Skocz do zawartości

Polecane posty

Cóż... w najlepszym wypadku to 8 stron A4 tu nie zmieszczę... Chciałbym pokazać wam moje dwie najlepsze opowieści pt. "Oczami smoka" i "Przeklęty anioł", które można w załączniku pobrać.

Resztę mojej twórczości znaleźć można na www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Od razu się przyznaję, że można napotkać czasami jakąś literówkę, chociaż staram się na bieżąco eliminować.

Po za tym szykuje się do opublikowania mojej drugiej już książki (mam nadzieję, że znacznie lepszej od tamtego szajsu) i oto jej zapowiedź:

Smoczy Teatr

?Miałem w moim długim życiu okazję zobaczenia wielu historii najróżniejszych bytów. Widziałem jak świat był ratowany przed destrukcyjnym złem, widziałem jak wielka miłość przemieniała się w wielką nienawiść, widziałem poświęcenie dla czegoś, co okazywało się kłamstwem. Jednak ta opowieść... jest czymś niezwykłym, niepowtarzalnym. Nie jestem w stanie streścić jej w kilku linijkach. Fragmenty tej historii zbierałem przez długie lata i każda część miała w sobie coś unikatowego. Mogę jedynie powiedzieć, że jest to opowieść o kilku bohaterach. Nie będą oni ponownie ratować świata, czy szukać jakiegoś legendarnego przedmiotu. Będą oni grać swą rolę, w wielkiej teatralnej sztuce, zgotowanej przez smoki.?

~Wampir

Oczami_Smoka.pdf

przeklety_aniol.pdf

Edytowano przez SmokZero
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niektóre teksty macie całkiem przyjemne, inne wręcz przeciwnie. Rażą mnie literówki i styl. Więcej błędów wytknę, jak wrócę z pracy. A ja... piszę właśnie o pracy.

********

Zmienniczka.

********

Kolejne perypetie w punkcie kredytowym związane z ową jednostką są na tyle irytujące, że nawet zabawne.

Pierwszy klient. Trudny gość, delikatnie wstawiony, osobnik mało rozgarnięty, słabo mówiący po polsku (i to nie z racji pochodzenia), wydzielający przeraźliwy fetor. Prosta sprawa, w listopadowym okresie rozliczeniowym, została naliczona mu opłata za użytkowanie karty

kredytowej(do zapłaty w grudniu). Kwotę tegoż zobowiązania uiścił w lutym. Dwa monity przypominające mu o spłacie zadłużenia kosztowały go tyle, co roczne użytkowanie ów środka płatniczego. Konwersacja klarowała się następująco:

- Panie, ale ja zapłaciłem te trzydzieści złotych!

- Owszem, widzę to. Zadłużenie na karcie powstało w skutek wysłania do pana powiadomień o zaległości.

- Ale jakie zaległości?! Przecież ja tej karty nie używam.

- Naliczoną w listopadzie opłatę za prowadzenia rachunku zapłacił pan w lutym, w tym czasie wysłaliśmy do pana dwa powiadomienia z informacją o zaległości na rachunku.

- Ale co to za zaległości?

- Roczna opłata za prowadzenie rachunku karty.

- No przecież zapłaciłem!

Błędne koło. Toczyliśmy tę potyczkę słowną jeszcze kilka minut, po czym narysowałem mu na kartce oś czasu, przedstawiając graficznie spóźnienie w spłacie. Zrozumiał dopiero, kiedy zacząłem rysować ludzika idącego na pocztę z pieniędzmi w ręku. Było ciężko, ale nawet debilowi trzeba dać szansę zrozumieć.

Podpisałem z nim odstąpienie od umowy, on zobowiązał się do zapłaty tej zaległości i nawet wstawał już z krzesła. W tym momencie ta historia mogłaby się zakończyć, a ja spokojnie mógłbym podpisać umowę z kolejnym klientem czekającym na zewnątrz. Mogłaby... gdyż do punktu

właśnie weszła moja zmienniczka, która czując potrzebę niesienia pomocy, zapytała klienta o cel wizyty. I nie pomogły moje zapewnienia, że już wszystko okay i nie ma potrzeby ingerencji.

- Bo ja też kiedyś myślałam, że coś dobrze zrobiłam, a się okazało, że to nie tak - (oczyma wyobraźni zobaczyłem ją spadającą ze stromej skarpy, bardzo krwawa scena). Klient spojrzał na mnie jak gdybym mu dziecko w kwasie siarkowym utopił i zwrócił się do irytującej

zmienniczki, którą kiedyś (mam nadzieję) zabiję.

- No, bo... no, bo, pani mi wtedy wyliczała, nie? Wyliczała, że ten... no! Że do spłaty pozostało mi trzydzieści złotych no i ja to spłaciłem i tu pan(z pogardą wskazując na mnie) mówi, że jeszcze raz mam to zapłacić, bo coś tam nie doszło - (teraz on spada z tej samej skarpy, krwawa scena, oj krwawa).

- Niech pan pokaże - odezwała się znawczyni obsługi posprzedażowej kart kredytowych i rozwiązywania wszelkich problemów przez machnięcie palcem. Klient posłusznie pokazał wypowiedzenie, które z nim wspólnie podpisałem, a także pocztowy blankiet zapłaty.

- No tak... - zaczęła - bo to błąd systemu, to u nas normalne... wie pan, jak pracowałam w hospicjum to komputery ciągle się wieszały, a tam z chorymi dziećmi to ciężko się pracowało - tu klient zaczął kiwać głową ze zrozumieniem - mało płacili... a to taka ciężka praca była - tu ja zacząłem kiwać głową ze zrozumieniem - i jeszcze czasami zabieram Piotrusia na wakacje... - tu już zaczęła ją ponosić fantazja bardziej niż mnie. W tym momencie klienci, którzy mile na mnie patrzyli z zewnątrz i dzięki którym miałbym szansę na wyższą premię

odeszli. Po zakończonej opowieści, gdy już wydłubałem z nosa wszystkie gi1e, zmienniczka spojrzała na mnie karcąco i powiedziała:

- Pokaż, sprawdzę, co się tu u pana dzieje - sprawdziła to samo co ja. Tylko wpierw zaplątała się w systemie porządnie. Klient, który nie widział ekranu komputera spokojnie dawał się nabrać na jej tekst - jeszcze sekundkę - ja, niestety, ten ekran widziałem. Po tym jak próbowała zaraportować dzień w środku zmiany, otworzyła w Excelu tabelkę z celami na ten miesiąc. Po kilku próbach dostała się do konta klienta. Próbowała wszelkie nieprawidłowości znaleźć na stronie, która pokazywała dane tele-adresowe klienta. 'Błąd systemu' okazał się być faktem, gdy pokazałem jej, jak dostać się do wyciągów klienta. Nie poddając się, zmienniczka postanawia zadzwonić na call center obsługi sklepów, żeby ktoś mógł potwierdzić jej błędna teorię. Gdy okazało się, że nic nie wskóra, przepełniony nadzieją klient zdenerwował się (delikatnie mówiąc) i powiedział jej do słuchu kilka słów (nie do końca wszystkie zrozumiałem, ale na pewno padły takie jak 'złodziejka', 'cholera' i 'nie zapłacę'). Wściekły opuścił nasze miejsce pracy. Zmienniczka zapłakała. Nie do końca życzyła sobie taki obrót spraw. Tak się profesjonalizm pisze przez wielkie 'P'.

********

Nie będę wrzucał kolejnych tekstów, ani linka do bloga, nie znając choć kilku opinii. Dziękuję za uwagę.

********

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@phr

Przeczytałem. Z jednej strony nie można tekstowi nic zarzucić. Nie ma w nim (przynajmniej na moje oko) raczej błędów, zdania są sensownie sklecone (nie jak w przypadku niejednego "pisarza" w tym temacie), a całość trzyma się kupy. Z drugiej zaś tekst mi się kompletnie nie podobał. Nie przykuł mnie w żadnym momencie. Można wręcz powiedzieć, że czytałem go na siłę i zmuszałem się do skończenia. Bynajmniej nie ze względu, że preferuję tematykę fantasy. W powyższym tekście nie było nic, coby mnie zainteresowało. Nie wiem, czy pisałeś to z myślą o głębszej fabule, czy to tylko fragment jakiejś opowieści albo nieciekawy wstęp do zatrważającej intrygi, ale dla mnie wygląda to, jak narzekanie pracownika na swoje stanowisko. To mnie zwyczajnie nudziło.

Jednak mimo, że tak krytycznie poszedłem, należy Ci się ogromny (naprawdę ogromny) plus za sarkazm i ironię bijącą z każdego zdania. Uwielbiam to. ;)

Edytowano przez araevin
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj XV część opowieści...

XV

Płynęli już drugi dzień z rzędu. Na brzeg schodzili tylko aby przenocować albo uzupełnić zapasy. Rzeka nieustannie kierowała ich na wschód. Koryto zaczęło się rozszerzać, a woda coraz częściej tworzyła szerokie rozlewiska. Krajobraz naokoło ulegał zmianom. Brzegi porastały drzewa, gęste krzewy oraz trzciny. Woda miejscami była płytsza, a dno muliste i grząskie.

- Jeszcze trochę, a wpakujemy się w jakieś bagno. ? powiedział Amin.

- Już się wpakowaliśmy. ? odparł Hayat.

- Jesteś pewna że dobrze płyniemy? ? spytał Książe spoglądają na rudowłosą.

- Zupełnie pewnym w życiu można być tylko jednego. ? powiedziała beznamiętnie Amira ? Że prędzej czy później każdy z nas umrze.

Wiar zawiał mocniej. Nieopodal, z gęstych szuwar, spłoszone stado ptaków poderwało się do lotu.

- Już przeszło od dnia nie jesteśmy w stanie zobaczyć co dzieje się na brzegu. ? mówił Książe ? Wszystko wokoło tonie w zieleni. Jeśli nawet ?biały człowiek? podróżuje wzdłuż rzeki, to i tak go nie zobaczymy. Mamy chociaż jakiś cel wędrówki? Miejsce gdzie moglibyśmy zejść na cywilizowany ląd.

- Jak najbardziej. ? rudowłosa mówiąc dokładnie obserwowała pofałdowaną taflę wody ? Za jakiś dzień, może dwa żeglugi powinniśmy trafić do miasta portowego. Tam krzyżuje się większość szlaków i dróg wiodących na południowy-wschód.

- Jeśli nawet dotrzemy do tego miejsca to jak w wielkiej metropolii odszukamy jednego człowieka? ? zapytał żołnierz.

- Mężczyzna cały ubrany na biało, na jasno-śnieżnym koniu nie jest chyba zbyt częstym zjawiskiem. ? odpowiedziała kobieta.

Hayat chciał zadać jeszcze kolejne pytanie, ale wówczas trzciny naprzeciwko łodzi położyły się niemal na wodzie, a fale jakby się nieco wygładziły.

- Szkwał! ? krzyknęła rudowłosa.

- Co? ? spytał się Hayat wyraźnie nie rozumiejąc o czy w ogóle kobieta mówi.

- Luzujcie żagle! ? wydała rozkaz.

Tym razem obaj mężczyźni rzucili się do lin. Żagiel był już mocno wydęty. Łódź wchodziła w coraz większy przechył.

- Na nawietrzną! ? dobiegł, ich tłumiony przez świst wiatru, głos.

Hayat zaczął przesuwać się stronę burty, gdy usłyszał kolejny krzyk.

- Nie na tą głąbie! Drugą!

Nagle żagiel zaczął głośno łopotać. Przechył zelżał ale wiatr wciąż szalał.

- Znosi nas na trzciny. ? powiedział żołnierz z coraz bardziej niepewną miną.

- Przybijemy do brzegu i przeczekamy ten wiatr. ? odparła rudowłosa.

Gdy przebili się przez wysokie szuwary spostrzegli niewielką wyspę. Dziób łodzi zarył mulistym brzegu. Pierwszy na twardą ziemię wyskoczył Hayat. Było widać że cieszy się iż w końcu stoi na czymś co nie kołysze się pod stopami. Następnie łudź opuścili Amin i kobieta. Książe rozglądał się wokoło.

- Może tak któryś z was mi pomoże? ? powiedziała Amira próbując przywiązać do najbliższego drzewa wyraźnie przykrótką linę cumowniczą.

Pierwszy podszedł Książe, zaraz za nim Hayat.

- Tutaj wystarczy mi jedna osoba. ? odparła kobieta, po czym zwróciła się do żołnierza ? Ty możesz wypchnąć łódź trochę bardziej na brzeg.

Hayat rzucił jej pretensjonalne spojrzenie. Najwyraźniej nie chciał się znowu moczyć i na dodatek grząźć w śmierdzącym mule.

- Dobrze! ? powiedziała Amira ? Naciągnij linę. ? zwróciła się do Księcia.

- Nie wiedziałem, że znasz się na żeglarstwie. ? odparł Amin obserwując jak kobieta sprawnie obwiązuje pień tworząc zgrabne węzły.

- Potrafię wiele rzeczy o których zapewne nie wiesz. ? kobieta lekko się uśmiechnęła.

- I to właśnie mnie najbardziej martwi.

Szedł ciemnym korytarzem. Wokoło panowała wilgoć i niezmącona przez nic cisza. Tylko od czasu do czasu gdzieś spadała kropla wody. Plusk niesiony echem.

Na wyspę przybył tuż o świcie. Miejsce było ciężko dostępne. Zarośnięte szuwarami, pośród meandrów mętnej rzeki. Jednak jeszcze trudniejszym okazało się znalezienie tunelu. Dawna, opuszczona budowla skrywała się wśród bujnej zieleni. Przez długi czas błądził pośród drzew sprawdzając czy aby któryś z większych głazów nie jest częścią ruin, nie stanowi wejścia. Żałował, że nie mógł zabrać ze sobą swojego konia. Mądre zwierze zapewne szybciej odnalazło by to czego szukał. Lecz biały rumak nie zmieściłby się do małego drewnianego czółna, a gdyby płynął tuż obok zapewne utonąłby w którymś z rwących prądów lub ugrzązł w bagnistym podłożu. Tak, był teraz na nieznanym terenie bez żadnego przewodnika. Znowu zdany tylko na siebie i swoje zmysły. Wewnętrzny głos podpowiadał mu co dokładnie ma robić, ale wszystkie wskazówki odbijały się w głowie jakby echem. Wiadomość docierała w kawałkach, często niewyraźna i zamazana. Wiedział jednak, że podąża w dobrym kierunku. Wkroczył do większego pomieszczenia. Wysoka hala ze strzelistymi kolumnami kończyła się niedużym schodzącym w głąb przejściem. Gdy stawiał pierwszy stopień na stromych schodach zdało mu się, że wyczuł czyjąś obecność. Zamarł na chwilę, lecz tym razem wszędzie na koło znów było czysto. Dziwne ? pomyślał. Może to było tylko jakieś złudzenie. Albo z powodu ekscytacji wydało mu się, że w pobliżu znajduje się ktoś jeszcze. Tak, to musiało być przyczyną. Odkąd w końcu zdobył przedmiot potrzebny do wypełnienia zadania zdarza mu się miewać to dziwne uczucie. Coś jakby zapomniana dawno radość. Zaczął na nowo zagłębiać się w ciemnym tunelu. Biały płaszcz opadał na kolejne stopnie. Jest już blisko finału albo kolejnej próby.

-Dokąd idziesz? ? zapytał Amin spoglądając na rudowłosą.

- Rozejrzeć po okolicy. ? odparła kobieta i zaczęła znikać wśród zielonych liści.

- Zaczeka! ? krzyknął za nią.

Amira odwróciła się w jego kierunku i powiedziała.

- Co, znów mi nie ufasz?

- Nie, ja tylko? - zaczął lekko zakłopotany.

- Nie martw się. ? mówiła nieznacznie się uśmiechając ? To jest wyspa na środku bagien i rozlewisk. Nie mam jak wam uciec.

- Nie oto chodzi. ? Książe nie wiedział co dalej powiedzieć.

Rudowłosa przez chwilę w skupieniu czekała na ciąg dalszy wypowiedzi. Uwarzenie wpatrywała się w niego swoimi ciemnymi brązowymi oczami.

- Chodźmy więc razem. ? powiedziała nie doczekawszy się wyjaśnień.

- Idę z wami! ? doleciał do nich głos zza pleców.

Był to Hayat, który przed chwilą skończył obmywać się z czarnego szlamu.

- Nie. ? zatrzymał go Książe.

- Dlaczego? ? zapytał się z pretensją w głosie.

- Ktoś musi zostać aby pilnować lodzi. ? odparł Amin.

- Pilnować? ? żołnierz nie dawał za wygraną ? Po, co? Przed kim?

Odpowiedziało mu tylko twarde spojrzenie Księcia. Cóż miał zrobić? Rudowłosa jakby się szyderczo do niego uśmiechnęła. Obserwował jak dwójka postaci niknie wśród zieleni, a następnie wrócił w kierunku łodzi suszyć ubranie.

Skrawek twardego lądu okazał się większy niż na pierwszy rzut oka można się było spodziewać. Centralny punkt stanowiło niewielkie wzniesienie. Niemal wszystko wokół było porośnięte wysokimi starymi drzewami oraz nieprzebytą trawą. Postanowili wejść na wniesienie, aby lepiej rozejrzeć się po okolicy. Wyspa była zewsząd otoczona przez rozległe bagna i moczary. Gdy tutaj pływali nie zdawali sobie z tego sprawy. Znajdowali się w środku odludzia, zamknięci w wielkim labiryncie natury.

- Hayat miał rację. ? powiedział Amin ? Naprawdę wpakowaliśmy się w niezłe bagno.

Amira nie odpowiadała. Patrzyła gdzieś w zupełnie inną stronę.

- Wiesz chociaż w którym kierunku powinniśmy płynąć? ? zapytał mężczyzna.

Znowu cisza.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? ? zwrócił się do rudowłosej, która teraz klęczała przy czymś na ziemi.

- Co? ? odparła w końcu kobieta spoglądając mu w twarz.

- Pytałem się czy mamy jakiś sposób na wydostanie się z tych moczarów. ? powiedział głośniej, dokładnie akcentując każde słowo, tak aby mieć pewność iż poprawnie zostanie zrozumiany.

- Popłyniemy z prądem. ? dopowiedziała, po czym znowu zwróciła wzrok ku ziemi.

- Tylko, że woda tutaj prawie że stoi w miejscu.

- Coś wymyślimy.

Amin dziwnie na nią spojrzał. Kobieta odgarniała coś z podłoża. Po chwili spod warstwy zeschniętych liści i gałęzi wyłonił się fragment jakiejś skały. Następne ruchy dłonią odkryły kolejne fragmenty dużych kamieni.

- Co to jest? ? zapytał Amin ? Głazy?

- Nie. ? odpowiedziała rudowłosa wciąż odgarniając coraz większą część znaleziska ? Raczej jakieś stare płyty nagrobne albo fragment ruin.

- W taki miejscu? ? zdziwił się mężczyzna.

Rzeczywiście, odkryte fragmenty kamiennych bloków były zbyt gładkie i precyzyjne aby stworzyła je natura. Bez wątpienia patrzyli na dzieło ludzkich rąk. Bardzo stare i zniszczone. Naznaczone zębem czasu, pochłonięte przez przyrodę. Amira skończyła odgarniać kolejny fragment kamienia, który podobny był do niedużej płyty.

- Pomożesz mi? ? zapytała zahaczając palce o krawędź.

Mężczyzna chwilę się popatrzył z lekkim zdziwieniem, a następnie również zaczepił dłonie o kamień. Ciągnięta płyta zwolna odsunęła się na bok. Tuż przed ich stopami czerniał nieduży otwór, z wnętrza którego bił chłód oraz wilgoć.

- Czy to jest? - zaczął mężczyzna patrząc w otchłań.

- Tunel. ? dokończyła Amira.

Zaczęła powoli zagłębiać się w czeluść.

- Czemu chcesz tam zejść? ? zapytał Amin.

- A czemu nie? ? usłyszał odpowiedź.

Po tych słowach rudowłosa zniknęła w ciemności.

Przejście było dość ciasne i śliskie. Gdzieniegdzie płyty ścian odginały się do środka tunelu. Ze stropu wystawały korzenie traw i drzew.

- Mogłaś mnie uprzedzić, że tuż przede mną jest korzeń. ? powiedział mężczyzna masując siniec na czole.

- Gdybym go zauważyła otrzymałbyś ostrzeżenie. ? odparł mu z naprzeciwka kobiecy głos.

- Jak to? ? zapytał nie rozumiejąc odpowiedzi ? Przecież potrafisz widzieć w ciemności.

- W mroku. ? poprawiła go Amira.

- Co za różnica? ? dalej nie mógł pojąć o co jej chodzi.

- Ciemność to zupełny brak jasności. ? tłumaczyła kobieta ? A mrok to również brak światła, tyle że nie kompletny. W tym przypadku mamy do czynienia ciemnością. Zupełną. ?dodała.

- Dlaczego więc idziemy, skoro i tak nic nie widzimy? ? spytał Amin.

- Bo gdzieś na drugim końcu jest wyjście.

- Skąd ta pewność? Może to tylko ślepy zaułek.

- Nie. ? odparła kobieta nagle się zatrzymując ? Czuję ruch powietrza.

Amin stanął na chwilę w miejscu, jednak jedyne co czuł to pot spływający po jego ciele.

- Chcę zobaczyć gdzie ten tunel prowadzi. ? powiedziała rudowłosa ponownie ruszając do przodu.

- Ciekawość to pierwszy stopień do?- zaczął mężczyzna lecz uciszyła go dłoń Amiry, która niespodziewanie zakryła mu usta.

- Zostań tu. ? usłyszał głos ? Siedź cicho.

Gdy mimo wszystko chciał wykonać ruch powstrzymała go wyciągnięta ręka kobiety. Widać nie odeszła jeszcze daleko. Rudowłosa zatrzymała się naprzeciw małego zakratowanego otworu w bocznej ścianie. Przez niewielkie szpary zauważyła wysoką halę. Kilka mniejszych pęknięć w stropie, przez które sączyły się lekkie promienie słońca, wystarczyło aby mogła dostrzec rząd smukłych kolumn oraz centralne zejście prowadzące gdzieś w głąb. Po chwili spostrzegła jak pomiędzy filarami mignęła jej na chwilę jakaś postać. Kiedy ponownie spojrzała w tym kierunku nikogo tam już nie było. Gdy wodziła wzrokiem po hali sylwetka znów się pojawiła. Tym razem tuż koło tajemniczego zejścia pod podłogę. Postać nosiła jasno-biały płaszcz. To nie może być nikt inny ? pomyślała Amira. Wówczas sylwetka zamarła w bezruchu. Rudowłosa miała dziwne odczucie. Jakby właśnie została przez ?białego człowieka? zauważona. Jednak postać nie była w stanie jej zobaczyć. Nie z tej odległości, nie w panującym mroku. Tym bardziej, że głowa odzianego w białe szaty skryta była pod kapturem i nawet się nie poruszyła. Wciąż pozostawała skierowana przed siebie, na wprost. W głąb czeluści podłogi. Nie widzi mnie, czemu więc się zatrzymał? ? przemknęło jej po głowie, gdy nagle poczuła lekkie uderzenie czyjejś ręki. Obejrzała się. To był Amin.

- Dlaczego nie zrobiłeś tego o co cię prosiłam? ? spytała szeptem odsuwając się od kraty.

- Ja? - zaczął mężczyzna ale kobieta znowu zakryła mu usta dłonią.

Ponownie spojrzała przez mały otwór, lecz w hali nikogo już nie było.

- Co się stało? ? zapytał po chwili milczenia mężczyzna.

- Widziałam go. ? odpowiedziała rudowłosa dokładnie badając grube kraty.

- Znaczy kogo?

- A jak myślisz? Człowieka w bieli. ? metal porządnie tkwił w skale.

- Jesteś pewna?

- Więcej niż pewna. ? odparła chwytając oburącz pręty ? Pomożesz?

- W czym? ? spytał Amin nie mogąc niczego zobaczyć we wszechobecnej ciemności.

Wówczas dłonie kobiety chwyciły jego ręce i dotknęły do metalowych prętów.

- Pchaj. ? powiedziała.

Z całych sił zaczęli napierać na przeszkodę, jednak kraty ani drgnęły.

- To nie ma sensu. ? usłyszał po chwili kobiecy głos ? Pójdziemy dalej. Może nasz tunel ma drugie wyjście.

- Nie lepiej wrócić na powierzchnie? ? mówił Amin wciąż bezskutecznie siłując się z prętami.

- Na zewnątrz? ? słowa rudowłosej wyraźnie się oddalały ? Przecież ten którego ścigamy jest w środku.

- Tak, ale kiedyś zapewne opuści podziemia.

- Jak jesteś taki mądry to powiedź mi jeszcze kiedy i w którym miejscu. ? teraz głos był już dobre kilkanaście metrów przed nim.

Mężczyzna westchnął i zawołał za kobietą.

- Zaczekaj.

Opierając się o ściany ruszył w ślad za towarzyszką.

Jasnooki wyszedł na powierzchnię. Na zewnątrz zwolna zapadał mrok. Tarcza słońca kryła się za drzewami, woda lśniła w jasno-pomarańczowym blasku. Wiatr zupełnie osłabł, nawet liście drzew nie wydawały najmniejszego szelestu. Wszędzie panowała cisza i spokój. Idealne warunki aby dokładnie wszystko ?widzieć?. Przedmiot wciąż tkwił w kieszeni długiego płaszcza, tuż przy sercu. Prawa dłoń ściskała jego drugą, odnalezioną cześć. Już najwyższy czas aby w końcu dokonało się to za czym tak usilnie walczył niemal całe swoje życie. Nareszcie sfinalizuje zadanie. Wypełni misję. Musi tylko dotrzeć na miejsce.

Nagle z oddali usłyszał nienaturalny plusk. Gdy ruszył w kierunku dźwięku rozpoznał iż jest to odgłos rozbijających się o drewno fal. Lecz owe drewno było puste w środku. Łódź ? pomyślał. Ktoś tutaj jest. Może go śledzi? Jednak przeczucie w ruinach nie było jedynie ułudą. Sięgnął za pas i wyciągnął sztylet. Wytężył zmysły. W łodzi nikogo nie było. W pobliżu również. Tylko nieopodal w szuwarach chroniło się stadko ptaków. Wszedł do wody. Ciepło przepływało pomiędzy nogami. Palce spoczęły na burcie. Zaczął przesuwać się ku dziobowi. Wreszcie natrafił na sznur. Od ostrza odbił się czerwony blask.

- To już piąty ślepy zaułek. ? powiedział Amin ? Błąkamy się tutaj chyba z pół dnia.

- Nie narzekaj. ? odparła kobieta ? Zostało jeszcze kilka tuneli.

- A jeśli i one nie okażą się przejściem?

- Wówczas wrócimy tą samą drogą którą zeszliśmy do podziemi. ? odparła stawiając kolejne kroki wśród mroku.

Nie przyznała się towarzyszowi, że jak dotąd sprawdzili tylko trzy przejścia. Dwa kolejne były tymi samymi. Zgubili się, ale nie chciała aby to wiedział. Znajdę wyjście, na pewno - pomyślała. W końcu kiedyś byłam ?Panią Podziemi?. Rudowłosa uśmiechnęła się do siebie. Tunel kończył się przed nimi kratą.

- Co się stało? ? zapytał mężczyzna ? Dlaczego stoimy?

- Drogę zagradzają metalowe pręty.

- Nieruchoma krata, czy drzwi z zamkiem?

Kobieta zaczęła dokładnie macać pordzewiały metal.

- Jest zamek. ? odparła po chwili.

- Więc w czym problem? ? powiedział Amin ? Otwórz go.

- Nie mogę.

- Jak to nie możesz?

Rudowłosa rzuciła mu pretensjonalne spojrzenie, lecz po chwili zorientowała się, że towarzysz w ciemności i tak nie zauważy wyrazu jej twarzy.

- To jest stary skorodowany zamek. ? odpowiedziała szukając słabego miejsca w ścianach naokoło krat ? Niemal wszystkie jego zapadki są złamane lub zacięte. Nie mam nawet czego próbować bez specjalistycznych narzędzi.

- Jednak solidne zamknięcie pałacowej celi pokonałaś.

- Tak. Lecz to był sprawny mechanizm i dysponowałam, powiedzmy, pewnym rodzajem przyrządów.

- Niby jakim? Zdawało mi się, że straż przed zamknięciem więźnia w celi przeprowadza jego dokładną rewizję. Unika w ten sposób wniesienia broni umożliwiającej atak na pilnujących lub innych narzędzi pomocnych w ucieczce. Czyż nie?

- I owszem. Nie inaczej było w moim przypadku.

- Więc jakim cudem się wydostałaś?

- To nie był żaden cud. ? powiedziała kobieta lekko się uśmiechając ? Tylko twoja spinka od ubrania.

Amin pomacał się po koszuli. Rzeczywiście, po lewej stronie odzienia brakowało kawałka metalu spinającego u dołu materiał. Już wcześniej wyczuł, że coś jest nie tak, jednak myślał iż ubiór uległ rozdarciu w trakcie ich wyprawy.

- Więc co robimy? ? zapytał mężczyzna.

- Kolejny tunel. ? odparła spokojnie Amira.

- A może tak po prostu wrócimy już powierzchnię? ? zaproponował niepewnym głosem.

- Nie! ? usłyszał stanowczą odpowiedź.

Następnie ruszyli kolejnym, albo już wcześniej sprawdzonym korytarzem.

Gdy w końcu wyszli znowu na zewnątrz dzień chylił się ku końcowi. Moczary zwolna zaczęła spowijać nieustannie gęstniejąca mgła. Kontury trzcin stawały się ciemnymi plamami na lśniącej tafli wody. Próba znalezienia przejścia do podziemnej hali skończyła się fiaskiem, jednak przynajmniej wydostali się na powierzchnię.

- Co teraz? ? zapytał Amin.

- Z czym? ? powiedziała kobieta czyszcząc ubranie.

- Z postacią w bieli.

Rudowłosa wypatrywała czegoś na horyzoncie.

- Jesteśmy na wyspie pośród rozlewisk i bagien, czyż nie? ? mówiła kobieta, na co mężczyzna przytaknął jej głową ? Wystarczy, że znajdziemy łódź naszego poszukiwanego, wówczas się nam nie wymknie.

- A co jeśli ?biały człowiek? zdążył już opuścić wyspę?

Nie usłyszał odpowiedzi. Amira przez chwilę wpatrywała się w zamgloną wodę, po czym pomknęła w kierunku jednego z brzegów.

- Dokąd biegniesz?! ? krzyknął za nią mężczyzna, jednak postać zdążyła już zniknąć wśród ciemnych chaszczy.

Przedzierał się wśród gęstych krzaków. Mgła zaczęła wznosić się znad wody i powoli otulać coraz większy obszar lądu. Wyspa nie była duża, lecz szybko zapadająca ciemność i gęsta roślinność utrudniały orientację. Nie próbował już odszukać rudowłosej. Dawno stracił jej ślad, rosnąca ciemność działała na jego niekorzyść. Teraz pragnął tylko znaleźć drogę powrotną. Dotrzeć do łodzi i tam, wraz z Hayatem zadecydować co dalej począć. Miał nadzieję, że Amira wkrótce do nich tam dołączy. Może chciała sprawdzić czy gdzieś przy brzegu nie ma łodzi ?białego człowieka?? Tylko czemu wybiegła bez żadnego słowa? I to dodatku sama. W dwójkę poszukiwania byłyby sprawniejsze, a na wypadek konfrontacji mieliby przewagę. A jak coś zauważyła? Tylko co?

Dotarł do mulistego brzegu. Miejsca o który był przekonany, że wcześniej stała ich łódź. Pomiędzy trzcinami jednak nic się nie znajdowało. Musiałem się pomylić ? pomyślał. To nie to miejsce. Mrok i mgła zapewne sprawiły iż wszystko wydaje się być do siebie podobne. Gdy już chciał podążyć dalej spostrzegł, że z jednego z drzew zwisa coś nienaturalnego. Podchodząc bliżej rozpoznał tajemniczy przedmiot. To był sznur. Linka cumownicza, ta sama którą Amira obwiązywała wokół pnia. Jeden z końców pływał w wodzie. Ktoś ją przeciął. Tylko kto? Jeśli dobrze trafił to gdzie w takim razie jest Hayat? Usiadł na wilgotnej ziemi opierając głowę w dłoniach. Po raz pierwszy nie wiedział zupełnie co począć.

Rozdział nie jest może najwyższych lotów (nawet w porównaniu z resztą), ale szyjąc go tak grubymi nićmi udało się popchnąć fabułę dalej i we właściwym kierunku. Za tydzień finalny (i niezwykle obszerny) rozdział, a za dwa tygodnie epilog.

Edytowano przez IwaN1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@araevin: A spróbujesz jeszcze jeden? Po sąsiedzku? (człowieku, któremu niedawno usunęli 'BARKĘ' z mostowej)

********

Jeden z kolejnych dnia marca, roku pańskiego, dwa tysiące dziesiątego.

Chcąc, nie chcąc, wszedłem do punktu kredytowego, gdzie zastałem pracującą zmienniczkę (cały czas tę samą). Szeroki uśmiech skierowany ku mnie skutecznie odstraszyłby najbardziej zatwardziałego mordercę. Pomimo trzęsących się nóg, pełnych spodni, pocąc się, przełknąłem ślinę i wszedłem do środka. Niepewnie usiadłem na miejscu dla klienta i przywitałem się.

- Cześć.

- No, cześć! A co ty dzisiaj tak wcześnie? A wiesz, że nasza koleżanka wróci dopiero w połowie kwietnia? Ja dwudziestego dziewiątego idę na pole widzenia. A jak to będzie z moją klientką, wiesz coś? Nasza kierowniczka była i nie zrobiła mi dzisiaj bilansu, tralalala... powiedziała, że ma do mnie zaufanie. Ona wie, że wszystko umiem. A teraz jeszcze ta sprawa z naszą regionalną... Przywitanie, jak co dzień. Mimo wszystko trzeba było jakoś ten atak odeprzeć, więc powiedziałem:

- Jak to wcześnie?! Wiem. Fajnie masz. Nie wiem, z jaką klientką7 Fajnie masz. No to super. Tak, wiem - sądziłem, że jeśli nasze wypowiedzi będą równie chaotyczne, to może lepiej się dogadamy, lecz zmienniczka popatrzyła na mnie z niesmakiem.

- No jak to z jaką?! Nie czytałeś notatki w kalendarzu? - zapytała.

Równie dobrze mógłbym przeglądać koreańskie broszury mówiące o wpływie cząsteczek molekularnych na politykę ichniego rządu pisane w blokach logo-graficznych. Nie podzieliłem się z nią tą informacją.

- A co z nią nie tak? - podobno `kto pyta, nie błądzi', więc zapytałem.

- To ty nie wiesz?! No bo ona będzie rezygnowała z części umowy i oddawała to, czego nie odebrała - poinformowała mnie zmienniczka.

Hm, tutaj nasunęły mi się dwa pytania. Primo, z której części umowy będzie rezygnowała klientka? Z danych osobowych? Z podpisu? A może zrezygnuje z oprocentowania? Secundo, jak można zwrócić coś, czego się jeszcze nie odebrało? Czy trzeba to ukraść zawczasu?

- Chodzi ci o tę klientkę, której wyjaśnienie, aneks, i formularz zwrotu skserowałaś trzy razy i czterokrotnie przefaksowałaś do banku? - dociekałem.

- No bo chciałam się upewnić, że wszystko mam. A teraz musimy się pilnować, wiesz, nie? - nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć dlaczego.

- A nie wygodniej byłoby odstąpić od umowy i podpisać jeszcze raz? - bez zastanowienia zadałem to pytanie i szybko tego pożałowałem.

- Krzysiek! To jest niezgodne z procedurami! - ach tak, no przecież ułatwianie życia klientowi i sobie nie wchodzi w grę. Trzeba znaleźć najbardziej zagmatwane rozwiązanie problemu.

- Okay, no to zgodnie z procedurą, klientka spłaca ratę ustalona na umowie, lecz zamiast dziesięciu spłaci ich siedem - wywnioskowałem - a co teraz robisz?

- No szukam tego numeru, nie? - chwilę trwało, zanim dotarło do mnie, że `ten numer' to numer telefonu klientki, o której rozprawialiśmy.

Numer się znalazł, zmienniczka zadzwoniła.

Czeka... Po minucie wreszcie się odezwała.

- Dzień dobry, ja dzwonię z punktu kredytowego, proszę bardzo o kontakt. W dniu dzisiejszym. - powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Byłem zaskoczony jej wypowiedzią, zupełnie się tego nie spodziewałem. Nie przedstawiła się, nie powiedziała, skąd dokładnie dzwoni i nie zostawiła żadnego numeru telefonu. Czyżby zmienniczka wiedziała, że klientka jest wróżką i wywróży sobie resztę potrzebnych informacji? A może zna się na telepatii i wyskanuje sobie potrzebne dane bezpośrednio z mózgu mojej zmienniczki? Intrygowało mnie to na tyle, że swoje wątpliwości wypowiedziałem na głos.

- No przecież ona będzie wiedziała, że to ja dzwoniłam - tego akurat byłem pewien, nie istnieje najmniejsza szansa pomyłki.

- A skąd weźmie do nas numer?

- No przecież wyświetli jej się, ona też ma bezprzewodowy - nie chciałem już dociekać skąd to wie i jak ma to pomóc klientce. Pragnąłem tylko zakończyć tę konwersacje jak najszybciej. Cieszyłem się, że nie jest to moja klientka i cieszyłem się, że nie jestem klientem obsługiwanym w ten sposób.

Zrobiliśmy przekazanie zmiany, posadziłem rzyć na stanowisku pracownika i czekałem aż potwora wyjdzie do domu. Został kwadrans, los będzie dla mnie łaskawy, jeśli pozwoli mi go przetrzymać w jednym kawałku. Zabrałem się za uzupełnianie zestawień.

- A ja za czternaście minut idęęę do dooomuuu - zaśpiewała zmienniczka - fajnie mam, nie? A jutro mam wooolneee - ciągnęła.

- Fajnie masz - skwitowałem.

- Ahyhehyha... mam cię podenerwować? Mam cię podenerwować? Krzysiu, maaam? - w zasadzie nie musiała mówić już nic więcej.

Zamknąłem oczy. Kolejną scenę, którą zobaczyłem, znałem już bardzo dobrze, mimo wszystko jeszcze ani razu mi się nie znudziła. Skalne urwisko, spadająca zmienniczka... nie! Wróć! Spadająca zmienniczka... jeszcze raz! Spadająca zmienniczka... ech, aż dziw bierze, że w ludzkim ciele jest aż tyle krwi i jak wielką powierzchnię można za jej pomocą pomalować. Moje wizje wydają mi się coraz piękniejsze, chyba się zakochałem.

Dziękuję.

********

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zwykle nie podobają mi się teksty, w których 90% to dialog, ale u ciebie mnie to jakoś nie gryzło. W sumie mógłbyś dodać jakiś dłuższy tekst. Byłby da mnie bardziej zrozumiały. Nadal nie wiem, o co chodzi w całości (bo zakładam, że to i poprzedni tekst tworzą całość). Wygląda to trochę, jakby wyrwane z jakiejś przypadkowej strony książki. Poza tym czytało mi się jakoś przyjemniej, niż poprzednim razem. Sam nie wiem czemu. Początkowo nie podobał mi się chaos na początku, ale stwierdziłem, że to ja po prostu nie kontaktuję jeszcze w pełni o tej godzinie... :)

PS Sąsiedzie phr - mój tekst również czeka na opinię...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Swego czasu udało mi się popełnić 3 opowiadania. Więcej nigdy nie napisałem, gdyż nie mam cierpliwości do ciągłych poprawek. Może na starość dokończę to co ostatnio zacząłem :)

Umieszczam tutaj drugie z nich, jako że pierwsze jest w trakcie znaczących poprawek a trzeciego... hmmm... chyba nigdy już nikomu nie pokażę. Zapraszam do lektury!

"Szara Pustynia"

Szczęk stali odbijał się echem pośród nagich skał, otaczających dolinę zatopioną w szkarłatnej krwi poległych żołnierzy. Pozbawione emocji obserwowały jedno z wielu podobnych wydarzeń, jakie miały miejsce w tych niespokojnych czasach. Kolejne dwa zwaśnione rody ruszyły do walki, na rozkaz swoich przesiąkniętych tyle samo pychą co jadłem panów, aby powiększać ich niebywałą chwałę. Ginęli jeden za drugim, nie przechylając szali na niczyją korzyść. Umierali z honorem dla umiłowanego wodza, który w chwili ich chwalebnego zgonu, spożywał tłustego dzika, popijając spływającym mu po brodzie słodkim miodem. Wielu ginęło i jeszcze wielu z ogromną zażartością walczyło. Żadna ze stron, jednak nie chciała się wycofać.

? Psiakrew! ? wysyczał przez zaciśnięte zęby Neliar i płasko wyprowadził cios w kierunku przeciwnika. Miecz jednak nie dosięgną ciała i uderzył z brzękiem w skałę znajdującą się tuż obok.

? Powiedz mi mój drogi Neliarze! ? krzyknął Ulreth. ? Czy to ból wywołał ten bezmyślny atak, czy też wściekłość zaistniałym faktem, iż to mój miecz jako pierwszy skosztował twojej krwi, hmm?

? Niech cię szlag! Myślisz, że zadając mi takie rany pokonasz mnie?! Ty pewny siebie sukinsynu... ? powiedział Neliar i ruszył z rykiem do ataku.

Ulreth sparował pierwszy cios i przypuścił kontratak, celując w nieosłoniętą szyję przeciwnika. Neliar jednak wykonał zręczny unik i zdołał wyprowadzić pchnięcie. Wojownicy wyprowadzali, oraz odbijali raz za razem ataki i pochłonięci walką nie zauważyli, że odgłosy otaczającej ich bitwy, powoli cichną.

? Hej, Neliar! Co tak niepewnie trzymasz miecz? Ach... tak, krew spływa ci na dłoń z rozciętego ramienia, cóż... nie będę nad tym ubolewał. ? To powiedziawszy wyprowadził z całej siły cios z góry, który przeciwnik zdołał zablokować, jednak siła uderzenia wytrąciła mu miecz z dłoni.

Neliar szybko odtoczył się na bok, unikając tym samym kolejnego ciosu. Dziwił się, że jeszcze żyje. Od początku ta walka była skazana na porażkę, gdyż Ulreth zawsze był silniejszym i zdecydowanie lepiej wyszkolonym wojownikiem. Obaj byli synami baronów, którzy szczerze siebie nienawidzili i przelewali tę nienawiść właśnie w nich. Ulreth był wysokim, potężnie zbudowanym dwudziestosiedmioletnim mężczyzną, nigdy nie stronił od walki i jeśli tylko nie brał udziału w bitwie, to brał udział w bójkach, z których podobno zawsze wychodził zwycięsko. Miał długie jasne włosy i krótką szczecinę pokrywającą mu twarz. Neliar wręcz przeciwnie. Posiadał, pomimo tego samego wieku szczupłą sylwetkę i średni wzrost. Miał dość nieprzyjemny charakter jakim się szczycił w stosunku do innych i zdecydowanie lepiej wychodziło mu naigrywanie się, albo wręcz obrażanie wszystkich, niż prawienie komplementów. Czarne jak smoła włosy miał przycięte do ramion, twarz natomiast zawsze była gładko ogolona. Chociaż brakowało mu siły, to odznaczał się dużą zwinnością i szybkością, co pozwoliło mu dzięki ucieczce nieraz uniknąć łomotu, przez zbyt cięty język.

W tej chwili, Neliar również postanowił skorzystać z tego sposobu. Wiedział, że tym samym wyjdzie na tchórza, jednak kompletnie nie dbał o to. Dla niego po stokroć więcej warte było uratowanie własnego życia, niż honor którym wyraźnie gardził. Zebrał więc resztki sił, zerwał się na nogi i ruszył biegiem w stronę lasu, znajdującego się na końcu doliny. Nie przebył jednak piętnastu kroków, gdy nagle potknął się i runął jak długi.

? Jasna cholera! ? krzyknął i zacisnął powieki gotując się na śmierć. Wiedział bowiem, iż tym razem Ulreth go dosięgnie. Wbrew temu czego się spodziewał, cios jednak nie nadszedł. Otworzył oczy i nie widząc nikogo obok siebie powoli wstał. Rozejrzał się dookoła i zobaczył swojego przeciwnika, stojącego nieruchomo kilkanaście kroków dalej.

? Hej! Ty łajdacki psie! ? krzyknął do niego Neliar. ? Masz zamiar tam stać nieruchomo? Miałeś szansę mnie zabić i ją zmarnowałeś. Jesteś zwykłym, tępym, śmieciem.

? Stul pysk tchórzu! ? odparował Ulreth nie odrywając wzroku od jakiegoś ciemnego przedmiotu, poruszającego się tuż pod zboczem doliny ? nie obchodzi mnie już czy zginiesz, czy też nie. Poniżyłeś się wystarczająco. Nie zasługujesz nawet na śmierć, ty pozbawiony duszy gadzie.

? Mocne słowa ? to powiedziawszy, zaczął się przyglądać dziwnej rzeczy, która po chwili okazała się postacią odzianą w powłóczystą, ciemną szatę. Owa postać zwróciła się w stronę wojowników i powoli zaczęła ku nim kroczyć. Neliar starał się odróżnić czy to mężczyzna czy kobieta, lecz było już po zmroku, a poza tym tajemnicza postać miała na głowie zasunięty kaptur, który skutecznie przesłaniał twarz. Nie należała ona z pewnością do żadnej z obu armii. Gdy znajdowała się około piętnastu kroków od Ulretha, niespodziewanie rzucił się na nią, jeden z jego żołnierzy. Dopiero teraz Neliar i jego przeciwnik zauważyli, iż oprócz nich i owego żołnierza, nikogo walczącego nie widzieli i nie słyszeli. Żołnierz uderzył toporem w stronę zakapturzonej postaci i na moment przesłonił ją swoją sylwetką. Obserwujący tę scenę wojownicy spodziewali się, że ujrzą ciemny kształt osuwający się bez życia na ziemię, lecz zamurowało ich kiedy to ów żołnierz padł przed postacią bez życia.

? Co, do diabła... ? drżącym głosem wyszeptał Ulreth. Nienaturalna cisza panująca dookoła sprawiła, iż poczuł się nieswojo. Coś nie dawało mu spokoju, przecież jeszcze przed chwilą dookoła szalała walka. Zastanawiał się czy przypadkiem bitwa nie przeniosła się do lasu, lecz po chwili pojął, że i tak słyszałby jej odgłosy.

Tymczasem tajemnicza postać, zbliżała się do niego. W jednej chwili ogarnęła go wściekłość i rzekł ku niej podniesionym głosem:

? Chcesz zabijać bezkarnie moich kamratów? Nie pozwolę ci na to... kim jesteś żeby to robić. Przeklęte widmo! ? wypowiedziawszy to, rzucił się ku niej z podniesionym mieczem.

Neliarowi zmroziło krew w żyłach, gdy zobaczył jak miecz Ulretha przechodzi przez ciało mrocznego przybysza, nie wyrządzając mu najmniejszej krzywdy. Widział jak jego przeciwnik bezskutecznie zadaje ciosy a postać stoi i przygląda się napastnikowi. Po chwili wyciągnęła przed siebie dłoń i dotknęła go delikatnie. Neliar wiedział już co powinien zrobić, kiedy zobaczył bezwładne ciało Ulretha opadające na ziemię. Wziął nogi za pas i ruszył pędem w kierunku lasu.

Biegł ile sił w nogach byle tylko uciec od przeklętej zjawy, która uśmierciła jego wroga. Kiedy od lasu dzieliło go około dwustu kroków, obejrzał się za siebie i zobaczył w oddali ową postać, która wyraźnie za nim podążała. Kiedy dotarł na skraj lasu, zatrzymał się aby złapać oddech sądząc, że mroczna postać musiała zostać daleko w tyle. Odwrócił się w stronę, z której to nadbiegł i omal nie wpadł na drzewo kiedy zerwał się do dobiegu, po tym jak z przerażeniem spostrzegł, iż krocząca za nim postać jest kilka kroków za nim.

? Do stu demonów! ? warknął w myślach Neliar. ? Sądzisz, że tak łatwo mnie dorwać? Liczyłaś na to, iż skamienieję z przerażenia na twój widok? Nie będziesz decydować kiedy mam umrzeć, co jak co, ale jeszcze mi do tego daleko...

Przeklinając w duchu biegł przez zatopiony w mroku las, potykając się o wystające z ziemi korzenie i inne nierówności. Przemykał pomiędzy starymi drzewami i krzewami, które raniły swymi cienkimi gałęziami jego nie osłoniętą twarz. Oglądał się co jakiś czas za siebie, lecz przez ciemność i gęstą roślinność nikogo nie mógł dostrzec. Nie miał zamiaru jednak się zatrzymywać. Tymczasem zbroja płytowa powoli zaczęła mu ciążyć i mimo, że w myślach nie dopuszczał możliwości postoju, po pewnym czasie nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Potykał się coraz częściej, kilka razy lądując na ziemi. Czary dopełnił moment kiedy przypadkowo skręcił kostkę, na jakiejś niewidocznej nierówności. Padł na ziemię i trzymając się za bolący staw, przeklinał diabelską postać oraz wszystko co go otaczało. Niezdarnie dotarł do jednego z olbrzymich, starych drzew i oparł się o jego pień. Po chwili dostrzegł, że pod jednym z wystających korzeni owego drzewa, znajduje się niewielkie wgłębienie. Nie widząc lepszej kryjówki, wczołgał się w ciasną lukę i zastygł nieruchomo. Leżał bez ruchu około pół godziny, jednak nie usłyszał żeby coś się zbliżało. Z jednej strony odczuł ulgę, lecz z drugiej nie mogła go opuścić myśl, iż ta istota mogła umieć poruszać się bezszelestnie. Miał jednak nadzieję, że to tylko jego bujna wyobraźnia sprowadza najbardziej niesamowite wizje na temat tej postaci. W końcu postanowił wyjrzeć z kryjówki. Miał również dość robactwa, które zdążyło się wcisnąć chyba w każdy zakamarek jego ubrania i ciała. Ostrożnie wysunął się z wgłębienia i nie widząc nikogo wstał, ostrożnie rozglądając się dookoła. Mimo, iż wyostrzał wzrok jak tylko mógł, nie dostrzegł nikogo w pobliżu. Odetchnął więc z ulgą sądząc, że istota musiała zrezygnować z pościgu.

Ruszył kulejąc w głąb lasu mimo, że oddalał się od rodzinnych ziem. Nie chciał jednak przez przypadek natknąć się na przeklętą postać. Jego nadzieje rozwiały się, gdy przedarłszy się przez gęsty pas zarośli, ujrzał ją naprzeciwko siebie. Siedziała nieruchomo na zwalonym pniu i była zwrócona ku niemu. W jego umyśle szalała burza. Resztkami zdrowego rozsądku rzucił się do ucieczki, nie przejmując się bolącą kostką. W szalonym tempie biegł w kierunku pola bitwy, z którego nie dawno uciekł, będąc jednocześnie przerażonym i wściekłym. Błagał w myślach żeby spotkać kogoś z własnych oddziałów.

? Przecież musiał ktoś przeżyć! ? krzyczał w duchu. ? Po co ona to robi... Przecież prędzej czy później, większość i tak powybijała by się w tej głupiej walce!

Z myślami kotłującymi się w głowie, wypadł z lasu i w świetle księżyca biegł dalej przez byłe pole bitwy. Czuł się kompletnie bezradny i samotny. Przemierzając otwartą przestrzeń zauważył również, iż po ciałach wojowników nie było śladu. Wszędzie natomiast leżała porzucona broń i panowała absolutna cisza. Neliar biegł coraz wolniej. Ból skręconego stawu stał się nie do zniesienia i w końcu padł na kolana chwytając w geście rozpaczy jeden z leżących w trawie mieczy. Wiedział, że nie ucieknie. Mroczna istota bowiem, trzymała się cały czas około dziesięciu kroków za nim. Obrócił się więc na klęczkach w jej kierunku, trzymając miecz oburącz przed sobą. Tymczasem postać zatrzymała się parę kroków przed nim i zamarła bez ruchu.

? Głupiec ze mnie... ? wyszeptał dygocząc na całym ciele. ? Ulreth nie wyrządził jej krzywdy mieczem, to dlaczego mi ma się udać. Kim ona do diabła jest?

Istota stała nieruchomo więc Neliar postanowił dokładnie jej się przyjrzeć. Zauważył, że kaptur rzuca cień jedynie na górną cześć twarzy a dolna jest w miarę widoczna. Rysy posiadała zdecydowanie męskie, choć na swój sposób delikatne. Trudno było określić jego wiek, na oko wydawał się Neliarowi około pięćdziesięcioletni. Miał na sobie długą, sięgającą kostek czarną tunikę, przepasaną wąskim kawałkiem materiału, tego samego koloru. Na ramionach nosił pelerynę z kapturem tej samej barwy, która spięta była srebrną, okrągła klamrą. Biła z niego jednocześnie aura grozy, jak i dostojeństwa.

Neliar mimo przepełniającego go strachu, zaczął się niecierpliwić. Mężczyzna bowiem cały czas stał bez ruchu i przyglądał mu się.

? Czego do diabła chcesz?! ? wykrzyczał, lecz przybysz nie odpowiedział. ? Co z nimi zrobiłeś, gdzie oni wszyscy są?! ? Istota jednak cały czas milczała.

Trwała nieruchomo niczym wiekowy głaz, który został umieszczony przez naturę w ziemi. Neliarowi zdawało się, że nic by nie zdołało jej poruszyć. Powoli popadał w rozpacz, która wymieszana z wściekłością kazała cisnąć mieczem w kierunku przybysza. Wiedział jednak, iż to nic nie da. Miecz tymczasem przeleciał przez mężczyznę tak, jakby nikogo tam nie było i upadł z głuchym brzękiem na ziemię.

? Myślisz, że mnie uśmiercisz! No dalej spróbuj, ale klnę się na wszystko, że nie dam mej duszy tak łatwo odejść. Zwykłym dotykiem nie dam się zabić! Będziesz musiał mnie posiekać na tysiąc kawałków cholerny diable!

Tymczasem mroczna postać delikatnie się uśmiechnęła. Neliar zauważywszy to, wpadł w furię.

? Drwisz ze mnie?! Myślisz, że nadal nie wiem kim jesteś?! Z daleka czuć od ciebie swąd wszystkiego co martwe. Lubisz odbierać życie prawda? Nie mogłeś poczekać na śmiertelne rany jakie sobie zadamy, tylko zjawiłeś się wcześniej. Nie mogłeś się powstrzymać, tylko po co tobie ciała, dusze już nie wystarczą?

? Dusze nie należą do mnie.

? Co... ? zdołał wyjąkać Neliar, zaskoczony nagłą odpowiedzią.

? Dusze nie należą do mnie. Ciała, tak... to co innego. Dusza to kusząca rzecz, lecz cóż... wszystkiego mieć nie można ? odrzekł mężczyzna w czarnej szacie i zamyślił się.

? Jak to, nigdy nie widziałem żeby ciała znikały zaraz po śmierci ? powiedział Neliar.

? Ależ one znikają tylko dużo wolniej. Tak... wszystko w końcu do mnie wraca... ? rzekł przybysz. ? Zawsze, powoli, lecz nieubłaganie wędruje do mnie. Teraz natomiast, no cóż... pozwolono mi.

? Pozwolono? To dlaczego nie zrobiłeś tego ze mną! Nie jestem głupcem i widzę, iż z łatwością mogłeś mnie dopaść.

? Hmmm... tak mogłem ? powiedział meżczyzna.

? Nie igraj ze mną! Dlaczego tego nie zrobiłeś?

? Byłem tylko ciekaw ? odpowiedział i szerzej się uśmiechnął.

Uśmiech ten sprawił, że Neliarowi przebiegły ciarki po plecach. Był zimny i dało się z niego wyczytać jakieś mroczne, nienasycone pragnienie. Nieliara w tym monecie przepełniło już tylko autentyczne przerażenie. Znikła wściekłość, zastąpiona odczuciem absolutnej bezradności i strachu. Zdołał jedynie przez zaciśnięte gardło wyszeptać ? czego ciekaw?

? Tego jak długo będziesz uciekał ? odpowiedział przybysz, cały czas upiornie się uśmiechając. ? Zawiodłem się jednak. Miałem nadzieję, że będziesz bardziej uparcie trzymał się życia, natomiast ujrzałem bezradnego, potrafiącego rzucać jedynie obelgi słabego człowieka ? to powiedziawszy ruszył w kierunku Neliara.

Wojownik wiedział już, że nadszedł jego koniec. Zamkną oczy i oczekiwał chwili kiedy opuści ten świat. W pewnym momencie, jednak pośród ogromu bezradności szalejącej w jego wnętrzu, zdołał wydobyć maleńką cząstkę wściekłości. Chwycił się jej i dzięki niej zdołał w duchu wykrzyczeć ? nie umrę!

Nagle poczuł zimny dotyk dłoni na swoim czole i zalała go fala wirującej ciemności. Ziąb rozlewał się w nim niczym pustym dzbanie. Neliar jednak ostatkiem gniewu jaki odnalazł w sobie, cały czas się opierał. Krzyczał odpychając mrok, który wbrew sobie pochłaniał całym ciałem. Mimo szeroko otwartych oczu nie widział absolutnie nic. Bronił się resztkami sił przed zimnymi mackami ciemności, które odzierały go z ciepła. Wściekłość rosła w nim coraz bardziej i czuł, że mrok z trudem przedziera się przez granicę gniewu. W serce Neliara wstąpiła nadzieja. Zaczął walczyć jeszcze bardziej zawzięcie, aż w końcu zdołał dostrzec, iż przed sobą już nie ma tylko kotłującego się mroku, lecz gdzieniegdzie pojawiały się przebłyski szarości. W niewyjaśniony sposób zdawało mu się również, że poczuł w pobliżu czyjeś zdziwienie a po chwili rozbawienie. Nagle wszystko się skończyło. Urwało się tak nagle, iż było to dla niego jak uderzenie młota.

Neliar spostrzegł, że leży na jakimś piaszczystym gruncie. Zastanawiał się czy jeszcze żyje, jednak ból skręconego stawu upewnił go, że tak. Podniósł się i rozejrzał dookoła. Gdy zobaczył gdzie się znajduje, zamurowało go. Znajdował się na nagim, pagórkowatym terenie, który ciągnął się aż po horyzont. Nie widział nic, oprócz szarego piasku i porozrzucanych wszędzie skał. Pod największymi, leżały ułożone rzędami, ciała martwych ludzi. Byli to ludzie wiekowi, oraz młodzi. Zarówno mężczyźni jak i kobiety. Mieli na sobie różne stroje, od prostych szat charakteryzujących ubogi tryb życia, do bogato zdobionych pełnych zbroi. Wszyscy leżeli obok siebie ze spokojnym wyrazem twarzy, jakby tylko spali.

? Jestem pod wrażeniem.

Neliar odwrócił się zaskoczony i ujrzał ciemną postać, która wcześniej go ścigała.

? Naprawdę potrafisz być uparty. Co prawda nie żeby to dla mnie stanowiło jakiś problem, ale pozwolono mi zrobić mały wyjątek i zostawić ciebie przy życiu. Cieszysz się prawda?

? Gdzie ja jestem? ? spytał Neliar.

? Jak to gdzie, u mnie! ? odpowiedział mężczyzna. ? Tak bardzo chciałeś żyć i dano ci taką możliwość. Czyż to nie wspaniałe? Pozostawiono tobie nawet ból skręconego stawu, żebyś był pewien płynącego w tobie życia. Będziesz miał dużo czasu aby się tym nacieszyć. Będziemy wędrować po mojej wspanialej krainie, podziwiać tych wspaniałych ludzi, a raczej ich ciała, wędrować aż po horyzont przez całą wieczność. Nie martw się, nie będziesz odczuwał głodu ani innych potrzeb fizycznych, tutaj przecież to nie potrzebne! Tylu wspaniałych ludzi tutaj leży, poznasz ich wszystkich. Poznasz całą moją kolekcję tych niesamowitych naczyń, w których niegdyś mieściła się dusza. Zobaczysz jaka jest piękna Szara Pustynia. Ciesz się swoim życiem, bo tutaj będziesz oglądał tylko śmierć.

Neliar stał jak skamieniały. Krew zmroziło mu w żyłach, a w duszy pozostała już tylko rozpacz. Stał na jednym ze wzgórz i patrzył martwym wzrokiem przed siebie. Zimny wiatr niósł mu tylko zapach śmierci i czegoś jeszcze ? wieczności.

KONIEC

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisałem wczoraj 2 opowiadania, jako zadanie domowe. Pierwsze miało temat 'Nie napisana dotąd historia z Harry'ego Potter'a.', a druga 'Każdy ma swoją górę.'. No więc pierwsza:

Niefortunne zdarzenia

w Hogwarcie

17-letni Harry Potter, siedział ze swoją dziewczyną Cho Chang na błoniach Hogwartu, dochodziła 18:59:59. Nagle zauważył różową chmurę dymu, nadchodzącą z północnego wschodu, a dokładniej 17o w odniesieniu do północy. Po 5 minutach chmura była już nad zamkiem, zaczęło padać.

- Oh, nichte deszczen! Harry, uciekajmy do zamku, bo zmokniemy na kwaśne jabłko! ? przestraszyła się Cho.

[Cho miała specyficzne poczucie humoru.]

- Ja, ja. Kommen, meine frau ? zgodził się Harry.

[i zarażała tym Harry?ego.]

Pobiegli więc do środka i schowali się w mocno rozgrzanej płomieniami dziesiątek świec głównej sali. Było już grubo po 19:01:05, więc na stołach stały tace i półmiski z pysznymi daniami na kolację.

Cho zaproponowała wyścigi do końca Sali. Młody czarodziej, oczarowany pięknem swojej dziewczyny, zgodził się. Ustawili się w drzwiach, blokując drogę uczniom Hogwartu, którzy gryźli klamki z głodu.

- Go, go, Power Rangers! ? zakrzyknęła Cho na start.

Harry właśnie sięgał po karmelowe ciasteczko oblane białą czekoladą z wiórkami kokosowymi, więc wystartował po 4,98 setnych sekundy, kiedy Cho była już w połowie sali. Nagle spojrzała w tył, żeby pokazać język swojemu chłopakowi ubrudzonemu czekoladą z ciasteczka i? wpadła na profesora Flitwick?a, który wpadł na profesor McGonagall, która wpadła na profesora Dumbledore?a, który wpadł na Hargida, który wpadł na zbroję Niebieskiego Rycerza z Vladivostoku i wyleciał razem z nią przez okno, uprzednio wybite przez zaklęcie Ron?a na porost chwastów. Wtedy wszyscy na Sali zakrzyczeli:

- Aargh! Ale urwał! Ale to było dobre?!

Harry wziął jeszcze 8 ciasteczek, 4 nóżki kurczaka, sos śmietanowy z bitym ketchup?em, kilka dużych pudełek Fasolek Wszystkich Smaków Berti?ego Bott?a, kufel z herbatą fasolową i 2 kawałki ciasta na deser. Razem z Cho poszli na ostatnie piętro i schowali się w toalecie.

Harry, zajadając się kurczakiem, nie usłyszał straszliwego ?Uuuuu!?, który usłyszała Cho.

- Harrusiu, słyszałeś to? ? zapytała.

- Niet ? odpowiedział czarodziej, mając w ustach 2 ciasteczka, 5 fasolek i sos.

- Aha ? zakończyła dialog dziewczynka.

Po chwili znów ktoś zawył tajemniczo ? ?Uuuuu!?. Cho przybliżyła się do Harry?ego, któremu nagle trysnął sos z nosa, bo przypomniał sobie kawał o muszli klozetowej i szczoteczce do zębów.

- Harry, kupisz mi futro? ? zapytała zaczerwieniona niewiasta.

- Ta, może, nie wiem, raczej, chyba, na pewo? Nie. ? odburknął Harry, wokoło którego leżały pudełeczka, sos i kości od kurczaka.

Harry?emu wychodzącemu z toalety drogę zagrodziła sterta książek, która po chwili zaczęła się palić. Bardzo dobrze wyszkolony czarodziej, który potrafiłby uratować wszystko i każdego (czyli właśnie Harry), złapał Cho za nogę, wbiegł do toalety i zamknął drzwi w panice.

- Aa! Trzeba uciekać! Szybko! Przez okno! ? krzyczał, podbiegając do okna.

Otworzył je, złapał Cho za kostki i wyrzucił przez okno. Kiedy uderzyła głową o wystający klif, skoczył za nią. Niestety wylądował mało efektownie ? do wody. Po prostu odbił się za mocno od parapetu.

Kiedy Harry?emu udało się zabić ośmiornicę z 4 mackami (resztę odciął Ron swoim zaklęciem na komary), wyszedł z wody, cały mokry i oplamiony krwią, podszedł do Cho, która również była cała we krwi od uderzenia o twardą skałę i wyciągnął z jej kieszeni chusteczkę. Wytarł nią porządnie swoje zamszowe buty i rzucił do wody różdżkę zamiast chusteczki. Musiał wejść po nią do jeziora. Jakby mógł bez niej bronić swojej dziewczyny przed muchami? Nie mógł. Więc po poszukiwaniach 5 metrów kwadratowych, na dnie jeziora, znalazł? Hagrid?a, który uprzednio wypadł przez okno razem ze zbroją. Niestety, ale żył.* Harry wrzucił go z powrotem i wznowił poszukiwania nieszczęsnej różdżki.

Jest! Po 5 godzinach, 12 minutach, 58 i 19 setnych sekundy znalazł swoją piękną różdżkę z włosia końskiego oraz zębów trolla. Złapał Cho za nogę i ciągnął w kierunku meliny Pana Zdziśka, który pędził bimber i znał się na medycynie.

- Panie Zdzisiu! Panie Zdzisiu! Koleżanka nogę złamała! ? krzyczał Harry, pukając bardzo mocno swoją owłosioną pięścią w spróchniałe drzwi chaty.

Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich? Szczur Mietek! Było to zwierzątko Pana Zdziśka. Po kilka sekundach przyglądania się krwi, uciekł w las. Wtedy pojawił się Pan Zdzisiek!

- No nie! Znów uciekł, skubany?! Robi to co 3 i pół dnia.

- Panie Zdziśku! Koleżanka nogę złamała! ? powtórzył się zaniepokojony Harry i podał Cho Zdziśkowi.

Pan Zdzisiek jednym ruchem ręki sprzątnął wszystko ze stołu i położył na nim dziewczynkę, po czym wyjął z kieszeni trochę mniejszy stół razem ze szpitalnymi przyrządami i postawił obok siebie. Zaczął operację. Wyjął, tym razem ze spodni, duży dzban bimbru z korkiem, odkorkował go uszami i wlał do ust Cho, która po chwili się obudziła, a wszelkie rany zniknęły.

- Moja koffana! ? Harry zaczął przytulać i całować swoją dziewczynę.

- Co? ? zapytała ona ze zdziwieniem.

- Nic. Iks de.

- Aha. No to chodźmy do Hogwart?u, bo muszę do ToiToi?a.

I poszli.

Tak się kończą Niefortunne zdarzenia w Hogwarcie.

Jakub Łukasiewicz

Wykorzystano tekst z filmiku ?Polskie drogi zimą?, oraz serii ?Harry Potter?.

Autorem reszty tekstu i żartów jest Jakub Łukasiewicz.

Bezwzględny zakaz kopiowania tekstu bez zgody autora.

*Nie mam nic do Hargrid?a, bardzo go lubię, to jedna z moich ulubionych postaci, ale musiałem to wlepić w fabułę, gdyż nic lepszego nie miałem.


I druga:

Wyprawa na Grzyba

Historia ta, krótka, opisuje ostatni dzień życia Edwarda Ogóra. A dokładnie Pana Edwarda, dla przyjaciół Edzio lub Pan Edzio. Pan Edzio ma 80 lat. Nie owijając w bawełnę, zaczynamy.

Pan Edzio był potulnym, 80 letnim dziadkiem. Miał siwe, krótko ostrzyżone włosy, uczesane ?na Włocha?. Codziennie chodził w swoich wojskowych spodniach z charakterystycznymi plamkami oraz w tenisówkach lub trampkach. Wszystkiego miał po kilka par. Koszul miał bardzo dużo. A to w paski, a to w ciapki, a to w kury? Opisywanie ich zajęło by z 3 strony, a przecież ma być krótko, mhm? Także przejdźmy dalej.

Pan Edzio wstał jak zwykle o 7:30. Umył zęby, ogolił, ubrał i takie tam. Tzw. codzienna rutyna.

Jak co dzień, nasypał swojej 5 letniej, lekko osiwiałej już kurze ziarna do miseczki i nalał jej (a tak dokładnie jemu, bo kura nazywa się Tomek) soku pomarańczowego, rozcieńczając go wódką 40%. Sam sobie nie pożałował. Wyjął 80% i nalał do uprzednio zrobionej herbaty. Kiedy zakończył robienie owsianki, Tomek zjadł już swoje ziarno i prosił o więcej.

- Nie Tomusiu, nie. Nie dostaniesz już. Pamiętasz przecież, że jesteś na diecie? Pani doktor nie ucieszyła by się, gdyby usłyszała, że jesz tyle. Masz jeszcze trochę soczku, ale cicho-sza! ? i dolał więcej soku do pustej już, porcelanowej miseczki.

Po śniadaniu Pan Edzio wybrał się jak zwykle ? na górkę Partyzanta. Była to kilku metrowa górka przy Carrefourze, we Wrocławiu, gdzie mieszkał staruszek. Codziennie wspinał się na nią 3 razy ? po śniadaniu, obiedzie i przed kolacją. Oczywiście ze swoim kurakiem na smyczy. Kurak też robi kupy, więc trzeba go wyprowadzać .

Kiedy doszli na sam szczyt, Edzio odpiął Tomka od smyczy, a ten zaczął biegać i dziobać ludzi w nosy. A nasz kochany staruszek usiadł na trafie i po kilku chwilach upadł i uderzył głową o wystający korzeń ? zasnął. Śniły mu się wielkie plantacje pomarańczy, między którymi biegały kury. To był taki piękny sen, który niestety przerwał Tomek. Dziobnął Pana Edzia w oko, które wypadło. Włożył je ponownie, wziął kuraka pod pachę tak, żeby wszystko widział na około i wrócili do domu.

Kiedy doszli, Pan Edzio dziwnie się czuł, jakby połknął kurę w pomarańczach i sosie jajecznym. Kurak biegał wokół niego, odprawiając Indyjski rytuał ?Szakalaka, nie ma ptaka!?. Aż tu nagle Pan Edzio zwymiotował!

- To po tej herbacie? - oznajmił.

- Kokokokokokokokokokokokokoko ? zgodził się kurak.

- Dobra, chodźmy na górkę Partyzanta. Obiadu dziś nie zjem, bo się znów zrzygam?

- Ko?

I poszli.

Kiedy znów weszli na górkę, Pan Edzio zasłabł! Tomek nie potrafił go obudzić, więc wyjął z jego kieszeni IPhone?a 3G, wydziobał 999 i czekał na sygnał! Wreszcie ktoś odebrał!

- Kokokoko! Kokoko! Koko! Ko! Kokokokoko! Koko! Ko!! Kokokoko!! Koko! ? powiedział w panice Tomek.

- Dobrze, wysyłam jednostkę. 00 do 04, człowiek zasłabł na górce Partyzanta. Brak pulsu, over.

- 10-4, jedziemy, 04, out.

Po kilku godzinach przyjechali.

- Przepraszam, zgubiliśmy się ? lekarze próbowali się tłumaczyć.

- Kokokoko! Kokoko!! ? odburknął Tomek i kazał im brać się do roboty.

- Sir, yes, sir! 10-4! Zaczynamy!

Na górce nie dało się nic zrobić, musieli go zabrać do szpitala.

- 04 do 00, zaraz będziemy w 00, przygotować salę, over.

- 10-4, 00, out.

- Kokoko!! ? popędzał kurak.

Wreszcie dojechali. Pan Edzio ciągle nie miał pulsu. Wzięli go na salę, a Tomek musiał czekać za drzwiami. Próbował wbić przez rurę wentylacyjną, ale była za chuda, żeby intruzy nie chodziły po szpitalu.

Kurak czekał i czekał, i czekał, i czekał, i czekał, i czekał, i czekał, i pił Coca-Colę, i czekał, i czekał, i jadł Twix?a, i czekał, i czekał, i czekał, aż wreszcie wózek z Panem Edziem wyjechał. Tomek wskoczył na niego i zbladł ? jego kochany pan nie żył. To było straszne dla Tomka.

Wrócił do domu razem z Panem Edziem i zrobił mu pogrzeb w ogródku. Nie było nikogo poza nimi, gdyż Pan Edzio nie miał nikogo znajomego oprócz Tomka (i właśnie Tomek mówił do staruszka ?Edzio?). Pogrzeb był długi, aż 3 godziny. Kurak modlił się, żeby Panu Edziu było dobrze w niebie.

Mam nadzieję, że tak będzie.

To już koniec tej historii. Wystąpili:

Pan Edward Ogórek (Pan Edzio),

Kurczak Tomek,

w 00 lekarka Gienia,

patrol 04 ? Maciek Kloc, Heniek Bochenek oraz Zdzisława But.

Jakub Łukasiewicz

Wykorzystano tekst z filmiku ?Skocz mi na grzyba?, jako przerobiony tytuł.

Autorem reszty tekstów jest Jakub Łukasiewicz.

Bezwzględny zakaz kopiowania tekstu bez zgody autora.


Jak się podoba? :D

PS Potrafię pisać i poważne, ale częściej takie o - 'dla fun'u'. ;P

Edytowano przez kubus96
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj finalny (XVI), nieco rozległy (20 stron) rozdział. Za tydzień epilog.

XVI

Wieczór był chłodny, przyjemny. Z rześkim wiatrem. Koń wypoczął podczas jego wizyty na wyspie, był przygotowany do długiej drogi. Człowiek w bieli postanowił teraz podróżować również za dnia. Jak najszybciej dotrzeć do celu. Za wszelką cenę. Nawet jeśli miałoby to oznaczać stratę wiernego zwierzęcia. Zadanie, ponad wszystko. Teraz tylko to się liczyło. Wszystko inne stanowiło nieistotny szczegół. Rzeczy niegodne najmniejszej uwagi. Finał zdawał się być na wyciągnięcie ręki. Tak bliski, że niemal już wykonany.

Drobinki unoszącego się piasku smagały jego twarz.

- Może jednak wysłać chociaż kilku z moich ludzi? ? spytał Balqis.

Król głęboko się zamyślił. Czoło pokryły głębokie zmarszczki. Krzaczaste brwi nastroszyły się.

- Nie ma ich dopiero trzeci dzień. ? odparł po chwili Władca ? Dajmy mu czas do końca tygodnia.

Stary żołnierz spojrzał na nocne niebo. Gwiazdy jaśniały pośród ciemnego błękitu.

- Wiesz, że rzadko się z tobą nie zgadzam. ? zaczął Balqis ? Ale uważam, że właśnie popełniasz wielki błąd.

Wiatr zaszumiał pośród drzew ogrodu. Do białej altanki wleciał uschnięty liść.

Zarośla poruszyły się. Do jego uszu doszedł dźwięk łamiących się gałęzi i szelest suchych liści. Amin podniósł się z ziemi i schował za najbliższym drzewem. Dłoń zacisnęła się na rękojeści sztyletu. Ktoś zmierzał w kierunku wody. Wyraźnie słyszał powolne kroki. Po chwili z mgły wyłoniła się męska sylwetka. Był to Hayat. Stanął na otwartej przestrzeni, wyraźnie czymś zaskoczony. Rozglądał się naokoło po pobliskich trzcinach.

- Gdzie byłeś? ? zapytał Książe, wychodząc z ukrycia.

Żołnierz stanął, a ręka nerwowo drgnęła mu w kierunku broni. Lecz gdy zauważył sylwetkę Księcia natychmiast się uspokoił.

- Martwiłem się. ? odparł Hayat podchodząc w kierunku mulistego brzegu ? Tuż przed zachodem poszedłem was szukać.

Na chwilę zapadła cisza.

- Gdzie się podziała nasza łódź? ? spytał żołnierz.

- O to samo chciałem się ciebie zapytać. ? powiedział Amin próbując wypatrzeć czy w mule nie ma żadnych śladów.

Strażnik rozejrzał się wokoło.

- A rudowłosa? ? mówił Hayat - Gdzie ona jest?

Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi kontynuował pytanie.

- Uciekła?

- Nie sądzę. ? odpowiedział Książe wchodząc nieznacznie do wody.

- Nie sądzisz, czy nie chcesz w to uwierzyć? ? zapytał Hayat spoglądając Aminowi w oczy.

- Co masz przez to na myśli? ? odparł nie przestając badać dna.

- To, że ona cię zwodzi. Cały czas omamia, a ty, nie wiedzieć czemu, bezgranicznie jej wierzysz. Nawet gdyby podała ci kielich z trucizną zapewne bez chwili namysły byś go wypił.

Noga Książe natrafiła na nieznaczne wgłębienie, a następnie kolejne. To nie mogły być ślady Hayata. Tamte już dawno zakrył muł. Ktoś tutaj wchodził do wody, i to niedawno.

- Spójrz prawdzie w oczy. ? mówił dalej żołnierz ? Rudowłosa gdzieś znika, a w tym samym czasie ginie nasza łódź. Czy nie stanowi to dość dziwnego zbiegu okoliczności?

- Nie. ? powiedział Książe spoglądając na zdziwioną twarz towarzysza ? Na wyspie znaleźliśmy kompleks podziemi. W jednym z pomieszczeń spotkaliśmy ?białego człowieka?. Podejrzewam, że to właśnie on mógł pozbawić nas środka transportu i w ten sposób uwięzić na wyspie.

- Na własne oczy widziałeś człowieka w bieli? ? zapytał Hayat.

- Nie. ? odparł po chwili namysłu ? Było zbyt ciemno. Jednaka Amira go zauważyła. Wiesz, że potrafi widzieć w ciemności. To znaczy w mroku. ? poprawił.

- A może tylko tak ci powiedziała wiedząc, że nie będziesz w stanie tego skorygować. ? żołnierz również wszedł do wody, aby być bliżej rozmówcy ? Pomyśl. Jesteśmy na wyspie otoczonej moczarami i nie przebytym bagnem. Jedyny sposób na wydostanie się stąd stanowi łódź. Miała idealną okoliczność aby się nas pozbyć i mieć pewność, iż za nią nie podążymy. ? po czym dodał ? Co prawda mogła nas zabić, no ale po co się fatygować skoro sprawę można rozwiązać szybciej i sprawniej.

- Tak? ? przemówił Książe podchodząc do pobliskiego drzewa ? To dlaczego przecięła sznur, a nie rozwiązała go? Przecież nie stanowiłoby to dla niej żadnego problemu.

Hayat przez chwilę przyglądał się zwisającej z pnia lince cumowniczej.

- Może się śpieszyła? ? mówił żołnierz ? Przecież w każdej chwili ktoś z nas mógł tutaj przybyć. Albo chciała aby podejrzenia nie padły na nią i po porostu przecięła sznur, zamiast go odwiązywać.

- W dnie są dość głębokie ślady. ? Amin wskazał tuż przed siebie ? Należały raczej one do kogoś większego i cięższego od Amiry.

- Może. ? odparł Hayat ? Jednak rudowłosa przy wypychaniu łodzi stawiałaby większy napór na dno, czyż nie?

- A czy gdybym zabrała łódź stałabym tu z wami? ? usłyszeli nagle kobiecy głos.

Obejrzeli się w kierunku z którego doszedł ich dźwięk.

Zza zarośli wyszła Amira.

- Gdzie się podziewałaś. ? zapytał Książe.

- Szukałam łodzi ?białego człowieka?. - odpowiedziała.

- I? - Hayat starł się nakłonić ją do dalszej części relacji.

- I niestety nic nie znalazłam. Musiał zdążyć opuścić wyspę zanim wyszliśmy z podziemi.

- O ile w ogóle tutaj był. ? powiedział pod nosem żołnierz.

- Mówiłeś coś? ? Amira rzuciła mu zimne spojrzenie.

Na moment zapadła cisza.

- Dlaczego jesteś mokra? ? spytał Amin gdy dokładnie przyjrzał się kobiecie.

Hayat również spojrzał na sylwetkę rudowłosej. Ubranie było trochę ciemniejsze i w kilku miejscach przylegało do ciała. Po skórze spływały krople wody.

- To przez naszą kolację. ? odpowiedziała wyciągając przed siebie prawą rękę.

W dłoniach tkwiły trzy ptaki.

- Czy aby złapać te zwierzęta musiałaś pływać? ? przemówił Hayat.

- Jakbyś nie zauważył są to kaczki, czyli ptaki wodne. ? odparła rudowłosa ? A teraz bądź tak miły i weź się za skubanie.

- Ale czemu akurat ja?

- To się nazywa praca w grupie. ? powiedziała rzucając mu pod nogi zwierzęta ? Podział zadań. Ty skubiesz, ja rozpalam ogień, a Amin przynosi zapas drewna.

Żołnierz z niechęcią spojrzał na martwe ptaki. Zdecydowanie nie podobał mu się taki podział ról.

- Jeśli nie chcesz tego robić to nie musisz. ? powiedziała Amira ? Tylko zapomnij wówczas o kolacji.

- Nie rozumiem tylko dlaczego akurat ty tutaj rozkazujesz? ? żołnierz spojrzał jej w twarz.

- Bo to ja przyniosłam kaczki. ? odpowiedziała lekko się uśmiechając.

- Jestem pełen podziwu. ? powiedział Amin ? Udało ci się rozpalić ogień przy tej wilgoci.

- A już myślałam, że pochwalisz kaczki. ? odparła rudowłosa obgryzając kości z ciemnego mięsa.

- Przecież to ja je skubałem. ? odezwał się Hayat.

- Dlatego też nikt ich nie chwali. ? powiedziała kobieta obdarzając żołnierza szyderczym uśmiechem i ostentacyjnie wypluwając ptasie pióro.

- Ściółka była zmoczona przez rosę. Czego więc użyłaś jako rozpałki? ? spytał Książe.

- Papieru. ? spokojnie odparła Amira.

- Jakiego papieru? ? zdziwił się Amin.

Kobieta uczyniła gest w kierunku leżącej nieopodal księgi. Książe momentalnie upuścił pieczonego ptaka i rzucił się w kierunku sterty kartek w szczątkach czarnej oprawy.

- Nie martw się, to gruba księga. ? powiedziała kobieta ? Starczy jeszcze na kilka ognisk.

Amin zbierał porozrzucane kartki. Starał się stwierdzić ile z nich może brakować i przede wszystkim jakich.

- Dobrze, że chociaż zabrałeś tą księgę na brzeg. ? kontynuowała Amira ? W przeciwnym razie kolację mielibyśmy surową.

- Nie wyciągałem jej z pokładu. ? powiedział dalej oszołomiony Książe.

Po wstępnych oględzinach wydawało się, że na szczęście z dymem nie poszło wiele kartek.

- Ja to zrobiłem. ? odezwał się Hayat ? Chciałem się czymś zając podczas waszej nieobecności. A że chciałem czytać na statycznym podłożu, więc wziąłem księgę na brzeg.

Na moment zapanowała zupełna cisza. Gdzieś nieopodal zahuczała jakiś nocny ptak.

- Co teraz zrobimy? ? powiedział Książe siadając z przyciśniętymi do piersi resztkami księgi.

- To znaczy? ? spytał się Hayat.

- W jaki sposób się stąd wydostaniemy? ? kontynuował Amin.

Zapadła cisza.

- Nocą i tak nic nie wykombinujemy. ? powiedziała rudowłosa ? Odpocznijmy i poczekajmy do rana.

- Jak możesz być tak spokojna? ? zapytał Książe ? Jesteśmy zupełnie odcięci od reszty świata. ?Biały człowiek?, wraz ze swoją zdobyczą, ucieka nam gdzieś w nieznane. Chyba tylko cud od Allacha jest w stanie nam pomóc.

Kobieta lekko się uśmiechnęła.

- Co tak śmiesznego jest w naszej obecnej sytuacji? ? odezwał się Amin zauważywszy wyraz twarzy kobiety.

- W naszej sytuacji? ? mówiła Amira ? Nie, zupełnie nic. Po prostu rozbawiło mnie twoje zawołanie do Allacha.

- Nie wierzysz w niego? ? spytał się Książe ? Wyznajesz może innego boga?

- Nie. ? powiedziała kobieta ? Po prostu nie wierzę w tego typu rzeczy. Ufam tylko temu co jest tutaj i teraz. Polegam wyłącznie na sobie.

- Jednak każdy z nas powinien w coś wierzyć. ? mówił Amin ? Nie ważne czy będzie to Allach, czy też jakiś inny prorok lub bożek.

- Niby dlaczego? ? zapytała rudowłosa.

- Aby nasze życie zyskało głębszy sens. ? odparł Książe ? Żeby człowiek miał do czego dążyć, w czym pokładać nadzieję. Szukać wsparcia w momentach smutku i zwątpienia w cel swojej egzystencji.

- Nie miewam takich chwil. ? skłamała kobieta.

- Każdy z nas je miewa. ? powiedział Amin.

Rudowłosa wyrzuciła za siebie obgryzione kości.

- Powinniśmy dobrze wypocząć przed jutrzejszym dniem. ? powiedziała kładąc się na ziemi ? Zbudźcie mnie na moją kolej w pilnowaniu ognia.

Wiatr zaszeleścił wśród trzcin. W oddali rechotały żaby.

Poranek był ciepły i spokojny. Wschodzące słońce przebijało się przez resztki mgły. Nieduże fale łagodnie uderzały o brzeg. Hayat powoli otworzył oczy. Gałęzie w ognisku jeszcze lekko się tliły. W górę unosił się słabe smużki białego dymu. Rozejrzał się wokoło. Nieopodal pod drzewem siedział Amin. Kobiety nigdzie nie mógł zobaczyć.

- Gdzie rudowłosa? ? zapytał żołnierz wstając.

- W lesie. ? odparł spokojnie Amin czyniąc gest ręką.

- Puściłeś ją samą? ? zdziwił się Hayat.

- Nieopodal jest mały wodospad. ? powiedział Książe wertując księgę ? Poszła się umyć.

Żołnierz szybkim krokiem poderwał się we wskazanym kierunku. W ogóle nie wierzył w zapewnienia kobiety. Ona coś kombinuje - pomyślał.

- Nie ma jej już od jakiegoś czasu, zapewne niedługo wróci. ? usłyszał za sobą głos.

Jeśli w ogóle tam jest - przez głowę Hayata przemknęła obawa. Przedzierając się przez zarośla usłyszał szum wody. Gdy rozchylił rozłożyste liście zobaczył niewielką kaskadę. Pod bystrym strumieniem wody stała rudowłosa. Strugi chłodnej wody spływały po jej włosach, twarzy, nagiej skórze. Nagle żołnierz nieopatrznie nadepnął na suchą gałąź. Zdawało mu się, że cichy dźwięk łamanego drewna został zakłócony przez szum wodospadu. Jednak kobieta chyba go usłyszała, bo odwróciła się do niego plecami i przekręcając głowę powiedziała.

- Ładnie to tak podglądać?

- Ja tylko? - zaczął Hayat wychodząc zza krzaków.

- Tego też uczą was w tej armii?

Żołnierz do reszty zapeszony odwrócił się i chciał odejść, lecz wówczas rudowłosa znowu się odezwała.

- Jak już tu jesteś możesz przynieść mi ubranie. ? wskazała ręką czerwony materiał przewieszony przez gałąź pobliskiego drzewa.

Hayat zabrał okrycie i położył na kamieniu, tuż przy wodospadzie. Amira spojrzała na ubranie, a następnie na żołnierza.

- Teraz gdybyś tak mógł się obrócić. ? powiedziała do wpatrzonego w nią Hayata ? Chciałabym się ubrać.

- Przepraszam. ? powiedział cicho lekko zaczerwieniony żołnierz.

Usłyszał jak szum wodospadu staje się bardziej miarowy. Zapewne rudowłosa wyszła już spod strumienia wody.

- Co cię tu sprowadziło? ? mówiła kobieta ? Amin chyba uprzedził cię, że się myję?

- Tak. ? powiedział Hayat wpatrując się gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń ? Uprzedził.

- Mimo to przyszedłeś. ? usłyszał głos rudowłosej ? Chyba nie do końca mi ufałeś, czyż nie?

- Tak. ? odparł żołnierz, po czym westchnął i dodał ? Ale najwyraźniej się myliłem.

- Czy aby na pewno? ? tym razem głos dobiegł go tuż zza ucha.

Chciał się obrócić, jednak wówczas coś silnie uderzyło go w tył głowy. Lekko zamroczony padł na kolana. Do uszu nie dochodził szum wody lecz drażniące wysokie tony. Przez zamglony obraz widział rozmazaną zielenie i błękity. Po kolejnym ciosie była już tylko czerń.

Niegdyś pamiętał swe imię. Dokładnie znał swoje pochodzenie. Twarze rodziców. Miejsce narodzin. Później nie miało to już żadnego znaczenia. A rzeczy niepotrzebne należy usunąć z umysłu, aby zrobić miejsce dla tych istotnych. Zresztą nawet gdyby chciał do nich powrócić, spróbować odtworzyć porozrzucane fragmenty układanki, zapewne by się mu to nie powiodło. Brakowało już zbyt wielu części, a te które jeszcze pozostały były za bardzo ze sobą pomieszane. Pamiętał jeszcze, że jego lud nie pochodzi z tych stron lecz z odległych krain. Na pustynie przybył wiele lat temu. Chciał zaznać spokoju, lecz nie było mu to dane. Czekał go zgoła inny los. Sam też chyba nigdy nie doświadczył prawdziwego szczęścia. Widać w jego życiu nie było na to miejsca. Utrata wzroku była punktem zwrotnym jednak nie przyczyną. Był mocno przekonany iż niezależnie od wcześniejszych wydarzeń prędzej czy później musiałby zmierzyć się z zadaniem. Podołać misji lub polec. Na pewno nie zamierzał się poddać. Teraz jest w stanie wiele zmienić lub też stracić wszystko.

Amin siedział pod rozłożystym drzewem. Chyba po raz pierwszy mógł w spokoju przejrzeć księgę, czy raczej to co z niej pozostało. Gdy zabierając ją z odkopanego namiotu miał nadzieję, że będzie z niej jakiś pożytek. Uzyska cenną wskazówkę lub radę. Hayat był zgoła przeciwnego zdania. Twierdził iż taszczenie ze sobą sterty starego papieru w niczym im nie pomoże i stanowi jedynie okłamywanie samego siebie. Zdawał się w ogóle nie przywiązywać uwagi do zawartych na starych kartach słów. Książe podejrzewał jednak, że w rzeczywistości żołnierz obawia się ich. I to tak bardzo iż nie wie co zrobić ani o tym wszystkim myśleć. Jakby odrzucenie strasznej prawdy miało coś zmienić. Samoistnie rozwiązać każdy problem. Zupełnie niczym dziecko, które zakrywa dłońmi oczy myśląc, że znika. Nagle zarośla poruszyły się.

- Amira to ty? ? zapytał nie podnosząc wzroku od księgi.

Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Kroki stały się bliższe i jakby ciężkie. Książe oderwał się od lektury.

- Hayat? ? patrzył w zdziwieniu na żołnierza ? A gdzie Amira?

- Nie ma i prawdopodobnie nie będzie. ? odparł nowoprzybyły opierając się o drzewo.

- Jak to nie będzie?

- Uciekła.

- Co?! W jaki sposób?

- Ogłuszyła mnie i dała nogi za pas.

- Nie wierzę. ? powiedział Amin, po czym wstał i podszedł do strażnika.

- Czy to stanowi dla ciebie wystarczający dowód? ? zapytał Hayat wskazując rozcięcie na głowie.

Z niewielkiej rany jeszcze sączyła się krew.

- Ale dlaczego? ? mówił Książe wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się stało ? Jesteśmy przecież zupełnie odcięci.

- Ona najwyraźniej nie była.

- Sądzisz, że? - Amin spojrzała na pustą plażę.

Żołnierz tylko przytaknął, po czym wykrzywił usta w grymasie bólu. Cios w głowę nawet przy najmniejszym ruchu dawał o sobie znać.

- Mówiłem, że nie należy jej ufać. ? powiedział Hayat przykładając do stłuczenia zimną stal ostrza miecza ? Teraz mądry człowiek po szkodzie.

- Jak?... ? Książe mówił ściszonym głosem ? Przecież razem wyszliśmy z podziemi?

- Lecz nie przybyliście tutaj we dwoje. ? wtrącił żołnierz ? Historię o ?białym człowieku? na naszej wyspie zapewne też możemy włożyć pomiędzy bajki. Zaczynam podejrzewać czy owa postać w ogóle kiedykolwiek istniała. Przecież nikt z nas jej nie widział.

- Sądzisz więc, że ściągnięcie nas tutaj było częścią jej planu? ? mówił Amin ? Cała ta wyspa to tylko sprytnie przemyślana pułapka?

- Wszystko na to wskazuje. ? powiedział żołnierz przypinając kołczan ? Zdobywała nasze zaufanie, osłabiała czujność, aż w końcu?

- Na Allacha! ? przerwał mu nagle Książe.

- Co się stało? ? spytał zaskoczony strażnik.

- Ona może to mieć? - mówił Amin ? Za wszelką cenę musimy jak najszybciej opuścić tą wyspę.

- Tylko jak?

- Mam pewien plan. ? odparł Książe spoglądając w głąb lasu.

Najpierw poczuł słabe mrowienie, później lekkie pulsujące falę zimna. Obracał niewielki przedmiot w dłoni. Druga część ? pomyślał. Przybliżył rękę do piersi. Dziwne uczucie nasiliło się. Przez chwilę zdawało mu się nawet, że odczuł ukłucie ostrego bólu. Bez wątpienia artefakt posiadał wielką moc. I to nawet pozostając nie złączonym. Tak, siła jaką będzie dysponował jest niewyobrażalna. Chyba w sercu każdego człowieka rodzi się chęć wykorzystania takiej okazji dla podrzędnych celów, własnego dobra. Nie zamierzał jednak tego czynić. Miał wyższe cele. Jego los nie odgrywał tutaj żadnej roli. Ponownie schował przedmiot za pas. Mrowienie ustało. Ze spokojnego kłusu ponownie przeszedł w galop. Nad złotymi piaskami jaśniały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Już jutro będzie na miejscu.

I minął kolejny dzień ? pomyślał Władca spoglądając na jasny księżycowy sierp. Następna doba bez syna. Wraz z nastaniem mroku gasła nadzieja, lecz z blaskiem świtu wstawała nowa. Pytanie tylko jeszcze przez jak długi okres. Król westchnął. Wolnym krokiem powrócił do pustej komnaty. Gdy leżąc na łożu zamykał oczy miał nadzieję, że koszmar wkrótce minie. Zarówno ten rzeczywisty jak i we śnie.

- Nie zniosę już dłużej milczenia. ? powiedział Hayat dorzucając drzewa do przygasającego ogniska ? Odkąd zdołaliśmy się wydostać z wyspy nie zamieniliśmy prawie słowa. Co się stało?

- Myślę. ? odparł Amin.

- A mnie się wydaje, że się dręczysz.

Żołnierz popatrzył na Amina.

- Cały twój dotychczasowy wizerunek rudowłosej legł w gruzach. ? kontynuował Hayat ? Zostałeś oszukany przez osobę której dotąd głęboko ufałeś. Cała prawda okazała się jedynie grą w której odgrywałeś rolę podrzędnego pionka.

- Po prostu nie mogę przekonać się, że padłem ofiarą jednego wielkiego kłamstwa? - mówił Książe opierając skuloną głowę na rękach.

- Nie próbuj się przekonywać. ? usłyszał głos strażnika ? Uwierz w to.

Amin spojrzał na Hayata. Żołnierz klęczał tuż obok, poprawiał naciąg cięciwy łuku.

- Pozostaje tylko jedno pytanie. ? mówił dalej żołnierz ? Czy w obliczu braku innego wyboru będziesz gotów posunąć się do ostatecznego rozwiązania?

Po chwili milczenia Amin przemówił ściszonym głosem.

- Znałem ją tak dobrze? Przyjaźniliśmy się.

- Ludzie się zmieniają. ? powiedział Hayat ? A może chodzi tu o coś więcej niż tylko przyjaźń?

Książe nie odpowiedział. Kolejny silny podmuch wiatru zakołysał żółto-czerwonymi płomieniami.

Otoczyła go bezkresna ciemność. Mrok tak czarny i gęsty, że niemal nierealny. Poruszał się powolnymi krokami, niczym w smole. Z trudem łapiąc kolejne wdechy powietrza. Nagle do jego uszu dotarł głos, czy raczej echo.

- Pamiętasz mnie?? - ostatnie słowo odbijało się od niewidocznych ścian.

- Kim jesteś? czego chcesz? ? zapytał.

- Jestem tobą? - usłyszał odpowiedź.

- Jak to mną? ? mówił próbując określić źródło tajemniczego głosu ? Czego chcesz?

- Czego chcę? ? głos zdawał się dochodzić z każdej strony ? Czy to nie oczywiste?

Czerń zaczęła się stapiać, jakby ktoś wsysał ją w jednym miejscu. Stał teraz pośród bieli, czy raczej nicości.

- Myślałeś, że mnie pokonałeś? ? znowu ten sam głos ? Ale mnie nie można pokonać.

- Kim jesteś?! ? spytał dalej nikogo nie dostrzegając.

- Nie zwalczysz samego siebie. Swoich ukrytych pragnień. Prawdziwego oblicza.

- O czym ty mówisz?

- Ukazuję oblicza prawdy. Stanowię przesłanie nieuniknionego. Jestem końcem jak i zarazem początkiem. Byłem już przed tobą i długo po tobie pozostanę. Nie jesteś pierwszym, ani ostatnim. Cykl zamkniętego koła będącego w nieustannym obrocie, przez ciągle płynące nowe masy wody. Od zawsze, aż do czasu wyschnięcia rzeki.

- Skończ z tym bełkotem. ? zakrył uszy dłońmi, ale tajemniczy głos mimo to dochodził z taką samą siłą.

- Pewien mędrzec powiedział niegdyś ?Prawdę o człowieku stanowi jego wnętrze, reszta jest tylko maską przywdziewaną zależnie od okazji?. Ja pomagam ludziom w dotarciu do ich prawdziwej natury. Tym kim są, a co skrywają. Zdejmuję maski.

- Odpowiedz wreszcie na moje pytanie! ? krzyknął lecz jego głos jakby zginął w nicości ? Kim jesteś?!

Otaczająca go biel przerodziła się w szarość. Zupełnie jakby ktoś do mleka wlał kilka kropel czarnego atramentu. Kiedy obraz się uspokoił się znowu usłyszał dziwny głos.

- Jestem sędzią, oskarżycielem i katem. Pragniesz zobaczyć moje oblicze? Spójrz ponad siebie.

Uniósł głowę, ale niczego nie mógł dostrzec. Wówczas nagle zaświeciły się dwa żółte punkciki, a szyję oplotła jakaś dusząca pętla. Chciał się wyrwać. Nie mógł. Nie był w stanie nawet unieść ręki aby chwycić wbijającą się linę. Do jego uszu dotarł głośny śmiech. Coraz bardziej odległy. Przechodzący w niknące echo.

Król poderwał się z łoża. Rozejrzał wokoło. Znajdował się we własnej konacie. Sam pośród ciszy i spokoju. Na zewnątrz panowała jeszcze noc. Pomasował dłonią szyję. Sen, czy raczej koszmar był niezwykle realny, a co gorsza jakby znajomy.

Jechali w milczeniu już drugi dzień. Słońce co chwila przykrywały cienkie chmury. Mocniejsze podmuchy wiatru podrywały drobinki piasku. Karawana przemierzała piaski w miarowym rytmie. Przedwczoraj w nocy natrafili na grupę podróżnych. Kupcy zgodzili się zabrać ich ze sobą. Tym sposobem zyskali transport. Karawana zmierzała w kierunku Babilonu. Wracali do domu, jednak Amin miał inne plany.

- Jeśli pogoda się nie pogorszy to jeszcze przed wieczorem będziemy u bram miasta. ? powiedział Hayat.

- Ja nie udaję się do Babilonu. ? powiedział lekko zamyślony Książe ? Przynajmniej jeszcze nie.

- Masz zamiar ją ścigać? ? spytał żołnierz ? Gdziekolwiek teraz się znajduje, na pewno jest daleko od stolicy.

- Mylisz się. Jest całkiem blisko.

- Jak to? ? zdziwił się Hayat ? Skąd ta pewność?

Amin wskazał na czarną księgę.

- Wierzysz zapisanym tam słowom?

- Poznałem jedną z rycin. ? powiedział Książe wskazując na pożółkłą kartę ? W dzieciństwie kiedy wracałem wraz z matką z dalekiej podróży zatrzymaliśmy się niedaleko Babilonu. Tuż przy zapomnianych ruinach. Nęcony ciekawością wszedłem w głąb ciemnych tuneli. Po pewnym czasie zgubiłem się i dotarłem do komnaty z owalnym stołem. Dokładnie takim jak przedstawiony tutaj. ? wskazał na rysunek - Tam też poznałem Amirę. W noc przed jej wygnaniem ponownie wybraliśmy się do podziemi. Wracaliśmy nieznanym tunelem, wówczas spod ziemi błysnęło światło. Przynajmniej ona tak uważała, ja nie chciałem jej wierzyć. Jednak teraz wiem, że mówiła prawdę. ? odwrócił stronę na rycinę przedstawiającą komnatę z trójką zakapturzonych ludzi, otoczonych poprzez snop dziwnego blasku.

Promienie rozchodziły się gdzieś spod posadzki. Hayat teraz pojął, że dziwne światło nie zostało namalowane po to aby bardziej wyróżnić centralną postać lecz stanowiło przedstawienie miejsca. Czy raczej jego mocy.

- Jeśli naprawdę to posiada znajdę ją właśnie tam. ? kontynuował Amin.

- A co jeśli nie zdążysz lub nie zdołasz jej powstrzymać? ? spytał żołnierz ? Nie lepiej udać się do Babilonu i wyruszyć tam z całą armią?

- Jeśli uda się jej tego dokonać to żadna armia nie będzie w stanie jej zatrzymać. ? odparł po chwili ciszy Książe.

Zagłębiał się ciemność podziemia. Otoczył go przyjemny chłód. Przybył na miejsce. Korytarz prowadził w głąb ruin pradawnej budowli. Schody doprowadziły go do pomieszczenia z owalnym stołem. Snop światła padał na kamienny blat. Postać w bieli położyła rękę na hieroglifach. Opuszki palców przeszły po piśmie zapomnianego języka. Tak, to tutaj ? pomyślał. Wyjął obie części artefaktu. Położył obok siebie na kamieniu, jednak nic się nie działo. Wówczas uświadomił sobie iż przybył tutaj za wcześnie. Musi czekać zapadnięcia nocy. Wzejścia księżyca i jego pełnego zaćmienia. Wtedy wreszcie się dokona. Po tylu latach. W końcu. Teraz wreszcie ma tych kilka godzin spokoju w życiu przepełnionym nieustannymi ucieczkami i gonitwą. Nie pamiętał już kiedy dokładnie wszystko się zaczęło. Zdawało mu się, że od zawsze biegł do celu. Zupełnie jak niemal każdy zwyczajny człowiek. Tylko, że jemu prześwietlały zgoła inne wartości. Egoizm czy też chciwość stanowiły dla niego coś obcego. Nie kierował się nim. Zupełnie jak niegdyś lud z którego się wywodził. Pokusa jednak zawsze pozostawała. Nieodzowny towarzysz każdego człowieka. Będzie miał moc ukarania wrogów, wszelkich ludzi niegodziwych, oraz wszystkich od których zaznał cierpienia. Szansę stania się sprawiedliwością i to bynajmniej nie ślepą, lecz surową i prawą. Karać za zło i występki. Być ręką Boga. Unicestwić wszystkich rogów.

Było późne popołudnie. Władca właśnie skończył odprawiać zagraniczne poselstwo. Sala Tronowa w końcu opustoszała. Wokoło zapanowała cisza i spokój. Doskonałe warunki na przemyślenie wszelkich spraw i problemów. Uporządkowanie dnia. Zaplanowanie przyszłości. Nie mógł się jednak skupić. W głowie wciąż miał obrazy z wczorajszego nocnego koszmaru. Od tamtej chwili nie zmrużył oczu. Nie mógł zasnąć czy raczej bał się to zrobić. Postać z jawy wydawała się bardzo znajoma, jednak czuł iż nie chce jej na nowo poznać.

Mijał piąty dzień od zniknięcia Amina. Jedynego syna, przyszłego następcy tronu. Jak dotąd nie miał żadnej wieści od niego ani od wysłanego na poszukiwanie żołnierza. Niechaj Allach im dopomoże i sprawi, że moje dziecko szczęśliwie wróci do domu ? prosił w myślach Król.

Nagle drzwi do Sali otwarły się. Do środka wszedł umundurowany mężczyzna o kościstych rysach twarzy.

- Panie. ? przemówił żołnierz ? Przybywam z rozkazu Balqisa.

- Coś się stało? ? spytał Władca.

Zmarszczył czoło i nastroszył siwe brwi. Przeczuwał, że czeka go jakaś niezwykle ważna wiadomość. Miał nadzieję iż okaże się dobrą.

- Już widać wieżę Babilonu. ? powiedział Hayat ? Na pewno nie zmieniłeś zdania? Nie chcesz najpierw powrócić do stolicy?

- Nie. ? odparł twardo Amin.

- Twój ojciec zapewne bardzo się zamartwia. Poza tym pogoda się psuje. Wygląda na to, że w nocy może być porządna burza piaskowa. Jesteś pewnie tego co chcesz zrobić?

- Tak. ? powiedział Książe.

Oczywiście kłamał. Nie tylko nie był przekonany do słuszności swojej decyzji, ale również nie wiedział co tak naprawdę czyni.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się od unoszonego piasku. Wiatr przybierał na sile. Karawana przyspieszyła. Pragnęli dotrzeć do Babilony przed nastaniem zmroku i pogorszeniem pogody.

Król stał nieruchomo w stajni Straży Miejskiej. Był przerażony. Nowina nie okazała się być dobrą. Przeciwnie. Odnaleziono konia należącego do żołnierza Doborowej Straży Pałacowej. Tego samego, którego przed pięcioma dniami wysłał na poszukiwanie syna. Zwierzę było wyczerpane, a na jego ciele znajdowały się rany, ślady walki. To mogło oznaczać tylko jedno ? wysłany na poszukiwanie zginął. Lecz wraz z nim nie zgasła nadzieja na powrót Amina. Władca czół, że jego syn gdzieś tam jest. Należało mu tylko pomóc. Balqis miał rację. Należało wysłać chociaż jeden odział już w noc zaginięcia. Jak mógł być takim głupcem. Oby teraz dało się to wszystko naprawić. Odezwał się do starego żołnierza.

- Musimy jak najszybciej wysłać ekipę poszukiwawczą. Kiedy mogą wyruszyć twoi ludzie?

- Pozwoliłem sobie przygotować dwudziesto osobowy odział najlepszych żołnierzy. ? powiedział Balqis ? Są gotowi do wymarszu w każdej chwili.

- To dobrze, niech wyruszają.

- Tak jest. ? opowiedział żołnierz i pewnym krokiem wyszedł ze stajni.

Władca jeszcze przez chwilę wpatrywał się w zwierzę, po czym powrócił do Pałacu. Czerwone słońce zachodziło za horyzontem.

Jasnooki sięgnął w głąb białego płaszcza. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął nieduże szklane naczynie. Pojemnik był krótką podłużną rurką z zasklepionymi obydwoma końcami. Rozbił menzurkę. Z pomiędzy odłamków szkieł wytoczyło się pięć lekko żółtych kuleczek. Wziął jedną do ust, po chwili namysłu również drugą. Pozostałe schował powrotem do płaszcza. Połknął zawartość ust. Powoli usiadł krzyżując nogi. Wiedział, że musi teraz chwilę poczekać. Mikstura potrzebuje czasu aby zacząć działać. Postanowił wykorzystać tą chwilę na ostateczne przygotowanie. Dokładnie sprawdził czy obie części artefaktu spoczywają na swoich miejscach. Były w osobnych głębokich kieszeniach, zabezpieczone przed wypadnięciem. Fragmenty nie mogły się ze sobą zetknąć, a przynajmniej nie tutaj. Nie teraz. Następnie broń. Nie spodziewał żadnej walki, ale wolał być przygotowany na każdą okazję. Nawet tą najbardziej nieprzewidywalną. Schował sztylet w lewym rękawie, tuż pod nadgarstkiem. W specjalnie przygotowanej pochwie. Skrzyżował ręce na piersi. Starał się oczyścić myśli. Zapanować nad każdą częścią ciała i umysłu.

Wiatr wiał coraz mocniej. Kłęby kurzu i pyłu unosiły się wokoło. Burza piaskowa przybierała na sile. Mrok zwolna ogarniał pustynię. Ostanie promienie dnia przebijały się jeszcze zza wydm. Przed karawaną majaczyły już oświetlone mury Babilonu.

- Naprawdę sądzę, że jednak powinieneś zrezygnować ze swojej wyprawy. ? powiedział Hayat spoglądając w kierunku towarzysza ? Chociażby ze względu na aurę.

- Już podjąłem decyzję. ? odparł Amin ? I nie zamierzam jej zmieniać. Chociażby nie wiem co się działo.

Książe ściągnął lejce i ruszył gdzieś w tumany kurzu.

- Zaczekaj! ? zdołał jeszcze krzyknąć żołnierz, jednak sylwetka księcia zdążyła już zniknąć mu z oczu.

Król wszedł do swojej komnaty. Niespokojne podmuchy wiatru szarpały zasłonę. Usiadł na łożu. Dopiero pod koniec dnia zmęczenie i nieprzespana noc dały o sobie znać. Oczy niemal same się zamykały, a powieki z każdą momentem stawały się coraz cięższe. Po chwili położył się i zapadł w głęboki sen.

Stał w sercu Babilonu, na szczycie wieży. Pod nim rozpościerało się miasto. Pałac, ulice oraz domy. Wszystko pogrążone w gęstym dymie i płomieniach. Próbował dostrzec ludzi jednak na dole nie było nikogo. Żadnej żywej duszy, ani ciał. Po porostu pustka pośród labiryntu domów i ulic. Gdzieś zza pleców dobiegły go kroki. Odwrócił się. Kilka metrów przed min stała ta sama tajemnicza postać o świecących oczach. Przybysz miał na sobie długi płaszcz z głęboko naciągniętym kapturem, spod którego tylko widoczne były tylko dwa jasne punkciki.

- Czyż to nie piękne? ? powiedziała nowoprzybyła postać.

- Piękne? ? zdziwił się ? Niby dlaczego zgliszcza i ruiny miałyby takie być?

- Przypatrz się uważnie.

- Nic nie widzę. ? odparł, lecz po chwili dodał ? Na Allacha!

Dopiero teraz zauważył, że na ulicach jak i w oknach domów leżą albo bezwładnie zwisają zakrwawione ciała ludzi. Całe setki, a może nawet tysiące.

- Kto mógł coś takiego zrobić? ? spytał.

- Dobrze wiesz kto. Znasz go.

- Ty?

Odpowiedział mu tylko śmiech.

- Ja? ? próbował dalej.

- Nie. Twój syn.

- Jak to?

- Przyjrzyj się uważnie. ? powiedział nieznajomy zdejmując kaptur ? Przyjrzyj się i powiedz czy mnie rozpoznajesz.

Przed jego oczami ukazała się głowa ze zwichrzonymi czarnymi włosami oraz ciemną skórą. Po części twarzy rozchodziły się dziwnie mieniące szramy, czy też blizny. Teraz rozpoznał to oblicze. Po raz ostatni widział je w czasie walki z Wezyrem, kiedy został zainfekowany przez Piaski Czasu. Jednak było to tak dawno temu. Miał nadzieję, że już nigdy go nie zobaczy. Ucieleśnienia swoich złych cech, ciemnej połowy. Przecież Piaski od dawna nie istnieją, a on sam zmienił się. Zrozumiał błędy, wybrał właściwą ścieżkę. Pokonał swoje mroczne oblicze. Dlaczego więc ono powróciło? Czemu mówi coś o jego synu?

- O co w tym wszystkim chodzi? ? zapytał ? Co ma z tym wspólnego mój syn?

- Wiele. ? odparła ciemna postać ? Jest za to odpowiedzialny. ? tu lekko się uśmiechnął.

- Nie. On nie byłby do tego zdolny. Sprzeciwia się wszelkiej przemocy i zabijaniu.

- Już wkrótce będzie inaczej.

- Ale dlaczego?

- Los. Pamiętasz jeszcze swoje przeznaczenie?

- Ale on nie ma z tym nic wspólnego.

- Ma. Dzięki tobie.

Zamilkł wpatrując się w niebo. Słońce zakrywały chmury i dym.

- Losu nie można zmienić. ? kontynuowała czarna postać ? Oszukać, owszem, lecz nigdy pokonać. Jednak to nie jest rozwiązanie, gdyż takowe w ogóle nie istnieje. To co było komu pisane, prędzej czy później się wypełni. W ten czy też inny sposób. Taka jest kolej rzeczy, nieodzowna zasada rządząca tym światem.

Człowiek w płaszczu położył rękę na jego ramieniu.

- Popełniłeś w swoim życiu wielki błąd. Zrobiłeś coś czego nie powinieneś czynić, ty ani żaden z reszty śmiertelników. Jednak to nie był koniec. Próbując wszystko naprawić jeszcze bardziej się pogrążałeś. Zdawało ci się, że wygrałeś. Lecz los bywa okrutny. Wina przeszła na twego syna i tym razem przeznaczenie się wypełni. Odniesie triumf.

Po tych słowach wieża zaczęła się rozpadać. Najpierw odpadały pojedyncze kamienie, następnie cale belki podtrzymujące konstrukcję i ściany. Stał tuż przy krawędzi. Chciał się ruszyć, jednak nie mógł tego zrobić. Płyta marmurowej posadzki przechyliła się w kierunku przepaści. Ześlizgnął się. Zaczął spadać.

Jasnooki powstał. Mikstura zaczynała działać. Czuł strumienie mocy, ?widział? promienie światła. Jego inne zmysły uległy lekkiemu otępieniu, ale nie było to teraz istotne. Do wykonania zadania potrzebował tylko nowych umiejętności. A kiedy narkotyk przestanie działać wszystko wróci do normy. Teraz czas sfinalizować misję. Na zewnątrz już dawno zapadła noc. Ruszył korytarzem, prowadzony przez niewidzialne znaki. Tunel skręcał mocno w lewo i prowadził w głąb. Przez krótki moment mały snop światła uderzył z pomiędzy kamienni posadzki. Postać w bieli przystanęła. Odgarnęła piasek i przyłożyła obie dłonie. Blask pojawił się ponownie. Tym razem większy i o wiele jaśniejszy. Po chwili podłoże zaczęło lekko drżeć, a z sufitu posypał się pył. Podłoga ze zgrzytem rozsunęła się. Otwarło się przejście prowadzące stromymi schodami, gdzieś do wnętrza ciemnych czeluści. Jasnooki zagłębił się bezkresnej czerni. W ślad za nim podążyły jeszcze inne kroki. Ciężkie płyty ponownie się zamknęły.

Amin dotarł do ruin. Przez chwilę zdawał mu się iż niedaleko widzi białego konia. Jednak równie dobrze mogło to być jedynie przewidzenie. W końcu pośród szalejącej burzy widoczność była niemal zerowa. Przywiązał swoje zwierze i wszedł do ciemnego tunelu. Płomień pochodni zakołysał się na wietrze. Lekki blask rozświetlił część korytarza. Jestem ? pomyślał Książe. Tylko co dalej? ?Idź, znajdź ją? usłyszał dziwny głos. Zdawał się on być tym samym który po raz pierwszy odezwał się tutaj przed kilkoma dniami, gdy był z Amirą. Od zabicia tłustego zbója i opuszczenia Pałacu głos milczał, aż do teraz. Kim jesteś? ? zapytał w myślach. ?Jestem tobą? usłyszał odpowiedź. Czego chcesz? ?Tego co ty?. To znaczy? ?Twojego dobra, satysfakcji, rewanżu?. Rewanżu? Za co? ?Idź, znajdź ją. Powstrzymaj.? Przed czym? Nawet nie wiem czy tutaj jest. ?Jest. Uwierz. Nie mamy czasu. Biegnij!? Nie bardzo wiedząc co robi rzucił się w pogoń. Prosto przed siebie. Na oślep.

Hayat pędził pośród burzy. Karawanę dawno stracił z oczu, a ruin nie mógł odnaleźć. Nie wiedział nawet czy podąża we właściwym kierunku. Pośród kurzu i pasku majaczyły jeszcze światła Babilonu. Może zawrócić, dopóki jeszcze istnieje taka szansa? Zawiadomić o wszystkim Króla i wyruszyć z armią. Ci ludzie niezależnie od pogody znajdą drogę w niemal każde miejsce. Odnajdą Księcia. Pomogą, schwytają rudowłosą. A może ty się po prostu boisz? ? przeszła mu nagła myśl. Nie chcesz podejmować ryzyka w obawie przed porażką. Czyżby dzielny żołnierz elitarnych oddziałów Doborowej Straży Pałacowej podszyty był tchórzem? Nękany przez strach i nieuzasadnione obawy. Przecież szczęście zawsze mi sprzyjało. Tak ? pomyślał. Jednak już mnie opuściło. Zawrócił konia i pognał w kierunku miasta.

Amin wbiegł do dużej komnaty z eliptycznym kamiennym stołem i dziurą w kopule dachu. Pośrodku stała rudowłosa. Nie poruszała się wzrok miała tępo wpatrzony w podłogę.

- Nie zdążyłam. ? powiedziała nagle.

Książe zbliżał się do niej powolnymi krokami.

- Myślałam, że będę w stanie. ? kontynuowała ? Że mi się uda.

?Teraz!? usłyszał głos we wnętrzu głowy. Co mam niby zrobić? ? zapytał. ?Jak to co? Zabij ją!? Znajdował się tuż za jej plecami. Sięgnął ręką po sztylet. Palce zacisnęły się na zdobionej rękojeści. Był gotowy do uderzenia, jednak zawahał się. ?Na co czekasz? Zrób to!? Nie! ?Zabij!? Nie! ?Teraz!?

- Nie! ? krzyknął upuszczając ostrze ? Odejdź!

Kobieta nagle odwróciła się i za zdziwienie w oczach spojrzała na mężczyznę. Potem na leżący na kamieniu sztylet. Amin usiadł opierając się plecami o stół. Rudowłosa spoczęła koło niego.

- Po co tu przyjechałeś? ? zapytała.

- Chciałem cię odnaleźć.

- Odnaleźć, czy może zabić? ? powiedziała czyniąc gest w stronę lśniącego sztyletu.

- Nie. ? odparł mężczyzna ? Nigdy bym tego nie zrobił. Nie byłbym w stanie ponownie odebrać ludzkiego życia.

- Ponownie?

- Tak. ? powiedział Amin podnosząc sztylet i przyglądając się jego smukłemu ostrzu ? Wieczora którego napadnięto na Pałac, do mojej komnaty wdarł się jeden ze Skorpionów Pustyni. Gruby niski brodacz. Ten sam który wcześniej mnie tutaj skrępował i zamknął grobowcu.

- Zeinab. ? wtrąciła Amira.

- Kiedy wszedłem do środka rzucił się na mnie z mieczem. ? kontynuował mężczyzna - Nie miałem żadnej broni. Mój sztylet tkwił za pasem zbója. Kiedy uderzył uczyniłem unik i przeturlałem się tuż koło niego. Zdołałem wyciągnąć sztylet, a następnie odruchowo zadałem cios. Zupełnie tak jak uczyłem się na treningu u Balqisa. Tylko, że tym razem nie była to wypełniona piaskiem kukła, lecz człowiek z krwi i kości. Przywalony ciałem i zapewne od uderzenia o posadzkę, straciłem przytomność. Gdy ponownie się ocknąłem leżałem w kałuży krwi, a moja broń tkwiła pomiędzy żebrami martwego Skorpiona. Miotał mną strach, dziwna złość i zarazem żal. Ze lśniącego ostrza spływała posoka. Czułem się jak najgorszy morderca. Zbrukany krwią. Człowiek nie zasługujący na chodzenie po tym świecie.

- Broniłeś się. ? odparła kobieta ? Pozbawiłeś życia złego człowieka.

- Według ciebie zasługiwał na śmierć? ? spytał Amin ? Jakimi kryteriami określisz zło?

- Wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej źli.

- Czy to znaczy, że można zabić każdego z nas? ? spytał patrząc jej w oczy ? Takimi masz kodeks?

- To nie jest takie proste. ? powiedziała Amira spoglądając gdzieś w dal.

Zapadła chwila milczenia. Odgłosy świstu wiatru grały w ciemnych tunelach.

- Ile ludzi zabiłaś? ? zapytał nagle Amin.

- Wielu. ? odparła rudowłosa spoglądając na dziurę w suficie ? Zbyt wielu.

- I nie żałujesz tego?

- Żałuję. Gdyby człowiek tylko mógł chciałby to wszystko cofnąć. Albo przynajmniej większość. Lecz niestety nie jest to możliwe.

Ponownie zapadła cisza.

- Po co tutaj przybyłaś? ? mężczyzna przerwał ciszę - Czemu nas zostawiłaś na wyspie?

- Przybyłam tutaj za ?białym człowiekiem?. ? kobieta mówiła spokojnym głosem ? Kiedy na bagnach wychodziliśmy z podziemi zauważyłam jak nasza łódź dryfuje z prądem w dal. Pobiegłam aby ją zatrzymać.

- Czemu wówczas nie odpłynęłaś?

- Nie miałam pojęcia w którą stronę mam wyruszyć.

- To jak dowiedziałaś się dokąd podążyła postać w bieli?

- Rozpalając ognisko przy pomocy papieru natrafiłam na rycinę która wydała mi się znajoma. Podobnie zresztą wyglądało wnętrze budowli, tej która znajdowała się na naszej wyspie. Następnego dnia wyruszyłam w pogoń, jednak przybyłam za późno.

- Czemu nie zabrałaś ze sobą? Skąd mam mieć pewność, że ?biały człowiek? w ogóle istnieje i jest tutaj?

- Widziałeś przy wejściu jasno-śnieżnego rumaka?

- Czemu nam nic nie powiedziałaś? Co ty ukrywasz?

Wówczas z sufitu odpadł fragment płyty. Rudowłosa odskoczyła na bok i pociągnęła za sobą Amina. Blat kamiennego stołu pękł na pół.

- Co się dzieje? ? zapytał mężczyzna.

- Zaczęło się. ? odpowiedziała Amira spoglądając na zanikającą smugę światła.

Wciąż spadał w dół. Przed oczami przelatywała mu wieża, miasto, fragmenty walących się murów. Kurz oraz pył. W pewnym momencie pochwyciła go smukła dłoń. Upadek zwolnił i teraz bardziej szybował niż spadał. Kiedy dotknął nogami ziemi spostrzegł, że stoi wśród ulic Babilonu. Jednak miasto nie było, tak jak się tego spodziewał, w gruzach i zgliszczach. Przeciwnie. Lśniło blaskiem którego nigdy wcześniej nie znał, nie widział. Tuż przed nim ukazała się postać, czy raczej jej nikły kontur. Ta sama osoba przed chwilą uratowała go od upadku. Sylwetka zbliżyła się. Wówczas zdało mu się, że ją rozpoznał.

- Kaileena? ? przemówił ? Kaileena to ty?

Kobieca postać tylko podeszła do niego i chwyciła za dłoń.

- Nie martw się. ? usłyszał ciepły głos ? Wszystko będzie dobrze.

Sylwetka zaczęła się rozpływać.

- Zaczekaj! ? krzyknął, lecz przed nim już nikt nie stał.

Hayat popędzał konia. Piasek coraz bardziej utrudniał widoczność, a mury miasta zdawały się wcale nie przybliżać. Nagle spośród kurzu wyłoniła się grupa jeźdźców. Sprawiali wrażenie niedużego oddziału uzbrojonej armii. Po chwili rozpoznał, że jest to perskie wojsko, batalion z Babilonu. Na czele jechał stary żołnierz. Był to Balqis. Hayat podjechał do dowódcy. Zasalutował i w pośpiechu zaczął mówić.

- Musimy mu pomóc. Udać się w kierunku ruin.

Balqis z początku wydawał się być bardzo zaskoczony widokiem strażnika. Zamrugał powiekami, jakby nie wierzył własnym oczom, albo starał się pozbyć jakiegoś przewidzenia.

- Kto, gdzie? ? zapytał stary żołnierz ? Mów od początku.

- Nie ma na to czasu. ? oparł ? Musimy?

Wówczas z niedaleka usłyszeli jakieś krzyki. Jeden z jeźdźców zniknął nagłe pośród tumanów piasku i już się nie pojawił. Reszta oddziału rozbiegła się z tamtego miejsca jakby w popłochu.

- Trzymać szyk! ? Balqis starał się przekrzyczeć wiatr ? Broń w pogotowiu!

Grupa utworzyła okrąg wzajemnie się osłaniając. Wokół panował spokój, lecz po chwili znowu zniknął kolejny żołnierz. Jego koń przestraszony uciekł gdzieś w kierunku ciemnej burzy.

- Cholera! ? zaklął przywódca ? Co to było?

Mocniejszy podmuch wiatru znów zawiał tuż obok.

- Do ruin! ? Balqis wydał rozkaz i pociągnął za lejce.

Albinos wszedł do niskiej, długiej komnaty z rzędem jaśniejących kolumn. Światło rytmicznie pulsowało z każdym jego krokiem. Nagle wydało mu się, że coś usłyszał. Zatrzymał się. W pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Nie był tego do końca pewien, lecz to przeczuwał. Schował dłonie w szerokich rękawach białego płaszcza. W chwile po tym zza kolumny wyskoczył Nour. Ze niewielkim nożem w ręku rzucił się na człowieka w białej szacie. On jednak był na to przygotowany. Szybkim ruchem ręce wyłoniły się spod materiału. W prawej dłoni błysnął sztylet, który następnie zagłębił się pomiędzy żebrami herszta Skorpionów. Atakująca postać osunęła się na ziemię. Powoli i bezwładnie. ?Biały człowiek? nie chciał tracić czasu na wyjęcie noża. Ruszył więc dalej, zostawiając umierającego w czerwonej kałuży posoki.

Jasny korytarz zaprowadził go do okrągłej sali z centralnym ołtarzem. Naokoło stały trzy menhiry z pieczęciami na każdym z nich. Albinos podszedł do pierwszego po prawej. Gdy chwycił oburącz za pieczęć usłyszał dziwny głos.

- Nie rób tego! ? wypowiadane słowa należały wyraźnie do kobiety, jednak nikogo nie mógł ?zobaczyć?.

Zerwał więc pierwszą pieczęć. Ze skały, w kierunku ołtarza, popłynęła struga światła.

- Przestań! Nie wiesz co czynisz. ? znowu ten sam głos.

Podszedł do drugiego menchia.

- Stój!

Starał się nie zwracać na te krzyki uwagi. Na ziemię opadła kolejna pieczęć. Została jeszcze jedna.

- Jeszcze możesz się wycofać!

Ostatnia z pieczęci roztrzaskała się na kamieniach posadzki.

- Nie masz nade mną władzy. ? powiedział idąc w kierunku centrum pomieszczenia.

W stronę bijącego blaskiem ołtarza.

- Masz rację. ? usłyszał ponownie kobiecy głos ? Ja nie mam.

W tym momencie coś poczuł. Zupełnie jakby jego płaszcz był mokry. Tuż nad wysokością bioder. Przyłożył dłoń. Ciecz lekko się lepiła i szybko zasychała na skórze. Nagle natrafił na coś wystającego z ciała. Przedmiot był twardy, podłużny oraz zimny. Nóż ? pomyślał. Pewnie tkwi w nim już jakiś czas. Musiał go wcześniej nie zauważyć przez narkotyk który zażył aby móc ?widzieć? światło. Mikstura nie tylko lekko otępiła jego zmysły, ale również pozbawiła na pewnie czas czucia. Teraz wrażenie zaczynało powracać. Odczuwał narastający ból. Z każdym krokiem ostre promieniowanie stawało się coraz mocniejsze. Potknął się na jednym ze schodów, lecz zdołał ręką chwycić się krawędzi ołtarza. Prawa dłoń powędrowała pod płaszcz w poszukiwaniu artefaktu. Palce zagłębiły się w kieszeni i wyjęły nieduży przedmiot. Zakrwawiona dłoń położyła go na świecącej płycie. Czuł jak ucieka niego życie. Z każdą chwilą stawał się coraz słabszy, bardziej śpiący. Musi zdążyć. Ręka zaczęła szukać drugiej kieszeni. Jest ? pomyślał wyjmując następną, ostatnią część artefaktu. Zaczęła go ogarniać prawdziwa ciemność. Pozłacany przedmiot uderzył dźwięcznie o kamień.

Niektórzy sądzą, iż w momencie poprzedzającym śmierć człowiek widzi przed oczami całe życie. Nour mógł się teraz przekonać, że ludzie o takim przekonaniu są w błędzie. Tuż przed odejściem z doczesnego świata umierający widzi tylko pewne fragmenty swojej egzystencji i to bynajmniej nie w chronologicznej kolejności.

Przed trzema laty dostał zlecenie na z pozoru prostą robotę. Chodziło o wymuszenie spłaty długu od jednego z bogatych miejskich kupców. Jednak istniał pewnie problem. Delikwent posiadał bardzo dobrze strzeżoną posiadłość, którą niezwykle rzadko opuszczał. A już na pewno nie bez licznej i wyszkolonej ochrony. Frontalny atak nie miał większego sensu. Należało znaleźć inny sposób. Więc Skorpiony Pustyni przybywając do miasta rozdzieliły się na grupy jedno lub dwu osobowe. Nie wzbudzając niczyich podejrzeń rozeszli się po okolicznych knajpach i zajazdach aby zasięgnąć informacji. Odszukać jakiś słaby punkt, zdobyć jak największą wiedzę o celu. Jego zwyczajach, upodobaniach, życiu. Dowiadywali się czy aby kupiec nie ma słabości do hazardu, alkoholu czy też okolicznych dziwek. Ich poszukiwania nie przyniosły jednak większego rezultatu, poza informacją iż jego nieżyjąca już żona miała włosy o płomienistej barwie. To oznaczało, że cel miał słabość do rudych kobiet. Tylko gdzie tutaj taką znaleźć? Dodatkowe zmartwienie stanowiło dwoje z jego ludzi, którzy z jakiś powodów nie stawili się z powrotem w wyznaczonym miejscu zgrupowania. Może zostali złapani? Rozszyfrowano ich? Albo po prostu wdali się w jakąś bójkę lub spili na umór. Miasto trzeba było bezwarunkowo opuścić. I to jak najszybciej. Tym bardziej, że właśnie wybuchł pożar co będzie stanowiło doskonałą zasłonę do ich zniknięcia. Kończyli siodłać konie.

- Trudno. ? powiedział herszt do Zeinaba ? Każ swoim ludziom zbierać się do drogi. Nie możemy już dużej czekać.

- Ale co z dwójką naszych? ? spytał brodacz.

- Zapewne wpadli i nie chcieliby aby i nas spotkało to samo. ? mówił Nour uważnie rozglądając się wokoło ? Jeśli uda im się wyjechać z miasta, znajdą nas.

Gdy dosiadał konia sąsiednią ulicą przemknęła się jakaś postać. Normalnie nie zwrócił by na nią większej uwagi gdyby nie kolor włosów. Był on rudy. Lecz dziewczyna tak samo jak szybko się pojawiła równie prędko zniknęła. Nie było czasu aby jej szukać, musieli opuścić miasto. Po niemal dwóch miesiącach bezowocnych szukania sposobu na bogatego kupca, Nour był bliski rezygnacji z podjętego zadania. Rzadko to robił. Według niego takie postępowanie nadszarpywało autorytet i kłóciło się z wyznawanymi przez niego zasadami. Jednak kiedy była konieczność nie wahał się tak postąpić, chociaż nigdy tego nie lubił. Wówczas pojawił się promień nadziei, czy raczej traf ślepego szczęścia. Na pustynnym szlaku mijali karawanę w której podróżowali również handlarze niewolników. Zeinab chciał się trochę rozerwać i wypożyczyć na noc jedną z kobiet. Herszt uważał, że chore zboczenia grubasa tylko marnują im czas. Przecież dziwki może sobie załatwić za kilka dni w najbliższym mieście, a nie na środku pustyni. Zadecydował iż nie urządzają żadnego postoju, ruszają w dalszą drogę. Lecz kiedy przejeżdżali koło klatek w których transportowano niewiasty coś zwróciło uwagę Noura. Jedna z kobiet miała krótko obcięte rude włosy, takie same jak ta widziana przez niego w mieście. W głowie zaczął układać się plan. Może w sprawie z bogatym kupcem nie wszystko jest stracone? Wykupił więc dziewczynę. Po czym napoił, nakarmił oraz ubrał. Widać że była wycieńczona. Zapewne od dawna podróżowała będąc na skraju wyczerpania. Gdy wypoczęła, herszt Skorpionów przystąpił do próby realizacji planu. Opowiedział rudowłosej o zamożnym kupcu oraz przedsięwzięciu które jego banda planuje wykonać. Zapoznał ją z trudnościami na które natrafili oraz nowym planem, w którym ona miała odegrać kluczową rolę. Następnie złożył jej propozycję nie do odrzucenia. Zasady były proste i jasne ? albo godzi się na wzięcie udziału w misji i żyje, lub odmawia co jest równoważne z jej śmiercią. Wszelkie próby ucieczki, oszustwa albo zdrady miały skończyć się tak samo jak w przypadku nie przystania na propozycję. Dziewczyna wydała się nie być głupią. Zgodziła się. Jednak pod jednym warunkiem ? po pomyślnym wykonaniu zadania mieli puścić ją wolno. Nour, mimo sprzeciwów Zeinaba, uznał to za sprawiedliwe żądanie. Normalnie w podobnych przypadkach należało zabić ?narzędzie? aby zatrzeć ślady, lecz ten jeden raz mógł zrobić wyjątek. Zwłaszcza, że zapłata za wykonanie była sowita i po jej otrzymaniu mogli na pewien czas zniknąć. Do miasta przybyli jeszcze w tym samym tygodniu. Kilka dni wstecz udało się zaaranżować wypadek w którym zginęła jedna z służących kupca. Rudowłosa została wówczas wystawiona na centralnym placu w comiesięcznym targu niewolnikami. Herszt skorpionów liczył, że jego cel się tam zjawi. Istniało ryzyko iż wyśle kogoś z sług, a wtedy plan nie będzie miał praktycznie żadnych szans powodzenia. Jednak szczęście im dopisało. Kupiec pojawił się osobiście i nabył podstawiony towar. Ryba pochwyciła przynętę, teraz pozostało tylko poczekać aż haczyk zagłębi się na tyle aby zdobycz nie mogła się wyrwać. Po niemal miesiącu rozpracowywania plan został sfinalizowany pełnym sukcesem. Okazało się, że kobieta nie tylko jest niezwykle sprytna, ale również potrafi perfekcyjnie odegrać niemal dowolną rolę. Zdobyła zaufanie kupca i odnalazła skarbiec. Poznała również rozkład patroli oraz zwyczaje wszystkich domowników. Podczas wyjazdu swojego pana przez trzy noce niepostrzeżenie wynosiła kosztowności, które następnie skrzętnie chowała przy szopie koło ogrodu w starych workach z czarnoziemem. Ziemia była składowana na jednym z ze starych wozów. Na dzień przed powrotem kupca, do posiadłości wjechał Nour pod przebraniem przejezdnego sprzedawcy żyznego gruntu i rzadkich nasion. Starego ogrodnika zdziwiła wizyta handlarza. Niczego przecież nie potrzebował ani nie zamawiał. Poprosił więc straż aby odeskortowały delikwenta poza bramy. Nour zrobił jak mu kazano i opuścił posiadłość. Plan został wykonany. Starzec nie zauważył, że wozy zostały podmienione. Kobieta wydostała się pozostając ukrytą w jednym z worków. Wszystko poszło po jego myśli. Rudowłosa spisała się doskonale. Teraz nadszedł czas na jego część umowy. Zeinab był temu przeciwny, jednak jego zdanie się nie liczyło. Herszt zastanawiał się czy aby nie zatrzymać kobiety przy sobie, wcielić w szeregi Skorpionów Pustyni. Tyle mogliby razem dokonać. Lecz dał jej słowo. Obiecał puścić wolno, a nie miał w zwyczaju łamać złożonych przyrzeczeń.

- Jesteś wolna. ? powiedział do rudowłosej ? Jeśli chcesz możesz iść, ale gdybyś wolała zostać?

- Nie. ? odparła kobieta - Wolę pójść własną drogą.

- Zanim pójdziesz. ? przemówił herszt, kiedy rudowłosa była przy wyjściu z namiotu ? Chciałbym jeszcze poznać twoje imię.

- Amira. ? usłyszał odpowiedź.

Po czym materiałowa płachta zakołysała się, a postać zniknęła. Nour miał jednak przeczucie, że jeszcze któregoś dnia się spotkają.

Dzieciństwo spędził w małej rybackiej wiosce. Wychowywał go ojciec, matka zmarła gdy był jeszcze mały. W ogóle jej nie pamiętał. Znał tylko historię w których była wspaniałą kobietą. Ziemie na której przyszło im żyć należały do zamożnego właściciela, któremu co miesiąc musieli płacić daninę. Nour wraz z ojcem uprawiali skrawek piaszczystej ziemi i urządzali połowy w przylegającej do mieściny rzece. Kiedy chłopiec dorastał zapragnął wyruszyć w podróż. Gdziekolwiek. Dość miał nieustannego przebywania w jednym miejscu z tymi samymi ludźmi, przywiązania do ziemi. Chciał być wolnym. Zaczął namawiać ojca do opuszczenia wioski. Zaczęcia zupełnie nowego życia z jasnymi perspektywami na przyszłość. Jednak rodzic kategorycznie się temu przeciwstawił. Wolał spokój i ład dnia codziennego. Nie lubił nagłych zmian i niepewności. Oczywiście wola ojca dotyczyła również syna.

Jednak pewnego razu młodzieniec zauważył jak nieopodal zatrzymała się pewna karawana, co nie zdarzało się często, gdyż mała rybacka mieścina znajdowała się z dala od szlaków handlowych. Chłopiec postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. W nocy wymknął się niepostrzeżenie i dołączył do grupy podróżnych. Tak w wieku dziesięciu lat Nour uciekł z domu. I już nigdy tam nie powrócił.

W palącym słońcu zbójecka banda przemierzała bezkresną pustynię. Byli zmęczeni i w złych nastrojach. Ścigano ich od trzech tygodni. Niemal wszędzie gdzie pastwili swoją stopę pojawiali się perscy żołnierze z jednym tylko rozkazem ? schwytać, w razie oporu zabić. Może ostatnimi miesiącami za bardzo sobie pofolgowali? Może nie powinni tak otwarcie napadać na karawany z głównego szlaku handlowego? A może nie należało okradać wojskowego konwoju z żołdem? Jedno jest pewne ? muszą teraz zniknąć i poczekać aż sprawa przycichnie. Tylko jak wówczas przeżyć, bez grabieży, cudzych pieniędzy? Posiadał trochę odłożonego złota, na czarną godzinę. Lecz nigdy nie spodziewał się iż może ona być aż tak ciemna. Należało zgromadzić więcej. Dokonać jeszcze tego ostatniego skoku przed długim zniknięciem ze sceny. Po dwóch dniach dostrzegł samotną niewielką karawanę. Cel wydawał się idealny. Niezbyt dużo ludzi, zagubionych gdzieś z dala od głównych szlaków. Zupełnie jakby prosili się o obrabowanie. Nour wszystko dokładnie zaplanował. Gdy zapadł zmrok jego ludzie otoczyli podróżnych ze wszystkich stron i na jego znak przystąpili do ataku. Jednak w obozowisku nikogo nie było. Wielbłądy stały spokojnie koło tobołów i małych wozów. Ognisko paliło się, a iskry strzelały w powietrze. Wówczas herszt zrozumiał ? zasadzka. Jednak na odwrót było już za późno. Ze skrzyń i podziemnych kryjówek wyskoczyli żołnierze. Z oddali dobiegł ich tętent kopyt. To grupa czterech łuczników, która miała za zadanie pilnować aby nikt z pojmanych nie miał szansy na ucieczkę. Nour wraz ze swoimi ludźmi znalazł się w potrzasku. W dodatku takim z którego nie widział żadnej perspektywy wyjścia. Lecz mimo wszystko postanowił się nie podawać. Wolał zginąć w walce niż zostać pojmanym, upokorzonym i straconym na oczach setek gapiów. Nie chciał aby jego śmierć stała się jarmarczną atrakcją. Lepiej odejść z honorem, z mieczem w dłoni. Wydał rozkaz do ataku i rzucił się na pierwszego z żołnierzy. Jego ludzie też chyba woleli walczyć i ginąc niż zostać pojmanymi. Zaczęła się walka. Żołnierze mieli przewagę liczebną oraz lepsze wyposażenie. Chroniły ich zbroje i hełmy. Część nawet posiadała tarcze. Nour zablokował cios i rozciął krtań atakującego. Starał się walczyć jak najlepiej mógł. Nie zwracał uwagi na ból oraz odniesione rany. Przepełniał go szał. Wówczas zauważył, że potyczka przybiera zły obrót. Wielu z jego towarzyszy już poległo. Część zostało pojmanych, lub co gorsza rzuciło się do bezsensownej ucieczki. Nagle postanowienia, o twardej walce aż do końca, nie stały się tak jasne i proste jak jeszcze kilka chwil wstecz. Bardziej rozsądne było żyć dla idei, niż ginąć w jej imię. Kontem oka zauważył, że w pobliżu znalazł się jeden z konnych łuczników. Żołnierz był skupiony na celowaniu w walczących przy ognisku. Nadarzyła się szansa, której nie można było zmarnować. Nour rzucił się na jeźdźca. Pierwszy cios padł na ręce, tak że mężczyzna wypuścił łuk. Następnie było cięcie w brzuch. Martwa postać osunęła się bezwładnie z konia. Herszt natychmiast wskoczył na zwierze i pognał przed siebie, w dal. Lecz wkrótce usłyszał za sobą pogoń. Był to drugi z łuczników, który spostrzegł śmierć swojego towarzysza. Powietrze przecięła strzała. Potem kolejna. Pierwsza nie trafiła, druga ugrzęzła w szyi konia. Zwierzę zwolniło bieg. Potrząsnęło głową i zaczęło donośnie charczeć. Żołnierz doganiał go. Nour dobył miecza, lecz wówczas świsnęła następna strzała, która przebiła mu prawą dłoń. Upuścił broń, spadł z konia. Łucznik zatrzymał się tuż obok. Herszt leżał na ziemi bez ruchu. Żołnierz zsiadał z wierzchowca poszedł w jego kierunku. Nagle Nour poderwał się i wbił łucznikowi sztylet pod żebra. Kiedy upadali na piasek konający żołnierz wydał z siebie głośny krzyk. Jego wrzask przestraszył konia. Zwierzę stanęło na tylnych kopytach i zarżało donośnie. Gdy ponownie spoczęło na ziemi, jedna z jego nóg trafiła na prawą rękę Noura. Kość przedramienia pękła. Herszt zasyczał z bólu. Zdołał jednak wstać i pochwycić lejce. Podwiązał kontuzjowaną kończynę. Gdy zwierze się uspokoiło dosiadł je i ruszył przed siebie.

Tutaj wspomnienia z życia się skończyły.

- Musimy coś zrobić! ? krzyknęła Amira.

- Co? ? powiedział Amin ? To całe miejsce zaraz się zawali. Musimy uciekać!

Kolejny kamienny blok spadł tuż koło nich.

- Nie! ? odpowiedziała mu rudowłosa i wyrwała się jego dłoni.

- Amira! ? krzyknął, lecz dziewczyna zniknęła w mroku i kurzu.

Chciał za nią pobiec, lecz walące się strop zagrodził mu przejście. Nagle ktoś złapał go za rękę. Był to mocny uścisk.

- Szybko! ? usłyszał męski głos.

Obok stał Hayat.

- Tam jest Amira. ? powiedział Książę ? Musimy jej pomóc!

- Jeśli to zrobisz zginiesz! Zapomnij o niej!

Zaczęli biec korytarzem prowadzącym w górę. Wokoło sypał się piasek, spadały kamienie, wszystko się trzęsło. Płomień na pochodni kołysał się niespokojnie. Do powierzchni było już kilkadziesiąt kroków. Wielki głaz wieńczący wyjście zaczął drżeć i niebezpiecznie się osuwać. Nie damy rady ? pomyślał Hayat.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i dzisiaj koniec opowieści. Przy czym przyznam się szczerze iż miałem pomysł na kolejną część (części?) opowieści, ale... od pomysłu minęły dobre 3 lata i... jakoś nie mogłem się zmusić do dalszego pisania. Nie to żeby mnie ono męczyło (wręcz przeciwnie), ale tym razem ambicje były nieco wyższe i kilka awarii kompa (a dokładniej HDD) spowodowały utratę pierwszych 5-8 stron nowej części, a jak wiadomo zacząć jest najtrudniej (co nie znaczy, że kiedyś nie spróbuję na nowo). Nie przedłużając - Epilog.

EPILOG

Noc nad pustynią uspokoiła się. Wiatr osłabł, a piasek nie unosił się już w powietrzu. Sierp księżyca jaśniał na atramentowo-błękitnym niebie. Pierwszy ocknął się Hayat. Rozejrzał się wokoło. Tuż przed nim leżał Książę. Znajdowali się na powierzchni. Wstał i podszedł do towarzysza. Wówczas Amin otworzył oczy.

- Co? co się stało? ? spytał masując bark.

- Udało się nam. ? odparł żołnierz ? Wydostaliśmy się. Żyjemy!

- Ale co to było? Dlaczego trzęsła się ziemia, wszystko wokoło waliło?

- Nie mam pojęcia. ? odpowiedział Hayat spoglądając na zawalone wejście ? I chyba nie chciałbym go mieć.

Zapadła chwila ciszy. Nagle Amin odezwał się, zupełnie jakby o czymś sobie przypomniał.

- Amira! Gdzie ona jest?

- Nie wiem. Zapewne w środku.

- Czy to oznacza, że? - zaczął Książę spoglądając w ziemię.

- Obawiam się iż tak. ? powiedział żołnierz.

- Aż tak źle mi życzysz? ? usłyszeli kobiecy głos.

Kilkanaście kroków przed nimi, na skraju ruin, stała rudowłosa.

- Amira! ? krzyknął Książę biegnąc w jej kierunku ? Ty żyjesz!

Zaczął ją ściskać w ramionach jakby nie mogąc uwierzyć w to co widzi.

- Oczywiście, że tak. ? odpowiedziała kobieta ? Czemu miałoby być inaczej?

- Przecież byłaś w środku, gdy wszystko się waliło. Jakim cudem przeżyłaś i wydostałaś się na powierzchnię? ? mówił Amin wypuszczając ją w końcu z uścisku.

- Powiedzmy, że cudem. ? usłyszał odpowiedź.

Podszedł do nich Hayat.

- To ty ukradłaś nam łódź na wyspie? ? zapytał żołnierze.

- Nie. ? odpowiedziała patrząc mu w oczy - Ja ją tylko znalazłam.

- Powiedź. ? zaczął Amin ? O co w tej całej historii chodziło? Miałaś w tym jakiś swój cel, czyż nie?

Amira spojrzała w niebo i wzięła głęboki wdech.

- Tylko bez kłamstw. ? dodał Książe ? Pamiętasz, kiedyś obiecaliśmy mówić sobie tylko prawdę.

- Niektóre sprawy muszą zostać wyjawione. ? powiedziała rudowłosa ? Inne powinny pozostać tajemnicą.

- Co to ma znaczyć? ? spytał się Hayat.

Kobieta tylko lekko się uśmiechnęła i zaczęła iść gdzieś w kierunku pobliskich głazów.

- Odchodzisz? ? usłyszała głos Amina.

Zatrzymała się.

- Tak bez pożegnania? ? kontynuował Książe.

- Nie lubię pożegnań. ? odpowiedziała.

- To zostań.

- Nie mogę. W Babilonie czeka na mnie wyrok.

- Przekonam jakoś ojca. Zobaczysz.

- Nie. Nie mogę tutaj pozostać.

- Tutaj, czy przy mnie? ? spytał Amin.

Kobieta podeszła do niego i pocałowała.

- Lubię cię. ? powiedziała ? Wiesz?

Następnie stanęła przed Hayatem. Wyciągnęła do niego rękę. Żołnierz przez chwilę się zawahał, lecz również podał dłoń. Amira przytuliła go i poklepała lewą ręką po plecach.

- Ciebie też. ? powiedziała mu na ucho.

Hayat popatrzył się na nią dziwnym wzrokiem. Rudowłosa ponownie ruszyła w kierunku skał.

- Wierzysz jej? ? zapytał żołnierz.

- W co?

- W tą historię o ?białym człowieku?. Przecież w ogóle go nie widzieliśmy.

- Kiedy tutaj przybywałem zdawało mi się iż przez moment widziałem białego konia.

- W takim razie gdzie on teraz jest?

Wówczas zza rumowiska, na śnieżno-białym koniu, wyjechała Amira. Pomachała w ich kierunku.

- Sądzisz, że jeszcze kiedyś się spotkamy?! ? krzyknął do niej Amin.

- Kto wie! ? odpowiedziała kobieta ? Kto wie?

Po tych słowach zniknęła za wydmami. Hayat zaczął nagle macać się po płaszczu, zupełnie jakby czegoś szukał.

- Co się stało? ? zapytał jego towarzysz.

- Moja sakiewka! Przed chwilą jeszcze tu była.

- Jesteś pewien?

- Tak. ? spojrzał na najbliższe wzniesienie ? Ukradła ją!

Już chciał rzucić się w pogoń, lecz Książe powstrzymał go kładąc rękę na jego ramieniu.

- Daj już spokój. ? powiedział do żołnierza ? Powiedź lepiej w jaki sposób się tutaj zjawiłeś?

- Jechałem do Babilonu aby powiadomić o wszystkim Króla. Jednak po drodze spotkałem oddział jeźdźców pod dowództwem Balqisa. ? odparł Hayat.

- Wojsko? Co oni robili na pustyni w środku nocy. Dodatkowo podczas burzy piaskowej.

- Szukali ciebie.

Zapadła cisza.

- Gdzie oni teraz są? ? zapytał Amin.

- Podczas burzy ktoś, czy raczej coś nas zaatakowało.

- Co to było?

- Nie wiem. Nic nie widziałem pośród tumanów kurzu. Po prostu kolejni ludzie z oddziału znikali w krzykach i już się nie pojawiali.

- Na Allacha. ? powiedział Książe i po krótkiej pauzie dodał - A co z Balqisem?

- Niestety. Również zniknął. Byłem jedyną osobą która zdołała dotrzeć do ruin.

Amin spojrzał na pierwsze promienie wschodzącego zwolna słońca.

- No cóż. ? przemówił ? Chyba nie pozostaje nam teraz nic innego jak powrócić do domów.

Hayat wrócił do mieszkania tuż przed południem. Jasmina leżała w łóżku. Wydawało się że jeszcze śpi.

- Jesteś. ? usłyszał jej słodki głos.

- Myślałem, że śpisz.

- Nie. Czekam na ciebie.

Żołnierz podszedł do narzeczonej i ucałował ją w czoło.

- W końcu wróciłeś. ? powiedziała ? Cały czas wierzyłam, że wrócisz.

- Dostałem propozycję awansu. Wiąże się to z większą ilością godzin w pracy, ale wzrośnie też znacząco wynagrodzenie.

- Nie chcę aby nie było cię w domu.

- Wiem. ? odparł Hayat lekko się uśmiechając ? Odrzuciłem propozycję.

Spojrzał na okno. W świetle słońca mienił się kolorowy kwiat rośliny, którą przyniósł przed swoim zadaniem.

Amin siedział w swojej komnacie. Wszystko zostało sprzątnięte i uporządkowane. Na podłodze nie było już trupa, rozrzucanych książek, czy potłuczonego szkła. Nawet krew dokładnie wymyto z rzeźbień kamiennej podłogi. Za oknem była już noc. Książe spojrzał w kierunku gwiazd, a następnie wziął zakrwawioną na rogu kartkę. Było na niej napisane.

?Daleko i tak blisko od siebie zarazem,

Wciąż myślimy o tym co przeżyliśmy razem,

Chwile minione nie są stracone,

Wie o tym dobrze każde z nas,

Nie idziemy dalej osobno lecz w ramię, na raz.

Pustynia samotności ogarnia mnie,

Tonę w jej pisakach, bezkresnym dnie,

Bez szans na ratunek, pomocną dłoń,

Będąc skazanym, zagłębiam się w toń,

Perspektywa upadku, iskra dnia.

Tam gdzie nadzieją ostatnią roni łzę,

Gdzie królestwo Ciemności roztacza się,

Zapomniane dzieje, zagubiony czas,

Miejsce bólu i cierpienia, lecz nie dla nas,

Nieobecni wokoło, zagubieni we mgle.?

Amin zamoczył pióro w tuszu i dopisał resztę wiersza.

?Szukamy nieustannie, dążymy do celu,

Tych którzy go osiągną będzie niewielu,

Straty ponieść musi każdy kto gra,

Podjąć słuszną decyzję, nie patrzeć wstecz,

O wiele trudniej zrobić niż rzec.

Nie wiem co w przyszłości się stanie,

Jakie jeszcze rzeczy przyniesie czas,

Jednak mocno w to wierzę,

Że nadzieja na ponowne spotkanie,

Nigdy nie zagaśnie w nas.?

- KONIEC ?

Paweł ?IwaN? Grunt

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie jest to nic wybitnego , ani nawet dobrego uważam to za czystą rzemieślniczą pracę to fragment mojego opowiadania , jak by kogoś zainteresowało co będzie dalej zapraszam na stronkę www.opowiadania.pl i szukać przemo666....smile_prosty.gif

Siedem dni Strachu

Niedziela

O godzinie 16.30 policja przybyła na miejsce wypadku , dyżurny dziesięć minut wcześniej odebrał anonimowe zgłoszenie o samobójstwie i wysłał tam radiowóz .Mieszkanie w którym miało dojść do tego wypadku znajdowało się w bloku na drugim piętrze ,policjanci zobaczyli otwarte drzwi i natychmiast weszli do środka .

-Mark wezwij karetkę na wszelki wypadek, jakby jeszcze żył i zadzwoń też po koronera- powiedział jeden z policjantów .

Gdy Mark wzywał karetkę, drugi policjant wszedł do dużego pokoju i zobaczył ciało młodego mężczyzny ,które wisiało na żyrandolu , podszedł trochę bliżej żeby mu się przyjrzeć .

Człowiek ten nie mógł mieć więcej niż 25 lat , był raczej przystojnym mężczyzną miał krótkie blond włosy ,oczy które dawniej miały kolor niebieski, teraz zrobiły się ciemno granatowe , przesłonięte jak by mgiełką ,białka byłe całkowicie przekrwione .

Funkcjonariusz sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął portfel , w środku było całkiem dużo pieniędzy , fotografia jakiejś starszej kobiety ,to była chyba jego matka i wreszcie to czego szukał policjant ,dowód osobisty ?.Na dowodzie było napisane :

Natan Caprice ,Wiek 22 lata , zamieszkały w :?Seven City?

Policjant raz jeszcze spojrzał na wiszące ciało i wyszedł do swojego partnera .

-Mark , jesteś nowy, nie chcesz tego oglądać ,wezwałeś koronera??

-Tak wezwałem , to skoro moja robota się na tym kończy czy dasz mi na wieczór wolne ??

-Jasne Mark nie ma sprawy , idź pobaw się trochę tylko pamiętaj jutro rano masz być już o szóstej na posterunku

- Ok. dzięki Edi ?powiedział Mark , schował krótkofalówkę i wyszedł .Minął kolejny kwadrans gdy w domu zjawił się koroner

- Hej Ed , co tym razem mamy ??- zapytał się wyraźnie rozpromieniony

Cześć Tim , młody chłopak 22 lata wygląda na samobójstwo

Tim wszedł do dużego pokoju

-Ed pomożesz mi go zdjąć ??- zapytał??

-No dobra , nie chciałem go ruszać bo sobie pomyślałem ze może ktoś mu w tym pomógł ??

- Nie , na pewno nie to było zwyczajne samobójstwo , nawet za dużo papierkowej roboty nie będzie. Tim oglądał jeszcze przez jakiś czas ciało i potem znowu powiedział

- Jak chcesz mogę z moją ekipą zrobić dokładną sekcję zwłok

- Nie Tim , masz rację zwyczajne samobójstwo widać musiał mieć depresję , kto by Chciał go zabić , chłopak mieszka w zwyczajnym bloku nie jest bogaty i sądzę też nie pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny .

- Racja Edi , to co zadzwonię po chłopaków żeby żeby go zabrali i wyskoczymy na grillowanego steka i piwko ??

- Jej Tim ja ty to robisz gdy widzisz ciała ludzi , zwłaszcza tak młodych osób które mają przed sobą całe życie, na Tobie nie robi to wrażenia ??

- No wiesz Ed widziałem już tyle trupów że nic już na mnie nie zrobi wrażenia

- No dobra Tim na ten stek wybierzemy się kiedy indziej , ja jadę do domu .

- Nie zapomnij poinformować rodziny Ed krzyknął za nim Tim machając mu na pożegnanie

- dzięki że mi przypomniałeś nie nawidze tego robić.

Około godziny 20.30 zadzwonił telefon

-Halo ?? ?odezwał się kobiecy głos

- Dobry wieczór czy dodzwoniłem się do domu państwa Caprice ??

- Tak ,kto mówi ??-spytała się kobieta

-Sierżant Edward Johnson , dzwonie aby poinformować panią o pewnej sprawie

- Jakiej sprawie ?.przecież ja już wycofałam pozew przeciw mężowi, jest już wszystko dobrze

- Nie , to nie o to chodzi , czy zna pani niejakiego Natana Caprice ??

- Tak to mój syn , co się z nim stało ?? , ma jakieś kłopoty ??

- Bardzo mi przykro ze robie to telefonicznie ale nie mogłem się do państwa wybrać osobiście ,

-Proszę powiedzieć o co chodzi !!

- Natan nie żyje znaleziono go dzisiaj we własnym mieszkaniu w godzinach popołudniowych ,popełnił samobójstwo.

-CO!! , to nie możliwe jak to ?? mój Natan się zabił , nie zrobił by tego !!

- Przykro mi pani Caprice , mogę powiedzieć tyle ze koszty pogrzebu pokrył przyjaciel Natana , w zasadzie to jego przyjaciel powiedział że woli skremować Natana i osobiście doręczyć prochy pani syna

Policjant rozłączył się .

Pani Caprice osunęła się na podłogę i zaczęła przeraźliwie szlochać.

-Zamkniesz się wreszcie Katy czy mam wstać i sam cie uciszyć ??!!

-Z salonu wyszedł duży siwy , gruby mężczyzna coś koło 50 i wymierzył cios prosto w nos kobiety , krew trysnęła na podłogę a kobieta zaczęła jeszcze bardziej płakać

- Będziesz cicho czy nie ?? ?zapytał się mężczyzna

- Natan nie żyje , zabił się , dzwonił policjant ?wyszlochała płacząca Katy.

link do mojej stronki gdzie publikuje swoje wypociny http://www.opowiadania.pl/main.php?id=port...mp;author=17824

Edytowano przez przemasss666
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To może i ja dodam coś od siebie. Dałem znajomym, spodobało się (ba, nawet nauczycielom, co mnie aż zdziwiło), więc może i wam się spodoba. To fragment pierwszej części, więc jeśli będziecie chcieli - dam resztę. Nie jest to może nic nadzwyczajnego, nie jestem znowu jakimś wielkim pisarzem, robię to tylko dla przyjemności, ale chętnie powitam każdą opinię :wink:

Służba
Prolog
   To było w samym środku wakacji. Nie mam pamięci absolutnej i wiele mogłem zapomnieć, lecz postaram się opisać wszystko jak najdokładniej zdołam.
   Mam piętnaście lat. Nie uważam się za wyjątkową osobę, po prostu zwyczajny, młody chłopak. Nie piję, nie palę, nie chodzę na imprezy. Nie jestem szczególnie towarzyski. Interesuję się komputerami, militariami i japońską kreską, lubię czytać książki przygodowe i sensacyjne. Swego czasu ćwiczyłem karate, jednak nie zdobyłem w tym wielkiej wprawy. Słucham rocka, czasami podchodzącego pod metal. Nie jestem niezwykły.
   Była właśnie jakaś impreza rodzinna u mojego kuzyna. Muzyka grała głośno, wszyscy rozmawiali i śmiali się. Wyszedłem na dwór. Chciałem trochę się przewietrzyć. Z lewej strony usłyszałem krzyk. Może dwa metry przede mną leżała na ziemi dziewczyna. Wyglądała na kogoś w moim wieku, dość wysoka, brunetka z blond pasemkami i zielonymi oczyma. Ubrana w jakąś dżinsową kurtkę i długą do kolan spódnicę. Obok niej stali dwaj zamaskowani mężczyźni. Ich cele były wiadome na pierwszy rzut oka: chcieli zgwałcić nieszczęsną dziewczynę. Widać wbiegła tu, wołając o pomoc, a my nic nie słyszeliśmy przez muzykę. Wciąż nie zauważyli mojej obecności.
- Zostawcie ją! ? wrzasnąłem. W moim głosie czuć było wyraźny gniew. Nie zwrócili na mnie większej uwagi. ? Powiedziałem, żebyście ją zostawili, debile!
   Zeskoczyłem ze schodów, które prowadziły do drzwi wejściowych. Moje wrzaski wciąż nie zwróciły ich większej uwagi. Popatrzyli się na mnie tylko, a w ich oczach dostrzegłem pogardę. Tego było za wiele. Bez uprzedzenia, ja, człowiek, który nienawidzi przemocy w rzeczywistym świecie, strzeliłem bliższego mężczyznę w szczękę. Upadł na kolana, podpierał się rękami. Wtedy kopnąłem go w głowę. Widząc to, drugi zaczął uciekać, zaraz dołączył do niego pierwszy, choć biegł chwiejnie. Przeskoczyli przez płot i zniknęli mi z oczu. Popatrzyłem na dziewczynę, wciąż leżącą na ziemi.
- Wszystko w porządku? ? zapytałem. Podałem jej dłoń i pomogłem wstać.
- Tak? Dzięki. ? Drżała lekko, wciąż była w szoku. ? Komu zawdzięczam ratunek?
- Mam na imię Marcin, ale przyjaciele mówią mi Ryu. ? Zaśmiałem się. ? A ty? Jak masz na imię?
- Anna. ? Dziewczyna uśmiechnęła się blado. Jej twarz zresztą też była blada. ? Wybacz za kłopot, powinnam już iść. Tamci raczej tu nie wrócą.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? ? dopytywałem się. Dziewczyna skinęła głową.
- Nie martw się o mnie.
   Chyba jednak powinienem, chciałem odpowiedzieć, lecz odwróciła się nagle i wyszła. Westchnąłem. Wróciłem do domu, do śmiejącej się rodziny.
   Mogłem poprosić ją o numer telefonu, cholera. Albo chociaż o e-mail.
Rozdział 1
   Jaja sobie robisz, co?
   Skrzywiłem się. Ja tu opowiadam, co się wydarzyło, a ta mi takie rzeczy pisze.
   Nie, nie robię. Jestem cholernie poważny.
   Ale wyobraźnię wciąż masz bujną?
   Warknąłem w stronę monitora.
   Wielkie dzięki za pomoc, Say. Jak ty mi nie uwierzyłaś, to raczej nikt nie uwierzy.
   ? Manipulator.
   Ba!
   Rozległ się dzwonek do drzwi. Zaraz do pokoju wszedł kuzyn. On też mi nie uwierzył. Nie, żeby było w tym coś dziwnego. Zawsze uchodziłem za tego słabego, nieważne, czy w domu, czy gdzie indziej. Niby czemu nagle miałoby się to zmienić?
   Mieliśmy iść na rynek. Pożegnałem się z Say na komunikatorze, założyłem plecak.
   Godzinę później przechodziliśmy przez Rynek Główny w Krakowie. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Starannie omijałem temat dziewczyny. Uratowałem ją ledwo tydzień temu i żałowałem, że prawdopodobnie nigdy więcej nie uda mi się jej spotkać.
   Kocham zbiegi okoliczności.
   Kuzyn opowiadał o czymś, a ja nagle przestałem go słuchać. Wpatrywałem się w ratusz.
- Słuchasz mnie? ? Kuzyn popatrzył na mnie. Pokręciłem głową.
- Wybacz na chwilę.
   Podszedłem do samotnej osóbki, siedzącej na kamiennej ławce obok wejścia do ratusza. Wyglądała na zmartwioną i trochę przestraszoną, ale to na pewno była ona.
- Jakiż ten świat mały? - uśmiechnąłem się, gdy się na mnie popatrzyła. Usiadłem obok. ? Co tu robisz?
- Jako, że dopiero dwa tygodnie temu się tu przeprowadziłam? Zgubiłam się!
   Kuzyn podszedł do mnie. Chciałem odpowiedzieć Annie, ale, patrząc na jego minę, zrezygnowałem.
- Znasz ją? ? zapytał.
- Uratował mnie tydzień temu. ? Anna schowała twarz w dłoniach.
- Na twojej posiadłości, brachu. ? Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. A mina kuzyna zmieniła się z zabawnej na jeszcze lepszą. Zaśmiałem się. Klepnąłem dziewczynę w ramię. ? No dobra, to gdzie miałaś zamiar dojść? Znamy jako- -tako te miasto.
- Do gmachu ABN. I dzięki jeszcze raz, Ryu.
- Nie ma sprawy. Ale tym razem nie popełnię tego błędu i poproszę o dane kontaktowe. ? Uśmiechnąłem się lekko.
   Zaprowadziliśmy ją do wielkiego budynku, który kiedyś należał do innej firmy. Zapewne był tu jakiś pasaż handlowy, bo niewiele jest rzeczy, które ignorujemy bardziej niż duże sklepy. Zanim weszła, wymieniliśmy się numerami telefonów.
   Jeszcze nie wiedziałem, że to będzie mój gwóźdź do trumny.
   Tej nocy, jakoś po pierwszej, zadzwoniła moja komórka. Nieznany numer. Miałem ochotę zignorować, jednak dzwoniąc tak, obudziłaby wszystkich. Odebrałem.
- Ryu? ? Głos mężczyzny. Zdziwiłem się. Nikt z dorosłych nie nazywał mnie po pseudonimie, a w dodatku tego na pewno nie znałem. ? Dostałeś rekomendację od Kunoichi.
- Że co? ? wyjąkałem. Ja śnię? ? Co tu się dzieje? Kim pan w ogóle jest?
- Zdołasz przyjść jutro o jedenastej do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego?
   Czego znowu chciało ode mnie ABN?! Właściwie? To co robiła tam Anna? Nie wyglądała na kogoś, kto miałby do nich jakąś ważną sprawę.
- A jeśli nie? ? zapytałem.
- Stracisz życiową szansę. Do niczego cię nie zmuszamy, a i tak możesz tylko zobaczyć, o co chodzi, a potem zrezygnować. Ale prosimy tylko, żebyś tam był jutro o jedenastej.
- Jutro w sensie dziś? ? Ziewnąłem. No i tyle ze spania. ? Za dziesięć godzin czy za trzydzieści cztery?
- Dziesięć.
   Rozłączył się. To było niemiłe. Westchnąłem i spróbowałem znów zasnąć.
   Gdy obudziłem się rano, stwierdziłem, że to był tylko głupi sen. Dopiero SMS od Anny uświadomił mi, że wcale nie.
   Dwie godziny.
   Tylko tyle mi zostało. Przekląłem i zacząłem się przygotowywać. Jak zawsze, gdy wychodziłem na rynek, zabrałem plecak z portfelem i legitymacją w środku, w kieszeni trzymałem komórkę, na szyi zawieszony miałem odtwarzacz muzyki, no i oczywiście zegarek i nieodłączny krzyżyk. Udało mi się dojść do tramwaju w samą porę, od razu wyjechałem. Pół godziny jazdy, dwadzieścia minut spokojnego spacerku i byłem przed gmachem ABN. Spojrzałem na zegarek. Dwadzieścia minut przed czasem. Jak zwykle. Nienawidziłem się spóźniać. Otworzyłem drzwi, zdecydowany, że poczekam wewnątrz. Usiadłem w rogu na krześle, nie zwracając niczyjej uwagi i zacząłem czytać książkę. Z ciekawości, raz po raz, zerkałem na hol.
   Widziałem wszelkiej maści ludzi. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyzny. Wiele wyglądało po prostu jak biurokraci, ale byli i tacy, że miało się wrażenie, że coś ukrywają.
   Punktualnie o jedenastej ktoś do mnie podszedł. Nie musiałem patrzeć ani na zegarek, ani na przybysza, by stwierdzić, że Anna jest diablo punktualna. Nie podniosłem wzroku.
- Widać nie tylko ja mam słabość do japońskich kreskówek. Kunoichi. ? Zachichotałem, a potem podniosłem wzrok. Widząc dziwną minę jednej z recepcjonistek, zaśmiałem się jeszcze głośniej. Pomyliłem się. ? Widzi pani, główna bohaterka tej oto książki jest kobietą-ninja. Czyli inaczej właśnie kunoichi. Czasem uda mi się powiedzieć coś na głos, przepraszam.
- Czytałam tę książkę, Ryu. Ani w niej słowa o ninja. Ale numer był niezły. Chodź.
   Schowałem książkę i wstałem. Przyjrzałem się kobiecie. Średniego wzrostu ? byłem od niej wyższy ? i o długich, czarnych włosach, upiętych w kok. Ubrana była w jakiś szary żakiet. Mogła mieć jakoś ze 30 lat.
- Nazywam się Eliza Pietruszewska i jestem jedną z wielu przedstawicielek wydziału Sigma. Kunoichi to Anna, zapewne już się zorientowałeś.
- Tak, świetnie, ale co ja mam do tego?
- Jesteś zapalonym graczem, prawda? Co mówi ci tytuł ?Splinter Cell??
   O w mordę.
- Wydział Sigma to polski Trzeci Eszelon ? kontynuowała. - Cała seria tych gier to szczera prawda. Mogłabym powiedzieć ci, jak zakończy się ta część, której jeszcze nie wyciągnął od NSA scenarzysta. Jedyną różnicą między Sigmą a Eszelonem jest to, że w tym wydziale pracują ludzie w twoim wieku. Jest was piętnastu, nie wliczając ciebie.
   Jechaliśmy windą. Mieliśmy jechać na piętro numer 45, byliśmy na drugim.
- Anna opowiedziała nam o tobie. Tuż po tym, jak ją uratowałeś, chcąc, czy nie. Ale nie mieliśmy namiarów. Wiesz, że to, co teraz słyszysz, usłyszysz lub zobaczysz jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic polskiego rządu.
   Drzwi w końcu otworzyły się. Zobaczyłem uśmiechniętą Annę.
- Miło znów cię widzieć ? powitała mnie. ? Witamy w Sigmie.
   Odwróciłem się, by zobaczyć w drzwiach windy uśmiechniętą panią Pietruszewską. Machnęła dłonią, żebym poszedł, a potem drzwi się za nią zamknęły.
- No dalej, szef chce się z tobą zobaczyć. ? Anna uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
   Przeszliśmy przez długi korytarz, potem skręciliśmy w lewo. Anna zapukała do drzwi oznaczonych tylko grecką literą sigma. Nie czekając na odpowiedź, otworzyła je i wepchnęła mnie do środka. Było tam duże biurko, za którym siedział pospolicie wyglądający mężczyzna. Mógł mieć może ze 40 lat, szpakowaty, szare oczy i miły uśmiech. Przez zasłonięte żaluzjami okna wpadało niewiele światła.
- Witaj, Ryu. Będziemy cię tu nazywać po pseudonimie, jak zresztą wszystkich innych. Nazywam się Robert Sigma. Jestem założycielem tego oto przybytku. Możesz mówić mi, jak tylko chcesz. Wezwaliśmy cię tutaj, gdyż Kunoichi dała ci rekomendację. ? Uniósł lekko brwi. ? Umiesz mówić? Jak sądzisz, co to znaczy?
- Anna chce, żebyście mnie zwerbowali albo chociaż sprawdzili. Co w tym trudnego?
- Jeszcze nic, racja. A dlaczego dostałeś tę rekomendację?
- Uratowałem ją raz jeden? ? Teraz ja uniosłem brwi. Mężczyzna wycelował we mnie palec.
- To też. Ale ona ci zaufała. Widziała cię raz w życiu i już ci ufa. Lubi cię. ? Uśmiechnął się. ? Ty ją zresztą też.
- To grzech?
   Zaśmiał się.
- Nie, oczywiście, że nie. Posłuchaj, na razie przyjęliśmy cię na okres próbny, w każdej chwili możesz się wycofać. Sprawdzimy, co umiesz, podszlifujemy twoje umiejętności? - Wyciągnął w moją stronę kartkę i długopis. ? Jeśli chcesz oficjalnie zostać naszym nieoficjalnym agentem, podpisz. Możesz, oczywiście, przeczytać całą umowę, nie pali się.
   Skoro Anna to podpisała, skoro ten gość uśmiechał się do mnie miło, nie mogłem odmówić. Wziąłem kartkę, usiadłem na krześle pod ścianą i zacząłem czytać. Nie dam się złapać na żaden haczyk. W końcu, gdy upewniłem się, że wszystko jest w porządku, podszedłem do biurka i uniosłem długopis.
- Dlaczego to zrobiłeś? ? zapytał mnie mój przyszły szef. ? Dlaczego wziąłeś tę kartkę i ją przeczytałeś?
- Zawsze muszę wiedzieć, na czym stoję.
   Szef uśmiechnął się tylko i przyglądał się, jak składam podpis.
   Zostałem zwerbowany jako tajny agent.
Rozdział 2
   Zamknąłem za sobą drzwi. Anna przyglądała mi się bacznie.
- Przyjął cię? - zapytała. Skinąłem głową.
- Chciał mnie złapać na umowę. ? Uśmiechnąłem się lekko. ? Nie przyjąłby mnie, gdybym wcześniej jej nie przeczytał, prawda?
   Anna zaśmiała się.
- Zgadza się. W ten sposób odpada siedemdziesiąt pięć procent kandydatów. Mniejsza, skoro już tutaj jesteś, to powinieneś poznać kilka osób. Co prawda większość agentów jest w tej chwili na misjach?
   Przeszliśmy przez korytarz, skręciliśmy gdzieś w jego połowie. Anna otworzyła drzwi i dostrzegłem chłopaka, na oko w moim wieku, siedzącego przy komputerze ze słuchawkami na uszach. Miał krótkie, ciemne włosy, ubrany był jak każdy, normalny nastolatek.
- ?Ale nie ten. ? Anna zdjęła mu nagle słuchawki z uszu. Usłyszałem znajome dźwięki 3 Doors Down. ? OCKNIJ SIĘ! POŻAR!
- PRZESTAŃ DRZEĆ SIĘ DO MOJEGO UCHA! ? odkrzyknął chłopak. ? A pożar tylko ja mogę rozpętać! ? Popatrzył na mnie. ? Ty to pewnie Ryu, racja? ? Wyciągnął dłoń. ? Mówią mi Gagatek.
   Uścisnąłem dłoń.
- Gagatek? Czemu?
- Zwerbowali go, gdy szkoła zauważyła, że włamywał się na serwer i zmieniał oceny. Wtedy jeszcze bez pseudonimu ? wyjaśniła Anna. ? A że zaczął włamywać się do komputera szefa przez sieć wewnętrzną, to tak go nazwali.
- I nie wywalili cię? ? Zdziwiłem się.
- Porządny haker jest na wagę złota. ? Nastolatek uśmiechnął się. ? Wnioskując po systemie krążenia wiadomości, szuka cię nasz nauczyciel samoobrony. Pan Kiwajakotako jest miłym gościem. ? Skłamał. Widziałem to po jego twarzy. ? Polubisz go.
- Kiwajakotako? ? Znów się zdziwiłem.
- Nigdy nie mogłem zapamiętać tych japońskich nazwisk, pseudonimów i podobnych. Więc, pan Kosimazaki cię szuka. Myślę, że powinieneś do niego zajrzeć. Miło było poznać.
- Ta, ciebie też. ? Odwróciłem się. ? Anno, możesz mnie zaprowadzić do tego gościa?
   Pan Hoshimoto Masuka był niezbyt postawnym człowiekiem. Był niższy nawet od Anny, a jestem wyższy od niej o dobre kilka centymetrów. Pochodził, oczywiście, z Japonii.
- To ty jesteś ten nowy? ? Perfekcyjnie mówił po polsku, jednak można było wyczuć leciutki akcent. ? Pokaż mi, jak załatwiłeś tego gościa. ? Stał w bezruchu. Ja też. ? No dalej, uderz mnie! - Jak chce. Zaatakowałem bez uprzedzenia, uderzyłem mocno w szczękę. Upadł na czworaka, a ja wtedy kopnąłem go, tak jak tamtego, w głowę. Sensei jęknął. Podałem mu dłoń i pomogłem wstać. Zataczał się lekko.
- A drugi? ? zapytał.
- Drugi zwiał. Nigdy nie mówiłem, że byli jacyś specjalnie mocni. Ale że sensei ode mnie tak oberwał, to się nie spodziewałem.
- Jeszcze wielu rzeczy się nie spodziewasz, gówniarzu ? warknął. Uśmiechnąłem się do niego. Widać, gość jest na nie do wszystkich. To ja będę go jeszcze bardziej wkurzał. ? Ćwiczyłeś coś kiedyś?
- Karate, dwa lata. Niezbyt wiele z tego wyniosłem?
   Zaatakował nagle. Prawy prosty, zwodzący, zaraz po nim szybkie kopnięcie w łydkę. Trafił. Przewróciłem się, jednak natychmiast zrobiłem szybki przewrót w tył i kontratakowałem. Odsunął się w bok przed moją pięścią, z wyniosłym uśmieszkiem.
   Cóż, bliższe niż karate były mi chyba sztuki mieszane i zwykła improwizacja. Ostatecznie mogę zacząć ćwiczyć krav magę. To mi się przyda.
   Teraz, gdy prawa pięść chybiła o centymetry, lewa poszła pod nią, trafiając Japończyka w pierś. Odskoczył momentalnie. Patrzył teraz na mnie jakoś dziwnie, jakby? Z szacunkiem. Przybrałem pozycję, gotów na kolejne ataki.
- Zasługujesz na miano Smoka. ? Odwrócił się. ? Idźcie na strzelnicę, czekają tam na was.
   Anna podeszła do mnie. Uśmiechała się. Teraz dopiero poczułem, jak boli mnie łydka. Kulałem trochę, więc dziewczyna wzięła mnie pod ramię.
- Jesteś pierwszym, który zdołał zdobyć u niego choćby tę krztynę szacunku.
- Improwizowałem. ? Uśmiechnąłem się. ? Mam nadzieję, że go nie poturbowałem.
- Nie martw się. On jest nieśmiertelny. ? Zachichotała.
   Strzelnicę prowadziła była wojskowa, sierżant Maria Kruk. Wyglądała jak każdy, przeciętny człowiek. Mogła mieć jakoś 30 lat, nie była brzydka, ale z drugiej strony nie można było nazwać ją przesadnie piękną. Ale uśmiech miała miły. I szczery.
- Podobno interesujesz się militariami ? zagadnęła. Podniosła pistolet. ? Wiesz, co to jest?
   Uśmiechnąłem się szeroko.
- Sigma. Wygląda na model SW40F. Magazynek na 10 pocisków. Samopowtarzalny, działający na zasadzie krótkiego odrzutu lufy. Zastosowano mechanizm ryglowy z przekoszeniem lufy względem zamka. Mechanizm uderzeniowy typu iglicznego. Trójstopniowe zabezpieczenie, trzy bezpieczniki: zewnętrzny ? spustowy ? i dwa wewnętrzne ? igliczne. Zasilana z wymiennego magazynka, w którym pociski są ułożone w szachownicę. Mówić dalej?
- Nie? Nie trzeba. ? Pani sierżant patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. - Znasz się na tym, widać. ? Podała mi broń, wskazała stanowisko. ? Strzelałeś kiedyś z czegoś takiego?
- Nie, ale szybko się uczę. ? Sprawdziłem zawartość magazynka, odbezpieczyłem broń, wycelowałem w tarczę, trzymając broń prawą ręką. Nacisnąłem raz spust. Odrzut broni wykręcił nienaturalnie nieprzygotowaną na to dłoń. Syknąłem, odłożyłem błyskawicznie broń na oparcie i zająłem rozmasowywanie bolącego nadgarstka. Szlag by to!
- Powinieneś chyba pójść z tym do lekarza. ? Sierżant uniosła brwi. Zdenerwowałem się. Zacisnąłem mocno pięść. Ręka bolała nadal. Znów chwyciłem broń, tym razem trzymając ją w obu rękach. Bolało. Wycelowałem. Bolało. Nacisnąłem spust. Zagryzłem wargę. Cholernie bolało. Trafiłem gdzieś w tarczę. Popatrzyłem obok na licznik. Wygląda na to, że trafiłem gdzieś w bok głowy konturowej postaci człowieka. Wycelowałem znowu, nacisnąłem spust. Trochę lepiej.
   Zostało osiem pocisków w magazynku. Wystrzelałem wszystkie, jeden po drugim. Uśmiechnąłem się na widok dziur w głowie. Kilka chybiło, owszem. Potrzebowałem praktyki. Ale początek wydawał się obiecujący. Wyciągnąłem pusty magazynek, odłożyłem broń. Nadgarstek dalej bolał, jednak miałem to gdzieś.
- Jeszcze ktoś pragnie mnie sprawdzić? ? zapytałem. Anna pokręciła przecząco głową. ? Co dalej?
- Za trzy dni będzie was czekać misja inicjacyjna. Do tej pory masz wolną rękę. ? Sierżant patrzyła to na mnie, to na wynik na elektronicznej tablicy. Uśmiechnąłem się lekko.
- To dajcie mi tu duże pudło z magazynkami do tego pistoletu.
   Zaczynało się. Oczyma wyobraźni już widziałem ten wielki, świecący napis.
   Witamy w ABN!
Rozdział 3
   Przykucnąłem. Obok mnie to samo zrobiła Anna. Oboje czuliśmy w pasie ciężar kabur. Sierżant powiedziała, że pistolety nie będą nam potrzebne, ale lepiej mieć i nie potrzebować, niż na odwrót. Zadanie nie było trudne, mieliśmy zgrać pliki z komputera pewnego przedsiębiorcy. Jego willa była pełna strażników i dobermanów, gotowych rzucić się na każdego. I dlatego to nie będzie trudne.
- Jakiś pomysł, jak dostać się do środka między strażnikami i psami? ? zapytała mnie. Uśmiechnąłem się.
- To nie będzie takie trudne.
   Zeskoczyłem z muru z powrotem na ulicę. Zdziwiona dziewczyna zrobiła to samo. Byliśmy ubrani w ciemne ciuchy, jednak nie był to żaden kombinezon. Było ciemno i wszędzie świeciły się światła, co wcale nam zadania nie ułatwiało.
   Z drugiej strony, ten przedsiębiorca właśnie urządzał przyjęcie.
- Jesteś dobrą aktorką? ? zapytałem Anny, gdy stanęliśmy przed bramą. Pokręciła głową. ? Więc gadanie zostaw mnie. ? Nacisnąłem przycisk dzwonka. Natychmiast przybiegł strażnik.
- W czym mogę pomóc? ? zapytał uprzejmie.
   Dalej, Gagat, pomóż!
- Po angielsku! Johnny Street z osobą towarzyszącą! ? usłyszałem w słuchawce. Usłuchałem.
   Sprawdził coś na liście, a potem nas wpuścił. To nie było takie trudne. Pozostawało tylko wejść do środka, zgrać dane i wyjść.
   Komplikacje pojawiły się później.
- No, to teraz tylko do środka. ? Anna uśmiechnęła się do mnie. ? Dobra robota.
   A potem rozległy się strzały. Ludzie momentalnie skulili się, z rękami na głowach. Przekląłem. Coś tu się działo.
- To jest zaplanowane przez naszych, prawda? ? Annie drżał głos. ? Powiedz, że to jest tylko cholerna gra!
   Upadł jeden z mężczyzn. Podbiegłem do niego momentalnie, przyłożyłem mu palce do tętnicy szyjnej.
   O w mordę.
- To nie zabawa.
   Zaraz pojawili się zamaskowani mężczyźni, trzymający AK-47.
- Wszyscy na ziemię, komórki, zegarki, biżuteria do worka! ? wrzasnął jeden. Ciekawe, jak zareaguje na widok naszych wytłumionych Sigma. Wolałem się o tym nie przekonywać. Nie teraz. ? Jeśli ktoś się ruszy, zabijemy!
- Policja w drodze, ale oni [beeep] zrobią. ? Gagatek cmoknął. ? Musicie poradzić sobie sami. Pokażcie tym skurwielom, że nadajecie się do tej roboty!
   Miał rację.
- Przez okno! ? warknąłem do Anny. Splotła dłonie, pomogła mi wyskoczyć. Zawiesiłem się na parapecie. Dziewczyna wspięła się po mnie, otworzyła okno. Weszła do środka, za nią wszedłem ja.
   Zaczynało robić się ciekawie.
   Terrorysta szedł korytarzem. Strzelał do każdego, kto pojawił się w zasięgu jego wzroku. Podobało mu się to.
   Ale zaraz drzwi, obok których stał, otworzyły się gwałtownie. Zdołał się odsunąć, a potem popatrzył młodej dziewczynie w oczy. Wyglądała na przerażoną. Uśmiechnął się do niej, świadom, że nie zobaczy tego uśmiechu przez maskę.
   Zaraz potem dostał kulkę w łeb.
- Masz impet ? powiedziałem do Anny. ? W porządku?
- Tak. ? Wstała. ? Jak na kogoś, kto właśnie zabił człowieka, jesteś niezwykle spokojny.
- Tylko na zewnątrz. W porządku, ty pójdziesz i skopiujesz dane?
- Oszalałeś?! Po co?! Mamy tu terrorystów, a ty chcesz, żebyśmy wykonali misję testową?!
- ?A ja zajmę się tymi tutaj. Zaufaj mi. Nie możemy wrócić tam dlatego, że załatwiliśmy tylko ich. Niezakończona misja, nieważne, testowa czy nie, to koniec.
   Patrzyła na mnie przez chwilę.
- Uważaj na siebie. ? I odbiegła.
- Ta? Ty też. ? Odprowadziłem ją wzrokiem.
   Nieważne, ile było przeciwników, jednak ja miałem tylko ten jeden magazynek w Sigmie. Dziewięć pocisków na niewiadomo ilu przeciwników. Ale przecież tutaj było moje zbawienie. Podniosłem AK-47. Sprawdziłem magazynek. Okazał się prawie pusty, więc na jego miejsce włożyłem nowy. Kolejny pełny magazynek schowałem do kieszeni. Tak wyposażony, wyszedłem powoli na zewnątrz, gdzie widziałem wcześniej trzech przeciwników. Byłem cicho, w cieniu nie można było mnie dostrzec. Przykucnąłem. Przyłożyłem kolbę do policzka, wycelowałem. Przełączyłem tryb na pojedynczy strzał. Potem przyglądałem się jeszcze chwilkę.
   Gdzie są ochroniarze? Odjąłem broń od twarzy, rozejrzałem się. Zgadłem.
   Strażnik gadał z jednym z terrorystów. Śmiał się wraz z nim. Cholera! Wycelowałem w jednego z gości pilnujących zakładników. Targały mną sprzeczności. Z jednej strony muszę to zrobić, z drugiej nie chcę zabijać. Znowu.
   Jeśli nie zabiję ich ja, zginą niewinni. To wystarczyło.
   Nacisnąłem spust. Trafiłem gdzieś w twarz. Natychmiast przeniosłem celownik na kolejnego przeciwnika, znów strzeliłem, tym razem dwukrotnie. Wiedziałem, że nie trafię go tam, gdzie chciałem, nie miałem czasu dokładnie wycelować. Dostał gdzieś w ramię i tors. Jeśli nawet żyje, to nie będzie nam przeszkadzał.
   Stuk. Popatrzyłem pod nogi. Przekląłem. Granat. Rzucony przez trzeciego pilnującego. Odrzuciłem go w stronę strażnika, wciąż gadającego z terrorystą. Nie mieli czasu na reakcję. Powstrzymując wymioty, starałem się jednocześnie zmienić pozycję i zlikwidować trzeciego pilnującego.
   Anna bała się. Słyszała zza okien strzały, nawet dźwięk eksplodującego granata. Miała nadzieję, że wszystko z nim dobrze.
   Poradzi sobie! Jest przecież o wiele lepszy od ciebie!
   Wciąż jednak miała wątpliwości.
   Gabinet był pusty. Weszła do środka bez wahania. Komputer był włączony, więc usiadła na fotelu i włożyła pendrive do portu USB. Gagatek zajmie się resztą.
   Nagle drzwi się otworzyły. Anna momentalnie wstała. Do środka wszedł organizator imprezy. Przedsiębiorca zdziwił się.
- Co ty tu robisz? ? zapytał poważnym głosem.
   Anna nie była dobrą aktorką, ale potrafiła kłamać.
- Szukam pana! ? Czekała tylko, aż Gagat da jej znać, że zgrywanie zakończone. Weźmie pendrive i zniknie. Lepiej, niech się pospieszy. ? Mój tata jest z policji, kazał mi pana znaleźć. Powiedział, że mamy się stąd wynosić!
- Gotowe! ? Anna odetchnęła na te słowa. Mężczyzna obrócił się, dziewczyna skorzystała z okazji i wyciągnęła pendrive z portu. Schowała go za opaskę na nadgarstku. Tymczasem przedsiębiorca westchnął.
- Ile macie amunicji w Sigmach? ? zapytał, całkowicie zbijając dziewczynę z tropu. Zorientowała się natychmiast, że był podstawiony. Przecież to miała być próba!
- Tylko jeden magazynek. Zostało mi dziesięć pocisków.
- Dane?
- Zgrałam. ? Uśmiechnęła się. ? Nie zauważył pan?
- Dobrze kłamiesz. Zdaliście. ? Wyciągnął broń. ? Chodź, trzeba pomóc twojemu kochasiowi.
   Anna oburzyła się.
- On nie jest moim kochasiem!
- Tylko? ? Mężczyzna uśmiechnął się.
   Anna jąkała się przez chwilę. Przedsiębiorca-agent zaśmiał się.
- Przestańcie gadać o mnie i mi, kuźwa, pomóżcie! ? warknąłem do mikrofonu.
   Skończyła mi się amunicja w AK-47 i w Sigmie. Nie miałem żadnej innej broni, nawet cholernego noża! Następnym razem muszę sobie takowy sprawić. O ile będzie następny raz.
   Okno nade mną otworzyło się, na ziemię spadła paczka. Otworzyłem ją i moim oczom ukazała się druga Sigma i kilka magazynków. Oczy mi zabłysnęły, przeładowałem swoją broń, sprawdziłem stan drugiej. Schowałem magazynki do kieszeni. Muszę zmienić kryjówkę, zaraz zmielą mnie na miazgę. Wstałem, wyciągnąłem przed siebie oba pistolety i strzelałem w stronę przeciwników, licząc na trafienia. Wystrzelałem dwadzieścia pocisków, trafiłem może dwoma. Dobre i to, chodziło tylko o zamieszanie.
- Chowajcie się! Policja! ? ostrzegł nas Gagatek. Uśmiechnąłem się. Nareszcie.
- Udało się! Ryu, Kunoichi, zmykajcie. ? Głos agenta.
   Spotkałem się z Anną przed tym oknem, którym weszliśmy do środka. Zeskoczyła, potem szybki bieg przed mur. Krok na murze, potem drugi, chwyt, podciągnięcie się, pomoc wejść Annie i już nas nie ma. Biegliśmy jeszcze przez jakiś czas. W końcu stanęliśmy, starając się złapać oddech. Rozejrzałem się. Staliśmy w pobliżu pubu. Wciąż dysząc ciężko, wskazałem nań kciukiem.
- Może się czegoś napijemy i odpoczniemy chwilę? ? zapytałem Anny. Skinęła głową. Weszliśmy do środka. Wszyscy obecni przyglądali nam się. Usiedliśmy przy barze. Trochę ciężko było oddychać przez dym papierosowy, jednak szybko przestaliśmy zwracać na to uwagę. Zamówiłem dwie szklanki coli. Telewizor nastawiony był na wiadomości.
   Posiadłość pewnego znanego przedsiębiorcy została dziś zaatakowana przez nieznanych sprawców. Gdy przybyła policja, większość przestępców już nie żyło bądź było rannymi. Wybawcy zniknęli, świadkowie twierdzą, że były to młode osoby, kobieta i mężczyzna, w wieku ? może ? piętnastu lat. Kimkolwiek byli, ocaleni pragną serdecznie im podziękować.
   Stwierdziłem, że wszyscy nam się przyglądają. Prawdopodobnie domyślali się, kim jesteśmy. Wstałem więc, uniosłem szklankę.
- Za święty spokój! ? zawołałem. Momentalnie wszyscy się rozchmurzyli, unieśli swoje szklanki, wypili łyk. Usiadłem. ? Mili goście.
- Dobra robota! ? wykrzyknął ktoś.
- Radzimy sobie, jak możemy! ? odkrzyknęła Anna. Uśmiechnąłem się. Wypiliśmy swój napój, wstaliśmy.
- Nas tu nie było, panowie! ? Uśmiechnąłem się.
- Ale wpadnijcie jeszcze, Duchy!
   Ze śmiechem na ustach, wyszliśmy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam, że się wepchnę :wink:. Też chcę się podzielić swoimi wypocinami. Żeby nie przedłużać, odsyłam na mojego bloga.. Tak, wiem, paskudne propagowanie swojej strony... :tongue:

Z chęcią przeczytam wszystkie opowiadania, jak tylko znajdę czas.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oto pierwszy rozdział mojej książki zainspirowanej grą Alan Wake.

PROLOG

Była ciemna noc. Całe niebo spowite było chmurami. Jedynym źródłem światła była świecąca na żółto latarnia. Nagle zgasła. Słychać było przeraźliwy jęk i płacz dziecka. Pojawiła się dziwna postać, spowita w ciemnej otoczce.

To na razie tyle, więcej jeszcze nie wymyśliłem

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowiadanie jest długie i tematycznie dość ciężkie, ale nie zrażajcie się :]

Miłej lektury:

Linki ucinam, bowiem nie mam zamiaru trzymać ich gdzieś, gdzie pałętają się ludzie wstawiający innym własne portrety do sygnatur ;)

Jeśli ktoś chce przeczytać Oczyszczające Światło, bez znaczenia czy pierwszą, czy drugą część, zapraszam do mojej galerii na DeviantArtcie.

Edytowano przez HidesHisFace
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przepraszam ale lubię się "lansować" moimi wypocinami i tak o to krótkie fragmenty moich dwóch opowiadań które w całości można przeczytać na stronce www.opowiadania.pl a dokładnie moje wypociny znajdziecie tutaj :http://www.opowiadania.pl/main.php?id=portfolio&author=17824

a to fragment mojego drugiego opowiadania

"Rusek"

Tak naprawdę nie wiadomo kim był ?Rusek?, pewne jest to że jednego ranka ?Rusek ? się po prostu wkurwił.?tak ?wkurwił? to dobre słowo żeby określić jego stan emocjonalny. Nikt nie wiedział jak się on nazywa , a sam twierdził że nazywa się ?Rusek? i pamięta to że nawet rodzice go tak wołali. Nikt też nie wiedział czym się zajmował , niektórzy sąsiedzi podejrzewali że w przeszłości mógł być agentem KGB,KFC,CIA, FBI, CNN, BBC, NBA lub CDA. Facet ten sprawiał wrażenie delikatnie mówiąc mało bystrego, chociaż bardziej zgodne z prawdą było by stwierdzenie że ?Rusek? był po prostu kretynem ,ledwo potrafił złożyć najprostsze zdanie a gdy chodził na zakupy to ekspedientka sama musiała mu liczyć pieniądze bo sam nie był wstanie tego zrobić, jednak nikt się nie odważył z niego śmiać czy nawet krzywo na niego spojrzeć ponieważ było on naprawdę imponujących rozmiarów, był wysoki na dwa metry i dwadzieścia centymetrów i ważył ze sto trzydzieści kilogramów, a jego mięśnie były tak duże i napompowane że mogło się wydawać że jak się go ukuje szpilką tą wybuchną.

Najlepszym przyjacielem ?Ruska? był Malutki piesek rasy Chihuahua o wdzięcznym imieniu ?Pikuś?? I To właśnie przez tego pieska wszystko się zaczęło ?..

?Rusek? wracał z psem po wieczornym spacerze kiedy nagle wpadł na niego zamaskowany mężczyzna

-Ej Ty uważa jak biega , bo Ty wpadać na ludzi-?Rusek? nie mógł wiedzieć że mężczyzna ten miał długi w lokalnej mafii i obrabował nocny sklep żeby je spłacić. Zamaskowany facet spojrzał się na niego i powiedział

-Przepuść mnie , muszę spadać

-Dlaczego? ?spytał się

-Co? , człowieku przepuść mnie bo mnie złapią ??Rusek? nie ruszył się z miejsca ,widząc to bandyta złapał pieska przyłożył mu pistolet do główki i krzyknął

-Albo się przesuniesz albo jego mały móżdżek będziesz zeskrobywać z chodnika! ...

a to jest fragment trzeciego opowiadania

"Historia Marcusa (Czyli bełkot osoby chorej psychicznie) "

Nazywam Się Marcus Cocaine mam 33 lata i mieszkam w ?Happy Town? jak wskazuje nazwa miasta jest ono powiedzmy ?wesołe .Ludzie w nim mieszkający są zawsze radośni, pogodni i mili , samo miasto może pochwalić się tym że ma najmniejszą średnią przestępstw w kraju .Opowiem wam trochę o Sobie żebyście mieli ogólny zarys tego jak żyję .Pracuję w firmie produkującej ciastka o wdzięcznej nazwie ?Udław Się? , można by pomyśleć że z taką nazwą w branży cukierniczej powinno się już dawno zbankrutować ,nic bardziej mylnego .Firma ta była jedną z największych w kraju i zatrudniała 1/3 mieszkańców ,gdy większość ludzi była po prostu cukiernikami albo sprzątaczami Ja zajmowałem się zarządzaniem i marketingiem . Pewnie niektórzy zauważyli moje nazwisko, więc od razu powiem że nie jestem dilerem narkotyków ani ich nie zażywam ,czysty zbieg okoliczności .Jestem dumnym posiadaczem żony ,na imię jej Amanda i poznaliśmy się już w pierwszej klasie liceum wiec przeżyliśmy ze sobą 16 lat , Mamy ładny biały domek z krótko przystrzyżonym trawnikiem i dużym kwietnikiem w którym są chyba wszystkie kwiaty świata , jak każde nowoczesne małżeństwo posiadamy dwa samochody żeby jedno nie prosiło drugiego o podwózkę .Mogło by się wydawać że jesteśmy młodym szczęśliwym małżeństwem mieszkającym w idealnym mieście , no ale tak do końca nie byliśmy szczęśliwi z tego powodu że Amanda była bezpłodna i nie mogliśmy mieć dziecka , metodę ?In Vitro? odrzuciliśmy od razu a adopcji nie braliśmy nawet po uwagę , pogodziliśmy się z faktem że nie będziemy mieli dzieci i żyliśmy dalej . Sprawiliśmy sobie za to małego pieska , był zwyczajnym niczym nie wyróżniającym się kundlem którego nazwaliśmy ?Kostek? .Dlaczego akurat tak nadaliśmy mu na imię ?? Już śpieszę z wyjaśnieniem . Kostek w ciągu jednego dnia potrafił zjeść 5 kilogramowy worek karmy dla psów a wyglądał jak worek kości .Tyle powinno wystarczyć na początek . Nie wiem czy to co przeżyłem w ostatnim miesiącu było wytworem mojego umysłu czy wydarzyło się naprawdę, wszystko zaczęło się w pewny poniedziałkowy ranek ?

Obudziłem się około w pół do siódmej, to była odpowiednia godzina żeby na wszystko starczyło mi czasu ,Amanda jeszcze spała więc nie budząc jej delikatnie wstałem z łóżka ,wziąłem gorący prysznic ,wypiłem kawę i właśnie wychodziłem z domu. Śniadanie zjem na mieście jestem fatalnym kucharzem wiec nie chciałem ryzykować zatrucia się gdybym sobie coś zrobił.

Za dwadzieścia ósma byłem już przed firmą i że miałem trochę czasu poszedłem coś zjeść do ?Cioci Lucy? podają tam chyba najlepsze omlety w Happy Town , gdy szedłem do baru mijałem księgarnie i mój wzrok przykuła książka z dość zabawnym tytułem ,było to poradnik jak zostać ateistą

Książka była cała czarna na okładce był przekreślony krzyż a pod nim widniał tytuł ? Człowiek Bez Religii Jest Jak Ryba Bez Roweru ?przyznam spodobało mi się to hasło zwłaszcza ze nie byłem przesadnie religijny , co innego Amanda ona była aż za bardzo religijna . Przy barze zawsze były porozstawiane różne stragany z warzywami , mięsem , z owcami i ze wszystkim czego można zapragnąć trochę się porozglądałem i przystanąłem przy straganie z rybami , pomyślałem że jak może skończę wcześniej prace to wpadnę tu jeszcze raz i kupię rybę na obiad?lecz gdy patrzyłem na te wszystkie łososie ,mintaje, halibuty nagle mrugnęła do mnie jedna ryba !! najpierw pomyślałem że mi się wydawało ale za chwile mrugnęła do mnie druga potem następna i kolejna a ja na to patrzyłem jak cały stragan z rybami zaczyna mrugać nagle usłyszałem głos

-dzień dobry pomóc w czymś??

- co ??-głos który przerwał mruganie należał do sprzedawcy

- no stoi pan już tak z dziesięć minut i patrzy się pan na moje ryby więc pomyślałem że pan chce jedną kupić

-Widział pan to przed chwilą ??

-przepraszam, co miałem widzieć ??

-no jak to co te ryby mrugały do mnie ...

mam prośbę żebyście pisali swoje opinie , i nie długo wychodzę z nowym "projektem " a mianowicie będę chciał napisać opowiadanie w japońskich klimatach fantasy , czyli manga , anime itp jeśli by był ktoś zainteresowany i mi trochę pomóc z góry dziękuje

Edytowano przez przemasss666
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czekam na opinie :) Użyte bluzgi - ocenzurowane. Generalnie nie jest to coś lekkiego. Kojarzy ktoś Bunt Kaina S. Kinga? To moja inspiracja ;) Generalnie powstało to krótkie opowiadania w formie amoku jakiego dostałem od bodajże 22:00 do teraz. Miłego czytania :D

Bez urazy

Bez urazy. Matko, ile razy się tego nasłuchałem, pomyślał znów tego deszczowego wieczoru wpatrując się w okna na piątym piętrze. Za każdym razem gdy znienawidzona przez Jeremy?ego Stone?a fraza wracała do głowy niczym doskonale rzucony bumerang przelatywały mu wspomnienia minionych lat. Miesiące upokorzeń przez te bezmózgie mięśniaki z college?u, następnie próba odegrania się a w ostateczności zakopanie topora wojennego i wyjście na prostą.

Przynajmniej oni tak myślą, pomyślał i na twarzy wypełzł mu paskudny uśmiech. Nadzieja matką głupich, sukinsyny.

Ruszył powoli przez ulicę czując kojące krople deszczu oplatające umysł i kojące ciało przed gorączką. Pod krokami jego traperów kałuże rozpryskiwały się na tysiące cząstek tworząc trudny do zauważenia chaos. Nie dla Stone?a. Gdy postawił pierwszy krok przekroczył granicę. Wszedł na wyższe obroty. Dostał świra, jak mawiał ten stary cep, który ? niech go Bóg przeklnie jak i całą ludzkość ? lubował się w nadawaniu tego zaszczytnego określenie każdemu rządzącemu w Maine, który dorwał się do koryta. Nim dotarł do środka klatki schodowej zarejestrował tyle szczegółów tak błahych, że zawsze pomijanych w tempie życia. Nie było w tym nic dziwnego. Kop adrenaliny zawsze działa pobudzająco na zmysły. Gdyby ktoś chciał w tej chwili zapytać 21-letniego absolwenta najlepszego college w Maine o to jak się czuje mógłby z czystym sumieniem rzec, że jest naładowany do samego brzegu. Ale powiedzmy szczerze? kto przy zdrowych zmysłach podszedłbym do gościa, który wyglądał jak połączenie para militarysty z satanistą? Trapery, bojówki w khaki, czarna koszula z pentagramem oraz skórzana kurtka z najbardziej za#$%$% czaszką jaką widział Jeremy. Dodając do tego typowe dla metalowców włosy i nieźle wysportowane ciało liczące minimum 190cm nie był to ktoś kogo chciało by się spotkać w ciemnym zaułku w pojedynkę. Na pewno, błysnęło Jeremy?emu w głowie po czym pociągnął za klamkę.

Wpakował się do środka i powoli, spokojnie, prawie jakby z nabożną czcią ruszył na górę.

Miarkował każdy krok rozkoszując się nadchodzącą chwilą.

Długo na to czekałem. Nie chciałbym załatwić tego aż tak szybko? oj nie.

Kolejny krok, kolejny obrazek z jego prz#$%#^& życia.

Większość ludzi twierdzi, choć żaden cwaniak nie sprawdził w praktyce, że na łożu śmierci mamy okazję ujrzeć ponownie całe życie. Stone mógłby z łatwością obalić ten zabobon. Gdy piął się coraz wyżej przypominał niedawne jak i zagojone rany, które aby jeszcze bardziej go nakręcić zagnieździły się niczym śmiercionośny wirus w mózgu człowieka. Przypomniał sobie czego dokonał, czego dokonano na nim. Przypomniał sobie powód zemsty.

Życie pod kloszem rodziny, którą mało co obchodziło co zrobi ich młody synalek, byle nie zaraził się wymysłami szatana we współczesnym świecie nie należało do najłatwiejszych. Banda fanatyków? bogatych, ale pi^$$@#^%^ na punkcie Boga bardziej niż sam papież. Tłumiony Stone, rzucony w wir życia, szybko stał się celem, który jakby na czole miał wyryte ?Kopnij mnie?. Dość powiedzieć, że w tamtym czasie mijane dni zdawały się niekończącą się udręką aż w końcu limit padł. Ot, bez przyczyny? Wszystko ma przecież granice. Przetrwał lekcję życia. Złamano go wpół. Zniszczono, wdeptano w ziemię jak robaka, ale z tej zgniłej, zdegenerowanej formy wyeluowało coś lepszego. Postawił się wszystkiemu i wszystkim. Zaczął walczyć o swoje. Rodzice, niech dychają kwiatki od spodu, załamali ręce modląc się tym gorliwiej do Boga o odkupienie ?grzesznika?. Szkoła? mięśniaki po kilku pojedynkach postanowiły poprzestać na łypaniu wzrokiem przy mijaniu się na korytarzach a mniejsze gnidy od czasu do czasu szeptały za plecami. Odkrył, że metal to jego muzyka. Niekoniecznie stał się wyznawcą Rogosia, ale wygląd satanisty zdecydowanie mu się spodobał. Zdawał się mówić: ?Spróbuj sk$%^#$ szczęścia?. Skończyło się rzucane żartobliwym tonem ?Bez urazy? gdy Stone obrywał po głowie, był oblewany sokiem albo obrzucany żarciem ze stołówki. Skończył się najgorszy epizod jego życia. Za który jeszcze nie wystawiłem rachunku?

Czując to zimne podniecenie chcące wyrwać go z ciała stanął naprzeciw drzwi. Za nimi balowali ludzie, których od biedy można nazwać ?kolegami? i ?koleżankami?. Dwadzieścia sześć dusz, które odpłacą mi z nawiązką, pomyślał lodowatym tonem sprawdzając jeszcze raz czy broń jest na swoim miejscu, wetknięta do wewnętrznej kieszeni kurtki.

Nacisnął dzwonek. Przywdział jeszcze wymuszony, ale dobrze odegrany uśmiech a resztę zdał na los. Jeśli zorientują się, że coś w moim przybyciu jest nie tak? trudno. Ale sądząc po głośności balangi impreza rozkręca się w najlepsze. Zerknął na zegarek. 22:00. Możliwe, że sąsiadów nie ma w pobliżu? wyśmienicie.

Drzwi otworzyły się z impetem. Stone?a powitał Roy ? jeden z mięśniaków drużyny futbolowej napruty do tego stopnia, że wydarł się zaraz.

- Jeremy! Mój człowieku! Gdzieś ty był?! Pakuj się do środka! Impreza czeka! ? Nie masz pojęcia jeszcze jaka, pomyślał Stone, ale powstrzymał się przed okazaniem jakichkolwiek zamiarów przez mimikę twarzy. Tymczasem Roy wprowadził go do pokoju na lewo gdzie zebrała się główna część towarzystwa. Mike, Jessica, Matt? same k^$# i sk^&%#$^@. ? Ej, ludzie! Patrzcie kto do nas zawitał! Sam ?Jestem Sługusem Szatana? Jeremy Stone! ? powiedział udając ton zapowiadających gale bokserskie. Z mizernym skutkiem.

- Yo Stone! Bierz kielich, alkohol pierwsza klasa! ? odezwało się kilka głosów. Niesamowite jak bardzo mieli zmącone poczucie rzeczywistości? Nie wyczuwają zagrożenia.

- Spokojnie ludzie ? odparł Jeremy siląc się na wyważony ton. ? Już z wami chleję, ale tak na%$$ na zewnątrz, że szkoda gadać. Macie tu łazienkę? muszę się ogarnąć. ? istotnie, krople deszczu spływały mu z twarzy.

- Się robi człowieku. Zaraz na lewo. ? Stone błyskawicznie wparował do środka, przemył lodowatą dłonią twarz i wytarł się ręcznikiem. Myślał jak to rozegrać. W głównym pokoju znajdowało się dwadzieścia trupów. Pytanie gdzie reszta. Nieważne? pewnie zaszyli się w prywatnym kąciku gdzieś tutaj. I tak ich dorwę. Z spokojnym wyrazem twarzy wrócił do towarzystwa gdzie zaraz nalali mu whiskey do pełna.

Roy zaraz położywszy rękę na ramieniu Jeremy?ego złożył pierwszy toast.

- To co? Za minione czasy?

- Za minione! ? odkrzyknęli zgodnie.

Wypili jednym haustem, wliczając w to Stone?a, który pomyślał, że przyszła odpowiednia pora. Zaraz nalali drugą kolejkę. Już mięśniak rwał się do kolejnego przemówienia, ale Jeremy mając krystaliczny plan w głowie przerwał mu.

- Ej? ludzie, może mi pozwolicie coś powiedzieć?

- Jasna sprawa! Dawaj sługo Szatana! ? odparło kilka głosów śmiejąc się do rozpuku.

- Za was! ? odparł Stone głośno i wzniósł lewą rękę z kieliszkiem do góry a widząc, że Roy robi to samo dokończył zupełnie innym tonem? lodowatym i wypranym z emocji. ? Sk#$^%$$#.

Nim otumanieni alkoholem imprezowicze zdążyli zorientować się o co chodzi prawa ręka Stone?a zawędrowała do wewnętrznej kieszeni kurtki. Nim zorientowali się, że wyjęty kształt przypomina broń, model USP już był przyłożony do podbródka Roy?a.

- Do zobaczenia w piekle ? rzucił krótko i nacisnął spust. Krew chlusnęła na sufit czemu jednak nie towarzyszył spodziewany huk. Tłumik to świetna rzecz, pomyślał Stone i nim bezwładne ciało mięśniaka zdołało upaść z łomotem na podłogę, błyskawicznie wywalił cały magazynek w osłupiałych imprezowiczów.

W końcu dotarło do nich co się dzieje, ale szok nie minął. Mieli naprzeciwko sobie szaleńca z bronią, ale nie podejrzewali, że zechce zabić wszystkich. Głupia iskierka nadziei została zdeptana traperem Jeremy?ego gdy ten przeładował. Chcieli uciekać, ale nie minęła sekunda gdy ?sługa Szatana?, jak go nazwali, uwalił ich krwią kolejny kawałek ściany. Muzyka nadal grała na cały regulator. Nikt nie zdołał krzyknąć. Doskonale.

Przeładował ponownie gdy z pokoju naprzeciwko wyszedł Bozeman, ubrany do pasa z pustą butelką po winie w lewej ręce.

- Hej ludzie, co się?? ? z tymi słowami zamarł na ustach. Ujrzał jeszcze, jakby w zwolnionym tempie, chmurki krwi wylatujące z dwóch otworów w brzuchu jakich dorobił się przed chwilą nim padł z wyrazem panicznego szoku.

Stone czym prędzej skoczył do pokoju i zobaczył przerażoną, pół nagą Barbarę. Cholerna murzynka? przeleciała by każdego. Łkała.

- Proszę? nie rób mi krzywdy? zrobię co zechcesz?

- Typowa śpiewka. ? uciął Stone. ? Chętnie bym się zabawił, ale czas nagli?

I jeszcze jeden cichy trzask iglicy.

- Co się k$^#$ dzieje?! ? z pokoju obok wyskoczył Wiliams i nie zdążył powiedzieć niczego więcej padając z przewierconym czołem.

Stone wpadł do pokoju chcąc jak najszybciej zakończyć swoje porachunki. Nie myślał. W takich chwilach człowiek nie debatuje nad swoimi poczynaniami. Działał wedle celu. Ustrzelić każdego sk$%#%# w tym domu. Na razie szczęście mu dopisywało.

Ostatnia czwórka bawiła się mocniejszym towarem. Na stołku zauważył rozwiniętą działkę heroiny. Nie przejmował się tym jak Wiliams na haju zdołał się zorientować w sytuacji, ale pozostała trójka ? Jaine, Chuck i Eddy ? kompletnie odleciała.

Dziewczyna próbowała kontaktować ze światem.

- To ty skarbie? Jeremy? słoneczko, wieki cię nie widziałam? choć? boski towar? o. Jaką ciekawą zabawkę masz? nie mieli innych w seks-szopie? ? blondynka hojnie obdarzona przez naturę przeciągnęła się na kanapie jakby zachęcając do czegoś więcej.

- Nie mieli ? rzekł Stone lodowatym tonem. ? Ale za to satysfakcja gwarantowana? - po czym wypalił jej w twarz ozdabiając ścianę naprzeciwko kawałkami mózgu. Nie bawił się z pozostałymi dwoma. Żałował, że pewnie nic nie poczuli? Wychodząc z mieszkania odwrócił się jeszcze do miejsca rzezi i powiedział rozbawionym tonem. - Bez urazy.

Nie ruszając niczego więcej w mieszkaniu spokojnie wyszedł na ulewę i ruszył na główny przystanek autobusowy pozwalając aby ciemność pochłonęła go do reszty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czekam na opinie :) Użyte bluzgi - ocenzurowane. Generalnie nie jest to coś lekkiego. Kojarzy ktoś Bunt Kaina S. Kinga? To moja inspiracja ;) Generalnie powstało to krótkie opowiadania w formie amoku jakiego dostałem od bodajże 22:00 do teraz. Miłego czytania :D

No, no, muszę przyznać, że jest niezłe, naprawdę niezłe. Czyta się dość lekko i przyjemnie. Fabuła w sumie prosta, ale działa dobrze, całość napisana sprawnie i motywuje do czytania.

Stronniczy i nieco wulgarny narrator nieczęsto się zdarza, duży plus za to. Słuchanie o przeżyciach bohatera było naprawdę ciekawe i po prostu dobre, aż chciało by się więcej...

No właśnie, więcej, całość jest diabelnie krótka, nawet jak na relatywnie krótką formę - ilościowo to tak na moje oko ze dwie, może dwie i pół strony formatu A4 będzie, może trochę więcej, ale i tak bardzo mało, tym bardziej, że czyta się dobrze.

Co do samej fabuły - pasuje do krótkiej formy ale sprawia trochę wrażenie takiej... Wyrwanej z większego kawałka - wiem, czepiam się tej długości ale mam diabelną alergię na "broszurki" - zbyt wielu potencjalnie dobrych pisarzy boi się rozwijać swoje teksty do solidnych rozmiarów, dawać im podstawy do bycia czymś więcej w strachu przed brakiem czytelników. Pytanie tylko, czy czytelnik, który nie sięgnie po nic dłuższego od aptecznej ulotki bo "za durzo literkuff" jest cokolwiek wart ;) Z drugiej strony, sam mam tendencję do pisania gigantów odstraszających samym rozmiarem, więc możesz złośliwie traktować to jako pewną zazdrość, bo twoje dzieło ruszyłem, a mojego chyba nikt się nie odważył :D

Dość smucenia o tym - mimo wszystko - opis jest świetny, akcja dobra, choć w kilku momentach przydałoby się rozszerzyć. Tekst aż prosi się o szersze opisanie odczuć bohatera, można je wyłapać, ale nie wystarczająco soczyście. Ciut więcej opisu samej psychiki i byłoby świetnie. Dalej - opis masakry też aż prosi się o więcej detali - dwadzieścia parę osób w kilka linijek? No bez przesady :)

Technikalia - tekst jest dobry, czyta się lekko i przyjemnie ale ogólnie brakuje szlifu pod względem technicznym. Kilka razy zgubiłeś przecinki - głównie przed literą "a" tu i tam, a także zjadłeś kilka liter. Wyłapałem też jedną, czy dwie niepoprawne odmiany wyrazów. Drobne pierdoły, ale można było wyłapać.

Z bardziej upierdliwych - wtrącenia myśli bohatera są NIECZYTELNE - za słabo oddzielone od tekstu narracji. Tagi są fajne ale niestety, czasami nieczytelne - tym bardziej, że i jeden tag zgbiłeś ;) - lepiej takie myśli traktować jak dialog, to jest oddzielone myślnikiem albo w cudzysłowie - będzie czytelnie i schludnie.

Ostatnia uwaga - po jakiego grzyba żeś cenzurował? Ja rozumiem, że regulamin regulaminem ale jesli się nie mylę, są pewne uzasadnione przypadki, w których wulgaryzmy można stosować - to jest w dowcipach i właśnie podobnych tekstach, tym bardziej, że w tych ostatnich wpływa to często diabelnie na klimat tekstu. Może w edycji poprawionej zdecydujesz się na tłumaczenie wulgaryzmów w stylu naszych radosnych tłumaczy filmowych? To jest "[beeep] you = odejdź stąd!", czy "you bastard = ty niedobry człowieku!" tyle, że w wydaniu polsko-polskim ;) Czepiam się, czepiam ale niestety - niby wiadomo, co ten ciąg losowych znaków oznacza przy cenzurze, ale klimat nie ten, co być powinien. Skoro i tak wiadomo, że pod tym siedzie takie, a nie inne słowo, po kiego to w ogóle kryć?

Generalnie - tekst dobry, napisany lekko i sprawnie, dość wciągający ale cierpi na pewne niedoróbki techniczne i mizerną długość, która generuje we mnie tylko niezaspokojony apetyt na więcej - toż to jeno przystawka była!

Edytowano przez HidesHisFace
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na dobry początek dziękuję, że ktoś rzucił się na krytykę owóż "broszurki" :P Teraz odniosę się do uwag.

No, no, muszę przyznać, że jest niezłe, naprawdę niezłe. Czyta się dość lekko i przyjemnie. Fabuła w sumie prosta, ale działa dobrze
Absolutna racja. Nie planowałem robić nic ambitnego - kto o takiej godzinie na to by wpadł? - a motyw zemsty jest jednym z najbardziej popularnych w literaturze :)

No właśnie, więcej, całość jest diabelnie krótka, nawet jak na relatywnie krótką formę - ilościowo to tak na moje oko ze dwie, może dwie i pół strony formatu A4 będzie
Bingo. Wedle Word'a "opowiadanko" ma rozmiar na jakieś 1600 słów z kawałkiem. I owszem, nie jest to zbyt wiele.

Ciut więcej opisu samej psychiki i byłoby świetnie. Dalej - opis masakry też aż prosi się o więcej detali - dwadzieścia parę osób w kilka linijek? No bez przesady :)
Fakt, psychikę trochę pogrzebałem. Z jednej strony wynikało to z już lekkiego zmęczenia a z drugiej, że bladego pojęcia nie miałem jak wczuć się w postać mordercy. Konkretniej to psychopaty. Nie wiem... może poszukam jakieś artykuły na Wikipedii opisujące takie przypadki.

Z bardziej upierdliwych - wtrącenia myśli bohatera są NIECZYTELNE - za słabo oddzielone od tekstu narracji. Tagi są fajne ale niestety, czasami nieczytelne - tym bardziej, że i jeden tag zgbiłeś ;) - lepiej takie myśli traktować jak dialog, to jest oddzielone myślnikiem albo w cudzysłowie - będzie czytelnie i schludnie.
Teraz przeczytałem sobie drugi raz i mogę się zgodzić, bo w niektórych zdaniach nie wiadomo czy mówi to wulgarny narrator czy to Stone rzuca frazy na lewo i prawo w swojej głowie. Inny problem w trakcie pisania, z którym sobie poradziłem, było mieszanie w osobach. Raz pisałem w trzeciej, raz w pierwszej i ciągle się na tym łapałem :]

Ostatnia uwaga - po jakiego grzyba rześ cenzurował? Ja rozumiem, że regulamin regulaminem ale jesli się nie mylę, są pewne uzasadnione przypadki
W tamtym czasie wolałem nie ryzykować. Nie byłem pewien a poza tym zaraz podniosły by się głosy, że "jak to modek bluzga" :P Nim napiszę coś innego zerknę dla pewności, dopytam się u kogo trzeba i być może cenzura zniknie. Czy w tym, czy w następnym to nie wiem :happy:

Generalnie - tekst dobry, napisany lekko i sprawnie, dość wciągający ale cierpi na pewne niedoróbki techniczne i mizerną długość, która generuje we mnie tylko niezaspokojony apetyt na więcej - toż to jeno przystawka była!
Hm, pomyślę i może zgotuję coś większego - na minimum trzy tysiące słów albo więcej. Może będzie ten sam bohater :] Może ruszę z fabułą w miejscu z którego skończyłem. Pisałem ten tekst z myślą o krótkiej historyjce wzorowanej na Buncie Kaina, ale jak chociaż jednemu czytelnikowi się spodobało... to nawet dla jednego może warto napisać coś więcej :=) Się zobaczy, bo ostatnio mam ogromne chęci do pisania czegokolwiek.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wieczór był chłodny, przyjemny. Z rześkim wiatrem. Koń wypoczął podczas jego wizyty na wyspie, był przygotowany do długiej drogi. Człowiek w bieli postanowił teraz podróżować również za dnia. Jak najszybciej dotrzeć do celu. Za wszelką cenę. Nawet jeśli miałoby to oznaczać stratę wiernego zwierzęcia. Zadanie, ponad wszystko. Teraz tylko to się liczyło. Wszystko inne stanowiło nieistotny szczegół. Rzeczy niegodne najmniejszej uwagi. Finał zdawał się być na wyciągnięcie ręki. Tak bliski, że niemal już wykonany.

Drobinki unoszącego się piasku smagały jego twarz.

Widzę. Że lubisz. Krótkie. Zdania. Nie zawsze. Wygląda. To. Najlepiej. ;) A na poważnie, to przesadziłeś z tym zabiegiem. Z braku czasu przeczytałem tylko parę pierwszych zdań, ale po takim początku nie chce się dalej czytać. No i za dużo powtórzeń, masła maślanego. :)

Noc nad pustynią uspokoiła się
Jak noc mogła się uspokoić? A co robiła wcześniej? :)

PS Uwaga ogólna - takie kobyły tekstu chyba łatwiej zamykać w osobnym pliku (txt, doc) i dawać w załączniku do posta. Skoro jednak modom nie przeszkadza, to i mnie tym bardziej nie powinno.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ gamemen

Zerknąłem i widzę, że masz problemy z interpunkcją - przecinki są powstawiane w niepotrzebnych miejscach. Poza tym znaki zapytania dajesz po spacji, a to źle. Wszystkie znaki typu kropki, przecinki, pytajniki, wykrzykniki, itd. stawiasz przy wyrazie bez oddzielania spacją. Capiche? (<< właśnie tak :smile:) Pod koniec zauważyłem też zbyt wiele powtórzeń (Rinwax, Rinwaxa, Rinwaxie).

Edytowano przez Tzar
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To się da poprawić :P. A co sądzisz o fabule? <znak zapytania przy wyrazie :P, już się nauczyłem>. Mówiąc szczerze to zawsze zastanawiałem się nad tym czy znaki zapytania i wykrzykniki itp. mają być przy literze, czy z odstępem, dzięki tobie wiem :D.

P.S. A i jeszcze dziękuję, że przeczytałeś opowiadanie amatora :P.

Edytowano przez gamemen97510
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...