Skocz do zawartości

Polecane posty

Zapowiadany rozdział szósty. Czyli kupa tekstu ;)... Ale mam nadzieję, że (ewentualny) czytelnik się nie zniechęci. Tym bardziej jeśli zachce poznać o co tu chodzi.

VI

Żar unosił się nad pustynią. Słońce w zenicie zalewało złote piaski, aż po horyzont. Pośród wydm, przy zasypanej starej świątyni, grupa ludzi kręciła się przy osiodłanych wielbłądach.

Postawni mężczyźni przymocowywali do uprzęży niezbędne rzeczy ? liny, haki, sztylety. U pasów poprawiali klindze oraz sztylety. Grupa Skorpionów Pustyni była gotowa do akcji. W cieniu, oparta o głaz, siedziała gruba postać, łapczywie chłepcząc resztki kwaśnego wina.

- Gdzie leziesz robaczku?? - zarechotał cicho głos.

Krótka noga Zeinaba zagrodziła drogę małemu skorpionowi, który właśnie wypełzł spod kamienia. Przestraszony pajęczak chciał wrócić do bezpiecznego schronienia jednak wówczas ostrze kozika przebiło opancerzony odwłok i przyszpiliło do ziemi.

- Mam cię? - stłumiony śmiech.

Zwierze jeszcze przez moment bezradnie machało odnóżami, kolec jadowy drgnął w daremnym poszukiwaniu wroga. Grubas patrzył na ten spektakl śmierci i cierpienia z niekrytą przyjemnością. Przed jego oczami zamiast małego pustynnego stworzenia wił się zbiegły dziś nad ranem włóczęga.

W końcu skorpion zastygł w bezruchu. Zeinab powrócił do rzeczywistości. Jeszcze się porachujemy ? powiedział w myślach. Wziął ostatni łyk trunku i odrzucił puste gliniane naczynie. Dzban z trzaskiem rozbił się o głazy świątyni.

?Rozkaz Króla? ? dźwięczały mu w głowie słowa żołnierza. Amin szedł korytarzem pałacu w stronę Sali Tronowej. Stopniowo narastał w nim gniew, z powodu pojmania Amiry, oraz poczucie winy iż się do tego nieświadomie przyczynił.

Musiał wyjaśnić to całe nieporozumienie ze Skorpionami Pustyni. Z tym tatuażem to na pewno zbieg okoliczności, ona nie mogła należeć do tej bandy. Nie mogła? ? myślał idąc.

Stanął przed dużymi drzwiami. Wejście było zdobione pozłacanymi reliefami wykonanymi w cyprysowym drewnie. Płaskorzeźby przedstawiły atrybuty władcy Babilonu. Mądrość symbolizował sędziwy uczony pochylony nad pulpitem ze świecą i księgami, sprawiedliwość ukazana była w postaci grupy mędrców uważnie słuchających słów przyprowadzonego przez straże więźnia. Ostatnią z cech była siła ? Król na czele swojej armii we wspaniałym rynsztunku, tratował wrogie wojska. Całość zwieńczała ogromna, wysadzana szmaragdami oraz rubinami, klepsydra ? symbol wiecznego trwania poniższych atrybutów. Relief został wykonany już dawno, jeszcze za czasów panowania Króla Sharamana. Amin twierdził, że obecnego władcy ? jego ojca ? te cechy nie dotyczą. Przynajmniej nie wszystkie.

Pewnym ruchem chwycił za mosiężną klamkę. Ciężkie wrota cicho i sprawnie uchyliły się do zewnątrz. W dużej hali stało dwóch potężnych strażników z halabardami, grodząc przejście. Jednak na widok Amina natychmiast, bez najmniejszego mrugnięcia powieki, rozstąpili się odsłaniając dalszą drogę. Smukłe kolumny podpierały wysokie sklepienie. Na środku, na kilkustopniowym podwyższeniu stał tron otoczony szkarłatnymi kotarami. Młodzieniec pewnym krokiem przemierzał posadzkę, mieniącą się kolorowym światłem witraży.

- Ojcze, muszę z tobą porozmawiać.

Nieruchomiała w zamyśleniu postać nagle drgnęła i uniosła głowę w stronę nowo przybyłego.

- Gdy widzieliśmy się dzisiejszego ranka nie sprawiałeś wrażenia skorego do rozmowy z moją osobą. ? odparł starzec marszcząc czoło i przyglądając się uważnie młodzieńcowi bystrymi oczami. ? Skąd ta nagła zmiana?

Amin przystanął na kilka kroków od rozmówcy, tuż przed rządem schodków.

- Wybacz, przyznaję iż dziś rano trochę mnie poniosło?- rzekł młodzieniec, po czym jakby z lekkim trudem dodał ? Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie przez to urazy.

- Ależ skądże. ? odparł Król ? Jesteś moim synem, a ja twym ojcem. To moja powinność wybaczać ci, jeśli zrozumiałeś swój błąd i go żałujesz.

Starzec splótł pomarszczone palce, po czym przemówił.

- Mów, z czym przybywasz.

- Dziś na placu ? - Amin zawahał się na chwilę.

Spojrzał swojemu rozmówcy w oczy. Bystry wzrok wtopiony był w jego usta.

- ?twoi żołnierze pojmali pewną kobietę, pod pretekstem przynależności do Skorpionów Pustyni. ? kontynuował ? Tą schwytaną osobą była? Amira.

Król poruszył się nieznacznie na tronie. Na jego twarzy malował się udawany wyraz zdziwienia.

- Ami?, kto? ? zapytał marszcząc czoło.

- Amira. ? odparł młodzieniec ? Ta ruda dziewczynka z którą za młodu się bawiłem. Sierota wzięta pod opiekę przez nasza służąca Sabę. Na pewno kojarzysz.

Starzec ściągnął siwe łuki brwiowe. Milczał.

- Ta która została wyg? - ugryzł się w język.

Odniósł wrażenie, że w oczach ojca przez ułamek sekundy dostrzegł lekki błysk.

- Znaczy się, wyjechała z Babilonu przed siedmioma laty. ? kontynuował Amin ? Teraz już wyrosła, ma osiemnaście lat. Jednak?

- Dobrze zacząłeś. ? przewał mu nagłe Król.

Z jego twarzy zniknął wyraz zdziwienia. Czoło wygładziło się, brwi jednak dalej stały nastroszone.

- Została wygnana. ? kontynuował starzec.

Amin zastygł i spuścił wzrok. Wiedział dokładnie jaki był powód opuszczenia przez, młodą wówczas, dziewczynkę Babilonu. Znał również warunki umowy i wiedział iż właśnie zostały one złamane.

- Doskonale wiesz co było tego przyczyną. ? mówił dalej Król. ? Czyż nie?

- Była złodziejką. ? zrezygnowanym tonem powiedział młodzieniec ? Siedem lat wstecz, podczas okradania jednego z kupców, została schwytana przez Straż Miejską na gorącym uczynku? Goniący ją gospodarz miał wypadek?, zabił się spadając z dachu.- niechętnie kontynuował Amin ? Wygnałeś ją z miasta.

Zamilkł. Oczy w napięciu obserwowały twarz ojca. Król podparł brodę na dłoni, a następnie przemówił.

- Dobrze pamiętasz. Jednak był jeszcze jeden dość istotny szczegół? - starzec spojrzał synowi prosto w oczy ? Ten handlarz został przez nią zabity.

Młodzieńcem jakby coś wstrząsnęło. Czuł się niczym po upadku z wysokości, i to bynajmniej nie na miękki grunt.

- Co takiego?... ? spytał niedowierzając, z trudem wypowiadając pojedyncze słowa ? Amira, za... zabiła tamtego człowieka??

- Tak. ? odparł Król ? Czworo świadków dokładnie widziało na własne oczy, jak rudowłosa dziewczyna zrzuciła go z dachu.

Amin milczał. Jego oczy błądziły naokoło tronu. Świat zewnętrzny na moment przestał istnieć. Zupełnie jakby go ogłuszono. W głowie kołatało się multum najróżniejszych myśli. Chaos. Pustka i ścisk zarazem. Zabiła tamtego człowieka ? w mózgu przemknął impuls. ?Zamordowała?? - echo w głowie - ?to nie złodziejka, to zabójczyni!?.

- Miałeś do mnie jakąś sprawę. ? spokojny głos ojca przywrócił go do rzeczywistości ? Słucham.

Król oprał się wygodniej na tronie. Twarz miał bez wyrazu. Amin tylko przez sekundę bezgłośnie poruszył wargami, po czym bez słowa obrócił się i udał w kierunku ciężkich drzwi. Chaos w głowie niemal kompletnie ucichł. Została tylko jedna myśl ? okłamała mnie, znowu. Wysocy strażnicy rozstąpili się przed młodzieńcem, a ten wyszedł nie zamykając za sobą drzwi.

Cela była wilgotna i zatęchła, jednak zarazem przyjemnie chłodna. Przynajmniej w ciągu dnia ta ostatnia cecha wydawała się być plusem. W nocy zapewne będzie na odwrót ? pomyślała kobieta. Cóż, nie zamierzała tu długo zabawić. Co prawda strażnicy, przed zamknięciem, dokładnie ją przeszukali, zabierając noże i wytrych jednak w swoim życiu wychodziła już z gorszych opresji.

Na przykład trzy lata wstecz, podczas samotnego przemierzania pustynnych szlaków, zaatakowała ją karawana handlarzy niewolników. Po zaciętej walce, w której sporo z oprawców straciło zęby, a jeden nawet oko, została pojmana, porządnie związana i zamknięta w solidnej klatce. Jednak wieczorem, jeszcze tego samego dnia, wyswobodziła się z pułapki przy pomocy kawałka starej łyżki, którą jeden z oprychów nieopatrznie porzucił w jej pobliżu. Innym razem otworzyła zamek egipskiego więzienia za pomocą spinki od pasa przy którym nosiła swoje noże.

Niestety żadne z tych narzędzi nie było obecnie w jej zasięgu. Przy rozbrajaniu schwytanej zarekwirowali nie tylko broń, ale i skórzaną uprząż, a więzienne jedzenie podawali tylko na małych glinianych misach. Nic nie układa się po myśli, tylko z każdą chwilą się komplikuje ? westchnęła w duchu Amira. Usiadła na słomianej pryczy, opierając się o zimną ścianę. W zamyśleniu zamknęła oczy. Może nie powinnam była się tego podejmować, po prostu odpuścić. Nie pokazywać się w samym Babilonie, ani w ogóle przybywać w okolice miasta ? myśli kłębiły się w głowie. Jednak jak dłużej zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać doszła do wniosku, iż w sumie to wielu rzeczy nie powinna była robić, a mimo to niemal świadomie wybierała niewłaściwą drogę. No cóż, takie już jest życie ? niekiedy zmusza nas do popełniania błędów za które potem przychodzi nam słono płacić. Dotychczasowy byt Amiry wyglądał niczym jedno wielkie ich pasmo, a zapłata była sowita.

Urodziła się w niezamożnej, jednak nie biednej, kupieckiej rodzinie. Ojciec, imieniem Shirin, parał się handlem rzadkimi kaszmirowymi materiałami. Matka ? Medina, opiekowała się domem, wychowywała córkę oraz okazyjnie prowadziła mały kram z różnymi rękodziełami ? zdobionymi przedmiotami codziennego użytku oraz rozmaitymi figurkami. Shirin po swoje tkaniny podróżował przez całą Persję, a nawet niekiedy do odległych krajów. Często znikał z domu na długie tygodnie, albo miesiące. Jednak małej Amirze, mimo nie rzadkiej rozłąki, nie przeszkadzało zajęcie ojca, który bardzo kochał swoje jedyne dziecko i z każdej wyprawy przywoził mu drobny upominek. Raz był to farbowany szal, kiedy indziej przepiękna róża pustyni albo spiralna muszla morskiego żyjątka. Gdy jednego z wieczorów, wraz z matką, w zniecierpliwieniu oczekiwali jego powrotu, ten nie przybywał. Kolejnego dnia również. Tak samo było przez całe następne dwa tygodnie. Jednak Amira nie traciła wiary i każdą wolną chwilę spędzała na obserwowaniu wydm. Wypatrywaniu ojca. Lecz ten jak zniknął tak się nie pojawiał. Kilka razy nawet wydawało się jej, iż w oddali widzi zarys jego karawany, lecz było to tylko złudzenie. Tak minął pełen miesiąc. Pewnego późnego wieczoru, podczas potężnej pisakowej burzy, do ich domu zawitała karawana. W progu drzwi pojawiło się jednak trzech obcych mężczyzn. Jeden z nich o czymś długo rozmawiał z Mediną, następnie jego towarzysze przynieśli do chaty duży przedmiot ? sukno, podobne do dywanu. Przybysz odsłonił skrawek płótna. Wówczas matka Amiry wydała pełen przerażenia krzyk i padłszy na kolana schowała głowę między ręce, zatapiając się w szlochu. Nagły harmider obudził śpiącą, na niedużym poddaszu, dziewczynkę. Natychmiast zerwała się na równe nogi i pobiegła na dół. Jednak na schodach, widząc w izbie obcych mężczyzn i płaczącą matkę, zatrzymała się w połowie drogi. Krok przed klęczącą Mediną leżał nieregularny materiałowy walec. Z jednego końca coś wystawało. W słabym świetle lampy Amira dostrzegła iż była to głowa jej ojca. Pomarszczona i wyschnięta skóra twarzy rozpościerała się pomiędzy wygiętymi w grymasie bólu ustami, a otwartymi szeroko oczami. Czy raczej tym co z nich pozostało. Grupa mężczyzn po chwili wyszła. Bez słowa, znikając za drzwiami w ciemności oraz tumanach piasku. Wówczas dziewczynka, z wolna, nie pewnym krokiem zaczęła zbliżać się do, ciągle pogrążonej w płaczu, matki. Lecz jej oczy wpatrzone były cały czas w zastygłą twarz ojca. Zdawało się jej iż puste, ciemne oczodoły też bacznie ją obserwują. Jednak nie było żadnego powitania, ruchu, gestu czy słów. Spod zwałów materiału wystawała jeszcze chuda ręka, z zaciśniętymi, na szmacianej lalce, skostniałymi palcami. Tak w wieku czterech lat Amira straciła ojca.

Tragedia ta oznaczała również utratę głównego źródła utrzymania rodziny, pogorszenie jej statusu. Matka każdą niemal chwilę i wiele nocy poświęcała na swoje rzemiosło. Ciągle jednak brakowało im pieniędzy dosłownie na wszystko. Chodziły w starych łachmanach, często nie jadły nic całymi dniami. W końcu Medina zdecydowała się na sprzedaż domu i wyruszenie w wędrówkę do Babilonu ? miasta o większych możliwościach i nadziejach na lepszą przyszłość. Kupiec nabył ich chatę za śmieszną sumę, lecz nie należało tracić być może jedynego chętnego. Podczas wędrówki przez pustynię matka, wraz z małą córką, zostały ograbione z niemal całego ich dobytku. Zdarzenie to miało miejsce podczas burzy piaskowej ? takiej samej w jakiej przywieziono ciało ojca. Amira od tego momentu zaczęła się bać tego zjawiska. Lecz jak się okazało przyroda wówczas ich też ocaliła ? pośród kurzu i silnego wiatru udało im się zbiec napastnikom, którzy na pewno bez najmniejszego wahania by je zamordowali. Do miasta dotarły cudem ? na skraju wycieńczenia, ledwie żywe i prawie bez grosza przy duszy. Za ostanie pieniądze kupiły bochenek czerstwego chleba oraz nieco starego drewna. Z niewielkich bali Medina wystrugała kilka drobiazgów, które próbowała sprzedać na okolicznym bazarze, jednak bez skutku. Pierwsze noce w Babilonie spędziły na ulicy, w ciemnych zaułkach wśród śmieci i szczurów, żywiąc się odpadkami. Dopiero czwartego dnia dopisało im szczęście. Pewien przyjezdny, bogacz kupił, jako pamiątkę z podróży, kilka figurek przedstawiających jakiegoś bożka oraz wieżę Babel. Za towar zapłacił szczodrze, bo aż dwoma srebrnymi talarami. Wystarczyłoby to na porządne jedzenie oraz w miarę wygodną kwaterę na najbliższe dziesięć dni. Lecz Medina postanowiła za pozyskane fundusze zakupić kilka bali dobrej jakości akacjowego drewna. Całe następne dni strugała i rzeźbiła rozmaite ozdoby. Mała Amira z ciekawością przyglądała się jak spod sprawnych palców matki wychodzą przeróżne ozdoby lub figurki. Sama też próbowała coś stworzyć, jednak bez większych sukcesów. Na ogół kończyło się na kanciastej, nieproporcjonalnej postaci i pociętych, zakrwawionych małych paluszkach. Lecz dziewczynka nie poddawała się. Przyrzekła sobie, iż kiedyś będzie tworzyła równie przepiękne rzeczy. Z upływem czasu samotnej matce z córką udało się jakoś stanąć na nogi i znaleźć lokum. Jednak nie w drogiej stolicy, tylko na jej obrzeżach ? przy małej oazie w okolicach starych ruin. Domek, mimo iż o wiele mniejszy od wcześniejszego, sprawiał wrażenie solidnego i przytulnego miejsca. Było stąd zaledwie kilka kroków do niedużej studni, oraz niespełna godzina drogi na babiloński targ. Amira też nowe miejsce przyjęła z entuzjazmem. Pobliskie zapomniane ruiny stanowiły wyśmienite miejsce do wszelkich zabaw. Przez najbliższe lata dziewczynka często pomagała matce w rzemiośle oraz podróżowała z nią do miasta na targ. Wówczas już potrafiła strugać ładne figurki i ozdoby, dlatego zaczęła sprzedawać je osobno, w innej części targu. Pewnego razu, kiedy Medina gorzej się poczuła i musiała zostać w domu, młoda Amira sama wybrała się na targ. Interes tego dnia nie szedł dobrze ? udało się sprzedać raptem trzy figurki i jeden wisiorek. Przed zmierzchem trafił się jednak pewnie brodaty kupiec, który zaproponował jej złotego dukata za wszystkie rękodzieła. Dziewczynka bardzo się ucieszyła z niespodziewanego uśmiechu losu. Przybysz stwierdził jednak, że nie zdoła wszystkiego zabrać samemu i chce aby ona wraz z nim dostarczyła towar do jego, znajdującego się nieopodal domu. Gdy szli ulicą powoli zapadał mrok. Główny trakt pustoszał, jeszcze nie wszędzie świeciły się pochodnie, boczne zaułki tonęły w mroku. Mężczyzna skręcił w jeden z nich. Kiedy Amira podążyła jego śladem, brodacz nagle zatrzymał się w i rzucił na zaskoczoną dziewczynkę. Upuszczone ozdoby ze stłumionym echem potoczyły się po kamiennym bruku. Mężczyzna przyciskając jedną masywną dłonią ofiarę do ściany, drugą zaczął zrywać jej ubranie. Amira szarpała się ile miała w sobie sił, jednak na próżno. Gdy napastnik zdarł z niej prawie całe okrycie zaczęła przeraźliwie krzyczeć, wołając o pomoc. Lecz mocny policzek otwartą dłonią sprawił, iż jej głowa poleciała gwałtownie do tyłu, boleśnie uderzając w twardą ścianę, a następnie bezwładnie opadła na nagie ramiona. Przestała krzyczeć, jednak nie straciła przytomności. Przez lekko zamglone oczy widziała jak mężczyzna zaczyna rozpinać pasek spodni. Wówczas zza zakrętu wyszedł patrol Straży Miejskiej. Na widok rozgrywającej się sceny, dwóch uzbrojonych mężczyzn z pochodniami, rzuciło się w stronę brodacza. Ten natychmiast ruszył do ucieczki, rzucając na bok małą dziewczynkę i depcząc porozrzucane wokoło figurki. Żołnierze zniknęli w pogoni za rzekomym kupcem. Amira jeszcze przez kilka chwil dochodziła do siebie, leżąc zwinięta w kłębek, w bezruchu z twarzą na zimnych kamieniach. Przez całą powrotną drogę do domu nieustannie płakała. Nie zarobiła żadnych pieniędzy, a jej ubranie było poniszczone i podarte. Z misternych ozdób niewiele pozostało. Dodatkowo jej lewy policzek był czerwony i całkowicie spuchnięty, a z tyłu głowy wyrósł duży guz. W kolejnych dniach jednak Medina poczuła się lepiej i mogła wrócić do handlu. Amira dalej pomagała matce w podróżach na miejski bazar lecz już nie sprzedawała ozdób. Godzinami kręciła się po mieście szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Podczas swoich wędrówek poznała dobrze większą część Babilonu, a zwłaszcza biedniejsze dzielnice, gdzie mogła bez problemu chodzić nie wyganiana przez okoliczne straże. Liczne wąskie uliczki, zaułki i skróty wydawały się jej niczym labirynt z magicznymi drzwiami, do których ona znała otwierające zaklęcia. Poszukiwania pracy spełzły na niczym. Niewielu chciało zatrudnić do czegoś niedużą, niespełna sześcioletnią dziewczynkę. Tym bardziej za pieniądze. Mimo to młoda Amira dalej chętnie przemierzała ulice miasta, zgłębiając jego najskrytsze sekrety. Zarówno w domu jak i w mieście nie rozstawała się ze swoim nożem. Potrafiła już nie tylko zręcznie wykorzystywać go przy tworzeniu rękodzieł, ale jej dłonie przerzucały sprawnie ostre ostrze miedzy palcami. Z czasem zaczęła również swoim nożem rzucać. Na początku sztuczka ta nie wychodziła jej za dobrze. Ostrze często chaotycznie wirowało w powietrzu i kiedy miało sięgnąć celu przekręcało się w przeciwnym kierunku. Rękojeść uderzała o deskę i z brzdękiem spadając na ziemię. Jednak po miesiącu intensywnych ćwiczeń Amira była w stanie trafić w deskę z odległości dziesięciu kroków. Po pół roku potrafiła już bezbłędnie rzucić do dwa razy mniejszego celu oddalonego o pięćdziesiąt długości.

Pewnego dnia, gdy jak zwykle bez celu kręciła się ulicami Babilonu, zauważyła jak młodszy od niej chłopczyk próbuje wyciągnąć, zajętemu kupcowi, zza pasa sakiewkę. Mężczyzna jednak w porę się zorientował i przegonił niedoszłego złodziejaszka. To zdarzenie spowodowało iż Amira zaczęła się zastanawiać ? skoro inni wokoło kradną, to czemu ona nie ma też spróbować? Nigdy jeszcze nie przywłaszczyła sobie cudzej własności. Lecz dobrze pamiętała jak kilka razy, wraz z matką, zostały okradzione. Nie, zarówno agresji na pustyni, gdy przybywały do Babilonu, czy też wtargnięcia do domu ich domu kilka tygodni wstecz, szajki rzezimieszków w żadnym razie nie można było nazwać kradzieżą. Co najwyżej brutalnym rabunkiem. Kradzież w jej przekonaniu powinna być cicha, sprawna oraz zaplanowana. Jeszcze tego samego dnia, tuż przed zmierzchem i powrotem do domu, wyśledziła widzianego wcześniej kupca. Przechodząc koło niego, jednym sprawnym ruchem noża, odcięła rzemyk sakiewki, po czym zniknęła w najbliższym zaułku, zanim jej ofiara zdążyła się zorientować w sytuacji. Wszystko poszło sprawnie i gładko ? czyli tak jak zaplanowała, a nawet jeszcze lepiej. W skórzanym worku nie znajdowało się co prawda dużo pieniędzy ? raptem dziesięć miedzianych monet i jeden srebrny talar ? jednak i tak ją to usatysfakcjonowało. Dla Amiry rzeczą ważniejszą od wzbogacenia się była sama satysfakcja. Zadowolenie z wykonania swego rodzaju misji, podołaniu postawionemu sobie zadaniu. Pieniądze były tylko dodatkiem. Miłym, lecz nie niezbędnym. Często myślała, czy aby po udanej kradzieży nie zwrócić niepostrzeżenie zdobyczy pierwotnemu posiadaczowi, lecz szybko doszła do wniosku iż byłoby to jakieś takie nienaturalne. I o wiele trudniejsze. Od tego momentu w każdym tygodniu starała się wykonać średnio dwie do trzech udanych kradzieży ? taki był jej początkowy ?limit?. Poprzeczka, którą stopniowo podnosiła. W wieku ośmiu lat ulicami miasta poruszała się niczym ryba w wodzie. Dokładnie znała każdy zaułek, skrót, przejście. Pewnie płynęła poprzez gęsty tłum przechodniów, w każdej chwili gotowa rozpłynąć się w przypadku pojawienia się ?drapieżnika?. Jej ?limit? wzrósł do ośmiu, dziewięciu kradzieży tygodniowo. Do tego czasu z łupów uzbierała się całkiem pokaźna suma pieniędzy. Lecz nie mogła jej specjalnie w dużych ilościach wydawać, w obawie przed wyjściem na jaw sekretu. A tego nie chciała. Dlatego wszelkie monety i kosztowności przechowywała w ruinach, znajdującej się nieopodal domu, w starej świątyni. Zdążyła już zbadać sporo spośród jej ciemnych i krętych korytarzy. Stara budowla była częściowo przysypana przez piaski. Sprawiała wrażenie miejsca opuszczonego przed wiekami. Z jakiś, nie wiadomych dla niej przyczyn, ani przez nikogo ponownie niewykorzystanym, ani nie pochłoniętym całkowicie prze pisaki. Zupełnie jakby stare ściany, mimo iż od dawna zapomniane, czekały jeszcze na swój czas. Jakieś ważne wydarzenie, w którym mają odegrać kluczową rolę. Końcowy gest przed ostatecznym odejściem. Matka ilekroć widziała ją wychodzącą z czeluści tunelu robiła awantury. Przestrzegała aby już tam więcej nie wchodziła. Lecz Amira nie przykładała większej uwagi do jej obaw. Uważała je za bezpodstawne, zwykły przejaw nadopiekuńczości przewrażliwionej matki.

Jednego ze słonecznych dni na wozie, nowoprzybyłego do miasta handlarza, zauważyła niedużą skrzynkę, czy raczej kuferek. Był on wykonany z rzeźbionego cyprysowego drzewa, pociągniętego w kilku miejscach złotą farbą. Człowiek nieopatrznie oddalił się od swojego bagażu. Zdobiony kawałek drewna znajdował się bez opieki tuż przed nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Co prawda na bieżący tydzień wyrobiła już ?normę?, a nie miała w zwyczaju jej przekraczać ? takie przyjęła zasady. Jednak może zrobić od tego wyjątek? ? przemknęło jej w głowie. Dokładnie rozejrzała się wokoło. Niemal pusto. Nikt na nią nie patrzył, nie zwracała żadnej uwagi. Kilka kroków dalej znajdował się zaułek, w którym w jednej sekundzie mogła niezauważalnie zniknąć. Doskonała okazja. Nie często takie miewała. Łup jakby sam prosił się o zabranie. Podjęła decyzję. Szybkim, pewnym krokiem przeszła koło powozu i nie patrząc nawet na chwilę w jego kierunku, zwinnym ruchem pochwyciła zdobycz, chowając ją pod płaszcz. W chwilę po tym rozpłynęła się w ciemnościach bocznej uliczki. Kufer obejrzała dokładnie dopiero poza miastem, po powrocie do domu. Mała skrzynia była misternie zdobiona płaskorzeźbami ukazującymi jakieś nieznane jej, dziwnie poskręcane stworzenia. Ze srogiego pyska wystawały długie, ostre zęby i języki ognia. Cały tułów stwór pokryty był złotymi łuskami, a w dwóch miejscach wystawały krótkie pary pazurzastych nóżek. Ozdoby jeszcze bardziej wzbudziły ciekawość Amiry względem zawartości kufra, jednak tutaj pojawił się jeden problem ? zamek. Skrzynia była dobrze zabezpieczona przed otwarciem. Dziewczynka na początku próbowała podważyć wieko nożem, lecz bezskutecznie. Przez moment przemknęła jej nawet myśl, aby po prostu rozbić kufer przy pomocy kamienia, jednak nie miała serca do zniszczenia tak pięknego zdobienia. Musiała znaleźć inne, mniej siłowe rozwiązanie. Zaczęła przyglądać się uważnie zamknięciu. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie solidnej konstrukcji. Nie będzie łatwo ? pomyślała. Jednak w głębi ducha postawiła sobie postanowienie ? tak długo będzie próbowała otworzyć kufer, aż się jej uda. Tak też uczyniła. Małymi, powyginanymi drucikami stopniowo badała przestrzeń zamka. Szukała kolejnych zapadek oraz ich właściwych ustawień. Niestety bez większych sukcesów. Skomplikowany mechanizm nie chciał się poddać, a przynajmniej nie bez mozolnej walki. Po dwóch tygodniach Amira nauczyła się wyczuwać pozycję poszczególnych metalowych zapadek oraz operować w mechanizmie kilkoma drutami na raz. Okazało się to, w tym przypadku niemal dosłownie ? kluczem do sukcesu. W trzecim tygodniu, po wyczuciu zapadania się zatrzasków, rygiel w końcu odskoczył. Zamknięcie ustąpiło. Piegowatą twarz rudowłosej dziewczynki przepełnił wyraz zadowolenia oraz ciekawości. W dużych brązowych oczach zapłonęły małe ogniki. Powoli, jakby z szacunkiem, uchyliła zdobione wieko. Wśród czerwonego aksamitu, zajaśniały trzy nieduże, lekko spłaszczone noże. Kiedy wzięła je do ręki, broń okazała się niezwykle lekka, ostrze ostre, a rękojeść wygodnie leżąca w dłoni. Przez następne dni wypróbowywała nową zdobycz. Broń spisywała się o wiele lepiej od jej dotychczasowego kozika. Może nie nadawała się, tak jak on, do strugania figurek, jednak w rzutach okazała się o niebo lepsza. Ostrze pewniej cięło powietrze, jakby dodatkowo pchane jakąś niewidzialną siłą. Przy użyciu nowej broni Amira bezbłędnie trafiała do celu z osiemdziesięciu kroków, czasem nawet stu. Od momentu sukcesu ze skrzynią zamki stały się jej obsesją. Kradła wszelkie kuferki i mniejsze skrzynie, jeśli tylko nadarzyła się ku temu okazja. Następnie godzinami siedziała nad ich zamkami, czerpiąc nieopisaną radość z każdego kolejnego sukcesu. Z dnia na dzień czas potrzebny na rozgryzienie zamknięcia systematycznie się skracał. W końcu otworzenie średniej klasy zamka zajmowało jej dosłownie moment i to nawet bez korzystania specjalnych wytrychów. Często wystarczał byle drut lub kawałek metalu. Po pewnym czasie normalne zamki kufrów nie stanowiły dla niej niemal żadnego wyzwania. O wiele ciekawsze i bardziej skomplikowane były mechanizmy użyte w drzwiach domostw lub rezydencjach zamożniejszych mieszkańców.

Pewnego, wczesnego wieczoru, Amira postanowiła zakraść się do jednego z takich mieszkań, położonego na uboczu wąskiej uliczki. Przez cała drogę uważnie obserwowała, czy aby ktoś ją nie śledzi. Wokoło było jednak pusto, a wejście do mieszkania zamknięto na solidny zamek. Dobrze ? pomyślała ruda dziewczynka. Po krótkiej chwili wahania wyjęła swój zestaw wytrychów i zagłębiła się w stalowym mechanizmie. Ku jej zdziwieniu konstrukcja nie okazała się być czymś specjalnie wyszukanym lub skomplikowanym, jednak wymagającym innej techniki. Nowe wyzwanie zupełnie ją wciągnęło. Do tego stopnia, że nie zauważyła zataczającego się w jej kierunku gospodarza. Pijany mężczyzna, glinianym dzbanem z winem, wymierzył cios prosto w jej głowę. Gąsior rozbił się z trzaskiem. Jego odłamki rozsypały się wszędzie naokoło. Po rudych włosach dziewczynki spływające czerwone wino zmieszało się z krwią. Ogłuszona Amira upadła na zimny kamień. Mężczyzna podszedł do niej i zaczął bez opamiętania kopać. Dziewczynka chciała poderwać się do biegu, uciec. Jednak nie mogła się utrzymać równowagi, obraz przed jej oczami się rozmywał, a ilekroć zdołała się podnieść, chociaż na kolana, kolejny silny cios natychmiast zwalał ją z powrotem na ziemię. Nagle zaczęło się jej robić duszno, we wnętrzu czuła narastające nudności. W chwilę potem, zwymiotowała i padła we własne torsje. Nie widząc żadnego wyjścia, Amira zwinęła się w kłębek pragnąc ochronić jak największą cześć ciała, a zwłaszcza tyłów i czuły brzuch. Lecz kolejne uderzenie trafiło ją w głowę. Z nozdrzy poleciała struga krwi. Obraz przed oczami jeszcze bardziej się rozmył i zaczął dodatkowo, z każdą chwilą, coraz bardziej ciemnieć. Nie walczyła już. Powoli odpływała gdzieś daleko. Do nieistniejącego miejsca. Innego świata. Po pewnym czasie nawet ból nagle zniknął. Lecz z tego błogostanu wyrwały ją nagle czyjeś ręce. Została podniesiona z bruku, a następnie znowu gdzieś rzucona.

Kiedy się ocknęła okazało się, że leży na popękanej więziennej posadzce, w celi posterunku Straży Miejskiej. Obok niej, zakuty w kajdany, spoczywał jej niedawny oprawca. Mężczyzna był kompletnie zalany i drzemał teraz niczym zabity. Amira postanowiła sprawdzić odniesione obrażenia. Najpierw poruszyła obiema rękami. Czynność ta przyszła jej z bólem, jednak była możliwa do wykonania. To dobrze, te kości mam całe ? pomyślała. Teraz przyszła kolej na nogi. Spokojnie mogła poruszyć prawą, lewa jednak przy najmniejszym drgnięciu bolała. Niedobrze, może być złamana ? przebiegła myśl. Dłońmi pomacała brzuch i żebra. Były obolałe i posiniaczone ale poza tym w porządku. Następnie głowa. W miejscu uderzenia dzbana znajdowało się podłużne rozcięcie, jednak nie leciała już z niego krew. Dziewczynka podniosła się z kamienia i oprała o zimny mur celi. Z ust wypluła skrzep krwi. Spokojnie czekała rana. O świcie, kiedy pojawili się strażnicy wzięli kolejno, obydwoje z więźniów na przesłuchania. Mężczyzna prawie nic nie pamiętał i nie był w nastroju do rozmowy ? silny kac zaczynał dawać o sobie znać. Amira postanowiła w takim przypadku obrać taktykę obronną ? po prostu skłamać. Uparcie utrzymywała, iż została przez pijanego mężczyznę najnormalniej w świecie napadnięta i pobita. Przesłuchujący żołdak nie był skory do przyjęcia jej wersji zdarzeń, wolał poczekać aż pijak wytrzeźwieje i wszystko wytłumaczy. Wówczas jednak na posterunku zjawiła się jej matka, która przez całą noc szukała córki. Po długiej negocjacji, oraz rzeczowym argumencie w postaci sakiewki, udało się jej przekonać staż. Niemal bez słowa i żadnych wyrzutów wróciły do domu. Lecz Amira wiedziała, iż Medina coś zaczyna podejrzewać. Co prawda matka zachowywała się tak jak zwykle, jednak dziewczynka czuła, że jest teraz bacznie obserwowana. Lewa noga rzeczywiście była złamana ale bez poważnego przesunięcia kości. Po nastawieniu i unieruchomieniu szybko zaczęła się zrastać. Poobijane żebra na początku bardzo bolały podczas leżenia, nie dając jej przez kilka pierwszych nocy zasnąć. Rozcięcie na głowie nie chciało się łatwo zagoić i wymagało ciągłych okładów. Włosy Amiry zostały wygolone aby ułatwić dostęp do rany. W takim stanie dziewczynka nie mogła pomagać matce w handlu, co najwyżej w wytwarzaniu ozdób. Przez miesiąc bezczynnie siedziała w dom, zżerana przez nudę i samotność. Medina znikała przed świtem i wracała o wiele później niż dotychczas. Po powrocie długo siedziała nad dłutem albo po prostu wycieńczona harówką kładła się spać, pytając się tylko dziecka czy dobrze się dziś czuje. Po trzech tygodniach dziewczynka prawie zupełnie wydobrzała, lecz matka dalej nie chciała zbierać jej z sobą do miasta. Jednak Amira nie mogła znieść dalszego bezczynnego siedzenia w domu. Pod nieobecność Mediny zaczęła robić wypady do ruin świątyni. Odkrywała nieznane wcześniej korytarze i komnaty. Rozchodziła chorą nogę, a jej oczy zaczęły przywykać do ciemności. W mroku bez trudu była w stanie dostrzec lekkie kontury przedmiotów oraz ścian.

Pewnego razu koło ruin przystanęła bogata karawana. Jej członkowie, mimo iż znajdowali się niedaleko Babilonu, postanowili zrobić krótki odpoczynek w męczącej wędrówce. Wśród tej grupy był również młody, dziesięcioletni chłopczyk ze zdobionym sztyletem u boku. Podróżni zsiedli z wielbłądów i skryli się w cieniu przy ścianach ruin. Dziecko niezauważenie odłączywszy się od swojej matki, zagłębiło się w ciemną czeluść tunelu. Coś go tam ciągnęło, fascynowało. Mroczna pustka miała w sobie jakąś niezbadaną tajemnicę, wielką przygodę, którą zawsze chciał przeżyć. Zwłaszcza po wspaniałych i za razem groźnych historiach usłyszanych z ust ojca. Kiedy przemierzał kolejny nieznany korytarz uświadomił sobie, iż najzwyczajniej w świecie się zgubił. Zaczął kręcić się w kółko, ciągle natrafiając na tą samą komnatę w której przez niewielką dziurę w kopule stropu padał lekki snop światła. Smuga oświetlała dziwny owalny stół. Kamienny blat pokrywały jakieś niezrozumiałe oraz, w nikłym świetle, trudne do określenia symbole. Nagle z ciemności za jego plecami zaczął dobiegać ledwie słyszalny dźwięk, jakby ludzkie kroki. Tyle, że lekkie i ciche. Chłopiec odwrócił się, jednak w mroku nie był w stanie nikogo wypatrzyć. Może to tylko mi się przesłyszało ? pomyślał. Lecz identyczne lekkie stuknięcie znowu dobiegło do jego uszu. Tym razem bliżej i z innego miejsca.

- Kim jesteś? ? spytał niepewnym głosem.

Nikt mu jednak nie odpowiedział, ani się nie pojawił. Cichy dźwięk zataczał kolejne koła. Chłopiec czuł, że jest przez kogoś obserwowany. Chwycił za rękojeść sztyletu.

? Pokaż się! ? krzyknął, a jego głos odbił się echem od ścian.

Nagle z mroku wyłoniła się postać niedużej piegowatej dziewczynki z krótko przystrzyżonymi włosami.

- Kim jesteś? ? powtórzył, już normalnym tonem, pytanie.

- Jestem Panią tego podziemia? - odparła dźwięcznym głosem Amira.

Jej oczy nie przyglądały się teraz młodzieńcowi ? to zdążyła już uczynić wcześniej, kiedy jeszcze znajdowała się w ciemności ? tylko trzymanej przez niego broni. Powiększone źrenice zakrywały prawie całe ciemnobrązowe tęczówki, co nadało dziewczynce dziwnego i nieco tajemniczego wyglądu.

- A ty kim jesteś i co tutaj robisz? ? kontynuowała Amira, nieustanni studiując rozmaite zdobienia na ostrzu oraz rękojeści.

Ładna, misterna robota. Pewnie warta fortunę ? pomyślała.

- Jestem Amin, syn Króla, Książe Persji. ? odpowiedział z dumą chłopiec.

Amira oczywiście nie uwierzyła w te słowa, traktując je jako zwykłe dziecińce wymysły. Takie jak te własne o ?Pani podziemia?.

- Co tutaj w takim razie robisz o Książe? ? dziewczynka postanowiła pograć z nim trochę w tą grę ? Zabłądziłeś w swoim pałacu i korytarzami lochów dotarłeś aż tutaj?

W kąciku ust lekko się uśmiechnęła. Chłopcu jednak nie w smak była ta drwina, lekko się krzywił i odpowiedział.

- Jak mi nie wierzysz to mogę ci udowodnić swoją rację. ? powiedział dokładnie przyglądając się, skrytej w lekkim cieniu, Amirze ? Na pustyni stoi moja karawana. Pójdźmy tam, a przekonasz się na własne oczy.

Tak, akurat ? pomyślała dziewczynka. Jednak po chwili odparła.

- No dobrze, chodźmy. Podążaj za mną.

Amin ruszył za rozpływającą się w ciemnościach sylwetką. Przemierzając nieprzenikniony mrok, niespodziewanie trafił jednak na ścianę.

- Gdzie ty idziesz? ? dobiegł go, z prawej strony, głos dziewczynki ? Tędy. Mówiłam żebyś szedł moim śladem.

- Chciałbym, jednak prawie nic nie widzę. ? odparł chłopiec ? Jakim cudem ty dostrzegasz coś w tych ciemnościach?

- Mówiłam ci już. ? odparła chwytając go za rękę ? Jestem Panią tych podziemi.

Po czym lekko się uśmiechnęła, jednak on w mroku nie mógł tego zauważyć. Szli korytarzem od jednej do drugiej komnaty. Nie znajdowali się daleko wyjścia, jednak Amira specjalnie prowadziła go okrężną drogą. Pragnęła w ten sposób bardziej zaakcentować swoją osobę jako ?Panią podziemi? oraz nie chcąc szybko się rozstać z nieznajomym. Tak długo ostatnio przebywała bez żadnego towarzystwa, nawet matkę widywała raptem na kilka godzin w ciągu dnia. Kiedy chłopiec zaczął się trochę niepokoić i spytał ?daleko jeszcze?? oraz ?czy oby na pewno wiesz gdzie idziemy??, dziewczynka postanowiła, że już nadszedł czas wyjście na powierzchnie. Wiedziała iż oznacza to zapewne niechybną rozłąkę. Każde z nich pójdzie w swoją stronę, zapomni o sobie nawzajem. Jak się przekonała z życia ? dobre rzeczy nigdy nie trwają wiecznie, tylko krótko, bardzo. Jej późniejsze przeżycia tylko ją w tym przekonaniu utwierdziły. Gdy wyszli na powierzchnie, wszędzie na koło ruin kręcili się ludzie, bacznie się rozglądając i wołając ?Amin! Amin, gdzie jesteś?!?. Kiedy spostrzegli ich, stojących na skraju wejścia do starej świątyni, jako pierwsza podbiegła czarnowłosa kobieta. Z radością objęła chłopca, mówiąc ?Nic ci nie jest?? oraz ?Tak się cieszę?. Tuż po chwili, nie wiadomo skąd, za plecami Amiry pojawił się żołnierz, chwytając ją silnymi ramionami. ?Co z nią zrobić, Pani?? zapytał donośny głos. Kobieta sprawiał wrażenie jakby dopiero teraz spostrzegła dziewczynkę. Przyjrzała się jej dokładnie. Na piegowatej twarzy dziecka malował się lekki wyraz złości, źrenice oczu zdążyły już powrócić do normalnego stanu. ?Puść ją wolno? rzekła po chwili kobieta. Żołnierz niechętnie wykonał rozkaz. Amira wyszarpała się z jego ramion i oglądając się za siebie ruszyła w stronę domu. Karawana przybyszów rzeczywiście była bogata i otoczona przez straż w pozłacanej zbroi. Konwój godny samego władcy Persji. Może jednak chłopiec nie kłamał? ? pomyślała dziewczynka. Po drodze spotkała matkę, która wyjątkowo wracała wcześniej z miasta. Dzisiejszy handel w ogóle się jej nie powiódł. Gdy zauważyła idącą Amirę, oraz dziwną karawanę za jej plecami, natychmiast podbiegła do swojego dziecka. Z lekkim niepokojem w głosie spytała się ?Kim są ci ludzie?? i ?co robi poza domem??. Dziewczynka jednaj nie odpowiadała, ruszyły więc w kierunku chaty. Wówczas zza placów dobiegł ich tętent kopyt. Żołnierz na gniadym koniu zagrodził im drogę. Medina stanęła przerażona. Obok był jeszcze drugi jeździec, którym okazała się czarnowłosa kobieta. ?Zapomniałam podziękować i przeprosić za Balqisa? zwróciła się z uśmiechem na twarzy do dziewczynki. Zdezorientowana matka patrzyła na dostojnych jeźdźców. Nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować. Królowa spojrzała na stojącą obok matkę. ?To twoje dziecko?? zapytała. Medina tylko skinęła głową. Kruczowłosa postać rozejrzała się wokoło. ?Mieszkacie tutaj same??. Kolejny gest. Po tym spotkaniu matka Amiry rozmawiała przez pewnie czas na osobności z przybyłą, po czym wyraźnie uradowana wróciła wraz z córką do domu.

Następnego dnia rano Medina nie udała się, jak to zawsze czyniła, na miejski bazar, tylko do królewskiej posiadłości. Okazało się, że matka Amiry otrzymała propozycję pracy w Pałacu w charakterze służącej. Posada była o wiele lepsza od dotychczasowej. Teraz nie tylko zarabiała nieporównywalnie więcej, lecz również wraz z córką mogły zamieszkać w przypałacowym budynku dla służby. Od tego czasu Amira spędzała czas na zabawie z Aminem i kręceniu się po rozmaitych zakamarkach Pałacu. Jednak w niespełna miesiąc po tym radosnym wydarzeniu, los zgotował kolejną niespodziankę. Tym razem gorzką. Gdy pewnego ranka Medina wykonywała pracę w starej części pałacowego ogrodu, nieuważnie, gołą stopą, przydeptała skorpiona. Zwierze w obronnym odruchu wbiło swój jadowy kolec, a następnie uciekło pod zgrabioną kupę liści. Kobieta była przekonana iż nagłe ukucie było spowodowane tylko nastąpieniem na kolec chwastu i natychmiast o całym zdarzeniu zapomniała.

Wieczorem Medina dostała gorączki, a nad ranem była już kompletnie rozpalona. Zaczęła mieć omamy. Lekaż nie był w stanie nic poradzić. Na jakąkolwiek pomoc było już za późno, a słaby organizm nie potrafił zwalczyć trucizny.

Matka Amiry umarła pod wieczór. Sierotą zaopiekowała się jedna z służących, imieniem Saba. Troszczyła się o nią prawie jak rodzona matka, a może nawet lepiej. Jednak dziewczynka, od tamtej tragedii, zmieniła się. Stała się mniej rozmowna, bardziej skryta i zamknięta w sobie. Niemal jedyną osobą z którą prowadziła normalne konwersacje był Amin. Teraz większą część czasu spędzała z dala od Pałacu, na ulicach Babilonu. Znowu, bez większego celu, włóczyła się ulicami. Ponownie zaczęła kraść ? musiała się czymś zająć, byle tylko zapomnieć o poniesionej stracie. Lub chociaż starać się to zrobić. Nie myśleć o tym. Grabież jednak nie przynosiła już tej samej satysfakcji. Nieświadomi niczego ludzie dawali się okradać niczym ślepcy. Potrzebowała większego wyzwania, czegoś czemu mogła by się bezgranicznie oddać i co mogłoby ją całkowicie pochłonąć. Zamki ? pomyślała. Skomplikowane metalowe mechanizmy broniące dostępu do drogocenności i tajemnic. Jednak nauczona przygodą z pijakiem musiała znaleźć jakiś sposób, który zapewniłby jej jeszcze lepszą i pewniejszą drogę do poruszania się niezauważenie przez miasto. Wyjściem okazały się kanały. Ich tunele poprowadzone były pod większą częścią Babilonu, a zwłaszcza w zamożniejszych dzielnicach ? miejscach z lepszymi zamkami. Nie chcąc kolejnej wpadki, Amira przez ponad miesiąc uważnie studiowała miejskie labirynty. Gdy poznała już niemal każdy tunel oraz właz zdecydowała się na przystąpienie do działania.

I tak przez długie miesiące, aż do jedenastego roku życia, odnosiła na tym polu liczne sukcesy. Zwykła kradzież zeszła na drugie miejsce. Podczas swoich wypraw dziewczynka nauczyła się nie tylko szybko i bezgłośnie łamać zamki, ale również sprawnie wspinać po ścianach, balkonach bądź gzymsach. Wyruszała po zapadnięciu zmroku, który nie stanowił dla niej większej przeszkody.

Pewnej nocy wybrała się do domostwa zamożnego kupca, zamieszkałego w bogatej dzielnicy. Kradzież zapowiadała się zupełnie jak mnóstwo wcześniejszych ? jednym słowem rutyna. Lecz tych kilka chwil niepewności, adrenalina oraz to nieopisane uczucie były tym czego właśnie potrzebowała.

Na miejsce akcji dotarła kanałami. Po ulicach, od czasu do czasu przechadzał się patrol Straży Miejskiej. W niektórych oknach paliły się lampy, lecz w domu kupca panował mrok oraz spokój. Dobrze, domownik jeszcze nie wrócił, albo już spokojnie śpi ? pomyślała Amira. Wejście znajdowało się w cieniu, obok dogodnego miejsca do ucieczki ? wąskiego zaułka. Niezauważona podbiegła pod drzwi. Wytrychy zagłębiły się w zamku. Po kilku chwilach mechanizm drgnął. Rygiel odskoczył. Klamka nie stawiła żadnego oporu. Sukces ? szepnęła. Dziewczyna dla pewności popchnęła drzwi, a te cicho się otwarły zapraszając do środka. Już chciała odejść, gdy w mroku pomieszczenia dostrzegła przepiękny kufer z pozłacanym zamkiem. Miała zasadę ? nie ryzykować wchodzenia do wnętrza mieszkań. Ulice były jej terytorium, miejscem w którym czuła się pewnie i bezpiecznie, wnętrza domów to natomiast wielka niewiadoma oraz niepewność, teren wroga. Mogło tam czyhać wszystko. Jednak pozłacana skrzynia ze wspaniałym zamkiem tak kusiła iż nie potrafiła się jej oprzeć. Zrobiła kilka kroków w ciemnym pokoju. Nagle spostrzegła leżącego, nieopodal na łóżku wąsatego mężczyznę. Na początku przestraszyła się gdyż zobaczyła, że człowiek ten ma otwarte oczy. W pierwszej chwili pomyślała iż nie żyje, lecz jego brzuch rytmicznie poruszał się. Nie jest martwy ? stwierdziła. Więc co? Śpi? Zadawała sobie pytania. Wówczas przypominały się jej dawne opowieści ojca, o handlarzach potrafiących spać z otwartymi powiekami. Dzięki tej sztuczce odstraszali od siebie potencjalnych złodziei oraz rozbójników, myślących że ich ofiara cały czas czuwa i ciągle bacznie wszystko obserwuje. Zignorowała więc leżącego i przyklękła, przy kufrze, w przeciwległym końcu komnaty. Zamek rzeczywiście był cudowny, nawet piękniejszy od samej skrzyni. Na taki mechanizm Amira jeszcze nie natrafiła. Prawdziwe wyzwanie i doskonały test dotychczasowych umiejętności. Z podnieceniem zagłębiła wytrychy pomiędzy rząd zapadek. Druty przeskakiwały po kolejnych częściach mechanizmu szukając odpowiedniego ustawienia, czułych punktów. Gdy pierwsze dwie zapadki ustąpiły stała się rzecz niezwykła. Coś czego Amira w ogóle się nie spodziewała. Za jej plecami niemal bezszelestnie pojawiła się jakaś postać. ?Patrzcie mam złodziejkę? dotarło do jej uszu. Na te słowa natychmiast znieruchomiała, lekko tylko przekręcając głowę. Za jej plecami stał śpiący do niedawna kupiec. Wówczas przez głowę przebiegł jej impuls ? on wcale nie spał tylko rzeczywiście czuwał! Jak głupio dała się podejść. No cóż, trzeba uciekać ? pomyślała. Miała przewagę ? widziała w ciemności. Zwinnym ruchem przeturlała się w obok nóg mężczyzny, w stronę drzwi. ?Dokąd to?? znowu dosłyszała głos, jednak była już przy klamce. Ta jednak ani drgnęła ? zamek był na nowo zamknięty. Przyległa do ściany obok. Mężczyzna ruszył dokładnie w jej kierunku. Cholera! Widzi mnie ? pomyślała. Na ponowne otwarcie zamknięcia nie było czasu, musiała znaleźć inną drogę ucieczki. Przed oczami mignęła jej prowadząca na górę drabina. To była jedyna droga. Wielce niepewna lecz wyłączna. Biegiem rzuciła się do drewnianych szczebli. Nie zwracała już uwagi na to aby cicho się poruszać. Nie miało to w obecnej sytuacji żadnego znaczenia. Stopnie zaprowadziły ją na małe poddasze. Jej prześladowca podążył w ślad za nią, chwyciwszy po drodze długi szemszir. Jedynym wyjściem z małej izdebki było prowadzące na dach okno. Gdy znalazła się pod gołym niebem okazało się iż dom stoi w odosobnieniu. Następne budynki znajdowały się za szeroką ulicą. Nie chciała ryzykować skoku. Postanowiła schować się tuż przy oknie. Gdy wychyliła się niego postać mężczyzny, Amira wykonując w powietrzu przewrót, z całej siły kopnęła kupca w głowę. Napastnik zakołysał się na nogach, wypuścił z rąk broń, jednak nie stracił przytomności. Nawet nie upadł. ?O rzesz ty?? zaczął mówić agresor, jednak nie dokończył, gdyż kolejne kopnięcie trafiło go tym razem w brzuch, a następnie w krocze. Kupiec zgiął się wpół, chwytając się rękami za bolące miejsca. Amirę przepełnił nieznany dotąd rodzaj złości. Dysząc ze zmęczenia i jednocześnie dziwnego podekscytowania, podniosła leżącą na ziemi broń. Płomiennym spojrzeniem zmierzyła podnoszącego się mężczyznę. Napastnik był lekko otumaniony. Uczynił niepewny krok wstecz, w stronę krawędzi dachu. Idealna sytuacja ? impuls przemknął w jej głowie. Ruda dziewczyna uniosła szemszir ponad ramię, aby wziąć jak największy zamach. Zagięte ostrze ze świstem przecięło powietrze. Jednak nie trafiło w kark kupca. Przeleciało tuż obok, wbijając się w drewniany słup. Co ja robię? ? Amira ocknęła się nagle, jakby z transu. Puściła rękojeść broni i w zdziwieniu zaczęła przyglądać się swoim ręką, zupełnie jakby należały do innej osoby. Mężczyzna w tym czasie trochę już oprzytomniał, wyprostował się i zaczął przygotowywać potężny zamach. Dziewczynka jednak, niemal odruchowo, wykonała w powietrzu piruet trafiając napastnika w szczękę. Głowa kupca odskoczyła w bok pod wpływem ciosu. Napastnik na moment stracił równowagę. Zachwiał się do tyłu i spadł z krawędzi budynku. Amira podbiegła na skraj dachu. Kupiec leżał bez najmniejszego ruchu na kamiennym bruku. Naokoło jego głowy zaczęła stopniowo rosnąć kałuża krwi. Zupełnie niczym jakaś czerwona aureola. W kierunku zabitego podbiegła Straż Miejska. Jeden z żołnierzy spojrzał w górę - zauważył głowę dziewczyny. Amira nie mogła już ryzykować powrotu na dół przez drzwi. Musiała zdecydować się na skok. Podeszła do najwęższej przepaści pomiędzy budynkami. Za daleko, nie dam rady ? pomyślała mierząc odległość wzrokiem. Zza pleców dobiegły do niej czyjeś kroki. Straż Miejska ? przeszło jej przez głowę. Nie chciała skoczyć, musiała to zrobić. Wzięła rozbieg i w momencie gdy żołnierz wkraczał na dach, wybiła się do wyskoku. Lot trwał ułamek sekundy. Niestety nie zdołała pokonać wystarczającej odległości. Boleśnie zderzyła się ze ścianą i zaczęła spadać w kierunku kamienistej drogi. Jednak miała szczęście. Tuż nad ziemią natrafiła na, rozpiętą pomiędzy domami, materiałową płachtę, która wychowała upadek. Amira nie odniosła poważniejszych obrażeń, jednak straciła przytomność.

Kiedy się ocknęła leżała w więziennej celi. Zza stalowych krat zobaczyła jak Saba rozmawia o czymś ze strażnikami. Następnie, w eskorcie dwóch z nich, dziewczynka została odprowadzona do Pałacu. W Sali Tronowej straż przedstawiła Królowi zaistniałe wydarzenia. Starszy człowiek w skupieniu wysłuchiwał tych informacji. Kiedy żołnierz skończył do władcy podeszła Saba. Siedząca na drugim końcu wielkiej hali Amira prawie nic nie słyszała z prowadzonej rozmowy. Jednak domyśliła się z ruchu warg i gestykulacji iż służąca o coś usilnie prosi. Starzec rzucił krótkie spojrzenie w kierunku rudej dziewczynki. Czoło władcy było zmarszczone, siwe brwi ściągnięte. Wyraźnie nad czymś głęboko się zastanawiał. Po powrocie do kwatery dla służby Saba oznajmiła Amirze ?Musisz opuścić Babilon?, lecz Król pozwolił aby ona jej towarzyszyła. Miały wyruszyć zaraz następnego dnia tuż o świcie. Po zapadnięciu nocy dziewczynka zastanawiała się czy może nie uciec z pałacu i prowadzić samotnego życia na ulicach miasta. Jednak szybko odrzuciła tą myśl. Nie chciała przemykać się zaułkami, ścigana przez Straż Miejską. Nieustannie się ukrywać. Żyć ciągle w cieniu. Po raz pierwszy świadomie zdecydowała ponieść pełną konsekwencję swoich czynów. Bez ucieczek i chowania się. Postanowiła jednak jeszcze przed wyjazdem coś zrobić ? po raz ostatni spotkać z Aminem. Pożegnać się, może wytłumaczyć kilka rzeczy, których chłopiec nie do końca był świadomy. Nie chciała jednak czynić tego tutaj, na terenie Pałacu. Wówczas przyszło jej do głowy iż idealnym miejscem byłaby ruiny starej świątyni, a dokładniej sala z owalnym stołem. Miejsce ich spotkania - symboliczne miejsce rozstania. Gdzie się wszystko zaczęło tam się i skończy. Z pałacu wymknęli się ogrodami, chociaż Amira proponowała balkony i gzymsy ? łatwiejszą jej zdaniem i zdecydowanie szybszą drogę. Lecz chłopiec stanowczo przeciw temu zaprotestował, tłumacząc się lękiem wysokości. Na nic zdały się tłumaczenia dziewczynki, iż jest teraz ciemno i nie będzie widać przepaści nad jakimi się znajdą, więc nie powinien się jej bać. Poza miasto wyszli przez dziurę w remontowanym fragmencie okalającego Babilon muru. Pustynia była cicha i uśpiona. Duży krągły księżyc rozświetlał piaski.

Kiedy dotarli wreszcie do wnętrza ruin udali się do komnaty z dziurą w dachu. Usiedli naprzeciw siebie na kamiennym stole. Amira wówczas przedstawiła mu całą jej obecną sytuację, jak i to co ma niedługo nastąpić. Jednak przy streszczaniu jej ostatniej niefortunnej kradzieży zmieniła nieznacznie jeden szczegół ? sposób w jaki doszło do śmierci kupca.

- Przyrzeknij mi, że już nigdy więcej nie będziesz kraść. ? powiedział chłopiec spoglądając jej prosto w oczy.

Miały one teraz ten sam dziwny wyraz, co w dniu ich spotkania.

- Dobrze. ? odparła dziewczyna ? Zrobię to, jednak pod warunkiem, że ty również mi coś obiecasz.

- Co mam przyrzec? ? zapytał się.

- Przyrzeknij, że jeśli się jeszcze kiedykolwiek w naszym życiu się spotkamy, niezależnie od okoliczności i naszych przyszłych losów, wrócimy do tego miejsca. ? mówiła, a jej oczy obserwowały go bacznie ? I tak jak dotychczas nie będziemy mieli przed sobą żadnych sekretów, czy kłamstw.

- Dobrze. ? powiedział Amin ? Przysięgam. Teraz twoja kolej.

- Co?

- Przyrzeknij. ? powiedział chłopiec.

- A? tak, przyrzekam. ? odparła, po czym dodała ? Daj mi swój sztylet.

- Co takiego? ? zapytał się ze zdziwieniem w głosie.

- Tylko na chwilę. ? odparła - Nie bój się, zaraz ci go zwrócę.

Jej palce spoczęły na zdobionej rękojeści. Rzeczywiście wspaniała robota ? pomyślała. Teraz gdy miała go w ręku wydał się jeszcze wspanialsza. Czubkiem ostrza zaczęła ryć na skalnym blacie jakieś znaki. Z kamienia poleciały odpryski.

- Co robisz?! ? z przerażeniem w oczach spytał chłopiec ? To pamiątka od ojca.

- Nie obawiaj się. ? uspokoiła go ? To twardy stop i kruchy kamień.

Oddała mu broń. Amin dokładnie ją obejrzał w poszukiwaniu jakiegoś uszczerbku. Nic nie znalazł, jednak światło było za słabe żeby dokonać dokładnych oględzin.

- Co to takiego? ? spytał oderwawszy w końcu wzrok od ostrza, starając się teraz przyjrzeć dziwnemu znakowi wyrytemu przez dziewczynę.

- Symbol naszych przyrzeczeń. ? odparła Amira ? Obietnica powrotu.

Zgrabny znak przecinał w kilku miejscach pradawne hieroglify.

- Wracajmy już, bo jeszcze ktoś zorientuje się o naszym wypadzie. ? odparła dziewczyna ? Nie chcę narobić ci kłopotów.

Do wyjścia ruszyli jednak innym korytarzem ? pożegnalny przemarsz. W pewnym momencie z podłogi, tuż przed nimi, mignął leciutki snop światła.

- Widziałeś to? ? rzekła do towarzysza.

- Co takiego niby miałem zobaczyć? ? odparł chłopiec ? Wszędzie jest tylko ciemność.

- Światło. ? powiedziała dziewczyna ? Wyraźnie widziałam jak błysnęło z podłogi tuż przed nami.

- Światło? ? upewniał się Amin ? Z podłogi? Na pewno tylko ci się przewidziało.

- Nie, to było naprawdę! ? odparła pewnym głosem.

Chłopiec w odpowiedzi na jej słowa tylko lekko się uśmiechnął, a jego wyraz twarzy zdawał się ironicznie mówić ?tak, akurat?. Dziewczyna jednak puściła jego rękę i uklękła na ziemi. Dłońmi odsypała na bo leżący piasek. Jednak pod cienką warstwą skruszonego kwarcu znajdowała tylko jednolita skała. Żadnych szczelin, dziur. Żadnego światła. Jednak była przecież pewna. A może rzeczywiście tylko się jej to przewidziało?

Rankiem Amira, wraz z Sabą, opuściły Babilon, kierując się na wschód ? do małej mieściny w której dziewczyna urodziła się i spędziła pierwsze lata życia. Na podróż dostały potrzebne zapasy i jedne z lepszych wielbłądów. Amin długo patrzył z miejskiego muru jak Amira znika za pustynnymi wydmami, wśród wschodzącego słońca. Nie spodziewał się jej więcej ujrzeć.

- Wszyscy gotowi? ? zapytał Nour, bacznie obserwując swoich ludzi.

- Tak. ? odparł Zeinab i zaczął się powoli wtaczać się na wielbłąda.

Z jego niewysokim wzrostem i pokaźnych rozmiarów brzuchem dosiadanie nie było takie łatwe. Zgłasza, że zwierze było sporych rozmiarów. Grubas od wielbłądów wolał konie, a tak naprawdę to jako jedyny słuszny środek transportu preferował powozy ? wygodne z szeroką deską do siedzenia. No i może w grę wchodziły jeszcze własne nogi, jednak pod warunkiem, że dystans był krótki.

- Gdzie Amira? ? spytał herszt Skorpionów Pustyni ? Miała czekać wraz z całą grupą tutaj, w obozie.

Zeinab jakby dopiero teraz zauważył, że wśród jeźdźców rzeczywiście nie ma rudowłosej kobiety.

- Nie wiem?- zarechotał niepewnie ? Nie pojawiła się.

Nour zaklął pod nosem. Przez kilka miesięcy, przed ich ponownym spotkaniem w ruinach, nie widział dziewczyny. Nie miał również pojęcia co robiła. Co jeśli poszła do straży albo Pałacu i wszystko powiedziała? Wydała ich. Nie znała co prawda celu, ani miejsca uderzenie jednak i tak mogła postawić na nogi żołnierzy na murach. Jak wówczas dostaną się do Babilony? Jak wypełnią powierzone im zadanie? Nie, Skorpion Pustyni nigdy nie zdradza swoich, jak to zrobi zginie. Ja już osobiście się o to zatroszczę ? pomyślał Nour.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Najwyższy czas ruszać. Niechaj Allach będzie z nami.

- Trudno. ? odparł wysoki mężczyzna i ściągnął lejce ? Pewnie dołączy po drodze. Ruszamy bez niej.

Wieża Babel górowała nad piaszczystą panoramą. Jeźdźcy galopowali przez zalaną czerwienią pustynię.

Przez cały dzień Amin, głęboko rozmyślał - walczył wewnętrznie z samym sobą. Jak gdyby jedna jego połowa nie chciała uwierzyć w słowa ojca, druga zaś była bezgranicznie przekonana o ich prawdziwości. Obie domagały się spotkania z Amirą albo aby szukać innych wyjaśnień, albo dla utwierdzenia go we własnym przekonaniu. Spojrzał przez okno. Czerwona tarcza słońca niemal całkowicie schowała się za murami. Książe westchnął, postanowił jednak złożyć krótką wizytę dziewczynie. Tym bardziej iż przetrzymywano ją obecnie niedaleko, czyli w pałacowy więzieniu. Odruchowo chciał włożyć za pas sztylet, jednak zorientował się iż go nie ma. No tak ? pomyślał. Broń zabrał mu wczorajszej nocy brodaty grubas. Zupełnie o tym zapomniał. Stracił pamiątkę od ojca.

Schody prowadzące do celi, jako jedyne w całym kompleksie, były strome i nierówne. Na pochodniach skwierczały tańczące płomienie. Pośród rzędu cel znajdowała się jedna w której nieduża postać leżała na pryczy ? Amira. Amin podszedł do krat. Rudowłosa dziewczyna spokojnie parzyła gdzieś w stronę drzwi celi. Jednak jej wzrok nie podążył za nowoprzybyłym. Dalej tkwił w jakieś pustce.

- Chciałbym porozmawiać. ? zaczął mężczyzna, bacznie obserwując leżącą w bezruchu postać. ? Wyjaśnić kilka rzeczy. Poznać prawdę.

Żadnej reakcji, ani mrugnięcia powiekami.

- Słuchasz mnie!? ? powiedział trochę podniesionym głosem.

Wówczas Amira drgnęła nieznacznie. Jej powieki kilka razy gwałtownie zamrugały. Skierowała spojrzenie na przybysza.

- Amin? ? powiedziała - Co tutaj robisz?

- Przyszedłem po wyjaśnienia. ? odparł twardo ? Jaki był rzeczywisty powód twojego powrotu? Co się tak naprawdę dzieje?

Dziewczyna podeszła do niego. Jej palce zacisnęły się wokół krat. Spojrzała mu prosto w oczy.

- Skorpiony Pustyni chcą wniknąć do miasta i zaatakować Pałac. ? powiedziała spokojnie.

- Co takiego? ? zdziwił się Amin ? Chcą przejąć tutaj kontrolę, obalić Króla? Przecież to samobójstwo nawet dla sporej grupy ludzi. W pałacu jest Doborowa Straż, a w Babilonie najlepsze oddziały wojska. Aby mieli jakiekolwiek szanse potrzebna by im była spora armia, ale z nią nie zdołali by wejść niezauważenie do miasta.

- Oni nie przybywają tutaj dla rozlewu krwi, czy obalenia władzy. ? mówiła dalej spokojnym tonem ? Raczej po coś.

- Po co takiego? ? spytał się mężczyzna próbując odczytać jakikolwiek wyraz z jej twarzy.

- Nie mam pojęcia.

Jej oblicze pozostawało niczym niewzruszona maska. Może kłamać w żywe oczy, a ja i tak tego nie zauważę ? przemknęła mu myśl.

- I mam uwierzyć jednej z członkiń tej bandy? ? spytał Amin spoglądając na jej tatuaż.

Amira spuściła spojrzenie.

- Musisz mi zaufać? - odrzekła.

- Co to znaczy muszę?! ? uniósł się mężczyzna ? Już w dzieciństwie zabiłaś kupca. Kto wie ilu do obecnej chwili niewinnych ludzi pozbawiłaś życia.

Duże brązowe oczy przeszyły go lodowatym zimnem.

- Nigdy nie zabiłam, żadnych niewinnych. ? powiedziała przez zaciśnięte zęby.

- Król twierdzi inaczej. ? odparł Amin ? Na twoje pierwsze zabójstwo jest podobno aż czworo naocznych świadków.

- To był wypadek. ? powiedziała akcentując wyraźnie każe słowo.

- Nie oszukuj mnie. ? powiedział mężczyzna - Nigdy więcej kłamstw.

Jej wzrok stał się jeszcze zimniejszy, w oczach zaczęły płonąć ogniki gniewu, a brwi lekko uniosły się ku górze.

- Może to ty stałaś również za zabójstwem Saby, a nie jak mi powiedziałaś grupa zbójów?

Rudowłosa dziewczyna dynamicznie wysunęła przed siebie ręce, chwyciła Amina za ubranie i gwałtownie przycisnęła do zimnej kraty. Mężczyzna patrzył na chwilę w wyraźnie przepełnione gniewem oblicze Amiry. Z jej zaciśniętych zębów nie padły jednak żadne słowa. Amin wyrwał się z mocnych kleszczy. Pewnym krokiem udał się w stronę wyjścia. Dalsza rozmowa nie miał najmniejszego sensu.

Kiedy szedł pałacowym dziedzińcem powoli zapadała noc. Wśród ciemności, po dachu przebiegła jakiś cień, a może mu się to tylko zdawało?

Gdy docierał do swojej komnaty usłyszał nagły harmider. Przyspieszył kroku. Teraz hałas wyraźnie docierał do jego uszu ? jakby tłuczenie szkła, przewracanie mebli. Dźwięki dochodziły dokładnie z jego pokoju. Zaczął biec. Kiedy z hukiem otworzył drzwi i wtargnął do środka, zobaczył krajobraz niczym po przejściu tornada. Po podłodze walała się pościel i porozrzucane kartki papieru, półka z książkami leżała wywrócona. Na posadzce spoczywało kilka przygniecionych książek. Okno ze zbitą szybą było otwarte.

- Witaj robaczku. ? zza jego pleców dobiegł złowieszczy rechot.

Książę z wolna obrócił się. Kilka kroków przed nim stała, z mieczem w ręku, gruba brodata postać.

- Stęskniłeś się? ? znowu nieprzyjemny głos.

Zeinab uczynił krok wprzód. Amin machnął ręką koło pasa chcąc chwycić za sztylet, jednak nie było go tam. Jego broń spoczywała za grubym paskiem brodacza. Widząc ten beznadziejny gest ofiary, Zeinab uśmiechnął się szeroko pożółkłymi zębami.

- Jaka szkoda? - zaskrzeczał ironicznie i ruszył do ataku.

Najpierw gwałtowny wyskok wprzód, a potem przeturlanie na bok. Ostrze miecza przeleciało tuż nad głową i uderzyło w posadzkę. Teraz tylko sprawny ruch ręką po sztylet i szybki cios między żebra. Zeinab wziął kolejny zamach, mierząc w odsłonięty karak znajdującego się na podłodze mężczyzny.

Upadek na posadzkę. Po wyrytych zdobieniach kamiennej posadzki popłynęły czerwone strużki krwi.

Tak... to była znaczna retrospekcja, ale chyba lepiej nakreśliła bohaterów (zwłaszcza bohaterkę) ich znajomość i wzajemne relacje. Kontynuacja (już standardowych rozmiarów) za tydzień.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj czas na następny (siódmy) rozdział. Długość jest już standardowa, więc bez obaw ;)...

VII

Pałac lśnił przed nimi w czerwonej poświacie.

- Zeinab twoja grupa przeszuka zachodnią część, ja z resztą ludzi wschodnią. ? powiedział Nour rozglądając się dokoła.

- Czego szukamy? ? zarechotał grubas.

- Skarbca. ? odparł przywódca.

Zeinabowi zaświeciły się maleńkie oczka, a kędzierzawa twarz rozszerzyła się w uśmiechu.

Władca Babilonu powracał do swojej komnaty. To był wyjątkowo wyczerpujący dzień. Seria ciężkich narad i trudnych decyzji. Kataklizmy i ludzkie nieszczęścia. Brak zgody wśród doradców. Już nocna ucieczka syna wprawiło go w zły nastrój ? co też on sobie wyobraża? Znika jak kamień w wodzie. Z nikim i z niczym się nie liczy. Najwyższy czas aby się zmienił, wydoroślał, nabrał ogłady i odpowiedzialności. Przestał prowadzić beztroskie życie, zrozumiał wagę obowiązków które w końcu na nim spoczną. Babilon potrzebuje dobrego władcy, może nawet lepszego niż obecny.

- Nie przybyłeś na kolację. ? powiedziała mu na progu żona.

Jej ciemne oczy ze spokojem przypatrywały się jego twarzy. Zmarszczył czoło.

- Zatrzymały mnie obowiązki. ? odparł ? Przepraszam.

- Ostatnie poselstwo zostało odprawione ponad trzy godziny wstecz. ? powiedziała Farah i wróciła do rozczesywania długich, ciemnoszarych włosów.

- Wiem. ? westchnął Król ? Poszedłem jeszcze do ogrodów, chciałem chwilę porozmyślać? Pobyć sam?

- Ostatnio często bywasz sam. ? odparła kobieta ? Coś się stało? Czymś się zamartwiasz?

- Nie, wszystko w porządku. ? odpowiedział starzec.

Objął od tyłu małżonkę i ucałował jej czoło.

- To był po prostu trudny dzień. ? dodał tuląc ją w ramionach. ? Cieszę się, że już dobiega końca.

- Chodzi o Amina? ? kobieta odłożyła szczotkę i obróciła głowę w stronę męża.

Milczenie. Tylko za oknem wiatr zaszeleścił gałęziami. Twarz władcy spochmurniała.

- Nie. ? powiedział mężczyzna ? Przynajmniej nie tylko. ? dodał z lekkim ciężarem w głosie.

Farah wstała sprzed lustra i usiadła naprzeciw, na aksamitnym łożu.

- Ostatnio między wami nie najlepiej się układa. ? powiedziała spokojnie.

- Ostatnio? ? odparł mężczyzna ściągając siwe brwi ? Już nie pamiętam kiedy układało się dobrze.

Spuścił głowę. Zasłona białych włosów zakryła twarz.

- Zupełnie jak kiedyś ze mną i moim ojcem. ? kontynuował ściszonym tonem ? Z całych sił starałem się nie dopuścić do podobnej sytuacji. Nie pozwolić swojemu dziecku popełnić tych samych błędów, grzechów ojca. Jednak jak dotąd jedynie zawodzę, zarówno jego jak i siebie.

Spojrzał za okno. Na zewnątrz panowała już kompletna ciemność. Kilka gwiazd mrugało słabym światłem.

- Człowiek myśli, że może dowolnie zmieniać swoje życie. Przestrzec innych przed złym losem, popełnianymi błędami. Wyprowadzić na właściwą drogę. Ocalić kroplę wody na pustyni. ? kontynuował starzec.

Spojrzał kobiecie w oczy.

- W rzeczywistości jednak prawie nic nie możemy uczynić. ? mówił a jego głos stawał się coraz smętniejszy - Bezradni wobec otaczającego świata i czekającego nas losu. Nie mogąc zmienić swojego przeznaczenia.

- Możemy je zmienić. ? powiedziała ze spokojem w głosie ? I niejednokrotnie to udowodniłeś?

Farah położyła smukłą dłoń na jego ramieniu.

- Powinieneś teraz odpocząć. ? dodała - Jesteś przemęczony. Ostatniej nocy źle spałeś.

- Skąd wiesz? ? spytał mężczyzna ? Również nie zmrużyłaś oczu?

- Spałam. ? odparła ? Obudziły mnie twoje krzyki.

Król chwycił ją za dłoń.

- Powiedz. - jego błękitne oczy spoglądały na nią przenikliwie.- Co robię źle?

Nour wraz z ludźmi przemykał się dachami pałacu. Wokół było wyjątkowo spokojnie. Ostanie światła dnia maskowały ich sylwetki. Nikt nie zauważył ich przybycia. Ani do miasta, ani na teren królewskiej posiadłości. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Zleceniodawca dokładnie opisał rozkład budynków jak i przejść pomiędzy nimi. Przywódca Skorpionów Pustyni, przez kilka dni po uzyskaniu zlecenia, zastanawiał się kim jest owa tajemnicza postać o dziwnych białych oczach. Tak zaskakująco dobra znajomość terenu mogła budzić wiele podejrzeń. Może to pułapka? Należało zachować jak największą rozwagę. Jednak Nour z natury był ostrożny. Nie wierzył nikomu poza sobą. Przezorność herszta wzrosła jeszcze bardziej po wydarzeniach sprzed sześciu lat, kiedy to kierowana przez niego banda ? wówczas jeszcze nie będąca Skorpionami Pustyni ? wpadła w zasadzkę. Większość z jej członków zostało pojmanych, lub zabitych na miejscu. Strzała trafiła lwa, lecz nie w serce. Nour zdołał zbiec, jednak doznał poważnej kontuzji prawej ręki. Złamane kości zrosły się, lecz od tego czasu nie był w stanie strzelać z łuku, ani sprawnie posługiwać się bronią sieczną. Z biegiem lat nauczył się władać mieczem przy pomocy lewej dłoni. Umiejętnością tą zaskakiwał wielu ze swoich wrogów. Tym bardziej, że dalej wszystkie pozostałe czynności wykonywał tą samą ręką co wcześniej. Po tym przykrym doświadczeniu Nour postanowił zmienić rodzaj prowadzonej działalności. Nie porzucił jednak rozboju, tylko niejako przekwalifikował się. Ewoluował na wyższy poziom. Ze zwykłego, zuchwałego grabieżcy karawan stał się osobą działającą w cieniu. Sprawnym wykonawcą określonych zleceń, za konkretne i pewne pieniądze. Tak narodził się na nowo jako Skorpion, Skorpion Pustyni. Zwierze na pierwszy rzut oka niepozorne, kryjące się przed innymi. Lecz potrafiące czekać na odpowiednią okazję do wymierzenia ataku. Szybkiego i zdecydowanego. Odtąd, aż do dzisiaj, jego plany układały się niezwykle pomyślnie. Łupy były coraz większe, a zleceniodawcy częstsi.

Jedyny zgrzyt w obecnej akcji stanowiła Ami. A raczej jej tajemnicze zniknęła. Nour w pierwszej chwili posądził dziewczynę o zdradę i postawił na z góry przegranej pozycji. Przekreślił ją. Co jednak jeśli nie wydała, a została po prostu pojmana? Wpadła w zastawione na nich sidła i mimo to nie wydała grupy. Siedzi teraz gdzieś w milczeniu, zamknięta za grubymi murami, albo znosi tortury kata. Zarówno jedna jak i druga z możliwych sytuacji przybliża ją do pewnego i nieuniknionego końca ? śmierci. Herszt nie zamierza jej ratować. Dziewczyna potrafiła być co prawda przydatna, lecz była też za sprytna, zbyt tajemnicza, a przede wszystkim nieobliczalna. Zaczęła stanowić za duże zagrożenie dla grupy. Wydawało się, że chce opuścić szeregi Skorpionów Pustyni, a to można zrobić tylko w jeden sposób ? nogami do przodu. Nour już od dłuższego czasu zastanawiał się nad likwidacją rudowłosej, lecz jak dotąd nie nadarzyła się jeszcze ku temu okazja. Tak, należało ją skreślić.

Herszt rzucił okiem na przeciwległy dach. Gruba postać z trudem przetaczała się przez kolejne przeszkody. Przed nią czworo wysokich ludzi sprawnie skakało po gzymsach, wyraźnie zostawiając towarzysza z tyłu. Niski człowiek nagle zboczył ze swojej trasy i zaczął udawać się w kierunku przywódcy Skorpionów. Widząc to Nour zatrzymał się i zaczął dynamicznie gestykulować do grubasa. Postać jednak dalej podążała ku niemu. Co też do ciężkiej cholerny ten Zeinab wyprawia? Coś się stało? Przecież mieli się rozdzielić. Nie ufa mu?

Nour również nie darzył grubasa najmniejszym zaufaniem. Trzymał go w bandzie tylko jako speca od brudnej roboty, oraz eksperta od rzadkich kamieni. Człowiek ten potrafił być okrutny i zdradliwy. Paskudny charakter. Lepiej jednak mieć żmiję u boku, pod kontrolą, niż pozwolić aby chowała się po kontach, będąc wówczas po stokroć niebezpieczniejszą.

Zeinab przekradał się, wraz ze swoją grupą, pałacowymi ogrodami. Miejsce o tej porze było całkowicie wyludnione. Straż miała zmianę, a służba usługiwała podczas wieczerzy. Wokoło nie było żywej duszy. Wśród czerwonych promieni słońca liście mieniły się kolorami. Widok był przepiękny, jednak nie on spowodował, że grubas nagle przystanął. Zza równo przystrzyżonego krzewu wyłoniła się siwowłosa postać. Starzec szedł przebiegającą tuż obok ścieżką. Zeinab znajdował się za rozłożystymi liśćmi niskiego rzędu palm. W kompletnym cieniu, schowany poza jakimkolwiek wzrokiem. Postać bogato odzianego, starszego mężczyzny wydawała się być niezwykle zamyślona, a jej oczy wpatrywały się w bliżej nieokreśloną dal. Grubas rozpoznał w siwym jegomościu Króla, Władcę Persji we własnej osobie. A czemu by nie? ? przemknęła Zeinabowi nagła myśl. Kozik jakby sam wyskoczył z pochwy i niecierpliwie obracał się w pulchnych palcach. Poprzez dziury w liściach małe oczka obserwowały swój cel, który zbliżał się z każdą chwilą. Jeszcze moment, a wejdzie w jego pole. Wystarczy szybki skok i sprawne poderżnięcie gardła. Król nie zdąży się nawet zorientować kiedy zimne ostrze zagłębi w jego krtani, a wówczas czerwona posoka wytryśnie naokoło małą fontanną. Nie będzie żadnych krzyków. Ofiara nie zdąży ich wydać. Dwie pieczenie na jednym ogniu ? pomyślał grubas. Żwir chrzęścił coraz głośniej. Zeinab po raz ostatni spojrzał na ostrze kozika i uśmiechnął się do siebie. Skulił się do skoku.

Nour powoli kroczył ciemnym korytarzem, w ślad za nim podążali jego ludzie. Uważnie minął, widoczne w słabym świetle pochodni, ciała dwóch strażników. Spoczywali w dziwnych pozach pośród kałuży krwi ? zostali ówcześnie zabici strzałami z kuszy. Bełty wystawały z oczodołów i okolic nozdrzy. Śmierć wartowników nastąpiła cicho i niezwykle szybko. Skorpiony Pustyni stały teraz naprzeciw ogromnych zaryglowanych drzwi ? wejścia do skarbca Króla Persji. Zupełnie tak jak powiedział zleceniodawca ? herszt uśmiechnął się do siebie w myślach i gestem rozkazał swoim ludziom, aby usunęli ciężki rygiel. Już po chwili masywne wrota stanęły otworem. Światło pochodni odbijało się blaskiem od niezliczonych kosztowności. Ogromna komnata zdawała się być wypełniona po brzegi.

Małe kropelki potu ściekały mu z czoła. Biegł pustym korytarzem Pałacu nie zważając na powodowany hałas. Wiedział iż nie ma nikogo w pobliżu, a przynajmniej żadna osoba nie powinna się tu w tej chwili znajdować. Wewnętrzne przeczucie ? swego rodzaju instynkt ? podpowiadał mu, że w najbliższym otoczenie nie ma żywej duszy, a wybrany korytarz to najkrótsze przejście. Ten tajemniczy głos jeszcze nigdy go nie zawiódł, nigdy nie oszukał. Za jego radą wielokrotnie unikał tarapatów, zwycięsko wychodził z potyczek. Dzięki niemu żył. Wśród rzędów drzwi jedne były lekko uchylone. Kontem oka ujrzała przestronną komnatę z czerwonym łożem. Już miał iść dalej jednak coś błysnęło w jego kierunku. Zatrzymał się i otworzył szerzej drewniane drzwi. Przedmiotem od którego bił blask okazało się być złoto, a dokładniej pozłacane naścienne reliefy. W słabym świetle zapadającej nocy mienił się szlachetny metal. Wszedł do środka. Pokój okazał się pusty ? tak jak przypuszczał. Kiedy przekraczał próg przez moment zdawało mu się iż instynkt przestrzega go aby, z jakiś nie wyjaśnionych przyczyn, togo nie robił. Jednak był to tylko szept tłumiony przez inny głos ? chciwość. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze biurko oraz kilka szafek. Nie panował tu przepych, raczej umiarkowane bogactwo. To jednak w zupełności powinno wystarczyć. Już ja znajdę coś dla siebie ? pomyślał. Zaczął przeszukiwać meble wywalając ich zawartość na kamienną posadzkę. Ciężkie książki dudniły o podłogę, pościel sfruwała na obok. Nagle z korytarza dobiegły czyjeś kroki, coraz głośniejsze, przeradzające się w bieg. Ktoś zmierzał w jego kierunku. Nie było czasu na ucieczkę. Szybko rzucił się w kierunku okna. Z gwałtownie otwartych futryn wyleciały kawałki szyby. Tłuczone szkło rozsypało się naokoło. Powiew wiatru z zewnętrz uniósł zasłony. Kiedy drzwi otwarły się z trzaskiem stał już schowany tuż za ich skrzydłami. Do komnaty wbiegł młody mężczyzna. Był bogato odziany, a przystrzyżone włosy układały się na kształtnej głowie. Sprawiał wrażenie zupełnie zdezorientowanego. Przez chwilę wodził po pokoju oczami starając się zapewne ogarnąć zastane pobojowisko. Nie obrócił się jednak za siebie. Jego wzrok przykuło wybite okno.

- Witaj robaczku.

Lekko rechoczący głos spowodował, że przybysz odwrócił się. Na jego twarzy zaczęło malować się jeszcze większe zdziwienie.

- Stęskniłeś się?

Młodzieniec dalej stał w milczeniu mierząc go wzrokiem. Powoli wykonał krok w kierunku bogato odzianego przybysza. Znieruchomiała postać machnęła ręką koło pasa, zapewne z zamiarem dobycia broni. Jednak nie było tam żadnego oręża. Na twarzy ukazało się przerażenie.

- Jaka szkoda?

Chwycił za miecz i rzucił się na przybysza. Ten również skoczył w jego kierunku, lecz w ostatniej chwili, kiedy ostrze miało sięgnąć głowy, przeturlał się na bok. Metal zabrzęczał o kamienną posadzkę. Wziął kolejny zamach wymierzony w odsłonięty kark przystrojonego mężczyzny, który teraz znajdował się na podłodze, tuż pod nim. To będzie łatwy cios.

Kontynuacja za tydzień...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I zgodnie z tym przyklejanie tekstów, nawet własnych z innych for, jest traktowane jako wyraz lenistwa/niedbalstwa, a tematy założone z użyciem tej metody są zamykane.

Rozumiem, że w tym wypadku ta zasada nie funkcjonuje, bo przecież drugi raz nie napiszę swojej pracy xD

(Proszę to traktować jako pamiętnik/wspomnienia. Akcja ma tu rolę drugoplanową. Pisane w pracy....może być dziwne bo nie do końca się skupić mogłem. )

Było już grubo po północy, a siarczysty deszcz miarowo zapełniał ulice tworząc ogromne bajora. Wszystko zdawało się jak z innego świata, takiego jakie widzimy w tych cholernych, oklepanych telewizyjnych serialach. Do tej pory nie rozumiem jak ludzie mogą tracić życie na takie bzdurne rozrywki, a może to ja jestem kimś wyrwanym z kontekstu w nieswojej rzeczywistości. To miasto nigdy nie było sanktuarium idealizmu. Brudne, zniszczone i zaniedbane, kryło tajemnice mrocznej metropolii. O tej porze mało kto kręcił się po ulicach. Większość, jak to w niedzielne wieczory spędzała czas z rodziną w domu, udając idealne i ułożone życie lub z przyjaciółmi, którzy zdawali się być tylko na pierwsze wrażenie wartymi zaufania. Po ulicach kręciły się wyłącznie typki spod ciemnej gwiazdy. Dilerzy zarabiający grubą kasę na sprzedaży towaru, Gangi, które co chwila walczyły o strefy wpływów zamieniając ulice miasta w strefę walk, zboczeńcy, zabójcy i psychopaci czekający w najmniej oczekiwanych momentach na swoje ofiary. W rzeczywistości ten świat nigdy nie był cukierkowy. Wszyscy tworzyli piękny miraż, piękny czekoladowy tort z wisienką starannie ułożoną na czubku. Perfekcjonizm zawsze w moim odczuciu był wymarłą cechą. Na każdym kroku dało się odczuć, że grube nici spajające ten świat w krainę szczęśliwości, były na tyle słabe, że pruły się przy najmniejszym szarpnięciu odsłaniając prawdziwe zohydzone oblicze codzienności. Ten świat nigdy nie był dobry, nigdy nie był prawy ani sprawiedliwy. Wiedziałem o tym od zawsze, a ten kto próbował wmawiać, że jest inaczej, kończył zazwyczaj gdzieś na śmietniku z kulką w czaszce, znaleziony przez bezdomnego poszukującego żarcia. Tak giną piękne ideały.....

Nazywam się Tobias i jestem jednym z tych, którzy czynią ten świat ciut ciemniejszym niż zwykle. Z początku było mi bez różnicy, kto? i przede wszystkim dlaczego?. W otchłani nie zwraca się uwagi na takie rzeczy, odbiera się zlecenie i odwala swoje. Przyznaje, że na początku kierowała mną wyłącznie żądza łatwej kasy. Tak łatwo było kogoś zabić, wyciągasz gnata "bach" i po sprawie. Pieniądze zawsze się przydawały. Musiało minąć 15 lat bym zdał sobie sprawę, że te pieniądze śmierdzą, jakby zleceniodawca podcierał sobie nimi dupsko. To one zawsze napędzały tą spiralę strachu i pożądania, które sprawiały, że zatracały się naturalne bliskie ludziom cechy.

Dziś widzę jak krok po kroku zbliżamy się do zezwierzęcenia, a może już jesteśmy jak bestie korzystające z bezlitosnego prawa silniejszego. Tylko jak zmierzyć kto dziś jest silniejszy???

Ten co ma większą spluwę, czy bicepsy? a może Ten co ma większe znajomości, czy pieniądze.

Granice dziś zacierają się jak nigdy przedtem. Otchłań pogrąża mnie coraz bardziej, sprawiając, że brakuje mi sił by żyć. Nigdy nie żałowałem drogi, którą podążyłem, ale też nigdy nie byłem dumny z tego co robię. Wszystko spajało się w jedną całość. [beeep] żywot i zasrana śmierć. Zawsze wydawało mi się, że nie ruszy mnie to co robię. Myślałem sobie: "Tobias jesteś twardy nikt i nic cię nie złamie". Czy mogłem się aż tak bardzo mylić? W otchłani lufa pistoletu niebezpiecznie zbliża się do skroni. Nie ma nikogo kto, krzyknie: "stary nie rób tego". Zresztą nawet jeśli by był, skąd pewność, że krzyknie, a nie wyceluje w ciebie broń decydując o twoim losie za ciebie. Czy nie lepiej uprzedzić innych, kończąc tą farsę. Blokada tak łatwo się odbezpiecza. Jeden ruch i kończysz, na komunalnym cmentarzu z pogrzebem na kosz państwa. Piękny koniec nie sądzicie. Tylko czy razem z końcem nadejdzie upragniony spokój???. Zanim nadejdzie ciemność zastanowię się nad tym, bo później zostanie już tylko otchłań....

Pulsująca żyła na czole, przekrwione oczy i palec na spuście. W moim wypadku cała ta chora sytuacja mogła rozwinąć się w dwa scenariusze zapisywane skrupulatne przez jakiegoś matoła, który niby to jest wielkim reżyserem, gwiazdą. Żałosne jacy pyszni potrafią być ludzie . Tak czy inaczej prawdopodobnie właśnie odsyłałam do samego diabła, jakiegoś drania, który swoim żywotem nie zasłużył sobie na nic więcej. Drugi opcja wydaje się bardziej mglista i nieprawdopodobna. Ja miałbym....nie to niemożliwe. Mała słabostka, doprowadzająca nad skraj przepaści, tylko czemu ja się dziwie w końcu też jestem człowiekiem. Dopiero teraz, gdy przychodzi wybrać między złym, a jeszcze gorszym zrozumiałem, że jestem człowiekiem.

Nie uwierzycie ale nie przypominam sobie niczego w moim życiu co posiadałoby znamiona człowieczeństwa. Urodziny, święta, wspólne obiadki, wypady z przyjaciółmi na narty,rodzina, praca. Nic z tych rzeczy nie wydarzyło się w moim życiu, które wydawało się być pustą egzystencją bez wyraźnego sensu. Chwileczkę, przecież miałem jednak cel. Zabijanie z zimną krwią. Nie, żebym sam taki sobie wybrał, po prostu innego nie było dane mi poznać.

Kiedy dzieciaki w moim wieku ganiały się na podwórku, ja siedziałem w sterylnie białej sali oglądając filmy i zdjęcia pokazujące brutalności tego świata. Oswajano mnie z widokiem, który z czasem stał się moją codziennością. Nigdy nie poznałem swoich rodziców, ani rodziny, ani też smaku prawdziwego życia. Mój los był podporządkowany agencji. Tam zostałem wychowany, tam nauczyłem się wszystkiego co pozwalało mi przetrwać w najtrudniejszych warunkach. Gdy jest się dzieciakiem nie zastanawiamy się dlaczego rodzice każą, nam wiązać sznurowadła. Po prostu to robimy, bo nas tego uczą. Tak samo ja nigdy nie zastanawiałem się, po co uczę się sprawnie obsługiwać broń białą i palną, sztuki walki i kamuflażu. Uczono mnie tego, a ja przyswajałem wiedzę bez zbędnych pytań. Byłem całkiem pojętnym uczniem. W wieku 10 lat umiałem złożyć i rozłożyć broń w ciągu niecałej minuty. Kiedy skończyłem 12 z czterystu jardów potrafiłem ustrzelić pudełko od zapałek. Jednym słowem byłem [beeep]iście dobry.

Dość pieprzenia o moim słodkim dzieciństwie, bo było słodziutkie nie uważacie, istna sielanka chciałoby się powiedzieć. Tak słodkie, że kiedy podrosłem postanowiłem spieprzać. Ucieczka pokazała mi czym tak naprawdę jest ten świat, i wiecie co?. Był dokładnie takim jaki mi pokazywano. Wylęgarnią wszelkiej maści robactwa, które należało wyplewić. Długo nie zastanawiałem się, by nawiązać ponowny kontakt z agencją, czułem wewnętrzną potrzebę by to zrobić. W końcu jedyne co umiałem to uwalniać świat od zarazy zwanej ludźmi.

......Cholerny krawat znowu pod wpływem wiatru zawijał się do góry i wywijał w boki skacząc tu i ówdzie. Wkurzająca drobnostka, która utrudniał postrze....-Bach-.... strzał, a jednak zawsze uśmiechałem się na samą myśl o tym. Cholera i znowu brudny od krwi....

Klasyczny, czarny, świetnie skrojony garnitur, czysta biała koszula, srebrne spinki, skórzane rękawiczki i czerwony charakterystyczny krawat. To był mój styl. Do szewskiej pasji doprowadzały mnie sytuacje, kiedy trzeba było przebierać się za kelnera, hotelowego boya, śmierdzącego kloszarda, czy wypasionego imprezowicza. Nie przepadałem za tym kombinowaniem. Ceniłem sobie czystą robotę bez gierek, jednak wszystkie podchody służyły temu by zbliżyć się do ofiary. Kiedy zaczynałem w tym biznesie zabójstwa z broni długodystansowej dawały dziką satysfakcję i wzrost adrenaliny. Dziś ta technika była zabawa dla marnego amatora, niegodną mistrza w swoim fachu. Generalnie od pewnego czasu zaczęła panować zasada im bliżej podejdziesz delikwenta tym większy zyskujesz prestiż. Przekładało się to na większe zlecenia i większe pieniądze. Dodatkowym motywatorem była adrenalina jaka pulsuje ci w żyłach, gdy stoisz dwa kroki od człowieka decydując o jego losie. Niektórzy mówią, że to jest lepsze niż mocna dawka hery. Uczucie, którego nie da się opisać. Dla mnie zawsze liczyło się cel nadrzędny, nie czerpałem z tego przyjemności. To była zwykła codzienność jak kupowanie bułek w sklepie...

Jednak nie zawsze było tak kolorowo. Czasami złe rozpoznanie terenu przez agencji, niekompetencja wtyczek, doprowadzały do fiaska całej akcji. Improwizacja wtedy była moją główną bronią. Świecznik, kuchenny nóż, korkociąg, nóż do otwierania listów, kij golfowy, pogrzebacz...wszystko było potencjalną bronią. Zdziwilibyście się na ile sposobów można pozbawić niewinne duszyczki żywota....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas na ósmy rozdział opowiadania.

VIII

- No dalej. ? mówiła rudowłosa dziewczynka stając na skraju przepaści.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. ? odparł jej chłopiec obserwując bezkresną czeluść.

Na jego twarzy widoczna była niepewność, czy raczej strach. Przenikliwa ciemność zdawała się nie mieć końca. Dodatkowo znajdowała się tylko kilka kroków przed nim.

- Daj spokój. ? duże brązowe oczy wnikliwie go obserwowały.

Zdawało się iż czytają w nim niczym w otwartej księdze.

- Chyba się nie boisz?... - uśmiech na twarzy.

- Ja?... Skądże. ? skłamał.

Z trudem przełknął ślinę. Powoli uczynił krok na przód. Potem następny. Z każdym ruchem stopy stawały się coraz cięższe. Nogi bardziej sztywne. Z wnętrza zaczęło dobiegać bicie serca. Nicość zrobiła się bardziej namacalna, przerażająca oraz wroga. Obca. Krew szumiała w żyłach. Nieuważnie potrącony kamień przeturlał się, a następnie głucho zniknął pochłonięty przez ciemność. Chłopiec zatrzymał się, lecz tylko na chwilę. Nie mógł teraz zawrócić. Nie chciał tego, a może nawet lękał się. Bardziej obawiał się powrotu niż czekającej go drogi. Jakąkolwiek maiłaby się okazać. Przełamując instynkt podniósł stopę robiąc kolejny krok. Stał teraz tuż przed zionącą czeluścią, która ze wszech miar przerażała go, jednak również ciągnęła ku sobie. Poczuł jak kropla potu spływa mu po skroni.

Ruda dziewczynka stała obok. Zdawał się być zupełnie spokojna. Skupiona. Twarz nie wyrażała żadnych emocji, ani uczuć. Jej wzrok utkwił w mroku. Zupełnie jakby czegoś tam szukała, coś wypatrywała. Obserwowała? Połowa stóp dziewczynki znajdowała się poza krawędzią.

Nagle jej głowa odwróciła się. Duże czarne oczy spojrzały w stronę chłopca. Na twarzy, pośród burzy krótkich rudych włosów, malowało się zdziwienie. Zupełnie jakby przypadkiem spotkały się ze sobą dwie zupełnie obce sobie osoby.

Chłopiec zachwiał się nieznacznie, a jego ciało, na moment, przeważyło w kierunku otchłani. Ta chwila wystarczyła. Lewa stopa nie znalazła podparcia, zapadając się w ciemności. W ślad za nią podążyła druga, a następnie całe ciało. Zaczął spadać. Nim zdążył zdać sobie z tego sprawę, coś gwałtownie chwyciło go za nadgarstek. Była to dłoń dziewczynki. Zgrabne palce z niespotykaną siła zaciskały się na ręce. Jednak spocona skóra powoli wyślizgiwała się z uścisku. Dziewczynka patrzyła teraz na niego zupełnie innym wzrokiem. Bardziej obecnym, znanym, jednak dalej jakby nieco odległym. Przez moment widział jak wyciąga się ku niemu jakaś inna dłoń. Czuł że wie czyja, lecz nie mógł teraz skojarzyć. Spojrzał w oczy dziewczynki. Były niezwykle zimne. Po jej policzkach ściekła łza. Uścisk zelżał. Puścił. Chłopiec chciał krzyknąć, lecz nie zdołał. Dłoń wyślizgnęła się. Przez moment próbował chwycić się drugiej ręki, jednak już jej tam nie było. Spadał w nicość. Niezwykle czarna otchłań pochłaniała go. Czuł się niczym małe zwierze połykane przez wielkiego drapieżnika. Leciał w dół, z każdą chwilą oczekując końca upadku. Spotkania z przeznaczeniem. Lecz ów moment nie następował. Ciągle otaczała go aksamitna, nieprzenikniona czerń. Nic poza tym. Postać rudej dziewczynki już dawno rozpłynęła się sprzed jego oczu. W pewnym momencie poczuł coś. Nie było to jednak żadne uderzenie, tylko? zimno. Przenikliwy chłód narastał z każdą chwilą.

Nocny spokój przerwało bicie alarmu. Po pałacu chaotycznie biegała straż, usiłując połapać się w całej sytuacji. Głośne dzwony zabijały ciszę. Kroki dudniły w korytarzach, zwłaszcza w okolicach skarbca. Dowódcy krzyczeli na podwładnych. Niemal cały Pałac poderwał się na nogi. Zapewne już o wszystkim wiedzą i w tej chwili idą powiadomić Króla ? pomyślał Nour. Jednak nie wcale go to nie obchodziło. Nie miało najmniejszego znaczenia. Był już przy murach, dawno poza Pałacem. A reszta jego ludzi? Zeinabem i wraz ze swoją bandą? Do diabła z nimi! Ma to po co przybył i tylko to się teraz liczy. Wyjście było tuż, tuż. Od pustyni dzieliło go tylko kilka kroków. Chłodny powiew zakołysał jego płaszczem. Wciągnął w nozdrza rześkie powietrze pustyni uśmiechając się do siebie w duchu.

- Raportuj do cholery!

Balqis miał wściekłą minę. Z jego oczu biła złość. W głowie kotłowały się pretensje, do siebie samego jak i do innych. Głownie do innych. Doborowa Straż Pałacowa ? przeklął w myślach. Stojąca przed nim postać wydawała się dostrzegać iż w przełożonym wszystko się gotuje. W każdej chwili mogąc wykipieć, zalewając wrzątkiem całe otoczenie. A on znajdował się teraz najbliżej.

- Do Pałacu wdarli się intruzi. ? młody strażnik mówił niepewnym głosem ? Włamali się do skarbca?

- To widzę! ? wrzasnął Balqis spoglądając na, leżące pod ciężkimi drzwiami, zakrwawione ciała dwóch żołnierzy ? Chodzi mi jakim cudem niezauważeni weszli do Pałacu i dostali się aż tutaj.

Strażnik w zakłopotaniu spuścił wzrok. Nie wiedział co odpowiedzieć. W jaki sposób się wytłumaczyć.

- Gdzie była wtedy Straż! ? z oczu dowódcy buchał teraz ogień ? Gdzie są teraz ci cholerni złodzieje!

- Natknęliśmy się tylko na czworo z nich? - odpowiedział jeszcze bardziej niepewnym tonem.

- Gdzie!

- W korytarzu od strony ogrodów.

- Zaprowadź mnie tam. Natychmiast!

- Nie wiem czy to najlepszy pomysł?

- Dlaczego?

Wzrok Balqisa wypalał go teraz od wewnątrz. Wiedział jednak, że to co zaraz nastąpi będzie po stokroć gorsze. I pomyśleć, że jeszcze niedawno tak cieszył się z awansu. Życie bywa okrutne. Bardzo.

- Intruzi nie żyją. ? kończąc zdanie z trudem przełknął ślinę.

Gardło miał kompletnie suche, w dodatku dziwnie ściśnięte.

- Co takiego?!

Wrzątek nie wykipiał, po prostu wybuchł. Powinienem zostać w armii - pomyślał strażnik.

- Zabarykadowali się? - mówił przerywając ? Zaciekle się bronili? Mieli kusze? Posypały się bełty, więc my również zaczęliśmy ich ostrzeliwać? Kiedy wszystko ucichło okazało się, że? wróg nie żyje, a dwójka z naszych jest ciężko ranna.

Zamilkł.

- Idź powiadomić Króla. ? powiedział z wściekłością Balqis ? I niech ktoś posprząta tu ten bajzel. ? dodał patrząc na zwłoki zabitych.

Kiedy niepocieszony strażnik odchodził, aby opowiedzieć o wszystkim Władcy, zza pleców dosłyszał znowu przenikliwe krzyki. To zapewne jego przełożony wrzeszczy na innego podwładnego. Nie chciał się odwracać aby to zweryfikować. Wolał się więcej nie narażać w swoich ,zapewne ostatnich, chwilach służby. Miał teraz inne zadanie ? przekazać Królowi wiadomość i to bynajmniej nie dobrą. Niech się to wszystko szybko się skończy. Jednak wiedział, że to będzie długa noc.

W małym pustynnym namiocie panowała kompletna ciemność, lecz siedzącej tam postaci nie sprawiało to żadnej różnicy. Człowiek o wodnistych oczach był ślepy od dziecka.

- Już niedługo, już niedługo?

Powtarzał po cichu, jakby w transie. A co jeśli znowu mu się nie powiedzie, lub ktoś go zawiedzie? Nie ufał tym zdradliwym istotą z którymi niestety musiał się zadawać. Wiedział iż wynajętego przez niego człowieka będzie trzeba zabić. Bez względu czy wykona lub też nie, powierzoną mu misję. A nawet tym bardziej jeśli podoła zadaniu. Nikt nie może wiedzieć. Nie można postępować nierozważnie, zostawiać jakichkolwiek świadków. Tyle już trupów po sobie pozostawił, tyle żyć odebrał. Dawno przestało to mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Śmierć zdawała się nieustannie podążać jego śladem. Zawsze tuż o krok za nim. Nagłe wątpliwości spowodowały lekkie wybudzenie. Zachwiały na moment cały wewnętrzny spokój i harmonię, które były mu tak teraz potrzebne. Do tego co jest, a w szczególności do tego co ma nastąpić. Nie. Czekał tak długo, poświęcił temu tyle życia, tyle siebie. To nie może tak po prostu lec w gruzach. Jeśli jednak upadnie, podniesie się aby dalej próbować. Próbować aż do skutku.

Ciemność i chłód nie ustępowały, jednak również nie przybierały na sile. Ciężko było złapać oddech. Z wyschniętych ust dochodził lekko słonawy smak . Otworzył oczy. Ciemność nieznacznie ustąpiła, a przed nim ukazały się słabe kontury. Po chwil był w stanie dostrzec poprzewracane meble, porozrzucane rzeczy i książki. Zasłony rytmicznie powiewały na wietrze. Nie spadał już w czeluść. Leżał na zimnej kamiennej posadzce własnej komnaty. Coś go jednak przygniatało, sprawiając iż nie mógł się podnieść. Spojrzał w kierunku nóg. Leżała tam nieduża gruba postać. Brodaty mężczyzna o nieprzyjemnych rysach twarzy. Oczy miał do połowy przymknięte. Tępo wpatrzone w podłogę. Postać nie ruszała się. Powieki nawet nie drgnęły. Amin z trudem wyciągnął jedną, a następnie drugą nogę. Kiedy wstał zauważył, że grubas spoczywa w jakiejś dziwnej ciemnej kałuży. Po chwili zdał sobie sprawę iż jest to krew. Ręce Księcia również były lekko czerwonawe, a białe nogawki spodni miały ślady zaschniętej posoki. Powoli wracały szczegóły ostatnich wydarzeń. Wówczas dostrzegł coś wystającego spod żebra brodatego mężczyzny. Rzecz ta lśniła i jednocześnie czymś ociekała. Kiedy uklęknął obok w kawałku metalu rozpoznała swój sztylet, z którego teraz ściekała krew. Zabiłem człowieka ? była to jego pierwsza myśl. ?Broniłeś się?? zadźwięczało nagle w głowie. Usiadł opierając się plecami o ścianę. Przepełniał go strach, żal, rozpacz i zarazem jakaś złość. Obracał w ręku poczerwieniałe ostrze. Kropla krwi skapnęła na posadzkę. Zabiłem człowieka ? o niczym innym nie był w stanie myśleć. ?Jeśli nie uczyniłbyś tego on na pewno zrobiłby to z tobą?? znów dziwne echo. Nagle coś do niego dotarło ? Pałac został zaatakowany! Musi kogoś ostrzec, powiadomić ojca. Amira miała rację. Chciała go przestrzec, lecz on nie słuchał. Nie wierzył jej. Teraz dopiero zrozumiał jak wielki błąd popełnił. Amira ? Wstał i wybiegł na ciemny korytarz. Wszędzie było pusto i cicho. Kiedy zbiegał po nierównych schodach pałacowych lochów miał nadzieje, że w celi ujrzy Amirę. Żywą i zdrową. Kiedy dobiegł do krat za którymi wcześniej znajdowała się dziewczyna zamarł. Więzienie było puste.

Strażnik stanął przed drzwiami królewskiej sypialni. Na chwilę zawahał się. Nienawidził przynosić złych wieści, zresztą kto lubił? W niektórych z barbarzyńskich krajów ścinano posłańców przynoszących niedobre nowiny. Na szczęście Persja nie należała do tej grupy państw. Młody człowiek był bardzo rad z tego faktu. Wziął zamach, aby mocniej zastukać w zdobione drzwi, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się i tylko lekko zapukał. Król na pewno nie śpi ? pomyślał. Ten harmider postawił pewnie na nogi cały Pałac, również służbę. Rzeczywiście, po zaledwie kilku niezbyt głośnych dźwiękach z wnętrza sypialni dało się słyszeć głos Władcy.

- Wejść.

Strażnik wziął głęboki wdech i powoli rozchylił drzwi. W komnacie kilka kroków przed nim stał Król Persji w nocnym stroju. Nie na co dzień widuje się takie rzeczy. Dla młodego żołnierza była to w ogóle pierwsze spotkanie w cztery oczy z Władcą. Zapewne za razem ostanie, gdyż po dzisiejszej nocy niechybnie straci swoją posadę. Zresztą nie tylko on. Małe pocieszenie, ale zawsze jakieś.

Starał się opanować zmęczenie wywołane nieustannym biegiem i jak najlepiej tylko mógł przemówił.

- Wasza Wysokość wybaczy, że niepokoję w środku nocy? - zaczął, jednak się zaciął.

Spokojne niebieskie oczy Króla obserwowały go uważnie. Widać, że władca od jakiegoś czasu nie spał, albo nawet w ogóle tego wieczora nie zmrużył oczu. Zresztą i tak na pewno obudziłby go alarm. Twarz trwała w skupieniu oczekując dalszego ciągu relacji.

- ?jednak w Pałacu miało miejsce włamanie. ? kontynuował, po czym umilkł spodziewając się gradu pytań.

Te jednak nie nastąpiły, więc po krótkiej pauzie mówił dalej.

- Sprawcą udało się wejść na teren i włamać do skarbca?

Teraz pytania musiały już nastąpić. I rzeczywiście. Król uniósł siwe brwi, a następnie zapytał, jednak nie tak jak, w pierwszej chwili spodziewał się strażnik.

- Czy nikomu nic się nie stało?

- Nie, Panie. ? odpowiedział żołnierz, lekko zaskoczony troską władcy - Poza dwoma rannymi nie odnieśliśmy żadnych strat w ludziach.

- A co ze złodziejami? ? brwi teraz zbiegły się.

- Czworo z nich nie żyje. Pozostali, jeśli tacy byli, zbiegli.

- Co zginęło?

- Tego właściwie jeszcze nie wiemy? - powiedział strażnik z lekkim zakłopotaniem w głosie ? W sumie na pierwszy rzut oka wydaje się, że złodzieje nic nie ukradli? Przy zabitych nie znaleźliśmy żadnych kosztowności.

To było właśnie najdziwniejsze. Kiedy wezwali go do nocnego zajścia przy skarbcu kręcili się już ludzie odpowiedzialni za ochronę kosztowności. Z wstępnych oględzin okazało się, że nic nie zniknęło, a jeśli nawet to raptem jakaś niedostrzegalna część klejnotów. Coś musieli zabrać. Jednak któż ryzykowałby tak niebezpieczną akcję dla marnego zysku? Skarbiec królewski, jak młody strażnik miał się okazję dzisiaj przekonać, był olbrzymi i wypełniony po brzegi najróżniejszymi kosztownościami. Na pewno w tym ogromie nie sposób znaleźć ubytek. Przynajmniej na początku.

Król zmarszczył gwałtownie czoło, jakby nagle o czymś sobie przypomniał.

- Co z moim synem? ? spytał, a w oczach zabłysła troska, czy raczej obawa.

Książe Persji, następca tronu. Strażnikowi nie przyszło do głowy, aby przed przybyciem do Króla sprawdzić co się dzieje z synem władcy. A może zrobił to ktoś inny? Nie wiedział co dopowiedzieć. W myślach przeklinał swoją głupotę. Teraz był pewien, że wyleci z kretesem i zapewne nie znajdzie w sowim zawodzie pracy w całej Persji. Nieprzyjemne milczenie dłużyło się. Jednak wówczas do drzwi komnaty dobiegło donośne pukanie, a następnie nie czekając na żądną odpowiedź drewniane skrzydła otworzyły się z rozmachem. Zbawienie? Do środka wszedł jeszcze jeden strażnik. Z trudem łapał dech. Widać było, że biegł przez całą drogę. I to bardzo szybko.

- Panie. ? zaczął mówić pomiędzy kolejnymi głębokimi oddechami ? Książe zniknął?

- Co takiego? ? Król był teraz wyraźnie przerażony.

- Sprawdziliśmy jego komnatę jak i większość Pałacu. Przepadł jak kamień w wodę. ? mówił nie przestając dyszeć.

Nie wykluczone że to właśnie przybyłemu przypadł ?zaszczyt? wykonania tego zadania, a teren był ogromny.

Władca zastygł, jak gdyby przemienił się w słup soli. Obaj strażnicy stali w milczeniu oczekując dalszego biegu wydarzeń, rozkazów. Po pewnym czasie, kiedy niedawno przybyły żołnierz zaczął normalnie oddychać, Król przemówił.

- Dziękuję. Możesz odejść?

Młody strażnik odwrócił się w kierunku drzwi i już miał wychodzić kiedy usłyszał za sobą głos.

- Nie ty. ? to mówił Król ? Z tobą chciałbym jeszcze porozmawiać.

Zaskoczony żołnierz zamarł nagle w miejscu. Jego kompan przeszedł tuż koło niego, a następnie zniknął za drzwiami, dokładnie je zatrzaskując. Młody strażnik powoli obrócił głowę i spojrzał na Władcę. Twarz starca prawie się nie zmieniła, jednak było w niej coś jeszcze czego wcześniej nie zauważył, a teraz nie mógł odgadnąć. Kiedy podszedł pod oblicze Króla ten zapytał go.

- Powiedz mi, jak ci na imię?

- Hayat, Panie. ? doprał strażnik czując iż na pewno nie szykuje się nic dobrego.

- Otóż Hayatcie, mam dla ciebie zadanie.

Wzrok Władcy przybrał teraz wyraz najwyższego skupienia, a oczy młodego żołnierza z każdą chwilą przepełniało rosnące przerażenie.

- Chcę abyś odszukał mojego syna. ? kontynuował starzec ? Czy podejmiesz się tej misji?

Hayat stał chwilę oszołomiony. Jaki miał wybór?

Jak widać doszliśmy do pewnego punktu kulminacyjnego, ale w żadnym razie końca czy finału. Kontynuacja za tydzień :cool: ...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziś kolejny rozdział niezwykle "poczytnego" ( ;) ) dzieła.

Przed wami dziewiąta część.

IX

?Pustynia zawsze pochłonie mieszkające na niej życie, ale nie każda stworzenie podda się piaskom.? Tak zwykł mawiać jego ojciec, jednak Hayat dopiero teraz pojął znaczenie tego powiedzenia. Dotarło też do niego, że niestety został przez owy żywioł pokonany i to na własne życzenie. A mogłem siedzieć w wojsku. Chora ambicja. ?Wstąp do Straży Pałacowej, co będziesz się marnował w pospolitych siłach zbrojnych? ? mówiła cała rodzina. Kiedy uległ namowom i zdołał dostać się w elitarne szeregi był niezwykle z siebie zadowolony. Dumny, pełen nadziei na przyszłość i może kolejne awanse. Wszystko szło dobrze i gładko. Nawet bardzo. Szczęście dopisywało mu od dziecka. Dobrzy, kochający i troskliwi rodzice. Pogodne oraz miłe dzieciństwo. Odpowiednie wykształcenie, obiecująca i zgodna z zainteresowaniami praca. Wspaniała narzeczona. Słowem sielanka, prawie na nic nie można było narzekać. Aż po dziś dzień, do tego wieczora, kiedy to nagle świat zwalił się na głowę. Cóż za ironia losu. Cała przyszła kariera i świetlana przyszłość zdawała się przelecieć przed oczami. Przemknąć, niknąć w oddali, w ciemnościach niepewnego jutra. Szczęście było z nim zawsze, aż do teraz. Dziś go opuściło. Bał się iż rozstanie może okazać się pewną rozłąką. Nie chciał tego. Tego się obawiał. Żył dotąd pełen świadomości, że przyszłość zawsze sama się ułoży. I to po jego myśli. Nagle zdał sobie sprawę, iż nigdy nie zastanawiał się co zrobi w takiej sytuacji, kiedy Fortuna go opuści. Stanie się coś nieprzewidzianego, zdarzenie które bynajmniej nie będzie dobrym. Jeśli prawdą jest, iż rządzący ziemią bogowie lubują się w grze ludzkimi losami to Hayat właśnie stał się graczem. Czy raczej jednym z pionków. Pytanie tylko czy spisanym na stary.

W trakcie rozmowy z Królem zgodził się podjąć powierzoną mu misję ? odszukać Księcia Persji. Kiedy słyszał prośbę padającą z ust Władcy był przerażony. Nie wiedział co zrobić, ani powiedzieć. Chciał jedynie aby ten cały koszmar w końcu się skończył. Włamanie i grabież w Pałacu, jak również zniknięcie Amina nie było jednak żadnym snem tylko rzeczywistością, która wcale nie miała zamiaru się zakończyć. Przeciwnie, zaczynała się w najlepsze. Hayat z całej siły woli pragnął odmówić swojej pomocy, w jakiś sposób się wykręcić. Skłamać lub po porostu być asertywnym. Tylko jak powiedzieć Królowi ?nie?, rozmawiając z Władcą w cztery oczy? Teraz dopiero, kiedy przemierzał ciemne korytarze Pałacu, myślał co ma począć. Wziął na siebie niezmiernie odpowiedzialne zadanie, dodatkowo przyrzekł, że nie zawiedzie. Takiej obietnicy się nie łamie. Nie mógł się teraz wycofać, uciec, stchórzyć. Nie wybaczył by sobie tego do końca życia. Nie chciał nawet dopuszczać takiej możliwości, to nie jest rozwiązanie. Więc skąd ta myśl? Tkwił w martwym punkcie. Znaleźć człowieka, który zapadł się pod ziemię. Kogoś niemal zupełnie nieznanego. Bez żadnych informacji, śladów, czy poszlak. To nie wykonalne. Dopiero teraz strach gwałtownie przybrał na sile, zamieniając się w głęboką rozpacz, a stąd już tylko krok do załamania. Należy jak najszybciej wziąć się w garść, zacząć działać. Nie dopuścić do stoczenia w bezdenną przepaść. Stamtąd nie byłoby już powrotu. Trzeba znaleźć jakiś, chociażby najmniejszy punkt zaczepienia, maleńką wskazówkę. Coś co pozwoli, jeśli nie ruszyć do przodu, to chociaż zachować gasnącą nadzieję. Należy zacząć szukać. Jak najszybciej. Teraz.

Hayat wszedł do książęcego pokoju. Wszędzie na podłodze walały się przeróżne kartki oraz skrawki materiału, poprzewracane meble. Na kamiennej posadzce mieniły się kawałki tucznego szkła. Tuż obok spoczywał jakiś nieduży, ciemny kształt. Młody strażnik dopiero teraz zauważył leżące w krwawej kałuży ciało. Jego serce momentalnie zmarło. Jednak w chwile po tym przypomniał sobie, że nie może to być obiekt jego poszukiwań. Książe zniknął z Pałacu, a leżący we własnej posoce mężczyzna musiał być jednym z rzezimieszków, którzy tej nocy napadli na skarbiec. W świetle pochodni dokładnie można było zobaczyć niski wzrost, tęgą posturę oraz nieprzyjemny wyraz brodatej twarzy. Kałuża krwi była jednak w jednym miejscu lekko rozmyta. Pytanie co, czy raczej kto i w jaki sposób, zabił zbuja? Hayat obszedł dookoła zwłoki. W ciele zabitego nie tkwiła żadna broń, jednak na zakrwawionym ubiorze dało się wyraźnie dostrzec dziurę. Otwór znajdował się na wysokości piersi, trochę po lewej stronie od mostka. Cios w serce. Ostrze musiało przejść między żebrami i niemal bezbłędnie trafić w czuły punkt. Spowodować pewną i szybką śmierć. To tłumaczy również dużą ilość krwi naokoło. Robota kogoś obeznanego z zabijaniem ludzi. Gdzie się zatem podziało narzędzie, którym została zadana śmierć? Strażnik rozejrzał się ale niczego nie znalazł. Na pewno nie mogła to być duża broń. Wszelkiej maści miecze, czy też szable można z miejsca wykluczyć. W ich przypadku otwór byłby o wiele większy, a sama szansa pojedynczego, czystego trafienia znacznie mniejsza. Dla tych narzędzi pewniejsze byłoby cięcie w okolice karku - tętnice szyjną. Aby w ten sposób, pospolitą bronią, dostać się aż do serca trzeba dysponować niezłą siłą, potrzebną do skruszenia kości żeber. A co jeśli posłużono się innym, bardziej egzotycznym narzędziem zbrodni? Jakąś niezwykle wąską, ostrą i długą szablą. Nie, coś tego typu nie zdałoby egzaminu. Takiego ostrza nie dałoby się pełni kontrolować. W dodatku nie miałoby najmniejszych szans w starciu ze zwykłym mieczem. Hayat aż się wzdrygnął - jak nawet tak niepraktyczny pomyśl mógł mu przejść przez myśl. Wiec nóż lub sztylet. Tylko wówczas zadanie ciosu było niezwykle trudne. Uderzeniu musiało paść z przodu, to oznacza iż zabity zapewne widział atakującego, a mimo to nie zdołał się obronić. Miecz zbira był czysty i leżał kilka kroków za nim. Zadany cios był bardzo szybki oraz bezbłędny, chociaż może nie do końca. Nieopodal na posadzce znajdowało się lekkie wyszczerbienie kamienia, spowodowane zapewne uderzaniem miecza. Najprawdopodobniej ofiary. Innych śladów walki nie było. Cały bałagan powstał najpewniej przed mającą tu miejsce dramatyczną sceną. Hayat podszedł teraz do okna. Szkło we framugach było popękane, a kilka pokruszonych kawałków mieniło się na posadzce tuż obok. Można było przypuszczać, że ktoś dostał się tutaj właśnie z zewnątrz, przez balkony i gzymsy. Prawdopodobnie był to ów pechowy rzezimieszek. Chociaż po przyjrzeniu się posturze martwego mężczyzny można było mieć poważne wątpliwości co do słuszności tej hipotezy. Zbir na zwinnego bynajmniej nie wyglądał, za życia pewnie niewiele się różnił. Więc osobą która dostała się przez okno musiał być tajemniczy zabójca. Pytanie tylko jak tych dwoje na siebie natrafiło? Kto był pierwszy i dlaczego od razu rzucili się sobie do gardeł? Może przyszli tu razem, z początku współpracując ze sobą. Następnie coś znaleźli i wywiązała się miedzy nimi kłótnia w wyniku której jeden łotr wykończył drugiego. Tylko co w taki razie mogło się stać przedmiotem sporu? W komnacie nie było żadnych szczególnych kosztowności. Przecież w tym samym czasie reszta bandy buszowała w skarbcu. I co po co wówczas wybijaliby okno? Nie, raczej nie pracowali razem. To musiały być niezależne rabunki i na pewno ten który zamordował był profesjonalistą. Wyszkolonym zabójcą. Zdecydowanym i szybkim mordercą. Człowiekiem bez skrupułów, czy zachowań.

Hayat wydedukował następujący obraz nocnych wydarzeń. Najpierw do książęcej komnaty, przez balkony, wdziera się tajemniczy morderca, którego dla uproszczenia strażnik nazwał ?X?. Przybysz dostaje się tutaj przez okno. Z jakiegoś powodu zaczyna przeszukiwać komnatę. Przerzuca książki, wywraca meble, ściąga pościel. Zachowuje się niezwykle głośno i nierozważnie. Wyraźnie się śpieszy, o czym świadczy chociażby sam sposób jego wtargnięcia ? szyba w oknie została wybita niezdarnie, czy raczej w pośpiechu, szkło wyleciało z większej powierzchni framug niż było to potrzebne. Wówczas do pokoju wchodzi obecny nieboszczyk, brodaty zbir, którego Hayat nazwał ?Y?. ?X? zauważa przybysza i bez namysłu rzuca się w jego kierunku. ?Y? nie jest przygotowany na cios, ani nie spodziewa się że w pomieszczeniu ktoś się znajduje, chociaż wielce prawdopodobne, że usłyszał jakiś harmider i z ciekawości zapragnął to sprawdzić. Na chwilę przerwał wyścig do królewskiego skarbca. Jak się później okazało była to jego największa życiowa pomyłka. Krótki wypad okazał się być ostatnim. ?Y? zapewne zaskoczony całą zastaną sytuacją, oraz bałaganem, nie zauważa w pierwszej chwili ?X?, albo ten słysząc kroki nadchodzącego ukrywa się. W każdym razie ?Y? zdąża tylko wyciągnąć miecz i zadać jeden niecelny cios, który spoczywa na kamieniu posadzki. Następnego już nie jest w stanie wymierzyć. Zostaje szybko uśmiercony przez ?X?. Następnie zabójca opuszcza, zapewne ze zdobyczą, komnatę i wykorzystując zamieszanie wywołane włamaniem innej szajki niepostrzeżenie ucieka.

To już było coś. Młody strażnik stopniowo zaczął układać sobie w głowie prawdopodobną wersję wydarzeń. Poszczególne części zaczynały do siebie pasować, chociaż w kilku miejscach między fragmentami układanki znajdowały się wyraźne luki. Zdawało się, że czegoś brakuje, albo elementy zagadki należy inaczej względem siebie ułożyć. Dodatkowo jak na razie nie doszedł do niczego co przybliżyłoby go do celu. Żadnego śladu Księcia. Jednak cierpliwość i wytrwałość to wielkie cnoty. Należało szukać dalej.

Hayat szybkim krokiem szedł teraz pałacowym dziedzińcem. Tuż przed opuszczeniem książęcej komnaty natknął się na mały szczegół, którego wcześniej nie zauważył. Detal ten ożywił jego nadzieję i mógł okazać się niezmiernie przydatny w dalszym toku poszukiwań. Kiedy wychodził ze zdemolowanego pomieszczenia, rzucił ostatnie spojrzenie w stronę martwego zbója. Wówczas na tłustej, pofałdowanej, szyi zauważył jakieś dziwne czarne znamię. Gdy przyjrzał się z bliska okazało się iż jest to tatuaż w kształcie skorpiona. Taki sam jaki znaleziono na ciałach, zabitych w okolicach skarbca, zbirów. To oznaczało, że na pewno była to jedna i ta sama banda, która z jakiś nieznanych powodów rozdzieliła się. Nie to jednak było w tym wszystkim istotne. Punktem zaczepienia był wytatuowane zwierze. Znamię Skorpionów Pustyni, grupy rzezimieszków grasujących po Presji. Młody strażnik słyszał wiele przeróżnych historii o owych rabusiach. Część z tych opowieści była bardziej, bądź też mniej prawdopodobna, a niektóre obrosły wręcz w swego rodzaju legendy. Jak na przykład ta mówiąca o tym, że Skorpiony Pustyni są w stanie zniknąć pogoni po prostu rozsypując się w piasek. Jak się Hayat przekonał po dzisiejszym wieczorze tego typu historie można było śmiało włożyć między bajki. Żaden z czworga rzezimieszków w jakiś magiczny sposób nie rozpłynął się, uciekając ostrzeliwującej ich Straży Pałacowej, tylko najzwyczajniej w świecie zginął. Jednak strażnik przypomniał sobie o pewnym wydarzeniu które miało miejsce tego popołudnia, na kilka godzin przed wieczornym atakiem. Jeden z oddziałów Straży Miejskiej, będąc po cywilnemu na rutynowym patrolu, pojmał młodą kobietę, prawdopodobnie złodziejkę. Schwytanej postawiono zarzut przynależności do jednej ze zorganizowanych grup przestępczych. Mianowicie w tym przypadku chodziło właśnie o Skorpiony Pustyni. Podstawowym dowodem świadczącym w tej sprawie było znamię na ramieniu. Tatuaż przedstawiał skorpiona, takiego samego, jakiego tego wieczora Hayat widział już pięciokrotnie na ciałach zabitych. Strażnik pałacowy pamiętał, że kiedy dowiedział się o owym zatrzymaniu nie chciał dać wiary w rewelacje na temat przynależności schwytanej do Skorpionów Pustyni, mimo iż po Babilonie od pewnego czasu mówiono plotki o tym, że owa tajemnicza grupa krąży po okolicznych pustyniach. Pojmaną, z niewiadomych przyczyn, zamknięto w pałacowym więzieniu. Hayat pełnił wówczas służbę na tarasach okalających dziedziniec. Pamiętał jak dwoje ludzi ze Straży Miejskiej prowadziło jakąś skrępowaną postać w kierunku podziemnych cel. Młoda kobieta była niskiego wzrostu i zgrabnej figury, co wyraźnie kontrastowało z wysoką oraz barczystą eskortą. Pojmana miała na sobie ciemnoczerwony ubiór, a jej rude włosy były krótko przystrzyżone.

Schwytana kobieta zapewne sporo wie, a jej informację mogą okazać się niezwykle pomocne. Jeśli nie w znalezieniu Księcia, to przynajmniej w sprawie ustalenia szczegółów oraz motywów wtargnięcia Skorpionów Pustyni na teren Pałacu. Pytanie tylko czy pojmana zechce współpracować? Może okazać się lojalnym członkiem bandy, który po dobroci nie zechce wydać swoich pobratymców. Wówczas zawsze zostawało inne rozwiązanie ? zmusić więźnia do owej współpracy. Najprostszą metodą, chociaż wbrew pozorom nie zawsze skuteczną, mogło się okazać rozwiązanie siłowe. Jednak nieuzasadnione bicie kogokolwiek, a tym bardziej co by nie było kobiety, nie leżało w naturze Hayata. Jak zdążył się niejednokrotnie przekonać rozwiązania psychologiczne stanowiły o wiele lepszą i skuteczniejszą alternatywę. Prości ludzie, tacy jak pospolici złodzieje czy rzezimieszki, na ogół mają twarde ciało, lecz miękki umysł. Tą drogą o wiele łatwiej jest dostać się do człowieka. Poznać jego myśli, dowiedzieć się rzeczy których normalnymi siłowymi metodami nigdy się nie osiągnęło. Młody strażnik cieszył się iż powoli opanowywał tą trudną, ale jednocześnie jakże skuteczną, metodę. Na szkoleniach uczą teraz niesamowitych rzeczy tylko, że większość prostych żołnierzy nie jest w stanie w pełni ich pojąć. Na szczęście Hayat nie zaliczał się do tej niechlubnej grupy.

Kiedy młody strażnik, zszedł po stromych schodach w głąb podziemi, zauważył, że panował tutaj lekki półmrok. Jedna z pochodni, ta najbliżej środkowej celi, była zgaszona. Nie dawała się też łatwo odpalić. Przy próbie zapalenia skwierczała i dziwnie się kopciła. Do nozdrzy Hayata dotarł również swąd, jak gdyby spalonej potrawy. Młodemu strażnikowi przez głowę przeszło wspomnienie przypalonej zupy. Jasmina bez wątpienia była piękną i wspaniałą kobietą, cudowną narzeczoną, jednak nie doskonałą kucharką. Stąd podobne zapach po powrocie do domu nie były dla Hayata rzadkością. Miał nadzieję, że w niedalekiej przyszłości mankament ten ulegnie zmianie na lepsze. Oświetlił celę, która okazała się być pustą, tak samo jak wszystkie pozostałe. Zamek drzwi jednej z nich były otwarty. W lekko wilgotnym pomieszczeniu znajdowała się tylko słomiana prycza. Posłanie było nieznacznie wgniecione. Oznaczało to iż właśnie tutaj znajdował się pałacowy więzień. Więzień którego teraz nie było. Pojmana kobieta zbiegła, co do tego nie było wątpliwości. Pytanie tylko jakim sposobem? Zamki w celach stanowiły porządny i solidny kawałek rzemiosła. Otworzenie czegoś takiego bez klucza było naprawdę trudne, jeśli w ogóle możliwe. Hayata zawsze zaskakiwały złodziejskie sztuczki i umiejętności rabusiów, którzy za pomocą zestawu niepozornych, śmiesznie powyginanych, drucików byli w stanie otworzyć zamek. Jednak w normalną procedurę zatrzymania więźnia wliczało się też szczegółowe przeszukanie, celem którego było pozbawienie zatrzymanego nie tylko broni, ale również wszelkich innych narzędzi mogących pomóc w ucieczce. Czyli więzień wydostał się za pomocą gołych rąk? Nie, to nie możliwe. Wówczas strażnikowi zaświtała pewna myśl. To było jak uderzenie pioruna lub błyskawica. Drzwi mogły zostać otworzone przez kogoś innego wytrychem albo po prostu kluczem. Przecież kiedy na Pałac napadła grupa Skorpionów Pustyni jeden lub kilku z jej członków mogło przybyć do lochów aby uwolnić współtowarzysza. To zaczynało mieć sens. Tłumaczyło również dziwne rozdzielenie grupy rzezimieszków, która zapewne szukała uprowadzonej. Część poszła bezpośrednio do skarbca, kiedy reszta szukała pałacowych więzień. Tyle że martwy ?Y? robił to w dość dziwnym miejscu. Cóż, może nie miał pojęcia gdzie może znajdować się zatrzymana i na wszelki wypadek sprawdzał pałacowe komnaty? Nie bardzo się to wszystko kupy trzymało, jednak Hayat był niemal całkowicie przekonany, że więzień został uwolniony właśnie przez Skorpionów Pustyni. W końcu rudowłosa kobieta była jedną z nich i w dodatku zniknęła w momencie gdy miało miejsce całe zdarzenie. Powód wizyty ?Y? w książęcej komnacie ciągle pozostawał tajemnicą. Hayat jeszcze raz dokładnie obejrzał celę, po czym doszedł do wniosku, że nie znajdzie tu już nic ciekawego. Kobieta uciekła i tyle. Niczego konkretnego się tutaj nie dowiedział, mimo iż tak na to liczył. Należało kontynuować poszukiwania śladów gdzieindziej. Następnym miejscem które przychodziło mu do głowy był skarbiec. Może dowie się chociaż co z niego zniknęło.

Ciągle jeszcze panowała noc, a na niebie jaśniały gwiazdy. Wizyta w skarbcu okazała się owocna, jednak owoc ten nie okazał się nazbyt dorodnym czy słodkim. Raczej małym i cierpkim. Dobrze, że Balqisa już tam nie było. Młody strażnik uniknął chociaż trochę nieprzyjemności oraz zszargania nerwów, których tej nocy miał aż nadto. Należało wrócić do początkowego punktu ? książęcego pokoju. Przynajmniej była to jedyna myśl która przychodziła teraz Hayatowi do głowy. Może coś przegapiłem? Jakiś szczegół uszedł mojej uwadze? A może szukam nie tam gdzie trzeba? Nie należy się poddawać. Musi istnieć jakieś rozwiązanie, czy też sposób. Płomień nadziei, mimo silnych wiatrów wciąż płonął.

Książęca komnata wyglądała niemal tak samo jak wówczas kiedy ją opuszczał. Tylko krew naokoło ?Y? kompletnie zaschła. Kilka kartek przetoczyło się po posadzce wyraźnie oddalając się od okna. Właśnie, papier! Nagłe olśnienie przeszło przez jego umysł. A nóż tutaj znajdzie coś co może okazać się pomocne. Czy wypada grzebać w cudzej korespondencji, a tym bardziej jeśli należy ona do syna Władcy? Fala wątpliwości ogarnęła go, gdy podnosił pierwszą z kartek. Jednak już po chwili przełamał wszelkie skrupuły i zaczął czytać zapiski. Czyż troska o dobro królestwa nie jest w stanie wiele usprawiedliwić?

Na kilku pierwszych kartkach znalazły się mało istotne i nieciekawe notatki. Jakieś plany dnia, dziwne przemyślenia, czy różnorakie spostrzeżenia. Na innych pergaminach zapisane były wiersze lub krótkie poematy. Słowem nic szczególnego. Hayat nie znalazł żadnego pamiętnika, a rozpoczynając poszukiwania właśnie na to najbardziej liczył. Widać przyszła głowa państwa nie miała w zwyczaju spisywać swojego dnia codziennego. Wielka szkoda.

Kiedy odkładał stertę papierów na biurko, spostrzegł że na posadzce znajduje się jeszcze jedna kartka. Pergamin spoczywał tuż koło ciała ?Y? i jednym ze swoich rogów przylepił się do zaschniętej plamy krwi. Strażnik oderwał papier od posadzki. Mimochodem, kładąc go na reszcie, rzucił okiem na zapiski. Nawet się nie łudził iż znajdzie tam coś istotnego. I rzeczywiście. Zakrwawiona kartka zawierała nic innego jak kolejny wiersz. W dodatku niedokończony. Ostatnia zwrotka jednak przykuła jego uwagę.

?Tam gdzie nadzieją ostatnią roni łzę,

Gdzie królestwo Ciemności roztacza się,

Zapomniane dzieje, zagubiony czas,

Miejsce bólu i cierpienia, lecz nie dla nas,

Nieobecni wokoło, zagubieni we mgle.?

Musiał przygotować się do drogi. Pragnął wyruszyć jeszcze na długo przed świtem. Ipek nienajlepiej znosił panujące tu upały, jednak Hayat nie chciał nawet myśleć o wymianie go na wielbłąda. Kasztanowa szkapa była nie tylko wspaniałym i szybkim środkiem transport ale również wiernym przyjacielem, przywiązanym do swojego pana nie mniej niż on do niego. Razem stanowili jedność, doskonale się rozumiejąc. Konia należało jak najszybciej osiodłać, z domu zabrać zapasy i wyruszyć w drogę.

Przemierzając na skróty dziedziniec młody strażnik natknął się na rozbitą doniczkę, która zapewne musiała kiedyś wisieć na jednym z balkonów ? kolejny dowód na to iż ktoś, najprawdopodobniej ?X?, przebył tą drogę. Nieduża roślina była tylko lekko poturbowana. Klika gałązek odłamało się albo wygięło. Liście nieznacznie przywiędły lecz było w nich jeszcze życie. Na jednej z łodyg znajdował się niepozorny pąk kwiatowy. Hayatowi zrobiło się żal biednej rośliny. Zapomnianej przez wszystkich. Ani nie odratowanej, ani nie wyrzuconej. Po prostu zostawionej samej sobie na powolną śmierć.

Kiedy wszedł do mieszkania, Jasmina zgodnie z jego przewidywaniami, spała. Nie chciał jej budzić. Kiedy powieki narzeczonej okrywał sen wydawała się jeszcze piękniejszą. Hayat po cichu wziął tylko potrzebne rzeczy i złożył pożegnalny pocałunek na czole narzeczonej. Przyniesioną roślinę wstawił w jeden z glinianych garnków. Kiedy jednak podchodził do drzwi słodki głos przerwał ciszę.

- Wychodzisz? ? kaszmirowa pościel nieznacznie się poruszyła - Nie było cię całą noc.

- Obowiązki wzywają. ? odparł Hayat spoglądając w stronę łóżka ? Kiedyś ci to wynagrodzę. Chwytając za klamkę dodał.

- Obiecuję.

Nagle usłyszał szelest materiału i lekkie kroki. Tuż za nim stała Jasmina cała owinięta pościelą. Młody strażnik odwrócił głowę i zmierzył wzrokiem kobietę. Wyglądała olśniewająco.

- A może wynagrodzisz mi to teraz?? - powiedziała ciepło się uśmiechając.

Długie palce puściły materiał. Kaszmir spłynął po jej ciele, odsłaniając smukłą sylwetkę o zgrabnych biodrach i kształtnych piersiach. W świetle księżyca Jasmina, ze swoimi długimi czarno-kruczymi włosami, które swobodnie opadały na ramiona, prezentowała się niczym nieziemskie zjawisko. Istna bogini. Hayat wiedział, że jeśli nie chce podróżować w najgorszym upale musi już wyruszyć. Lecz noc była wyjątkowo długa. Po chwili namysłu objął narzeczoną i zaczął całować. Ipek będzie niepocieszony, a sprawy naglą. Trudno, poczekają.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziś dziesiąty rozdział.

X

Pokonał wszystkie przeciwności. Zmienił los. Oszukał przeznaczenie. Ocalił siebie oraz swój lud. Wyzwolił się spod ciążącej nad nim klątwy. Przekleństwa Pisaków. Piasków Czasu. Opłakiwał śmierć ojca, lecz jednocześnie radował się ze swojego zwycięstwa. Cieszył się spokojem. Pragnął jak najdłużej rozkoszować się tym błogim stanem. Żyć spokojnie u boku ukochanej, aż do końca swych dni.

Po pokonaniu Pisakowych Potworów, dowodzonych przez złego Wezyra, w Babilonie znowu zapanował spokój. Jednak zniszczenia i straty pozostały widoczne na lata po tych dramatycznych wydarzeniach. Jeszcze dłużej ślady horroru przetrwały w ludzkich sercach. Książe Persji objął rządy po swoim zmarłym ojcu i zaczął powoli wyciągać stolicę z ruiny. Poddani z wielkim entuzjazmem przyjęli nowego Króla i pokochali go niemalże tak jak poprzednika.

Farah nie wróciła do swojej ojczyzny, nie maiła po co, ani dla kogo. Została u boku nowego władcy Persji. Pokochała go, jego ojczyznę również. Teraz ta ziemia stała się jej nowym domem. W końcu para zalegalizowała swój związek i razem zasiadła na tronie.

Po siedmiu latach nieustannych robót, dzięki ciężkiej pracy oraz niezwykłemu zaangażowaniu mieszkańców, Babilon powrócił niemal do czasów swojej dawnej świetności. Lecz radość nie trwała długo. Na początku kolejnego roku państwo została zaatakowana przez Macedończyków. Najazd wrogich wojsk spowodował wielkie straty w ludziach, a trwająca przeszło pięć lat wojna niemal doprowadziła królestwo do upadku. Walka była niezwykle żmudna i ciężka. Najeźdźcy przybyli dobrze przygotowani do swojego zadania. Ledwo co odtworzona perska armia musiała zmierzyć się ze świetnie wyszkolonymi i wyposażeni wojskami macedońskimi. Przez pierwsze trzy lata wróg systematycznie wgryzał się w państwo, zajmując kolejne miasta oraz strategiczne pozycję. Najeźdźca wydawał się mieć doskonałego stratega, człowieka wiedzącego nie tylko gdzie i jak uderzyć, ale również kiedy najlepiej dokonać ataku. Już sam wybór początku najazdu również był niezwykle przemyślany i bynajmniej nie przypadkowy. Persja właśnie podnosiła się z ostatniego upadku. Królestwo zdołało odbudować większą cześć kraju z gruzów i znów powoli się wzbogacać, jednak nie zdążono jeszcze w pełni odtworzyć silnej armii. Kraj stał się wówczas łakomym kąskiem dla innych potęg, które już od dawna na tą myśl ostrzyły swoje zęby. Wśród tej grupy czołową pozycję zajmowała właśnie Macedonia. Kraj który w ostatnich latach niebezpiecznie zaczął rozrastać się do wielkiej potęgi. Persowie już wielokrotnie toczyli walki z tym państwem, a nieżyjący ojciec obecnego Władcy często mawiał, że zapewne za którymś razem jego kraj w końcu ulegnie potędze wroga. Jednak jak dotąd to nie nastąpiło. Persja zawsze wychodziła z tych potyczek zwycięsko albo ugodowo, co zapewniało pokój przez kilkanaście kolejnych lat. Podobnie stało się i tym razem. Na początku piątego roku walk, kiedy wróg już trzeci miesiąc z rzędu prowadził oblężenie Babilonu, w wojnie nastąpił przełom. Macedończycy niespodziewanie wysłali poselstwo do perskiego Władcy z propozycją ugodowego zakończenia walk. W obecnych okolicznościach taki rozwój wypadków wydał się Królowi niemal łaską zesłaną z Niebios. Jego ludzie co prawda ciągle dzielnie walczyli, nieprzerwanie stawiając opór, jednak długie bitwy niezwykle wycieńczyły wojsko. Mimo, że w niektórych miejscach wróg zaczął powoli ustępować, to jednak pełne wypędzenie agresora wymagałoby o wiele dłuższej walki oraz jeszcze większego rozlewu krwi.

Rozejm został podpisany na neutralnych ziemiach, w jednym z polowych obozów. Wrogie wojska znajdowały się już wówczas w fazie odwrotu. Warunki pokoju okazały się być nawet mniej dotkliwe dla Persji niż w pierwszej chwili sądzono iż będą. Władca na mocy podpisanego porozumienia zobowiązał się oddać Macedończykom skrawek zachodniej części kraju przylegający do Morza Śródziemnego, oraz tereny naokoło delty Nilu. Dekret mówił również o pięcioletniej daninie jaką Persja miała płacić na rzecz najeźdźcy.

Po pół roku Król przekonał się, iż prawdziwym powodem rozejmu nie była długa walka, oraz silny opór, lecz problemy we dalekowschodniej części imperium. Wycofywanie wojsk jeszcze przed rozejmem nie miało nic wspólnego z zaciekła obroną Persów. Macedonia jako coraz większe państwo miewała częste problemy z utrzymaniem swych granic, zwłaszcza na nowo zdobytych ziemiach. Ekspansja na wchód, pomimo dużych profitów, oraz bogactwa tamtejszych regionów, stwarzała również nieustannie rosnące zagrożenie. Natrafiano na coraz większy opór, częstsze bunty i lepiej zorganizowaną obronę. Dodatkowo podbijane plemiona dysponowały przewagą w postaci bardzo dobrej znajomości terenu oraz przystosowaniem do panujących warunków klimatycznych. Żołnierze imperium byli wycieńczeni ciągłym rajdem w nieznane, ku krańcom Ziemi. Zaczęły pojawiać się spiski oraz groźby wojny domowej. Kiedy podczas czwartego roku prowadzonego wówczas najazdu na Persję nastąpiło kolejne niezwykle poważne zachwianie na wschodzie, walki w rejonie Morza Śródziemnego zeszły na dalszy plan. Pozyskane dzięki wojnie ziemie miały zapewnić kontrolę handlu we wschodnim rejonie morza, oraz otworzyć drogę do ewentualnej ekspansji na Afrykę ? bliższy i wciąż mało zbadany ląd. Kto wie co kryjący?

Niecały roku po rozejmie, w Babilonie, miało miejsce wielce radosne wydarzenie. Farah powiła syna, przyszłego następcę tronu ? Księcia Persji. Mimo ciężkiego porodu wszyscy niezmiernie cieszyli się z radosnego finału, a najbardziej rodzice. Dziecko przyszło na świat zdrowe i silne, tryskające wolą życia. Matka jednak poniosła spory uszczerbek na zdrowiu. Przez kolejne trzy dni po porodzie była niezwykle osłabiona i rozpalona gorączką. Najlepsi lekarze sprowadzeni do stolicy, mimo usilnych starań, nie byli w stanie nic zaradzić, w żaden sposób pomóc. Nie udało się ustalić przyczyny, ani znaleźć lekarstwa. Na szczęście po tygodniu nieznana choroba sama ustąpiła. Farach z dnia na dzień wracała do siebie, lecz organizm odniósł starty które nie mogły zostać w pełni odbudowane. Lekkie osłabienie pozostało, czarno-krucze włosy straciły trochę ze swojego dawnego blasku, lecz pierwotny kolor ich nie opuścił.

Farah siedziała na plecionym krześle tuż obok rzeźbionej kołyski. Jej oczy wpatrzone były w małe, leżące na placach dziecko, które co chwila radośnie przebierało nóżkami w powietrzu. Zasłony przy uchylonych oknach nieco gwałtowniej zakołysały się na wietrze.

- Jak się dziś miewa moja ukochana? ? odgłos kroków wyrwał kobietę z lekkiego zamyślenia, jednak jej oczy nadal wpatrywały się w wesołą twarzyczkę bobasa.

- Całkiem dobrze. ? odparła mężowi ? Lepiej niż wczoraj.

Król stanął tuż obok i pogładził małżonkę po jej rozpuszczonych włosach.

- A jak się czuje nasz mały Książe? ? zapytał spoglądając na leżącego malucha, który teraz zaczął gryźć jedną z zabawek.

- Rośnie w oczach, z dnia na dzień. ? Farah okryła dziecko kocykiem.

Lecz malec nie dawał za wygraną i ponownie zabrał się za zrzucanie okrycia.

- Jest taki piękny? - dodała po chwili milczenia.

- Zupełnie jak jego matka.

- I nieustępliwy niczym ojciec.

Król pochylił się tuż koło małżonki i ucałował jej szyję, a następnie objąwszy ją ramieniem, powiedział.

- Nie powinnaś przesiadywać tutaj całymi dniami. ? mówił tuż do jej ucha trochę ściszonym głosem ? Wciąż jeszcze w pełni nie wyzdrowiałaś, a zajmowanie się dzieckiem jest dla ciebie niezwykle męczące.

- Powiedziałam, że czuję się już na siłach do tego rodzaju zajęć. ? w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie, jednak starała się to ukryć.

- Lekarze twierdzą iż powinnaś jak najwięcej wypoczywać dopóki w pełni nie odzyskasz sił. ? po czym dodał ? Nie martw się, dziecku nic nie grozi. Nie musisz nad nim nieustannie czuwać.

- Nie o to chodzi? - powiedziała lekko niepewnym głosem.

Dziecko zmęczone dniem zaczęło powoli usypiać. Powieki na błękitnych oczkach zwolna zamykały się, a nóżki nie przebierały już tak jak wcześniej. Farah otuliła malucha w kocyk.

- Pragnę jak najdłużej nacieszyć się naszym dzieckiem, póki jeszcze mam czas. ? po jej policzku spłynęła łza.

- O czym mówisz? ? zapytał Król i spojrzał na małżonkę.

- Dobrze wiesz o czym. ? kontynuowała już normalnym głosem ? Jestem ciężko chora.

- Lekarze mówią, że to nic poważnego i wkrótce wrócisz od zdrowia. ? skłamał Władca.

- I to mówią medycy, którzy nie potrafią nawet określić przyczyny?

Mężczyzna poczuł się nieco niepewnie. Do głosu doszedł znowu ukryty strach. Obawa przed stratą kolejnej osoby, w dodatku bliskiej. Bardzo.

- Kto wie ile czasu mi jeszcze zostało zanim? - tutaj jej głos się urwał.

- Nie pozwolę na to. ? powiedział Król tuląc małżonkę w ramionach.

Czerwony zachód zalewał światłem werandę oraz coraz większą część komnaty.

- Nie zaprzątajmy myśli mrokami nocy w czasie gdy wciąż jeszcze trwa dzień. ? dodał po momencie ciszy mężczyzna.

- Wybrałaś już dla niego imię? ? zapytał pragnąc zmienić temat.

- Tak. ? odparła Farah i po raz pierwszy spojrzała na męża ? Nazwiemy go Amin - godny zaufania, waleczny.

Przez kolejne lata sprawy układały się pomyślnie. Młody Amin bardzo szybko nauczył się samodzielnie chodzić. Pełne życia dziecko nieustannie buszowało po całym Pałacu. Księciem opiekowały się niańki, którym w ramach swoich możliwości pomagała matka. Król Persji przez kolejne lata zmuszony był do częstych wyjazdów w ważnych sprawach wagi państwowej. Po zakończeniu pięcioletniego okresu daniny w stosunkach pomiędzy Persją, a Macedonią znowu zaczęło iskrzyć, lecz na szczęście nie doszło do kolejnej wojny. W trackie swojej nieobecności Król zawsze tęsknił za domem, ukochaną i oczywiście dzieckiem. Amin dorastając stosunkowo rzadko widywał się z wiecznie zajętym lub nieobecnym ojcem, którego bardziej znał z opowieści niż z rzeczywistości. W wieku siedmiu lat młody Książe został oddany w opiekę Balqisowi, który miał przygotować chłopca do przyszłej roli władcy i wyszkolić w sztuce walki. Amin był pojętnym uczniem. Przez kolejne lata Władca patrzył jak jego latorośl dorasta. Jak pod czujnym okiem nauczyciela zdobywa nowe umiejętności. Król pragnął być wówczas najbliżej. Jednak jak na złość państwowe obowiązki zmuszały go do poświęcania im niemal całego swojego czasu. Czuł, iż oddala się od syna, lecz zawsze obiecywał sobie, że mu kiedyś to wszystko w jakiś sposób wynagrodzi. Nadrobi stracony czas, bliskość, załata rozerwane rodzinne więzy. W głowie obudziły się wspomnienia własnego dzieciństwa i nienajlepszych relacji z ojcem, jednak wówczas większa wina leżała po jego stronie. Teraz również. Był tego świadom. Lecz cóż począć? Dopiero teraz zrozumiał jak zapewne czuł się jego własny ojciec, kiedy mimo usilnych prób nieumyślnie tracił kontakt z dzieckiem. Sądził, że podobna sytuacja nie będzie miała w jego przypadku miejsca. W ogóle wykluczał taką możliwość. Nie brał jej pod uwagę. Będzie inaczej, zupełnie na odwrót. Lepiej ? myślał gdy Amin przychodził na świat. Teraz nie wiedział co począć. Bezsilnie patrzył na własny upadek w roli ojca. Przezwyciężył wszystkie przeciwności losu, oszukał przeznaczenie. Poległ? w z pozoru błahej sprawie.

W dziesiąte urodziny swojego dziecka, Król postanowił sprawić Aminowi wspaniały prezent. Upominek, który nie tylko niezmiernie ucieszy dorastającego chłopca, lecz również sprawi iż będzie pamiętał o swoim ojcu. Władca Persji zlecił najlepszym perskim mistrzom kowalstwa wykonanie sztyletu. Nie była to jednak zwykła bogato zdobiona broń, lecz wierna kopia oręża które Król niegdyś dzierżył w trakcie swoich zmagań z losem i przeznaczeniem. Tak została stworzona dokładna replika Sztyletu Czasu. Broni która w przeszłości uchroniła wiele żyć, a zabrała jeszcze więcej. Oręż który uratował Persje od upadku miał teraz pomóc Władcy w ocaleniu rodziny. Jego więzi z jedynym synem. Oczywiście sztylet stanowił tylko kopię istniejącej niegdyś potężnej broni. Jednakże był to duplikat tak wierny oryginałowi jak tylko pozwalała na to pamięć wcześniejszego posiadacza. Oręż wyszedł cudowny, lepszy niż ktokolwiek mógłby oczekiwać. Prawdziwe mistrzostwo fachu. Pozłacaną rękojeść pokrywały liczne zdobienia i drogie kamienie, a zimne metalowe ostrze świeciło blaskiem przy najmniejszej smudze światła. Na ten widok w sercu Władcy odżyły wspomnienia. Przed oczami na nowo stanęły czasy batalii z Piaskowymi Potworami, pierwszego spotkania z Farah, wyprawy na Wyspę Czasu, poznania Cesarzowej, czy raczej? Kaileeny. Właśnie. Przez te wszystkie lata prawie kompletnie o niej zapomniał. Jej wizerunek zatarł się w pamięci i stanowił obecnie tylko mglisty kontur. Zupełnie taki jak postać w której po raz ostatni ją widział, zanim rozpłynęła się w powietrzu wraz z resztą Piasków Czasu. Kim naprawdę była oraz dokąd się teraz udała? Tego nie wiedział, lecz jednego był pewien ? ocaliła mu życie. Nie tylko jemu.

Prezent niezwykle spodobał się młodemu Aminowi. Była to jego pierwsza prawdziwa broń. Ojciec, pomimo niezadowolenia Farah, zaczął opowiadać synowi o swoich dawnych niebezpiecznych przygodach, dalekich wyprawach w nieznane, licznych walkach z groźnymi przeciwnikami. Chłopiec z wielkim zainteresowaniem chłonął te historie i w głębi marzył aby kiedyś przeżyć równie interesującą oraz niebezpieczną przygodę. Wyruszyć w podróż, pokonać zło, ocalić ludzi. Nie wiedział jeszcze wówczas, że pewnego dnia jego sen może się urzeczywistnić.

W roku w którym Amin obchodził swoje trzynaste urodziny, stan zdrowia Farah uległ nagłemu pogorszeniu. Kiedy zdawało się, że wszyscy dawno zapomnieli o tajemniczej chorobie, ona przypomniało o swojej obecności. Matka Księcia na nowo doznała osłabienia organizmu, a do wcześniejszych objawów gorączki doszły również częste krwotoki. Przez długie tygodnie stan zdrowia nie ulegał poprawie. Lecz po dwóch miesiącach sytuacja wyraźnie się ustabilizowała i choroba zdawał się znowu ustępować. Jednak Król nadal był pełen obaw iż kolejny powrót schorzenia, zapewne na dobre odbierze mu ukochaną. Postanowił znaleźć jakiś sposób, zamiast bezczynnie siedzieć z założonymi rękoma, oczekując nieuniknionego. Niestety tak samo jak poprzednio, tak i teraz najlepsi perscy medycy nie byli w stanie znaleźć przyczyny tajemniczego schorzenia. Sama Farah wydawała się teraz jakaś trochę dziwna. Jak gdyby bardziej zobojętniała na otoczenie, a już na pewno na nękającą ją chorobę. Zachowywała się zupełnie jakby nic jej nie dolegało. A może raczej pogodziła się ze swoim losem? Przestała walczyć, uznała zadanie doczesnego życia za w pełni wykonane? Urodziła syna. Tchnęła życie, teraz może już oddać własne. Król jednak nie mógł się pogodzić z taką koleją rzeczy i nieustannie szukał jakiegoś rozwiązania, mocno wierząc iż takie w ogóle istnieje. Po przeszło pół roku poszukiwań, przypadkiem usłyszał o pewnym uzdrowicielu, który podróżował przez wschodni rejon wybrzeża Morza Śródziemnego. Władca początkowo chciał sprowadzić znachora do Pałacu, jednak Farah stanowczo ku temu zaprotestowała. Po licznych dyskusjach i namowach małżonka jednak zgodziła się spotkać z uzdrowicielem. Lecz tylko pod jednym warunkiem ? to ona się do niego wybierze, a nie na odwrót. Król początkowo nie chciał na to pozwolić, sądząc iż długa i żmudna podróż jeszcze bardziej pogorszy stan zdrowia małżonki, lub co gorsza doprowadzi do jej śmierci. Lecz nie było innej rady. Kobieta w swoim zdaniu wydawała się być twarda i nieugięta. Jeśli zostanie zapewne bezpowrotnie straci szansę na ratunek, jeżeli pojedzie mimo ogromnego ryzyka istnieje nadzieja na odzyskanie zdrowia. Nie było innego wyjścia. Musiał jej ulec. Dodatkowe komplikacje stwarzał Amin który zapragnął towarzyszyć matce w podróży.

- Pozwól mu. ? nalegała Farah ? Chłopiec chce zwiedzić trochę kraju, a nie ciągle siedzieć zamknięty w murach Pałacu.

- Nie wiem czy to najlepszy pomysł. ? odparł Król marszcząc czoło ? Czeka cię długa i ciężka podróż. Droga która może okazać się niebezpieczną?

- Nie przesadzaj. ? mimo nienajlepszego samopoczucia kobieta wydawała się być w dobrym nastroju ? Cóż złego może stać się dziecku pod opieką jego własnej matki?

- Sam nie wiem? -odparł niepewnie mężczyzna ? Po prostu czuję jakąś wewnętrzną obawę.

- To nie obawa, tylko troska. ? odparła Farah - Nie masz się czym martwić. Pojedziemy porządnie zorganizowaną karawaną. Balqis i jego żołnierze będą nad nami czuwać.

Król spojrzał jej prosto w oczy. Wydawało mu się iż w ich wnętrzu zobaczył jakiś płomień. Nadzieja, czy może coś innego?

- Nie wiesz nawet jak bardzo chciałbym ci towarzyszyć?

- Wiem. ? odparła Farah i po raz pierwszy od wielu miesięcy uśmiechnęła się do swego męża.

Karawana wyruszyła następnego dnia o świcie. Niebo zakrywały nieliczne chmury. Zbliżała się pora deszczów. Król wpatrywał się w horyzont jeszcze długo po zniknięciu pochodu. Jego serce przepełniły obawy, niepewność. Nieustanne wyczekiwanie i tęsknota. Jednak musiał zając się państwem, wzywały go obowiązki.

Czas rozłąki dłużył się w nieskończoność. Miesiąc zdawał się nie mieć końca, a każdy kolejny dzień był wiecznością. Wiecznością w samotności. Pewnej niespokojnej nocy obudził się zlany zimnym potem. Miał straszny sen, czy raczej koszmar. Po wybudzeniu nie był jednak w stanie w pełni odtworzyć nękającej go wizji. Zapamiętał tylko, że największe obawy były związane nie z jego małżonką, tylko? z synem.

Ku jego radości, w połowie drugiego miesiąca karawana szczęśliwie powróciła do Babilonu. Wszyscy byli cali i zdrowi, a Farah jakby pełniejsza energii.

- Cieszę się, że nareszcie wróciłaś. ? przywitał ją w progu małżonek ? Tak bardzo było mi ciebie brak?

- Mnie również. - mówiła wtulając się w jego ramiona ? Mnie również?

Przez moment bez słowa siedzieli w ogrodowej altanie, wpatrując się dal zielonych alejek. Liście szumiały na łagodnym wietrze. W końcu Król spojrzawszy na swoją małżonkę przemówił.

- Martwiłem się o ciebie. Zacząłem mieć wątpliwości czy wysłanie cię na tak daleką podróż nie było przypadkiem błędem, który mogłaś przypłacić najwyższą ceną?

Farah nadal wpatrywała się gdzieś w zieleń liści, jednak czuł iż cały czas dokładnie go słucha.

- Ale widzę, że czujesz się wyraźnie lepiej. ? kontynuował Władca ? To znaczy, że ten człowiek cię uzdrowił. Czyż nie?

- Tak. ? usłyszał jej dźwięczny głos ? Tak mi się wydaje?

Niepostrzeżenie z pobliskich zarośli wyleciał nieduży kolorowy ptaszek. Stworzenie zatoczyło kilka kółek wokół palmy, a następnie zniknęło w bezkresie przestworzy. Farah odprowadziła je wzrokiem, a następnie spojrzała na męża. Jej wzrok wydawał się być spokojnym i opanowanym. Nie było to jednak, tak jak wcześniej, pogodzenie się z góry przesądzonym losem, lecz pewność przyszłości. Czy raczej nadzieja na nią.

- Powiedz mi. ? mówił Król wpatrując się w jej twarz ? Jaki on był? Ten uzdrowiciel.

- Dziwny człowiek. ? odpowiedziała po krótkiej pauzie ? Trochę podobny do jakiegoś z mędrców. Był jednak w średnim wieku, mimo iż miał białe włosy, brwi, ubranie, oczy?

- Białe oczy?

- Właśnie tak. Cały był skąpany w śnieżnej bieli, nawet skóra posiadała jasny odcień. I jego spojrzenie takie dziwne, nieobecne? On był ślepcem.

- Ale wyleczył cię? Czujesz się teraz lepiej? ? Król splótł ze sobą jej smukłe dłonie.

- Właściwie to cała sytuacja była trochę dziwna. ? umilkła na moment, jakby zbierała myśli ? Kiedy przybyła do jego namiotu, on tylko położył na mnie woje ręce, a ja poczułam wówczas dziwne ciepło i mrowienie rozchodzące się w głąb mojego ciała. Lecz tak naprawdę nie odczułam żadnej zmiany. Wciąż byłam w stanie świadomości iż choroba wcale mnie nie opuściła, że wszystko jest dokładnie tak jak było.

Tutaj znowu zamilkła, jednak wydawało się że nie skończyła swojej opowieści. Władca wpatrując się w małżonkę, czekał w skupieniu na ciąg dalszy.

- Jednak w drodze powrotnej zaczęłam odczuwać pewną różnicę? - relacjonował dalej niezmącony niczym głos ? Coś jakby wewnętrzne zmiany. Zupełnie jak? - widać było, że szuka słów lecz nie może ich znaleźć ? Zupełnie jak gdyby choroba nagle sama się wycofywała? Nie jestem w stanie ci tego opisać słowami. Czułam, że schorzenie zostaje gdzieś poza mną, jest coraz mniej obecne w mojej świadomości. Odczuciu? Ten stan narastał wraz ze zmniejszaniem się dzielącego nas dystansu. Ostatni dzień podróży spędziłam nawet jadąc sama konno. ? tutaj lekko się uśmiechnęła.

- Nie powinnaś się była tak wysilać. ? odparł Król głosem pełen troski ? Nawet jeśli już wyzdrowiałaś, to aby w pełni wydobrzeć potrzebujesz jeszcze sporo czasu i odpoczynku.

- Czuję się dobrze. ? odparła ściskając jego dłonie ? Naprawdę?

Po czym wstała i podeszła do białej balustrady ogrodowej altany. Król przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w jej postać, rozwiewane rozpuszczone włosy, po czym wstał, pocałował ją w policzek i ruszył w kierunku wyjścia.

- Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałam z tobą omówić.

Jej głos zatrzymał go na progu. Stanął w miejscu obrócił się twarzą do małżonki. Ona również patrzyła w jego stronę. Po jej obliczu wyraźnie było widać, że zaraz o coś go poprosi.

- Pamiętasz jak mówiłam ci o naszym postoju niedaleko Babilonu?

- Chodzi o to zniknięcie w ruinach Amina?

- Tak. ? odparła Farah i zrobiła kilka kroków w stronę męża ? Nie chciałam tego mówić przy Balqisie.

- O co chodzi? ? spytał z lekkim niepokojem w głosie Król ? Nasze dziecko się odnalazło. Wszystko dobrze się skończyło.

- Tak. Lecz zanim zaczęliśmy go szukać w podziemiach, wyprowadziła go stamtąd mała rudowłosa dziewczynka. ? umilkła, na moment wpatrując się w powoli zniżające się słońce - Jak się potem dowiedziałam, dziecko to jest biedną sierotą mieszkającą ze swoją matką w małym domu nieopodal ruin?

- I chcesz je przygarnąć? Czyż nie? ? spytał się patrząc jej prosto w oczy ? Dobrze wiesz, że Pałac to nie schronisko dla bezdomnych i skrzywdzonych przez los. Nie możemy przyjmować każdej sieroty, czy włóczęgi. ? po czym dodał ? Zrozum to.

- Wiem. ? odparła Farah - Jednak ta dziewczynka była inna, taka biedna, zagubiona, bez opieki ojca? - teraz i ona spojrzała mu głęboko w oczy - Sam wiesz jakie to uczucie, kiedy tarci się kogoś bliskiego.

- Tak. ? odparł niepewnie ? Ale?

- Wcale nie chcę przyjmować jej do Pałacu. ? kontynuowała nieugięcie kobieta ? Matka dziewczynki mogłaby nam służyć w charakterze osoby sprzątającej lub zajmować się ogrodem. Do tej roboty przydałyby się dodatkowe ręce. Wraz z dziewczynką zamieszkałyby w pomieszczeniu dla pałacowej służby?

- Mamy już do tych zadań odpowiednich ludzi. ? przerwał jej Król ? I nie potrzebujemy więcej.

W oczach kobiety dostrzegł wówczas lekki smutek lub też błaganie. Kładąc jej rękę na ramieniu zapytał.

- Tu nie chodzi o pomoc tylko o dziecko, prawda? O tą małą dziewczynkę? ? mówił spokojnie obserwując żonę ? Wiem, że zawsze pragnęłaś mieć córeczkę. Przed narodzinami Amina planowaliśmy jeszcze co najmniej jedno dziecko, które mogło okazać się dziewczynką. Jednak twoja choroba jednoznacznie przekreśliła nasze plany. Teraz pragniesz mieć chociaż tego namiastkę?

- Proszę? - powiedziała zniżonym tonem Farah.

Po jej policzku ściekła łza.

Matka sieroty przybyła następnego dnia. Okazała się być skromną i pracowitą osobą, gotową podjąć każdego rodzaju pracę, nawet za niewygórowaną pensję. Król uległ namową żony i zatrudnił kobietę w charakterze pomocy usługującym. Dziewczynka zamieszkała wraz z matką w pomieszczeniu dla pałacowej służby. Dziecko sprawiało wrażenie spokojnego lecz jednocześnie ciekawego świata. Królowi jednak coś się nie podobało. Zdało się mu, że rudowłosa ma również jakiś sekret. Coś ukrywa. Tylko co? Ilekroć widział ją przechodzącą którymś z pałacowych korytarzy, zadawał sobie to pytanie. A może to tylko jego przewrażliwienie? Bezpodstawna obawa. W końcu dziecko nie sprawiało żadnych problemów. Nikt na nie nie skarżył. Amin miał w końcu towarzystwo do zabaw, a Farah zdawała się być szczęśliwsza obserwując tych dwoje. Cóż więc jest źle?

Jednak po miesiącu panujący dotąd spokój został zachwiany. Nowo przybyła okazała się bardzo wszechstronną pomocą. Pewnego razu zaproponowała, że może zająć się zaniedbaną, starą częścią pałacowych ogrodów. Miejscem które już dawno straciło swój blask. Jednak wówczas zdarzył się brzemienny w skutkach wypadek, w wyniku którego kobieta zmarła pod koniec następnego dnia. Król zauważył wówczas zmiany jakie zaszły w osieroconym dziecku. Radosna dotąd dziewczynka jakby zamknęła się w sobie. Prawie z nikim nie rozmawiała. Było widać iż niezwykle przeżywa tą niepowetowaną stratę. Może przypomniały się jej wspomnienia po utracie ojca? Kiedy to zdarzenie mogło mieć miejsce? Nie miał pojęcia. Podejrzewał jednak iż dziecko było wówczas bardzo młode. W końcu teraz rudowłosa ma raptem dziesięć lat i jest o cztery lata młodsza od jego syna. Zupełnie osierocone dziecko wzięła pod swoją opiekę jedna z służących, imieniem Saba. Kobieta ze wszystkich sił starała się zastąpić dziewczynce utraconą matkę. Kochała ją jak własne dziecko i zawsze wstawiał się w jej obronie. Jednak rudowłosa nie odwzajemniała tego uczucia, pozostając na nie obojętną. Z czasem jednak przywykła do opiekunki i zaczęła nazywać ją ciotką Sabą.

Przez kolejne miesiące Król zauważył, że rudowłosa coraz częściej przebywa poza Pałacem. Znika gdzieś na całe godziny bez niczyjej wiedzy. Może to i lepiej? Mniej czasu przebywa z Aminem. Z drugiej jednak strony w dziecku dalej coś się mu nie podobało. Ciągle nie opuszczało go to dziwne uczucie, co do prawdziwości którego, nie wiedzieć czemu, był tak przekonany.

Pewnego dnia miało miejsce zdarzenie, które przerosło najgorsze obawy Władcy względem dziewczynki. Wszystko rozegrało się pewnej pochmurnej nocy. Rudowłosa jak zwykle, bez słowa zniknęła gdzieś zaraz po zapadnięciu zmroku i przez długie godziny się nie pojawiała. To znowu budziło rozmaite podejrzenia. Gdzie ona jest? Co teraz robi? Te myśli nieustannie kłębiły się w jego głowie gdy szedł długimi korytarzami. Nagle przeszył go impuls. Zatrzymał się przy drzwiach Książęcej komnaty. Gdy uchylił skrzydło spostrzegł, że jego syn spokojnie śpi na swoim łożu. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Przynajmniej ma pewność, że Amin jest bezpieczny. Co go obchodzi obca dziewczynka? Dziecko z którego zapewne i tak nic dobrego nie wyrośnie. W sumie teraz rudowłosa trzymana była w Pałacu tylko ze względu na małżonkę. Gdyby to tylko od niego zależało dziecko nie mieszkałoby tu już od śmierci swojej matki. Jednak Farah była głucha na wszelkie argumenty. Zdawała się być zdeterminowana, a na kobiecy upór nie ma rady.

Kiedy rudowłosa nie pojawiła się również o świcie, sprawą na poważnie zainteresowała się jej opiekunka Saba. Kobieta poprosiła Króla, aby chwilowa zwolnił ją z obowiązków by mogła poszukać zaginionej. Jak później się okazało poszukiwania zajęły jej prawie cały dzień. Obie wróciły do Pałacu dopiero pod wieczór. Kiedy Władca zobaczył rudowłosą w eskorcie dwóch ludzi ze Straży Miejskiej zdał sobie sprawę, że nie szykuje się nic dobrego. W głowie odżyły najgorsze obawy. Prawda jednakże okazała się być gorsza niż można by przypuszczać.

- Panie. ? odparł zaraz po ukłonie jeden ze Strażników Miejskich ? Schwytaliśmy ją na gorącym uczynku.

Władca w skupieniu siedział na tronie. W oddali sali, bez słowa, ze spuszczoną głową stała rudowłosa. Co pewnie czas tylko nieznacznie spoglądała przed siebie.

- Wczorajszej nocy włamała się do domu jednego z kupców, który zamieszkiwał domostwo we Wschodniej Dzielnicy. ? kontynuował mężczyzna.

Stało się ? pomyślał. Od śmieci matki już kilka razy podejrzewano ją o złodziejstwo, ale nigdy nie było wystarczających dowodów ani świadków. Król oprał się głębiej na tronie i w skupieniu słuchał dalszej relacji.

- Jednak to nie wszystko. ? tutaj strażnik zrobił pauzę, Władca zmarszczył czoło ? Ten pokrzywdzony kupiec, o którym teraz mowa, nie żyje?

Skóra skroni rozprostowała się, a brwi zeszły.

- Ona go zabiła. ? mówiący mężczyzna uczynił gest głową w kierunku dziewczynki - Mamy na to naocznych świadków.

Król popatrzył na rudowłosą.

- Dziękuję. ? odparł Władca ? Zajmę się wszystkim. Możecie już odejść.

Mężczyzna podążył w kierunku kompana, po czym obaj opuścili Salę Tronową. Rudowłosa dalej siedziała na swoim miejscu. Nadal miała spuszczoną głowę, ale widać było, że kontem oka obserwowała wychodzących strażników. W tym czasie do Władcy przystąpiła Saba.

- Panie, ? ? zaczęła, lecz kolejne słowa ugrzęzły jej w gardle.

- Słucham.

- Wasza Wysokość wiem, że nie wypada? zaistniałych okolicznościach, jednak? - służącej wyraźnie plątały się słowa, lecz mimo to kontynuowała ? Jednak chciałam mieć do waszej Wysokości? gorącą prośbę.

Król spodziewał się jakiego typu może być owe błaganie. Saba bardzo przywiązała się do ?adoptowanego? dziecka. Otaczała je ogromną troską, zupełnie jakby był to największy skarb na tym świecie. Może dlatego, że sama nie miała potomstwa? Zawsze stawała w obronie dziewczynki, ślepo wierząc w jej niewinność. Nawet teraz gdy, na z pozoru czystej duszy rudowłosej, pojawiła się wyraźnie widoczna skaza. A może nie jest w stanie uwierzyć w brutalną prawdę? Czy raczej ją postrzegła i postanowiła bronić dziewczynki mimo wszystko?

- Chodzi o Amirę. ? mówiła dalej kobieta już nieco pewniejszym głosem ? Wiem, że źle postąpiła. Jednak jest jeszcze młodym dzieckiem. Każdy z nas w swoim życiu popełnia jakieś błędy?

- Błędy? ? przerwał Król, a jego niebieskie oczy spojrzały na twarz służącej, która teraz wyraźnie jakby czegoś się przestraszyła ? Umyślne zabicie niewinnego człowieka to nie jest w żadnym razie pomyłka.

Władca podążył wzrokiem w kierunku skulonej rudowłosej. Ich zimne spojrzenia spotkały się.

- Nie ważne przez kogo dokonana. ? dodał po chwili, gdy dziecko znowu zaczęło patrzeć w posadzkę.

- Jednakże nie można tak, na równi z kryminalistami, traktować dziecka. ? Saba nie dawała za wygraną ? Tym bardziej biednej sieroty po przejściach. Musi być jakieś inne wyjście.

Króla zdziwiła pewność i siła w głosie służącej. Ostatnie zdanie zabrzmiało prawie jak rozkaz. Saba również jakby się zreflektowała i jej twarz oblała się rumieńcem.

- Jestem Władcą Persji i jednym z moim zadań jest pilnowanie, aby przestrzegano prawo. ? Król patrzył w głąb Sali Tronowej ? A prawo powinno być równe dla wszystkich, bez wyjątku.

Władca spojrzał na twarz dalej speszonej kobiety.

- Inaczej w państwie zapanowałoby bezprawie. ? kontynuował po przerwie Król - Kompletna anarchia, która w rezultacie doprowadziłaby do ostatecznego unicestwienia Persji.

Oblicze Saby z każdą chwilą wydawało się pogrążać w coraz większym smutku, braku nadziei. W królestwie kodeks karny w przypadku umyślnego morderstwa niewinnej osoby był prosty. Jeśli przewinienie zostanie odpowiednio wykazane jedynym wyrokiem jest śmierć.

Zapanowało milczenie.

- Jednak posiadam również serce. ? jego głos przerwał ciszę.

Kobieta uniosła głowę. W oczach zaświecił się lekki blask. Może istnieje jeszcze cień szansy?

- Dlatego rudowłosa zostanie skazana, wygnana z Babilonu. ? Król oprał głowę na lewej pięści ? Jeśli jednak kiedykolwiek powróci kara już jej nie minie.

Służąca nieznacznie się poruszyła, jednak dalej pozostała przy tronie. Kiedy Władca rzucił w jej kierunku pytające spojrzenie kobieta przemówiła.

- Wysłanie samotnego dziecka na pustynie to dla niego prawie pewna zguba. ? jej głos znowu przybrał błagalny ton ? Dlatego proszę waszą Wysokość o możliwość towarzyszenia Amirze.

Król spojrzał na nią trochę zdziwionym wzrokiem. Kto normalny o zdrowych zmysłach rezygnowałby z pewnej przyszłości na rzecz niewidomego jutra? I to w dodatku dobrowolnie, z własnej inicjatywy. Czyż miłość może być aż tak ślepą?

- Dobrze więc. ? odparł Władca ? Skoro tego pragniesz. Wyruszycie jutro zaraz o świcie.

Saba skłoniła się i w spokoju, skrywając głęboko swoją radość, opuściła wraz z rudowłosą Salę Tronową. Król jeszcze przez chwilę siedział w skupieniu zbierając myśli. Decyzję o łagodniejszej karze ? wygnaniu ? podjął głównie nie z powodu na wstawiennictwo opiekunki dziecka tylko ze względu na Farah. Jego małżonka z pewnością nie ucieszy się z tej nowiny. Jednak zawsze lepsze to niż oznajmienie, że właśnie wydało się na rudowłosą wyrok śmierci.

Cóż, wypadało ruszyć się i powiadomić o wszystkim żonę. Raczej nie ucieszą jej najnowsze wieści.

Do komnaty przybył dopiero po krótkim spacerze w ogrodach. Lubił się tam przechadzać. Aby pozbierać myśli albo zapomnieć o stresie. Kiedy uchylił drzwi zobaczył swoją małżonkę siedzącą naprzeciw tarasu na plecionym krześle. Jej wzrok natychmiast spoczął na nowoprzybyłym. Zupełnie jakby na niego od dawna czekała.

- Witaj kochanie. ? powiedział na powitanie Władca - Widzę że nadal dobrze się miewasz.

Odpowiedziało mu głuche spojrzenie. Przeszywany przez jej wzrok nagle zrozumiał co jest nie tak ? ona zapewnie wie. Cały Pałac pewnie huczy już od plotek.

- A więc wiesz? ? zapytał dla pewności.

- Zauważyłam wychodzący oddział Straży Miejskiej. Kiedy się ich zapytałam o co chodzi, jeden z nich pokrótce streścił mi wydarzenia. ? Farah wstała z krzesła i stanęła tuż naprzeciw męża ? Chyba musimy porozmawiać.

- Jeśli chciałaś jako pierwsza wstawić się za naszą małą morderczynią, to niestety ubiegła cię nasza służąca Saba. ? położył ręce na ramionach kobiety ? Obie opuszczą jutro miasto.

Farah wydawała się nie do końca usatysfakcjonowana tym co przed chwilą usłyszała.

- Jak to? ? zapytała ? Wyganiasz je?

- Po pierwsze nie je, tylko ją. Po drugie jeśli chcesz aby została, to wówczas czeka na nią ścięcie.

- Mogłeś ją ułaskawić. ? powiedziała z pretensją w głosie.

- Trzeba mieć powody aby okazać wobec kogoś prawo łaski. Ja takowych nie miałem.

Farah zrzuciła jego dłonie z ramion i wyszła na werandę.

- Ty nadal jesteś o nią zazdrosny? - powiedziała , opierając się o balustradę.

- Co takiego? ? przemówił Król niepewnym tonem, zupełnie jakby nie dosłyszał wypowiedzi małżonki, albo źle zrozumiał jej słowa.

- Nie zaprzeczaj. ? odparła kobieta ? Dobrze wiesz o czym mówię.

Uważne oczy Władcy obserwowały małżonkę, która stała teraz do niego plecami i spoglądała gdzieś w bliżej nieokreśloną dal.

- Już po przybyciu Amiry zauważyłam, że bacznie ją obserwujesz. ? Farah kontynuowała, dalej nie zwrócona twarzą do rozmówcy ? Obecność rudowłosej wyraźnie z jakiś powodów ci nie pasowała. Z początku myślałam, że może to troska o nas, nasze dziecko. Jednak Amira okazała się spokojną i przyjazną istotą. W żadnym razie nie groźną dla najbliższego otoczenia. Następnie przez myśl przeszło mi iż może przyczyna jest bardziej przyziemna i tkwi w obawie przed utratą Pałacowych dóbr i kosztowności. Lecz mimo iż dziewczynka ciągle kręciła się wokoło, nic nie ginęło. Ale jak jest prawda zdałam sobie sprawę dopiero po miesiącu od przybycia sieroty, na kilka dni przed śmiercią jej matki. Kiedy zauważyłam w jaki sposób obserwujesz tą wesoło bawiącą się ze sobą parę dzieci ? naszego syna i Amirę. Patrzyłeś jak dobrze się ze sobą razem czują, doskonale komunikują. Wówczas zrozumiałam o co ci naprawdę chodzi. To nie było nic innego, tylko zazdrość. Zazdrość ojca nie mogącego znaleźć wspólnego języka z własnym synem, w stosunku do obcej dziewczynki której ta sztuka przychodziła bez najmniejszego trudu. ? kobieta spojrzała w kierunku męża - Przez cały czas szukałeś jakiegoś pretekstu aby się jej pozbyć. Teraz w końcu mogłeś dopiąć swego.

- Zdajesz sobie sprawę z tego iż oprócz bycia ojcem, jestem jeszcze również Królem Presji i muszę?

- Oboje dobrze wiemy co musisz, a co możesz. ? przerwała mu Farah ? Okaż chociaż na tyle łaski i daj wygnańcom na drogę porządny prowiant i dobre wielbłądy.

Król milczał wyraźnie wybity nagłym przerwaniem swojej wypowiedzi.

- Jeśli nie stać cię na taki gest to sama go uczynię.

Wyjechały wcześnie z rana. Król patrzył jak dwie, odziane w długie szare płaszcze, postacie przemierzają opustoszałe jeszcze ulicę. Wielbłądy oraz dodatkowy prowiant dostały w darze od Farah. Według Władcy było to zbędne marnotrawstwo, lecz nie chciał na nowo kłócić się z żoną. Kiedy przejeżdżały przez bramę wybiegł za nimi Amin. Jednak, wbrew obawą jego syn nie chciał za nimi podążyć, tylko wbiegł na miejskie mury i obserwował jak karawana stopniowo oddala się od Babilonu. Król nie mówił swojemu potomkowi gdzie, po co oraz dlaczego rudowłosa ich opuszcza. Nie wspomniał też, że nigdy już tutaj nie powróci. Lecz po tym w jaki sposób Amin je obserwował czuł, iż chłopiec może coś wiedzieć lub podejrzewać. Kto wie, może zna prawdę? Zresztą, teraz to już się nie liczy. Nic nie jest ważne poza faktem iż dziewczynka odeszła, i to na dobre. Na sercu Władcy zrobiło się jakby lżej. Będzie tak jak kiedyś ? pomyślał. Nie, będzie lepiej. Tak jak powinno być ? poprawił.

Kolejne lata mijały spokojnie. Amin rósł zdrowo. Pod okiem Balqisa zdobywał nowe umiejętności. Ćwiczył siłę, refleks, zwinność oraz koordynację ruchów. Był pojętnym uczniem i przejawiał pewien talent. Zwłaszcza w sferze akrobacji, gdyż sprawna walka i uniki jeszcze nie w pełni mu wychodziły. Jednak Król był pewien, iż z czasem jego syn opanuję i tą sztukę.

Farah wciąż czuła się dobrze, a choroba nie miała żadnych nawrotów. Jedynie jej głowa zaczęła lekko siwieć i wśród mocnej dotąd czerni pojawiały się jasne kosmyki. Lecz bardziej była to wczesna zapowiedź starości niż oznaka wyczerpania organizmu.

Władca coraz pewniej i lepiej rządził państwem, a jego stosunki z synem uległy poprawie. Jednakże daleko było im do ideału. Jednym słowem bywały wzloty oraz upadki, lecz nie kryzysy.

Ościenne państwa nie były skore do prowadzenia działań militarnych wymierzonych przeciwko Persji. Macedonia natomiast zajęta była zbieraniem się po wielkiej porażce na Dalekim Wschodzie.

W Babilonie również panował spokój. Mieszczańska ludność prowadziła swój własny, niezmącony tryb życia. Miasto na nowo rozkwitało, stając się jeszcze piękniejszym niż kiedykolwiek było. Oczywiście wśród tej sielanki miewały miejsce nieliczne nieszczęścia oraz tragedie. Na przykład pewnego roku w wyniku tajemniczego pożaru spłonęła spora część starego rynku. Po tym wydarzeniu ludzie nie chcieli ponownie zamieszkać w tych okolicach, sądząc iż jest to przeklęte miejsce. Istotnie przez kilka lat Król słyszał różne dziwne opowieści o tej części zabudowy. Niektóre z nich głosiły iż rynek powstał na ruinach dawnego pogańskiego cmentarza i rozzłoszczone duchy mszczą się teraz na mieszkańcach. Inni mówili, że w, znajdującej się w centrum placu, studni znajduje się otwór prowadzący aż do samych Piekieł. Dlatego woda tak często tam wysycha i dziwnie śmierdzi. Jednak Król nigdy nie dawał wiary tym i podobnym historiom. Lecz ludzka naiwność i przesądność nie miała chyba granic i kiedy na rynku zmarło kilka osób, a niedługo po tym kolejny pożar prawie doszczętnie go strawił, miejsce zostało na dobre opuszczone. Powstała niewielka martwa luka w miejskiej zabudowie. Miejsce omijane szerokim łukiem przez wszystkich, nawet bezdomnych i wszelkiej maści rzezimieszków.

W roku swoich osiemnastych urodzin Amin rozpoczął swoje przygotowania do przyszłego rządzenia krajem. Do codziennych obowiązków Księcia doszły długie i żmudne nauki polityki, historii, ekonomi oraz sztuki negocjacji. Król sądził, że dzięki tym lekcją jego syn nie tylko będzie lepiej przygotowany do czekających go obowiązków, ale również zrozumie ojca, jego problemy i brak czasu dla rodziny. Jednak tak się nie stało. Amin zdawał się być niezwykle znudzony podczas wykładów, a stosunki z Władcą, nie wiedzieć czemu, znowu zaczęły się stopniowo pogarszać. Król zauważył, że Książe dalej buntuje się przeciw wszystkiemu i wszystkim. Co gorsza niezadowolenie swoje główne ujście miało właśnie na osobie ojca. Zupełnie jakby Amin miał do niego jakieś nieuzasadnione pretensje, czy ukryte urazy. Może obwiniał go o to, że niejako z góry narzucono mu jego przyszłą rolę? Nikt nigdy nie pytał go o zdanie. Los już na wstępie wypisał ścieżkę życia, przeznaczenie. A teraz musi nią podążyć niczym skazaniec na egzekucję, czy wygnany w nieznane. Każde życie ma niejako swoją cenę, którą chcąc nie chcąc musimy zapłacić. On również nie miał wyboru.

Po czterech latach na pustyniach naokoło Babilonu zaczęły grasować zbójeckie bandy. Pobliskie domostwa oraz przejezdne karawany często stawały się celem rzezimieszków, którzy nie tylko okradali, ale bardzo często również mordowali z zimną krwią niewinne ofiary. Agresorzy kilka razy zdołali wedrzeć się także na teren miasta. Wówczas Król postanowił wypowiedzieć łotrom wojnę, zniszczyć ich raz na zawsze. Wyłapać co do jednego. Lecz nie okazało się to być prostym zadaniem. Zbóje działali szybko, z zaskoczenia. Równie gwałtownie się pojawiali co znikali bez najmniejszego śladu. Priorytetem stała się więc ochrona Babilonu. Miasto nieustannie patrolowały cywilne odziały Straży Miejskiej, a wartownicy na murach zyskali dodatkowych ludzi, w tym też świetnie wyszkolonych łuczników.

Król wyrwał się ze snu zlany zimnym potem. Zdało mus się nawet, że krzyczał. Spojrzał na leżącą u boku małżonkę. Farah nadal spokojnie spoczywała na łożu. Wydawało się, iż nadal pogrążona jest w niezmąconym niczym śnie. Władca wstał z wolna i wyszedł na werandę. Kiedy aksamitne zasłony rozstąpiły się przed nim poczuł kojący powiew nocnego powietrza. Naokoło panował niczym niezmącony spokój. Blask krągłego księżyca rozświetlał ogród. Już tak dawno nie dręczyły go żadne koszmary, lecz teraz nagle powróciły. Dlaczego? Co te wszystkie sny, czy też wizje mają znaczyć? Czy one w ogóle coś oznaczają? Czuł jak w głowie znowu kłębią się obawy i złe myśli. Na nowo odżywa niepokój, który zdawało się iż tak dawno bezpowrotnie minął. Nagle poczuł że musi się spotkać ze swoim synem. Porozmawiać nie ważne o czym. Nie zważając na porę, ani ich nienajlepsze wzajemne stosunki. Po prostu czół głęboką wewnętrzną potrzebę, która musiała zostać zaspokojona. I to teraz.

Wyszedł ze swojej komnaty i podążył ciemnym korytarzem. Nie zabrał ze sobą żadnej lampy ani świecy, nie chcąc niepotrzebnie budzić służby. Zresztą przez oka sączył się delikatny blask księżyca, który odbijając się od śliniących marmurów dawał wystarczającą ilość światła. Kiedy dochodził do książęcej komnaty zauważył, że spod drzwi wybija lekki promień. W środku musiała się palić lampa lub świece, a to oznaczało iż lokator nie śpi. To dobrze - pomyślał Król i pewnym ruchem otworzył drzwi. Ciężkie skrzydła rozwarły się. Mężczyzna wszedł do niedużej komnaty. W środku, na biurku, paliło się kilka świec. Zasłony powiewały z lekka na wietrze. Purpurowe łoże było puste, tak samo jak całe pomieszczenie. Nigdzie żywego ducha. Gdzie on się podziewa? Co robi? Czy nic mu nie jest? Kolejne pytania krążyły w głowie Władcy. Podszedł do stołu i zaczął przeglądać kolejne, równo poukładane, kartki. Większość z zapisków stanowiły wiersze. Czego ja właściwie szukam? Dlaczego grzebię w rzeczach własnego syna? Pomyślał mężczyzna przewracając kolejny papier. Wówczas jego wzrok spoczął na łożu. Posłanie nie było, tak jak na początku twierdził, zupełnie puste. Wśród poduszek błyszczał jakiś kształt. Król podszedł bliżej zorientował się iż tym przedmiotem jest sztylet. Broń podarowana swojemu dziecku w dniu jego dziesiątych urodzin. Upominek z którym Amin niemalże nigdy się nie rozstawał. Obawy przerodziły się teraz w niezwykły strach. Mężczyzna upuścił trzymaną kartkę i szybko wyszedł z komnaty. Należy powiadomić Balqisa, niech przeszuka Pałac. Może nic się nie stało? Czy wszystko jest w jak największym porządku? Pozostaje tylko mieć nadzieję.

Król przez resztę nocy nie zmrużył oka. Farah również się wybudziła po powrocie męża i gdy dowiedziała się o nagłym zniknięciu Amina długo nie mogła zasnąć. Baliqis przeszukał niemal wszystkie pałacowe komnaty, lecz bez skutku. Nikt z służby, ani straży nie widział też nikogo opuszczającego teren. Dodatkowo kilka godzin przed świtem do Władcy przybył z raportem jeden ze strażników pełniących wartę przy bramach. Okazało się, że tej samej nocy miał miejsce pewien incydent. Otóż na niedługo przed zamknięciem głównych wrót, Babilon chciało opuścić dwoje wędrowców. Jednym z nich była młoda, ubrana na czerwono, kobieta, a drugim, odziany w stare śmierdzące łachmany, dziad. Para, co by nie było, podejrzana. Tak też zwróciło to nie uśpioną uwagę bystrych strażników. Postanowili oni przyjrzeć się sprawie z bliska ? wiadomo, nadmierna ostrożność nie zaszkodzi. Lecz wówczas stała się rzecz dziwna i z wszech miar nieprzewidywalna. Młoda kobieta znienacka odwróciła się i zaczęła szaleńczo biec. Część strażników rzuciła się za nią w pogoń, a reszta zaczęła przystępować do starego, jednak wówczas ten również rzucił się do ucieczki. W dodatku z siłą i prędkością godną pozazdroszczenia przez niejednego młodzika. Do akcji włączyli się łucznicy, lecz cele były już za daleko, na granicy zasięgu, i strzelcy chybili. Dalszy pościg też niczego nie znalazł. Uciekinierzy dosłownie zapadli się pod ziemię.

Król po tym raporcie zmartwił się jeszcze bardziej. To wszystko mogło oznaczać tylko jedno ? to musiała być zbójecka banda, której udało się niepostrzeżenie wniknąć do miasta. Zuchwały wróg znowu uderzył. A może planuje coś większego i teraz tylko bada teren? Należało wzmocnić straże, wysłać więcej patroli, ale przede wszystkim odszukać Amina. Może plotki o Skorpionach Pustynią są prawdziwe? I rzeczywiście owe rzezimieszki kręcą się w okolicach Babilonu? Podobno ludzie tak wiele o nich mówią, a sama ich nazwa budzi wśród wielu lęk.

Nad ranem jednak Amin się odnalazł. Przed oblicze Władcy przyprowadził go jeden z pałacowych strażników. Król znajdował się wówczas w ogrodzie. Pragnął zebrać myśli po całej nocy i zastanowić się co począć w sprawie zniknięcia syna. Kiedy Amin stanął przed jego obliczem Król leżał właśnie w zamyśleniu na łożu.

- Giizelu, możesz odejść. ? oprał król do starego żołnierza.

Strażnik lekko się skłonił i zniknął w oddali. Mężczyzna przyjrzał się synowi. Amin wyglądał dobrze mimo iż na jego twarzy malowało się lekkie zmęczenie i chyba coś jeszcze. Tylko co? Ubiór miał w małym nieładzie, a włosy nieco rozczochrane. Co on robił? Gdzie był? Kolejne pytania dochodziły z głowy. Król zmarszczył lekko brwi i wskazując na przeciwległe łoże przemówił.

- Proszę, spocznij. ? jego głos był spokojny ? Mamy do wyjaśnienia kilka spraw, synu.

Rozmowa nie przebiegła po myśli Króla. Zamiast wyjaśnień przyniosła kłótnie, brak zrozumienia. Amin nie był skory do konwersacji, a na troskę i zainteresowanie odpowiadał agresją oraz nieuzasadnionymi pretensjami. Może tej nocy coś się stało? Przecież wcześniej między nimi aż tak źle się nie układało. Musi istnieć jakiś powód. Tylko czemu Amin nie chce ze mną o tym porozmawiać? Czemu w życiu niemal zawsze tak jest. Chcesz komuś pomóc, dana osoba odtrąca twoją dłoń. Pragniesz wysłuchać, a ona milczy.

Przed południem do Władcy doszły wieści o schwytaniu przez Straż Miejską jednego ze Skorpionów Pustyni. Jednak plotki okazały się być prawdą. Bandyci nie tylko buszują po okolicy ale i w samym mieście. I to w żywy dzień, w pełnym świetle. Teraz stało się jasne, że nocny incydent to również ich sprawka. Lecz prawdziwy szok dla Króla nastąpił wówczas gdy zobaczył owego schwytanego więźnia. Pojmany okazał się być młodą kobietą W dodatku rudowłosą, co stanowiło rzadkość w owych stronach. Było jednak w niej jeszcze coś, bardziej niepokojącego. Mianowicie wygląd. Ta osoba z kimś mu się kojarzyła. Po chwili zadumy doznał olśnienia. To bez wątpienia była to mała dziewczynka, przygarnięta niegdyś za namową Farah, a następnie wygnana z Babilonu za morderstwo kupca. Ile to już lat minęło? Osiem? A może dziesięć? W każdym razie dziewczyna zdążyła już wyrosnąć na młodą kobietę i zmienić się? na gorsze. Chociaż nie wróżył jej nigdy dobrej przyszłości to nie podejrzewał również, że rudowłosa wstąpi do zbójeckiej bandy. Kto by pomyślał? Dobrze że Farah oraz Amin o niczym nie wiedzą. Lepiej żeby tak pozostało. Pojmana pozostanie w pałacowych więzieniach ? nikt tam nie zagląda, przez co zostanie wówczas uniknięty niepotrzebny rozgłos wśród miejskiej społeczności. Po co informować wszystkich o Skorpionach Pustyni? Wzbudzając panikę tylko ułatwi się reszcie bandy ich zadanie, jakimkolwiek ono jest. Trzeba działać szybko i precyzyjnie. Jeszcze dzisiaj przeprowadzić przesłuchanie, a z rana cichą egzekucję. Chociaż wyrok śmierci zapadł już dawno i winy nie trzeba na nowo udowadniać, to istnieje szansa zdobycia cennych informacji o wrogu. A jeśli rudowłosa nie będzie skora do kooperacji? Cóż, mówi się trudno. Najważniejsze żeby Amin nic nawet nie podejrzewał. Jeśli sprawa ujrzałaby światło dzienne, jego i tak nienajlepsze, stosunki z synem uległyby jeszcze znacznemu pogorszeniu.

Jak gdyby słysząc jego myśli do Sali Tronowej wkroczył Amin. Krok miał pewny i prężny. Szybko pokonał całą długość komnaty i stanął przed Królem.

- Ojcze, muszę z tobą porozmawiać. ? odparł Książe.

Konwersacja przebiegała w lepiej niż przy porannym spotkaniu. Amin z początku okazał trochę szacunku i respektu dla ojca. Oraz, co było rzadkością, przyznał się do błędu i przeprosił. Jednak szybko okazało się iż owa nagła życzliwość nie jest wcale do końca bezinteresowna. Książe przyszedł tutaj w konkretnym celem, który niestety nie mógł zostać zrealizowany. Chodziło oczywiście o Amirę. Tego Władca się obawiał. Pragnął uniknąć niezręcznego tematu. Na początku udał, że wcale nie ma pojęcia o czym mówi jego syn, jednak później postanowił zmienić taktykę. Sprowokował rozmówce do przytoczenia powodu wygnania rudowłosej. Jak się okazało Książe miał na ten temat pewną wiedzę, lecz nie znał jednego istotnego szczegółu ? faktu popełnienia morderstwa. Zdobycie tej wiedzy wyraźnie wytrąciło Amina z równowagi. Zdawało się, że wstrząs był na tyle mocny iż młodzieniec zapomniał po co przyszedł i nie wyrażając swojej prośby, bez słowa, opuścił komnatę. Może to dobrze? ? pomyślał Król. Młodzieniec w końcu poznał całą prawdę o rudowłosej. Teraz wie, że wcale nie jest dobrą. Jest złą. Zawsze nią była.

Pod wieczór, po zakończonych naradach, Król postanowił przejść się po ogrodzie. Uspokoić niespokojne myśli. Zastanowić się nad najbliższą przyszłością. W ciszy zaznać ukojenia. Sprawy nie przedstawiały się za dobrze. Zarówno państwowe, jak i rodzinne. Dodatkową komplikacje stanowiła rudowłosa. Jak zwykle pełna tajemnic i zagadek, a teraz dodatkowo niebezpieczna. Trzeba szybko przedsięwziąć odpowiednie kroki. Lepiej mieć już wszystko mieć za sobą. Tylko czy oby to optymalne rozwiązanie? Słońce z wolna chyliło się ku zachodowi. Czerwień zalewała zieleń ogrodu. Żwir chrzęścił pod stopami, kiedy Król zbliżał się do rzędu niewysokich palm. Wówczas zza jego pleców zaczęło dochodzić, przybierające na sile, echo kroków. Władca zatrzymał się.

- Panie. ? odparł przybysz ? Nasz patrol natrafił na zwłoki.

Przed Władcą, w lekkiej zbroi, stał Strażnik Miejski.

- Co takiego? ? zapytał z niedowierzaniem Król ? Gdzie? Kiedy?

- Strażnik Johan zauważył brak jednego z członków wachty. ? relacjonował mężczyzna ? Na początku twierdzono, iż Kalthoom ? bo tak brzmiało jego imię ? zwyczajnie zaspał gdzieś na służbie. Jednak wysłany po niego człowiek nigdzie nie mógł go znaleźć. To wzbudziło nasze podejrzenia. ? tutaj zamilkł.

Mężczyzna jak gdyby przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie pominąć zbędnych szczegółów i od razu przejść do sedna sprawy. Lecz najwyraźniej uznał, że nie na co dzień ma okazję do rozmowy z samym Królem, postanowił więc zachować jak najpełniejszą i najbarwniejszą wersje historii.

- Kalthoom co prawda nigdy nie należał do najlepszych żołnierzy, lecz kompletne zaniedbywanie obowiązków w żadnej mierzenie leżało w jego zwyczaju. ? kontynuował strażnik ? Wyruszyliśmy więc na poszukiwania. Teren naokoło okalających murów rzeczywiście był pusty. Ani żywej duszy. Jednak wówczas zauważyliśmy, że pomiędzy pobliskimi głazami włóczy się jakiś koń. Kiedy podjechaliśmy bliżej rozpoznaliśmy w nim szkapę Kalthooma. Zwierzę wyglądało na lekko spłoszone, lecz szybko dało się uspokoić. Tuż obok spostrzegliśmy nieduże zwałowisko kamieni. Kopiec był wyraźnie świeży. Kiedy go odkopaliśmy naszym oczom ukazały się ludzkie zwłoki. ? tutaj uczynił pauzę - Paskudny widok. Z zastygłym grymasem na twarzy, jak gdyby przerażenia oraz obficie zakrwawionym uniformem? Zostały zadane dwa niezwykle precyzyjne ciosy. Jeden pomiędzy boczne łączenie zbroi. ? strażnik wskazał na niewielką przestrzeń między metalowymi płytami ? Najprawdopodobniej trafienie w płuco. Drugi cios sięgnął lewej tętnicy szyjnej. Biedaczysko, prawdopodobnie umarł z wykrwawienia?

Zapadła chwila milczenia. W nieopodal tylko lekko zaszeleściły liście. Zapewne jakiś ptak wyfrunął spośród gałęzi. Jednak Król nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Był zbyt zamyślony. Strażnik Miejski w skupieniu wpatrywał się w oblicze Władcy.

- Czy wysłano jakiś oddział aby dokładniej przeszukał teren? ? Król przerwał ciszę.

- Tak. ? odparł żołnierz ? Dwudziestoosobowa grupa, pod dowództwem Balqisa, wyruszyła niespełna pół godziny temu.

- Dobrze. ? powiedział Władca ? Informujcie mnie na bieżąco. Możecie odejść.

Strażnik lekko się skłonił i ruszył prężnym krokiem. Tymczasem Władca pogrążył się w zadumie. Sprawy komplikowały się z każdą chwilą. To zdecydowanie nie był dobry dzień, a przecież nie dobiegł jeszcze końca.

Kiedy wracał do swojej komnaty zwolna zapadała noc. Otworzywszy drzwi spostrzegł swoją małżonkę rozczesującą przed lustrem szaro-krucze włosy. Rzucając mu spojrzenie rzekła.

- Nie przybyłeś na kolację.

Pragnął zwierzyć się jej ze wszystkiego. Dokładnie opowiedzieć każdy problem, wyznać najmniejszą rozterkę. Poszukać wsparcia. Tylko czy będzie na tyle silny aby tego dokonać? Ciemne oczy Farah obserwowała go ze pokojem.

Przez dłuższą część nocy nie mógł zasnąć. Nieustannie wiercił się na łoży, co chwila przewracając się z boku na bok. Mimo panującego naokoło spokoju i ciemności nie był w stanie zapaść w nawet najpłytszy sen. Gdy w końcu zaczął drzemać usłyszał nagle dźwięk dzwonów. Z początku myślał, że to tylko objaw jego przemęczenia albo kolejny sen. Jednak hałas był prawdziwy. Dudnienie doskonale rozchodziło się wśród nocnej ciszy. Kiedy wstał zorientował się, że dzwony biją w Pałacu. Dzwoniono na alarm. Wyszedł na balkon i przyglądał się otoczeniu budynków. Poniżej, z pochodniami w rękach, biegało mnóstwo ludzi ze Straży Pałacowej. Wzrok Władcy szukał jakiejś przyczyny całego zamieszania. Wokoło nie mógł wypatrzeć jednak płomieni, ani słupa ognia. Nie był to więc żaden pożar. Więc co? Odpowiedź jak gdyby przyszła sama. Od strony drzwi dotarło pukanie.

- Wejść. ? odparł Król.

Stanął przed nim młody strażnik. Na twarzy postaci wyraźnie widać było zmęczenie i chyba coś jeszcze. Strach, niepewność?

- Wasza Wysokość wybaczy, że niepokoję w środku nocy?- zaczął przybysz.

Władca obserwował go w spokoju, czekając na dalszą relację. W głębi duszy przygotowywał się na najgorsze, lecz w żadnym razie nie spodziewał się tego co właśnie usłyszy.

Wiadomość o włamaniu do skarbca była bardzo niepokojąca. Bo w jaki sposób grupa ludzi z zewnątrz niepostrzeżenie wniknęła na pilnie strzeżony teren i, w większości, zdołała z niego uciec? Lecz największy szok stanowiło coś innego. Tej nocy zniknął również Amin, Książe Persji. Król z początku zdawał się być tą informacją wielce wstrząśnięty. Jednak zaraz podjął decyzję. Wysłał poszukiwanie. Lecz nie była to zorganizowana grupa ludzi, tylko jedna osoba ? strażnik który wówczas jako pierwszy przybył do niego z tymi strasznymi nowinami. W ślad za Księciem wyruszył żołnierz imieniem Hayat. Młody mężczyzna sprawiał wrażenie sumiennego i oddanego człowieka. W pierwszej chwili ta decyzja wydawała się być słuszną i niezwykle trafioną. Czasem pojedynczy człowiek może zdziałać więcej niż cała grupa. Jednak później Króla zaczęły nękać wątpliwości. Co jeśli popełnił fatalny błąd? Może misja wysłanego nie powiedzie się? Albo co gorsze przybędzie z odsieczą, lecz za późno. Należało mieć nadzieje, ale ta malała z każdym kolejnym dniem. Jeszcze bardziej zniknięcie syna przeżywała Farah. Straciła dawny wewnętrzny spokój i opanowanie, którego tak jej zazdrościł.

Po pięciu dniach od włamania, do Sali Tronowej przybiegł żołnierz. Był to mężczyzna średniego wieku o kościstej twarzy.

- Panie. ? zaczął mówić przybysz ? Przybywam z rozkazu Balqisa.

- Coś się stało? ? zapytał Władca marszcząc czoło.

- Ja nic nie wiem. ? odparł żołnierz ? Kazano mi tylko zawiadomić waszą wysokość, iż Balqis pragnie się z Panem widzieć. ? poczym, ściskając między dłońmi hełm, dodał ? Podobno to pilne.

Przeszli niemal całe miasto. Gdy dochodzili już do miejskich murów skręcili na tył niewielkiego budynku. Była to jedna z kwater Staży Miejskiej. Nie weszli jednak do środka. Poszli na jej tyły, do małej przybudówki. Niepozorna drewniana szopa pełniła funkcję stajni. W środku stał Balqis.

- Dziękuję, że wasza wysokość raczyła szybko przybyć na tak niespodziewane wezwanie. ? odparł starszy żołnierz.

- Darujmy sobie uprzejmości. ? powiedział Władca.

Balqis spojrzał na skupione lecz również niecierpliwe oblicze Króla, po czym przemówił do stojącego obok żołnierza.

- Zafirze, możesz już odejść.

Po chwili zostali sami. W pomieszczeniu panował półmrok, a w powietrzu unosił się lekko duszący zapach końskiego łajna.

- Przed niecałą godziną jeden z podmiejskich patroli powiadomił mnie o koniu błąkającym się koło murów Babilonu. ? Balqis mówiąc przechadzał się zwolna ? Zwierze było osiodłane, jednak część uzdy była zerwana, czy raczej przegryziona. Na ciele znaleźliśmy również kilka ran, prawdopodobnie ślady po walce. To by tłumaczyło dlaczego koń wyglądał na spłoszonego i bał się ludzi. Kiedy udało się nam go schwytać, strażnicy spostrzegli, że jest to zwierze z Babilonu ? posiadało odpowiednie wypalone znamię. W dodatku okazało się iż wierzchowiec należał do jednego ze Strażników Pałacowych. Konkretnie do żołnierza imieniem Hayat.

Nastąpiła chwila ciszy, zakłócana tylko co pewien czas przez bzyczenie przelatującej muchy. Król trwał w zamyśleniu ze zmarszczonym czołem, wpatrując się w mrok przeciwległego krańca małej stajni. Wówczas, wśród ciemności, spostrzegł podłużny łeb ze szpiczastymi uszami i parę ciemnych ślepi. Zwierzę wpatrywało się w stojących nieopodal ludzi, co chwila nerwowo trzęsąc grzywą.

- To był ten żołnierz, którego niespełna przed tygodniem wysłałeś na poszukiwanie Amina. ? powiedział dla przypomnienia Balqis.

Lecz Władca nie milczał z powodu zaniku pamięci ale z przerażenia. Przed pięcioma dniami wysłał na ratunek synowi jednego człowieka, a on teraz zawiódł. Stało się oczywiste, to co powinno być takie od samego początku - strażnik samodzielnie nie mógł odnaleźć Amina. Był z góry skazany na porażkę. Co ja sobie wtedy myślałem? ? przemknęło Królowi przez głowę. Teraz uświadomił sobie jak wielki błąd popełnił. Koń z lekka parsknął i zastrzygł uszami.

Nieco retrospekcji i dalszych wydarzeń, historia nieco się "zagęszcza"...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siepacz1 ->> ewentualnie OpenOffice :tongue: ... Darmowe i równie dobre (jeśli nie lepsze).

Tyle jeśli mówimy o samo pisaniu tekstu.

A tak swoją drogą - książka? Czy aby nie za wysoko sobie mierzysz :wink: ... Może najpierw jakieś opowiadanka, praca nad stylem i składnią. Później jakiś dobry, w miarę oryginalny, pomysł i ciekawe rozwinięcie.

To na ogół wymaga "nieco" czasu i pracy, a nie wpadnięcia na (jakże błyskotliwy) pomysł - "napiszę książkę!"... nawet nie wiedząc od czego zacząć. W tym przypadku odpowiedni (nawet najlepszy) program nie rozwiąże sprawy i nie napiszę za Ciebie książki (co najwyżej ułatwi sam proces pisania i edycji błędów, które w większości Ty sam będziesz musiał znaleźć).

Nudę przed maturą radzę zabić czymś innym... najlepiej nauką, albo czytaniem książek (to też ułatwi wypowiadanie się samemu), a nie myślenie o zostaniu Masłowską 2 :laugh: ...

Żeby nie było - nie4 zniechęcam do próbowania, tylko sugeruje nieco poważniejsze podejście do sprawy (tym bardziej jak już mierzysz w książkę). Powodzenia.

Edytowano przez IwaN1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas na XI rozdział.

XI

Żar nieubłaganie sączył się z nieba. Każda ze skał naokoło nieustannie promieniowała ciepłem. Piasek parzył nawet poprzez podeszwy. Uniósł głowę. Słońce dalej tkwiło wysoko na nieboskłonie i nie zapowiadało się aby szybko go opuściło. Dodatkowo nie wiała nawet najmniejszy wiatr. Żadnego podmuchu. Powietrze stało w miejscu. Trudno, to już niedaleko. Wziął mały łyk wody. Skórzany bukłak był niemal pusty. Przyjemna, chłodząca ciecz przepłukała wyschnięte gardło. Dopiero teraz zaczął żałować, że wychodząc w pośpiechu nie zabrał większych zapasów. Droga nie była co prawda daleka, lecz należało jeszcze wrócić. Znowu poczuł się jakoś nieswojo. Zupełnie tak jak poprzedniej nocy. Nie był pewien czy dobrze postąpił. Jednak teraz głęboko z wnętrza dobiegał głos, który podpowiadał mu, że czyni rzecz słuszną, a jeśli nie to przynajmniej wypełnia zobowiązanie. Był jej to winien.

Z otwartej pustyni zszedł do kanionu. Skalne ściany początkowo znajdowały się bardzo blisko siebie, lecz z czasem przejście zaczęło się rozszerzać i panujący cień znowu ustępowała promieniom słońca. Piaskowy jar zagłębiał się teraz na kilkanaście metrów. Szedł dalej. Mimo chłodnego powiewu nie przystanął, aby chociaż na chwilę wytchnąć. Był już za blisko celu. Na odpoczynek przyjdzie jeszcze czas. Później. Gdy wyłonił się zza kolejnego zakrętu skalnego labiryntu stanął przed większą otwartą przestrzenią. Co prawda cały teren ciągle był ograniczony poprzez niemal pionowe ściany, jednak nie było tego widać. Człowiek miał wrażenie, że w końcu wyszedł ze skalnych czeluści na powierzchnie. Lecz odczucie było złudnym, gdyż niewiele można było objąć wzrokiem. Cała przestrzeń tonęła w oparach mgły. Panująca wilgoć nie dawała wcale otuchy. Potęgowała natomiast uczucie zmęczenia oraz utrudniała oddychanie. Na płaskim skrawku ziemi, zwolna wyłaniały się kontury niewielkiej zabudowy. Było to kilka rozpadających się drewnianych chatek wraz z przybudówkami. Domów jednak od dawna nikt nie zamieszkiwał.

Pierwsi do rozpadliny przybyli, przed ponad stu laty, osadnicy z kraju dalekiej północy. Jako mocno odizolowana grupa społeczna na obcym terytorium wybrali właśnie to miejsce na tym niegościnnym pustkowiu. Byli z dala od tutejszych ludzi, niemal w sercu pustyni. Szybko jednak zaadoptowali się do nowych warunków. Wysokie skalne ściany dawały cień i schronienie, zarówno przez kaprysami pogody jak i niechcianymi przybyszami z zewnątrz. Osadnicy zajmowali się głównie hodowlą zwierząt oraz uprawą roślin. Tym się żywili i z tego żyli. Jednak w surowych warunkach zbiory nie były duże, ale mimo to wystarczające do skromnej egzystencji. Przybysze nie potrzebowali wiele i zawsze cieszyli się tym co mieli. Kierowali się zasadą ciężkiej pracy dla dobra ogółu. Gdy jeden z grupy potrzebował wsparcia inni mu je udzielali. Podczas wyjątkowo trudnego roku mieszkańcy, w czasie drążenia ścian skalnych, natrafili na cenne znalezisko. Wśród rozpadlin kanionu spoczywało srebro. Jak się potem okazało były to całkiem duże pokłady białego kruszcu. W osadzie zebrała się rada. Nowo odkryte bogactwo stwarzało problem, gdyż nie było bezpośrednio użyteczne dla zamkniętej społeczności. Srebrem nie dało się żywić ani, ze względu na swoją miękkość, wykorzystać do budowy czy też tworzenia narzędzi. Ostatecznie uznano znalezisko za zbędne i podjęto decyzję o porzuceniu go. Jednak w zgodnym dotąd społeczeństwie zwolna zaczął następować rozłam. Pewna grupa ludzi uznała odkrycie za dar Niebios i nie pragnęła wcale go zlekceważyć. Wręcz przeciwnie, postanowili wykorzystać srebro. Lecz aby tego dokonać potrzeba było niejako otworzyć się na świat zewnętrzny i oznajmić wszystkim wokoło o swoim istnieniu. Wiązało się to z pewnym zagrożeniem. Ale czy może pokładać obawy w łasce Boga? Bo czy takową nie było znalezienie bogactw właśnie w tak trudnym roku? Zupełnie jakby Wszechmogący dostrzegł niedolę swych dzieci i zesłał im rozwiązanie trosk. Pomocną białą dłoń. Grzechem byłoby zignorować tak oczywisty znak. Zebrała się grupa dwudziestu ludzi, najgłębiej wierzących, bądź najbardziej niezadowolonych z obecnej sytuacji. Postanowili wydobywać kruszec i wymieniać go na tak potrzebne pożywienie oraz nasiona dla nowych upraw. Wśród osadników pozostała jednak również frakcja przeciwna temu rozwiązaniu. Lecz z chwilą rozpoczęcia wymiany bogactw ze światem, ilość jej członków zaczęła drastycznie maleć. Ludzie widząc zyski i dobrobyt reszty, również zapragnęli szczęścia. Tak oto w społeczeństwie nie przywiązującym dotąd wagi do dóbr materialnych, prowadzącym skromny tryb życia, zaczęła rodzić się chęć zysku. Pożądanie bogactw, a z czasem chciwość. Profity ze sprzedaży srebra nie były już wykorzystywane tylko do zakupu nasion i utrzymania hodowli. Po co człowiek ma cały dzień pracować w pocie czoła aby uzyskać marny posiłek, skoro wszystko czego mu trzeba jest się w stanie kupić za drogocenny kruszec. Z czasem wąwóz zaczęły odwiedzać coraz to liczniejsze karawany. Miejsce stało się niemal stałym punktem na szlaku kupców, niestety rabusiów również. Lecz osada była na to przygotowana. Ukształtowanie powierzchni, oraz dobra znajomość terenu pozwalały bez większego trudu odeprzeć większość z coraz częstszych ataków. Jednak były również ofiary. Stary w ludziach oraz rosnący strach spowodowały, że mieszkańcy zaczęli tęsknić za dawnym życiem. Może skromnym i ciężkim, lecz również spokojnym i bezpiecznym. Jednak powrót do normalności okazał się nie być wcale takim prostym. Ludzie z zewnątrz nie będą chcieli zapomnieć o raz odkrytym miejscu i skrywanych przezeń bogactwach. Dlatego osadnicy postanowili opuścić kanion i wyruszyć w wędrówkę w poszukiwaniu nowego lepszego domu. Lecz znowu nie wszyscy byli zgodni. Część ludzi pozostała nie mogąc rozstać się z tak cennym skarbem. Byli zdecydowani bronić go nawet kosztem własnego zdrowia czy nawet życia. Jak wkrótce się przekonali było to ostrzeżenie od losu, którego nie posłuchali. Przez trzy miesiące po rozdzieleniu się osadników ataki z zewnątrz przybrały na sile. Jednak nie to stanowiło największe zmartwienie. O wiele gorsza okazała się nieznana choroba na którą zaczęli zapadać przybysze z północy. Przed najazdami można było się bronić, przed schorzeniem nie. Na skórze zaczęły pojawiać się coraz większe odbarwienia i plamy, a z czasem ubytki. Niektórzy tracili nawet całe palce, nosy, czy też policzki. Osłabieni i schorowani mieszkańcy nie byli już w stanie dłużej stawiać oporu atakującym. Ulegli więc najeźdźcy i oddali mu wszystkie swoje skarby, o które dotąd z takim poświęceniem walczyli. Nowo przybyli rzucili się na bogactwa, zupełnie nie zwracając najmniejszej uwagi na żyjących na uboczu pierwszych osadników. Byli obojętni na ich cierpienie, ból oraz głód. Cudzoziemcy zrozumieli teraz, że odkrycie srebra nie było darem od Boga, tylko przekleństwem Diabła. Z czasem choroba zaczęła obierać zakażonym życie. Trupy grzebano w zbiorowej mogile, którą po prostu stanowił jeden głęboki wykopany dół. Z czasem złoża kruszcu wyczerpały się, a przybyli po bogactwa ludzie zaczęli opuszczać to miejsce. Zostawili po sobie pustą osadę, oraz setki metrów wydrążonych w skale tuneli. Podziemne rzeki przebiły się przez jeden z korytarzy i do kanionu wypłynęło nieduży strumień wody. Utworzyło się rozległe rozlewisko, którego parowanie powodowało nieustanne unoszenie się oparów mgły. Pomiędzy pisakowymi blokami powstał specyficzny, przepełniony wilgocią mikroklimat. Od tego czasu nikt już tutaj nie mieszkał. Omijane miejsce z czasem zostało przez ludzi zapomniane. Zupełnie jakby w ogóle nigdy nie istniało.

Takie właśnie słyszał o nim opowieści. Czy jednak były one prawdziwe? Pewien był tylko iż kiedykolwiek tu przybywał zawsze panował tutaj niezmącony spokój. Nigdy nie spotkał żywej duszy. Nawet nieliczne pustynne zwierzęta omijały to miejsce. Kiedyś w dzieciństwie przyszedł tutaj wraz z Amirą. Pamiętał, że nie lubił tego miejsca. Było takie wyludnione, głuche. Na swój sposób straszne. Miało jednak jedną zaletę ? było przez wszystkich zapomniane. Nikt nigdy tutaj się nie pojawiał. Dlatego też postanowili - jeśli kiedykolwiek stanie się coś złego, a jedno z nich będzie potrzebować pomocy drugiego, spotkają się właśnie tutaj. W wymarłym pustkowiu spowitym wieczną mgłą. Miał nadzieje, iż teraz również tak się stanie, że Amira nie zapomniała i będzie tu na niego czekać. Jeśli nie to cały jego trud był daremny. Amin rozejrzał się wokoło. Stał tuż przy rzędzie spróchniałych domków. Nieopodal znajdowało się wejście do jednego z tuneli dawnych kopalń. Nigdzie jednak nie było nawet śladu żywej istoty. Wytężył wzrok aby pokonać nieprzeniknione kłęby pary, lecz nikogo nie dostrzegł. Gdy podążył wzrokiem w głębie aksamitnej ciemność tunelu spostrzegł lekkie poruszenie. Odruchowo chwycił za rękojeść sztyletu. Z mroku, powoli wyłoniła się nieduża kobieca sylwetka. Już po chwili tuż przed nim stała Amira.

- Jednak przybyłeś. ? przemówiła bez słowa powitania ? Dobrze.

Cały czas bacznie rozglądała się po terenie tuż za jego plecami. Nie ufa mi? ? pomyślał.

- Pojawiłem się gdyż pragnę cię przeprosić? ? mówił Amin patrząc jej prosto w twarz ? Jednak oczekuję też wyjaśnień.

- Otrzymasz je, lecz w swoim czasie.

- Jak to?

- Najpierw muszę z tobą porozmawiać o ważniejszych sprawach. ? teraz spojrzenie rudowłosej na krótko spoczęło na jego twarzy.

- To są ważne sprawy. ? odparł Amin.

- Może. ? odezwała się rudowłosa i skwitowała słowa lekkim uśmiechem ? Jednak uwierz mi, są ważniejsze. Przynajmniej w obecnej chwili.

Amin milczał. Czuł że znowu jest wciągany w swego rodzaju grę. Postanowił świadomie zaryzykować. Teraz nie zamierzał jednak przegrać. Nie tym razem.

- Na początek powiedz mi co wiesz o nocnym włamaniu do Pałacu. ? młoda kobieta na nowo rozglądała się wokoło.

- Niewiele. ? odpowiedział mężczyzna - Myślałem właśnie, że od ciebie uzyskam jakieś wyjaśnienia. W końcu to Skorpiony Pustyni dokonały napadu, a nie ja. Zdawało mi się, że jako jedna z nich wiesz na ten temat najwięcej.

Amira westchnęła lekko. Najwyraźniej ostatnie zdania były jej w niesmak.

- Nie należę do tej bandy. ? po czym dodała ? Już nie. Poza tym to długa i nudna historia.

- Z chęcią jej wy?

- Nie! ? przerwała mu nagle podniesionym głosem ? Powiedz mi co zaginęło. Co oni ze sobą zabrali?

- Nie mam pojęcia. ? odparł Amin ? Opuściłem Pałac zanim czegokolwiek się dowiedziałem. Słyszałem tylko dzwony alarmu.

- Musiałeś coś zobaczyć. ? na jej twarzy malował się dziwny wyraz.

- Przykro mi. To wszystko co wiem.

Zastanawiał się czy mu uwierzy. Starał się nie tracić kontaktu z jej palącym spojrzeniem.

- Na pewno nie odeszli z pustymi rękami? - powiedziała ciszej, jakby do samej siebie.

Przez chwilę milczała, po czym przemówiła trochę głośniej.

- Chyba, że zostali powstrzymani?

Nagle wyrwana z zamyślenia zadała kolejne pytanie.

- Zauważyłeś może jakąś walkę albo ciała.

- Niczego nie widziałem. ? powiedział mężczyzna ? Po naszej rozmowie przebywałem w swojej komnacie. Gdy usłyszałem harmider pobiegłem powrotem do pałacowych cel, ale ciebie już tam nie było. Następnie wyruszyłem w drogę do kanionu.

Mimo małej dokładności prosta historia zdawała się być wiarygodna. Przynajmniej w jego mniemaniu. Miał nadzieję, że w osądzie Amiry również. W sumie poza pewnymi pominiętymi elementami przedstawił wersję wydarzeń zgodną z rzeczywistością. Bał się jednak, że rudowłosa będzie w stanie odczytać jego myśli niczym otwartą księgę. Przecież była nie tylko doskonała złodziejką ale również specjalistką od kłamstwa i mistyfikacji. Żadne kolejne pytanie jednak nie padło. Amira wydawała się być nad czymś niezwykle zamyślona. Zapanowała chwila ciszy.

- Czy teraz w końcu możemy przejść do wyjaśnień? ? rzekł Amin ? Powiedz, dlaczego tak naprawdę przybyłaś do Babilonu.

Kobieta powróciła do rzeczywistości i wzięła głęboki wdech. Widać było, że przygotowuje się do udzielenia odpowiedzi. Pytanie tylko czy aby szczerej? Z wyrazu jej twarzy odczytywał iż tym razem pragnie wyznać prawdę. Ale jeśli mimo wszystko będzie kłamać? W takim razie jest prawdziwą mistrzynią w panowaniu nad własnymi uczuciami.

- Pojawiłam się w stolicy aby cię ostrzec. ? mówiła spokojnie Amira.

Czuł, że na razie ciągle z nim gra. Mówi ogólnikowo i nie wyznaje wszystkiego. Jednak rozgrywka toczyła się dalej, a on był bliski zwycięstwa. Rudowłosa przymknęła oczy i nieznacznie pochyliła głowę.

- Ale istniał też inny powód.

Zdawało się, że wyczuł nutę niepewności w jej głosie. Czyżby teraz miała wyjść na jaw cała prawda? W skupieniu czekał na ciąg dalszy. Kobieta na nowo otworzyła oczy.

- Był nim?

Nagle wypowiedź przerwał niespodziewany świst powietrza. Amira podniosła gwałtownie głowę i otworzyła szeroko oczy. Mężczyzna obejrzał się za siebie, lecz niczego nie dostrzegł. Wówczas usłyszał kolejny wysoki ton. Tym razem wyraźnie bliższy. Odruchowo przekręcił głowę, a kiedy ponownie spojrzał w miejsce gdzie stała rudowłosa, już jej tam nie było. Dostrzegł natomiast coś innego. Dziwny prosty i cienki patyk wystawał z drewnianego stempla, dwa kroki przed nim. Po chwili zrozumiał, że podłużny przedmiot to nic innego jak strzała. Ktoś do niego strzelał. Czy oby na pewno? Zza pleców dobiegły go odgłosy czyichś kroków czy raczej dudnienie biegu. Usłyszał też wołający go głos.

- Książę!

Teraz dopiero zauważył jak spośród mgły wyłania się męska sylwetka. Postać była odziana na niebiesko i nosiła lekką zbroję. Stanowiło to umundurowanie Straży Miejskiej Babilonu albo członka Doborowej Straży Pałacowa. Z obecnego dystansu trudno było to zweryfikować. Amin, wciąż stojąc w miejscu, spojrzał w poszukiwaniu Amiry w ciemną czeluść tunelu. Aksamitny mrok sprawiał, że z początku nic nie mógł dostrzec. Jednak już po chwili z czerni wyłonił się lekki kontur rudowłosej. Niewysoka postać tkwiła przez chwilę w bezruchu. Jak gdyby czekając na niego. Zmierzył jej sylwetkę wzrokiem i spostrzegł lekko wyciągniętą lewą dłoń. Dudnienie z tyłu przybierało na sile. Biegnący był już całkiem blisko. Teraz Amin bez trudu rozpoznał umundurowanie. To był strażnik pałacowy, jeden z Elitarnych Oddziałów. W lewym ręku trzymał łuk, a w prawym tkwiła przygotowana strzała. Ponownie spojrzał w kierunku Amiry, lecz wówczas była tam już tylko nieprzenikniona ciemność. Kobieta zniknęła bez najmniejszego śladu. Zupełnie jakby nigdy tam nie stała. Żołnierz lekko dysząc zatrzymał się przy Aminie. Kiedy na nowo złapał równy oddech przemówił.

- Cieszę się, że Książęcej Waszmości nic się nie stało.

Wypowiadając te słowa bacznie obserwował ciemność kopalnianego szybu.

- Stało się? ? zapytał ze zdziwieniem w głosie Amin ? A cóż miało się stać? Kim w ogóle jesteś?

- Najmocniej przepraszam, że się nie przedstawiłem. ? rzekł lekko zmieszany mężczyzna ? Na imię mam Hayat i przybywam tutaj z rozkazu Króla, z zadaniem odszukania Waszmości.

- Polecenie Króla? Więc wysłał cię mój ojciec.

- Tak jest Panie.

- Czyli naprawdę się o mnie martwił? - powiedział cicho do siebie Amin.

Jeszcze raz spojrzał na członka pałacowego oddziału. Był to w miarę wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Na oko lekko po trzydziestce.

- Wiesz może coś więcej o wydarzeniach jakie miały miejsce w Pałacu zeszłej nocy. ? zapytał przybyłego.

- Tak. Wasza wiel?

- Darujmy sobie tytuły. Jesteśmy poza Babilonem z dala od wszystkich. Chyba możemy chociaż przez chwilę porozmawiać jak normalni równi sobie ludzie?

- Skoro wasza Wielmożność sobie tego życzy. ? odparł Hayat.

Amin trochę się skrzywił słysząc ponownie słowo ?Wielmożność?. Nigdy nie przepadał za rozmowami z tak tytułującymi go ludźmi. Wydawało mu się to jakieś takie sztuczne. Jednak zapewne z czasem będzie musiał się z tym oswoić. Przywyknąć. W końcu któregoś dnia zostanie królem Persji.

- Powiedz, co dokładnie stało się zeszłej nocy w Pałacu. ? powiedział Amin.

- Miało miejsce włamanie do Królewskiego Skarbca.

- Skarbiec. ? zamyślił się Amin ? Więc, był to czysty napad rabunkowy.

- Nie zupełnie. ? odparł strażnik.

Książę spojrzał pytająco na swojego rozmówcę, po czym zapytał.

- To znaczy?

- Wszystko wyjaśnię, tylko wolałbym to uczynić już w drodze powrotnej. ? następnie dodał ? Nie podoba mi się to miejsce.

Książę westchnął. Najwyraźniej dzisiaj wszystko jest przeciw niemu, a prawa unika go niczym ogień wody. Jednak nie zamierzał się z nikim kłócić. Był na to za bardzo zmęczony. W końcu teraz uzyska żądane informacje. Jest na najlepszej ku temu drodze. To tylko kwestia czasu.

Nour siedział na swoim czarnym wierzchowcu. Obserwował czerwono-krwisty wschód. Powietrze było jeszcze mile chłodne. Tuż obok stała reszta Skorpionów Pustyni. W głowie herszta wciąż przemykały wydarzenia ostatniej nocy. Dudnienie dzwonów odbijało się echem w jego uszach, czy raczej myślach. Podczas ucieczki zginęło mniej ludzi niż początkowo przypuszczał. W sumie z Babilonu nie wydostała się tylko pięcioro. Biorąc pod uwagę ryzyko jakiego się podjęli można było uznać iż mieli całkiem duże szczęście. Zupełnie tak jakby wetknąć kij w środek mrowiska i liczyć na to iż żadna z milionów mrówek tego nie zauważy. W dodatku zaginionych stanowili ludzie Zeinab i on sam. Nie wielka strata. Nowych, pospolitych rzezimieszków, do brudnej roboty znajdzie bez najmniejszego problemu. A Zeinab? W głębi duszy cieszył się, że w końcu pozbył się tego okropnego grubego karła. Przycisnął do piersi nieduże zawiniątko. Słoneczna tarcza całkowicie wyłoniła się zza wydm. Już czas. Muszą być na miejscu przed wieczorem. Pora odebrać zapłatę za należycie wykonane zadanie. Nour nie lubił się spóźniać. Zwłaszcza jeśli czekała na niego pękata sakiewka.

- Jesteś pewien? ? Amin jeszcze raz zapytał Hayata.

- Tak. ? odparł żołnierz ? Osobiście dwukrotnie sprawdziłem.

Książę znowu głęboko się zamyślił. Jeśli usłyszane przed chwilą z ust strażnika słowa są prawdą to wcale nie doszedł do żadnych wyjaśnień, tylko co najwyżej nowych zagadek. Chyba, że? Jeszcze raz spojrzał na lekko pognieciony skrawek papieru. Poczuł, iż jednak zna odpowiedź. Jednak jest ona ukryta gdzieś w głębi jego umysłu. Teraz tylko musi ją odnaleźć. Obraz wspomnień był niezwykle blady i zatarty, lecz w pewnym sensie znajomy. To było już tak dawno, że nawet nie pamiętał kiedy. Zamknął na chwilę oczy. Tak ? pomyślał.

- Jak daleko jesteśmy teraz od Babilonu? ? zapytał Amin.

- Jakieś trzy godziny drogi. ? odparł Hayat, po czym spojrzał na Ipka i poprawił ? No może raczej cztery.

Wierna szkapa nie była przyzwyczajona do ciężaru dwóch jeźdźców. Dodatkowo upał wyraźnie dawał się zwierzęciu we znaki.

- Musimy zboczyć trochę na północ. ? odparł Książę.

Strażnik lekko się zdumiał. Miasto mieli przecież idealnie na wchód. Po co więc kierować się na północ? Już chciał zadać pytanie ?po co??, ale zreflektował się, że raczej nie wypada tego robić. W końcu to wola Księcia Persji. Pogładził więc Ipka po grzywie i pociągnął za uzdę. Szkapa parsknęła w oznace niezadowolenie, jednak posłusznie ruszyła w nowym kierunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisałem zapowiedź Mafii 2, oto ona:

Wszyscy czekają na nią z utęsknieniem, z pragnieniem oraz chęcia poznania drugiej już historii gangsterskiej. Tak - chodzi o grę tworców studia Illusion Softwork o tytule: Mafia. Już minęło prawie 8 lat od premiery pierwszej części, która ma rzeszę fanów na całym świecie. Tak naprawdę jedynka przyszła niespodziewanie i uderzyła w rynek gier z ogromnym hukiem, czym przyćmiła nawet GTA III. Pokazuje to, że niepozorne studio stworzyło grę niemal doskonałą, ze wspaniałą fabuła, kapitalną jak na tamte czasy grafiką i nieprawdobodobnym klimatem. Teraz twórcy chcą pójść jeszcze krok do przodu i wypuścić produkcję jeszcze lepszą od poprzedniczki. Akcja Mafii II dzieje się na przełomie lat 40 i 50 ubiegłego wieku w zdominowej przez przestępczość Ameryce. Bohaterem jest niejaki Vito Scaletti, który kończy służbę wojskową i zaciąga się w szeregi mafii. Robi to tylko dlatego, że nie zamierza być tanią siłą roboczą, zależy mu na dobrze płatnej pracy, więc nie ma nic przeciwko karierze przestępcy. Do jednej z gangsterskich rodzin wstępuje wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, który nazywał się - Joe Barbaro. W drugiej części gry możemy dostrzec postęp technologiczny i kulturalny na tle pierwowzoru. Zasiądziemy za kierownicą szybszych samochodów, będziemy mieli dostęp do nowocześniejszych broni czy innych gadżetów. Postęp nie zmienił się tylko w świecie gry, ale również dotknął samej produkcji. Grafika w dziele czeskiego studia naprawdę robi wrażenie, modele samochodów są niezwykle dokładne i pieszczą nasze oczy drobnymi szczegółami, również twarze bohaterów prezentują się imponująco (w jedynce był nawet specjalny system odpowiedzialny za miminkę). Na najnowszych screenach, artworkach czy też już nawet gameplayach pokazano sam świat gry, który tętni życiem i pokazany jest z każdej, nawet najdrobniejszej strony. Co ciekawe, będzie się on przeistaczał w ciągu czasu, zmienią się nawet pory roku! Tym razem gracz nie będzie się poruszał w mieście znanym z pierwszej części gry, czyli Lost Heaven, ale w Empire City, które jest zaprojektowane na bazie Nowego Jorku, czyli zobaczymy tam wiele budowli związanych z tym właśnie sławnym miastem leżącym na wschodnim wybrzeżu USA. Jeśli chodzi o wątek główny to tak naprawdę nic jeszcze nie jest wiadome, pewne jest jedno - będą zwroty akcji, nieoczekiwane sytuacje oraz pełna napięć fabuła, a wszystko z otoczką Ameryki lat 40 i intrygą mafiną w tle. Jest na co czekać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, jestem Wielkim Pisarzem z Oxfordu. Postanowiłem się z wami podzielić moją twórczością:

,, Zaginione Ziemniaki "

Pewnego dnia, Krzysiu spotkał Romka i razem wyruszyli na wielką podróż. Wzięli ze sobą paczkę czipsów, parę skarpetek i kilo ziemniaków. Czekały na nich już ziomy w pociągu - Krzysiu widząc to uciekł ile tylko miał sił w nogach. Romek chciał również uciec, ale wdepnął w to i owo, i się przewrócił. Ziomy go dopadły i nie było za miło. Jednak chwilę później Krzysiu wrócił i rozrzucił wszędzie ziemniaki. Ziomy nagle otworzyły paszcze i nie tracąc ani chwili, rzucili się na nie. Ziemniaki krzyczały z bólu, gdy Ziomy bezlitośnie wbijali swoje brudne i spróchniałe zęby w ich biedne i delikatne skórki. Krzysiu nie mógł dłużej patrzeć na tę masakrę kartofli i wziął nogi zapas. Romek ze łzami w oczach krzyczał ,, zostawcie te ziemniaki w spokoju! " , po czym zemdlał.

Następnego dnia, nasz dzielny bohater Krzysiu wrócił po swojego najlepszego kumpla Romka. Jednak jego już tam nie było... Na scenie zbrodni nie było również ziemniaków. Był to niebywały widok. Krzysztof z wytrzeszczem w oczach i zwisającym gilem z nosa na pół metra, patrzył i nie dowierzał. Postanowił pójść na Earl Graya, aby się trochę wyluzować i przemyśleć tą bardzo skomplikowaną sprawę. Podczas spożywania i wchłania wysokiej jakości Earl Graya, Krzysiu miał wizję. Ujrzał on Pedobeara, który zabił jego chomika. Był on jego nemesisem. W tym momencie sprężył się i napiął swoje mięśnie. Był zły, wściekły. Jego włosy zaczęły falować i przybierać różne kształty. Było to zjawisko bardzo widowiskowe. Nasz główny bohater niefrasobliwie ruszył swoje co nieco i po chwili był już na nogach. Nie wiedział co teraz ma ze sobą zrobić. Był stanowczo za słaby żeby stawić czoła pedobear'owi.

Gdy stracił już całą nadzieję, spotkał Padziana goniącego Nojmana. Nojman po chwili leżał i bił z całej siły ręką w chodnik. Krzysiu był zachwycony. Postanowił wziąć u niego lekcje koksowania. Zakupił tyle koksu, ile mógł tylko udźwignąć w swoim worku od ziemniaków.

To był początek czegoś, co potem stało się legendą... jednak nikt do końca nie wie co się stało z ziemniakami.

The End

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj dwunasty rozdział (stosunkowo krótki).

XII

Zbliżali się do kanionu. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Do wieczora pozostała jeszcze jednak chwila. Mieli trochę czasu. Zleceniodawca pewnie już czeka w umówionym miejscu, lecz zbędny pośpiech byłby oznaką lekkomyślności. Nour wstrzymał wierzchowca, reszta Skorpionów uczyniła to samo. Przez całą drogę głęboko się zastanawiał nad wykonanym tej nocy zadaniem. Zlecenie było chyba najdziwniejszym jakiego się dotychczas podjął. Starał się zrozumieć cel i powód jakim kierował się pracodawca, lecz nie mógł tego pojąć. Po prostu nie istniały żadne logiczne wyjaśnienia. A może tylko on nie mógł ich znaleźć? Jeszcze raz odwinął zawiniątko. Przez chwilę dokładnie przyglądał się zawartości. Jednak w końcu zrezygnował. Poddał się. No nowo zawinął dokładnie skrawek materiału. Czy to ważne jaki to wszystko ma sens? ? pomyślał. Liczy się tylko zapłata. Złote talary za rzetelnie wykonaną robotę. Jeśli nawet niesiona przez niego rzecz ma jakąś wartość, to on nie potrafi jej określić. Lepiej więc doprowadzić zadanie do końca, tak jak było na początku zaplanowane. Cienie skał wyraźnie się wydłużyły. Nour dał sygnał do ponownego wymarszu. Grupa jeźdźców zniknęła w ciemności kamiennych rozpadlin.

Gdy dojeżdżali do niewielkiej oazy Hayat w końcu odważył się zadać pytanie.

- Mogę wiedzieć gdzie właściwie jesteśmy? ? powiedział obserwując pustkowie.

Wokoło nie znajdowało się nic poza kilkoma palmami oraz czymś bliżej niezidentyfikowanym, sterczącym nieznacznie spośród piasku.

- Przybyliśmy do siedziby Starego Mędrca. ? odparł Amin ? Niegdyś swego rodzaju doradcy mego ojca.

- Siedziby? ? zdziwił się żołnierz.

Jeszcze raz spróbował dokładniej przyjrzeć się drzewom i wydmie. Może coś przeoczył? Jednak dalej niczego nie znajdował. Wszędzie był tylko piasek. Amin zeskoczył z konia.

- Jak i gdzie może tu ktoś mieszkać? ? zapytał Hayat.

- Zapomniałem dodać, starej siedziby. ? odparł Książę i podszedł do największego z pagórków.

- Gdzie w takim razie jest nowa? ? spytał strażnik przywiązując końską uzdę do pnia palmy.

- Prawdopodobnie nie ma.

- Jak to?

- Stary Mędrzec odszedł, jeszcze na długo przed wojną z Macedonią. ? Amin uklęknął u stóp piaskowej wydmy.

- Znaczy się zmarł? ? Hayat zadał kolejne pytanie.

- W sumie nie wiadomo. ? Książę odparł w lekkim zamyśleniu ? Po prostu któregoś dnia zniknął.

Tkwił chwilę w bezruchu. Strażnik stał tuż obok obserwując górę piasku. Co to jest? Wydma? Nagrobny kopiec?

- Nikt nie wie w jakich okolicznościach się to stało, ani dlaczego. ? kontynuował Amin - Zresztą ja znam tą historię tylko z opowieści. Nie było mnie jeszcze wówczas nawet na świecie.

- Po co więc tutaj przybyliśmy?

- Jak pomożesz mi w odgarnianiu piasku to zapewne wkrótce się przekonasz.

Hayat natychmiast ukląkł na ziemi i zaczął rękami odsypywać drobne ziarenka kwarcu. Już po chwili z ziemi zaczęło się coś wyłaniać. Był to sznur i kawałki drewnianych kijów. Fragment namiotu.

Jasnooki siedział skupiony w jaskini. Tuż koło niego paliło się nieduże ognisko. Sam osobiście nie potrzebował światła. Mógł się bez niego obejść. Jednak jego przyszli ?goście? w nieprzeniknionym mroku poczuli by się nieswojo. Co zapewne wzbudziłoby u nich podejrzenia. Chciał tego uniknąć. Wszystko miało pójść zgodnie z planem. Nie lubił niespodzianek mimo iż był na nie przygotowany. Zawsze obmyślał najdrobniejszy szczegół. Niemal każdą możliwość. Pozostało mu tylko czekać. Przez te wszystkie lata nauczył się cierpliwości jak nikt inny. Za chwilę stanie przed kolejną szansą. Następna iskra nadziei wśród mroków życia. Na myśl o ciemności uśmiechnął się do siebie w duchu. Od tak dawna widział tylko czerń, czy raczej pustkę. Nicość. Wciąż jednak, mimo upływu lat, pamiętał jasność światła. Jego barwę, ciepły odcień. Gdy w dzieciństwie stracił wzrok początkowo był bliski załamania. Nawet kilkukrotnie próbował odebrać sobie życie. Zastanawiał się czemu właśnie jego to spotkało. Dlaczego? Czym zawinił? Lecz z czasem odkrył, że wcale nie dotknęło go żadne nieszczęście. Przeciwnie. Doznał łaski. Otrzymał dar. Kiedy oślepł wówczas tak naprawdę otworzyły mu się oczy. Świat wokół wydał się zupełnie inny. Czystszy, doskonalszy. Dziwił się iż inni takim go nie widzą. Wkrótce zrozumiał, że nic nie stało się przez przypadek. Został powołany do misji i zrobi wszystko aby ją wypełnić. Gotów był zapłacić każdą , nawet najwyższą cenę. Kolejna okazja aby tego dokonać była coraz bliższa. Na krótki moment przed tym zawsze czuł dziwne odczucie. Zupełnie jakby swego rodzaju podekscytowanie czy lekką bojaźń. Dziwne ? przemknęło mu po głowie. Wydawało mu się iż wyzbył się już wszelkich uczuć. I to dawno. Widać jakaś mała ich cząstka pozostała głęboko we wnętrzu. Człowiek zawsze będzie człowiekiem.

Nagle usłyszał dalekie kroki. Idą ? pomyślał. Skoncentrował się jeszcze bardziej. Zaczął odmierzać czas kolejnymi równymi uderzeniami serca. Już czas.

Odkryte wejście do namioty było już całkiem duże, jednak kopali dalej. Płócienna konstrukcja już dawno zbutwiała i uległa zawaleniu. Pozostały tylko resztki drewnianego szkieletu, który też był wielce niestabilny. Nie chcieli ryzykować przysypania. Mimo iż namiot nie był duży to odkopanie całości trochę jeszcze potrwa, a słońce już z wolna chyliło się ku zachodowi.

- Chyba coś mam. ? powiedział z nadzieją w głosie Hayat.

Jednak kiedy odgarnął ręką więcej piasku okazało się, że natrafił tylko na fragment glinianego naczynia. Kolejny już zresztą.

- Naprawdę? ? Amin zaczął się podnosić aby pójść obejrzeć znalezisko.

- Jednak, to znowu następny śmieć. ? odparł żołnierz z lekką rezygnacją w głosie ? Czy oby na pewno są tu w ogóle jakieś księgi? Kopiemy od dobrych trzech godzin i nic.

- Powinny być. ? rzekł Książę, po czym dodał ? Mam przynajmniej taką nadzieję.

A ja powoli ją tracę ? pomyślał Hayat. Zamiast wykonywać zadanie i sprowadzić Księcia do Babilonu traci czas na bezmyślne grzebanie w gorącym piasku. Jednak jak przekonać o tym syna Władcy? Przecież to nie koń, nie weźmie go za uzdę i poprowadzi koło siebie. Już po raz drugi dobrowolnie wpakował się w kłopoty. O szczęście, gdzież jesteś? ? zalamentował w myślach.

- Mam! ? powiedział nagle Amin.

Wyciągnął z wydmy oprawiony w ciemną skórę, płaski przedmiot. A następnie jeszcze kilka kolejnych. Żołnierz podszedł do Księcia i dokładniej przyjrzał się znalezisku. Rzeczywiście, obiekty wyglądały zupełnie jak stare księgi, które kiedyś widział w Pałacowej Bibliotece. Jednak te egzemplarze były w znacznie gorszym stanie.

- Skąd pewność, że to akurat któraś z tych ksiąg? ? zapytał Hayat.

- Przejrzymy je i to zweryfikujemy. ? odparł Książę ? A jeśli okaże się że nie trafiliśmy będziemy kopać dalej. ? dodał ze spokojem w głosie.

Strażnik skrzywił się trochę. Miał już na dziś dosyć piasku. Bez większej nadziei podniósł jedną z ksiąg. Po otwarciu odpadła od niej zbutwiała okładka. Papier był pożółkły i pobrudzony. Pierwsza strona miała postrzępiony róg.

Nour wkroczył do ciemnej jaskini. Ślad za nim podążyło jeszcze dwoje ludzi z pochodniami w dłoniach. Reszta Skorpionów czekała u wlotu do pieczary, pilnowali koni. Mógł iść sam, jednak wolał zabrać kogoś ze sobą, tak dla asekuracji. Nie podejrzewał aby coś miało się wydarzyć, lecz jak to mówią - ostrożności nigdy za wiele. Nagle w ciemności zamajaczyło niewielkie światło. Ognisko ? pomyślał. Są już blisko celu. Poprawił za pasem broń i ruszył w kierunku skupiska płomieni. Po chwili spostrzegł też postać w bieli. Od jej ubioru doskonale odbijał się blask ognia. Wyczekujący ich mężczyzna był bardzo spokojny. Mimo, że patrzył się wprost na nich nie wykonał najmniejszego ruchu. Nie drgnęła mu nawet powieka.

- Masz to o co cię prosiłem? ? zapytał nagle jasnooki.

- Tak. ? odparł Nour.

Postać w bieli wyciągnęła nieznacznie przed siebie prawą dłoń.

- Najpierw pokaż talary. ? powiedział herszt Skorpionów.

- Nie ufasz mi? ? rzekła postać w bieli i cofnęła wyciągniętą rękę.

- Po prostu jestem przezorny.

- Przezorność to bardzo dobra cecha. ? odparł syczący głos, a dłoń skryła się pod jasną szatą.

Na następnej kartce przedstawione były dziwne rysunki. Troje ludzi w długich płaszczach z kapturami na głowie stało pośród jakiejś zalanej w mroku komnaty lub korytarza. W każdym razie bez wątpienia było to wnętrze, gdyż widoczne były lekko zarysowane kontury ścian i chyba nawet kolumn. Tajemnicza grupa podążała w kierunku niewielkich smug światła. Promienie rozchodziły się we wszystkich kierunkach i jakby od dołu. Środkowa postać otoczona była lekkim blaskiem. Hayat podejrzewał, że po prostu człowiek ten może być ubrany w jasne szaty, a dwaj jego towarzysze w ciemne. Istniała też inna możliwość. Centralna postać, zapewne jakiś kapłan, pełnił najważniejszą rolę spośród tej trójki i w ten sposób wyróżniono jego wysoki stopień w hierarchii. Pod ryciną widniał krótki podpis jednak w niezrozumiałym języku. Zaczął przewracać kartkę.

Tylko troje ? pomyślała postać w bieli. Spodziewał się więcej. Co najmniej sześciu. Skoncentrował się aby jeszcze raz zweryfikować ilość przebywających w jaskini ludzi. Ponownie wyczuł tyle samo co poprzednio. Zapewne są uzbrojeni, jednak nie stanowi to żadnej różnicy. Przynajmniej dla nich. Równie dobrze mogliby przybyć bez żadnego oręża i ze związanymi rękoma. Finał byłby dokładnie taki sam. Dłoń pod długim płaszczem sięgnęła koło prawej strony pasa. Niecierpliwią się, a może nawet boją. Czuł jak serce najbliższej postaci zaczęło trochę szybciej bić. Oddech pozostałej dwójki stał się głębszy i mniej miarowy. Postać w bieli wysunęła lewą rękę spod materiału. W dłoni znajdowała się skórzana sakwa. Najpierw potrząsnął nią trochę. Złote talary zabrzęczały dźwięcznie. Rozwiązał lekko rzemyk ukazując zawartość.

- Usatysfakcjonowany? ? zapytał jasnooki.

- Tak. ? odparł Nour i zdjął dłoń z rękojeści miecza.

Wysunął rękę aby odebrać zapłatę, jednak wówczas sakiewka nagle odsunęła się.

- Twoja kolej. ? odparła postać w bieli.

Herszt Skorpionów wyjął zza koszuli materiałowe zawiniątko. Rozwinął płótno ukazując zawartość. Jasnooki nie mógł jej dostrzec, nie wiedział nawet czy coś tam w ogóle jest. Jednak w głębi duszy czuł pewną obecność, której nie było wcześniej. Dłoń z sakiewką znowu wysunęła się do przodu. Nour pochwycił za skórzany worek na miejscu którego położył zawiniątko. Palce postaci w bieli zacisnęły się na skrawku materiału. Pod płótnem wyraźnie był wyczuwalny twardy kształt. Ręka ponownie skryła się w czeluści płaszcza. Przywódca Skorpionów wciąż stojąc w tym samym miejscu rozwiązał sakiewkę. Jasnooki był pewnie, że herszt zechce przeliczyć zapłatę. To dobrze. Będzie miał dodatkowy czas i jeszcze większą przewagę. Jego dłoń powędrowała głębiej, tym razem na lewą cześć pasa.

Kolejna strona była wyjątkowo zniszczona. Nie zawierała żadnych rysunków. Pokrywające ją pismo było mniej staranne, jakby pisane w pośpiechu. Tekst w wielu miejscach się zacierał. Pożółkła kartka miała zagięty górny róg. Niemal na samym dole widniała niewielka plama, jakby kleks atramentu.

Nour ważył brzęczącą sakiewkę w ręku. Skórzany worek był dość ciężki, jednak postanowił sprawdzić, czy aby na pewno cały wypełniony jest talarami. Przeliczanie zapłaty przy zleceniodawcy może nie było oznaką szacunku, ale przejawem zdrowego rozsądku. Herszt Skorpionów zdążył się nie raz o tym przekonać. Zagłębił dłoń w sakiewce. Złoto mile zabrzęczało. Nour uśmiechnął się. Zgiął palce i wyciągnął rękę z sakiewki. Zaciśnięta pięść pełna była jasnożółtych monet. Jednak nie zostałem oszukany ? pomyślał. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się jeszcze bardziej. Nie był zupełnie świadomy jak naprawdę go zwiedziono. Nagle, kontem oka, zauważył jak postać w bieli gwałtownie poderwała się i już po chwili była tuż przy nim. W blasku ogniska zamigotał jakiś przedmiot. Złote talary z brzdękiem rozsypały się po jaskini.

Następnej kartki nie było. Z księgi wystawał tylko niewielki postrzępiony kawałek papieru.

Jasnooki wsiadł na konia. Długi płaszcz zatrzepotał na nocnym wietrze. Smugi księżycowego blasku zaglądały w rozpadliny kanionu. Palce postać w bieli ponownie dotknęły zdobycz. Tak ? pomyślał. To jest to. Czuł jak po opuszkach palców rozchodzi się lekkie mrowienie. Schował drogocenną rzecz do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Nieznacznie po lewej stronie na wysokość piersi. Blisko serca, które jeszcze niespokojnie kołatało wewnątrz. Starał się je uspokoić. Znów przywrócić do miarowego rytmu. Zaczerpnął kilka głębszych oddechów. Oczyścił umysł. Dziś w nocy nareszcie odniósł wielki sukces, jednak wiele przed nim. Musi być gotów na jeszcze większe poświęcenie. Droga jest kręta i wyboista, łatwo z niej zboczyć. Jeszcze raz przetarł sztylet, po czym wyrzucił zakrwawiony skrawek materiału. Chwycił za uzdę i pomknął wśród nocy.

Hayat przewrócił kolejną stronę. Kartka była do połowy zapisana, a na drugim jej fragmencie przedstawiona była rycina. Kiedy żołnierz przyjrzał się jej dokładnej rysunek wydał się mu jakiś znajomy. Wyjął zza zbroi przywiezioną ze Skarbca Babilonu kartkę. Położył ją na sąsiedniej stronie i zaczął studiować obie ryciny. Poza kilkoma drobnymi szczegółami rysunki były niemal identyczne. Pomimo lekkiego zamazania dało się również odczytać opis. Z każdym kolejnym słowem Hayata coraz bardziej przepełniało przerażenie. Czy to możliwe aby księga kłamała albo myliła się? A jeśli to prawda? Nigdy w życiu nie uwierzyłby w istnienie czegoś takiego. Amin widząc, że żołnierz zamarł nagle w bezruchu spytał się.

- Coś się stało?

Żadnej odpowiedzi.

- Znalazłeś coś?

Znowu cisza.

Książe odłożył wertowaną właśnie książkę. Wstał z piasku i podszedł do Hayata. Ten wciąż bacznie wpatrywał się w otwartą księgę, jakby nie mogąc uwierzyć swoim oczom. Amin również spojrzał najpierw na dwa rysunki, a następnie na opis. Gdy go przeczytał powiedział cicho, jakby do siebie.

- Na Allacha. To nie może być prawdą?

Słońce zachodziło krwiście za ich plecami. Znad wydm zerwał się podmuch wiatru.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I rozdział trzynasty.

XIII

Nad Babilonem zapadł mrok. Gwiazdy jaśniały na niebie, a od strony pustyni wiała chłodna bryza. Niemal całe miasto powoli kładło się do spokojnego snu. Zdawało się, że wszędzie naokoło panuje niezmącony niczym spokój. Zupełnie jakby włamanie, które zdarzyło się zaledwie poprzedniej nocy, nie miało nigdy miejsca. Lecz w sercu Króla wciąż panował niepokój, obawy oraz troski. Chociaż Amin zniknął dopiero zeszłego wieczora, a wysłany na poszukiwanie żołnierz wyruszył o świcie to mijająca doba wydała się niezmiernie długą. Władca miał cichą nadzieję, że jeszcze przed zachodem słońca dane mu będzie ponownie ujrzeć swego syna. Jednak w głębi duszy obawiał się iż nie jest to zbyt realne. Teraz to wiedział. Pałacowy ogród jak zwykle był nadzwyczaj cichy i idylliczny, lecz tym razem nie chciał dzielić się swoim spokojem. Szeleszczące drzewa wprowadzały niepokój, a szum fontanny drażnił. Mimo późnej pory Król nie mógł zasnąć. Myślami ciągle był przy Aminie oraz Farah. Jego małżonka niezwykle przeżyła wieść o zniknięciu ich jedynego dziecka. Władca dotąd pamiętał niemal każde słowo z porannej rozmowy.

- Kochanie co się stało ostatniej nocy? ? to były jej pierwsze słowa.

- Jak to? ? oprał ? Nie spałaś?

- Dzwony alarmu obudziłyby chyba każdego. Nawet zmarli powstaliby z grobów gdyby usłyszeli podobny harmider. ? mówiła jeszcze będąc wciąż w dobrym nastroju ? Kiedy wyszedłeś pobiegłam na werandę żeby zobaczyć czy aby się nie pali. Jednak nie było żadnego ognia. Chciałam na ciebie zaczekać, dowiedzieć się co się stało. Lecz bardzo długo nie wracałeś i na nowo zdążył zmorzyć mnie sen. Powiedz więc, co się wówczas wydarzyło?

Król wziął głęboki oddech i zmarszczył czoło. Zastanawiał się jak w najdelikatniejszy z możliwych sposobów oznajmić żonie o wtargnięciu od Pałacu, a przede wszystkim o zniknięciu Amina. To nie będzie łatwa rozmowa.

- W nocy? - zaczął ? Mieliśmy włamanie.

- Jak to? Do Pałacu wdarli się złodzieje?

- No, nie do końca. ? starał się mówić uspokajającym głosem, szukając najodpowiedniejszych słów ? To nie byli pospolici rabusie, tylko zorganizowana banda.

- Ale pałacowa straż ich zatrzymała, czyż nie?

Wówczas zapadła chwila milczenia.

- Powstrzymano pięcioro z nich, nie wiemy czy byli jeszcze inni. ? odrzekł Władca.

- Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało.. ? powiedziała Farah, po czym zwolna wstała z łoża - Wszystko inne można odzyskać, straconego życia nie.

Czuł, że w końcu musi jej to powiedzieć. Już najwyższy czas. I tak zwlekał zdecydowanie za długo. Jednak nie był w stanie wydobyć z siebie tych słów. Obawiał się reakcji małżonki. Lecz nie mógł przed nią tego ukrywać. To zresztą nie było to nawet możliwe, gdyż prawda i tak sama wkrótce wyszłaby na jaw. Im szybciej jej o wszystkim powie tym lepiej. Tylko jak tego dokonać?

Farah stała teraz na werandzie. Smukłymi dłońmi opierała się o marmurową balustradę. Widać było, że informacja o włamaniu zbytnio nie zachwiała jej wewnętrznej równowagi. Wciąż wydawała się taka spokojna i opanowana. Patrzyła na jasną tarczę wschodzącego słońca. Nagle odwróciła się i powiedział.

- Niedługo pora śniadaniowa. Pójdę uprzedzić Amina. ? kiedy uczyniła kilka kroków dodała ? Tak dawno nie jedliśmy razem we trójkę.

- Zaczekaj? - zaczął Król.

- Co takiego? ? spytała kobieta zatrzymawszy się tuż koło męża.

- Chciałbym ci jeszcze o czymś powiedzieć. ? rzekł Władca chwytając kobietę za dłoń ? Proszę cię, usiądź.

Na twarzy Farah zaczęły malować się obawy, jednak spokojnie spoczęła na łożu, tuż naprzeciw męża. Król wziął jej dłonie.

- W nocy wydarzyło się coś jeszcze. ? zaczął.

Brązowe oczy Farah dokładnie obserwowały jego twarz.

- W nocy?- kontynuował ? Tej nocy? zniknął również Amin.

Po ostatnim słowie kobieta jakby zamarła. Otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak przez długą chwilę nie była w stanie wyksztusić z siebie żadnego słowa.

- Zaraz po otrzymaniu tej informacji wysłałem grupę poszukiwawczą. ? starał się ją uspokoić.

Nie wspomniał, iż na poszukiwanie zaginionego wydelegował tylko jednego człowieka. To mogłoby zmartwić ją jeszcze bardziej. I tak obecna wiadomość stanowi duży cios. Kłamstwo w słusznej sprawie ? pomyślał. Tymczasem twarz Farah przybrała jeszcze dziwniejszy wyraz. Coś jakby pomiędzy strachem, a szaleństwem.

- Jestem pewnie, że nic złego się nie stało. ? mówił spokojnym tonem Król ? Uwierz mi, wszystko będzie dobrze.

Po policzku kobiety popłynęła łza. Kiedy mężczyzna chciał ją wytrzeć małżonka nagle się poderwała wyrywając z uścisku. Stanęła obok męża zaczęła mówić.

- Nie! ? jej ciało lekko drżało, a po twarzy spływała kolejna łza ? To nie może być prawa. Amin wcale nie zaginął. On ciągle tu jest. Kłamiesz!

Po tych słowach Farah wybiegła z komnaty. Władca przez chwilę zastanawiała się czy aby nie ruszyć za małżonkę. Spróbować ją uspokoić. Jednak doszedł do wniosku iż w ten sposób i tak nic nie wskóra. Lepiej więc na pewien czas zostawić ją w spokoju. Podejrzewał, że pobiegła do książęcej komnaty. Miał tylko nadzieję, że chociaż ciało zbira zdążono już stamtąd usunąć.

- Co teraz zrobimy? ? zapytał Amin.

- Jak to co? ? odparł Hayat ? Kiedy tylko Ipek odpocznie wracamy do Babilonu.

- Miałem na myśli co zrobimy z tym. ? powiedział Książe wskazując na leżącą na piasku księgę.

Strażnik jakby od niechcenia spojrzał na przewracane przez wiatr pożółkłe stronice.

- Nawet nie wiemy, co to za księga i czy opisane w niej rzeczy są prawdziwe. ? odparł gładząc konia po szyi.

- A co jeśli są? ? spytał Amin spoglądając w tańczące płonienie ogniska.

Zapadła cisza. Nocna bryza zawiała mocniej. Płonące drewno skwierczało. Wierzchowiec nagle parsknął i potrząsając grzywą odwracając łeb w kierunku ciemności.

- Musimy to odzyskać. ? zabrzmiał kobiecy głos.

Hayat wzdrygnął się, a Książe oderwał wzrok od ognia. Dźwięk dochodził gdzieś z ciemności i wydawał się być znajomym. Żołnierz chwycił za łuk i napiął cięciwę. Nie wiedział jednak w którą stronę posłać strzałę. Nie był w stanie wypatrzeć swojego celu.

- Każ mu odłożyć broń. ? powiedział z mroku ten sam głos.

Tym razem Aminowi zdawało się, że rozpoznał mówiącą osobę. Była nią rudowłosa.

- Amira? ? upewniał się Książe ? To ty?

Wstał od ogniska i starał się zobaczyć coś w ciemności. Hayat również bacznie się rozglądał chodząc naokoło ognia ze strzałą w każdej chwili gotową do wystrzału.

- Pokaż się, porozmawiajmy. ? mówił Amin.

- Nie wiem czy to najlepszy pomysł. ? rzekł żołnierz spoglądając na towarzysza.

Odpowiedziało mu zdziwione spojrzenie.

- Amira, wyjdź. Hayat nic ci nie zrobi. ? Książe kontynuował namowy, poczym przemówił do strażnika ? Zrób to o co cię prosi.

- Jeśli pozbędę się łuku stracimy przewagę nad przeciwnikiem. ? odparł Hayat wciąż celując w ciemność.

- Jakim przeciwnikiem? ? spytał Amin.

- Ona należy do Skorpionów Pustyni. ? mówił żołnierz przygotowując się do wypuszczenia strzały zaraz po zweryfikowaniu kierunku kobiecego głosu ? Gdy będziemy bezbronni z pewnością nas zabije.

- Gdybym chciała was uśmiercić już dawno bylibyście martwi. ? przemówiła nagle Amira.

Hayat odwrócił się w stronę z której dobiegły słowa. Już chciał puścić strzałę, kiedy w mroku coś błysnęło, a powietrze przeszył cichy świst. Grot odpadł od reszty strzały i spoczął na piasku, tuż pod stopami zdziwionego żołnierza. Ipek zarżał głośno i spłoszony stanął na tylnich kopytach. Hayat spostrzegł, że w pniu palmy, tuż koło końskiej uzdy, tkwi nieduży płaski nóż. Z ciemności powoli zaczęła się wyłaniać nieduża postać rudowłosej. Żołnierz już chciał sięgnąć do kołczanu po nową strzałę, ale wówczas Amira powiedziała.

- Na twoim miejscu nie robiła bym tego. ? po czym podniosła prawą dłoń tak aby mógł widzieć iż pomiędzy palcami trzyma kolejny nóż, w każdej chwili gotowy do rzutu ? To było ostrzeżenie. Następnym razem trafię w coś więcej niż twoją broń.

Amin podszedł do żołnierza i położył dłoń na jego łuku. Hayat z niekrytą niechęcią opuścił w końcu broń. Teraz kobieta słała tuż przy ognisku. Mogli dokładnie zobaczyć całą jej sylwetkę.

- Więc skąd o tym wiesz? ? powiedział Amin.

- Mam swoje źródła. ? odpowiedziała lekko się uśmiechając.

- Czy to właśnie chciałaś mi powiedzieć? ? Książę patrzył jej w oczy ? Z tego powodu, mimo wygnania, przybyłaś ponownie do Babilonu?

- Między innymi. ? odparła.

- W takim razie dlaczego nie poinformowałaś mnie o tym wcześniej?

- A uwierzyłbyś wówczas moim słowom? ? teraz Amira patrzyła na niego swoim ciemnymi oczami.

Amin milczał. Rzeczywiście, jeśli jeszcze wczoraj usłyszałby od kogoś, to czego dowiedział się dzisiejszego wieczora, nie dałby wiary. Zresztą nie posłuchał Amiry, gdy ta ostrzegała go przed Skorpionami Pustyni. Nawet teraz nie był w pełni przekonany czy to wszystko dzieje się naprawdę. Przecież takie rzeczy nie mogą istnieć. To wszystko musi być jakimś snem. Tylko jak się obudzić?

- Mówisz, że musimy to odzyskać. ? rzekł Książe ? Ale jak? Nie wiemy nawet gdzie i jak daleko są teraz Skorpiony Pustyni.

Młody mężczyzna rozłożył ręce w geście bezradności. Hayat wciąż milczał uważnie wpatrując się w kobietę. Amira bawiła się lśniącym ostrzem, zwinnie przerzucając je pomiędzy palcami.

- Skorpionów Pustyni już nie ma. ? odparła spokojnie ? Banda została wybita dzisiejszego wieczora.

- Co takiego? ? zapytał Amin nie mogąc uwierzyć jej słowom.

- Widziałam jak o zachodzie słońca wjeżdżali do kanionu, lecz już stamtąd nie powrócili.

- Może po prostu urządzili postój.

- Gdzie? Pośród oparów mgły, czy w ciemnych, walących się tuneli kopalń? ? kobieta rzuciła mu kolejne spojrzenie.

Miała rację. Kanion nie był teraz zbytnio gościnnym miejscem. Można było urządzić tam krótki postój, jednak w żadnym razie zatrzymać się na całonocny odpoczynek. Wszechobecna wilgoć i chłód nocy nie dałby wytchnienia ludziom, ani zwierzętom.

- Poza tym gdyby planowali tam przenocować nie spuszczaliby swoich koni. Czyż nie? ? powiedziała rudowłosa.

- Więc kto ma naszą zgubę? ? zapytał Książe.

- Kanion opuścił tylko jeden człowiek. ? zaczęła mówić Amira ? Jakaś dziwna osoba. Cała odziana w biały płaszcz, na jasno-śnieżnym wierzchowcu.

Amin głęboko się zamyślił. Człowiek w bieli z kimś mu się skojarzył. Miał już kiedyś okazję spotkać kogoś podobnego. Nie pamiętał tylko kiedy i gdzie.

- Wyruszył na południowy wschód. ? dodała kobieta.

Patrzyła w milczeniu na obu mężczyzn. Hayat poruszył się i po raz pierwszy od dłuższego czasu przemówił.

- Nie ufam jej. ? podszedł blisko Amina, starał się ściszyć głos tak aby tylko on go usłyszał ? Sądzę, iż zamierza zaprowadzić nas w pułapkę.

Amin spojrzał na Hayata. Widać było, że ma zgoła odmienne zdanie.

- Czy wszyscy perscy żołnierze muszą być tak podejrzliwi i nieufni? ? powiedziała nagle Amira, która najwyraźniej słyszała każde słowo ? Skąd oni biorą takich ludzi?

- Nie jestem pospolitym żołnierzem. ? odwarknęła jej urażona postać ? Należę do elitarnego oddziału Doborowej Straży Pałacowej.

- Jakby to robiło jakąś różnicę. ? skwitowała rudowłosa patrząc na niego zimnym wzrokiem.

Hayat również posłał jej złowrogie spojrzenie.

- Jeśli nawet natychmiast wyruszymy, to i tak ?biały człowiek? będzie miał nad nami ogromną przewagę. ? powiedział Amin ? Tym bardziej, że dysponujemy tylko jednym koniem. Nigdy go nie dogonimy.

- Niekoniecznie. ? odparła rudowłosa.

- Jak to? ? zapytał Amin.

- Istnieje szansa, że nam się powiedzie. ? mówiła Amira podchodząc do palmy.

Wyciągnęła z pnia wbity nóż i schowała za skórzanym pasem. Odchodząc chciała pogładzić konia po szyi, jednak ten uciekł przed jej ręką i złowrogo potrząsną grzywą.

- Więc jak? ? zapytała poprawiając broń.

- Uważam, że możemy zaryzykować. ? odparł po krótkim namyśle Książę.

- Ale ja tak nie myślę. ? powiedział Hayat.

Miał już dość bezczynnego patrzenia jak Książę jest omamiany przez rudowłosą. Jak można być tak ślepym? Nie zauważać podstępu. Przecież dokładnie widać, że kobieta coś ukrywa. A jeśli ktoś ma tajemnicę której nie chce zdradzić, to raczej nie jest ona czymś dobrym. Może mam, jako poddany, zachować posłuszeństwo wobec wyższej władzy, jednak nie oznacza to, że muszę bezczynnie patrzeć jak owa władza popełnia głupie błędy ? pomyślał Hayat. I to w dodatku tak oczywiste błędy. Trzeba wyrazić swoje zdanie, chociażby zupełnie przeciwstawne w stosunku do woli osób wyższych hierarchią. Nie ważne czy będzie to Książe czy nawet sam Król. Czas być asertywnym.

Amin spojrzał na żołnierza zdziwionym wzrokiem. Nie podzielał jego obaw. Rudowłosa, z jakimikolwiek intencjami, na pewno nie miałyby na celu spowodowanie jego krzywdy.

- Rozumiem twoją niepewność. ? Książe starał się przekonać żołnierza ? Jednak dobrze znam Amirę. Kiedyś jako małe dzieci razem się wychowywaliśmy. Dlatego uwierz mi, jestem przekonany iż na pewno chce nam pomóc.

- Jeśli tak to powinniśmy niezwłocznie wrócić do Babilonu i zawiadomić o wszystkim Króla. ? odparł Hayat ? On wyśle w pogoń dobrze przygotowanych jeźdźców z armii. Gdzie tkwi problem?

Zapadła cisza. Propozycja wydawała się być logiczna. Wówczas jednak przemówiła Amira.

- W braku czasu. ? rudowłosa mówiła teraz niezwykle spokojnym i przekonującym głosem ? Zanim dotrzecie do Babilonu, powiadomicie wszystkich. Przyjmując, że wam uwierzą, pościg wyruszy zapewne najwcześniej następnego wieczora albo kolejnego dnia o świcie. A wówczas będzie można zapomnieć o jakiejkolwiek szansie na sukces pogoni. Czy tego chcecie?

Jej wzrok spoczął na niezadowolonej twarzy żołnierza. Prze chwile znowu panowało milczenie.

- Wóz albo przewóz.? powiedziała rudowłosa ? Więc jak będzie?

- Ruszamy. ? odparł stanowczo Książe, po czy spojrzał na żołnierza ? Jednak Hayat?

Zaczął lecz wówczas przerwała mu kobieta.

- Nie przejmuj się nim. Nie jest nam potrzebny. Niech lepiej jedzie do Babilonu i powiadomi o wszystkim Króla.

Strażnik uważnie popatrzył się na rudowłosą. Tego byś chciała, co? ? pomyślał strażnik. Dobrze wiesz, że coś wyczułem i próbujesz się mnie pozbyć. Nie dam ci tej satysfakcji. Nie zamierzam ułatwiać twojego zadania. Ale czy jednak nie lepiej będzie pojechać do stolicy? Przecież to tylko sześć do ośmiu godzin. Jeśli sprawy potoczą się pomyślnie to już może przed południem opuści bramy Babilonu, wraz ze zbrojnym konnym odziałem. Jaki dystans pieszo, w niespełna pół dnia, jest w stanie przebyć człowiek?

Gdy tak rozmyślał zauważył, że Książe i kobieta zdążyli już nieznacznie się oddalić. W blasku ogniska mógł jednak jeszcze dostrzec niknący zarys ich sylwetek.

- Zaczekajcie! ? krzyknął podbiegając do Ipka i w pośpiechu rozwiązując uzdę ? Idę z wami!

A co tam ? przemknęło mu przez głowę. Skoro nie mogę odwieść Księcia od jego zamiarów to przynajmniej będę mu towarzyszył. Ochraniał przed niebezpieczeństwami i rudowłosą.

Para się zatrzymała. Obejrzeli się za siebie. Kiedy do nich podchodził zdawało mu się, że kobieta obdarzyła go kolejnym złowrogim spojrzeniem. Lecz w panującej ciemności nie mógł być tego do końca pewien.

Biały rumak pewnie galopował przez piaszczyste wydmy. Zwierze doskonale rozumiało się ze swym panem. Było swego rodzaju przewodnikiem w świecie którego on nie mógł dostrzec. Wystarczyło nakazać kierunek, a koń sam biegł do celu. Podróż będzie długa, będą zmuszeni do kilku postojów. Jasnooki chciał tego uniknąć. Mógł wytrzymać tych kilka dni jazdy bez zbędnego odpoczynku. Był w stanie nawet nie jeść ani nie pić. Jednak nie chciał zamęczyć konia, który zapewne nie przetrwałby takiej próby. Zwierze było niezwykle mądre i może się jeszcze przydać. Nie mógł pozwolić sobie na jego stratę. Postanowił podróżować późnym popołudniem oraz nocą. Za dnia, podczas największych upałów dać koniowi odpocząć. Sam też wówczas zregeneruje siły. Musi pozostać czujnym aż do samego końca. Pogładził konia po rozwichrzonej grzywie. Jeszcze bardziej pochylił się do przodu. Powiew powietrza stał się silniejszy.

- Co my tu robimy? ? zapytał się Hayat ? Przecież mówiłaś, że postać w bieli wyruszyła na południowy-wschód. My tymczasem podążaliśmy cały czas w kierunku południowym.

Przez większość podróży prawie się nie odzywał. Zresztą rudowłosa też nie była zbytnio rozmowna. Zupełnie jakby nad czymś rozmyślała. Teraz stali pomiędzy niedużymi zaroślami oraz karłowatymi palmami.

- Zobaczysz. ? odparła krótko kobieta.

Kiedy wyszli z chaszczy stanęli nad brzegiem szerokiej rzeki.

- No tak. ? powiedział żołnierz ? Jak teraz mamy przekroczyć tą wodę? O tej porze roku trudno będzie znaleźć jakiś bród.

- Wcale nie zamierzamy się przez nią przedzierać. ? odpowiedziała rudowłosa.

- Jak to? ? odezwał się Amin.

Amira wskazała mu ręką na linię brzegową kilkaset metrów przed nimi. W niedużej zatoczce znajdowała się mała wioska rybacka. Pomiędzy drewnianymi chatkami porozwieszane były sieci. Na pomoście kołysały się na falach łodzie oraz kilka żaglówek.

- Zamierzamy kupić łudź? ? spytał Hayat ? Za co? Nie mamy przy sobie przecież wystarczającej ilości pieniędzy.

Kobieta spojrzała na niego dziwnym wzrokiem.

- Zaczekajcie tutaj. ? odparła.

Kiedy odchodziła Książe złapał ją za rękę.

- Stój. - zaczął mówić widząc w oczach rudowłosej jakiś błysk - Chyba nie zamierzasz?

Ona tylko odpowiedziała mu lekkim uśmiechem i ruszyła w stronę pomostu. Wschodzące słońce odbijało się od gładkiej tafli wody.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oto pierwszy rozdział opowiadania, które zaczełam pisać jakis czas temu.

- I oto właśnie cała historia. ? powiedział mężczyzna, obdarzając mnie spojrzeniem swych rozbieganych, pełnych przerażenia oczu. ? Więc niech pan uwierzy, że ten dom jest nawiedzony ! ? dodał nieznającym sprzeciwu tonem.

Zaśmiałem się cicho, a spojrzenie moich oczu wyrażało głębokie politowanie dla głupoty tego mężczyzny. Bo widzicie, ta ulica, ten dom, mimo wielu zmian, które zaszły tutaj w ciągu ostatniego wieku, były dla mnie znajome. Wciąż miałem te same zielone oczy, te same okalające moją bladą, niemal białą twarz długie, czarne włosy.

Tak, ten wysoki, szczupły mężczyzna stojący teraz na małej, brukowanej uliczce, był właśnie tym chłopcem z opowieści. Chłopcem, którego rodzice zostali zamordowani w tym domu. I choć wydarzyło się to tak dawno temu, zanim wielkie, szklane biurowce zmieniły na zawsze obraz mojego ukochanego Londynu, wciąż pamiętałem tę chwile, powracała do mnie w myślach, a nawet w mych głębokich snach nieśmiertelnego. Tak, nieśmiertelnego. Widzicie, jestem wampirem. Tajemniczym potworem z legend, pijącym ludzką krew. A ten głupi mężczyzna próbował mi właśnie odmówić sprzedaży domu, w którym się wychowałem. Cóż? jeśli nie chce moich pieniędzy, zostanie po prostu moją dzisiejszą kolacją?

- Więc nie sprzeda mi pan tego domu, tak ? ? zapytałem, przerywając kolejny wywód o czekających mnie w środku niebezpieczeństwach.

- Sam pan rozumie, nie chce pana narażać na niechybną śmierć.

- Niechybną śmierć ? ? zaśmiałem się drwiąco. Wiedziałem dobrze co on myślał, widziałem to. Nie chciał stracić na interesie z jakimś mężczyzną z ulicy, myślał, że ktoś inny da mu więcej pieniędzy., Jego strata?

- A więc to koniec naszych wspólnych interesów. ? stwierdziłem, w delikatnym uśmiechu odsłaniając wampirze kły.

Mężczyzna, kiedy tylko to zauważył zaczął cofać się, potykając się o własne nogi. Jego twarz wyrażała skrajne niedowierzanie, jakby nie do końca rozumiał, czemu moje zielone oczy przybrały teraz czerwonawą barwę, a dłoń, która dotknęła jego pulchnego policzka była lodowata. Zanim zdążył krzyknąć wbiłem kły w jego szyję i zacząłem pić. Jego krew rozkosznie przepływała moimi żyłami, rozgrzewając ciało. Słyszałem bicie jego gasnącego serca, łączące się z moim. Tuż przed chwilą, w której ustało upuściłem bezwładne już ciało na chodnik. Wyjąłem klucze z kieszeni mężczyzny i wolno podszedłem do domu.

Wyglądał niemal jak niegdyś. Wielki, wręcz przytłaczający swym pięknem. Wszystko od rzeźbionych balustrad do pozłacanych klamek, budziło we mnie wspomnienia, dotyczące czasów, w których nie byłem jeszcze potępieńcem każdej nocy poszukującym ofiar, pozwalających mu żyć, a zwykłym śmiertelnym chłopcem.

Powoli przekroczyłem próg domu i rozejrzałem się po ogromnym holu.. Mimo zaniedbania, mimo tego, ze farba schodziła ze ścian, podłoga nie błyszczała już jak dawniej, a wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, wciąż można było dojrzeć w tym pomieszczeniu ślady jego dawnej świetności.

Delikatnie, z czułością niemal głaskałem stare ściany, kiedy przechodziłem obok niech kierując się w stronę salonu. Powoli otworzyłem prowadzące do niego drzwi, które odpowiedziały mi złowieszczym skrzypieniem. Moje usta otwarły się szeroko, w wyrazie niemego zdziwienia, kiedy ujrzałem salon. Nie zmieniło się tu właściwie nic, można było pomyśleć, ze jeszcze dzisiaj mój roześmiany ojciec opuścił pokój zmierzając na kolejne przyjęcie.

Usiadłem na stojącym obok stołu dla gości, drewnianym krześle. Pamiętałem, że kiedyś matka, na tym właśnie krześle czytała mi bajkę, kiedy ja siedząc na jej kolanach wtulałem się w nią delikatnie. To wspomnienie było jednym z nielicznych jej dotyczących, które wciąż posiadałem. Widzicie, moje wspomnienia o rodzicach były bardzo zamglone. Pamiętałem uśmiech ojca i zapach matki? I tyle, nic więcej prócz krótkich niewiele znaczących chwil, takich jak to wspomnienie. Ale, nie dziwiło mnie to zbytnie, w końcu kiedy zginęli miałem jedynie sześć lat.

I właśnie wtedy, siedząc tam pogrążony w myślach ujrzałem stary, pokryty tak jak zresztą wszystko w okolicy kurzem, notatnik. I wtedy właśnie naszła mnie ta głupia myśl. Czemu nie podzielić by się kimś historią mojego życia ? Czemu nie ukazać komuś żalu, który mnie wypełniał. I pod wpływem tego właśnie impulsu, wyciągnąłem z kieszeni płaszcza długopis i zacząłem pisać? A to co napisałem to, to co widzisz teraz i to co zobaczysz później czytelniku. Mroczne, przepełnione odorem śmierci dzieje wampira Elrika?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj rozdział XIV.

XIV

Czuł jak wschodzi słońce. Promienie poranka grzały jego twarz. Musiał znaleźć jakieś miejsce na odpoczynek. W żarze dnia i tak by daleko nie zajechał. Niedaleko powinna znajdować się niewielka wioska. Tamtejsi mieszkańcy byli niezwykle spokojni oraz gościnni. Nidy nie zdawali zbędnych pytań. Ilekroć przemierzał ten szlak zatrzymywał się w jednej z gospód. Dzisiaj pragnął jednak unikać wszelkich ludzkich siedzib. Nikt nie może go zobaczyć. Nie dzisiaj. Nie może sobie pozwolić na błąd. Znajdzie inne miejsce. Jaskinie albo jakąś oazę. Tam da wytchnąć koniowi, aby wieczorem znowu móc wyruszyć w drogę. Tylko czy zwierzę wytrzyma? Przez całą noc jechał ostrym galopem. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. Jazda po zmroku była co prawda lżejsza od dziennej ale mimo wszystko męcząca. Przyłożył dłonie do końskiego tułowia, a głowę przycisnął do szyi. Zwierze wciąż miało równy oddech, mocne serce uderzało szybko i miarowo, mięśnie grały pod białą skórą. Lecz gdy dokładniej wsłuchał się w pracę organizmu wyczuł rosnące zmęczenie. Jeśli chce aby jego koń w dalszej wędrówce zachował siły i był równie szybki musi zapewnić mu odpowiedni odpoczynek. Porządnie napoić i nakarmić. Dać chwilę wytchnienia. Pociągnął lekko za uzdę nakierowując zwierzę w kierunku osady. Zdobył to czego od tak dawna szukał. Może pozwolić sobie na małą nagrodę. Będzie lepiej wypoczęty przed dalszą częścią zadania. Przez chwilę miał lekki przebłysk w umyśle. Była to obawa. Nie przed ludźmi z wioski. W końcu nikt stamtąd dokładnie go nie znał. Nie miał też za sobą żadnego pościgu. Niepokój miał zupełnie inne korzenie. Bał się, że zboczy z wytyczonej ścieżki. Nie wykona do końca zadania. Idąc na wygody i ustępstwa dokona wewnętrznego zepsucia. Stanie się zupełnie jak inni ludzie. Źli, zarozumiali, egoistyczni. Brudni. Ale przecież wciąż pamięta o misji. Myśli o niej w każdej chwili. Nie posiada innego celu w swoim życiu. Zatrzyma się w wiosce. Odpocznie aby móc osiągnąć swój cel. Biały płaszcz jasnookiego załopotał na wietrze. Konny jeździec wyłonił się zza kolejnej wydmy. Przed nim leżała niewielka wioska. Tuż obok lśniła jasna tafla rzeki.

- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś. ? powiedział Amin.

- Co zrobiłam? ? odparła Amira.

- Jak to co? ? wtrącił się Hayat ? Ukradłaś łódź.

- Oj, przestańcie? - mówiła korygując kierunek ? To jest jedyna szansa na dogonienie naszej postaci w bieli.

- Ale nie musiałaś posuwać się do użycia siły. ? powiedział z pretensją w głosie Książe ? Ten biedny rybak, po tym jak go uderzyłaś, nie wyglądał za dobrze.

- A co miałam zrobić? Poprosić grzecznie aby oddał swoją własność, czy puścić i poczekać aż ściągnie posiłki? ? po czym dodała ? Nie martw się. Przeżyje, został tylko ogłuszony.

Zapadła cisza. Tylko woda rozbijała się o burtę.

- Nie mogę uwierzyć, że biorę udział w tym całym przestępstwie. - powiedział jakby do siebie żołnierz ? Powinienem był cię od razu skrępować i zawieść powrotem do wiezienia. ? przemówił już głośniej.

- Wściekasz się bo musiałeś zostawić konia. ? kobieta spojrzała mu w oczy.

- Wcale nie. ? odparł spoglądając na brzeg ? Ipek to mądre zwierze. Bez problemu znajdzie drogę powrotną do Babilonu. Chodzi o to, że zamiast wypełniać obowiązki siedzę na pokładzie tuż obok członkini Skorpionów Pustyni. Król wydał rozkaz schwytania albo zabicia każdego z tej bandy.

Spojrzał złowrogo na rudowłosą.

- Bez wyjątku. ? dodał.

- Nawet jeśli jeden z owych zbirów działa dla dobra Persji? ? Amira obdarzyła go beznamiętnym spojrzeniem.

Nie odpowiedział. Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Lekkie podmuchy wiatru łopotały żaglem. Po obu brzegach rzeki roztaczała się bezkresna pustynia. Słońce świeciło na niebie, jednak woda nieznacznie łagodziła żar.

- Powiedź więc. ? Amin przerwał ciszę - W jak sposób stałaś się jednym ze Skorpionów Pustyni.

Rudowłosa jakby wyrwawszy się z zamyślenia odrzekła.

- Już ci mówiłam. ? spoglądała w błękitną toń wody - To długa i nudna historia.

- Mimo wszystko chciałbym ją usłyszeć. ? powiedział Książe ? Mamy teraz trochę czasu.

Kobieta wzięła głębszy wdech. Spojrzała na chwilę w kierunku słońca, po czym zaczęła mówić.

- Pamiętasz jak przed siedmioma laty zostałam wygnana i wraz z Sabą opuściłam Babilon?

- Jak mógłbym zapomnieć. ? odparł Amin obserwując jej nieobecny wzrok ? Matka powiedziała mi później, że udałyście się do małej mieściny, twojego pierwotnego miejsca zamieszkania.

- Tak. ? powiedziała ? Jednak nigdy tam nie dotarłyśmy.

- Jak to? Zostałyście napadnięte?

- Nie. Przekonałam Sabę aby osiąść koło większej aglomeracji. Obok miasta na jednym ze szlaków handlowych prowadzącym do Babilonu. Mówiłam, że w większym skupisku ludzi łatwiej będzie znaleźć jakieś zajęcie. Zarobić na życie. Wioska z której pochodziłam była miejscem bez większych perspektyw. Osiadłyśmy w wynajętym pokoju w niewielkiej kamienicy na przedmieściach. Saba zajęła się tym co umiała najlepiej - zatrudniła się w charakterze służby w rezydencji jednego z bogatych mieszczan. Ja na początku starałam się wyrabiać i sprzedawać drewniane ozdoby i figurki. Jednak to miasto nie było Babilonem. Zamieszkujący go ludzie nie interesowali się takimi drobiazgami. Jeśli pragnęli biżuterii to kupowali ją od grup przejezdnych kupców. O wiele ciekawsze były rzadkie ozdoby z dalekich krajów niż pokątna robota tamtejszych rzemieślników. Miasto żyło z kupców oraz handlu importowanym towarem. Istniała też jeszcze jeden tryb napędzający machinę. Na obrzeżach jak i przy głównych przelotowych ulicach stały dziesiątki karczm i zajazdów. W nich strudzeni podróżni mogli wypocząć lub zaspokoić głód czy też pragnienie, albo porostu dobrze się zabawić. Po kilku tygodniach znalazłam zatrudnienie właśnie w jednej z takich gospód. Zajęcie było ciężkie, niewdzięczne i mało płatne, lecz jednocześnie jedyne do którego mnie przyjęli. Pracowałam tam przez niemal cztery lata. W pocie czoła szorowałam zbutwiałe podłogi, czyściłam zapleśniałe stoły, oraz nosiłam cierpkie wino grubym, śmierdzącym kupcom. Przez gospody przewijali się też inne osoby, nie tylko tak zwani ludzie interesu. Równie częstymi bywalcami byli awanturnicy, zbóje, czy też inne typy spod ciemnej gwiazdy. Pewnego razu przez miasto przejeżdżała banda Skorpionów Pustyni. Nie zatrzymali się na długo. Pragnęli tylko napoić konie i zaznać trochę wytchnienia nad dzbanem pełnym wina. Z niewiadomych przyczyn zbójecka wataha rozeszła się po różnych tawernach. Pech chciał, że dwoje z nich trafiło do mojej karczmy. To byli paskudni ludzie. Mieli złe spojrzenie, zachowywali się niezwykle arogancko i agresywnie. Kiedy gospodarz, widząc iż mają już dosyć alkoholu, powiedział, że nie ma już więcej wina zaczęli się awanturować. Wszczęli bójkę, zdewastowali niemal cały zajazd i dotkliwie pobili właściciela. Postanowiłam dać im wówczas nauczkę.

- Zabiłaś ich. ? przerwał Hayat.

- Nie. ? odparła spokojnie Amira ? Okradłam. Zabrałam im niepostrzeżenie wszystkie talary jakie przy sobie mieli, po czym opuściłam gospodę. Poszłam do domu aby ukryć kosztowności. Saba była jeszcze wówczas w pracy. Postanowiłam, że bezczynne siedzenie w domu nie ma większego sensu, a do zajazdu nie miałam po co wracać gdyż ten stał już w płomieniach. To raczej oznaczało definitywny koniec mojego zatrudnienia w tym miejscu. Wybrałam się więc na miasto, aby powłóczyć się aż do zapadnięcia zmroku. Pożar rozprzestrzenił się na kilka sąsiednich budynków. Gaszący go ludzie nie nadążali z noszeniem wody. Na jednej z ulic, blisko przedmieścia, zbierała się grupa jeźdźców. Wszyscy jej członkowie byli odziani w podobne szaty i posiadali dużą ilość broni. Kiedy przeszłam bliżej zauważyłem, że kilku z nich ma wytatuowanego na ciele skorpiona. To był znak Skorpionów Pustyni. Słyszałam już wcześniej o tej grupie. Ich herszt z kimś rozmawiał. Może pytał się o pożar, nie wiem. Byłam za daleko aby zrozumieć jakiekolwiek ze słów. W każdym razie było widać, że banda powoli przygotowuje się do opuszczenia miasta. Jednak wyglądało jakby jeszcze na kogoś lub na coś czekali. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi byłam w drodze powrotnej do domu. W oknie dostrzegłam światło. Oznaczało to, że Saba zdążyła wrócić już z pracy i zapewne przygotowuj kolację. Wchodząc po schodach usłyszałam jednak hałas. Coś jakby przewracane meble i tłuczone naczynia. Przyspieszyłam kroku. Kiedy dotarłam na piętro drzwi do mieszkania były lekko otwarte, a wewnątrz w pośpiechu krzątało się dwoje ludzi. Rozpoznałam w nich bandziorów z knajpy. Wówczas zdałam sobie sprawę, że musieli zauważyć jak ukradłam im kosztowności i śledzili mnie aż do kamienicy. A może wcale nie byli świadomi iż zostali przeze mnie obrabowani lecz widzieli jak znikam z zajazdu niemal zaraz po rozpoczęciu bójki. Po zakończonej awanturze spostrzegli brak talarów i postanowili mnie znaleźć. Gospodarz mógł im zdradzić miejsce mojego mieszkania. Nie wiem jaki to wszystko miało dokładnie przebieg. Zastałam zbirów w mieszkaniu mszczących się za kradzież poprzez demolowanie domu, czy też szukających swojego złota. Jednak było coś jeszcze. ? tu rudowłosa uczyniła pauzę ? Na podłodze, tuż przy drzwiach leżało ciało Saby. Musiała wrócić wcześniej z pracy, tuż przed wtargnięciem bandytów. Inaczej widząc światło i słysząc hałas nie weszła by do domu tylko zawołała kogoś z oddziału straży pilnującej porządku w mieście. Gdyby przybyła do kamienicy o zwykłej porze zapewne ocaliłaby własne życie. Jednak los chciał inaczej. Zabawne. ? spojrzała Aminowi w oczy ? Zbieg okoliczności. Jak niekiedy z pozoru błahe rzeczy mogą zadecydować o ważnych sprawach. Ludzkim istnieniu. O bycie albo niebycie.

Znowu zapadło milczenie. Kobieta spojrzała się w ciemną toń wody.

- To jednak nie był żaden przypadek. ? kontynuowała ? Gdybym wówczas, trzy lata wstecz, nie dopuściła się kradzieży zapewne Saba wciąż by żyła, a ja nie stała się tym kim obecnie jestem.

- Co było dalej? ? zapytał Książe.

- Opuściłam miasto. Nie miałam powodu aby dłużej tam pozostać. Moja opiekunka nie żyła, traciłam miejsce zatrudnienia, mieszkanie było kompletnie zdemolowane. Nie dysponowałam wystarczającą ilością pieniędzy aby pokryć koszty remontu. Zresztą właściciel zapewne i tak by mnie wyrzucił. Wyruszyłam więc przed siebie. Bez konkretnego celu ani kierunku podróży. Byle dalej od miasta, od ludzi. Wszelkich kłopotów.

- A co się stało z dwójką zbirów, którzy wtargnęli do twojego mieszkania? ? przerwał Hayat.

- Nic się nie stało. ? odparła rudowłosa patrząc beznamiętnie w kierunku żołnierza ? Nie żyją. Zabiłam ich jeszcze tego samego wieczora. Wiem, że nie przywróciło to nikomu życia, ale przynajmniej sprawiło iż poczułam się chociaż trochę lepiej. Przez ponad miesiąc włóczyłam się pustynnymi szlakami. Poza miastem nie było jednak lepiej. Przeciwnie, o wiele gorzej. Z trudem zdobywałam jedzenie oraz wodę. Byłam wykończona. Myślałam, iż mój czas nadszedł. Sądziłam, że umrę, a moje ciało pochłoną piaski. Zresztą i tak było mi wówczas wszystko jedno. Niemal wszyscy na których mi zależało odeszli. Nie miałam po co, ani dla kogo żyć. Wówczas pojmała mnie jedna z grasujących po pustyni band. Obawiałam się, że po prostu mnie zgwałcą, a potem zabiją. Tak się jednak nie stało. Moi oprawcy mieli co do mnie inne plany. Chcieli sprzedać swój nowy nabytek na targu niewolników. Zapewne trafiła bym do jakiegoś haremu. Miałam wówczas piętnaście lat. Byłam w grupie najbardziej chodliwego towaru. ? tutaj Amira lekko się uśmiechnęła ? Los chciał, że banda podczas drogi trafiła na Skorpiony Pustyni. Podczas spotkania doszło do pewnego rodzaju sprzeczki, w wyniku której wywiązała się walka. Postanowiłam wykorzystać okazję i podczas ogólnego zamieszania podjęłam próbę ucieczki. Wydostałam się z kajdan, jednak nie zaszłam daleko. W chwilę po tym otoczyły mnie Skorpiony Pustyni. Próbowałam z nimi walczyć, lecz byłam osłabiona, nieuzbrojona, a oni dysponowali liczebną przewagą. Gdy już mieli zadać mi ostateczny cios, herszt bandy powstrzymał swoich ludzi. Przywódcą była postać zwąca siebie Nourem. ? rudowłosa spojrzała na Amina ? Zdążyłeś już go poznać w starych ruinach świątyni, tuż pod Babilonem. Napojono mnie i nakarmiono, a następnie dano nowe ubranie. Odzyskałam również swoją broń.

- Skąd tak nagła i nieoczekiwana zmiana? ? spytał Hayat.

- Nie wiem. ? odparła kobieta ? Zapewne spostrzegli moje zdolności w pokonywaniu zamków oraz walce i zadecydowali, że mogę się im na coś przydać. Początkowo miałam z nimi twardą przeprawę, wiadomo jedyna kobieta wśród zgrai facetów, ale z czasem zyskałam odpowiedni szacunek. Nie mając żadnych planów, ani perspektyw postanowiłam z nimi zostać. Przynajmniej nie musiałam się już więcej martwić o jedzenie. Tak stałam się członkinią Skorpionów Pustyni.

Zapadła chwila ciszy. Podmuchy wiatru zelżały i na wodzie zapanowała prawie kompletna flauta.

- Oto cała historia. ? dodała biorąc łyk wody z bukłaku.

Poranek był ciężki. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Nocne podmuchy wiatru osłabły, powietrze niemal stało w miejscu. Pomimo wczesnej pory temperatura była niezwykle wysoka i ciągle rosła. Mieszkańcy Babilonu wyszli na ulicę, jednak nie tak tłumnie jak zwykle. Widać odczuli gorąco i schronili się przed nim we własnych domostwach. Król również przewidywał, iż będzie to ciężki dzień po ciężkiej nocy. Był nie wypoczęty i w złym nastroju. Koszmary nie pozwoliły mu zmrużyć oczu. Ilekroć zasypiał budził się po chwili, cały zlany zimnym potem. Możliwe, że również krzyczał przez sen, lecz nie był pewien. Farah spała tego wieczora osobno we własnej komnacie. Władca podejrzewał iż małżonka wciąż żywi do niego urazę. Obwinia o zaginięcie syna. Po wczorajszej porannej rozmowie praktycznie nie zmienili ze sobą słowa. Król próbował przełamać milczenie. Bezskutecznie. Na wszelkie próby nawiązania kontaktu odpowiadała mu obojętność. Farah wydawała się być w podobnym nastroju jak podczas choroby. Jednak fizycznie sprawiała wrażenie osoby w pełni zdrowej.

Stał na werandzie zalany przez może bezradności. Zaczął powątpiewać w niemal wszystkie swoje decyzje. Żałować dokonanych wyborów. Chciał się kogoś poradzić. Spytać o zdanie. Nie miał ku komu się zwrócić. Pamiętał jak niegdyś pomagał mu Stary Mędrzec. Była on wspaniałym człowiekiem. Wiernym oddanym i zawsze szczerym. Nie bał się ukazywać prawdy, nawet jeśli miała się okazać bolesną. Radził mu w walce z przeznaczeniem, pomagał podczas najazdu Wezyra. Odszedł na trzy lata przed wojną z Macedonią. Pomimo długich rozmyślań do dziś nie mógł pojąc dlaczego się tak stało.

- Opuszczasz nas? ? zapytał Król mędrca.

Starzec odwrócił się do niego twarzą. Stali w długim korytarzu zalanym czerwienią blasku zachodzącego słońca.

- Obawiam się, że tak. ? odparł mędrzec spoglądając mu w oczy.

- Ale dlaczego? ?mówił Władca uważnie obserwując starca.

- Moje tutejsze zadanie dobiega końca.

- Jakie zadanie? Jaki koniec? ? Król chwycił dłońmi jego ramiona.

Mędrzec tylko spojrzał na ręce Władcy, a następnie przemówił.

- Już nie potrzebujesz mojej pomocy.

- Ależ potrzebuję! Nie chcę żebyś odszedł. Bez ciebie nie dam rady.

- Nie bój się. ? poorana głębokimi zmarszczkami twarz lekko się uśmiechnęła ? Dasz.

- Czy to oznacza, że nie przydarzy się już nic złego?

- Nie. ? odparł starzec nieznacznie przymykając oczy ? Człowiek w życiu niestety nie jest w stanie zapobiec wszystkim złym rzeczą. Jednak może być na nie przygotowanym. Wierzę, że właśnie takim jesteś.

- A co jeśli mimo wszystko będę potrzebował pomocy.

- Nie martw się. ? mędrzec zacisnął dłoń na ramieniu Króla - Ktoś nad tobą czuwa i jeśli zajdzie taka potrzeba wyciągnie pomocną dłoń.

Starzec jeszcze raz ciepło się uśmiechnął.

- Żegnaj. ? rzekł mędrzec i ruszył dalej marmurowymi podłogami długiego korytarza.

Pod lewą ręką starca spostrzegł księgę w ciemnej skórzanej oprawie. Podążał za jego sylwetką, aż do jej zniknięcia w oddali i słonecznym blasku.

Rozdział może nie przepełniony akcją, ale z kilkoma (mam nadzieję) ciekawymi retrospekcjami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam pomysł na opowiadania, a raczej na książkę, będzie osadzona w klimatach średniowiecza. Fabuła jest dość zawikła, mianowicie rozpoczyna się od dziwnej akcji w kościele posługujący za zamek. Mam też zamiar wpleść bohatera wydawałoby się drugoplanowego na głównego. Będzie ona mroczną opowieścią o niedoszłym rycerzu i o rozwikłaniu tajemnicy... I tak już dość dużo zdradziłem.

Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem udostępnię Wam pierwszy rozdział.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- fabuła "zawiła", nie "zawikła"

- w kościele, służącym/który służył za zamek, jeżeli już, choć to i tak jakieś nielogiczne, to przynajmniej gramatycznie dobre

- wpleść bohatera drugoplanowego na głównego...? what the f...

Powodzenia, jasne, ale skoro nie możesz się przyłożyć do poprawnego napisania posta, to będę bał się nawet rzucić okiem na pierwszy akapit książki.

A teraz coś ode mnie. Mój debiut w tym dziale... Piszę sobie do szuflady opowiadania przeróżne. Niektóre publikuję na forum prozatorskim, niektóre nie. To, które tu zamieszczam raczej do udanych nie należy. Miałem pomysł, który wydawał się fajny... Dopóki nie zacząłem go realizować. Miało być "kingowsko", tajemniczo i tak dalej, ale wyszło średnio. Po prostu w miarę pisania zorientowałem się, że zwyczajnie nie umiem chyba odpowiednio opisywać sytuacji nadnaturalnych i tajemniczych. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że do tej pory jeżeli już pisałem, to raczej opowiadania obyczajowe.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

?Pieprzę te schody?, pomyślał po raz ostatni Colin White wchodząc do domu. Nie chodziło bynajmniej o wejściowe, gdyż tych nawet nie było - jeden stopień schodów nie czyni.

Nie zdjął butów ani kurtki, jak to miał w zwyczaju, lecz od razu udał się do salonu. Rozdygotany usiadł w fotelu. Spojrzał na stojący między sofą a telewizorem stolik Yin Yang ? oddałby wszystko za odrobinę wewnętrznej równowagi. Podobnie jak za butelkę Jacka Danielsa, która stałaby na czarno-białym blacie, gdyby tylko wczoraj wieczorem lenistwo nie przeszkodziło mu w udaniu się do sklepu i zakupieniu trunku. Podjął kolejną próbę odpalenia papierosa. Tym razem zdołał w miarę opanować drżenie rąk, więc zakończyła się sukcesem. Wypuścił dym i wyjął z kieszeni kurtki zmięty list, czy może raczej liścik ? kartkę zapisaną kobiecym pismem.

Colin!

Musimy się spotkać. Obiecałeś, że zadzwonisz. Masz dużo pracy i mało czasu? Nie obchodzi mnie to, dupku. Teraz będziesz musiał znaleźć go więcej. Wygląda na to, że potraktowałeś mnie jak jednorazówkę. Cholera, a byłeś tak przekonujący. Że też ci się chciało udawać. Sześć dni podchodów dla paru godzin zabawy. Czy już nie ma w tym mieście łatwiejszych i szybszych do zdobycia? Zraniłeś mnie...

?Zraniłem, psiakrew, zraniłem?, pomyślał White zatrzymując się dłużej przy tych słowach. Na jego twarzy malowała się trwoga. Czytał dalej:

...ale nie będę się nad sobą rozczulać. Są ważniejsze sprawy. A właściwie jedna, która mocno mnie wkurwiła. Jestem w ciąży! I nie obchodzi mnie co Ty o tym myślisz. To na sto procent twój bachor, nie wywiniesz się. Załatwiłeś mnie, ja załatwię ciebie. Nie wiem co zrobię, ale na pewno wiem jedno ? masz przewalone. Właśnie o tym musimy pomówić. Dlatego przyjdź w czwartek o dwudziestej na ?nasze? schody.

Twoja zabaweczka, Alice.

Te słowa bardzo dobrze ukazywały charakter siedemnastolatki. Poza chwilami słabości, takimi jak zadurzenie się w przystojnym adwokacie, była daleką od łagodności, temperamentną dziewczyną. Zadziorność kontrastowała z dosyć niewinną aparycją, a to pociągało wielu mężczyzn. Kontrast ten zwrócił też uwagę Colina, który postanowił uwieść nastolatkę.

Po paru minutach White oderwał wzrok od listu. Nie mógł na niego patrzeć. Nie mógł znieść widoku liter i znaków nakreślonych ręką dziewczyny, którą zabił jakieś trzy godziny temu.

To był nieszczęśliwy wypadek. Ona, lekko wstawiona, zaczęła go szarpać. Jeszcze to niefortunne na taki rozwój wydarzeń miejsce ? strome schodki, cóż z tego, że z pięknym widokiem na staw. Odepchnął ją lekko, leciutko. Gdyby nie była pod wpływem, na pewno zachowałaby równowagę, nie runęłaby w dół schodów, a on nie stałby wpatrzony w strużkę krwi spływającej z jej skroni po policzku, nie czułby się pierwszy raz w życiu tak bezradny i słaby.

Przypominanie sobie tej historii w niczym nie pomagało, a tylko wzmagało tęsknotę za kropelką alkoholu, więc Colin starał się jak mógł, by nie myśleć o wydarzeniach sprzed paru godzin. Położył liścik w popielniczce i podpalił, lecz ogień trawiący dowód świadczący przeciw niemu wcale go nie uspokoił.

Musiał pomyśleć co robić. A może ? czego nie robić? Nie ma żadnych dowodów wskazujących, że to on zabił. Zresztą, to był tylko nieszczęśliwy wypadek, równie dobrze mogłaby się potknąć ? w końcu była pod wpływem ? bez niczyjej pomocy stoczyć się po schodach i złamać kark. I zapewne taką wersję wydarzeń przyjmie policja, więc nie ma się czym przejmować ? pomyślał Colin, by po chwili zdać sobie sprawę jak przerażająco to brzmi. Nie przejmować się spowodowaniem śmierci młodej dziewczyny? I nienarodzonego dziecka.

Dotarło to do niego dopiero w tamtym momencie, nagle, niespodziewanie. Ciąża Alice była pojęciem totalnie abstrakcyjnym, przedmiotem sporu, słowami na papierze ? aż do tego czasu, kiedy to uświadomił sobie, że tu przecież chodzi o życie. Nierozwinięte, nienarodzone co prawda, ale życie. Poruszyło go to i przeraziło, choć po chwili stłamsił te nieznajome uczucia i zepchnął je w głąb swojej świadomości.

Wstał i poszedł do łazienki. Obmył twarz lodowatą wodą i odetchnął głęboko. Czuł się bardzo dziwnie. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że zabicie ciężarnej dziewczyny to nie to samo co kłamstwo, czy złamanie serca pierwszej lepszej naiwnej, i że o takim problemie nieprędko uda mu się zapomnieć, o ile uda się to w ogóle.

Stał przed lustrem i widział w nim młodego, przystojnego faceta, lecz trochę innego, niż tego, którego widywał codziennie rano. Zdawał się coś ukrywać, dźwigać ciężar jakiejś mrocznej tajemnicy ? wystarczyło spojrzeć mu głęboko w oczy, by to dostrzec. Choć można było dostrzec też coś innego, co wywołało u Colina niemałe zdziwienie.

Na lustrze pojawiła się czerwona plamka, w której nie byłoby nic niezwyczajnego, gdyby nie fakt, że stawała się coraz większa i że poruszała się wraz z odbiciem młodego adwokata. Odruchowo dotknął lewej skroni, gdzie powinna się znajdować, ale nic nie poczuł, nic nie zostawiło śladów na jego palcach. Zdezorientowany i czujący się tak, jak czułby się każdy postawiony nienaturalnej sytuacji szukał jakiegoś wytłumaczenia dla dziwnego zjawiska, lecz nie mógł go znaleźć. Wytłumaczenie przestało go zresztą obchodzić, a wszystkie odczucia ustąpiły miejsca przerażeniu, gdy czerwona plamka zaczęła przybierać wyraźny kształt strumyczka płynącego po jego twarzy ? wyglądającego dokładnie jak strużka krwi na policzku Alice. Chciał wybiec, ale nie mógł się ruszyć. Straszne zjawisko przyciągało swoją nadzwyczajnością, wyciągając jednocześnie na wierzch wszystkie ludzkie uczucia i lęki, które zrodziły się w Colinie po okropnym wypadku na parkowych schodach. Z jego oczu zaczęły wypływać łzy, które w odbiciu łączyły się z krwistym szlaczkiem. Musiał coś zrobić, nie mógł już wytrzymać ? zamknął oczy, zacisnął pięść i uderzył w sam środek lustra, po czym opadł na kolana. Siedząc na podłodze ? oszołomiony i ogłupiały ? bał się przejrzeć w którymś z lustrzanych odłamków. Na szczęście, dzięki krwawiącej dłoni, obecność czerwonej cieczy stała się bardziej naturalna. Sięgnął po ręcznik i otarł nim twarz, by jeszcze raz nie zobaczyć żadnych podejrzanych śladów. Krew była tylko na dłoni. Podniósł się i nie oglądając się, nie próbując nawet ogarnąć bałaganu, roztrzęsiony wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi i panicznie szukając racjonalnego wyjaśnienia.

Przejmująca cisza, jaka panowała w mieszkaniu potęgowała tylko niepokój White?a, który próbował tłumaczyć sobie, że przywidzenia są normalnym skutkiem traumy. Przyjął takie tłumaczenie, bo bardzo chciał zrozumieć zaistniałe nieprzyjemne zjawisko. Jego sumienie po prostu dawało o sobie znać. Postanowiło użyć efektów wizualnych, żeby wstrząsnąć nieczułym dupkiem.

Każdy człowiek przyjąłby taką właśnie wersję wydarzeń i tak też uczynił Colin. Postanowił udać się do sklepu, gdyż wiedział, że bez pomocy procentów nie uśnie. Nie chciał myśleć o strasznych wypadkach sprzed kilku godzin, jeszcze nie. Odkrył swoje przerażenie, swój żal, wiedział, że zrobił coś strasznego, ale przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, chciał się napić i przespać.

Colinowi w ogóle nie przyszła jednak do głowy myśl, która ? zdawać by się mogło ? pojawić się powinna. Mianowicie, nie myślał nawet o przyznaniu się do winy przed kimś więcej, niż tylko przed samym sobą. Musiał przeżyć jeszcze więcej, tylko terapia szokowa skłoniłaby go do takich przemyśleń. Coś o tym wiedziało i miało zamiar działać.

White zgasił światło i już miał wyjść z domu, gdy nagle przystanął z ręką wyciągniętą w stronę klamki. Usłyszał jakiś dźwięk, lecz niewyraźnie. Czyżby myszy znów zalęgły się w mieszkaniu? Colin zrobił parę kroków w głąb salonu i zatrzymał się, chcąc wyłapać niezidentyfikowany dźwięk. Na jego nieszczęście ? udało mu się. Słyszał płacz dziecka.

Mieszkał sam, wiedział, że sąsiedzi nie mają małych dzieci, a płacz z pewnością był płaczem niemowlaka. Ciarki przeszły mu po plecach, a nieznośne uczucie paniki wzbierało w nim coraz bardziej, w miarę jak płacz stawał się coraz wyraźniejszy. Płacz przerażający, płacz dochodzący zewsząd i znikąd jednocześnie, płacz rozbrzmiewający jakby tylko w jego głowie, jakby kolejne złudzenie, ale jednak tak realny, tak uderzający w serce, umysł i sumienie.

Choć klęczał już z rękami zaciśniętymi na uszach, płacz wcale nie cichł. Wręcz przeciwnie ? stawał się nienaturalnie, niepojęcie głośny. Colin wiedział, że ta chora gra jego sumienia nie skończy się nigdy. Nagle, jakby dopiero w pełni uświadomił sobie powagę jego zachowania, zobaczył śmierć, którą spowodował, a przy okazji także ogrom niegodziwości całej reszty swojego dotychczasowego życia. Zaczął tłuc pięściami w podłogę, nie zważając na ból i ranę lewej dłoni. Jego własny płacz zaczął powoli zagłuszać makabryczny niemowlęcy lamęt.

White był pokonany. W półleżącej w ciemności, łkającej, mamroczącej postaci nie było nic z dumy, bezczelnej pewności siebie i cynizmu. Było tylko przerażenie i wewnętrzne rozbicie. Widok żałosny i straszny.

W pewnej chwili Colin zorientował się, że słyszy już tylko swoje chlipanie. Dziecięcy płacz ustał. Wstrząśnięty jak nigdy, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Nie chciał myśleć o chorych wizjach i omamach nękających go do końca życia. Nie pomagało mu też przebywanie w ciemnym pokoju, spróbował więc podnieść się, by zapalić światło.

Ale ciemność rozświetliło co innego ? jego telefon leżący na kanapie. Colin przybliżył się, by w końcu zetknąć się z czymś realnym, z jakąś wiadomością, która sprowadzi go do rzeczywistego świata, z czymś przyziemnym. Przeliczył się jednak, bo na wyświetlaczu dostrzegł słowa, które sprawiły, że pobladł nienaturalnie, wypuścił telefon z ręki, i z wyrazem bolesnej bezradności, rezygnacji i zmęczenia na twarzy wyszedł z domu nie zamykając za sobą drzwi.

***

- To pewnie jego telefon ? stwierdził mundurowy podnosząc komórkę z kanapy ? Chce pan rzucić okiem?

- Ano, pokażcie co my tam mamy ? odpowiedział sierżant ? Chociaż nic już nam bardziej nie pomoże, skoro koleś sam przyznał się do wszystkiego. Szkoda, że reszta spraw nie chce się tak magicznie wyjaśnić.

Wziął telefon do ręki, jego twarz wykrzywił lekki uśmieszek.

- ?Cześć, tatusiu? ? zacytował ? Podurnieli z tymi konkursami. Tak, jakby wszyscy byli tatusiami. Niejednego Casanovę to pewnie przeraziło.

Policjanci zaśmiali się głośno.

Edytowano przez ZdeniO
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prolog

Był piękny słoneczny dzień. Do zamku wpadało kolorowe światło, zabarwione przez różnokolorowe witraże. Król siedział na krześle biskupim, lekko pozłacanym i z chrześcijańskimi symbolami i płaskorzeźbami przedstawiającymi anioły. Pomieszczenie, w którym się znajdował było niewielki lecz wysokie. Za tronem znajdował się ogromny krzyż, jak widać wykonany przez zdolnego rzeźbiarza. Wydawać by się mogło, że przed naszymi oczyma, na czarnym dębie wisi prawdziwy Jezus. To najlepiej świadczyło o religijności tego miejsca, ponieważ był to kościół. Lecz w tak ciężkich czasach jakim był środek średniowiecza trudno było o warowny zamek.

Król, który tu sprawował był ubogi, a jego zamek został splądrowany i zniszczony. Pozostały po nim tylko ruiny i popiół. Władca ocalał wraz z kilkoma rycerzami uciekając w pośpiechu tylnym wyjściem. Po drugiej drodze przez pola, rzeki i lasy udało mu się znaleźć kościół, który go ugości. Nie miał jednak flagi, aby oświadczyć, że to jego siedziba. Powiesił więc na dzwonnicy biało czarną flagę z głową smoka namalowana przez tutejszego zakonnika.

W tych trudnych chwilach król wspominał czasy świetności swojego królestwa. Jednak dobre wspomnienia kończyły się gdy przychodziły te złe, te kiedy zaczął być atakowany przez nie wiadomo kogo.

Gdyby ktoś wszedł do owego kościoła, trudno byłoby mu orzec, że to król. Miał na sobie jednak koronę z krzyżem pośrodku, przykrywała ona satynowe włosy. Poza tym król

w dziś dzień przyodział się w szatę o kolorze czerwonym, nie miał na niej żadnych znaków i symboli.

W kącie budynku siedziało czterech rycerzy. Wszyscy ubrani byli w lekką zbroję. Byli młodzi. W owej chwili skupieniu byli na pożeraniu kolejnych kawałków jedzenia, gdy nagle rozległ się trzask drzwi, niebo gwałtownie przesłoniły czarne chmury, rozległ się trzask pioruna, a do pomieszczenia wszedł spokojnym krokiem dziwny osobnik w zbroi od stup do głów. Z otworów na oczy wypadał czerwony kolor. Doskonale komponował się z czarnym kolorem zbroi, w ręce trzymał miecz srebrny miecz ze złota klingą. Wraz z nim do kościoła weszło dwóch rycerzy z krzyżackimi hełmami, lekką zbroją, halabardą w dłoni i tarczą na plecach. Tajemniczy wojownik podszedł do króla, wyciągnął swój miecz i wyrzekł:

-Nastało nowa era. Era krwi i męki, era smoka.

Powiedział to z wyraźną zgrozą w głosie. Kończąc to zdanie przybliżył się do króla i dźgnął go miecz przebijając się przez brzuch. Morderca uśmiechnął się lekko poczym wyciągnął z ciała zakrwawiony miecz, A krew spływającą z niego wytarł o szaty króla. Do obrony króla próbowali się rzucić podwładni króla jednak i oni podzielili losy swego pana za sprawą towarzyszy wojownika.

Nagle ciało króla uniosła się, rozpostarł dłonie, wyglądał dokładnie tak jak krzyż znajdujący się za nim i wyrzekł:

-To ty?

-Tak to ja.

-Synu wiesz co robić.

Poczym jego ciało powędrowało w górę, do nieba.

Edytowano przez grzesiek22
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...) Władca ocalał wraz z kilkoma rycerzami uciekając w pośpiechu tylnim wyjściem. (...) biało czarną flagę z głwą smoka (...) atakowany przez niewiadomo kogo. (...) Poczym jego ciało powędrowało w górę, do nieba.

Widziałem twój temat z wielką zapowiedzią, godną twórców "Wiedźmina" (nie obrażając CDPR, chodziło mi oczywiście o wielkie obietnice; Tyle, że oni się z umowy wywiązują). Mogę powiedzieć jedno - "ja wiedziałem, że tak będzie, ohooo!" - takich babolów jak wyżej zaznaczone jest więcej, do treści nie będę się czepiał, bo tylko rzuciłem okiem i niestety od razu widać było znaczne niedociągnięcia. Na Twoim miejscu poczytałbym parę książek - ze zrozumieniem (!), poćwiczył pisownię i dopiero wówczas zabrał się za pisanie. Radzę szybko to wykasować, bo Smuggie czai się i zbiera materiały na nowe AR! :icon_twisted: Przyjmij moje ostatnie słowa z przymrużeniem oka, nie lubię, jak wszyscy biorą wszystko na poważnie, acz polecam skorzystać z moich rad.

Edytowano przez Vantage
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@grzesiek22

Przeczytałem Twoje "dzieło"... Tak jak pisał mój poprzednik - zapowiedź podobała mi się stokroć bardziej od obiektu zapowiedzi. Pomijając błędy w postaci powtórzeń (nie znasz synonimów do słowa "król"? Zapewniam jest ich wiele...), literówek itp. (sam nie jestem bogiem ortografii i interpunkcji, ale to, co ty napisałeś to przegięcie) sama treść jest marna.

Dalej: trochę zdziwiło mi się połączenie Jezusa na krzyżu w katolickim kościele i smoka na fladze... To to są ludzie wierzący, czy zabobonni poganie?

Dalej: rozumiem pisać krótko i treściwie, ale nawet jak na prolog to trochę króciutko...

Dalej i na zakończenie: Zanim coś komuś pokażesz - przeczytaj to samemu ze trzy razy. Poza tym mała rada - myśl zanim napiszesz i myśl w trakcie pisania.

To tyle

-------------------------------------

A teraz moja kolej :)

Niby mam to na blogu, ale w tym temacie również zamieszczę.

O co chodzi?

Miałem pomysł na jednoczęściową książkę. Żadnych trylogii, czy sag. Książka fantasy tak więc: elfy, karły, magia, rzeczy niestworzone. Żeby jednak nie było rutyny, która mnie już w wielu książkach nudzi i irytuje (ile można czytać kopii Tolkiena...?) osadziłem akcję w czasach bliskich naszym. Czyli: broń palna, samochody, zwykłe markety itp. Takie jakby "współczesne fantasy" :)

Główną bohaterką (bo jest nią płeć piękna) jest płatna zabójczyni. Nie jest to miła i sympatyczna osóbka. Miałem dosyć "dobrych herosów". Ona jest zła, zepsuta. Pije, pali, klnie i nie waha się zabić dzieciaka za garść banknotów.

Moim założeniem było: zaszokować, oburzyć, zniesmaczyć, poruszyć i w końcu - zachwycić. To wiele, ale jeśliby się przyłożyć, to jest to osiągalne.

A oto owoc mojej pracy. Prolog. Jest krótki, ale jestem już w trakcie pisania pierwszego rozdziału, który jest zdecydowanie dłuższy więc nie będzie to książka z tysiącem rozdzialików.

-------------------------------------

- Czym jest śmierć?

- Ucieczką.

- Ucieczką przed czym?

- Przed światem i jego problemami.

- Chciałabyś uciec?

- Tak.

- Chciałabyś umrzeć?

- Nie...

Znów tu jestem. Ponownie przyszło mi stanąć przed Nią i dumnie stawić Jej czoła. Choć walka jest z góry przegrana. Śmierć zawsze wygrywa. Tak jest, było i do końca tego pieprzonego świata będzie. A jednak z uporem walczę, chociaż wiem, że Ona i tak w końcu mnie pokona i zaciągnie do niebytu. Długo udawało mi się jej wymykać. Uciekałam, jednak nigdy nie zwyciężyłam. I tak będzie również teraz. Ucieknę. Ona wróci, ale choć na chwilę będę wolna. A potem mnie odnajdzie.

Tak jak teraz. Ona. Moja największa rywalka. Śmierć.

Wiem, że przegram, ale walczę. Nie poddam się. Jestem bez szans. Wszyscy są bez szans. Ale nie poddam się. Nie boję się. Czasem nawet czekam, aż Śmierć zwycięży. Czekam na ukojenie i spokój. Nie nadchodzą.

Walczę.

Walczę, choć już przegrałam.

Gapię się tępo na okute żelazem drewniane drzwi. Za nimi słychać już dziesiątki głosów ludzi, którzy przyszli obejrzeć rzeź. Spluwam pod nogi, nie kryjąc pogardy dla rasy ludzkiej. Za plecami słyszę kroki, a chwilę potem ciemny jak dotąd korytarz rozjaśnia się światłem. Zza rogu wychodzi młody strażnik, który ma mnie za chwilę wydać w ręce Śmierci.

Mój sędzia. Mój kat.

Skó***syn nie jest nawet wart, na mnie patrzeć. Spluwam po raz drugi. Młodzik mija mnie i staje naprzeciw. Widzę wymalowane na jego twarzy pogardę, wyższość i obrzydzenie. Ale widzę też ostrożność i strach. Kąciki wąskich ust wykrzywiają mi się w drapieżnym uśmiechu.

- Gotowa? ? pyta tonem, który wskazywał, że odpowiedź obchodzi go równie mocno, co g***o, które minął dzisiaj, idąc do pracy.

Znam ten ton od dawna. Przyzwyczaiłam się do takiego traktowania.

Uśmiech znika mi z twarzy. Nic nie mówiąc kiwam potakująco głową. Młodzik podchodzi do ściany, z której wystaje drąg dźwigni. Chwyta za niego i z wysiłkiem przesuwa w dół. Słychać nieprzyjemny zgrzyt nie naoliwionych mechanizmów i ściana z wolna zaczyna się unosić. Szum za nimi przeradza się w hałas, wciąż narastający i powoli stający się nie do wytrzymania dla mojego wyczulonego słuchu.

Jestem spokojna. Nie czuję strachu, ale niepokój. Rozluźniam mięśnie. Splatam palce i strzelam stawami. Poprawiam rzemień, utrzymujący tandetnej roboty miecz nad prawym barkiem. Broń jest za długa, źle wyważona, tępa i nie równająca się z moim wspaniałym, robionym na zamówienie Żelaznym 12mm z dwudziesto-nabojowym magazynkiem ? moim najlepszym, najwierniejszym i jedynym przyjacielem. Sprawdzam, czy ta marna imitacja broni wysuwa się w ogóle z pochwy.

Dawno już przestałam rozróżniać poszczególne słowa, drących się w niebogłosy ludzi. Gówniarz znów coś do mnie mówi, a potem śmieje się. Nie słyszę słów. Ignoruję go. Skupiam się na czekającej na mnie Śmierci.

Brama jest otwarta. Widzę Ją. Patrzy na mnie oczami tępego osiłka, jakich wielu pośród marnej i żałosnej rasy ludzkiej. Serce nawet na chwilę nie przyspiesza bicia. Widzę to, czego się spodziewałam. Mięśniak jest dobrą głowę ode mnie wyższy. Wały tłuszczu nadają mu wygląd kawałka surowego mięsa. Wygolona głowa pokryta jest tatuażami. Krzaczaste brwi, rozwichrzona broda i obłąkane spojrzenie nadają mu wygląd szaleńca, którego z pewnością przeraziłby się niejeden mąż. Ja się jednak nie boję. Mój przeciwnik jest gruby, powolny i niegramotny, a przy tym uzbrojony w topór równie beznadziejnego rzemiosła co mój.

Wychodzę.

Idę walczyć, by znów uciec.

Widząc mnie, ludzie gwiżdżą i posyłają we mnie przekleństwa, ale ja ich nie słyszę. Nawet nie staram się słyszeć. Podchodzę do osiłka. Cuchnie równie okropnie, co wygląda. Szczerzy się do mnie, pokazując całą gamę zepsutych, poczerniałych zębów, ledwo trzymających się w zgniłych dziąsłach. Jest pewny zwycięstwa.

Przez ogólny hałas, na granicy słuchu przebija się dźwięk gongu.

Ucieczka się zaczęła.

Olbrzym atakuje zaraz potem. Bierze powolny zamach i uderza potężnym i zapewne śmiercionośnym ciosem, który jest jednak zbyt ospały i powolny, by mieć jakąkolwiek szansę trafić w cel. Uskakuję w bok, wchodząc w przewrót. Tłuścioch tnie znów, poziomo, na wysokości mojej głowy. Schylam się, ponownie bez trudu unikając silnego, ale zbyt wolnego ataku. Kolejne ciosy wyglądają podobnie. Wielkolud widocznie traci cierpliwość. Jego uderzenia są coraz bardziej chaotyczne i niedbałe. Wywija toporem, ale zawsze napotyka pustkę. Męczy się. Dyszy ciężko. Z każdym kolejnym ciosem ciężej.

Wyciągam miecz.

Topór spada na mnie, ale robię tylko mały krok w prawo, wchodzę w piruet, tnę. Przerdzewiała, zbyt ciężka i fatalnie wyważona klinga przecina ukośnie obwisłą skórę na plecach tłuściocha. Tryska jucha. Ten jednak nie wygląda na specjalnie przejętego tym faktem. Drze się tylko i odpowiada swoim chaotycznym, pozbawionym treningu ciosem. I znów pudłuje. Uchylam się i kopię piętą w kolano. Gdyby nie hałas na trybunach usłyszałabym trzask kości. Czuję jednak chrupnięcie, a olbrzym upada wyjąc żałośnie. Topór wypada mu z wielkiej jak bochen pięści. Wstaję i kolejnym kopnięciem trafiam go w szczękę. Upada na plecy. Kończę przedstawienie, przyszpilając go do ziemi. Drga jeszcze konwulsyjnie, plując krwią. Walczy o życie. Niedługo. Wycieńczony umiera.

Uciekłam.

Walczyłam i zwyciężyłam.

Choć i tak już przegrałam.

Edytowano przez araevin
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...