Skocz do zawartości
niziołka

Studia

Polecane posty

@Khubas

Ja akurat studiuję na WPiA (UMK) - nie prawo, ale administrację i powiem tak - łatwo nie jest, ale jeżeli lubisz temat, ciekawią cię prawne nowinki, jak chociażby dzisiejszy bal w TK, to śmiało możesz iść. Administracja ma ten plus, że to jest zazwyczaj 3+2, więc jak potkniesz się w "czwartym" roku, to nie musisz zaczynać od nowa. Prawo to zazwyczaj jest jednolite, ale zdarzają się też dwustopniowe.

Jeśli chcesz iść nie na administrację, a koniecznie na prawo (też chciałem koniecznie na prawo, ale za mało lektur czytałem - tak, nie dostałem się na prawo, bo nie odbieram poezji jak MEN... Pity...), to aplikacja jest jak matura - niby bez niej coś wiesz, ale powątpiewam, byś miał znacząco większe szanse na rynku pracy niż świeżo upieczony młodziak z maturą... No, może ktoś się zlituje i przyjmie Cię do kancelarii jako ciecia, a po paru latach da szansę na aplikację. Kończąc żarty - jak znasz się na rzeczy, to z aplikacją nie powinno być problemów, niemniej musisz być przygotowany na to suche uczucie, gdy kujesz się na egzamin wieki całe, wydaje ci się, że absolutnie wszystko napisałeś, a kończysz z tróją.

No i ja byłem w mat-fiz-infie, próbując się kuć na historię oraz WoS. Ba, pierwotnie miałem iść na studia historyczne, niestety wszyscy, którzy mnie do tego zachęcali (nauczyciele, licząc od podstawówki do liceum, starsi znajomi, też wśród kadr naukowej), jednakowo zmienili zdanie o 180 stopni. Także od 3 liceum oba przedmioty w zasadzie sobie darowałem, bo okazało się też, że TYLKO TEN ROCZNIK, na który usiłowałem się dostać, miał inne zasady rekrutacji - pods. polski, matma, angol. 0 WoSu, 0 historii, jak miały wszystkie roczniki wcześniejsze i obecny (pewno przyszłe też będą miały po staremu).

Jeszcze co do historii - bardzo cenię takich ludzi, cenię też ich wysiłek i pracę, bo jest jedną z najważniejszych... Niemniej społeczne trendy olewania historii (wprowadzono już naukę historii w gimnazjach i liceach, gdzie omawia się programowo TYLKO XX i XXI wiek?) i uznawania takich ludzi za niesprawną, dumającą masę są często spotykane. Silnie trzymam kciuki, by było inaczej.

Co do studentów na prawie - są dosyć zamknięci (w ramach jednego wydziału), ale bardzo przyjacielscy... z reguły. Niemniej jeden z mojego roku świsnął mi kodeks NA EGZAMINIE, a jak zostawiałem włączonego laptopa przez 20 minut, wychodząc z audytorium, to nikt się nie pokusił. Ot, tacy zwykli ludzie - wyścigu szczurów raczej nie zaznałem, może dlatego, że nie daję się podpuszczać.

Jak się trafi na ciekawego wykładowcę, to można wiele świetnych ciekawostek posłuchać, a i ich własne opinie o polityce, społeczeństwie i życiu podawane w zabawnej formie są świetne. No i ma się multum fakultetów do wyboru, w czasie studiów praktyki - tutaj jednak bardzo średnio opiniowane przez studentów i kadrę naukową, chyba że lubi się żonglować segregatorami.

@Trymus

Prawda je to. Uczelnie też zaznają ogólnonarodowego oszczędzania. Cięcie etatów, dopłat, stypendiów i pomocy to dopiero początek.

A prawo trudne w czytaniu? W zrozumieniu bardziej. W czytaniu powiedziałbym, że nudne. Zażartowałem nawet, że niedługo zacznę czytać ustawę regulującą reguły wypróżniania się w miejscach prywatnych. Studentów to trochę rozśmieszyło, prowadzący powiedział, że może tak być. Trzeba być przygotowanym na tony bezużytecznego tekstu, który w znacznej mierze jest intuicyjny i pokrywa się ze zdrowym rozsądkiem, niemniej trzeba to dokładnie, fachowo i bezbłędnie nazwać, inaczej przyczepią się i dadzą soczystą 2 bądź tróję na torach (naturalnie torów się nie dopisuje w indeksach). Kolokwia są łatwe, jeżeli się wykuje ogólnych formułek. Egzaminy to inna bajka.

@edit

Pisałeś o studiach prawniczych, a one w zasadzie się na tym opierają - na czytaniu.

Edytowano przez behemort
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podpisuję się pod wątpliwościami wyszczególnionymi przez Trymusa ? bo również odnoszę nieodparte wrażenie, że niziołka trochę hiperbolizuje.

Piszesz niziołko o perspektywach pracy po studiach historycznych, ale chyba zapominasz, że różne przedsiębiorstwa chętniej zatrudnią do dokumentacji kogoś po chociażby księgowości (czy innym tego typu kierunku, który zapewnia stosunkowo większe umiejętności praktyczne), że kariera naukowa czeka drobny odsetek absolwentów (z powodów, o których pisał Trymus), że liczba etatów związanych z np. pracą w promocji miast jest w najlepszym razie umiarkowana. Co więcej, w obecnych realiach nawet o posadę nauczyciela historii może być relatywnie ciężko. Niezależnie od tego, co twierdzą informatory studenckie perspektywy pracy po studiach historycznych są niezbyt optymistyczne, bo stricte na historyków zapotrzebowanie jest zwyczajnie bardzo małe, zaś w powiązanych branżach konkurencja jest ogromna, ponieważ do pracy w takich zawodach jak archiwistyka czy turystyka aspirują też inni kandydaci, np. kształcący się w wyspecjalizowanym studium policealnym.

Oczywiście, nie twierdzę bynajmniej, że osoby z pasją i motywacją nie mają szans pracować w zawodzie. Tyle tylko, że realia nie są aż tak optymistyczne, jakby to wynikało z Twojej wypowiedzi.

(wprowadzono już naukę historii w gimnazjach i liceach, gdzie omawia się programowo TYLKO XX i XXI wiek?)

Jeszcze nie, chociaż to tylko kwestia czasu. Nie zazdroszczę uczniom klas humanistycznych...

Edytowano przez Murezor
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Khubas

Hm, myślę nad tymi studiami i nie mam pojęcia który humanistyczny kierunek by się nadawał. Wpadłem więc na jeszcze inny pomysł - fizjoterapia i później praca jako masażysta sportowy. Z tego co słyszałem to ten kierunek nie należy do najcięższych (w porównaniu z takim prawem), a chyba nie powinno być problemów z pracą... Tylko, że wtedy musiałbym nadrabiać dwuletnie braki w biologii i zdawać z niej maturę, więc nie wiem czy jest sens.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

fizjoterapia i później praca jako masażysta sportowy. Z tego co słyszałem to ten kierunek nie należy do najcięższych

Jedno słowo klucz - anatomia.

Mam kolegę, który studiuje fizjoterapię, i jakkolwiek nie jest tak, że przyszli fizjoterapeuci muszą znać anatomię tak jak lekarze, to przedmiot sam w sobie jest jednym z najtrudniejszych, jakie w ogóle w systemie polskiej edukacji można spotkać.

Nie wspominam już nawet o tym, że tam nie tylko musisz się nauczyć anatomii, ale i fizyki. Co prawda nie jest to poziom nieosiągalny dla myślącego człowieka, ale na pewno będziesz musiał fizyki liznąć znacznie więcej, niż byś się spodziewał po nazwie kierunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja akurat studiuję na WPiA (UMK) - nie prawo, ale administrację...

Poproszę siostrę, żeby Cię namierzyła ;)

Jedno słowo klucz - anatomia.

Ja dodam od siebie, że niemalże każdy kierunek na dowolnej Akademii Medycznej łatwym nie jest. Nie wiem, jak tam z kosmetologią, ale zawsze coś znajdzie się trudnego. Dietetyka to np. sporo chemii. I rzeczywiście - fizjoterapia prostym kierunkiem też nie jest.

Chcecie pracy? Idźcie na filologię angielską :happy: Pracy dla Was na pewno nie zabraknie... Inna sprawa, że mało kto chce zostać nauczycielem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakbym czytał informator sprzed 5 lat. Wszystko pięknie, ale jest niezwykła nadprodukcja historyków- mój rocznik to blisko 100 magistrów. Większość ma po 2-3 specjalizacje. Ilu znajdzie pracę w zawodzie? Sądzę, że najwyżej 5-10%. Studia doktoranckie i kariera naukowa? Dziś szanse na zostanie na uczelni są bliskie zeru. Niedługo czeka je dotkliwa redukcja etatów, a funkcjonuje tam wielu profesorów i doktorów habilitowanych, którym trzeba dać zajęcie. Jeszcze 5 lat temu na historię zapisywało się blisko 150 maturzystów, dziś 30-40 (na mojej uczelni). Niż i zmiana programu w szkołach powszechnych praktycznie uniemożliwia angaż w charakterze nauczyciela.
A czy ja pisałam gdzieś, że ukończenie historii daje 200% szans na pracę? Nie, ja tylko wyjaśniałam, że uznawanie, że po niej można być tylko nauczycielem jest krzywdzące. Zdaję sobie sprawę, że ponieważ nadprodukcję mamy prawie każdego typu magistrów, to praca w zawodzie jest niepewna - ale dla wszystkich, a nie tylko dla historii.

Humanistyczny zawód- no właśnie, czy nie mamy przypadkiem wysypy humanistów? I bez przesady, historia to nie medycyna. Było wielu legendarnych historyków, którzy nigdy nie studiowali historii. Ot, chociażby słynny Huizinga nie skończył w praktyce systematycznego studium historii. O jego pozycji świadczy ukucie słynnego terminu "Jesień średniowiecza"
Tak, znam przypadek Huizinga. Jednak dalej uważam, że historykom łatwiej się wcielić w inne humanistyczne zawody, niż innym w historyczne.

Nie określiłbym studiów historycznych jako wymagające- da się prześlizgnąć praktycznie bez większego problemu. Przy prawie, medycynie, studiach technicznych to pikuś oparty na czytaniu ze zrozumieniem dość prostych tekstów. I kto na Boga robił wam kolokwia po 2,5 tys stron i z czego? Troszkę tu przesadzasz, chyba, że chodzi o kolokwia z lektur, ale one są najczęściej powierzchowne, a same lektury można wybrać. Miałem kiedyś kolokwium z 15 lektur na koniec semestru. Pytania były banalne, bowiem inne być nie mogły.
Ze średniowiecza. I to nie z lektury 'podręcznikowej', tylko z tekstów z zajęć - a ponieważ na każde podwójne zajęcia było do 300 stron, to w sumie uzbierało się prawie 2,5 tysiąca stron. I to nie powierzchowne pytania, tylko szczegółowe (np. 250+ stron z różnych lektur o państwie Słowian, a jednym z pytań na kolokwium wyjaśnienie terminu 'narzaz'). A tydzień później sesja z ok. 1800 innych stron (2 podręczniki po ok. 600 stron każdy + 2 lektury wybrane).

Piszesz niziołko o perspektywach pracy po studiach historycznych, ale chyba zapominasz, że różne przedsiębiorstwa chętniej zatrudnią do dokumentacji kogoś po chociażby księgowości (czy innymtego typu kierunku, który zapewnia stosunkowo większe umiejętności praktyczne)
Trudno mi się wypowiedzieć w tej sprawie. Dość, że będziemy mieć co najmniej jeden semestr zajmowania się współczesna dokumentacją (dokładna nazwa specjalizacji: Archiwistyka i Zarządzanie Dokumentacją).

Co do informatorów - nie opieram się na nich, tylko raczej na tym, co a) słyszę od wykładowców b) absolwentów c) to, co widzę na swoim przykładzie - jak się chce, to się da znaleźć pracę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Trymus
A czy ja pisałam gdzieś, że ukończenie historii daje 200% szans na pracę? Nie, ja tylko wyjaśniałam, że uznawanie, że po niej można być tylko nauczycielem jest krzywdzące. Zdaję sobie sprawę, że ponieważ nadprodukcję mamy prawie każdego typu magistrów, to praca w zawodzie jest niepewna - ale dla wszystkich, a nie tylko dla historii.

Odniosłem się po prostu do wszystkich tych rzekomych wariantów po ukończeniu studiów (równie dobrze po historii można się nastawiać także na najwyższe urzędy państwowe, co pokazuje dzisiejszy stan państwa i władzy :laugh: ). Zatrudnienie jest mało prawdopodobne, no może poza archiwistą, ale i tak firmy wolą posłać pracownika na kurs, ewentualnie przyjąć archiwistę z innymi umiejętnościami niż rzekomego specjalistę po studiach i praktykach, które w zasadzie niczego nie uczą. Nawet w IPNie- a tam odrabiałem swoje praktyki- traktuje się praktykantów jako konieczne zło, a nie kogoś, kogo można wprowadzić w tajniki zawodu.

Tak, znam przypadek Huizinga. Jednak dalej uważam, że historykom łatwiej się wcielić w inne humanistyczne zawody, niż innym w historyczne.

A to czemu? Po językoznawstwie albo filologii z krytyką tekstu, ewentualnie po religioznawstwie z łatwością można się przestawić. Ja już nie mówię do fantastycznych w tym kontekście filologiach klasycznych. Naukowość historii jest nadal niezwykle rozmyta i pozwala na dużą dowolność. Zresztą istnieją doskonałe podręczniki do metodologii badań historycznych. Tak naprawdę wystarczy kilka języków, logika praktyczna i rozeznanie w poszukiwaniach bibliograficznych- w dobie internetu coraz mniejszy problem- wszystkiego można się nauczyć na własną rękę.

Ze średniowiecza. I to nie z lektury 'podręcznikowej', tylko z tekstów z zajęć - a ponieważ na każde podwójne zajęcia było do 300 stron, to w sumie uzbierało się prawie 2,5 tysiąca stron.

No to mamy 2,5 tys stron na ponad 2 miesiące, co nie jest jakimś nadludzkim wysiłkiem (po prostu częściej mieliśmy kolokwia i stąd moje zdziwienie). Poza tym wystarczy słuchać na owych zajęciach, wymieniać się notatkami i bez problemu zaliczyć. Dobrze wiemy, że dziś na studiach spadek poziomu jest doskonale widoczny i nie sposób mi wmówić, że historia jest wymagającym kierunkiem. W porównaniu z filologiami jest wręcz sielankowy.

I to nie powierzchowne pytania, tylko szczegółowe (np. 250+ stron z różnych lektur o państwie Słowian, a jednym z pytań na kolokwium wyjaśnienie terminu 'narzaz'). A tydzień później sesja z ok. 1800 innych stron (2 podręczniki po ok. 600 stron każdy + 2 lektury wybrane).

Termin narzaz to termin podręcznikowy, a zatem nie powinien sprawić problemu. Ale to tylko sfera odczuć każdego z nas.

Po prostu- nie uważam historii za kierunek wymagający, co doskonale obrazuje fakt, iż 80% "historyków" to osoby, które trafiły na nią jako wariant rezerwowy- bez większego trudu i zaangażowania, nieraz z widoczną wręcz awersją do poznawania dziejów, otrzymują dyplom mgr., nie uważam historii za kierunek dający umiejętności nieosiągalne w toku samodzielnej nauki, nie uważam historii za najlepsze wyjście w kontekście tragicznego rynku pracy. Nie masz głowy do cyferek- idź do dobrej zawodówki albo na filologię (ale tam przykładaj się niemiłosiernie, ucząc się jednocześnie drugiego, trzeciego języka). Jednocześnie kocham na zabój ową historię i tylko podobnie odczuwającym polecam jej studiowanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zatrudnienie jest mało prawdopodobne, no może poza archiwistą, ale i tak firmy wolą posłać pracownika na kurs, ewentualnie przyjąć archiwistę z innymi umiejętnościami niż rzekomego specjalistę po studiach i praktykach, które w zasadzie niczego nie uczą. Nawet w IPNie- a tam odrabiałem swoje praktyki- traktuje się praktykantów jako konieczne zło, a nie kogoś, kogo można wprowadzić w tajniki zawodu.
To już chyba zależy od instytucji. Sama robiłam praktyki w AP i starano mi się raczej pokazać całą pracę 'przekrojowo' - pokazać wszystkie możliwe wydziały, a w każdym z nich prace od najbardziej mozolnych i pozornie nieważnych aż po te bardziej odpowiedzialne - abym w przyszłości zastanawiając się nad karierą archiwisty dobrze wiedziała, z czym się ta praca wiąże. Praktyki robiłam sama, z paromiesięcznym wyprzedzeniem względem reszty grupy, jednak z tego co mi mówiono, każdy przechodzi tam podobny kurs, choć jeśli ktoś się nie wyrabia z prostymi pracami, dostaje tylko 'inne', ale nie bardziej odpowiedzialne. Ale jest to dla nich też szansa na wyszukanie przyszłych kandydatów do pracy.

No to mamy 2,5 tys stron na ponad 2 miesiące, co nie jest jakimś nadludzkim wysiłkiem (po prostu częściej mieliśmy kolokwia i stąd moje zdziwienie). Poza tym wystarczy słuchać na owych zajęciach, wymieniać się notatkami i bez problemu zaliczyć. Dobrze wiemy, że dziś na studiach spadek poziomu jest doskonale widoczny i nie sposób mi wmówić, że historia jest wymagającym kierunkiem. W porównaniu z filologiami jest wręcz sielankowy.
Niestety, ale słuchanie na ćwiczeniach nie wystarczy. Ogólnie na większości dostajemy teksty bardzo szczegółowo zgłębiające jakiś temat, natomiast na ćwiczeniach omawiamy dany temat z szerszej perspektywy, co jest pomocne przy rozumieniu i zdawaniu sesji, ale nie kolokwium z 'ping-pongami' z całości tekstu z 4 miesięcy. A 'epoka semestralna' nie jest przecież jedynym przedmiotem wymagającym w ciągu tygodnia przeczytania kilkuset stron. I nie wiem, jak się mają teraz studia historyczne do dawniejszych, bo nie miałam przyjemności wcześniej studiować ;]

Po prostu- nie uważam historii za kierunek wymagający, co doskonale obrazuje fakt, iż 80% "historyków" to osoby, które trafiły na nią jako wariant rezerwowy- bez większego trudu i zaangażowania, nieraz z widoczną wręcz awersją do poznawania dziejów, otrzymują dyplom mgr., nie uważam historii za kierunek dający umiejętności nieosiągalne w toku samodzielnej nauki, nie uważam historii za najlepsze wyjście w kontekście tragicznego rynku pracy. Nie masz głowy do cyferek- idź do dobrej zawodówki albo na filologię (ale tam przykładaj się niemiłosiernie, ucząc się jednocześnie drugiego, trzeciego języka). Jednocześnie kocham na zabój ową historię i tylko podobnie odczuwającym polecam jej studiowanie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że te studia można zaliczyć nie męcząc się aż tak bardzo - czasem wystarczy tylko wybór mało wymagającego ćwiczeniowca, dużo kombinowania i poświęcenia jednego tygodnia na próbę wkucia podręcznika+ łut szczęścia przy otrzymywaniu pytania na egzaminie. Ponieważ jednak sama do studiowania podchodzę bardzo poważnie i nie koloryzując mogę przyznać, że w czasie semestru akademickiego poświęcam studiom cały swój czas (a nawet nieco w czasie przerw międzysemestralnych) moja ocena może być zaburzona. Dlatego jednak nazywam te studia wymagającymi - bo polecam je tylko tym, którzy się interesują nimi, bo wtedy przed nimi jest naprawdę wiele pracy, by osiągnąć satysfakcjonujące efekty. Reszcie odradzam, bo jak kogoś nie interesuje ten przedmiot, to po co się ma męczyć studiując go?
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Trymus
Niestety, ale słuchanie na ćwiczeniach nie wystarczy. Ogólnie na większości dostajemy teksty bardzo szczegółowo zgłębiające jakiś temat, natomiast na ćwiczeniach omawiamy dany temat z szerszej perspektywy, co jest pomocne przy rozumieniu i zdawaniu sesji, ale nie kolokwium z 'ping-pongami' z całości tekstu z 4 miesięcy. A 'epoka semestralna' nie jest przecież jedynym przedmiotem wymagającym w ciągu tygodnia przeczytania kilkuset stron. I nie wiem, jak się mają teraz studia historyczne do dawniejszych, bo nie miałam przyjemności wcześniej studiować ;]

Nigdzie nie napisałem, że samo słuchanie wystarczy. Dochodzą skrypty, notatki, wspomniany łut szczęścia (wszystko dla tych, którzy chcą po prostu zaliczyć, a tych jest, myślę, 80%).

Ja co nieco wiem o poziomie dawnych studiów historycznych między innymi z opowiadań wykładowców i absolwentów :tongue: Zresztą praktyki archiwalne pierwszego stopnia odrabiałem w archiwum uniwersyteckim. Miałem wówczas dostęp do teczek osobowych wykładowców i studentów- część z nich było zresztą profesorami prowadzącymi z kolei moje zajęcia. W dokumentach były rozpisane programy poszczególnych roczników z zakresem obowiązującej literatury etc. Sam wymiar godzin robił wrażenie- dwa razy więcej łaciny, trzy proseminaria i jedno seminarium magisterskie na 5 lat, więcej lektur z metodologii i historii historiografii, więcej interdyscyplinarności- filozofii, archeologii etc. (i to uważam za obowiązek prowadzących studia historyczne- wprowadzić w tajniki warsztatu, logiki i wnioskowania, nauczyć perfekcyjnie łaciny (czy innego języka wymaganego do korzystania z oryginalnych źródeł, a także do znudzenia wałkować pisanie prac naukowych, a zatem i pracować nieustannie z czystym źródłem, a nie skazywać się na zasklepienie w skostniałych interpretacjach autorytetów sprzed kilku dekad- zdobywanie erudycji w trakcie czytania kilku tysięcy stron o Słowianach można sobie przeprowadzić we własnym zakresie (jeśli interesujesz się epoką, czytaj decydujesz się na daną specjalizację, to owe kilka tysięcy stron ci się przyda, jeśli nie, wylecą ci z głowy tydzień po kolokwium ).

Zresztą to jest logiczne wówczas studiowało 20-30 osób na roku. Kontakt student- profesor był o wiele bardziej intensywny. Jeśli na łacinie siedziało trzy osoby, to musiały się przygotować 5 razy lepiej niż my, gdy było nas 15. A kurs łaciny był już za nas ekstremalnie trudny- a to za sprawą pewnej pani profesor z pięćdziesięcioletnim niemal stażem (jednak dzięki niej mogłem napisać pracę opartą na przeszło 500 stronach źródeł spisanych w późnośredniowiecznej łacinie, bazując jedynie na własnym tłumaczeniu). Także przekonanie o tym, że kiedyś było trudniej to nie tylko takie puste biadolenie, a dość solidnie ugruntowane przeświadczenie.

Zdaję sobie sprawę z tego, że te studia można zaliczyć nie męcząc się aż tak bardzo - czasem wystarczy tylko wybór mało wymagającego ćwiczeniowca, dużo kombinowania i poświęcenia jednego tygodnia na próbę wkucia podręcznika+ łut szczęścia przy otrzymywaniu pytania na egzaminie. Ponieważ jednak sama do studiowania podchodzę bardzo poważnie i nie koloryzując mogę przyznać, że w czasie semestru akademickiego poświęcam studiom cały swój czas (a nawet nieco w czasie przerw międzysemestralnych) moja ocena może być zaburzona. Dlatego jednak nazywam te studia wymagającymi - bo polecam je tylko tym, którzy się interesują nimi, bo wtedy przed nimi jest naprawdę wiele pracy, by osiągnąć satysfakcjonujące efekty. Reszcie odradzam, bo jak kogoś nie interesuje ten przedmiot, to po co się ma męczyć studiując go?

Ależ pytanie o poziom trudności studiów właściwie dotyczy tego, ile pracy należy włożyć, aby podołać minimum programowemu. Na Historii sporo, ale na pewno mniej niż na filologii angielskiej. Napisanie magisterki z Minimalist Syntax jest nieco trudniejsze od skompilowania magisterki na podstawie jakiegoś pamiętnika w języku polskim i kilku opracowań.

To o czym piszesz to już podnoszenie poprzeczki we własnym zakresie (nieobce mi zresztą, pomimo morderczego roku pisania magisterki na 160 s. siedzę w tzw. wakacje, w każdej wolnej chwili, i sporządzam notatki z dziwnych publikacji na potrzeby studiów doktoranckich). Na każdym kierunku można sobie podnosić takową poprzeczkę- na filozofii zamiast wkucia minimum można przecież sięgnąć po Coplestona, czytać Platona po grecku; na Socjologii zmagać się z czystej nieprzymuszonej woli z Durkheimem etc. Właściwie to powinna być idea studiowania- realizowanie samodzielnych poszukiwań, w którym to studia dają jedynie potrzebną pomoc- w bazie bibliograficznej, merytorycznej konsultacji z pracownikami naukowymi, możliwości uczestniczenia w sesjach naukowych etc.

Pod ostatnim Twoim zdaniem podpisuje się w pełni.

Edytowano przez Trymus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja co nieco wiem o poziomie dawnych studiów historycznych między innymi z opowiadań wykładowców i absolwentów tongue.gif Zresztą praktyki archiwalne pierwszego stopnia odrabiałem w archiwum uniwersyteckim. Miałem wówczas dostęp do teczek osobowych wykładowców i studentów- część z nich było zresztą profesorami prowadzącymi z kolei moje zajęcia. W dokumentach były rozpisane programy poszczególnych roczników z zakresem obowiązującej literatury etc. Sam wymiar godzin robił wrażenie- dwa razy więcej łaciny, trzy proseminaria i jedno seminarium magisterskie na 5 lat, więcej lektur z metodologii i historii historiografii, więcej interdyscyplinarności- filozofii, archeologii etc. (i to uważam za obowiązek prowadzących studia historyczne- wprowadzić w tajniki warsztatu, logiki i wnioskowania, nauczyć perfekcyjnie łaciny (czy innego języka wymaganego do korzystania z oryginalnych źródeł, a także do znudzenia wałkować pisanie prac naukowych, a zatem i pracować nieustannie z czystym źródłem, a nie skazywać się na zasklepienie w skostniałych interpretacjach autorytetów sprzed kilku dekad- zdobywanie erudycji w trakcie czytania kilku tysięcy stron o Słowianach można sobie przeprowadzić we własnym zakresie (jeśli interesujesz się epoką, czytaj decydujesz się na daną specjalizację, to owe kilka tysięcy stron ci się przyda, jeśli nie, wylecą ci z głowy tydzień po kolokwium ).
Hm, u nas nauka łaciny w pierwszym semestrze polegała na nauce 'całej gramatyki' (łącznie z jednym czasem, o który filologowie kłócą się, czy istnieje :D ), zakończone kilkuczęściowym kolokwium - z wymowy, znajomości gramatyki i słownictwa (opartym na tłumaczeniu bez żadnych pomocy otrzymanych kilku linijek tekstu Neposa) i fragmentu pamięciowego. W drugim semestrze natomiast najpierw zajmowaliśmy się elementami epigrafiki (głównie odczytywaniem tekstów z nagrobków rzymskich), potem tłumaczyliśmy fragmenty ewangelii, aby ostatecznie przenieść się na Cezara. I rzeczywiście, po zobaczeniu jednego zdania, które naraz zawierało ACI, NCI i 3x przedłużony Abalivus Absolutus zgadzam się z wypowiedzią kolegi: 'już wiemy, za co go zamordowali'. Później wzbogacanie wiedzy o łacinie mieliśmy jeszcze na paleografii. Zdaję sobie sprawę z tego, że to tak naprawdę nie była jeszcze nauka łaciny, tylko podstawy do samodzielnego nauczenia się jej w przyszłości, bo zdaję sobie sprawę, że jeśli będę w przyszłości zajmować się pracą badawczą, będę potrzebowała poza perfekcyjną łaciną i angielskim greki, niemieckiego, irlandziego i staroirlandzkiego.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Trymus

Dorzućmy obowiązkowy w kwestii Celtów francuski i walijski, ale ten ostatni mało kto z Walijczyków zna- chyba już co piąty. Łacina antyczna to jeszcze jest pikuś, bo obowiązują ją dość ścisłe reguły (Cezar był zresztą przedstawicielem ideału umiarkowania i harmonii w używaniu tego języka- wystarczy porównać go z dziełem Ammianusa Marcellinusa- to już wyższa szkoła jazdy- dla mnie jeszcze nieosiągalna). Średniowieczna jest trudniejsza, bowiem mniej przewidywalna, w większej mierze zależna od lokalnej tradycji i widzimisię autora. Stąd miałem problem ze śląska łaciną XV wieku.

Trochę ci zazdroszczę tego świata celtyckiego. Chociaż ja- nie wiedzieć czemu- wolę Celtów kontynentalnych. Prześlij mi proszę, jeśli piszesz albo będzie pisała jakąś pracę na ten tema- najnowszą bibliografię, chętnie bowiem poszerzę swoje zorientowanie w tej kwestii. Pozdrawiam!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Francuski akurat znam*, poza tym mnie interesują prawie tylko Celtowie wyspiarscy, a już zwłaszcza z terenów 'nierzymskich'. Mam więc nadzieję, że wobec tego walijski nie będzie mi szczególnie przydatny. Z łaciną średniowieczną będę miała też dużo do czynienia ze względu na Iroszkotów.

Co do literatury - jeśli pozwolisz mi pójść na łatwiznę, to po prostu odeślę cię tutaj], gdzie oznaczyłam sobie wszystkie książki związane ze studiami, w tym z Celtami i Iroszkotami. W razie czego jestem gotowa je wyszukać i wypisać, gdyby to była zbyt niedostępna forma.

Swoją drogą - mam szczęście, bo u nas w instytucie pracuje historyk zajmujący się historią (głównie religiami antycznymi), u którego jedna studentka robiła już pracę dotyczącą właśnie Celtów kontynentalnych, więc moja ew. praca magisterska byłaby jej dopełnieniem ;) A tak poza tym - z zupełnie nienaukowego miejsca polecam film animowany Brendan i Sekret Kells . Znalazłam o nim informację przypadkiem, kiedy pisałam mini-pracę na NPH o paleografii iroszkockiej ;)

* - co prawda uczyłam się tylko 4 lata, ale z zaskoczeniem stwierdziłam, że mimo braku powtarzania sobie, byłam w stanie mniej więcej zrozumieć ogólny sens tekstu naukowego, który czytałam. Pewnie przez pomaganie sobie łaciną ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takie pytanie odnosnie studiowania informatyki. Czy jest to dobry wybor i czy moze informatyka stosowana bylaby lepsza? Chodzi mi o to czy po tych studiach ma sie duze szanse znalezc prace. Pytam bo zastanawiam sie nad Informatyka na Politechnice Swietokrzyskiej i nad Inf Stosowana na AGH, tylko ze na wydziale Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej. Co wedlug was byloby lepsze?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nawet po gimnazjum masz szanse dostać się do wojska ;]

ale tylko jako mięso armatnie czyli szeregowi. Do podoficerów musisz mieć średnie na oficera wyższe mgr

ps. kiedyś była możliwość że w połowie studiów szedłeś na 2 tygodnie to wojska od bimbałeś i miałeś z automatu stopień kaprala ; ] ale to się skończyło, a szkoda ;[ teraz jest tylko jakiś test po którym dostajesz zaświadczenie zdania "przysposobienia obronnego" podpisany w moim przypadku prze generała dywizji. było to na II rok studiów [papier bodajże czerpany ]

Edytowano przez sebawilk
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hiya!

Aktualnie studiuję psychologię/filozofię w Aberdeen (UK) więc jeśli ktoś ma jakieś pytania, zapraszam.

Powiem wam, że wiedza o studiach za granicą jest mała wśród polskich licealistów. Co więcej, często nie istnieje świadomość takiej atrakcyjnej alternatywy. Dlatego też zachęcam do zadawania pytań.

I tak, używam Polinglisz, ale staram się z tym walczyć. :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście mogę mówić tylko o studiach w UK. Nie jestem zorientowany w zasadach panujących w innych krajach. Te różnią się również pomiędzy Anglią i Szkocją. W Anglii czesne wynosi ok 3k funtów (teraz niedawno izba uchwaliła wzrost o 300%, czyli będzie chyba 9k). W Szkocji zaś 1,8k. Finansowanie jest różne. Anglia - studecka pożyczka. Spłacasz po studiach jeśli zarabiasz. Raty do spłaty są uzależnione od wysokości zarobków. Jest to bodajże 9%, czyi nigdy nie będą ściągać takiej kwoty, której nie jesteś w stanie oddać. Jeśli nie spłacisz w ciągu iluś tam lat, pożyczka jest umarzana.

Ale, po co do Anglii skoro można do Szkocji? :)

Pożyczka rządowa dla studentów z UE jest bezzwrotna. Aplikujesz o finansowanie, ale nie płacisz nic. Czyli darmo.

Kwestią ważniejszą i chyba trudniejszą do ogarnięcia jest utrzymanie. Jeśli nie masz kasiatych rodziców musisz pracować. Kurs funt/zł jest zabójczy dla jakichkolwiek chęci życia lepiej niż na poziomie podstawowym (tyle, że najtańsze produkty TESCO są lepsze niż polskie Tesco korzystny zakup :P). Znam osoby i takie, które praktycznie nie pracują i żyją z kasy rodziców i takie które pracują i studiują i mogą sobie pozwolić na życie na poziomie. Powiem nawet że wystarczy pracować na pół etatu i już jesteś ustawiony.

Konkrety:

Na pierwszym roku nie pracowałem. Potrzebowałem jakieś 1000f na 3 miesiące. Czyli jakies 5k złotych. Drogi biznes.

Na drugim roku pracowałem jakies 20 godzin tygodniowo w ciągu roku szkolnego i teraz w wakacje na pełny etat. Nie wziąłem od rodziców ani złotówki. Właśnie kupiliśmy z dziewczyną samochód, nie ma problemu z kupieniem nowego laptopa czy oryginalnych gier. Jedziemy oprócz tego do Grecji teraz we wrześniu.

Zarabiam 6 funtów na godzinę. Pracuję średnio 30 godzin tygodniowo (sprzątam pokoje w hotelu już od roku - możesz wyguglać premier inn). To jest 180f tygodniowo za minimalną stawkę = ok 720f miesięcznie = 3 k złotych.

Aha, jako człowiekowi z UE, który mieszka w UK krócej niż 5 lat nie przysługują mi żadne stypendia ani pomoce oprócz tego na czesne. Ale jak widać to wystarczy. Trzeba mieć pieniądze na start - to pewne. Zanim znajdziesz pracę zazwyczaj mija trochę czasu. Szukanie oczywiśce nie jest niczym przjemnym (ja tego nienawidziłem z całego serca), ale nie wiem czy jest ktoś kto szukał a nie znalazł. Może i zmywak jest hańbiący dla Polaków ale daje duże możliwości. Cóż. Coś za coś.

Jeśli jest coś jeszcze... proszę bardzo.

EDIT: Teraz patrzę, że mogło Ci nie chodzić o kwestie finansowe. :D Na uniwersytety obowiązuje jasny proces rekrutacji. Po prostu składasz papiery na uniwerki przez system komputerowy.

1. Składasz aplikację plus list rekomendacyjny plus list polecający własną osobę w styczniu roku którego chcesz startować na uni. Na tym etapie też wybierasz 3 uniwerki, którymi jesteś zainteresowany.

2. Odpowiadają propozycją albo odrzuceniem aplikacji. Ode mnie chcieli chyba 65% średnią ocen z matury R (a to pewnie jak się domyślasz nie jest problemem).

3. Wysyłasz im wyniki, oni potwierdzają. I tyle. Nie musisz kombinować z jakimiś programami, erasmusami itd. Trzeba tylko wcześniej się zainteresować.

Edytowano przez nox
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oh, prawdę mówiąc kwestii finansowych byłem najbardziej ciekaw. Cóż, mój wymarzony-kierunek-studiów w Polsce jest dość... trudno-dostępny (8 osób / rok, na cały kraj) i za granicą byłoby mi znacznie łatwiej, nie mówiąc już o poziomie nauczania (najbardziej zachęcałaby mnie Francja pod tym względem, ale jest jeszcze dużo czasu na podszlifowania umiejętności na najlepszej tego typu uczelni świata).

You know, kasiastych rodziców nie mam, a jeżeli stypendia, czy socjale czy wynikowe, nie przysługują, to jest raczej marna szansa, że mógłbym się tam utrzymać. Ciekawi mnie natomiast jak to wszystko zgrywa się w czasie, bo jeżeli nie znajdę pracy przed pierwszym semestrem to przecież równie dobrze od pierwszego dnia mogę studia rzucić, więc bieda.

Dziękuje tak czy siak, <3.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aktualnie się zmagam z UCAS i mogę okazjonalnie pytać o część terminologii z tego systemu, ale mam małe 'ale':

w styczniu roku którego chcesz startować na uni

Deadline'y są nieco bardziej konkretne, a 15 stycznia to większość kierunków i uczelni, że się tak wyrażę, różnych. Pierwszy to 15 października dla dentystyki, medycyny i weterynarii (naukowej i medycznej) oraz wszystkich kursów na Oxbridge. Potem jest wspomniany 15 stycznia, a później 24 marca dla kierunków 'sztucznych' (od sztuki), którym nie określono terminu na 15 stycznia, i finalnie finalny - 30 czerwca, po którym aplikacje na dany rok są odrzucane.

Spytałbym się też o tą rządową pożyczkę: jak bardzo o nią trudno? Jak wiele trzeba złożyć? Poza tym, jak jest z pracą dla studentów? Trudno ją zdobyć?

Edytowano przez piotrekn
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

You know, kasiastych rodziców nie mam, a jeżeli stypendia, czy socjale czy wynikowe, nie przysługują, to jest raczej marna szansa, że mógłbym się tam utrzymać. Ciekawi mnie natomiast jak to wszystko zgrywa się w czasie, bo jeżeli nie znajdę pracy przed pierwszym semestrem to przecież równie dobrze od pierwszego dnia mogę studia rzucić, więc bieda.

To co Ci próbuję powiedzieć to to, że praca wtedy jest dla Ciebie kluczowa. Jakakolwiek na początek. Potem możesz wybrzydzać. Ale da się. Wiadomo, ryzyko jest. Ale jeśli Ci zależy, możesz sobie wziąć roczną przerwę po maturze i pracować i odkładać.

Wynikowe są ale nie ma co na nie liczyć. Jest ich mało, dostaje się je późno i nie starczą na utrzymanie.

Ja przez pierwszy rok nie pracowalem i szukalem pracy jako tako. Średnio szczerze mówiąc. Moja dziewczyna przyjechala we wrześniu i po miesiącu miała pracę. Różnie się dzieje. Nie jest łatwo na pewno, ale jakoś wczyscy pracują ;). Dużo też zależy od miasta, w którym mieszkasz.

Tak czy inaczej... warto się starać imho.

Deadline'y są nieco bardziej konkretne, a 15 stycznia to większość kierunków i uczelni, że się tak wyrażę, różnych. Pierwszy to 15 października dla dentystyki, medycyny i weterynarii (naukowej i medycznej) oraz wszystkich kursów na Oxbridge. Potem jest wspomniany 15 stycznia, a później 24 marca dla kierunków 'sztucznych' (od sztuki), którym nie określono terminu na 15 stycznia, i finalnie finalny - 30 czerwca, po którym aplikacje na dany rok są odrzucane.

Oczywiście masz racje. Jesteś znacznie lepiej zorientowany bo akurat przez to przechodzisz jeśli dobrze rozumiem. Styczeń mi utkwił bo sam miałem ten deadline.

Spytałbym się też o tą rządową pożyczkę: jak bardzo o nią trudno? Jak wiele trzeba złożyć? Poza tym, jak jest z pracą dla studentów? Trudno ją zdobyć?

Nie rozumiem tego "jak wiele trzeba złożyć?". W Szkocji składasz raz i dostajesz od razu. 15 minut trwa złożenie o to. Nie wiem jak z tą zwrotną pożyczką w Anglii ale wydaje mi się, że to podobnie funkcjonuje.

Praca.. Heh. Temat rzeka. Powtórzę to co napisałem. Łatwo nie jest znaleźć (choć wydaje mi się że i tak łatwiej niż w PL), ale da się oczywiście. Moja historia:

Pierwsza praca: Na zmywaku w restauracji. Ciężko, bardzo ciężko. Po dwóch tygodniach zrezygnowałem bo pracowałem od 10 do 2 w nocy czasem. Manager się dziwił, że odchodzę. "Przecież mówiłem, że będzie ciężko". :P Nigdy nie żałowałem odejścia.

Druga praca: Sprzątanie kina. Z rana na 7 do 10. 6 dni w tygodniu. Robiłem tam chyba z 3 miesiące. Strasznie nudno. Każda osoba miała dwie sale do zamiecenia, odkurzenia i wymopowania. Ja odkurzałem hol. Ale...

Trzecia praca:W tym czasie znalazłem pracę na weekendy i po jakimś czasie zrezygnowałem z drugiej i wziąłem więcej godzin w tej. Teraz mija rok od kiedy tam zacząłem, czyli już całkiem długo tam robię. Awansowałem na supervisora nawet. :P

Tak to jest, na początku pieska praca żeby tylko przeżyć i potem coraz lepiej. Oczywiście są ludzie, którzy od razu fajną pracę znajdują. Szczęście, przypadek, zaangażowanie w szukaniu.

Ale jak już mówiłem - warto. Uniezależniłem się od rodziców już zupełnie co w Polsce raczej nie jest możliwe w czasie studiów. Poza tym wiedzie mi sie dobrze co chyba widać po tym co pisałem wcześniej.

:)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Agatix001: Mam tam znajomą z Liceum Plastycznego :) O ile wiem, dostanie się tam graniczy z niemożliwością (kilkaset osób na miejsce, a miejsc jest naprawdę niewiele), ale o ile wiem od niej - warto się starać. Jest na projektowaniu wnętrz i bardzo sobie ceniła zarówno kadrę profesorską, jak i sposoby przeprowadzania zajęć. Jeśli planujesz tam startować, to nie martw się - brak wcześniejszej edukacji w liceach/gimnazjach etc nie przeszkadza, czasami uznaje się nawet takich uczniów po niej za 'zmanierowanych'. Warto byłoby przed składaniem tam papierów zorientować się, czy oni albo liceum plastyczne we Wrocławiu nie prowadzą żadnych kółek dodatkowych otwartych dla wszystkich (wiem, że w Opolu tak było). Dodatkowo: przynajmniej 3 lata temu obowiązywało przynajmniej kilka ołówkowych postaci na brystolu, martwe natury, jakieś oleje etc., wg mnożnika 'ilość x jakość', ale można też dodać jakieś specjalne rodzaje prac (np. filmiki na płytach i tak dalej). Przyznam, że jest to nieco inne od tego, z czym sama się spotkałam, ale być może to po prostu inna szkoła.

Osobiście jednak przyznam (po liceum plastycznym): chociaż miałam niby możliwości pójścia do ASP (nawet chęci w 1 klasie liceum) szybko mi przeszło przez kilka nieprzyjemnych rzeczy. Po pierwsze - ludzie. Naprawdę trudno trafić w 'światku artystycznym' na osoby, które byłyby chociaż "w porządku" - większość to zapatrzeni w siebie egoiści, próbujący się wyróżnić nawet na najdurniejsze sposoby i podkładające innym kłody pod nogi przy każdej nadarzającej się możliwości (choćby przez dorysowywanie fallusów do pracy, której się poświęciło kilkadziesiąt godzin etc.; szczęśliwie ta koleżanka jest jednym z nielicznych wyjątków). Dalej: niejasny system oceniania. To nie nauki 'szkolne', gdzie od razu możesz powiedzieć, czy praca jest dobra, czy nie (bo widać to choćby po zawartości merytorycznej). Tam ocenianie jest na zasadzie 'tak, bo tak', 'nie, bo nie' - i z gustami prowadzących się nie dyskutuje. A dyskusje dotyczące sensu pracy częściej polegają na wkręcaniu, co się samemu miało na myśli (lub słuchaniu, co inni ci wmawiają, że miałaś na myśli i wybieranie ulubionych).

Do tego dochodzi fakt, iż zajęcia potrzebują weny. Do nauki w szkole zwykle nie jest potrzebna, ale siedzenie kilku godzin i próba namalowania/ narysowania/ wyrzeźbienia etc. czegokolwiek, kiedy się nie ma za grosz ochoty, jest zwyczajną katorgą.

Ostatecznie więc polecam wypytanie się znacznie szerszego grona osób i wypytanie o obydwie strony - jasne i ciemne. No i polecam obejrzenie filmu "Art School Confidential" (Tajemnicza akademia sztuk pięknych), który wydaje się pastiszem amerykańskiego systemu nauczania, a jest praktycznie filmem dokumentalnym, jak to wygląda naprawdę w Polsce. (

- dyskusją od 0:58 można skwitować całą sztukę współczesną ;] ).

Sama wybrałam pójście na studia historyczne na UWr i jestem nimi zachwycona i za nic nie dałabym się zaciągnąć do ASP :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dzięki Ci wielkie, bardzo mi pomogłaś ;D jeszcze mam trzy lata do namysłu, także jeszcze sie wypytam ;) bo mam w planach jeszcze AWF , pedagogike i dziennikarstwo, więc to naprawde jeszcze wielka niewiadoma ;) Ale naprawde, dzięk;)

EDIT. a i jeszcze jedno, jak na uczelniach patrzą na tatuaże? Tzn. wiem że na kierunkach artystycznych zupełnie inaczej, ale jakby sie zdarzyło że to by była jednak pedagogika, to czy wykładowcy wyjątkową wagę przywiązują do takich ozdobień ciał?

Edytowano przez Agatix001
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...