Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Radyan

[Free] Free Sesja

Polecane posty

Powolnymi krokami udaje się coraz bardzieg wgłąb koszar. Po drodze mijam jakiś skład, wygląda na to, że znajduje się tam broń. To niezbyt mądrze trzymać to w pobliżu więzienia, "przypadkowo" ktoś mógłby uwolnić skazańców i ich zaopatrzyć. Lochy znajdowały się na niższym poziomie, korytarz był wąski, ściany brudne, śmierdzące zgnilizną i śmiercią. Patrzyłem na osobników po drugiej stronie cel - część z nich była wynaturzona i konieczna była ich izolacja od reszty społeczeństwa, ale wielu z nich trafiło tu z powodu błahostek, przetrzymywani bez sądu, mieli tu gnić do końca swoich dni. Rozejrzałem się po okolicy, teren patrolowało kilku strażników, nie wiedzialem jeszcze tylko gdzie znajdował się klucz... Po dojściu do końca korytarza poznałem odpowiedź - miał go wielkiej postury strażnik, jakiś pomniejszy dowódca, być może sierżant, patrząc na jego twarz pomyślalem, że powinien znajdować sięraczej po drugiej stronie tych krat. Nie było czasu na finezję, wkrótce cały zamek będzie wiedział o krasnoludzie i jego tajemniczych towarzyszach. Zabrałem się za działanie. Podszedłem do klucznika i zapytałem: - Witaj mój synu! Czy spowiadałeś się już dzisiaj?

- Nie, nie mam zamiaru się przed nikim spowiadać klecho! - nadeszła szorstka odpowiedź. - No to trudno, nie wszyscy dostąpili łaski wiary, ale czy mógłbyś zrobić dla mnie jedno? - Spytałem. - Mówże, a zobaczę... - Pozdrów Najwyższego, kiedy będziesz już po tamtej stronie! - Przy czym zaraz po wypowiedzeniu tych słów dźgnąłem mojego rozmówce sztyletem w brzuch. Zdążył jeszcze jęknąć, znami osunął się na ziemię. Mój atak został od razu spostrzeżony przez pozostałych wartowników, jednak było ich niewielu, słabo wyszkolonych, nie stanowili dla mnie żadnego poważnego zagrożenia. Pierwszego ugodziłem strzałą z krótkiego łuku, gdy następni byli już blisko wyciągnąłem jatagan. Cięłem szybko i sprawnie, po 2 minutach wartownicy albo leżeli martwi, albo wykrwawiali się na podłodze...Chwciłem klucz, zacząłem otwierać wszystkie cele krzycząc: - Czas położyć kres tyranii! Chwyćcie za broń i pomóżcie mi zwalczyć to zło! - Skazańcy rozpoczęli swój exodus, niektorzy zabrali oręż poległych strażników, pozostali pobiegli za nimi, na wyższy poziom. Było ich koło 12 dziesiątek. Powinni szybko opanować zbrojownie i sprawić kłopot rozproszonym i nieprzygotowanym strażnikom.

Zauważyłem coś dziwnego w jednej z cel, kilka postaci, które nie wybiegły. Jedną z nich byl jakiś niziołek zlodziej, a drugą...

- Nie to niemożliwe! Co ty tu robisz, Gert?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie czekaliśmy długo... Po krótkiej chwili w drzwiach laboratorium pojawił się strażnik, jednakże inny niż poprzednio. Wypiął pierś i powiedział:

- Z rozkazu naszego pana macie iść ze mną.

Podniosłem się, wstał również elf, ale goblin ociągał się. Strażnik krzyknął coś, zza drzwi wyłonił się jego podwładny, który poderwał zielonoskórego za rękę. Pierwszy wyszedł, skinięciem dając nam znak, żebyśmy szli za nim. Pochód zamykał starażnik z goblinem. Schodziliśmy coraz niżej i niżej. Czyżby wiedli nas do lochów? Nagle naszą drogę zagrzodziła krata. Przewodnik wyjął klucze i otworzył ją, po czym zrobił to również z drzwiami najbliższej celi. Wepchnął nas tam, po czym zamknął kratę. Na ścianie powiesił nasze bronie. Co oni knują?? Usiadłem pod ścianą, moi współtowarzysze niedoli zrobili to samo. Spojrzałem w bok. Cela nie miała ścian, tylko kraty oddzielające ją od innej, identycznej. Wszystkie cele zapełnione były więźniami. Tutejszy władyka trzyma wszystkich silną ręką... Moje rozmyślania przerwało jakieś zamieszanie w odległym krańcu lochów. Słyszałem odgłosy walki - świst broni i głuche dudnienie upadających ciał. Potem osobnicy z sąsziedniej celi zaczęli przestępywać z nogi na nogę - ktoś otwierał ich celę... Potem naszą...

Nie to niemożliwe! Co ty tu robisz, Gert? - powiedział to nasz oswobodziciel, wymownie patrząc na goblina. Wydawał mi się dziwnie znajomy. Zaraz, zaraz. Czy przypadkiem to nie jeden z kompanów mojego krasnoluda?

- Dziękuję za oswobodzenie... - powiedziałem, po czym ruszyłem w jego stronę. Wyminąłem go, podszedłem do ściany. Kusza wisiała zbyt wysoko. Spojrzałem na nią, potem na osobnika przypominającego orka.

- Czy mógłbyś podać mi moją broń?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czy mógłbyś podać mi moją broń?

Niziołek, jeden z wyswobodzonych więźniów wymownie spogląda na kuszę zawieszoną ponad jego zasięgiem.

- Masz wielkie szczęście lilipucie. Jakimś cudem skazańcy nie zauważyli twojej kuszy i pozostawili ją na swoim miejscu. - Po chwili szyderczo dodaje:

- A może uznali, że taka "zabawka" na nic im się nie przyda w walce ze strażnikami.

Mimochodem zerkam co jakiśczas na Goblina. W czasie licznych wojen wiele razem przeszliśmy. Zwykle był opanowany i spokojny, a w krytycznych chwilach zawsze zachowywał zimną krew. Teraz spoglądałem na niego jak na karykaturę, odwracającego głowę na różne strony, zewsząd wietrzącego wrogów i niebezpieczeństwa. Co pobyt w takim miejscu może zrobić nawet z najdzielniejszym... Na pewno był poddany torturom, albo co gorsza... magii. Przysięgam na wszystkie talizmany, że Raraic odpowie za tą zbrodnię. Czas jednak skończyć te rozważania, misja jest o dużo ważniejsza. Nic nie zdziałam rozpamiętując to co było, trzeba szybko odnaleźć krasnoluda, sam nie pokonam zdrajcy.

Rzucam kuszę w stronę niziołka, kątem oka zauważam, że jest w niej tylko kilka bełtów, po czym biegnę na powierzchnię.

- Jeśli wam życie miłe, za mną! - Krzyczę na odchodnego.

* * *

Na wyższym poziomie panuje straszny gwar. Rozpoczęła się bitwa. Początkowo wszędzie jest pełno trupów strażników. Najwyraźniej zostali zupełnie zaskoczeni przez przeważających liczebnie więźniów. Arsenał także, został zdobyty, teraz walka toczy się o główne wejście. Kilku wartowników zbiega ze schodów od baszty, być może tam znajdę krasnoluda. Zakapturzona postać wzbudziła podejrzenia wśród gwardzistów. Zanim zdążyli zaatakować, usłyszeli tylko odgłos wyciąganej broni i świst przecinający powietrze. Jeden z skulił się i charcząc krwią złapał się za krtań. Drugi zdążył już zareagować wymachem miecza, ale szybki unik i broń minęła cel. Wartownik, ktory włożył w uderzenie wiele siły mocno się zachwiał. Wykorzystałem to dodatkowo go popychając w bok. Przeleciał za poręcz i spadł z wrzaskiem z wysokości kilku metrow na podłogę. Ostatni z wartowników widząc co zrobiłem z jego kolegami uciekł w stronę, wydawałoby się większego niebezpieczeństwa - kłębiącego się przy wejściu tłumu więźniów i strażników.

No, Abbarinie mam nadzieję, że pożyjesz jeszcze trochę, jesteś mi wciąż potrzebny...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zabieram torbę z moim sprzętem, po czym robię krok do tyłu, aby zniknąć w cieniu - uśmiecham się, czując się znów sobą. Szybko i cicho znikam z pola widzenia towarzyszy, aby zniknąć przechodząc przez drzwi do zamkowej kuchni. Przebrnięcie przez spieszące się do przygotowania obiadu kucharki nie stanowi dla mnie większego problemu, tak jak i wyminięcie pierwszego strażnika. Gdy znajduję mały, pusty składzik, szybko się tam przebieram w normalny ubiór, a szatę mieszczanki wkładam do torby - nigdy nie wiadomo, kiedy znów się przyda, choćby i do sprzedania. Kuszę chowam w torbie, a miecz przytraczam sobie do pasa w ten sposób, aby nie był widoczny - przynajmniej nie od razu. Po tym zdarzeniu szybko przebiegam przez korytarze, ciągle zastanawiając się, czy droga, którą wskazał mi torturowany mężczyzna, prowadzi mnie w dobre miejsce. Zastanawia mnie tylko, czemu oni wszyscy okazali się być takimi idiotami, by pakować się do więzienia, miejsca, gdzie prawdopodobnie grupa ratująca krasnoluda będzie najbardziej oczekiwana? No cóż, jeśli lubią ginąć w chwale... przy założeniu, że tym razem historii nie napiszą zwycięzcy. W pewnym momencie udaje mi się po kopnięciu odpowiedniego kamienia przy ścianie otworzyć tajne drzwi, ujawniające malutki, ciemny korytarzyk, który teoretycznie prowadzi do sali prywatnej maga, gdzie ten prawdopodobnie będzie chciał rozmawiać z Abarrinem - wiadomo, że nie zaryzykuje zabrudzenia krwią swoich szat w więzieniu, skoro wszystkim się zajmie zapewne wysłana tam straż, mająca pochwycić *zbawców*.

Zgodnie z tym, czego się spodziwałam, wylot tunelu kończy się w sali, za arrasem, z którego jest świetny punkt widokowy na całą sytuację. Gdy wchodzę, wydaje mi się, że mag, siedzący na podwyższeniu, na zdobionym krześle zauważa mój ruch...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szybko dotarlismy do bogato urzadzonego pomieszczenia. Nadal jestem calkowicie sparalizowany, a moje cialo unosi sie pare centymetrow nad ziemia. Raraic na chwile gdzies zniknal, by wkrotce znow sie przybyc w rozblysku swiatla.

- Nie szkoda ci mocy na jarmarczne sztuczki? - pytam go.

- Jesli moje informacje sa prawdziwe, z nas dwoch to ty lubisz popisywac sie na jarmarkach - odparl czarodziej.

- Mi przynajmniej za to placa... no i ja jestem dobry w tym co robie.

- Jestes tez bezdennie glupi...

- Wiesz, konwersacja z UCZNIEM - klade silny nacisk na to slowo - jednego z arcymagow Cesarstwa to prawdziwa radosc, niemniej mam jeszcze pare spraw do zalatwienia. Na polnocy.

- Doskonale wiem o twym szalonym planie. A ty doskonale wiesz, ze to zdrada. Pokoj z orkami... chyba oszalales. Nigdy do tego nie dopuscimy.

- Och, wierze... dlaczego jednak nadal tu wisze zamiast przekonywac sie, czy drugi ze swiatow rzeczywiscie jest lepszy?

- Nie spiesz sie. Zanim bedziemy kontynuowali nasza dyskusje pozwolisz, ze poczekamy na kogos jeszcze...

Po chwili boczne drzwi otworzyly sie. Wszedl przez nie kolejny mag. Przynajmniej ten nie uzywa teleportacji na prawo i lewo... Spojrzal na mnie, odwzajemnilem spojrzenie... i nagle zachcialo mi sie smiac. Co prawda ostatnim razem widzialem go tylko z daleka, gdy pewien szalony elf zaproponowal aby go uwolnic... niestety wtedy nie zdazylismy.

- Gdy widzialem cie ostatnim razem nekromanto bylismy w zgola odwrotnej sytuacji.

- Nie przypominam sobie.

- Dosyc! Czekalem juz dosc dlugo - Raraic podniosl glos. Dotad byl opanowany, teraz jednak widac jak bardzo jest zdenerwowany. Ta misja... no tak, mogla mu dac blekitne szaty arcymaga. A ja zrobilem wszystko, zeby mu nie ulatwiac...

- Zapytales, czemu jeszcze zyjesz Karle. Tylko po to aby odpowiedziec mi na dwa pytania. Co zrobiles z listami? I kto wymyslil ten plan? Kto zaplanowal zdrade przeciw Cesarzowi i Cesarstwu?

Opanowalem sie w ostatniej chwili, aby nie wybuchnac smiechem. A wiec nadal nie wiedza. Nie maja pojecia, kto spiskuje przeciw Radzie i Magom. Przeciw Cesarzowi. Dobre sobie.

- Jestec Czarodziejem Raraicu. Musisz wiedziec o ciemnosci, ktora narodzila sie poza granica Wzroku. Tam, gdzie nie ma juz ani ludzi, ani innych ras, ani nawet roslin i zwierzat. Wiesz, ze ta sila wkrotce ruszy.

- Zmiazdzymy ja i nie potrzebujemy do tego pomocy zawszonych orkow. Nasza moc jest stokroc wieksza.

- Raczej wasza proznosc.

- Lepiej odpowiadaj na moje pytania. Za chwile i tak zaczne sondowac twoj umysl i to w najmniej przyjemny ze sposobow. A nawet gdybys sie opieral, to moge cie zabic, a moj przyjaciel wydobedzie wiedze z twych zwlok.

- Posluchaj glosu rozsadku Magu. Mowia o tym wszystkie przepowiednie. Swiat upadnie a magia umrze. Jeszcze mozna odwrocic przeznaczenie. Potrzebna jest tarcza, ktora zatrzyma Mrok i Smierc. Ta tarcza moga sie stac orkowie i wolne ludy. Teraz sa rozproszeni i zajeci walka miedzy soba. Ale jest szansa by sie sprzymierzyli. By staneli wspolnie. A my staniemy obok nich. Bedziemy tarcza dla swiata. Ale zwyciezymy tylko, jesli staniemy razem. Osobno przegramy wszyscy po kolei.

- Dosc juz tych bzdur. Spodziewalem sie po tobie czegos wiecej.

Nagle Raraic uniosl glowe.

- Mam nadzieje ze to czesc twego planu nekromanto. Nie chcialbym aby ci glupcy wybili wszystkich straznikow.

- To bylo nieuniknione.

- Pojde tam osobiscie i zmusze ich do odwrotu. Mam nadzieje, ze lalka jest dosc madra, aby wypelnic plan.

Po chwili Mag zniknal w rozblysku swiatla.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bieg po schodach był strasznie męczący, ale najważniejszy był czas, którego pozostało już niewiele... W końcu dotarłem do mosiężnych drzwi, które - pomimo moich obaw - łatwo ustąpiły, w zasadzie to nawet nie były zamknięte. Rozprężenie spowodowało obniżenie mojej czujności. Nagle zorientowałem się, że wpadłem jak śliwka w kompot. Znalazłem się w rozległym pomieszczeniu, a przede mną stało pół setki uzbrojonych i jeszcze bardziej zaskoczonych ode mnie członków Czarnej Brygady. Minęło kilka sekund niepewności zanim jeden z moich adwersarzy zaczął do mnie mówić, co mnie trochę zdziwiło. Bardziej spodziewałbym się okrzyku bojowego i próby dekapitacji mojej osoby.

- Ojcze, zostaliśmy tu wezwani, przed walką, ale czy nie zechciałbyś pobłogosławić nas Krwawą Klątwą?

Co u licha? O co im chodzi? Jasne! Uprzytomniłem sobie w końcu, że nie wyglądam jak Ork, ale chodzę w szatach mnicha. Do tego jeszcze trzymany w ręku oręż... Wszystko umorusane w krwi zabitych strażników. Najwyraźniej musieli mnie uznać za jakiegoś krwawego kapłana...

Brnąc dalej w tą gierkę zaczęłem przemawiać do nich głosem fanatyka, rozumiejąc jednocześnie, że drobny błąd jest równoznaczny ze śmiercią.

- Oczywiście, że udzielę ci błogosławieńsywa! Wam wszystkim! Jednakże najpierw musicie wykonać swoje obowiązki i zadowolić Pana odpowiednią ofiarą. OFIARĄ Z KRWI! - Ten początek zachęcił ich jeszcze bardziej. O tak, zabijanie jest tym co oni lubią najbardziej.- Wiem nawet gdzie możecie zdobyć wystarczającą jej ilość. Tam na dole -wskazałem ręką na drzwi - rozpleniła się zaraza, plugastwo i odór. Ci przeklęci biedacy wyzwolili się ze swych okowów i teraz ośmielają się nastawać na nas w naszych kwaterach! A więc idźcie dzieci! Idźcie i zadowólcie Krwawego Lorda!

Po mych słowach uniosłem ręce w góre i odchyliłem się do góry, obok mnie przebiegło pół setki wojowników znajdujących się w ekstazie szału bojowego. Kiedy ostatni zniknął już za drzwiami westchnąłem tylko z ulgą... Postanowiłem zbadać to dziwne pomieszczenie. W samym centrum sali znajdowało się podwyższenie i jakiś nieznany mi runiczny symbol.

Kiedy podszedłem bliżej symbol ten zaczął dziwnie buzować. To napewno nie oznacza nic dobrego - pomyślałem. Schowałem się prędko za jeden z filarów i obserwowałem to zjawisko z ukrycia. Najpierw oślebiający błysk, a potem wyłaniająca się z jakiegoś portalu sylwetka. Toż to przecież RARAIC! Najwidoczniej doszły go już wieści o ucieczce więźniów i te hałasy trochę go poddenerwowały. Nie chciałem wdawać się z nim w walkę chociaż miałem pewne szanse powodzenia. W końcu nawet największy mag nie oprze się skrytobójczemu strzałowi z łuku. Kiedy mag oddalił się tak jak wcześniej Czarna Brygada postanowiłem udać się w miejsce, z którego przyszedł. Mam nadzieję, że znajdę tam Krasnoluda - pomyślałem, po czym wskoczyłem w portal.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spojrzałem wiszącego nad ziemią krasnoluda, który był całkowicie pozbawiony możliwości ruchu. To chuchro tak bardzo interesuje Raraica? Ciekawe... Na ziemi czarnoksiężnik wyrył runy świecące purpurą, przerwanie ciągłości znaków powinno go uwolnić, ale nie widziałem powodu dla którego miałbym to zrobić już teraz.

- Nareszcie się spotykamy, znalezienie cię sprawiało mi pewne trudności. Cieszę się, że możemy spokojnie porozmawiać w cztery oczy bez czyjejkolwiek ingerencji... - szepnąłem podchodząc. Stanąłem przed więźniem krzyżując ręce na piersi i odwróciłem się w stronę drzwi asłuchując, czy dźwięki bitwy nie zbliżają się lub też czy nie cichną, co oznaczałoby rychł powrót maga.

- Raraic próbuje mnie oszukać. Sądzi, że jest sprytny, że może mnie wodzić za nos. Nie wie jak bardzo się myli... Nie dopuszcza do siebie myśli, że to ja go zdradzę. Uważa, że to on pociąga za sznurki.

Zacząłem oglądać swoje paznokcie pozornie nie interesując się rozmową.

- Czy masz jakikolwiek dostęp do pradawnej wiedzy, której źródła sięgają dwa tysiące lat wstecz? - rzuciłem pytanie obojętnym szeptem, starając się nie dać po sobie poznać jak jest ono ważne. Ile tak naprawdę jesteś wart, karle? Ile znaczy twoje życie...? Czy wiesz cokolwiek o tym, co ma dla mnie jakieś znaczenie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Masz wielkie szczęście lilipucie. Jakimś cudem skazańcy nie zauważyli twojej kuszy i pozostawili ją na swoim miejscu. A może uznali, że taka "zabawka" na nic im się nie przyda w walce ze strażnikami.

- Jeśli wam życie miłe, za mną! - krzyknął na koniec i odbiegł. Nie myśląc długo pobiegłem za nim. Skręcił i zaczął wspinać się w górę. Towarzysz krasnoluda... Pewnie doprowadzi mnie do swojego kompana... Szybko sprawdziłem kuszę. Mało bełtów... Chyba nie zdążę już nic dokupić... Na wyższym piętrze panował dość duży gwar. Ork nie oglądał się nawet za siebie, nie sprawdzał, czy za nim biegnę... Było mi to na rękę. Nagle napadło go kilku żołnierzy. Był jednak przednim szermierzem. Jego broń kilka razy zafurkotała wokół niego i od razu zrobiło się luźniej. Znów skierował się na najbliższe schody, wskoczył za mosiężne drzwi, za którymi mignęło mi dość sporo żołnierzy. Zatrzymałem się i nasłuchiwałem. O dziwo nie było słychać odgłosów walki, a mój przewodnik perorował zawzięcie. Odpowiadały mu chóralne głosy. Potem nastała chwila ciszy i odgłos licznych zbliżających się do drzwi kroków. Szybko zbiegłem na półpiętro i ukryłem się w brudnym, zawalonym jakimiś drewnianymi fragmentami kącie. Oddział szybko zbiegł na dół, nie interesując się nawet stosem drewna. Wszedłem na górę, i wśliznąłem przez półotwarte drzwi. Zauważyłem podwyższenie na środku komnaty. Nagle zaczęło od niego pulsować dziwne światło. Widziałem kiedyś teleportującego się maga i domyśliłem się, kto może tutaj znać to zaklęcie. Rairac. Pobiegłem za najbliższy filar, widziałem jednak materializującego się maga i ukrytego nieopodal orka. Rairac szybkim krokiem opuścił kmnatę nie rozglądając się nawet zbytnio. Dziwnie zachował się ork – zaczął zmierzać w stronę niezamkniętego jeszcze portalu. Co on wyprawia? Również szybko skierowałem się w stronę podestu, tamten mnie nie widział, bo był odwrócony plecami...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czy masz jakikolwiek dostęp do pradawnej wiedzy, której źródła sięgają dwa tysiące lat wstecz?

Spojrzalem zaskoczony na nekromante. O co do diaska mu chodzi? Twierdzi ze Raraic chce go zdradzic i najwyrazniej postanowil zdradzic czarownika pierwszy. Tylko ze zabrzmialo to tak nieprawdopodobnie... cala ta sytuacja od momentu znikniecia maga...

- A czy ja wygladam na kaplana z Klasztoru Wiedzy? A moze pomyliles mnie z jakims znanym krasnoludem-czarodziejem?

Z drugiej strony... wyciagniecie ze mnie tej wiedzy do niczego nie przyda sie Raraicowi. Moze ten koles rzeczywiscie potrzebuje mojej pomocy? Tylko po co mu starozytna wiedza i skad pomysl, ze ja mialbym do niej dostep? Czy mysli, ze to dlatego jestem tu uwieziony?

- Gadaj otwarcie trupi magu, a moze bede mogl ci jednak pomoc.

Elfy, u ktorych sie szkolilem, nigdy nie pomoglyby komus takiemu. Jest jednak Wielka Biblioteka w Miescie Swiatla, stolicy Cesarstwa. No coz, zobaczymy co mi odpowie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wyglądasz mi na głupca, karzełku, ale to pewnie tylko kamuflaż... - stwierdziłem cierpko. - Jeśli nie potrafisz poskładać w całość tego, co już ci powiedziałem, to stawia pod znakiem zapytania, czy będziesz mógł zrozumieć coś jeszcze z tego, co mam do powiedzenia.

Przemaszerowałem powolnym krokiem przez pomieszczenie aż wreszcie przystanąłem, jakbym podjął decyzję.

- Nic mnie tu nie czeka oprócz chłodu śmierci, albo czegoś o wiele gorszego - szepnąłem. - Zawrzyjmy umowę; ja pomogę tobie, a ty pomożesz mnie. Poszukuję wiedzy o Zakonie Alcjonu, choć nie ukrywam, że jest mi on nienawistny. Jesteś w stanie wywiązać się z takiego paktu?

Jednak jakkolwiek nie byłbyś mi użyteczny... nie ufam ci, karzełku... Próbujesz udawać głupca, ale przecież nikt nie powierzyłby misji szpiegowskiej komuś niekompetentnemu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Milczenie. Ponure spojrzenia. Cisza przerywana niespiesznymi krokami rozchodzacego sie tlumu. Elfka znikajaca posrod cieni... opuszczajaca grupe... wiedzaca cos wiecej. Rozgladam sie wokol i zauwazam takze znikniecie postaci w habicie. Nie wiem kiedy sie oddalila, ale musiala uczynic to juz jakis czas temu.

- odejmijcie im przywodce, a zaraz kazdy zacznie dzialac na wlasna reke. Dzieci bladzace wsrod mgly.

Pieczec na ramieniu ponownie poczyna sie rozgrzewac przypominajac, o uciekajacym czasie.

- Niech wiec tak bedzie. - zwracam sie do stojacych obok mnie w milczeniu istot - otworze wam brame prowadzaca do twierdzy. Waszym wyborem bedzie czy przez nia przejdziecie.

Odwracam sie i kieruje w strone zalomu muru. Rozgladajac sie wokol upewniam sie, ze nie dojrzy mnie zaden straznik, po czym wyciagam specjalne ostrza, z pomoca ktorych rozpoczynam mozolna wspinaczke na kilkumetrowy mur. Kroki rozlegajace sie w gorze. Wbijam ostrza pomiedzy spoiwa kamieni tuz pod blankami i nasluchuje uwaznie. Kroki oddalaja sie. Jedne zreczny ruch i znajduje sie za blankami. Rozgladam sie uwaznie za okolicznymi straznikami. Z koszar dochodza odglosy walki. Walki, ktora zajela niemal wszystkie straze i pozostawila twierdze prawie zupelnie niebroniona. Korzystny zbieg okolicznosci. Biegne szczytem muru w kierunku oddalajacego sie straznika. Szybkie ciecie i krawiace cialo z poderznietym gardlem laduje w dole. Zwinnie zeskakuje z muru i laduje miekko na dziedzincu. Wciaz rozgladajac sie za ewentualnymi strazami kieruje sie w strone kolowrotu podnoszacego brame.

Kolowrot dziala ciezko, z ledwoscia udaje mi sie podniesc brame na wysokosc zaledwie kilku stop. Straznicy przed brama nie wygladaja na zaniepokojonych. Najwidoczniej nie dotarly do nich odglosy cichnacej juz bitwy. Przetaczam sie pod uniesiona nieco brama i szybkimi cieciami przecinam sciegna zaskoczonemu straznikowi, drugiego podcinam noga. Mgnienie oka pozniej obaj sa martwi. Kolejna chwile pozniej jestem juz wewnatrz twierdzy. Szczelina pod brama jest wystarczajaco wielka by towarzysze krasnoluda bez problemu mogli sie dostac w obreb murow. Przemykajac wzdluz muru przyciaga ma uwage nagly blysk odbitego w metalu swiatla. Moneta. Moneta naznaczona prawem i chaosem... stojaca na krawedzi posrod pylu. A wiec dobrze przywodco. Wyraziles swa wole konajacego, lecz ja juz umarlem. Siegam reka ku tybie na dokumenty.

- a wiec dobrze, przekonajmy sie czy miales to przy sobie wystarczajaco dlugo.

Delikatnie dotykam tuby koncem jezyka. Wirujace emocje, obrazy, uczucia. Zbyt wiele, niepotrzebnie, zbyt ryzykownie. Przeszywajacy bol glowy niemal zwala mnie na kolana. Jednak osiagnalem swoj cel. Czuje teraz wyraznie. Wieza...

Z powrotem chowam pojemnik wsrod zakamarkow mej szaty. Wieza. Kieruje sie w jej strone opierajac sie o sciany. Powoli, stawiajac krok za krokiem drzacymi nogami. Stoje pod wieza. Jednak nie ma nigdzie wejscia. Opieram sie o sciane i powoli osuwam w proch. Bol powoli przechodzi. Dopiero teraz orientuje sie, ze z uszu kapie mi krew. Moj umysl sie rozjasnia i parskam smiechem nad ignorancja maga.

- Myslisz, ze mnie to powstrzyma? Moze i ukryles drzwi, ale zapomniales o oknach.

Okno. Duze, przeszklone okno kilka metrow ponad wysokoscia muru. Okno z ktorego z pewnoscia kazdego poranka obejmuje wzrokiem miasto. Ostroznie wstaje i rozpoczynam kolejna wspinaczke. Miesnie pala z wysilku, z trudem wyszukuje miejsca, w ktore mozna wbic ostrze, czy oprzec stope. Szczeliny sa szerokie, a spoiwo sypkie, niepewne. Kilka razy nieomal odpadam od sciany... lecz wciaz pne sie w gore. Gdy jestem niemal u celu w dole rozbrzmiewaja krzyki a chwile pozniej obok mnie szybuja belty kusz. Partacze nie potrafia nawet trafic w odsloniety cel. Jeden z beltow wybija okno detonujac zarazem zaklecie go chroniace. Niewiele myslac i niezwazajac na sterczace wciaz z ramy ostre odlamki wskakuje w ciemny otwor...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Liczylem na taka propozycje jak twoja, nekromanto. Pomozesz mi, a w zamian otrzymasz to, na czym ci zalezy. Nie mam zamiaru ci ufac, ty tez nie bedziesz przeciez ufal mi, prawda? Nie moge jednak dac ci innej gwarancji niz moje slowo. Przysiegam, ze wskaze ci, gdzie zdobyc wiedze, ktorej pozadasz. Ostrzegam tez, ze miejsce, o ktorym mysle, jest w tej chwili poza twoim zasiegiem. Ja jednak bede mogl cie tam wprowadzic. Jest jeszcze jedna rzecz. Moje miecze. Raraic to idiota, nie zwrocil na to uwagi... - robie przerwe, chyba powiedzialem za duzo... - Miecze sa dla mnie niezwykle wazne. Mam nadzieje, ze wiesz co z nimi zrobil? No i uwolnij mnie wreszcie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podróż przez portal była najdziwniejszym przezyciem jakiego doznałem w całym swoim niekrótkim przecież życiu Wszystkie wspomnienia wróciły do mnie jak żywe. Od samego początku dorastania w wiosce na północy, aż do bitwy z Alcjonitami i śmierci Wielkiego Wodza. Nie miałem pojęcia co to może, oznaczać, ale po jakimś czasie zacząłem myśleć o Raraicu. Co kieruje mocami tworzącymi tą pseudo-rzeczywistość? Czy myślenie o jakiejś osobie lub obiekcie powoduje zmiany w całej przestrzeni? Być może skupienie myśli na magu pozwoli mi dostać się do miejsca, z którego przybył. W końcu ujrzałem jakiś dziwny falujący kształt. Z wielkimi obawami, ale postanowiłem wkroczyć w to coś. Lepiej jest umrzeć niż utknąć tu na wieczność... Nieprzyjemne uczucie towarzyszące temu przejściu szybko minęło i znalazłem się już w świecie realnym. Naprzeciwko mnie zobaczyłem unieruchomionego krasnoluda i zakapturzoną postać w czerwonych szatach.

- Witaj krasnoludzie. Przepraszam, że tak późno. - odwróciłem się do drugiej postaci - Pamiętam ciebie. Byłeś na rynku kiedy odbijaliśmy jeńca. Może ty za tym wszystkim stoisz? Bardziej wydaje mi się jednak, że mam przyjemność z miejscowym katem... - to mówiąc wyciągam klingę gotując się na to co zrobi mój "stary znajomy"...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ork zniknął portalu, który natychmiast zaczął się zmniejszać. Nie namyślając się długo skoczyłem. Niestety wylądowałem na podłodze komnaty w miejscu teleportu, którego już nie było. Czułem tylko jeszcze lekkie pulsowanie powietrza w miejscu dawnego otworu w czasoprzestrzeni.

Usłyszałem skrzypnięcie drzwi, więc ukryłem się szybko za jednym z filarów kolumnady. Słyszałem kroki. Ale jakieś dziwne – krok, krok, przerwa, potem trzy kroki i znów przerwa. Wyjrzałem. Przez komnatę człapał goblin, nazwany przez naszego wybawiciela Gertem. Ale jego wzrok był co najmniej dziwny: wpatrywał się ciągle w jeden punkt – podest na środku. Wszedł po stopniach na górę, następnie rozwarł szybko ręce, oślepił mnie lekki błysk, rozbiegła się krótka fala ciepła. Portal znów ożył. Wypadłem zza kolumny i wskoczyłem do teleportu zaraz za zielonoskórym. Członki moje przeszył ogromny chłód, gdy przez krótka chwilę znajdowałem się poza czasem i przestrzenią. Ujrzałem małe światełko w oddali. Zacząłem przyspieszać, a światełko stawało się coraz większe. Lekkie szarpnięcie, upadłem na podłogę, przetoczyłem się parę razy. Wyrżnąłem w coś głową a przed oczami zobaczyłem wszystkie gwiazdy. Chwilę leżałem na wznak próbując dojść do siebie. Podniosłem głowę - na środku pomieszczenia stał nekromanta, naprzeciw niego był związany krasnolud, a trochę za mną, od strony portalu, po którym już nie było śladu stali ork z Gertem.

- Chyba wpadłem nie w porę - udało mi się wykrztusić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jeśli wam życie miłe, za mną!

To ostatnie słowa jakie pamiętam... Niziołkowi chyba się udało.

Ja stoję teraz przyparty do muru ze sztyletem na gardle. Łowca, wyraźnie wściekły domaga się odpowiedzi:

- Czy to nie Ciebie nakryłem wcześniej w kanałach? Podaj jeden powód dla, którego miałbym oszczędzić Ci życie!

- Co? Stój! Przed momentem wydostałem się z lochów!

- Więc teraz jesteś zbiegiem? Złodziej, skrytobójca? Na takiego mi wyglądasz... Szykuj się na śmierć...

- Co Ty bredzisz? Twój Pan nic Ci nie mówił?

- Nie zwiedziesz mnie ciemnoskóry.

- Plan, mamy schwytać krasnoluda. My, drużyna, halfing...

- Mam już dość tego bajdurzenia! Z twoich ust sączy się jad...

- Nie. Daj mi choć szansę. - Wytłumaczę...

- Nie ma na to czasu głupcze! Twierdza odpiera ataki. Kolejni strażnicy giną...

- A co Ciebie to obchodzi? Chodźmy do pracowni. - Tam strażnicy kazali zostawić mi oręż.

- Wiesz gdzie jest goblin?

- Tak, wiem. W drogę. - Opowiem Ci wszystko na miejscu.

Chwycił mnie za szmaty; prowadzi przed sobą - bardziej jak więźnia niż współpracownika. Po upływie zaledwie kilku chwil osiągamy cel. Wchodzimy do środka. Łowca zatrzaskuje drzwi i wpycha mnie na środek pomieszczenia:

- Mów co jest na rzeczy drowie.

- Czasu mamy niewiele, więc będę się streszczał. Jak doskonale wiesz nekromancie zależy na dorwaniu pewnego brodatego jegomościa. Nie tylko on ma w tym swój interes. Zawarliśmy sojusz. Halfing wraz z alchemikiem miał przeniknąć do drużyny krasnoluda. Zamknięto ich w jednej celi. Informacje przekazywane przez niziołka miały mi pomóc w eliminowaniu kolejnych kompanów krasnoluda, Ty miałeś mi w tym pomagać. Niestety nie zdołałem spotkać Cię wystarczająco wcześnie. Strażnicy i mnie zaciągnęli do lochów. Odzyskałem wolność wraz z pozostałymi więźniami. Naszą cele otworzył ork. Znajomy goblina. - Wymienił jego imię. Halfing pobiegł wraz z nim. Wnioskuję stąd, że począł wykonywać swoją część zadania. Myślę, że teraz kolej na nas---

- ........................ - Łowca zaniemówił, przysiadł. Oparł brodę o zaciśniętą pięść; rozmyślał.

- Moje szable znajdują się w tamtej skrzyni. - Palcem wskazałem mebel.

Człowiek podniósł się z mozołem, otwarłszy wieko dodał:

- Mam na imię Azael, a Ty... Nie masz więcej czasu do stracenia...

- Chronos nigdy nie był moim sprzymierzeńcem...

- Pozostaje odnaleźć niziołka, bądź któregoś z przyjaciół krasnoluda.

Skinąłem głową. Chwyciłem swój ekwipunek i wyszedłem z pracowni. Zewsząd moich uszu dochodziły odgłosy walki...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle pomieszczenie skurczyło się. Płomienie pochodni przyblakły, cień zgęstniał. Było ich wielu. Zbyt wielu ludzi zamkniętych na za małej dla nich przestrzeni. Atmosfera stała się ciężka, a powietrze - duszne. Napięcie rosło. Czuło się jak wisi w powietrzu... Jak niewypowiedziana groźba. Jeszcze nie zdążyły przebrzmieć słowa niziołka, a portal otwarł się ponownie. Poczułem mrowienie, gdy potężna energia została użyta po raz wtóry. Pradawny system teleportacyjny wymyślony przez magów wciąż działał sprawnie, mimo upływu tylu lat. Zbyt sprawnie, jak na mój gust...

- Kolejny? - wyszeptałem zdumiony.

W okamgnieniu w pomieszczeniu pojawił się Łowca. Szedł w moim kierunku całkiem ignorując pozostałe w komnacie osoby. Miał w ręku miecz, zatrzymał się kilka kroków przede mną.

- Dobrze, że jesteś.

Uśmiechnął się. Nie podobał mi się ten uśmiech...

- Nie wydaje mi się - stwierdził ponuro.

Uniosłem brwi w geście zapytania.

- Myślę, że muszę cię zabić... - dodał.

- Co...? - szepnąłem nie wierząc własnym uszom.

Bez najmniejszego śladu wahania wyprowadził atak z góry. Błyskawicznie zmieniłem laskę w kościaną włócznię. Zablokowałem uderzenie tuż nad głową, dwiema rękami zaciśniętymi na czarodziejskim kiju starałem się odepchnąć przeciwnika. Przez chwilę siłowaliśmy się, ale było dla mnie jasne, że nie dam rady wygrać tego pojedynku. Opadałem coraz niżej, aż na kolana. Przetoczyłem się na plecy wypychając jednocześnie nogami przeciwnika w powietrze. Z głośnym brzęknięciem Azael wylądował na kamiennej podłodze. Mój oponent błyskawicznie wstał, stanąłem frontem do niego.

- Zdrajco...

- Ja? - odparł wojownik podnosząc się. - I kto to mówi...

Ostrożnie zaczęliśmy się okrążać nawzajem. Gorączkowo szukałem w myślach odpowiedniego zaklęcia.

- O czym ty...?

- Jesteś zdrajcą naszej rasy.

- Co takiego?! - zasyczałem.

Łowca zaatakował błyskawicznie dzierżąc w jednej dłoni miecz, a w drugiej sztylet. Zacząłem formować w powietrzu runę zaklęcia. Linie rozpalały się w powietrzu pozostawiając po sobie czarny ślad, ledwo skończyłem czar, a sztylet przeciął symbol na pół. Runa zamigotała i... rozpłynęła się bez śladu. Cofałem się odpierając kolejne, coraz zuchwalsze, ataki Azaela. Było źle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystko działo się bardzo szybko. Tuż za mną z portalu wypadł niziołek z Gertem. Co ten goblin tu robi? Przecież powinien stąd czym prędzej uciekać! Jednak całą moją uwagę przykuwają kolejne dwie postaci, które przybywają do komnaty. Drow i jakiś tajemniczy człowiek dzierżący miecz. Wojownik podchodzi do nekromanty, wymieniają kilka słów tak jakby się znali, po czym mag zostaje zaatakowany. Zdradliwy cios nie dosięga jednak celu. Walka nabiera tempa. Ataki są coraz zacieklejsze i sytuacja maga robi się coraz bardziej tragiczna. Początkowo jestem zbyt zaszokowany aby zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Niech się powybijają, a my zajmiemy się swoimi sprawami. Staram się wyswobodzić krasnoluda, ale moje wysiłki spełzają na niczym. To magiczne więzy, a więc tylko za pomocą magii mogą być zdjęte. Zerkam na wciąż walczącą postać w czerwonych szatach. Obyś tylko był tego wart... Podchodzę trochę bliżej walczących. Ustawiam się dokładnie za plecami wojownika, tak by mnie nie zauważył. Ten wydaje się być tak skupiony na ubiciu przeciwnika, że nie dostrzega grożącego mu niebezpieczeństwa. Wyciągam oręż. Szybki cios klingą w głowę i cel pada ogłuszony.

- Może ktoś mi to wreszcie wyjaśni? Albo lepiej... Wyswobodzi krasnoluda, bo nie mam ochoty tu tkwić kiedy wróci Raraic...

Czekam na reakcję zmęczonego walką maga.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiecham się krzywo, wiedząc, że nie jestem zauważona przez żadne z nich. Jacy oni są ślepi. Mogłabym przeszukać im sakiewki bez odcinania ich, krzycząc na cały głos "znalazłam pieniądze", a oni i tak by mnie nawet nie zauważyli. Wyciągam kuszę i ładuję ją, pilnując, abyśmy ciągle były dobrze ukryte, po czym celuję nią przed siebie, starając się uchwicić wzrokiem wszystkie rpzebywające w sali postaci. W tej chwili zauważam maleńki, prawie niezauważalny nawet dla elfich oczu wielobarwny błysk nad stropem sali. A po chwili zauwazyłam, jak lewniwym ruchem zza pasa prawie każdej z postaci w sali wyfruwa sztylet, gotowy zabić swojego-jeszcze przed chwilą-właściciela.

Dopiero po chwili, gdy czuję ciepłą krew spływającą z mojego boku, myślę o jednym z własnych noży. Wiedząc, że w tym miejscu nie mam szans przeżyć, wychodzę przed kotarę, do sali, i wypuszczam bełt w stronę moich prawie-zaufanych-towarzyszy, nie kontrolując lotu pocisku - myślę, że odwrócenie się w tył, czyli w moją stronę, wystarczy, aby każdy przypomniał sobie, gdzie najlepiej szukać przeciwników.

Oni zawsze są za twoimi plecami lub patrzą na ciebie z góry.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skok w ciemnosc, poprzez najezona ostrymi jak brzytwa odlamkami szkla rame okna. Niczym na pokazie akrobatow. Swist powietrza rozwiewa me wlosy i do komnaty wpada jeszcze jeden belt. Ciemnosc. Chlod sali oswietlanej magicznym swiatlem. Tanie sztuczki... choc nader praktyczne - mimowolnie przemyka przez ma obolala glowe. Spodziewany dotyk chlodnego kamienia i niemal intuicyjne, wpisane w miesnie przetoczenie sie przez bark, by zredukowac sile uderzenia. Pelna swiadomosc powraca dopiero po chwili... mysli sie oczyszczaja... spokojne niczym wody jeziora Gizaret letnim wieczorem, gdy slonce zachodzi pomiedzy szczytami gor.

Rozgladam sie uwaznie po komnacie. Postac w habicie, goblin Gert, ktory nieswiadomie uratowal nam zycia w swej pracowni, tajemniczy mroczny elf, dziwnie znajomy niziolek, ktorego widok niemal natychmiast wywoluje wrazenie, ze cos mi umyka, jakis ulotny, lecz zapewne istotny szczegol... dziwny mag stojacy po przeciwnej stronie komnaty... i przywodca - pomiedzy nimi, unoszacy sie stope nad ziemia, obezwladniony w magicznym kregu. Ramie powoli sie rozgrzewa, zbyt slabo by palilo zywym ogniem, lecz daje wyrazny sygnal, ze Lowcy sa w poblizu... wyczuwaja mnie niczym ogary wyczuwaja przerazona zwierzyne, kraza odcinajac kolejne drogi ucieczki... coraz blizej, az zgasnie ostatni promyk... Blysk otwierajacego sie przejscia i do komnaty wkracza kolejna postac. Ponury wojownik... zamienia z magiem kilka slow, po czym gwaltownie atakuje. Nie przygladam sie walce, wieksza wage maja runy wiezace krasnoluda... to on jest tutaj kluczem i on to rozwiaze, lecz czy zniesie brzemie ceny, ktora przyjdzie mu zaplacic?

Skupiam sie na kolejnych runach usilujac przypomniec sobie ich znaczenie, wzajemne powiazania. Wspomnienia naplywaja mimowolnie. W zakonie uczono nas lamac tego typu zabezpieczenia, wyslizgiwac sie z nich, oszukiwac je. Wszystko sprowadza sie do woli. Proba Ukrytego Klucza... jeden z sadystycznych testow mistrzow zakonu... zamkniecie uniemozliwiajace ruch i zadajace bol kazdemu, kto probuje je przelamac... poddac sie to zginac z glodu i pragnienia... walczyc... to cierpiec.

- Klucz jest ukryty w nas samych.

Podnosze glowe, wojownik lezy powalony, mag dyszy ciezko opierajac sie o sciane, postac w kapturze trzyma w reku miecz skierowany w jego strone.

Wracam do kregu... jeden ruch dlonia, ostatnia runa zlamana... skonczone. Magia odtrzymujaca przywodce znika, a ten wali sie na kolana. Spoglada ciezko w moja strone.

- To nalezy do Ciebie - mowie sucho i wyciagam w jego strone otwarta dlon.

Dlon, na ktorej lezy moneta. Moneta naznaczona prawem i chaosem...

- Zapamietaj me slowa, jesli kiedykolwiek zniewola twa wole, narzuca pietno i uczynia niewolnikiem... klucz jest zawsze ukryty w Tobie...

Interesujace... przez cale to zamieszanie omal przegapilbym moment, kiedy jeden z sztyletow wysuwa sie z pochwy i unoszac sie w powietrzu probuje mnie ugodzic. Omal. Szybki unik i ostrze przemyka tuz obok mego ramienia, bez chwili wachania lapie je za rekojesc i sila woli probuje zlamac zaklecie. Nie dziwie sie zbytnio, gdy zaklecie nie ustepuje - czasami wola to za malo, potrzebne sa jeszcze odpowiednie przygotowania.

Kolejny belt przemykajacy obok mej glowy. Rzeklbym, iz o jeden zbyt wiele dzisiejszego dnia. Nagly ruch za gobelinem i mym oczom ukazuje sie sliczna elfka.

- Ach... nareszcie dolaczylas do tej jakze uroczej zabawy - zwracam sie do zlotowlosej - zastanawialem sie, czy postanowilas odrzucic wiezy lojalnosci i uciec niczym podrzedny szczur, gdy statek chwieje sie na burzliwych wodach. Lecz nie martw sie, me slowa to nic osobistego, nie ja tu powinienem chowac urazy - mimowolnie zerkam w strone krasnoluda.

- A co do bardziej osobistych kwestii i chowania uraz - jestes doprawdy zalosny magu, myslisz, ze ktokolwiek przestraszy sie karczemnych sztuczek nie godnych nawet podrzednego blazna?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrze na zabojce.

- Jak to mozliwe, ze oni wszyscy ruszyli, aby mnie ratowac? Czyzbym otoczyl sie az takimi glupcami? - odbieram monete.

Zauwazylem blysk stali gdzies na lewo ode mnie. To sztylety, ktorych celem jest najwyrazniej zabicie swych wlascicieli. Odsuwam sie z drogi jednemu z nich. Spogladam w gore i dostrzegam niewielki punkt swiatla. Oraz El, znikajaca za kotara...

- Ach... nareszcie dolaczylas do tej jakze uroczej zabawy. Zastanawialem sie, czy postanowilas odrzucic wiezy lojalnosci i uciec niczym podrzedny szczur, gdy statek chwieje sie na burzliwych wodach. Lecz nie martw sie, me slowa to nic osobistego, nie ja tu powinienem chowac urazy - powiedzial zabojca.

- A co do bardziej osobistych kwestii i chowania uraz - jestes doprawdy zalosny magu, myslisz, ze ktokolwiek przestraszy sie karczemnych sztuczek nie godnych nawet podrzednego blazna? - dodal po chwili.

Za duzo dzieje sie naraz, nie jestem w stanie opanowac sytuacji. No i nie mam broni, przez co czuje sie nieco niepewnie...

- Nekromanto! Tam pod sufitem jest zrodlo magii, ktora nas atakuje. Mozesz je rozproszyc? El, jesli tam jestes, mam nadzieje, ze wzielas miecz, ktory ci podarowalem! Przyda mi sie, poki nie znajde wlasnych...

Teren Raraica nie jest wlasciwym miejscem na walke z nim.

- Musimy sie stad wydostac!

Nadal jestem bez broni...

- Nekromanto, znam nam przerwano pytalem chyba o moja bron!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mimo bólu w barku posyłam mordercy dosyć obraźliwy gest, który kiedyś był bardzo popularny na ulicy. Po chwili mimowolnie krzywię się, gdy czuję przepływające przez moje ciało ciepło. Zdając sobie sprawę z czarodzieja wiszącego pod sufitem, przekradam się szybko między kolumnami w stronę krasnoluda, starając się przy tym wyciągnąć z plecaka miecz otrzymany od niego wcześniej. Bez słowa wręczam go krasoludowi, chroniąc się z powrotem za kolumną, gdy tylko słyszę wypowiadane cicho przez maga słowa. Napinam kuszę i staram się go znaleźć wzrokiem w ciemności.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powietrze zrobiło się bardzo ciężkie. Cóż, obecność kilku osób w tak małym pomieszczeniu nie jest zbyt przyjemna. Nagle zza kotary poleciały bełty. Jeden świsnął mi jakiś cal od lewego ucha. Spod materii wyszła elfka. Poczułem coś ciepłego spływającego po prawym boku. Szybko odskoczyłem, a mój mieczyk upadł z trzaskiem na ziemię. Zdążył przeciąć materię płaszcza i lekko rozciąć skórę. Co się dzieję? Wszyscy spojrzeli w górę. Ja także powiodłem wzrokiem w tamtą stronę. Pod sufitem coś było... Wyczuwałem to. Nagle zaczęło się powiększać. Skrzyło się jak jakiś diament... Nie zwracałem uwagi na nic innego. To... to było piękne...

Przyłożyłem sobie otwartą dłonią w policzek. Dość! Twoja chciwość cię wykończy! Elfka strzeliła w to "coś" z kuszy. Może trzeba zrobić to samo? Chociaż nie. Mam zbyt mało bełtów...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świeca powoli gasła. Za drewnianymi ramami okna widać było już gwiazdy, a księżyc w pełni oświecał pokój swoim tajemniczym blaskiem. Spojrzałam na stertę pergaminów na biurku i opanowałam ziewnięcie. Posegregowałam te notatki, które już przejrzałam i odłożyłam je do szuflady, ignorując bałagan na biurku. Zajmę się tym jutro.

W głowie wciąż rozbrzmiewały mi „Raraic”, „Malechior”, „orki”, „listy”, „pokój”… Znużona przeszłam do małej komnaty sypialnej i rzuciłam się na łóżko.

Mimo zmęczenia nie mogłam zasnąć. Wspominałam.

Robimy to dla Cesarstwa, Jego Wysokość na nas liczy. Jeśli nie obchodzi cię twój król, zrób to dla mnie.

Jestem czarodziejką! Zajmuje mnie magia, nie polityka! Wasze problemy mnie nie dotyczą, mogę równie dobrze uczyć się pod cesarzem, jak i barbarzyńskim królem orków!

Spojrzał wtedy na mnie smutno. W jego oczach nie było nawet wyrzutu, tylko ten smutek i… współczucie? Jeszcze bardziej mnie tym zirytował, ale jednocześnie nagle straciłam całą pewność siebie.

Wojna dotyka każdego. Prędzej czy później sama się o tym przekonasz. Szkoda tylko, że dopiero kiedy grupa odrażających istot zacznie palić twoje notatki, przewracać butelki z eliksirami, tłuc moździerze i retorty.Odwróciłam wzrok, skubiąc drogie koronki na rękawach sukni. Myślałam chwilę.

-Czego ode mnie chcecie?

To nie jest bezpieczne zadanie, wymaga delikatności, sprytu, dyskrecji… i przede wszystkim ostrożności. Nikt nie może dowiedzieć się o naszych zamiarach, gdyby tak się stało, ja, Isis i Aaila zostalibyśmy wyrzuceni z Rady, a spotkania to najważniejsze źródło informacji. Dlatego wybraliśmy ciebie.

Cesarz chce zawrzeć pokój z orkami, wysłał już odpowiednie pisma za pomocą tajnego posła. Śledziliśmy jego poczynania do ostatniego tygodnia, kiedy nagle zniknął z mapy iluzyjnej, od tamtego czasu nie mamy żadnych sygnałów. Na pewno wiesz, jaką trzeba mieć wiedzę i jak wielkie umiejętności, by zakłócić przekaz.

Pokiwałam głową.

-Nie jestem w stanie go znaleźć, jeśli tak potężnemu magowi zależy, aby się ukryć, ja nie potrafię…

Och, my jesteśmy prawie pewni, że wiemy, gdzie się znajduje- wreszcie się uśmiechnął- Potrzebujemy tylko kogoś, aby wysłać go w to miejsce. Czarodzieja, który odnalazłby naszego krasnoluda i zapewnił mu ochronę, dopilnował, by listy dotarły do adresata.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

-Do zakłócenia transmisji wysyłanej przez trzech Mistrzów Magii trzeba zdolności arcymistrzowskich! Nikt przy zdrowych zmysłach nie pchałby się do takiej akcji, szczególnie nowicjusz zaledwie dziesięć lat po studiach.

Cóż, jeśli miałby tak ogromny potencjał…Ale nie mogę cię do niczego zmusić, mogę najwyżej ponowić swoją prośbę. Zastanów się, proszę.

-Odpowiem ci za... powiedzmy, trzy dni. Nie mam żadnych powodów, żeby wam pomagać, nie obchodzi mnie wasz spisek przeciw arcymagom. Zastanowię się tylko i wyłącznie dlatego, że… zresztą wiesz dlaczego. Teraz wybacz, muszę wracać do pracy.

Do widzenia, Ijo.

Pamiętam to jego ciężkie spojrzenie, znowu poczułam się winna. Od kiedy zaczynam miewać skrupuły? Jeszcze trochę i skończę jak ci wszyscy bohaterscy idealiści, gnijący w lochach albo stratowani kopytami koni, kiedy rozpraszano ich rewolucje. Czas, w którym podjęłabym się takiego zadania w imię wyższych celów, dawno minął, wraz z buntem na Haumei. Teraz Hanyl chce powtórzyć historię, przecież jego działania to kolejny spisek… Mimo to, od dwóch dni przeglądałam raporty i informacje na temat tej sprawy, zaintrygowała mnie.

Wspomnienia o Haumei przywołały mi jego twarz. Wtuliłam się w poduszkę, uśmiechnęłam gorzko i zamknęłam oczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po opuszczeniu pracowni mym i łowcy oczom raz po raz ukazywali się rozmaici ludzie przemierzający ponure korytarze; służba, co mniejsi dostojnicy. Wszyscy, bez wyjątku podążali ku wolności:

- My udamy się w kierunku przeciwnym... - Rzekł z przekąsem mój towarzysz.

Tym oto sposobem trafiliśmy do zaiste imponującego, dwunastościennego pomieszczenia, wypełnionego regałami obfitującymi w zwoje, kabinetami, z sekretarzykiem przeciwległym do drzwi, oraz trzystopniowym wypiętrzeniem w części centralnej. Widziałem w życiu zaledwie dwie komnaty podobne do tej, zarówno pierwsza, jak i druga była siedzibą maga.

- Wrócę tu po Ciebie... - Rzucił człowiek.

Nigdy nie ufaj łowcy. To istota kierowana marnymi pobudkami miast głosem rozsądku. W momencie, w którym owa myśl przebiegła mą podświadomość, Azael zniknął w portalu otwartym przezeń w miejscu wspomnianego wcześniej wypiętrzenia w centrum sali. Zastanawiając się niewiele podążyłem za nim. Przejście owe zaprowadziło nas do ponurego pomieszczenia. Poczułem na sobie kilka par oczu. Nim zdążyłem zorientować się w sytuacji łowca podszedł do znanego mi nekromanty, zamienił zeń kilka słów, po czym zaatakował, jakoby bez przyczyny. Oszalał? Zdezorientowany nie mam pojęcia co czynić. W zaciekły pojedynek wtrącił się ork, którego widziałem wcześniej w lochach; ogłuszył mego dotychczasowego kompana. Oczom objawił mi się także zniewolony krasnolud, oraz kilka innych kojarzonych, bądź nie sylwetek. Mą skroń musnął bełt, wywołując niewielkie krwawienie. Wtenczas poczułem potężne źródło magii bijące nade mną. Inni skryli się za mnogimi w pomieszczeniu kolumnami, podobnie uczyniłem i ja. Teraz doskonale widzę już Raraica lewitującego pod sklepieniem. Niewielka istotka wystrzeliwuje w jego kierunku multum pocisków. Świetnie strzela. Może i miałaby szanse gdyby tylko... Moją myśl zagłusza refleksja: Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. W tej sytuacji jest nim mag. Chyba rozumiem już istotę sytuacji. Gdzieś tu był halfing, może mi się przydać...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wszyscy się zamknijcie! - syknąłem.

Błyskawicznie zacząłem tworzyć runę w powietrzu, trzęsącymi się ze wściekłości palcami zostawiałem płonące ogniem linie w powietrzu, które krzepły gdym je pisał. Nie zwracając najmniejszej uwagi na nikogo dotknąłem ukończonego zaklęcia. Fala energii sprawiła, że wszystko dookoła mnie zostało pchnięte, jakby do komnaty wpadł silny wiatr. Szaty obecnych zafalowały, włos się rozwiał. Chwilę potem - w kompletnej ciszy - usłyszałem krótkie szczęknięcia metalu o posadzkę.

Co mnie obchodzą teraz twoje przeklęte miecze, karle?!

- Nie masz większych zmartwień, krasnoludzie?

Przez chwilę nawiedziło mnie uczucie, by za pomocą magii wylewitować to chuchro wprost w Czarnoksiężnika. Przynajmniej do czegoś by się przydał... Postanowiłem powściągnąć emocje i skupić się na rzeczach ważniejszy. Na przykład na tym, jak ściągnąć maga na dół. Me palce rozpoczęły wędrówkę...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...