Skocz do zawartości

Dawid2207

Forumowicze
  • Zawartość

    1375
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Komentarze blogu napisane przez Dawid2207

  1. Ostatni odpis:

    @Vantage - no chyba za dużo TVN-u.

    @Amadrel - nie potrafię ci podać linku, bo ciężko będzie znaleźć coś, co czytałem parę lat temu. Wiesz, nauka jest po mojej stronie - to nie ja ukrywam, że płód ŻYJE. Przed aborcją (ma się rozumieć w krajach, w których jest to legalne) lekarz ma obowiązek pokazać matce zdjęcie płodu oraz dać jej posłuchać bicia serca (jeśli takowe się już wykształciło). Po to, żeby może zmieniła zdanie. Liberałowie z Obamą na czele walczą, aby tego nie stosować. Ludzie, żyjemy w czasach, w których nauka pozwala urodzić matce dziecko mające 5 miesięcy! Niedługo może się ten wynik znacznie poprawić. Żyjemy niestety w takich czasach, w których odchodzi się od wiary i moralności, a feministki walczą o prawo do aborcji... po narodzinach dziecka. Bo nie jest jeszcze świadome. IMO to tak, jak z facetem w głębokiej śpiączce. Możesz mu zrobić wszystko, a ten, oprócz ruchów bezwarunkowych, nie piśnie nawet słówka. Czy to oznacza, że dziecko również jest nieświadome?

    Co do lekcji "przyrody" - nawet w mym okropnym podręczniku do bioli (Puls Życia 2) napisane jest, że życie rozpoczyna się wraz z połączeniem komórki jajowej z plemnikiem. Ale inne myślenie jest wygodniejsze - pozwala przestać myśleć o bólu, jakie dziecko przeszło. Pozwala przestać myśleć o popełnionym morderstwie. Już nawet nie używa się słowa zabójstwo, tylko "zabieg". Ja pierdzielę. Widziałem kiedyś fajny filmik, na którym koleś mówił do feministek: "a co się robi z resztkami płodu po aborcji? Do jakiegoś kubka się zbiera czy coś? ja np. nie lubię, krów, więc robię sobie z nich hamburgery. A pani nie lubi płodów"

  2. Sytuacja się uspokoiła.

    Przyczepa ledwo się poruszała, zdezelowany silnik hałasował głośniej od kucyków na wczorajszej imprezie. Swoją drogą, ciekawe, co się z nimi stało? To... to coś spadające z nieba było na tyle duże, iż mogłoby pochłonąć cały dom. Obecnie za mną jest pustka - miasto jakby wyparowało. Kto wie, może gdybym zawrócił, ujrzałbym setki przetrwałych kucyków? A może po prostu zobaczyłbym tysiące pojedynczych plam krwi, będące jedynymi śladami po życiu innych mieszkańców.

    A, zresztą. Co mnie to obchodzi.

    Nie musiałem czekać długo, aby usłyszeć ostatnie tchnienie wyczerpanego silnika. Nie było sensu nawet zaglądać pod maskę. Co dalej, co dalej?

    Trzeba sobie obrać cel. Byłem tropicielem, wiedziałem, jakimi drogami podążać. Po pierwsze - jedzenie. Ja wytrzymam, ale co z tym dzieciakiem? Nie da rady nie jeść przez kilka dni. Dobra, to jest mój priorytet - żarcie. Z tego co wiem, jesteśmy niedaleko sadów należących do rodziny Smith. Flim mi kiedyś o nich odpowiadał... a może Flam? Mniejsza. Jeden gorszy od drugiego. Zapadło mi w pamięć jakieś nazwisko... Applejohn? Applejay? Applejack? Chyba jakoś tak.

    Co dalej? Najlepszym wyborem zdawałaby się droga do Canterlot. Najszybciej byłoby przez bagna... ale po raz kolejny - pozostaje problem z tym dzieciakiem. Po cholerę w ogóle zgodziłem się nim opiekować! Mogłem go zostawić, mogłem go zostawić...

    na śmierć...

    Potrafiłbym? Czy gdybym wiedział, co się stanie i miał szansę na dokonanie wyboru, czy pozwoliłbym mu umrzeć? Nie wiem. Nie chcę o tym myśleć. Boję się, że mógłbym chcieć go zostawić. Nawet nie chcę o tym myśleć. Nie, nie, nie!

    -Wysiadaj.

    -Co się stało?

    -Zaraz ci opowiem. Wysiadaj.

    Szliśmy od dwóch godzin. Dzieciak jest głodny, to pewne. Bez przerwy burczy mu w brzuchu, ale nie chce się przyznać. Nie chce być uznany za mięczaka. I dobrze, bo chyba nie zniósłbym parogodzinnych narzekań.

    Po farmie rodziny Smith została tylko stodoła.

    Na szczęście ostało się kilka drzew. Zrzuciłem kilka jabłek i dałem je małemu. Kazałem mu zostać i się nie ruszać, a sam podszedłem do stodoły. W środku nie znalazłem nic wartego uwagi. Wyszedłem drzwiami z drugiej strony.

    Zobaczyłem pijanego kuca o białym umaszczeniu i czerwono-niebieskiej grzywie. Na jego udzie widniała kostka z gitarą. Nie wyglądał zbyt dobrze...

    ----------------------------------------

    mała interakcja z Puszczą w kolejnym wpisie?

  3. @up dyskutować nie będę, co postanowiłem po przeczytaniu zdania, że dziecko w jakimś stadium nie jest człowiekiem. Sory, ale dziecko jest człowiekiem od chwili połączenia plemnika z komórką jajową. Kogoś, kto ma inne zdanie, kogoś, kto połyka to, co mu liberały zarzucą, nigdy nie przekonam. Jestem katolikiem i nic i nikt mnie nie przekona do zmiany zdania.

    O, jeszcze jedno. Sprawa 14-latki. Powtarzam: dziewczyna chce zapomnieć, dziecko chce ŻYĆ.

    Tak z ciekawości... nie ubliżając ci, gdybyś ty był dzieckiem powstałym w wyniku gwałtu, wolałbyś żyć, czy sprawić mamie radość i zginąć, żeby się nie męczyła? Zgwałcona osoba i tak do końca życia będzie miała zrytą psychikę. A urodzić dziecko może.

  4. Pardon, a dlaczego niby w przypadku gwałtu można dokonać aborcji? Co, dziecko jest gorsze? To zabójstwo, jak każde inne. Zupełnie, jakby zabijać niepełnosprawnych umysłowo, żeby rodzice się zbyt bardzo nie przemęczyli. No sory, ale jestem totalnie przeciwny. Wiem, że ludzie argumentują to "matka będzie całe życie patrzyła na dziecko potwora, gwałciciela, nigdy o tym nie zapomni". Rozumiem, że dziecko chce ŻYĆ, a matka chce zapomnieć i to właśnie potrzeba zapomnienia przewyższa potrzebę egzystencji? Z całym szacunkiem, ale IMO jeśli z gwałtu ma wyniknąć cokolwiek dobrego, to właśnie dziecko. A jeśli matka mimo wszystko chce zapomnieć - co oczywiście rozumiem - dlaczego nie odda dziecka do adopcji? Badania wykazują, że 100% kobiet, które dokonały aborcji, ma wyrzuty sumienia. Po co niszczyć życie swoje i dziecka? Przecież po to są domy dziecka!

  5. Słońce dostawało się do zniszczonego pokoju przez okna pozbawione szyb. Każde pęknięcie w ścianie domu, każdy pojedynczy ślad w postaci pękającej tapety zdawał się wołać o pomoc. Był to niemy krzyk, którego nikt z sąsiedztwa nie mógł usłyszeć - nie mógł, bo nie potrafił. Bo nie chciał usłyszeć. Cały ten... ten "dom" to jeden wielki wrzask.

    -I co, mieszkasz tu niby sam? - spytałem z niedowierzaniem. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że rozmawiam z dzieckiem. Boże, kiedy ja ostatni raz gadałem z jakimś dzieckiem? Chyba wtedy, kiedy sam nim byłem.

    -Aha. Chyba. Znaczy nie bardzo wiem, jeśli chodzi o ojca. Nie słyszałem go od jakiegoś czasu.

    Dotarła do mnie straszna rzecz. Czy dzieciak może być aż tak nieświadom tego, co się wokół niego dzieje? Dlaczego wyszedł na dwór? Szukał kogoś, czy... Boże...

    Postąpiłem kilka kroków na przód. Poszarpana zasłona zastępowała drzwi oddzielające jeden pokój od drugiego. W miarę, jak się posuwałem, wyczuwałem coś. Wyczuwałem okropny zapach. Znajomy. Kojarzyłem go z

    (zostaw mnie nie pouczaj mnie ty dzieciaku ty mały mały mały dzieciaku dzieciaku nie pouczaj dzieciaku nie)

    dzieciństwa. Kojarzyłem go także z mojej obrzydliwej codzienności. Alkohol. Litry alkoholu.

    Rozsunąłem zasłonę.

    -Chodź, wychodzimy.

    -Gdzie?

    -Gdzieś daleko.

    -Zostań.

    Wszedłem do sporego, typowo biurowego pokoju. Jakąż miłą odmianę on stanowił. Zamiast porozrywanych zasłon i odpadającej tapety widziałem biurko, przy którym ktoś bardzo się starał, aby wyglądało na zabytkowe oraz obrazy świadczące o totalnym bezguściu.

    Zmusiłem się do spoczęciu na eleganckim fotelu i spojrzałem oko w oko mej rozmówczyni. W jej wyglądzie nie odnalazłem nic specjalnego. Poza tym, że śmierdziała tanimi perfumami, których użyła zapewne dla zachowania pozoru bycia uporządkowaną, dbającą o siebie młodą klaczą. Pardon, ale zrobiła to pani źle.

    Opowiedziałem właścicielce domu dziecka całą znaną mi historię. Powiedziałem, że prawdopodobnie dzieciak był maltretowany, jednakże nie wiem, jak daleko ojciec mógł się posunąć.

    -Na razie nie mamy miejsc - wydukała, mieszając łyżeczką kawę z mlekiem... jaką kawę? Więcej tu cukru i mleka niż kawy.

    Zapadła dosyć niezręczna cisza. Patrzyła się na mnie wyczekująco, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć.

    -Więc...?

    -Więc nie może tu zostać. Myślę, że miejsca powinny się zwolnić za parę tygodni. Póki co, w Canterlot znajdzie pan wiele schronisk. Będziemy próbowali znaleźć członków rodziny dziecka, ale w takich przypadkach... wątpię, żeby przyniosło to jakieś rezultaty.

    -Nie mogę tam pojechać... jestem tu uziemiony. Nie wiem, na jak długo.

    -W takim razie bardzo mi przykro. Zalecam tymczasowe oddanie dziecka pod opiekę... myślę, że znajdę kogoś zaufanego, o odpowiednich kompetencjach.

    -A zajmie to pani...?

    -Nie wiem. Może kilka godzin. Może kilka dni. Obawiam się, że przez ten czas dziecko znajdzie się pod pana opieką.

    Boże...

    Kilkadziesiąt minut później szedłem z małym ulicą. Zmierzaliśmy w stronę mojej przyczepy. Jak to wszystko niby ma wyglądać? Przecież... tam panuje taki syf, że dziecko może tego nie wytrzymać. Mam nadzieję, że kuc od naprawy zdążył się już zwinąć. Powinien, bo było już dosyć ciemno.

    -Co to? - usłyszałem - słyszę muzykę. Co jest?

    Istotnie, z bliska dochodziła obrzydliwa muzyka imprezowa. Imprezy... czy kucyki w tym mieście nie potrafią robić nic innego, tylko się bawić.

    Nagle dzieciak zaczął krzyczeć. Zasłonił sobie uszy i wrzeszczał, najgłośniej, jak tylko potrafił.

    -Co ci jest? Co się stało?

    -Ten dźwięk! Ten pisk! Co się dzieje?! Argh!

    Po kilku sekundach umilkł, tak nagle, jak zaczął krzyczeć. Był zmęczony. Ciężko oddychał, pochylił się ku ziemi. Miałem wrażenie, że zaraz się porzyga.

    Coś się zbliża...

    Spojrzałem w niebo. Wielka chmura przykryła wszystkie konstelacje, które powinny być teraz widoczne.

    Widziałem, że coś daleko przede mną pada. Coś jakby... krople deszczu, mające ogromną średnicę. Stawały się coraz większe. Zbliżały się.

    Kilkanaście metrów przede mną przebiegł spocony kucyk. Wyglądał na strażaka. Wpadł do domu, z którego dochodziła muzyka.

    Panika. Panika. Panika.

    -Uciekaj! Uciekaj, Caecus! Biegnij!

    Sorki, że tak długo... następnym razem postaram się streszczać.

  6. Szedłem przez miasto. Robiłem chyba już trzecią rundkę przez Ponyville. Czy w tym cholernym mieście nie można zjeść niczego normalnego? To znaczy czegoś, co nie składałoby się wyłącznie z cukru i czekolady?

    Poczułem uderzenie.

    -Przepraszam - usłyszałem. Powiedział to mały kucyk z rozczochraną, długą grzywą. Był trochę brudny i sprawiał wrażenie zaniedbanego.

    Zamknąłem oczy i wycedziłem:

    -Następnym razem patrz, jak chodzisz.

    -To mogłoby być dosyć trudne... - mruknął pod nosem i dodał - może mi pan powiedzieć, gdzie jesteśmy?

    -Co?

    -No, wie pan. Gdzie jesteśmy. Co to za ulica?

    -Skąd mam wiedzieć? Daj mi spokój.

    -Dlaczego?

    -Nie mam czasu - skłamałem. W rzeczywistości miałem. I to cholernie dużo czasu.

    -Dlaczego?

    "Bo inaczej cię zabiję" - przemknęło mi przez głowę. Jednak z mych ust wydobyło mi się coś w stylu "wracaj do domu". To, co usłyszałem, zadziwiło mnie. I... miało na moje życie pewien wpływ.

    -Nie potrafię. Jestem niewidomy. Ślepy znaczy.

    W tym momencie coś mnie tknęło. Dzieciak, którego gotów byłbym jeszcze paręnaście sekund temu zabić za wścibstwo, nagle się zmienił. Stał się kimś bliższym, kimś bardziej znaczącym. Tak to jest, gdy spotykamy osobę z jakąś ułomnością: natychmiast przybieramy do niego inny stosunek. Tak też było tym razem.

    -Gdzie mieszkasz? Zaprowadzę cię.

    Dzieciak opisał mi, gdzie mniej więcej mieszka. Poszedłem za jego radami i mym oczom ukazał się mały, spadzisty budynek. Wyglądał bardzo biednie i zaniedbanie. Zupełnie, jak ten on.

    Wziąłem głęboki oddech i pchnąłem drzwi.

  7. Przechodzę przez miasteczko. Kolorowe, jasne otoczenie było dla mych oczu widokiem gorszym niż otchłanie piekła. Obok mnie przechadzają się inne kucyki - wesołe, roześmiane, których największym zmartwieniem było to, jaka jutro będzie pogoda.

    Cholera, nie pasuję tu...

    Przewróciłem się. Rozpędzony, mały jednorożec mnie popchnął. Nawet się gówniarz nie pofatygował, żeby powiedzieć "przepraszam", czy coś w tym stylu. Dalej biegnie. I wciąż jest szczęśliwy.

    -A może ty spróbujesz szczęścia? - usłyszałem nieznajomy głos.

    Obojętnie obróciłem się za siebie. Ujrzałem jakiegoś wędrownego naciągacza stojącego przy drewnianej ławce. Na niej rozłożone były karty.

    -No, dalej! Czerwony przegrywa, czarny wygrywa. Zwariowałem! Rozdaję kasę i to za darmo!

    Spojrzałem na niego spode łba. Ten wciąż trwał w sztucznym uśmiechu.

    Na ławce leżało pięć odwróconych kart. Każda z nich miała na spodzie narysowanego niebieskiego gryfa.

    -Daj sobie spokój - westchnąłem i odwróciłem się z zamiarem odejścia.

    -Nawet nie wiesz, ile kucyków zbiło majątek dzięki mojej grze... chociaż muszę przyznać, że wielu też go straciło. Ale to zależy tylko i wyłącznie od ciebie... No jak, chcesz tej kasy, czy nie? Niech stracę, pierwsza rundka na mój koszt.

    Po krótkiej przerwie odpowiedziałem:

    -Ciekawy akcent. Appaloosa, czyż nie? To dosyć daleko. A dokoła nieskończona pustynia... Jedyna droga to kolej. Ale, wnioskując po stanie twojego ubioru, raczej nie zdecydowałeś się na tak kosztowną podróż? Poszedłeś na pieszo... i zahaczyłeś o Poricity. Nie wiem, kogo zabiłeś, albo kogo okradłeś, ale zdobyłeś karty używane tylko i wyłącznie w tamtejszym kasynie. Na pracę tam ktoś z twoim pochodzeniem nie mógł liczyć, więc pewnie też próbowałeś naciągać innych na ulicy? Nie wiem, ile jeszcze miast zwiedziłeś, ale chyba niedużo. Teraz próbujesz naciągać kucyki w... no cóż niezbyt bogatej mieścinie. I jeśli chcesz mi wmówić, że masz kasę na opłacenie wygranych, to... to lepiej się porządnie zastanów. Powtarzam jeszcze raz: daj sobie spokój.

    Totalnie go zamurowało. Zastygł z otwartymi ustami. Odwróciłem się z uczuciem triumfu.

    -Wiesz, nie wszyscy są nieuczciwi.

    Odwróciłem się, spojrzałem mu prosto w oczy.

    -Są.

    Odszedłem i skierowałem się do mechanika. Ku mojej radości, na niebie pojawiło się trochę chmur.

    Popchnąłem drzwi, na których widniała tabliczka: "warsztat". A więc od teraz warsztatem nazywamy ciasną kanciapę śmierdzącą papierochami. Super.

    -Witam szanownego pana - usłyszałem - Ja jestem Reppry i... jestem do pana dyspozycji! - wykrzyknął i wyciągnął kopyto w moją stronę.

    -Fajnie. Zaprowadzę cię do mojej przyczepy, bo ledwo się trzyma. Nie wiem, co się konkretnie stało, ale od razu uprzedzam, że nie dostaniesz więcej niż pięć dych.

    Pokiwał głową, wziął skrzynkę z narzędziami i powiedział:

    -W takim razie idziemy.

    Wyszedłem z ciasnego, brudnego warsztatu. Słońce znów świeciło oślepiającym blaskiem.

    Rany, nienawidzę tego miejsca...

  8. Nienawidzę przedmiotów w rodzaju plastyki, techniki, muzyki, czy informatyki. Naprawdę, te cztery godziny to całkowita strata czasu. Ludzie! Nie wmówicie mi, że sztuki można się nauczyć? Że można się nauczyć tworzyć muzykę? Guzik prawda. Te przedmioty wręcz przeciwnie - są niesamowicie ograniczające. Poza tym odwracają uwagę od naprawdę ważnych lekcji. Masz przeczytać 1400 stron Potopu na za tydzień? Masz klasówkę z trygonometrii? Masz wbić na pamięć wszystkie wzory z fizyki? Olej to, rób wycinanki na technikę! Naprawdę, totalna głupota. O, jeszcze ten WDŻ. Straszne, po prostu straszne. Uważam, że jak ktoś chce się zajmować czymś artystycznym, to musi sam do tego dojść - wszak nikt Leonardem na 45-minutowej lekcji nie zostanie. Szczerze, to wolałbym całkowite wywalenie tych 4 godzin z planu lekcji. Zyskujemy pół dnia - a to strasznie dużo.

  9. Świetny artykuł! Mnie również zaintrygował ten musical. Jestem fanem zarówno książki, jak i filmu z Tomem C. (niestety, starszej wersji nie widziałem), więc pewnie i to byłoby dosyć interesujące. A tak BTW to nie wie ktoś może, czy jest jakaś płyta z tym słuchowiskiem? Ewentualnie czy jest na youtube?

×
×
  • Utwórz nowe...