Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Radyan

[Free] Free Sesja

Polecane posty

O tak, pójdę do swojej komnaty. Jednak myśl o odpoczynku zupełnie mnie opuściła. Zostawiłem za sobą problem i muszę go rozwiązać. Choćbym nawet miał to zrobić sam. Właściwie lepiej jeśli załatwię to sam, nie ma co mieszać postronnych.

Mimo silnego postanowienia nim doszedłem do komnaty poczułem trudy ostatnich dni. Mimo to powoli, jedną ręką zacząłem wypakowywać zioła, minerały i zasuszone fragmenty różnych zwierząt. Rozebrałem się do pasa, wygrzebałem z torby słoiczek z maścią o nieprzyjemnym zapachu i zacząłem powoli wcierać w sparaliżowaną rękę. Nie przyniosło to żadnego efektu, ale też nie spodziewałem się go. Powoli zacząłem wyrysowywać kredą na wolnym kawałku podłogi symbole. Przerwałem na chwilę i wziąłem niewielkie wahadełko. Obszedłem z nim pokój raz zgodnie z ruchem wskazówek zegara, raz odwrotnie obserwując uważnie ruchy. Potem wróciłem do niemal gotowego kręgu i uzupełniłem go o potrzebne składniki, mamrocząc przy tym zaklęcia. Mimo zmęczenia udało się. Symbole rozbłysły jaśniejszym światłem, potem z samego środka układu zaczął wylatywać świecący złoty pył, który natychmiast zaczął płynąć w kierunku sparaliżowanej ręki i osiadać na niej, po czym zanikać. Chwilę później symbole zgasły. Do rana ręka powinna być sprawna. Co dalej? Jestem zbyt zmęczony by rozpoczynać kolejne zaklęcie, co gorsza ten drań Teheran doskonale wiedział, że nie odpuszczę i zablokował magicznie moją komnatę. Nie mogę rzucić żadnego zaklęcia na cel nie znajdujący się w niej. I tak nie miałem zamiaru, ale to co chcę zrobić wymaga ode mnie świeżego i skupionego umysłu, a teraz oczy mi się same zamykają. Decyzja - do łóżka.

Obudziło mnie głośne, zniecierpliwione pukanie do drzwi. Ktoś po drugiej stronie najwyraźniej dobijał się już od dłuższej chwili. Próbuję złapać jeszcze resztki odpływającego snu, ale znika on z mojej pamięci. Co mi się śniło? Mam wrażenie, że było to coś bardzo ważnego. Kolejne mocne uderzenia w drzwi.

- Idę, już idę.

Młody mężczyzna z bronią przy pasie oraz dwie skromne służące.

- Mistrz zaprasza na ceremonię przyjęcia do Bractwa - stwierdził nieco gniewnie młodzieniec.

- Nie przypominam sobie, żebym zgłaszał chęć przystąpienia - odpowiedziałem krótko.

- W charakterze gościa i obserwatora.

- Przekaż Teheranowi, że mam ciekawsze rzeczy do roboty.

- Mistrz kazał przekazać, że nalega, oraz że dalsza współpraca w sprawie interesującej cię księgi zależy od tego czy będziesz przestrzegał naszych zasad i obyczajów. Kazał użyć dokładnie tych słów.

"Drań", pomyślałem krótko. "Po co mu tam jestem teraz potrzebny?"

- Zostało niewiele czasu, te dwie służki pomogą ci się przygotować.

Poszło szybko. Z zadowoleniem zauważyłem, że paraliż ustępuje, choć ręka nadal jest sztywna i zdaje się reagować na rozkazy z opóźnieniem, co więcej lekko drży. Idę pachnący i wystrojony jak Arcymag na koronację władcy. Jansobłękitna (to kolor mego Domu) szata ma klasyczny krój kojarzony z magami, rozszerza się ku dołowi, druty utrzymują rękawy w idealnych, szerokich okręgach. Haftowana złotem, do tego na piersi wyraźnie widoczne są symbole Akademii, Domów Szlacheckich i identyczny z moim tatuażem, aby nie było wątpliwości jaka jest moja przynależność. Nie jestem pewien, dla kogo ten pokaz, ale szpiedzy Gildii Magów dostaną zapewne udaru. W prawej ręce mam swoją laskę, medalion obronny schowany pod szatą (acz nie miałem czasu, aby go naładować i mogę zastosować jedynie tarczę "fizyczną"), pierścień na palcu. To wszystko razem otacza mnie dość silną aurą magii i niejako dopełnia szopki. Piekielnej straty czasu, na którą jednak muszę się zgodzić. Wchodzę do sali i widzę, że chyba wszyscy już są. To zapewne kolejna część spektaklu. Zaprowadzono mnie do wyznaczonego miejsca w pobliżu Teherana, który skinął mi głową i uśmiechnął się lekko. Nie zauważyłem w tym uśmiechu nic szczerego. Stanąłem z założonymi rękami, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że mimo całego przepychu mojego stroju muszę wyglądać kiepsko, bo jestem potwornie niewyspany. Niech ta cała ceremonia już się zacznie i skończy. Skoro moje in cognito poszło do czorta to niech chociaż nie tracę zbyt wiele cennego czasu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Usłyszawszy wypowiedź tego, który zwał się Guillame, rozejrzałem się po wszystkich zebranych. Były to istoty różnego rodowodu. Ich stroje pokazywały jasno, że w życiu parają się różnymi profesjami.

Jednemu z nich udało się zdobyć pomoc medyczną, a moment później zostaliśmy sami. Wyleczony postanowił przedstawić się. Nosił imię Marcus. Mówił o wybraniu stosownego momentu na zrobienie tego co słuszne.

Co tyczy się mnie. Stałem na uboczu, niemalże w cieniu. Obserwowałem ich i słuchałem tego, co mają do powiedzenia. Jak na razie zdołałem przyjrzeć się obliczu tego Marcusa. Co do reszty, widziałem głównie ich plecy, lub cienie rzucane przez otoczenie nie pozwalały mi na dojrzenie wszystkich potrzebnych szczegółów bez dawania jaśniej do zrozumienia, czym właściwie teraz jestem? co w gruncie rzeczy i ja chciałbym wiedzieć, bo jedyne co do tej pory mam, to spekulacje? do rzeczy jednak.

Pewniej chwyciłem sakiewkę w lewej dłoni po czym podszedłem do pozostałych. W drodze odezwałem się, by mieć już całe te grzeczności za sobą.

- Jestem Sagat. ? starałem się, aby mój głos znowu przypominał jak najbardziej ludzki ? Powiem to tylko raz, by sprawa była jasna. Nie mam zamiaru nikogo zabijać.

Wtedy nagle się zatrzymałem. Poczułem coś. Miarowe choć chwilowo przyśpieszone, ciche bicie serca. Niedaleko, ale też i nie blisko. Spojrzałem w stronę, z której to wyczułem. Była tam mała wnęka. Ktoś się ukrywał. Poprawiłem chwyt na moim Guan Dao i wyprostowawszy rękę, opuściłem ostrze w stronę tamtego miejsca.

Poczułem to wyraźnie. Zmiana rytmu była niemal natychmiastowa. Bicie serca zaczęło teraz przypominać tętent kopyt pędzącego wierzchowca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znaleźliśmy się w dość nieciekawym położeniu postanowiłem zrzucić część mroku, przesłaniającą pozostałym moją prawdziwą tożsamość. W ogniu walki i tak by się dowiedzieli. Lepiej, żeby przetrawili to teraz i na spokojnie.

- Nazywam się Kirgon i jestem orkiem - renegatem. - rzekłem odsłaniając kaptur. - Póki co musimy współpracować, jeśli mamy się z tego jakoś wyplątać. Razem z Virgaardem - wskazałem na mężczyznę w przebrudzonych i mokrych szatach -próbujemy uciec z obławy Straży Miejskiej. Dlatego schroniliśmy się w kanałach. Teraz wiecie tyle ile powinniście wiedzieć. - odwracam się w stronę Virgaarda i drapiąc się po głowie pytam: - Jakieś propozycje?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wracając do swojej komnaty zgodnie z poleceniem gburowatego władcy zamku rozmyślałam nad wszystkim, co przyniósł ten przeklęty dzień. Jedynym pozytywnym aspektem była rozmowa z zielonookim, niespodziewanie sympatycznym mężczyzną. Resztką sił pchnęłam ciężkie drzwi i zdejmując w pośpiechu buty rzuciłam się na łóżko. Ze zmęczenia natychmiast straciłam świadomość.

Ze snu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Uniosłam się lekko na łokciach i chciałam coś powiedzieć, ale wciąż zaspana i zmęczona zdołałam jedynie jęknąć i opaść powrotem na poduszki. Przybysz widocznie się tym nie zraził i nie czekając na lepsze powitanie wszedł zdecydowanym, energicznym krokiem do środka. Wyraźnie poczułam na sobie czyjś wzrok, więc z trudem podniosłam jedną powiekę. Na fotelu przy łóżku siedziała elegancka kobieta o włosach w nienaturalnym kolorze głębokiego granatu. Założywszy nogę na nogę patrzyła na mnie krytycznie. Zamknęłam oczy błagając w myślach, żeby kiedy ponownie je otworzę jej już nie było. Nie udało się.

- Tragedii nie ma. Wystarczy trochę wyczyścić i poprawić. Zawsze mogło być gorzej ? usłyszałam zamyślone mruczenie pod nosem.

- Nazywam się Rilsath Salzallhaint ? głośny, zdecydowany ton ostatecznie wybudził mnie z odrętwienia. ? Jestem znajomą twojego mistrza.

? Mojego?? ? jęknęłam cicho. Moje pytanie zostało zignorowane.

- Przyjechałam tu dziś rano na wieść o atakach, aby wspomóc Bractwo. Jednak Teheran poprosił mnie, abym zajęła się tobą. Weźmiesz dziś udział w uroczystości przyjęcia do bractwa nowych członków i wypadałoby, żebyś wyglądała jak dziewczyna z możnego rodu, żeby nie przynieść mu wstydu ? zakończyła nie czekając na moją reakcję i wyciągając ze szkatuły, którą przyniosła ze sobą, podejrzanie wyglądające specyfiki.

Westchnęłam cicho i poszłam się umyć. Kiedy wróciłam kobieta bez słowa wskazała mi krzesło. Usiadłam niepewnie przyglądając się jej bacznie.

- Muszę cię uczesać, nałożyć jakiś makijaż i dobrać ubranie. Wtedy powinno być dobrze. Ale najpierw pozbędziemy się tego ? powiedziała stanowczo, przesuwając palcem po moich powiekach i policzkach.

- Nie! Tego nie! Nie rusz? - zdążyłam wykrzyknąć nim na końcu palca kobiety pojawiło się jasne światełko. W komnacie rozległ się głuchy trzask zmieszany z wrzaskiem czarodziejki, powietrze przesycił zapach spalonego mięsa. Zerwałam się z krzesła i padłam na kolana przy zwijającej się na podłodze czarodziejce. Opuszek jej palca był zwęglony, cała ręka wyglądała na bardzo mocno poparzoną.

- Mówiłam? słuchaj mnie czasem, naprawdę? - wyszeptałam pod nosem kalecząc dłonie o swoje kły, trochę dłuższe i ostrzejsze niż u przeciętnego człowieka. Oparłam kobietę o ścianę i usiadłam tuż obok niej, tuląc jej rękę, aby dobrze nasiąknęła krwią. Która to już osoba pokusiła się o coś takiego? Nie jestem w stanie zliczyć.

Idąc środkiem ogromnej sali ubrana jak księżniczka coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że tu nie pasuję. Atłasowe buciki na lekkim obcasie miarowo uderzały o marmurową posadzkę, piękna, atramentowa, ale jak na mój gust dużo, dużo za krótka suknia falowała przy każdym ruchu. Dużo wysiłku kosztowało mnie, aby wyuczony przed godziną krok wyglądał na swobodny, a kosztowna biżuteria z niezliczoną ilością drogich kamieni nie przygniotła mnie do podłogi. Miałam wrażenie, że nawet puder nie jest w stanie ukryć czerwonych ze wstydu policzków. Krok za mną szła Rilsath - piękna, elegancka, i lekko naburmuszona po wypadku. Rękawiczki sięgające aż za łokcie skutecznie ukrywały powolnie gojącą się ranę. Droga do podestu na którym stał mistrz dłużyła się niemiłosiernie. Kiedy tam dotarłyśmy, dygnęłam przed nim mając nadzieję, że nie widać, że to kolejna umiejętność którą musiałam opanować przed godziną. Odpowiedział grzecznym skinięciem, jednak zdawało się, że było to raczej okazanie uznania dla czarodziejki stojącej za mną. Ta popchnęła mnie lekko, abym stanęła obok mistrza i ustawiła się zaraz obok mnie. Po obu stronach maga stały długie rzędy oficjeli.

- Nie było wcześniej czasu, żeby z tobą porozmawiać, a musisz coś wiedzieć ? usłyszałam z boku nerwowy szept. ? Długo zastanawiałem się, co z tobą zrobić. Nie można cię było wypuścić po tym, co tu zobaczyłaś, ale zwyczajne zabicie cię byłoby swoistym marnotrawstwem. Doszedłem do wniosku, że skoro dałaś radę opanować sztukę robienia eliksirów na takim poziomie, możesz się przydać. Ale jest coś jeszcze. Chcę, żebyś wiedziała, że mam świadomość co nosisz na twarzy. Doświadczony mag potrafi wyczuć smród nieludzkiej magii tego piętna. Choć Rilsath nie miała tyle szczęścia ? dodał uśmiechając się sarkastycznie. ? Jest to zapewne przyczyna właściwości twojej krwi, ale jestem pewien, że to nie wszystko. O tym przekonamy się w swoim czasie. Póki co, chcę trzymać cię blisko, żebyś nie zrobiła czegoś głupiego.

Podniosłam wzrok z posadzki na twarz mistrza, ale ten patrzył już w kierunku rekrutów, którzy prezentowali się dumnie na drugim końcu Sali. Całą siłą woli starałam się powstrzymywać kolana od drżenia. Decyzja została podjęta, jak zwykle za moimi plecami. Ale czy istniało lepsze wyjście? Biorąc przykład ze starego maga również zaczęłam wpatrywać się w przyszłych członków bractwa. Gdzieś z Tyłu udało mi się dostrzec Taela. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu lekko zważając, aby czarodziejka nie zwróciła uwagi na to zachowanie zdecydowanie odbiegające od zasad etykiety.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kirgon:

- Jakieś propozycje?

- Nie mam ochoty wciąż uciekać przed strażą. Tym bardziej, że jesteśmy - rozejrzałem się po tunelu - w dość marnym położeniu. Jasne, możemy puścić koło uszu propozycję magów, ale wiązałoby się to z dalszym umykaniem tym idiotom ze straży... Zupełnie straciłem orientację w tych kanałach, więc w każdej chwili możemy na nich wpaść. Robię mieczem całkiem dobrze, Kirgon też, - ukłoniłem się w stronę orka - jednak przeciwko całej watasze panów strażników za długo nie wytrzymamy. Prędzej czy później nas zarąbią. Moim zdaniem trzeba przyjąć ofertę tego szlachciury i iść do tej kopalni. Parę trupów w tę czy we w tę nie zrobi różnicy, a może pomóc w uratowaniu naszych drogocennych czterech liter. Poza tym nie sądzę, by w kopalniach były kobiety i dzieci. Guillame zdobył się na coś w rodzaju żartu... - Spojrzałem po obecnych - Nie traćmy czasu i chodźmy. Mam ochotę wyrwać się z tej kloaki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie czas na ukłony. - stwierdziłem, jednak za docenienie moich umiejętności podziękowałem człowiekowi skinieniem głowy. Sam zacząłem się zastanawiać nad wyjściem z tej dziwnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. - Proponuję udać się do kopalni i zobaczyć kim są członkowie tego całego "Bractwa". Jeśli to zwykłe najemne sługusy drugiej szajki, to zapewne służą ludziom podobnym jak ten szlachciura Guillame. Jeśli się ich pozbędziemy świat nic nie straci, a może nawet stanie się lepszy. - powiedziałem starając sam siebie przekonać co do słuszności tych słów. - Virgaard ma rację. Mam już dość tego odoru. Wynośmy się stąd, bo bardziej brudny i śmierdzący być już nie mogę. Mogę was o tym zapewnić. - ruszyłem w kierunku wyjścia, tunelem, który pokazał nam wcześniej Guillame.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najpierw odezwał się Sagat. Ciekawa zbroja muszę przyznać... ciekawe czy kiedyś ją zdejmuje.

Chwilę potem znałem kolejnych dwóch członków tej dziwnej bandy jaką stworzyliśmy. Cóż, w grupie zawsze raźniej. I większa szansa na przeżycie.

Z jednym na pewno się zgadzałem. Smród stawał się niemiłosierny i też miałem go dosyć.

- Zgadzam się. Nie traćmy czasu i zbierajmy się stąd. Cuchnie coraz gorzej...

Ruszyłem za orkiem, który przedstawił się jako Kirgon. Zastanawiałem się co naprawdę będzie nas czekało w kopalni i czy ostatecznie wyjdziemy z tego bez szwanku. Nie należy zapominać, że to dopiero początek. Chyba jeszcze nasza główna przysługa dla magów będzie na nas czekać.

Idąc powiedziałem od niechcenia:

- Za dużo nad tym rozmyślamy... zadanie to zadanie. Jeśli czyjaś śmierć ma ocalić moje, przepraszam, nasze życia to nie mam nic przeciwko. Najwyżej w swoim czasie odpokutuję to samolubne myślenie. Ale tu i teraz odwalimy brudną robotę i liczmy na to, że potem dadzą nam spokój. Nie będę udawał dobroczyńcy ludzkości...

Rzekłem znudzonym tonem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedziałem skupiony w fotelu i przeglądałem z zainteresowaniem tą starą księgę. Dokładnie rysowane ryciny przypominały mi niedawne wydarzenia z jaskini. Niestety absolutnie nic mi te obrazki nie mówiły, ot zwykle rysunki. Z zamyślemia wyrwały mnie szybkie kroki dochodzące z korytarza. Szybko zatrzasnąłem księgę i wstałem z fotela mistrza na chwilę przed tym, jak wszedł przez drzwi.

- Możesz już wracać do siebie, pozbyłem się cienia - powiedziałuśmiechem. - Ale na przyszłość pamiętaj, żeby nosić to przy sobie - ciągnął, wydobywając z rękawa prosty medalion i rzucając mi go.

- Dziękuję, mistrzu. Wiesz jednak że...

- Że nienawidzisz światła, tak, wiem. Ale weź pod uwagę to, że nie zawsze będę miał czas na to, żeby ratować Ci tyłek. Zresztą następnym razem możesz nie mieć na tyle szczęścia, by zostać zaatakowanym przez cień przy magu. A teraz sio mi stąd, muszę wypocząć przed ceremonią - rzucił, z naturalnym dla niego, grubiańskim tonem.

- Uroczystość? - odpowiedziałem z nieukrywanym zdziwieniem.

- Zaprzysiężenia nowych członków oczywiście.

Westchnąłem ciężko, po czym ruszyłem na balkon. Nie miałem w zwyczaju chodzić po korytarzach, zawsze wolałem przejść się po dachu. Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. Gdy już stałem na dachu, schowałem ten nieszczęsny medalion do torby przy pasku i ruszyłem spacerem w kierunku stajni. Nie mam najmniejszego zamiaru wracać do łóżka i tak nie zmrużyłbym już tam oka, bo pewnie znów ktoś odwiedzi mnie na nocną pogawędkę i podglądanki. Zamiast tego postanowiłem przespać się na sianie.

Ze snu wyrwał mnie zgrzyt otwieranych drzwi. Pewnie parobkowie, jak codzień rano, przyszli nakarmić konie i ogarnąć stodołę. Spojrzałem na nich z pogardą i ruszyłem w stronę drzwi. Dochodził już ranek, bo niebo stawało się coraz jaśniejsze. Udałem się szybkim krokiem do kuchni, gdzie 'uprzejmie' poprosiłem o jajecznicę i szklanicę świeżego mleka.

Gdy zakończyłem już konsumpcję tych średnio udanych jajek, poszedłem do swojego pokoju chociaż trochę się odświeżyć. Przy okazji zauważyłem też leżące na łóżku szaty, przygotowane na uroczystość. Ja tego na siebie nie włoże. Wielkie, kolorowe szmaty napchane do oporu złotem i klejnotami. Jeszcze nas ktoś zaatakuje i wtedy sobie będę mógł zabijać, ale śmiechem. Tradycyjnie już wyszedłem przez balkon i po dachu udałem się do okna przy holu, w którym to uroczystość się odbywała. Chyba odrobinę się spóźniłem, bo mistrz o czymś mówił, a wszyscy słuchali w ciszy. Nie słyszałem jednak o co chodzi, ale z pewnością były to jakieś pierdoły. Postanowiłem nie schodzić do nich, tylko spokojnie obserwować przedstawienie z okna i wejść pod koniec dla niepoznaki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po zwyczajowych przemowach, formułkach i innych mało ważnych rzeczach każdego z rekrutów wzywano ?przed oblicze Wielkiego Mistrza Teherana?. Kiedy nadeszła moja kolej podszedłem uważnie rozglądając się po sali. Ze zdziwieniem dostrzegłem na podeście zarówno Eiwena jak i Nifare. ?Widocznie oboje są ważniejsi niż się wydawało na początku...?. Przyklęknąłem jak wcześniej inni rekruci, Teheran wykonał nade mną jakiś znak po czym nakazał mi wstać i wrócić na miejsce. ?To chyba by było na tyle. Wiele zachodu o nic?. Wróciłem na swoje miejsce. Po kilkunastu minutach ceremonia dobiegła końca, wszystkich poproszono o wyjście, mieli pozostać jedynie świeżo przyjęci Bracia. Kiedy pozostali wyszli Teheran wezwał naszą piątkę do siebie.

- Zostaliście uznani za wystarczająco dobrych, aby zostać członkami Bractwa, teraz czas udowodnić przydatność w praktyce ? rozpoczął, chodząc z jednej strony podestu na drugą ? Wasza pierwsza misja zaczyna się w tym momencie. Zostaliśmy poinformowani, że niedaleko Khelberg grasuje ogr. Wielka, złośliwa i krwiożercza bestia jakich wiele, za tą jednak nagrodę wyznaczył sam hrabia. Potwór zabił jego kuzyna a straż miejska nie może albo nie chce go odnaleźć. Zabicie tego ogra pozwoli nam więc podreperować zarówno prestiż jak i finanse. Ostatnio widziany był w pobliżu naszej kopalni srebra na północ od miasta. Tyle informacji powinno wam wystarczyć. Do jutra macie wyruszyć, nie obchodzi mnie czy zdecydujecie się zabić go osobno czy w grupie. To w końcu tylko głupi ogr. Ten, który przyniesie mi jego głowę zostanie odpowiednio nagrodzony.

Po tych słowach Mistrz odwrócił się i wyszedł, zostawiając nas samych. Pozostali chyba wzięli sobie do serca słowa o nagrodzie i natychmiast się rozeszli. Udałem się do swojego pokoju, aby wziąć swoje rzeczy i pomyśleć nad tym jak pokonać potwora kilka razy większego ode mnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poszło szybko i to była jedyna zaleta całej tej szopki. No była jeszcze jedna, mogłem przyjrzeć się lepiej poznanej wczoraj dziewczynie. Że też nie zwróciłem uwagi. Niby mam lepsze rzeczy do roboty, ale instynkt badacza nie da mi spokoju. Po wyjściu z sali podchodzę do niej.

- Cześć... eee... jeśli się przedstawiałaś, a ja nie pamiętam to wybacz, ale mam fatalną pamięć do takich rzeczy - uśmiecham się z lekkim zakłopotaniem.

- Nifare - odparła po prostu.

- Eee, tak, postaram się zapamiętać. Co ja...? A tak. Chciałem porozmawiać o paru rzeczach.

- Pewnie w związku z ostatnią nocą? - spytała.

- Nie nie - odpowiedziałem. - Zaintrygowałaś mnie. Em, nie tak to miało zabrzmieć, chodzi o to co masz na twarzy.

Zamilkłem na chwilę czując, że się pogrążam. Za długo w drodze, stanowczo za długo. Straciłem chyba ostatnie resztki zdolności interpersonalnych.

- Wiesz, nie jestem może magiem, nie w klasycznym znaczeniu - zacząłem wyjaśniać - ale różne rodzaje magii bardzo mnie interesują. O ile nie byłoby to dla Ciebie problemem może moglibyśmy spotkać się w moim pokoju... Po prostu porozmawiać, chciałbym dowiedzieć się co nieco o tym piętnie, być może zbadać jego znaczenie... O ile to nie problem.

Zastanowiła się chwilkę.

- Nie, żaden problem.

- Świetnie, muszę jeszcze rozmówić się z Mistrzem, pozbyć tego czegoś co ktoś uznał za gustowny ubiór i... co powiesz na spotkanie za godzinę? Służba wskaże Ci drogę.

- A więc za godzinę - potwierdziła skinieniem głowy.

Zauważyłem że Teheran opuszcza salę.

- Wybacz, sprawy... - rzuciłem do Nifare i ruszyłem w jego kierunku.

- Mistrzu, mam dwie ważne kwestie do omówienia.

- A tak, Eiwen, zapraszam do siebie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słuchałem uważnie ich słów i w pewnej chwili zacząłem czuć się nieswojo. Coś w głębi mojego umysłu zdawało się odzywać, przywołując mało przyjemne, choć wciąż trudne do odczytania wspomnienia. Za każdym razem, kiedy coś takiego odzywało się, towarzyszył temu potężny ból mentalny. Czasem miałem uczucie, że ktoś lub coś specjalnie blokuje moje wspomnienia. Jeśli tak właśnie jest, pytanie brzmi ?czemu tak sie dzieje??.

Ponownie zerknąłem w tamto miejsce. Ukrywająca się tam osoba wyraźnie się bała. Czy to jakiś szpieg, czy może ktoś, kto znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Czy ma wrogie zamiary, czy tylko pragnie przeżyć? Jeśli pragnie się wciąż ukrywać, to niech i tak będzie. Podniosłem ostrze broni i ponownie używając jej niczym podparcia w podróży, ruszyłem za resztą.

- Zabijanie niewinnych to najwyższa zbrodnia. ? ponownie miałem uczucie, że to, co teraz robię, nie jest mi obce ? Zadajcie sobie pytanie. Wolicie zginąć jak służalcze psy, czy jak królowie, którzy powzięli swój los we własne dłonie? Ja poczynię wedle własnego sumienia. - moment później zachwiałem się i by nie upaść, musiałem chwycić się pewniej swojego oręża. Ból mentalny był nie do zniesienia.

Wraz z przebytą drogą, zaczynałem odzyskiwać równowagę. Ból odszedł, czy może raczej zaszył się głębiej bym go nie czuł. Zamiast niego czułem coś jeszcze. Ciche bicie serca, może kilku. Ktoś za nami podążał, lecz trzymał się w pewnym odstępie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skończyło się. Szybko i bezproblemowo, nie licząc kilku ?ciepłych? słów, jakie dane mi było usłyszeć od mistrza. Zdążyłam poznać go na tyle, żeby wiedzieć, że jego wyobrażenie ?trzymania mnie blisko? nie pokrywa się z moją wizją tej współpracy. Poirytowana już miałam ruszyć do swojej komnaty, gdy zaczepił mnie człowiek, którego poznałam wczoraj ? Eiwen, jak raczył mi przypomnieć. Sprawiał wrażenie jeszcze bardziej skrępowanego niż ja, a tłumacząc swoją prośbę strasznie się plątał, co w połączeniu z jego poważnym wyglądem wyglądało dosyć pociesznie. Wbrew pozorom nie chciał rozmawiać o wczorajszym ataku, a o moim piętnie. Magowie. Chorobliwie ciekawskie stworzenia. Zgodziłam się po krótkim namyśle - rozmowa na ten temat raczej mi nie zaszkodzi, nawet, jeśli będzie chciał przyjrzeć się temu bliżej. Jeśli jego to interesuje, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaspokoić jego ciekawość. Lecz tym razem przypilnuję, żeby nie zrobił sobie krzywdy jak nieostrożna czarodziejka.

***

- To tutaj ? strażnik wskazał drzwi, po czym oddalił się. Stałam przed nimi dłuższą chwilę, próbując zdobyć się na odwagę, aby zapukać. Wzięłam głęboki wdech, przygładziłam nerwowo sukienkę i uderzyłam knykciami o grube, dębowe deski. Po chwili znajomy głos zaprosił mnie do środka. Weszłam, nieśmiało uśmiechając się do mężczyzny. Skinieniem wskazał mi krzesło. Usiadłam kładąc dłonie na kolanach, żeby powstrzymać drżenie jednych i drugich.

- Słucham więc. O co chciałeś mnie zapytać? ? mówię patrząc na niego przenikliwie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czuję się jak pijany. Księga jest niedaleko. Raptem tydzień drogi stąd. Teheran ma rację. Sam jej nie zdobędę. Dotarłem do własnej komnaty i przez chwilę wpatruję się w ścianę. Myśli, zbyt wiele myśli. Wreszcie otrząsam się z lekkiego szoku i zaczynam działać. Najpierw zmieniam ubiór na swój codzienny strój podróżny. Zaczynam grzebać w torbach przechowywania w poszukiwaniu potrzebnych mi książek i składników. Ręce mnie świerzbią, by wrócić do pomysłu, na który wpadłem ostatniej nocy, ale wiem, że wkrótce pojawi się tu Nifare, więc nie ma sensu zaczynać. Mistrz Bractwa nie był zbyt zachwycony moim planem, ale też nie może mnie zatrzymać. Niemal odruchowo rysuje fragmenty magicznego kręgu na ścianie. Pukanie do drzwi.

- Proszę - mówię po prostu.

Dziewczyna z tajemniczym piętnem weszła i usiadła na wskazanym krześle. Mam wrażenie, że czuje się nieswojo.

- Słucham więc. O co chciałeś mnie zapytać? - rozpoczęła rozmowę.

- Cóż, nosisz w sobie bardzo ciekawą magię. Rzadko spotykaną. Ba, niemal niespotykaną.

Sięgam po otwartą księgę i przez chwilę wertuję strony porównując ryciny z tym co widzę.

- Wybacz, ale fascynują mnie takie... nietypowe zastosowania Mocy. Zwłaszcza, że ta pochodzi spoza Pergaminu Herana.

Odpowiada mi spojrzenie wyrażające doskonały brak zrozumienia.

- To nie jest ludzka magia - wyjaśniam jednocześnie szukając czegoś w torbie. - Heran stworzył ponad sześćset lat temu zestaw aksjomatów... nieważne zresztą, pewnie cię to nie obchodzi. Wybacz bezpośredniość, ale czy mógłbym... - mówię niepewnie wyciągając rękę w kierunku jej twarzy.

- Nie! - niemal krzyknęła i cofnęła się.

- Więc jest agresywne. Nie martw się, mi nic nie zrobi - mówię pewnie i dotykam piętna. Przesuwam po nim delikatnie palcami analizując to co wyczuwam pod opuszkami. Nifare jest wyraźnie zaskoczona.

- Lapis Lupi, wilczy kamień - mówię pokazując niewielki szary kamyk z zielonymi cętkami trzymany w drugiej dłoni. - Chroni przed efektami ubocznymi niektórych klątw.

W tym momencie kamień rozpadł się na kawałki.

- Wiesz co? - stwierdzam po kilku sekundach ciszy. - Może lepiej po prostu opowiedz mi co sama wiesz o tym... czymś. Urodziłaś się z tym? Czy otrzymałaś później? I jakie właściwie ma efekty?

Wreszcie siadam na krześle, dotąd kręciłem się między biurkiem, a bagażami. Zawsze w ruchu lepiej mi się myśli.

- O ile oczywiście to nie jest zbyt osobiste pytanie - dodaję po chwili.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem zmęczony. Zły. Głodny. W przeszłości nie nawykłem do tak długich postów. Ba, przez całą moją karierę nie wpadłem w takie tarapaty. Zawsze umiałem odpowiednio wykpić spasionych kupców i ich ochroniarzy. Często dobrze walczyli, ale nie było ich zwykle aż tak wielu, bo szemrane interesy ich szefów wymagały, by kupiec jak najmniej rzucał się w oczy. W każdym razie głód powodował we mnie czasem napady agresji. Wybuch spowodowały słowa Sagata, gdy szedłem niemal na końcu naszego korowodu.

- Zabijanie niewinnych to najwyższa zbrodnia. Zadajcie sobie pytanie. Wolicie zginąć jak służalcze psy, czy jak królowie, którzy powzięli swój los we własne dłonie? Ja poczynię wedle własnego sumienia.

W odpowiedzi syknąłem przez na wpół zaciśnięte zęby.

- Ja jestem panem mojego losu. Teraz mój rozsądek mówi, że lepiej zrobić to, co każą magowie. To lepsze, niż być cnotliwym obrońcą niewinnych gnijącym gdzieś w rowie z przetrąconym karkiem. Albo w tym śmierdzącym kanale, zarąbany tymi prymitywnymi mieczami straży... Jeśli uznam, że czegoś nie zrobię, to tego nie zrobię nawet gdyby goniło mnie stu magów. Jednak sytuacja wymaga, by powiązać swój los z tymi magami i ich totumfackim szlachciurą. Rób, na co ci sumienie pozwala, pamiętaj tylko, że jeśli staniesz mi na drodze nie będę miał oporów wsadzić ci mój miecz między płyty pancerzyka. Też nie lubię zabijać niewinnych, ale moja skóra jest cenniejsza. Poza tym ci z bractwa to taka sama banda mętów jak magowie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Życie zdążyło mnie nauczyć wiele. Okazuje się, że nie warto być przyjaznym dla każdego, kogo się spotka. To bowiem może skończyć się fatalnie. Więc mieszkam sam. Bez rodziny, bez przyjaciół. Bez nikogo, komu mógłbym zaufać. Przez te cztery lata próbowałem się przekonać do ludzi ? nic z tego. Prędzej czy później i tak mnie odrzucali. Jestem odludkiem. Zaakceptowałem w końcu ten fakt. Ale? czy to oznacza, że moja dalsza egzystencja nie ma sensu? Nie. Potrafię sobie poradzić w dziczy ? potrafię zbudować, schronić się, upolować. Dlaczego to robię? Aby przeżyć. Bo być może moje życie nabierze kiedyś większego sensu. Wtedy, gdy nie będzie jedynie miejscami wręcz rozpaczliwą walką o przetrwanie. Ale i tak warto chwytać je garściami ? choćby z tego względu, że zawsze coś się dzieje. Tak jak teraz.

Właśnie usiłuję upolować w lesie niedźwiedzia brunatnego. Znajduję się stosunkowo niedaleko jakiejś zaludnionej kopalni ? więc nie chcę, żeby ktoś mnie ubiegł. Chciałem się zaczaić na zwierza i ugodzić go strzałą w odpowiednie miejsce. Ale niestety, mój plan spalił na panewce. Zwierzę mnie zauważyło i z pewnością wiedząc o moich zamiarach, rzuciło się na mnie. Teraz z nim walczę na śmierć i życie. Właśnie niebezpiecznie się do mnie zbliża. Uciekam szybko spod jego łap i szybkim susem wdrapuję się na drzewo. Niedźwiedź jest przy nim i próbuje mnie z niego zwalić, uderzając o konar. Ja jednak trzymam się na gałęzi. Bardzo dobrze. W obecnej pozycji napinam łuk i mierzę strzałę w zwierza. Puszczam cięciwę. Trafiam w tył jego głowy. Niedźwiedź ryczy z bólu ? ale uderza w konar jeszcze silniej. Dwa uderzenia wystarczyły. Zwalił mnie na ziemię. A teraz ja muszę się przed nim bronić. Co za ironia? Stworzenie dopada mnie i zaczyna szarpać ramię zębiskami. To już mój koniec?

Nagle niedźwiedź puszcza. Rycząc przeciągle, zatacza się przez chwilę, po czym upada na ziemię. Ja tymczasem staram się nabrać całkowitej pewności, że wciąż mam rękę w całości? i zauważam, że ktoś go śmiertelnie ugodził strzałą. Lecz kto?

- Chłopcy! Mamy naszą zwierzynę!

I wszystko jasne? Pewien dystans ode mnie stoi jakaś banda obdartusów. Jest ich kilku ? z czego jeden z nich trzyma łuk. Wszyscy podbiegają bliżej, a dwóch z nich chce się zająć niedźwiedziem. Wstaję na równe nogi, po czym szybko do nich podbiegam i odpycham mocno od siebie. Charczę gniewnie.

- Chłoptasiu, co ty wyprawiasz? ? odzywa się zawadiacko ten, co wcześniej, wychodząc do przodu. Jest to łysy mężczyzna z czarnymi wąsami, o ciemnych oczach i średnio szczupłej sylwetce. ? To nasz łup. Zabieraj się stąd.

- To moja zwierzyna ? zaprzeczam stanowczo. ? Byłem tu pierwszy. Wynoście się!

- Czyżby? ? odpowiada tamten z ironią, patrząc mi głęboko w oczy. ? Pierwszy, powiadasz? Ta, oczywiście. Tak się składa, chłoptasiu, że my mieszkamy w dzielnicy biedy w naszym ukochanym inaczej mieście Khelberg. Musimy z czegoś żyć. Więc łaskawie rusz swoją ociężałą d*** i zmykaj tam, gdzie twoje miejsce. Dotarło?

Nie wytrzymałem. Z miejsca rzucam się na niego z zamiarem rozerwania go na strzępy. Upadamy na ziemię. Dobieram się do niego tak agresywnie, jak to tylko możliwe. Mężczyzna próbuje mnie od siebie odpychać ? ale nadaremnie?

- Dość!? Co? co ty??! Przestaaaaaaaań?!

Jego kumple próbują mnie od niego odciągnąć. Gdy to się dzieje, ich, zapewne, przywódca ledwo oddycha.

- Ty? ty śmieciu! ? woła jeden z nich. ? Zapłacisz nam za?

Nagle jego wypowiedź się urywa. On i pozostali zdają się spoglądać w tym samym kierunku, po czym zapominając o łupie, uciekają tak szybko, jak tylko są zdolni. Na pewno ze strachu? ale przed czym? Nie wiedząc, co się dzieje, zaczynam się rozglądać. Wtem słyszę głośne, ciężkie kroki. W końcu hamuję wzrok i patrzę nieco w górę. Oni jednak nie bez powodu uciekli?

- Co to jest?!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Spokojnie. Tylko się nie zabijajcie. - mówię, nawet nie odwracając głowy do wykłócających się kompanów. "Przynajmniej na razie..." - dodaję w myślach. Droga prowadzi nas przez kilka minut prosto, po czym dochodzimy do miejsca, gdzie trzeba iść pod górę.

- Panowie! Chyba jesteśmy już blisko. - stwierdzam z zadowoleniem, kiedy moim oczom ukazują się pierwsze promienie światła. Wyjście jest zupełnie inne od tych w kanałach. Znajdujemy się w w wielkiej stalowej rurze, która wychodzi z jakiegoś zbocza. Jej koniec blokują kraty, ściek spływa do jakiegoś jeziora, które jest kilka metrów niżej. Staram się naprzeć na stalowe pręty, widać dawno nikt ich nie reperował, bo są mocno podrdzewiałe. Jednak pomimo mojego naporu nie udaje mi się ich wywarzyć.

- Pomóżcie mi. Chyba, że chcecie wracać do Khelberg, prosto w ramiona stęsknionych strażników...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedziałam na krześle i cierpliwie słuchałam tłumaczeń Eiwena. Niewiele rozumiałam, jednak słuchanie jego głosu było w jakiś sposób uspakajające. Ludzie mający choć zarys pojęcia z czym mają do czynienia zawsze woleli trzymać się od tego z daleka. Eiwen na tym tle jest swoistą osobliwością. Pomimo sprzeciwu dotknął piętna, a jego palce pozostały miękkie i ciepłe jak przedtem. Nic nie błysło, nic nie zabolało, nigdzie nie czuło się zapachu spalenizny. Spojrzałam na niego z trochę większym respektem niż przedtem. Następnie padła seria pytań, jakich spodziewałam się od początku. Myślałam o tym długo, jednak dalej nie wiedziałam jak odpowiedzieć. Zdążyłam się nauczyć, że ludziom nie wolno ufać. Przed oczami stanął mi widok mnie samej, przykutej kajdanami do ściany jakiejś obskurnej, śmierdzącej stęchlizną piwnicy, jako obiekt niebezpieczny dla otoczenia i żywe źródełko mocy leczniczej przy okazji. Na chwilę podniosłam wzrok z podłogi na mojego rozmówcę. On nie jest takim potworem. Na pewno. Prawda..? Westchnęłam głośno, oparłam łokcie na kolanach a twarz ukryłam w dłoniach. Nie mogę traktować wszystkich ludzi w ten sposób. Bez szczerości nigdy nie uda mi się uzyskać akceptacji.

- Więc? Jak sam zauważyłeś, to nie jest magia ludzi. To coś, powstało na bazie magii elfów, jednak i one nie potrafiły ani tego w pełni poznać, ani nad tym zapanować. To znaczy? tak mi powiedziano. ? Zaczęłam powoli, nerwowo bawiąc się falbanką sukienki. ? Wychowałam się wśród elfów. Wśród nich znalazło się kilku śmiałków, którzy chcieli poznać odpowiedzi na pytania podobne do twoich. Ale nie, nie z ciekawości. Z konieczności raczej. Kiedy przyszło im żyć w jednej wiosce z ?przeklętym mieszańcem?. Powiedzieli, że, najprościej ujmując, to, co noszę na twarzy, jest pieczęcią stworzoną z silnej magii przesyconej cierpieniem, nienawiścią i ostatnią wolą moich rodziców. Ponoć aby stworzyć coś takiego nie wystarczą same umiejętności. Do tego trzeba krwawej ofiary. Bo widzisz? oni zostali zamordowani. Na moich oczach. Zaszlachtowani w bezimiennym lesie, wraz z grupą towarzyszy. ? Poczułam pieczenie pod przymkniętymi powiekami. Wracanie do tych wspomnień zawsze sprawiało ból. Przez lata starałam się nabrać dystansu do tamtych wydarzeń. Z boku może wyglądać to zimno, ale w środku zawsze boli jak igła w sercu. Gdyby nie tamta cholerna wyprawa całe moje życie wyglądałoby inaczej. Bez nienawistnych spojrzeń, wytykania palcami i omijania mnie szerokim łukiem. ? Ich ostatnim życzeniem ?podjęłam po chwili - było, abym w przyszłości nie skończyła w ten sam sposób. Umierając ofiarowali resztkę pozostałego im życia, aby mi to zapewnić. Niewiele pamiętam z tamtego momentu. Byłam wtedy bardzo mała? ? Eiwen taktownie milczał, ja kontynuowałam wpatrywanie się w swoje buty. Odchrząknęłam otrząsając się z ponurych myśli. ? Tak czy inaczej? Istnieją dwa wyraźne efekty tego piętna, a oba można uznać za błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. ? Potarłam dłonią kark. Tutaj zaczyna się ryzyko. Ale podjęłam już decyzję, mam nadzieję, słuszną. ? Pierwszy z nich znam tylko z opowiadań. Kiedy na naszą wioskę napadali najeźdźcy, działo się ze mną coś dziwnego. Potworny ból wybuchał pod czaszką, później była już tylko ciemność. Po jakimś czasie następowało przebudzenie, po którym musiałam mierzyć się ze skutkami utraty świadomości. Brudna, w środku masakry. Nie poraniona, a mimo to całkiem umazana we krwi. Zwykle krwi najeźdźców, ale? zdarzało mi się krzywdzić i innych. Nie potrafię tego kontrolować. Tak, jakby kierowała mną tylko żądza mordu. Wtedy mało liczy się kto wejdzie mi pod rękę. Kiedy się budzę nie mam pojęcia co się działo, a wszyscy patrzą na mnie jak na potwora. I chyba mają rację. ? Zamilkłam na chwilę starając się opanować drżenie rąk. Te oskarżycielskie spojrzenia prześladujące mnie w koszmarach doprowadzają do szaleństwa. Kilka głębokich oddechów. ? Drugi natomiast? ? Odchyliłam lekko sukienkę, żeby wyjąć nóż przytroczony do uda. ? Wiem, że noszenie takich rzeczy idąc do kogoś w odwiedziny jest nietaktowne, ale bez tego czuję się bardzo nieswojo ? uśmiechnęłam się lekko starając się odegnać smutek. Nie czekając na odpowiedź przeciągnęłam nożem po wnętrzu dłoni, od palców aż do nadgarstka, po czym wyciągnęłam ją w kierunku czarodzieja, aby mógł się lepiej przyjrzeć. Rana powoli zaczęła się zasklepiać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słucham w milczeniu jej historii. Pierwsza część jest dla niej wyraźnie trudna, przez moment żałuję nawet, że pytałem. Nie patrzę bezpośrednio na nią, wpatruję się w kawałek nieba widoczny przez okno komnaty. Zaczynam rozumieć co się stało, kim jest ta dziewczyna. Gdy po chwili przeszła do opisu ataków szału bitewnego zrozumiałem w pełni czemu się jej boją. Strach przed nieznanym. Widzą w niej zagrożenie. Nie dziwne w sumie. Przez chwilę szukam słów, które mogłyby jej jakoś dodać otuchy. "Widziałem wiele dziwnych rzeczy, nie jesteś nawet w pierwsze dziesiątce"? "Niem artw się, ja się ciebie nie boję"? Wreszcie skupiam na niej wzrok by jednak okazać jakieś współczucie, akurat w momencie, gdy sięgnęła po nóż pokazując chyba nieco więcej nogi niż by chciała. Natychmiast odwróciłem głowę w bok, tylko po to, by musieć znów spojrzeć, tym razem na prezentację. Błyskawiczna regeneracja.

- To kwestia twojej tkanki, czy krwi? - cóż, nie te słowa miałem w głowie, ale fascynacja przezwyciężyła.

- Krew. Leczy też innych - odpowiedziała cicho.

- Ostatnie życzenie - mówię do siebie. - Mity, legendy, plotki, bajki dla dzieci. Idioci - zaczynam lekko chichotać. Wychwytuję jej nierozumiejące spojrzenie.

- Nie jesteś dziwolągiem - mówię pewnie otaczając jej dłonie własnymi. - Niewiele osób w dzisiejszych czasach mogłoby zrozumieć co się z tobą stało. To bardzo, bardzo stara magia. Zapomniana. Ale to nie znaczy, że martwa. Jesteś cudowna. Ale nie martw się, nikomu nie powiem - puszczam do niej oko.

Wstaję i znów zaczynam wertować księgi, tylko po to by zorientować się, że nie mam przy sobie tego, czego potrzebuję. Mimo to zapytam.

- Czy... chciałabyś się tego pozbyć? Żyć zwyczajnym życiem? Bez ludzi patrzących na ciebie jak na potwora? A może wolałabyś zrozumieć swój Dar, nauczyć się nim władać? W każdym wypadku myślę, że mógłbym ci pomóc.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Pomóżcie mi. Chyba, że chcecie wracać do Khelberg, prosto w ramiona stęsknionych strażników...

Tylko dlaczego? Wlokąc się na szarym końcu tego osobliwego korowodu rozważałem swoje położenie. Straż nie miała powodu, aby mnie ścigać. To znaczy teraz już miała, ale przed incydentem w karczmie nie uczyniłem nic złego! A teraz jeszcze ci magowie, bractwa, szemrane układy i wycieczka do kopalni, gdzie będziemy zmuszeni zabijać ludzi, którzy prawdopodobnie na to zasłużyli, ale to my zaatakujemy pierwsi! Mord. Mord z powodów znanych tylko naszym "pracodawcom". Czy jest w tym jakiś sens? Czy samodzielne życie musi być skomplikowane?

Z werwą wyminąłem towarzyszy kanałowej podróży, których jakby zdezorientowało pojawienie się zakratowanego wyjścia.

- Odsuń się! - Rzuciłem do orka, a sam chwyciłem dwa zardzewiałe pręty i starając się przelać całą złość wynikającą z dezorientacji do mięśni, zacząłem je odginać. Powoli, z potężnym oporem i w towarzystwie metalicznych zgrzytów zaczęły rozchodzić się na boki. Pot kapał mi z czoła, a ręce zaczęły cholernie boleć. Mimo to kontynuowałem. Pręty były przynajmniej realne i proste.

- Ruszycie. Się. W końcu? - wysapałem po chwili.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wie o wszystkim, a potraktował to tak lekko. Albo dużo widział i niewiele jest w stanie go wystraszyć, albo postradał zmysły. Otoczył moje dłonie własnymi, uspokoił, pocieszył. Zarumieniłam się lekko. Proste gesty, na które zdobyliby się raczej nieliczni po tym, co przed chwilą powiedziałam. A później oznajmił coś, co przez całe moje krótkie życie wydawało mi się niemożliwe. Poczułam jakby coś ciężkiego przewróciło mi się w żołądku. Człowiek, którego spotkałam przez przypadek, z uśmiechem informuje mnie, że potrafi zakończyć mój koszmar. Nigdy więcej nie uwierzę w przypadki. Patrzyłam na niego tępym wzrokiem analizując dylemat przed jakim mnie postawił. Naprawdę jest w stanie to zrobić?

- Myślę, że? że skoro moi rodzice tak chcieli, to nie mogę tego tak po prostu odrzucić. Nawet gdybym się na to zdecydowała, nie wrócę do wioski, bo nawet bez piętna ich podejście by się nie zmieniło? Wiesz, raz wydany osąd chodzi za człowiekiem jak cień. A bez tego, z moim wrodzonym talentem do wpadania w kłopoty mogłabym tu nie przeżyć. ? Zamyśliłam się na chwilę. Oba ataki, w których miałam nieprzyjemność wziąć udział, zdawały się to potwierdzać. Mało nie zginęłam przez coś, co w ogóle mnie nie dotyczyło. ? Tak czy inaczej, już raz przystałam na twoją propozycję i nie pożałowałam. Zaryzykuję więc po raz drugi ? uśmiechnęłam się do Eiwena swobodniej wyciągając się na krześle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skinąłem głową wciąż się uśmiechając. Jestem wreszcie w swoim żywiole. Złe myśli i kiepskie samopoczucie, spotęgowane poranną farsą, gdzieś zniknęło. Teraz jest praca. Najpierw załatwić pewną wiedźmę, która miała pecha zadrzeć ze mną, potem opanować prastarą klątwę, a na koniec, na dokładkę... Ta jedna myśl spowodowała, że dobry humor ulotnił się tak szybko jak się pojawił. Na koniec będę musiał podjąć szaloną wyprawę, aby zdobyć z rąk pół-demona księgę z zaklęciem, które być może, tylko być może powie mi co się z nią stało. Które nawet nie wskaże mi drogi, a jedynie ponad wszelką wątpliwość odpowie czy warto dalej szukać. Te wszystkie myśli przeleciały mi przez głowę w ciągu ułamka sekundy, niemal bez zatrzymania odpowiadam:

- To... rozsądny wybór. Domyślasz się, że sprawa nie będzie prosta. Raczej będzie naj... drugą najtrudniejszą rzeczą, jakiej się w życiu podjąłem. Wiem gdzie zacząć poszukiwania, ale to daleko stąd. Wiem też mniej więcej czego potrzebuję. Czasu i cierpliwości. Wiem, że narobiłem ci nadziei i wiem, że mogę zrobić to co powiedziałem... ale przede wszystkim od ciebie będzie to wymagało wiele... bardzo wiele...

Przez chwilę milczę. Usunięcie piętna byłoby nawet prostsze, ale czuję, że podjęła słuszną decyzję.

- Wiele wyrzeczeń, cierpliwości, zrozumienia samej siebie. Nie mogę być w stu procentach pewnym, ale w tobie samej jest klucz do zrozumienia tego, co dali ci twoi rodzice - szukam jak najprostszych słów, odrzucając te, które wyczytałem w księgach o pożółkłych stronach. - Mogę ci obiecać, że wskażę ci drogę, pomogę... W zamian być może będziesz musiała pozwolić mi - jakkolwiek bym tego nie powiedział zabrzmi źle... - Chcę dokładnie zrozumieć naturę tego czaru. To będzie wymagało prób podobnych do tych, jakie już wykonałem. Eee... ale, nie zrobię nic bez twojej zgody, dobrze? Myślę, że powinnaś mieć troszkę czasu aby to wszystko przemyśleć, a ja mam pewną pracę związaną z wczorajszą nocą... Jeśli chcesz możemy spotkać się później... lub jutro... albo możesz popatrzeć - dodaję po chwili.

- A co będziesz robił? - zdobyła się na pytanie.

- Przywołam demona - odpowiadam pewnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim oczom ukazał się jakiś olbrzym. Ale nie sprawiał wrażenia typowego? Nagle w wyniku jego kolejnego, twardego kroku przewróciłem się na ziemię. Próbowałem wstać. Olbrzym tymczasem przystanął. Szybko się podniosłem do końca i cofnąłem o kilka kroków. Potwór okazał się być czymś z lekka innym. Czytałem o nim? To chyba ogr. Istota bardzo wysoka, masywna, o jasnozielonej skórze i paskudnym wyglądzie ? coś jakby przerośnięta wersja orka, wydaje mi się. Tyle zobaczyłem. Stworzenie ryknęło. Dźwięk ten rozbrzmiał we mnie aż na wylot. Aż zatkałem uszy. Stęknąłem z bólu. Ale w porę się zorientowałem, co się dzieje. Ogr trzymał w ręce ogromną pałkę z ćwiekami. Zamachnął się nią w pionie. Uskoczyłem. Po wylądowaniu szybko chwyciłem za łuk, a potem za strzałę. Zacząłem krążyć wokół bestii w prawo. Odwracała się wokół mnie. W pewnym momencie naciągnąłem cięciwę. Znów chciała uderzyć. Puściłem strzałę. Trafiła ona w prawą stronę piersi ogra. Nie przejął się nią. Cofnąłem się szybko o kilkanaście kroków. Zaczął mnie gonić. Wyjąłem kolejną strzałę i przystawiłem do cięciwy. Chciałem znów naciągnąć?

- Agh!

Nagle otrzymałem potężny cios od broni potwora. Odrzucił mnie na dość spory dystans w prawo. Upadłem twardo plecami na ziemię. Próbowałem się podnieść, nie zwijając się z bólu ? łatwiej pomyśleć, niż zrobić, cholera? Coś mi mocno łupnęło w żebrach. Świetnie, do tego połamało mi kości! Ogr podszedł do mnie powoli. Chciałem wstać ? z daremnym skutkiem. Potwór przybliżył do mnie swoją twarz. Jak rany, wyglądała okropnie? Popatrzył na mnie i zaczął lekko wąchać. ?Czego on może chcieć??, pomyślałem, a zaraz potem znów poczułem ból złamanych żeber. W końcu ogr się wyprostował. Usłyszałem od niego jedynie donośny ryk. Zaraz potem stwór pobiegł w inną stronę. Zniknął mi z oczu.

?Nic z tego nie rozumiem??, przemknęło mi przez myśl. ?Oszczędził mnie? Dlaczego??. Nie zastanawiałem się jednak nad odpowiedzią. I tak to chyba cud, że przeżyłem? Jasna cholera, boli! Ruszyłem powoli w jakąkolwiek stronę, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi pomóc. Musiałem odpocząć ? ale nie tutaj. Co by było, gdyby ogr tu jednak wrócił? Wciąż jednak odnosiłem wrażenie, że czegoś nie rozumiem? Przerwałem w końcu rozmyślania. Idąc, sapałem mocno. Czułem się coraz gorzej. Po pewnym dystansie marszu opadłem mimowolnie na kolana. Popatrzyłem na ziemię, oparłem się o nią rękoma.

- Po? pomocy!? ? wypowiedziałem tak głośno, jak potrafiłem.

Znów przeszył mnie ból złamanych żeber. Pociemniało mi przed oczami. Pamiętam tylko tyle, że przed moimi oczami coraz bliżej stawała ziemia?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po rozmowie z adeptami, Teheran rzucił mi szybkie spojrzenie. Pewnie się wkurzy, że obserwowałem wszystko z góry, ale jakoś to przeżyje. Ruszyłem po dachu w stronę balkonu mistrza. Gdy zeskoczyłem przy oknie zobaczyłem, że z pomieszczenia wychodzi ten mag z wczoraj, wystrojony jak królewski błazen. Zaraz po tym, jak drwi zamknęły się za nim, wszedłem do gabinetu mistrza.

- Dobrze, że jesteś - powiedział, jakby zupełnie zapomniał o moim wybryku. - Będę się streszczał, bo nie mamy zbyt dużo czasu. Wyczułem w lesie, nieopodal naszej kopalni, jakiegoś likantropa. Ten jest mało zaawansowany, zmienić się w wilka tylko podczas pełni. Sprowadzisz do nas tego człowieka, ale uważaj na te gnidy z Gildii, oni też mogą na niego polować - przerwał na chwilę. - Weź do pomocy któregoś adepta, też jadą w tamtym kierunku, walczyć z ogrem. Właśnie powinni wyjeżdżać. A o dzisiejszej wpadce jeszcze porozmawiamy.

Skinąłem mu głową i bez słowa wyszedłem przez drzwi, udałem się w stronę stajni, gdzie czekał na mnie mój bezimienny koń. Dosiadłem go i ruszyłem w stronę bramy. Już od stajni zauważyłem Taela, faceta, którego ostatnio zwerbowałem. Nada się na pomocnika. Zrównałem się z nim i powiedziałem:

- Jedziesz ze mną, ogra zostaw dla tamtych dzieci.

Poprawiłem kaptur. Słońca nie zakrywa nawet najmniejsza chmurka.

- Nienawidzę słońca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zabrałem swoje rzeczy z pokoju, przy okazji przebierając się w zwyczajne ubranie. Zarzuciłem tobołek na plecy i wesoło pogwizdując udałem się do karczmy, gdzie zostawiłem Darlana. Mnie samego dziwił mój dobry humor, w końcu wybierałem się polować na ogra, do tego całkiem sam... Cóż jednak poradzić, po drodze coś wymyślę, może ludzie z kopalni będą mogli mi jakoś pomóc. Jakby nie patrzeć potwór zagraża także im. Moje rozmyślania zostały nagle przerwane przez zgoła niespodziewaną osobę.

- Jedziesz ze mną, ogra zostaw dla tamtych dzieci - spojrzałem w górę. Zrównał się ze mną jadący konno Amhaiarkennar i ni z tego ni z owego rzucił tym niespodziewanym tekstem - Nienawidzę słońca - dodał jeszcze zanim zdążyłem się odezwać.

- Ciekawe co masz mi do zaproponowania, skoro polowanie na ogra określasz zabawą dla dzieci ? powiedziałem z uśmiechem ? Ale cokolwiek by to nie było, najpierw muszę odebrać swojego konia. Po tych słowach zanuciłem pod nosem skoczną melodyjkę z moich rodzinnych stron i przyspieszyłem kroku. Jeszcze zdążę wypytać Amhaiarkennara o co chodzi, w tej chwili ważniejszy jest Darlan.

Po dwudziestu minutach wyszedłem z karczemnej stajni, prowadząc za uzdę mojego wierzchowca. Minę miałem już mniej wesołą, karczmarz z ?Niedopieczonego jednorożca? zgarnął ze mnie niezłą sumkę za opiekę nad koniem. Poprawiłem siodło, umocowałem przy nim tobołek i już po chwili jechałem obok Amhaiarkennara, kierując się w stronę bram miasta.

- Teraz możesz mi wyjaśnić po co zabierasz mnie ze sobą ? powiedziałem patrząc na niego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez dłuższą chwilę mogliśmy obserwować pokaz siły, jaki miał miejsce podczas wyginania krat. Ostatecznie przejście było gotowe. Nie rozumiałem jednak uporu, jaki kierował tą istotą. Faktem pozostaje jednak, że czas ruszać w drogę. Spojrzałem jeszcze raz w stronę, z której dochodziło mnie bicie serc, po czym ruszyłem bez słowa przez przejście. Po wydostaniu się przez kratę czekały nas jakiś metr przed siebie, po czym mniej więcej dwa metry w dół, by stanąć wreszcie na ziemi.

Spojrzałem w dół i chwilę potem zeskoczyłem. Gdy opadłem na ziemię, przez krótką chwilę trwałem tak, jakbym klęczał. Może i nie czuję ciężaru zbroi, ale moje ciało wyraźnie na ten ciężar reaguje. Podźwignąłem się na nogi, po czym zacząłem się rozglądać. Z całą pewnością byliśmy za murami miasta. Odszedłem kilka kroków by dać pozostałym więcej miejsca na zejście. Nieopodal dało się dojrzeć las, a w oddali było widać drogę.

Poczekałem do chwili, kiedy pozostali zejdą, cały czas ich jednak obserwując. Gdy ostatni znalazł się na ziemi, odezwałem się.

- A więc, w którym teraz kierunku idziemy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...