykę?, obietnica odszkodowań dla wszystkich poszkodowanych w atakach, odnalezienie i pociągnięcie do odpowiedzialności organizatorów zamachu. Nihil novi, ale czego mieli oczekiwać? W obecnej sytuacji Amerykanie oczekiwali uspokojenia sytuacji oraz uprzątnięcia bagna jakie wywołali terroryści dopiero co otrząsnąwszy się z pierwotnego szoku. Niemal wszyscy mieszkańcy Nowego Jorku oglądali konferencję co rusz zerkając za okna i wpatrując się w smugi dymu, które obwieszczały miejsce ataku oraz tragedii dla wielu rodzin tego dnia. Jednakże tragedie rozgrywały się także gdzie indziej. Bez ostrzeżenia zaczęło się na portalach społecznościowych jak Facebook i Twitter. Ktoś z Nevady napisał o gigantycznym grzybie atomowym na wschodzie, inny z Idaho potwierdził a w przeciągu paru minut kilkunastu tysięcy mieszkańców pobliskich stanów, którzy mieli prąd wrzucało podobne informacje. Dodając do tego fakt, że CNN miało informatorów w Pentagonie a obecna tam atmosfera sprzyjała przeciekom reporterzy dowiedzieli się nie tylko o totalnej dewastacji Denver, ale i o podobnym incydencie w Rosji. Potrzebowali jeszcze czterech dodatkowych minut, żeby przekazać to dziennikarzowi na miejscu konferencji oraz naszykować informację na ?Breaking News?.

- Panie prezydencie?

Zgrali się idealnie.

Greg Lust, pracujący dla CNN od pięciu lat, poczuł jak zatchnęło mu w gardle a nogi uginają się jak z waty. Zawsze poszukiwał sensacji, za to mu płacili, ale to? to było za wiele. Za dużo, za szybko. Nie mógł nawet zacząć myśleć o tych biedakach z Denver, bo ? jak matkę kochał ? zwymiotował by przed prezydentem. Szybkim wzrokiem rozejrzał się po sali i zorientował się, że ton w jakim zwrócił się do prezydenta sugeruje złe wieści. Nie wiedzieli nawet jak bardzo.

- Panie prezydencie, dowiedziałem się właśnie, że? - przełknął głośno ślinę i wziął głęboki wdech. Miał kontynuować gdy jeden z agentów Tajnej Służby podszedł szybkim krokiem do prezydenta i szepnął coś na ucho. W jednej chwili odpłynęła z niego cała krew a w drugiej poczuł jakby całe ciało zalewało go potem. Tracił grunt pod nogami a przynajmniej wyglądał na takiego człowieka. ? Najprawdopodobniej właśnie tego o czym pan usłyszał.

Prezydent nie odpowiedział natychmiast próbując doprowadzić się wewnętrznie do ładu, bo na początku czuł tylko pustkę, która zżerała go od środka. Jakby znalazł się nagle nad przepaścią mając głęboką depresję? wystarczyło zrobić tylko jeden krok aby pozbyć się zmartwień tego świata. Większość przebywająca w sali widziała tą wewnętrzną walkę i siedziała w ciszy, ale i napięciu. Greg również. Był pewien, że taką informację powinien przekazać prezydent kraju.

- Tak. Otrzymałem. ? powiedział po dłuższej chwili ocierając chusteczką pot z czoła. ? Proszę mi wybaczyć, ale nie wiem w jaki sposób to przekazać? po prostu kiedy pomyślę o tych wszystkich ludziach? - w tamtej chwili prezydent autentycznie wyglądał jak człowiek, nie jak powłoka urzędnika. Miał niemal łzy w oczach. ? Przepraszam? jeżeli nie powiem tego ja zrobią to dziennikarze, ale nie można ich winić. ? wziął głęboki wdech i następne zdanie przemówił najspokojniej i najciszej jak potrafił. ? Dowiedziałem się właśnie, że w centralnych stanach, na granicy Kolorado, Kansas i Nebraski doszło do eksplozji nuklearnej szacowanej na siłę ponad sześćdziesięciu megaton.

Po tym zdaniu zapadła absolutna cisza, zarówno w sali konferencyjnej jak i w domach szarych obywateli, którzy siedzieli przed telewizorami wsłuchując się w słowa prezydenta, które były niczym postrzał w tył głowy. Jednakże wszyscy czekali na ciąg dalszy.

- Jednocześnie o 22:00 NORAD zarejestrował kolejną, potężną eksplozję na terenie Federacji Rosyjskiej. Eksplozja o sile szacowanej na sto dwadzieścia megaton była położona w centralnej Syberii. Nie mamy pewnych informacji co było powodem detonacji w obu wypadkach, ale nie zamierzamy wykluczać żadnej możliwości wliczając w to terrorystów. ? dziennikarze przestali notować czując jak, wraz z kalkulacjami strat, drętwieją im ręce. ? Nasza armia próbuje obecnie skontaktować się ze stroną rosyjską aby jak najszybciej wyjaśnić sytuację i uniknąć ewentualnych nieporozumień. Jednocześnie mogę zapewnić, że wszystkie możliwe służby ratownicze są w drodze na miejsce katastrofy i zrobią wszystko aby uratować każdego kogo się da. Jednakże? - ton prezydenta przeszedł niemal w szept. ? Chciałbym prosić wszystkich zgromadzonych tutaj o powstanie i uczczenie pamięci ofiar minutą ciszy.

Prezydent nie musiał dwa razy powtarzać. Jak jeden mąż, cała sala powstała wraz z nim a za nimi setki tysięcy telewidzów i słuchaczy radiowych, którzy właśnie nie musieli walczyć o przetrwanie na terenie dotkniętych kataklizmem stanów. Wieść rozeszła się lotem błyskawicy i o takiej mocy, że nawet żyjący na odludziu wkrótce dowiedzieli się o tragedii jaka spotkała amerykańskie mocarstwo. Jednakże nikt nie wiedział, że niedługo skończy się czas wspominania zmarłych, minut ciszy a zacznie bezlitosna walka o przetrwanie, która ? wedle planu pewnej osoby ? miała skończyć się porażką.

* * *

Kiedy podano informację o ?wypadku? we wszystkich agencjach, które miały coś do powiedzenia w kwestii terroryzmu jak i te zajmujące się sprzątaniem bałaganu potężnie się zakotłowało. Natychmiastowe wprowadzenie procedur awaryjnych mogło spowodować chaos organizacyjny, ale większość zatrudnionych tam ludzi teraz działała na maksimum swoich umiejętności chcąc odpłacić z nawiązką za czyny jakie spotkały ich ojczyznę. Sprawę dorwania pozostałych najemników odstawiono na dalszy plan a na miejsce priorytetu wskoczyło rozprawienie się ze skutkami opadów radioaktywnych i nie tylko. Należało podliczyć straty, przeszukać obszar w poszukiwaniu ocalałych ? choć pytaniem zostawało na jak długo zważywszy na wystawienie na promieniowanie ? a także przywrócić zasilanie oraz dokonać zbadania terenu. Z imponującą, zważywszy na sytuację oraz zazwyczaj panującą w takich sytuacjach biurokrację, szybkością ustanowiono centrum kryzysowe a już kilka minut później oddelegowani urzędnicy z różnych szczebli debatowali nad rozwiązaniem tej kryzysowej sytuacji. Rozmowa ciągnęła się do późnych godzin nocnych.

- Z ostatnich informacji jakie przekazał nam NORAD wynika, że eksplozja miała moc sześćdziesięciu pięciu megaton. ? relacjonował agent NSA, Darren Robie, wyznaczony osobiście przez dyrektora agencji. ? To daje zerowe szanse na przeżycie w promieniu sześćdziesięciu, góra siedemdziesięciu kilometrów zważywszy na poziomy promieniowania. Jeżeli chodzi o samo Denver nasze satelity nie są w stanie przeliczyć nam obrazów zniszczeń na ilość ofiar, ale sytuacja niemal na pewno jest katastrofalna. Zalecałbym skupienie naszych wysiłków właśnie tam i ustanowieniu głównych baz ratowniczych oraz obozów na zachód od miasta, w miejscu gdzie promieniowanie nie będzie przekraczało akceptowalnych norm. ? starał się mówić jak profesjonalista nie myśląc o tych wszystkich biedakach w tamtym regionie.

- Uważam to za akceptowalny plan. ? odezwał się przedstawiciel Departamentu Obrony. ? Na miejsce udają się już drużyny NEST z niezbędnym oporządzeniem aby przeprowadzić badania terenu i oszacować poziomy promieniowania. Oprócz tego zmobilizowaliśmy wszystkie bazy wojskowe w okolicy aby zapewnić ochronę ratownikom. Co prawda nie mamy żadnych informacji jakoby terroryści szykowali coś jeszcze, ale dziś popełniliśmy ten błąd i kara za to okazała się straszliwa.

- Podobnie trzeba zabezpieczyć przestrzeń powietrzną. ? ze strony CIA odezwał się agent specjalny Paul Bratton. ? Obecnie nasze wszystkie dane i analizy skłaniają się ku teorii o ataku najemników, ale przez jakiś czas nie będziemy wykluczać ingerencji obcego państwa. Ostatnie czego potrzebujemy to inwazja na osłabiony kraj. ? skończył ponuro.

- Jeżeli chodzi o ochronę? - odezwał się Martin Stamper, główny dowódca sił ratowniczych formowanych na Zachodnim Wybrzeżu. ? To niezwykle przydadzą nam się kombinezony ochronne trzymane w armijnych magazynach. Staram się właśnie dorwać cokolwiek z Los Angeles, ale niektóre gryzipiórki zapomniały co takiego dzieje się w naszym kraju.

- Będziecie mieli to zapewnione. Natychmiast przekażę to dalej. ? usłyszał w odpowiedzi a temat był kontynuowany. ? Rzucamy w pole wszystko co możemy i co jednocześnie nie uszczupla naszego potencjału obronnego. Nic nie będzie marnować się w czasie kryzysu.

- Dobrze? - rzucił Darren szybko przelatując po swoich notatkach. ? Wiem, że nie należy to do punktu naszego spotkania, ale dyrektor chce o tym wiedzieć. Czy ktokolwiek zdołał skontaktować się z Rosjanami i spróbować wyjaśnić sytuację? Ktokolwiek?

- Proszę chwilę zaczekać? - po stronie Departamentu Obrony na chwilę zapadła cisza trwająca jakieś pięć minut. ? Wedle moich informacji udało się nawiązać kontakt z Kremlem, natomiast jak wygląda to dalej nie wiadomo.

- Rozumiem obawy? - wciął się agent Bratton. ? Nie zapominajmy jednak, że podobnie jak my, Rosjanie stracili właśnie w najlepszym wypadku ogromną część arsenału strategicznego a Bóg jeden wie jak zachowają się potomkowie Mao z południa. Analitycy CIA twierdzą, że w tym wypadku Kreml woli się skupić na żółtkach a nie na nas. Poza tym nawet oni nie myślą tak paranoicznie, żeby uznać atak na nas za przykrywkę wykonaną przez rząd.

- Co nie zmienia faktu, że wszystkie limity szlag jasny trafił. ? odparł człowiek z Departamentu Obrony. ? Teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie, ale kiedy zorientujemy się w jaki sposób dwoma uderzeniami zmienili balans sił? będziemy musieli opracować na nową nasza doktryną obronną, przewartościować potencjalnych przeciwników i? - nagle jego wywód się urwał. ? Przepraszam na moment.

Darren, siedząc w swoim biurze w centrali NSA, mimowolnie zerknął na zegarek wskazujący teraz 2:12. Obradowali od półtorej godziny i najpewniej pierwsze jednostki właśnie pojawiały się w rejonie katastrofy, ale mimowolnie pomyślał o czymś innym? Terroryści? Znowu oni? Gdzie zaatakowali tym razem? W tym momencie zdało mu się, że po stronie CIA usłyszał jak agent Paul rzuca przekleństwem pod nosem a chwilę potem odezwał się człowiek z Departament Obrony.

- Miałem telefon z NORADu. ? odezwał się pustym głosem. ? Chiny przestały być zagrożeniem.

* * *

Większość najemników zgromadzonych w centrum ochrony gwizdnęła z podziwem wsłuchując się w reportaż CNN dotyczący katastrofalnej w skutkach eksplozji nuklearnej. Trójka z nich nadal okupująca dach i zdejmująca ewentualnych snajperów policji ? choć ci zrezygnowali po paru próbach ? mogła nawet podziwiać poświatę dochodzącą z zachodu nie mówiąc o tym, że błysk doszedł nawet do Wschodniego Wybrzeża. Jednakże czuli a najlepiej Venom, że czas spokoju się skończy i będą musieli pomyśleć o sposobie ewakuacji a z fruwającymi po niebie F-16 Gwardii Narodowej ucieczka samolotem bądź helikopterem nie wchodziła w grę. Przynajmniej w jego opinii. Możliwe, że ich pracodawca miał co do tego inne plany. Z jednej z toreb wyciągnął zachowaną butelkę whisky rozlewając po kolejce wszystkim obecnym korzystając ze znalezionych szklanek.

- Za heroiczny wyczyn naszego przyjaciela, Kevina Riosa. Salut. ? wzniósł toast.

- Salut! ? reszta odparła głośno wychylając całą zawartość a potem rozbijając szklanki o podłogę.

- Kevin Rios był jednym z nas. ? Venomowi nagle zabrało się na przemowę, ale jego podwładni nie mieli nic przeciwko. Normalnym było, że w momencie polegnięcia ?brata? wypada odpowiednio go pożegnać. ? Był doskonałym najemnikiem, profesjonalistą, który nigdy mnie nie zawiódł. Nie miał łatwego ani miłego życia a wszystkiego jego dni, aż do tego finału, można określić jako nieustanną walkę wobec tego cholernego, bezdusznego świata?

- Ale już niedługo! ? paru najemników krzyknęło z radością w głosie.

- Tak, moi bracia! Już niedługo! Kevin dokonał największego poświęcenia jakie może zrobić żołnierz na polu walki, poświęcił się za sprawę i dał najlepszą zemstę za te kilkadziesiąt lat życia pokazując nam drogę. Bracia, nie muszę wam mówić, że zapoczątkowaliśmy coś co nie zaczęło ani nie skończyło na nas? staliśmy się narzędziami w rękach kogoś kto ma większy plan i możliwości oraz wie jak to wszystko się skończy. Czy tak jak nasz bohater macie zamiar iść ze mną do końca?!

- Tak jest! ? odparł mu zgodny ryk niemal dwudziestu gardeł.

- Dobrze, wracajcie na swoje posterunki a ja postaram się dowiedzieć co nasz pracodawca szykuje dalej. ? rzucił swobodnie samemu kierując się ku windzie prowadzając na sam dach gdzie ustawili połączenie satelitarne.

Pozwolił sobie na chwilę przemyśleń z racji chwili spokoju, ale z niejaką ulgą zauważył, że nie czuje jakiegokolwiek ciężaru na sumieniu. Nie, żeby w przeszłości, tamtym życiu, był gorliwym katolikiem i obawiał się o wieczyste potępienie swej duszy, ale znał przypadki w Afganistanie, że nie zawsze zadaną komuś śmierć żołnierze znosili godnie. Niektórzy wpadali w depresję, rezygnowali z wojska nie mogąc zapomnieć twarzy młodzieniaszka, któremu posłali kulkę między oczy, bo akurat zdawał się wyjmować z torby coś co przypominało Kałasznikowa. Wojna to piekło, która zabierała wszystkich w niej uczestniczących. Niektórych dosłownie. Ciała odsyłane do domu, owinięte w amerykańską flagę, były tego dowodem. Jednakże innych w przenośni? wojna zmieniała ludzi. Sprawiała, że nie obchodził ich świat, stawali się zimni, nieczuli, niezdolni do interakcji z resztą społeczeństwa a jedynie armia była dla nich domem. Bezpiecznym domem. Koło się zamykało, nałóg zaczynał a jedynie śmierć mogła go przerwać. Venom też był taki. Kiedy zabrakło dla niego miejsca w wojsku znalazł inne zatrudnienie a potem? nie? potem został znaleziony a nawet teraz nie wiedział co tak naprawdę skłoniło go do przyjęcia propozycji. Chęć walki? Szaleństwo? Niezwykłość pracodawcy? Zresztą, czy teraz jest to ważne? Tańczyli na krawędzi próbując zepchnąć świat z ostrza maczety w jakimś demonicznym rytmie, który wygrywał nie wiadomo kto. Po prostu robił swoje, to do czego go wyszkolono, tyle, że przeciw cywilom i służbom porządkowym a z każdym trupem? nie działo się nic. Dla innego człowieka byłoby to stanem sugerującym bliską wycieczkę do zakładu psychiatrycznego, ale Venom nie spodziewał się tam trafić. Prędzej da się zastrzelić tym psom na dole niż sczeznąć w jakieś dziurze zapomnianej przez wszystkich. Poza tym był absolutnie pewien, że po tym co zrobili czeka ich tylko krzesło elektryczne albo gilotyna choć w Ameryce od dawna nie stosowali takich metod, ale dla zbrodniarzy jego pokroju można odkurzyć zabytki dla ucieszy gawiedzi. Pierdolony motłoch i szara masa.

Wychodząc na dach zobaczył jak Eagle nadal rozstawiony jest na pozycji polując na nową ofiarę ze swojego karabinu M110 z termowizją.

- Kontrolujecie sytuację panowie? ? zagadał na luzie Venom.

- Całkowicie. ? odparł Sharp. ? Gliny chyba będą chciały nas wziąć na przetrzymanie. W końcu odcięliśmy im wszystkie drogi ataku. No? - po namyśle dodał. ? Prawie.

- Spokojnie panowie. Nie damy się zaskoczyć. Róbcie dalej swoje.

- Aye, aye sir! ? tyle dobrego, że zapał bojowy, tak długo jak mieli racje żywnościowe i amunicję, nie malał.

Venom wstukał odpowiednie sekwencje liczb do laptopa, potwierdził hasłem a po paru minutach zgrzytów i pisków rodem z ery modemów uzyskał połączenie z drugą stroną a po niej?

- Venom? To ty? ? to nadal był ten sam zimny ton pracodawcy, ale zdawał się jakby czymś zajęty i bynajmniej nie chodziło o pracę mentalną. ? Mam nadzieję, że masz dobry powód aby mi przeszkadzać. Jestem odrobinę zajęty.

- Nie? - przez moment najemnik zapomniał języka w gębie. ? To znaczy tak, sir! Proszę mi wybaczyć to nieautoryzowane wtrącenie się w harmonogram działań, ale? moi ludzie zaczynają się zastanawiać jaki będzie nasz następny krok.

- Jak wygląda sytuacja wokół Freedom Tower? ? spytał chłodny głos.

- Spokojnie. Policja obstawiła cały perymetr a od tego czasu nie próbowali ani razu nas szturmować. ? jak dobry wojskowy, Venom zrelacjonował z grubsza ostatnich parę godzin od momentu opuszczenia ich grupy przez Kevina Riosa.

- Nie na długo? - ?Magik? zaśmiał się krótko acz gardłowo a Venonomi niemal dreszcz przebiegł po plecach. Czy to aby na pewno był człowiek? Coraz bardziej skłaniał się ku negatywnej odpowiedzi. ? Khem? tak, o czym to ja chciałem? Już nie długo. Obecnie zajmuje mnie pewien projekt, który powinien być uwieńczeniem naszych dwudniowych starań. Co prawda w innej strefie świata, ale zapewniam, że gdy usłyszycie o tym w telewizji będziecie pod wrażeniem. Gwarantuję wam to.

- Rozumiem. Naturalnie, sir. ? mimo, że byli prawdopodobnie oddaleni od siebie o setki kilometrów Venom uważał aby nie urazić pracodawcy ani jednym słowem. ? Absolutnie nie chcę poddawać nic w wątpliwość, ale czy mógłbym zasugerować? inaczej, chciałbym spytać czy nie moglibyśmy bardziej wykorzystać zamieszania i dzięki temu uciec z wieży?

- Eh, Venom? - ton ?Magika? nie zmienił się ani o jotę, ale czy najemnik wyczuł nutkę znużenia? ? Żyjesz na tym świecie dłużej a mimo to nie rozumiesz podstawowych praw psychologii. ? Dziwne, pomyślał Venom, brzmi jakby nad czymś pracował a jednocześnie w tle nie ma żadnego dźwięku. ? Czy chcesz, żeby dobra przygoda skończyła się po stu stronach? Czy chcesz, żeby twój ulubiony serial miał tylko jeden sezon? Czy dobra zabawa ma skończyć się natychmiast? ? wybuchnął? bezgłośnym śmiechem. Tak przynajmniej określiłby to najemnik. ? Gdzie suspens, akcja, dramat w szybkim pokazaniu scenariusza i ucięciu kiedy wszystko się dokonało? Mocne wrażenia należy dawkować, trzeba dawać ludziom nadzieję na przetrwanie. Gdzie tu zabawa kiedy wszyscy wiedzą, że czeka ich koniec świata, Armagedon, sąd ostateczny dokonany przez Diabła? haha. ? słuchając go Venom czuł jakby zapadał się do środka. ? Nie? o nie. Nie mogę tak szybko z tym skończyć. Zbyt dobrze się bawię. Niech ci głupcy sądzą, że to wypadki? zwykłe wypadki powiązane tylko tym, że dokonali ich terroryści. Żaden koniec świata, ot, parę tysięcy ofiar? przepraszam, hah, paręset tysięcy to nic w porównaniu z całą ich historią, ale wiadomo, że przeszłość znika we mgle a najlepiej pamięta się teraźniejszość. Ooo? sprawię, że zapamiętają te dni na długo. Oczywiście dopóki ich marny świat będzie dalej istniał. Jak w dobrej tragedii? - ?Magik? przez moment zdawał się być czymś zamyślony. ? Tak? jak w tragedii a teraz pora na kolejny akt.

- Sir, ale? - najemnik nadal nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie.

- Dostaniecie sygnał. Nie przegapicie go. Działajcie na własną rękę. ? ton pracodawcy nie pozostawiał miejsca na sprzeciw a po chwili rozłączył się. Venom nie chciał nawet wyobrażać sobie do jakiego aktu będzie teraz przygrywał jego dyrygent.

* * *

W Państwie Środka było już po ósmej a większość ludzi spieszyła się do pracy. Oczywiście tamtejsze media informowały o ataku terrorystów, ale nie poświęcały temu za wiele uwagi? w końcu nie obchodziło ich to tak długo jak problem nie pojawiał się na własnym podwórku. Naturalnie biuro polityczne przykładało wielką wagę do obecnych wydarzeń upatrując w tym szansy na wybicie swojej pozycji jako światowego mocarstwa. Wschodnia Syberia od paru lat była ich obiektem zainteresowań i choć nie poczyniono jeszcze odkryć w dziedzinie surowców naturalnych tak Pekin był dobrej myśli i planował, jak sam sądził, dalekowzrocznie. Nie wiedzieli tylko, że człowiek, który ich obserwuje nie zgadza się z ich planami oraz wysoce ceni sobie równowagę sił, która po zniszczeniu ogromnej części arsenału nuklearnego została zachwiana choć zgodnie z jego planem. A tak naprawdę tylko jego częścią. Kolejna dotyczyła właśnie Chin i jak mógł przekonać się naród liczący ponad miliard obywateli? nie było to przyjemne rozwiązanie. Tego dnia o godzinie 9:30 rano rozpoczynało się kolejne posiedzenie biura, na którym zapadały najważniejsze decyzje dotyczące kraju i punktualnie stawili się wszyscy, bo także omawiane sprawy mogły mieć dalekosiężne skutki.

- Panowie. ? pierwszy głos zabrał przewodniczący Zang. ? Zebraliśmy się tutaj aby omówić kwestię wpływu ostatnich ataków na Stany Zjednoczone i Rosję w kwestii wzmocnienia naszego państwa na arenie międzynarodowej. Uważam, że nadarzająca się okazja nie może w żadnym wypadku zostać zaprzepaszczona a w obecnej chwili mamy okazję upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nasze działania zostaną zapamiętane przez następne pokolenia jako przykład dobrego zarządzania państwem, oprócz tego pozwolą uporać się z jednym, kłującym nas kłopotem.

- Tajwan, panie przewodniczący? ? zapytał minister wojny Shang, który sprawował stanowisko od roku, ale jego plany wzmocnienia armii sięgały o wiele dalej, a żeby armia nie stała się bandą leniów potrzebował wojny.

- Oraz Wschodnia Syberia. ? dodał z lekkim uśmieszkiem Zang. ? Musimy po prostu dokonać odpowiednich przygotowań oraz upewnić się, że ryzyko odwetu nuklearnego będzie minimalne. Nie zapominajmy, że może i stracili większość swojego zapasu strategicznego, ale nadal świat posiada tyle bomb atomowych, że są w stanie wysłać dwukrotnie nas wszystkich do nicości. W końcu to tylko czynności zabezpieczające, nie zamierzamy wywołać III wojny światowej, prawda? Chcemy tylko tereny jakie przydadzą się naszemu rozrastającemu się narodowi.

- Sądzę, że w obecnym stanie w jakim są nasi potencjalni oponenci? - zaczął Shang. ? Powodzenie naszej operacji oceniam wysoko. W kwestii uformowania grup uderzeniowych nie powinno być problemu. Nasz wywiad twierdzi, że siódma flota Amerykanów odsuwa się od Tajwanu w stronę USA? prawdopodobnie nadal nie wiedzą co się dzieje i zakładają inwazję obcego państwa. Bez ich pomocy ci rebelianci upadną w mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Natomiast co do Syberii?

- Właśnie. ? wtrącił się minister spraw zagranicznych Fang. ? Czy naprawdę potrzebujemy teraz napromieniowanego terenu w naszych granicach? Słyszałem, że eksplozja była potężna a skażenie objęło znaczne tereny Syberii. Poza tym nadal nie mamy pewności co do bogactw naturalnych się tam znajdujących. Co do rebeliantów z południa nie mam wątpliwości. Musimy pokonać tą zarazę raz na zawsze, ale Syberia?? W mojej opinii to strata czasu i surowców.

- Dobrze? - Zang machnął ręką. ? Syberię możemy zostawić na później. Teraz Tajwan. Ministrze Shang, w jakim czasie przygotowanie Chin do operacji mogą zostać ukończone?

- Nie dalej jak czterdzieści osiem godzin. ? odparł pewny siebie, niemal natychmiast. ? Mamy przygotowane plany od dłuższego czasu, teraz trzeba po prostu wprowadzić je w życie i dokonać kilku przerzutów na południe kraju a poza tym? logistycznie będziemy gotowi już za pięć godzin jeśli, naturalnie, zostanie wydany rozkaz.

- Zatem czy ktoś z członków biura ma obiekcje? ? po chwili ciszy Zang kontynuował. ? Zatem ogłaszam, że plan mający na celu przywrócenie Tajwanu jako prawowitej części Chińskiej Republice Ludowej za? - w tym momencie zadzwonił stacjonarny telefon przewodniczącego, jedyne elektroniczne urządzenie telekomunikacyjne w całym pokoju. Dzwoniło zazwyczaj w najgorszej sytuacji. ? Wybaczcie mi. ? płynnym ruchem podniósł słuchawkę.

- Panie przewodniczący! Musicie natychmiast ewakuować się z biura! Natychmiast! ? pierwsze co usłyszał to niemal paniczny krzyk po drugiej stronie i natychmiast pomyślał o ataku nuklearnym.

- Co się dzieje? Uspokójcie się do cholery i wytłumaczcie sytuację! ? Zang podniósł głos co zwróciło natychmiastową uwagę reszty gabinetu. Odpowiedź sprawiła, że ugięły się pod nim kolana.

- Pół minuty temu nasze radary wykryły liczne obiekty wychodzące z atmosfery nad naszą przestrzenią powietrzną! Nie wiemy co to jest, ale większość z nich uderzy w Chiny, minimum dwa kierują się prosto na Pekin! Panie przewodniczący, musicie się ewakuować!- Zang przestał go słuchać kiedy w tym momencie doszedł do okna i ujrzał kilkanaście jęzorów ognia, które ciągnęły się? za meteorytami? Tak, chyba tak. Zresztą nie miało to wtedy sensu.

Większość kosmicznych skał nie przekraczała wielkością nawet kilometra, ale ?Magik? doskonale wiedział, że sama siła kinetyczna zrobi swoje i wystarczy tylko odpowiednio mocno popchnąć te niekonwencjonalne pociski aby zrobiły swoje. Nie musiał nawet specjalnie celować, wystarczyło, że wystrzeli meteoryt w rejon większego miasta albo ważnego ośrodka wojskowego i po kłopocie. Prawa fizyki zrobią swoje obracając w przeciągu kwadransa całą potęgę militarną i gospodarczą Chin w niebyt. Tak więc przewodniczący Zang stał przed oknem wpatrując się w ten nadciągający obraz zagłady. Zorientował się nawet, że ktoś za nim krzyczy a po chwili próbuje uciekać z pokoju, ale wszystko, jak zwykle, działo się za szybko. Przewodniczący nie wiedział czy ma ochotę się zaśmiać czy płakać, ale nawet on wyczuł ironię losu. Jeszcze przed chwilą rozmawiali o poszerzeniu terytorium Chin a teraz, szacując po ogromie deszczu meteorytów, państwo, którym się zajmował przestanie istnieć. Taki w zamierzeniu był plan ?Magika? o czym nie mógł wiedzieć.

Meteoryt, który ?Magik? wystrzelił w Pekin był jednak skalibrowany co do metra a w ten sposób chciał się upewnić, że cała polityczna głowa państwa zostanie ucięta za jednym zamachem. W podobny sposób chciał dorwać podziemne centrum dowodzenia, bo wystarczyło tylko włożyć odpowiednią ilość sił a reszta wykona zwykła natura, która o godzinie 9:55 czasu miejscowego zamanifestowała swoją moc. Przewodniczący ujrzał tylko rozbłysk oraz podnoszącą się ziemię a ponieważ uderzenie nastąpiło nie dalej jak dwa kilometry od Politbiura jego śmierć była niemal natychmiastowa. Podobnie jak około pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców najbliższej okolicy. Nie sposób nawet wyrazić tej atmosfery zagłady kiedy zamiast rakiet balistycznych lecą na ciebie tworzywa kosmosu, na które typowa broń przeciwlotnicza ? gdyby jeszcze była gotowa na czas ? nic nie może zrobić a mieszkańcy przed śmiercią widzą tylko gigantyczną kulę ognia oraz niszczącą falę uderzeniową, która w bezpośredniej bliskości rozrywa ich na strzępy. ?Magik? nie miał żadnej litości ładując czasami po kilka ?pocisków? w największe metropolie aby zmazać je z powierzchni ziemi, ale jego plan nie miałby sensu gdyby zostawił armię w spokoju i nim zarządzono mobilizację zagłada z nieba spadła na niemal wszystkie bazy wojskowe wliczając w to arsenały strategiczne ozdabiając kraj w kulach ognia a potem zamieniając jego powierzchnię w tą podobną do Księżyca. Bombardowanie trwało nie dłużej niż piętnaście minut, ale jego skutki dla tych nielicznych tysięcy, które przetrwały były wprost niewyobrażalne. Każda gałąź gospodarki została wdeptana w ziemię. Szybko zdano sobie sprawę, że Chiny nie stały się ofiarą ataku nuklearnego, ale nawet gdyby Państwo Środka nie miało jak odpowiedzieć? niemal wszystkie centra dowodzenia oraz każda z ostatnich rakiet w arsenale strategicznym obróciła się w pył w mgnieniu oka. Osobiście ?Magik? był odrobinę zniesmaczony, że musiał uciec się do takich metod, ale zdawał sobie z sprawę jakie strategiczne możliwości otworzyły jego działania i nie mógł pozwolić na ich realizację. Poza tym nie interesowało go za bardzo niszczenie wszystkiego z bliska a i tak nie zamierzał używać swojej mocy więcej niż jest to potrzebne. W końcu musi utrzymywać nadzieję ludzi na wąskiej nitce. Jaki jest sens aby przecinać ją teraz?

* * *

- Mówiłem, żeby nie jechać autostradą. ? odezwał się powoli Douglas polerujący Glocka 18 na swoich kolanach. ? To znaczy jeśli nie chciałeś mieć spotkania z policyjną blokadą drogową, której próba przebicia najpewniej skończy się źle. Twoja sprawa? i tak wiedziałem na co się piszę?

- Dobra, dobra? zamkniesz się przez chwilę? ? rzucił zirytowany Mike. ? Próbuję wykombinować co nasza czwórka ma robić dalej. Uwierzycie, że zostaliśmy tak zostawieni na pastwę losu? Jeżeli kiedykolwiek dorwę tego skur?

- Nie wiem czy chcesz to kończyć, Mike. ? wtrącił się Jack przeglądający właśnie resztę ich sprzętu z tyłu białego vana, który zdołali zdobyć niecałe sześć godzin temu. Ogółem zdołali umknąć policji przez ponad dobę co można było uznać za sukces zważywszy, że w pewnym momencie zostali bez żadnego wsparcia a ich pracodawca po prostu odciął z nimi komunikację. Zostali wystawieni do wiatru po cholernie niebezpiecznej misji. ? W zależności od tego ILE będzie tej policji możliwe, że uda nam się przebić korzystając z elementu zaskoczenia. Musimy jednak opracować plan i to dosyć rozciągliwy, bo sytuacja w naszym wypadku ma cholernie wiele zmiennych? jakich nie znamy.

- Sądzicie, że reszta radzi sobie lepiej? Że może wiedzą o jakimś punkcie ewakuacji? ? dodał od niechcenia Randy, który kończył ładować kolejny magazynek do belgijskiego P90.

- Szczerze mówiąc mam to gdzieś. ? niemal wysyczał Mike. ? Mam na to wyjebane co robią inni. Chuj im w oko. Martwię się naszą sytuacją i wy też powinniście. Przeżyliśmy te kilkanaście godzin razem to i przeżyjemy następne. Tyle, że wasze gadanie nie pozwala mi się skupić na drodze a co dopiero obmyślić sensowny plan ucieczki.

- Mózgowiec się znalazł. ? zaśmiał się Jack. ? Już pilnuj tej drogi i nie przesadzaj z prędkością. Gliniarze będą teraz zatrzymywać każdego podejrzanego skurwiela a ja nie chcę problemów przed samą granicą stanów. Zaraz? gdzie ja widziałem mapę? ? obszukując kieszenie i inne torby w końcu znalazł. Ich van był teraz na wysokości Landsburga, niecałe trzy kilometry od granicy i Mike był niemal pewien, że widzi już światła policyjne oraz tworzący się korek. ? Dobra, czyli wygląda na to, że zrobimy to głośno, ale nie wszystko stracone? mamy gogle noktowizyjne, oni prawdopodobnie tylko latarki. W najgorszym wypadku zrobimy zamieszanie i spierdalamy w chaszcze na zachód korzystając z darów nocy.

- Czekaj? - odezwał się Douglas. ? Czy czasem ten teren zaraz na wschód od drogi nie ma dobrej osłony? Moglibyśmy się rozdzielić a dwójka z nas zaszła by blokadę z flanki i jeżeli nie zostalibyśmy zauważeni moglibyśmy wyciąć tych skurwieli albo chociaż wprowadzić chaos w ich szeregach.

- Plan niby dobry? - westchnął Jack. ? Ale wszystko rozbija się o czas. Będzie wyglądać podejrzanie jak będziemy spowalniać kiedy wy będziecie biec jeszcze uważając aby jakiś skurwiel was nie zauważył. Zbyt ryzykowne. Razem mamy większa siłę rażenia.

- To co panienki? ? zapytał ironicznie Mike. ? Jesteście gotowe? Blokada już za chwilę. ? z tej odległości można było pokusić się o określenie ilości wozów biorących udział w blokadzie, ale sama gra świateł skutecznie utrudniała policzenie samych funkcjonariuszy nie mówiąc o stwierdzeniu czy nie ma tam żołnierzy z Gwardii Narodowej albo czegoś w tym rodzaju. ? To będziemy próbować uciekać dalej autem czy spieprzać na piechotę?

- Zobaczymy. ? odparł powoli Jack. ? Pamiętaj, będziemy musieli szybko dostosować się do zmiany warunków. Tobie proponuję trzymać Uzi bądź coś szybkostrzelnego na kolanach. Kiedy policjant podejdzie ty wpakujesz mu serię w łeb a w tym momencie reszta z nas, która już dawno będzie poruszać się w cieniu, obok pojazdów, da im popalić. Zalecam broń na bliski dystans i parę granatów. Robimy ostre zamieszanie i uciekamy.

- Wezmę Kałacha z granatnikiem. ? powiedział spokojnie Douglas. ? Tak na wszelki wypadek.

Dojeżdżając do blokady najemnicy kończyli ładowanie magazynków. Nie czuli przesadnego strachu, bo śmierć chuchała im w karki od momentu ataku na siedzibę CIA, ale nadzieja to taka niemiła suka, że lubi zawodzić w najbardziej niechcianych momentach a cała czwórka zdecydowanie chciała jeszcze pożyć. Niemniej, żeby to zrobić musieli wykazać się umiejętnościami i adaptacją do środowiska co czynili od ładnych paru godzin. Ostatecznie mieli przed sobą jakieś siedem albo osiem pojazdów w tym stali zaraz za autokarem wypełnionym pasażerami prawdopodobnie wracającymi z pracy. Najemnicy pomyśleli niemal o tym samym ? idealny materiał na żywe tarcze albo zakładników. W końcu czując tą lekką nutkę adrenaliny kiwnęli po sobie wiedząc co robić i ruszyli do akcji. Mike został w samochodzie trzymając pistolet maszynowy pod ręką i teoretycznie miał dać sygnał reszcie do ataku, ale wiedzieli, że kiedy zaczną się strzały każdy ładuje ile ma w magazynku. Bez litości. Pozostała trójka wysiadła bocznymi drzwiami wprost w chłodną noc, która była raczona pierwszymi kroplami deszczu. Dodając ich ciemne stroje do panującej nocy byli niezwykle ciężcy do wypatrzenia przez postronnych kierowców co im pasowało. Jack, Douglas i Randy w kuckach ustawili się a raczej przykleili do boku autokaru czekając na znak, który nadchodził wraz funkcjonariuszem policji, który oświetlał latarką mijane pojazdy. Tacy zawsze mieli swoją intuicję?

- Dobry wieczór. Prawo jazdy i dowód rejestracyjny proszę. ? skierował swe słowa na Mike?a odruchowo kładąc dłoń na kaburze i celując w niego latarką.

- Proszę bardzo. ? odparł Mike z wymuszonym uśmiechem po czym szybko uniósł lufę Uzi i wyładował serię w funkcjonariusza wprawiając go w krótki, podrygujący taniec i przerabiając twarz na mielonkę. Na dalszą część nie trzeba było długo czekać.

- Żryjcie to skurwysyny! ? pozostała trójka jednocześnie otworzyła ogień zaporowy w stronę blokady ścinając pierwszą serią przynajmniej kilku policjantów nim reszta skoczyła ku osłonie i zaczęła odpowiadać z shotgunów oraz Coltów M4, ale uważali z ogniem nie chcąc trafić cywili co pasowało najemnikom.

Douglas, z Kałasznikowem, zajął pozycję przy tylnej części autokaru z lewej strony co chwilę wychylając się i posyłając serię do radiowozów oddalonych o mniej niż 150 metrów. Z kolei pierwsze co zrobił Jack to nafaszerował ołowiem kierowcę autokaru aby nie przyszły mu głupie pomysły do głowy a po chwili zrobił sobie przejście do środka pojazdu planując kontynuować ogień właśnie z niego. Wykorzystanie ludzkich tarcz. Randy, w tej zażartej wymianie ogniowej, wywalił cały magazynek UMP a widząc, że niewiele to robi odbezpieczył granat i cisnął go mniej więcej w środek blokady efektywnie pozbawiając życia przynajmniej czterech funkcjonariuszy oraz zapalając dwa pojazdy. Widząc to Douglas doprawił od siebie kolejnym pociskiem w miejsce skąd ostrzał był wyjątkowo intensywny. Eksplozja radiowozu rozświetliła okolicę przy okazji przerzedzając szeregi funkcjonariuszy w krwawej jatce i wtedy pojawiła się prawdziwa szansa na przebicie. Niestety, w tym momencie, na zachód od drogi, odezwały się kolejne karabiny należące do patrolu terenowego Gwardii Narodowej, który był w pobliżu i nagle sytuacja przestała być tak różowa.

- Randy! Do środka! ? Jack krzyknął na najemnika zrzucając podziurawionego kierowcę z siedzenia i samemu zasiadając za kierownicą kiedy Randy jednocześnie pilnował przerażonych i krzyczących ze strachu pasażerów oraz odpowiadał seriami w stronę patrolu wojska.

Kiedy autokar ruszył wykręcając na północ, Douglas już znajdował się przy vanie gdzie Mike gorączkowo pakował resztę sprzętu kiedy jego ?kumpel? osłaniał go rytmicznymi seriami, które może niewiele robiły, ale ich huk naprawdę rozrywał powietrze.

- Kurwa mać! Gdyby nie oni moglibyśmy stąd uciec! ? krzyknął wściekły Mike zarzucający torbę pełną amunicji na plecy a drugą podając Douglasowi.

- Nie gadaj tylko strzelaj! ? wystrzelali resztę magazynków po czym sprintem, czując jak kule przelatują im koło głów, ruszyli biegiem stronę autokaru, który zatrzymał koło lokalnej firmy turystycznej. ? Teraz możemy zagrać jedynie tą kartą! ? rzucił jeszcze zdyszany obracając się ostatni raz i ciskając odbezpieczony granat w stronę vana. Jeszcze jedna, potężna eksplozja rozświetliła noc.

* * *

- Chryste Panie? - zaczął prezydent trzy godziny po ?ataku? na Chiny przeglądając szybko przygotowany raport. ? Mam uwierzyć, że najgroźniejszy terrorysta świata był w stanie sprowadzić deszcz meteorytów, który dosłownie zmiótł jedno z państw z powierzchni ziemi? Przecież to przechodzi wszelkie ludzkie pojęcie? - jak większość, prezydent swym racjonalizmem nie mógł pojąć niektórych rzeczy. ? Po prostu cudownie. Mamy szaleńca na orbicie z czymś w rodzaju broni kinetycznej a my nie możemy mu nic zrobić. Czemu czekać? Mógłby załatwić nas wszystkich za jednym zamachem. ? prezydent dodał cicho czując, że w tej sytuacji nie widzi dobrych rozwiązań. ? Zdobyliście coś z satelity? Ma jakąś stację? bazę, cokolwiek skąd mógłby wyprowadzić taki atak?

- Panie prezydencie? - powoli zaczął szef NASA. ? Nie udało nam się wykryć niczego takiego. Jesteśmy w trakcie badania balistyki aby oszacować punkt początkowy jednakże na razie nie zauważyliśmy na orbicie żadnych obcych konstrukcji ani czegokolwiek zdolnego do wystrzelenia? meteorytów. ? dodał na koniec niepewnie.

- Zaczynam się zastanawiać czy mamy do czynienia z człowiekiem. ? rzucił od niechcenia prezydent ciężko opierając się w skórzany fotel w Sali Wojennej. ? Co on chce zyskać? Co takiego kłębi się w jego szalonej głowie? Najpierw atakuje nas, potem niespodziewanie Rosjanie, jak my, tracą niemal cały arsenał nuklearny a teraz zmiata czołową, azjatycką gospodarkę na proch. Nie widzę w tym sensu? atakuje bez opamiętania wykorzystując do tego sztuczki, od których serce lodowacieje. Czy to na pewno zwykły terrorysta? Czy działa z jakichkolwiek pobudek? ? prezydent zamilkł co było odpowiednią chwilą aby odezwał się szef jednej z agencji odpowiedzialnych za chronienie tego kraju.

- Panie prezydencie. ? zaczął szef CIA. ? Nie będę ukrywał, że mamy, mówiąc kolokwialnie, gówno. Jesteśmy pewni, że za całym atakiem stała jedna i ta sama osoba. Udało nam się? - szef NSA nie trudził się nawet aby sprostować tą informację. ? Zlokalizować pasmo wykorzystywane przez terrorystów i wszyscy kontaktują się z jedną osobą. Niestety zlokalizowanie źródła okazało się niemożliwe dla naszych informatyków i pozostajemy w punkcie wyjścia.

- Cudownie? - rzucił ironicznie prezydent. ? Mam dobrze rozumieć, że naszym jedynym możliwym źródłem informacji są jego pionki, których resztki szaleją teraz na terenie Stanów Zjednoczonych? Mamy dorwać ich żywych? A przy okazji ryzykować życie naszych obywateli?

- Wiem jak to wygląda panie prezydencie. ? odparł szef FBI. ? Niemniej w obecnej chwili są jedyni, z których będziemy mogli cokolwiek wyciągnąć.

- A co jeśli nie zechcą mówić? Albo ich wiedza nie będzie dotyczyła ich pracodawcy? Czemu nie założyć, że znali tylko potrzebne im plany operacyjne? ? prezydent spojrzał po wszystkich zgromadzonych. ? Panowie, odbębniłem w młodości swoją służbę wojskową i wiem, że najlepszą metodą na wywiad jest posiadanie tylko podstawowej wiedzy. Im mniej wiesz tym mniej wsypiesz. Tak to działa. Wątpię czy zasady zmieniły się przez te lata.

- Nie, panie prezydencie. ? odparł cicho szef CIA. ? Nie zmieniły.

Do drzwi zapukał pracownik Tajnej Służby, który zameldował o nowej sytuacji na południowej granicy Virginii. Od godziny grupa czterech ciężko uzbrojonych napastników przetrzymuje kilkudziesięciu zakładników po tym jak próba przebicia się przez blokadę policyjną skończyła się niepowodzeniem. Cały teren został otoczony. W wyniku zaciętej wymiany ognia zginęło kilkunastu funkcjonariuszy a wielu innych odniosło obrażenia. Na miejscu gotowe są do akcji jednostki Gwardii Narodowej, ściągnięto SWAT a chłopcy z Delta Force nadal oczekują na rozkaz do wylotu z bazy. Wszyscy oczekiwali na polecenie z góry.

- Panie prezydencie? ? po dłuższej chwili szef FBI odezwał się w wypełnionym ciszą pokoju wiedząc, że teraz każdy oblicza sobie w głowie zyski i straty, w zależności od tego jak rozwinie się sytuacja.

- Niech próbują grać z nimi na zwłokę. Negocjacje i tak dalej. Nic, absolutnie nic co mogłoby narażać życie zakładników na szwank. ? w tej jednej kwestii prezydent był nieustępliwy. ? Już dość krwi rozlali ci szaleńcy, nie musimy dokładać do tego ręki. Na razie mają próbować rozegrać to pokojowo jednocześnie wypatrując możliwości eliminacji zagrożenia. To tyle w tym aspekcie. ? po chwili dodał. ? Czy wiadomo coś o drugiej grupie?

- Jeszcze nie, panie prezydencie. ? odparł szef CIA. ? Nadal ich poszukujemy.

- Informujcie mnie na bieżąco. ? prezydent powstał. ? Teraz potrzebuję przynajmniej godziny odpoczynku. ? już przestał liczyć ile godzin spędził w ciągłym napięciu i stresie aby bardziej się nie dołować.

* * *

Dochodziła właśnie czwarta trzydzieści nad ranem kiedy Venom zwołał wszystkich najemników do centrum ochrony pokazując materiał CNN z ich strony internetowej, który ? a jakże ? ukazywał miejsce gdzie obecnie czwórka ciężko uzbrojonych napastników trzymała jakąś czterdziestkę zakładników po tym jak nie udało im się przebić przez blokadę drogową dzięki interwencji Gwardii Narodowej. Media nie potrzebowały dużo czasu aby wyniuchać, że są to czterej terroryści odpowiedzialni za wcześniejsze ataki na terenie stanu a teraz znaleźli się w potrzasku i tylko posiadanie żywych tarcz powstrzymuje policję przed rozstrzelaniem ich na miejscu.

- Są skończeni. ? Grizzly przytaknął rozbawiony dopalający kolejnego papierosa.

- Tak sądzisz? ? kpiąco na kolegę spojrzał Fox. ? Jak dla mnie zagrali całkiem sprytnie. Bez tych zakładników byliby trupami już dawano a teraz grają na zwłokę.

- I co z tego? ? Grizzly nie odpuszczał. ? Sądzisz, że po tym co wydarzyło się w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin im odpuszczą? Daj spokój. Jeżeli ta czwórka patałachów źle to rozegra otaczające ich gliny rozerwą ich na strzępy? i do diabła z kosztami.

- Podejrzewam jednak, że mają nadzieję. ? odparł cicho Venom. ? Amerykanie już dość stracili swoich obywateli, żeby z własnej głupoty dopisywać kolejne ofiary. Nie? spróbują negocjować, ale? jakby na to nie spojrzeć są w potrzasku a nie wygląda na to, że nasz pracodawca zamierza ich wyciągnąć.

W tym momencie, w słuchawce najemnika, odezwał się nowy głos, który o mało nie sprawił mu zawału serca.

- Ranisz moje uczucia, Venom. ? odezwał się nie kto inny jak ?Magik?. ? Może i na chwilę zostawiłem ich samych, ale byłem zajęty? o tak, bardzo, bardzo zajęty, ale teraz mogę z powrotem powrócić do was.

- Jakie ma pan dla nas zadanie? ? odezwał się profesjonalnym tonem Venom co zwróciło uwagę reszty.

- To ON dzwoni? ? szeptem Fox zagadał do Grizzly?ego.

- Cholera wie. Cicho bądź. ? najemnik odparł pośpiesznie nagle czując, że zapaliłby jeszcze jednego papierosa, bo kubańskie cygara były w sferze marzeń.

- Owszem. ? Venom zignorował towarzyszy i słyszał tylko słowa pracodawcy. ? Właśnie w tej chwili w waszą stronę mkną dwa Blackhawki mające za osłonę śmigłowców bojowych typu AH-64. W pełnym uzbrojeniu naturalnie. Zmodyfikowałem ich dane a teraz ludzie z NORADu sądzą, że kieruje się ku was grupa marines mająca was wymieść. Tyle tylko, że jedyną załogą śmigłowców są piloci a dopiero wy będziecie pasażerami. Nadążasz za moim tokiem myślenia?

- Tak jest, sir. Naturalnie. ? bez wahania odparł Venom. Plan był aż nazbyt jasny.

- Apache dokonają dywersji a wy, w Blackhawkach, ruszycie na południową granicę Virginii skąd wyciągnięcie czterech kompanów. ? kontynuował ?Magik? spokojnie acz z nadal wyczuwalnym chłodem wykładał sytuację. ? Okazało się, że straty w waszych siłach odrobinę przekroczyły moje obliczenia a zbyt wielkie straty to zawalenie się mojego szczegółowego planu. Nie chcę tracić czasu na nową rekrutację. Aby nie przedłużać zapytam: jesteście gotowi do dalszej walki, żołnierzu?

- Tak jest, sir. ? odparł Venom i poczuł? coś, ale po chwili samo uczucie jak i możliwość jego opisania przepadła bezpowrotnie. Ruszali na wojnę. Jeszcze raz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Było już w cholerę zabierania się do poprawiania, czy obiecywania o wklejeniu. Wiele się naczytaliście tych obietnic, więc teraz rekompensata - poniżej 4/11 poprawionego opowiadania. Mojego.

Imię głównego bohatera nie ma nic wspólnego z moim nickiem. Serdecznie zapraszam do czytania, być może dzisiaj poprawię resztę kawałka opowiadania, który już napisałem, w którym kilka spraw się... rozkręca. Zaczyna być ciekawie (w części dalszej), o czym świadczą pochlebne komentarze (kiedyś już były osoby to czytające) o... sami zobaczycie, co jest jedyne w swoim rodzaju. A teraz: zapraszam do przeczytania "staroszkolnego opowiadania fantasy" z głównym bohaterem nie ukrywającym, że jest bohaterem, o czym będzie więcej później.

PS. @Bazil - jeśli skrobniesz to tak, z chęcią przeczytam Twoje opowiadanie.

"W karczmie ?Pod Ryjem Tłustego Wieprzka? wszystko było w normie. Jak zwykle w jej wnętrzu panował chłód, bo właściciel skąpił pieniędzy na drewno. Jak zwykle ryj wieprza patrzył ponuro na nowo przybyłych klientów z ? jak zwykle ? starej, drewnianej ściany. Jak zwykle w kącie grało w kości dwóch hazardzistów. Jak zwykle potrawa jedzona przez któregoś z przybyszów szukających w lokalu schronienia była wieprzowiną, jak zwykle, mistrzowsko przyrządzoną (jedyna rzecz, na którą karczmarz nie żałował swej skromnej fortunki).

W karczmie ?Pod Ryjem Tłustego Wieprzka? wszystko było w normie. Poprawka - prawie wszystko.

***

Drzwi skromnego, tak dawno już nie odnawianego, a mimo to znanego chyba wszystkim w Kerkhtain budynku karczmy, potocznie nazywanej ?Wieprzulem?, otworzyły się. Stanęło w nich pięciu osiłków i wysoki człowiek, już mniej słusznej postury. Bardzo bogaty strój tego ostatniego wskazywał na jego szlacheckie pochodzenie.

-Piwo mi tu w tej chwili! Sześć piw! Kolejka na cały wieczór!

Karczmarzowi nie trzeba było więcej powtarzać. Nim minęło kilka chwil, grupka nowoprzyby-łych opijała się w najlepsze. A ? jak to zwykli robić ludzie opijający się w najlepsze ? robiła przy tym masę hałasu. Nie wyglądała na jegomościów najlepszych obyczajów. Mijały minuty, a wielu z bywalców lokalu, zgorszonych zmianą zazwyczaj tak spokojnego klimatu, postanawiało go opuścić.

Po jakiejś godzinie, może dwóch, klienci karczmy odetchnęli, widząc, jak mocno już podchmielona sześcioosobowa grupa powoli wstaje od stołu i zmierza do drzwi.

-Panie, a czy mogę usłużnie prosić o zapłatę za trunki?? ? przypomniał nieśmiale oberżysta.

-Kmiocie! Ty się ciesz, że jeszcze ci mordy nie obiliśmy! To będzie twoja zapłata, hehe ? trzeba się było bardzo wysilić, żeby zrozumieć pijanego wysokiego.

-T-tak, panie ? karczmarz wyraźnie nie miał odwagi ciągnąć tematu.

I wtedy zaczęło robić się naprawdę ciekawie.

Od swojego stolika wstała postać w długim, ciemnym płaszczu z częściowo zakrywającym twarz kapturem, na którą nikt wcześniej nie zwracał uwagi. Podszedł on do wysokiego, i zagadał:

-Wiesz co, ziomku? Zróbmy tak ? zapłać karczmarzowi, jeśli to TY nie chcesz mieć obitej mordy ? mówił całkowicie spokojnie, bez cienia emocji.

-CO?! Jak śmiesz, sukinsynu?! Więc dobrze, zobaczmy co potrafisz! Gunn! Bierz tę kanalię!

Mięśniak nazwany Gunnem nie zdążył nawet dotknąć persony w kapturze. Natomiast persona zdążyła dotknąć Gunna. Boleśnie. Nawet bardzo.

Olbrzym runął na deski karczmy. W międzyczasie ktoś wybiegł z budynku z krzykiem.

Wysokiemu rozszerzyły się oczy. Po części ze strachu, po części z wściekłości. Wyciągnął miecz z pochwy. Jego kompani zrobili to samo.

-Brać go ? głos miał taki sam jak minę ? przestraszony.

-Ejże, panowie! Ładnie to tak z bronią na bez? - nikt z bandy ani myślał słuchać przybysza. Jeden z osiłków zamierzył się, lecz zakapturzony bez najmniejszego wysiłku uniknął ciosu.

-Jak coś, to nie musiało do tego dojść ? wycedził wojownik w płaszczu mrocznym tonem.

I wtedy wszyscy napierający na przybysza nagle wylądowali na ścianie. Bardzo szybko. Bardzo.

-Tak swoją drogą, karczmarzu, to powinieneś przeszukać sakiewki waćpanów, i wziąć sobie to, co ci się należy. I ani grosza więcej, jeśli łaska.

Karczmarz był zbyt zajęty wgapianiem się w wojownika, by doszło to do jego wiadomości.

***

Pościg był ? wyjątkowo. Nie uczestniczyła w nim jednak straż miejska, tylko jakieś najemne bandziory. Wojownik, a raczej jego wierzchowiec - piękny, zadbany, czystej krwi koń wart pewnie fortunę - pędził jak wiatr. Ścigający go nie mieli najmniejszych szans dogonić jeźdźca. Mimo to odległość była na tyle niewielka, że słychać było krzykliwe głosy bandy zbirów, co dodatkowo motywowało konnego do szybkiej ucieczki. Po trzech, może czterech minutach dotarł on do małej chatynki opatrzonej szyldem ?Piwnica Pod Szyldem? (właściciel wyraźnie miał natchnienie?). Zatrzymał gwałtownie rumaka. Zbiegł w szaleńczym tempie po schodach, chrzęszcząc przy tym schowaną pod płaszczem kolczugą, po czym przystanął obok wysokiego młodzieńca o ciemnych włosach.

-Zwijamy się.

Tyle wystarczyło. Razem wbiegli na górę, ten starszy poganiany dodatkowo myślą, jak blisko mogą być ścigający go. Kiedy tylko wypadli na powietrze, plac przed budynkiem zaroił się od koni. Zjawili się prześladowcy zakapturzonego.

-A kogóż my tu mamy? Czyż to nie nasze? jelonki? ? powiedział szyderczym tonem stojący z przodu, przywódca.

Jeden ze zbirów rzucił nożem. Zwykły ruch ręki mężczyzny w płaszczy wystarczył, aby zmienił on nagle kierunek lotu, wbijając się boleśnie w dłoń właściciela. Tamten zawył dziko, a dezorientacja najemników z tym związana dała towarzyszom chwilę czasu, którą spożytkowali na dobiegnięcie sprintem do koni.

Ścigający nie odpuszczali ? parę sekund, i już byli przy ?zwierzynie?. Kolejny pocisk rzucony w jej stronę, tym razem ? przezornie ? oszczep. I on chybił, mijając cel o wiele, wiele metrów. Zbiry postanowiły więc sięgnąć po środki ostateczne ? puściły się szalonym galopem, z trudem manewrując między budynkami. Krok odniósł oczekiwany skutek ? ścigający zaczęli zbliżać się do ściganych.

Starszy z uciekających szepnął cos do młodszego, i wtedy z grupy bandytów wysunął się jeden z nich. Wyciągnął szablę z wyjątkowo cienkim ostrzem i, zmuszając swego rumaka do gigantycznego wysiłku, zrównał się z kompanem zakapturzonego. Ciął, wściekle, wkładając w ten cios całą swą siłę. Na nieszczęście młodzieńca, ciął też celnie. Dało się słyszeć szczęk metalu, a później? później ścigani zniknęli w niebieskim świetle, i było już słychać tylko świst przecinanego klingą powietrza?

***

Wylądowali blisko siebie. Wystarczyło parę minut poszukiwań, aby jeden zobaczył drugiego.

-Żyjesz, jak widzę. Mały rozrzut, gratuluję. Nareszcie, znaczy się. Kolczuga przecięta?

-Niestety. Wyjątkowo ostra ta szabla była?

-Nie tylko ? starszy z jeźdźców wyraźnie nie chciał tych słów wymawiać zbyt głośno.

-Coś mówiłeś?

-Nic, nic.

-Więc, kontynuując, przecięta. Skóra też, ale żyję, jak sprytnie zauważyłeś.

-Przeżyjesz więc jeszcze godzinę, jak mniemam? Chętnie dowiedziałbym się, gdzie nas wywaliło.

-Prawdę mówiąc, boli ta rana okropnie. Ale przeżyję.

-Wspaniale. Jedźmy więc, a ty ? mimo wszystko ? postaraj się jakoś nie spaść z konia ? w głosie zakapturzonego czuć było ironię, ale także ulgę spowodowaną wiedzą, że nie ma co liczyć na taki bieg wydarzeń.

Nie czekając dłużej, pojechali. Bez szaleństw, ale i tak szybko.

Starszy z jeźdźców zdjął kaptur. Twarz ? można by powiedzieć - młoda wyglądem, lecz stara doświadczeniem - była okolona krótką brodą.

Włosy wojownika były ciemne, ale nie całkiem czarne. Nie należały też do najkrótszych.

Ostatnie, co można by wyszczególnić, to nietypowe rysy twarzy. Najbliżej było im do człowieczych, ale podobne były też do elfickich? i paru innych. Uczony być może dopatrzyłby się w nich Varlakanina, lecz przecież Varlakaninów w Nardilii było już tylko kilku? To wskazywałoby natomiast na?

***

-Co proszę?! Lord Bylon tu był?! I co?! Powalił SZEŚCIU największych zbójów regionu bez mrugnięcia oka?! Powiedz to jeszcze raz! ? w siedzibie burmistrza Kerkhtain atmosfera była dość? krzykliwa.

-Tak, panie. Dokładnie tak było. Ale co w tym takiego złego, jeśli można zapytać?

-Jak to co?! Jak to?! Nie wierzę! NIE WIERZĘ! Co by tu miał robić Lord Bylon?!

-Sir, w każdej chwili mogę wezwać świadków?

-Zamiast tego opuść to pomieszczenie. Natychmiast. I radzę ci: nie przypominaj mi o tej sprawie ? prawdę mówiąc, władca Kerkhtain był bardzo niezrównoważony. Kiedy wypowiadał te słowa, nie pamiętał już o całym zajściu. Mówił to, by zakończyć dyskusję, choć sam już nie wiedział, o czym była i z czego wynikła.

Jednak służącego to nie interesowało: ?Ważne, że ten stary zrzęda płaci dużo. Zaraz pójdę do Wieprzula, i zrelaksuję się, tak, jak zawsze - przy przednim piweczku?.

Relaks ten był ostatnią rzeczą w jego życiu. Burmistrz Kerkhtain nie zauważył tego faktu, a właściwi ludzie dopilnowali, by nie zrobił tego także nikt inny.

***

Błąkali się bardzo długo. Większość drogi była bardzo monotonna, jechali głównie przez las. Czasem ktoś z towarzyszy przerywał ciszę pytaniem czy uwagą. Przeważnie był to Bylon ? młodzieniec większość podróży miał bardzo zmęczony, i tak samo skupiony wyraz twarzy, ale po jakimś czasie wyraźnie odpuścił, i pozostał już tylko ten pierwszy.

Jedynym efektem tej wędrówki bez celu była chwila euforii.

-Nareszcie! Tu są znaki.

-Drogowskazy.

-Niech ci będzie, załóżmy, że drogowskazy?

-Po pierwsze, forma nowocześniejsza, po drugie, "znaki" można pomylić ze Znakami. No, wiesz o co chodzi.

-Czy w swej nieskończonej łaskawości mógłbyś mi nie przerywać choć przez kilka sekund? Nie, nie odpowiadaj. Wiem, że uczynisz mi tę ogromną łaskę ? kompani tak zajęli się rozmową, a raczej ? przekomarzaniem, że nie zauważyli jednego małego szczegółu. ? Więc, jak zauważyłem, są tu znaki... Aha. Cholera. Znak. Cudownie. I wskazuje on? no a jakże! Oczywiście musi wskazywać do Kerkhtain! Dostarcza nam to tak niezmierzonej ilości informacji! Po prostu jestem zachwycony naszym szczęściem! Ehhh? gdybym zamiast teleportować się tu, konno przyjechał i geografii tych okolic bym się przyjrzał?

-Mimo wszystko może zakończysz już swój arcyciekawy i chwalący nasz brak pecha monolog?

-Zgadza się. A ty nie przemęczaj się, bo jeszcze z konia spadniesz, mój drogi.

Było to bardzo mało prawdopodobne, choć faktycznie młodzieniec wybitnie nie wyglądał.

Obydwaj byli już nie tyle zmęczeni, co znużeni jazdą, i jej efektami ? a raczej ich brakiem. Chwilę jeszcze ?pozwiedzali? region, po czym Bylon zarządził postój.

Przez długi czas wydawał się zajęty swoimi myślami, nagle jednak coś go z zamyślenia wyrwało.

-Zapomniałbym! No, pokazuj tą ranę.

Towarzysz rycerza nawet nie próbował się sprzeciwiać. Zresztą, był już na tyle wyczerpany, że nawet to przychodziłoby mu z trudnością.

-Widzę, że próbowałeś tamować. Źle. Gwarantuję ? przy twoich aktualnych umiejętnościach na zdrowie ci to nie wyjdzie. Miło przynajmniej, że jesteś ambitny. Co do samej rany, to jakaś specjalnie groźna nie jest, ale wykrwawić się wykrwawiłeś? przeżyjesz. Nie będę nawet zasklepiać, masz tu bandaże i takie tam, może i tak lepiej będzie.

-Dziękuję.

Chwilę trwało, zanim kompan Bylona doprowadził ranę do porządku. Kiedy jednak to zrobił, poczuł się wyraźnie lepiej. Nie była to oczywiście zasługa bandaży, a młodzieniec śmiał się domyślać, czego. A raczej kogo. W znacznie lepszym stanie podjął więc rozmowę:

-A co tym razem, jeśli można wiedzieć?

-A, jakieś chamy, odmóżdżone osiłki pod przywództwem też odmóżdżonego, ale już nie osiłka, opiły się. A później tak, jak zwykle. Nie chciały płacić?

-Tak, tak, wiem: ty grzecznie poprosiłeś o zmianę nastawienia, a jeden z nich postanowił obić ci pysk. Tylko że mu nie wyszło. Zgadłem?

-A jakże!

-Czyli faktycznie standard.

Milczenie nie jest zbyt lubiane w środku nocy - nawet, jeśli sami milczący są wyjątkowi.

-No, prawie standard ? przerwał je więc ten w kapturze ? prawie.

-Cóż za niemiła odskocznia od miłej rzeczywistości! No chyba, że miła?

-Miła, niemiła? kto wie? Widowiskowa za to. Czwarty.

-Wzmacniany?

-Impulsywnie.

-Ciekawe przeżycia musiały mieć te osiłki? - rozmowa sprawiła, że młodzieniec wyglądał już prawie całkiem dobrze. -Sugerowałbym zjedzenie czegoś.

-Przez grzeczność nie będę protestował.

W ciszy skonsumowali posiłek ? bochenek chleba i odrobinę kiełbasy, która pierwszą świeżość miała już dawno za sobą. Może nie była to uczta godna króla, ale ? co by nie mówić ? obaj się najedli.

-Coś cię gnębi ? to było stwierdzenie.

-Nie wiem, czy ?gnębi? to właściwe słowo, ale chwilowo przyjmijmy, że tak ? podjął Bylon. ? Gnębi mnie na przykład ta szabla. Tak, ta, którą dostałeś. Gnębi mnie znajomy wygląd paru osób, które znajome mi być nie powinny. Gnębi mnie też wiele innych spraw, ale już takich... pomniejszych. No i ostatecznie gnębi mnie ten cholerny idiota, który myśli, że go nie? widzę".

Edit. Kolejna część poprawiona, ten fragment przedstawia walkę. Nie jest to co prawda walka szalenie intrygująca czy przejmująca (choć taka też będzie), cudów nie oczekujcie, ale można dowiedzieć się trochę o magii w Nardilii. Miłego czytania.

"Nic się nie stało, rzekomy ?cholerny idiota? się nie poruszył. Towarzysz wojownika już chciał coś powiedzieć, ale rycerz uciszył go gwałtownym przyłożeniem palca do ust.

Po czym skoczył ? wybił się z ogromną siłą, co dało mu nie tylko wielką odległość i wysokość, ale też impet. W locie ruch jego palca nakazał sztyletowi wysunąć się z pochwy na piersi, i trafić do otwartej dłoni. Wojownik wylądował na ziemi jakieś trzy metry dalej i przekoziołkował aby zminimalizować siłę uderzenia o ziemię. Miał pecha:

-Cholera ? źle unieruchomił rękę, a sztylet wbił się w przedramię, tworząc pokaźną ranę. Nie była jednak ona aż tak pokaźna, aby zaszkodzić postaci ? co by nie mówić ? w pewien sposób nadludzkiej. Rycerz przerzucił więc sztylet do drugiej ? prawej ręki ? i pobiegł dalej, w las.

Tu kryjówek było aż nadto ? co więcej, Bylon czuł delikatne pulsowanie magii. Z dwóch stron?

Teraz Varlakanin był już tego pewien ? w okolicy jest jakaś istota. Istota o niezbyt przyjaznych zamiarach. Nagle zrobiło się jasno. Niewielka kula ognia leciała prosto w niego, z lewej strony. Rycerz rozproszył ją najbanalniejszym z Gestów, po czym ? po chwili zastanowienia, i stworzeniu prostego pola ochronnego - wybrał kierunek dokładnie przeciwny.

Kilka sekund biegu między śmiesznie wręcz słabymi pociskami magicznymi (wojownik nawet nie musiał ich rozpraszać, zanikały na stworzonej dopiero co osłonie) i go zobaczył: człowiek w czarnym jak smoła płaszczu i o białej jak kreda twarzy stał przed nim, ciągle tworząc nowe pociski, powoli zaczynające przebijać się przez ochronę.

Choć ? trzeba przyznać ? z lekka zaskoczony rycerz stracił sekundę czy dwie na bezmyślnym staniu, po chwili nadrobił zaległości. Używając jako przekaźnika sztyletu, postanowił stworzyć kulę ognia, za to VI poziomu. Kiedy formował w ustach zaklęcie, pole strzeliło; Bylon nie przejął się tym i w tej samej chwili cała okolica rozświetliła się w świetle ogromnej, ognistej kuli lecącej przez las. Przeciwnik, dosłownie cudem, w ostatniej chwili, zdołał zablokować falę niszczycielskiego ognia, która mimo to poparzyła mu palce dłoni.

Jednak wojownik nie dawał mu choćby chwili wytchnienia ? raz jedną, raz drugą ? tą ze sztyletem ? ręką tworzył kolejne pociski, błyskawice i fale energii.

Persona o trupiej twarzy jednak nie odpuszczała. Blokowanie szło jej całkiem sprawnie, a raz przeszła nawet do kontrataku ? stworzeniem wściekle zielonego pocisku (typowego dla Nekromantów), prawdopodobnie III poziomu, zmusiła Bylona do zablokowania czaru sztyletem. Krasnoludzkie runy wykute na klindze z zadaniem poradziły sobie całkiem nieźle, a jedynym efektem ubocznym było lekkie, lecz bardzo nieprzyjemne oziębienie rękojeści.

W końcu, po bardzo długim i męczącym magicznym pojedynku, postać w czerni nie zdążyła zablokować któregoś z kolei pioruna stworzonego przez Bylona. Na sekundę sparaliżowało ją to, ale rycerzowi ta sekunda wystarczyła: Gestem IV poziomu przywołał magiczny pocisk o imponującej mocy, a trafiony nim przeciwnik padł bez życia na ziemię. Co ciekawe, bardzo lekko, jakby w zwolnionym tempie.

Tradycyjnie, w przypadku Nekromantów, nie był to koniec. Trupioblada postać napięła nagle wszystkie mięśnie, wyprostowała się, po czym zaczęła lewitować i odrażająco charcząc wyrzekła swe imię:

-Ar?khi?nethin?ay?us ? po tych słowach upadła, tym razem nieżywa na wieki.

-Zaczynacie mnie nudzić.

?Ciekawe, czy to usłyszą. W teorii ? niemożliwe, a w praktyce?? ? pomyślał Bylon uśmiechając się ponuro.

Chwilę popatrzył na ścierwo Ar?khi?nethin?ay?usa i odszedł w kierunku obozu.

***

W czasie, kiedy Lord Bylon zmierzał powolnym, leniwym krokiem w stronę swego ucznia, setki Nekromantów w całej Nardilii usłyszało w umyśle głos ? głos umarłego, głos tak dobrze przez każdego z nich znany. ?Ar?khi?nethin?ay?us? ? głosił. I nikogo to nie zdziwiło - zwykły ponury element ich ponurej rzeczywistości. Ale żaden członek sekty nie spodziewał się usłyszeć czegoś więcej. Banalnego, a jednak dziwnego. Żaden nie spodziewał się usłyszeć jednego, prostego słowa ? ?nudzić?".

Edytowano przez Bylon
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakiś czas temu wspomniałem o tym, że chcę napisać opowiadanie o tematyce fantasy-steampunk. Teraz chciałbym przedstawić wstęp do tego opowiadania mający w jakimś stopniu stanowić opis świata w którym dzieje się akcja.

Proszę o krytykę, bo dalej nie wiem czy kontynuować pisanie. Tekst nie jest za długi, więc może to być jakaś zachęta aby przeczytać go w całości.

Rewolucja

Jest 10 rok ery Czterech Królestw. Dziesięć lat po rewolucji. Dziesięć lat od czasu w którym dwa potężne państwa połączyły się, by stawić czoło wrogowi z południa. Wielkie Góry zjednoczyły się z Wielkim Borem, by przeciwstawić się złu. Tak jak magia zjednoczyła się ze stalą by unowocześnić świat w którym żyjemy.

Dawni bohaterowie zginęli w walce, by dać szansę swoim następcom. Lecz nie takie bohaterstwo się teraz liczyło, nie zabijanie, nie śmierć? lecz rozum. Nie mądrość sama w sobie, tylko pomysł. Dawni wrogowie wiedzieli co to znaczy, ale nie potrafili tego wykorzystać.

Królestwo Środkowo-Północne ma takich bohaterów, z głową pełną pomysłów. Dzięki takim ludziom mamy powozy jeżdżące bez koni, fortece mogące przenosić się z miejsca na miejsce, możemy przenosić góry. Budują nam statki mogące nurkować pod wodą, czy okręty nie pływające lecz latające. Dzięki nim sięgamy nieba, a inni mogą poczuć naszą wyższość nad nimi samymi.

Wspólnie zbudowaliśmy naszą Stolicę, piękną i nowoczesną. Nadszedł czas rozkwitu, istne odrodzenie. Miasto kultury, a jednocześnie twierdza nie do zdobycia. Byliśmy świadkami narodzin nowych nacji. Po zjednoczeniu królestwa naszego, oraz Północnego staliśmy się narodem tolerancji. Wszyscy nas wielbili, Górale z północy zmienili swój odwieczny kult. Cały ich naród powiedział, że wierzą w magię. A warto wierzyć, bo bez wiary nic nigdy nam się nie uda.

Dziesięć lat spokoju. Dziesięć lat dobroci wobec wszystkich. Dziesięć lat? za dużo. Zło powoli wychodzi z cienia. Zaczynamy ujawniać swoją dziką naturę, przestajemy czuć się bezpiecznie. Zło dawnych czasów niczym widmo powoli krąży wśród nas, tylko czeka na moment kiedy będziemy najsłabsi. Bestie uśpione w Wielkim Borze powoli budzą sie ze snu podobnie jak leśne bóstwa. Nie będą bezczynnie czekać na nasz ruch, to one będą pierwsze. Wyjdą z cienia, jeszcze nie wiemy kiedy. Ale ten czas powoli nadchodzi.

Jej Miłość Królowa Środkowo-Północnego Królestwa

Ajryn I Odnowicielka

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prolog

- Chyba nie zamierzasz tu umierać, co chłopcze?

Rick nie odpowiedział. Jeszcze kilka dni temu był zwykłym piętnastoletnim chłopcem, jakich wiele, mieszkającym w najzwyklejszej wsi na świecie. Robił to samo co jego okoliczni rówieśnicy: karmił świnie, pasał krowy, czasem polował na zające, a gdy wykonał swoje obowiązki bawił sie z kolegami w rycerzy. Wszystko zmieniło się rok temu, gdy wybuchła wojna.. Początkowa dotyczyła ona jedynie bogatych lordów i wielkich miast, a wieśniacy dowiedzieli sie on niej dopiero po kilku tygodniach od minstrela, który zatrzymał się w karczmie ?Pod zarżniętym prosiakiem?, gdzie okoliczni chłopi mogli napić się piwa i zaznać rozkoszy w ramionach jednej z pracujących tam sierot, które oddawały swoje ciała w zamian za ciepłą wieczerzę i miejsce do spania. . Wysłuchali go z powagą, po czym wrócili do swoich zajęć. Gdy zaczął namawiać ich na opuszczenie wioski, rozśmieli mu sie w twarz.

- Chyba nie myślisz że opuścimy ziemię naszych ojców? A może chcesz nam ja ukraść? - spytał podejrzliwie jeden z chłopów.

- Poza tym, woski takie jak ta, i ludzie w niej mieszkający nie obchodzą wielkich lordów, tak samo jak oni nas. Dopóki płacimy podatki i dziesięcinę, nic nam nie grozi ? powiedziała karczmarka Ruta, nalewając piwa jednemu z gości.

- Może i tak, ale jak myślicie, ile czasu będą was ignorować? Tydzień? Miesiąc? Kiedy wojna rozgorzeje na dobre, każdy skrawek ziemi będzie sie liczył, nawet tak podły jak ten. Wojna nie oszczędza nikogo, mogę wam nawet zaśpiewać o tym balladę...

Mowę minstrela przerwało głośne stukanie. Twarze wszystkich zwróciły się w stronę drzwi. Do karczmy powolnym krokiem wszedł o lasce niski staruszek. Był całkiem łysy, za to obdarzony nad wyraz krzaczastymi brwiami i białą jak śnieg brodą, okalającą policzki i sięgającą niemalże do pasa. Na jego chudym ciele lniana koszula zwisała prawie do kolan, a rękawy, mimo że podciągnięte, wciąż zakrywały dłonie. Obok starca powoli szła kilkunastoletnia, jasnowłosa dziewczyna. Mężczyzna powoli powiódł wzrokiem po twarzach obecnych, po czym głośno się roześmiał.

- No dalej śpiewaku, uciekaj jeśli chcesz! Boisz sie czegoś co ciebie nie dotyczy. Mam dziewięćdziesiąt cztery lata i przeżyłem wiele wojen ale tylko jedna prawdziwą, kiedy sześćdziesiąt lat temu zbuntował się Thoren Wiarołomca. To była prawdziwa wojna! Trwała pięć lat, a gdyby trwała choć rok dłużej, z Cesarstwa nie zostałby kamień na kamieniu. To na tej wojnie straciłem rękę. - powiedział, po czym zdjął prawą dłoń z laski by podciągnąć rękaw i momentalnie sie zachwiał. Podtrzymała go dziewczyna u jego boku.

- Dziadku, jeśli nie będziesz ostrożny, to...

- Cicho Pam, nie jestem jeszcze taki stary! I nie mów do mnie dziadku! Będziesz mogła tak mówić gdy stuknie mi setka. - Starzec wsparty o ramię wnuczki podciągnął rękaw i pokazał wszystkim obecnym do połowy ucięte przedramię.

Minstrel próbował jeszcze cos powiedzieć, ale został zagłuszony przez głosy wieśniaków przytakujących starcowi. Rick był jednym z nich. Trudno się dziwić, Grymon Ways był najstarszym i najmądrzejszym mieszkańcem wioski, a kiedyś posiadał nawet tytuł rycerski, więc wszyscy darzyli go szacunkiem.

Niestety przepowiednie minstrela sie sprawdziły. Piersi żołnierze pojawili się dwa tygodnie po jego odjeździe i zabrali z wioski połowę żywności. Następni chcieli żelaza i tkanin, a także kobiet. Z czasem brali też mężczyzn, wcielając ich w swoje szeregi i zmuszając do służby. Wieśniacy nie wiedzieli nawet dla kogo i przeciw komu walczą, dawano im po prostu miecz do ręki, pokazywano kilka herbów i kazano zabijać ludzi, którzy będą mieli któryś z nich na opończy.

Z czasem zaczęto brać także chłopców, i tak Rick został członkiem armii lorda Casterwilla, czego dowiedział sie od sir Rowana, rycerza z Myrell. Początkowo był nawet zadowolony, bowiem często bawił się w rycerzy, ale nigdy nie przypuszczał że będzie trzymał w ręku prawdziwy miecz. Żal mu było młodszych chłopców, którzy zostali w wiosce i tłukli się patykami. Teraz jednak nie było mu do śmiechu. Od wielu godzin krył się za drzewem u podnóża wzgórza, w nadziei że zabójczy deszcz strzał wreszcie ustanie. Sir Rowan przycupnął obok, ukryty za wielką dębową tarczą.

- Hej, zabrakło ci języka w gębie? - spytał. Miał zielone, budzące zaufanie oczy, a podbródek pokrywał mu nierówny zarost. Był ledwo po trzydziestce, ale wyglądał na co najmniej o dziesięć lat więcej.

- Sir Grymon mówił ze wojna nie dotknie naszej wioski ? odpowiedział po chwili chłopak.

- Musisz sie jeszcze wiele nauczyć, Rick. Każda wojna prędzej czy później dotyka wszystkich. Zwłaszcza taka jak ta. Ze wszystkich możliwych wojen ? o wolność, terytoria, pieniądze, religię ? to właśnie te, które według bogobojnych mnichów odzwierciedlają konflikt między bogami są najgorsze. Czy wiesz, ilu ludzi dotychczas zginęło, bo jakiemuś opętanemu szaleńcowi ubzdurało się, ze wszyscy bogowie w jakich wierzą ludzie, wszyscy oni nie istnieją i zostali wymyśleni przez kapłanów chcących napełnić swoje sakiewki? - Spojrzał na kilka ciał naszpikowanych strzałami tak bardzo, ze przypominały one groteskowe jeże. - Żyjesz, Pyp? - Jeden z trupów próbował sie podnieść, ale strzały przyszpiliły jego ramiona do ziemi. Stęknął tylko i pokiwał głową.

- Już chyba niedługo... - Był może o rok starszy od Ricka, ale za to pół głowy niższy. Spod hełmu wystawały rude włosy, a po twarzy gęsto pokrytej pryszczami spływała krew. - Cholerni wielcy...- zakaszlał krwią. Rick chciał do niego podejść, ale sir Rowan powstrzymał go spojrzeniem. Pyp leżał prawie trzy metry od nich, i każdy zostałby naszpikowany strzałami nim przeszedłby ten dystans. - Cholerne sukinsyny... siedzą na grubych tyłkach w ciepłych zamkach... a my musimy wal... - Pyp nagle umilkł z otwartymi ustami. W oczach miał strach.

Mówiłeś coś chłopcze? - Spytał jeden z jeźdźców. Na zbroje narzucone mieli złote płaszcze z herbem Casterwillów ? płonące oko umieszczone w złotym trójkącie. - Coś o... cholernych lordach? - Jeden z nich zszedł z konia. Był łysy jak kolano, a podbródek okalała mu czarna, krótka broda. Na szyi miał zawieszoną na łańcuchu księgę obitą czerwoną skórą. W prawej ręce trzymał oparty o ramię złocisty młot. - No więc, powtórz co mówiłeś.

- J-ja nic... ja bym nigdy... - Pyp wyglądał jakby miał prędzej umrzeć ze strachu niż z powodu ran.

- Kto to jest? - spytał Rick sir Rowana. - I czemu Pyp tak sie boi?

- To Goth Casterwill, Wielki Inkwizytor. To on dowodzi tą armią. Pyp tak się boi, ponieważ ten mężczyzna spalił jego wioskę razem z mieszkańcami. - Rycerz nerwowo spoglądał na jeźdźców. Głos miał ściszony i drżący z podenerwowania. - Widzisz jego oczy? Podobno potrafi nimi dostrzec każdy grzech w duszy człowieka. Potem czyta coś w tej swojej książce, a potem... wymierza karę.

- Karę? Jaką karę?

- Zobaczysz. - Powiedział ze smutkiem rycerz.

Po chwili Rick zobaczył. Inkwizytor pochylił się i szepnął cos do ucha Pypa, po czym uniósł młot i zmiażdżył mu głowę. Trwało to tak krótko, że Rick nie zdążył nawet krzyknąć. Wpatrywał sie tylko w zmiażdżoną twarz chłopca takiego jak on, który jeszcze kilkanaście dni temu pasał krowy i karmił świnie, a czasem brał do ręki kij i bawił się w rycerzy. Teraz jednak stał sie kolejną ofiara wojny, która miała ich nie dotyczyć.

- Panie, ktoś jeszcze przeżył ? jeden z jeźdźców wskazał na Ricka i Rowana.

- Naprawdę? Cóż, zatem trzeba ich sprawdzić, czyż nie? - Goth ruszył nieśpiesznym krokiem w ich stronę. Rick dopiero teraz zauważył, ze od kiedy pojawili sie jeźdźcy, łucznicy ze wzgórza nie atakowali. Czyżby ich... zabito? Inkwizytor stanął nad Rickiem, wpatrując mu się w oczy. - Powiedz chłopcze, jesteś dobrym człowiekiem?

- Chyba... chyba tak. Panie. - Rick klęczał przed Gthem sparaliżowany ze strachu. Wciąż patrzył na zwłoki Pypa.

- Kłamiesz. Sir Rowanie? - Inkwizytor odwrócił sie do Rick plecami.

- Tak, panie? - W głosie rycerza wyczuwało sie strach.

- Zabij go. - Jego głos był jak zimna stal.

Rick obrócił się przerażony. Rowan stał nad nim, wyciągając miecz z pochwy.

- Wybacz mi , chłopcze. - Powiedział.

Ostanie co zobaczył Rick, to ostrze miecza opadające w kierunku jego twarzy.

To moje pierwsze opowiadanie tego typ, więc bądźcie wyrozumiali :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bazil - cóż, jak patrzę na Twój post (w sensie jak długi on jest), to nie dziwię się, że z akceptacją trzeba było czekać aż 5-6 dni. ;) Ale do rzeczy.

Po pierwsze, dzięki za słowniczek.

Ow, i jeszcze jedno. Z tą terminologią jest taki jeden poważny zgryz, że ostatnio naprawdę serio myślę nad zmianą fundamentalnych rzekłbym nazw. Sthresian najchętniej przemianowałbym na coś innego (najlepiej też z literką "s", żeby do gotowego skrótu SVS - Sthresis Verenide Saledeni, Zjednoczone Narody Sthresiańskie - pasowało), a ostatnio mi Sorelianie/Sorevianie jako alternatywa przyszli na myśl. Z kolei Globalną Terrańską Unię (GTU) przemianowałbym na GTF - Globalną Terrańską Federację.

Jakie jest twoje zdanie na ten temat?

Jeśli chodzi o SVS, to szczerze mówiąc, jestem za zmianą - bez obrazy, ale mnie osobiście "Sthresianie" za bardzo kojarzą się ze stresem (nie tylko w języku polskim ;]). "Sorevianie" to IMO dobra nazwa.

Co do drugiej kwestii - tu trudno mi coś powiedzieć, niby odrobinę bardziej ciągnie mnie do GTU, ale GTF też nieźle się przedstawia (luźna myśl: może przemianować ten drugi skrót na GFT - Globalna Federacja Terrańska?).

Hm, a o jakie kwiatki stylistyczne dokładnie chodzi?

W zasadzie to jak po raz pierwszy czytałem prolog, to tylko dwa kwiatki rzuciły mi się w oczy. Pierwszego jednak nie mogę teraz znaleźć (może to przez to, że teraz to zdanie, którego zresztą nie pamiętam, nie wydaje mi się teraz złe albo tylko jakieś "a" zostało połknięte? Możliwe...), a drugi:

Khazei niechętnie porzucił swoją zdobycz, jednak w momencie odebrania rozkazu miał już człowieka na celowniku, więc niemal od niechcenia oddał kilka strzałów, nie dbając już nawet zanadto o fakt, czy trafi, czy też nie ? liczyła się każda sekunda.

Chodzi mi o użycie słowa "też". Pamiętam, że sam stosowałem go kiedyś w ten sposób (co zauważysz m. in. w opowiadaniu z mojego profilu, jeśli będziesz miał któregoś dnia chęć przeczytać), ale potem skojarzyłem, w czym rzecz. ;) Ale o co mi chodzi - słowo "też" użyte w tym kontekście sugeruje, że pod rozwagę brane są dwie opcje: albo tylko jedna możliwość, albo ta plus jeszcze jedna (tj. dwie możliwości "odbywające się" jednocześnie). Jeśli więc zdanie typu "albo, albo" przedstawia przeciwstawne opcje, to "też" nie ma tutaj racji bytu.

W pierwszej części natomiast nic mi się nie rzuciło w oczy.

Jeśli zaś chodzi o ostatnio zamieszczoną część opowiadania: szczerze mówiąc, jakoś mnie nie powaliła. Znaczy technicznie wszystko jest w porządku (oprócz jednego fragmentu, ale o tym za chwilę), postacie zostały przedstawione wiarygodnie, ale fabularnie całość była... mało ciekawa. Może to dlatego, że chciałem poczytać o dotychczasowych postaciach, a dostałem fragment o czymś, co dzieje się daleko poza ich zasięgiem? Bardzo możliwe. Mam więc nadzieję, że najbliższe części będą przynajmniej w małym stopniu kontynuowały już rozpoczęte wątki.

Co do tego "jednego fragmentu".

Zanim Ryan się zorientował, połowa drużyny Sakaia była już martwa, włącznie z samym sierżantem ? ten padł z piersią rozprutą serią ostrych pocisków, które przedostały się przez pancerz lekkiego zasilanego kombinezonu, pchając trafionego z impetem na jeden z czołgów.

Nie wiem, coś niezbyt mnie to przekonuje w świetle tego, że pociski z broni palnej nie mogą wypchnąć ofiary do tyłu, chyba że sama porusza się w tę stronę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

SmokZero - przeczytałem twoje opowiadanie, to o asasynach i powiem, że nawet mi się podobało. Bardzo ciekawym zabiegiem okazało się wprowadzenie do uniwersum assassin's creed, Ryszarda Lwie Serce. Pisz dalej bo chętnie bym poczytał twoje wypociny.

Przy okazji zachęcam do przeczytania wstępu do mojego opowiadania. Proszę o krytykę

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znalazłem odpowiedni dział (chyba :)) dla siebie. Pewien czas temu napisałem, trochę z nudów; trochę, bo lubię pisać do szuflady krócutki fragment opowiadania, którego akcja rozgrywa się w uniwersum Mass Effecta. Chciałbym, abyście w miarę możliwości przeczytali moje wypociny i rzetelnie wypowiedzieli się na ich temat. Jak wiadomo, krytyka nie boli i przyjmę każdą jej formę - oczywiście bez chamskich i złośliwych docinków.

* prolog - tytułu na razie brak

- Weź to. Tylko one mogą Ci już pomóc. - Rita podała Eve wizytówkę firmy "O'Brian & Company"

- Zrozum. Nie będzie mnie stać na ich pomoc. - odrzekła

I miała absolutną rację. Pensja, którą otrzymywała za pracę w Fluxie, była zupełnie nieadekwatna do tego, co musiała robić za barem.

Nalewanie drinków i ich serwowanie już dawno przestało być jedynym jej obowiązkiem w tym klubie. I tylko w taki sposób, łapiąc okazje na boku, była w stanie utrzymać mieszkanie, które co prawda dzieliła ze swoim bratem - Alexem - ale po jego zaginięciu, które miało miejsce mniej więcej dwa miesiące temu, długi i problemy Eve zaczęły mnożyć się w zastraszającym tempie. Do jej drzwi przez te dwa miesiące zapukał już nie jeden turianin, który w mniej lub bardziej brutalny sposób przypominał o zbliżającym się terminie zwrotu kredytu u jednego z bogatszych mieszkańców Elizjum.

Dla Eve najpoważniejszym zmartwieniem nie było jej zadłużenie, lecz samotność, która wypalała w niej z dnia na dzień, z minuty na minutę, co raz większą dziurę, wypełnianą przez pustkę. Alex Johnson był ostatnią osobą, która została w jej życiu. Razem z bratem mogła porozmawiać o praktycznie wszystkim: o swoich nieudanym flircie z przystojnym szatynem, który był sprzedawcą pamiątek w Okręgach albo o tym, jak parę dni temu, zalany w trupa volus obrzygał jakiegoś salarianina siedzącego przy barze.

Śmierć ich rodziców, była dla Eve ogromnym szokiem w przeciwieństwie do Alexa. On jak przystało na żołnierza Sojuszu, był obeznany z widokiem i wieściami o śmierci ludzi czy osobników innych ras zamieszkujących przestrzeń kosmiczną.

Lee i Natasha Johnson zginęli podczas pożaru w jednym z hoteli na Ziemi w mieście Barcelona. Składamy Państwu szczerze wyrazy współczucia z tego powodu. Podpisano ambasador David Anderson.

Takiej treści wiadomość na swoim terminalu otrzymała rok temu. Teraz niezmiernie żałuje, że zgodziła się na podróż swoich rodziców na Ziemię - do miejsca, które jest kolebką ludzkości.

Jeszcze po zakończeniu zmiany, postanowiła jak najszybciej udać się do biura detektywistycznego, o którym wspomniała Rita.

Brak kredytów nie odbierał jej nadziei na dobroduszność ostatniej deski ratunku.

----

Napomnę jeszcze, że głównymi bohaterkami obok Eve są młode panie detektyw - Jennifer oraz asari Meliza, które łączy nie tylko profesja ale również

związek

. Jeśli ktoś byłby zainteresowany dalszymi losami, kolejny fragment jest spisany na kartce i mógłby być opublikowany :)

Intryga również się pojawi :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dodaje kolejny fragment opowiadania, tym razem trochę dłuższy. Nastawiłem się na prosty i przyjemny język aby bardziej wczuć się w akcję. Na razie steampunku jest mało, a praktycznie wcale ale w następnych rozdziałach się rozkręci.

Rozdział 1

Kłótnia

Remi Garad męczył się właśnie z noszeniem worów ze zborzem. Była już noc, a blask księżyca wpadał do młyna przez małe okienka. Podłoga skrzypiała pod ciężkimi krokami Garada, a był on nie za lekki i bez wora na plecach.

Nagle coś zaswędziało młynarza na karku. Nie mógł się powstrzymać od chęci klepnięcia. Pacną się zabijając w końcu wrednego komara. W tym samym momencie wór wypadł mu z rąk wysypując swą zawartość na drewnianą podłogę.

- Cholera! ? zaklął pod nosem. Już nie wiedział na co był wściekły, na worek, na komara, czy na? właśnie? na syna. Gdyby zjawił się tu o wyznaczonej porze nie musiałby harować po nocach. A temu w głowie tylko dziewki i mocne trunki. Do diabła z takim synem.

Wtem drzwi otwarły się szeroko. Remi Garad Junior wparował do środka jak burza

- Witaj ojcze ? powiedział spoglądając na seniora i depcząc wysypane ziarno ? O, a co tu się stało?

Syn nie otrzymał odpowiedzi więc kontynuował dalej, przy okazji rozczesując palcami swoje brązowe, długie do barków włosy.

- Wybacz ojcze za spóźnienie, ale? miałem kilka ważnych spraw do załatwienia

Senior cały czas milczał i spoglądał na syna z niekłamaną wściekłością.

- Czemu tak na mnie patrzysz? ? powiedział spokojnie ? Też kiedyś byłeś młody?

- Kiedy byłem w twoim wieku zawsze pomagałem swemu ojcu. Gdyby nie moja pomoc nie byłoby tego młyna.

- Ojcze ile razy mam ci powtarzać? Ja nie chcę zostać młynarzem.

- Musisz nim zostać. Nie masz wyboru ? wyjaśnił dobitnie

- Ja już podjąłem decyzję ? powiedział chłopak ? I raczej jej nie zmienię

- Słuchaj synu ? mówiąc to usiadł się na drewnianej belce ? Podczas budowy tego młyna myślałem o tym, że będzie używany przez wiele pokoleń. Z ojca na syna. Rozumiesz? - spauzował na chwilę, odkaszlną i mówił dalej - Gdyby stało się inaczej, wybudowanie młyna nie miało by większego sensu. Tak samo jak moje życie.

- Nie ? odparł chłodno

Ojciec wstał z miejsca i podszedł do syna.

- Nie rozumiesz ? Złapał go za ramiona ? Im szybciej zaczniesz mi pomagać tym szybciej nauczysz się rzeczy które mogą przydać ci się w przyszłości.

- Kiedy ja nie chcę.

- Musisz chcieć ? zacisnął dłonie mocniej ? musisz robić to, co ci ojciec karze. Taka jest kolej rzeczy, od dawien dawna. I nie wydaje mi się żeby coś się zmieniło

- Dobrze więc, pomogę ci, ale te gadki o dziedziczeniu przełóżmy sobie na inne spotkanie.

Senior jeszcze bardziej się rozzłościł słysząc lekceważący ton syna.

- Nie mam zamiaru tego przekładać. Jeśli nie zrozumiesz za pierwszym razem, to już nigdy nie zrozumiesz! ? powiedział to tak jakby miał zamiar zacząć krzyczeć ? A teraz do roboty! Sprzątaj to gówniarzu! ? szarpnął syna za ręce, a ten stracił równowagę i wywrócił się dokładnie tam gdzie rozsypane było zborze.

Senior gapił się na leżącego syna jak na jakiś nic nieznaczący przedmiot, zaś ten na ojca jak na najgorszego wroga. Podniósł się z podłogi nie odwracając wzroku.

- Jak z małym dzieckiem ? powiedział ojciec. Odwrócił się i dostrzegł niedomknięte przez syna drzwi ? Nawet drzwi nie potrafi zamknąć, łamaga jeden.

Podszedł do drzwi i w nie kopnął jednocześnie wyładowując na nich swój gniew. Jego ojciec, czy inaczej dziadek juniora, zawsze uderzał w coś, by tylko się uspokoić. Młynarz miał to po nim.

- Nie będziesz mną pomiatał! ? powiedział syn przez zaciśnięte zęby ? Nikt nie będzie mną pomiatał! ? wrzasnął

Podniósł z podłogi drewnianą belkę i ruszył w stronę drzwi. Targały nim emocje, opanowała go wściekłość. Właśnie natrafił na idealny moment, szansę kiedy jego ojciec stał do niego plecami. Rzucił się na niego uderzając belką w prawą część twarzy. Ogłuszony senior zatoczył się na ścianę, na jego skroni pojawiła się czerwona stróżka krwi. Remi Garad Junior nigdy nie zapomni tego zdziwienia na jego twarzy.

- CO?! ? wrzasną senior ? Na ojca tak?! Pożałujesz!

Wyprostował się i cisnął na syna, a ten po raz kolejny upadł na podłogę. Nie miał szans na utrzymanie równowagi podczas doskoków ojca, ten był na niego zbyt ciężki. Jednak miał jeden atut, trzymał go w dłoni. Twardą drewniana belkę.

- To ty pożałujesz! ? darł się ? Nigdy nie akceptowałeś tego co ja mówię! Teraz to ja mam własne zdanie!

Podniósł się. Ojciec patrzył się na niego z uśmiechem na ustach.

- No tego to się po tobie nie spodziewałem. Niewdzięcznik!

Ojciec rozpędził się idąc prosto na niego. Miał ułamek sekundy. Junior schylił się unikając chwytu za głowę i z zamachu rąbnął belką prosto w kolano ojca. Usłyszał tylko zgrzyt łamanej kości i czym prędzej pobiegł do przeciwległego kąta budynku.

- AAA! ? skomlał senior, łapiąc się za nogę ? Nie żyjesz!!!

Mimo bólu jaki czuł w kolanie, szedł dalej. Adrenalina dodawała mu sił. W jego oczach można było dostrzec obłęd. Teraz niemal już biegł prosto na syna z wyciągniętymi łapami.

Junior miał za swoimi plecami dziurę w podłodze, skąd wcześniej ojciec wynosił worki ze zbożem, zaś przed sobą nacierającego ojca. Teraz nie było ucieczki. Senior był już przy nim. Osaczony chłopak, kompletnie nie wiedział co ma uczynić. W panice rzucił się pod nogi młynarzowi. Ten zaś zaskoczony owym posunięciem nie miał już czasu na zwrotny ruch. Wyrżnął się o zwiniętego na podłodze syna i poleciał w dziurę wiodącą do piwnicy. W ostatniej chwili zdołał chwycić się wiszącej nad piwnicą wyciągarki uczepiając się liny. Jego ciężar niestety był tak wieki, że lina zawieszona na rolce oderwała się od razu w chwili złapania. Pociągnęła za sobą resztę konstrukcji, ciągnąć za spróchniałe drewno. Wyciągarka pękła na pół spadając w dziurę razem z młynarzem. Podłoże piwnicy nie było wykonane z drewna tak jak parter, tylko z kamienia. Senior rąbnął głową o kamienie, a w następnej chwili został zasypany kompletnie zniszczoną przez niego konstrukcją. Stracił możliwość ruchu.

Syn młynarza leżał na podłodze jeszcze przez chwilę ogarnięty szokiem i wściekłością. Wstał dysząc i trzęsąc się. Broda latała mu jakby wylazł z gorącej kąpieli wprost na śnieżycę. Cały spocony i zdenerwowany wyjrzał za krawędź dziury w podłodze. Dostrzegł tylko hałdę gruzu pod którą zapewne leżał jego ojciec.

Zszedł na dół po kamiennych schodkach wybudowanych za wysięgnikiem, albo tym co niego zostało.

- Ojcze? ? powiedział ? Ojcze? ? odpowiedziała mu głucha cisza

Padł na kolana przy hałdzie która przygniotła ojca. Zaczął wyrzucać z niej pogruchotane belki drewna i poplątane liny. Nagle dokopał się do krwi. Miał ją na dłoniach, lecz nie swoją. Znalazł go. Natrafił w końcu na rękę ojca, łapiąc ją mocno pociągną w swoją stronę. Wyciągnął ojca spod gruzu ale od pasa w dół dalej był przysypany.

- Ojcze?! ? zawołał kucając przy nim ? Nie! ? Młynarz głowę miał całą we krwi. Młody Garad obrócił ją w dłoniach aby zobaczyć twarz. Oczy seniora zawsze pełne życia, teraz zimne, tempo patrzyły w dal.

- Nie, nie możesz umierać! ? syn krzyczał dalej ? Nie rób mi tego? proszę!

Po żadnym z nawoływań, ciało młynarza nawet nie drgnęło. Junior nie mógł pojąć, że życie ojca uleciało na zawsze. Po prostu umarł.

- To był tylko wypadek! ? w ustach poczuł słony smak. Łzy rozpaczy spływały mu po policzkach ? Niewinny wypadek! Wybacz.

Wstał próbując otrząsnąć się z szoku. Nie było to łatwe. Zabiją mnie ? powiedział w myślach. Zawisnę na rynkowej szubienicy ? jego myśli, niepoukładane, krążyły w jego głowie. Nie, nie zamierzam jeszcze umierać. Nikt się o tym nie dowie ? nieoczekiwanie zostawił ciało i wbiegł z powrotem na górę.

Na drewnianym stoliczku leżał podręczny nóż jego ojca. Zabrał go i porozcinał wniesione wcześniej worki ze zbożem, po czym rozsypał ich zawartość. Pod przeciwległą ścianą leżało bezczynnie, wyschnięte siano. Wyrzucił nóż, zabrał i wysypał siano na zwłoki ojca. Całą resztę również rozsypał po młynie.

Ponownie podszedł do dziury w podłodze i spoglądnął w dół.

- Wybacz ojcze ? powiedział, po czym z całej siły kopnął w resztki konstrukcji która kiedyś służyła za wyciągarkę. Ciężar zmienił pozycję przechylając się w stronę dziury. Deski w podłodze zaczęły trzeszczeć, a po chwili pękły. Część podłogi oraz to co się na niej znajdywało runęła z hukiem lądując w piwnicy.

Remi Garad Junior rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ścianach wisiały cztery pochodnie. Podbiegł do jednej ze ścian i zabrał z niej jedną pochodnię, a zaraz potem drugą.

- Co ja robię? ? pytał sam siebie ? To dla naszego wspólnego dobra ojcze. Zapewniam. Będę się modlił o wybaczenie ? po tych słowach wyrzucił płonącą pochodnię w miejsce gdzie leżało ciało młynarza.

Buchnęło gorące powietrze. Prosto w jego twarz. Iskry zatańczyły w powietrzu, a z żarzącego się miejsca zaczął tlić się dym. Po krótkiej chwili zrzucił na dół drugą pochodnię.

Poszedł po następne. Je porozrzucał na parterze, po czym podbiegł zaryglować drzwi.

- To ma wyglądać na wypadek! ? powiedział. Jakby ktoś teraz widział jego twarz, dostrzegłby na niej obłęd. Dostrzegłby minę człowieka zdeterminowanego do granic możliwości, minę człowieka szalonego ? To był wypadek i nikt temu nie zaprzeczy!

Powietrze falowało od gorąca. Zrobiło się strasznie duszno. Ogień rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Jednak suche siano okazało się dobrą podpałką. Żywy płomień zaczął już lizać ściany młyna pokrywając je czernią. Dym utrudniał swobodne oddychanie drażniąc płuca. Dusząc.

Chłopak podniósł z nadpalonej podłogi kawałek drewna. Podszedł do okna i zamachnął się uderzając drewnem w szybę. Szkło posypało się pod jego nogi. Wylazł przez okno i czym prędzej pobiegł wzdłuż rzeki.

Nie dobiegł daleko. Z tej odległości wciąż było widać młyn. Nie wyglądał tak jak zawsze. Teraz w płomieniach, niczym wielkie rozpalone ognisko stał świecąc w ciemnościach. Ogień trawił go jak jakiś potwór który dopadł swą ofiarę. Oplatał jego ściany niczym macki. Pożerał go.

Remi wyobrażał sobie teraz płonące ciało ojca. Podpalone przez niego.

Stał tak, gapiąc się na płomienie w oddali, nie dowierzając własnym oczom. Patrzał na palącą się przeszłość oraz na ostatniego z rodziny który dotąd mu został. Teraz był sam.

- Wybacz ojcze ? powiedział i odszedł w ciemność.

Za jakieś dwa tygodnie dodam fragment głównej histori. Przygotujcie się na oszustwa, intrygi ,trudne wybory i bohatera z przeszłością.

Zachęcam do komentowania, recenzowania i wytkania błędów. :smile:

Edytowano przez GoldMember
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PS. @Bazil - jeśli skrobniesz to tak, z chęcią przeczytam Twoje opowiadanie.

A gdzie się twoje zaczyna? Bo, zdaje się, już od jakiegoś czasu wklejasz coś na tej stronie.

Po pierwsze, dzięki za słowniczek.

No problemo. Aha, bo zapomniałem, zdaje się, o paru rzeczach jeszcze poinformować.

Lidean to 1,2 kilometra, jak już powiedziałem, a hedean to jedna tysiączna lideana.

Sihe (Khazei przynajmniej raz to powiedział, kiedy spadał) to po prostu niecenzuralne słowo, na upartego ich odpowiednik naszego "przecinka" (tego na literę "k").

Savashke (w liczbie mnogiej "savashka") to bardzo obelżywe zawołanie na kogoś. Nie ma ekwiwalentu, ale znaczeniowo jest zbliżony do "bękarta" czy też "szumowiny".

Samani (w liczbie pojedynczej samane) to takie zabarwione protekcjonalnością zawołanie na członków grupy, porównywalne z "boys and girls".

Będą też inne rangi wojskowe jaszczurów padały, więc chyba jednak z góry uprzedzę i podam jeszcze kilka

Padene - szeregowy

Faze - kapral

Karisu - sierżant

Mai karisu - starszy sierżant

Dualer - major

Shivaren - pułkownik

Mai shivaren - generał brygady / generał dywizji

Mai nigate shivaren - generał broni

Co do drugiej kwestii - tu trudno mi coś powiedzieć, niby odrobinę bardziej ciągnie mnie do GTU, ale GTF też nieźle się przedstawia (luźna myśl: może przemianować ten drugi skrót na GFT - Globalna Federacja Terrańska?).

Przemianowywać raczej nie będę, bo skrót GTF wydaje mi się bezpieczniejszy ze względu na jego większą, że tak powiem, międzynarodowość. GTF pasuje do polskiego Globalna Terrańska Federacja, ale pasuje też do Global Terran Federation. Kolesie z tego "państwa" nie mówią w końcu po polsku, więc wolałbym na polskiej składni zbytnio nie polegać - zwłaszcza jeśli o to nietrudno.

Brzmienie skrótu GTU z kolei zwyczajnie mi się nie podoba, głównie przez to "u" na końcu. Wydaje mi się głupie.

EDIT: Jednak przemianowałem te nazwy od razu.

Ale o co mi chodzi - słowo "też" użyte w tym kontekście sugeruje, że pod rozwagę brane są dwie opcje: albo tylko jedna możliwość, albo ta plus jeszcze jedna (tj. dwie możliwości "odbywające się" jednocześnie). Jeśli więc zdanie typu "albo, albo" przedstawia przeciwstawne opcje, to "też" nie ma tutaj racji bytu.

Bo ja wiem? Sam nigdy nie odbierałem użycia słowa "też" w owym kontekście w taki sposób.

fabularnie całość była... mało ciekawa. Może to dlatego, że chciałem poczytać o dotychczasowych postaciach, a dostałem fragment o czymś, co dzieje się daleko poza ich zasięgiem? Bardzo możliwe. Mam więc nadzieję, że najbliższe części będą przynajmniej w małym stopniu kontynuowały już rozpoczęte wątki.

Wątki będą prowadzone trzy, równolegle. Pierwszy to wątek Khazeia właśnie (który zrobił sobie kuku i w tej chwili smacznie śpi - w związku z czym nie może brać udziału w wydarzeniach), drugi Huntera, trzeci owej ekipy farmerów oraz ich gościa (którego poznasz w zamieszczonym niżej fragmencie). Jakoś tak preferuję ten typ narracji, za każdym razem tak piszę.

Nie wiem, coś niezbyt mnie to przekonuje w świetle tego, że pociski z broni palnej nie mogą wypchnąć ofiary do tyłu, chyba że sama porusza się w tę stronę.

To już jest kwestia nieco sporna. Pocisk faktycznie nie może pchnąć trafionego do tyłu, aczkolwiek raniony może się odruchowo rzucić wstecz wskutek trafienia. Co daje taki efekt, jak gdybyśmy mieli "pchanie" rodem z Hollywood - co prawda gość nie pofrunie, ale wpaść biegiem plecami na pojazd (tak jak to zrobił Sakai) może.

Inna sprawa, że mówimy tu mimo wszystko o broni palnej, a jaszczury w moim uni takowej (w dosłownym znaczeniu) nie mają. Jest balistyczna - owszem, ale nie palna, tylko hipersoniczna. Lub mówiąc inaczej, oparta na wyrzutni Gaussa - każda ich broń osobista, od zwykłego pistoletu po karabin szturmowy, zamiast klasycznej komory nabojowej ma generator pola magnetycznego, które rozpędza pociski do prędkości rzędu dziesiątek machów. Dodatkowo, pociski wypluwane przez te karabiny są wykonane z bardzo trwałego stopu metali (w czasie przedstawionym w tym opowiadaniu jest to izuken), za czym idą nie tylko ogromne możliwości penetracji (dzisiejsza stal czy nawet stop tytanowo-węglowy są wobec tego równie skuteczne, jak papier gazetowy), ale też odporność pocisku na spłaszczenie (od oporów powietrza). Prędkość wystrzeliwanych pocisków wpływa na siłę odrzutu, więc ciężko tak naprawdę stwierdzić, jak mocno taki karabin kopie i pcha. W każdym razie - ustaliłem już sobie, że aby zredukować odrzut, jaszczury wbudowują do takiej broni specjalne kompresory.

Póki co, wrzucę jeszcze jeden kawałek.

-------------------------------------------------------------------

- III -

Savaki dostrzegł na niebie sylwetkę ścigacza Ezakena niemal równocześnie ze swoim wczesnym powrotem do budynku farmy. Niewielka maszyna ciągnęła za sobą wstęgę dymu, natychmiast budząc w Sorevianinie niepokój o stan, w jakim znajdował się inżynier. Temu udało się posadzić maszynę na ziemi, choć wyraźnie panował nad nią z trudem i lądując, omal nie zderzył się ze ścianą budynku mieszkalnego.

Na miejscu była już Sekira, która pierwsza dopadła uszkodzonego ścigacza, wydostając z kokpitu Ezakena. Gdy Savaki się zbliżył, chcąc jej pomóc, przeraziły go rany na ciele inżyniera. Jego łuski nosiły w kilku miejscach znamiona ciężkich poparzeń.

- Nie stój tak ? warknęła Sekira, unosząc Ezakena z miejsca silnym szarpnięciem, mimo że ten syczał z bólu przez zaciśnięte zęby ? Pomóż mi zanieść go do środka.

Savaki natychmiast ruszył się z miejsca, chwytając inżyniera za jedno ramię, podczas gdy Sekira zarzuciła sobie za kark drugie. Ezaken wydawał się półprzytomny ? nic nie mówił, wydając z siebie tylko odgłosy bólu.

- Paul, przynieś do dużego pokoju trochę wody ? nakazała Sorevianka obserwującemu ich z przejęciem człowiekowi

- Jasne ? Brown skinął głową, oddalając się pospiesznie.

Savaki i Sekira ostrożnie przenieśli rannego do usytuowanego w centrum budynku mieszkalnego pokoju, swego rodzaju salonu, gdzie wszyscy spędzali wieczory. Następnie złożyli go na znajdującej się tam kanapie. Sorevianka usiadła obok niego, zdejmując zeń ubranie, by ułatwić sobie dostęp do ran. Następnie wzięła do ręki jedną z rozłożonych na stole apteczek.

- Wyjdzie z tego? ? zapytał Savaki z niepokojem

- Pewnie ? odparła Sekira ? Mogło być dużo gorzej. Wprawdzie wygląda to kiepsko, ale w większości miejsc oparzenie nie przedostało się przez łuski.

Sięgnęła do apteczki, wyciągając jakąś maść, po czym służący do jej rozprowadzania dozownik, z pomocą którego zaczęła bardzo ostrożnie i metodycznie pokrywać specyfikiem jedno z gorzej wyglądających miejsc na skórze. Po chwili pojawił się Paul z miską wody.

- Dzięki ? powiedziała Sekira, nie przerywając ? Ezaken, słyszysz mnie?

- Nie, wcale, ani trochę ? burknął po chwili inżynier niewyraźnie, by wkrótce dodać bardziej uprzejmym tonem ? Dzięki za pomoc.

- Nie ma za co. I nie przejmuj się, wyjdziesz z tego.

- Przecież słyszałem ? wymamrotał Ezaken ? Daerionowi niech będą dzięki. Dam radę, o ile się tym razem nie pomyliłaś.

- Ja nigdy się nie mylę ? Sekira uśmiechnęła się nieznacznie, szczerząc śnieżnobiałe kły

Paul usiadł w jednym z foteli, również obserwując Soreviankę. Na dłuższą chwilę w salonie zapadła cisza, mimo że zebrali się tutaj wszyscy, wyjąwszy wciąż nieobecnego Gastona.

W towarzystwie, w którym jedynym wyróżniającym się osobnikiem był należący do innej rasy człowiek, troje Sorevian wydawało się bardzo do siebie podobnych, zwłaszcza teraz, gdy przebywali tak blisko. Z drugiej strony, z ich grona Ezaken był stosunkowo łatwo rozpoznawalny, ze względu na brązowy kolor jego łuski, odróżniający go od ubarwionych na ciemnozielono Savakiego i Sekiry. Ta druga z kolei była jednak możliwa do odróżnienia ze względu na jej kate ? czyli w dosłownym rozumieniu ikonę, wzór z łusek, który u każdego jaszczura był inny ? w przypadku Sekiry była to wyrazista, jaskrawopomarańczowa pręga nad jej lewym okiem.

Sorevianka metodycznie zajmowała się oparzeniami Ezakena, jak gdyby trudniła się leczeniem rannych na co dzień. Nie było w tym nic dziwnego ? zanim wstąpiła na ścieżkę reprezentowaną przez Daeriona, smoczego boga życia, Sekira była wyznawczynią Feomara, patrona wojny, i służyła w armii jako medyk. Spędziła jednak jako wojowniczka tylko kilka lat, nie osiągnąwszy awansu z podstawowej formacji, zwanej Milicją, do jednej z jednostek oddziałów specjalnych, ani nawet nie posmakowawszy prawdziwej bitwy. Na jej decyzję o rezygnacji z kariery wojskowej wpłynął wypadek, jaki nastąpił podczas rutynowych manewrów, a który przyprawił Sekirę o utratę dwóch służących z nią w jednym oddziale braci. Sama Sorevianka nie zdołała im pomóc, w wyniku obrażeń, jakie sama odniosła. Nikt z obecnych na farmie ? poza Savakim, który również był jej bratem ? nie znał szczegółów na temat jej udziału w tamtym wypadku, ale jasne było, że to ona obwiniała się o śmierć bliskich i od tamtego czasu poprzysięgła, że nie użyje już przeciw nikomu broni. Potrzeba było czasu, aby uzyskała zrozumienie od swoich pozostałych sióstr i braci, przede wszystkim zaś, aby wybaczyła sama sobie. Ostatnimi czasy powoli godziła się z tym, co się wydarzyło, odkąd podjęła pracę wspólnie z Savakim. On również żałował utraty braci ? tym bardziej, że wśród Sorevian więzy braterskiej miłości stanowiły, obok przyjaźni, najsilniejsze znane więzi ? niemniej jednak nie chował do Sekiry urazy.

- Paul? ? odezwał się nagle, przerywając ciszę ? Nie widziałeś Gastona?

- Nie ? odrzekł człowiek krótko ? Przypuszczam, że gdybym go widział, zdążyłby już się tutaj zjawić.

- Rozmawiałeś z nim przez kom?

- Próbowałem, ale się nie zgłasza ? Brown wzruszył ramionami ? Mogę wziąć drugi skuter i sprawdzić, czy coś mu się nie stało.

- W imię Daeriona ? wysyczał Savaki z niepokojem ? Lepiej nie. Boję się, że ty też możesz nie wrócić.

- To nie mogli być Terranie ? stwierdził stanowczo Paul, kręcąc głową ? Jeśli to naprawdę oni przeprowadzili właśnie inwazję na Ravaneri, czego mieliby chcieć od Gastona? Przecież on też jest człowiekiem.

- Saneor wie, Paul, Saneor wie.

- Terranie z całą pewnością zafundowali nam inwazję ? wtrąciła Sekira ? Słyszałam w holo oficjalne oświadczenie, zanim zjawił się tutaj Ezaken.

Brown chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował. Po chwili zmienił zupełnie temat, jakby usiłując odciągnąć pozostałych od ponurych, związanych z wojną myśli.

- Co w takim razie zrobimy? Ktoś rozmawiał z tymi z firmy?

- Dopóki nie zjawią się tutaj Terranie, robimy swoje ? Ezaken potrafił być nieubłagany, najwyraźniej niezależnie od stanu, w jakim się znajdował ? Nie sądzę, żeby ci z góry tak po prostu dali nam wolne. Co najwyżej odroczą termin przylotu.

- Zajęli orbitę Ravaneri ? skonstatowała Sekira, sięgając teraz do paczek z opatrunkami, i najwyraźniej szukając właściwego ? Nie sądzę, żeby frachtowiec firmy tak po prostu przedarł się przez blokadę.

- Jakoś mnie to nie cieszy ? oznajmił ponuro Savaki

- Jakoś mnie to nie dziwi ? przedrzeźnił go Ezaken, po czym odezwał się do Sekiry, która właśnie nakładała mu opatrunek na jedno z oparzeń ? Możesz mi dać coś na ten ból? To się już robi nie do zniesienia.

- Trzeba było od razu tak mówić ? odparła łagodnie Sorevianka

- Liczyłem, że sama zrobisz to od razu.

- Masz rację, przepraszam.

Sekira skończyła nakładanie opatrunku na ranę i sięgnęła do innej apteczki, wyciągając uniwersalny injektor i ładując doń kapsułkę ze środkiem przeciwbólowym. Wstrzyknęła go Ezakenowi, który westchnął.

- Dzięki ? rzekł słabo

- Bardzo proszę ? odpowiedziała Sekira krótko, uśmiechając się ? A teraz daj mi w spokoju pracować i nie jęcz.

W tej właśnie chwili z zewnątrz dobiegł ich odgłos silnika skutera antygrawitacyjnego, sygnalizujący powrót Gastona. Savaki poczuł ulgę, choć wydawało mu się, że usłyszał jakiś obcy głos, należący do człowieka, lecz nie będący głosem jego kolegi. Ponieważ nie dobiegł go ponownie, uznał, że się przesłyszał, lecz niepokój pozostał.

- Nareszcie z powrotem w domu ? stwierdził Paul, wstając z miejsca ? Szkoda tylko, że to oznacza, że nici z davury w pikantnym sosie.

Savaki postąpił kilka kroków, spoglądając w stronę korytarza wejściowego. Zobaczył, jak otwierają się drzwi, chowając w ścianie i ukazując Gastona, który stał z ponurą miną. Jaszczur uśmiechnął się przyjaźnie i już miał zamiar powitać człowieka, kiedy nagle usłyszał gniewny krzyk w obcym języku. Savaki niemal natychmiast rozpoznał płynne esperanto. W chwilę później Gaston został brutalnie pchnięty do środka przez innego Terranina, który zjawił się tuż za nim, dzierżąc pistolet laserowy.

Uśmiech spełzł z twarzy jaszczura, ustępując wyrazowi przestrachu. Nieznajomy miał krótko przystrzyżone, ciemne włosy, a noszony przezeń kombinezon sugerował, że należy do jakiegoś rodzaju wojska. Savaki nie miał wątpliwości co tego, której armii jest żołnierzem.

Przybysz wykrzyczał polecenie i ponownie pchnął Gastona, zmuszając go do wejścia w głąb pokoju. Następnie sam postąpił naprzód, trzymając przed sobą broń. Uniform miał podarty w kilku miejscach, co odsłaniało szereg ran na jego ciele. Prawa ręka trzymała pistolet, ale druga zwisała bezwładnie wzdłuż boku, najwyraźniej zwichnięta. Twarz miał wykrzywioną bólem i złością. Kiedy obrzucił wzrokiem salon, spoglądając na znajdujących się tu Gastona i Browna, do tych uczuć dołączyła również głęboka odraza.

- Fava perfidulo ? rzekł z wściekłością i oburzeniem, a Savaki po chwili zrozumiał, że obdarzył towarzyszących Sorevianom ludzi ekwiwalentem określenia zdrajców.

Reakcje obecnych były zgoła odmienne. Gaston wciąż stał blisko nieznajomego z ponurym wyrazem twarzy i milczał ? nie miało to jednak znaczenia, ponieważ i bez jego relacji wszyscy domyślali się, co zaszło. Paul był zupełnie osłupiały, podobnie jak leżący na kanapie Ezaken, na którego twarzy malowało się bardziej niedowierzanie, niż strach. Savaki, najbardziej chyba tym wszystkim przestraszony, uniósł ręce lekko w górę, w obawie, że jeśli tego nie zrobi, uzbrojony Terranin go zastrzeli. Sekira z kolei, która w chwili otwarcia drzwi wejściowych odwróciła się powoli od swojego pacjenta, wyglądała na rozzłoszczoną.

Przybysz zbliżył się o dwa kroki, nie opuszczając broni, po czym wyrzucił z siebie potok gniewnych słów.

- Każe nam ustawić się pod tamtą ścianą, z rękami na głowach ? przetłumaczył Paul

- Rozumiem, co mówi ? wycedziła Sekira, po czym sama zwróciła się do przybysza, wdając z nim w krótką, ale burzliwą wymianę zdań; umilkła, kiedy człowiek uniósł nieco wyżej broń, najwyraźniej grożąc, że ją zastrzeli, jeśli się nie uciszy.

- Powoli ? powiedział uspokajająco Brown ? Nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy.

Zanim ruszyli się z miejsca, nieznajomy wykrzyczał kolejne polecenie.

- Mamy podnieść Ezakena ? wyjaśnił Paul

- On jest ranny, na litość Daeriona ? zaoponował natychmiast Savaki, na co człowiek, po przetłumaczeniu jego słów, zareagował jeszcze większą złością

- Powiedział, że nic go to nie obchodzi i mamy słuchać, co mówi ? przełożył ponuro Gaston, po raz pierwszy się odzywając.

Stojąca obok Savakiego Sekira wciąż kipiała tłumioną złością. Spoglądała uważnie na napastnika, napinając mięśnie i najwyraźniej szukając okazji do ataku. Wprawdzie dawno zrezygnowała z wojskowej kariery, którą zresztą i tak podjęła wzorem braci, ale wcale jej to nie zmiękczyło przez lata spędzone w cywilu ? wciąż była dobrze wyćwiczona i wyszkolona w walce bez broni. Nie miała jednak możliwości, by zaatakować przeciwnika ? ten mógł ją zastrzelić, gdyby tylko Sorevianka ruszyła się z miejsca.

Czując, że nie ma innego wyjścia, Savaki dał znak Sekirze, aby wspólnie poderwali Ezakena z kanapy. Zrobili to powoli i z ociąganiem, wciąż niechętni uleganiu żądaniom przybysza. Najwyraźniej to go zmęczyło, bowiem zbliżył się jeszcze bardziej, ponaglając ich krzykiem i ruchami bronią.

Na swoje nieszczęście, skupiając się na jaszczurach, nieznajomy przestał poświęcać dostateczną uwagę towarzyszącym im ludziom, w tym stojącemu dokładnie na prawo od niego Gastonowi, który wybrał ten moment do rozpaczliwego ataku. Przybysz zauważył to, ale zareagował zbyt późno, najwyraźniej nie dowierzając, że członek jego rasy mógłby go zaatakować. Człowiek wykorzystał to, by zadać mu bolesny cios w niesprawne ramię, skutkiem czego przeciwnik zawył z bólu. Gaston spróbował go rozbroić, ale nie udało mu się to ? kiedy już sięgał do drugiej ręki nieznajomego, ten błyskawicznie uderzył nią do przodu, trafiając atakującego w twarz rękojeścią broni i łamiąc mu nos. Raniony krzyknął z bólu.

W tym momencie interweniowała Sekira. Błyskawicznym ruchem skoczyła naprzód, jak ragera, dodając sobie animuszu rykiem furii. Przestraszony przeciwnik odwrócił się ku niej, celując pospiesznie i w ostatniej chwili oddając strzał. Wiązka lasera mignęła na krótko, a z ramienia Sorevianki trysnęła krew.

- Sekira! ? zawołał Savaki ze zgrozą, ale nie ruszył się z miejsca, wciąż podtrzymując Ezakena

Mimo zranienia, jaszczurzyca chwyciła dzierżące pistolet ramię człowieka, natychmiast wytrącając mu broń z ręki, a potem kolejnym ruchem uderzając go łokciem w splot słoneczny i poprawiając smagnięciem ogonem w zwichniętą kończynę. Przeciwnik głośno krzyknął z bólu, najwyraźniej zupełnie przezeń obezwładniony. W chwilę później zachwiał się i upadł, kiedy Gaston podbiegł doń od tyłu i rozbił mu o głowę podniesiony ze stołu dzban. Leżący Terranin spojrzał półprzytomnym wzrokiem na stojącego nad nim pobratymcę, zasłaniającego sobie złamany nos, oraz Sekirę, która syczała z furią przy każdym oddechu. Promień lasera, jak zauważył z ulgą Savaki, drasnął ją tylko w ramię, nie czyniąc jej większej krzywdy.

- Kial? vi? ? wymamrotał, patrząc na Gastona, nim Sorevianka odwróciła się i zdzieliła go ogonem w głowę, pozbawiając przytomności.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dodaje kolejny fragment opowiadania, tym razem trochę dłuższy. Nastawiłem się na prosty i przyjemny język aby bardziej wczuć się w akcję. Na razie steampunku jest mało, a praktycznie wcale ale w następnych rozdziałach się rozkręci.

Rozdział 1

Kłótnia

Remi Garad męczył się właśnie z noszeniem worów ze zborzem. Była już noc, a blask księżyca wpadał do młyna przez małe okienka. Podłoga skrzypiała pod ciężkimi krokami Garada, a był on nie za lekki i bez wora na plecach.

Nagle coś zaswędziało młynarza na karku. Nie mógł się powstrzymać od chęci klepnięcia. Pacną się zabijając w końcu wrednego komara. W tym samym momencie wór wypadł mu z rąk wysypując swą zawartość na drewnianą podłogę.

- Cholera! ? zaklął pod nosem. Już nie wiedział na co był wściekły, na worek, na komara, czy na? właśnie? na syna. Gdyby zjawił się tu o wyznaczonej porze nie musiałby harować po nocach. A temu w głowie tylko dziewki i mocne trunki. Do diabła z takim synem.

Wtem drzwi otwarły się szeroko. Remi Garad Junior wparował do środka jak burza

- Witaj ojcze ? powiedział spoglądając na seniora i depcząc wysypane ziarno ? O, a co tu się stało?

Syn nie otrzymał odpowiedzi więc kontynuował dalej, przy okazji rozczesując palcami swoje brązowe, długie do barków włosy.

- Wybacz ojcze za spóźnienie, ale? miałem kilka ważnych spraw do załatwienia

Senior cały czas milczał i spoglądał na syna z niekłamaną wściekłością.

- Czemu tak na mnie patrzysz? ? powiedział spokojnie ? Też kiedyś byłeś młody?

- Kiedy byłem w twoim wieku zawsze pomagałem swemu ojcu. Gdyby nie moja pomoc nie byłoby tego młyna.

- Ojcze ile razy mam ci powtarzać? Ja nie chcę zostać młynarzem.

- Musisz nim zostać. Nie masz wyboru ? wyjaśnił dobitnie

- Ja już podjąłem decyzję ? powiedział chłopak ? I raczej jej nie zmienię

- Słuchaj synu ? mówiąc to usiadł się na drewnianej belce ? Podczas budowy tego młyna myślałem o tym, że będzie używany przez wiele pokoleń. Z ojca na syna. Rozumiesz? - spauzował na chwilę, odkaszlną i mówił dalej - Gdyby stało się inaczej, wybudowanie młyna nie miało by większego sensu. Tak samo jak moje życie.

- Nie ? odparł chłodno

Ojciec wstał z miejsca i podszedł do syna.

- Nie rozumiesz ? Złapał go za ramiona ? Im szybciej zaczniesz mi pomagać tym szybciej nauczysz się rzeczy które mogą przydać ci się w przyszłości.

- Kiedy ja nie chcę.

- Musisz chcieć ? zacisnął dłonie mocniej ? musisz robić to, co ci ojciec karze. Taka jest kolej rzeczy, od dawien dawna. I nie wydaje mi się żeby coś się zmieniło

- Dobrze więc, pomogę ci, ale te gadki o dziedziczeniu przełóżmy sobie na inne spotkanie.

Senior jeszcze bardziej się rozzłościł słysząc lekceważący ton syna.

- Nie mam zamiaru tego przekładać. Jeśli nie zrozumiesz za pierwszym razem, to już nigdy nie zrozumiesz! ? powiedział to tak jakby miał zamiar zacząć krzyczeć ? A teraz do roboty! Sprzątaj to gówniarzu! ? szarpnął syna za ręce, a ten stracił równowagę i wywrócił się dokładnie tam gdzie rozsypane było zborze.

Senior gapił się na leżącego syna jak na jakiś nic nieznaczący przedmiot, zaś ten na ojca jak na najgorszego wroga. Podniósł się z podłogi nie odwracając wzroku.

- Jak z małym dzieckiem ? powiedział ojciec. Odwrócił się i dostrzegł niedomknięte przez syna drzwi ? Nawet drzwi nie potrafi zamknąć, łamaga jeden.

Podszedł do drzwi i w nie kopnął jednocześnie wyładowując na nich swój gniew. Jego ojciec, czy inaczej dziadek juniora, zawsze uderzał w coś, by tylko się uspokoić. Młynarz miał to po nim.

- Nie będziesz mną pomiatał! ? powiedział syn przez zaciśnięte zęby ? Nikt nie będzie mną pomiatał! ? wrzasnął

Podniósł z podłogi drewnianą belkę i ruszył w stronę drzwi. Targały nim emocje, opanowała go wściekłość. Właśnie natrafił na idealny moment, szansę kiedy jego ojciec stał do niego plecami. Rzucił się na niego uderzając belką w prawą część twarzy. Ogłuszony senior zatoczył się na ścianę, na jego skroni pojawiła się czerwona stróżka krwi. Remi Garad Junior nigdy nie zapomni tego zdziwienia na jego twarzy.

- CO?! ? wrzasną senior ? Na ojca tak?! Pożałujesz!

Wyprostował się i cisnął na syna, a ten po raz kolejny upadł na podłogę. Nie miał szans na utrzymanie równowagi podczas doskoków ojca, ten był na niego zbyt ciężki. Jednak miał jeden atut, trzymał go w dłoni. Twardą drewniana belkę.

- To ty pożałujesz! ? darł się ? Nigdy nie akceptowałeś tego co ja mówię! Teraz to ja mam własne zdanie!

Podniósł się. Ojciec patrzył się na niego z uśmiechem na ustach.

- No tego to się po tobie nie spodziewałem. Niewdzięcznik!

Ojciec rozpędził się idąc prosto na niego. Miał ułamek sekundy. Junior schylił się unikając chwytu za głowę i z zamachu rąbnął belką prosto w kolano ojca. Usłyszał tylko zgrzyt łamanej kości i czym prędzej pobiegł do przeciwległego kąta budynku.

- AAA! ? skomlał senior, łapiąc się za nogę ? Nie żyjesz!!!

Mimo bólu jaki czuł w kolanie, szedł dalej. Adrenalina dodawała mu sił. W jego oczach można było dostrzec obłęd. Teraz niemal już biegł prosto na syna z wyciągniętymi łapami.

Junior miał za swoimi plecami dziurę w podłodze, skąd wcześniej ojciec wynosił worki ze zbożem, zaś przed sobą nacierającego ojca. Teraz nie było ucieczki. Senior był już przy nim. Osaczony chłopak, kompletnie nie wiedział co ma uczynić. W panice rzucił się pod nogi młynarzowi. Ten zaś zaskoczony owym posunięciem nie miał już czasu na zwrotny ruch. Wyrżnął się o zwiniętego na podłodze syna i poleciał w dziurę wiodącą do piwnicy. W ostatniej chwili zdołał chwycić się wiszącej nad piwnicą wyciągarki uczepiając się liny. Jego ciężar niestety był tak wieki, że lina zawieszona na rolce oderwała się od razu w chwili złapania. Pociągnęła za sobą resztę konstrukcji, ciągnąć za spróchniałe drewno. Wyciągarka pękła na pół spadając w dziurę razem z młynarzem. Podłoże piwnicy nie było wykonane z drewna tak jak parter, tylko z kamienia. Senior rąbnął głową o kamienie, a w następnej chwili został zasypany kompletnie zniszczoną przez niego konstrukcją. Stracił możliwość ruchu.

Syn młynarza leżał na podłodze jeszcze przez chwilę ogarnięty szokiem i wściekłością. Wstał dysząc i trzęsąc się. Broda latała mu jakby wylazł z gorącej kąpieli wprost na śnieżycę. Cały spocony i zdenerwowany wyjrzał za krawędź dziury w podłodze. Dostrzegł tylko hałdę gruzu pod którą zapewne leżał jego ojciec.

Zszedł na dół po kamiennych schodkach wybudowanych za wysięgnikiem, albo tym co niego zostało.

- Ojcze? ? powiedział ? Ojcze? ? odpowiedziała mu głucha cisza

Padł na kolana przy hałdzie która przygniotła ojca. Zaczął wyrzucać z niej pogruchotane belki drewna i poplątane liny. Nagle dokopał się do krwi. Miał ją na dłoniach, lecz nie swoją. Znalazł go. Natrafił w końcu na rękę ojca, łapiąc ją mocno pociągną w swoją stronę. Wyciągnął ojca spod gruzu ale od pasa w dół dalej był przysypany.

- Ojcze?! ? zawołał kucając przy nim ? Nie! ? Młynarz głowę miał całą we krwi. Młody Garad obrócił ją w dłoniach aby zobaczyć twarz. Oczy seniora zawsze pełne życia, teraz zimne, tempo patrzyły w dal.

- Nie, nie możesz umierać! ? syn krzyczał dalej ? Nie rób mi tego? proszę!

Po żadnym z nawoływań, ciało młynarza nawet nie drgnęło. Junior nie mógł pojąć, że życie ojca uleciało na zawsze. Po prostu umarł.

- To był tylko wypadek! ? w ustach poczuł słony smak. Łzy rozpaczy spływały mu po policzkach ? Niewinny wypadek! Wybacz.

Wstał próbując otrząsnąć się z szoku. Nie było to łatwe. Zabiją mnie ? powiedział w myślach. Zawisnę na rynkowej szubienicy ? jego myśli, niepoukładane, krążyły w jego głowie. Nie, nie zamierzam jeszcze umierać. Nikt się o tym nie dowie ? nieoczekiwanie zostawił ciało i wbiegł z powrotem na górę.

Na drewnianym stoliczku leżał podręczny nóż jego ojca. Zabrał go i porozcinał wniesione wcześniej worki ze zbożem, po czym rozsypał ich zawartość. Pod przeciwległą ścianą leżało bezczynnie, wyschnięte siano. Wyrzucił nóż, zabrał i wysypał siano na zwłoki ojca. Całą resztę również rozsypał po młynie.

Ponownie podszedł do dziury w podłodze i spoglądnął w dół.

- Wybacz ojcze ? powiedział, po czym z całej siły kopnął w resztki konstrukcji która kiedyś służyła za wyciągarkę. Ciężar zmienił pozycję przechylając się w stronę dziury. Deski w podłodze zaczęły trzeszczeć, a po chwili pękły. Część podłogi oraz to co się na niej znajdywało runęła z hukiem lądując w piwnicy.

Remi Garad Junior rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ścianach wisiały cztery pochodnie. Podbiegł do jednej ze ścian i zabrał z niej jedną pochodnię, a zaraz potem drugą.

- Co ja robię? ? pytał sam siebie ? To dla naszego wspólnego dobra ojcze. Zapewniam. Będę się modlił o wybaczenie ? po tych słowach wyrzucił płonącą pochodnię w miejsce gdzie leżało ciało młynarza.

Buchnęło gorące powietrze. Prosto w jego twarz. Iskry zatańczyły w powietrzu, a z żarzącego się miejsca zaczął tlić się dym. Po krótkiej chwili zrzucił na dół drugą pochodnię.

Poszedł po następne. Je porozrzucał na parterze, po czym podbiegł zaryglować drzwi.

- To ma wyglądać na wypadek! ? powiedział. Jakby ktoś teraz widział jego twarz, dostrzegłby na niej obłęd. Dostrzegłby minę człowieka zdeterminowanego do granic możliwości, minę człowieka szalonego ? To był wypadek i nikt temu nie zaprzeczy!

Powietrze falowało od gorąca. Zrobiło się strasznie duszno. Ogień rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Jednak suche siano okazało się dobrą podpałką. Żywy płomień zaczął już lizać ściany młyna pokrywając je czernią. Dym utrudniał swobodne oddychanie drażniąc płuca. Dusząc.

Chłopak podniósł z nadpalonej podłogi kawałek drewna. Podszedł do okna i zamachnął się uderzając drewnem w szybę. Szkło posypało się pod jego nogi. Wylazł przez okno i czym prędzej pobiegł wzdłuż rzeki.

Nie dobiegł daleko. Z tej odległości wciąż było widać młyn. Nie wyglądał tak jak zawsze. Teraz w płomieniach, niczym wielkie rozpalone ognisko stał świecąc w ciemnościach. Ogień trawił go jak jakiś potwór który dopadł swą ofiarę. Oplatał jego ściany niczym macki. Pożerał go.

Remi wyobrażał sobie teraz płonące ciało ojca. Podpalone przez niego.

Stał tak, gapiąc się na płomienie w oddali, nie dowierzając własnym oczom. Patrzał na palącą się przeszłość oraz na ostatniego z rodziny który dotąd mu został. Teraz był sam.

- Wybacz ojcze ? powiedział i odszedł w ciemność.

Za jakieś dwa tygodnie dodam fragment głównej histori. Przygotujcie się na oszustwa, intrygi ,trudne wybory i bohatera z przeszłością.

Zachęcam do komentowania, recenzowania i wytkania błędów. :smile:

Dobre opowiadanie, 9/10

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czołem panie i panowie pisarze!

Zabrzmiało wystarczająco pretensjonalnie, aby przyciągnąć uwagę?

Zresztą, nieważne.

Tym razem pojawiam się nie z opowiadaniem, nowelą, powieścią czy innym dziełem sztuki (wątpliwej), a z propozycją. Nie, nie musicie nic wpłacać, ani wysyłać zdjęcia. Propozycja ma bowiem charakter czysto hobbystyczny.

Ale przejdę może do rzeczy, żeby ktoś przypadkiem nie pomyślał, że to już całkowity offtop (witaj, Moderatorze!)

Na pewnej iście fantastycznej stronie, której nazwy nie zdradzę, pojawiła się kiedyś inicjatywa: opowiadanie w odcinkach. O co chodziło? Ano, najkrócej mówiąc o to, aby jedno opowiadanie zostało stworzone przez kilku autorów. Zaciekawiło mnie to do tego stopnia, że chociaż z reguły jestem przeciwny wszelkim akcjom społeczno-socjalnym, pomyślałem: jak by wyglądało takie opowiadanie w wykonaniu użytkowników forum CDA? Powstałoby arcydzieło, czy cos, czego nie powstydziłby się Frankenstein?

Tak więc pytam się was, obywatele i towarzysze: co wy na to, abyśmy napisali opowiadanie, niedługie nawet, wspólnymi siłami? Oczywiście, należałoby ustalić maksymalny limit słów na jednego autora, ogólną tematykę opowiadania itd., ale z tym chyba nie byłoby kłopotu.

No więc, se?oras y se?ores?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mish - pomysł jak to pomysł, brzmi nawet ciekawie, ale widzę tutaj szkopuł praktycznie uniemożliwiający wprowadzenie tego w życie: bardzo łatwo tutaj o słomiany zapał. Dość powiedzieć, że kiedyś padł tu taki sam pomysł, ale gdy dyskusję o nim postanowiono w końcu przenieść do innego (w sumie bardziej wtedy pasującego) tematu, to nagle się okazało, że wykruszyli się nawet pomysłodawcy. ;] Inna rzecz, że coś podobnego (choć odrobinę innego) już istnieje - w dziale Sesja RPG rozgrywane są tzw. sesje "wolne" (czy tam free, jak tam jest napisane), które polegają na tym, że wszyscy gracze są jednocześnie Mistrzami Gry, czyli odgrywają swoje postacie, ale też wspólnie odgrywają NPC i tworzą wydarzenia, tym samym opowiadając jakąś historię. Akurat te sesje cierpią na poważny zanik zainteresowania, więc jak chcesz, to możesz spojrzeć i spróbować się do którejś dostać. ;]

Żeby nie było - nie chcę podcinać skrzydeł. Jeśli znajdą się chętni do takiego przedsięwzięcia, to życzę powodzenia (sam bym nie wziął w tym udziału, od razu mówię ;]) - musielibyście jednak naprawdę świetnie się zgrać, żeby cokolwiek z tego wyszło. I pilnować siebie nawzajem, gdyby któremuś zaczęły opadać chęci. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@UP

Wiem, że z zapałem bywa różnie, więc po prostu wyznaczyłoby się max termin oddania "swojej" części. W praktyce wyglądałoby to np. tak:

- A pisze pierwsze 500 słów w ciągu dwóch tygodni.

- B odbiera opowiadanie od A, również pisze swoje 500, też w 2 tygodnie

itd.

Jak ktoś nie chce pisać, cóż... po prostu kolejka go omija.

Co do Free Sesji... to zdecydowanie nie to samo. Miałem nadzieję na ciekawe opowiadanko, nawet nie za długie, ale takie, gdzie każdy wtrąci coś od siebie, jakieś przemyślenia, zakończenie, nad którym czytelnik mógłby chwilę pomyśleć. O swoistą... hmm... pisarską burzę mózgów? ; ]

No, może jeszcze się jacyś chętni znajdą ; p

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

EDIT: Jednak przemianowałem te nazwy od razu.

Albo wiesz co, jednak masz rację, jeśli chodzi o GTF - bardziej prawdopodobne, że ich językiem "wspólnym" byłby angielski niż polski. ;] Tak że o tamtych moich przemyśleniach możesz zapomnieć (ale za to Sorevianie od razu lepiej się prezentują).

Bo ja wiem? Sam nigdy nie odbierałem użycia słowa "też" w owym kontekście w taki sposób.

No cóż, ostatnio bawiłem się w analizowanie tego słowa, w jakich kontekstach chciano go użyć - po prostu to się bierze z przeświadczenia, że każdy wyraz niesie ze sobą jakiś sens, co przekłada się potem na zrozumienie zdania jako całości. Albo to tylko mój puryzm językowy. ;)

Wątki będą prowadzone trzy, równolegle. Pierwszy to wątek Khazeia właśnie (który zrobił sobie kuku i w tej chwili smacznie śpi - w związku z czym nie może brać udziału w wydarzeniach), drugi Huntera, trzeci owej ekipy farmerów oraz ich gościa (którego poznasz w zamieszczonym niżej fragmencie). Jakoś tak preferuję ten typ narracji, za każdym razem tak piszę.

Jak komu wygodniej - po prostu lubię jakiś ustalony porządek w sprawach tego typu. Takie przeskakiwanie z wątku na wątek bowiem wyprowadza mnie z rytmu (czytam o jednej postaci, chciałbym wiedzieć, co dalej, a w następnym rozdziale nagle fabuła przenosi się na kogo innego - jeśli jednak dobrze się czyta, to przymknę bez problemu oko...).

To już jest kwestia nieco sporna. Pocisk faktycznie nie może pchnąć trafionego do tyłu, aczkolwiek raniony może się odruchowo rzucić wstecz wskutek trafienia. Co daje taki efekt, jak gdybyśmy mieli "pchanie" rodem z Hollywood - co prawda gość nie pofrunie, ale wpaść biegiem plecami na pojazd (tak jak to zrobił Sakai) może.

Inna sprawa, że mówimy tu mimo wszystko o broni palnej, a jaszczury w moim uni takowej (w dosłownym znaczeniu) nie mają. Jest balistyczna - owszem, ale nie palna, tylko hipersoniczna. Lub mówiąc inaczej, oparta na wyrzutni Gaussa - każda ich broń osobista, od zwykłego pistoletu po karabin szturmowy, zamiast klasycznej komory nabojowej ma generator pola magnetycznego, które rozpędza pociski do prędkości rzędu dziesiątek machów. Dodatkowo, pociski wypluwane przez te karabiny są wykonane z bardzo trwałego stopu metali (w czasie przedstawionym w tym opowiadaniu jest to izuken), za czym idą nie tylko ogromne możliwości penetracji (dzisiejsza stal czy nawet stop tytanowo-węglowy są wobec tego równie skuteczne, jak papier gazetowy), ale też odporność pocisku na spłaszczenie (od oporów powietrza). Prędkość wystrzeliwanych pocisków wpływa na siłę odrzutu, więc ciężko tak naprawdę stwierdzić, jak mocno taki karabin kopie i pcha. W każdym razie - ustaliłem już sobie, że aby zredukować odrzut, jaszczury wbudowują do takiej broni specjalne kompresory.

Powiem tak - osobiście na balistyce i wszelkich jej niuansach się nie znam (oprócz tego, co właśnie słyszałem), ale w świetle tego, że to jednak broń bardziej zaawansowana technologicznie (wykorzystująca to, co piszesz), jednak jestem skłonny uwierzyć, że taki odrzut ofiary mógłby być prawdopodobny.

Co do następnego fragmentu - nic dodać, nic ująć, podoba się. Szczerze przyznam, że fabuła robi się coraz ciekawsza, a i postacie sprawiają wrażenie nawet, nawet zarysowanych. :) Tylko taka rzecz czysto kosmetyczna - kilkakrotnie rzucił mi się w oczy brak kropki w niektórych zdaniach kończących "akapit" (we wcześniejszych częściach też ten błąd występował, ale aż tak się na to nie czuliłem). Możesz poświęcić temu odrobinę uwagi. ;]

@UP

Wiem, że z zapałem bywa różnie, więc po prostu wyznaczyłoby się max termin oddania "swojej" części. W praktyce wyglądałoby to np. tak:

- A pisze pierwsze 500 słów w ciągu dwóch tygodni.

- B odbiera opowiadanie od A, również pisze swoje 500, też w 2 tygodnie

itd.

Jak ktoś nie chce pisać, cóż... po prostu kolejka go omija.

Nie wiem, czy 500 słów to nie trochę za mało... Znaczy ok. 1 strona w Wordzie to też jakaś objętość, ale przy takim limicie raczej nikt nie da rady odpowiednio rozkręcić swojej części historii. Może 1000 słów? To w sumie taka porada od "postronnego", ale jeśli uda Ci się znaleźć chętnych, to może jednak warto nad tym pomyśleć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, czy 500 słów to nie trochę za mało... Znaczy ok. 1 strona w Wordzie to też jakaś objętość, ale przy takim limicie raczej nikt nie da rady odpowiednio rozkręcić swojej części historii. Może 1000 słów? To w sumie taka porada od "postronnego", ale jeśli uda Ci się znaleźć chętnych, to może jednak warto nad tym pomyśleć.

Te 500 podałem jako przykład, ale to faktycznie trochu mało.

Zresztą, i tak zainteresowanie tematem wśród forumowiczów jest mniejsze, niż tolerancja w Radiu Maryja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Albo wiesz co, jednak masz rację, jeśli chodzi o GTF - bardziej prawdopodobne, że ich językiem "wspólnym" byłby angielski niż polski. ;]

Dokładnie to ich język wspólny jest w "lore" mojego uniwersum określony - jest nim esperanto (aczkolwiek jest to tylko język urzędowy - języki narodowe nie zanikły). Sam ów tajemniczy Terranin w minionym rozdziale mówi w esperanto (najpierw "parszywy zdrajca", a potem "dlaczego... ty..."). Ale problem ze składnią tak czy inaczej jest aktualny :chytry: .

Jak komu wygodniej - po prostu lubię jakiś ustalony porządek w sprawach tego typu. Takie przeskakiwanie z wątku na wątek bowiem wyprowadza mnie z rytmu (czytam o jednej postaci, chciałbym wiedzieć, co dalej, a w następnym rozdziale nagle fabuła przenosi się na kogo innego - jeśli jednak dobrze się czyta, to przymknę bez problemu oko...).

No cóż, mam tylko nadzieję, że i później się nie pogubisz (chociaż fabuła tego opowiadanka nie jest jakoś zagmatwana czy coś).

Powiem tak - osobiście na balistyce i wszelkich jej niuansach się nie znam (oprócz tego, co właśnie słyszałem), ale w świetle tego, że to jednak broń bardziej zaawansowana technologicznie (wykorzystująca to, co piszesz), jednak jestem skłonny uwierzyć, że taki odrzut ofiary mógłby być prawdopodobny.

Tzn. ja sam jakoś tej kwestii nie zgłębiałem, bo ciężko mi to jednoznacznie rozstrzygnąć. W dalszym ciągu - skoro strzelec nie zostaje powalony przez odrzut, to pocisk nie powali również tak łatwo celu (trzecie prawo dynamiki). Tyle, że raz, że jaszczury są mimo wszystko dużo silniejsze od ludzi (po pierwsze, jako gady mają czterokrotnie "wydajniejsze" mięśnie, po drugie są generalnie większe i mocniejszej budowy, przez co Sorevianin jest pięć, sześć razy silniejszy od człowieka na analogicznym poziomie wyćwiczenia), a dwa, że są te kompresory. Przy czym te kompresory tylko redukują odrzut, a nie całkowicie go eliminują (co zresztą sprawia, że dużych dział hipersonicznych/Gaussa nie montuje się na statkach kosmicznych - nie ma tam nic, co "rekompensowałoby" ten potężny odrzut - w próżni nie ma przecież żadnych sił, żadnych oporów). Ale jaki wpływ ma obecność tych kompresorów na siłę obalającą pocisku, tego już z kolei nie wiem, więc... no cóż - rozkładam w tej materii ręce. Sam zdecyduj, czy to ma dla ciebie sens, czy nie, ew. zapytaj znajomego obcykanego w fizyce :icon_cool: .

W konkretnej scenie ze śmiercią Sakaia najbezpieczniej byłoby stwierdzić, że - jak już wspomniałem - odruchowo rzucił się wstecz.

Co do następnego fragmentu - nic dodać, nic ująć, podoba się. Szczerze przyznam, że fabuła robi się coraz ciekawsza, a i postacie sprawiają wrażenie nawet, nawet zarysowanych. :)

A właśnie propos postaci - chciałbym poprosić, abyś, że tak powiem, informował mnie na bieżąco. Bo postacie to ten element moich tekstów, z którym mam bodaj największe kłopoty.

Aha - nie wiem, czy nadal chcesz znać znaczenie wszystkich pojawiających się "obcych" terminów, więc na wszelki wypadek tłumaczę, że ragera (Sekira rzuciła się na tego człowieka "jak ragera") to taki drapieżny gad, teropod, podobny do "naszych" dromeozaurów (raptorów), żyjący na planetach Sorevian i wyglądem tudzież rozmiarami przypominający deinonycha. Davura z kolei (farmerzy mieli na obiad jeść mięso z davury) to nieduży (w porównaniu do "naszych" diplodoków na pewno) zauropod, roślinożerne zwierzę hodowlane.

Co się tyczy inicjatywy Misha, to moim skromnym zdaniem nic z tego nie wyjdzie. Nie to nawet, że mało chętnych - po prostu wiem z własnego doświadczenia, że jak ktoś tworzy teksty (a właściwie to tworzy cokolwiek), to dlatego, że ma jakiś pomysł. I jest to pomysł, którego inni nie mają i którego to pomysłu na siłę nie można sobie "sprawić". Nie wiem więc, jak rozpoczęta przez kogoś historia miałaby być sprawnie kontynuowana przez kogoś, kto ma po prostu inną "wizję". Miałem kiedyś zresztą taką sytuację, tyle że nie z tekstem, a z amatorską kampanią do StarCrafta (kiedyś zajmowałem się ich tworzeniem - w pewnym sensie nadal się zajmuję, bo jeszcze dwie misje muszę, że tak powiem, zrobić), którą ktoś zaczął robić, ale nie dokończył. Do owej "połówki kampanii" dołączona była adnotacja, aby w razie mienia czasu i chęci spróbować dokończyć tę kampanię. Na serio brałem taką możliwość pod uwagę, ale kiedy zapoznałem się z już istniejącym fragmentem historii, stwierdziłem, że nie mam absolutnie żadnych pomysłów, jak to sensownie ciągnąć dalej. Znalazłem się po prostu, że tak powiem, w środku cudzej - nie mojej - wizji danej historii, i nie umiałem się odnaleźć, na tyle, aby myśleć o ciągu dalszym. Mam więc wrażenie, że w przypadku kontynuowania czyichś tekstów, skończyłoby się to podobnie.

Nie wspominając już o tym, że różni ludzie mają przecież różne style, więc taki tekst, pisany spontanicznie, na przemian, przez różnych ludzi, odznaczałby się "frankensteinowatością" całości.

Dobra - skoro tak dobrze idzie, to na razie będę te fragmenty wklejał dalej. Muszę też jeszcze się jakoś z Bylonem dogadać.

Przy okazji wprowadziłem nareszcie do poniższego kawałka parę poprawek.

----------------------------------------------------------------------

- IV -

- Kapralu, niech się pan obudzi ? powiedział Savage, potrząsając Ryanem

Hunter zbudził się błyskawicznie i natychmiast rozpoznał twarz szeregowego, który zdjął hełm, odsłaniając pobladłą twarz i sterczące w nieładzie, blond włosy. Rozpoznał też znaną mu aż za dobrze okolicę. Wciąż był na drodze, gdzie niedawno odbyło się starcie, zakończone masakrą kompanii Mitchella. Ktoś oparł go o resztki bocznego pancerza zniszczonego czołgu, podobnie jak kilku innych siedzących obok żołnierzy, z których wszyscy byli opatrzeni przez medyków. Jego lewa noga, wcześniej przebita kulą, wyglądała na zaleczoną i nie była już źródłem bólu. Pancerz był zeń zdjęty, dzięki czemu mógł dostrzec opatrunek w miejscu, gdzie została trafiona.

Poza tym jednak, sytuacja wyglądała na diametralnie zmienioną ? wokół krzątało się jeszcze więcej żołnierzy i czołgów GTF, niż przedtem, okoliczne zabudowania były jeszcze bardziej zrujnowane, i co najważniejsze, nikt ich już nie ostrzeliwał. To zdziwiło Huntera. Pamiętał bowiem, że ich sytuacja była fatalna, a nieprzyjaciel zabijał ich jednego po drugim, przy minimalnych stratach własnych. Zauważył też po chwili, że ciał na ulicy oraz wraków pojazdów jest więcej, niż być powinno.

- Savage ? wymamrotał, powoli wracając do siebie ? Możesz mi wyjaśnić, co się stało?

- Kapralu, został pan porażony falą uderzeniową?

- To pamiętam ? przerwał Ryan ? Mów, co się działo, kiedy byłem nieprzytomny.

Hunter nie dowierzał, że to się stało. Wybuch rakiety protonowej powinien był go zabić lub śmiertelnie zranić. Wyglądało na to, że noszony przezeń kombinezon cudem go uratował.

- Te gadziny wykończyły całą kompanię, razem z dwoma plutonami czołgów ? Savage mówił z przejęciem, głos mu drżał ? Cud, że to przeżyliśmy, pan, ja, i jeszcze Han.

- Han przeżył? ? zdumiał się Ryan ? Przynajmniej tyle dobrego z tego wyniknęło. Ale jak się z nimi w końcu uporali? Znaczy, z tymi gadzinami?

- Podciągnęli dodatkowe kompanie. Później, kiedy sukinsyny wciąż stawiały opór i zabijały naszych, czołgi zrównały z ziemią całą okolicę?

- Kapralu! ? zawołał medyk, który zbliżył się do rozmówców, zauważywszy ich w trakcie oględzin rannych ? Jak się pan czuje? ? zapytał, znalazłszy się obok Ryana

- Chyba dobrze ? odparł Hunter niepewnie

- Może pan wstać?

Ryan, chcąc się co do tego upewnić, zebrał siły i spróbował poderwać się na nogi. Czuł lekki ból w mięśniach, ale umniejszało to ich sprawności. Po krótkim wysiłku kapral podniósł się na ugiętych nogach, i wreszcie całkowicie wyprostował.

Stojący przed nim medyk zaczął zakładać mu pancerz z powrotem na nogę, mówiąc coś do niego, ale uwagę Huntera zaprzątnął dość szybko widok jakiegoś oficera, który pojawił się w pobliżu w towarzystwie dwóch niższych rangą żołnierzy. Na jego kombinezonie Ryan dostrzegł dystynkcje pułkownika. Dopiero, kiedy się zbliżył, rozpoznał w nim dowódcę pułku, do którego przynależał on i walczący tutaj żołnierze GTF ? Gosslera.

Pułkownik szedł naprzód, wygłaszając bez przerwy jakąś tyradę. Był bez wątpienia zły i właśnie teraz wykładał swoje zastrzeżenia dwóm innym oficerom. Kiedy przechodził w pobliżu Ryana, ten mógł wreszcie zrozumieć, co mówi.

- Powtórzę raz jeszcze, w życiu nie widziałem takiej niekompetencji ? warczał Gossler surowym głosem ? Nasze straty są niewybaczalne, a nawet nie weszliśmy na dobre do miasta od tej strony.

- Kapitan Mitchell nie spodziewał się? ? zaczął idący obok pułkownika major, ale przełożony nie dał mu skończyć

- Wiem, że się nie spodziewał, i właśnie o to mi chodzi!

Hunter, Savage i towarzyszący im medyk zasalutowali Gosslerowi, który niedbale odpowiedział, bardziej skupiony na rozmowie ze swoimi sztabowcami, po czym stanął w miejscu, zwrócony do majora, który przed chwilą się odezwał.

- To, że nasi żołnierze nie wąchali prochu od lat, nie uprawnia ich do takiego lekkomyślnego zachowania ? stwierdził z gniewem w głosie ? Gdyby nie to, że Mitchell zginął przez swoją głupotę, chętnie postawiłbym go przed sądem polowym. Straciliśmy przez niego dwie kompanie piechoty i jedną kompanię pancerną, a oni? no właśnie, ile zarobiliśmy na tej całej awanturze?

- Nie wiemy, panie pułkowniku.

- Jak to, nie wiecie? ? Gossler był oburzony ? Przeszukaliście okolicę po tym, jak ją obróciliście w perzynę?

- Tak, panie pułkowniku, ale nie natrafiliśmy na wiele ciał. Możemy przypuszczać, że te jaszczury zabrały ze sobą część zabitych, nim się wycofały?

- Ani mnie, ani generała Sosnowskiego, nie obchodzą wasze przypuszczenia, majorze ? uciął Gossler ? Ile znaleźliście ciał?

- Zebraliśmy je blisko czoła kolumny i przygotowujemy się do ich?

- Ile, do diabła? ? warknął dowódca, bardzo już zniecierpliwiony

- Dwanaście, panie pułkowniku

- Dwanaście! ? powtórzył Gossler, wyrzucając ramiona w powietrze ? Dwanaście! Jeśli taki będzie w dalszym ciągu nasz stosunek strat, to możemy od razu przyjść do tych gadzin z kapitulacją!

- Jak już mówiliśmy, pułkowniku, to niepewne dane?

- A ja już mówiłem, że mam gdzieś wasze bezpodstawne przypuszczenia! ? krzyknął Gossler, teraz już najwyraźniej wytrącony z równowagi ? Interesują mnie fakty, a wy macie mi tylko do pokazania dwanaście trupów? Podczas gdy my możemy ich zbierać ponad dwie setki?

Ryan uśmiechnął się w duchu, widząc rosnące zakłopotanie dwóch sztabowców pułkownika i ciesząc się, że nie jest na ich miejscu. Przełożony wyglądał na rozjuszonego.

- Przychodzę tutaj, żeby sprawdzić, jak postępuje natarcie ? rzekł Gossler, opierając ramiona na biodrach ? A co zastaję? Kompletny burdel! Wróć, to się nawet nie kwalifikuje do tego miana! Zdążyliście już stracić cały batalion, sami nie osiągnęliście nic, a teraz na dodatek siedzicie na tyłkach i czekacie na zbawienie pańskie!

- Przeszukujemy jeszcze teren, i szukamy zabitych oraz rannych, naszych albo tych jaszczurów?

- I po cholerę tracicie czas? ? ponownie uciął Gossler ? Zebrać ludzi i atakować! Za chwilę zjawią się dodatkowe eskadry przysłane przez flotę, i mamy już pełen raport od ich zwiadowców. Będzie nas osłaniać 109. Dywizjon z Dwunastego Skrzydła Szturmowego, inne dywizjony będą wspierały pozostałe pułki, na innych drogach wjazdowych do miasta. Do naszego pułku dołączyły też nowe kompanie piechoty z Czwartego Batalionu. Ruszamy więc natychmiast, ze wsparciem lotniczym. Jakie siły możecie rzucić do ataku?

- Możemy? posłać dwie kompanie ? oznajmił major niepewnie ? Większość żołnierzy właśnie teraz zajmuje się przeszukiwaniem?

- Jak to, k****, dwie kompanie? ? ryknął pułkownik ? Mają atakować wszyscy! Czy to jasne? Wszyscy! Każdy, kto może nosić broń i walczyć, ma natychmiast ruszać do ataku! Po prostu nie stójcie w miejscu, bando nierobów! Zapieprzać do tego miasta, albo zaraz was wszystkich podam do raportu!

- Tak jest, panie pułkowniku ? odrzekł major posłusznie, po czym oddalił się, przekazując rozkazy

W tym momencie Gossler odwrócił się i jakby dopiero teraz zauważył stojących nieopodal Huntera i Savage?a.

- Kapralu! ? krzyknął, bez wątpienia zwracając się do Ryana

- Panie pułkowniku! ? żołnierz momentalnie spoważniał, stając na baczność, co równocześnie z nim uczynili Savage oraz medyk

- Czy jesteście zdolni do walki?

- Tak jest, panie pułkowniku ? odrzekł Hunter niepewnie, wiedząc doskonale, co to dla niego oznacza

- Wobec tego udajecie się z resztą pułku. Widzę, że straciliście broń, zatem możecie ją pobrać przy czole kolumny. Zebrano tam, o ile mi dobrze powiedziano, karabiny należące do zabitych. Po prostu uzbrójcie się w jakiś.

- Tak jest, panie pułkowniku ? powtórzył Ryan

- To samo dotyczy was, szeregowy ? tu Gossler zwrócił się do Savage?a ? Przygotować się do wymarszu.

- Tak jest, panie pułkowniku ? szczeknął żołnierz

- Kto jest waszym przełożonym?

- Nasz przełożony nie żyje, pułkowniku ? odrzekł Savage, który w przeciwieństwie do Ryana dobrze wiedział, co się przez cały czas działo ? Był nim porucznik Baxter.

- A co z dowódcą drużyny?

- Sierżant Sakai, panie pułkowniku. On także poległ.

- Nieważne. Po prostu dołączcie do kompanii na czele kolumny i zameldujcie się u jej oficera. Kapitan Sidorow.

- Tak jest, panie pułkowniku ? odpowiedzieli równocześnie Hunter i Savage

Nie wierząc w swojego pecha, Ryan ruszył naprzód szybkim truchtem. W tej chwili żałował, że postanowił się zbudzić ? nie zostałby przynajmniej zaangażowany do ataku, czego w tej chwili bardzo nie chciał. Przypuszczał, że bitwa już się dla niego na dzisiaj skończyła, ale wyglądało na to, że się omylił.

Z początku modlił się, aby i tym razem wyszedł z tego cało, ale wkrótce przypomniał sobie ofiary masakry, której był świadkiem, i poległych towarzyszy. Na powrót obudziło to w nim gniew i nienawiść wobec obcych, z którymi walczył. Kiedy dotarł wreszcie do miejsca, gdzie złożono broń zabitych, i wziął do ręki zakrwawiony karabin laserowy, ścisnął jego rękojeść tak mocno, jak wówczas, gdy w ogniu walki ogarnęły go gniew i frustracja. To nie było już samo strzelanie, by zabić, lecz zemsta.

Na chwilę tylko obrzucił spojrzeniem szereg ciał o jaszczurczych sylwetkach, które zostały rozłożone na ulicy na wznak, oraz usłyszał wydane komuś innemu polecenie zachowania ich dla wydziału naukowego. Wszyscy podążali teraz na czoło kolumny, zbierając się do kolejnego natarcia.

Na miejscu Ryan i Savage spotkali się z Hanem, a następnie wspólnie zameldowali u kapitana Sidorowa, który głośno wykrzykiwał rozkazy. Z obecnych tu jednostek można było wnioskować, że tym razem przodem ruszy do ataku piechota ze wsparciem transporterów opancerzonych. Część żołnierzy usadawiała się właśnie wewnątrz maszyn, które formowały tym razem podwójną kolumnę.

- Ocaleni z tamtej masakry? ? zapytał kapitan Sidorow, kiedy już mu zasalutowali oraz kiedy Hunter powiedział, po co tutaj przybyli ? Dołączcie do plutonu porucznika Francois.

Kiedy kompania nareszcie ruszyła, coraz trudniej było Ryanowi zwalczyć napięcie gniewem. Ledwie kilkanaście minut temu był nieprzytomny i nie spodziewał się, że będzie musiał jeszcze tego samego dnia ponownie stanąć do walki. Z trudem wytrzymał psychicznie poprzednią i nie wiedział, czy zdoła zrobić to ponownie.

- Kompania D, powoli naprzód ? rozbrzmiał głos w eterze ? Piechota przodem, marsz wzdłuż murów zabudowań cywilnych. Jednostki zmechanizowane, czekać na rozkaz.

- Przyjąłem ? potwierdził kapitan Sidorow

- Dywizjon 109, meldować.

- Tu Dywizjon 109, Dwunaste Skrzydło, jesteśmy na miejscu i oczekujemy rozkazów.

- Przyjąłem. Kompania D, kontynuujcie.

- Trzymajcie się blisko mojego tyłka ? nakazał cicho Hunter Hanowi i Savage?owi ? Ubezpieczamy się nawzajem.

Piechota podążyła przodem, poruszając się krańcami ulicy. Żołnierze znali procedurę ? ustawili się w linię, podążając w bezpiecznej odległości. Za nimi znajdowały się dwie kolumny pojazdów opancerzonych, między którymi kryły się kolejne kompanie. Wkrótce zostawili je dość daleko z tyłu, kiedy Terranie wkroczyli do nieodwiedzonej jeszcze dzielnicy miasta. Były tu budynki piętrowe ? większe, niż napotkane wcześniej domostwa.

- Niezbadane budynki cywilne po obu stronach drogi ? stwierdził kapitan Sidorow przez interkom ? Plutony piąty i siódmy, opuścić kompanię i przeszukać je.

- Tu piąty pluton piechoty, przyjąłem.

- Siódmy pluton piechoty, przyjąłem.

- Tu Eskadra Alfa ? wtrącił oficer floty ? Macie przed sobą kilka pomniejszych dróg, bez śladów wrogiego oporu. Dalej, w odległości około pół kilometra od czoła kolumny, stoi mała barykada. Dwieście metrów dalej, przy głównym skrzyżowaniu, kolejna.

- Przyjąłem ? odrzekł pułkownik Gossler ? Kompania E, dołączcie do Kompanii D. Kompania F, zostańcie na pozycjach i oczekujcie rozkazów.

- Zrozumiałem. Przygotowujemy się do wymarszu.

- Dywizjon 109, pozostać w gotowości.

Oddział kapitana Sidorowa uszczuplił się znacząco, kiedy zaledwie kilkudziesięciu ludzi z kompanii pomaszerowało dalej ulicą, do dalej położonych budynków. Znajdowało się tu pierwsze z pomniejszych skrzyżowań. Hunter wciąż mocno ściskał w garści rękojeść karabinu ? wprawdzie jak na razie panował spokój, ale dobrze już wiedział, nauczony doświadczeniem, że sytuacja może się zmienić w ułamku sekundy. Stąd jego niepokój stale rósł. Starał się go zwalczać, tak jak wcześniej, nienawiścią wobec ich przeciwników.

- Tu piąty pluton piechoty ? padł nagle komunikat w słuchawkach, gdy Ryan wraz z resztą kompanii przekraczał skrzyżowanie ? Budynek po tej stronie jest pusty, przechodzimy do następnego.

- Tu siódmy pluton, z naszej strony spokój ? zawtórował dowódca drugiego oddziału

- Kompania D, na tym odcinku czysto ? zameldował Sidorow ? Zaraz dotrzemy do cywilnych zabudowań po drugiej stronie skrzyżowania.

- Zrozumiałem ? stwierdził pułkownik ? Jednostki pancerne, powoli naprzód, o jedną przecznicę. Potem czekajcie na postępy piechoty.

- Pułkowniku, barykada w zasięgu naszych sensorów optycznych ? zameldował nagle kapitan Sidorow

Hunter, wcześniej nie zwracający na to uwagi, teraz spojrzał naprzód, wykorzystując swój wizjer, by przybliżyć znacząco obraz. Barykada w istocie się tam znajdowała ? stała dokładnie w poprzek ulicy, wyglądała zaś na prowizoryczną. Do jej wzniesienia posłużyły jaszczurom najróżniejsze przedmioty, choć składały się nań głównie cegły. Ryan nie sądził, aby obcy wierzyli, iż owa skromna zapora pozwoli im na powstrzymanie natarcia ? z pewnym niepokojem przypuszczał, że ma ona na celu wyłącznie jego spowolnienie.

- Co oni, kurna, zamierzają? ? powiedział na głos ? Co oni szykują?

- Pewnie dalej mają na nas coś lepszego, panie kapralu ? odezwał się Han, który zdołał usłyszeć przełożonego

- Czy ci kretyni to widzą? ? zastanowił się Ryan, ale nie miał już na to więcej czasu, bo w chwilę później nadszedł kolejny rozkaz

- Kompania E jest w pobliżu razem z jednostkami zmechanizowanymi ? rzekł kapitan Sidorow ? Sprawdzić budynek cywilny na prawo od naszej pozycji, po drugiej stronie skrzyżowania.

Hunter dał znak Hanowi i Savage?owi, po czym cała trójka podążyła wraz resztą plutonu do wnętrza budowli. U jednego z jej krańców znajdowało się szerokie wejście. Zaraz na lewo od niego żołnierze dostrzegli szereg wind grawitacyjnych. Jak żołnierze wkrótce stwierdzili, windy były wyłączone ? przypuszczalnie jaszczury nie tylko zabrały cywilów z zagrożonych dzielnic miasta, ale też odłączyły już od nich zasilanie.

- Schodami! ? krzyknął kapitan, nie używając nawet interkomu ? Drużyna na piętro! Po przeszukaniu rewiru, trzy piętra w górę! Szybko, ruszać się!

Nie widząc innego wyjścia, Ryan podążył bez słowa za żołnierzami towarzyszącymi kapitanowi, przeskakując po trzy stopnie naraz w drodze na drugie piętro. W ślad za nim udali się Han i Savage.

Do tej pory przewidziany przez pułkownika Gosslera plan działał sprawnie, ale jak na ironię, to właśnie zdawało się coraz bardziej niepokoić Huntera. Nerwy miał napięte jak postronki, a każda kolejna chwila spokoju działała na niego coraz gorzej. Na dobrą sprawę, był przez to bardziej czujny.

Znajdujące się tu zabudowania były typowo mieszkalne, z ciągnącymi się środkiem korytarzami, w których znajdowały się drzwi do kolejnych, przestronnych apartamentów. Czyniło to przeszukanie dość żmudnym, zmuszało bowiem do zbadania każdego pokoju z osobna, ale obecność sensorów ruchu oraz detektorów bicia serca bardzo to ułatwiała.

- Czysto! ? krzyknął Sidorow po około minucie, spędzonej przez żołnierzy na wyważaniu drzwi do kolejnych pomieszczeń, z których każde było opustoszałe, opuszczone przez mieszkańców w wyraźnym pośpiechu ? Na górę!

Żołnierze rozdzielili się podczas przetrząsania piętra, ale teraz zebrali ponownie na długim korytarzu, zmierzając na powrót w stronę klatki schodowej. Mieli kolejne trzy piętra do przebycia.

- Kompania F, jesteście za blisko skrzyżowania ? dobiegł nagle Huntera głos Gosslera, dziwnie zirytowany i zaniepokojony ? Jednostki pancerne, zwolnijcie, do diabła. Piechota nie zabezpieczyła jeszcze?

- O kurw? ? rozległ się nagle pełen przerażenia krzyk, który urwał się gwałtownie

Ryan przystanął na chwilę. Byłby otrzymał reprymendę od dowódcy za to, że przerwał wykonywanie wyraźnego rozkazu bez uzasadnionej przyczyny, gdyby nie fakt, że w tej chwili wszyscy żołnierze ? włącznie z samym kapitanem Sidorowem ? przystanęli na schodach, nasłuchując.

- Ogień z budynków po drugiej stronie skrzyżowania dróg! ? zameldował jakiś oficer, zapewne z kolumny pancernej

- Cholera, mówiłem! ? warknął Gossler ? Kolumna, stać! Stać, k****! Zostać na pozycjach!

- Na górę, do diabła, na górę! ? zawołał Sidorow, który jako pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia ? To od nas!

- Majorze, gdzie meldunki? ? zapytał pułkownik z oburzeniem ? Co się tam dzieje, do ciężkiej cholery? Jakie są nasze straty? Które to budynki? Które piętro?

- Z drugiej strony skrzyżowania, panie pułkowniku! Stąd nie widać dobrze, ale? zaraz! Szóste piętro! Szóste piętro? i siódme, panie pułkowniku!

- Kompania D! ? ryknął Gossler ? Co wy tam u diabła wyprawiacie?

- Jesteśmy w drodze, panie pułkowniku! ? krzyczał kapitan Sidorow, biegnąc schodami ? Ściągam pozostałe plutony na nową pozycję, ale możemy potrzebować pomocy!

Podczas gdy Gossler poganiał Kompanię E, kapitan uczynił zadość swojej zapowiedzi.

- Piąty i siódmy pluton! ? zawołał ? Na nową pozycję, migiem!

Hunter jeszcze mocniej ścisnął broń w garści, wiedząc już, że idzie walczyć i że tym razem nie da się zaskoczyć przeklętym gadzinom, które stanęły mu na drodze.

- Trzymajcie się blisko! ? nakazał Hanowi i Savage?owi, licząc, że we trójkę będą się lepiej ubezpieczali; nawet bez faktycznego doświadczenia wiedział, że w walkach wewnątrz zamkniętych pomieszczeń będzie to szczególnie ważne.

Zaledwie żołnierze dotarli na szóste piętro budynku, a napotkali kłopoty. Jaszczury najwyraźniej spodziewały się, że zostaną zaatakowane od tej strony, bowiem wystawiły straże, broniące korytarza. Pierwsi Terranie, którzy pognali nim dzielnie, nie bacząc na zagrożenie, zostali natychmiast zastrzeleni przez obcych, wychylających się zza drzwi do mieszkań. Pozostali żołnierze zatrzymali się, i szybko utworzyli na schodach kolejkę biernych oczekujących. Tylko ludzie na czele oddziału wymieniali się ogniem z jaszczurami, pozostali zaś stali tylko, jak gdyby oczekując w kolejce.

- Cholera, tak nie będzie! ? krzyknął kapitan ? Granaty! Rzućcie granaty w głąb korytarza, na mój znak, a potem zajmijcie nowe pozycje!

Nie trzeba było tego żołnierzom tłumaczyć. Stojący w zasięgu wzroku Huntera ludzie przybrali charakterystyczną postawę, szykując się do biegu, podczas gdy pierwsi w szeregu wyjęli zza pasów swoich pancerzy wspomaganych granaty odłamkowe.

- Teraz! ? zawołał Sidorow, a kiedy żołnierze cisnęli w głąb przejścia śmiercionośne ładunki, odczekał zaledwie chwilę, nim ponownie zaczął wołać ? Ruszać się, już, już, już!

Terrańscy wojownicy, chwilowo nie niepokojeni ogniem jaszczurów, biegiem przemknęli do kolejnych pomieszczeń, kryjąc się wewnątrz nich. Nie poprawiło to jednak znacząco sytuacji ? obcy wciąż znajdowali się o dwa apartamenty dalej, i kładli ogień zaporowy na korytarz. Jeden z pozostałych żołnierzy, który nabrał najwyraźniej zbytniej pewności siebie, zginął przeszyty serią, kiedy na zbyt długo stanął w przejściu.

- Nie wychylać się, bando idiotów! ? nakazał kapitan gniewnie ? Druga drużyna, gotuj się do zmiany pozycji! Granaty!

Ryan postąpił do przodu wraz z resztą żołnierzy. Teraz nadeszła kolej jego, oraz Hana i Savage?a. Oddychał głęboko, starając się opanować. Coraz trudniej było mu tłumić strach z pomocą gniewu.

- Gotowi? Teraz! ? krzyknął Sidorow, a kiedy granaty eksplodowały wewnątrz korytarza, zawołał ? Naprzód, ruszać się, już!

Hunter pobiegł. Walcząc ze strachem i starając się nie zważać na strzały, z których kilka powaliło gnającego tuż przed nim żołnierza, wpadł do jednego z bocznych pomieszczeń po prawej stronie korytarza, do pozycji wcześniej przez Terran nie zajętej. Momentalnie poczuł się dumny z własnej brawury i zaczął zastanawiać, czy powinien był znaleźć tak daleko, narażając tak bardzo na śmierć, ale wkrótce i jedno, i drugie uczucie zostało uspokojone, gdy do zajmowanego teraz przezeń apartamentu wkroczyło kilku kolejnych żołnierzy ? nie tylko podążający w ślad za nim Han i Savage, ale też inni.

- Dobra robota ? pochwalił Ryan towarzyszy; Han i Savage uśmiechnęli się tylko ze zmęczeniem

- W ten sposób stracimy wszystkie granaty, zanim cokolwiek osiągniemy, kapitanie! ? zaprotestował nagle jeden z podwładnych Sidorowa

- Cholera! ? odkrzyknął oficer ? Słuchajcie, wy z drugiej drużyny! Zajęliście dalsze pomieszczenia, tuż koło tych gadzin! Strzelajcie z laserów przez ściany!

Nonsens tego pomysłu Hunter mógł stwierdzić bez sprawdzania, ale ktoś szybszy od niego wcześniej wyraził swoją opinię.

- To niemożliwe, kapitanie! Strzelamy w tym korytarzu od dłuższego czasu i nic to nie daje! Mają tu jakiś mocny materiał, coś podobnego do naszego monolitenu! Lasery tego tak po prostu nie przebiją!

- Niech to szlag! ? warknął Sidorow ? No to, do jasnej cholery, zbierzcie ładunki, jakie macie, i spróbujcie przebić się nimi przez ściany! Nie możemy się ciągle przebijać przez ten pier****ny korytarz, więc znajdźcie nam tylne wyjście!

Kilku żołnierzy, wyposażonych w podręczne ładunki wybuchowe, zebrało ich kilka, układając je przy ścianie i przygotowując do jednoczesnej detonacji pod okiem obecnego tu sierżanta ? sądząc z głosu, tego samego, który dyskutował z kapitanem. Jeżeli powzięty przez ludzi zamiar powiódłby się, eksplozja wybiłaby dziurę wprost do kolejnego apartamentu.

- Dość, dość! ? krzyknął podoficer ? Odsuńcie się teraz, ustawiam zapalnik!

Wystarczyło nastawić wyzwalacz czasowy w jednym tylko ładunku, aby spowodować zapłon wszystkich pozostałych, więc sierżant spełnił swoje zamierzenie szybko, po czym zaraz dołączył do innych Terran, którzy skryli się za murami. W kilka sekund później kilka wybuchów, zlewając się w jeden potężniejszy, wysadziło mur, wybijając w ścianie pokaźnych rozmiarów dziurę, w której ? jak zauważył Ryan, kiedy opadł już pył ? z łatwością mógł zmieścić się człowiek w pełnym pancerzu wspomaganym.

- Oni tam są! ? zawołał sierżant ? Zabijcie ich!

Jaszczury zostały zaskoczone. Parę z nich zginęło od razu w eksplozji, kilka kolejnych Terranie zabili niemal natychmiast, kiedy wciąż dochodziły do siebie po ogłuszeniu wybuchem. Pozostali zajęli pozycje, wymieniając się ogniem z ludźmi z dalej położonego apartamentu, ale utrzymywali je z coraz większym trudem ? inni obcy wciąż próbowali utrzymywać ogień zaporowy w korytarzu.

Niemniej, jaszczury trzymały ludzi w ryzach. Żołnierze wychylali się zza osłon, wymieniając ogniem, ale żadna ze stron nie była w stanie uzyskać zdecydowanej przewagi. Na jednego zabitego po stronie obcych przypadał z reguły jeden poległy człowiek.

- Piąty i siódmy pluton! ? krzyknął Sidorow ? Dołączcie! Piąty pluton, na szóste piętro! Siódmy, siódme!

- Cholera, tak nie będzie ? warknął sierżant ? Musimy się jakoś przebić. Kapralu! ? tu zwrócił się do Huntera ? Ty i twoi ludzie spróbujecie się przebić głębiej. Przydusimy te gady na chwilę ogniem zaporowym, czekajcie na moją komendę.

- Han, Savage ? odezwał się Ryan, ustawiając jednocześnie w pobliżu dziury w ścianie ? Przygotujcie się.

- Ogień zaporowy! ? ryknął podoficer i w chwilę później kilku żołnierzy jednocześnie wychyliło się i ostrzelało zajmowane przez jaszczury pomieszczenie ? Teraz, już! Biegnijcie!

Hunter pognał naprzód najszybciej, jak mógł, przedostając się przez otwór i strzelając w biegu. Natychmiast skierował się na prawo, w głąb pomieszczenia ? wyglądającego na rodzaj gabinetu lub biura ? by jego ściana stanowiła osłonę przed ukrywającymi się głębi apartamentu jaszczurami. Nabrawszy pewności siebie, skierował się jeszcze dalej, mając nadzieję pójść inną drogą i zajść obcych z boku. Niestety, dopiero kiedy już wysforował się naprzód, nie oglądając się na Hana i Savage?a, zdał sobie sprawę, że nie było to zbyt mądre.

Przekroczył narożnik i wpadł na jednego z gadów.

Hunter nie miał nawet ułamka sekundy, by chwycić za spust. Stojący teraz tuż przed nim jaszczur, który najwidoczniej nastawił się od razu na walkę wręcz, wyjął nóż i w ciągu sekundy rozbroił kaprala, wprawnym kopniakiem wybijając mu z garści karabin. Zaraz potem, nie dając człowiekowi szansy na reakcję, zaryczał jak dzikie zwierzę i kopnął go ponownie, tak silnie, że Ryan został bezceremonialnie powalony na łopatki. Spróbował poderwać się na nogi, ale gad momentalnie opadł na niego całym ciężarem, przyduszając do podłogi i uderzając błyskawicznie sztychem w szyję. Hunter zareagował, wyciągając własny nóż, ale obcy natychmiast złapał nadgarstek dzierżącej go dłoni, drugą ręką jednocześnie napierając na krtań Ryana. Kapral ufał, że z pomocą zwiększających jego naturalną siłę fizyczną serwomechanizmów pancerza wspomaganego, przezwycięży napór przeciwnika, ale się omylił. Ku jego zaskoczeniu oraz rozpaczy, mimo że z całych sił starał się powstrzymać wolną ręką zmierzające ku niemu ostrze noża, stopniowo, choć jednocześnie całkiem szybko, przybliżało się ono do jego gardła i pokonywało jego opór. Jaszczur, który usiadł mu na piersi, obnażył ostre kły, sycząc z triumfem.

Hunter godził się już ze śmiercią, kiedy nagle głowa jego przeciwnika bluznęła krwią, przestrzelona wiązką lasera. Kapral momentalnie zrzucił z siebie bezwładne ciało, sięgając na powrót po karabin i dostrzegając Savage?a, który stał za nim z karabinem laserowym w garści. Obok znajdował się Han, który zaatakował nadbiegającego z naprzeciwka jaszczura, trzymającego nóż w jednej ręce, i pistolet w drugiej. Gad jednak szybko się z nim rozprawił, powalając na ziemię i pozbawiając broni, podczas gdy jego przyjaciele kładli ogień zaporowy na pozycje Terran. Sam jednak zginął, gdy Savage i Ryan jednocześnie strzelili weń ze swoich karabinów, zabijając błyskawicznie. Han odzyskał swoją broń i przetoczył się na bezpieczną pozycję obok towarzyszy.

- Dzięki. Cholerne dzięki ? wycharczał Hunter z ponurym uśmiechem ? Jestem wam to winien.

Na zmęczone oblicza Savage?a i Hana również wstąpiły uśmiechy.

- Po prostu wykonaliśmy polecenie, panie kapralu ? rzekł Savage ? Ubezpieczamy się nawzajem.

- Sam bym tego lepiej nie zrobił ? rzekł Ryan z aprobatą, po czym dodał ? Któryś z was ma jeszcze jakieś granaty?

- Ja, panie kapralu ? odezwał się Han ? Mam jeszcze jeden.

- Dobra. Jesteśmy teraz w miarę blisko tych gadzin, więc podrzuć go im. Odczekaj tylko chwilę, zanim rzucisz.

Szeregowy bez słowa sięgnął po ładunek wybuchowy i zgodnie z poleceniem Huntera trzymał go przez kilka sekund w dłoni, nim cisnął go w głąb zajmowanego przez gady pomieszczenia apartamentu. Granat wybuchł, zanim wrogowie zdołaliby chwycić go i odrzucić z powrotem Terranom. Zza ściany dobiegły Ryana nie krzyki, lecz zwierzęce ryki i skowyty bólu.

- Dobra robota, Ryan! ? dobiegł go krzyk sierżanta ? Teraz, wykończmy ich!

Hunter zerwał się do biegu i wpadł do zdewastowanego pomieszczenia, wraz z ośmielonymi żołnierzami, stojącymi wcześniej przy dziurze. Nie tracił ani sekundy na oględziny obcych, którzy wili się ranni na podłodze lub leżeli tam bezwładnie, zabici przez wybuch. Nie miał dla nich litości.

- Macie za swoje, ścierwa! ? ryknął, otwierając ogień w ocalałych przeciwników, do wtóru strzałów Savage?a, Hana i pozostałych żołnierzy.

Tymczasem ?ścierwa? najwyraźniej nie zamierzały składać broni. W chwili, kiedy Ryan stanął zwycięsko pośród nieprzyjacielskich trupów, z położonego gdzie indziej, na wyższym piętrze, mieszkania, dobiegły ich głośne krzyki.

- Mają nas! ? krzyczał z przerażeniem i rozpaczą ktoś z oddziału Sidorowa ? Są tuż tuż! Wyrzynają nas w ch?

Głos urwał się gwałtownie, i jednocześnie dobiegły Huntera podobne krzyki z innych części szóstego piętra. Zaraz potem dołączyły do nich głośne, triumfalne ryki jaszczurów. Na ten dźwięk Ryanowi ciarki przeszły po plecach i przez chwilę zdawał się tracić ochotę do dalszej walki. Zaraz jednak się opanował.

- Wyrżnęli ich z bliska, kapitanie! ? zameldował ktoś ? Trzecia drużyna milczy!

Hunter pomyślał, że to całkiem możliwe. Jaszczury najwyraźniej wciągnęły niektórych Terran w walkę na krótkim dystansie, a w tej ? jak kapral zdążył już zauważyć ? gady były zabójczo groźne.

Tymczasem, za namową towarzyszącego im sierżanta, wraz z częścią żołnierzy przypadł do okna, chcąc na własne oczy ujrzeć rozwój sytuacji na ulicy, i w miarę możliwości wesprzeć poruszającą się w dole kolumnę. W chwili, kiedy dochodził, przeładowawszy wcześniej broń, usłyszał w interkomie mało optymistyczny komunikat.

- Ogień z barykady! ? krzyczał ktoś ? Tu kolumna, powtarzam, ogień z barykady!

Gdy Ryan wyjrzał wreszcie przez okno, przekonał się, że faktycznie tak było. Jeden ze stojących na czele nieruchomej jak na razie kolumny pojazdów opancerzonych został już zniszczony, najpewniej subnuklearnymi rakietami protonowymi, a z jego wraku wydostawali się żywi jeszcze, płonący ludzie. Drugi transporter dostał kolejną rakietą, ale na swoje szczęście wytrzymał trafienie, które pozbawiło go tylko tarczy energetycznej. Tarcza osłabiła również znacząco moc wybuchu, który w normalnej sytuacji byłby zapewne znacznie bardziej niszczycielski, przypominający miniaturową eksplozję nuklearną. Nieco dalej Hunter zauważył dwa wraki, znakujące miejsca zniszczenia innych pojazdów terrańskich.

- Dywizjon 109! ? ryknął Gossler ? Co z wami, do cholery?

- Na pozycjach i czekamy na rozkazy, panie pułkowniku ? odrzekł oficer floty

- Więc nie czekajcie dłużej, cholerni durnie! ? Gossler najwyraźniej zupełnie tracił panowanie nad sobą ? Macie mi zbombardować tę barykadę, jasne? Rozp*****yć ją w drobny mak!

- Zrozumiałem, pułkowniku, nie ma problemu. Eskadra Bravo w drodze.

- I zajmijcie się tymi cholernymi budynkami, skoro piechota nic nie wskórała! ? warknął Gossler, po czym dodał przytomnie ? Kompania D, Kompania E, zabierać się stamtąd! Myśliwce zaraz to rozwalą!

Hunter wykonał polecenie bez wahania, odwracając się od okna i gnając na dół wraz z resztą oddziału. Fakt, iż zastosował się do rozkazu, nie przyćmiewał mu jednak gniewu ? już zdążyli ponieść ofiary w próbie zajęcia obsadzonych przez wroga budowli, a tymczasem okazywało się, iż zrobili to na marne. Równie dobrze mogli pozostać z resztą kolumny na dole, uniknęliby niepotrzebnych strat.

Przegapił nalot przysłanych przez flotę szturmowców ? gdy wreszcie on, Savage, Han i inni żołnierze z kompanii Sidorowa wypadli na zewnątrz, znajdująca się w oddali barykada była już obrócona w zbiorową mogiłę nieprzyjacielskich żołnierzy. Kolumna terrańskich pojazdów pancernych zaś najprawdopodobniej nabierała ponownie tempa.

Po chwili zjawiły się kolejne szturmowce, które, korzystając najpewniej z reduktorów grawitacyjnych, zawisły między budynkami, posyłając następne torpedy protonowe w okna pięter zajętych przez jaszczury. Płomienie ogarnęły znaczny fragment ściany budynku, który doznał poważnych uszkodzeń i częściowo się osunął ? nie był przyzwyczajony do takiego traktowania, nawet jeśli użyty do jego wzniesienia materiał dorównywał trwałością monolitenowi.

- Dobra robota ? rzekł pułkownik Gossler, najwyraźniej nieco uspokojony ? Teraz zajmijcie się dalszą barykadą, zanim wróg umocni pozycje. Kolumna, powoli naprzód.

Hunter z ukrytym za wizjerem hełmu, mściwym uśmiechem, dołączył do podążającej drogą armii, pieszo idąc obok czołgów i transporterów. Ludzie dysponowali na polu bitwy niekwestionowaną przewagą ? mieli wsparcie powietrzne, od którego z kolei jaszczury były odcięte. Jak wszystkich poinformowano, stracili swoje siły myśliwskie niemal w całości, w beznadziejnej próbie obrony orbity kolonii.

Ryan jednak w złą godzinę zaczął myśleć o kolejnych zniszczeniach w obronie gadów i o tym, jak to się spodoba tym przeklętym obcym.

- Tu Eskadra Alfa ? odezwał się nagle jeden z oficerów floty, wyraźnie zaniepokojonym głosem ? Mamy nowe odczyty naziemne. Pułkowniku, chyba nasza wstępna analiza była błędna.

- Co takiego? ? warknął Gossler ? Poruczniku, co to ma znaczyć?

- Pułkowniku, melduję, że nieprzyjaciel rozlokował mobilną artylerię na pozycjach wewnątrz miasta. Zostaliśmy namierzeni, ale?

- Przez artylerię? ? uciął Gossler ? Co tam się dzieje?

W tym momencie rozległ się czyjś głośny krzyk, pełen zaskoczenia wymieszanego z przerażeniem.

- O mój Boże! ? zawołał ktoś, zapewne pilot myśliwca lub szturmowca, po czym nastąpił głośny, ciągły szum

- Dywizjon 109, meldować! ? nakazał pułkownik

- Artyleria rakieto? ? krzyknął jakiś oficer floty, ale i jego komunikat się urwał

Ryan podniósł wzrok na nieboskłon i z przerażeniem zaobserwował smugi pocisków rakietowych. Były to bez wątpienia rakiety wystrzelone z ziemi, które naprowadzały się samoczynnie na cele ? poruszające nad miastem terrańskie myśliwce i szturmowce. Po kilku sekundach wręcz zaroiło się od głowic i eksplodujących maszyn.

- Panie pułkowniku ? odezwał się nareszcie jeden z pilotów martwym głosem ? Panie pułkowniku, melduję, że wszyscy starsi rangą oficerowie zostali zestrzeleni.

- Co się tam stało, u licha? ? dopytywał się Gossler ? Melduj!

- Wróg rozlokował w kilku miejscach baterie rakietowej artylerii przeciwlotniczej. Zaskoczyli nas ? rzekł pilot, przemawiając monotonnie i jakby z rozpaczą, której zdążył już się poddać ? Chyba czekali, aż wszyscy wejdziemy im w zasięg. W akcji jest teraz mniej niż siedemdziesiąt procent składu Dwunastego Skrzydła. Myśliwce z Trzydziestego Skrzydła zostały zniszczone niemal w komplecie.

- Tu generał Sosnowski ? do rozmowy na kanale taktycznym wtrącił się naczelny dowódca; najwyraźniej i on dostrzegł natychmiast powagę sytuacji ? Dowódcy pułków i skrzydeł, meldować. W jakim jesteście stanie?

- Panie generale ? odezwał się inny głos ? Wszystkie jednostki powietrzne strącone lub w odwrocie. Jakie są rozkazy?

W eterze zapadła cisza, która trwała zaledwie kilka sekund, jednak zdawała się ciągnąć godzinami. Hunter, który z napięciem śledził rozwój sytuacji i wymianę zdań, wiedział już, co postanowi generał.

- Przerwać operację ? nakazał Sosnowski ? Wycofać się. Do jasnej cholery, wycofać się. Do wszystkich jednostek, odwrót do zajętej dzielnicy miasta.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Primo - zapomniałem pendrive'a z najnowszą wersją opowidania wziąć, będę się musiał dostać do niego jakoś inaczej. A jak się dostanę, to wpuszczę - zasługuje na miano najnowszej, ogrom zmian.

Secundo - inicjatywa Misha? Świetnie! Brzmi naprawdę ciekawie. Co prawda, niestety, trzeba się liczyć z tragiczną rozbieżnością stylów, ale to tylko dodatkowo zachęca do sprawdzenia jak by to wyglądało w praktyce. W każdym razie - prawdopodobnie się piszę.

Trzeba tylko niestety pamiętać o dwóch zagrożeniach: pierwsze - aktualnie jest na tym świecie coraz więcej osób, które są święcie przekonane o tym, że umieją pisać - i to by było na tyle z ich umiejętnościami. Dlatego jakoś trzeba by było zweryfikować umiejętności takowych osób - nie widzę sensu opowiadania pisanego w części w stylu ponadprzeciętnym, do tego nieskazitelną polszczyzną, a w części "przysłowiowym" "Mieciu hfycił ruszczke i sorda". To zagadnienie pierwsze. Teraz...

...drugie - ortografia i interpunkcja. O ile jeśli chodzi o styl, to nie musi być on jakoś całkowicie usystematyzowany (zresztą to przecież niemożliwe), to interpunkcja być taka musi. A niestety bywają różne jej warianty, często wszystkie poprawne i zależne od stylu autora, choć - zazwyczaj (wszak nie chodzi mi tu o to, czy tworzymy zdania wielokrotnie złożone, czy proste, oddzielane kropkami itp. sprawy) - nie są jego bezpośrednią częścią.

Do tego trzeba wziąć jeszcze poprawkę na fakt istnienia ludzi świetnie i ciekawie piszących, nie umiejących jednak radzić sobie z interpunkcją i ortografią. Nie dopuszczać takich ludzi? Sądzę, że lepszym rozwiązaniem byłoby znalezienie osoby za wszystkie poprawki od strony czysto ortograficzno-interpunkcyjnej. Tylko że znalezienie kolejnej znów może być problemem... Mamy więc do rozważenia kolejną kwestię.

Pomijając jednak te dwa aspekty, pomysł ciekawy. Jak to już wspominałem, rozważę udział, choć wszystko nadal zależy od ludzi, to oni stanowią o sile projektu.

Się zobaczy, dwoma słowy.

Z pozdrowieniami,

Bylon

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowem wstępu. Są to listy kontrowersyjne, niezwykle potępiające ludzką głupotę i debilizm. Jeżeli czujesz, że należysz do tej grupy, nie czytaj tego. No ale. To jest pierwszy list, jakby intro do całej serii. Listów jest znacznie więcej. Fabuła jest taka, że jest sobie anonimowy użytkownik internetu, który twierdzi, że jest smokiem i wysyła listy do ludzi. Jeśli ci się spodobało, zapraszam do mojej karczmy "Pod Smoczym Diamentem", gdzie znajdziecie kolejne listy

A teraz zapraszam do lektury

LIST OD SMOKA: PIERWSZY

"Witajcie człowieki.

Jestem smokiem. Tak tą mityczną postacią, którą wy uważacie za wymysł ludzkiej wyobraźni (szkoda tylko, że motyw smoków pojawia się w starożytnej kulturze chińskiej, biblijnej apokalipsie, na malunkach ludzi prehistorycznych i wielu innych miejscach). Moja dusza jest zamknięta w ludzkim ciele na własne życzenie, a powód takiego postępowania pozostawię dla siebie. Żyję już wśród was jakieś osiemnaście lat i znalazłem sobie rozrywkę w obserwowaniu was. Zdążyłem się o was trochę nauczyć.

Przede wszystkim moją najważniejszą obserwacją jest fakt, że jesteście debilami. Nie potraficie się zjednoczyć, a razem moglibyście osiągnąć wszystko. Jesteście głupcami także dla tego, że wymyśliliście pieniądz i zasadę ?nic za darmo?. Ogranicza was to. Ekonomia dąży co prawda do takiego samego efektu, jak w przypadku gdybyście działali z samej chęci działania, ale znacznie trudniejszą drogą. Kłócicie się, toczycie wojny między sobą. To ta wasza chciwość, którą nie do końca potrafię zrozumieć.

Kolejną dziwną rzeczą dla mnie jest wasza ślepota. Wśród was żyje wiele ?mitycznych? stworzeń, a wy tego nie widzicie, choć niektórzy mówią o tym otwarcie. Tych co się dostrzeże, uważa się za szaleńców i zamyka w psychiatryku. To ostatnie szczególnie mnie irytuje. Na szczęście anonimowość internetu zapewnia mi ochronę, więc mnie nie dopadniecie.

I ostatnia dziwna rzecz. Jak to jest, że w waszej rasie potrafią być skrajnie debilne jednostki i skrajnie wybitne? To przez tą waszą zmasowaną ilość?

Smok nie może powiedzieć, że za kimś nie przepada, bo on myśli w całkiem innym systemie. Ale tłumacząc na wasz tok myślenia, to tak, nie przepadam za wami. Nie mam pojęcia czemu. To ta wasza aura... Jest taka negatywna. Ale jednak postanowiłem pisać te listy. Jestem ciekawy jak zareagujecie, kiedy ktoś otwarcie powie: ?Smoki istnieją?. Po za tym chce wam pomóc. Choć nie mogę wam wytłumaczyć jak to działa, mogę wam pokazać jak lepiej żyć i jak podkolorować swoje zwykłe codzienne życie.

Może się wydawać, że uważam się za kogoś lepszego. Możliwe. Ale już pisałem. Smok myśli inaczej. Dla niego nie ma granic. Dlatego mogę równocześnie uważać się za lepszego, ale czuć do was swego rodzaju szacunek. I tak właśnie jest. Sam popełniałem straszliwe błędy a już nauczyłem się, że są ludzie po prostu lepsi ode mnie. Ale ja nie jestem ślepy i dostrzegam otaczający mnie, prawdziwy świat.

Jest już późno. Idę spać. Spodziewajcie się następnego listu."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@SmokZero - nie jestem debilem i za takiego się nie uważam, a Twój list przeczytałem. I wcale mi się nie spodobał. Abstrahując od paru dość nieprzyjemnych błędów, po prostu pomysł jest dla mnie... słaby. Zresztą jaki ma cel Twój twór? Chcesz ludzi nawracać? Chcesz ludziom wmówić, że są głupi? Chcesz po prostu sobie popisać, wcale tak nie myśląc, a przy tym pisząc słowa wstępu, które wskazują na to, że tekst wyraża Twoją opinię?

Jeśli masz ochotę nieść swoją twórczością przekaz, to raczej nie tak. Aktualnie kompletnie nie ma to siły przebicia, już nie mówiąc o tym, iż jest po prostu bezsensowne - jak dla mnie. Kontrowersyjne? Sądzę, że nie. Kontrowersyjne to to by było, gdybyś zaimplementował w tym tekście coś więcej, niż tylko dość puste, jak na razie, słowa. Słowa, które niewiele głoszą, niewiele mówią, oprócz tego, że ludzkość jest po prostu beznadziejna. To przecie nie takie proste!

Nie wiem, co zainspirowało Cię do napisania powyższego "listu", ale nie wiem też, czy będzie dobrym rozwiązaniem kontynuowanie tego. Nie, nie podobało mi się, nie, nie wiem, jaki miało to cel, nie, nie sądzę, żeby to było kontrowersyjne.

Zazwyczaj zakończyłbym słowami "fajnie jednak, że piszesz", ale nie tym razem - tym razem wolałbym, abyś ten cykl zakończył.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ Bylon

To ciekawe. Nic nie zrozumiałeś. POSTAĆ, która jest AUTOREM zauważyła, że wśród ludzi są jednostki i debilne i wybitne. A że sam siebie dopasowałeś do tej pierwszej grupy... Po za tym jak również pisałem: TO JEST INTRO. Przedstawienie poglądu POSTACI, która tworzy te listy. Przedstawienie poglądu SMOKA, a nie moje, bo jakby na to nie patrzeć, też jestem człowiekiem. I owszem. Miało to być OGÓLNE. Następne listy są konkretnie na dany temat. O muzyce, o religiach, o hipokryzji. A jaki to miało cel? Żebyśmy spojrzeli na siebie z innej perspektywy niż nadwybitna rasa, nietolerująca wszelkiej krytyki w stosunku do ludzkości, której wszystko się należy. A jeżeli się obrażasz przez treści zawarte w tym liście... mam dla ciebie złe wieści.

Przykro mi, ale wygląda na to, że wkopałeś sam siebie :)

Jeżeli masz zamiar jeszcze kontynuować, to przejdźmy na PW. Odpisałem to publicznie, żeby ci co nie doczytali, mieli pełny, może łatwiejszy do odebranie obraz tych listów.

Edytowano przez SmokZero
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałem też odcinek o muzyce, bodajże ósmy, to też słowem wstępu.

Warto zauważyć, że wcale nie uznawałem się za debila. W żadnym momencie mojego posta. Co więcej, na samym początku zaznaczyłem, że wcale się za takiego nie uważam. Miło z Twojej strony, że mnie mimo to do tej grupy przyporządkowujesz.

Ponadto zupełnie nie zgadzam się z racjami, które głosisz w liście - nie ma debili i jednostek wybitnych. Nie ma stuprocentowej bieli i stuprocentowej czerni. Nie można tak generalizować.

Nadal uważam, że seria jest chybiona, nie ma większego sensu, a przekaz niesie częściowo błędu, jeśli już założyć, że niesie.

Aha, jeszcze jedno - popracuj nad pisownią łączną/oddzielną, bo bardzo dużo błędów tego typu robisz, niestety.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...