Skocz do zawartości

[Free] Dyskusje o Free Sesji


niziołka

Polecane posty

Miło, że mnie zapraszasz, Face. Postanawiam kontynuować: liczę, że przez roczek się poprawiłem i dam radę pisać logiczniejsze i ciekawsze posty. Tylko zobaczę, co z P_aulem, Felessanem i Anathemą. Dwa wyjścia:

1. Oni grają, trzymam się ich postaci.

2. Nie grają, odłączam postać.

To by było na tyle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię: Ashum

Rasa: Człowiek

Wiek: 25 lat

Klasa: Wojownik/Obieżyświat

Historia:

Świat pełen jest legend. Jedne bardziej fantastyczne od drugich, które pojawiają się i nikną w zależności od potrzeb, odniesienia do autorytetów i innych takich moralistycznych pierdół, do których nigdy nie przywiązywałem wagi. Wśród wioskowej starszyzny - którą ogólnie uważałem za bandę nic nie wartych, tchórzliwych i łamliwych, ale i wiecznie narzekających kolumn woskowych, nad którymi jakiś chędożony bóg musiał się zlitować aby obdarzyć ich życiem - znajdowała się jednaka taka, którą dzieciarnia zwała "szamanką". Było w tym więcej młodzieńczej fantazji do ubarwiania wszystkiego dookoła niż stan faktyczny, ale po tylu latach nadal łapię się na wspominaniu tej siwej, pomarszczonej twarzy starej kobiety i jej nierzadkim zagadkowym spojrzeniu...

... ale wtedy siedmioletni chłopak nie musiał na to zwracać uwagi? Ważne, że świetnie opowiadała i było czym zabić czas w tej zabitej dechami dziurze.

* * *

- Witajcie moje szkraby. - "szamanka" przywitała nas u progu swej chaty. Nasze wizyty były również miłym umileniem czasu dla niej. - Rozsiądźcie się wygodnie i słuchajcie uważnie, bowiem dzisiejsza historia jest niejako skarbem mej rodziny... legendą tak starą, że nawet my słynący z doskonałej pamięci przez tyle wieków mogliśmy zniekształcić jej pierwotną wersję... ach. - westchnęła ciężko. - Dosyć jednak dygresji. Trzymajcie swe żołądki w ryzach, bo to dosyć krwawa historia. Khem, daleko, daleko i jeszcze dalej, poza granicami cywilizacji, w dawnych i spowitych mrokiem czasach szalała wojna. Wojna tak daleko straszliwa, tak przepełniona krwią, śmiercią i szaleństwem, że ludzie w niej walczący zdawali się niejako bezrozumnymi bestiami puszczanymi stadami na rzeź. Nie walczyli o idee, nie walczyli o bogactwa, nie walczyli by o nic za co warto by oddać życie. - skończyła ponurym tonem. Wzięła głębszy wdech i kontynuowała. - Walczyli dla samego zabijania... jak zwierzęta. Wszak tłukli by się i przez całą wieczność gdyby nie jedno monstrum, które przewyższało każdego po stokroć. Zwali go Nieśmiertelnym, Prawdziwym Berserkerem, Istotą Szału... ten, który przyniósł najstraszliwszy pokój, jedyny jaki byli w stanie zrozumieć... i mający tylko jego za światka. Wykorzystując całą swoją nadprzyrodzoną moc, niedostępną byle śmiertelnikowi, przyniósł koniec walczącym stronom. Wysłannik zagłady zostawiał po sobie pola trupów, rzeki krwi, drogi usłane nabitymi na pal. Wypalił wszyscy do cna nie zostawiając kamień na kamieniu i skazując się na szaleństwo. W samotności. Zniknął, przepadł bez wieści, ale jego dziedzictwo pozostało nietknięte... historia głosi, że Nieśmiertelny podzielił, umyślnie bądź też nie, swoją duszę na siedem fragmentów.

- Siedem? - mimowolnie wyrwało mi się pytanie przerywając trwającą od początku ciszę.

- Tak... - odparła zerkając na mnie tym swoim wzrokiem uśmiechając się nieznacznie. - Siedem to liczba doskonałości. Nieśmiertelny był bądź uważał się za doskonałego a na pewno drugi taki wojownik jak on nigdy nie stąpał po świecie. Nigdy przedtem, nigdy potem. Nie wiadomo czemu to zrobił, nie wiadomo czy chciał to zrobić... ale przez jego czyny teraz po świecie krąży siedem dusz szukających nowego gniazda. Odradzają się w kolejnych pokoleniach, może opętują, ale zawsze gdzieś tam są. - podkreśliła ostatnie zdanie.

* * *

- Jeszcze jeden i jeszcze! Ha! Mało ci?! - gadałem do drzewa udając, że to przeciwnik, na którego spadał grad ciosów.

Treningi z Markoffem zawsze zostawiały we mnie buchający gniewem płomień. Nie dlatego, że już ten podstarzały facet, weteran paru wojen nas rozpieszczał. O nie. Pięć godzin dziennie, czy to pod upalnym słońcem czy przy trzaskającym mrozie, pod jego batutą nie równało się absolutnie z żadną pracą na roli. Przez pierwsze kilka lat gdy z nami skończył na ziemi zdychała banda dzieciaków chcących wkroczyć w dorosłość... sprana od góry do dołu, nie czująca żadnej części ciała a jeżeli nawet znalazł się ktoś taki jak ja co jeszcze stał na nogach to Markoff aplikował mu dawkę specjalną, po której - pamiętam za pierwszym razem - nie mogłem przez tydzień ruszyć się z posłania. Nie dlatego, że coś przed nami chował. Wręcz przeciwnie, dzielił się z nami nowymi technikami szermierki nawet gdy jeszcze nie oswoiliśmy się z poprzednimi co przy okazji trenowało nasze zwoje mózgowe, których - co tu ukrywać - nie lubiliśmy używać.

Do szału doprowadzał mnie inny fakt.

- Czemu... nie mogę... cię... pokonać?! - prawie, że wykrzykiwałem każde słowo w przerwach atakując z coraz większą zawziętością. - Trenuję już u tego dziada dziesięć lat on ciągle jest poza moim zasięgiem! - to była kwestia postępowania wojownika. Nie możesz zrobić kroku naprzód jeżeli coś trzyma twoją nogę. Nie możesz szukać potężniejszych przeciwników jeżeli słabsi ciągle stoją ponad tobą. Sam mnie tego uczyłeś Markoff. Po dziesięciu minutach bezmyślnego tłuczenia padłem. Utrata przytomności była najlepszym sposobem na uspokojenie ciała.

* * *

Pustka. Wszechogarniający mrok zsyłający sen na zbolałe ciało a ja... znajdowałem się w jego wnętrzu. Co się dzieje? Choć może powinien spytać: Co się stało? Czy to...

- Sen? - jedno mrugnięcie i przede mną pojawiła się spowita mrokiem postać. - Nie bądź taki naiwny... w twoim stanie czekał cię najwyżej sen wieczny. - zaśmiał się i to wcale nie brzmiało ludzko.

KimtyjesteśCzegotuchceszOcowogólechodzi?, nieprzerwany potok myśli popłynął wartkim strumieniem w jego stronę. Bałem się. Aura tego czegoś... wzbudzała lęk.

- Granica między życiem a śmiercią, niedostępna dla nikogo... poza wybranymi. - zaśmiał się ponownie. - Wpadłeś mi w oko młodzieńcze, naprawdę wpadłeś w oko. I nie, nie miałem pociągu do facetów pięć tysięcy lat temu i teraz też nie mam. - wyrzucił to z siebie jak najoczywistszą prawdę dla każdej żywej istoty. - Żałuję, że nie poszło ci lepiej, bo twoje ciało przez jeszcze jakiś czas będzie w dosyć kiepskim stanie i czeka mnie okres nudy nim ponownie dane mi będzie posmakować stali. I krwi wrogów. Niemniej gratuluję. Nie każdy jest na tyle odważny albo głupi aby rzucić się na nekromantę, który za pupila ma nieumarłego niedźwiedzia a żeby jeszcze wykorzystać tą jedną chwilę daną przez los aby go zranić... - gwizdnął i zaklaskał parę razy.

Chwila... to znaczy, że ja...? Podświadomość natychmiast znała odpowiedź. To było tak oczywiste, że inna odpowiedź nie mieściła się w granicach zdrowego rozsądku, ale ja sam czując jakby coś miażdżyło mnie od każdej strony potrzebowałem kilku chwil, żeby to z siebie wykrztusić.

- Ja... umarłem... - ciężko dysząc wyrzuciłem łamiącym się głosem.

- Po co tyle dramatyzmu? Nie umarłeś do końca. To znaczy w waszym rozumieniu śmierci teraz jesteś trupem, ale nie bój się, nie mogę pozwolić aby tak doskonały materiał miał się zmarnować... Długo czekałem, za długo na kogoś zdolnego do dzierżenia mnie. Za długo na zasmakowanie pola bitwy! - nagle krzyknął wściekle. Kolejne mgnienie i już był przy mnie. - Nie wiem jak to wyrazić mową, ale teraz gdy mogę uwolnić się z tej klatki czuję jakby gniew za te lata bezczynności miał rozsadzić wszystko dookoła.

- Kim ty jesteś? - wydobyłem z siebie ledwo słyszalnym głosem.

W odpowiedzi ujrzałem jak jego ręce wbiły się głęboko w moje ciało i poczułem niesamowitą falę gorąca. Chwilę potem ból.

- Legendy czasami bywają prawdziwe. - uśmiechnął się wrednie i nim rozrywające cierpienie zstąpiło na mój umysł dostrzegłem jeszcze jedną rzecz.

Tajemnicza postać nie była spowita w ciemności... tylko w zaschniętej krwi.

* * *

- Guah! - oparłem się o kolejne drzewo plując krwią. Balansowałem na granicy przytomności ledwo widząc to co jest przede mną, czując jak całe ciało pali mnie żywym ogniem a jeszcze wśród tego miałem czas pamiętać te słowa: Legendy czasami bywają prawdziwe. Co z tego skoro czułem się tak jakbym miał zaraz znów udać się na tamtą stronę? Może... może zostałem przywrócony do życia, ale... pomoc nadal muszę znaleźć sam. Sycząc z bólu dotarłem do rodzinnej wioski. Opuszczonej, martwej.

Martwej jak ja, pomyślałem nim zemdlałem ponownie.

* * *

- Kapitanie! Wybudza się! - powoli otworzyłem oczy przyzwyczajając się do światła słonecznego i próbując rozróżnić te cienie stojące nade mną.

Próbowałem coś powiedzieć, ale jedyne co z siebie wydobyłem to westchnięcie bólu. Nie był aż tak powalający jak na początku, ale miało minąć jeszcze sporo czasu nim dojdę do pełnej sprawności.

- Spokojnie młodzieńcze, spokojnie... - usłyszałem miły, kobiecy głos nad sobą a chwilę potem ujrzałem jej łagodną twarz doskonale ukrywającą zdenerwowanie. - Pod opieką paladynów nic ci nie grozi.

- Co z resztą? - spytałem słabym głosem o pierwsze co mi przyszło do głowy.

- Przykro mi... - zasępiła się. - Jesteś jedyną żywą osobą jaką znaleźliśmy w okolicy. Jesteś może mieszkańcem tej wioski?

- Można powiedzieć, że byłem... - uśmiechnąłem się słabo. -... czyli ten przeklęty pomiot wybił wszystkich... cholera. - próbowałem się podnieść, ale bezskutecznie.

- Leż! Jeszcze nie skończyłam cię uzdrawiać. - mimo rozkazu słychać było troskę w jej głosie.

Odezwał się kapitan.

- Przeklęty pomiot? Wiesz młodzieńcze może kto to zrobił?

- Czy wiem? - prychnąłem. - Jasne, że wiem. Nawet z nim walczyłem... z cholernym nekromantą i jego niedźwiedzim, nieumarłym pupilem. - tak naprawdę nie miałem żadnego wspomnienia tej walki i bardziej z tego powodu czułem gniew niż strach. Starczyło mi wiedzieć, że zawiodłem.

Widziałem jak na wspomnienie o wyznawcy zakazanej magii twarz kapitana ściągnęła się z gniewu.

- Nekromanta... - mruknął hamując wściekłość jaką darzył przedstawicieli tej profesji. - Niedźwiedzi pupil... Tak, to ten sam, którego ścigamy od tygodni a niedawno zdołał wymknąć się z kolejnej pułapki. Proszę o wybaczenie, że nasza niekompetencja musiała kosztować aż tyle niewinnych istnień.

- Daj spokój. - odparłem słabo. - Jeżeli ktokolwiek mi zapłaci to będzie nim nekromanta... kiedyś ostrze zemsty go dosięgnie.

* * *

- Dziękuję raz jeszcze, że zechcieliście mnie tutaj dowieść. - żegnałem swych towarzyszy podróży, z którymi dzieliłem każdą minutę ostatniego miesiąca.

- Cała przyjemność po naszej stronie. - uzdrowicielka Emis i kapitan Serunt odparli wspólnie. Po prawdzie mogłem chodzić o własnych siłach już tydzień temu, ale odrobinę żałowałem faktu, że musiałem ich opuścić. Nie przepadałem za ich wielbieniem świątobliwości, ślubami czystości i innymi wiążącymi regułami, ale byli to dosyć przyjemni ludzie o ile nie byłeś nekromantą. Zapewnili mi zapasy na dalszą podróż, całkiem solidny i średniej długości miecz oraz kilka porad jak radzić sobie w walce. Nie powiedziałem im o tej całej "wizji" i spotkaniu z cząstką duszy Nieśmiertelnego. I tak by nie uwierzyli.

- Nim odejdziesz mam do ciebie jedno pytanie, które nurtowało mnie od momentu gdy się poznaliśmy... - kapitan wyglądał jakby rzeczywiście chował się z tym do ostatniej chwili. - Jak to możliwe, że przeżyłeś starcie z nekromantą?

Odczekałem chwilę i odwracając się do nich plecami odparłem cicho.

- Nie przeżyłem.

Nie widziałem ich reakcji i czym prędzej ruszyłem jak najdalej od murów zakonu. Nie pobiegli za mną, nie ścigali potem... nie wiem jak zrozumieli moją odpowiedź.

* * *

Od tamtym wydarzeń minęły trzy długie lata, które w większości spędziłem na tropieniu mego osobistego arcy wroga przy okazji coraz lepiej rozumiejąc duszę Wojownika, która zagnieździła się we mnie i była niczym pragnienie kierujące mnie do miejsc gdzie trwała walka albo - co dziwniejsze - miała wybuchnąć. Wiedząc jakie cechy posiada zacząłem podejrzewać, że był tam uśpiony gdzieś we mnie od urodzenia czekający na odpowiedni moment. Wmawiałem sobie, że zacząłem trenować fechtunek pod okiem Markoffa, bo chciałem bronić swej wioski przed bandytami i innym dzikim zwierzem. A może to gotująca się krew podczas pojedynków ku temu mnie powiodła?

Na te pytania chyba nigdy nie znajdę jednoznacznej odpowiedzi.

Wygląd: Dosyć typowa sylwetka (powiedzmy góra 185cm i jakieś 90kg wagi) choć nieźle umięśniona, nie jest zbyt szeroki w barach, męskie rysy twarzy. Krótkie, ciemne włosy, szary kolor oczu. Ma kilka blizn na klatce piersiowej i plecach, głównie pamiątki po spotkaniu z nekromantą. Nosi zadbane skórzane spodnie, dobrze zachowany, lekki, skórzany pancerz a to wszystko skrywa biała peleryna z kapturem.

Zalety:

+ odwaga (jeżeli założyć, że dusza Wojownika nie chce posłać mnie do samobójczego szturmu)

+ wytrzymałość (lata treningów z Markoffem opłaciły się i w obecnych czasach jestem w stanie całkiem sporo wytrzymać)

+ bardzo dobre władanie mieczem (jak wyżej)

+ opatrywanie samego siebie (pobyt z paladynami poświęciłem na przeczytanie, choć z trudem, paru książek na ten temat plus pokazy praktyczne)

+ umiem czytać i pisać

+ śmierć... posiadanie cząstki duszy Istoty Szału nie daje wiecznego życia, ale po pewnym czasie może je przywrócić (nie dając niczego poza tym, żadnych ataków szału itd)

Wady:

- nie znam się na walce niczym innym

- alchemia? To nazwa jakiegoś owocu?

- magia... tyle wiem, że jakimś jej rodzajem posługują się nekromanci

- wiedza, po co ją gromadzić skoro zawsze znajdzie się ktoś kto ma jej więcej?

- dyplomacja? Podniosłeś na mnie ostrze, jesteś wrogiem to teraz się broń!

- brak moralnych rozterek, zrobię to co mi pasuje do sytuacji

- Wojownik - w niektórych sytuacjach, zazwyczaj podczas walki, nie wie kiedy odpuścić

---

Najpierw wymyśliłem postać. Jeżeli pasuje to potem zajmę się wymyśleniem jak i czy w ogóle do kogoś się podpiąć czy może poczekać na towarzysza podróży ;) z nową kartą. Nie wiem czy jest jakiś postęp od moich pierwszych prób, ale tak czy inaczej - miłego oceniania.

PS. Jeden wątek jaki mogę prowadzić dla swojej postaci jest podany na tacy ;) Drugi niekoniecznie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cała historia o Posłańcu Zagłady, trochę mi nie pasuje. Szczególnie fragment "Wysłannik zagłady zostawiał po sobie pola trupów, rzeki krwi, drogi usłane nabitymi na pal." Czyli, co? Zabijał jednego po drugim i osobiście wbijał każdego na pal? To musiało całe wieki trwać tak świat oczyszczać. Dla mnie nawet jak na legendę niezbyt przekonująca.

Lekko się zawiodłem na tej karcie. Nie żebym dostrzegał jakieś błędy językowe, czy w opowiadaniu. Po prostu kolejny "wybraniec" pojawia się na sesji, a takich postaci np. w grach szczerze nie cierpię. Nic osobistego. Poza tym kwestia balansu. Z karty wnioskuje, że nekromanta zaszczepił wojownikowi cząstkę duszy owego "nieśmiertelnego" (albo samego siebie, whatever). Według legendy był w stanie wyciąć wszystko, więc tutaj pojawia się odwieczny problem zbalansowania. Mam nadzieję, że w czasie tych ataków szału Ashumowi nie będzie się włączał godmode, gdzie będzie nie do zdarcia dla wszystkich. Tym samym mógłby z łatwością pokonać wszystkich pozostałych bohaterów. Wydaje mi się, że karta do przyjęcia, ale trzeba uzgodnić pewne kwestie związane z tym "skażeniem" przez nekromantę. Chodzi mi o podobną dyskusję jaką prowadziliśmy przy przyjmowaniu na sesję Anathemy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po prostu kolejny "wybraniec" pojawia się na sesji, a takich postaci np. w grach szczerze nie cierpię. Nic osobistego.
Rozumiem, ale to chyba moja skaza, że totalnymi szarymi myszkami grać nie potrafię :) Poza tym nie nazwałbym go "wybrańcem" - nie ma jakiegoś szlachetnego celu do wykonania, po prostu za waleczność (która wiązała się z głupotą/odwagą - zależy jak spojrzeć) jaką ukazał Istota Szału a właściwie cząstka jego duszy stwierdziła, że to niezły materiał na gospodarza ;]

Z karty wnioskuje, że nekromanta zaszczepił wojownikowi cząstkę duszy owego "nieśmiertelnego" (albo samego siebie, whatever).
Nie nekromanta. Ten skubaniec nadal żyje i zresztą jest motorem napędowym dla zemsty Ashuma więc trochę dziwne byłoby obdarzanie swego przeciwnika dodatkową mocą? ;) Po prostu w Ashumie odrodziła się jedna z siedmiu części duszy Nieśmiertelnego czyli dusza Wojownika (pomysł na nazwę mam jeszcze dla jednej - dusza Szału/Szaleństwa ;P), ale jakby zorientował się w tym dopiero w momencie stanięcia na linii życia i śmierci a Wojownik widząc, że trafił mu się całkiem niezły gospodarz postanowił odrobinę go odratować ;) Poza tym szlag by go trafił jakby miał czekać kolejne pięćset czy tysiąc lat aż w końcu dałby radę zagnieździć się w jakimś ciele.

Według legendy był w stanie wyciąć wszystko, więc tutaj pojawia się odwieczny problem zbalansowania.
Tylko tutaj najlepszy bajer jest taki, że poza niemożliwością permanentnego kopnięcia w kalendarz Ashum nie ma żadnych, ale to absolutnie żadnych dodatkowych profitów płynących z posiadania Wojownika. Nieśmiertelny był w istocie niepokonany, ale i jego moc miała granice. W momencie gdy ją podzielił (nie wiadomo czy w ogóle się męczył, jaki był jego stan po tej całej rzezi choć można obstawiać, że nieźle sfiksował) a ta jeszcze w bezczynności odtajała z parę tysięcy lat, a co - również miała datę ważności :D Niemniej jest taki dżingiel wiążący się z drugim wątkiem dla mojej postaci, bo jak mogliście zauważyć, nikt nie powiedział, że części nie mogą połączyć się w całość ponownie. Oczywiście to proces łatwy nie jest, w dodatku wymaga odszukania wszystkich inkarnacji części dusz i pokonania ich (w tym i Ashuma), ale... niesie pewne zagrożenie dla świata ;] Wracając jednak do profitów jakie otrzymuje moja postać - żadne. Właśnie fragment dziejący się zaraz po przebudzeniu pokazuje, że nie następuje nagle cudowne ozdrowienie tylko o to musi postarać się sam. Wojownik zajmuje się tylko podtrzymaniem go na granicy życia. Szał bojowy? A gdzie tam :wink: Owszem, Ashum przez tą duszę ma zacięcie do walki jeszcze większe i czasami nie wie kiedy odpuścić, ale miecze zadają mu takie same rany jak wszystkim innym i właśnie gdy ciężko ranny, z sporą ilością straconej krwi, powinien się wycofać to jest wysoce prawdopodobne, że zawalczy aż do padnięcia i/lub/albo ponownego stanięcia na linii śmierci i życia. Tak więc nie bójcie się - nie ma czegoś takiego jak "berserk mode" gdzie klik!, Ashumowi krew zachodzi na oczy i gdy wybudza się widzi pole usłane różami trupami.

Spokojnie, na pewno lekcją jaką odrobiłem po poprzedniej postaci to jak uważać na przepaki :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem, ale to chyba moja skaza, że totalnymi szarymi myszkami grać nie potrafię

Tutaj właśnie mogę się z tobą posprzeczać odnośnie tych "szarych myszek". Przecież można zrobić bardzo ciekawą postać bez dodawania do tego wszystkiego przeznaczenia, czy specjalnych magicznych sił, które wpłynęły na bohatera. Dlatego nie podobają mi się wszystkie gry, gdzie sterujemy postacią, która nagle okazuje się być wybrańcem mającym się objawić w przepowiedni mającym uratować świat. Najciekawsze postacie na sesji, były zupełnie normalne. Vide nekromanta Holy'ego, który zawarł pakt z demonem, czy paladyn Spellcastera taszczący na plecach trumnę ze zwłokami przyjaciela. Otoczka postaci, jej motywacja, psychika są zazwyczaj tym na co składa się bardzo dobry bohater.

Poza tym, że po laureacie Smugglerka dla najlepszego erpegowca spodziewałem się dużo więcej :tongue: Odliczając od postaci, to że otrzymała tą istotę szału jest ona dość przeciętna. Z historii możemy się tylko dowiedzieć, że trenowała fechtunek u jakiegoś mistrza oręża i jako dziecko słuchała opowieści wiedźmy/staruszki/etc. Nawet nie wiadomo do końca czemu została wybrana, bo żadnych specjalnych osiągnięć nie miała. Wszystko możemy sprowadzić do tego, że owy Nieśmiertelny zauważył namiastkę talentu w pewnym młodzieńcu i postanowił namaścić go swoją duszą (jeśli coś poknociłem to przepraszam). Troszkę to naciągane.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najciekawsze postacie na sesji, były zupełnie normalne.
Kwestia subiektywnej oceny (co oczywiście nie umniejsza fajności wymienionych kart, żeby mi ktoś takich zarzutów nie postawił ;))

Nawet nie wiadomo do końca czemu została wybrana, bo żadnych specjalnych osiągnięć nie miała.
... chyba, że założyć, że to właśnie droga odrodzenia się w czyimś ciele (przypomina, "wiedźma" podała trzy sposoby według legendy w jakich odradza się dusza) nastąpiła w przypadku Ashuma przy okazji zahaczając trochę o predestynację. Nie chodzi mi jednak o determinizm w ścisłym znaczeniu rozciągniętym na całe życie postaci tylko sam fakt, że było pewne iż podąży ścieżką wojownika a nie żadną inną. Wioska to nie centrum cywilizacji gdzie można znaleźć magów, druidów czy pies wie kogo tam jeszcze, ale prostych chłopów idących w siłę mięśni aby bronić się przed bandytami i innym dzikim zwierzem. Po prostu ze wszelkich możliwości ta miała największa szansę na spełnienie. Zresztą podobnie planowałem z innymi cząstkami duszy - Szału trafi do szaleńca, Władzy do jakiegoś króla, a jak wymyślę inne o jeszcze się dopasuje ;P A walkę z nekromantą (którą chyba można uznać za jakiś czyn, bo w takim dark fantasy nie wiem czy czasem inni magowie nie mogą tylko stać na nim w równi pod względem posiadanej mocy) można zarówno uznać za punkt gdzie Wojownik postanawia się ujawnić, dać o sobie znać czy jak to chcecie nazwać oraz pierwszy wyczyn Ashuma. Potem były z kolei odwiedzone pola bitew, o których jednak w karcie nie napisałem co w sumie łatwo można naprawić ;]

* * *

(frag. dziejący się jakiś czas po opuszczeniu zakonu paladynów)

- Łucznicy! Kryć się! - potężny krzyk dowódcy oddziału rozniósł się echem po polanie, którą właśnie przekraczaliśmy licząc na oskrzydlenie grupy rebeliantów.

Konflikt trwał już rok a jego krwawy przebieg bez problemu dotarł do zmysłów spragnionego Wojownika, które dotychczasowe pojedynki z pojedynczymi bandytami i dzikimi zwierzętami nie mogły zadowolić. Chciał więcej a ja wiedziałem, że sprzeciw wobec niego może przynieść nieoczekiwane konsekwencje. Nie wiedziałem oczywiście jakie, ale nie miałem zamiaru ryzykować. Jeżeli kiedykolwiek opuści moje ciało to tylko i wyłączenie z własnej woli, nie mojej. Musiałem z tym żyć co brzmiało dosyć ironicznie.

- Znowu wpakowałeś mnie w kłopoty... - syknąłem pod nosem biegnąc ile sił w nogach do najbliższego lasu. Grad strzał właśnie spadał na nasze pozycje obwieszczając śmierć krótkotrwałym świstem. Jeźdźcy spadli z koni, piechota zerwała szyk i w panice ruszyła do najbliższych drzew. "Zamiast narzekać na mnie byś trochę pomyślał od czego masz tarczę!", usłyszałem karcący głos Wojownika. Wzdychając podniosłem tarczę nad swoją głowę. - Co mnie obchodzi czy mnie trafią? W końcu i tak nie pozwolisz mi zginąć...

"Idiota! To nie krótki proces a gdy będzie po nim bitwa się skończy!"

- Oczywiście... - mruknąłem ironicznie łapiąc oddech w schronieniu. Tymczasowym. Wśród drzew, na przeciwnym końcu lasu dało się dojrzeć jakiś ruch.

- Piechota! Przegrupować się, formacja linii, wróg przed nami! - dowódca, człowiek słusznej postury o imieniu Darnal, najwyraźniej też ich dojrzał i natychmiast zarządził atak.

Główna część sił już od rana wdała się w rozległą bitwę tworząc półpierścień wokół głównego obozu rebeliantów i angażując większość z nich do walki na linii frontu. Tym samym kilka grup mogło ich oflankować i wyciąć wszystkim nim się zorientują. Najwyraźniej ktoś się przeliczył, bo nie dość, że te sk******ny nas zauważyły to jeszcze zesłali deszcz strzał powodując straty nim zabawa zaczęła się na dobre. Dlatego z ulgą i uśmieszkiem zemsty powitałem wieść, że teraz zawalczymy na równych zasadach.

- ATAK!!! - z towarzyszami broni po bokach, z bojowym okrzykiem ruszyliśmy do przodu. Czułem jak w żyłach gotuje się krew, ale umysł zachowuje trzeźwość myślenia. Taka bitwa to nie to samo co pojedynek jeden na jeden. Tutaj trzeba uważać co się dzieje dookoła ciebie, nie trzymać kurczowo wzroku na oponencie, mieć na uwadze otoczenie, swoich towarzyszy, żeby przez przypadek nie przejechać po nich ostrzem...

Zaatakowali pierwsi. Rzucili jakiś marnych pod względem wyposażenia i talentu słabeuszy. Blok, odepchnięcie miecza przeciwnika w górę i formalność w postaci przebicia tak odsłoniętej sylwetki. I jeszcze jeden i kolejny... już będąc blisko wyjścia z drzew jednego z naszych, który za bardzo wyrwał do przodu opadło sześciu ludzi. Dopadłem do pierwszego z brzegu rozplatając głowę niemal na pół potężnym ciosem z góry i szybko wyprowadziłem kolejny. Nie mieli pancerzy i nie trzeba było się trudzić z szukaniem odsłoniętych punktów. Tutaj po prostu wbiłem ostrze pod żebra aż po rękojeść obserwując z pustym wyrazem twarzy błyskawiczną agonię przeciwnika.

Wyciągając miecz rzuciło się na mnie dwóch kolejnych. Oba ciosy zblokowane tarczą i już miałem wyprowadzać swój gdy z boku wpadł na nich Trojglar, człowiek wielki jak skała, którego wspólnie nazwaliśmy taranem. Byli tak w swej barbarzyńskiej bezmyślności zabsorbowani mną, że nie przyszło im na myśl, żeby ktoś inny miał ich zaatakować.

Weszliśmy do obozu paląc i zabijając co się dało tak jak inne grupy. Szala zwycięstwa całkowicie przeszła na naszą stronę, ale na ziemi musiał znaleźć się jeszcze jeden trup aby to zakończyć - przywódca tej hołoty. Miałem szczęście bądź też nie - zależy od jakiej strony na to patrzeć - pierwszy dopaść do najbardziej okazałego namiotu i w momencie gdy zajrzałem do środka ujrzałem tylko pięść wielkości łapy niedźwiedzia lądujący na mej twarz. Odleciałem na kilka metrów do tyłu, ale nawet oszołomiony próbowałem szybko się podnieść. Herszt tej bandy, wysoki prawie na dwa metry, o zwalistej posturze nie wyglądał na nowicjusza plus dzierżył w swych łapach całkiem niezły młot bojowy, którego zapewne jedno uderzenie łamało żebra.

Szybkie rozeznanie w sytuacji dookoła. Reszta wdała się w pojedynki z niedobitkami więc chwilowo musiałem radzić sobie sam.

"Pamiętaj... każdy kij ma dwa końce". Jasne, że pamiętam, może to jest wielka, napakowane kupa mięsa, może i ma potężne uderzenie, ale ja nadrabiam w zręczności. Jeżeli tylko dam radę uniknąć jego ciosów, odskok na bok, o cholera! Miałem wrażenie, że młot walnął z siłą zdolną kruszyć góry. Mogłem albo uważać i spróbować go ugryźć albo pójść na wymianę ciosów.

Kolejny atak z góry, który dał mi otwarcie. Nim olbrzym dał radę podnieść swoje narzędzie mordu doskoczyłem do niego wbijając zimną stal akurat w niechronione miejsce przez skórzany pancerz. Rana tylko rozwścieczyła adwersarza. Machnięciem ręki kolejny raz strzelił mi w twarz. Obróciłem się na pięcie i doszedłem chwilę potem do siebie tylko po to aby ujrzeć nadlatujący młot. Szczęśliwy cios poszedł na klatkę piersiową. Oprócz pancerza próbowałem jeszcze zamortyzować siłę uderzenia mieczem, ale i tak poczułem lądując kilka metrów dalej jak coś w środku mi gruchnęło.

Splunąłem krwią a bydlak nie miał zamiaru dać mi odpocząć ani na sekundę. Nadepnąłem mu na odcisk to teraz miałem.

Ledwo przeturlałem się bok unikając miażdżącego ciosu, skoczyłem obok niego biorąc na cel nogi. Cięcie, drugie, unik przed łapą i jeszcze raz, ale twardziel nie chciał upaść. Co więcej zdawało mi się, że kolejne rany tylko wzmagały jego zawziętość. Ciosy stawały się szybsze a pomocy nie było widać. Przy takim tempie pierwszy straciłbym resztki sił więc pojedynek trzeba było zakończyć natychmiast ryzykownym posunięciem.

Kolejny cios z góry przyjąłem już na tarczę i miecz. Drewniane koło służące mi za ochronę poszło w drzazgi, ale pomogło. Napierał na mnie z niesamowitą siłą i musiałem dobrze wyczuć moment aby jego broń prześlizgnęła się po moim mieczu i na chwilę ugrzęzła w ziemi.

- Ragh! - krzyknąłem z bólu. Manewr się udał a ja raz jeszcze skorzystałem z ułamka sekundy otwarcia. Gdy jeszcze łapy herszta spoczywały na broni zanurzyłem ostrze miecza prosto w jego szyję i dla pewności przytrzymałem je tak do momentu aż bydlak nie padł na ziemię. Sam niedługo potem usiadłem na ziemi czując potworne zmęczenie.

Jednak premia całkowicie wynagrodziła poniesiony trud.

Uśmiechnąłem się słabo. Czy tyle ci wystarczy? "Do czasu".

* * *

No i BTW. ktoś jeszcze szykuje się do oceny? :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja posypię rany solą. Tak dla odmiany.

Powiedziałbym, że karta wypada bardzo słabo. Na pewno można było to ciekawiej opisać. Nie podoba mi się przede wszystkim dlatego, że historia jest strasznie porwana. Od legendy - nieciekawie napisanej, swoją drogą - przechodzimy do treningu, który wydaje się nie mieć związku z resztą karty, a potem do nagłego spotkania z facetem z legend. Przede wszystkim mało ma to sensu. Nawet Biblia jest mniej naciągana. Dlaczego akurat bohater? Nie było na świecie innych, którzy okazali się równie waleczni, jeśli nie bardziej? W porządku, choć tak się da wszystko uzasadnić. Nie oznacza to jednak, że takie uzasadnienie będzie dobre. I co niby dla istoty z legend oznacza pięć tysięcy lat oczekiwania, skoro już kilka(naście) na tym oczekiwaniu spędziła? Trochę dziwnie brzmi w kontekście tego tłumaczenie, że akurat trafił się człowiek z potencjałem i Istocie nie chciało się czekać. Tak brzmią moje zarzuty. Przede wszystkim za mało spójności. Potem kiepskie przedstawienie postaci. Zauważ, jak już wskazał Face, że na sesji staramy się ograniczać. Powiedziałbym, że twojego bohatera należałoby mocno odchudzić. Musimy skończyć ze wprowadzaniem do sesji supermanów. Twój bohater może być niezwykły, ale niech nie będzie niepokonany. Pamiętaj, że nie zawsze jest istotna sama treść, ale sposób jej przedstawienia. Szczególnie na sesji. Przecież ja na swoich kartach nie wprowadzałem ludzi z legend, tylko zabójców (Ailiar), magów (Ardan) i innych paskudnych typów, a ludzie to chwalili. Dlaczego? Bo dobrze to napisałem. Zrób to samo.

Najciekawsze postacie na sesji, były zupełnie normalne. Vide nekromanta Holy'ego, który zawarł pakt z demonem, czy paladyn Spellcastera taszczący na plecach trumnę ze zwłokami przyjaciela.

Esencje normalności, nieprawdaż?

Chociaż chyba trochę za dużo ludzi mamy na sesji. Jest co prawda paru elfów, ork, ale gdzie krasnale i jakies inne stwory?

Rasa to akurat nasz najmniejszy problem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Esencje normalności, nieprawdaż?

Przez normalność miałem raczej na myśli to, że nie byli obdarzeni jakimiś szczególnymi mocami. Ardan czy Rotbar posiadali nieprzeciętne umiejętności, jednak zostali poddani doświadczeniom, które na zawsze zmieniły ich życia. Obaj posiadali wielką siłę woli, która pozwalała im kroczyć naprzód. Pierwszy chciał się zemścić za wyrządzone mu krzywdy, a drugi uratować zmarłego przyjaciela. Gdyby spojrzeć na nich w kontekście "atrakcyjności" tych postaci, to na pewno znalazłyby się bardzo nisko. Ardan był znacznie osłabiony po ataku Alcjonitów i mimo młodego wieku posiadał energię starca. Natomiast Rotbar był już w wieku dziadka. To właśnie słabości sprawiły, że byli takimi ciekawymi postaciami.

Rasa to akurat nasz najmniejszy problem.

Agreed. Naszym największym zmartwieniem jest fakt, że niezbyt wiele osób odpisuje na sesję. Można powiedzieć, że prawie nikt. Wszystko dlatego, że restytucja FS2 opierała się na kilku osobach, które tworzyły akcję. Gdy Gofer, Felessan i P_aul przestali się udzielać, pozostali gracze stracili motywację, bo nikt nie mógł ich już prowadzić za rączkę. Zauważcie, że to P_aul kreował wydarzenia w końcówce dla drugiej grupy, a robił to na tyle sprawnie, że dołączyli do niego praktycznie wszyscy (pamiętne spotkanie u Jeorga). Gdy P_aul przestał pisać, to stracili drogowskaz i nie wiedzieli co mają robić dalej. Podobnie Felessan, który razem z nim tworzył tą intrygę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zauważcie, że to P_aul kreował wydarzenia w końcówce dla drugiej grupy, a robił to na tyle sprawnie, że dołączyli do niego praktycznie wszyscy (pamiętne spotkanie u Jeorga).

Tak, zważ tylko, że dołączenie do naszej grupy byłoby dość trudne, bo byliśmy akurat zbiegami i mieliśmy zadatki na bad team ;) W sumie mi też w pewnym momencie zaświtał pomysł spędzenia wszystkich w jedno miejsce (vide PW do wszystkich), ale słabowałem wtedy chyba na umyśle. Generalnie mieliśmy sporo graczy, ale większość grała "na doczepkę", więc gdy poewne osoby przestały odpisywać, to one też. Teraz trzeba jakoś obgadać połączenie sił i podział na grupy. Najgorzej ma brylant, bo polazł gdzieś w lasy i teraz pewnie nie wie jak do miasta wrócić ;)

Mam jeszcze uwagę co do fabuły - powinno się ją w miarę możliwości konsultować z innymi członkami grupy, żeby ci mieli rozeznanie w tym, co się dzieje i żeby nie mieli wrażenia, że są niepotrzebną kulą u nogi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Muszę dziś ogarnąć parę spraw, więc nie będę odpisywał na nic z powyższych postów. W tej chwili mogę stwierdzić tyle, że zamierzam odpisać na sesję, mam nadzieję, że wtedy P_aula też ruszy ^^ Niestety mam kilka innych sesjowych zaległości (o studiach nie wspominając...), które obecnie są ważniejsze niż FSF, choćby mój Exalt.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię: Verkar

Rasa: Krasnolud

Wiek: 35 lat

Klasa: Wojownik

Historia:

Verkar, jak w typowej krasnoludzkiej rodzinie zamieszkującej w podziemnym mieście, wychowywany był na górnika. Nie różnił się w swym losie od tysięcy braci, którzy w przyszłości mieli ciężką pracą poszerzać granice potężnego królestwa albo chwycić młoty w dłoń aby bronić swej rasy przed zakusami wrogów. A już szczególnie elfów... nie pamiętał dnia, w którym ktokolwiek pochlebnie wypowiedział się o tych długouchych stworzeniach. Wzajemna niechęć albo wręcz nienawiść była zbyt głęboko zakorzeniona aby można było ją ot tak odrzucić. Miało to przynieść tragiczne skutki.

Życie trwało dalej a rutyny Verkara nie zakłócało nic szczególnego. Od momentu skończenia czternastu lat każdy kolejny dzień nie różnił się niczym od poprzedniego. Ranek zaczynał kilkugodzinną, intensywną pracą w kopalni. Ten uważany za zaszczytny obowiązek dla każdego nowego pokolenia pozwalał rozszerzać granicę królestwa jak i dostarczać potrzebnych surowców, szczególnie do wyrabiania broni, ale także handlu. Po skończonej pracy oraz chwilowym odpoczynku "świeża krew" dostawali się pod batutę kilku szalenie wymagających weteranów - starych i poważanych krasnoludów, którzy niejedno przetrwali. Przekazując - a raczej wbijając siłą - zebrane doświadczenie nowicjuszom wyciskali z nich siódme poty, bez chwili wytchnienia. Przeprowadzali młodych w dorosłość, pokazywali co czeka ich w przyszłości i przygotowywali na to. Jeżeli ktoś nie dawał rady do końca życia odsyłano go do kopalni aby chociaż tam przyczynił się dla dobra ogółu.

Verkar był silną sztuką. Nie przewodził żadnej grupie, ale nie cierpiał z tego powodu. Brakowało mu umiejętności przywódczych, potrzebnej charyzmy, dodatkowej siły oraz wprawy w walce jednak czuł się świetnie jako cześć stada, nie jako jej lider. Nie przepuścił ani jednej wieczornej popijawy ze swoimi towarzyszami. Ku chwale królestwa, weteranów, swych braci, na pohybel elfom, żegnając się ze starym dniem a witając nowy - toasty szły jeden za drugim aż do późnej nocy.

Gdy Verkar skończył 28 lat sielanka ustąpiła miejsca wojnie.

* * *

Elfy zaatakowały i wygrywały bitwa po bitwie. Wielkie zaangażowanie, pasja i gniew wkładane przez całą rasę krasnoludów we wszystkich potyczkach rozbijały się o niewzruszony mur. Rdzenni mieszkańcy lasów przeważali liczebnie, byli lepiej zorganizowani oraz posiadali magię - sztukę nieznaną nikomu w podziemiach, która teraz rozbijała w proch oddział za oddziałem. Verkar miał okazję ujrzeć ją w akcji... kule ognia spopielające jego braci, oślepiające błyskawice, kontrolowanie dzikich bestii. Może nie był strategiem, ale nie tylko on szybko zdał sobie sprawę, że bez pomocy nadchodzącej powoli z południowych łańcuchów oraz na otwartym polu nie mają szans.

Rozbici, zdziesiątkowani, zmęczeni a nawet rozpaczający... niedobitki kilkutysięcznej armii po dwóch latach zmagań wracały w hańbie. Porzucili walkę, poddali się, uciekli zostawiając elfom wolne pole do dalszej ekspansji i odliczając dni do ich przybycia pod bramy podziemnego miasta. Szykowano się na desperacką obronę choć szansa na pomoc przepadała bezpowrotnie. Nadzieja umarła, szykowano się na śmierć.

Verkar zapalczywie pomagał w przygotowaniach. Widząc tragizm sytuacji - uciekli przed śmiercią z pola walki tylko po to aby powitać ją we własnym domu - nie miał zamiaru bezczynnie rozpaczać pod ścianą oczekując nieuchronnego. Ostatnim wysiłkiem miał zamiar odkupić swe winy w pamięci braci i liczyć na łagodną karę w zaświatach.

Jakże los okrutnie z niego zakpił...

* * *

Młody krasnolud poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku gdy ujrzał jak masa elfów zaczyna wlewać się do głównych komnat podziemnego miasta. Po chwili jednak duszę wypełnił gniew, który dwoił się i troił w walce z elfami. Zresztą nie tylko on wiedząc jaki jest jedyny możliwy wynik tej rzezi postanowił zabrać tylu ze sobą ile starczyło mu sił i szczęścia. Prawie każdy mieszkaniec chwycił kilof, topór albo młot w ręce zaciekle stawiając opór przed nieuniknionym. Sterty ciał rosły, rzeki krwi spływały wgłąb kopalni...

Verkar czuł tylko dziwną pustkę wobec tej chorej symfonii zagłady. Gniew powoli wygasał wylatując z zmęczonego ciała krasnoluda jak ze zużytego materiału, który już tylko odruchowo wykonywał całą sekwencję ciosów, bronił się, kontrował z wyrazem beznadziei na twarzy. Sądził, że stracił wszystko...

... dopóki wieczna ciemność nie zalała podziemnych komnat. Nikt nie wiedział jak, skąd, dlaczego. Verkar słyszał po powrocie plotki jakoby odkryto zamknięty grobowiec bądź zapieczętowaną komnatę innego rodzaju, ale w tamtej chwili nie miał jak o tym myśleć.

* * *

Najpierw poczuł silny podmuch wiatru dochodzący z głębszych części kopalni. Chwilę potem zgasły wszystkie źródła świata, nawet te magiczne elfów. Potem zaczęły się krzyki cierpiących, rozrywanych na strzępy, przerażonych bez możliwości zaatakowania wroga, którego nie widać. Mrok miał zęby i mógł nadejść z każdej strony.

Verkar nie widział co robić. Czuł przytłaczający go strach, który jakby trzymał go w miejscu dla nadchodzącej śmierci. Nic nie widział, nie był to mrok, do którego oczy mogą się przyzwyczaić a dochodzące dźwięki tworzyły coś na kształt nieartykułowanego ryku. Raz jeszcze jednak dał o sobie znać instynkt przetrwania. Ten sam, który wyciągnął go z pola walki teraz kazał mu się podnieść, wziąć w garść i biec... biec ile sił w nogach ku wyjściu... a przy okazji liczyć na łaskę losu, że nie wpadnie się na elfy albo co gorsza nieopisane zagrożenie czyhające w mrokach.

Nie widział czy reszta, z którą zabarykadował się w jednym z pomieszczeń nadal żyła, ale rzuciwszy tylko krótką komendę:

- Przebijamy się.

Wyskoczył z młotem w ręce i założonym pancerzem wprost na masy elfów, które walcząc z resztką krasnoludów oraz ciemnością popadły w chaos nie widząc gdzie swój a gdzie wróg. Verkar torując sobie drogę machnięciami młota kurczowo trzymał się jednego skrawka pamięci. Żył tutaj od najmłodszych lat, musiał pamiętać jak się wydostać.

Czując oddech śmierci na plecach skoczył ku ledwo przebijającym się promieniom światła.

* * *

Koło niego znalazło się jeszcze paręnaście krasnoludów równie przerażonych, zmęczonych i zdezorientowanych jak on podążając za prostym instynktem przetrwania. W ponurej ciszy spoglądali po sobie czekając, który pierwszy zaproponuje coś sensownego w tej sytuacji. Verkar wiedział już czemu w podziemiach nie było sposób dojrzeć cokolwiek... teren kilka metrów od nich ginął w gęstej mgle. Krasnolud nie miał zamiaru się poddawać. Zrobił pierwszy krok, potem drugi i ruszył biegiem na południe nie napotykając ani jednego elfa. Nie interesowało go co się z nimi stało. Reszta ocalałych poszła w jego ślady.

Jednak koszmar się nie skończył. W pierwszą noc Verkar objął wartę wypatrując potencjalnego zagrożenia. Mgła za nimi nie podążała więc ostrożnie przyjęli, że tym razem magia elfów na coś się przydała. Ciągle jednak nie wiedzieli co tak naprawdę się wydarzyło a na same wspomnienie tamtych wydarzeń dostawali dreszczy. Było nadzwyczaj spokojnie, ciepło, wiał lekki wiatr, ale Verkar nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś wisi w powietrzu. To samo nieprzyjemne uczucie ściskające jego żołądek nawiedziło go również teraz.

Usłyszał cichy szelest za plecami i zdołał ujrzeć kątem oka dziwną, humanoidalną istotę, która zdawała się wtapiać w panujący mrok. Wąskie, święcące metaliczną żółcią oczy wyrażały gniew. Poza tym to coś uśmiechało się ukazując dwa szeregi ostrych jak brzytwa zębów. Poczuł tylko jak wszystko wewnątrz niego zapada się i nim zdołał krzyknąć mrok rzucił się na niego.

Ciche odgłosy przeżuwania przebijały się do świadomości między eksplozjami bólu.

* * *

Verkat ciężko dysząc otworzył oczy. Nie wiedział czy wydarzenia ostatniej nocy to sen czy jawa, ale jeśli to drugie... to czasem nie powinien być martwy? Przyłożył rękę do czoła. Nadal był ciepły. Powoli pocieszał się, że nic tak naprawdę się nie stało gdy zdjął pancerz a umysł rozerwała fala cierpienia. Zwymiotował krwią zginając się z bólu na ziemi gdy ujrzał dziurę w swym ciele na wysokości serca. Czując, że umiera w ostatniej chwili założył pancerz z powrotem.

Ledwo łapiąc oddech jeszcze długi czas przeleżał na ziemi próbując zwalczyć panikę i dojść do czegokolwiek. Nikt mu nie przeszkadzał. Reszta zniknęła.

* * *

Potrzebował roku aby wiedzieć co czeka go przez resztę życia. Roku strachu, cierpienia, nawiedzających koszmarów, próbie walki i ucieczki od istot mroku. Bezsensownej, bo gdziekolwiek się udał oni zawsze czekali jak wygłodniałe zwierzęta. Bronił się światłem i stalą próbując szukać pomocy u magów, ale ci rozkładali ręce. Mogli tylko wzmocnić młot co dawało szansę na zranienie tych bestii. Klątwa pancerza pozostawała nie ruszona. Coś co, jak podejrzewał Verkat, służyło za drogowskaz dla potworów jednocześnie przywracało go do życia gdy nażarły się do syta.

Narzędzie śmierci i życia.

Verkat długo myślał nad tym czy się nie poddać. Widział jak to działa. Wystarczyło tylko zdjąć pancerz i poddać się uciekając od mroku... od bólu... od strachu. Nie zrobił tego. Jeżeli dał radę wyjść z oka cyklonu to gdzieś tam musi kryć się dla niego ratunek. Nadzieja umiera ostatnia a Verkat miał zamiar trzymać się jej aż do samego końca.

Jakikolwiek by nie był.

Wygląd: Typowy jak u krasnoluda. Nie więcej jak 160cm wzrostu, około 90kg wagi. Krępy, nie za szeroki w barach, silnie umięśniony. Łysy. Ma dosyć krótką siwą brodę. Czarny jak węgiel kolor oczu. Ostre rysy twarzy przyozdobione kilkoma zmarszczkami (jedna z oznak przedwczesnego starzenia się... ze strachu). Brak widocznych blizn. Zawsze nosi na sobie srebrny, metalowy, o średniej wadze pancerz, oprócz tego skórzane spodnie. Na plecach zawieszony solidny młot bojowy.

Zalety:

+ wytrzymały fizycznie

+ bardzo dobry w walce kilofem, młotem albo toporem

+ młot wzmocniony magicznie (bonus tylko do walki z istotami mroku)

+ odwaga (nie zawsze, szczególnie jeżeli w grę wchodzi mrok)

+ silna wola życia

+ ostrożny - stara się unikać dodatkowych kłopotów

+ mocna głowa (do alkoholu)

+ umie pisać i czytać... jakoś

Wady:

- nie zna się na szeroko pojętej magii wliczając w to alchemię

- nie umie obsługiwać się innymi rodzajami broni poza wymienionymi w zaletach

- brak charyzmy, zdolności dyplomacji

- klątwa - noc jest jego koszmarem (każda noc)

- psychika na krawędzi

- paniczny lęk przed ciemnymi miejscami (piwnice, lochy, grobowce... wszędzie tam gdzie nie ma światła)

- towarzysze krasnoluda narażeni są na niebezpieczeństwo

---

Jeszcze dwie uwagi:

1) Jeżeli ktoś mi powie, że taka klątwa to też objaw "gram wybrańcem"... to dziękuje za takie wybranie :P To znaczy moja postać.

2) Klątwa i światło. Powiedzmy, że postać znajduje się w mieście, które ma lampy czy tam cholera wie co... w każdym razie źródło światła. Mimo tego istoty mroku też nadchodzą, ale sytuacja wygląda by mniej więcej w taki sposób - Verkar stojący przy ognisku a wokół niego zbierające się potwory gotowe skoczyć w każdej chwili. Czaicie mniej więcej o co mi chodzi? :)

To tyle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech... Kolejna karta, która niezbyt mi się podoba, ale w tym przypadku jestem już na NIE. Tamta była przeciętna, z paroma błędami, na które dało się przymknąć oko. Tutaj mamy wszystko tak samo - krasnoludzki przeciętniak, niewyróżniający się niczym. Wtedy ostro trenował przez lata u swojego mistrza, teraz też dostaliśmy małą biografię co się działo przez jego pierwsze lata życia. Najbardziej jednak boli brak konsekwencji, czy może brak logiki. Owe istoty mroku rozrywają na strzępy wszystkich i nikt nie uszedł z życia z dwóch armii, jedynie twój bohater przetrwał ze zjedzonym sercem (sic!). Klątwa pancerza jakoś mało mnie przekonuje. Poza tym samo założenie wymyślenia niewidzialnych bestii, które co noc atakują bohatera. Jak dla mnie wyklucza to postać z grania w drużynie na FS. Skoro bestii tych nie sposób zranić bez użycia magii, to wszyscy towarzysze musieliby walczyć noc w noc z chmarą dzikich bestii, co dość szybko stałoby się nudne. Poza tym bestie są na tyle potężne, że powinny zeżreć całą grupę bohaterów. Rozumiem, że raz czy dwa cudem uda im się przetrwać, ale wymyślanie każdym kolejnym razem jak odpierają atak będzie coraz bardziej niewiarygodne. Oczywiście można wymyślić jakiś sposób, dzięki któremu można powstrzymać ataki, ale odziera to postać z wyjątkowości. Jeszcze wypadałoby dodać wojnę pomiędzy krasnoludami i elfami. Oczywiście można uznać, że walczyły jakieś dwa nienawistne plemiona/klany będące na uboczu. Raczej w świecie FS elfy i krasnoludy tolerują siebie nawzajem. To jednak nie musi być uznane za wadę, bo to FS.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

krasnoludzki przeciętniak, niewyróżniający się niczym.
... klątwa miała go wyróżnić, bo w odwrotnej sytuacji pewnie byłoby źle, że gram wybrańcem. I tak źle i tak niedobrze :P

jedynie twój bohater przetrwał ze zjedzonym sercem (sic!). Klątwa pancerza jakoś mało mnie przekonuje.
Klątwa ma też polegać na tym, że krasnolud jest pożywką dla tychże bestii a pancerz regeneruje jego ciało. Poza tym gdyby zdejmując pancerz nadal nie miał serca (z powrotem) to by umarł i tyle by go było :)

Poza tym bestie są na tyle potężne, że powinny zeżreć całą grupę bohaterów.
Jest ich dużo, poza tym w nocy mają naturalną przewagę. Nigdzie IMO nie ma sugestii, że pojedynczo są potężne.

Raczej w świecie FS elfy i krasnoludy tolerują siebie nawzajem. To jednak nie musi być uznane za wadę, bo to FS.
W tym wypadku nie wiedziałem jak jest więc wolałem przekonać się w praktyce.

Cóż, chyba na siłę próbowałem się tutaj pchać, bo klimatu/otoczki tutaj nie czuję, jakiś pomysłów na postacie brak a w trakcie pisania kart miałem coś w stylu braku zapału. Podziękował :D (również za jakże subtelne uszczypliwości pod moim adresem dzięki błogosławieństwu gg).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... klątwa miała go wyróżnić, bo w odwrotnej sytuacji pewnie byłoby źle, że gram wybrańcem. I tak źle i tak niedobrze

Obie postacie, które tu wrzuciłeś brzmią praktycznie tak samo. Nie czuć, że to inne osobowości. Druga postać też jest swego rodzaju "wybrańcem", tylko tym razem dotkniętym innym typem klątwy (znowu nie może umrzeć). Moje zastrzenia dotyczą raczej bezpłciowości tych postaci.

Jest ich dużo, poza tym w nocy mają naturalną przewagę. Nigdzie IMO nie ma sugestii, że pojedynczo są potężne.

Rzecz w tym, że nigdzie też nie ma sugestii, że atakują pojedynczo. Raczej czają się w grupach. IMO są potężne, bo niewidzialność, odporność na zwykłą broń i przewaga liczebna to dość duże zalety.

Cóż, chyba na siłę próbowałem się tutaj pchać, bo klimatu/otoczki tutaj nie czuję, jakiś pomysłów na postacie brak a w trakcie pisania kart miałem coś w stylu braku zapału. Podziękował (również za jakże subtelne uszczypliwości pod moim adresem dzięki błogosławieństwu gg).

No, to po co piszesz kartę skoro nie masz ani pomysłu, ani zapału, ani nie czujesz klimatu? Wrzucasz dwie przeciętne karty, a jak nie zdobywają uznania, to szybko wycofujesz się z dalszych prób. Może to i rzeczywiście lepsze wyjście, bo przy takim nastawieniu masz małe szanse na napisanie dobrej karty. Z drugiej strony niesmak pozostaje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

IMO postać byłaby do przyjęcia, gdyby na przykład te hordy złych stworzeń były po prostu przywidzeniami krasnoluda po traumie wojny, podobnie jak przekonanie, że gdy zdejmie zbroję to umrze. Jednak pojawiające się co noc wraże bestie stanowiłyby zbyt duże zagrożenie dla graczy, tym bardziej że nie można przed nimi uciec. Bo to zwykle jest tak, że gdy któryś z graczy wprowadzi na sesję milion wrogów, cała drużyna salwuje się ucieczką, a niepisaną zasadą jest powstrzymywanie się od takich akcji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Druga postać też jest swego rodzaju "wybrańcem", tylko tym razem dotkniętym innym typem klątwy (znowu nie może umrzeć).
Jak napisałem w uwagach końcowych, dziękuję za takie wybranie naprawdę, bycie zjadanym co noc przez dziwne stwory :) Klątwa to klątwa, bycie wybrańcem to bycie wybrańcem (przeznaczenie, ratowanie świata itd... tutaj to najwyżej próbuje ratować siebie). IMO to nie to samo.

Z drugiej strony niesmak pozostaje.
Jasne. Po prostu dbam o ciebie Face, bo od nadmiaru radości z krytykowania moich kart mogłoby Ci się coś stać, a nie chcę mieć krwi na rękach :P
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak napisałem w uwagach końcowych, dziękuję za takie wybranie naprawdę, bycie zjadanym co noc przez dziwne stwory

Każdy kto napisze przepakowaną kartę zawsze daje sobie taką wadę, która w rzeczywistości jest zaletą. Ty zrobiłeś klątwe, która czyni z ciebie nieśmiertelnego. Oczywiście zawsze można powiedzieć "moja postać uważa to za najgorsze i użyje w ostateczności", ale P_aul już raz to podsumował, że praktycznie zdolność będzie używana w każdej sytuacji. Tutaj mówię w szerszym kontekście kart z jakimi się spotykałem.

Klątwa to klątwa, bycie wybrańcem to bycie wybrańcem (przeznaczenie, ratowanie świata itd... tutaj to najwyżej próbuje ratować siebie). IMO to nie to samo.

W mojej definicji "wybrańca", bez różnicy. W końcu wszyscy zginęli, całe krasnoludzkie miasto i elfia armia i jakimś sposobem przeżył jeden "wybraniec" :tongue: Zauważyłem, że w sumie szarą postać próbujesz urozmaicać jakimś nieprawdopodobnym wydarzeniem. Wydaje mi się, że nie tędy droga.

Jasne. Po prostu dbam o ciebie Face, bo od nadmiaru radości z krytykowania moich kart mogłoby Ci się coś stać, a nie chcę mieć krwi na rękach

Niesmak, że wysyłasz kartę, tylko po to żeby wysłać. Myślisz, że mam wielką frajdę z krytykowania cudzych kart? Większą przynosi mi lektura tych dobrych. Lepiej byś o mnie zadbał wysyłając dobrą i ciekawą kartę. Zresztą tak naprawdę prócz Turambara i mnie, reszta nie spieszy się z oceną. Dlatego dość szczegółowo wykładam swoje uwagi, których uparcie nie próbujesz zrozumieć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drogi Jacku Blacku, pozwolę sobie stanąć po stronie Tanecznego TrollFace'a. Coś w tych kartach jest nie tak. Strasznie to schematyczne - zwykły chłopak jakich wielu w wiosce, który przetrwał rzeź swoich współbraci i z nieznanych nikomu przyczyn. Póki co się zgadza, prawda? Dalej bez żadnego sensownego powodu niedobitek zostaje obrzucony "klątwą nieśmiertelności", która absolutnie nie jest zaletą, to wada!

Spróbuj jeszcze raz, wyjdź poza schemat, postaraj się wymyślić coś, do czego poprzednie wady nie pasują.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spróbuj jeszcze raz, wyjdź poza schemat, postaraj się wymyślić coś, do czego poprzednie wady nie pasują.
Może kiedyś, w swoim czasie, jak przyjdą chęci i pomysł ;) Poza tym czuję się zaszczycony imć Gofrze, że przezwyciężyłeś sieciową banicję aby ocenić moją kartę ;] Przy okazji to podejrzewam, że kilka osób mocno ucieszyło by się z twojego powrotu na większa skalę. Niemniej dzięki, pomyślę nad tym.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Imię: Zurin

Rasa: Człowiek

Wiek: 40 lat

Klasa: Profesor Wiedzy Tajemnej (Mag).

Wygląd: Mężczyzna w sile wieku, postawny, wysoki, z wiecznie zamyślonym wyrazem twarzy. Ubiera się w czerwoną szatę z kapturem, miejscami zdobioną złotem. Szatynowy kolor włosów i ciemne oczy.

Historia:

- Mistrzu!... Mistrzu Zurin!... - adept Sadean biegł po okalającej wieżę Uniwersytetu Wiedzy Tajemnej ścieżce, starając się dogonić Arcymaga.

Gdy znalazł się już wystarczająco blisko, aby jego krzyki dobiegły Arcymaga, ten wyrwał się z zamyślenia i odwrócił. Młody adept stanął przed nim starając się złapać oddech. Arcymag spojrzał surowo na swojego podopiecznego.

- Adepcie Sadaen, zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli opuścisz choćby kilka zajęć z teorii magii nie będziesz mógł nawet myśleć o zdaniu końcowego egzaminu? Ponadto, mistrz Nemind z katedry alchemii, oraz mistrz Kalortod z katedry zaklinania, poinformowali mnie niedawno, iż nagminnie opuszczasz ich zajęcia - zawsze w te same dni.

- Mistrzu Opiekunie... - zaczął Sadean czerwieniąc się. - Ja o tym wszystkim wiem, ale jest coś...

- Coś ważniejszego niż nauka? - Arcymag zniecierpliwił się. Adepcie Sadaen, obawiam się, że będę musiał...

- Mistrzu, ja się zakochałem! W adeptce z grupy mistrza Riniso... - wyrzekł jednym tchem, starając się nie patrzeć Arcymagowi w oczy.

Mistrz Zurin zdumiał się.

- No tak - rzekł wolno, kojarząc fakty - Więc twoje nieobecności na zajęciach nieprzypadkowo zbiegają się z czasem wolnym grupy mistrza Riniso... Arcymag uśmiechnął się w duchu, zaś na oblicze ponownie przybrał surowy wyraz.

- Adepcie Sadaen, Twoje miłostki wystawiły mnie na pośmiewisko przed innymi mistrzami. Wyszło na to, że nie tylko nie potrafię dopilnować uczniów ze swojej grupy, ale również że nie nie mam pojęcia o ich problemach. Nie ufasz mi, Sadaen? Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

- Mistrzu, ja się bałem, że zakażesz mi się z nią spotykać. A ja ją kocham! - odrzekł ze łzami w oczach. - A teraz mistrz Nemind mówi, że nie dopuści mnie do egzaminu!

Zurin westchnął.

- I ma rację! - rzekł już łagodniejszym tonem. Bo za swą głupotę powinieneś powtarzać cały rok!... A teraz będę musiał iść do Rektora i prosić go, aby nam wybaczył - tobie głupotę, a mnie zaniedbanie obowiązków jako Opiekuna!

- Mistrzu, dziękuję...

- Nie dziękuj, tylko idź i chociaż staraj się nadrobić zaległości, abym nie musiał wstydzić się za ciebie przed resztą mistrzów!..

Sadaen z radością ruszył w kierunku kwater adeptów, a Arcymag Zurin skierował się w stronę rektoratu.

***

Gdy był już prawie na miejscu usłyszał podniesione głosy. Przed okazałym gmachem, w którym mieścił się rektorat Uniwersytetu Wiedzy Tajemnej, stała grupa ludzi, między którymi poznał Rektora i kilku starszych magów. Po chwili rozpoznał po charakterystycznych zbrojach resztę ludzi - byli to członkowie Zakonu, których pojawienie się w siedzibie magów nie zwiastowało niczego dobrego. Przystanął w cieniu, przysłuchując się dialogowi.

- Powtarzam ci, czarowniku, jeśli dobrowolnie nie wydasz Diademu będziemy zmuszeni sięgnąć po nieodparte argumenty - tu Komtur położył rękę na głowicy miecza. - Dostałem rozkazy od samego Wielkiego Mistrza!

- Popraw mnie, jeśli w swej bezbożnej głupocie się mylę, ale Uniwersytet to suwerenna placówka magów, więc ani ty, ani twój mistrz, nie macie tu nic do powiedzenia - z lodowatym spokojem odrzekł Rektor.

- Oddaj nam Diadem, bo...

- Bo?...

Komtur z wściekłością zamierzył się na starca pancerną rękawicą, lecz zanim zdążył uderzyć, Zurin wykorzystał element zaskoczenia i rzucił w jego stronę zaklęcie błyskawicy. Zanim ciało Komtura upadło na ziemię, Zurin zaatakował pozostałych członków Zakonu, którzy na widok ich upadającego przywódcy i wymierzonych w nich zaklęć rzucili się do ucieczki.

Rektor otrząsnął się ze zdumienia i spojrzał na Zurina.

- Mistrzu Zurinie - zaczął - Dziękuję ci, ale to była pochopna decyzja. Obawiam się, że zbyt pochopna. - Wskazał głową na ciało Komtura.

- Wybacz, Rektorze. Zachowałem się jak jakiś adept, ale nie mogłem przecież patrzeć na to bezczynnie!

- Przykro mi przyjacielu, ale znasz reguły naszego bractwa - spojrzał na Zurina ze szczerym smutkiem. Każdy mag, który przeleje tu krew bezbronnego musi odejść. Lub umrzeć.

- Bezbronnego?! Rektorze, on chciał cię uderzyć, groził bronią...

- Nie miał szans się obronić. Przykro mi, Zurinie.

Arcymag milczał. Wiedział, że Rektor ma rację i żadne słowa nic tu nie zmienią, ale rozpaczliwie szukał jakiegoś wyjścia.

- To jest mój dom - nie umiał zdobyć się na nic więcej.

- Przykro mi, Zurinie - powtórzył Rektor ze smutkiem.

Arcymag nie słuchał już jego słów. Odwrócił się tylko i odszedł.

Następnego ranka pożegnał się ze swoimi uczniami i innymi mistrzami, po czym spakował kilka osobistych rzeczy i na zawsze opuścił swój dotychczasowy dom.

Zalety:

+ Potężny mag;

+ Mądry i rozważny;

+ Charyzmatyczna osobowość;

+ Budzi zaufanie;

+ Zazwyczaj spokojny i opanowany - nawet w ciężkich sytuacjach...

Wady:

- ...jednak gdy w końcu wpadnie w gniew trudno jest go zmitygować;

- Pomimo wyjątkowych uzdolnień lata pracy na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej sprawiły, że najlepiej radzi sobie z teorią magii;

- Jeśli jego magiczna tarcza zostanie przerwana lub przełamana zaklęciem, staje się bardzo podatny na atak - szczególnie bronią białą;

- Nie posiadł gruntownego przeszkolenia do walki bronią wręcz, więc w tym aspekcie nie radzi sobie świetnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek trochę nie spodobało mi się, że w miejsach, gdzie potrzebna jest narracja zdecydowałeś się zrobić to w formie trzecioosobowej. Przyjęło się pisać "wyskoczyłem na niego z krzaków, ciskając błyskawicą" czy coś w ten deseń. Chodzi o to aby inni gracze mogli łatwo odczytać, że to twój bohater podejmuje działanie, a nie jakiś NPC. Poza tym bardzo ładnie, wprawnie pisarsko, chociaż bez fajerwerków. Dobrze zarysowana postać, wiemy czego możemy się spodziewać. Zastanawiałem się czy postać nie jest przepakowana, bo zabicie Komtura (jakby nie było to nie zwykły żołdak) jednym czarem przyszło bardzo łatwo. Z drugiej strony napisałeś, że jest lepszy w teorii magii, więc widzę tutaj jakieś możliwości zbalansowania. Oprócz tego ładnie wplotłeś w swoją historię wątek Alcjonitów, co może być bardzo przydatne w dalszej części gry. Jestem na TAK, chcociaż najpierw chciałbym usłyszeć co nieco o potędze tego maga.

Chciałbym na łamach forum zapytać się Holy'ego co z tym odpisem. Ponieważ kilka osób na FS czeka, na to aż Biel wreszcie się ruszy i odbędzie tą rozmowę z hrabią Khelbergu. Były jakieś deklaracja, a kończy się na tym, że sesja znowu przez miesiąc stoi. Chciałbym też usłyszeć głosy innych, którzy "ponoć coś tam przebąkiwali o powrocie". Jak na razie jestem pewny siebie, Tura, SR-a i Gofra.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek trochę nie spodobało mi się, że w miejsach, gdzie potrzebna jest narracja zdecydowałeś się zrobić to w formie trzecioosobowej. Przyjęło się pisać "wyskoczyłem na niego z krzaków, ciskając błyskawicą" czy coś w ten deseń. Chodzi o to aby inni gracze mogli łatwo odczytać, że to twój bohater podejmuje działanie, a nie jakiś NPC.

W porządku, będę o tym pamiętał podczas właściwiej rozgrywki.

Zastanawiałem się czy postać nie jest przepakowana, bo zabicie Komtura (jakby nie było to nie zwykły żołdak) jednym czarem przyszło bardzo łatwo. Z drugiej strony napisałeś, że jest lepszy w teorii magii, więc widzę tutaj jakieś możliwości zbalansowania.

Masz rację, faktycznie mogłem to opisać inaczej, bardziej "wiarygodnie" - poniżej zamieściłem poprawioną wersję karty, w której zmodyfikowałem trochę rzeczony fragment.

Co do potęgi Zurina, to w zasadzie prawidłowo odgadłeś moje intencje - celowo zasygnalizowałem, że chociaż z samego konceptu postaci wynika, iż jest on uzdolnionym magiem, to lata pracy na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej nie sprzyjały szczególnie rozwojowi praktycznej strony jego umiejętności magicznych...

***

Imię: Zurin

Rasa: Człowiek

Wiek: 40 lat

Klasa: Profesor Wiedzy Tajemnej (Mag).

Wygląd: Mężczyzna w sile wieku, postawny, wysoki, z wiecznie zamyślonym wyrazem twarzy. Ubiera się w czerwoną szatę z kapturem, miejscami zdobioną złotem. Szatynowy kolor włosów i ciemne oczy.

Historia:

- Mistrzu!... Mistrzu Zurin!... - adept Sadean biegł po okalającej wieżę Uniwersytetu Wiedzy Tajemnej ścieżce, starając się dogonić Arcymaga.

Gdy znalazł się już wystarczająco blisko, aby jego krzyki dobiegły Arcymaga, ten wyrwał się z zamyślenia i odwrócił. Młody adept stanął przed nim starając się złapać oddech. Arcymag spojrzał surowo na swojego podopiecznego.

- Adepcie Sadaen, zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli opuścisz choćby kilka zajęć z teorii magii nie będziesz mógł nawet myśleć o zdaniu końcowego egzaminu? Ponadto, mistrz Nemind z katedry alchemii, oraz mistrz Kalortod z katedry zaklinania, poinformowali mnie niedawno, iż nagminnie opuszczasz ich zajęcia - zawsze w te same dni.

- Mistrzu Opiekunie... - zaczął Sadean czerwieniąc się. - Ja o tym wszystkim wiem, ale jest coś...

- Coś ważniejszego niż nauka? - Arcymag zniecierpliwił się. Adepcie Sadaen, obawiam się, że będę musiał...

- Mistrzu, ja się zakochałem! W adeptce z grupy mistrza Riniso... - wyrzekł jednym tchem, starając się nie patrzeć Arcymagowi w oczy.

Mistrz Zurin zdumiał się.

- No tak - rzekł wolno, kojarząc fakty - Więc twoje nieobecności na zajęciach nieprzypadkowo zbiegają się z czasem wolnym grupy mistrza Riniso... Arcymag uśmiechnął się w duchu, zaś na oblicze ponownie przybrał surowy wyraz.

- Adepcie Sadaen, Twoje miłostki wystawiły mnie na pośmiewisko przed innymi mistrzami. Wyszło na to, że nie tylko nie potrafię dopilnować uczniów ze swojej grupy, ale również że nie nie mam pojęcia o ich problemach. Nie ufasz mi, Sadaen? Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

- Mistrzu, ja się bałem, że zakażesz mi się z nią spotykać. A ja ją kocham! - odrzekł ze łzami w oczach. - A teraz mistrz Nemind mówi, że nie dopuści mnie do egzaminu!

Zurin westchnął.

- I ma rację! - rzekł już łagodniejszym tonem. - Bo za swą głupotę powinieneś powtarzać cały rok!... A teraz będę musiał iść do Rektora i prosić go, aby nam wybaczył - tobie głupotę, a mnie zaniedbanie obowiązków jako Opiekuna!

- Mistrzu, dziękuję...

- Nie dziękuj, tylko idź i chociaż staraj się nadrobić zaległości, abym nie musiał wstydzić się za ciebie przed resztą mistrzów!..

Sadaen z radością ruszył w kierunku kwater adeptów, a arcymag Zurin skierował się w stronę rektoratu.

***

Gdy był już prawie na miejscu usłyszał podniesione głosy. Przed okazałym gmachem, w którym mieścił się rektorat Uniwersytetu Wiedzy Tajemnej, stała grupa ludzi, między którymi poznał Rektora i kilku starszych magów. Po chwili rozpoznał po charakterystycznych zbrojach resztę ludzi - byli to członkowie Zakonu, których pojawienie się w siedzibie magów nie zwiastowało niczego dobrego. Przystanął w cieniu, przysłuchując się dialogowi.

- Powtarzam ci, czarowniku, jeśli dobrowolnie nie wydasz Diademu będziemy zmuszeni sięgnąć po nieodparte argumenty - tu Komtur położył rękę na głowicy miecza. - Dostałem rozkazy od samego Wielkiego Mistrza!

- Popraw mnie, jeśli w swej bezbożnej głupocie się mylę, ale Uniwersytet to suwerenna placówka magów, więc ani ty, ani twój mistrz, nie macie tu nic do powiedzenia - z lodowatym spokojem odrzekł Rektor.

- Oddaj nam Diadem, bo...

- Bo?...

Komtur z wściekłością zamierzył się na starca pancerną rękawicą, lecz zanim zdążył uderzyć, Zurin wykorzystał element zaskoczenia i rzucił w jego stronę zaklęcie błyskawicy, które trafiło go prosto w nieosłoniętą pancerzem głowę. Zanim ciało Komtura upadło na ziemię, Zurin zaatakował pozostałych członków Zakonu, którzy na widok ich upadającego przywódcy i wymierzonych w nich zaklęć rzucili się do ucieczki.

Rektor otrząsnął się ze zdumienia i spojrzał na Zurina.

- Mistrzu Zurinie - zaczął - Dziękuję ci, ale to była pochopna decyzja. Obawiam się, że zbyt pochopna. - Wskazał głową na ciało Komtura.

- Wybacz, Rektorze. Zachowałem się jak jakiś adept, ale nie mogłem przecież patrzeć na to bezczynnie!

- Przykro mi przyjacielu, ale znasz reguły naszego bractwa - spojrzał na Zurina ze szczerym smutkiem. Każdy mag, który przeleje tu krew bezbronnego musi odejść. Lub umrzeć.

- Bezbronnego?! Rektorze, on chciał cię uderzyć, groził bronią...

- Nie miał szans się obronić. Przykro mi, Zurinie.

Arcymag milczał. Wiedział, że Rektor ma rację i żadne słowa nic tu nie zmienią, ale rozpaczliwie szukał jakiegoś wyjścia.

- To jest mój dom - nie umiał zdobyć się na nic więcej.

- Przykro mi, Zurinie - powtórzył Rektor ze smutkiem.

Arcymag nie słuchał już jego słów. Odwrócił się tylko i odszedł.

Następnego ranka pożegnał się ze swoimi uczniami i innymi mistrzami, po czym spakował kilka osobistych rzeczy i na zawsze opuścił swój dotychczasowy dom.

Charakter: Zurin urodził się i wychował na dalekiej północy, w krainie wiecznych mrozów i rozległych iglastych lasów pokrytych śniegiem. Chociaż lata pracy na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej wyrobiły w nim takie cechy jak opanowanie, rozwagę czy charyzmę, samotne i niepewne dzieciństwo wywarło na jego duszy niezatarte piętno.

Zalety:

+ Potężny mag;

+ Mądry i rozważny;

+ Charyzmatyczna osobowość;

+ Budzi zaufanie;

+ Zazwyczaj spokojny i opanowany - nawet w ciężkich sytuacjach...

Wady:

- ...jednak gdy w końcu wpadnie w gniew trudno jest go zmitygować;

- Pomimo wyjątkowych uzdolnień lata pracy na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej sprawiły, że najlepiej radzi sobie z teorią magii;

- Jeśli jego magiczna tarcza zostanie przerwana lub przełamana zaklęciem, staje się bardzo podatny na atak - szczególnie bronią białą;

- Nie posiadł gruntownego przeszkolenia do walki bronią wręcz, więc w tym aspekcie nie radzi sobie świetnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja jestem na TAK. Widać, że to raczej teoretyk, niż potężny wojownik ;) Mam jednak dwie uwagi:

Ubiera się w czerwoną szatę z kapturem, miejscami zdobioną złotem. Szatynowy kolor włosów i ciemne oczy.

Czyli jaki? Brązowy, czy czarny?

- Nie posiadł gruntownego przeszkolenia do walki bronią wręcz, więc w tym aspekcie nie radzi sobie świetnie.
Radzi sobie kiepsko.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli jaki? Brązowy, czy czarny?

Niech będzie, że brązowy.

Radzi sobie kiepsko.

Wolałbym nie formułować tego w taki sposób - jak wspominałem w karcie (pewnie ująłem to zagadnienie zbyt lakonicznie...) Zurin wychował się na odległej północy, w mroźnej i niegościnnej krainie, gdzie umiejętność władania bronią była niemal warunkiem przeżycia. Nie przeszedł jednak profesjonalnego szkolenia i przez wszystkie lata spędzone na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej sporo zapomniał.

PS: Rozumiem, że potrzebuję jeszcze jednego głosu na tak, aby móc dołączyć do gry?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...