Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

Odstawiłem kufel na stół. Czas się zbierać. Za pół godziny egzekucja, a któż przegapiłby takie widowisko? Wstałem szybko, podszedłem do barmana, rzuciłem mu srebrną monetę

- Reszty nie trzeba - powiedziałem, po czym udałem się do mojego pokoju. Gdy dzrwi zatrzasnęły się za mną, sprawdziłem, czy kusza łatwo się dobywa, wyciągnąłem szylet i palcem sprawdziłem jego ostrość. Niech tylko ci głupi ludzie spróbują wpaść w szał zabijania nieludzi - łatwo skóry nie sprzedam. Wyszedłem z mojego pomieszczenia i szybko zszedłem na dół. Bywalcy karczmy rzucali na mnie nienawistne spojrzenia, jednak widok kuszy i mieczyka u boku studził ich zapały. Wyszedłem na zewnątrz, rzuciłem okiem w prawo, w lewo i skierowałem się w stronę rynku głównego miasta.

Po placu spacerowali w różne strony zakuci w stal paladyni, widziałem też kilku magów. Ludzi nie było jeszcze zbyt wielu: liczni kupcy oraz parunastu ich klientów. Wskoczyłem na "mój" stragan i usiadłem.

Piętnaście minut do egzekucji. Na rynek przybywa coraz więcej osób. Ae mojego celu jak na razie nie widać.

Dziesięć minut - zaczęło się jakieś poruszenie - od strony starej, drewnianej dzielnicy wypadło z krzykiem kilka osób. Podniosłem wzrok - nad dachami unosiły się kłęby dymu. Co się tam, do cholery, dzieje?

Przy wejściu do miejskiego więzienia zaczęło się poruszenie. Wyprowadzają skazańca...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Kiedy właśnie wszedłem na plac, usłyszałem głośne krzyki od strony slumsów. Szybko obróciłem wzrok i zobaczyłem wysokie na kilkadziesiąt metrów chmury dymu. Idealnie, teraz wszystko powinno pójść jak z płatka. Nie wiem kto to zrobił, ale bardzo ułatwił mi zadanie - pomyślałem. Biegiem puściłem się przez tłum, rozpychając kogo się dało i krzycząc:

- Hej ludzie! Spójrzcie tam! Chałupy się wam palą! Ludzie! Leć ta ratować swój dobytek! To na pewno zemsta Orków! - i tak wygłaszając te frazy kilkanaście razy doprowadziłem do rozprzestrzenienia się chaosu i paniki wśród gawiedzi znajdującej się na placu. Wszyscy zaczęli się przepychać, jedni w panice biegnąc ku swoim domom, inni próbując ugasić pożar, jeszcze inni starając się w ogólnym zamęcie szabrować.

Byłem już tuż tuż koło podestu. Może ze trzy metry. Mag Raraic pojawił się już, żeby dokonać egzekucji. Stał zdziwiony, ale niezbyt przejęty. Kilkunastu strażników otaczających miejsce kaźni, zostało albo zabranych razem z tłumem, albo wciąż przepychało się z przypadkowymi maruderami. Na samym podeście widziałem jeszcze czterech żołnierzy i ich dowódcę, ale obok niego stała postać ubrana w szaty o krwistej barwie, jej twarz zasłaniał kaptur - Czyżby kolejny mag?

Nie namyślając się długo rzuciłem worek z proszkiem od Goblina w miejsce gdzie stał Ork i strażnicy. Szybko kłęby dymu pokryły cały obszar i prawie nic nie było widać. To był właśnie znak dla mych towarzyszy, mam nadzieję że go zrozumieli. Strażnicy krztusili się, wpadali na siebie. Szybkim skokiem byłem już na podwyższeniu i ciosem łokcia uderzyłem jednego z wartowników, który wykonał pięknego fikołka i spadł na ziemię. Drugiego ciąłem swoim jataganem w twarz, po czym złapałem Półorka za frak i powiedziałem: - Nie obawiaj się przyjacielu, lepiej chodź szybko za mną jeśli ci życie miłe! - dym zaczął się już przerzedzać. Rzuciłem mu jeszcze włócznię poległego wartownika - w tych dość luźnych kajdanach powinien sobie poradzić. Tylko gdzie są El i Abbarin, sam sobie nie poradzę...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Można się tego było spodziewać... Spanikowany tłum porwał za sobą strażników jak fala powodzi, co - naturalnie - nie przeszkodziło napastnikom. Z pięciu krztuszących się i kaszlących ludzi zostało tylko trzech. Wtedy usłyszałem słowa zaklęcia, które w mig przegnało kłęby dymu, chwilę potem Raraic rzucał kolejne zaklęcie, jego głos rozbrzmiewał echem, a symbol runiczny pulsował rytmicznie purpurowym blaskiem. Nie ulegało wątpliwości, że był on potężnym czarodziejem. Gdy tylko konstrukcja została w odpowiedni sposób zakończona symbol przybrał wygląd chmury, która uniosła się w niebo. Rozległ się grzmot, nieboskłon rozbłysnął światłem błyskawic, a deszcz - początkowo drobny - zaczął spadać wielkimi, ciężkimi kroplami jakby nad miastem przesuwały się oberwane chmury. Zrozumiałem, że zaklęcie miało na celu ugaszenie pożaru, ale wciąż nie rozwiązywało kwestii jeńca. Kapitan i ja podbiegliśmy do Raraica, który uśmiechał się.

- Doskonale, wszystko idzie zgodnie z planem. Zupełnie tak jak oczekiwaliśmy...

- Ależ panie... - zaczął dowódca straży.

- Bramy zostały zamknięte, na ulicach pełno straży, któż zdoła się wymknąć? spytał mag.

- Wiedziałeś... - szepnąłem - Cały czas wiedziałeś, że przyjdą.

- Oczywiście, śmiertelnicy są tacy przewidywalni. A teraz w nasze ręce wpadnie nie tylko półork, ale również i jego towarzysze. Ruszajcie, macie jeszcze wiele do zrobienia. - Czarnoksiężnik obrócił się w stronę podpalonego domu mrucząc pod nosem: - To ciekawe... Nie sądziłem, że posuną się aż do tego - czarownik znowu zwrócił się twarzą w moim kierunku. - Obecni w mieście paladyni powinni pomóc wam w poszukiwaniach, im tak samo zależy na złapaniu zbiegów jak nam.

Raraic odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę wieży dumając głęboko nad czymś, ja wzruszyłem ramionami na widok pytającego spojrzenia kapitana. Zagadkowe uwagi maga były dla mnie równie niezrozumiałe co dla niego. Na razie miałem na głowie ważniejsze rzeczy niż zastanawianie się nad tym, co ten magik chciał powiedzieć. Kapitan natychmiast doprowadził swoich ludzi do porządku, po czym ruszyliśmy w pościg za umykającym zwierzem. Ulice rozmokły od ulewnego deszczu, a szata, którą nosiłem na sobie, zdążyła nasiąknąć wodą. Było zimno, mokro i ponuro, a widoczność mocno ograniczał gwałtowny deszcz. Zacząłem się zastanawiać dokąd to też mógł umknąć półork i jego kamraci? Jeśli bramy są zablokowane, a muszą pewnie wiedzieć, że miasto zostanie przeszukane dom po domu... Zacząłem myśleć o kanałach ściekowych, ale na razie brałem to pod uwagę jako ostateczną ewentualność rozważając wszystkie inne możliwe scenariusze. I Dlaczego ktoś chciałby ryzykować życiem dla tego zielonoskórego? W dodatku nie opuszczało mnie dziwne przeczucie, że przeoczyłem coś niezwykle istotnego....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ludzi na rynku przybywa. Potężny Raraic przybył już na moją egzekucję i tylko minuty dzielą mnie od pożegnania się z tym światem...

Wtem z głębi dzielnicy slumsów wyłaniają się kłęby niemalże czarnego dymu. Ktoś rozpaczliwe woła do ludzi, żeby ci ratowali swój dobytek. Tłum się rozrzedza. Tak wielu gapiów mieszka w najbiedniejszej dzielnicy. Tak wielu jest żądnych krwi...

Ktoś rzucił na podest worek, z którego to w niewiarygodny sposód wydostała się ogromna ilość dymu wprowadzając dezorientację wśród strażników. Wydaje się, że ten sam osobnik wyskoczył na podest i załatwił dwójkę wartowników. Podszedłszy do mnie powiedział: - Nie obawiaj się przyjacielu, lepiej chodź szybko za mną jeśli ci życie miłe! - po czym dał mi włócznię, a ja nie tracąc ani chwili czasu zeskoczyłem z podestu i począłem uciekać. Nie zwracałem uwagi, czy biegnie on za mną. Najpierw muszę uratować swoją skórę. Orczą skórę... Ów odważny człowiek - o ile rzeczywiście nim jest - nie jest mi znajomy. Widziałem go pierwszy raz w życiu. Dlaczego chciał mnie ratować? Kimże ja jestem, abym zasługiwał na dalsze życie?

Narzuciłem kaptur na głowę i w kajdanach z włócznią w rękach począłem biec w stronę płonącej dzielnicy. Tam będzie panował największy chaos i wśród licznego tłumu ciężko będzie mnie wypatrzeć. Nagle z nieba - jasnego do tej pory od promieni słonecznych - lunęła ogromna ulewa. Ciężkie i duże krople deszczu rozbijały się o zakurzone ulice tworząc coraz to większą warstwę błota, w której trudno było się poruszać. Zapewne magowie chcią zapanować nad rozprzestrzeniającym się pożarem, ale czy nie było to zaplanowane? Czy może to tylko zbieg okoliczności?

Mijając kolejną przecznicę tuż za rokiem jakiejś karczmy upadłem na ziemię powalony ciosem tak potężnym, jak uderzenie solidnego taranu. Trudno jest przechadzać się w głębokim błocie. Trudniej jest się zeń podnieść. Nie wspominając już o walce na śmierć i życie przy ograniczonej deszczem widoczności...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kirgon powiedzial mi o zblizajacej sie egzekucji. Maja zabic polorka... to prawie niemozliwe, aby byl to ten sam, ktorego juz raz spotkalismy... Z drugiej strony znajac moje szczescie, odkad tylko zaczela sie ostatnia misja... Z jakiegos powodu ork chce uratowac swego pobratymca. Nie obiecuje pomoc, nie mam ochoty znowu wpakowac sie w taka kabale, ale ide z nim na plac, moze sie przydam. Po drodze odbieram od krasnoludzkiego mistrza swoj miecz.

Juz na placu rozdzielilismy sie. Oczywiscie natychmiast rozpoznaje starego znajomego w roli skazanca. Takze mag, ktory przybyl dokonac egzekucji wydaje mi sie znajomy... 'Raraic', krzyczy tlum...

Bankiet na dole trwal w najlepsze. Mozni cesarstwa jedli, pili, rozmawiali, oklamywali sie wzajemnie, zaltwiali interesy. Nie byla to tradycyjna uczta, kiedy to wszyscy zra, chleja a potem spia na stolach. Ta impreza byla spokojna i dystyngowana. Cala sale obserwowalem z gory, przez ukryty wizjer, a jeden z osobistych doradcow cesarza komentowal to co dzialo sie ponizej.

- Zwroc uwage na to, kto towarzyszy Malechiorowi. To jeden z jego najzdolniejszych uczniow, Raraic. Zapamietaj te twarz, bo plotka niesie, ze zostanie on wkrotce wyslany na polnoc, do ktoregos z panstw lennych. Nikt nie wie po co, ale mozna sie spodziewac, ze ma to zwiazek z sercem mroku...

Malechior byl jednym z arcymagow, przywodcow rady. I najglosniej krzyczal, ze z ciemnoscia, ktora narodzila sie daleko poza granicami cesarstwa, rada poradzi sobie bez problemu. On takze byl najgoretszym przeciwnikiem ukladu z orkami zyjacymi poza Krancowymi Szczytami. Co stawialo go na pierwszym miejscu w rankingu aktualnych wrogow Stowarzyszenia. A skoro wysyla Raraica na polnoc... Ten kto ruszy z poslannictwem do orkow moze miec bardzo trudne zadanie. Ciekawe kogo wybiora...

Tamten bankiet mial miejsce dawno temu. Raraic odjechal wtedy, a po miesiacu wrocil. Teraz najwyrazniej znowu przybyl na polnoc. I nie sam. Jego mistrz jest w koncu specjalista od iluzji... Jesli ci iluzoryczni wojownicy zostali sprowadzeni przez niego, to mam klopoty. Duze klopoty. I naprawde musze natychmiast przekroczyc gory.

Tymczasem nadszedl czas, aby sie rozdzielic.

- Nie wiem dokladnie co on wymyslil, ale w razie czego oslaniaj go - mowie do El, po czym zajmuje swoje stanowisko. Potem wszystko potoczylo sie w szalenczym tempie. Dym, walka na podescie, zaklecie wiatru, potem deszczu. Tlum zepchnal mnie w tyl, przez co nie moglem pomoc Kirgonowi. Oby El lepiej wykonala swoja prace. Zreszta wszystko idzie dziwnie latwo. Za latwo... Dostrzegam Polorka uciekajacego w dol uliczki i uznalem, ze jemu bardziej przyda sie teraz moje wsparcie. Slusznie, bo po przebiegnieciu kilku przecznic nagle zostal zbity z nog po uderzeniu plazem miecza. Miecza paladyna trzeba dodac. Nie jestem pewien, czy w normalnych warunkach odwazylbym sie zaatakowac, ale teraz, w sliskim blocie, mam przewage nad odzianym w ciezka zbroje rycerzem. Obnazam oba ostrza i atakuje...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystko poszło gładko, zadziwiająco gładko... Na pewno to podstęp tego czarodzieja, ale na razie musimy zwiewać co sił. Półork wyprzedza mnie o kilka metrów, nagle pada ogłuszony ciosem paladyna. Widzę Abbarina, który zamierza atakować, chcę mu pomóc kiedy widzę kilku wartowników zbliżających się w moją stronę. Jeden z nich wyglądający na dowódcę mówi: - Umrzesz śmieciu! Należy wyplenić takich jak ty z tego świata tak jak plewy od ziarna! - po czym wydaje rozkaz swoim podwładnym do ataku. Paruję uderzenia, jestem szybszy, ale nie mogę wyprowadzić kontrataku. Żeby ubył chociaż jeden przeciwnik... Bardzo przydałaby się El i jej kusza...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dawno nie walczyłem. A walka jest podstawą do przetrwania. Zaniechanie utrzymywania tej umiejętności na wysokim poziomie nie pozwala radzić sobie w najgorętszych momentach. Moja krew w żyłach niemal eksploduje pod wpływem adrenaliny, a serce podchodzi mi do gardła. Turlam się w lewą stronę, aby jak najszybciej uniknąć mozliwego ataku napastnika. Ostrożnie wstaję, żeby po raz kolejny nie upaść w błocie i natychmiast odskakuję do tyłu. Teraz widzę swojego przeciwnika. To paladyn. Rosły mężczyzna w błyszczącej w strugach deszczu zbroi. Swoim mieczem próbował mnie przepołowić, ale w porę uniknąłem uderzenia. Podnoszę się po raz kolejny. Paladyn przyjmuje bojową pozycję i czeka na mój ruch. Na pewno wie po kajdanach na nadgarstkach, że to ja jestem tym skazańcem, ale pomimo tego nie lekceważy mnie. Słyszał dobrze niesłuszne zarzuty, które wymyślił sobie herold, ale lud idzie za nim i nikt nie śmie nawet podejrzewać, że owe zarzuty mijają się z prawdą.

Spanikowani ludzie uciekają omijając nas. Zostaliśmy tylko my dwaj. Paladyn robi krok w lewo. Odpowiadam takim samym ruchem, następnie napastnik powraca do swojej poprzedniej pozycji. Niezdecydowanie? Brak doświadczenia? Niemożliwe... Czyżby mój przeciwnik obawiał się o trwałość swej zbroi, gdyż ta może pęknąć pod wpływem uderzenia zdobycznej włóczni?

Celuję na odległość włócznią między hełmem, a zbroją paladyna. Jedynie miejsce, gdzie mam szansę ugodzić wroga, jednak z decydującym atakiem czekam na to, jak zareaguje przeciwnik...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Jak to zamkniete?- Spytal Tasis, siedzac na kozie wozu z piwem. Ja z Terensisem siedzielismy troche z tylu, zaraz za nami byly dwa rzedy wielkich beczek z piwem, w sumie 10 sztuk. Woz byl okryty.

-Mam rozkaz aby nikogo nie wpuszcac do miasta! Bramy sa zamkniete! Przyjedzcie jutro! -Kapitan sprawial wrazenie jakby ta wymawiana formulka byla wszystkim co umial powiedziec.

Stalismy przed wschodnia brama. Nie dalo sie ukryc, ze byla zamknieta. Ktos z rady miasta kazal zamknac caly grod, podobno kogos szukali.

Wrota byly wielkie, wysokie i masywne. Drewno okute w zelazo, na te chwile solidnie zaryglowane od zewnatrz. Po tej stronie bramy byl kapitan i jego 12 osobowy oddzial, sami sluzbisci, wyraznie narzekali na brak zajecia.

-Alez drogi kapitanie, mamy piwo pierwszej klasy, specjalnie na ksiazecy stol. Do jutra moze sie zmarnowac... -Tasis starał sie przekonac kapitana. Plan byl bardzo prosty. Po tym jak ta "elfka" nas zostawila na zewnatrz poprzysieglem dwie rzeczy. Najpierw dostac sie do srodka grodu, a potem znalesc ja i zabic. W miedzy czasie znajde tego nekromante i paladyna. Na trakcie prowadzacym do miasta napadlismy na kupca piwa i kliku innych ludzi, wszystkich zabilismy. Przejelismy woz a mnie, Tasisa i Terensisa okrylem iluzja "milych kupcow".

-Mam rozkaz aby nikogo nie wpuszczac do miasta! Bramy sa zamkniete! Przyjedzcie jutro! -Kapitan przerwal Tasisowi, ktory wygladal teraz jak 120 kilogramowy krasnoludzki kupiec.

-To mozemy chociaz poczekac do jutra tutaj, pod brama? -Szybko wtracilem, kapitan sie ocknal.

-Nikt nic nie wspominal o... -wolno kontynuowal kapitan.

-W takim razie umowa stoi! -Zeskoczylem z wozu uradowany. Wygladalem jak srednio zamozny kupiec rasy elfow. -Wy nam pozwolicie zostac tu do jutra a my podarujemy wam w zamian beczke wybornego piwa! -Kapitan starał sobie przypomniec kiedy dokladnie dobil takiego targu, ale zrezygnowal. Wizja wielkiej beczki zlocistego trunku przeslonila mu umysl. W sumie nikt nie zabranial stawania wozow pod sama brama, zwlaszcza, ze ruch byl zamkniety. Kapitan nie nalezal do ludzi poblogoslawionych inteligencja.

-Pomozcie mi tylko zdjac te beczki z wozu. -zaproponowalem. Tasis i Ternsis zeszli juz z wozu, ale to ludzie kapitana pomagali mi zdejmowac beczki. Beczulki byly naprawde duze, co tylko dodatkowo uradowalo zolnierzy. Do tego stopnia, ze zaden nie smial spytac, czemu sciagaja z wozu wszystkich dziesiec beczek. Terensis wydawal polecenia gdzie maja ukladac kolejne beczki. Cztery beczki zostaly postawione pod sama brama, po dwie beczki po obydwu stronach drogi, jedna zostala na wozie a wokol dziesiatej beczki zgromadzilo sie 9 chlopa, pozostalych 4 ciagle pilnowalo bramy, nie byli z tego zadowoleni. Terensis i ja stanelismy za plecami uradowanych zolnierzy. Tasis podszedl do zolnierzy pod brama i zaczal jakas mila konwersacje.

Kapitan przy pomocy swojego miecza, wsrod wiwatow zolnierzy, otworzyl wieko beczki i z rozpedu zamoczyl ryja...

Zabawna jest mina ludzi, ktorzy zdali sobie sprawe, ze wpadli w polapke i ze za 2 sekundy zgina. Tak szybko jak kapitan zamoczyl swoj pysk w trunku tak szybko zostal odrzucony od beczki, twarz mial wygryziona do kosci, byl juz martwy. W momecie, kiedy wszyscy zolnierze, jak jeden maz, na niego spojrzeli trzech kolejnych sluzbistow bylo juz martwych przebitych naszym orezem. Beczki zaczely pekac. Z dziesiatej beczki wylonil sie wczesniejszy wlasciciel wozu, byl zombim. Chwycil najblizej stojacego zolnierza i szybkim ruchem wciagnal go za soba do beczki, tak, ze wystawaly tylko szamoczace sie nogi. Zostalo zywych 7 zolnierzy. Co sekunde kolejnych trzech zaskoczonych padało. Tasis przy bramie scial kosa dwoch, czwartym zajely sie zombi konsumujac go zywcem. Przy wozie ja z Terensisem zamienilismy sie w rzeznickie machiny, dwom udalo sie wymknac ale zostali szybko otoczeni przez inne zombie i spotkal ich los towarzyszy. W kazdej beczce kryl sie jeden zombie.

Kolejna zabawna rzecz. Zapewne blogoslawienstwo samego Jej Majestatu. Za murami slyszalem krzyki paniki, czulem dym, miasto plonelo. Wsrod takiego chaosu nikt nie uslyszal krzykow konajacych 13 osob, i dobrze...

-A teraz... -Z entuzjazmem zawolalem, kiedy zombie zdejmowaly ostatni skobel z bramy. -zombiaki pierwsze! -I gestem nakazalem otworzenie wrot. W srodku zgromadzil sie tlum ludzi, ktorzy koniecznie chcieli opuscic mury miasta. Chcieli do czasu...

Sa obszary ludzkiego mozgu, ktore mowia, ze widok tuzina zombiakow w otoczeniu zmasakrowanego oddzialu strazy miejskiej, nakazuja uciekac jak najszybciej, byle dalej. te obszary teraz zadzialal z zdwojona sila. Bardzo szybko sie przezedzilo pod sama brama, zombie ruszyly do szturmu gryzac, drapiac, zabijajac. W ogolnym chaosie nikt nie zwrocil uwagi na trzech niepozornych kupcow, ktorzy nie niepokojeni przez ozywiencow wslizgneli sie do miasta i znikneli w ktorejs z bocznych uliczek...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój kierunek ucieczki szybko okazał się trafny... wyglądało na to, że ktoś tam na górze nademną czuwa i sprowadził pożar do slumsów, bym mógł im zniknąć wsród płomieni... Tak... tylko trzeba się najpierw dostać tam...

Biegłem najszybciej jak mogłem... po drodze odpychałem ludzi, którzy spóźniali się na egzekucje, lub zwyczajnie się tam nie wybierali... jednak Paladyn i strażnicy wciąż byli za mną... jak na złość wielka chmura przysłoniła niebo i chwile potem grube krople deszczu zaczeły siec mnie po twarzy... Ktokolwiek w niebie nademną czuwa najwyraźniej postanowił się zdrzemnąć...

Bieg stawał się coraz trudniejszy... woda szybko pokrywałą wgłębienia w nierównej drodze i łatwo było o złe stąpnięcie o ziemie co zazwyczaj końćzy się upadkiem... ponadto szybko zaczęło się robić błoto, co też nie ułatwiało ucieczki....

Bięgnąc uliczkami dostrzegłem przydrożny stragan... postanowiłem więc zaryzykować. Na chwile przystanołem w miejscu i wywróciłem na drogę stragan, poczym ruszyłem dalej. Plan częściowo się udał... paladyn stracił trochę czasu na przejście przez zawaloną drogę, jeden strażnik przeskoczył, a drugi potknął się... miałem go zgłowy, ale patrząc w tył nie widziałem jak uciekam i szybko wbiegałem w coraz węsze uliczki dogasających budynków, które nie zdążyły spłonąć do końca, w końcu wpadłem w ślepą uliczkę... co gorsza zawsze preferowałem atak z zaskoczenia, niż otwartą walkę... stałem po kostki w błocie, byłem cały mokry a deszcz jeszcze ograniczał pole widzenia... widziałem przed sobą tylko strażnika i paladyyna zbliżajacych się do mnie ze swymi mieczami...

Jeśli mój anioł stróż się zdrzemnął, to chyba najwyższy czas, by sie w końcu obudził...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobylem broni i rzucilem sie na swietego wojownika... tylko po to by zostac prawie stratowanym przez fale uciekajacych ludzi. Uratowaly mnie tylko obnazone miecze, tlum rozdzielil sie tuz przede mna na dwa strumienie. Kiedy wreszcie wszyscy ludzie mnie mineli zobaczylem, ze pojedynek juz trwa. Paladyn prawie sie nie ruszal, nie chcac ryzykowac potkniecia, robil tylko niewielkie kroki i wyraznie czekal co zrobi jego przeciwnik. Polork machnal wlocznia, ale cios zostal latwo sparowany. Co dziwne, swiety wojownik nie poszedl za ciosem, nie wykorzystal momentu, gdy moj znajomy na chwile byl bezbronny. Albo byl bardzo mlody, niedoswiadczony i nie w pelni wyszkolony... albo wrecz przeciwnie. Chcial wziasc polorka zywcem i czekal na wlasciwy moment, aby wytracic mu bron z rak. Nie ma sensu atakowac z szarzy, podchodze powoli. Paladyn nie zaryzykuje walki z dwoma przeciwnikami, tak ich szkola. Bedzie wolal zabic, lub ciezko zranic latwiejszy cel. Musze wiec dobrze to rozegrac.

- Hej, ty tam... Paladynie! - Krzycze. - Znam prawa zadzace twoim zakonem.

- Doprawdy? A kimze ty jestes?

- Moje imie jest niewazne, jestem jednak przyjacielem tego polorka i twierdze, ze zostal falszywie oskarzony - to mogl stwierdzic nawet bardziej inteligetny kon po uslyszeniu przemowy herolda...

- I co zamierzasz z tym zrobic, gnomie?

Usmiecham sie lekko.

- Zgodnie z prawami twojego zakonu jesli wyzwe cie na pojedynek w obliczu bogow i Wielkiej Potrojnej, bedziesz musial go przyjac. Wyzywam cie wiec na Sad Bozy - usmiecham sie szezej. - I wiedz, ze jestem krasnoludem, a nasza rasa uznaje takie pomylki za zniewage.

Jasne, to szalenstwo. Powinnismy zwiewac i to szybko. Zanim Raraic zechce sie tu pofatygowac i upiec mi tylek. Jasne, ze nawet jesli wygram, nikt nie uzna wyniku za prawomocny. Zreszta nie slyszalem jeszcze, zeby ktokolwiek kierowal sie kiedykolwiek wynikami Sadu Bozego. Ale... No wlasnie. Jakas czesc mej natury pragnela walki z najlepszymi przeciwnikami. Dlatego gdy paladyn lekko skinal glowa i odwrocil sie do mnie, wciaz majac jednak na oku polorka, poczulem cos bliskiego euforii.

- Nie wtracaj sie, i nawet nie zblizaj - rzucam w kierunku skazanca.

A potem... zaczal sie pojedynek. Migniecia stali, jek metalu udezajacego o metal. Dwa ostrza wirujace w szalonym tancu i oszczedne ruchy jednego, duzo wiekszego. Bryzgi blota. A potem dolny krzyz, dwa skrzyzowane ostrza skierowane w dol i blokujace miecz przeciwnika. Szybkie pchniecie miedzy blachy. Krew. Koniec walki. Serce wali jak szalone, adrenalina wciaz napedza do dzialania. Rozgladam sie poszukujac zagrozen i przyjaciol. Trzeba uciekac. Ale polork jest zbyt wolny w tych kajdanach. Spogladam na miecz paladyna. Dobry, krasnoludzki wyrob. Probuje go podniesc, ale jest zbyt duzy i zbyt ciezki, bym mogl wykonac zamach, ktory zniszczylby peta...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szybkim ruchem ręki staram się wyprowadzić celny cios. Paladyn jednak w porę zdążył zblokować atak, ale nie zdecydował się na kontrę, być może chcąc dać mi jakieś sznase? Ale czy ma on na to czas, kiedy wokół szaleje panika? Przecież święty rycerz poradziłby sobie i z dwoma takimi jak ja. Na co więc czeka? Próbuje mnie rozbroić w uniemożliwić dalszą ucieczkę? Przeciwnicy zawsze byli nieobliczalni, tak jest i teraz.

- Hej, ty tam... Paladynie! - Słyszę znajomy głos. Odwracam się w stronę, skąd pada. Taak, to ten krasnolud, który potrafi władać mieczem. Myślałem, że już nigdy go nie zobaczę, ale świat jest zbyt mały. Czy to tylko przypadek? - Znam prawa rządzące twoim zakonem - Krasnolud woła do mojego przeciwnika.

- Doprawdy? A kimże ty jestes?

- Moje imię jest nieważne, jestem jednak przyjacielem tego półorka i twierdzę, że został fałszywie oskarżony.

- I co zamierzasz z tym zrobić, gnomie?

- Zgodnie z prawami twojego zakonu jeśli wyzwę cię na pojedynek w obliczu bogów i Wielkiej Potrójnej, bedziesz musial go przyjac. Wyzywam cię więc na Sąd Boży. I wiedz, że jestem krasnoludem, a nasza rasa uznaje takie pomyłki za zniewagę.

Dlaczego. Dlaczego ktoś staje w obronie kogoś takiego jak ja? Jestem skazany na potępienie, ale SAM muszę walczyć z moim przeznaczeniem...

- Nie wtrącaj się, i nawet nie zbliżaj - Krasnolud wyjade się być pewny siebie, jednak trzymam wciąż włócznię w pogotowiu.

W dosłownie sekudny później byłem świadkiem pasjonującego pojedynku. Krasnoludowie może i są niewielkiej postury, ale w niczym nie ustępują zwinności ludziom. Szybkie pchnięcie otworzyło fontannę krwi, która pomieszana z deszczem i błotem stworzyła jasnoczerwoną kałużę krwi, w której paladyn wydał ostatnie tchnienie.

Mój stary przyjaciel spogląda na paladyńskie ostrze i następnie próbuje go podnieść, ale to chyba nie na jego siły.

- Uciekajmy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpieram uderzenia włóczni i mieczy strażników. Kątem oka dostrzegam jak krasnolud krzyczy coś do paladyna. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć co to było, ale najwyraźniej go to zainteresowało. Zaciekawienia paladynem omal nie przypłaciłem życiem, kiedy jeden ze sługusów Raraica zaatakował mnie z furią. Prosty unik. Chwyt. Wykorzystuję siłę przeciwnika przeciw niemu. Proste. Szybkie. Skuteczne.

Siepacz z rozpędem wpadł na dwóch swoich kamratów, po czym ja dobiłem czwartego pewnym cięciem w brzuch. W tym czasie paladyn leżał już martwy w kałuży krwi, a moi towarzysze pierzchali byle dalej stąd.

No tak! To ja tu się zadręczam, wszystko organizuję, a te kmiotki nawet na mnie nie zaczekają... eh... Kto ich tam wie?

Szybko doganiam uciekinierów i krzyczę do krasnoluda, żeby usłyszał w tumulcie: - Nie wiem gdzie jest El. Jak dotąd się nie pojawiła, ale sądzę, że doskonale poradzi sobie w tej sytuacji... Proponuję udać się do mojego starego znajomego i to przeczekać, potem zastanowimy się co dalej...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Biegnę z Krasnoludem w stronę płonącej dzielnicy. Dogania nas też znajomy osobnik - to ten sam, który zaatakował strażników i pozwolił mi uciec.

- Nie wiem gdzie jest El. Jak dotąd się nie pojawiła, ale sądzę, że doskonale poradzi sobie w tej sytuacji... Proponuję udać się do mojego starego znajomego i to przeczekać, potem zastanowimy się co dalej...

- Nie ma na to czasu. I tak będą przeszukiwać wszystkie domy, zakamarek po zakamarku. Nie wiem, skąd wzięliście się w tym mieście, ale nie sądzę, żeby przez główną bramę. Jest w murach jakieś tajne przejście?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Kirgon, ten miecz poradzi sobie z lancuchami - pokazuje orkowi miecz paladyna, ktory wlasnie tylko po to pociagnalem kawalek ze soba. Wpadlismy w jakis zaulek i zilonoskory poradzil sobie szybko z okowami w czasie gdy ja stalem na strazy. Na szczescie przez chwile nikt nas nie niepokoil.

- Obawiam sie polorku, ze jednak przeszlismy przez brame. to znaczy, niektorzy... jest tajne przejscie, ale ja nie potrafie go otworzyc, a jedyna osoba, ktora potrafila jest juz daleko stad.

Rozwazam rozne mozliwosci.

- Mysle, ze zdazyli juz zamknac bramy, wiec tak sie nie wydostaniemy. Murami sie nie przebijemy, tajnego przejscia nie otworzymy, chyba ze El znalazlaby jakies inne... Ten goblin jest alchemikiem, jesli zna sie troche na iluzji, to bedzie mogl nas ukryc.

Gorzej jesli Raraic zdecyduje sie zaprzegnac magie do poszukiwan. Proste iluzje nie ochronia nas przed zakleciami.

- Na cienie w najglebszej sztolni, Kirgon, powiedz mi jakim cudem ja sie w to wpakowalem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Życie po życiu. Miałem już umrzeć, ale darowano mi to. Teraz rozpoczynam nowy rozdział, ale rozpoczął się on straszliwie ciężko. Z drugiej strony jednak - nie mam nic do stracenia.

Deszcz ciągle siecze z nieba. Ogromne krople spadają na mój kaptur, a całe ubrane przemoczone jest do suchej nitki. Stoimi w jakimś zaułku po kostki w błocie, myśląc, co dalej.

- El? To ta mała elfka? Nie mamy czasu na szukanie ukrytego przejścia w murach. Możemy jednak spróbować przebić się przez nie, ale co potem? Skakać z kilku metrów na ubitą glebę? Jest ona przesiąknięta wodą, ale raczej nie mamy wyjścia. Decyzja należy jednak do was. Ja jestem gotów na wszystko, nawet na zaryzykowanie spróbowania ukrycia się u tego goblina. Musimy działać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-POMOCY!!- Krzyk mlodej i bardzo atrakcyjnej kobiety wzbil sie w powietrze docierajac do uszu paladyna i straznika. Z za rogu wybiegła niewiasta, sekunde jej zajelo dotarcie do paladyna i skrycie sie za jego plecami. Jej sladem podazaly dwa ghule. Truposze poruszaly sie zadziwiajaco szybko jak na swoj gatunek, nie czas jednak byl na rozmyslania natury logicznej.

Paladyn nie czekal na ruch przeciwnika i pierwszy zaatakowal odpychajac dziewczyne w kierunku straznika, ten ja obijal i rowniez uniosl miecz do walki. Tyle paladyn ją widzial...

Miecz swietego wojownika pieknym ciosem przecial zombiaka, ktory stal najblizej. Znaczy, przecial by, gdyby ten ozywieniec istnial naprawde. Ku zdziwieniu paladyna ghull po ciosie poprostu rozplynal sie w powietrzu. Pchniecie wymiezone w drugiego mialo podobny efekt. Po przeciwnikach nie bylo sladu... Zdazyl sie odwrocic nim niewiasta szybko go objela obdazajac go goracym pocalunkiem. Minela sekunda nim zogniskowal wzrok na tym co sie dzialo za plecami pieknej kobiety. Straznik wygladajacy teraz jak tysiacletnia wyschnieta mumia wlasnie sie osuwal na ziemie na ktorej rozpadl sie na kwalki. Kobieta nie przerywala pocalunku, gdy... gdy... gdy iluzja sie rozproszyla. Teraz calowal go Drow. Zapragnal go oddtracic, ale dwie pary bardzo silnych ramion skutecznie go unieruchomily! Zaczal czuc, jak traci sily, jak traci moc, jak traci cale swoje zycie! Ten Drow wysysał wszystko czym byl...

Skora paladyna pobladla by zaraz potem zaczac sie marszczyc i usychac. Oczy wybladly cofajac sie gleboko w glab oczodolu. Opor swietego wojownika slabl z kazda chwila az sie skonczyl. Teraz bezwladne cialo przed osunieciem powstryzmywal tylko zelazny uscisk Dougana, ktory rozkoszowal sie kazda wyssana uncja zycia. To bylo takie... rozkoszne. Dougan lubil ten smak, chodz zadko mial sposobnosc go probowac. Smak Życia!

Calkowicie wyssane zwloki, przypominajace teraz pognieciona kartke papieru, zostaly cisniete na sciane. Doslownie rozpadly sie rozzsypujac czesci pancerza po calym zaulku. To co zostalo po Wyssaniu Życia nie mozna bylo nawet nazwac zwlokami. Dopiero teraz Dougan zauwazyl, ze w zaulku jest jeszcze jedna osoba. Byl to czlowiek, z wygladu łowca, nie byl to typ osilka. Widac, ze to jego scigal ten paladyn z straznikiem. Zabicie go bylo by wprawdzie najrozsadniejszym rozwiazaniem, ale z drugiej strony mogl sie okazac przydatny...

-Witaj... łowco -zaryzykowal profesje Dougan i szarmancko skinal glowa na powitanie.- Wygladasz na osobe, ktora moze okazac sie przydatna. Mianowicie poszukuje pewnej elfki, ktorej... ktora jest mi winna pieniadze. Bede wdzieczny -Tutaj teatralnie pobrzeczal mieszkiem wypelnionym pieniedzmi.- za udzielona pomoc. Oczywiscie mozesz odmowic, ale wtedy, niestety, nie bedziesz mi juz potrzebny, zupelnie jak tamci... -tutaj Drow skinal glowa na to co zostalo z paladyna i straznika.

-A propos, zwą mnie Douganem a jak Ciebie mam nazywac? -Drow stal w sposob uniemozliwiajacy ucieczke. Pozostale dwa mroczne elfy rozproszyly sie wygladajac zagrozenia z ulicy. Raz na jakis czas jeden czy drugi smignal na granicy widzialnosci i tyle bylo pomocnikow Dougana widac...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ze spokojem udało mi się obejść plac, rozpoznać sytuację, zrozumieć, co się dzieje - bardzo mnie to zaskoczyło, bo chyba zawsze tam gdzie pojawia się krasnolud z resztą, miasta i ich mieszkańcy giną - to już drugi raz, ale tym razem oni są nieświadomi tego, co się naprawdę tu dzieje. Wiedząc o tym, znacznie bardziej rozśmieszyło mnie to, że zabijają paladyna, nie zostawiając sił na prawdziwe niebezpieczeństwo...

Na podeście od egzekucji zauważyłam jakiegoś maga. To pewnie ten, którego wszyscy się tutaj boją... Mam ochotę śmiać się jeszcze bardziej, widząc jego sposób chodzenia i ubiór - sprawia wrażenie typowego pałacowego fircyka. Wiedząc, że po ugaszeniu pożaru będziemy jego następnym celem, podnoszę kuszę i ustawiam się w odpowiedniej pozycji, ciesząc się z chaosu dookoła mnie. Celuję mu w ręce, wiedząc, że nawet magowie nie są tak naiwni, żeby pozostawiać bez ochrony swoje plecy i szyję. Celuję w niego i strzelam - i w tym momencie potrącona zostaję przez jakąś przebiegającą osobę - nie mam nawet czasu spojrzeć, czy bełt trafił, czy nie - od razu uciekam, chowając kuszę i trzymając rękę na jednym z noży, biegnę w stronę reszty, a gdy zauważam ich, chowam się w zaułku i przysłuchuję ich romowie. Gdy półork kończy mówić, wychodzę z cienia i odzywam się:

"Brama otwarta" - a gdy widzę nadzieję w ich oczach, dodaję:

"Trupy otworzyły..."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

El jak zwykle wyroasla jak spod ziemi, z niezbyt radosnymi informacjami...

- Trupy? Jakie znowu trupy? Skad sie tu... - urwalem nagle. El tylko wzruszyla ramionami.

Czlowiek, ktorego przelotnie widzialem na targu. Zwrocilem na niego uwage tylko dlatego, ze stal kolo kapitana strazy. Twarz mial ukryta pod kapturem, ale z mojego poziomu byla widoczna. Wczesniej nie skojarzylem jej, teraz jednak w polaczeniu z trupami... Nie, niemozliwe. To by bylo za duzo przypadkow jak na jeden dzien. Takie rzeczy zdazaja sie tylko w opowiadanich marnych bardow. Juz ten polork wyczerpal zapas niespodzianek na najblizszy miesiac.

- Nie mozemy dzialac pochopnie. Byc moze wydaje wam sie, ze w tym zamieszaniu latwiej bedzie uciec, ale nie liczylbym na to. Nikt nie przepusci nas przez brame. Lepiej przeczekac to w spokoju, niz ladowac sie w walke z ozywiencami. Zwlaszcza ze zwykla bron nie zawsze na nich skutkuje, magicznej nie mamy, a jedyna osoba w tej druzynie ktora wiedziala cokolwiek o czarach gdzies sie zmyla...

Reszta przytaknela. Do pracowni goblina bylo niedaleko, udalo nam sie przejsc niezauwazenie. Ten bez zbednych pytan ukryl nas w malym pomieszczeniu pod podloga magazynu. Chroniace je zaklecie uratuje nas, jesli straznicy zaczna przeszukiwac dom po domu, gorzej jesli Raraic uzyje magii aby nas odnalezc. Przez jakis czas jednak bedzie mial co innego do roboty.

- Nie ma sensu uciekac noca. Tego wlasnie beda sie spodziewac i zastawia na nas pulapke. Lepiej sprobowac wymknac sie jutro rano, ukryc wsrod tlumu. Jesli te trupy zrobia dosc zamieszania, jutro masa ludzi bedzie chciala natychmiast uciekac z miasta. Kupcy, ktorzy dopiero przybeda nic nie wiedzac, beda chcieli sie dostac do srodka. To zrobi duzo zamieszania, zwlaszcza jesli straznicy zaczna "opanowywac sytuacje". Najbardziej na reke bylyby jakies zamieszki, ale mamy za malo czasu aby cos takiego zorganizowac. Chyba ze twoj kumpel Kirgonie ma tu dobrych znajomych. Musimy wymyslic cos innego...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pożar... Niebo nad miastem spowił dym... Szybko spojrzałem w stronę szafotu, na który wskoczył jakiś dziwny osobnik. Rzucił coś pod nogi. Szafotu nie było widać spoza kłębów dymu. Nagle z dymu wyskoczyli dziwny osobnik i skazaniec. Pobiegli w stronę biednej dzielnicy. Chmura nad szafotem zaczęła się rozwiewać. Wyłonił się z niej mag. Toż to Rairac - jeden z najlepszych uczniów arcymaga. Czyżby magowie chcieli się zabezpieczyć i zlecić to zadanie kilku osobom? Rairac uniósł ręce w górę i wyskandował zaklęcie. Niebo zasnuły chmury i po krótkiej chwili zaczął padać deszcz. Zeskoczyłem na ziemię i skierowałem się w stronę biednej dzielnicy. Według moich informacji ten osobnik lubi pakować się w różnego rodzaju tarapaty... I musi być dzisiaj w mieście... Magowie się nie mylą. Musiałem uważać, bo po placu biegało w różne strony wielu ludzi. Łatwo było wpaść na kogoś, albo zostać zadeptanym. Udało się. Spojrzałem w uliczkę, nie było na niej żywego ducha. Prawie... W jej połowie stał on. Nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu. Jakby nigdy nic rozmawiał z skazańcem i jego oswobodzicielem.

Uderzenie w głowę... Ciemność...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy już myślałem, że to mój koniec, do zaułka wbiegła młoda kobieta uciekająca przed Ghoulami. Jednak wbrew wszelkiej logice nie uciekłem... czemu? Sam nie wiem... może strach mnie sparaliżował, albo przeczuwałem, że to wszystko samo się skończy po mojej myśli...

to co zobaczyłem potem było upiorne... kiedy Paladyn ruszył do walki z Ghoulami dziewczyna przyssała się do strażika, a ten zaczął się starzeć na mych czach... kilka chwil potem już się osunął na ziemię i obrócił się w proch... chwile potem kobieta to samo zrobiła z paladynem. Co gorsza po chwili okazało się, że to był Drow, który rzucił na siebie iluzję...

TO jest mój Anioł Stróż? To chyba został dobierany dla mnie na zasadzie przeciwieństwa...

Kiedy Drow mnie zauważył, ogarnęła mnie już panika. A co jeśli on tylko przypadkiem się tu napatoczył i wykorzystuje zamieszanie, by pozabijać jak najwięcej ludzi? Jednak zwrócił się do mnie nadzwyczaj łagodnie.

- Witaj... łowco. Wygladasz na osobe, ktora moze okazac sie przydatna. Mianowicie poszukuje pewnej elfki, ktorej... ktora jest mi winna pieniadze. Bede wdzieczny - tutaj pobrzęczał mieszkiem z pieniędzmi - za udzielona pomoc. Oczywiscie mozesz odmowic, ale wtedy, niestety, nie bedziesz mi juz potrzebny, zupelnie jak tamci... - tutaj wskazał na szczątki paladyna i strażnika - A propos, zwą mnie Douganem a jak Ciebie mam nazywac?

No dobra... uspokój się, wiesz, ze on chce byś kogoś wytropił dla tego drowa... spokojnie, weś głęboki wdech

- Alton... mów mi po prostu Alton... a co do tej elfki... zapewne się nie zdziwisz, bo oczywiście pomogę ci... tak... daj mi tylko chwilkę na odetchnięcie, przed chwilą uciekałem przez pół miasta...

Spokojnie... uciekniesz mu przy pierwszej okazji... będzie dobrze... no i muszę znaleźć tego człowieka... Czemu wszystko zawsze musi się tak komplikować?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dotarliśmy wreszcie do jakiegoś w miarę bezpiecznego miejsca jakim był dom Goblina - alchemika. Gert nie zdziwił się wcale naszym powrotem:

- Przypuszczałem, że wszystko skończy się taką jatką. Na szczęście moja rodzina uciekła już kanałami. Lepiej uważajcie! Wyczułem potężne czary użyte przy głównej bramie. Teraz już niczego nie można być pewnym.

Zastanawiałem się chwilę. Czy mogę powiedzieć im to teraz... No trudno w końcu musiało to się stać: - Jestem wam winny kilka słów wyjaśnień. Nie jestem tu przypadkiem i nie ratowałem tego Półorka wyłącznie z dobrego serca. - na twarzach moich kompanów zaczęło się pojawiać zdziwienie: - Tak naprawdę jestem tu by dokonać zemsty na zdrajcy mego klanu. Wiem, że teraz przebywa na zamku i cała operacja uwolnienia skazanego - wskazałem palcem na Półorka: - Miała na celu jedynie odciągnąć większość strażników od fortecy. - przerwałem, czekałem co powiedzą inni, ale zapanowała tylko głucha cisza: -

Jeśli chcecie możecie mi pomóc, jeśli nie to idźcie w swoją stronę. - Teraz zwróciłem się bezpośrednio w stronę krasnoluda, który wcześniej w lesie, ostro mnie wypytywał: - Jeśli mi pomożesz teraz to ja pomogę ci w twojej misji, podzielę się z tobą całą dostępną mi wiedzą, a jestem prawie pewien, że zdrajca także posiada cenne informacje. - Teraz mówiłem już do wszystkich: - Czy chcecie wydostać się z tego okropnego miejsca? Jeśli tak to znam sposób. Wewnątrz fortecy, na dziedzińcu, znajduje się sterowiec, którym możemy bezpiecznie uciec. Co wy na to? Kto idzie ze mną?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozwazam slowa orka. W tym planie jest szczypta szalenstwa. I wlasnie dlatego moze sie udac. Nikt nie spodziewa sie, ze grupka ratownikow teraz zamiast uciekac gdzie pieprz rosnie, wedrze sie do zamku. Tylko ze potrzebujemy planu. Ludzie sa spanikowani i dzieki pojawieniu sie nieumarlych ten stan jeszcze troche potrwa. Beda starali sie ukryc za bezpiecznymi wewnetrzmnymi murami fortecy...

- El, musisz cos dla mnie ukrasc... Konkretniej jedna pasujaca na ciebie sukienke, tak zebys wygladala na sredniozamozna mieszczanke. Stroj kupca dla niego - wskazuje na polorka. - Do tego cos do charakteryzacji, moze byc nawet wegiel... wlosy ukryjesz pod kapeluszem, podobnie jak charakterystyczne uszy... W policzki wepchniesz sobie troche chleba, nie bedziesz wygladal na tak wychudzonego. - Zastanawiam sie przez chwile... - A dla mnie... Szate kobiet z poludnia - widze niezrozumienie w oczach El. - No, musialas kiedys widziec na targowisku... szeroka, ciemna szata, zaslonieta twarz... Nie potrzebuje nakrywac glowy, bo tamtejsze dziewczynki nie maja takiego nakazu, a moje wlosy mnie uwiarygodnia... - teraz juz wszyscy patrza na mnie zdziwieni. - Pod szeroka szata moge schowac bron. Chusta na twarzy ukryje brode...

Zaslaniam dolna czesc twarzy ramieniem i mrugam zalotnie do Polorka.

- Powiedzmy, ze to nie jest moj pierwszy raz w takiej roli... Powiemy, ze znalazles mnie uciekajac... plakalem przy ciele mojej matki, wiec postanowiles zabrac mnie w bezpieczne miejsce.

Teraz przygladam sie orkowi pelnej krwi.

- Z toba Kirgonie bedzie najwiekszy problem... Ukryta twarz wzbudzi podejrzenia, a nikomu nie wmowimy ze cierpisz na tak ciezkie zatrucie... Lepiej tez nie ryzykowac iluzji... Bandaze tez nie... No jasne! Przylbica! Bedziesz musial zalozyc troche zbroi, helm wgnieciemy tak, ze bedzie sie wydawalo, ze nie mozesz go zdjac... Powiesz, ze jestes rycerzem podruzjacym po okolicy a teraz chciales eskortowac nas w bezpieczne miejsce, po drodze jakis plugawy ork ciezko cie ranil... optrafisz udawac rannego? I nie bedzie problemu z wniesieniem jakiejs broni...

El zniknela wykonywac swoje zadanie, reszta jednak patrzy na mnie dziwnie. No tak, od jakiegos czasu nie zachowuje sie juz jak zwykly siepacz.

- Przekradania sie przez straze ucza... W Cesarstwie. Jak i innych rzeczy, ktore moga sie przydac... szpiegom. W zasadzie. Sam nie uwazam sie za szpiega, choc niektore misje jakie wykonywalem wymagaja przekradania sie. Ale zwykle nie musze nikogo grac, wizerunek wedrowca, szermieza i awanturnika wystarcza, zeby nie zwracac na siebie uwagi. Teraz tez wykonuje misje. I to taka, ktora moze sporo zmienic na swiecie. Kirgonie, prawdopodobnie moglbys mi bardzo w niej pomoc. Musze jednak wiedziec najpierw, co myslisz o ludziach? Co uwazasz o wojnach, ktore wybuchaja tak czesto? Czy tak jak wielu twoich masz juz dosc ciaglego rozlewu krwi, czy tez jestes jednym z tych, ktorzy wciaz walcza i zaogniaja nienawisc?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prośba krasnoluda mnie zniesmaczyła. Będzie wymagała ode mnie więcej poświęceń, niż się to może mu wydawać... Ale w takim zgiełku będzie łatwo, bo ludzie uciekają. O ile nie spotkam nieumarłych... Już chcę o nie zapytać z wyrzutem, kiedy domyślam się, że i tak będę musiała przed nimi uciekać lub się chować, bo broni na nie nie mamy. Z miną mającą wyrazić moją niechęć do tego zadania, wychodzę, i wtapiam się w spanikowany tłum. Mimo, iż staram się skupić na poszukiwaniach interesującego mnie towaru, wspomnienia napływają same...

Wspomnienia dotyczące jednego z kolejnych pomysłów mojego przełożonego, jak by tu zarobić na naszej gromadce. Ubrali mnie w wyzywający strój i koszmarnie pomalowali, miałam ściągać wieczorami 'klientów' wyglądających na takich, których byłoby na mnie stać, a reszta grupy miała go zabijać przy pierwszej lepszej okazji. Przez pewien czas interes szedł bardzo dobrze, mimo, że obleśny- nie naraził mnie na żadną szkodę. Dopóki jeden z wyżej postawionych w gildii sam nie postanowił się zabawić - przez co moja 'eskorta' została ściągnięta, bez mojej wiedzy. To było moje własne, pierwsze morderstwo, tej samej nocy nastąpiło drugie - na moim przełożonym, przez którego tyle straciłam - oczywiście, straciłam tylko ten 'element' duszy odpowiedzialny za szacunek do życia, i nic poza tym, ale to wystarczało... I od tej pory ja opiekowałam się tą małą grupką, po wymierzeniu im kary za sprzedajność...

Drugi raz nie pozwolę się narazić w ten sposób.

W tym momencie zatrzymuję się przed wielkim sklepem z szatami. Sprzedawca już pewnie dawno uciekł, ochroniarz leży na ziemi z otwartą, pustą czaszką - zapewne spotkał się już z nowymi, nieumarłymi obywatelami miasta... znajduję tam wszystko, o co krasnolud prosił, nawet szatę kobiet z południa, jednak coś mnie powstrzymuje przed wzięciem jej - szukam jeszcze chwilę, i w końcu udaje mi się znaleźć zastępczą szatę - wręcz nie umiem się nie uśmiechnąć...

Po prawie godzinie wracam do pracowni goblina. Wyciągam po kolei wszystkie szaty, które zamawiał krasnolud- poza moją. Jego ubranie i zestaw do makijażu zostawiam na koniec. Gdy wyciagam jego szatę rzucam w powietrze słowa 'wasze kobiety mają brody?', po czym szybko pytam goblina o miejsce, w którym przechowuje balię, i biegnę się tam zamknąć, zanim oberwie mi się od krasnoluda za szaty dla bogatej, pulchnej hobbitki, z dołączonym do stroju wachlarzem...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na ulicach wrzała walka, wśród strug lodowatego deszczu, w błocie zmieszanym z krwią, żywi starli się ze zmarłymi. Na początku był chaos, nikt nie wiedział kto z kim walczy, jedynie podnoszące się z ziemi ciała maszerowały niemrawo ulicami zabijając, a czasem nawet pożerając, przerażonych mieszczan. Nieliczne oddziały straży miejskiej wraz z paladynami starały się zatrzymać napastników, ale było ich zbyt mało, by dać im radę. Rękoma nie zatrzymasz fali powodzi...

- Potrzebuję wszystkich ludzi, słyszysz?! WSZYSTKICH! - darł się kapitan na posłańca, który miał przekazać wiadomość Raraicowi o obecnej sytuacji. Kiedy drżący goniec odbiegł w swoją stronę wojownik chwycił mnie za gardło podnosząc do góry.

- Zrób coś, magu!

Nie miałem siły się wyrwać, zresztą za bardzo byłem pochłonięty próbą uzyskania ponownego dostępu do powietrza, a mój szept nie dotarłby do jego uszu w bitewnym zgiełku. Rzucił mną o ziemię, podniosłem się i pomyślałem, że jeśli kapitan przeżyje bitwę, to już ja się postaram...

- NIE DAMY RADY! - wrzasnął jeden z poruczników.

Paladyni zaczęli wspólnymi tonami intonować modlitwę-pieśń bojowa, która nieco rozproszyła umarlaków i wprawiła ich w lekką konsternację. Ja zaś - wciąż masując bolące gardło - tworzyłem w powietrzu runę. Jeszcze kilka delikatnych ruchów połączonych ze słowami zaklęcia i znak szkieletu skutego łańcuchami rozbłysnął purpurą. Poczułem jak kilka trupów przechodzi pod moją kontrolę, moje ruchy stały się cięższe. Zmuszony byłem wydawać rozkazy swym martwym podkomendnym i jednocześnie krępować ich wolę, by nie zwrócili się przeciw mnie. Jednak to było tylko kilka listków, a zastał cały las... Wtedy przybiegły świeże oddziały gwardii pałacowej, które w mig uformowały mur tarcz i raziły nieumarłych zza niego przy pomocy pik. Przybył też sam Raraic na czarnym koniu. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzyłem na krzątających się towarzyszy... Gdy zobaczyłem jak plączą się w szatach zabrało mi się na śmiech: - Nie powiem, dawno się już tak nie uśmiałem. Tylko czemu mają służyć te komedie? Nie wedrzemy się do zamku w strojach cywili. Plebs nie ma tam wstępu, zdrajca Batok siedzi na swym tronie wewnątrz i prędzej umrze ze śmiechu niźli to my go zabijemy. - Długo już nad tym rozmyślałem i miałem już gotowy plan w głowie. Wystarczy kilka szlifów i ta sklecona naprędce drużyna chyba temu podoła... Oby...

- Słuchajcie oto mój plan. Jak będziemy już dostatecznie blisko fortecy El użyje kuszy i liny aby dostać się do środka. Oczywiście nie wszyscy będziemy w stanie dostać się do środka - mimowolnie spojrzałem na krasnoluda - ale ja i El wejdziemy do środka. - Zobaczyłem jak trochę martwią się co zrobić teraz z tymi wszystkimi szmatami, które przyniosła El. - Spokojnie. To nie pójdzie na marne. Wy dwaj przebierzecie się za mieszczan i zrobicie harmider tak aby odwrócić uwagę strażników za bramą. Wtedy my ją otworzymy. - to był bardzo ryzykowny plan, ale wart grzechu, jednak nie byłem do końca przekonujący - Straże w środku będą zbyt zaskoczone, żeby zareagować odpowiednio szybko. Mam nadzieję, że wszystko jasne?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...