Skocz do zawartości

Forumowicze o Sobie IX


Turambar

Polecane posty

Ja miałam taką historię dzisiaj:

Idę sobie korytarzem, mijam koleżankę... I nagle słyszę: "<moje imię> w sukience?" Patrzę na dziewczynę, uśmiecham się i mówię: "A co!"

Generalnie nagród żadnych nie wygrywałam... No... Raz miałam szczęście i wyłapałam dwa lody Algidy pod rząd. Podobnie, jak Klekot :cat1:.

A kasy w ogóle nie znajduję, co najwyżej gubię :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,9k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź
Niektórzy to mają szczęście Ja co najwyżej drobniaki znajduję
Iii tam, ja więcej gubię niż znajduję. :P Najciekawsze jest to, że mimo wkładania banknotów głęęęęęboko i tak wylecą mi podczas jazdy na rowerze. Mam nadzieję, że kiedyś dostanę swoje "wynagrodzenie" w postaci dwóch bezpańskich stów na chodniku. :)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heh, widzę, że temat znalezionych pieniędzy powrócił a świeżo go pamiętam z minionej zimy kiedy po jakiś roztopach - któryś z kolei :P - udało mi się znaleźć na chodniku równe sto złoty, które jakoś szybko wydałem na ważną rzecz ©. A co do gubienia to staram się szalenie na to uważać i zawsze noszę portfel w głębokiej albo "obcisłej" kieszeni co by się nie rzucał dookoła ;]

Poza tym pogoda dzisiaj piękna, gorąc straszliwy, ale teraz przyszła spora ulga :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To już mamy czerwiec ? Nic dziwnego że zaczynam się czuć nieswojo. Od paru ładnych lat, jakoś mi tak źle przez cały czerwiec. Może to dlatego, że z roku na rok jestem coraz starszy, i przyjąłem strasznie głupią ideologię... Otóż, żyję sobie tak, jakby każdy dzień był po prostu nudny jak flaki z olejem. Nie licząc na żadne atrakcje, czy jakiś cud z nieba jeśli chodzi o moje życie. :sleep: Niech już będzie ten 24 czerwca i pójdzie sobie na kolejny rok w kąt. :sleep:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest przepis w kc, co wymaga, by m.in. kasę oddawać właściwym organom państwowym, a po roku kasę przejmuje skarb państwa. Znaleźne 10%, bo z ulicy.

Ale jest to przepis raczej pół-martwy, co przynajmniej medialnie przedstawiły niektóre osoby z wymiaru sprawiedliwości, jak chociażby słynna sytuacja z uczciwym, co 10 zł zaniósł na policje, a koszta poszukiwania wielokrotnie przewyższyły wartość pieniądza. Zresztą diabli wiedzą, jak ustalają właściciela... Tak czy siak funkcjonuje w wyższych sumach, a przy drobnych kwotach wychodzi na to, że jest on zwyczajnie nieprzydatny, zwłaszcza w naszej rzeczywistości i skuteczności odpowiednich organów. Tłum ze znalezionymi jednogroszówkami byłby problemem, dlatego lepiej uważać, by państwo nie zbankrutowało ;)

Prawo prawem, życie życiem.

Z tego co wygrałem - 3x Big Milka i parę książek dla dzieci, gdy jako brzdąc czytałem komiks "Tom & Jerry". Z loteriami dałem sobie spokój, bo prędzej mnie piorun trafi lub będę mieć raka niźli trafię chociażby piątkę, a za kasę, jaką bym oszczędził, kupiłbym sobie w końcu dobre buty.

Banknotów nie znajduję... A nie, moment... Był jeden, gdy byłem małym dzieciakiem, ale co się z nim stało - nie pamiętam. Poszedł chyba na kartridża, bodaj z Dr. Mario :)

Czerwiec - autobusowe piekło w Toruniu. Seniorzy spod pewnego bereciarskiego znaku szturmują na autobusy, duchota jakby Bóg bawił się mikrofalówką, a na dodatek zawsze ten cały tłum, który wsiada po drodze, jedzie dalej lub na ten sam przystanek co ja, więc skutkuje to tym, iż powszechna jest tzw. autobusowa indukcja matematyczna, czyli "jeśli do autobusu wejdzie n osób, to n+1 też i za nic nie wmówisz, że to niemożliwe". Asfalt topi się pod nogami, chodzenie przypomina chodzenie T-1000 po ciekłym azocie, tyle że w drugą stronę, a kierowcy bawią się w kangury, nie wiedząc czy jechać, czy nie. Nie zwiększa się obrotów silnika do >5k na dwójce, by zahamować pół sekundy później, powodując ścisk pasażerów gorszy niż w zgniatarkach śmieci w Gwieździe Śmierci. Poza tym ciężko jest kierować z lusterkiem w jednej ręce i komórką w drugim, co czyni większość toruńskich kierowców. Klekot powinien potwierdzić.

A kończąc narzekania, to po drodze powrotnej zaskoczyło mnie gradobicie z dość mocną burzą. Tak, to dobra wiadomość, mimo że otwierając drzwi do mieszkania, woda wlała się do środka, a po pięciu minutach od załadowania kompa z listwy (na szczęście przeciwprzepięciowej) poleciały iskry, korki wyskoczyły i machina nie chciała się włączyć. Ostatecznie udało mi się włączyć worda i zacząć uczyć się do egzaminu z etyki. Z drugiej strony jednak... czeka na mnie Diab

o

lo (

wiedzcie, że coś się dzieje...

), Heroes II i trochę odkurzonych kaset magnetofonowych Zeppelina, PF, TRS i Beatlesów. Ciężki wybór. Miała być promocja na lody w Netto, niestety skończyły się zanim zamrażarki zdążyły się porządnie rozbujać, takoż więc skubię czasem lody zrobione z monte.

Białogłowy i niewiasty w sukniach/sukienkach/luźnych spódnicach - ot co powoduje radość w oczach i sercu, nawet gdy jest gorąc. Dość jeansów i miniówek, które niezbyt dobrze się prezentują, a często są wyłącznie paskudne. Natomiast ww. są zwyczajnie zacne, a i z tego co słyszę, nosicielkom przyjemniej jest.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Up Nie wiem, autobusami dość rzadko jeżdżę, mam 10 minut piechotą na wydział. Ale sądze, że do toruńskiego MZK można przyłożyć klasyczny wzorzec firmy przewozowej: maksymalnie wyśrubowane limity przy jednoczesnych cięciach na doszkalaniu kierowców i sprzęcie. Sam w okresie licealnym jeździłem do szkoły busem małej prywatnej firmy. Jezzzuu, jakie czasem kursy się trafiały... Wystarczy wspomnieć pewnego kierowcę, który niskopodłogowym busem wymijał korek boczną, szutrową drogą... Ludźmi dosłownie rzuca po ścianach, pył wdziera się do kabiny, jakaś dziewczyna wydziera się przerażona i kaszle, jakby miała płuca wypluć. Disturbing... I dopóty PKP (wtedy jeszcze kursowało) nie wprowadziło pociągu o 15 to te busiki były zawalone ponad jakiekolwiek wyobrażenie... Serio, nie szło nawet ręką ruszyć, a żeby ktoś mógł wysiąść to praktycznie wysiadał cały bus. :D Zresztą w sezonie zimowym nieobecności w naszej szkole były w dość sporej mierze spowodowane tymi busikami, które miały tendencje do powodowania wypadków.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo rzadko decyduję się na pisanie tutaj. Głównie ze względu na to, że nie bardzo mam o czym - mnie osobiście pisanie o konkretnych miesiącach, pogodzie w różnych rejonach Polski/świata/galaktyki itd. nie pociąga. Wydaje mi się to cokolwiek... trywialne? Powtarzalne? Ciężko określić - po prostu to nie dla mnie. Bez urazy wobec wszystkich zagorzałych FoSowiczów rzecz jasna - gdybym miał na celu urażenie kogokolwiek, to z pewnością zrobiłbym to tak, aby wiedział, że to było do "niego" właśnie i aby odczuł z tego powodu... hmm... aby to odczuł. Osty, wulgaryzmy, trolling i takie tam nie są jednak w mojej naturze, tym bardziej, gdy dostrzegłem już wielokrotnie dowód na nieprzeciętną inteligencję wielu (ale chyba nie wszystkich... ;)) stałych FoSowiczów. Jest to jeden z powodów, dla którego piszę właśnie tutaj.

To był komplement. :)

Zanim przejdę do sedna sprawy chciałem jeszcze rzec następujące słowa: tutaj nie będzie (dla mnie) trywialnie. Być może niektórzy nie lubią tego typu rozmów i takiej formy wypowiedzi. Nie chciałbym psuć komuś humoru a zatem z góry uprzedzam - temat nie będzie wesoły i lekki. Ktoś może zapytać: czemu nie blog lub filozofia? Odpowiedź jest prosta, a wręcz oczywista - chciałem (a nawet chcę nadal) aby moje słowa zostały dostrzeżone przez grupę ludzi. Nie jednego człowieka czy kilku ludzi, ale przez grupę. Dużą część społeczeństwa. FoS to miejsce, gdzie mimochodem nawet zagląda naprawdę multum przedstawicieli gatunku ludzkiego. Chyba nie tylko ja tak zresztą uważam - tempo powstawania nowych stron tematu jest porażające. Mój blog ledwo powstał, nikt tam prawie nie zagląda (bo i nie bardzo miałem czas napisać tam coś - niewiele można tamój znaleźć), zatem byłby złym miejscem. W temacie typowo filozoficznym znajdują się przeważnie ludzie, którzy mają sporo do powiedzenia o tym, co już powiedziane zostało - zapętlanie sprawy i rozmawianie o tym samym w innym tonie... nie tego potrzebuję.

Liczę, że tutaj ktoś udzieli mi pomocy.

Mam osiemnaście lat. Rocznikiem dziewiętnaście - w październiku będą urodziny. Jest 1 czerwiec roku 2011. Koniec szkoły, liceum już za mną, matury zrobione (chociaż wyników jeszcze nie ma) i czas szukać miejsca na studiach. Powinienem myśleć nad tym, jaki wybiorę kierunek, co będę robić potem, czy się dostanę i co się zmieni, jeśli się dostanę. Nie potrafię. Nie mogę o tym myśleć. Nie mam na to siły. Kolejny dzień z rzędu, zawsze tak samo beznadziejnie i tragicznie, kiedy po raz wtóry budzę się rano i po chwili wiem, że ten koszmar się nie kończy.

Nigdy nie miałem choćby jednego przyjaciela. W tej chwili wielu pewnikiem pomyśli: "Kolejny desperat.". W sumie będą mieli rację, lecz w myśl zasady, iż każdy jest inny liczę na wysłuchanie mnie do końca. Historia bowiem taka powtarzała się już pewnie miliony razy, a jednak zawsze jest inna... Od momentu, kiedy zacząłem myśleć na nieco wyższym poziomie - gdy zacząłem się zastanawiać nad filozoficznym profilem mojego bytu, sensem istnienia itd. - cały czas uświadamiam sobie, jak nienawidzę swojego życia i samego siebie. Tyle razy próbowałem, zawsze pomiatany i ignorowany. Wyśmiewany lub wręcz wytykany palcami. Jak odmieniec. Jak obcy na nieznanej planecie. Ile razy starałem się to zmienić, tyle razy ponosiłem klęskę. Co robiłem źle...?

Jedynym moim "przyjacielem" jest komputer. Bez niego i internetu już dawno przestałbym wierzyć w ludzi. Tylko tutaj spotykam normalne społeczeństwo, które nie patrząc na podziały, na poglądy i spostrzeżenia, na wygląd - nie patrząc na różnice, słowem mówiąc - potrafi ze sobą rozmawiać. Na wszystkie tematy. Może i jestem uzależniony. Od życia. Sztucznego, bo prawdziwe życie nie zaczęło się jeszcze dla mnie... lub już się skończyło. Żyję dzięki czytaniu waszych słów, kłóceniu się o swoje poglądy. Gry - tak jak książki, filmy, muzyka lub teatr - dają mi zasmakować świata stworzonego przez kogoś. Dają mi marzenia i koszmary. Pozwalają odczuć emocje. Trzymają mnie przy ludzkiej naturze. Tylko po co to wszystko? To już prawie dwadzieścia lat, a nigdy tak naprawdę nie miałem okazji, aby dowiedzieć się, jak wykorzystać cechy charakterystyczne dla ludzkiej natury. Pomagam czasem innym (nie zawsze), ale nikt nie pomógł mnie. Czy nigdzie nie ma drugiej choć odrobinę wyrozumiałej osoby?

"Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie." Te słowa, należące do Nietzschego, widnieją nie bez powodu w mojej sygnaturze. Całe moje istnienie opiera się na takiej walce, choć sam już nie wiem, czy walczę z demonami, czy ramię w ramię z nimi... przeciw wam. Nie ukrywam, że jestem tak blisko krawędzi, jak to tylko można pojąć. Nigdy nie byłem tak blisko niej. Szukam pomocy i jakiegoś wsparcia. Szukam, gdzie tylko się da. Szukam także tu.

Pytanie, na które szukam odpowiedzi, jest proste we wstępie jednak trudne (przynajmniej dla mnie) w rozwinięciu. Mianowicie: jak żyć? Czy w ogóle we współczesnym świecie można normalnie żyć? Czy jest dla kogo?

Wiedząc, że nie każdy potrafi zrozumieć takich jak ja, mam do was jeszcze jedną prośbę (być może nazbyt zuchwałą) - nie udzielajcie odpowiedzi, jeśli nie wiecie, co odpowiedzieć, lub wiecie, że mi wasze słowa nie pomogą. Nie wiem, czy jest ktoś świadom, jak trudno jest pisać o takich rzeczach. Wcale nie prościej, niż mówić. Różnica jest taka, że mówię do wielu - do konkretnej, materialnej, stojącej przede mną osoby nigdy nie skierowałbym takiej prośby. Nigdy nie skierowałem. Będę wdzięczny za zrozumienie. Za szczerość też.

Z pozdrowieniami dla wszystkich,

Veldrash.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jednego na nogi postawi herbata, drugiego kawa, a trzeciego przekąska w postaci jakiegoś słodkiego batona. A może jest to efekt placebo? Kto to wie? Zmęczenie to pojęcie względne i jeśli musimy wytrzymać nockę bez zmrużenia oka, to wytrzymamy, wcale nie mając zapałek utkniętych między powieką.

Ja ostatnio jak nie zjem czy nie pochłonę czegoś słodkiego - nawet jogurt może czasami być (bo je uwielbiam), to jestem zombie na 100% i tylko kursuje na "autopilocie" :laugh: - mam wyznaczoną trasę w moim GPSie w mózgu :P : łożko-kuchnia-pójść do pokoju, bo o coś babcia mnie prosi, by podać czy coś pomóc-z powrotem na łózko... i tak po kilka-kilkanaście razy. A jak po drodze w końcu schwytam coś słodkiego, to od razu z automatu kieruje się by się "odświeżyć" - wtedy wyłącza mi się tryb zombie i jest wszystko normalnie. :P:) Właśnie mnie ostatnio nurtowało takie pytanie: "W jakich godzinach jesteście Zombie w ciągu dnia?" :P Mogę śmiało teraz dorzucić: "I w jakim % czujecie się Zombie a w jakim % człowiekiem" (wkleję to chyba do sygnaturki xD) - czyli kiedy w ciągu (w których h/przez ile h?) 24h macie takie odczucie, że coś robicie jako taki zombiaszek, a coś jako normalny human. xD

Ja czasami to miałem tak, że np. Gothic mnie wciągnął na tyle mocno, że grałem tak od 20 do 6 rano na spokojnie. ;] Niby nic ale potem jestem efekt taki, że jak się tak raz czy dwa zarwie nockę, to potem ciężko jest skrócać Sobie ten "dystans" grania. Dlatego twierdzę, że MMO to nie jedyny gatunek gry na tym globie, przez który można zarywać noce i dnie. :rolleyes: Jak jakaś gra wciągnie, to nie ma zmiłuj... Ja przy długim graniu, to potem "dziwnie" się "czuję"... xD tak cicho jest... spokojnie... (no bo jak się gra, to się słyszy i grę, lecz głośniej ten wentylator w kompie chodzi i cały komp nawet tak szumi trochę - ja bynajmniej tak mam)... No i granie bez lapmki to tylko dla hardkorów albo dla tych, co Sobie "planują" zdrowe oczy zbezcześcić i potem w okularkach zasuwać, bo wzrok nie ten... :P Z lampką jest komfort, a i jak się pobiera jakieś większe patche do gier (czyli np. League of Legends) czy się pobiera grę ze Steama, to można na spoko przeczytać nie jedną książkę... ;) Mój max rekord przy kompie? Głownie bardziej były to rekordy tego ile sam komp chodzi - przedtem miałem internet z limitem danych 2GB, więc jak go używałem i limit się wyczerpał, a było coś do pobrania większego, to czasami komp śmigał 24-48h... (z przerwami ofc) ale... Gry to tylko zarwanie nocki i może max. granie nazajutrz do popołudnia...

Niektórzy to mają szczęście :dry: Ja co najwyżej drobniaki znajduję. Ale ja ogólnie nie należe do szczęściarzy, nigdy nie wygrałem na loterii, w totka nawet trójki nie trafiłem, nawet zasmarkanych sms-ów że BMW wygrałem mi nie wysyłają :laugh: Aczkolwiek raz udało mi się trzy rożki Algidy pod rząd trafić :P

Ja tam nie wierzę w żadnego toto-lotka i takie tam. Wiem, że jakieś parę lat temu, widziałem banner zakładu bukmacherskiego, że coś tam porządną nagrodę można było wygrać, jak się obstawi jaki będzie wynik meczy w Lidze Mistrzów pomiędzy... bodajże wtedy grała Barca z Real Madrytem i Barca wygrała (chyba) 2:1 albo 3:1... ja taki właśnie wynik wytypowałem i byłem zły, że nie poszedłem tam... ale byłem wtedy nieletni jeszcze... Nie namawiam na to, żeby się moderacja nie czepiała ale... nawet w bukmachera nie wierzę, że mógłbym cokolwiek wygrać... Z "pustymi SMS-ami" czy "wyślij sms-a o treści "XXX" i wygraj" też nie wierzę, a wręcz mnie to odrzuca jak jakiś "granat odłamkowy" - jak zrani, to zawsze po kieszeniach z kaską... :) Wyślij jeden, a przyślą Ci dwadzieścia kolejnych po 4zł + VAT... :3 Ja wygrałem tak, samo jak kolega wyżej - Big milki z Algidy - czasami nawet po 5 razy z rzędu - aż za 6 tym razem po prostu wywalałem patyk do kosza i tyle... :P

A co do gubienia to staram się szalenie na to uważać i zawsze noszę portfel w głębokiej albo "obcisłej" kieszeni co by się nie rzucał dookoła ;]

Taa... trzeba być uważnym jak diabli... Bo ja to zgubiłem telefon komórkowy przed własną chatą! :P Serio! W nocy. Z jakieś 30 minut przed tym zdarzeniem, gadałem z kimś, potem poszedłem po węgiel (no bo zima była), schowałem telefon (nie wiem do której kieszeni - czy w spodniach czy w bluzie), wziąłem wiaderka, wziąłem klucz od komórki i wyszedłem... Wracam do domu. Odwieszam key, patrzę po bluzie, po spodniach - nie ma! Wyszedłem i szukam z latarką, bo może w to błocisko wpadł i w ten śnieg... ale nic! Przekopuje chatę całą - nic! - w końcu dzwonię na swój własny numer z telefonu mamy - nic! A przecież... 30-40 minut temu go ładowałem przy kompie, gadałem przez niego i odezwało się tylko, że "abonent jest czasowo niedostępny, proszę spróbować później...". No LOL! :P Potem było, że "ten numer abonenta nie istnieje" czy dalej milczał i jakby się pod ziemię dosłownie zapał... - morze rzeczywiście został wgnieciony przez coś i kiedyś go odkopię... xD

Ja jak coś zgubiłem, to raz czy może dwa okulary na przystanku czy np. jakieś tam papiery w autobusie (bardzo mało ważne ale byłem wściekły jednak potem...) - z czegoś bardziej takiego "grubszego", to materiały pod prezentację maturalną z polskiego - służyły mi jako siedzenie, bym "nie złapał wilka" czekając na autobus... :P Skapnąłem się, że nie mam tego w ręce dopiero jak wysiadałem z autobusu, gdy dojechałem do domu... xD Ale z forsą, to tak jak u Ciebie Shadow - byleby to się nie majdało gdzieś zbyt luźnie, bo w "magiczny" sposób może samo "poczuć wolność"... ;] Dlatego nie przepadam za trzymaniem portfela w np. długich krótkich spodenkach, gdzie są duże kieszenie na nogawkach - nie dość, że ciąży to to, a i widać z daleka, że nogawki są wypchane...

A co do pogody... nie lubię, jak np. lato jest deszczowe... to jest kicha wtedy, bo tylko leje... leje... i leje... a potem słyszę w TV, że Bogatynię zalała powódź albo tylko wszędzie mówią o powodziach... Najgorszy rok pod względem pogody, to jest taki, że zaczyna się końcem zimy w styczniu, lutym i kawałek przez marzec, pod koniec marca są roztopy albo dopiero na początku kwietnia (jaki się zima wydłuż), potem wiosna taka jeszcze długo zimna, choć słońce jest, potem lato deszczowe, chłodne choć słońce czasem wyjrzy - tak to buro i pochmurno, potem jesień... jeszcze bardziej szaro, błoto dookoła, znowu leje bo to w końcu jesień a potem zima znowu ale taka, że czeka się z "niecierpliwością" - ale nie taką zawierającą podekscytowanie, tylko taką, że: "niech przestanie do ciorta padać i być błoto! Niech w końcu spadnie ten śnieg!"... A jak jest to ofc fajnie (bo lubię zimę), pełno śniegu ale potem to jak wszystko topnieje jak się robi cieplej, to brzydko tak, że już znowu się narzeka że: "ileż może być ten paskudny (przedtem piękny teraz paskuda :lol2:) śnieg! Niech w końcu będzie ciepło!"... :P I kółko się zamyka. :3 Dlatego ja nie przepadam za tymi porami roku, które po prostu się czasami na siłę przedłużają... Nie zawsze, więc mam nadzieję, że tegoroczne lato będzie długie i gorące... a potem to niech będzie nawet i deszcz... ;>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odnośnie pogody, to prawda jest taka, że jednego zadowoli jak jest słoneczko i 20 stopni, a drugi uwielbia, jak mu pot spływa z czoła bez żadnego wysiłku, jak się można poopalać. Także stwierdzenie "ładna pogoda" jest czysto względne :P

Wczoraj to dopiero był sajgon - człowiek siedzi w pokoju i się dusi, bo przy zamkniętym oknie taki zaduch, że oddychać nie idzie, a przy otwartym od razu robi się gorąco i nic się nie chce robić...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj to dopiero był sajgon - człowiek siedzi w pokoju i się dusi, bo przy zamkniętym oknie taki zaduch, że oddychać nie idzie, a przy otwartym od razu robi się gorąco i nic się nie chce robić...

Prawda, ale dzięki temu m.in. w Warszawie była w nocy kozacka burza z piorunami, więc dzięki temu jestem dziś wyjątkowo rześki - najlepiej wysypiam się właśnie, gdy deszcz bębni o parapety :)

Pozdrawiam,

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o ładną pogodę to świetnie biega się po boisku za piłką, byle by nie przesadzić, szczególnie gdy ma się obtarte stopy, to jedna nauka, która wynika z tej drugiej - nigdy nie chodź w za małych butach. Owszem, do wakacji już nie długo, więc nowe Adidasy Zodiak zafunduje sobie po ukończeniu nauki - tak pomyślał, nie wiedział jednak że mogą być tego opłakane skutki. Kiedy na nogach zaczęły się robić bąble i schodziła skóra nie przejął się tym zbytnio - ot zwykły uraz. W dodatku na wtorkowe popołudnie zaplanowany był ważny sparing, a bez Zodiaka w obronie krucho by się działo :) Człowiek troszkę sobie pobiegał ze zdartymi nogami i... zdarły się one jeszcze bardziej. Skończyło się wizytą u chirurga i niemocą chodzenia przez 6-7 dni (w optymistycznej wersji, co będzie zobaczymy). Dlatego ludzie zawsze dopasowywać sobie buty, a jeśli już coś się stało nie biegać na siłę, nawet jeśli na trybunach siedzi piękna, niebieskooka Kasia :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawda, ale dzięki temu m.in. w Warszawie była w nocy kozacka burza z piorunami, więc dzięki temu jestem dziś wyjątkowo rześki - najlepiej wysypiam się właśnie, gdy deszcz bębni o parapety :)
No ba! Wczoraj kiedy koło 22:00 piorun przywalił w pobliski transformator miałem wrażenie przez sekundę, że spalił mi się sprzęt, bo momentalnie w całej okolicy siadł prąd :P Wrażenie było dosyć mocne, bo w przeciągu jednej sekundy nałożyły się na siebie trzy wydarzenia - ledwo zarejestrowany błysk, momentalny huk oraz nastająca ciemność. Kozacko ^_^

@Veldrash

Miałem zamiar zebrać się do napisania odpowiedzi na twój post wczoraj wieczorem, ale z racji tego, że czekała mnie łacina a i tak po dziesiątej pięknie walnął mi piorun to musiałem odłożyć to na dziś ;] Nie chciałem po prostu być posądzony o pisanie na odwal się. Poza tym po głębszym namyśle stwierdziłem, że nie ma sensu IMO przechodzić do tematu o filozofii albo sensu życia, bo to się przeplata a nie będę biegał w tą i z powrotem, żebym powiedzieć kilka słów ;P Zatem co ja mogę powiedzieć absolutnie serio i na początku - odradzam czytania Nieatschego (grr, nigdy nie wiem jak się go pisze... zatem wybaczcie) i w ogóle nihilistów albo fatalistów nie wspominając - okej, tutaj będzie pół-żartem - o tych tnących się po utracie ukochanej polskich romantykach. Poza tym przejdę do stwierdzenia, że najprostsze rzeczy są czasami najlepszym rozwiązaniem - choć nasza psychika nam podpowiada, że nie - to nie przejmować się. Heh, łatwo mi to mówić choć sam miałem kilku delikwentów w gimnazjum oraz paru w liceum, którzy nie robili mojego życia łatwym i przyjemnym, ale z drugiej strony patrzę na życie w ten sposób, że:

- nigdy nie zostałem pobity (a jedyny raz kiedy poleciała na mnie pięść nieznajomego to było w formie "żartu" a ja w ciszy to zniosłem)

- nigdy nie zostałem okradziony

- nigdy nie zrobiono mi spłuczki ani kazano mierzyć zapałką ;P

... a na przykład miałem w gimnazjum człowieka w swojej klasie, który był kozłem ofiarnym. Dosłownie. Czasami miałem wrażenie, że ma wyrysowaną wielką tarczę strzelniczą na plecach i tylko czeka, żeby któryś z łebków pokusił się o kopniaka. Czy ja miałem w tym udział? Ze smutkiem donoszę, że tak, ale w kwestii cichego zezwolenia na to wszystko, czasami nawet ostre słowo (swoją drogą, że ten chłopak czasami prowokował, ale mimo tego reakcja nie była współmierna) aniżeli przemoc bezpośrednia. Od tejże stronię zawsze i nigdy nie podniecało mnie mordobicie. Zresztą ci, którzy mnie widzieli na zjeździe wiedzą raczej, że nie mam postury odpowiedniej do takich rzeczy :P

A skoro zahaczyłeś o studia to wiedz, że przynajmniej w mojej opinii to najlepszy okres życia. Co prawda są sesje, ale przychodzi taki czas w życiu człowieka kiedy od nauki nie możesz uciec, za to zdobywasz okazję do poznania masy nowych i świetnych ludzi. Tak było u mnie, bo jak z poprzednimi klasami przez trzy lata nie udało mi się zintegrować tak w pół roku z grupą studencką przeszliśmy jak po maśle ;)

Poza tym skoro mówisz o filozofach poczytaj Leibniza albo kogoś podobnego - w każdym razie tych, którzy twierdzą, że nasz świat w jakim żyjemy jest najlepszym z możliwych, bo jako, że Bóg ma wolną wolę - wedle tej teorii - to w jakiś sposób musiał wybrać, który świat stworzyć a zrobił to wedle stopni doskonałości.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek nieco a propos Veldrashowego wyznania... i książek (a o czym ja mogę pisać). To ja od siebie polecam Anthony'ego de Mello i jego Przebudzenie. Do mnie co prawda nie do końca trafiło, ale może warto się zapoznać.

A tak poza tym to chyba mam szczęście do ludzi. I w podstawówce, i w liceum i na studiach trafiałem dobrze. Im dalej, tym lepiej. Jakoś nigdy nie popadałem w większe konflikty i potrafiłem się dogadać z każdą stroną klasy. Ale wiem, że bywa różnie. Moja żona chodziła swego czasu do jednego z lepszych liceów w swojej okolicy i trafiła do klasy, w której był bardzo wyraźny podział na tych bogatych i całą resztę. Na dodatek nauczyciele bardzo mocno sprzyjali tym pierwszym. Ja trafiłem na dość zgraną klasę w liceum - z paroma osobami utrzymuję regularny kontakt, a cała klasa co jakiś czas (nadal) spotyka się gdzieś na mieście.

A studia to już w ogóle czas szalonych, pozytywnych, pozytywnie szalonych i szalenie pozytywnych osób. Z paroma wyjątkami, które można było spokojnie ignorować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam co do kontaktów z ludźmi też nie mam jakichś większych problemów. Zawsze ze wszystkimi się dogadywałem, mimo iż niekoniecznie wszystkich lubiłem. W każdym razie miałem swoją grupkę kolegów, ale jednak trzeba przyznać - nie mam takiego przyjaciela z prawdziwego zdarzenia, z którym mógłbym pogadać o wszystkim. :(

Ale może kiedyś takiego znajdę. W każdym razie, nie miałem nigdy problemów z rozmawianiem z innymi, szybko łapię kontakt i jestem dość towarzyski. Choć ktoś mi kiedyś powiedział że za dużo się śmieje z innych ludzi, ale mam też duży dystans do siebie, więc nie ma problemu ponabijać się ze mnie :) No i jestem dość pomocny więc chyba nie jestem taki zły :]

Co do pogody - Gorąco jak w piekle. A wczoraj podczas burzy byłem akurat na treningu, burza była zaraz nad nami, więc waliło ostro. No i dowiedzieliśmy się kto z naszej grupy się panicznie boi burz :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Behemort, Klekot - ja nie jeżdżę MZK. I całe szczęście. Do szkoły mam raptem kilkadziesiąt metrów, spacer na starówkę zajmie mi góra 10-15 minut (zależnie od ilości czerwonych świateł na przejściach). A tak to zbytnio po mieście nie chadzam... Nie licząc jednego spaceru...

Napisałam "spaceru", choć nie jest to dobre określenie. Wybrałam się po wymarzone słuchawki Steelseries 3H...

Może opiszę moją trasę.

Wystartowałam z Szosy Chełmińskiej (83 :P), skręciłam w Podgórną, doszłam do Grudziądzkiej, pokręciłam się trochę, doszłam do Kościuszki (do Komputronika). Nie mieli słuchawek w magazynie, w głównym magazynie i nie mieli informacji o dostawach. Okay. Idę dalej.

Dowlokłam się do ulicy Sobieskiego, skręciłam, szłam jeszcze kawałek i stwierdziłam, że bolą mnie stopy. Po części od chodzenia, po części od sandałów, które obtarły mi palce. Dobra. Jeszcze kawałek. Przystanek autobusowy. Sprawdzam rozkład (który autobus jedzie do Galerii Copernicus), czekam. Wsiadam w bodaj piętnastkę, jadę. Wysiadam przy Galerii, zapylam kawałek przez przejścia i jestem.

W Empiku bieda z nędzą (nie mówię o sprzęcie, a o np. płytach czy grach), w MediaMarkcie bieda aż piszczy... Zero przyzwoitych słuchawek.

Okay. Wracam. Przystanek - Dworzec Wschodni. Wbijam do autobusu - tym razem trzydziestki jedynki, jadę na Pl. Teatralny. Idę na Św. Katarzyny, do Vobisu... Przeniesiony. Zajefanie, wlokłam się kolejny kawałeczek, by dowiedzieć się, że przenieśli sklep. >.<

Wracam na Szosę Chełmińską.

Wyszłam o 15, wróciłam ok. 17.30.

Zadanie dla chętnych - określić dystans, jaki przeszłam i średnią prędkość (ja jestem leniwa, sama nie policzę :P) w trakcie spaceru (nie wliczając trasy przejechanej autobusem).

A jeśli chodzi o pogodę - burza była. Grzmiało bardzo mocno, padało również bardzo mocno. Gradu nie widziałam.

Potem padało jeszcze z kilka razy... A teraz jest cieplutko, ani jednej chmurki... Wiatr lekki wieje.

Za oknem szumią drzewa i drą się ptaki.

Z innych zjawisk - zaczęłam pisać coś, co może być powieścią, opowiadaniem lub kolejnym poronionym projektem. Jipi jej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy na nogach zaczęły się robić bąble i schodziła skóra nie przejął się tym zbytnio - ot zwykły uraz. W dodatku na wtorkowe popołudnie zaplanowany był ważny sparing, a bez Zodiaka w obronie krucho by się działo :) Człowiek troszkę sobie pobiegał ze zdartymi nogami i... zdarły się one jeszcze bardziej. Skończyło się wizytą u chirurga i niemocą chodzenia przez 6-7 dni (w optymistycznej wersji, co będzie zobaczymy). Dlatego ludzie zawsze dopasowywać sobie buty, a jeśli już coś się stało nie biegać na siłę, nawet jeśli na trybunach siedzi piękna, niebieskooka Kasia :)

A tu człowiek od paru tygodni biega z takimi właśnie nogami... Muszę chyba trochę odpocząć od piłki, bo jakoś nie uśmiecha mi się wizyta u chirurga. Jak na razie, to jedyny raz byłem szyty, kiedy to rozciąłem sobie kolanko, choć wtedy tak mnie trzymała adrenalinka, że nawet przy szyciu nic nie czułem :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pytanie, na które szukam odpowiedzi, jest proste we wstępie jednak trudne (przynajmniej dla mnie) w rozwinięciu. Mianowicie: jak żyć? Czy w ogóle we współczesnym świecie można normalnie żyć? Czy jest dla kogo?

Wiedząc, że nie każdy potrafi zrozumieć takich jak ja, mam do was jeszcze jedną prośbę (być może nazbyt zuchwałą) - nie udzielajcie odpowiedzi, jeśli nie wiecie, co odpowiedzieć, lub wiecie, że mi wasze słowa nie pomogą. Nie wiem, czy jest ktoś świadom, jak trudno jest pisać o takich rzeczach. Wcale nie prościej, niż mówić. Różnica jest taka, że mówię do wielu - do konkretnej, materialnej, stojącej przede mną osoby nigdy nie skierowałbym takiej prośby. Nigdy nie skierowałem. Będę wdzięczny za zrozumienie. Za szczerość też.

Jak żyć? Porządnie. Szczęśliwie. To, czy we współczesnym świecie można normalnie żyć zależy od tego, jak zdefiniujesz 'normalnie'. Tym bardziej jest dla kogo żyć, im bardziej interesują cię inni ludzie. Żyję m.in. dla siebie - bo wiem, że tylko, jeśli spełniam moje marzenia (ale nie kosztem innych) jestem w stanie być szczęśliwa i wnieść coś dobrego w życie innych. Żyję też m.in. dla mojej rodziny (tej, z którą jestem najbliżej) a także mojego chłopaka i naszych przyszłych dzieci. Warto jest żyć także dla innych ludzi, którzy podzielają moje zainteresowania, mając jednak inne doświadczenia, inne postawy wobec nich: moi przyjaciele (gł. z sieci ;) i z grupy na uczelni). W pełni rozumiem to, że wolisz stawiać takie pytania przez internet, bo w nim dużo łatwiej jest się zdystansować, ukazywać tylko wybrane spośród swoich uczuć, dużo łatwiej znaleźć czas na przemyślenie czyichś słów. Przyznam, że pytania przez ciebie zadane są dosyć szerokie, ale jakbym miała odpowiedzieć prosto i krótko, jaki jest przepis, który polecam, to: dążyć do szczęścia, starając się nie robić tego kosztem innych ludzi - a nawet, w miarę możliwości, pomagać im, o ile tego chcą.

A co do gubienia to staram się szalenie na to uważać i zawsze noszę portfel w głębokiej albo "obcisłej" kieszeni co by się nie rzucał dookoła ;]
Zawsze wychodzę mając ze sobą torbę przewieszoną przez ciało, a nie na jednym ramieniu. Taką dużą, na laptopa, z mnóstwem kieszeni. Jest mało 'śliczniusia!' i dosyć duża, ale dzięki temu samym swoim widokiem odstrasza od przeszukiwania. A portfel zwykle trzymam w kieszeni na zewnątrz po 'wewnętrznej stronie torby'. Jednym ruchem mogę po nią sięgnąć, ale gdyby ktoś chciał do niej sięgnąć, nie miałby szansy zrobić tego tak, żebym nie poczuła (a odruch prawego sierpowego mam wyrobiony). Kiedy stoję, jestem w tłumie albo chociaż na przejściu (wszędzie, gdzie ktoś ma choć odrobinę więcej czasu albo okazji, żeby kombinować) lekkim pociągnięciem paska przesuwam ją 'przed siebie' i znowu nie daję nikomu szansy na kradzież. To wszystko jest trochę skomplikowane i paranoiczne, ale do tej pory zostałam okradziona tylko raz, i to w bursie, w której mieszkałam ;)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Veldrash

Nie jestem pewien, czy to, co napiszę będzie w jakiś sposób mądre lub użyteczne, ale skoro zwróciłeś się do forumowiczów - należy Ci się odpowiedź. Nie napisałeś o jakiejś błahostce, ale o swoim poważnym, życiowym problemie. To nie jest łatwe, wiem coś o tym. Nie mi oceniać Twoje przemyślenia i moralne rozterki, bo nie wiem jak bardzo życie dało Ci po tyłku. Pewnie bardzo mocno. Ale wiem jedno - nie poddawaj się.

Piszesz, że nie miałeś w życiu żadnego przyjaciela. Ja, po 35 latach życia mogę z całą stanowczością stwierdzić, że miałem i mam ich dwójkę. Na dodatek to brat i siostra, z którymi znam się od podstawówki. Co prawda poza nimi przewinęło się przez moje życie jeszcze kilkoro "przyjaciół", ale wierz mi, wolałbym ich nigdy w życiu nie spotkać, niż tak dostać za nich po tyłku, jak kilka razy dostałem. Moim zdaniem bardziej boli, gdy osoba, której zaufasz i się przed nią otworzysz zawiedzie twoje zaufanie, niż gdybyś takiej osoby nie poznał i nie przeżył z nią kilku fajnych chwil/dni/tygodni. Bo to do ludzi uprzedza i to bardzo. A takie zaufanie odzyskać to już graniczy z cudem. No chyba, że ktoś jest takim durniem, jak ja... Bo wiele razy obiecywałem sobie ludziom zbyt łatwo nie ufać, a nawet na tym forum się już trochę przejechałem, ale to detal...

Dużo racji ma tu Black Shadow. Nawet jeśli do tej pory w mieście, w którym mieszkałeś oraz z ludźmi, których znałeś było i jest Ci źle, życie daje Ci nową szansę - studia. Wyjedź ze swego miasta, poznaj nowych ludzi i zacznij budować życie zupełnie od nowa z nowymi znajomymi. Wyciągnij wnioski ze swoich wcześniejszych klęsk i błędów, i staraj się ich nie powielać w nowym otoczeniu.

Wiem doskonale, jak ludzie potrafią innego człowieka stłamsić i upodlić. Też przerabiałem w życiu kilka takich średnio przyjemnych okresów. Szkoła średnia, gdzie nie zagrzałem za długo miejsca i byłem traktowany jak zgniły pomidor. Potem było wojsko. Ciesz się, że dzięki zmianom ominie Cię ten wątpliwy zaszczyt służenia w naszej armii. Tamta zbieranina ludzi z różnych stron kraju i środowisk dopiero potrafiła człowiekowi dopiec, i pozbawić go resztek człowieczeństwa, ochoty do życia. Do tego stopnia, że niektórzy kończyli swoją przygodę skacząc z okna... Ale taka była "fala" - albo byłeś twardy i odporny na znęcanie się fizyczne i psychiczne, albo zaczynałeś myśleć i robić głupoty, które czasem nawet prowadziły do samobójstw. Jeden z moich kolegów wolał jechać na 6 miesięcy do Bośni, gdzie mógł zginąć od zabłąkanej kuli, niż zostać na kompanii i dalej służyć za obiekt do znęcania się. Na szczęście wrócił cały i zdrowy. A najlepszym sposobem, żeby nie zwariować, był śmiech. Śmialiśmy się z tego, kto się nad nami pastwi. Z jego starań, pomysłów, z tego, że nie pozwala nam spać całe noce dla swojej chorej przyjemności. I wiesz co? Gdy taki burak zobaczył, że my zamiast się denerwować z ciągłego biegania/szorowania sedesu szczoteczką do zębów, zaczynamy się z tego śmiać - odpuszczał. No bo co może być przyjemnego w znęcaniu się nad kimś, gdy go to bawi, nie?

Jak żyć? Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Musisz szukać i znaleźć na to swój własny, złoty środek i sposób. Ale na pewno nie poddawaj się i nie załamuj ostatecznie. Zmień swoje otoczenie, poznaj nowych ludzi i nie dawaj im powodów do pomiatania sobą. Chodź z podniesioną głową i nie daj różnym baranom mieć satysfakcji z tego, że udało im się Ciebie w jakiś sposób pognębić. W dalszym ciągu pomagaj innym, a w końcu na pewno i do Ciebie ktoś rękę wyciągnie. Postaw sobie w życiu jakiś cel. Praca, stanowisko, czy rodzina i dzieci - obojętne co, ale zaplanuj sobie w życiu coś do osiągnięcia i staraj się do tego dojść na wszelkie możliwe sposoby. To pomaga, wierz mi. Najgorsza jest egzystencja, która do niczego człowieka nie prowadzi.

Ode mnie to chyba tyle. Jeśli ewentualnie zechcesz o czymś pogadać - pisz na PW

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Liczę, że tutaj ktoś udzieli mi pomocy.

Postaram się, chociaż w waszym mniemaniu mogę być smarkatym piętnastolatkiem :).

Nigdy nie miałem choćby jednego przyjaciela. W tej chwili wielu pewnikiem pomyśli: "Kolejny desperat.". W sumie będą mieli rację, lecz w myśl zasady, iż każdy jest inny liczę na wysłuchanie mnie do końca. Historia bowiem taka powtarzała się już pewnie miliony razy, a jednak zawsze jest inna... Od momentu, kiedy zacząłem myśleć na nieco wyższym poziomie - gdy zacząłem się zastanawiać nad filozoficznym profilem mojego bytu, sensem istnienia itd. - cały czas uświadamiam sobie, jak nienawidzę swojego życia i samego siebie. Tyle razy próbowałem, zawsze pomiatany i ignorowany. Wyśmiewany lub wręcz wytykany palcami. Jak odmieniec. Jak obcy na nieznanej planecie. Ile razy starałem się to zmienić, tyle razy ponosiłem klęskę. Co robiłem źle...?

Szczerze zastanowiwszy się mam mało przyjaciół, góra dwóch lub trzech. Już nauczyłem się na swoich błędach. Na wszystko przyjdzie czas. Może po prostu to nie twoja wina, że twoi rówieśnicy nie mogą ciebie zaakceptować? Po twoim poście sugeruję, że jesteś inteligentny. Kto wie może na studiach spotkasz przyjaciela/przyjaciółkę, kto wie może będzie miała ten sam problem co ty? Może będzie to twoja wielka miłość? Ja też miałem wrażenie kozła ofiarnego. Nie przejmowałem się tym. Mam gdzieś czyjeś zdanie na temat mojego życia. To ja jestem jego architektem i to ja będę ponosił za to konsekwencję. Nie zwracaj uwagi na tych co się z ciebie wyśmiewają.

Jedynym moim "przyjacielem" jest komputer. Bez niego i internetu już dawno przestałbym wierzyć w ludzi. Tylko tutaj spotykam normalne społeczeństwo, które nie patrząc na podziały, na poglądy i spostrzeżenia, na wygląd - nie patrząc na różnice, słowem mówiąc - potrafi ze sobą rozmawiać. Na wszystkie tematy. Może i jestem uzależniony. Od życia. Sztucznego, bo prawdziwe życie nie zaczęło się jeszcze dla mnie... lub już się skończyło. Żyję dzięki czytaniu waszych słów, kłóceniu się o swoje poglądy. Gry - tak jak książki, filmy, muzyka lub teatr - dają mi zasmakować świata stworzonego przez kogoś. Dają mi marzenia i koszmary. Pozwalają odczuć emocje. Trzymają mnie przy ludzkiej naturze. Tylko po co to wszystko? To już prawie dwadzieścia lat, a nigdy tak naprawdę nie miałem okazji, aby dowiedzieć się, jak wykorzystać cechy charakterystyczne dla ludzkiej natury. Pomagam czasem innym (nie zawsze), ale nikt nie pomógł mnie. Czy nigdzie nie ma drugiej choć odrobinę wyrozumiałej osoby?

Oczywiście, że są. Po prostu jeszcze na nie nie trafiłeś. Nie nazwałbym komputera przyjacielem, ale doskonale cię rozumiem, też byłem od niego mocno uzależniony. Z nałogu wyciągnęli mnie bliscy i za to z całego serca im dziękuje. Skoro w internecie spotkałeś ciekawych ludzi, to czemu nie próbowałeś się z nimi spotkać? Na pewno, niektórzy mieszkają blisko ciebie. Spróbuj zawrzeć z kimś znajomość, a na pewno znajdziesz jakiegoś przyjaciela.

Pomagaj dalej (ja się staram), a kiedyś życie ci się odwdzięczy.

Pytanie, na które szukam odpowiedzi, jest proste we wstępie jednak trudne (przynajmniej dla mnie) w rozwinięciu. Mianowicie: jak żyć? Czy w ogóle we współczesnym świecie można normalnie żyć? Czy jest dla kogo?

W współczesnym świecie da się żyć. Ty tworzysz swoją historię. Tak jak powyżsi userzy dam ci radę - znajdź sobie jakiś cel i staraj się go wykonać.

Wiedząc, że nie każdy potrafi zrozumieć takich jak ja, mam do was jeszcze jedną prośbę (być może nazbyt zuchwałą) - nie udzielajcie odpowiedzi, jeśli nie wiecie, co odpowiedzieć, lub wiecie, że mi wasze słowa nie pomogą. Nie wiem, czy jest ktoś świadom, jak trudno jest pisać o takich rzeczach. Wcale nie prościej, niż mówić. Różnica jest taka, że mówię do wielu - do konkretnej, materialnej, stojącej przede mną osoby nigdy nie skierowałbym takiej prośby. Nigdy nie skierowałem. Będę wdzięczny za zrozumienie. Za szczerość też.

Zaiste, jest to bardzo zuchwała prośba :).

Co do pogrubionego fragmentu :

Być może twój strach przed tym wiąże się z nieśmiałością.

Staraj się przełamywać swój strach. Pokonuj kolejne bariery. Po pokonaniu ich, będziesz miał motywację do pokonywania następnych. Rozmawiaj dużo z ludźmi, a na pewno znajdziesz kogoś o wspólnych zainteresowaniach.

Mała uwaga : nie jestem filozofem ani kimś ważnym. Mam dopiero 15 lat, więc dużo jeszcze przede mną. Możesz zignorować tego posta, ale po prostu napisałem to co myślę. Nie przejmę się tym co odpowiecie. Sądzę, iż inni użytkownicy (starsi wiekiem, czyli również doświadczeniem życiowym) odpowiedzą lepiej na twoje prośby.

Tym niemniej : życzę powodzenia i trzymam kciuki za to, że twoje problemy się rozwiążą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na wstępie powiem, że chyba powoli wychodzę z kryzysu. Wasze wypowiedzi - czy na forum, czy kanałem prywatnym - bardzo mi pomogły. Dodatkowo zaczerpnąłem do standardowych dopalaczy, czyli - w tym kontekście - kilku książek, filmów, gier, muzyki itd. Napisałem kilka wierszy. Rozwinąłem uniwersum do powieści. Jest lepiej. Po mojej dalszej wypowiedzi będzie można to odczuć. Chyba.

Postaram się stworzyć jednolitą odpowiedź dla wszystkich, którzy dali odezwę tutaj. Mniemam, iż każdy znajdzie odpowiedni dla siebie fragment. Przypominajcie śmiało, jeślibym zapomniał o czymś.

Poczynając więc rzecz od początku samego - rady dotyczące(j) samego istnienia. Całe życie rządzi się nieco podobnymi zasadami, jak teatr. Jest czas, miejsce i akcja. Najwidoczniej trafiłem na zły czas, złe miejsce. Z perspektywy przebytych doświadczeń nie jest łatwo jednak rozmyślać o innych miejscach oraz czasach przez pozytywny pryzmat nadchodzącej przyszłości. Człowiek może być jak skała, ale każda skała ściera się kiedyś na kurz. Zmęczyłem się, mówiąc kolokwialnie, i nie ukrywam tego. Odpowiedzi, których udzielacie, to słowa powtarzane nie tylko przez was. Słyszałem to już kiedyś. Jednakowoż takich słów słuchać można po wielokroć - wciąż i wciąż. Czemu? Świadomość, iż więcej ludzi sądzi właśnie tak, kierowało się takimi radami i udało im się - to sprawia, że dostrzegam szansę także dla siebie. Szansa wszak zawsze istnieje. jak już mówiłem - dlatego także nie przestaję szukać. Między innymi.

Nie wiem, co czeka na mnie za zakrętem. Racja. Nikt tego nie wie. Być może jutro spotkam się ze śmiercią? Nie wiem. Śmierć przyjdzie jednak prędzej czy później - do tego czasu warto starać się kontynuować poszukiwania. Bez względu na naturę tychże.

Co zaś tyczy się wieku - to nie żaden problem. Ja sam mam niecałe 19 lat. Jestem pełnoletni, ale dorosły już chyba nie będę nigdy. Zresztą - szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem, czy chciałbym być.

Jeśli chodzi o nieco większe rozwinięcie mojej odpowiedzi - być może mój blog, gdzie też kilka spraw poruszyłem, będzie remedium na pewne zapytania. Nie chcę się powtarzać, tak więc to, czego nie ma tutaj, poszukać możecie tamój.

Tutaj z kolei pozwolę sobie rozwinąć temat wyobraźni. Mówiłem, że funkcjonowanie w świecie zdecydowanie ułatwiają mi gry, filmy, książki, teatr bądź muzyka. Przelane na dowolny "nośnik" wyobrażenia czegoś nieistniejącego, co jest odbiciem naszego świata w "krzywym zwierciadle" (wszak wyobraźnia naśladuje rzeczywistość na przeróżne, odbiegające od realiów sposoby), pozwala mi na doznanie emocji, których "tutaj" nie zaznałem. Czasem zastanawiam się, jak żyłoby się w takim świecie... Czy akurat MI nie byłoby tam łatwiej? Moje "zamiłowania" nie przejawiają się tylko w sposób teoretyczny - praktyka też wchodzi w rachubę. Jestem samoukiem w kwestii walki bronią białą. Nie posiadam pieniędzy na prawdziwą broń, więc ćwiczyłem tym, co wpadło mi w ręce. Jak ktoś się mnie pyta, co potrafię, to zawsze odpowiadam, że nie licząc akrobatycznych wyczynów (przewroty, salta itp. to nie moja działka) potrafię powtarzać bezproblemowo wszystko, co Geralt pokazał w obu częściach Witchera przy machaniu mieczem. Walka w Gwiezdnych Wojnach to już z kolei wręcz śmiech na sali... Choć nie zawsze. Potrafię też rzucać nożami i robię to celniej, niż strzelam z łuku. Kwestia wprawy pewnikiem, bo lotki ocierając się przy wystrzale o łęczysko lekko zmieniają trajektorię lotu strzały... a może to mój brak wprawy właśnie...? Sam nie wiem. No i łuk "niesie" nieco dalej... Z kuszy strzelałem tylko kilka razy - już wtedy nożami rzucałem lepiej. Konno jeździłem niewiele - bardziej bałem się upadku, niż samej jazdy, ale gdybym musiał... Może dałbym radę.

Słowem - raczej odnalazłbym się w klasycznym świecie fantasy. Tylko czy byłoby warto...? Czy zmiana faktycznie byłaby korzystna? Raczej nigdy się nie dowiem, ale już samo zastanawianie się nad sprawą jest ciekawe.

To o wyobraźni możecie potraktować jako swoisty "spin-off" głównego tematu. Takie pytanie retoryczne. Odpowiedzcie, jeśli czujecie taką chęć, lecz nie zmuszam was do niczego.

Na koniec dziękuję ponownie wszystkim, którzy dali wyraz zainteresowania i odezwali się do mnie. Bez waszych wypowiedzi na pewno dłużej bym się ze sobą zmagał. Czas pokaże, jak długo potrwa ta stabilizacja. Jak długo "maska" nie będzie sama spadać mi z twarzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowem - raczej odnalazłbym się w klasycznym świecie fantasy. Tylko czy byłoby warto...? Czy zmiana faktycznie byłaby korzystna? Raczej nigdy się nie dowiem, ale już samo zastanawianie się nad sprawą jest ciekawe.
Od siebie dodam, że mając dość podobny problem* , sam utożsamiam się z większością postaci, a także je naśladuję. Nauczyłem się całkiem nieźle rzucać shurikenem, choć i łuk nie jest mi obcy (na jakimś tam festynie czy czymś tam łuk był całkiem mocno napięty, wystarczająco abym ledwo-ledwo naciągnął cięciwę. Broń trzęsła mi się jak cholera, a i tak zdołałem strzelić w granice "dychy". "Organizator" dał mi nawet jedną kolejkę gratis. :)). Wymyślałem całą masę nowych herosów z moim imieniem itepe itede, właściwie ilekroć jakaś nowa książka/gra mi się trafi, tyle razy obmyślam jej fabułę z uwzględnieniem mnie lub wymyślam nową w tych samych realiach czy z tymi samymi postaciami.

*choć u mnie to jest (było?) raczej "jak żyć, żeby nie żyć źle?", związane jest to z częścią mojego życia prywatnego. Generalnie chodzi mi raczej o to, że zwykłem zastanawiać się nad tym, co jest złe/dobre i dlaczego, a może jest na odwrót? Takie pytania wlokły mi się przez głowę tysiące razy, siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę... Było tak, że byle zdanie potrafiło pomieszać mój światopogląd zupełnie jak w książce "Śniadanie mistrzów". Takie opowiadanie wiedźmińskie z tezą mówiącą, że nie ma mniejszego zła - zło jest złem, nie ważne czy małe czy duże, jest już jedną z podstaw mojej "filozofii".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowem - raczej odnalazłbym się w klasycznym świecie fantasy (...) Raczej nigdy się nie dowiem, ale już samo zastanawianie się nad sprawą jest ciekawe.
Heh, pomyślałem sobie nad tym zagadnieniem przez chwilę i doszedłem do wniosku, że to chyba taki już element naszej cywilizacji, bo zaczynaliśmy od baśń, mitów oraz legend, które ubarwiały nasz świat i prawiły o istnieniu władców przestworzy czyli smoków albo np. w Rumunii swego czasu od Vlada Impalera stała się popularna legenda o wampirach ;] Powiedziałbym, że to całkiem ciekawy sposób na ubarwianie swojego życia, oczywiście pomijając to, że ludzie w swej autodestrukcji też toczyli między sobą masę wojen a ile Ziemia pochowała miliardów istnień to się chyba policzyć nie da :/

Zresztą w teraźniejszości ten proces nabrał jeszcze szybszego rozmachu, bo czym innym jak nie urozmaiceniem naszego świata, włączeniem przemyśleń typu "co by było gdyby" albo "jak nasz świat byłby ciekawszy gdyby..." (ofc pomijam tutaj znane chińskie przekleństwo ;]) są komiksy z superbohaterami z gaciami na wierzchu, książki traktujące o wampirach, wilkołakach i całym folklorze świata ciemności, całe MULTUM nawiązań do albo podążanie ścieżka patentu nieśmiertelnego (jeden powód dla którego chciałbym żyć "wiecznie"? Nie, nie ze strachu przed ciemnością, ale po to aby być skrybą i zobaczyć jak to wszystko się skończy ^_^) oraz japońskie wymysły mangi i anime, które są ogromnym zbiorem wszelkich niesamowitości (kiedyś fajny artykuł widziałem "gdyby nasze życie byłoby jak anime to...") i gdyby miało by mnie rzucić do innego świata/wymiaru to nawet przeżyję oczy jak pięciozłotówki oraz żywą realizację piosenki Włosy Elektrycznych Gitar ;D A jeszcze na koniec - jeden z głównych powodów, dla których tak ostro "pocinam" na sesjach RPG na FA - bo gram kimś innym niż ja. Owszem, czasami w karcie zdarzają się świadomie bądź nie cechy identyczne z moimi, ale przytłaczająca większość już nie... i np. teraz zastanawiałem się czy próbowałem coś sobie powiedzieć albo ulżyć frustracji robiąc całą linię antyherosów (gotyckich nonkonformistów, człowieka który ma wszystko gdzieś itd. a na koniec nawet demona ;P). Tak czy inaczej czasami jest wskazane puścić wodze wyobraźni, ale mimo tego nie odlatywać w chmury ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niedługo będę mógł czytać! :P

Jestem dziwny - nawet kiedy nie piszę pracy licencjackiej, ale tylko mam świadomość, że powinienem to robić, to wtedy nie mogę się skupić na czytaniu... Właściwie mam tak od początku studiów. Jakieś pierdoły mi zaprzątają głowę przez co nie mogę wsiąknąć w lekturę, szczególnie w drugim semestrze :P

Musiałem się podzielić tą radosną wiadomością.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem dziwny - nawet kiedy nie piszę pracy licencjackiej, ale tylko mam świadomość, że powinienem to robić, to wtedy nie mogę się skupić na czytaniu... Właściwie mam tak od początku studiów. Jakieś pierdoły mi zaprzątają głowę przez co nie mogę wsiąknąć w lekturę, szczególnie w drugim semestrze :P

Hehe, ja mam natomiast dokładnie odwrotnie - jak pisałem licencjat, a właściwie przed każdą sesją wpada mi do głowy pomysł na przeczytanie czegoś, co miałem od dawna przeczytać... I naturalnie to robię, a potem siedzę po nocach, żeby wykuć materiał ;)

Pozdrawiam,

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witojcie moi Drodzy Forumowicze!!!

Chciałem tylko powiedzieć że właśnie skapnąłem się (przez wpis na blogu Turambara) że jestem na tym forum równiutki - rok. Wiem, że dla niektórych stąd jest to jak splunięcie, ale dla mnie - to szmat czasu. I wiecie co? Nie żałuje że spędziłem go tutaj. Chcę podziękować wszystkim mi znanym lub jeszcze nie znanym forumowiczom, moderatorom, jadminom, redaktorom itp. itd. Miałem wzloty i upadki (czyli chwile gdy mi się net ciął)... Ale czas się już z Wami poże.... Nie, to nie ta bajka! Zostaje tu na dłużej. MUAHAHA Drżyjcie. Wiem, że wielu chciało się mnie niecnie pozbyć, ale ja się tak łatwo nie poddaję. Będziecie mnie musieli znosić dłużej!!!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i w końcu muszę uczestniczyć w Smugglerkach jakoś (chociażby po-imprezowa gala :P)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...