Skocz do zawartości

Polecane posty

Mimo, że idzie ciężko i powoli, również szkolę się w sztuce pisania opowiadań :tongue:. Co prawda znalezienie weny (lub czegoś, co w moim prywatnym nazewnictwie widnieje jako "kozacki motyw") nie jest proste, wobec czego ograniczam się raczej do typowych opowiadanek przygodowych - pozbawionych głębszego przekazu / płytkich :wink: - ale grunt, to iść do przodu. Przepraszam, że nie zamieszczę całych tekstów, ale wygodniej chyba będzie Wam przeczytać na osobnym portalu...

Coś, co skończyłem niedawno:

Take me down to the paradise I

Take me down to the paradise II

Oraz tekst nieco starszy:

Niektórzy zostają po godzinach

Miło by mi było poznać Wasze zdanie na ich temat (chociaż na fantastyce też udzielają bardzo przydatnych porad :smile:).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie to ich język wspólny jest w "lore" mojego uniwersum określony - jest nim esperanto (aczkolwiek jest to tylko język urzędowy - języki narodowe nie zanikły). Sam ów tajemniczy Terranin w minionym rozdziale mówi w esperanto (najpierw "parszywy zdrajca", a potem "dlaczego... ty..."). Ale problem ze składnią tak czy inaczej jest aktualny :chytry: .

Nie wiem, esperanto nie znam, więc trudno mi się wypowiedzieć. ;) Mimo to, jeśli chodzi Ci nadal o ten skrót, to nadal myślę, że GTF będzie najbezpieczniejszym wyjściem.

No cóż, mam tylko nadzieję, że i później się nie pogubisz (chociaż fabuła tego opowiadanka nie jest jakoś zagmatwana czy coś).

Zgadza się, że nie jest zagmatwana - aż tak ogromnych problemów z ogarnianiem kilkuwątkowej fabuły to ja nie mam. :P Chodzi mi jedynie o to, że takie mieszanie potrafi wyprowadzić czytelnika (a przynajmniej mnie) z rytmu - że nakręcam się na dalsze losy jakiejś postaci, a tu nagle zaczynam czytać o zupełnie innej. Chociaż taka narracja ma też swoje plusy - gdyby jedyny prowadzony wątek był śmiertelnie nudny, to nie byłoby innego ratunku, niż przedrzeć się przez niego. ;] A tak są większe szanse, że trafi się w gust czytelnika w tej czy innej części historii. Nie widzę problemu, jednym słowem.

Tyle, że raz, że jaszczury są mimo wszystko dużo silniejsze od ludzi (po pierwsze, jako gady mają czterokrotnie "wydajniejsze" mięśnie, po drugie są generalnie większe i mocniejszej budowy, przez co Sorevianin jest pięć, sześć razy silniejszy od człowieka na analogicznym poziomie wyćwiczenia) (...)

O, to ciekawe. Wcześniej sobie wyobrażałem Sorevian - skoro to sci-fi - jako mniej więcej równych Terranom, jeśli chodzi o wysokość i gabaryty.

Sam zdecyduj, czy to ma dla ciebie sens, czy nie, ew. zapytaj znajomego obcykanego w fizyce :icon_cool: .

W konkretnej scenie ze śmiercią Sakaia najbezpieczniej byłoby stwierdzić, że - jak już wspomniałem - odruchowo rzucił się wstecz.

Wierzę na słowo, spokojnie. :) Chociażby z tego względu, że ja tego nie rozumiem, a próbuję zrozumieć, a poza tym to tylko opowiadanie. ;]

A właśnie propos postaci - chciałbym poprosić, abyś, że tak powiem, informował mnie na bieżąco. Bo postacie to ten element moich tekstów, z którym mam bodaj największe kłopoty.

Więc teraz mówię ogólnie, żeby nie było - postacie są całkiem nieźle zarysowane... ale w moim mniemaniu brakuje im czegoś, co uczyniłoby je godnymi zapamiętania. Spośród nich kojarzę w zasadzie tylko Sekirę (choć i w jej przypadku musiałem najpierw sprawdzić, czy dobrze jej imię zapamiętałem...). Wiem, że fabuła nie bardzo temu sprzyja (w operacji wojskowej z tej nowej części trudno, żeby nagle jakiś pułkownik czy inny oficer zaczął np. wierszować niczym Mickiewicz albo nawet go recytować :D), ale to nie zmienia faktu, że dla mnie te postacie po prostu... są. I niewiele ponad to. Nie żeby to źle wyglądało - przeciwnie, wszystkie zachowania i kwestie wydają się niewymuszone i będące na swoim miejscu.

I nie wiem, jaki tu wniosek napisać - może taki, że jest OK, ale zawsze może być lepiej.

Aha - nie wiem, czy nadal chcesz znać znaczenie wszystkich pojawiających się "obcych" terminów (...)

Nie no, w sumie to dobrze, że je tłumaczysz - lepiej się wtedy takie opowiadanie czyta.

W ogóle co do IV części - nie ukrywam, że do jej czytania zbierałem się długo, a i jak zacząłem, to po kilku linijkach dawałem sobie spokój. To tylko subiektywne odczucie: po prostu nie dość, że ten fragment jest w sumie bardzo długi, to jeszcze dotyczący wątku, który jakoś mniej polubiłem (jednak ta wielowątkowość ma swoje plusy ;]). No ale przebrnąłem przez całość i myślę, że jest całkiem w porządku. Do przedstawienia postaci nie mam zastrzeżeń, a i ten zwrot akcji pod koniec, jakby nad tym pomyśleć, mnie zaskoczył. Kolejna rzemieślnicza robota, mogę powiedzieć - mam tylko nadzieję, że od tego opowiadania nie odbiję się za szybko, bo już przy tej części jakoś trochę przestało mi się chcieć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chociaż taka narracja ma też swoje plusy - gdyby jedyny prowadzony wątek był śmiertelnie nudny, to nie byłoby innego ratunku, niż przedrzeć się przez niego. ;]

Tak, też to zauważyłem :chytry: . Nawet u takiej miernoty, jak "Najstarszy" imć Paoliniego (gdyby był tylko wątek Rorana, nie dałbym rady tego przeczytać).

O, to ciekawe. Wcześniej sobie wyobrażałem Sorevian - skoro to sci-fi - jako mniej więcej równych Terranom, jeśli chodzi o wysokość i gabaryty.

Hm, a co ma Sci-Fi do tego? Sorevianie są gadami, więc już sam ten fakt czyni ich silniejszymi (gady mają cztery razy silniejsze mięśnie, niż ssaki), a do tego wyewoluowali z drapieżników, które gołymi rękami (i pazurami) potrafiły zabić ofiarę. Wyewoluowali ponadto na świecie, gdzie jest ostra konkurencja - Sorev to planeta piękna i bujna, ale z morderczą fauną i florą. Trochę jak "avatarowa" Pandora.

Sorevianie, generalnie rzecz biorąc, są najlepszymi żołnierzami w moim uni, przez wzgląd na swoje naturalne przystosowania. Są nie tylko silni (i niełatwo się męczą), ale też proporcjonalnie do tej siły szybcy i obdarzeni znacznym refleksem. Do tego są odporni na obrażenia (przez co trudno ich zabić) i na rozmaite niepożądane czynniki, jak utrata krwi, zatrucie organizmu (w tym nawet upojenie alkoholowe czy odurzenie narkotykami). Na domiar złego niełatwo złamać ich morale, bo w ogniu walki popadają w rodzaj pierwotnego gniewu (który jest jednak w zbyt dużym "stężeniu" niebezpieczny - Sorevianin może dostać szału, a wtedy zapomina o szkoleniu i rzuca się z kłami i pazurami, niekoniecznie na faktycznego oponenta). Który to pierwotny gniew pobudza jeszcze gruczoły, jakie mają (tzw. gruczoły Daikena), a które wydzielają substancję podobną do adrenaliny, od której są jeszcze trochę silniejsze (acz ów efekt jest naprawdę wyraźnie zauważalny dopiero, kiedy dostaną owego "szału" - co pożądane nie jest). Po prostu - to urodzeni wojownicy. Którzy dodatkowo są poddawani w wojsku forsownemu szkoleniu. A w ramach ich sił zbrojnych występuje jeszcze naprawdę starannie selekcjonowana i szczególnie mordercza elita...

dla mnie te postacie po prostu... są. I niewiele ponad to. Nie żeby to źle wyglądało - przeciwnie, wszystkie zachowania i kwestie wydają się niewymuszone i będące na swoim miejscu.

To jest właśnie moja pięta Achillesowa. W tym konkretnym opowiadaniu z biegiem czasu przestawiam rozmaite rozterki postaci czy przyjmowane przez nich postawy, ale dopiero z czasem staje się to wyraźne.

Nie no, w sumie to dobrze, że je tłumaczysz - lepiej się wtedy takie opowiadanie czyta.

No, to się teraz zastanawiam, czy aby jednak znowu nie dać do tego opowiadania jakiegoś słownika. W poniżej zamieszczonym fragmencie, z kolei, pojawiają się nazwy rozmaitych formacji zbrojnych (niektóre z nich to właśnie owa elita). Więc skoro mam nadal tłumaczyć... a zresztą, na razie tylko pobieżnie istniejące soreviańskie formacje określę (jeśli będziesz chciał bardziej szczegółowe informacje na temat każdej, mogę ci je podać).

Milicja (oryg. "Marina") - to po prostu podstawowa formacja zbrojna, zwykli żołnierze

Strażnicy (oryg. "Raveni") - zaawansowana taktyczna formacja szturmowa, rekrutowane z weteranów oddziały specjalne

VRN (Vesali Rava Nigate - Siły Ochrony Ojczyzny) - elitarny odłam Milicji, specjalizujący się w działaniach obronnych

SNNTM (Severe Nivide Nigate Take Mafaze - Specjalnie Uprawnione Oddziały Anty-Terrorystyczne) - formacja składająca się po pierwsze z kadry agentów-detektywów, a po drugie ze zbrojnego ramienia w postaci komandosów, wyszkolonych do zadań specjalnych

Gwardia (oryg. "Zhelide") - no cóż, to po prostu gwardia. Elitarni żołnierze, stanowiący ostatnią linię obrony, stacjonujący na ogół na terytoriach uznawanych za szczególnie ważne.

Akirni (brak tłumaczenia) - elitarni soreviańscy superżołnierze. Są nafaszerowani cybernetycznymi implantami, przez co są bardziej morderczy jako żołnierze, dodatkowo noszą pancerze wspomagane, są wyposażeni w najbardziej niszczycielską broń, etc.

Genisivare (dosł. "Smocze Oczy") - organizacja nie należąca tak naprawdę do regularnych sił zbrojnych SVS (choć pozostająca na usługach rządu), a szkoląca profesjonalnych zabójców. Dzieli się na zakony, zwane gildiami.

Nadmienię jeszcze, że te formacje są podzielone na "stopnie". Strażnicy, VRN i SNNTM to formacje "drugiego stopnia", do których mogą wstąpić tylko weterani, którzy odsłużyli swoje w Milicji (na ogół dziesięć lat). Z kolei do pozostałych trzech formacji wstępują weterani formacji drugiego stopnia (przy czym w Genisivare są od tej reguły wyjątki - mogą przyjąć w swoje szeregi nawet młodego wojownika, jeśli testy wykażą, że ma wyjątkowy potencjał).

Kolejna rzemieślnicza robota, mogę powiedzieć - mam tylko nadzieję, że od tego opowiadania nie odbiję się za szybko, bo już przy tej części jakoś trochę przestało mi się chcieć...

No cóż, zobaczymy.

Po prawdzie, poprzedni fragment był długi, bo jest niejako efektem "fuzji" dwóch już nie istniejących rozdziałów. Pierwszy został skrytykowany na innym forum, więc napisałem go praktycznie od nowa i dodałem pewne motywy, które miały się znaleźć w drugim, późniejszym.

Następny kawałek... Khazei strikes back!

--------------------------------------------------------------

- V -

Khazei leżał na wznak. Choć powoli wracał do świadomości, oczy miał wciąż szczelnie zamknięte. Pozwalało mu to jeszcze przez jakiś czas wierzyć, że znajduje się tam, gdzie marzył, by się znaleźć ? w domu, z daleka od wojskowej rutyny, od której bardzo chciał ostatnimi miesiącami odpocząć.

Obrócił delikatnie głowę i nagle poczuł na niej nieznaczny uścisk. Nie wywoływał on dyskomfortu, niemniej był odczuwalny. Coraz bardziej odzyskując świadomość, Khazei odbierał kolejne bodźce, które powoli mu uprzytamniały, gdzie jest. Nie miał na sobie ubrania i leżał na twardym łóżku, pod cienkim przykryciem, a dobiegający jego czułych nozdrzy silny zapach środków farmaceutycznych momentalnie upewnił go co do wcześniejszych przypuszczeń, skutkiem czego nie był zaskoczony, kiedy otworzył oczy.

Znajdował się w lazarecie ? w bazie Panvera, jak domniemywał. Nie wiedział, jak długo tu leżał, ale podejrzewał, że musiało to trwać kilka godzin. Sala szpitalna była zapełniona rannymi, z których część zajmowała inne łóżka. Niektórzy, w szczególnie krytycznym stanie, byli podłączeni do aparatury awaryjnej.

Khazei ostrożnie spróbował podnieść się do pozycji siedzącej i odkrył, że ma założoną na głowę obejmę, podłączoną do jakiegoś urządzenia. W chwilę później zauważył go stojący nieopodal lekarz, który przechadzał się między łóżkami i obserwował pacjentów.

- No proszę, wreszcie się pan obudził ? rzekł, uśmiechając się serdecznie ? Spał pan dłużej, niż powinien.

- To znaczy ile? ? jęknął Khazei, siadając na łóżku

- Cóż, przynieśli pana tutaj wczoraj, w porze nuvere, a teraz jest następny dzień i zbliża się południe. Może zdąży pan na pemake.

- W imię Feomara ? oficer zrzucił z siebie cienką pościel, obracając się i dotykając stopami chłodnej podłogi

- Zanim jednak uda się pan do jadalni oficerskiej ? ciągnął medyk, podchodząc do Khazeia ? Powinien pan zgłosić się do mai karimo Kovena. Nalegał, aby się pan do niego zgłosił, jak już się pan ocknie. Zdaje się, że już wczoraj się tego domagał, ale był pan nieprzytomny. Przy okazji, porozmawia pan z mai shivarenem Saidenem.

- On tu jest? ? zapytał Khazei, podczas gdy lekarz przyglądał się uciskającej delikatnie jego głowę obejmie ? Koven?

- Jak najbardziej, panie? przepraszam najmocniej, zapomniałem imienia.

- Derian Khazei z Eskadry K ? odrzekł pilot ? Dywizjon 98. Mogę zapytać, co mi się właściwie stało przy lądowaniu?

- Tak, myślę, że już będzie w porządku ? rzekł medyk do siebie, zdejmując obejmę z głowy oficera, nim zwrócił się do niego z odpowiedzią ? Trochę się pan poturbował, ale nic poważnego. Może z wyjątkiem urazu głowy, ale już się tym zajęliśmy. Drobne pęknięcie czaszki.

- Mam nadzieję, że drobne ? mruknął Khazei ? Nie chciałbym przez to spędzić w łóżku kolejnych kilku dni.

Nie czekając na wyraźne zezwolenie od lekarza, wstał z łóżka, napinając i rozluźniając mięśnie, by sprawdzić, czy nie są obolałe. Wszystko jednak wskazywało na to, że jest w zupełnie dobrym stanie. Ponieważ nie miał na sobie ubrania, mógł przyjrzeć się własnej łuskowatej skórze w poszukiwaniu oznak zranienia, jednak nie znalazł takowych.

- Rozumiem, że chciałby pan szybko stąd odejść, i to się chwali, bo zwolni pan miejsce dla innych rannych ? oznajmił lekarz z rozbawieniem ? Ale może najpierw włożyłby pan mundur?

- Kombinezon pilota, który ze mnie ściągnęliście, raczej się nie nadaje do wizyty u mai shivarena ? zaoponował Khazei

- A brak ubrania się nadaje? ? parsknął medyk ? Co prawda nie mamy pod ręką pańskiego uniformu, więc ściągnęliśmy zapasowy. Jest w szafce, naprzeciwko pańskiego łóżka.

- Dziękuję za uprzejmość.

- Ależ nie ma żadnego problemu.

Z poczuciem, iż zmarnował w lazarecie niepotrzebnie dużo czasu, Khazei włożył na siebie świeży mundur deriana w rekordowym tempie. Uniform, jaki znalazł w szafce, był typu wyjściowego, w związku z czym wyglądał przesadnie elegancko, jak na obecne okoliczności, i miał niepotrzebnie uwydatnione dystynkcje, wskazujące na szlify oficerskie. Nie zważając na to, jaszczur stanął po enelicie u drzwi, kompletnie ubrany.

- Obawiam się, że nigdy tutaj nie byłem ? stwierdził rzeczowo, starając się mówić uprzejmie ? Może mi pan powiedzieć, gdzie mogę spotkać mai karimo Kovena?

- W tej chwili powinien przebywać w sali odpraw na naradzie ? odparł lekarz ? Później znajdzie go pan w jadalni oficerskiej na pemake, jeśli pan nie zdąży.

- Którędy do sali odpraw?

- W lewo korytarzem, windą na drugie piętro, później w głąb korytarza, aż do dużych, podwójnych drzwi. Są opisane, na pewno pan trafi.

- Dziękuję ? rzekł Khazei, zbierając się do wyjścia ? Chwała Feomarowi.

- Chwała Feomarowi ? dało się słyszeć odpowiedź, nim drzwi lazaretu zamknęły się za Khazeim

Jak oficer uświadomił sobie w chwilę później, w gruncie rzeczy chętniej udałby się od razu do jadalni ? czuł bowiem głód, na tyle silny, że budził jego instynkty drapieżnika. Niemniej uznał, że w tej chwili ważniejsze jest, aby jak najszybciej zameldował się dowódcy. Mógł przy okazji dowiedzieć się, jaka jest sytuacja, i co wydarzyło się w czasie, kiedy leżał nieprzytomny.

Budynek dowództwa lokalnej armii był surowy, lecz schludny ? zachowywał jednak cechy typowej dla soreviańskich obiektów wojskowych architektury, upodabniającej je nieco do świątyń Feomara. To sprawiało, że korytarze zdobiły gdzieniegdzie figury smoków, usytuowane przy drzwiach prowadzących do ważniejszych pomieszczeń, a niektóre konsole przypominały smocze paszcze. Podobne rozwiązania architektoniczne Sorevianie stosowali na swoich okrętach gwiezdnych, które, podobnie jak budynki wojskowe, miały co do jednego zbudowane w swych wnętrzach świątynie Feomara, wykonane z pietyzmem i zdobione statuami sivafarów, w tym Nevari oraz Shaveni, zasiadających u boku samego boga wojny, którego posąg, ustawiony przed ołtarzem, był zawsze największy ze wszystkich. W świątyniach takich soreviańscy wojownicy codziennie odprawiali wspólne modły, lecz Khazei przypuszczalnie spał, kiedy dzisiejsze miały miejsce w bazie Panvera.

Niemniej, smoczych symboli i figur było w tym budynku mniej, niż w odwiedzanych dotąd przez deriana obiektach wojskowych. Pomyślał, że to w gruncie rzeczy miła odmiana po zwyczajowym przepychu, kiedy minął dwa posągi smoków, strzegące wejścia do sali odpraw.

Wyglądało na to, że natrafił na sam środek zebrania wyższych rangą oficerów. Siedzieli oni wzdłuż długiego stołu, a przed nimi, na honorowym miejscu, zasiadał mai shivaren Saiden, z mai karimo Kovenem u boku. Dowódca tutejszej armii przemawiał właśnie do zebranych.

- Jak zapewne wiecie, Rada SVS została już zaalarmowana o inwazji na Ravaneri, jak również o podobnych atakach na Samaveri i Pamaneri oraz opanowaniu przestrzeni orbitalnych Khasari i Amenei. Ponieważ od dawna spodziewaliśmy się ataku ze strony Terran, interwencja powinna nastąpić w ciągu zaledwie? ? tu mai shivaren urwał, dostrzegłszy zakłopotanego Khazeia, który stał nieruchomo i nie był pewien, co powinien powiedzieć ? Derian Khazei, prawda? Niech pan zaczeka, może pan zostać w środku.

Oficer skinął głową, stając nieruchomo pod ścianą, i przysłuchując się dyskusji. Już to, co dotychczas usłyszał, wywoływało w nim niepokój. Dowiedział się bowiem, że nie tylko planeta Ravaneri została zaatakowana, i że inwazja nań jest jedynie częścią większej wrogiej operacji.

Chroń nas, Feomarze ? pomyślał błagalnie, słuchając jednocześnie Saidena.

- Jak już mówiłem, zanim przerwałem, w ciągu najdalej tygodnia siły interwencyjne, wysłane przez Radę SVS, powinny przybyć do systemu Ravaneri ? ciągnął mai shivaren ? Dwie osobne grupy pojawią się w Samaveri i Pamaneri. Khasari oraz Amenei, z racji faktu, że nie wylądowały na nich siły naziemne nieprzyjaciela, zajmiemy się w drugiej kolejności.

- Jak możemy oceniać naszą sytuację w samym rejonie Panvery, mai shivaren? ? głos zabrał jeden z obecnych oficerów, z dystynkcjami shivarena

- Jest trudna, ale jak najbardziej możliwa do opanowania ? odrzekł Saiden ? Działania wysłanych tutaj sił terrańskich zostały przeprowadzone zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Co prawda działa planetarne, które usiłują zniszczyć, są praktycznie bezużyteczne, ale oni o tym nie wiedzą. Musimy to wykorzystać i wykrwawić ich, jak tylko zdołamy. Dlatego skupiliśmy dostępne nam siły na obronie, i blokujemy im bezpośredni dostęp do naszej planetarnej artylerii.

- Mai shivaren, nasze siły są mocno uszczuplone ? rzekł inny oficer ? Dokonane przez nas oszacowania wskazują, że Terranie mogą mieć tylko w tym rejonie od półtora do dwóch milionów żołnierzy. My przeciwko temu możemy wystawić 24. Regiment stacjonujący w Panverze. Sto tysięcy wojowników.

- Liczba ta nie uwzględnia pułku Gwardii oraz trzech świątyń zabójców Genisivare ? wtrącił Koven ? O ile się nie mylę, to gildie Cieni, Szwadronu Śmierci i Skrwawionej Dłoni.

- Tak, tak ? potwierdził Saiden ? Niestety, większość lokalnych jednostek Strażników stacjonuje w garnizonie strzegącym baterii artylerii planetarnej. Są tam też rezerwy VRN, które możemy wezwać w krytycznej sytuacji. Pozostałe jednostki są zgromadzone w innych bazach osłaniających działa planetarne.

- Mai karimo Koven ? odezwał się shivaren, który pytał wcześniej o ogólną sytuację ? Za pozwoleniem, w jakim stanie jest lokalna flota?

- Niedysponowana ? odrzekł krótko mai karimo ? Nie możemy jej użyć do obrony orbity. Zniszczyli ciężkie krążowniki klasy Sivafar, ?Manurai? oraz ?Suvenai?. Pozostałe okręty są zbyt poważnie uszkodzone, by prowadzić jakiekolwiek działania. Nasza flota na Ravaneri jest wyłączona z walki. Zniszczyli też nasze siły myśliwskie ? co prawda część pilotów uratowała się, ale nie mamy już nowych maszyn

Słowa Kovena wzbudziły u Khazeia natychmiastowe wspomnienia minionej bitwy, oraz twarze towarzyszy broni, którzy weń uczestniczyli. Zaczął się zastanawiać, ilu z nich przeżyło i kto poległ.

- Dlatego będziemy musieli polegać przede wszystkim na armii lądowej ? oznajmił mai shivaren ? 24. Regiment Milicji pozostanie w Panverze i powstrzyma ataki wroga tak długo, jak będzie to możliwe. Ponieważ całe miasto jest zagrożone, będziemy musieli rozlokować dostępne nam siły, aby zapewnić maksymalne bezpieczeństwo cywilom. Uniknęliśmy już wstępnych ofiar, ewakuując mieszkańców z zewnętrznych dzielnic miasta i przemieszczając ich do centrum.

- Przy przewadze liczebnej przeciwnika w wysokości jeden do kilkunastu, nie zdołamy utrzymać Panvery na długo ? stwierdził pesymistycznie jeden z shivarenów ? Jeśli padnie obrona choćby w jednym punkcie, wróg pomaszeruje prosto do naszej baterii.

- Nie trzeba przekreślać naszych szans ? stwierdził Saiden z ostrożnym optymizmem ? Otrzymywałem raporty oficerów polowych z wczorajszych walk. Wszystko wskazuje na to, że nasi przeciwnicy są niekompetentni. Oddziałom Milicji, oraz wysłanym przez lokalną policję jednostkom specjalnym, udało się kilkakrotnie wciągnąć wroga w zasadzkę. Stosunek strat z dotychczasowych starć wynosi około jeden do pięciu. Na naszą korzyść.

Na dłuższą chwilę zaległa cisza, kiedy zebrani oficerowie przetrawiali słowa mai shivarena. Wyglądało na to, że w serca obecnych zaczynała wstępować nadzieja.

- Nie wyklucza to, rzecz jasna, że nasi wrogowie będą się uczyć na swoich własnych błędach ? ciągnął Saiden ? Niemniej, my również możemy analizować ich taktyki. Na chwilę obecną musimy utrzymać dotychczasowe linie obrony i skierować wszystkie rezerwy, jakie są dostępne w przydzielonych wam rewirach.

Khazei przestał słuchać mai shivarena, który przystąpił do wydawania swoim sztabowcom dyrektyw odnośnie obrony. Bardziej obchodziło go to, czego dowiedział się wcześniej ? flota soreviańska na Ravaneri była w opłakanym stanie, a większość jego towarzyszy przypuszczalnie nie żyła. Świadomość, że tak się stało, napawała go głębokim smutkiem.

Kiedy spotkanie wreszcie dobiegło końca, a shivarenowie zaczęli zrywać się z miejsc, Khazei ruszył się spod ściany i podszedł do Kovena, natychmiast salutując jemu oraz Saidenowi.

- Derian Khazei Kodene z Dywizjonu 98. melduje się, mai karimo, mai shivaren ? powiedział, stając na baczność ? Chwała Feomarowi.

- Chwała Feomarowi ? powtórzył spokojnie Saiden ? Spocznij, Khazei. Oczekiwałem, że się pan zjawi. Chciałbym pana zwymyślać za spowodowanie szkód w związku z pańskim przymusowym lądowaniem, bo wpłynęło do mnie kilka skarg z lokalnego dyrektoriatu na ten incydent?

- Czy komuś coś się stało? ? zapytał Khazei z niepokojem

- Na szczęście, nie ? odparł Saiden ? Ale uszkodzeniu uległa nawierzchnia drogi, oraz kilka naziemnych pojazdów cywilnych, które zmuszone były uciekać, żeby się z panem nie zderzyć. Niemniej, nie będę robił panu awantury o to, że usiłował pan ratować własne życie.

- Dziękuję, mai shivaren.

- W każdym razie ? kontynuował Saiden ? Ponieważ to nie ja jestem pańskim przełożonym, może zechce pan wysłuchać mai karimo Kovena.

Khazei odwrócił się w stronę oficera floty, zaniepokojony. Przeczuwał, że czekają na niego złe nowiny.

- To zapewne będzie dla pana ciężki cios ? stwierdził na wstępie Koven, upewniając deriana, że się nie mylił ? Ale z przykrością informuję, że nikt z Eskadry K nie przeżył. Jest pan jedynym ocalałym z tej jednostki.

Khazei miał wrażenie, jakby właśnie stoczył się w otchłań. Z początku świadomość, że ci, z którymi wspólnie służył, których tak dobrze znał, nie żyją, zdawała się do niego nie docierać. Zaraz jednak uprzytomnił sobie, że już nigdy więcej nich nie ujrzy. Tarame, Vama i inni ? wszyscy oni odeszli. Z najwyższym trudem się opanował, choć ręce same zacisnęły mu się w pięści, a gardło ścisnęło się. Miał wrażenie, że zaraz wyda z siebie mimowolnie skowyt rozpaczy.

- Co więcej ? ciągnął Koven ponurym głosem ? Choć jest pan jednym z ocalałych pilotów myśliwskich, nie możemy przydzielić panu nowej maszyny.

- Jak to, mai karimo? ? zapytał Khazei, z trudem panując nad głosem

- Brakuje nam myśliwców ? oznajmił oficer floty ? Nie możemy też liczyć w najbliższym czasie na dostawy.

- A co z garnizonem w bazie orbitalnej Hamai 13, mai karimo?

- Został zniszczony. Po tym, jak dzięki wsparciu artylerii planetarnej nieopodal Panvery rozproszyliśmy i w większości zniszczyliśmy awangardę przeciwnika, okupiając to utratą dwóch krążowników, do walki włączyły się inne okręty z wrogiej floty, unikając naszych dział. Flota nieprzyjaciela rozdzieliła się, a jedna z mniejszych grup zaatakowała i zniszczyła Hamai 13. Nie byliśmy w stanie temu zapobiec.

Khazei po raz kolejny z trudem nad sobą zapanował. Na Hamai 13 było bardzo wielu sivantien, jego pobratymców, których znał osobiście. Był to dla niego, po wieści o śmierci wszystkich towarzyszy z eskadry, kolejny cios. Poczucie głębokiej straty go przytłoczyło i nagle zaczął się dziwić, że jeszcze wczoraj w ogóle liczył na wzięcie udziału w walce z najeźdźcami.

- Oczywiście, kiedy tylko zjawią się posiłki, będziemy mogli liczyć na to, że zostaną nam dostarczone nowe środki ? ciągnął Koven, ale zdawało się to w ogóle nie docierać do świadomości Khazeia ? Ravaneri to w dużej mierze kolonia agrokulturowa, więc nie mamy tu do dyspozycji znaczącej mocy produkcyjnej? derian? ? oficer przerwał, obserwując pilota z uwagą i niepokojem

Khazei zacisnął pięści tak mocno, że pazury wbiły mu się w dłonie i popłynęła krew. Rozpacz powoli ustępowała, wypierana przez gniew i żądzę zemsty, które zdawały się go palić.

- Mai karimo, mai shivaren ? powiedział w końcu, wciąż z trudem panując nad głosem ? Chciałbym panów prosić o tymczasową zmianę mojego przydziału, jeśli tylko będzie to możliwe.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja od paru lat ( z przestojami ) pisze opowiadania. Kieruję się głównie ku tematyce horror/fantastyka choć zdarza mi się też napisać jakąs recenzję.

Jak ktoś chce poczytać to zapraszam na inkaustus.pl tam pod ksywką Jgbart publikuję swe dziełka:)

Heh... marzy mi się własna książka, ale czasu brak:(

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bazil - już bez odpisywania na tamte fragmenty powiem, że w końcu przeczytałem następny rozdział. W sumie jak już zmusiłem się do czytania, to nie było już tak źle. No ale muszę przy tym powiedzieć coś jeszcze: to, że do ostatnich rozdziałów musiałem już naprawdę solidnie się przymuszać, dało mi do zrozumienia, że powinienem zrezygnować z dalszej subskrypcji - i tak zrobię. Nie wiem, czy to dlatego, że to opowiadanie przestało być dla mnie interesujące, czy dlatego, że chwilowo czytanie i pisanie zbrzydło mi w ogóle, czy obydwa powody naraz - w każdym razie nie chcę już okłamywać ani Ciebie, ani siebie. Jak chcesz, to możesz wrzucać kolejne fragmenty, ale nie mogę dać żadnej gwarancji, że je przeczytam - a od października wcale nie będzie z tym lepiej. Życzę powodzenia przy pisaniu. :)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No ale muszę przy tym powiedzieć coś jeszcze: to, że do ostatnich rozdziałów musiałem już naprawdę solidnie się przymuszać, dało mi do zrozumienia, że powinienem zrezygnować z dalszej subskrypcji - i tak zrobię. Nie wiem, czy to dlatego, że to opowiadanie przestało być dla mnie interesujące, czy dlatego, że chwilowo czytanie i pisanie zbrzydło mi w ogóle, czy obydwa powody naraz - w każdym razie nie chcę już okłamywać ani Ciebie, ani siebie.

No cóż, trochę mnie taka reakcja martwi, bo nie wiem, co powinienem o tym myśleć - że słabo mi to w dalszym ciągu wychodzi i nie wciąga? Marzę mimo wszystko o podniesieniu swoich umiejętności do takiego poziomu, aby móc wydać własną książkę (a najlepiej kilka).

Można to z drugiej strony też interpretować w inszy sposób - skoro już po tym, jak się do tego zabrałeś, czytało ci się mimo wszystko gładko, to najwidoczniej jest nieźle, skoro to opowiadanko jest w stanie przezwyciężyć twoją niechęć (a propos - jest ona czymś konkretnym spowodowana?) do czytania :chytry: .

Życzę powodzenia przy pisaniu. :)

No dzięki, dzięki, dziękuję też za dotychczasowe komentarze, mimo wszystko. Dalsze fragmenty może będę zamieszczał - zależy to w dużej mierze od tego, czy ktoś inny będzie to czytał.

No dobra, to wrzucę jeszcze jeden fragment, póki co. Szkoda, że już najpewniej go nie skomentujesz, bo jest tu jedna w zamierzeniu humorystyczna, potencjalnie kontrowersyjna (chodzi o grę słów i to, w jaki sposób miałaby się przekładać na świat przedstawiony w utworze) wymiana zdań.

------------------------------------------------------------------

- VI -

- Sekira, zostaw go na chwilę ? dobiegł Soreviankę zza jej pleców głos Savakiego, który wychylił się przez framugę drzwi ? Pemake jest już na stole.

- Zaraz, chwila ? odparła jaszczurzyca niecierpliwie ? Sprawdzam, jak jego głowa.

Pokój, w którym obecnie przebywała Sekira, był wcześniej pusty, podobnie jak kilka innych pomieszczeń, które byłyby zamieszkiwane przez innych farmerów, gdyby ich skład personalny był większy. Ten właśnie pokój wybrano do umieszczenia w nim nieprzytomnego Terranina, który ich zaatakował.

Wczorajszy napastnik leżał nieruchomo na łóżku, odziany w użyczony mu strój z garderoby Browna, i oddychał miarowo, a obok niego siedziała Sekira, sprawdzając za pomocą ręcznego skanera stan czaszki człowieka. Już wczoraj opatrzyła mu głowę, jak również nastawiła zwichniętą rękę i zajęła się innymi ranami. Wstrzyknęła mu też szereg stymulantów, przyspieszających zachodzące naturalnie w organizmie procesy gojenia i odbudowy tkanek, skutkiem czego Terranin szybko powracał do zdrowia. Jego ręka była już niemal w pełni sprawna, choć aby mieć co do tego pewność, Sekira musiała poczekać, aż człowiek się obudzi i sam ją wypróbuje.

- No więc? ? zapytał Savaki, wciąż nie wychodząc z pokoju ? Co z jego głową?

- W porządku ? odrzekła Sorevianka, wstając na nogi ? Ale gdybym go uderzyła trochę mocniej, mógłby się już nigdy nie obudzić. Nie powinnam była wychodzić wczoraj z nerw. Opuściłam ścieżkę Feomara, ale przyzwyczajenia najwyraźniej pozostały.

- Nigdy nie stłumisz tego całkowicie, skoro nauczyłaś się z tym obcować.

- Może i tak ? Sekira westchnęła, kierując się w stronę drzwi ? Ale powinnam umieć też to kontrolować. Sęk w tym, że nie miałam możliwości się z tym oswoić. Miałam za mało czasu, i nigdy nie walczyłam na serio.

- Nie gadaj już o tym tyle. Chodź jeść.

Sorevianka udała się w ślad za bratem do dużego pokoju, gdzie rozegrała się wczoraj awantura, a gdzie obecnie wszyscy zebrali się na pemake ? obfity posiłek, spożywany w porze południowej. Stół był już zastawiony jedzeniem, i swoje miejsca zajmowali przy nim Brown, a także Gaston i Ezaken ? wciąż noszący opatrunki.

Sekira usiadła obok Savakiego, sięgając wysokim kubkiem do automatu wydającego gorące napoje, i nalała sobie nikedy ? otrzymywanego z nasion rośliny pnącej o tej samej nazwie wywaru, którego terrańskim odpowiednikiem była kawa.

- Macie coś nowego? ? zapytała, zanurzając w wonnym tłuszczu grubą kromkę hanakowego pieczywa ? Rozmawialiście z tymi z firmy?

- Trudno było się z nimi skontaktować ? stwierdził Brown, pociągnąwszy przed chwilą łyk nikedy ? Większość kanałów jest już zagłuszona przez Terran.

- Dziwne, że w ogóle dało radę z kimkolwiek się porozumieć ? skonstatował Ezaken, między kęsami pieczeni na hanakowym chlebie

- Kanały utajone są jeszcze dostępne ? odrzekł Paul ? Nie wiadomo tylko, na jak długo. A wracając do twojego pytania, Sekira, panowie z firmy podeszli na szczęście do sprawy w miarę rozsądnie.

- Frachtowiec nie zjawi się tutaj we wcześniej umówionym terminie ? wtrącił Gaston, smarując sobie grubo kromkę mięsno-jarzynową pastą

- Więc dlaczego tylko ?w miarę? rozsądnie? ? rzekła Sekira, nalewając sobie do głębokiego talerza lekkiej zupy, którą następnie zaczęła powoli jeść, przygryzając ociekającą tłuszczem pajdą

- Powiedzmy, że kiedy już wszystko ucichnie, odbiją sobie te braki w dostawach z nawiązką ? odparł Ezaken ? Zamiast jednego frachtowca, będzie ich kilka.

- Co oznacza, że nici z naszych wakacji ? wtrącił sardonicznie Savaki, nakładając sobie na talerz mięsno-warzywną sałatkę ? Już dziś wznawiamy robotę.

- Żeby ci kretyni mieli chociaż odrobinę pomyślunku ? mruknął Ezaken ? Zabrali nam Fletcher i Dakurego, i obiecali zastępstwo. Ale minęły już dwa tygodnie od czasu, kiedy ci nowi powinni byli się zjawić, i nadal ich nie widzę. W piątkę nie nadążamy. Ale oni i tak wymagają od nas regularnych dostaw.

- No coś ty, nie powinieneś narzekać ? powiedział Savaki z uśmiechem i ostentacyjnie pouczającym tonem ? Na Sorev wciąż panuje głód, wciąż potrzebują pomocy z kolonii, wciąż odczuwają reperkusje wojny sprzed pięćdziesięciu lat.

- Lepiej nie kracz ? odezwał się Brown, również się uśmiechając ? Bo jeszcze się okaże, jak przyjdą nowe wieści wraz z przylotem frachtowca, że jesteśmy już jedynymi ocalałymi ludźmi w ramach społeczeństwa SVS, bo Sorevianie na swojej rodzimej planecie już wszystkim pozostałym z tego głodu poodgryzali głowy.

Wszystkie trzy jaszczury obecne przy stole skrzywiły się z niesmakiem.

- Może byłaby to jakaś elementarna sprawiedliwość ? stwierdziła Sekira ? Tak w ramach rewanżu za?

- W imię Daeriona, tylko nie to ? przerwał Savaki, wyrzucając ramiona w powietrze

- Zmieńcie temat, do diabła ? mruknął Gaston

- Dobra, może trochę przegiąłem ? przyznał Brown

- I ja też ? powiedziała Sekira

- Hej ? odezwał się Ezaken z rzadko u siebie spotykanym uśmiechem ? Z pewnością nie będę miał nic przeciwko kolejnej rutynowej czynności, jaką odbywamy za trzy dni.

- Masz na myśli picie w ogóle, czy pijackie zawody? ? zapytała Sekira, spoglądając na Terran, którzy niedawno usiłowali bezskutecznie ją przepić

- Jedno i drugie ? odrzekł Ezaken

- Z tą drobną różnicą, że tym razem tak łatwo nie wymięknę ? Paul wyszczerzył zęby

- Taa, już ja to widzę ? Sekira roześmiała się ? Bez obrazy, ale jesteś tylko człowiekiem i mnie w tej konkurencji nie pokonasz.

- Popieram ? zgodził się Ezaken ? Czyli że tak naprawdę wszystko będzie po staremu.

- Tak, z tym drobnym wyjątkiem, że tym razem frachtowiec tego dnia nie przyleci ? dodał Savaki

- Co oznacza, że jeszcze mniej musimy się tym przejmować ? wtrącił Brown ? Teraz zaczynam doceniać, że mnie wcześniej wysłałeś do miasta po trunki, Savaki.

- Dlaczego?

- Jest wojna, zapomniałeś? ? człowiek wzruszył ramionami ? Nie chciałbym teraz wyjeżdżać do miasta, żeby się natknąć przy okazji na jakichś Terran, w typie tego psychola w pokoju obok.

- Racja, jakoś tak wyleciało mi z głowy ? odpowiedział Savaki ze słabo zagranym roztargnieniem i szerokim uśmiechem

- Żebyście się kiedyś nie przejechali na tych dowcipach ? burknęła Sekira, zanurzając w tłuszczu kolejną pajdę pieczywa ? Dopóki żadnego z tych z GTF tutaj nie ma, możecie tak gadać. Ale jak pojawi się ktoś poza naszym gościem, miny wam zrzedną.

- Ech, Sekira, ty to wiesz, jak schrzanić dobrą imprezę ? westchnął Brown ? Czasami jesteś w tym nawet lepsza, niż Ezaken. A teraz martwisz się niepotrzebnie na zapas, i każesz to robić także nam.

- Mówię wam tylko, żebyście tego nie lekceważyli. Bo później może wam przejść ochota do głupich żartów.

- Przestańcie wreszcie ? mruknął Gaston znad talerza ? Ta rozmowa już drugi raz idzie w złym kierunku.

- Dobra ? zagaił Ezaken ? To wymyśliliście może w międzyczasie jakieś zajęcie dla mnie?

- Co masz na myśli? ? zapytała Sekira, odstawiając pusty talerz i nakładając sobie na świeży sałatkę

- Może zapomnieliście, ale oni rozwalili tego satelitę w pył ? Ezaken rozłożył ręce w geście bezradności ? Mało brakowało, a rozwaliliby także mnie. Teraz nie mam już czego naprawiać, co mnie cieszy, bo zaczynałem mieć dość użerania się z tym złomem. Ale to oznacza, że będę siedział bezczynnie przez resztę tej wojny, jeśli czegoś nie wymyślicie.

- Coś się da załatwić ? oznajmił Savaki, dokładając sobie sałatki ? Skoro masz więcej czasu, może przyjrzysz się tym ustrojstwom z systemu irygacyjnego. Ostatnio ciągle?

W tym momencie Sorevianin urwał, usłyszawszy dźwięk dochodzący go zza pleców. Odwrócił się, co w ślad za nim uczyniła także Sekira, a i pozostali spojrzeli w tym samym kierunku. Znajdujące się w głębi korytarza drzwi, prowadzące do pokoju zajętego przez nieznajomego człowieka, otworzyły się, i natychmiast wytoczył się zza nich przybysz. Był już w pełni przytomny, choć wpadł na ścianę, wybiegając z pomieszczenia i odzyskując jeszcze równowagę. Szybkim krokiem podążył do dużego pokoju, gdzie wszyscy milczeli, wpatrując się w niego uważnie. Sam Terranin wyglądał na zdezorientowanego, jakby nie dowierzał temu, co widzi, i w jakim znalazł się położeniu.

Sekira wpatrywała się w niego, włożywszy sobie wcześniej do pyska resztę nasączonej tłuszczem pajdy hanakowego pieczywa, którą przeżuwała na tyle dokładnie, na ile pozwalało jej na to uzębienie złożone głównie z ostrych kłów. Wreszcie przełknęła i odezwała się w esperanto.

- No, proszę ? rzekła ironicznie, przerywając długotrwałą ciszę ? Widzieć cię w pionie to prawdziwy szok. Może zechcesz?

Urwała, widząc, jak Terranin, rzuciwszy jej tylko krótkie spojrzenie, wpadł do przedziału kuchennego obok dużego pokoju, i po chwili wyszedł z nożem w ręku.

- Nie ruszajcie się z miejsca ? powiedział wyraźnie zdenerwowanym tonem ? Nawet się nie ważcie.

Sekira westchnęła, wstając z siedziska. Dostrzegłszy to, człowiek zwrócił się do niej z nożem. Ręka dzierżąca ostrze drżała wyraźnie.

- Mówiłem, żeby go związać ? zawołał zza pleców Sorevianki Brown

- Zamknij się! ? warknęła Sekira przez ramię, po czym ponownie zwróciła się do nieznajomego z nożem ? Odłóż to ? nakazała, spokojnie, lecz z naciskiem

- Nie zbliżaj się! ? krzyknął Terranin

- Co chcesz tym zdziałać? ? rzekła Sorevianka, mówiąc wciąż spokojnie ? Wczorajsza porażka cię niczego nie nauczyła? Nie masz szans.

- Może przynajmniej ciebie zabiję, gadzino, jeśli tylko się zbliżysz ? człowiek zacisnął zęby w wyraźnej desperacji

- Sekira, może? ? odezwał się Savaki, ale siostra uciszyła go ruchem dłoni

- Odłóż to i usiądź ? nakazała ponownie ? Albo będę musiała zrobić ci krzywdę.

Terranin uśmiechnął się, a jego ruchy zdradzały determinację.

- Tylko spróbuj, gadzino ? rzekł wyzywająco

Z głębokim westchnieniem Sorevianka ruszyła w stronę człowieka, nie przyjmując nawet gardy. Napastnik uderzył nożem natychmiast, gdy znalazła się w jego zasięgu, stosując prosty zwód. Sekira nie dała się jednak zmylić, i odbiła rękę z nożem, drugim uderzeniem trafiając przeciwnika w twarz. Terranin aż się zatoczył i zrobił kilka kroków wstecz, ale to wcale nie ostudziło jego zapału i po chwili sam skoczył do przodu, tnąc nożem. Sorevianka odskoczyła do tyłu, unikając cięcia i nabierając dystansu, i kopnięciem wytrąciła mu broń z ręki. Zaraz potem, nie zmieniając nogi, uderzyła ponownie, tym razem w splot słoneczny, posyłając przeciwnika na ścianę. Ku jej zdumieniu, ten nie zrezygnował, teraz rzucając się na nią bez broni z desperackim okrzykiem. Sekira po prostu złapała go za nadgarstki, natychmiast go unieruchamiając, a następnie silnym kopnięciem i wyprowadzonym równocześnie z nim smagnięciem ogonem po łydkach, powaliła człowieka na kolana.

- Zrób to jeszcze raz ? warknęła, kucając przed nim i krzyżując mu unieruchomione ramiona na piersi, mimo jego wysiłków ? A przyłożę ci mocniej. Widzę już, że ciężko myślisz, ale może umiesz chociaż podjąć właściwą decyzję pomiędzy poturbowaniem, a pozostaniem w dobrej kondycji.

Terranin nic nie powiedział, tylko skinął głową, wziąwszy kilka głębokich wdechów. Sekira poderwała go na równe nogi gwałtownym ruchem.

- Podejdź i usiądź ? nakazała opanowanym, lecz stanowczym głosem ? Nie chciałabym cię przywiązać do krzesła, żeby cię uspokoić, ale wiedz, że to zrobię.

Człowiek z wyraźną rezygnacją ruszył w stronę stołu i zajął wolne miejsce. Wyglądał teraz na bardzo zaniepokojonego. Nie opuszczała go również wcześniejsza dezorientacja. Paul, który siedział najbliżej niego, wziął wolny kubek i napełnił go nikedą.

- Masz, wypij ? powiedział, podając ją nieznajomemu

- Pewnie zatrute ? mruknął człowiek do siebie pod nosem, ale zostało to usłyszane

- Gdybyśmy chcieli cię zabić, już dawno byśmy to zrobili ? warknęła Sekira, tracąc już powoli cierpliwość ? Opatrzyliśmy ci rany, choć mogliśmy cię zostawić, żebyś umarł, a ja nie skręciłam ci karku ani nie połamałam ci nóg, choć mogłabym to zrobić bez trudu. Przestań się zachowywać jak kretyn i napij się. A potem zjedz coś, bo po tym wszystkim powinieneś być głodny.

Terranin spojrzał na nią, a jego dezorientację powoli wypełniała niechętna akceptacja. Przyjął nikedę od Browna i pociągnął kilka łyków.

- Już się uspokoiłeś? ? zapytała Sekira, a kiedy człowiek przytaknął niepewnie, dodała ? Powiedz, jak się nazywasz.

- Porucznik? Ernest Richter ? odrzekł z ociąganiem, po czym dodał ? Skąd znasz esperanto?

- Dziwne pytanie, jak na początek ? zironizowała Sorevianka ? Mam na imię Sekira, i kiedyś szkoliłam się na wojowniczkę. Ponieważ wszyscy nastawialiśmy się na konflikt z wami, nie tylko ja uznałam, że warto znać język swojego wroga.

Richter skinął głową, ale nic nie powiedział.

- To są Savaki i Ezaken ? ciągnęła Sekira, wskazując na pozostałych, siedzących przy stole ? A to Paul Brown i Gaston Pioffet.

- Co to za jedni? ? mruknął Ernest, wskazując na dwóch pobratymców ? Dlaczego zdradzili GTF?

- Wcale jej nie zdradziliśmy, nigdy nawet nie mieliśmy z nią do czynienia! ? powiedział natychmiast Brown zapalczywie

- Dlaczego musisz pytać o rzeczy najmniej istotne? ? zapytała Sekira ze znużeniem, uspokajając Paula gestem ? Jak tutaj trafiłeś?

- Jestem? pilotem myśliwskim ? Richter wciąż mówił niepewnie, jak gdyby w każdej chwili oczekiwał, że Sorevianka zaciśnie szczęki na jego gardle ? Na orbicie była bitwa. Zestrzeliłem dwóch waszych, gadziny, ale trzeci zdołał mnie trafić. Rozbiłem się w okolicy, to działo się już blisko planety.

- Zatem jesteś po prostu żołnierzem ? stwierdziła Sekira ? Świetnie.

- A wy jesteście chyba farmerami ? orzekł Ernest ? Głupio mi, że wzięli mnie do niewoli cywile, przyznaję, ale mam nadzieję, że to nie potrwa długo, gadzino.

- Przestań już z tą gadziną, ssaku ? prychnęła Sorevianka, wyraźnie akcentując ostatnie słowo ? Mam na imię Sekira. A ty, o ile dobrze zapamiętałam, nazywasz się Ernest Richter.

- Taaak ? człowiek zgodził się przeciągle ? Sekira ? powtórzył, jak gdyby kpiąco, po czym dodał ? Czy to znaczy, że jesteś samicą?

Przy stole rozległ się śmiech, a jaszczurzyca zwęziła oczy z zażenowaniem. Po chwili przypomniała sobie, że ludzie z trudem rozróżniali płeć napotkanych Sorevian. Terraninowi, który widział ich po raz pierwszy w życiu, przychodziło to zapewne z wyjątkową trudnością.

- Tak, jestem ? odrzekła sarkastycznie ? Skoro wciąż nie jesteś zdolny do normalnej rozmowy, to może najpierw poczekamy, aż naprawdę ochłoniesz. Usiądź bliżej i zjedz coś. Obiecuję, że to nie trucizna.

Wciąż bez przekonania, Richter zbliżył się i ogarnął wzrokiem stół, obserwując z uwagą ustawione na nim potrawy. W końcu zdecydował się, i przysunął sobie sałatkę. Brown podłożył mu czysty talerz.

- Hodujemy inne zboża, niż wy ? powiedziała Sekira ? Ale pieczywo z hanake powinno ci pasować. Możesz wziąć do tego? jak to się nazywa? masło, tak jak Paul i Gaston, bo chyba nie będzie ci smakował ten tłuszcz, którego używamy my.

- Raczej na pewno ? wtrącił Brown ? Nie wiem, jak możecie to jeść.

- Wiem, mówiłeś to już chyba z pięćdziesiąt razy ? odparowała Sorevianka ironicznie

Ernest z całą pewnością nie mógł się przyzwyczaić do swojego obecnego położenia. Wciąż obserwował jedzące obok niego swój posiłek jaszczury, oraz usytuowanych po drugiej stronie stołu ludzi, i sprawiał wrażenie, jakby nie dowierzał temu, co się dzieje. Sam jadł powoli i jakby niechętnie.

Sekira, która zajęła już swoje dawne miejsce, spoglądała na niego z powątpiewaniem.

- Co z nim zrobimy? ? zapytał nagle Ezaken w strev, ze spojrzeniem skupionym na przybyszu, co nie uszło uwadze tego ostatniego

- No cóż ? podjęła Sorevianka ? Jest teraz, że tak powiem, naszym jeńcem. Sam to bardzo trafnie ujął.

- Więc co możemy w związku z tym zrobić? ? odezwał się Savaki, również patrząc na Richtera ? Zamknąć go na resztę wojny?

- Myślę, że po prostu zawiadomimy tych z armii o jego złapaniu ? podsunął Brown ? Zgarną go, kiedy będzie to możliwe, i pewnie umieszczą w jakimś obozie więziennym.

- Pewnie mu tam lepiej nie będzie, niż tu ? stwierdziła Sekira ? Ale zajmowanie się jeńcami wrogiej armii to nie nasza sprawa.

- O czym gadacie? ? odezwał się w końcu Ernest

- Dyskutujemy, jak cię zeżreć ? Sorevianka obnażyła kły, wiedząc doskonale, że budzą one u Terran instynktowny lęk, i wyobrażenia związane właśnie z pożeraniem ? Tylko żartuję. Po prostu stwierdzamy, że powinniśmy cię wydać wojskowym.

Richter zdążył zrobić się blady na twarzy, ale zaraz się opanował.

- Wy i poczucie humoru ? burknął ? To niewiarygodne.

- Nie ma się czego wstydzić, naprawdę ? oznajmiła Sekira wesoło ? Z tego, co wiem, w pierwszych dniach waszej inwazji na Sorev, my też podejrzewaliśmy, że nie macie poczucia humoru.

- Dobrze wiedzieć ? głos Ernesta był nieprzyjazny, i wcale mu się nie udzielał dobry nastrój pozostałych ? Jak rozumiem, to o wydaniu mnie wojskowym żartem nie było?

- Że jesteście bystrzy, to akurat wiedzieliśmy, chociaż czasem się co do tego myliliśmy ? stwierdziła Sorevianka, na co Paul i Gaston gruchnęli śmiechem ? A teraz zacznij wreszcie jeść, bo następny posiłek podajemy dopiero pod wieczór.

Sekira czekała pod drzwiami wieżyczki komunikacyjnej, przechadzając się tam i z powrotem z rosnącym zniecierpliwieniem. Pemake się skończyło, i powinni byli wkrótce po nim wznowić pracę, rozpoczętą wcześniej z samego rana i przerwaną na posiłek. Tymczasem mieli już ponad dwualitowe opóźnienie. Nikt dotąd nie opuścił domu ? podczas gdy Ezaken próbował skontaktować się z wojskowymi, Savaki i pozostali pilnowali Richtera, zaprowadzonego z powrotem do pokoju, który otrzymał.

Opóźnienie przedłużało się w miarę jak Ezaken spędzał kolejne enelity wewnątrz wieży komunikacyjnej, i Sekira, niecierpliwiąc się coraz bardziej, zaczęła powoli podejrzewać, że wobec zakłóceń powodowanych przez Terran, porozumienie się z jakąkolwiek placówką wojskową, bądź władzami w ogóle, jest niemożliwe.

Wreszcie drzwi, w pobliżu których przechadzała się jaszczurzyca, otworzyły się, i wyłonił się zza nich Ezaken.

- No i co? ? zapytała, kiedy inżynier zamknął za sobą drzwi ? Udało się? Rozmawiałeś z władzami?

- Tak, ale nie mam pomyślnych wieści ? odparł Ezaken

- To znaczy co? Nie przyjadą po tego Richtera?

- Nie w najbliższym czasie ? technik pokręcił głową ? Pogratulowali nam wzięcia jeńca i powiedzieli, że niestety nie mogą go zabrać.

- Powiedzieli, dlaczego? ? Sekira oparła ręce na biodrach

- Tak. Powiedzieli, że potrzebują teraz każdego żołnierza do odparcia przeważających sił wroga, i nie mogą ich odsyłać, żeby odbierali pojedynczego więźnia ? oznajmił Ezaken z wyraźną irytacją ? Polecili nam zatem trzymać go na razie pod strażą, i przedsięwziąć środki ostrożności.

Technik ruszył w głąb korytarza, kierując się w stronę pomieszczenia zajmowanego przez Ernesta. Sorevianka udała się w ślad za nim.

- Mam nadzieję, że im podziękowałeś za te miłe rady ? rzekła sarkastycznie ? Czy jest coś jeszcze?

- W pewnym sensie tak ? Ezaken wzruszył ramionami ? Powiedzieli, żebyśmy go traktowali zgodnie z naukami sivaronów, i w żadnym razie nie dręczyli.

- Ach, jaka szkoda ? zironizowała Sekira ? A już miałam ochotę stłuc go jeszcze raz ogonem.

- Nie pora na żarty ? upomniał ją technik ? Dopóki go nie zabiorą, a prędko to nie nastąpi, mamy na karku Terranina, którego nie powinniśmy mierzyć podobną miarą, co Paula i Gastona, i który jest gotów nas zamordować, kiedy tylko nadarzy mu się okazja.

- To tylko człowiek ? zawarczała Sorevianka ? Bez broni nam nie zagraża. Co prawda ja jestem wyszkolona, ale nawet ty i Savaki powinniście sobie z nim poradzić.

- Nie uczyli cię na tym twoim wojskowym szkoleniu, żeby ich nie lekceważyć?

- Uczyli. Ale w hipotetycznych sytuacjach ludzie byli z reguły uzbrojeni. Powtarzano nam, że w walce bez broni mają z nami nikłe szanse, bo są od nas o wiele słabsi.

Ezaken i Sekira przebyli duży pokój, uprzątnięty po posiłku, i po chwili znaleźli się przy pokoju Richtera, gdzie już na korytarzu spotkali Savakiego, Gastona i Browna.

- Czy z naszym gościem wszystko w porządku? ? zapytała Sorevianka już z daleka

- Na to wygląda ? odrzekł Savaki, podpierający ścianę naprzeciwko drzwi ? Siedzi na łóżku i gapi się na nas, jakbyśmy byli gotowi w każdej chwili go zabić.

- Mam dla was złe nowiny ? wtrącił Ezaken ? Ani wojsko, ani policja, nie zabiorą go stąd w najbliższym czasie. Mówiąc o najbliższym czasie, mam tu na myśli conajmniej kilka tygodni.

- No to pięknie ? Brown rozłożył bezradnie ręce ? Czyli będziemy siedzieli tyle czasu z tym psycholem na karku.

- A on będzie się okropnie nudził przez cały ten czas, biorąc pod uwagę, jak bardzo jest towarzyski ? dodał Gaston ironicznie

- Hmmm? ? zastanowiła się Sekira ? To jest myśl.

- Że niby co? ? Pioffet spojrzał na nią pytająco

- Mamy do wyboru ? rzekła Sorevianka ? Albo będziemy go tu zamykali na całe dnie, jak we wzorcowym więzieniu, i wypuszczali tylko na czas posiłków lub kiedy będzie chciał odwiedzić łazienkę? albo namówimy go, żeby chociaż pomógł nam w pracy.

Dopiero po dłuższej chwili pozostali zareagowali na ten pomysł.

- On? ? odezwał się w końcu Savaki, przerywając ciszę, jaka nastąpiła po słowach jego siostry ? Miałby nam pomóc?

- Do niektórych zadań by się nadał ? stwierdziła Sekira ? Mimo, że nie jest farmerem.

- Nie o to chodzi ? rzekł brat z powątpiewaniem ? Przebywanie blisko niego nie jest w pełni bezpieczne. Nie wspominając już o tym, że pracując, nie upilnujemy go i może nam po prostu zwiać. Dlaczego mielibyśmy mu zaufać na tyle, żeby mu coś powierzyć?

- Nawet jeśli teraz będzie to dla nas nie do przyjęcia, może z czasem się oswoi.

- Może ? wtrącił Brown ? Albo i nie. Słyszałem opowieści mojego dziadka, co wbijano o was wszystkim do głów w GTF. Jeśli tylko się okaże, że ten facet przyjął to sobie bardzo głęboko do serca, to swojego nastawienia nie zmieni.

- Przekreślać go też nie ma co. Zresztą, przecież daleko nie ucieknie, ani też nie zrobi nam krzywdy, jeśli każemy mu na przykład monitorować z budynku ten cholerny system irygacyjny, i zamkniemy go w pomieszczeniu. To jak będzie?

Sekira spojrzała po pozostałych. Pierwszy odezwał się Savaki.

- No, dobra ? westchnął ze znużeniem ? Pogadaj z nim o tym, tylko krótko. I zapytaj, czy w ogóle się na coś takiego pisze. Dopóki jest naszym więźniem, a nie wojskowych, nie chcę go do niczego zmuszać. Daerion by tego nie pochwalił.

- Jak mus, to mus ? odrzekła Sekira ? Idźcie już, pogadam z nim.

Wszyscy skinęli głowami i ruszyli w stronę wyjścia. Byli już ubrani w stroje robocze, nie zatrzymali się więc nawet na zmianę garderoby. Sorevianka tymczasem przekroczyła próg zajmowanego przez Richtera pokoju, spoglądając na jeńca.

Ernest siedział na łóżku z ponurą miną, a w chwili, kiedy Sekira weszła do środka, spojrzał na nią z niepokojem, jakby obawiając się ataku.

- Czego chcesz? ? zapytał niepewnie

- Wygląda na to, że posiedzisz tu jeszcze trochę ? odparła Sorevianka ? Jakieś kilka tygodni, jeśli faktycznie tylko tyle.

- Czyli że nie jadę do waszego obozu jenieckiego? ? Richter uniósł brwi ? No to chyba powinienem się cieszyć.

- Powinieneś ? skonstatowała Sekira ? Jeśli chcesz codziennie siedzieć w tym pokoju godzinami, zamknięty na całe dnie. Bo, co zapewne rozumiesz, nie ufamy ci na tyle, żeby cię wypuszczać.

- Mówisz, jakbyś miała dla mnie jakąś alternatywę.

- Bo tak jest.

Sorevianka zbliżyła się do niego, stając tuż przed łóżkiem.

- Masz do wyboru ? oświadczyła ? Albo to, o czym powiedziałam? albo zgodzisz się zabić czas, pomagając nam przy pracy.

- Zgodzę się? ? Terranin wyglądał na zdumionego, a jego głos był dziwnie kpiący ? Co, nie wykorzystacie tego, że jestem waszym jeńcem? Nie każecie mi po prostu tego zrobić?

- To niezgodne z tym, co głosi Daerion ? wyjaśniła spokojnie Sekira

- Kto? ? zapytał Richter ze zdziwieniem, ale jaszczurzyca zignorowała pytanie

- Zamiast tu gnić, możesz po prostu pracować z nami ? ciągnęła ? Znajdzie się coś w sam raz dla ciebie. Jedyny warunek to twoje przyrzeczenie, że nie będziesz próbował uciec, ani zrobić któremuś z nas krzywdy podczas pracy.

- Ty chyba sobie jaja robisz? ? mimo niepewności o swój los, Ernest zdołał się drwiąco uśmiechnąć

- Tylko sezonowo, jeśli znajdę partnera ? odparła Sekira zgryźliwie ? Rozumiem, że tego obiecać nie możesz?

Richter nie odpowiedział, ale to wystarczyło Soreviance.

- No, dobra ? stwierdziła, podchodząc do okna ? Może z czasem zmienisz zdanie.

Zbliżyła się do małego panelu, sterującego funkcjami szyb. Wyjęła go z ramy, w której był osadzony, biorąc go do ręki jak pilota.

- Czyli po prostu mnie tu zostawicie? ? rzekł Ernest ? Nie boisz się, że mogę po prostu uciec przez okno? To parter.

- Nie boję się ? Sekira wyszczerzyła zęby w uśmiechu ? Sam zobacz, dlaczego.

Nacisnęła guzik na pilocie, skierowawszy go wcześniej na okno. Sprawiło to, że po chwili zamknęły się na nim solidne osłony przeciwburzowe. Terranin zagapił się na nie ze zdumieniem.

- Nawet Sorevianin nie rozwali ich gołymi rękami, a co dopiero ty ? oznajmiła, nie przestając się uśmiechać, po czym zamachała pilotem ? A to maleństwo chyba na razie sobie zatrzymam. Miłego dnia.

Schowawszy małe urządzenie do kieszeni spodni, Sekira udała się w stronę drzwi. Po chwili stanęła w progu i ponownie spojrzała na człowieka.

- Jakby się okazało, że potwornie się nudziłeś ? powiedziała szyderczo ? Możemy ci następnym razem załatwić jakąś rozrywkę. Do zobaczenia na nuvere. Czyli, powiedzmy, na kolacji.

Wyszła na korytarz, zamykając drzwi i blokując je od zewnątrz.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(a propos - jest ona [niechęć do czytania - dop. KM] czymś konkretnym spowodowana?)

Myślę, że przesytem. ;) W te wakacje nadrabiam sobie kilka książek, odpisuję na sesje RPG (właściwie to na sesję...), czyta(łe)m Twoje opowiadanie i próbuję (próbowałem?) przy tym poprawiać własne - w sumie nie dziwne, że mój zapał do literatury znowu opadł... Twoje fragmenty IMO nie są złe, choć z rzeczy, nad którymi ewidentnie powinieneś popracować, wytknąłbym właśnie tylko charakterystykę postaci. (Czyli że jest za mało rozbudowana, przez co w sumie żadna z postaci się specjalnie nie wyróżnia). A dalej to już tylko gdzieniegdzie błędy interpunkcyjne ;] (a co do stylistyki - w V części widziałem jedno zdanie jakby z lekka za długie...). A co do mojej niechęci - weź jeszcze pod uwagę, że ja preferuję fantasy, a science fiction raczej unikam. Pozwolę Ci samemu wyciągnąć wnioski. :)

W każdym razie osobiście robię sobie przerwę. Nie chcę jednak robić żadnej nadziei, bo teraz nie mam chęci, a całkiem prawdopodobne jest, że od października nie będę miał i czasu. Mogę więc jedynie jeszcze raz życzyć powodzenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uff... Pora się pochwalić w nieco szerszym gronie.

Tak się złożyło, że w swoim krótkim życiu miałam dwa projekty związane z pisaniem (liczę tylko publikowane na tym forum). Poronione projekty, dodajmy.

Żaden nie został ukończony.

W tej chwili zaczęłam pisać coś nowego.

Tekst ma ambicje zostać powieścią, ale jeśli mi się ten zaszczytny cel nie powiedzie... cóż... Zostanie skrócić całość do rozmiarów opowiadania. Jeśli chodzi o ramy gatunkowe - trochę fantasy, szczypta horroru, kropelka romansu i nieco kryminału. I łyżeczka obyczajowej powieści.

Całość jest podzielona na rozdziały i publikowana na osobnym blogu. Linki do kolejnych rozdziałów i pliki .doc (do wydruku) można znaleźć na moim forumowym blogu (wraz z masą innego śmiecia i zapowiedziami kolejnych rozdziałów okraszonych informacją o opóźnieniach).

Na razie mam jeden ukończony rozdział, drugi w trakcie tworzenia i masę pomysłów, a sądząc po pozytywnym odezwie forumowiczów na pierwszy opublikowany kawałek tekstu - może mi się udać stworzyć coś ciekawego.

Ponieważ tekst liczy blisko 6 stron, nie będę kopiować go tu, ale wkleję link do samego rozdziału i wpisu na blogu:

Forumowy blog: 1 rozdział powieści

Blog: 1 rozdział powieści

Zachęcam do wytykania mi błędów i ogólnego komentowania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Knight Martius napisał:
A co do mojej niechęci - weź jeszcze pod uwagę, że ja preferuję fantasy, a science fiction raczej unikam. Pozwolę Ci samemu wyciągnąć wnioski. :)

Phew. Jakbym miał tak wyciągać raczej wygodne dla siebie wnioski, to muszę być niezły, skoro wszystkie warunki nie sprzyjały ci przy czytaniu moich wypocin, a jednak uznałeś je za strawne :chytry: . Jakbym miał sobie tak nie słodzić... cóż, nad postaciami muszę rzeczywiście popracować - to sam zresztą zauważyłem. Tyle że nie mam na razie dobrej na to recepty.

Aczkolwiek, ktoś inny na innym forum (również moje postacie krytykującym - ostrzej, niż ty), ostatnio napisane przeze mnie fragmenty (cały czas piszę to opowiadanie - powieść raczej - i zamieszczam napisane fragmenty gdzie indziej) skomentował tak, że Sekira i Richter wyglądają już naprawdę nieźle - i "żeby tylko każdy dostał tyle samo uwagi...".

No nic... chyba nie jest zabronione zamieszczanie kawałków w takiej częstotliwości, więc skoro jeszcze raz odpowiedziałeś, to jeszcze jeden fragment mogę bodaj wkleić, póki co.

Chociaż nie wiem teraz, czy się komuś nie narażę - w tym jest trochę wulgaryzmów. Gwiazdkuję je co prawda, ale w późniejszych kawałkach (z udziałem ludzkich żołnierzy - którzy przecież mają w zwyczaju rzucać mięsem) też będą się pojawiały. Nie wiem więc, czy będzie mi wolno zamieszczać dalej tekst w takiej postaci, czy nie (na innym forum, gdzie nawet gwiazdkować nie wolno, podmieniam te słowa na mniej wulgarne - chociaż kolorem zaznaczam, że chodziło w rzeczywistości o coś zdecydowanie mocniejszego).

------------------------------------------------------------

 

CIACH!
 
Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to może ja zadebiutuję na forum postem w tym temacie.

To nie jest całkiem moje opowiadanie, tworzyliśmy je w parę osób i daleko temu do końca.

Opowiadanie powstało na forum klasowym na n-k jak jeszcze byłem w gimnazjum i sprawiło nam dużo przyjemności.

Aha, poszczególne "podrozdziały" są oznaczone imieniem danej osoby, która aktualnie pisze. Ja to Sebastian.

Gorąco zapraszam do czytania:

ROZDZIAŁ I

(Maciek)

Mężczyzna leżał głęboko w lesie. Pod jego nogami walały się liście, które spadając z drzew zakryły również kałużę krwi wraz z ciałem, leżącym nieopodal. Z jego uda sterczał sztylet, bogato zdobiony, ale jakoś umknęło mu to w fali bólu spowodowanej jego wyciągnięciem. W powietrzu unosił się zapach krwi i zgnilizny. Uciskając ranę kawałkiem szmaty zrobionej na szybko z lnianego płaszcza, rozejrzał się po okolicy. Towarzyszyły mu jedynie zachmurzone niebo, drzewa, szumiący wiatr i smród. W głowie odezwał się pulsujący ból.

-Cholera! Znowu się zapiłem!

W karczmie panował normalny dla tego miejsca gwar. Silny aromat rozlewanego tu i ówdzie alkoholu docierał do nozdrzy Maćka, raniąc go równie mocno jak harmider. Przy ladzie stał opasły człowiek. Po zabrudzonym fartuchu i kuflach w rękach Maciej poznał, że to karczmarz. Kuśtykając podszedł do lady.

-Co podać? - rzekł karczmarz, podając ostatni kufel.

-Piwa.

-Tyle co zwykle?

-Tym razem kufel, śpieszy mi się.

Podając trunek - A dokąd tak prędko Panu trzeba, skoro czasu nawet na piwo brakuje?

-To nie twoja sprawa. - powiedział patrząc się na niego bez wyrazu, zresztą jego wzrok cały czas sprawiał wrażenie dziwnego.

-Nie moja. - odpowiedział uśmiechając się na silę.

Maciej zwilżył usta, po czym wykrzywił wargi w paskudnym grymasie, słyszał, że piwo w Pijanym Szczurze jest naprawdę paskudne, ale żeby aż tak, choć mógł być to również efekt uboczny z powodu wczorajszego dnia. Dziś nie było tam zbyt tłoczno, choć przy dzisiejszym "wyostrzonym słuchu" Maćka miał wrażenie, że było wręcz odwrotnie."Ta sama hołota, co wszędzie..." pomyślał robiąc kolejny, ostatni już łyk i złapał się za ranę pokonując ból.

-Powiedzcie mi karczmarzu dzieje się w mieście coś ciekawego?

-A... - karczmarz kichnął w ręce i wytarł wydzielinę w fartuch - Hlipp, dzieje się. Powiadają, że hrabiego Gerenda zabili i w mieście poszukuje się zbira jakiego. Ponoć psi syn udusił go i zakopał w lesie wczoraj w nocy. Ciało znaleźli dziś po południu. Hrabia bogato ubrany, został, ale sztylet rodowy morderca zabrał. Maciej otworzył szerzej oczy ,rękę zacisnął na kuflu, a na szyi pojawiła się żyła.

- Znaleźli drania?

- Jeszcze nie, ale bramy zamknęli i przeszukują całe miasto. - Karczmarz zmarszczył brwi - Coś się stało Panie, wyglądacie na zdenerwowanego?

- Miałem ciężki dzień... - uśmiechnął się w połowie, i pomyślał o ranie, z której krew zabarwiła już spodnie - Macie może pokój i wanienkę?

Ociekając wodą i na nowo uciskając ranę Maciej ubrał się w rzeczy, które znalazł w sąsiednim pokoju. Mokre długie włosy spiął w kuc, sztylet schował do nogawki buta, a miecz ukrył w ciemnym płaszczu. Kern było dużym miastem. Wiedział, że jeżeli szybko czegoś nie wymyśli może być z nim źle. Ucieczka przez miasto nie wchodzi w rachubę, rana i tak już spowalniała jego chód, a co dopiero bieg. Sprzedaż sztyletu jakiemukolwiek jubilerowi nie wchodzi w grę, pewnie każdy już wie o zabójstwie, zresztą zastanawiał się czy komukolwiek mógłby go sprzedać. Nagroda za dostarczenie go do paki była pewnie wyższa niż cena za głupi sztylet, nawet zdobiony zlotem, w końcu hrabia nie był

byle kim. Jakim cudem zdołał niepostrzeżenie, w pijanym widzie zabić tak ważną osobę. Tylko jedna odpowiedz przychodziła mu do głowy. "Ten gość musiał być tak pijany, że nie zauważył, że jestem facetem, ale skoro tak, jakim cudem wydostaliśmy się z miasta?". Każda odpowiedz budziła tylko więcej pytań. Wyjrzał przez okno. To co zobaczył ucieszyło go niezmiernie - "Tłok, najlepszy przyjaciel złodzieja".

*

(Jóżek)

Nadchodziła noc. Zamierzałem nie wjechać do miasta by nie robić zamieszania więc zostawiłem konia w pobliskiej farmie. Właściciel nie zadawał niepotrzebnych pytań, pewno i tak by nic nie zrozumiał. Głupkowaty wyraz jego twarzy nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że pieniądze przeznaczy na jakieś wino czy coś równie ambitnego. Przeczytałem jeszcze raz dany mi list - "Niepokoi nas obecna sytuacja. Ostatnio w Kern zabito hrabiego - nieistotne jakiego. Miał coś co chce mieć nasz klient a teraz ma to ktoś inny. Chodzi o jakiś sztylet, wiesz bogaci mają fioła na punkcie świecidełek. Wiem że to trochę gejowe, ale tak już jest. Teraz ma go jakiś Maciek. Nie wiemy o gościu

za dużo poza tym że ma słabość do tanich alkoholi i czarny płaszcz. W tłumie go nie dorwiesz, ale moi ludzie mają go na oku więc pierwsze co zrobisz to skontaktujesz się z nimi...". Większość ludzi nosi czarne płaszcze - pomyślałem - tak samo jak dużo pije." będą na Ciebie czekać około północy przy sklepie z damską odzieżą. Jest ich dwóch. Na

pewno rozpoznasz. Nagroda nie będzie byle jaka - ale o tym przekonasz się

później. XXX". Mój szef to idiota, ale co na to poradzę. Czas w drogę. Wiatr zawiał złowieszczo, brzmiało to jak groźba.

*

(Adrian)

Wtedy to Józko położył się wygodnie w rowie... Nie sprawiało mu to jakichś większych nieprzyjemności gryz był przyzwyczajony do takiego leżakowania. Gdy do północy zostało około pól piwa*, zza drzewa stojącego przy rowie wyjrzał księżyc i jego światło padło prosto na Józka. A księżyc był tego dnia całkowicie widoczny. Józko powstał z rowu, oddal mocz, wziął rzeczy i ruszył do wyznaczonego miejsca spotkania z tajemniczymi ludźmi. Dotarłszy do owego sklepu z bielizna przywitał się z i przedstawił tym ludziom. Jednym z nich był Adrian z Jemielnicy. Miał na plecach zarzucony tajemniczy plecak. Po krótkiej rozmowie wyjął z plecaka 3 butelki taniego wina, które zakupił w lokalnym sklepie monopolowym. Zaproponował aby je spożyć w celu orzeźwienia umysłu aby lepiej zastanowić się nad sprawa tajemniczego zabójstwa hrabiego. Oczywiście Józko nie odmówił... Miał on bowiem bardzo słabą wolę jeśli chodzi o powstrzymywanie się od trunków siarkowych. Wiec Adrian rozdał po jednej butelce każdemu. Gdy minęło około 800ml wina, towarzysze przeszli do sprawy. A dyskutowali bardzo długo... Po burzliwej wymianie zdań wszyscy trzej udali się spać gdyż zabrakło wina. O świcie Adrian udał się na swym czerwonym rowerze po kolejne butelki napoju bogów. Wróciwszy, kompani od flaszki już nie spali. Mając takie paliwo zaczęli kontynuować dyskusje z dnia poprzedniego, jednak zauważyli ze nic nie pamiętają wiec musieli zacząć od nowa.

-A więc Józku sprawa wygląda następująco: - rzekł Adrian - W Kern zabito

hrabiego. Był to sędziwy starzec, który posiadał tajemniczy sztylet. Tegoż hrabiego zamordował niejaki Maćko zwany Długowłosym, który skradł sztylet. Ustaliliśmy, iż prawdopodobnie nie wyjechał jeszcze z miasta gdyż został zraniony.

-Wiec być może znajduje się u jakiegoś lokalnego szamana aby się uleczyć lub po prostu znieczula swój ból wódą w miejskiej knajpie jak by to uczyniła większość. - dodał stojący obok wspólnik Adriana.

-Rozumiem, iż trzeba będzie zajrzeć do wszystkich szamanów oraz do knajpy.

-Nie będzie to takie proste gdyż miasto zostało zamknięte i bez listu poselskiego nie zostaniesz wpuszczony - rzekł Adrian, wyjmując z kieszeni jakąś kartkę.

-A jak wyglądać będzie z zapłatą?? - zapytał stanowczo Józef.

-Wszystko w swoim czasie. Masz tutaj rysopis niejakiego Maćka ?wręczył Józkowi zmięty skrawek papieru.

-Więc trzymajcie się chłopaki, muszę lecieć bo czasu mało a sprawa nie jest prosta.

-Czekaj!! Masz tu, przyda ci się w podróży -Rzekł Adrian wręczając browara Józkowi. Miał on bowiem w swym plecaku prawie zawsze jakieś piwo...

-Dzięki.. To ja udam się do fałszerza aby załatwić list poselski.

(*W tamtych czasach ludność nie znając innych technik określania czasu,

określała go szybkością wypicia piwa (półlitrowego). Jedno piwo [1p]

odpowiadało około 30 minutom. Inną, większą jednostką było 1 wino

(litrowe) [1w], które odpowiadało dzisiejszej godzinie. Obie te

jednostki zanajdowały sie w ówczesnym układzie SI.)

*

(Sebastian)

- Nienawidzę tłoków - powiedział Sebastian, który akurat znajdował się w ulicy targowej miasta Kern. Przebijał się przez tłumy ludzi, którzy chodzili od straganu do straganu w poszukiwaniu niepotrzebnych im rzeczy. ''Muszę zdobyć tę informację, żeby posunąć się o krok dalej w moich poszukiwaniach'' pomyślał po czym skierował rękę w stronę sakwy pełnej złota, która służyła za zapłatę za potrzebą mu informację. W momencie gdy jej dotknął wysunęła mu się z ręki. Odwrócił się i zobaczył pewnego osobnika z jego sakiewką w swojej ręce i przerażeniem w oczach, który odwrócił się na pięcie i czmychnął.

Sebastian udał się w pogoń za złodziejem. Zauważył, że uciekinier utyka na jednej nodze. '' Co za debil kradnie, gdy jest zraniony'' pomyślał i przyspieszył kroku. Z każdą chwilą był coraz bliżej złodzieja. Poruszał się z gracją pantery. W pewnym momencie skoczył w

przód i złapał złodzieja za kostki, który się wywalił z hukiem i wypuścił sakwę z ręki.

Usiadł na złodzieju, w jego ręce pojawił się sztylet, który przyłożył do gardła leżącego.

- Kim jesteś? Myślałeś, że ta kradzież ujdzie Ci płazem? ? zapytał.

- Nazywam się Maciek, jestem najlepszym złodziejem w południowej części kraju, ale niestety jak już pewnie zauważyłeś, nie jestem w pełni sił, bo jakiś pojebaniec wbił mi sztylet w udo.

- Sztylet? - zapytał z zainteresowaniem - A mógłbym go zobaczyć? -

zapytał.

- Nie ma mowy - odparł Maciek, ale gdy sztylet Sebastiana niemal wbijał mu się w gardło posłuchał swojego rozsądku i wyjął bogato zdobiony sztylet z buta. Na twarzy Sebastiana pojawiło się zainteresowanie i zdziwienie.

- Kto wbił Ci ten sztylet w udo?

- A co Ci do tego?

- To, że jeżeli mi nie powiesz, poderżnę Ci gardło. Maciek z lekkim przestrachem w oczach odparł:

- Nie mam pojęci a kto to zrobił, ponieważ akurat....... Spałem - skłamał.

Sebastian odjął sztylet od gardła Maćka, który zniknął z taką prędkością, z jaką się pokazał, po czym wstał, pozbierał monety, które wysypały się z sakwy, włożył je z powrotem, wstał i miał zamiar odejść.

- Dokąd się wybieracie? - zapytał Maciek.

- A co Cię to obchodzi?

- Ponieważ myślę, że nasze przeznaczenia się krzyżują w tym miejscu.

- Na jakiej podstawie tak sądzisz?

- Ponieważ można było wyczytać z Twojej twarzy, że tak jak ja szukasz właściciela tego sztyletu. - powiedział wstając i ocierając brudne ręce o spodnie. I chowając sztylet do buta.

- Może i masz rację... Może też nie... Powiadasz, że jesteś najlepszym złodziejem w tej części kraju?

- Z pewnością! - Odparł Maciek pełen dumy.

- Hmmm... - Sebastian się zamyślił - Może przyda mi się Twoja pomoc... - powiedział z zainteresowaniem patrząc na Maćka.

- Jesteś zainteresowany pomocą mi w mojej misji?

Maciek podszedł do Sebastiana i wyciągnął rękę.

- Jesteś równym gościem. Przepraszam za próbę kradzieży. Iii... Chętnie Ci pomogę...

Sebastian wyciągnął prawą rękę i Maćkowi zaraz wpadło w oko, że Sebastianowi brak środkowego palca.

- Nazywam się Sebastian, jestem asasynem na zlecenie osoby, której imienia zdradzić nie mogę - powiedział i uścisnął rękę Maćkowi.

- Powiedz... - zagadał Maciek - Lubisz piwo? -

- A kto piwa nie lubi? - Odparł ze śmiechem Sebastian

- A co powiesz, żebyśmy się udali do karczmy i wypili po kuflu, bo strasznie suszy mnie w gardle!

- Dobrze - powiedział Sebastian - Ale wpierw muszę odebrać pewną informację. Wskazał ręką na sakwę pełną złota.

- Rozumiem - Odparł Maciek, po czym udali się w stronę targowiska.

- Nie żyje - powiedział Sebastian odejmując rękę od gardła kupca.

- Kto mógł go zabić? - Powiedział Maciek spoglądając na bełt wystający z piersi kupca.

- Ktoś, kto nie chciał, żebyśmy otrzymali potrzebną nam informację - powiedział Sebastian, po czym wstał.

- Czyli... - zamyślił się Maciek - Mamy więcej pieniędzy na piwo?

- Tak - uśmiechnął się Sebastian - Mamy więcej pieniędzy na piwo.

Powolnym krokiem udali się w stronę najbliższej karczmy.

*

(Guziec)

Tymczasem w pewnym laboratorium w piwnicy mieszkania w dzielnicy handlowej Kern, Michał (zwany Guźcem) destylował nową porcję alkoholu. Nie był to zwykły alkohol, lecz potężny trunek zwany jabcokiem. "Jedna porcja na użytek własny, trzy do sprzedaży." Rzekł Michał sam do siebie i kontynuował: "Żeby tak sobie od gardła odbierać... Ten

ówczesny niby wolny rynek!" Po czym wyraził swoje niezadowolenie serią bluzgów na rządzących. "Ap ropo władzy - ostatnio sprawy mają coraz gorszy obrót. Kłótnie w

pałacu, kazirodcze związki, śmierć hrabiego. Dziwne, że sam jeszcze żyje, w końcu tyle wiem, a jestem przecież tylko zwykłym alchemikiem. Czy to moja wina, że tak ważne osoby zaopatrują się u mnie w przedni alkohol?" I tak przez całe popołudnie myślał Guziec.

Zbliżał się już wieczór. Robotnicy na zewnątrz zaczęli rozpalać latarnie. "Dobra, wystarczy na dzisiaj" stwierdził Michał i w tym samym momencie usłyszał, że ktoś wtargnął do jego mieszkania. Postanowił to sprawdzić. Zaczął powoli kierować swój ruch w stronę drzwi od

piwnicy. Uchylił je lekko i jednym okiem począł badać sytuacje.

Po jego mieszkaniu chodziło dwóch zakapturzonych gburów. "Czego do pioruna oni szukają w moim mieszkaniu?!" zaklnął Michał pod nosem. "Pomyślmy: jakie mam z nimi szanse? Dwóch na jednego, przy czym widzę, że jeden utyka. No nic, trzeba spróbować coś zdziałać."

Guziec wyszedł z piwnicy i rzucił się na jednego ze złodziei, tego który nie utykał. Podczas gdy się siłowali, drugi bandyta zaszedł Michała od tyłu i walnął go sporej wielkości kijem w łeb. Guziec padł jak długi i nic więcej nie pamiętał z tego wieczora.

Alchemik obudził się na krześle. Był związany, a przed nim siedziało dwóch zbirów, którzy obrobili mu ubiegłej nocy mieszkanie. U jednego z nich dostrzegł brak środkowego palca. "Czyżby to była moja zasługa? Zresztą nie ważne, bardziej mnie interesuje co teraz ze mną będzie."

*

(Józek)

"Zna się na ludzkich potrzebach ten Adrian" pomyślał Józek poprawiając butelkę w torbie. Był piękny poranek. Ptaszki śpiewały, słonko świeciło a owady bzykały się gdzieś z boku. Gdy zmierzał do miejsca pobytu fałszerza zauważył z przy drodze zegarynkę, a raczej zegarynka. Był to mężczyzna podeszłego wieku ubrany w stylu supermena, czyli majtki na spodnie. Odmierzał czas obowiązującą aktualnie metodą. Sprawdzała się tylko do południa gdyż potem zegaryniarze nie byli w stanie powiedzieć która godzina. W zasadzie nie byli w stanie nic powiedzieć. Wnioskując po jego posiniaczonej twarzy i grymasie twarzy Józef wyczytał, że musi być coś koło 11. "Dżentelmeni nie piją

Przed południem" - pomyślał - "ale frajerzy", po czym udał się do pobliskiego baru w celu wysłuchania obecnych wieści. Gdy wreszcie polano mu jego ulubiony bykobuj syberyjski wytężył słuch.

-Teraz każdy o tym mówi - powiedział krępy mężczyzna w czerwonej czapce - Ale ja tam nie wierze by ktoś go drapnął. Ciegi był jak cholera i sztylet by go nie zniszczył. Ale słyszeliście o jego babie?

Ta to była dijabeła w dopiero. Jak ryża żreć nie chciał to mu miotłą upychała, ha!

-Tia, hrabina to dopiero baba - dodał drugi, bez czapki - ale ma jeszcze inne oblicze. Wtedy to dopiero się z niej demon robi. Gadają, że garnkiem to nawet drzwi wyważyć potrafiła. Nie wierze, że hrabiego drapnął jakiś złodziejaszek. Józef smutkiem spojrzał w pusty kufel zdając sobie sprawę, że na więcej nie ma czasu. Udał się do fałszerza.

Fałszerz mieszkał w małej chatce przy drodze obok rzeczki.

-By Cie cholera wzięła mendo jedna! - krzyczała kobieta opuszczająca domek - Już ja Ci w rzyć coś wbije, oj zobaczysz - po czym udała się w kierunek przeciwny.

Gospodarz wychylił się przez drzwi i gestem ręki zaprosił Józefa do środka. Pokoik w którym się znaleźli był niewielki. Parę stołków, stół, barek i portret, który przekuł wzrok gościa fałszerza.

-Dziadek mój - powiedział urzędnik - on mnie nauczył fachu. Zabiły go schody. Ich było piętnaście a on sam i to jeszcze pijany. Ach tak, co Cie sprowadza do mnie?

-Słyszałem że Kern jest zamknięte a potrzeba mi się do środka dostać.

-Nie wiem czy jest to w mojej mocy ponie - i tu zamilkł. Józef trzymał w dłoni flaszkę trunku. Błysk oka i uśmiech fałszerza nie pozostawiał wątpliwości - Jednak będę w stanie.

Gdy już zakończył pisać dokumenty, przybijać pieczęcie i tym podobne sprawy Józek wręczył mu butelkę.

-Prosto z Jemielnicy - cieszył się śliniący się już urzędnik. Pożegnali się i Józef ruszył w dalszą drogę. Coś niepokoiło go w tym mieście. Było otwarte. "Kern to Kern, zamknięte czy nie" pomyślał " z tego co gadają mieścina dość duża a to na pospolite zadupie się

zapowiada". Wszedł do środka. Miał racje. To było Kem a nie Kern. Józef poczuł zapach tanich perfum gdy usłyszał chłopięco kobiecy głos.

- Szukasz czegoś? - odezwał się drobny chłopaczek. "Gej pewno" pomyślał Józef po czym odwrócił się "to nie gej, tylko zwykły pedał".

- Słyszałem, że tu w Kern jest barykada, ale nieważne. Szukam tego gościa - pokazał portret Maćka "Długowłosego"

- Nie widziałem kogoś takiego, ale... - stul się pomyleńcze - wtrącił się wielgachny facet odziany w szarą kurte - Nie radziłbym Ci się z nim rozmawiać - zwrócił się do Józefa

- Ostatnio takich tu dostatek. "Precz z kobietami niech żyje rękodzieło" tak mówili. I Patrzaj co się porobiło. To nie Kern - ciągnął dalej - ale drogi mi przez tamte strony. Jutro odjeżdżam. Jak kogoś ścigasz to nie ucieknie bo miasto jak powszechnie wiadomo zamknięte.

- Byłbym rad - uśmiechnął się - napijmy się co Ty na to? ? zapytał wielgachnego

- Z chęcią - odpowiedział - a jak Cię zwą?

- Józef - zmrużył oczy - jednak mówią też Masive. - po czym zasiedli w "Biegnącym łososiu"

*

(Maciek)

Było ciemno, a w samej piwnicy panował mrok. Potłuczone probówki, zlewki, zniszczona aparatura... to wszystko co zostało ze słynnego laboratorium. Choć całe pomieszczenie było stosunkowo nie duże, mieściło się w nim wiele szaf po brzegi wypełnionymi szkłem. Kamienne ściany, niegdyś suche i czyste, teraz wilgotne i pozbawione swojego

dawnego piękna. Podłoga była wyłożona dechami luźno poustawianymi obok

siebie, a na jej środku, przez malutką kratkę wydostawały się wszelkie wylane na nią płyny.

-Hraaaaaaapp - zakłócił ciszę Sebastian, który nieprzytomny i śliniący się siedział z założonymi rękami na krześle. Broda spoczywała na ramieniu.

-I on szie uwadża za asaszyna! - powiedział z trudem i jakby przez zęby Maciek - Gdyby nie moja nadluczka sziła i szpryt nigdy nie pokonał by techo grubasza!!!

Zachwiał się na nogach, a równowagę pomogła mu utrzymać jedynie ściana. Trzymając ją jedną ręką, starał się dotrzeć do Sebastiana siedzącego i chrapiącego na ławeczce przy samej ścianie, na wprost Michała. Choć dystans był niewielki przemierzenie go zajęło mu

Całkiem sporo czasu. Co parę kroków (jeżeli można to było nazwać krokami) zatrzymywał się i z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w swoje buty, brudne i oblepione liśćmi. Po jakimś czasie dotarł do Sebastiana. Nachylając się nisko na wysokości jego twarzy i stąpając z nogi na nogę, przyjrzał się kompanowi. Z otwartych ust dochodziło głośne chrapanie, a ślina, po kropelce... kap...kap...kap... kapała

wsiąkając w płaszcz. Dawka, którą Sebastian zażył poprzedniego dnia, pozwoliła mu jedynie na dojście do domu alchemika i ewentualne zahamowanie jego szarży (tzn. ruch ręką w jego kierunku, gdy ten rzucił się na jego w furii).

-Szpi szobie szmacznie... - powiedział maciek z uśmiechem, po czym usiadł obok niego ( bardziej siłą bezwładności niż własną).

Wszystko to obserwował Michał. Alchemik, do domu którego wtargnęli złodziej i zabójca. Zakneblowany siedział przywiązany do krzesła, zużywając każdą chwilę na przemyślenia, jak wybrnąć z tej sytuacji. Choć napastnicy byli niezdolni do jakichkolwiek działań wymagających ruchu i koordynacji, Michał nie był w stanie nic im zrobić.

-Kułwa... - powiedział przez knebel... Na jego oczach Maciej, powoli i delikatnie osunął się na ziemię.

-Coś ty mi zrobił zrobił... - powiedział z wolna Sebastian do Maćka, który powoli, aczkolwiek z postępami, podnosił się z ziemi.

-Eeeeuuueeee... - odparł nie do końca pewny prawdziwości swoich słów Maciek.

-Co my tu do diabła robimy... - wybełkotał Sebastian.

-To... chyba... piekło...

-W piekle nie cuchnie alkoholem... (zmysły Sebastiana były zmącone po ciężkiej nocy).

Pomieszczenie wyglądał tak samo jak wieczorem, pomijając żółtą i pełną

na wpół strawionego mięsa plamę między Maćkiem i Sebastianem.

-Ty - powiedział ten na ziemi - patrz! Co to za facet? -Nie mam pojęcia... Wyciągnij mu tę szmatę z gęby... Maciek wstał znacznie pewniej niż ostatniej nocy i wyciągnął knebel z

ust alchemika...

-(Słowa które wypowiedział alchemik był tak plugawe, że ich powtarzanie jest zbędne)

-Nam też miło pana poznać! - odparł Sebastian.

-Natychmiast mnie rozwiążcie!!!

-Myślę że to niemożliwe, skąd mamy wiedzieć, że możemy ci zaufać?

-(Kolejna seria przekleństw)

-Dosyć tego kim jesteś i co tu robisz? - wykrzyczał Maciek mrożąc oczy.

-Alchemikiem, do domu którego wtargnęliście poprzedniej nocy wy...

-Dobra oszczędź sobie...

-Sam sobie oszczędź ty Piworzłopie! Rozwiąż mnie to pokarze ci jak prawdziwy mężczyzna...

Przerwało im silne walenie w drzwi...

-Otwierać mówię. Mamy rozkaz przeszukać wszystkie domy! Nie będę wiecznie czekać!

-No to jesteśmy w d... - nie skończył Maciek.

-Twuuu - splunął Michał, niestety na własny kubrak - teraz już się z tego nie wywiniecie!

-Zamknij pysk wszarzu! - wrzasną Sebastian mocno poddenerwowany obecną sytuacją.

-Otwierać powiadam!

-Dobra to co robimy, wiejemy przez okno? - zaproponował Maciek.

-W takim stanie! A twoja noga?

-Cholera, racja! To może po prostu ogłuszymy tego kmiota i ukryjemy się? Potem cichcem opuścimy tę norę i... No przecież kanały! Ich sieć jest pod całym miastem! Na pewno są obstawione ale damy radę!

-Nigdzie się stąd nie wydostaniecie! Jak straż tu wejdzie to... O cholera będę ścigany za nielegalną destylację... (zresztą i tak całe laboratorium szlag trafił).

-Mam misję do wykonania...

-W takim razie zostań tu sobie i ściągnij na siebie całe miasto! Jak chcesz wykonać swoje zadanie skoro znajdujesz się w takiej sytuacji? Myślałem, że zabójcy działają po cichu, a nie ze strażą na karku, a poza tym mieliśmy działać razem! Wspólny interes mówi ci to coś? Nie wiem jak ty, ale ja chcę ochronić swój tyłek przed palem... Będąc ze mną skazujesz się na ten sam los...

-Za nielegalne pędzenie jabcoka obcinają ci... ? dodał Michał.

-To ostatnie ostrzeżenie! Otwierać drzwi, albo je wyważymy...

-Szefie może tam po prostu nikogo nie ma? - powiedział jeden z członków straży.

-Zamknąć się! I słuchać rozkazów!

-Przekonałeś mnie. A co robimy z tym gościem? Mam ochotę go zabić.

-Nie, nie czekajcie! Cenie sobie swoje życie, a zostanie tutaj to pewna śmierć! Nie zabijajcie mnie! Pewnie już wiecie, że robię świetny Jabcok! Świetny, najlepszy trunek jaki kiedykolwiek piliście! W obecnej sytuacji jestem w stanie wam wybaczyć, bo...

-Bo i tak nie masz wyboru. - wtrącił Maciek.

-Zgadza się. - zgodził się Alchemik.

-Nie lepiej go zabić! Będzie nas tylko spowalniał!

-Alkohol mnie nigdy nie spowalniał. - rzekł Maciek i zaczął odsłaniać kratkę w podłodze.

*

(Adrian)

Wtedy to jeden ze strażników kazał temu drugiemu aby ten wyważył drzwi. Ten mimo iż z zapałem się wziął do wykonywania rozkazu, wiele nie zdziałał. Okazało się bowiem ze poprzedniego dnia, z okazji otwarcia nowego monopolowego, pierwszych 10 klientów mogło się napierdolić do nieprzytomności. Jako ze człowiek ten nigdy nie marnował alkoholu i okazji do jego spożycia- pil ile mógł bo za darmo (oczywiście właściciel pil równo z wszystkimi). Wiec ten feralny dzień spowodował ze w żyłach strażnika płynęło i tu uwaga: 5 promili KRWI! Reszta to wóda. Za sprawa takiego toku wydarzeń strażnik co się zamachnął noga to nie trafiał i kopal w ścianę.

-Aaaaagencieee Adrian z powoduuu mej nie... nie... niedyspo... niedyspozytowaniaaaa, niee mogee wykonać rrrozkazu-rzekł, po czym runął na ziemie z braku sil jak długi..

-Agencie Piersiówka w trybie natychmiastowym pociągam pana do odpowiedzialności i informuje ze w związku z tym nie dostanie pan w tym miesiącu premii czyli nie zostaje pan zaproszony na comiesięczny maraton alkoholowy. I pamiętaj ze działamy w konspiracji i nie wyjawiaj naszych imion i nazwisk nadaremno.

-Dobrze agencie 0,7.

-No i żeby mi to było ostatni raz! Przecież mogą nas zdekonspirować!

-Yyyeeeaaaa...-wybełkotał.

-Zamknij ryj, czaisz! - rzekł agent 0,7 - Sam wyważę te drzwi.

Wiec agent zdjął swój plecak, w którym jak zwykle znajdowały się jakieś browary i zajął sie wyważaniem drzwi. -[beeep], przydał by się Józko, który zapierdoliłby w to z karata

- wykrzyczał. Wyważanie zajęło mu około pół piwa. W tym czasie drugi ze strażników

zdołał zmienić pozycje z leżącej na siedzącą.

-Ok. Drzwi wyważone. Strażniku proszę się przygotować do akcji

-Chwilaaa... -wypowiedział załamanym głosem.

Po chwili strażnicy weszli do mieszkania. pierwsze co zauważyły ich zmysły to wszechobecna won alkoholu, który dało się wyczuć w każdym zakątku mieszkania.

-Michale jest Pan postawiony zarzut nielegalnego pędzenia bimbru, oraz wytwarzania trunków wysokoprocentowych niekonwencjonalnymi metodami - głośno oświadczył agent 0,7.

-Debilu, przeciezzz w tym mieszkaniu nikogo nieee maaa - odrzekł

towarzysz.

-Musimy postępować zgodnie z procedurami.

-Dobra zmywaaajmy sieee juuz..

-Chwila! Mój czujny nos wykrył źródło owego zapachu. Strażnik zbliżył się do firany, za którą były małe drzwi. -Agencie Piersiówka, te drzwi prowadza do piwnicy, musimy tam zejść. Agent 0,7 zszedł pewnym, aczkolwiek lekko chwiejnym krokiem, natomiast agent Piersiówka pokonał 3 schody, a dalej się stoczył aż na sam dol. Piwnica, był to tylko 1 pokój, na środku którego stało krzesło z przywiązanym do niego właścicielem mieszkania.

-Agencie Piersiówka- odkneblowac go!

-Rrrrobi się- po krótkim mocowaniu się z sznurem udało mu się go zdjąć.

-Co tu się wydarzyło?-agent 0,7 zwrócił się do człowieka siedzącego na krześle.

-Napadli mnie jacyś zbóje!! Upili się po czym zwiali!! Byli tu aż do chwili kiedy zapukaliście do mieszkania!!

-Jak zwiali skoro staliśmy przed drzwiami??

-O! Tam! Jest kratka ściekowa! Zeszli nią do kanałów.

-Dobra, nimi zajmiemy się później. Panu jest postawiony zarzut nielegalnego pędzenia bimbru, oraz wytwarzania trunków wysokoprocentowych niekonwencjonalnymi metodami, za co grozi kara do 4 lat abstynencji oraz 2 lata sprzątania miasta z wymiocin pijaków. Ma pan prawo zachować milczenie lub przekazać nam metodę wytwarzania

słynnego "Jabcoka guźcoka".

-O nie! Co to to nie! Ta tajemnica jest pilnie strzeżona od pokoleń! Dzięki temu wyrobowi już wielu ludzi się schlało!

-Wiec musimy pana zabrać a mieszkanie rekwirujemy.

-Ale chwilka...

-Tak?

-Dostaniecie recepturę jeśli przyprowadzicie mi tych dwóch

chuliganów...

-Hm... A jak oni wyglądali?

-Jeden miał długie włosy, czarny płaszcz i utykał na jedna nogę.

Drugi natomiast był ubrany na różowo. Ale to nie był zwykły róż. To był oczojebny róż!! Na głowie miał założone jakieś uszy, jakby od królika, a na szyi założoną kokardę, jakby muszkę. Nie wiem o co w tym chodziło...

-Ten pierwszy to może być Macko, ten który ma sztylet, a ten drugi to

pewnie jakiś pedał -pomyślał Adrian.

-Panie, a gdzie tu może być najbliższe wyjście z tych kanałów?

-No prawdopodobnie obok zamku hrabiego. Hrabina często waliła takie stolce ze trzeba było cały czas kanały odtykać i czyścić! Ponoć wielu ludzi przy tej pracy zginęło na wskutek zatrucia metanem.

-Hm... To wyślemy tam Józka. On jest od brudnej roboty. My tylko zbieramy i przekazujemy mu informacje - znów pomyślał agent 0,7 po czym usiadł na stojącym obok pieńku, wyjął piwo ze swego plecaka, które począł z wolna spożywać.

-Przerwa w pracy się należy -rzekł do spoglądających ze zdziwieniem agenta Piersiówki i alchemika.

-Wiec co z ta receptura?

-Receptura będzie jak będą złoczyńcy!

-Nie zmienia to faktu jednak ze mieszkanie to zostaje zarekwirowane - oświadczył strażnik, który już widział w tymże mieszkaniu swoja bimbrownie

-Ale...-odparł alchemik.

-Nie ma żadnego ale. Co po fakcie to po fakcie.

Po spożyciu piwa alchemik został rozwiązany i obaj z agentem 0,7 wynieśli agenta Piersiówkę, gdyż ten nie potrafił wydostać się z piwnicy.

-Alchemiku ogarnijcie to mieszkanie. Za 7 dni należy się wyeksmitować. A chuliganów dostarczymy najprędzej jak się da. Aha i dajcie mi jeszcze kilka butelek "Jabcoka guźcoka" bo podobno najlepszy jabcok w okolicy.

Alchemik wykonał rozkaz, a strażnicy wyszli.

*

(Niestety Adriam tu z lekka spierdolił, bo Guziec poszedł ze mną i Sebastianem. Ale powiedzmy, że nie poszedł, bo Sebastian się uparł. Po tym jak strażnicy odeszli, my wyszliśmy z kanałów, ogłuszyliśmy Guźca i uciekliśmy razem z nim, przez kratę kanalizacyjną. Czyli przekonałem Sebola, że alchemik, który umie pędzić dobry bimber to jednak dobry towarzysz) ? Maciek.

PS: Z tym królikiem, to dojebałeś ;].

*

(Chyba Guziec, albo Ja, z resztą wprowadziłem modyfikacje ? drobniutkie, by jakaś zgodność z resztą była :P ? oryginał macie na forum NK)

Alchemik leżał. Głowa pulsowała bólem. Nie pamiętał już czy było to spowodowane ciosem w głowę, czy też kolejnym nadmiernym badaniu otrzymanych substratów destylacji. Teraz jednak znajdował się w wilgotnym, mrocznym i śmierdzącym miejscu. "Nawet w mojej pracowni tak nie capiło" stwierdził pod nosem. Powoli zaczął się podnosić, aż wreszcie usiadł.

- Wreszcie się obudził. - usłyszał głos, który gdzieś już słyszał.

- Kto tam? - odparł.

- Jam jest Maciej, zwany Długowłosym, a to jest Sebastian. Więcej ci nie powiemy.

Michał odnalazł w ciemnościach postacie, w których towarzystwie się znajdował. Rozpoznał ich od razu.

- Wy szumowiny niedołężne! Patafiany! Szumowiny, wy! Jak możecie tu siedzieć przy mnie po tym co zrobiliście z moim domem i piękną pracownia?! Zaraz się wam odpłacę!

Czekaj! Wyjaśnimy ci wszystko! - uspokoił Guźca Maciej.

- Ja wam dam poczekaj! - w tym momencie Michał zorientował się, że ma związane stopy. - Rozwiążcie mnie, gnidy!

- Dobrze, że go jednak związaliśmy. - ocenił szeptem Sebastian, który do tej pory siedział cicho.

- Słuchaj. - zaczął ten zwany Długowłosym. - To nie jest tak jak ci się wydaje. Opowiem ci jak to było naprawdę. Otóż, prawda jest to, że wtargnęliśmy do twojego domu, prawda jest też, że trochę Ci ją też zdewastowaliśmy, ale uratowaliśmy ci zadek.

- Zniszczyliście dorobek mojego życia. Tak czy tak zapłacicie mi za to. - przerwał mu alchemik.

- Mówiłem, żeby go nie brać. - powiedział z zażenowaniem Sebastian.

- Cicho, Seba. - odparł do kompana i począł dalej próbować dogadać się z krzykaczem.

- Gdy byliśmy u Ciebie, przywaliłem Ci ostro w łeb, bo się na nas rzuciłeś. No i jak ci tak przywaliłem to zemdlałeś. Wzięliśmy cię do tej twojej piwnicy i chcieliśmy poczekać, aż się ockniesz i będziemy Ci mogli parę pytań zadać, ale w międzyczasie pokusa nas wzięła i wypiliśmy po jednej flaszce twojego słynnego Jabcoka i zaczęliśmy pić.

- Do pioruna! Nie dość, że pracownie mi rozwalili to jeszcze pili moje osobiste zasoby! Jak ja was zaraz... - jednak nie dokończył, gdyż knebel trafił w jego usta.

- Dzięki Seba. Będzie trochę spokoju. - Maciek wzdychnął - A ty mnie dalej słuchaj. Schlaliśmy się ostro; trzeba przyznać, że dobry trunek robisz, to tak prywatnie. To jak się tak dochodziliśmy do siebie powoli, ktoś zaczął walić do twoich drzwi. Krzyczeli, że mają nakaz rewizji, że coś ci tam grozi. My ukryliśmy się w kanałach, a strażnicy gadali z tobą, to pewnie pamiętasz, coś o eksmisji. Ty się zgodziłeś, ale prawda jest taka, że za tydzień zostaniesz uwięziony w lochach zamkowych i będziesz pędził Jabole, dla samego króla. Pewnie jesteś ciekaw, czemu tu jesteś. Mamy swoje powody, żebyś żył, więc ogłuszyliśmy cie i zabraliśmy ze sobą, jak strażnicy już sobie poszli. Teraz jesteś tutaj. To Ci powinno wystarczyć. A teraz dam ci 20 minut, żebyś jeszcze ochłonął.

Minuty upływały upiornie powoli. Szlak mógłbym trafić. Alchemik wydawał się pogodzić ze swoją sytuacją i wyglądało, że się już uspokoił. W końcu Maciej podszedł do Michała i uwolnił ze sznurów i knebla.

- I jak? Będziesz już spokojny? - spytał wpatrując się przenikliwym wzrokiem.

- Tak, ale zapłacicie mi jeszcze za to wszystko.

- Tak, tak, oczywiście. Chcesz się jeszcze czymś z nami podzielić?

- Taaa... Mimo wszystko pogodziłem się z całą tą sytuacją już po fakcie. Ale i tak jesteście mi coś winni, za uratowanie [beeep]. Zmyliłem tropy i powiedziałem strażnikom, że twój śmieszny przyjaciel był przebrany za różowego królika i wyglądał jak pedał. - Stwierdził Guziec, po czymparsknął śmiechem.

Nagle alchemik poczuł ból z tyłu głowy i upadł momentalnie.

- Seba! Czemuś go walnął?

- Zasłużył. Poza tym strasznie mnie irytuje. To co teraz robimy?

- Czekamy, aż się ocknie i ruszamy dalej.

*

(Józek)

Mijając kolejnego zegaryniarza wyczytał, że musi być już po 14. Droga była równa w tych zakątkach królestwa. Cieszyło to Józefa. Rzucanie skondensowanego wina z mięsem, serem, chlebem i wieloma innymi rzeczami naraz nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy.

- A gęsiego nie pij nigdy - opowiadał wielgachny - Znajomy raz po tym

obudził się obok bardzo brzydkiej baby. A może i nawet faceta.

- A słyszałem, że tu jakiś konkurs o księżniczkę jest? - zapytał go Józef.

- Oj jest tak stara formuła, że nawet księżniczka się starzeje. Na wiosnę mężczyźni zbierają niby to kwiatki by wieniec piękny dla pani zrobić. I kończy się albo że się pozarzynają a bandyci niedobitki okradną albo że robią wielką kupkę z kwiatów. Kwiaty suszą, na kwiatki idzie drewno a jak się wszystko podpali to i kiełbaski. I jeszcze

piwo, dużo piwa. Rano nie pamiętają, po co przyszli, więc rozchodzą się do chat i wracają za wiosne. W oddali było widać już mury miasta. Ludzie przechadzali się tu i ówdzie, ptaszki śpiewały, baby wrzeszczały. Na mównicy stał herold a obok niego zbierali się ludzie. Ubranie jego budziło obawy Józefa. Albowiem był podobnie ubrany do młodzieńca z Kern. Tylko znacznie bardziej bogato. Aksamitna różowa, niebieskie obcisłe gacie i

kapelusik z piórkiem. Streszczając gej.

Przy bramie zatrzymali wóz strażnicy.

-Co tam wieziecie mości panowie. I przepustki poproszę ? powiedział brzydki strażnik trzymając cały czas rękę na mieczu.

-Sok z banana - powiedział wielgachny okazując swoją przepustkę

-Sok z banana? - zdziwił się strażnik sprawdzając dokument ? A skosztować dacie to panie?

-Oczywiście, że tak - odrzekł wielgachny, po czym udał się na tyły

wozu. W międzyczasie strażnik sprawdzając przepustkę Jozefa uśmiechnął się paskudnie, ale nic nie powiedział. Właściciel wozu wrócił z dwoma kubkami które wręczył strażnikom.

-Fuj obrzydlistwo - odrzekł strażnik plując i wylewając zawartość kubka - Możecie jechać? - dodał.

-Wio banan! - Zawył wielgachny. Miasto tętniło życiem. W większości starym życiem albowiem na ulicach poruszali się głównie dziady i wielkie złe baby narzekające. Józef pożegnał się z wielgachnym.

Dostał butelkę soku z banana.

-Tylko wrogom dolewać - zastrzegał - i nie za dużo bo smak wyłapią. Z drugiej jednak strony dobre do przesłuchań - uśmiechnął się paskudnie

- Wio banan! - krzyknął i pojechał machając.

- Psst - usłyszał Józef. Dochodziło to z ciemnego zaułka. Zauważył znajomą twarz. Posłaniec, agent i szpieg królewski z plecakiem.

-Chodź jest sprawa. Trochę się poróżniło, ale nie możemy tu o tym pogadać. Najlepiej będzie, gdy dowiesz się na miejscu ? powiedział Adrian i udali się do laboratorium. Brud i nieporządek był u każdego alchemika. Ale sprawne oko najemnika natychmiast wychwyciło kałużę na wpół strawionego mięsa między dwoma stołkami. W środku kałuży

Leżał długi czarny włos.

-Ktoś go wspiera - powiedział Adrian, po czym dodał - i to nie byle

kto. Jeden jego ślad w całym domu. Albo morderca albo ninja.

*

(Sebastian)

-Idę! Dłużej już nie usiedzę. [beeep] mi zdrętwiała od tego siedzenia i czekania aż się ocknie! - krzyknął Sebastian.

- Spokojnie - odparł Maciek - powinien się zaraz ocknąć.

- Zaraz...??!! - powiedział wzburzony, po czym wziął w swą dłoń kij leżący na ziemi i przywalił Michałowi w sam środek czoła -Teraz tak szybko się nie obudzi.

-Czyś ty już do reszty oszalał? - wzburzył się Maciek - Po co Ci to było?

- Ponieważ mamy czas, żeby iść się upić i obgadać naszą sytuację, kiedy on sobie smacznie śpi - z uśmiechem popatrzył na rosnącego powoli guza na głowie Michała.

- Hmmm... Niezły pomysł - powiedział z uśmiechem Maciek po czym udał się w stronę wyjścia. Sebastian podążył za nim.

- Tak więc co z nim robimy? - zapytał Maciek po czwartym kuflu piwa i długiej rozmowie.

- Nie wiem - Odpowiedział Sebastian, który akurat pokazał ręką, że chce jeszcze dwa browce - może go tam po prostu zostawimy aż go ktoś znajdzie?

- Nie... Nie jesteśmy sadystami, a Jakocka to on pędzić umie. Szkoda talentu.

- Masz rację - odparł Sebastian zamyślony. W tym samym czasie do stolika podszedł pewien dziwny osobnik przebrany za starca. Maciek dałby się nabrać na przebranie gdyby nie fakt, że przebieraniec na moment odciągnął swą długą, sztuczną brodę od twarzy. Sebastian z uśmiechem na twarzy przywitał przybysza.

- Witaj Yd'ecie! Napijesz się? - zapytał i zrobił miejsce na ławce.

- Nie Cart, nie mogę... Jestem tutaj tylko po to, żeby dać Ci to... - wręczył mu pismo po czym odszedł. Maciek przyglądał się całemu zdarzeniu ze zdziwieniem na twarzy.

- Cart? - Popatrzył na niego ze zdziwieniem - A nie Seba czasem? -

warknął.

- Nooo... Jestem asasynem, chyba nie myślałeś, że zdradzę Ci swoje

prawdziwe imię?!

- Ehhh... Dobra zapomnij... Co to za pismo, co trzymasz w tej ręce?

- Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że kolejne zlecenie... - Po czym przerwał pieczęć, rozwinął zwój. Na zwoju podane było tylko imię:

''Maciej Długowłosy''.

- I co tam pisze? - Zapytał z zainteresowaniem Maciek

- Nic... - Odparł Cart, po czym zwinął zwój i go podpalił.

- Jak to nic do jasnej cholery? Przecież jakby nic nie pisało to by Ci go nie przynosili! - warknął rozeźlony Maciek.

- Po prostu nie twój [beeep] interes! - Wstał wkurzony, przewrócił stolik i udał się w stronę wyjścia.

- Dokąd idziesz? - zawołał za nim Maciek

- Muszę coś przemyśleć - Powiedział Cart po czym dodał ? Do zobaczenia towarzyszu - I zniknął.

*

(Guziec)

Głowa pulsowała bólem. "Znowu. Niech ich szlak! Co to ja jestem worek do bicia?" zaklnął na głos alchemik. Znowu leżał w cuchnących lochach. Wstał, rozejrzał się, ale tym razem nikogo nie zauważył. "No pięknie. Najpierw mówią, że mi pomogą czy coś, a teraz mnie samego zostawili. A niech ich piekło pochłonie!" takimi słowy wyraził swoje zirytowanie. "Niech się chędożą. Spadam stąd i miejmy nadzieje, żeby nasze

Ścieżki się więcej nie spotkały..." Ruszył w poszukiwaniu wyjścia.

*

(Sebastian)

?Dlaczego akurat on?!'' Ta myśl prześladowała Carta od czasu jak opuścił karczmę. Popatrzył w dół na ludzi którzy żyli swoje codzienne życie. Widział kowala, który wykuwa miecze, przechodniów, którzy szli bez celu do przodu, dzieci, które beztrosko się bawiły i wszystko obserwującą straż. Później wejrzał za siebie i popatrzył na dzwon kościelny, który wisiał za jego plecami. ''Chyba zaraz będzie msza, lepiej jak wejdę nieco wyżej'' Po czym wspiął się od krzyż, który był najwyższym punktem w mieście i się o niego oparł plecami. Siedział tam do wieczora i myślał co zrobić. '' Muszę to wyjaśnić'' pomyślał w

końcu, po czym skoczył w dół, gdzie znajdował się wóz ze słomą, wygrzebał się z niego i udał do bramy głównej miasta.

-Jedziemy do naszego domu - powiedział do swojego karego rumaka, gdy słudzy go siodłali. Gdy skończyli rzucił im w ręce po srebrniku, wsiadł na konia i pojechał. Jechał tak szybko, że za nim wznosił się tylko gęsty kurz.

- Dlaczego... Dlaczego właśnie on? - zapytał Cart.

- Powód nie musi być Ci znany, Cart... Po prostu wykonaj zlecenie! - Odparł Mistrz Zakonu Asasynów.

- Jednak proszę o wyjaśnienie.

- Którego nie dostaniesz.

- Tak więc też nie wykonam zadania!

- CO?! - Krzyknął Mistrz - Jak śmiesz?

- A tak o... Bo mi się podoba!

- Jeszcze nikt mi się nie przeciwstawił... Był tylko jeden przypadek... - Popatrzył na Carta ze zdziwieniem - Zaprzyjaźniłeś się z nim?! -

Krzyknął z taką siłą, że jego głos było słychać w całym budynku.

- A co, zabronisz mi?

- A co mówi kodeks?

- Kodeks nie mówi nic o przyjacielu do piwa, a uwierz... Maciek jest naprawdę równym gościem, a za picie przecież za picie byś go nie skazał. Mistrz przez chwilę nic nie mówił. Zastanawiał się... Po chwili odparł:

- Jesteś dumą naszego zakonu, także wybaczę Ci, że nie chcesz przyjąć zlecenia, które dostałeś. Ale to jest pierwszy i ostatni raz! Cart uklęknął - Dziękuję Mistrzu - wstał i już miał odejść gdy Mistrz się odezwał:

- Co nie znaczy, że zlecenie ma być wykonane. Jeśli Ty go nie wykonasz, będzie musiał zrobić to ktoś inny.

- Rozumiem - Powiedział Cart, po czym odszedł.

'' Co robić?'' zastanawiał się Cart znów siedząc na wieży kościelnej i patrzył w gwiazdy.

'' Wrócić do nich i powiedzieć prawdę? Nie... Lepiej nie...'' Nagle do głowy przyszła mu pewna myśl '' Może... Może po prostu będę strzegł ich z ukrycia...? '' Wstał '' Tak! Właśnie tak zrobię, będę ich strzegł przed złem i moimi braćmi'' Rozejrzał się '' Ale najpierw idę się porządnie urżnąć'' Skoczył...

*

(Adrian)

Podczas inspekcji zauważyli wiele dziwnych ciekawych rzeczy. Trunki których nawet nie pił nigdy Adrian, dziwne szklane naczynia, aparatury.

-A jak są cztery ślady naraz to koniecznie jest to zwierze? ? zapytał ciekawski Józef. Z tropieniem nie miał zbytniego styku.

-Niekoniecznie - odparł Adrian obeznany w tych tematach - może to być jeszcze ktoś pijany. Z reguły by chodzić na czworakach trzeba w siebie wlać przez co zanikają ludzkie odruchy. Możemy sklasyfikować jako zwierze - po czym na jego twarzy pojawił się perfidny uśmieszek.

-A to długie podłużne? Ogromna zmutowana glizda może! Nigdy nie wiadomo jakie fantazje mają Ci pseudomagiczni zboczeńcy ? zamyślił się

-Albo ciągnięto kogoś po ziemi - podsumował Adrian.

-Zamierzasz coś z tym zrobić?

-W sensie że umyć podłogę? - odpowiedział agent z przekąsem ? Robię tylko to za co mi płacą albo jest czegoś wart. No picie jest poza kolejnością. Hobby że tak to określę.

-A to co? - zabłysnęły oczy najemnika - tu w kałuży!

-Co alkohol robi z ludźmi - powiedział Adrian drapiąc się po głowie. Na dnie kałuży leżał doskonale zakamuflowany i praktycznie niewidoczny sztylet. Taki o jakim pisało w liście. Rzeczywiście trochę babski ale kogo to obchodzi. Józef wyciągnął go zręcznie manipulując dwoma krzesłami. Siedział na jednym a grzebał drugim. Mistrz nad mistrze, ot co.

-Będzie lepiej jak go trochę... podmyjesz - śmiał się agent ? zawsze mogło być jeszcze gorzej. Mogłeś go znaleźć w latrynie to by dopiero była gówniana robota. Tak czy siak nie gonisz chyba teraz za Maćkiem?

-Nie - odparł czyszcząc sztylet jakąś szmatą. Dziwnie przypominała koszule. Całkiem ładną swoją drogą - Dzisiaj nie pije. Prowadzę. - powiedział po czym wyruszył w drogę.

Adrian zostając sam rozejrzał się po pokoiku. Uśmiech zagościł na jego

twarzy. Całe swoje emocje podkreślił trzema słowami.

-No to chlup.

*

(Józek)

Droga była męcząca, ale szybko dotarł na miejsce. [beeep] cierpła mu odtego siodła. Na dodatek przeszkadzał mu odór płaszcza, który zdążył nasiąknąć odorem pracowni alchemika. Wreszcie dotarł na miejsca. Zostawił konia na jego miejscu parkingowym po czym wszedł do środka budynku gildii. Szef już na niego czekał. Siedział za biurkiem jak

miał w zwyczaju. Zaraz obok niego stał Ognisty. Wysoki brunet o wyjątkowo niemiłym i stanowczym wyrazie twarzy. W czarnym pancerzu i trzech mieczach za pasem. Jeden krótszy pewno do rzucania. Inny podłużny do przebijania pancerza i grillowania. Ostatnio do zdobywania informacji i samoobrony jak powszechnie mówiono.

-Całkiem sprawnie panie Masive - odezwał się szef biorąc świecidełko w swoje ręce - coś dziwnie pachnie ten sztylet. Widać że dla bab, gejów i hrabiów. Nie dałoby się tym przeciąć nawet chleba. - w jego czerwone oczy rozjaśniły się - oto Twoja nagroda. Sakwa i coś ekstra ? skinął na Ognistego. Podał on jeszcze pudełeczko. Józef nie sprawdzał na razie co tam jest. Szef nie lubił tego, wiedzieli o tym wszyscy. Było paru śmiałków co ich podkusiło by sprawdzić "coś ekstra" odrazu. Chyba tylko ognisty wiedział gdzie zostali pochowani.

-Mam dla Ciebie jeszcze jedno zadanie. Niestety też związane ze śmiercią hrabiego, ale z większego dystansu. Wszystkiego dowiesz się jutro - dał gest ręką. Józef udał się do siebie.

Siedział w pokoiku w gildii. Przeglądał zawartość pudełka. Parę osełek, tanich kamieni szlachetnych, bandaże, piersiówka i nowy płaszcz. Jak zawsze niewyrafinowane lecz zarazem przydatne przedmioty. Tamten płaszcz był do wyrzucenia. Smród pracowni emanujący z niego był nie do zniesienia. Józef nie wiedział z jakich świństw alchemicy robią te swoje dziwadła. Nie chciał wiedzieć. Nie chciał o tym myśleć. Nie przy jedzeniu. Przeżuwał kolejne kęsy dzisiejszej strawy, zapijając lekko mlekiem. "Ciekawe co będzie trzeba jutro zrobić" - myślał - "mam nadzieje, że to będzie coś ciekawszego niż grzebanie w niewiadomo czym". Zakrakało coś za oknem i poczuł, że coś go mrowi w spodniach.

Nie wiedział czy to z podniecenia wywołanego myślami o jutrzejszej misji czy pęcherzem chcącym pozbyć się zbędnego balastu. Wiatr zawiał mocniej, trzaskały okiennice, gięły się drzewa. Z naturą nie da się wygrać. Poszedł zrobić co musiał zrobić.

Gdy obudził się rano na stoliczku obok leżał kolejny list:

"Twoje następne zadanie będzie polegało na..."

*

(Maciek)

Nadeszła noc. Miasto, które za dnia przypomina wędrujące stado, teraz można było porównać jedynie do zmąconej tafli jeziora. Zresztą nie bez powodu. Strażnicy przez cały czas patrolowali miasto, chrzęst ich zbrój zagłuszał spokój i sprawiał, że te niegdyś piękne i bezpieczne miasto bardziej przypominało slumsy. Przyjęcia, karnawały i innego

rodzaju zabawy zostały zabronione. Karczmy świeciły pustką, a wszelkie towary poznikały z wystaw sklepowych. Na ulicach zrobiło się niebezpiecznie. Po zmroku nikt nie miał prawa opuścić swoich domów. Ludzie byli zdenerwowani i przestraszeni obecną sytuacją. W Dakerd wprowadzono stan wyjątkowy. Hrabia, który został zamordowany, był siostrzeńcem Lezana, władcy państwa Teorther. Wyruszył do Kern z poselstwem. Zapiwszy się w jednej z karczm, padł ofiarą skrytobójstwa. Zabicie posła to wielka zniewaga, a cała odpowiedzialność spadła na króla państwa Dakerdu , Hemrita IV. W państwie zrobiło się niebezpiecznie. Ludzie obawiali się reakcji Lezana, gdyż słynął on z

okrucieństwa i wszczynania krwawych wojen.

-Pięknie, cholera... Pięknie... - powiedział do siebie Maciek ? Lepiej być nie mogło.

Zarzuciwszy kaptur i ukrywawszy się w ciemnościach przemierzał ciemne zaułki między domami. Poruszał się z gracją. Jego noga, już nie przeszkadzała mu w fachu. Rana zrosła się ale zostawiła po sobie paskudną bliznę. Walcowate ostrze sztyletu wbiło się dość głęboko cudem uniknąwszy splotów mięśni. Na jego szczęście, bo inaczej nie mógłby wyruszyć w drogę tak szybko. Do tego czasu włóczył się po mieście w poszukiwaniu Sebastiana, ale uznał, że skoro on wystawił go do wiatru, to nie zasługuje na jego czas i przyjaźń. W końcu zatrzymał się, natrafiając na ślepą uliczkę. Rozejrzał się wokoło. Było

całkowicie ciemno, ale nie dla jego oczu, przyzwyczajonych do mroku. Może nie widział w nim całkowicie dobrze, ale porównując jego wzrok do wzroku zwykłego człowieka, trzeba by porównać kota z kurą. Podszedł do ściany na długość ręki odmierzył dwa kroki. Odgarnął ziemię w tym miejscu i odkrywszy metalowy uchwyt uniósł klapę. Na dnie malutkiego składziku leżał długi łuk i kołczan z dwoma przegrodami. Składzik ten należał niegdyś do przemytników wina, ale gdy tylko Długowłosy zwęszył ten interes, śledził ich i zabił, wino i składzik należały do niego, a dwoma trupami nigdy nikt się nie przejmował.

-Nareszcie... - powiedział Maciek - ...już tęskniłem za wami. W jednej przegrodzie znajdowały się ostre jak brzytwy strzały z ogromnymi zadziorami, a w drugiej inne, o grotach pozawijanych w szmaty. Wyszedł ukrył schowek i otrzepał czarny skórzany strój i

płaszcz z jakiegoś czarnego materiału, którego nazwy nigdy nie pamiętał, z kurzu, którego w skrytce było aż nadto.

Oczywiście zabrał ze sobą również tyle butelek wina, ile zmieściło się w kołczanie między strzałami. Ukrywając twarz jeszcze głębiej do kaptura, ruszył przez miasto. Boczne alejki dla nie znających ich ludzi były oddzielnym labiryntem do którego bali się zapuszczać, z

racji na typków z pod ciemnej gwiazdy, których co chwila mijał Maciek. Ale on je znał, a typki nie pomyślały nawet o napadzie na tak ubranego typa. "Ptaki nie srają we własne gniazda" jak mówią. Po jakimś czasie dotarł do bramy, była zamknięta i broniona przez trójkę strażników. Stali rozglądając się na boki i rozmawiali na temat dobrze znany wszystkim mężczyzną...

- Ty byś mnie spił! Chcesz przepić Howarda? Chyba na głowę upadłeś! - powiedział ten w środku.

-Wcale, że nie! - burknął ten po lewej - Nie raz widziałem cię z głową w korycie. I chyba mi nie powiesz że chciało ci się pić?

-Wiesz co Gareth o ile pamiętam to ja was ostatnio sprzątałem z podłogi po naszym ostatnim spotkaniu... - powiedział ten trzeci.

-Tak, tak chyba w twoich marzeniach Nadek... Prędzej bym się utopił w łajnie niż pozwolił bym ci się dotknąć... Rozmowa ta zmierzała w złym kierunku.

<Bach> - rozmowę przerwał odgłos dochodzący z dachu... Strażnicy odruchowo wyciągnęli broń i zaczęli rozglądać się wokoło.

-Co to był? - powiedział Gareth.

-Ciiiiiiiiiiii... - syknął Nadek przystawiając miecz do ust.

-Sądzicie, że to jakiś szpieg...

-Sądzę że powinieneś się zamknąć Gareth! - wykrzyknął wyraźnie zdenerwowany Howard i po chwili złapał się za usta.

-No to pięknie chłopaki teraz nas zabiję i wszystko strzeli...

<Bęc> - coś zagłuszyło ciszę...

-Dobra ja lecę po pomoc - powiedział Howard - czekajcie tutaj...

-Chcesz iść sam!? - powiedział z zająknięciem Gareth -A jak coś ci się stanie? Nie ma mowy idę z tobą!

-Nie mam mowy! Nie zostaje tu sam! Idę z wami!

-Dobra... - powiedział Gareth - A przy okazji wypijemy sobie po winku!

Maciek patrzył na nich z ukrycia, z trudem powstrzymując śmiech.

-Większych idiotów nie widziałem... - rzekł.

*

(Adrian ? czyli potwarz o Zakonie Asasynów)

Józko tym razem znów miał sie spotkać z tajnym agentem aby dowiedzieć sie o szczególach zadania. Nie wiedział że Agentem tym znów będzie Adrian. A miał sie spotkać na stacji paliw. Stacja paliw była to wielka stodoła z sianem i owsem, którym każdy kierowca mógł nakarmić swego konia. Oczywiście nie za darmo. Formą zapłaty są rożnorakie alkohole, począwszy od piwa, poprzez wino i wódkę a na ruskim spiritusie kończąc. Płaciło sie za mały bal siana lub kilogram owsu. Oczywiście, tak jak obecnie są rózne rodzaje benzyny, tak wtedy były rożne rodzaje siana i owsa- lepsze i gorsze.

Alkohole, które stacja nabywała w ramach zapłaty były sprzedawane w sklepiku na stacji juz za konkretne pieniądze. To tłumaczy też dlaczego w obecnych czasach na każdej stacji można zakupić alkohol- jest to pozostałość z początków stacji paliwowych.

To wszystko sprzyjało Adrianowi, który czekał juz na Józefa. Aby uprzyjemnić sobie oczekiwanie, kupował sobie na stacji piwo i popijał powoli. Obserwował przez sklepikowe okno przejeżdżających, i karmiących swe środki transportu, kierowców. Szczególnie wpadł mu oko kierowca TIRa. Miał on zaprzęgnięte 4 konie, które ciągnęły 3 duże drewniane wozy. Gdy zaparkował swój transport, TIR samorzutnie cofnął sie gdyż jednostki napędowe zostały wystraszone rykiem tłumika, stojącego przed nimi pięknego, lśniącego Mustanga o wysokiej mocy napędowej. Po ustaniu hałasu, z tłumika zaczęły wypadać produkty uboczne procesu przemiany materii a mianowicie strawione siano i owies. W pewnym momencie Adrian dostrzegł, że nadjeżdża Józef. Zaparkował on swego konia i wszedł do sklepiku aby znaleźć tajemniczego agenta gdyż na stacji nie było nikogo. W sklepiku siedział tylko Adrian.

-Wieć znowu ty jesteś moim informatorem?

-Tak, to znowu ja- odparł Adrian- jednak tym razem działam sam, gdyż

mój kompan złamał sobie nogę. Podobno krawężnik mu haka podstawił

gdy

ten z karczmy wracał ale mniejsza o to.

-Więc o co chodzi z tym zlikwidowaniem tajemniczego człowieka?

-Słuchaj, jak wiadomo comiesięcznie odbywa wyścig pomiędzy najszybszymi końmi świata czyli porostu Formuła 1. Tym razem jeźdźcy będą rywalizować o Grand Prix Jemielnicy. Wyścig odbędzie sie na wyremontowanej kopli (torze) o nazwie Judestrasse. W tym wyścigu startuje nasz kierowca. Jednak zagrażać mu bedzie ze stajni Fiata.

Jeździ on na piekielnie szybkim kucu którego nazywa "Maluch". Na naszego kierowcy zostało postawionych wiele pieniędzy u kilku bukmacherów, ponieważ jeden nie chciał przyjąć tak ogromnej stawki. Dlatego też nasz człowiek musi wygrać a twoim zadaniem jest mu w tym pomóc. Jak to zrobisz to zależy od ciebie, byle wygrał nasz.

-Więc wszystko rozumiem. To ja lecę bo czasu do wyścigu mało a robota czeka.

-Nie, zostań jeszcze chwilke. Zdzichu! Przynieś no jeszcze 2 piwa! Napijemy sie bo zasłużyłeś na to. A po piwku robota lepiej idzie.

-Święta prawda Adrian, święta prawda...

Zdzichu przyniósł klientom piwa a ci zaczęli sie nim delektować. W tym czasie rozmawiali o swoich osiągnięciach w dziedzinie piwa.

-Słuchaj! Skoro tak to dzisiaj cie pobiję. - rzekł Adrian - Wypiję o 1 piwo więcej niż wynosi twój rekord!

-Przecież nie da sie więcej wypić - zaciekle bronił się Józef.

No i się zaczęło. Adrian, i tak już nieźle podchmielony zamówił jeszcze kilka piw i pił... I pił... I pił... W końcu stało się ? pobił rekord Józka. Ale to nie koniec, nie poddał sie. "Polak potrafi rzekł" i zaczął kolejne piwo. W końcu się poddał... Nie mógł juz. Żołądek

odmawiał posłuszeństwa.

-No to gratulacje. Zwracam honor - powiedział to prawie śpiącego Adriana - Ale to nie koniec. Nagrodą za wygrany zakład jest przecież kolejne piwo, które niestety musisz wypić - powiedział z szczerym uśmiechem Józef i zamówił towarzyszowi zwycięskie piwo

Eeeeeuuuuueeeeeaaaa....

Jednak Adrian nie mógł, chociaż tak bardzo chciał.. Podsunął piwko Józkowi sugerując aby ten je wypił. Temu zaś było to na rękę, patrząc na jego wyraz twarzy. Więc wypił je, pożegnał sie i ruszył w drogę. Adrian tymczasem zbierał siły do wyjścia. Gdy juz tego dokonał, wszedł na swego konia i ruszył. Jednak koń podążał swoją drogą bo Adrian nie

potrafił nim kierować. Po czasie znaleźli sie na pustkowiu. Wokół tylko zarośla, krzaki,

wysokie trawy. Krajobraz był przerażający... Zapadał zmrok. Na samotnie stojącym drzewie siedziały wrony. Adrian podjechał tam, zaparkował konia do drzewa i położył się. Jednak coś mu nie dawało zasnąć. Jakieś odgłosy... Jakieś jęki, jakieś westchnienia. Z braku sił nie mógł wstać więc czołgał sie w kierunku źródła owych odgłosów... Zajęło mu to prawie całą noc... Ale wreszcie dotarł na polanę skąd było widać jakiś budynek, jakby zamek. Zauważył strażnika spacerującego obok murów. Gdy strażnik oddalił sie, Adrian, juz prawi trzeźwy, podbiegł pod muru i poszedł w tym samym kierunku co strażnik.

Za rogiem muru dostrzegł bramę w ogrodzeniu. Było przy niej jednak 2 innych strażników.

Adrian postanowił przeskoczyć mur, ponieważ w jednym miejscu był on uszkodzony i niski. Po dokonaniu tego od razu Adrianowi rzuciły sie w oczy wieże zamku - miały kształt jakby męskich penisów. Adriana to zaintrygowało i postanowił zbadać to głębiej. Na dziedzińcu nie było nikogo a drzwi do zamku były otwarte. Cały czas też wydobywały

sie z zamku dziwne dźwięki... Adrian wszedł do zamku i doznał zdziwienia. Wszędzie kręcili sie mężczyźni poprzebierani za króliczków. Wreszcie jeden z nich podszedł do Adriana.

-Pewnie ty jesteś tym nowym. Chodź, zaprowadzę cie do majstra. - rzekł.

Idąc korytarzem Adrian zauważy ze na ścianach wisi pełno sztyletów podobnych do tego, który miął Maciek!!! Jednego Adrian zdjął aby mu się bliżej przyjrzeć. Jakież zdziwienie zagościło na jego twarzy gdy spostrzegł, ze trzon sztyletu ma kształt sztucznego penisa! "Wiec to tak!" - pomyślał. "To dlatego mówi sie ze sztylety te są tylko dla bab, gejów i ciot! To dlatego są one takie tępe! Tylko po co ten sztylet mojemu szefowi??!! Odpowiedzi lepiej nie chce znać... Ale skoro juz tu jestem to trzeba zbadać ta całą sytuacje" - pomyślał po czym otworzyły się drzwi gabinetu majstra.

-Miło cie witać w naszym bractwie. Nasz burdel jest dosyć durzy wiec się nie zgub. Jak już ci wiadomo jesteśmy żigolakami, czyli porostu męskimi dziwkami. Masz tutaj odpowiedni strój, "sztylet", oraz ampułkę wazeliny. Zlecenia będzie ci wydawał boski Sebo. Udaj się teraz do niego. Myślę ze praca u nas będzie dla ciebie przyjemnością.

Adrian udał sie zgodnie z poleceniem mistrza udał się do boskiego Seby. Jak sie okazało był to ten sam Sebastaian, który był z Maćkiem. Kłamał więc, ze jest asasynem aby ukryć, że jest gejem i meska dziwka. To dlatego tak bardzo chciał aby mógł przyjaźnić sie z Maćkiem...

-Słuchaj nowy: masz udać sie do miasta Tiki, na ulice Mieszka I. Tam

mieszka twój klient.

-Wiec kiedy musze sie tam zjawić?

-Jak to kiedy?! Jeszcze dzisiaj! Nasi klienci nie lubią czekać.

Adrian mocno zdziwiony całą sytuacją postanowił jednak wykonać polecenie. Dosiadł "burdelowego" rumaka, okrytego różowym suknem i popędził do wyznaczonego miejsca. Jakież zdziwienie zagościło na jego twarzy gdy jego klientem okazał sie...

*

(Sebastian ? czyli osobista zemsta)

-AAAAAAAAAAaaaa!!!! - Cart obudził się z krzykiem. Miał baaardzo zły sen... Śniło mu się, że jego zakon jest wielkim burdelem. ? Musze przestać tyle pić - powiedział po czym wstał z łóżka, ponieważ wynajął sobie pokój w karczmie, w której się spił. Rozejrzał się po pokoju, po czym podszedł do okna. Na ulicach praktycznie świeciło pustkami, tylko

strażnicy chodzili po ulicach i pilnowali. Ludzie bali się wychodzić z domów... '' Coś złego się święci. Muszę się stąd wynieść'' pomyślał Cart po czym podszedł do miski z wodą. Umył się i podszedł do krzesła, na którym leżało jego odzienie i broń. Szybko ubrał swoją szatę, która sięgała mu do kostek, założył kaptur na głowę, który był częścią szaty i przypominał dziób sokoła, założył pas, do którego przymocowany był jego miecz, i który pozwalał mu lepiej utrzymywać równowagę. Później wziął w ręce 4 futerały na noże do rzucania (w każdym było po 5 sztylecików) i przymocował je na swoje miejsca, które były ledwo widoczne, ale były tak umieszczone, że z łatwością można było sięgnąć po nie ręką. Drugie umieszczone były na pasie, jeden na prawym barku i jeden do lewego buta. Później przymocował jeszcze długi sztylet na plecy, którego rękojeść była tak skierowana, że wystarczył ruch prawej ręki pod lewą i już miał go w ręce. Na dobry koniec sprawdził czy mechanizm z wyskakującym nożem dobrze trzyma się jego nadgarstka (nigdy go nie ściąga, ponieważ nie lubi spać bez żadnego zabezpieczenia białą bronią, a sztyletu pod poduszką nie trzyma, ponieważ jest to dla niego niewygodne), po czym ruszył do drzwi.

Zaraz po otworzeniu drzwi, zamknął je. To co widział przepełniło go odrazą. Z pokoju naprzeciw wyszedł pewien osobnik. Który mu się śnił i trzymał się mocno za dupę, a za nim wychodziła męska dziwka, która pewnie chciała zarobić, ponieważ ostatniego wieczora stał pod latarnią i próbował kogoś poderwać. W tym Carta, który mu przywalił i poszedł. ''Zaraz chyba się porzygam'' pomyślał Cart po czym skierował się w stronę okna. Otworzył je i wspiął się na dach. Udał się w kierunku wieży kościelnej, skąd rozglądał się na całe miasto i wypatrywał Maćka.

Siedział tam cały dzień. Wieczorem wreszcie zauważył Maćka, który o dziwo miał przy sobie łuk i szedł w stronę bramy wyprowadzającej z miasta. Zainteresowany tym co jego przyjaciel wymyślił udał się za nim i go obserwował. ''Jeśli chce się stąd wynieść, to znaczy, że sytuacja w mieście jest naprawdę kiepska.'' Pomyślał, po czym spojrzał na łuk

złodzieja '' Pewnie nie będzie potrzebował mojej pomocy. Sam sobie poradzi. Ja też się stąd wynoszę... Ale dokąd iść? Może... '' Nie dokończył myśli. Nagle usłyszał szmer za swoimi plecami. Odruchowo się odwrócił, sięgnął po sztylet na plecach i w ostatniej chwili

uniknął strzale skierowanej między jego łopatki. Przeturlał się po ziemi za komin domu i sięgnął po nożyk do rzucania. Czekał... Po krokach swojego przeciwnika był w stanie określić gdzie się znajduje. Odczekał jeszcze chwilę, po czym rzucił. Trafił dokładnie w serce. Okazało się, że napastnikiem był strażnik, który nie tolerował szkodników na dachach, które pilnował.

Cart musiał pozbyć się ciała. Najpierw wyjął nóż ze strażnika, wyczyścił i zwrócił na swoje miejsce, po czym złapał go za ręce i zaczął go ciągnąć po dachu i rzucił go na dach domu, którego dach był nieco niżej, ale dom był dobudowany do pierwszego. Większość domów w Królestwie Dakerd było właśnie połączonych ze sobą, co ułatwiało poruszanie się asasynów po budynkach. Skoczył za zrzuconym strażnikiem i znowu go złapał. Zrzucił go na ziemię.

Nie wiedział, że akurat w tym momencie Maciek opracowywał plan jak się wydostać z miasta, a szmer który tworzył przy rzucaniu strażnikiem przyciągał w jego stronę strażników, co pomogło Maćkowi. Skrył strażnika w koszyku stojącym przy ulicy i słysząc szczęk mieczy strażników pobiegł w stronę portu.

- Asasyn!!!!!!!- wołali strażnicy goniący za nim przywołując wsparcie.

Cart uciekał ile sił w nogach, aż zauważył, że z naprzeciwka nadbiegała piątka innych strażników. W tym momencie przystanął i rozejrzał się w drodze ucieczki. Nie wiedział co zrobić. W ostatniej chwili zauważył, że strażnicy goniący za nim byli pod wpływem alkoholu. Uśmiechnął się i wyjął miecz. Pobiegł w stronę trójki pijanych strażników i zaatakował. Pierwszemu przejechał mieczem po gardle, po czym schylił się w uniku

przed ciosem miecza drugiego. Lewą ręką sięgnął po swój nóż do rzucania i wbił go w nogę strażnikowi i przejechał w stronę krocza. Strażnik wypuścił miecz i złapał się za jaja przeklinając asasyna. Ostatni strażnik wiedział, że nie ma szans w pojedynkę, więc puścił

miecz i uciekł. Cart wziął swój nóż i pobiegł za nim, ponieważ chciał uciec strażnikom biegnącym z drugiej strony, którzy byli niebezpiecznie blisko. Skoczył na uciekającego przed nim strażnikiem, od którego się odbił i chwycił dachu domku. Wspiął się na domek.

Znowu skierował się w stronę portu. Przebiegł nad strażnikami, którzy próbowali wspiąć się na dach i wołali o wsparcie, ale Cart zeskoczył po drugiej stronie budynku i zniknął.

*

(Józek)

- [beeep], tylu strażników naraz... - Powiedział wychodząc z wody na brzeg przed miastem. - Na szczęście, w porcie można bardzo łatwo się przemieszczać między wszystkimi skrzyniami ze śmieciami importowanymi z innych królestw. ''Szykuje się coś bardzo wielkiego, jeszcze nigdy nie było ich tam tak wielu'' pomyślał, po czym udał się po swojego rumaka. Rumak został osiodłany przez tą samą parę chłopaków, którzy zrobili

To przed jego wyjazdem do zakonu. Tym razem im nie zapłacił. Wskoczył tylko na konia i odjechał cały przemoczony w stronę miasta Askalon. Przechadzając się po zadupiu, którego nazwa nawet nie jest warta wspomnienia, Józef zastanawiał się nad swoją misją. Czuł że nie musiał zabijać tego gościa. Ostatnio dużo osób nie wstaje rano przez sztylet

wbity między łopatki. Nienawidził rutyny a rozsmarowywanie zwłok na ścianie nie uśmiechało mu się. Zresztą i tak nie widział kim on jest ani gdzie chodzi, pije i tym podobne. Znajoma mu była tylko lokalizacja stajni, więc poszedł ją sprawdzić. Niewielki budynek bez komina z małymi oknami, przez które zdawało się widać parujący odór.

Niby to zwykła stajenka w niewielkim zagajniku, ale już wtedy wiedział, że coś jest nie tak. W środku nie było koni. Gdy wszedł jego uwagę przykuł stół. Nie był to zwykły stół. Był to jedyny stół w tej stajni! Na nim znajdowały się jakieś skomplikowane narzędzia jak

obcążki, dinks, wichajster i parę dupsów. Nie brakowało mniej wyrafinowanych narzędzi w stylu siekiery. Opuścił to miejsce. Nie musiał działać szybko, miał dużo czasu. Udał się do pobliskiej kopalni informacji czyli karczmy.

Usiadł przy pierwszym stoliku przy którym siedzieli również dwaj inni goście. Józef się nie wtrącał, dialog był wystarczająco ciekawy by zaspokoić ciekawość Józefa.

-Ostatnimi czasy gadają, że wojenka idzie - mówił z podnieceniem facet w wieku średniozaawansowanym. Stan upojenia był nie był jeszcze tak zaawansowany.

-Niebiezpieczno się zrobi, ale i grosza nabić można.

-Kto by takie stare pierdoły jak nas pchał do wojny - odpowiedział bez emocji drugi, równie "trzeźwy" - ja ledwo rzyć podetrzeć umiem.

-No tak -posmutniał pierwszy - im jestem starszy tym kiedyś byłem lepszy. Ale wojenka i tak tu jest. Słyszał ty jakie wariacje odstawiają na grand prix? Jeden drugiego w rzyć gryzie ot co! Konie zagraniczne sprowadzają, markowe jak to zwą. I z paliwami kombinują ci powiem. Do żarcia ponoć wszystko dają co sie da.

-Tia słyszeliśmy. Jeden myślał że jak koń zeżre żelaza to szybki bedzie jak nic. Wyszło że bokiem biegał i strzelał jak z procy. Musiałbyś to widzieć! Mistrz brudnej stali - śmiali się. Masive miał plan. Bardzo brudny plan.

Nadszedł dzień wyścigu. Na tor zjeżdżali się goście ze wszystkich świata stron. Wielkie pani i wielcy panowie. Inne bezwartościowe worki mięsa też. Józef usłyszał strasznie chłodny głos za plecami:

-Słyszałem, że dorwałeś się do wozu który przewoził boksy z końmi - powiedział Ognisty. Nie wiadomo skąd się wziął. Miał na sobie czarną szatę przewiązaną niebieskim pasem. A pod nią czarną zbroję jak domyślał się Józef.

-Ciekawi mnie coś wymyślił. Z moich informacji wynika że kierowca jeszcze żyje. Tak samo jak koń. Czy ty coś w ogóle zrobiłeś pajacu?! - kontynuował ze spokojem Ognisty

-Stul się, zaraz obaczysz co zrobiłem - odparł z dumą i spokojem Józef. Udali się na trybuny by podziwiać widowisko. Na trasie ustawione były boksy w których nie było widać koni. Jednak było je słychać i czuć. Boksy były w kolorach tęczy jak nakazywała tradycja. Trzy odcienie niebieskiego, żółty i dwa odcienie czerwonego. Powszechnie było wiadomo,

że Jemielniczanie piją zbyt wiele.

-Elo, elo, siema, siema witam na grand prix Jemielnicy ? zawrzasnął jakiś facet na mównicy.

-Kretyn - określił go Ognisty, jak zwykł określać większość ludzi. Najemnicy uznawali wyścigi za głupotę i nudę. Jadą sobie faceci obok siebie na koniach i nic, zero akcji. Żadnej krwi, walki zbrojnej tylko zwykła jazda.

-Powinno sie puszczać konie z dwóch stron, żeby naprzeciwko siebie jechali. I kopie do ręki dać. To by było coś - marudził Ognisty pod nosem.

Po bezsensownej gadce gościa na mównicy zaczęto odliczanie do rozpoczęcia wyścigu. Rozpoczęło się. Ognisty rozszerzył oczy. Wpatrzony był na tor trzeci na którym miał startował koń FIATA. Czuł że coś mu nie grało. Boks numer trzy był ciągle zamknięty mimo startu.

-Wycofali konia za doping czy co? - dziwił się Ognisty - a może mu nogę odpieprzyłeś i go takiego wystawić nie mogli ? spojrzał pytająco na Józefa. Nie potrzebował odpowiedzi. Z drzwiczek boxu - tych dla kierowców - wyszedł facet w stroju jeździeckim. A raczej wypadł. Próbując podnieść się krzyczał niezrozumiale. Nie był w stanie się podnieść. Jednak coś zmusiło go do wysiłku. Odwrócił się na bok. Z takiej odległości nie dało się określić co jadł.

-Dobra zalałeś go. Interesujące. Zdradzisz mi może czym? ? rzekł Ognisty śmiejąc się z reakcji ludzi.

-Czymś co było w butelce com podwędził z domu w którym znalazłem sztylet - dodał uśmiechnięty Józef - Adrian gadał że to legendarny magiczny jabcok. I dodałem trochę takiej dziwnej substancji. Facet co mi to dał nazywał ją po prostu sokiem z banana.

-Jabcok i sok z banana - podsumował dobitnie Ognisty - brzmi lepiej niż morderstwo z rozbojem.

*

(Maciek)

Minęły już dwa dni od czasu gdy udało mu się uciec z miasta. Zmęczony monotonną drogą po bezdrożach, potwornie głodny i obolały zostawił za sobą ścianę lasu. Widok ogromnego pagórkowatego terenu pokrytego różnobarwnymi kwiatami, miękką jak puch trawą falującą przy każdym podmuchu wiatru niczym ocean, którego widok miał jedynie w snach, a dla poetów będący natchnieniem do kolejnych dzieł, nie zrobił na nim

żadnego wrażenia. Gładząc rumaka po szyi westchnął spokojnie. Gdy zajrzał do kołczanu uśmiech natychmiast przyozdobił jego twarz. Miał jeszcze trzy butelki wina, które miał zamiar skonsumować wraz z jednym z miło pląsających króliczków, które hasając to tu, to tam wydawały z siebie godowe piski. Osobiście wolał ciszę i po serii szaleńczych

pisków paniki gdy jedna z jego strzał przebiła kark króliczka, ją właśnie usłyszał. Rozpalił ognisko, oskórował bydlę i usmażywszy je, zabrał się za jedzenie. Nagle jego koń zrobił się niespokojny, tupiąc wiercił się w miejscu. Maciek z pełnymi ustami i nadętymi policzkami rozglądnął się po okolicy. Było cicho, ale był to rodzaj ciszy, której

nie lubił. Z lasu dobiegł cichy odgłos łamanej gałęzi. Koń zarżał, a złodziej natychmiast wstał i skierował łuk w tamtą stronę. Napiął cięciwę. Dostrzegł białą postać idącą spokojnie w jego kierunku. Jasny płaszcz był potwornie rażący w blasku słońca.

-Kogo szlag niesie?! - wykrzyknął. Postać uniosła nieco kaptur odsłaniając twarz, która przeżyła i widziało o wiele więcej niż on sam. Gęsta broda zafalowała.

-Witajcie! Jestem Lefar! I nie szlag mnie niesie jeno głód. - Spojrzał wymownie na resztki królika na prowizorycznym rożnie. Złodziej przyjrzał się mu dobrze. Przymrużył oczy. Koń uspokoił się i z powrotem zaczął zajadać owiec. Opuścił łuk. -Nie szlag tylko szlak miałem na myśli. - powiedział spokojnie - Proszę się częstować. Może wygląda paskudnie ale smakuje nieźle.

-Dziękuję dobry człowieku. - odpowiedział starzec. Jeżeli to co robił starzec można było nazwać jedzeniem, to on mógł spokojnie nazywać się elfem. Człowiek ten żarł jak świnia i wydawał przy tym podobne odgłosy. Gdy skończył złodziej odczuł ulgę.

-Jak piękna dama się nazywa?

-Maciek... -odpowiedział przez zęby.

-Aaa... Proszę o wybaczenie, to przez te włosy, które są nadzwyczaj...

-Daruj sobie. - przerwał mu Maciek - Dokąd zmierzasz wędrowcze? Nie powiesz chyba że wybierasz się na spacer? To niebezpieczna okolica.

-Nie, nie skąd że. Zmierzam na południe do miasta Askalon.

-To daleko stąd. trzy dni konno, a piechotą będzie ponad tydzień. Ale to nie moja sprawa.

-Twoja, niestety twoja...

-Co? Nie rozumi... - nie zdążył dokończyć. Starzec z siłą której Maciek nie był świadom rzucił się w jego stronę ze sztyletem w ręku. Odskoczył zrzucając płaszcz.

Starzec korzystając z okazji ugodził go w rękę. Maciek zachwiał się, ale nie stracił równowagi. Uchylając się przed pchnięciem uderzył go z całą siłą w jaja i przeturlał się do tyłu. Ku jego zdziwieniu starzec nawet nie poczuł ciosu. Wyciągnął miecz i gdy tylko ten próbował go pchnąć, odskoczył i szybkim cięciem odciął mu rękę. Starzec wrzasnął w agonii i szybko wypowiedział jakąś formułkę i stanął w płomieniach. Maciek całkowicie zaskoczony rzucił się w tył. Gdy zobaczył, że starzec idzie w jego kierunku, podciął go. Pobiegł po płaszcz i zarzucił go na leżącą, żywą kulę ognia. Przydepnął go nogą i po

Chwili napastnik przestał się ruszać. Powoli odsłonił śmierdzące truchło. Zwęglone zwłoki miały pod pachą małą buteleczkę. Maciek otworzył szeroko oczy i chwycił broń starca. Ostrze pokryte było tłuszczem.

-Trucizna... - poczuł nagłą falę bólu. Upadł na ziemię.

*

(Józek)

W ciemnej piwniczce stał a raczej już wisiał przykuty do ściany dziwny jegomość. Zaraz za uchem miał wytatuowany tajemniczy znak a pod piersią numer "9". Z jego nosa kapała krew, nie umiał ustać z powodu okaleczenia nóg. Podniósł lekko głowę.

-Mów waść [beeep]! - warknął Ognisty, po czym uderzył opancerzoną pięścią zakutego faceta w twarz - gdzie on jest?! ? krzyknął poprawiając ciosem w brzuch. Przesłuchiwana postać wykonała coś podobnego do wymiotu, tyle że o całe szczęście bez wymiocin.

-Dalej nie chce gadać co? - zapytał z przekąsem Józef wkraczający do piwniczki. Był dzisiaj wyjątkowo zły, ale potrafił się opanować w podobnych sytuacjach - aż mnie ręka świerzbi by mu też przypierdolić. Ale miałem przynieść ci tylko to coś - powiedział pokazując dziwny żelazny przedmiot. Podobne to było do zwykłej pałki lecz zdecydowanie

za lekkie i za krótkie by nadawało się do walki - szef mówi, że to wynalazek zagraniczny. Pałka przekonania jak to mawiają. Starczy podgrzać w żywym ogniu a potem wsadzić w...

-Domyślam się w co - przerwał mu obojętnie Ognisty - możesz odejść.

Nawet za zamkniętymi drzwiami Józef słyszał krzyki. Usłyszał również kroki, schodzącego szefa, który beznamiętnie otworzył z buta drzwi. Spojrzał pytająco na więźnia.

-Ostatnio miał go Hafar z gildii kupców. Miałem się z nim spotkać. Jutro wieczorem. Na skraju lasu w drodze do Kern ? wypowiedział więzień. Szef uśmiechnął się. Wiedział co chciał wiedzieć. Czarne ostrze mignęło w powietrzu, na ścianie pojawiła się krew. Ciało

Gościa bezwładnie zawisło na łańcuchach.

-Jutro tam jedziecie. Dorwiecie kupczyka i ten cholerny klejnocik co miał być w sztylecie. Musicie uważać bo poluje na błyskotkę parę innych osób. Ale najpierw weźcie stąd tego gościa - powiedział Szef chowając miecz. Józef westchnął. Ognisty uśmiechnął się. Rozkuł truchło i zaczął je ciągnąć po ziemi zostawiając czerwoną smugę. Józef ruszył wraz za nim. Zastanawiał go dziwny tatuaż pod uchem. I numer "9".

*

(Bartek)

Właśnie zbliżał się zmierzch. Gęsty, pachnący igliwiem bór z każdą chwilą stawał się coraz mroczniejszy. Podobnie jak myśli człowieka, który konno przedzierał się przez dzikie ostępy tej kniei. Jechał w milczeniu, a po jego brodatym obliczu znać było nie tylko siłę wieku i znużenie podróżą, ale i złość, niepewność i cień przerażenia, który

zdawał się w ogóle nie pasować do jego ubioru, rosłej sylwetki i groźnej miny. Mężczyzna wiózł na plecach długi kij z błyszczącego, zapewne drogocennego, metalu, zakończonego krwistoczerwonym kryształem. Od czasu do czasu, aby rozgonić smutek i rozterki,

wyciągał zza bogato zdobionej podróżnej szaty bukłak jakiegoś trunku i pociągał solidnego łyka, jednak bez wyraźnego skutku, z wyjątkiem coraz bardziej chwiejnej jazdy. Zbyt wiele zależało od tego, czy uda mu się to, co sobie zaplanował. Choć często bywał w gorszych opałach, podróżny nigdy nie ryzykował życia osób, na których mu zależało. Och, ileż dałby teraz, aby cofnąć czas i móc, jak za dawnych czasów,

załatwić sprawę "po swojemu" - bez rozgłosu, skutecznie i bez skrupułów...

Celowo wybrał drogę przez rozdroża. Zarówno na podróż traktem, jak i teleportację do Kern nie mógł sobie na razie pozwolić, przez co tracił cenne godziny, a to niepomiernie go złościło. Od czasu zabójstwa hrabiego Gerenda ochrona magiczna oraz straże stolicy i pałacu zostały zapewne silnie wzmocnione. Na szlaku bez przerwy pałętały się patrole

wojsk Dakerdu, a wszelcy podejrzani przybysze z Teorther stali się niemile widziani w królestwie. Bezpośrednie poselstwo również nie wchodziło w grę, ze względu na tajemnicze okoliczności, w jakich zginął hrabia. Co prawda sądził, że tak najprędzej dotrze do mordercy, lecz było to zbyt ryzykowne, nie wiedział czego może się spodziewać

po swoim przeciwniku.

Aby przedostać się do miasta, musiał najpierw dotrzeć jak najbliżej celu, wówczas na pewno znajdzie sposób, aby przechytrzyć magów Hemrita i przekonać króla do współpracy. Takimi oto myślami zaabsorbowany, podróżował przez puszczę Bartek vel

Drin, jeden z najzdolniejszych, choć niezbyt szanowany przez swoje środowisko, magów w Teorther i na Starym Kontynencie.

Z zadumy wyrwało go delikatne mrowienie. Mag sięgnął za pas i wyjął swój talizman, który wciąż wibrował w jego dłoni i po kilku sekundach przestał się poruszać. Był wykonany z wzorzystego, ciemnozielonego kamienia oraz kilku wymyślnych ruchomych obręczy, z których do jednej przyłączony był kawałek metalu przypominający strzałkę. Aktualnie wskazywała ona południowy wschód. I w tamtym też kierunku udał się

zaniepokojony podróżny, chcąc upewnić się, czy magia, która wprawiła w ruch talizman, nie została użyta przeciwko niemu.Po półgodzinnej wędrówce dotarł on na skraj lasu, wyjeżdżając na rozległe łąki, które ogarniał już wieczorny mrok. Kierując się ostatnim wskazaniem talizmanu, Bartek jechał przed siebie rozglądając się czujnie na wszystkie strony.

W końcu dostrzegł pośród traw smużki dymu wzbijające się w niebo. Chcąc uniknąć zasadzki lub niechcianego spotkania, mag pociągnął łyk swojego trunku, wyszeptał jakąś formułę i rzucił na siebie zaklęcie, po czym zniknął wraz z wierzchowcem dla wszelkich innych oczu, niż swoje. Nie mogło go to jednak uchronić przed dostatecznie czujnymi

uszami, więc zsiadł z konia i zaczął się skradać powolnym krokiem w stronę ogniska.

W świetle tlących się płomyków mag dostrzegł dwa ciała, jedno z nich zwęglone od ognia. Tuż obok leżał jakiś długowłosy, młody mężczyzna, z rozciętym przedramieniem i ze sztyletem w drugiej dłoni. Był dobrze uzbrojony, wyglądał na jakiegoś bandziora. Widać było, iż drżał jak w gorączce lub ciężkiej agonii, zatem jeszcze żył... Zanim mag przyjrzał się nieszczęśnikowi, podszedł przyjrzeć się, w jaki sposób zginął jego przeciwnik. Nie dostrzegł jednak żadnych śladów podpalenia, aczkolwiek wiedział, że ogień musiało rozniecić czyjeś zaklęcie. Po chwili zbliżył się do konającego. Ten dychał jeszcze. Rana na jego ramieniu wyglądała paskudnie. Mag w lot domyślił się, iż jeśli szybko czegoś nie zrobi, trucizna odbierze życie rannemu.

Gdyby nie misja, jaką powierzono vel Drinowi, pewnie pozwoliłby odejść na lepszy świat nieznajomemu. Zbędna litość zawsze tylko go spowalniała. Choć wydał mu się groźnym typem, ciekawość, czy też ilość promili we krwi, wzięła górę. Poza tym, mógł być ważną osobą, skoro ktoś targnął się na jego życie. Warto było dowiedzieć się,

dlaczego...

Mag gwizdnął krótko, na ten znajomy dźwięk jego wierzchowiec przybiegł do ogniska. Zdjął z siebie zaklęcie, po czym ponownie sięgnął po swój bukłak, by się napić. Nie był przekonany, co może głupiego przyjść do głowy uzdrowionemu. Po jego gładkim licu podejrzewał, iż może on mieć słabość do kobiet, więc w końcu zdecydował się na odpowiednią iluzję. Następnie sięgnął po swoje toboły przytroczone do konia i wyjął

Szybko z nich swój zestaw antidotów. Ranny przestał się trząść, ale wciąż był nieprzytomny. Mag, zastanawiając się, jak go szybko ocucić, dostrzegł puste butelki po winie nieopodal ogniska. Od razu wiedział, co zrobić - wlał mu do gardła resztki trunku ze swej manierki.

*

(Józek)

W blasku świecącego słońca wyłoniły się sylwetki dwóch postaci. Wyglądali jakby aura światła oznaczyła ich wybrańcami. Białe części ubioru raziły olśniewającą bielą. Co prawda mogły być nawet brudnoszare ale w świetle nie było tego widać. Nagle zza drzewa wyskoczył mężczyzna dzierżąc przedmiot podobny do miecza. O dziwo

Był to miecz! Po chwili ziemia spłynęła krwią. Zwłoki bezwładnie opadły na ziemię. Dla tej pary kochanków już nie ma miejsca na tym świecie. Zza tego samego drzewa wyłoniła się kolejna postać która spytała melodyjnym głosem:

-Czy mają coś ciekawego przy sobie. Po sakiewkach i kieszeniach szukaj pacanie a nie pod spódnicą! - krzyknął mniej melodyjnym głosem, wyraźnie zdenerwowany niewyżyciem seksualnym współtowarzysza

-Tu coś jest - powiedział niewyżyty - Nawet świeci! - dodał obracając w ręce coś na pozór kryształu, który wyjął ze sztyletu. Nagle poczuli coś dziwnego. W powietrzu unosił się dziwny aromat którego nie poznawali. Nadstawili uszu i przygotowali się do ewentualnej walki. Zaraz obok drzewa załatwiał się pies, który stał na dwóch przednich łapach. W jego czerwono-szarych oczach malowała się złość i furia. Widok nie tyle co ich rozbawił co wprawił w trwogę.

Nagle poczuli coś dziwnego. W powietrzu unosił się dziwny aromat którego nie poznawali. Nadstawili uszu i przygotowali się do ewentualnej walki. Zaraz obok drzewa załatwiał się pies, który stał na dwóch przednich łapach. W jego czerwono-szarych oczach malowała się złość i furia. Widok nie tyle co ich rozbawił co wprawił w trwogę.

-Bierz co masz i spieprzamy - powiedział kompletnie niemelodyjnym głosem mężczyzna dzierżący przedmiot podobny do miecza, który był mieczem. Pies sikający na dwóch przednich łapach podczas południa w lesie był uznawany z omen zła, smutku, rozpaczy, nieszczęścia i wielu innych strasznych rzeczy. Gdy biegli przez las usłyszeli trzask

łamanej gałęzi. I wtedy na ich drodze pojawiła się postać dużego mężczyzny w czarnym pancerzu. W tej samej chwili klinga ze świstem przebiła na wylot niewyżytego. Ciężko określić czy w tej samej czy w kolejnej chwili przecięła ramie mężczyzny próbującego dobyć przedmiotu który na pewno był mieczem. Nawet jeśliby zdążył go dobyć nie

zdołałbym się obronić przez monstrualnie potężnym ciosem toporem, który to wbił mu się w głowę. Nie sposób określić jakiego koloru kaftany nosili napadnięci, gdyż krew spłynęła barwiąc jest w kolor czerwonego koła. Kruki zebrały się na drzewach czekając aż intruzi

pójdą co pozwoliłoby im zacząć wieczerzę.

-Pasuje do obrazka - rzekł Ognisty porównując klejnot do wzoru, który dostał dołączony do rozkazów z zadaniem - lecę do szefa. Co z tobą, słyszałem że bierzesz pseudo-urlop? -zapytał.

-Tak biorę - odpowiedział Masive po czym na jego twarzy pojawił się uśmieszek mówiących tyle co "nie zadawaj durnowatych pytań". Ognisty zrozumiał gest po czym odszedł bez słowa pożegnania jak miał w zwyczaju.

*

(Sebastian)

''Zostałeś wyrzucony z zakonu''. Ta wiadomość uderzyła Carta. Zaraz gdy dojechał do Askalonu dowiedział się od swojego przyjaciela, że już nie jest mile widziany w Zakonie Asasynów, ponieważ nie chciał wypełnić polecenia Mistrza Zakonu, który twierdził, że nie będzie karać Carta za nieposłuszność, żeby uśpić jego czujność. Wszyscy asasynowie dostali zlecenie na jego jednego. Jego śmierć jest najwyższym priorytetem, nic nie jest teraz ważniejsze.

- Muszę uciekać... Ukryć się... Zmienić swoje życie... Wszystko przez tego Maćka!!!!- Krzyczał Cart.

- Przykro mi przyjacielu- Pasalua położył dłoń na jego ramieniu w przyjacielskim geście- Będę się starał, żeby Ci pomóc uciec z miasta. Zaopatrzę Cię w pożywienie na tydzień. Później będziesz musiał radzić sobie samemu...

- Do jasnej cholery! To jest zakon [beeep]ów, którzy starają się na każdym kroku uprzykrzyć komuś życie. A ja BYŁEM jego członkiem! ? Dalej krzyczał Cart - Zabiję wszystkich, z Mistrzem na czele i z zakonu zrobię burdel!

-To jest bardzo odważny manewr... Nie sądzisz, że lepiej byłoby się ukryć, poczekać aż wszystko ucichnie i w końcu uciec z kontynentu? Podobno na Kontynencie Cesarstwa Świata jest dość ładnie i ciekawie. Byłoby Ci też łatwo wtopić się w tłum i zacząć nowe życie... - Nie! Nie ucieknę jak tchórz... Nie tego mnie uczono! Najlepszą obroną jest atak. - powiedział, po czym ze złości rzucił swoim sztyletem w ścianę.

-To aby zniknij na jakiś czas, żeby obmyślić plan ataku! Jeśli pójdziesz bez planu, nawet nie dojdziesz do bram zakonu! Nie bądź durniem! Cart usiadł na krześle zrezygnowany - Nie wiem... Może masz rację... Muszę to przemyśleć.

Następnego dnia wsiadł na konia z prowiantem na tydzień i szybko opuścił miasto dziękując Pasaluowi za pomoc i udał się do lasu. Udało mu się znaleźć jaskinię zamieszkałą przez piątkę goblinów z którymi poradził sobie tak szybko, że nawet owe stworzenia nie wiedziały kiedy w ich głowie wylądował nóż do rzucania. Powyciągał sztylety z głów szkodników, po czym wyciągnął ich ciała z jaskini i je spalił. Właśnie znalazł swój nowy dom, w którym nie było pisane mu dłużej zagrzać miejsca, ponieważ następnego dnia gdy się obudził nad jego głową stała pewna postać przyglądająca mu się z zainteresowaniem. Nie mógł sięgnąć po broń, ponieważ jej nie było i był związany.

- To tylko po to, żebyś nie próbował zrobić mi krzywdy ? powiedział nieznajomy.

Cart nie wiedział, że ta osoba odmieni jego życie...

Rozdział II

*

(Maciek)

-Hej ty! Pokrako! - powiedział Fisk i popchnął Maćka tak, że twarzą wylądował w talerzu - Tak do ciebie mówię! Myślałeś, że cię dzisiaj oszczędzimy! Nie, nie ma tak dobrze! Nie możemy pozwolić byś czuł się samotny!

-Hahahaha! - zaśmiał się Chudy i kopnął Maćka prosto w rzyć tak że spadł z ławki - Patrzcie na tą mordę , wygląda jakby jadł własne wymiociny, a nawet jeśli nie je to my już o to zadbamy!

-Gnoje - wybełkotał Maciek usiłując się podnieść.

-Dokąd to ścierwojadzie! - powiedział z pogardą dryblas stojący obok Chudego kopiąc leżącego pod żebra - Zabawa dopiero się zaczyna!

Fisk wziął Maćka za włosy i odchylając jego głowę do tyłu, a następnie szybko do przodu, uderzył go dzbankiem prosto w skroń. Krew trysła z pod brwi. Długowłosy z grymasem, który nie wyrażał niczego cofnął się odrobinę, próbował utrzymać się na nogach ale bezskutecznie. Upadł na kolana, a ostatnią rzeczą którą widział był but zbliżający się do

Jego twarzy.

*

Powoli otworzył oczy. Było ciemno, a jego oczy, jakby pokryte mgłą, nie pozwalały mu zobaczyć gdzie się znajduje. W ustach czuł smak alkoholu, a w powietrzu wyczuwał zapach perfum. W jego uszach szumiał wiatr, a wraz z nim wciskał się do nich kobiecy głos.

-Hej obudź się. No obudź się ,w końcu człowieku.

Z biegiem kolejnych sekund zaczynał widzieć coraz wyraźniej. Na tle nieba wyścielonego gwiazdami dostrzegł kobietę o delikatnych rysach, długich czarnych włosach i błyszczących błękitnych oczach, które wydawały mu się znajome. Wpatrzona w niego twarzą, która nie wyrażała niczego powiedziała, z wymuszoną troską:

-Musiałeś sporo przeżyć. Mówiłeś przez sen, coś o...

-Kim jesteś? - przerwał Maciek.

-Nazywaj mnie... Selena. Jestem uzdrowicielką, szczęście chciało, że wybrałam ścieżkę przez las, na skróty, do Askalon.

-Szczęście, czy przeznaczenie jak inni zwykli mówić. Źle ze mną?

-Nie. Masz silny organizm, ale jeszcze trochę i mógłbyś umrzeć.

Trucizna szybko się rozprzestrzeniała, ale poradziłam sobie z nią.

-Zatem jestem ci winien podziękowania - Maciek zbliżył twarz do twarzy

Seleny, gdy ta, tylko odgadując jego myśli, szybko odsunęła się od niego.

-Hmmm... przepraszam za śmiałość, ale tylko tak mogę Ci podziękować, nie

stać mnie na nic innego.

-Obejdzie się i bez nagrody... ehemm... w końcu to moje powołanie - uśmiechnęła się z wyrazem obrzydzenia i sztucznym uśmiechem zarazem.

Złodziej nie odgadł jej uczuć. Podniósł się z trawy. Rzucił okiem na rozerwany rękaw skórzanej kurtki, przeklinając z cicha. Rozprostował kości przeciągając się unosząc ręce i wydając ryk przypominający siłowanie się z samym sobą, jak miał w zwyczaju. Zbliżył się do trupa nie przejmując się zapachem jak i wyglądem denata. Unosząc go nogą

obrócił trupa na plecy, nachylił się nad ciałem, zbliżył ręce do ich głowy i odchylił prawe ucho. Uśmiechnął się kącikiem ust.

-Mogę sobaczyć sztylet którym miałem zaszczyt być ugodzony?

Jakkolwiek idiotycznie by to zabrzmiało.

-Możesz - podeszła do niego, wręczyła nóż, bacznie go obserwując. Maciek obejrzał go dokładnie. Miał mnóstwo czasu, po czym schował go do torby wiszącej z pasa przy prawej nodze.

-Mówisz pani, że wybierasz się do Askalonu - stwierdził.

-Niepotrzebna dostojność, po prostu Selena - powiedziała uśmiechając się szeroko.

-Pozwolisz, że dotrzymam ci towarzystwa?

-To zależy.

-Od czego?

-O tego co możesz mi zaoferować.

Maciek bał się tych słów. Wiedział o co chodzi. Więc szybkim ruchem ściągnął i założył kołczan wyciągając wino.

-Więc w drogę! - powiedział.

-W drogę zatem - powiedziała oblizując wargi.

Droga do Askalonu miała trwać 3 dni, choć od początku wiadomo było, że potrwa dłużej. Alkohol Maćka (wyborny i aromatyczny) skończył się szybko. Ku jego zaskoczeniu Selena wyciągnęła z torby swoje butelki. Odpowiedzią był jednoznaczny uśmiech. Po kolejnych kilku butelkach konie bardzo zwolniły. Wędrowcy zorientowali się, że przejechali zaledwie połowę łąki (co w przybliżeniu było około milą ). Maciek dorwał ostatnią butelkę, którą wręczyła mu Selena. Odchyliwszy głowę wypił zawartość jednym tchem, podobnie jak Selena postąpiła ze swoją, dostając czkawki. Stan Maćka nie pozwolił mu się zorientować, że jego towarzyszem był już nie kto inny jak vel Drin w swojej własnej, wiecznie rumianej postaci.

Dotarli na skraj łąki. Jechali wystarczająco długo, by za ten czas wytrzeźwieć, a w spaleniu alkoholu pomogła im również intensywna dyskusja na temat ostatnich wydarzeń. Nagle Maciek zorientował się, że głos który słyszy subtelnie różni się od głosu który pamiętał przed upojeniem..

-Selena, dobrze się czujesz? Strasznie zachrypłaś.

-O czym, ty mówisz ? - odpowiedział gruby głos.

-O tym, że masz przestać się nabijać i zacząć mówić normalnie! - powiedział wyraźnie zdenerwowany nagłą zmianą głosu, odwracając się w stronę Bartka vel Drina.

Ich oczy spotkały się. Maciek nie poruszył się nawet o milimetr, nie licząc rozluźniania palców na łuku, którego instynktownie złapał. Osoba, która teraz siedziała na koniu za nim, była raczej stara. Była ubrana w zdobioną szatę, z jakiegoś, nieznanego Maćkowi, drogiego materiału, którą okalała siwa broda. Na plecach zarzucony miał kostur

obity szlachetnym metalem i zakończony sporej wielkości krwisto czerwonym kamieniem. Oczy złodzieja były bardzo wyczulone na przedmioty tego typu, więc zauważył je i zidentyfikował nadzwyczaj szybko. Wpatrywali się w siebie długo. Obaj zupełnie zaskoczeni zaistniałą sytuacją, lecz trzeźwi i skupieni. Vel Drin sprawiał wrażenie zakłopotanego i chyba nie do końca wiedział co powiedzieć by nie zdenerwować i sprowokować Maćka. Gwiazdy migotały nad nieboskłonem, a jedna z nich spadając przeszła przez szyję Bartka niczym ostrze miecza ( przynajmniej tak widział to Maciek ). Zacisnął rękę na sztylecie przy pasie zaraz pod rękojeścią łuku. Zaczynał się niecierpliwić, ale powstrzymywała go wiedza o pomocy, której udzielił mu nieznajomy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No! Ktoś tu kiedyś (hi, Bylon), narzekał, że w tym dziale panuje obecnie wiocha, a zaglądający tu wyłącznie publikują swoje prace, nie mówiąc ani słowa o cudzych. Zero polemiki, zero krytyki, zero opiniodawstwa, krótko mówiąc. Więc spróbuję to zmienić. Tylko nie wiem, jak zostanę oceniony w swojej nowej roli - po "drugiej stronie barykady".

To nie jest całkiem moje opowiadanie, tworzyliśmy je w parę osób i daleko temu do końca.

No więc po pierwsze - nie zamieszczaj, jak Bóg miły, takich ścian tekstu naraz. Nie każdy ma tonę czasu, żeby to czytać, a sam widok takiej kobyły już zniechęca. Rób to stopniowo, kawałkami.

A ma to jakiś tytuł w ogóle, tak a propos?

Mężczyzna leżał głęboko w lesie. Pod jego nogami walały się liście, które spadając z drzew zakryły również kałużę krwi wraz z ciałem, leżącym nieopodal.

Ha! Cóż, już dość dawno temu usłyszałem od pewnego mola książkowego (płci pięknej na dokładkę) pewną podzielaną również przez wiele moli książkowych dewizę - że książkę da się ocenić po pierwszym przeczytanym zdaniu. Tutaj jest raczej biednie. Odnosi się wrażenie, że autor chciał, aby było tak mhrocznie ("głęboko w lesie", brrr), że taka seriozna fantasy ma być... ale zupełnie mu to nie wyszło. Zdanie jest lakoniczne, brak w nim jakiegoś ładunku emocjonalnego, aż się prosi o coś więcej niż puste stwierdzenie faktu.

Już w następnym zdaniu widzę inne kwiatki - pod nogami walać się coś może, kiedy delikwent stoi. Kiedy leży, to raczej koło tych nóg (a dlaczego tylko nóg, tak a propos? Magiczna sfera ochraniała resztę ciała?). Zastanawiam się też, ile to biedne ciało musiało tam leżeć, że spadające liście je już tak całkiem zakryły (i jakim cudem ta kałuża krwi przez ten czas w ziemię nie wsiąkła). Aha - a narratorowi NIE WOLNO używać słów z mowy potocznej, chyba że akurat przedstawia ściśle osobiste spostrzeżenia. Wywalić to "walały się".

W karczmie panował normalny dla tego miejsca gwar. Silny aromat rozlewanego tu i ówdzie alkoholu docierał do nozdrzy Maćka

A skąd nagle przerzutka do karczmy jakiejś, po ledwie kilku linijkach tekstu? Staraj się przynajmniej jakoś zachęcić czytelnika do lektury, powiedz chociaż mniej więcej, o co biega - a nie dezorientuj już na dzień dobry.

A Maciek to ten, co w lesie przed chwilą leżał? Czemu wcześniej o tym się nie dowiedzieliśmy?

Przy ladzie stał opasły człowiek. Po zabrudzonym fartuchu i kuflach w rękach Maciej poznał, że to karczmarz. Kuśtykając podszedł do lady.

-Co podać? - rzekł karczmarz, podając ostatni kufel.

Powolutku... po pierwsze, naprawdę przydałoby się TROCHĘ tych opisów chociaż. Z góry bowiem zakładasz, że czytelnicy wiedzą, gdzie główny bohater dokładnie się znajduje (przy ladzie - a szynkwas nie brzmiałby lepiej? Lada to tak trochę współcześnie brzmi). No i ten karczmarz cały też dziwnie się zachowuje, skoro stawia na stole kufel, nie wiedząc, czego w ogóle klient chce.

Podając trunek - A dokąd tak prędko Panu trzeba, skoro czasu nawet na piwo brakuje?

Co podając trunek?

zresztą jego wzrok cały czas sprawiał wrażenie dziwnego.

To, jakie się odnosiło wrażenie, nie leży w gestii narratora. Do tego akcja prowadzona jest jak na razie z punktu widzenia Maćka - skąd on może wiedzieć, jakie jego wzrok sprawiał wrażenie u innych?

Ponoć psi syn udusił go i zakopał w lesie wczoraj w nocy.

No to w końcu on zakopał, czy te liście przykryły?

Ciało znaleźli dziś po południu. Hrabia bogato ubrany, został, ale sztylet rodowy morderca zabrał. Maciej otworzył szerzej oczy ,rękę zacisnął na kuflu, a na szyi pojawiła się żyła.

To "Maciej otworzył..." to dalej ten karczmarz mówi?

Coś się stało Panie, wyglądacie na zdenerwowanego?

A może "Coś się stało, Panie? Wyglądacie na zdenerwowanego"?

- Miałem ciężki dzień... - uśmiechnął się w połowie

Kto?

Ucieczka przez miasto nie wchodzi w rachubę

Czas teraźniejszy w opowiadaniu się nie sprawdza.

Jakim cudem zdołał niepostrzeżenie, w pijanym widzie zabić tak ważną osobę.

To stwierdzenie, czy pytanie?

Każda odpowiedz budziła tylko więcej pytań.

Jaka odpowiedŹ? Do tej pory nie doczekaliśmy się żadnych odpowiedzi, poza tym, że "hrabia był tak pijany, ze nie zauważył, że Maciek jest mężczyzną" (ocb?).

Nadchodziła noc. Zamierzałem nie wjechać do miasta by nie robić zamieszania więc zostawiłem konia w pobliskiej farmie.

Rozumiem, że kilka osób to pisało, ale naprawdę... nie mogliście chociaż omówić PODSTAW co do formy, w jakiej ma to powstawać? Przejście z narracji trzecioosobowej w pierwszoosobową jest nagłe i niczym nie uzasadnione, w dodatku nowy autor już na wstępie nie budzi mojego zaufania już drugim napisanym zdaniem. "Zamierzałem nie wjechać do miasta..." jest po prostu niegramatyczne, o wiele poprawniej byłoby na przykład "Nie zamierzałem wjeżdżać do miasta".

Chodzi o jakiś sztylet, wiesz bogaci mają fioła na punkcie świecidełek. Wiem że to trochę gejowe, ale tak już jest. Teraz ma go jakiś Maciek. Nie wiemy o gościu za dużo poza tym że ma słabość do tanich alkoholi i czarny płaszcz.

Yay, styl wypowiedzi jak znalazł dla opowiadania fantasy! Zresztą niekoniecznie fantasy - na razie nic raczej na to nie wskazuje - ale sceneria i świat są, jakie są. Naprawdę, choćbym się nie wiem jak starał, wyraz gejowSKIE kojarzy mi się tylko i wyłącznie z ynteligentnymi (pisownia celowa) dysputami współczesnej młodzieży (podobnie jak reszta "kul" słownictwa użytego w tym liście). Jakoś tak bardziej niż z obecnym w utworze, pseudośredniowiecznym światem.

Aha - a skąd jacyś tam ludzie nagle wiedzą, że to Maciek zabił hrabiego?

Mój szef to idiota

Z góry uprzedzam autora, że to jeszcze nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla obecności w tekście wcześniej użytego słownictwa i stylu.

Godzi się przy okazji dodać - choć cały wklejony tekst jest długi, to poszczególne "rozdziały" są bardzo krótkie, a przeskoki między nimi zbyt częste. W dodatku jeden spójny fabularnie fragment (ten z Maćkiem) jest z powodów znanych chyba tylko autorowi (jeśli oczywiście w ogóle są jakieś powody, w co wątpię) jest rozbity enterami na mniejsze kawałeczki.

Wtedy [kiedy? - Bazil] to Józko położył się wygodnie w rowie...

Naprawdę, miejcie wy litość dla biednego czytelnika, który nie ma zdolności czytania w waszych myślach, aby z góry wiedzieć, o co kaman.

Józko powstał z rowu

Przed chwilą się położył, i teraz od razu wstaje? Im dalej to czytam, tym mniej rozumiem.

Dotarłszy do owego sklepu

Jakiego sklepu? Pierwsze słyszę o jakimkolwiek sklepie, skąd to "owego" w tym zdaniu?

Miał na plecach zarzucony tajemniczy plecak. Po krótkiej rozmowie wyjął z plecaka 3 butelki taniego wina, które zakupił w lokalnym sklepie monopolowym.

Nie no, ja się poddaję. Mija się z celem wytykanie poszczególnych błędów składniowych, więc ten jeden raz pozwolę sobie zauważyć, że zarzucone można mieć coś NA PLECY, a nie "na plecach". Nie wiadomo, po co, autor po zaledwie kilku słowach znów używa owego "plecaka" chociaż można było napisać "po rozmowie wyjął ZEŃ TRZY butelki taniego wina". Znów, narrator raz to jest przypisany do danej osoby, a zaraz potem podaje nam zupełnie znikąd jakieś informacje od faceta, którego nasz bohater pierwszy raz widzi. A dlaczego autor uznał, że jak ulał do średniowiecznego świata pasuje określenie "sklep monopolowy" - tego już mi się nawet nie chce dociekać.

Dalej - nie będę już nawet cytował - cały ten fragment z piciem wina i gadaniem nie wnosi do tekstu nic, kompletnie nic. Szczególnie że nawet nie wiemy, co gadają, bo autorowi nie chciało się nawet krótkiego dialogu skreślić - cały opis spotkania zbył ogólnikami (poza tymi "800ml wina" które wyglądają w tekście conajmniej głupio).

O świcie Adrian udał się na swym czerwonym rowerze

Dobra, tego już za wiele. Widzę, że sami mi autorzy nie pomogą, więc zadam im pytanie - O CZYM W OGÓLE JEST TO OPOWIADANIE? Co to za miejsce, co to za czas, co to za świat, co to za ludzie? Na litość Boską! Najpierw myślę, że to fantasy, bo przecież tego się należy spodziewać po pseudośredniowiecznym świecie. W chwilę potem powątpiewam - może to po prostu wymyślona historia wpasowana w świat rzeczywisty (tyle że w czasy średniowiecza właśnie). A zaraz potem jakieś sklepy monopolowe i - o zgrozo - czerwone rowery. W tym momencie, szczerze mówiąc, przestałem starać się zrozumieć fabułę.

Tegoż hrabiego zamordował niejaki Maćko zwany Długowłosym, który skradł sztylet.

Skąd-wiedzą-że-to-on?

Rzekł Adrian wręczając browara. Miał on bowiem w swym plecaku prawie zawsze jakieś piwo...

Powtórzę tylko jeszcze jeden raz - narrator mowy potocznej nie używa. Więcej powtarzać już nie będę - nie chce mi się.

A ten wielokropek to na co, po co, no - skąd się tutaj wziął?

Obie te jednostki zanajdowały sie w ówczesnym układzie SI.

Jeśli po tej solennej zapowiedzi, iż przestaję starać się zrozumieć fabułę, miałem wbrew sobie jeszcze jakieś chęci, to po przeczytania tego zdania zgasły ostatecznie.

Odwrócił się i zobaczył pewnego osobnika z jego sakiewką w swojej ręce i przerażeniem w oczach, który odwrócił się na pięcie i czmychnął.

Już mi się nawet nie chce...

W pewnym momencie skoczył w przód i złapał złodzieja za kostki, który się wywalił z hukiem i wypuścił sakwę z ręki.

Totalnej niegramatyczności tego zdania nie chce mi się nawet komentować. Dodam tylko, że niezłym talentem wykazał się bohater, łapiąc złodzieja właśnie za kostki. Do tego zrobił to, jakimś cudem nie zauważając kosztownego sztyletu, wetkniętego w but.

Usiadł na złodzieju, w jego ręce pojawił się sztylet

Pojawił, znaczy zmaterializował się magicznie?

- Nazywam się Maciek

A jak masz na imię? - zapytał Bazil zgryźliwie

Swoją drogą, "inteligentny" ten Maciej, jak diabli. Mimo że wie, że pewni ludzie mogą dybać na jego życie, to od razu wali prosto z mostu swoim prawdziwym imieniem, nie wysilając się nawet z wciskaniem jakiegokolwiek kitu. Sebastian nawet grozić mu nie musiał. Dziwne, że taki idiota już dawno nie wpadł przy pierwszej lepszej okazji i nie siedzi teraz za kratkami.

- Nie mam pojęci a kto to zrobił, ponieważ akurat.......

Wielokropki składają się z trzech kropek. Nie z dwóch. Nie z czterech. Nie z siedmiu. Z TRZECH.

Sebastian odjął sztylet od gardła Maćka, który zniknął z taką prędkością, z jaką się pokazał, po czym wstał, pozbierał monety, które wysypały się z sakwy, włożył je z powrotem, wstał i miał zamiar odejść.

Straciłem nadmiernie dużo czasu, próbując dociec, kto się pokazał, kto wstał, komu wysypały się monety i kto zbierał się do odejścia.

- Dokąd się wybieracie? - zapytał Maciek.

Straciłem również nadmiernie dużo czasu, usiłując się dowiedzieć, kto jeszcze się w tej chwili zmaterializował koło Sebastiana i Maćka (a zrobił to tak szybko, że nawet narrator tego nie zauważył), że ten ostatni mówi nagle w liczbie mnogiej.

- Ponieważ myślę, że nasze przeznaczenia się krzyżują w tym miejscu.

Ani słowa o przeznaczeniu...

Maciek podszedł do Sebastiana i wyciągnął rękę.

- Jesteś równym gościem. Przepraszam za próbę kradzieży. Iii... Chętnie Ci pomogę...

... i proszę się wyzbyć złudzeń, że wpychanie butem do gardła tego wyświechtanego bełkotu usprawiedliwi pozbawione sensu zachowania postaci.

Sebastian wyciągnął prawą rękę i Maćkowi zaraz wpadło w oko, że Sebastianowi brak środkowego palca.

Wpaść w oko to może rzęsa, względnie piękna dziewoja. A nie jakieś spostrzeżenie.

- Nazywam się Sebastian

A jak masz na imię? - wycedził Bazil

- Nie żyje - powiedział Sebastian odejmując rękę od gardła kupca.

- Kto mógł go zabić? - Powiedział Maciek spoglądając na bełt wystający z piersi kupca.

Podsumujmy - zabity kupiec, z bełtem wpakowanym w pierś, jest sobie na tłocznym targowisku przy swoim kramie, i nikt się tym absolutnie nie przejmuje - ani inni kupcy, których najpewniej tam pełno, ani klienci, których jest pewnie jeszcze więcej. Naprawdę, nie chce mi się tego komentować.

- Ktoś, kto nie chciał, żebyśmy otrzymali potrzebną nam informację - powiedział Sebastian, po czym wstał.

Po czym zaraz się tym przestał przejmować. Cóż za profesjonalne podejście do pracy (o wciąganiu nieznajomych, pierwszy raz widzianych w życiu kolesi, w swoje prywatne - w dodatku tajne - sprawy, wspominać już nawet nie będę)!

Time out. Muszę zrezygnować z komentowania tego na mój ulubiony sposób - siedzielibyśmy wtedy przy tym tekście do Bożego Narodzenia, a ja nie wiem nawet, czy to w ogóle jest celowe i czy autorom zależy, aby poprawiać ten tekst i własny warsztat. I tak pozostawiłem bez komentarza całe mnóstwo mniejszych i większych kwiatków, a to dopiero cztery strony tekstu. Poza tym autor(zy) wkleił tego tyle naraz, że i tak nie mam czasu przebijać się przez całość - zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że osobliwy kwintet (powinienem powiedzieć kwartet, bo z twórczością Guźca nie miałem jeszcze możliwości - ani siły - się zapoznać) zrobił wszystko, aby mnie zniechęcić do czytania.

Wasz warsztat jest całkowicie w powijakach - nie panujecie nad słowem pisanym, i przez to co i rusz atakujecie błędami składniowymi, czy innymi gramatycznymi potworkami - co jeden, to bardziej pod tym względem udany. Nie wspomnę o błędach interpunkcyjnych i literówkach, których jest po prostu powódź. Najgorsze w tym tekście jest jednak to, że zupełnie w nim nie wiadomo, o co właściwie autorom (i postaciom) chodzi. Opisy w waszym tekście po prostu nie istnieją - przez to czytelnik cały czas jest zmuszany do samodzielnego wyobrażenia sobie - na chybił trafił - gdzie właściwie rozgrywa się akcja (nie zawsze udawało mi się strzelić celnie - ot, myślałem że Maciek siedzi sobie w tej karczmie przy stole, a tu nagle okazuje się, że jednak przy ladzie) i jak w ogóle to wszystko wygląda. Samo to nie byłoby jeszcze aż do tego stopnia uciążliwe, gdyby nie fakt, że to opowiadanie tak naprawdę jest zawieszone w próżni. O świecie przedstawionym nie dowiedzieliśmy się bowiem NIC. Nie wiadomo nawet, czy to po prostu "nasze" średniowiecze, czy wymyślony przez autorów świat. Jedyne, co wiemy, to że Maciek po pijaku zabił jakiegoś szlachcica i że wszyscy (którzy jakimś cudem - nigdy się też bowiem nie dowiadujemy, co to był za cud - wiedzą, że to właśnie jest zabójcą) dybią na niego i na jakiś obciachowy sztylet. Przy czym ci "wszyscy" to też jakieś postacie biorące się zupełnie znikąd, o których nic nie wiemy. I nie mamy się szans dowiedzieć, bo również narracja woła o pomstę do nieba - tekst jest pochlastany na króciutkie fragmenty, w trakcie których dzieje się zgoła niewiele, a już po paru wersach następuje przerzutka do innej postaci. O której wiemy tyle samo, co o poprzedniej, czyli nic. A potem znów przeskok, do jeszcze innej niewiadomej, i tak w kółko.

Totalny chaos fabularny, świat wzięty chyba ze snu narkomana (sztylety, średniowieczna szlachta, sklepy monopolowe, czerwone rowerki i współczesne prymitywne słownictwo napchane do jednego utworu), błędów składniowych, językowych i interpunkcyjnych całe mrowie... No, po prostu nie. Nie, nie, nie, nie, NIE! Tak się NIE pisze opowiadań! Tak się nie pisze w ogóle! Zanim się za tworzenie czegokolwiek, polecam wcześniej solidną pracę u podstaw. Dowiedzcie się, jak się tworzy opisy, jak się stawia przecinki, jak się poprawnie buduje zdania. Wtedy dopiero napiszcie coś konkretnego i pokażcie ludziom.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałem tu napisać w sprawie, że tak powiem, reklamowej. Otóż - co poniektórzy być może pamiętają, że dwa lata temu puściłem do Sieci opowiadanie pt. "Smoczy rycerz", prawda? Dzisiaj więc zamieściłem na swoim blogu na FA pierwszą część nowego tekstu ze smoczym rycerzem w roli głównej, zatytułowanego "Przyjaciel". Nieznającym sprawy mogę w skrócie powiedzieć, że to typowe fantasy z raczej nietypowym bohaterem. ;) Jeśli więc ktoś chce (to również okazja dla Bazila na rewanż, jeśli by miał ochotę ;]), to zapraszam do czytania i komentowania. :) Tu czy na blogu - obojętne mi to, nie obrażę się nawet na gruntowny ochrzan, jeśli tekst na takowy zasłuży. ;] Z czasem będą się pojawiać i następne części.

Link: http://forum.cdaction.pl/blog/knight_marti...showentry=32001

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem już starym facetem.

Mimo wszystko nadal funkcjonuje jako gracz komputerowy i wierny czytelnik książek s-f.

Nigdy jakos nie ciągneło mnie żeby cokolwiek napisać mam na mysli opowiadanie czy tez powiesc.

Nie widze siebie w roli autora jednak pewnego dnia cos mnie naszło.

Pamiętam jak dzis że skończylem maraton w grach czyli skończyłem Mass Effect 1 i Mass Effect 2 i nastepnego dnia polatałem w dosć wrogim srodowisku

gry X3 Terrain Conflict.

W pewnym momencie naszła mnie wena twórcza i cos jednak spłodziłem.

Przypuszczam że będzie to z mojej strony jednorazowy wyskok pisarski jednakże po wielomiesięcznym leżeniu w szufladzie

doszedłem do wniosku że może czas zaprezentować to co przelałem na papier.

Samo opowiadanie jest w obecnej chwili bez tytułu.

Kiedys tytuł posiadało ale nie podobał mi się a nie mam weny na wymyslenie nowego.

Zdarzaja sie takie chwile kiedy twoje zycie zmienia sie w ułamku sekundy.

Jednym z takich momentów była wiadomosć o ponownym spotkaniu terraformerów a własciwie uaktywnieniu Xenonów.

Izzie była pracownikiem służby pomocniczej w sektrach sasiadujacych z Heretics End.

W wiekszosci stykała się z lekarzami którzy zamawiali leki i urządzenia lecznicze na statki szpitalne operujace w systemach od Heretics End

przez Circle of Labor do Nyanas Hideout i pozostałych Argonskich do Belt of Aquilar.

Pamietała dobrze dni spedzone na pograniczu w systemie Nyana Hideout kiedy przyjmowali statki z rannymi lecące z systemu Scale Plate Green.

Jednak nawet wtedy pomimo walk z SI ktora nie miała uczuć nie widziala tyle okrócienstwa i bezsensownej smierci jak teraz....teraz kiedy trafiła

na statek szpitalny z dostawą sprzetu.

To co zobaczyła na tym statku nie było sprawką Xenonów.Oni nie brali jenców a tym bardziej nie zostawiali latajacego statku ze zmasakrowana załogą.

Xenoni jesli atakowali to niszczyli wszystko na swojej drodze.

Statki się rozpadały w metalowy pył przemieszany z organiczna tkanką i po za krótkotrwala mgłą skladajaca sie własnie z metalu i organicznej materii

nie bylo co badac po ataku Xenonów.

Starała się skontaktować z załogą szpitalnego statku którego zadaniem było przemierzać bezkres galaktyki od Black Hole Sun po Wojskowy Sektor Argonów.

Nikt nie odpowiadał na jej wezwania.

Odpowiadała jej cisza.

Kilkukrotnie starała się wezwać pilota lub łącznosciowca z Aidy,tak nazywał sie statek na który miała dostarczyc swój towar.

Cisza....

Wprowadzajac kilka komend w komputer pokładowy wymusiła na autopilocie dokowanie na Aidzie.

System dokujący Aidy zadziałał i zobaczyła zielone swiatła naprowadzajace.

Statek zwolnił i pomału zaczynał krazyc wokoło Aidy znajdując odpowiedni kąt podejscia do doku towarowego.

Izzie wyprostowała nogi przestawiła fotel pilota w stan wypoczynkowy i przymkneła oczy czekając na moment dokowania zasygnalizowany lekkim wstrzasem.

Cały czas starała sie nawiazac łacznosć z Aidą i cały czas w odpowiedzi otrzymywała ciszę...własciwie szum.

Aida albo miała kłopoty z nawiazywaniem łacznosci albo yla wyludniona.

Nie miało to najmniejszego znaczenia,musiała dostarczyc towar inaczej jej lot przez układy nie miałby zadnego sensu i towar za który zapłaciła z własnej kieszeni

stałby sie jej własnoscia nie wiadomo po co.Musiała wyladowac towar otrzymac potwierdzenie dostarczenia,skasowac kredyty za ładunek plus swój zarobek.

Następnie wystarczylo podleciec do stacji zaopatrzebiowej i poczekac na następne zamówienie.

Lekkie uderzenie i delikatny wstrzas obudził ja z lekkiej drzemki w jaką zapadła czekajac na dokowanie.

Gotowa do wyjscia podeszła do sluzy.

Zaalarmowała Argonskie sluzby bezpieczenstwa o braku łacznosci z Aidą ale w odpowiedzi uslyszała ze ich najblizsza jednostka policyjna jest o jakies

4 godziny lotu od Aidy a po za tym musza się skontaktować ze służbami bezpieczeństwa Terran co pewnie poskutkuje tym ze przybędzie tu policja z Heretics End

nie majaca jakichkowliek uprawnien w razie jakiegokolwiek zdarzenia na terytorium Argonow więc w oczekiwaniu na efekt biurokratycznych przepychanek

postanowiła wejsc na Aide.

Na wszelki wypadek załozyla kombinezon wspomagany tarczami kinetycznymi i przymocowala szybkostrzelny karabinek.

Sluza lekko zasyczała otwierając dostep do korytarza prowadzacego na Aidę.

Doszła do drzwi oddzielajacych ja od pokladu Aidy i czekała na ich otwarcie.

Usłyszała delikatne buczenie maszynerii wspomagajacej uruchamianie drzwi i w koncu stanęły otworem.

Otworzyły się pokazujac jej zagadkę Aidy.

Otwierały się powoli tak jakby chciały żeby nic jej nie umkneło i żeby zapamietała to co zobaczy na wiele lat.

Na przeciwległej scianie wisiały zwłoki człowieka.Wisiały na powyginanych rurkach zabezpieczajacych przewody w scianach korytarza.

Ktos powyrywał przewody rurki powyginal odpowiednio i nadział tego człowieka na nie.

Byl żywy kiedy byl na nie nadziewany,swiadczyła o tym masa krwi jaka sciekla po scianie i zebrała się na podłodze.

Chwyciła z karabinek przestawiła dzwignie na autonamierzanie wroga i wciagneła glęboko powietrze wstrzymując wymioty.

Nie wiedziała co napedzało ja do tego żeby isc dalej ale nogi same pchaly ja do przodu.

Sciany kabin w ktorych leżeli chorzy czy ranni w wiekszosci splywały krwią.

Na statku jednak po za człowiekiem nadzianym na rurki nie bylo zadnego innego ciała.

Może został pozostawiony jako ostrzezenie......--pomyslała.

Szła dalej w nadzieji ze moze uda jej się znależc cos co pozwoli jej wyjasbnic zagadkę Aidy.

Nie bylo ciał.Były ich resztki.

Tak jakby sprawcy im dalej zapuszczali sie na pokład Aidy coraz bardziej sie spieszyli.

Sprawcy kimkolwiek byli nie przejmowali sie tym kogo masakrowali na swojej drodze.

Izzie idac pokładami statku widziała coraz więcej ciał.Ciał ludzi starych,mlodych........ciał dzieci.

Jej mózg nie przyjmował tego do wiadomosci....może sama blokowała ten koszmar w swoim umysle idac dalej lekko otepialym krokiem.

Zobaczyła ciała tym razem otwarte.

Pomieszczenia byly juz nie tyle pomazane krwia ale niektore wygladały jakby ktos wylewał na nie wiadra czerwonej farby.

Starał sie nie myslec o podłodze.

Każdy jej krok im dalej zapuszczała sie na Aidę wydawał specyficzny dzwiek.

Najpierw słyszała jakby łamała sie cienka warsteka lodu, to pod jej ciezarem puszczała warstwa skrzepnietej krwi,a potem buty zanurzaly sie w centymetrowa warstwe krwi

ktora pokrywała podłoge.

Ciała byly pootwierane pozbawione wnetrznosci.

Podeszła bliżej.

Powoli domyslala sie co tu zaszło ale jej umysl nie byl zdolny opanowac tego okrucienstwa.

Nie przyswajał prawdy.

Medycyna juz dawno poczynila ogromne postepy w ratowaniu ludzi jednak nadal nie radziła sobie z takim organem jak watroba.

Trwala tez moda na wszczepiane naturalnych organów.Ludzie woleli normalne serce od sztucznego.

Normalne rogówki od mikrokamer połaczonych z mózgiem.

Czarny rynek kwitł ale nikt nie mówil o tym głosno.

Szła dalej majac nadzieje na znalezienie kogos zywego.

Przez moment zdziwiła sie swoimi własnymi myslami.

Zdziwila sie tym ze poczula sie zła...poczuła sie zła nie na to co widziała a na to ze nie znajdzie nikogo kto zapłaci jej za dostarczony towar.

Poczuła sie zła że bedzie musiala spedzic kilka jak nie kilkanascie godzin tłumaczac policjantom co tu zastała a potem tłumaczac to jerszcze raz

w Heretics.

Zdziwiła sie tymi myslami.W momencie kiedy sie tak dziwiła sama soba weszła do pokoju który zmienil jej życie.

Weszła do tego pomieszczenia i ogarnela je wzrokiem tylko na chwilę.

Ułamek sekundy starczył zeby odskoczyc od drzwi potknac sie o własne nogi i wyladopwac w na wpół skrzepnietej krwi na kolanach podpierajac sie rękami.

Pomieszczenie ktore ogarneła wzrokiem było sala polożniczą.

Drzwi przy ktorych stała byly po prawej stronie.Na przeciwległej scianie widziala obraz usmiechnietej matki trzymajacej noworodka

Łóżeczka niemowlaków byly poprzestawiane w całym pomieszczeniu tak zeby zostawic miejsce posrodku tego pokoju.

Na srodku stal stół służący kiedys do przewijania.

Stół do przewijania zmieniony na stól do sekcji.

Pod stolem pod łóżeczkami w łózeczkach porozrzucane były noworodki jak szmaciane lalki.

Nowordki z otwartymi brzuchami,klatkami piersiowymi,pozbawione oczu.

Na scianie po lewej mozna było jednak zobaczyc podpis sprawcy.

Umysł Izzie ktory jakby to okresliła zawiesil sie w momencie kiedy zobaczyła ten koszmar odczytał jednak słowo jakie wypisane krwia widniało na scianie.

YAKI

Dopiero teraz zdała sobie sprawę ze galaktyka nie jest takim wspaniałym miejscem jakie pokazywane było w vidach.

Spojrzała na to co sie dzialo wokoło niej z innej perspektywy.

Nie mialo sensu juz idealizowanie współpracy miedzyrasowej.

Byc moze Telladianie mieli racje a po tym co zobaczyła tutaj dochodziła szybko do wniosku ze mieli jednak racje.

Liczyl się zysk.

Zysk za wszelka cenę.

Wiedziała ze jest pewna granica ktorej nie przekroczy człowiek,split czy boron ale teraz juz nie miala tej pewnosci.

Ogladała kiedys vidy o historii ziemi.

Dziwne jak przebiegaja mysli ludzkie.Przypomnialy jej sie filmy o sredniowieczu i dzikim zachodzie.

Smieszyły ją.

Teraz jednak doszła do wniosku ze mimo technologii,kultury nadal jestesmy drapieznikami....zwierzetami tyle ze z IQ i DNA ktore tylko w 1% oddziela nas od bycia delfinem.

Statki kosmiczne zastapiły konie.

Reszta,czyli ludzka natura pozostała bez zmian.

Biorac jednak pod uwage ze podpis ktory widniał na scianie a był dziełem piratów YAKI dochodziła do wniosku ze nie tylko ludzka natura taka była.

Czyjąc pod dłonmi gestą maź krwi,poczycie lepkosci w kolanach uswiadomiła sobie ze klęczy podpierajac sie rekami we krwi,odchodach i płynach ustrojowych

wszystkich ktorzy zostali zmasakrowani na Aidzie.

Wstała podniosła karabin i szybkim krokiem skierowała sie na swój statek.

Życie jest za krótkie zeby je marnowac na latanie z A do B pomyslała.

Latajac tak nie zastanawiala sie co sie wokolo dzieje.

Żyła w błogiej nieswiaqdomosci zbierjąc na swój statek i na 3 pokojowy box mieszkalny na jakiejs stacji.

Mysli biegły po jej głowie jak oszalałe.

Po co to?

Po to zeby zaszyc sie gdzies i nie myslec?

Argon Prime....marzenie ale po Aidzie Argon Prime wydał sie Izzie planetą dekadencka.

Planetą na której osiadali tylko potentaci finansowi.Cała reszta z powodu wysokich kosztów utrzymanai na Argon Prime albo wracała na ojczyste planety albo zyła w kartonach.

Po co to?

Po to by mieszkajac w 3 pokojowym boxie rozpamietywac Aide?

A moze po to by o niej zapomniec?

Nie bedzie mogła o niej zapomniec.

Xenoni....Sztuczna Inteligencja........czy tylko juz ona nie zabijała nikogo ze swojego gatunku?

Czy wogóle mówiac o Xenionach mozemy mowic o zabijaniu? Moze raczej o wyłaczeniu?

Xenon...gatunek....może....nie znajdowała okreslenia.

Myslała i szybkim krokiem kierowała sie na swój statek.

Dotarcie do jej statku i wejscie pod prysznic byly teraz priorytetem.

Cos jej wewnetrznie mowilo ze cokolwiek by jej staneło na drodze do statku a przede wszystkim do prysznica zostaloby starte z powierzchni ziemi...nie byla na Ziemi.

Galaktyka była mrocznym miejscem.

Cos się w niej przełamało.Jedno zdanie brzmiało w jej głowie.

Weszła do sluzy zostawiajac krwawe slady butów na snieznobialej podlodze korytarza łaczcego Aide z jej statkiem

Jedno zdanie powtarzała w kólko.

-Odwiedzę kazde jej mroczne miejsce............

Napis o tresci YAKI wypisany niemowleca krwia tkwil w jej głowie.

-Odwiedzę kazde jej mroczne miejsce............mruczała

Poczyła dziwna błogosc kiedy wyobraziła sobie jak zabija YAKI.

Blogosc błogoscia prob;em byl taki ze nikt jeszcze nie dorwał zadnego z nich.

Sluza sie zamkneła ....byla u siebie....

Czas zacząc żyć---- pomyslała

Czas cos z tym zrobic....nie wiedziala jeszcze jak,nie wiedziala kiedy i gdzie ale teraz liczyl sie prysznic i lot w miejsce gdzie wszyscy dadza jej swiety spokój na jakis czas.

Edytowano przez Neofita
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam tudzież żegnam jeśli ktoś właśnie zamykał kartę w Firefoxie...

To chyba mój pierwszy post na tym forum, choć konto mam już od dawna, ale w ostatnim Newsletterze wyczytałem o tym temacie i postanowiłem wrzucić tu swoje trzy (złamane) grosze.

http://invisible-bend.blogspot.com/

Pod tym adresem można mnie poczytać. W większości jest to proza, choć od czasu do czasu, wrzucam tam też wiersze.

A teraz mała próbka tekstu, wybór przypadkowy, więc proszę nie oceniać mnie podług tej skromnej paplaniny.

Ósma trzydzieści, to już chyba rano. Spałem godzin siedem, może sześć. Umysł błądzi jeszcze chwile w sennych głębinach, z których ciało nie ma zamiaru wyjść. Przecieram oczy i biorę głęboki wdech, chwile później stawów trzask i seria przekleństw wypełnia ciszę w moim pokoju. Minie kilka minut nim poskładam się w całość przed obliczem rozbitego lustra sklejonego przezroczystą taśmą. Współlokator, niejaki Marcin, przyszły prawnik, zostawił mi herbatę w termosie. Pije ją jednocześnie śledząc wzrokiem kalendarz wiszący na zabrudzonej ścianie. Wielkie czerwone serce i liczba 14 bije mnie po oczach. Wylewam resztę herbaty, mam pięćdziesiąt minut spóźnienia bo nienawidzę zaczynać czegoś punktualnie. Nim wrzucę na siebie jakieś ubrania pozbierane z krzesła minie dwudziesta i poleje się tania wódka. Nie zwrócę już uwagi na twarze, oczy, słowa i gesty. Będę jałowy i obojętny, dla ciebie łatwiejszy bo mniej wrażliwy, mniej apodyktyczny w rozmowie, która sprowadzi się do wymiany ledwie kilku sylab i półtoragodzinnego stosunkowo-dobrego-stosunku. Proszę nie miej mi za złe, że mam ochotę tkwić w każdym marazmie jaki mnie dopadnie. Proszę nie mów mi, że jestem hipokrytą, że zapomniałem ile dla łakomych życia znaczy chwila bo moja krew już dawno zamarzła w żyłach. Nie mów, nie pytaj, nie zmuszaj do wysiłku, nie proś bym był romantyczny, nie przekonuj mnie do wrażliwości. Nie chcę być już Korneliuszem z marnym talentem i skłonnościami do marudzenia. Nie mam też zamiaru wychodzić z cienia, który tak ciasno mnie otacza i sprawia, że czuje się bezpiecznie, a przynajmniej dużo pewniej niż w twoich ramionach. Lepiej być samotnym niż niemile widzianym. Lepiej spać w zimnym łóżku niż siedzieć pod twoim oknem raz po raz.

Otwieram oczy. Wciąż chce oddać wszystko by żyć i reagować na światło. Siedem godzin snu, może ciut mniej. Nie wiem co jest urojeniem, a co rzeczywistością bo każda myśl ma skłonność zakrzywiać mój świat w twoim kierunku. Mija doba, a wszystko było jakby epizodem, choć mógłbym to rozpisać na setki rozdziałów. Mija tyle godzin, ale moje życie jakby stało w miejscu, gdzieś nad brzegiem rzeki postrzegań czy na przystanku w oczekiwaniu na autobus, który zapewne wcale się tutaj nie zatrzyma.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, kiedyś mając jeszcze zajawkę na słynnego WoW'a, stworzyłem coś takiego... I właściwie nie dokończyłem. Jest to pierwszy (i ostatni) rozdział opowiadania opartego na

(być może trochę poprzekręcanym) uniwersum World of Warcraft. Zdaję sobie sprawę z możliwych nieścisłości, a także być może... zwykłych bzdur, które wtedy udało mi się wytworzyć. Tak czy inaczej, niniejszym przedstawiam (haha jaka to wzniosłość)

World of Warcraft - Obrońcy Bloodhoof

Rozdział I - Więzień codzienności

Nad całym Mulgore unosiły się ciężkie, gęste obłoki, zapewne zwiastujące coś "złego" jak to zwykle przewidywali okoliczni szamani. Nadeszły ze wschodu, ze środka oceanu, przykrywszy wcześniej sobą całe połacie Durotaru i północną część wielkich Jałowych Ziem. W zielonej krainie Taurenów, nagle zrobiło się bardzo ponuro, jeszcze bardziej przyciemniało. I wreszcie uderzył pierwszy piorun, zaczęła się ulewa. Na polowanie udał się właśnie Tundrah, łowca, który pozyskiwał skóry zwierzęce i sprzedawał je w stolicy, dumnym Thunderbluff. Nie wadziły mu jednak warunki pogodowe - inny łowca parchnąłby, i wrócił do swojego szałasu - on jednak, był zbyt zawzięty by tak uczynić. Zwykle polował na północny - wschód od miasta, bo na samej północy swoje gniazda już dawno temu założyły harpie. Były to uskrzydlone wiedźmy, mające własną hierarchię i pilnie strzegące swych gniazd. Jednak zbytnio nie naprzykrzały się Taurenom, bo wiedziały, że zostałyby skutecznie wytępione. W końcu wioska Bloodhoof położona sporo na południe od miasta szczyciła się świetnymi łowcami, którzy gotowi byli podjąć sie każdego wyzwania, a już napewno dzielny Tundrah. Przemierzał on drogą nie samotnie lecz ze swoim najwierniejszym towarzyszem i przyjacielem zarazem, tygrysem górskim. Wabił się Saharah co w języku Taurahe znaczyło poprostu "kompan". Intensywny deszcz nie ustawał i zerwał się słaby, lecz złowrogi wiatr, który swoim świstem jakby ostrzegał wszystko i wszystkich przed nadchodzącą potężną burzą. Tundrah poruszając się uważnie i powoli ciągle wypatrywał zwierzyny skrytej przed deszczem. Szukał jej wsród drzew. Sporadycznie, grupkami na sawannach Mulgore rosły drzewa iglaste, pod którymi chowały się zwykle w czasie deszczu "całkowicie bezmyślne" stworzenia. Według wielu taureńskich łowców, głupsze nawet od "bezmózgich" kaboldów stępacze równinne. Potrafiły one bowiem tylko skutecznie bronić swoich jaj. Wszystko inne raczej owym ptakom nie wychodziło.

Łowca ciągle podążając do przodu nagle zauważył cel, przetarł oczy ciężką owłosioną łapą by poprawić wizję. Saharah siedział cicho bowiem jego zadaniem było skradać się za swym panem i w razie czego dogonić uciekającą ofiarę. Tundrah ostrożnie przycupnął za kilkoma krzakami. Jakieś sześćdziesiąt metrów przed nim i jego wiernym kompanem siedział, wśród kilku krzewów i drzew, skulony na zgiętych nogach stępacz.

-Najwidoczniej oddzielił się od stada - mruknął Tundrah.

Chociaż wydawałoby się, że deszcz i wiatr mogły skutecznie utrudnić celny strzał, to jednak nie w przypadku doświadczonego łowcy. Nie trzebabyło się mu więcej przygotowywać. Zdjął zawieszony na plecach krótki łuk myśliwski, a z kołczanu wyciągnął niezwykle cienką i ostrą strzałę, która w całości była z mithrilu, a końcu miała przyczepione czerwono - czarne pióro z białymi plamami. Potężnym ramieniem naciągnął cięciwę łuku z całej siły, jego oczy były jakby martwe i nie było w nich nic prócz opanowania. Wycelował w łeb ptaka by załatwić go jednym strzałem. I tak też się stało - wypuścił strzałę, by po chwili usłyszeć jego ostatni skrzek. Bezlitosna strzała przebiła jego łeb nie dając mu żadnych szans na przeżycie.

Tygrys triumfalnie zaryczał i popatrzał na swego pana. Deszcz ustąpił, teraz była to zaledwie lekka, przyjemna mżawka. Tundrah sprawnie złapał i zarzucił zwierzynę na plecy, oznajmując przy tym:

-Przyjacielu, dzisiaj nie musiałeś nawet nic robić, a ten ptak dostarczy nam pożywienia na całe dwa dni. - powiedział do swojego kompana i wyszczerzył żólte zęby.

I ruszyli na południowy zachód, z powrotem do Thunderbluff, które było widać już stąd, albowiem znajdowało się na trzech wysokich wzniesieniach połączonych drewnianymi mostami. Nad miastem niebo przetarło się, promienie słońca przebiły się przez mrok obłoków, i błysnęły po oczach Tundrah' owi. Lecz mżawka ciągle go orzeźwiała. Teraz cała kraina coraz bardziej się rozjaśniała.

-Wiesz Saharah, kocham Mulgore, i zrobię wszystko żeby zawsze pozostało takie jakim jest. - powiedział niby to do swego kota, niby sam do siebie.

Wkońcu stanęli przed północno wschodnim podnośnikiem, który razem z południowym były jedynym sposobem, by dostać się do miasta. Wystarczyło wejść po drewnianych schodach, na platformę i zawołać po taureńsku strażnika na górze, który stwierdzał czy aby nie jesteś przebranym szpiegiem Sojuszu. Gdy winda została spuszczona na dół na potężnej linie, można było na nią wejść i zostać wciągniętym na górę prosto do miasta. Wciąganiem podnośnika nie zajmował się byle kto, bo robili to bracia Kaniff i Murha z rodziny Żelaznych Pięści. Ich nazwisko było o tyle trafne, że byli oni najpotężniejszymi Taurenami w Mulgore. Obsługiwali osobno obie windy, była to ich codzienna praca. Widok po wjechaniu na górę był naprawdę przyjemny, na tej ogromnej górze tętniało prawdziwie osadnicze życie, sprzedawcy stali przy swoich stoiskach, kusynierzy karbowali skóry, lokalny rzeźnik właśnie patroszył stępacza, gdzieś w tle można było usłyszeć brzęk kowalskiego młota uderzającego w stal. Wszyscy żyli tu w idealnej harmonii, uczciwie pracując i zaopatrzając się nawzajem wytworzonymi dobrami. Taureni nie byli ludem żądnym krwi, choć taką opinię mieli w niemalże każdym miejscu Wschodnich Królestw. Każdy prawy Tauren jednak, jako członek zjednoczonych sił Kalimdoru - musiał w razie konieczności - ruszyć do boju, czy tego chciał czy nie. W imię Hordy.

Tundrah sprzedawszy zdobyte tego dnia trofea i zaciągnąwszy martwego stępacza do rzeźnika, udał się do miejskiej tawerny, gdzie zwykł spędzać czas po codziennym polowaniu. Karczma ta nie miała drzwi, jedynie wycięty w drewnianej ścianie duży otwór, który służył za wejście, na tyle duży by mógł przedostać się przez niego każdy "rogaty" przybysz. W wejściu zawsze stał charyzmatyczny i sympatyczny gospodarz Aurta zabawiający gości, czy to rozmawiając z nimi, opowiadając dowcipy, czy przynosząc kolejne butle taniego Ale. Tundrah witając się z gospodarzem, uśmiechnął się bo już kątami oczu zauważył lekko pijanych i rozrywkowych Taurenów. Tych leżących na hamakach przyczepionych do ścian i filarów i tych przy nich stojących, wykonujących zabawne gesty. Saharah usiadł przy schodach, prowadzących na piętro, i most, czekając na swój posiłek.

- Jak poszło dzisiejsze polowanie, kolego? - zapytał Aurta, wyszczerzając wielkie kły.

- Muszę ci powiedzieć, że polowania zawsze przynosiły mi wiele satysfakcji, ale... - powiedział Tundrah, lekko rozmarzony nie dokończył wypowiedzi.

- Szukasz, czegoś nowego... Nowych wrażeń. - rozmówca całkiem poważnie, dokończył zdanie Tundraha.

-Tak... tak... czytasz w mych myślach, tylko gdzie szukać, przyjacielu? - po chwili odparł łowca.

Nagle usłyszał chrapliwy i donośny głos:

- Tundrah! Napijesz się z nami wreszcie? Czy będziesz tam tak stał aż zaskoczy Cię jakiś parszywy łotrzyk? Haha! - wybełkotał pijany Tauren, znajdując na podłodze nadpitą butlę alkocholu.

Wypił ją jednym haustem, po czym wywrócił gałami do góry i z wielkim hukiem padł na deski karczmy. Jego kompani zaczęli się głośno śmiać i z niego żartować. Kiedy Aurta miał coś powiedzieć Tundrahowi, do karczmy wparował młody tauren, potykając się o drzemiącego na podłodze "mistrza pijatyki".

- Słuchajcie!! - wykrzyczał z dzikością w oczach - Wszyscy zdolni do walki musicie się stawić w Bloodhoof!

Nikt nie zwrócił na niego uwagi - nikt prócz dwóch trzeźwych - gwar trwał nadal.

- Spokojnie, podejdź i wyjaśnij w czym rzecz. - powiedział gospodarz.

- W tawernie nie znajdziesz ludzi zdolnych do walki. - dodał Tundrah.

- Chodźmy na górę tu nie da się rozmawiać - oznajmił Aurta, obracając się w stronę schodów.

Wszyscy trzej weszli na piętro, Saharah pobiegł za swym panem, mając nadzięję, że wreszcie dostanie coś do jedzenia. Stanęli w rogu pomieszczenia.

- Teraz mów, opowiadaj od początku, co się stało? - spytał zaciekawiony Tundrah.

- Jestem Azura, zwiadowca z obozu Narache - przedstawił się i ciągnął dalej. - A więc dziś rankiem byłem na zwiadzie na północ od obozu, bracia... - nagle przerwał, i jakby wzruszył się.

- I co zobaczyłeś? Co tam było? - niecierpliwie pytał Tundrah.

Azura wziął się w garść i kontynuował.

- Gnolle i Ostrogrzbiety z Mulgore zbierają oddziały, te paskudne stworzenia się zjednoczyły, chcą zniszczyć naszą wioskę... - mówił z przejęciem.

- Ale skąd ta pewność? Skąd wiesz, że szykują się na Bloodhoof? - wtrącił poważniejszy niż kiedykolwiek wcześniej Aurta.

Siedzący przy Tundrahu wierny tygrys, zaczął zaczepiać łapą swego pana. Ten wyciągnął z sakwy kawałek suszonego mięsa i rzucił go niecierpliwemu kotu.

- Widziałem ich! Są ich setki! Wszędzie patrole. Zrobią wszystko by zapełnić swoje wygłodniałe żołądki. Widziałem też oficerów przy wejściu do groty na zachód od Bloodhoof, rysowali coś na ziemi, i wskazywali w stronę wioski, wykonując przy tym złowrogie gesty. Wiem, że formują armię i wiem, że niedługo uderzą, bracia pomóżcie. - bezradny prosił o pomoc.

- Musimy porozmawiać z Wodzem, bez jego zgody nie ściągniemy obrońców Thunderbluff do pomocy. - oznajmił Tundrah. - Aurta, przyjacielu, zajmiesz się tym? Cairn Ci zaufa, przecież się znacie. Ja z Azurą wyruszę do Bloodhoof by sprawdzić sytuację, chyba przyda się wam dobry łucznik?

- Z pewnością, dzielny łowco. - odpowiedział Azura, z iskrą nadziei w oczach.

- Saharah, idziemy przyjacielu, trzeba będzie chyba, unieszkodliwić parę szkodników! - pełen entuzjazmuTundrah zawołał swego kompana.

Poklepał Azurę po ramieniu i wyszli z tawerny. Dotknięty rutyną łowca był ucieszony, że wkońcu będzie mógł przeżyć coś ekscytującego, nie myślał o tym, że może zostać ranny, ani nawet o tym, że może zginąć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Bazil - z pewnych powodów postanowiłem wrócić do czytania Twojej powieści. ;] Dużo czasu nie mam, więc postaram się w skrócie napisać opinię.

VI - hm, widzę, że akcja powoli się rozkręca. Co do postaci - Sekira rzeczywiście sprawia wrażenie wyróżniającej się spośród tego panteonu. Tamten oficer też chyba jest jakby jako tako zarysowany. Szkoda właśnie, że reszta dostała mniej "czasu antenowego" - gdybym wstawił na ich miejsce kogo innego, to nie byłoby specjalnej różnicy. Myślę, że bierze się to stąd, że nie dajesz swoim postaciom w zasadzie żadnych cech charakterystycznych. Brakuje im czegoś, co sprawia, że czytelnik, kiedy czyta utwór i potem spojrzy na daną postać, ma pewność, że nie pomyli jej z żadną inną. Dialogi są fajnie napisane, brzmią prawdopodobnie - ale to za mało. Każdy jest inny, więc żeby to była chociaż jedna cecha (w sumie nie musi to być nawet cecha charakteru...) sprawiająca, że ta postać spośród tłumu jest po prostu "kimś".

VII - no proszę. Wydawało mi się, że ze wszystkich trzech wątków to pięć minut dla Ryana będzie mi się najmniej podobało, ale jestem mile zaskoczony - czytało mi się to z przyjemnością. Postacie Ryana, Savage'a i Hana już sprawiają wrażenie całkiem przyzwoicie zarysowanych (nie są to jacyś "ludzie z tłumu", tylko żołnierze z krwi i kości :)). To się chwali. Tylko dwie rzeczy: "kurde" jest kolokwializmem, a nie przekleństwem, to po pierwsze. ;] Po drugie, tamten wulgaryzm na "c" (domyślam się, jak on brzmi, spokojnie) słyszę po raz pierwszy w życiu, więc jestem zaciekawiony.

Ogólnie obydwie części czytało mi się szybko i przyjemnie. Widać wyraźnie, że masz obycie ze słowem pisanym. Czekam na dalszy ciąg.

Opowiadania co poniektórych w sumie też planuję w swoim czasie obadać - niemniej nie teraz. Dajcie mi trochę czasu. ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WITAJCIE

Chciałbym was prosić o opinię na temat prologu do mojej książki, którą będę pisał. Najlepiej by było, gdybyście pisali na PW.

Prolog - przebudzenie

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Wielka równina skąpana była w jego promieniach. Dalej leżało szerokie pasmo lasu. Za nim znajdowała się niewielka wioska. Żyli tam zwyczajni chłopi, uprawiający ziemię. Nie byli świadomi tego, co się do nich zbliżało.

Na równinie zebrało się czterech ludzi w czarnych opończach. Mieli blade twarze i milczeli. Wyglądali jakby czekali na wykonanie kary śmierci. W oddali było widać kilkunastu jeźdźców, w pełnym galopie. Kurz wzbijał się za nimi w powietrze. Zbliżali się do ludzi odzianych w czerń. Kiedy do nich dotarli, zsiedli z koni. Postać odziana w bogato zdobioną zbroję i z koroną na głowie wystąpiła. Czterech ubranych na czarno padło przed nim na kolana.

- Wstańcie ? powiedział król ? Czy wszystko jest gotowe?

- Tak, wasza wysokość ? odpowiedział najwyższy z nich ? czekamy tylko na rozkaz.

- Znakomicie, możecie zaczynać Elryku.

- Chwila! ? przerwał mężczyzna, wyglądający na typowego inteligenta, stojący obok króla ? Czy to nie jest przesada? Czy testowanie broni masowego rażenia na niewinnych ludziach nie jest sprzeczne z prawem naszej umiłowanej ojczyzny? Czy najjaśniejszy pan nie składał przysięgi obrony swoich poddanych?

- Prawo to ja! Kilkudziesięciu chłopów to żadna strata! ? zagrzmiał król ? to,że jesteś moim doradcą nie pozwala ci kwestionować moich rozkazów!

- Ależ oczywiście, bardzo przepraszam ? rzekł doradca, kłaniając się.

- Elryku, jeszcze jedno pytanie, zanim przeprowadzimy próbę- powiedział król ? czy na pewno wybuch nas nie dosięgnie? Dobrze wszystko skalkulowałeś?

- Pewności nigdy nie będziemy mieć, ale dla bezpieczeństwa, zastosujemy osłonę ? odpowiedział Elryk.

- W takim razie zaczynajcie ? rzekł król.

Elryk wyciągnął z kieszeni płaszcza małą, metalową kulę, błyszczącą w słońcu.

- Jeśli się okaże,że eksperyment nie wypadł pomyślnie, zapłacicie za to głową ? ostrzegł król ? ten metal jest droższy niż całe złoto świata.

- Bez obaw, mój panie, nasze badania są nieomylne ? uspokoił go Elryk i położył kulkę na trawie. Dwóch z ubranych na czarno wyciągnęło ręce do góry, ich dłonie zabłysnęły białym światłem i wszystkich otoczyła niebieska bariera. Elryk wskazał palcem na kulę, ta stanęła w płomieniach, zwęglając trawę wokół. Jego twarz stężała w skupieniu. Płomienie zmieniły kolor na niebieski.

- Temperatura? ? zapytał ostatniego z magów, który do tej pory stał bezczynnie.

- Cztery tysiące stopni ? odpowiedział ? za mało, potrzeba dwa razy tyle.

- Przecież wiem, nie musisz mnie pouczać!

Niewielkie kamienie wokół kuli zaczęły się topić. Król odszedł tak daleko, jak to tylko było możliwe, nie wychodząc spoza ochronnej tarczy.

- Osiem tysięcy! Wyrzucaj natychmiast!

Ogień nagle zgasł. Powierzchnia kulki poczerniała. Elryk poruszył palcem, a ta wzniosła się ponad wszystkich i pomknęła z zawrotną szybkością nad lasem?

*

W wiosce żył nastolatek imieniem Phaeri, który ze względu na swoje zdolności, zawsze był przez rodziców wysyłany na polowanie. Dzisiaj nie było inaczej. Szedł do lasu z łukiem i kołczanem strzał na plecach. Kiedy wszedł między gęsto rosnące drzewa widział prawie tak samo dobrze jak w świetle słońca. Był jedyną osobą w wiosce o takich zdolnościach. Mógł także usłyszeć szelest liści z odległości wielu metrów i wyczuć krew zwierzęcia. Mógł biegać godzinami bez żadnego zmęczenia i reagować w ciągu ułamków sekund. Jednocześnie był silniejszy niż drwal pracujący w wiosce, chociaż wcale nie ćwiczył. Potrafił przydźwigać na plecach do domu rosłą sarnę.

Zauważył też,że myśli szybciej i sprawniej niż każdy, kogo zna. Te wszystkie cechy sprawiały,że czuł się lepszy od innych. Jak ktoś wybrany przez bogów. Jednak w jego życiu nigdy nie zdarzyło się nic, co mogłoby się zdarzyć wybrańcowi.

Stąpał cicho, zawsze miał lekkie kroki. Sarna, do której się zbliżał nic nie poczuła. Cięciwa łuku lekko zabrzęczała przy naciąganiu. Pocisk trafił nic niespodziewające się zwierzę prosto w szyję, zabijając je na miejscu.

Zawiesił łuk z powrotem na plecy i podszedł do zdobyczy. Uklęknął i wyjął z ciała trupa nienaruszoną strzałę. Podniósł truchło, zarzucił je sobie na ramię i zaczął powoli wracać do domu.

Nagle usłyszał straszliwy huk, oślepiający blask zaćmił mu na chwilę wzrok, a jakaś potworna siła przewróciła na plecy. Wstał i rozpoczął ucieczkę w kierunku wyjścia z lasu. Jego ciało kaleczyły kolczaste krzewy, kiedy na nie wpadał, ale nie ustawał. Odwrócił głowę. Za sobą miał ścianę ognia. Drzewa uginały się przed nią. Czuł żar na całym ciele. Był pewny, że zaraz umrze, kiedy las się skończył. Wypadł na równinę i zatrzymał się. Spojrzał za siebie. Wszystkie drzewa były doszczętnie spalone. W oddali dymiły pozostałości wioski. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Ktoś pozbawił go jego całego dotychczasowego życia.

Wtedy spostrzegł, że na równinie, jakieś dwieście metrów od niego stoi grupa ludzi. Dostrzegł koronę na głowie któregoś z nich. ? A więc to tak?- pomyślał - ? Ten okrutnik postanowił przetestować na mojej wiosce jakąś broń masowego rażenia?.

Z grupy odłączyła się postać w czarnej opończy i poszła w jego kierunku.

? Teraz chcą pozbyć się jedynego świadka. Nie dam się zabić!? ? pomyślał. Nieznajomy uniósł rękę, ale zanim rzucił zaklęcie mające go zabić otrzymał cios w pierś nożem do oprawiania zwierzyny i padł martwy na trawę. Phaeri schował zakrwawioną broń do pochwy. Adrenalina w nim buzowała. Zanim pozostali zdążyli zareagować puścił się biegiem wzdłuż skraju spalonego lasu.

- Głupcy, zabijcie go! ? usłyszał.

Śmigały wokół niego zaklęcia, ale jedne nie trafiały, a inne odbijały się od niego jak od tarczy. Ruszyła za nim konnica, ale jeden z odbitych czarów trafił w wierzchowce, które się spłoszyły. Kilku jeźdźców wypadło z siodeł. Inni starali się opanować swoje konie, ale te kompletnie zwariowały. Nie mogli już go dosięgnąć. Udało mu się uciec.

*

Po kilku godzinach nieustannego biegu zatrzymał się. Dotarł do młodego, egzotycznego lasu, który zasadził kiedyś jakiś szlachcic, chcąc zaimponować swojej żonie.

Czuł się strasznie. W wiosce zginęła cała jego rodzina, wszyscy przyjaciele. Nie mógł pojąć, jakim trzeba być człowiekiem, żeby testować broń masowego rażenia na swoich poddanych. Po chwili rozpacz ustąpiła gniewowi. Poczuł taką nienawiść, jakiej jeszcze nigdy nie doznał. Krzyknął w bezsilnej wściekłości, wyciągnął z pochwy sztylet, na którym zaschła krew zabitego przez niego maga i wbił go z całej siły w najbliższe drzewo. Zaczął wyrywać sobie garściami włosy z głowy. Padł na ziemię i bił w nią pięściami.

Kiedy po kilku minutach szału się uspokoił, poczuł coś dziwnego.

Zbliżała się do niego jakaś niewytłumaczalna osobliwość. Wtedy do jego umysłu wdarło się coś obcego. Było przesiąknięte złem tak wielkim,że aż obrzydliwym. Oczami wyobraźni ujrzał zwęglone kości swoich rodziców.

Inna świadomość przejmowała nad nim kontrolę. Wysyłając ku niemu straszne wspomnienia osłabiała jego wolę, ale on wciąż walczył. W końcu jego obrona nie wytrzymała. Nie poruszał już swoim ciałem. Dzielił teraz umysł z czymś innym. Doświadczył uczucia tryumfu. Usłyszał myśli obcego: ? Wojnę czas zacząć?.

Jakby co, to akcja właściwa książki będzie się działa 20 lat po prologu i jej bohaterem będzie ktoś zupełnie inny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może na początek zajmę się nowym tekstem. Jest krótki, szybko więc się z nim rozprawimy :chytry: .

 

DarthNihilus95 napisał:
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Wielka równina skąpana była w jego promieniach. Dalej leżało szerokie pasmo lasu. Za nim znajdowała się niewielka wioska. Żyli tam zwyczajni chłopi, uprawiający ziemię. Nie byli świadomi tego, co się do nich zbliżało.

Nie pisz. Cały czas. Krótkimi. Zdaniami. Brzmi to chwilami jak serie z cekaemu.

 

DarthNihilus95 napisał:
- Tak, wasza wysokość

Wasza Wysokość, i inne tego typu tytuły, pisze się zazwyczaj dużymi literami.

 

DarthNihilus95 napisał:
- Chwila! ? przerwał mężczyzna, wyglądający na typowego inteligenta, stojący obok króla ? Czy to nie jest przesada? Czy testowanie broni masowego rażenia na niewinnych ludziach nie jest sprzeczne z prawem naszej umiłowanej ojczyzny?

Ten gość wyskakuje tutaj jak Filip z konopi. Jechał tak przez cały czas, wiedział najpewniej o owym eksperymencie, a teraz nagle mu się na protesty zbiera. W dodatku nieszczególnie jest w owych protestach zdecydowany - po krótkiej odpowiedzi króla zaraz milknie.

I w czym się właściwie tutaj przejawia "wygląd typowego inteligenta"? Że miał wąsy i okulary?

 

DarthNihilus95 napisał:
Elryk poruszył palcem, a ta wzniosła się ponad wszystkich i pomknęła z zawrotną szybkością nad lasem?

Z tego zdania wynika, że ów palec - będący najwyraźniej samicą - wzniósł się i pofrunął (zapewne z okrzykiem "I'm free" - tak długo był na uwięzi). "Ta" się z "kulą" w ogóle nie klei, ani trochę.

 

DarthNihilus95 napisał:
W wiosce żył nastolatek imieniem Phaeri, który ze względu na swoje zdolności, zawsze był przez rodziców wysyłany na polowanie.

Autorze kochany! Pozwolę sobie nadmienić, że skoro mamy tutaj do czynienia z monarchią (przed chwilą poznaliśmy władcę, więc co do tego nie ma wątpliwości), to nie wydaje mi się, aby chłopom wolno było, ot tak, pójść do lasu i strzelać do tamtejszej zwierzyny. Królom przysługiwało bowiem coś takiego, co się nazywało "regalia" - las należał do niego, zwierzyna pałętająca się po nim również, i nie wolno było pospólstwu do niej strzelać. W wielu krajach za coś takiego karano na gardle.

Oczywiście, autor ma wszelkie prawo ustalić, że w jego świecie król zrezygnował z regaliów. Tyle że poprzednia scena raczej nie wskazuje, aby tutejszy monarcha był szczodrobliwym altruistą.

 

DarthNihilus95 napisał:
Te wszystkie cechy sprawiały,że czuł się lepszy od innych. Jak ktoś wybrany przez bogów. Jednak w jego życiu nigdy nie zdarzyło się nic, co mogłoby się zdarzyć wybrańcowi.

Do czasu, proszę państwa, do czasu...

Swoją drogą, już od tego zdania zacząłem mieć złe przeczucia co do tego, z jakim tekstem mam do czynienia.

 

DarthNihilus95 napisał:
Nagle usłyszał straszliwy huk, oślepiający blask zaćmił mu na chwilę wzrok, a jakaś potworna siła przewróciła na plecy. Wstał i rozpoczął ucieczkę w kierunku wyjścia z lasu. Jego ciało kaleczyły kolczaste krzewy, kiedy na nie wpadał, ale nie ustawał. Odwrócił głowę. Za sobą miał ścianę ognia. Drzewa uginały się przed nią. Czuł żar na całym ciele. Był pewny, że zaraz umrze, kiedy las się skończył. Wypadł na równinę i zatrzymał się. Spojrzał za siebie. Wszystkie drzewa były doszczętnie spalone. W oddali dymiły pozostałości wioski. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Ktoś pozbawił go jego całego dotychczasowego życia.

Ten opis jest mętny. Nie czuć w nim grozy sytuacji - ot, beznamiętnie relacjonujesz, co główny bohater robi. To po pierwsze - po drugie, jakoś tak trudno momentami wyobrazić sobie to, co ty oczami wyobraźni widziałeś. Nie wiadomo na przykład, dlaczego delikwent zaczął od razu uciekać, nie wiadomo, gdzie właściwie uciekał (co to jest "wyjście z lasu"? Idąc do swojej wioski, z lasu też by wyszedł!) - można było napisać po prostu, że tam, gdzie znajdowała się jego wioska, dostrzegł silną łunę, że ujrzał tę ścianę ognia i że wtedy zaczął przed nią uciekać w przeciwnym kierunku.

 

DarthNihilus95 napisał:
Wtedy spostrzegł, że na równinie, jakieś dwieście metrów od niego stoi grupa ludzi. Dostrzegł koronę na głowie któregoś z nich. ? A więc to tak?- pomyślał - ? Ten okrutnik postanowił przetestować na mojej wiosce jakąś broń masowego rażenia?.

Podawanie takich dokładnych odległości nie ma większego sensu. Lepiej już napisać "kilkuset", skoro już musisz, niż podawać jakąś konkretną wartość. Również, stwierdzenie głównego bohatera ni w ząb tu nie pasuje - nie tylko przez (znowu) beznamiętność, z jaką to stwierdza, ale też przez obecność kompletnie nieprzystającego chłopu słownictwa, z testowaniem i bronią masowego rażenia na czele. Szczególnie że on właściwie powtarza za owym "uczonym" z poprzedniego fragmentu. Wątpliwości budzi także to, jak szybko doszedł on do tego wniosku (to, że tam są, nie znaczy, że oni musieli to spowodować - może na przykład ścigają maga renegata, który narobił takich spustoszeń?).

 

DarthNihilus95 napisał:
Z grupy odłączyła się postać w czarnej opończy i poszła w jego kierunku.

Absolutnie niewiarygodny przebieg zdarzeń. Mag mógł takiego kmiecia spopielić natychmiast, nie ruszając się z miejsca, a on - z powodów nieznanych chyba nawet autorowi - podchodzi tak blisko, że delikwent może go dźgnąć nożem.

 

DarthNihilus95 napisał:
Śmigały wokół niego zaklęcia, ale jedne nie trafiały, a inne odbijały się od niego jak od tarczy. Ruszyła za nim konnica, ale jeden z odbitych czarów trafił w wierzchowce, które się spłoszyły. Kilku jeźdźców wypadło z siodeł. Inni starali się opanować swoje konie, ale te kompletnie zwariowały. Nie mogli już go dosięgnąć. Udało mu się uciec.

Wierzyć mi się nie chce, jak naciągana jest ta scena. Oczywiście najlepsi w królestwie magowie (bo nie wierzę, aby próby nad taką bronią powierzano pierwszym lepszym) nie umieją trafić fireballem w byle kmiotka, oczywiście nasz bohater nagle okazuje się urodzonym supermanem z naturalnym polem ochronnym (bardzo nie lubię takich bohaterów, ale to już materiał na osobny elaborat), oczywiście mimo że dookoła pusta przestrzeń, jak okiem sięgnąć (lasu już nie ma, bo się spalił), gość sobie tak po prostu ucieka, a konie jeszcze fartownie dostają szału. Widać tu co krok nachalne chciejstwo autora.

 

DarthNihilus95 napisał:
Jakby co, to akcja właściwa książki będzie się działa 20 lat po prologu i jej bohaterem będzie ktoś zupełnie inny.

W takim razie mam jedno pytanie - PO CO przybliżono nam tutaj tę postać? PO CO pokazywano jej absolutnie nierealną ucieczkę i przebąkiwano o jakichś tam uzdolnieniach wybrańca?

Na razie, po lekturze tego prologu, to nasuwa się jeden wniosek: to już było! Trudno co prawda wymagać od amatora, aby zaraz zabłysnął czymś oryginalnym, no ale czy to musi być od razu najbardziej wyświechtany schemat, ze zniszczoną rodzinną wioską, wybrańcem i przeznaczeniem? Jeśli dalsze kawałki miałyby się okazać lepsze, to nie widzę ŻADNEGO sensu w pisaniu takiego prologu, od którego przed oczami staje mi od razu wyświechtany algorytm: "O_rety_zniszczyli_moją_wioskę#43767357 wieśniak_staje_się_bohaterem#648736582 Proroctwa_mówią_że_pokonasz_Zło#35638358 będziemy_cię_trenować_w_sztuce_magii_i_miecza#4586478". Wcześnie niby na takie wnioski, ale czy ty nie powinieneś aby zachęcać czytelników, zamiast ich od razu odrzucać zagrywkami sprawiającymi, że się chce ziewnąć i powiedzieć "to już było"?

 

@ Knight Martius

 

Knight Martius napisał:
Co do postaci - Sekira rzeczywiście sprawia wrażenie wyróżniającej się spośród tego panteonu.

Hm, mniemałem, że wyrazisz jakąś opinię odnośnie tego jej, bardzo dosadnego żartu (chodzi tu głównie o problemy związane z grą słów).

 

Knight Martius napisał:
Szkoda właśnie, że reszta dostała mniej "czasu antenowego" - gdybym wstawił na ich miejsce kogo innego, to nie byłoby specjalnej różnicy. Myślę, że bierze się to stąd, że nie dajesz swoim postaciom w zasadzie żadnych cech charakterystycznych.

Hm, no a taki Ezaken - buc, co się zowie?

 

Knight Martius napisał:
Tylko dwie rzeczy: "kurde" jest kolokwializmem, a nie przekleństwem, to po pierwsze.

Wolę nie ryzykować.

 

Knight Martius napisał:
;] Po drugie, tamten wulgaryzm na "c" (domyślam się, jak on brzmi, spokojnie) słyszę po raz pierwszy w życiu, więc jestem zaciekawiony.

Skoro słyszysz po raz pierwszy, to skąd możesz wiedzieć, jak brzmi? :chytry:

Dalszy ciąg mogę dać, a proszę. Znów powrót do postaci Khazeia.

----------------------------------------------------------------------------

 

CIACH!

 

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ponocjusz - próbka Twojej twórczości, którą zamieściłeś tutaj, szczerze mówiąc, prezentuje się dziwnie. Wygląda ona tak, jakbyś sam nie wiedział, co chcesz z tego tutaj opowiadanka zrobić - czy opis dnia w stylu "Dnia świra", czy wyznanie bohatera do jakiejś jego dziewczyny/żony/kochanki. Na tej podstawie tym bardziej nie mogę dać gwarancji, że kiedyś wejdę na Twojego bloga i poczytam, co tam naskrobałeś (pamiętam zresztą, że w te wakacje obiecałem wejść na bloga SmokaZero i obadać jego twórczość... Sorry!).

Broadway - w WoW-a nie grałem, przyznaję się bez bicia. :) Ogólnie prolog daje nadzieję na coś obiecującego, szkoda więc, że nie zdecydowałeś się na kontynuację. To opowiadanie byłoby jednak lepsze, gdybyś bardziej się przyłożył do formy, bo miejscami aż się łapałem za głowę, patrząc na interpunkcję i ortografię. Podam może przykłady.

Nie wadziły mu jednak warunki pogodowe - inny łowca parchnąłby, i wrócił do swojego szałasu - on jednak, był zbyt zawzięty by tak uczynić.

Przecinki zostały postawione wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. :P Po co ten znak interpunkcyjny przed "i"? Co robi zaś przed "był", skoro określa właśnie stan Tundraha? Powinien natomiast znaleźć się przed "by".

Z ortografów widziałem "napewno" i "poprostu" - znalazłem jeszcze "trzebabyło", choć to akurat uznaję za literówkę. ;) Tylko z pisownią łączną lub oddzielną, jak widzę, masz drobny problem.

I tak też się stało - wypuścił strzałę, by po chwili usłyszeć jego ostatni skrzek. Bezlitosna strzała przebiła jego łeb nie dając mu żadnych szans na przeżycie.

Wiem, czepiam się, bo powtórzeń takich jak to nie ma wcale dużo - a zauważyłem ich tylko sztuk jedna...

- W tawernie nie znajdziesz ludzi zdolnych do walki. - dodał Tundrah.

[puryzm logiczny] Rozumiem, że tu chodzi o jednostki (w sensie "people", jak to po angielsku by brzmiało), a nie o rasę ("humans"), ale mnie jednak stosowanie wyrazu "ludzie" odnośnie członków innej rasy drażni. Nie dałbyś rady zastąpić go innym? [/puryzm logiczny]

To w sumie kilka byków (;]), które szczególnie rzuciły mi się w oczy, ale ogólnie do tego opowiadania nie czułem obrzydzenia. Może tylko posiedzieć nad nim jeszcze odrobinę i IMO będzie już zdecydowanie porządne. Naprawdę nie planujesz kontynuacji?

@Bazil

Wasza Wysokość, i inne tego typu tytuły, pisze się zazwyczaj dużymi literami.

A guzik. :P Znaczy zgadza się, ale gdyby to był list albo inna forma, w której zwracasz się bezpośrednio do adresata - a tu mamy do czynienia z czystą prozą. Moim zdaniem napisanie "Wasza Wysokość" w opowiadaniu byłoby takim samym błędem jak "Cię", "Ciebie", "Tobie" itd.

Hm, mniemałem, że wyrazisz jakąś opinię odnośnie tego jej, bardzo dosadnego żartu (chodzi tu głównie o problemy związane z grą słów).

Chciałem właśnie w związku z tym zedytować swój ostatni post w tym temacie, ale w końcu zapomniałem. Albowiem nie mam właśnie pojęcia, gdzie jest ten żart, o którym wspomniałeś - to chyba dlatego, że czytałem to szybko i nie dostrzegłem, ale jak teraz sobie pobieżnie przejrzałem, to też nie mogłem znaleźć. Mógłbyś pomóc mnie naprowadzić?

Hm, no a taki Ezaken - buc, co się zowie?

No też prawda - chociaż jak przeczytałem o nim w pierwszym rozdziale, to wydawał mi się taki... archetypowy. Choć rzeczywiście i on się wyróżnia.

Wolę nie ryzykować.

Bo ja wiem, mnie zdarzało się na tym forum pisać "cholera", "kurde" czy nawet "kurna" - i nie mówię tu wcale o opowiadaniach czy sesjach. ;] Nigdy mi się za to nie dostało. (Niemniej nie będę do niczego namawiał, bo nie chcę mieć potem z tego tytułu wyrzutów sumienia).

Skoro słyszysz po raz pierwszy, to skąd możesz wiedzieć, jak brzmi? :>

Się zestawiło zwyczajnie ten wyraz z pewnym znanym rzeczownikiem na "c", które jest (było?) nadużywane przez dzieciarnię, a które ma IMO całkiem bliskie znaczenie. Pomyliłem się gdzieś? ;)

Ósmej części w tym poście nie oceniam, ale zrobię to na pewno - po prostu te wszystkie opowiadania zacząłem sobie zgrywać na MP4 i czytać w podróży, stąd ten mój powrót do komentowania. Tak że z pewnością zapoznam się z nową częścią gdzieś na początku tygodnia - natomiast wystawię opinię, jak znajdę chwilę. ;]

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Knight Martius napisał:
A guzik. :P Znaczy zgadza się, ale gdyby to był list albo inna forma, w której zwracasz się bezpośrednio do adresata - a tu mamy do czynienia z czystą prozą. Moim zdaniem napisanie "Wasza Wysokość" w opowiadaniu byłoby takim samym błędem jak "Cię", "Ciebie", "Tobie" itd.

A mnie się właśnie wydaje, że Wasza Wysokość jest poprawną formą również w innych sytuacjach.

 

Knight Martius napisał:
Albowiem nie mam właśnie pojęcia, gdzie jest ten żart, o którym wspomniałeś - to chyba dlatego, że czytałem to szybko i nie dostrzegłem, ale jak teraz sobie pobieżnie przejrzałem, to też nie mogłem znaleźć. Mógłbyś pomóc mnie naprowadzić?

Uff, no - żart ów jest pod koniec rozdziału, kiedy Sekira proponuje Ernestowi, żeby ten im pomógł w pracy. Richter zdobył się na to, żeby jej odpowiedzieć "ty chyba sobie jaja robisz?".

Przypominam, że Sorevianie są gadami i w związku z tym lęgną się z jaj. A Sekira, jako że jest samicą, podchwyciła odzywkę Ernesta, odpowiadając zgodnie z prawdą, że owszem, ale tylko sezonowo i jeśli znajdzie drugą połówkę :chytry: .

Przypomina mi to zresztą inny (tym razem mniej kłopotliwy pod kątem językowym) żart, jaki rzuciłem w innym tekście. Inna jaszczurzyca wraz ze swoimi towarzyszami broni umykała właśnie pościgowi i chcąc o tym przypomnieć człowiekowi, z którym komunikowała się przez radio, użyła niezbyt fortunnego idiomu i powiedziała, że "mamy ogon"...

 

Knight Martius napisał:
Bo ja wiem, mnie zdarzało się na tym forum pisać "cholera", "kurde" czy nawet "kurna" - i nie mówię tu wcale o opowiadaniach czy sesjach. ;] Nigdy mi się za to nie dostało.

No cóż, ja mam Panzera na karku, a on czeka tylko na okazję, żeby mi zapewnić kolejny urlop - kto wie, czy nie permanentny :chytry: .

 

Knight Martius napisał:
Się zestawiło zwyczajnie ten wyraz z pewnym znanym rzeczownikiem na "c", które jest (było?) nadużywane przez dzieciarnię, a które ma IMO całkiem bliskie znaczenie. Pomyliłem się gdzieś? ;)

Dla wszelkiej pewności - i dla zachowania obyczajności - poszło privem :icon_biggrin: .

 

Knight Martius napisał:
Ósmej części w tym poście nie oceniam, ale zrobię to na pewno - po prostu te wszystkie opowiadania zacząłem sobie zgrywać na MP4 i czytać w podróży, stąd ten mój powrót do komentowania. Tak że z pewnością zapoznam się z nową częścią gdzieś na początku tygodnia - natomiast wystawię opinię, jak znajdę chwilę. ;]

No to nie wiem, czy powinienem to potraktować jako zachętę, czy czekać... ale chyba wykorzystam perfidnie okazję i wrzucę jeszcze jeden kawałek. Znów z Sekirą i towarzystwem (chociaż tutaj nie wiem, czy nie przeciągnąłem za bardzo dialogu).

------------------------------------------------------

 

CIACH!
 
Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam.Jako iż to jest mój pierwszy post w tym temacie chciałbym się przywitać i zademonstrować swoje opowiadanie.Tak więc cześć jestem Filip i piszę z zamiłowania.Czytałem wcześniejsze opowiadania i jestem pod wrażeniem.Zamieszczam swoje i proszę o szczerą krytykę.

Margaret siedziała jak zwykle beztrosko w swoim pokoju. Otwarte okno dostarczało jej świeżego powietrza z zewnątrz przez co czuła się odprężona. Zapatrzona w ekran swojego laptopa czuła się bezpiecznie, nie zważała na niebezpieczeństwo czyhające tuż za oknem. Oglądała kolejny odcinek swojego ulubionego serialu.

-Ahh, jak ja kocham ten serial ? pomyślała Margaret.

Nagle do jej pokoju wpadła jakaś istota o dziwnym kształcie. Margaret całkowicie pochłonięta serialem nie zauważyła tego. W pewnym momencie usłyszała dziwne dźwięki przypominające odgłosy wydające przez pasikoniki. Poczuła lekkie mrowienie na plecach. Mógł to być efekt zimnego wiatru, wpadającego przez otwarte okno. Ale to nie było to. Margaret czuła obecność tego tajemniczego stworzenia. Coraz bardziej bała się przebywać w swoim pokoju, chciała jak najszybciej się wydostać z pułapki. Lecz nie mogła się ruszyć. Coś ją trzymało w fotelu, coś tak silnego co nie pozwalało jej ruszyć się choćby troszkę. Był to jej strach. Nagle coś zaszemrało. Margaret nerwowo wzdrygnęła się i już chciała się rzucić do ucieczki gdy nagle?

Ten przerażający dźwięk przypominający miauczenie kota, zmieszany z elektronicznym brzmieniem komputera ogłuszył ją. Nie mogła się ruszyć. Opadła bezładnie na podłogę. Jej głowę wypełniał ten obezwładniający dźwięk. Czuła, jakby w jej głowie trwała właśnie próba młodzieżowej orkiestry dętej.

Nagle dźwięk ustał, Margaret odzyskała panowanie nad swoim ciałem i usiadła z powrotem na krześle.

- Uff to chyba był sen, przecież coś takiego nie mogło się zdarzyć- powiedziała do siebie Margaret.

Ale to nie był sen. Niespodziewanie coś ruszyło się za jej plecami. Tajemniczy stwór rzucił się na nią z tym samym mrożącym krew w żyłach piskiem co kilka chwil temu. Poczuła coś ciężkiego na plecach. Stwór zwalił ją na podłogę i obrócił ją twarzą do siebie. Tego widoku Margaret nigdy nie zapomni. Stwór przypominał na wpół człowieka na wpół jakiegoś owada. Głowę miał nienaturalnie wydłużoną, zieloną, oczy wyłupiaste, jakby puste. Tułów bardziej przypominał człowieka lecz i tu można się doszukać pewnych rzeczy odchodzących od normy. Ręce zakończone długimi szponami, z tułowia wyrastały wyrostki z których ciekła obrzydliwa, zielona maź. Niższych partii ciała już nie widziała.

Chciała wydać z siebie jakiś dźwięk, którym by zaalarmowała rodzinę, lecz nie była do tego zdolna. Tajemnicza maź wyciekająca z tułowia potwora zakleiła jej twarz. Lepka substancja powoli oblepiała jej twarz zaczynając od ust a kończąc na oczach. Ostatnią rzeczą, którą widziała był widok zielonej paszczy potwora, z której wydobył się długi jęzor zakończony czymś w rodzaju przyssawki.

Stwór swym jęzorem błądził po twarzy dziewczyny, szukając wejścia do jej głowy. Wśliznął się nim do ucha i wprowadził tę samą tajemniczą maź, którą nie dawno zakleił twarz Margarity. Dziewczyna wydała krótki, zdławiony okrzyk, po czym straciła przytomność. Potwór zarzucił swoją ofiarę na ramię, wyskoczył przez okno i pomknął w kierunku księżyca?

Edytowano przez filo12345filo
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam chwilę czasu i akurat niedawno naostrzyłem szpony, więc mogę zabrać się za ocenę twojego tekstu. :icon_twisted:

Margaret siedziała jak zwykle beztrosko w swoim pokoju. Otwarte okno dostarczało jej świeżego powietrza z zewnątrz, przez co czuła się odprężona. Zapatrzona w ekran swojego laptopa czuła się bezpiecznie, nie zważała na niebezpieczeństwo czyhające tuż za oknem.

Zbędne powtórzenie. A poza tym, w ostatnim zdaniu, zamiast budować napięcie, wywaliłeś wszystko kawa na ławę. Takie męskie, jasne zasady sprawdzają się dobrze w opowiadaniach nastawionych na akcję, nie mających wywołać przerażenie. No bo niby gdzie tu groza i tajemnica, skoro ja już od samego początku wiem, że tam siedzi potwór? To tak, jakby autor kryminału w pierwszym rozdziale poczęstował nas opisem kamerdynera mordującego siostrę detektywa, a dopiero potem zaczął rozwodzić się nad poszukiwaniem winnego.

No nic, jedziemy dalej...

.

Oglądała kolejny odcinek swojego ulubionego serialu.

-Ahh, jak ja kocham ten serial ? pomyślała Margaret

Czy tylko według mnie ta kwestia zalatuje aktorstwem w stylu braci Mroczków?

Nagle do jej pokoju wpadła jakaś istota o dziwnym kształcie. Margaret całkowicie pochłonięta serialem nie zauważyła tego.

Łot de... Łot? Do jej pokoju wpada przez okno wielki oso-człowiek, a ona tego nie widzi, bo ogląda serial? To prawie tak, jak nie zauważyć atomowego grzyba za oknem, bo akurat wpada dobry drop na instancji.

W pewnym momencie usłyszała dziwne dźwięki przypominające odgłosy wydające przez pasikoniki.

- Uff to chyba był sen, przecież coś takiego nie mogło się zdarzyć- powiedziała do siebie Margaret.

Czy główna bohaterka jest upośledzona? No serio, jak głupim trzeba być, żeby po fali przerażenia pomieszanej z rąbnięciem na podłogę i dziwnymi dźwiękami naokoło zbagatelizować to wszystko ot tak i wrócić do oglądania serialu? Nawet jeśli nie wierzy w potwory, powinna przerazić się, że dostała ataku padaczki albo zawału.

No, chyba że akurat oglądała Castle'a, wtedy cofam to co napisałem.

I jeszcze jedna sprawa - czemu ona nie widzi potwora?

z tułowia wyrastały wyrostki

To zdanie jakoś mi nie brzmi. Spróbuj przeczytać je na głos.

I co do dalszej części opisu gwałtu (psychicznego) zadawanego Margaret przez robala - nie dało się zastąpić słowa "maź" jakimś innym? Polecam słownik synonimów Microsoft Worda.

Potwór zarzucił swoją ofiarę na ramię, wyskoczył przez okno i pomknął w kierunku księżyca?

Pozdrowienia dla Twardowskiego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najpierw mała reklama: powróciłem do zamieszczania opowiadania "Przyjaciel" na swoim blogu na FA. Teraz poszła II część. Jeśli ktoś by chciał poczytać i tutaj lub na miejscu skomentować (bardzo mile widziane!), to serdecznie zapraszam. (Linka dałem gdzieś na poprzedniej stronie tego tematu, a poza tym nawet z mojego profilu można wejść do odpowiedniego wpisu).

@Neofita - chciałem już pozwolić sobie na pewne złośliwości odnośnie stwierdzenia, że nie widzisz siebie w roli autora, ale wolałem się już powstrzymać. ;) Faktem jest jednak, że Twoje opowiadanie pod względem technicznym prezentuje... cóż, mizerny poziom. Począwszy od braku polfontów w wielu miejscach (zdecyduj się - albo piszesz z polskimi literami, albo bez, nic pośrodku), śmignąwszy po trochę alternatywnej interpunkcji i masie niepotrzebnych Enterów (głupio to wygląda robić w zasadzie co zdanie kilkusekundową pauzę - ja to czytałem w odtwarzaczu MP4, więc specjalnie mi to nie przeszkadzało, ale widzę, jak to tutaj wygląda), a skończywszy na błędach stylistycznych. Sorry, że nie poprę tego przykładami, ale czytałem to gdzieś na początku tygodnia, a teraz nie mam ochoty wszystkiego szukać - jeśli chcesz, żebym Ci to pokazał np. na PW, to daj mi znać. Koncepcja fabuły wydaje mi się w sam raz jak na "one shot", ale cały przekaz kuleje właśnie przez wykonanie. Jak dla mnie tylko do poprawki się nadaje.

@DarthNihilus95 - ogólnie podzielam zdanie Bazila, niemniej mam jeszcze pewne drobne uwagi od siebie (wybacz, że nie na PW...).

- Temperatura? ? zapytał ostatniego z magów, który do tej pory stał bezczynnie.

- Cztery tysiące stopni ? odpowiedział ? za mało, potrzeba dwa razy tyle.

- Przecież wiem, nie musisz mnie pouczać!

Riposta Elryka wydała mi się taka dość... dziecinna. Na dodatek ogólnie dialogi w paru miejscach wyglądają mi na nieco drewniane (tamta myśl Phaeriego, w której wydedukował, dlaczego jego wioska została puszczona z dymem, może posłużyć za przykład).

W wiosce żył nastolatek imieniem Phaeri, który ze względu na swoje zdolności, zawsze był przez rodziców wysyłany na polowanie. Dzisiaj nie było inaczej. Szedł do lasu z łukiem i kołczanem strzał na plecach. Kiedy wszedł między gęsto rosnące drzewa widział prawie tak samo dobrze jak w świetle słońca. Był jedyną osobą w wiosce o takich zdolnościach. Mógł także usłyszeć szelest liści z odległości wielu metrów i wyczuć krew zwierzęcia. Mógł biegać godzinami bez żadnego zmęczenia i reagować w ciągu ułamków sekund. Jednocześnie był silniejszy niż drwal pracujący w wiosce, chociaż wcale nie ćwiczył. Potrafił przydźwigać na plecach do domu rosłą sarnę.

Zauważył też,że myśli szybciej i sprawniej niż każdy, kogo zna. Te wszystkie cechy sprawiały,że czuł się lepszy od innych. Jak ktoś wybrany przez bogów. Jednak w jego życiu nigdy nie zdarzyło się nic, co mogłoby się zdarzyć wybrańcowi.

A wiadomo chociaż, skąd takie umiejętności? Czy będzie to w książce wyjaśnione? Samo tłumaczenie "bo jest wybrańcem" nie satysfakcjonuje mnie ani odrobinę.

Jakby co, to akcja właściwa książki będzie się działa 20 lat po prologu i jej bohaterem będzie ktoś zupełnie inny.

Tylko jeśli w akcji właściwej ten tutaj Phaeri będzie przynajmniej postacią drugoplanową (i do tego będzie odgrywać jakąś istotną rolę), to uwierzę, że prolog ma sens. W przeciwnym wypadku po co było pisać o kimś, kogo i tak się potem olewa?

Skoro głównym bohaterem powieści ma być tak naprawdę kto inny, to trudno mi coś wyrokować - polecam jednak jeszcze raz przemyśleć jej koncepcję, ale tak solidnie.

@Bazil

A mnie się właśnie wydaje, że Wasza Wysokość jest poprawną formą również w innych sytuacjach.

Może to dlatego, że "Wasza Wysokość" oznacza bez wyjątku szacunek (także udawany :P) do rozmówcy ze względu na jego tytuł. Niemniej gdy ten zwrot stosuje się w prozie, to nie widzę powodu, żeby go pisać z dużych liter - szczególnie gdy narrator robi za siłę obiektywną.

Chociaż właśnie mnie naszło, że gdyby sam narrator zdecydował się na tytułowanie kogoś "Jego Wysokość król Jakiśtam", to myślę, że wtedy akurat mogłoby być. Wyraża to bowiem jego i w zasadzie tylko jego stosunek do władcy (wydaje mi się jednak, że musiałby się wtedy ujawnić, bo taki wszechwiedzący chyba nie mógłby używać takich tytułów...). Tu jednak mamy dialog - a narrator nie przekazuje wtedy swojego szacunku, tylko słowa tego, kto rozmawia z królem, a w tym wypadku IMO powinno się to pisać z małej litery (w przeciwnym wypadku form listownych typu "Cię" też trzeba by było używać). Trochę zagmatwane, ale jak dla mnie ma sens.

Uff, no - żart ów jest pod koniec rozdziału, kiedy Sekira proponuje Ernestowi, żeby ten im pomógł w pracy. Richter zdobył się na to, żeby jej odpowiedzieć "ty chyba sobie jaja robisz?".

Przypominam, że Sorevianie są gadami i w związku z tym lęgną się z jaj. A Sekira, jako że jest samicą, podchwyciła odzywkę Ernesta, odpowiadając zgodnie z prawdą, że owszem, ale tylko sezonowo i jeśli znajdzie drugą połówkę :> .

Tylko wiesz co, rozumiem naprowadzenie, ale nie poprowadzenie za rękę. :P Niemniej dziękuję - faktycznie nie najgorsza riposta. ;]

Przypomina mi to zresztą inny (tym razem mniej kłopotliwy pod kątem językowym) żart, jaki rzuciłem w innym tekście. Inna jaszczurzyca wraz ze swoimi towarzyszami broni umykała właśnie pościgowi i chcąc o tym przypomnieć człowiekowi, z którym komunikowała się przez radio, użyła niezbyt fortunnego idiomu i powiedziała, że "mamy ogon"...

Dobrze, że akurat ogon, a nie kota... (Człowiek-Suchar atakuje!).

No cóż, ja mam Panzera na karku, a on czeka tylko na okazję, żeby mi zapewnić kolejny urlop - kto wie, czy nie permanentny ;> .

No cóż, czołgi z reguły mają to do siebie, że grzmią straszliwie. :D

No to nie wiem, czy powinienem to potraktować jako zachętę, czy czekać... ale chyba wykorzystam perfidnie okazję i wrzucę jeszcze jeden kawałek.

Tak na marginesie - ile w ogóle masz już rozdziałów napisanych? I czy ta powieść nadal powstaje, czy ją zakończyłeś? Nie żeby śpieszyło mi się specjalnie do zakończenia...

VIII - czytało się szybko i przyjemnie. Postacie wydają mi się w porządku, szczególnie jeśli chodzi o Khazeia, to wydaje mi się, że poświęciłeś mu wystarczająco dużo uwagi. Coraz lepiej. Przy okazji: tknęła mnie taka myśl, że wychodzi na to, iż psychika Sorevian wcale nie odbiega od ludzkiej. Jak nad tym jeszcze pomyślałem, to przestało mi to przeszkadzać, bo przecież to jest zrozumiałe - niemniej piszę to w ramach ciekawostki.

IX - dialog przy stole rzeczywiście wydawał mi się przeciągnięty nieco na siłę, niemniej podobało mi się. Zarysowanie postaci IMO jest bez zarzutu. W ogóle to dobre wyciągam wnioski, że Terranie są w Twojej powieści ateistami?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Knight Martius napisał:
Tylko wiesz co, rozumiem naprowadzenie, ale nie poprowadzenie za rękę.

Ja wiem, czy prowadzenie za rękę od razu? Z własnych doświadczeń wiem, że niektórzy wymyślają żyworodne jaszczury - nie jest więc chyba takie całkowicie oczywiste, że pozostałem przy rozsądnej i realnej koncepcji jajorodności.

 

Knight Martius napisał:
Niemniej dziękuję - faktycznie nie najgorsza riposta. ;]

Miło, no ale - nie wiem, czy można to twoim zdaniem "kupić" za cenę tych problemów językowych. Robienie sobie jaj to jest idiom z języka polskiego. Postacie w tym opowiadaniu nie mówią po polsku. Z drugiej strony, mówią językiem, który jest sztuczny i obecnie ledwie dyszy - nic zatem nie wyklucza, że gdyby znalazł się w powszechnym użytku, pojawiłyby się w nim idiomy, dające wytłumaczyć jakoś obecność takiej riposty. Pytanie, czy w ogóle warto takie problemy powodować i czy warto, aby taka odzywka pozostała mimo wszystko.

 

Knight Martius napisał:
Tak na marginesie - ile w ogóle masz już rozdziałów napisanych? I czy ta powieść nadal powstaje, czy ją zakończyłeś? Nie żeby śpieszyło mi się specjalnie do zakończenia...

Ostatnio napisałem rozdział dwudziesty dziewiąty i osiągnąłem liczbę 166 stron. Powieść nadal powstaje, do zakończenia jeszcze trochę zostało.

 

Knight Martius napisał:
Przy okazji: tknęła mnie taka myśl, że wychodzi na to, iż psychika Sorevian wcale nie odbiega od ludzkiej. Jak nad tym jeszcze pomyślałem, to przestało mi to przeszkadzać, bo przecież to jest zrozumiałe - niemniej piszę to w ramach ciekawostki.

Sorevianie mieli być już według wczesnych założeń rasą najbardziej "ludzką" ze wszystkich obcych. Raz, dla stworzenia kontrastu, a dwa, dla stworzenia pewnego pola możliwości dla rozważań spod szyldu "bycie człowiekiem nie stanowi człowieczeństwa". Jak w Blade Runnerze dla stworzenia warunków do podobnych rozważań mamy odpowiednio albo człowieka, który staje się równie bezwzględny jak androidy (książka), albo androidy które upodabniają się pod kątem empatii i uczuć do ludzi (film), tak u mnie są Sorevianie - stwory o potwornej dla ludzi powierzchowności, ale za to prawe i szlachetne, potrafiące kochać i śmiać się. W dalszym ciągu jednak ulegające niekiedy - tak jak ludzie - temu, co w nim najgorsze (łajdacy wśród nich jak najbardziej są).

Ale pod pewnymi względami ich psychika odbiega jednak od ludzkiej.

 

Knight Martius napisał:
W ogóle to dobre wyciągam wnioski, że Terranie są w Twojej powieści ateistami?

Owszem, w znakomitej większości. Postępujący rozwój nauki sprawił, że coraz bardziej odwracali się od rozmaitych wierzeń, aż w końcu chrześcijanie czy muzułmanie stali się marginesem.

Skoro tak dobrze idzie, to może zamieszczę ciąg dalszy. Mam jednak pewne opory - ów fragment powinien zostać poddany poważnej poprawce. Tyle że na razie nie mam dobrego pomysłu, jak dokładnie owej poprawki dokonać. Myślę, że sam zauważysz, który fragment tutaj do układanki nie pasuje.

---------------------------------------------------------------------------

 

CIACH!
 
Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...