Skocz do zawartości
niziołka

[Free] Dyskusje o Free Sesji

Polecane posty

Parę uwag:

- ostatnie ludzkie wspaniałe miasto nazwałem w poniższym tekście Khelberg, gdyż w sumie to fajna nazwa.

- obawiam się, czy nie przepak

*werble*

Imię: Argus Hern, herb: Złota sroka na tle błękitno- białej szachownicy.

Wygląd: Około 1,7m wzrostu. Szczupły, lekko umięśniony. Jest brunetem o piwnych oczach. Ma przystojną twarz. Nosi kozią bródkę. Ubrany w ciemnozielone spodnie, białą koszulę(doublet), na którą nakłada także zielony wams oraz buty. W czasie akcji zakłada całkowicie czarne spodnie i koszulę. Oprócz tego nosi skórzany pas z kilkoma przegródkami, do którego przypięta jest zdobiona pochwa z mieczem, druga z nożem i cztery sakiewki(jedna z pieniędzmi). Nosi na plecach tarczę z herbem swego rodu.

Wiek: 25 lat

Ekwipunek: Miecz, który służy nie tyle do walki, co na pokaz oraz jako schowek. Po pierwsze, naciskając jeden ze zdobiących jego rękojeść rubinów otwiera się skrytkę z wytrychami. Klejnot z drugiej strony zaś skrywa kilka gramów mocnej trucizny, która gwarantuje utratę przytomności. Pochwa na miecz zaś skrywa w sobie króciutkie ostrze do przecinania więzów.

Na wewnętrznej stronie tarczy zaczepione jest kilka orczych petard dymnych oraz skórzane nakładki z metalowymi kolcami, które po nałożeniu na ręce pomagają w wspinaczce.

W sakiewkach na pasie znajdują się trucizny powodujące śmierć, utratę przytomności lub halucynacje. Są one w postaci proszku i mogą zostać albo ciśnięte w stronę wroga albo dodane do jedzenia. W przegródkach są fałszywe monety, lusterko, zapasowe wytrychy, zestaw małych narzędzi oraz liście ziół będące odtrutkami do trucizn z sakiewek.

Jego koń, Abelard, jest kary i szybki. Do jego siodła przyczepione są sakwy z zapasami(jedzenie, woda, trochę ziół, papier, przyrządy do pisania) oraz drugim zestawem ekwipunku(nie licząc miecza i tarczy). Do łęka jest przytroczona lina.

Poza tym posiada kryjówkę w jednym z opuszczonych ludzkich miast, którą traktuje jako skarbiec trofeów oraz dobrze wyposażony schron.

Charakter: Spokojny i opanowany, lubiący zdobywać wiedzę i nowe doświadczenia. Chce podróżować, szukając swego miejsca w świecie oraz sposobu na podźwignięcie rasy ludzkiej. Uśmiechnięty i wesoło nastawiony do świata. Żyjąc w bogatej rodzinie nie zaznał trudów życia i czasem trudno zrozumieć mu biednych. Ma mimo to dobre serce i potrafi pomóc w potrzebie. Nie obnosi się ze swoim tytułem, traktując go trochę z niechęcią, jednak spytany o nazwisko podaje je w całości. Nie posiada typowej dla arystokracji arogancji. Nie pozwala, by na jego opiniach i decyzjach zaważały jakieś dawno nieaktualne kodeksy czy honor . Po lekturze nielicznych zachowanych ksiąg o dawnych ludzkich państwach doszedł do wniosku, że siła jest tak naprawdę narzędziem głupców i to ona była przyczyną zguby jego przodków. Rozumie także, że w obecnej sytuacji ludzie nie mogą marnować sił na coś takiego jak wojny czy potyczki. Właśnie dlatego nie odwiedził jeszcze Khelbergu: jest on dla niego symbolem dawnej pychy ludzkiej i nierozważności. Preferuje podstępy, granie na uczuciach, brudne zagrywki oraz kapkę trucizny dla niewygodnych osób. Planuje kilka kroków naprzód, zawsze zakładając niepowodzenie i będąc gotowym do ucieczki. Swego starszego brata Augusta traktuje z ogromnym szacunkiem i wiarą w jego działania. Utrzymuje z nim kontakt.

Na jego życiu zaważyła głównie jedna cecha jego charakteru, pewne schorzenie. Argus jest kleptomanem i kiedy spodoba mu się jakiś przedmiot, nie może zaznać spokoju, dopóki go nie zdobędzie w nielegalny sposób. Pogardzany trochę przez tych nielicznych złodziei, którzy znają jego "hobby", jako "książątko ryzykujące swoje ręce i głowę, traktujące biznes jak zabawę". Mają rację.

Zalety:

- dobrze się skrada

- ma zadatki na świetnego manipulatora

- dobry złodziej, spec od kieszonkostwa, zamków i zabezpieczeń(w tym pułapek)

- zna się wystarczająco dobrze na kilku rodzajach trucizn, by samemu przygotować je i odtrutki

- dobrze ucieka pieszo i konno

- potrafi się wspinać

- mając czas i środki potrafi samemu stworzyć niektóre części swego ekwipunku(petardy, pochwa na miecz)

- walcząc jeden na jeden z nieostrożnym przeciwnikiem może wygrać stosując jakieś nieczyste zagrania

- planuje uważnie kilka kroków do przodu

Minusy:

- nie przewidzi wszystkiego, jego plany mogą mieć luki

- brak mu jeszcze doświadczenia w złodziejskim fachu, nadal zdarzają mu się błędy

- jeśli przeciwnik zna jego sposoby działania, Argus ma małe szanse na zwycięstwo w walce, zaś przechytrzenie przeciwnika jest mocno utrudnione

- kiepski wojownik, tym bardziej jeśli przeciwnik go widzi i ma chociaż minimalną przewagę liczebną(czyt. dwóch na jednego)

- telepaci są dla niego niepokonaną przeszkodą

- nie zna się na magii

- nie posiada wielkiej charyzmy, zaś jego wyglądu nie da się opisać słowami ?groźny i odstraszający?

- nie zna się na łowieniu i przeżyciu w głuszy

- kleptoman

Historia:

Ludzie, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości , czasem musieli zacząć współpracować z innymi rasami. Jedni po to, by znaleźć ochronę przed zemstą istot, które w czasach świetności pokonali. Inni po to, by nie oszaleć z samotności. Najwięcej zaś potrzebowało nowej społeczności, w której mogli zaspokajać swoje potrzeby, gdzie kowal był o krok, a na rynku ktoś mógł ci sprzedać jedzenie.

Nie wiem, co skłoniło moich przodków do przybycia do jednego z orczych miast. Wiem jednak, że przekonali orków do uznania ich tytułu szlacheckiego, pamiątki po dawnej świetności.

Wychowałem się na dworze władcy Levet, stolicy prowincji o tej samej nazwie, gdzie mój ojciec służył jako doradca miejscowego przywódcy. Będąc najmłodszym z trzech synów miałem bardzo małe szanse na odziedziczenie majątku rodzinnego, gdyż nie było mowy o jakimkolwiek rozdrobnieniu ciężko zdobytego pracą przodków bogactwa, które dawało nam wysoki status. Wiedząc o tym od wczesnej młodości, próbowałem zdobyć wiedzę i umiejętności, które pozwoliłby mi na karierę w armii, dyplomacji lub nauce. Zawsze byłem słaby fizycznie i jedynym, co mi wychodziło, była ucieczka przed braćmi. Nie podejrzewałem jednak, że to stanie się w przyszłości jednym z mych atutów.

Ból w ramieniu był nieznośny, lecz to i tak miało być niczym w porównaniu do spodziewanej kary. Stałem w komnacie ojca, który rozmawiał z majordomusem Gorgutzem.

- Przysłałem go tylko, by powiedział ci, że wyjeżdżamy i tyle! To dobry dzieciak. Nie wiem jak?

- Ale taka jest prawda! Gdy przyszedł, pisałem list i kałamarz stał na biurku. Zamieniłem z nim parę słów i pożegnałem. Potem spojrzałem na pergamin, by przeczytać to, co już napisałem i sięgnąłem po pióro. W międzyczasie twój syn wyszedł. Biorę pióro, chcę je zanurzyć w atramencie i figa! Złoty kałamarz mego ojca!- w tym momencie ork złapał się za głowę ze złości- Wyszedłem z komnaty, a on tam stał i gapił się jak głupi na moją własność, którą trzymał w rękach!

Mój ojciec kiwnął poważnie głową i westchnął.

- To dopiero dzieciak, ma różne głupie pomysły. Argus... Chcesz coś powiedzieć?

Podszedłem powoli, ze spuszczoną głową.

- Przepraszam. Po prostu spodobał mi się i tyle. To było silniejsze ode mnie.

- Widzisz, to tylko głupi wybryk. Proszę, nie mów o tym nikomu, to się nie powtórzy. Znasz mnie, Gorg.

- Znam, przyjacielu. Dlatego martwię się o gówniarza. Pilnuj go.

Ciężkie kroki, skrzypienie zawiasów w drzwiach i trzask. Ork wyszedł, a mój ojciec kucnął przede mną i spojrzał mi w oczy.

- Synku? Wiesz, jaka jest sytuacja. Jest nas mało i nie możemy pozwolić sobie na robienie sobie wrogów oraz utratę dobrego imienia, rozumiesz?

Tak mocno nigdy jeszcze nie dostałem.

Przez następne lata sporo się działo. Moi starsi bracia, August i Aragard wydorośleli i zaczęli służbę na dworze. Aragard, dziedzic majątku, został żołnierzem chorągwi konnej, zaś August odnalazł się w roli skryby, pracując na dworze razem z ojcem i pomagając w wolnym czasie rzemieślnikom, wykazując spore talenty. To on był mi bliższy i wskazywał mi drogę. To on mi pokazał, że spryt i wiedza są ważniejsze od siły. Udowadniał to wielokrotnie, gdy bił się z moim bratem. Ciosy w czułe miejsca, oślepianie piaskiem lub światłem były ulubionymi z jego licznych zagrywek. Dzięki jego wskazówkom wyciągnąłem właściwe wnioski z historii naszej rasy.

Ja sam zaś zacząłem wyraźnie widzieć moje przeznaczenie. Coraz częściej zdarzało się, że czyjeś przedmioty tak mi się podobały, że nawet nie myślałem o ich kupnie, tylko od razu kradłem. Jeśli powstrzymywałem się, to czułem się po tym tak niedobrze, że w końcu ulegałem pokusie. Nieważnym było, że i tak odnosiłem po tym skradzione przedmioty na miejsce. Musiałem w końcu pogodzić się z tym, że czekała mnie kariera złodzieja. Niewinne wypady razem z Augustem do ślusarza, kowala czy też zielarza lub innego rzemieślnika miały swój cel. Orkowie są zawsze chętni do dzielenia się wiedzą, szczególnie z potomkami wpływowego na dworze człowieka, co wykorzystałem, by nauczyć się pewnych umiejętności, na których miałem zamiar oprzeć swój styl działania. Zaś nocne wyprawy po zamku dały mi spore doświadczenie w skradaniu się. Będąc ciekaw świata korzystałem z każdej okazji, by dołączyć do przejeżdżających kupców i potem wałęsać się samotnie po innych miastach, bardzo często z takich wycieczek przywożąc ?pamiątki?. Równie często przywoziłem skaleczenia i stłuczenia, jeśli ktoś mnie przyłapał i musiałem uciekać.

W wieku 19 lat byłem postrzegany jako zdolnego, lecz leniwego i nieuważnego młodzieńca, który wolał rozrywkę za ojcowski majątek niż ciężką pracę, co mi bardzo odpowiadało. Wtedy mój ojciec znalazł sposób na to, bym mógł znaleźć swoje miejsce na świecie i zmienić się. Wysyłaliśmy poselstwo do Khelbergu, gdyż jeden z ważniejszych orczych rzemieślników planował przeprowadzić pewien eksperyment. Jednak aby odnieść sukces potrzebował pewnych informacji, które najpewniej mógł zdobyć w tym ostatnim ważnym ludzkim mieście. Jako, że władze nie pozwalają na handel wiedzą bez umów dyplomatycznych, potrzebna była oficjalna delegacja, w której skład wszedł August i ja(jako jego asystent) oraz eskorta dowodzona przez Aragarda.

Piątej nocy po opuszczeniu Levet zdecydowałem się w końcu na opuszczenie karawany. Księżyc jasno świecił na niebie, sprzyjając moim zamiarom. Zostawiłem list w jukach Aragarda i gotów do drogi poszedłem do pasących się koni. Minąłem wartownika i poinformowałem go, że idę się przejechać, gdyż nie mogę zasnąć. Tępy żołnierz mnie przepuścił. Gdy skończyłem siodłać mego rumaka, usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z Augustem.

- Zatem jedziesz. Spodziewałem się tego, bracie.- uśmiechnął się. Był to smutny uśmiech.

- Jadę. Odchodzę, wyjeżdżam, zmieniam styl życia. Nazwij to jak chcesz. Muszę po prostu coś zmienić. Tyle lat minęło, ojciec jest już stary, niedługo umrze. Wtedy co? Ar odziedziczy majątek. Ty pewnie zastąpisz ojca. A ja będę nadal?

- Kradł. Czemu jesteś taki zdziwiony? Jestem twoim starszym bratem i widziałem wiele. Podsłuchałem rozmowę ojca z Gorgutzem, kiedy cię złapał. Obserwowałem twoje nocne wycieczki, te rzeczy z wypraw kupieckich, które dobrze chowałeś, ten błysk w oku, gdy czytałeś o truciznach. Od dawna podejrzewałem, co cię czeka.- stuknął mnie palcem w pierś- Jeśli teraz odjedziesz, możesz wiele osiągnąć, pytaniem jest tylko, komu zadedykujesz swoje zwycięstwa. Nieważny sposób, w jaki je osiągniesz. Pamiętaj tylko o jednym. Zawsze ci pomożemy.

Uścisnąłem go i ruszyłem w drogę.

Edytowano przez brylant
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pozwolę sobie wrzucić tu swoje 3 grosze, skoro trwają prace nad ożywieniem tego działu. Co prawda dokładnie nie przeczytałem tutejszych założeń, bo jeszcze od wrażeń ze zjazdu nie zdołałem całkiem odpocząć i wciąż mi się ten tekst rozmywa w oczach, ale wciąż między wierszami wyczytałem dość by poczuć lekki niepokój. Chwali się wam wszystkim chęć ożywienia tego ewidentnego trupa, ale w moich oczach Free Sesja zawsze miała być jak najbardziej możliwie sztampowym fantasy, w którym każdy bez problemów by się znalazł. Próby zmieniania tego stanu rzeczy niekoniecznie mogą wyjść tej sesji na dobre. Porównajcie sobie te wszystkie bardziej "oryginalne" sesje (jak choćby TF, choć były też inne spośród których niektóre nawet nie wyszły z fazy planowania), ile one zdołały pociągnąć, a jak długo się trzymała stara, dobra Free Sesja.

Co wy zrobicie z moją opinią to wasza sprawa, jestem całkowicie ZA resetem settingu, żeby nie było żadnych naleciałości z poprzednich edycji FS, ale jestem też przeciw wprowadzeniem zbyt wielkich zmian do tegoż settingu. W końcu, wierzcie bądź nie, sztampowe fantasy też ma swój urok. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ok, powiem wprost: pomysł jednego, w całości ocalałego i zamieszkałego ludzkiego miasta niezbyt mi się podoba. Tzn. inaczej: takie miasto może być, ale widziałbym je bardziej jako legendę, swoiste El Dorado czy inną Atlantydę. Dawna ludzka stolica znajdująca się w samym sercu upadłego imperium, otoczona ciągle działającą magią ochronną i narosłą przez lata, zmutowaną niekontrolowanymi zaklęciami dziczą. Być może to tam znajduje się rozwiązanie całej zagadki ze zniknięciem rasy ludzkiej, a na pewno każdy kto tam dotrze obłowi się w skarby i artefakty jak nikt wcześniej. Nikt jednak jak na razie nie był nawet blisko, a wszelkie ekspedycje zaginęły lub wróciły zdziesiątkowane. Opowiada się różne niestworzone historie o tym, co można tam znaleźć. Wszystko jest jednak kolejną tajemnicą, która pozostawili po sobie ludzie.

Co do tego, jak duża jest mniej-więcej populacja ludzka... sam widziałbym to raczej jako rozproszone po świecie niewielkie osiedla, wędrujących wyrzutków i zasymilowanych w obce społeczności mniejszości. Karta brylanta daje w sumie niezły przykład, tzn. członków dawnego rodu ludzkiego, którego przyjęli orkowie :) Dlaczego tak? Cóż, póki co sam nie wymyśliłem, dlaczego ludzie zniknęli, ale sam widziałbym to tak, że pozostali tylko ci, którzy w chwili tragedii znajdowali się daleko od serca ich terytorium. Dlatego też żadne miasta nie powinny przetrwać.

Aha, właśnie, karta brylanta. Przejrzałem ja dość szybko i bez dogłębnej analizy i raczej nie widzę nic, co mogłoby ją od razu zdyskwalifikować. Potem może jeszcze przyjrzę się temu bliżej. Teraz piszę głównie po to, żeby odezwali się też również inni :P To free sesja, więc fundamenty (a właśnie o nich piszę) powinniśmy ustalić wspólnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chwali się wam wszystkim chęć ożywienia tego ewidentnego trupa, ale w moich oczach Free Sesja zawsze miała być jak najbardziej możliwie sztampowym fantasy, w którym każdy bez problemów by się znalazł.

Założenia danej sesji zmieniają się wraz z graczami, którzy w nią grają. Może na początku większość oczekiwała sztampy - trzeba zauważyć w jakim roku free sesja w ogóle przerzuciła się na fantasy ;) -, bo sam Grajdół nie miał aż tylu sesji do grania jak teraz, ale czasy się zmieniły, me gusta także (+znajomość tvtropes ;p) a czymś fajniejszym, w opinii większości jak widzę jednak, wydaje się zagranie czegoś niestandardowego, żeby odpocząć od wymielonych i IMO nudnych schematów.

W końcu, wierzcie bądź nie, sztampowe fantasy też ma swój urok. wink_prosty.gif

Nah, zależy kto, gdzie, kiedy i co - po prostu część osób, większa część jakby nie patrzeć, trochę przejadła się jechaniem na patencie ludzie kontra orki plus nieumarli* i rzuciła propozycją czegoś świeższego.

Nikt jednak jak na razie nie był nawet blisko, a wszelkie ekspedycje zaginęły lub wróciły zdziesiątkowane. Opowiada się różne niestworzone historie o tym, co można tam znaleźć. Wszystko jest jednak kolejną tajemnicą, która pozostawili po sobie ludzie.

Według mnie zacna idea dająca od razu sporo możliwości fabularnych ;) Chciałbym tylko przestrzec, żeby ani w tym aspekcie ani w wymyślaniu powodów zagłady ludzkiego imperium nie było ustalania wcześniej. W ogóle po rozmowach z innymi i wyciągnięciu błędów z innej free sesji można powiedzieć, że dogadywanie się co ma być zaprzecza całej idei gdzie chyba wszyscy mogą dokładać coś od siebie, improwizować na bieżąco... zresztą nikt nie mówił, że powód do 'upadku' był tylko jeden - czemu się ograniczać? =]

Teraz piszę głównie po to, żeby odezwali się też również inni tongue_prosty.gif To free sesja, więc fundamenty (a właśnie o nich piszę) powinniśmy ustalić wspólnie.

Też właśnie - wydaje mi się, że trzeba by jakoś szturchnąć P_aula i Felessana (i nie tylko) co by rzucili swoimi opiniami, bo zaraz pojawią się głosy i wyjdzie na to, że projekt umrze zanim zdołał powstać z grobu :D

Co do karty brylanta wydaje się całkiem sensowna aczkolwiek dosyć typowa i, żeby nie było nie czepiam się pokazywania postaci w różnych sytuacjach, ale skupieniu gdzie była, co robiła, jak żyła tworząc coś w rodzaju biografii. Niemniej z tego względu nie będę wymagał zmian, bo sam doskonale nie piszę i kto wie, może podobna rzecz zostanie zarzucona mojej postaci ^_^ Tak czy inaczej, pomysł arystokratycznego złodzieja wydaje się całkiem ciekawy o ile rzeczywiście kleptomania będzie wykorzystywana na samej sesji w co jednak wierzę, bo otwiera drogę do bardzo ciekawych sytuacji ;] Zatem mógłbym nawet dać głos za, ale najpierw trzeba by poprawić jedną rzecz w historii. Nie widzę powodów, dla którego miasto Khelberg nie mogło by istnieć, ale trzeba by zmienić jego rolę np. na wielorasową mieścinę zamieszkaną jednak przez największy odsetek ludzi, którzy wiele lat po upadku imperium zdołali się jakoś w nim zebrać. Byłoby właśnie wspomnieniem, cieniem dawnej potęgi. Natomiast ta wspaniała ostoja ludzkości pełniłaby rolę Atlantydy do odkrycia ;)

Karta mrocznej elfki jest już gotowa, więc dajcie cynk jeżeli nie widzicie przeciwwskazań aby ją tutaj wpakować :)

*było wspominane parę razy czym to pachnie

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zrozumiałeś, nie wspominałem nic o ludziach/orkach bądź nieumarłych, w końcu to nie jest jedyna sztampa... :P

Jak mówiłem jestem całkowicie za resetem settingu, ale żeby przy tym trzymać się klasycznych założeń fantasy, czyli długouche elfy w lasach, krasnale ze swoimi piwami i kilofami w górach i orkowie gdzieś tam, gdzie cywilizacja woli nie zaglądać (nie wspomnę o nieumarłych, których pozbywanie się imo odbiera fantasy jedno z jego największych uroków :<). ^^

Nie wiem jak daleko odchodzicie od tych rzeczy bo jeszcze nie przeczytałem pełnych założeń, ale tylko tak zwracam uwagę, żeby znowu nie przesadzić w drugą stronę, ostateczna decyzja i tak nie należy do mnie. :P

A kartę jak masz to wstawiaj, tu raczej nie widzę sensu w krygowaniu się takimi rzeczami. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak już wspominałem na skajpie - do ustalenia zostało tylko to, co zostało po ludziach i pomysł ostatniego ludzkiego miasta jako swoistej Atlantydy, czyli legendy, która nie wiadomo nawet czy istnieje najbardziej mi odpowiada. Jeśli wszyscy zgadzają się z tym pomysłem proponuję, żeby zacząć już pisać i wrzucać karty z jednym zastrzeżeniem - bez krytyki innych pomysłów, jeśli nie są one ewidentnie głupie/nielogiczne. Jasne, że każdy chciałby grać w świecie, który najbardziej mu odpowiada, jednak to jest Free Sesja, gdzie świat powinien być tworzony wspólnie, siłą rzeczy więc każdy ma prawo dorzucić coś od siebie. Tak jak w sesjach - napisane/powiedziane = stało się, nie ma odwrotu. Pytanie jak reszta z was zapatruje się na ten pomysł. Na pewno wymaga on odrobiny więcej zaufania, że współgracze nie wymyślą czegoś głupiego, ale imo odpowiada założeniom sesji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zrozumiałeś, nie wspominałem nic o ludziach/orkach bądź nieumarłych, w końcu to nie jest jedyna sztampa... tongue_prosty.gif

Nie zaprzeczysz jednak, że samo słowo ma raczej znaczenie pejoratywne, ale to nie miejsce aby czepiać się semantyki biggrin_prosty.gif Mimo wszystko obecna większość zdecydowała się odejść od ogranego kanonu i tchnąć - w ich opinii, którą popieram - odrobinę świeżości a dyskusja tak naprawdę toczyła i toczy się w gronie stałych bywalców a nie kogoś nowego w Grajdole (bo, jakby nie patrzeć, free sesje wymagają trochę doświadczenia i jednak jakieś inicjatywy w stworzeniu nowego elementu do fabuły).

Nie wiem jak daleko odchodzicie od tych rzeczy bo jeszcze nie przeczytałem pełnych założeń, ale tylko tak zwracam uwagę, żeby znowu nie przesadzić w drugą stronę, ostateczna decyzja i tak nie należy do mnie. tongue_prosty.gif

Tak naprawdę jest jedno, główne założenie - upadło ludzkie imperium, znaczna część jego mieszkańców przepadła, zostały niedobitki i w takiej sytuacji geopolitycznej wkraczają nowe rasy, które muszą odpowiedzieć sobie na pytanie co planują zrobić i jak się dostosować wink_prosty.gif Czy będą dążyć do pozycji hegemona, czy wynikną z tego wojny, czy też może spróbują odszukać przyczyn dla których ludzkie imperium przepadło... to już jednak powinna zostać w gestii wyobraźni graczy do ewentualnych zaczepów fabularnych ^_^

Tak jak w sesjach - napisane/powiedziane = stało się, nie ma odwrotu. Pytanie jak reszta z was zapatruje się na ten pomysł. Na pewno wymaga on odrobiny więcej zaufania, że współgracze nie wymyślą czegoś głupiego, ale imo odpowiada założeniom sesji.

Wydaje mi się całkiem sensowny zakładając faktycznie, że nikt nie wpadnie z ideą totalnie burzącą wszystko na czym wskrzeszona sesja była zbudowana, inaczej George Lucas może okazać się wskazany - oczywiście pomijam fakt, że gracz powodujący chaos i zamieszanie mógłby spotkać się z bardzo niemiłymi konsekwencjami (m.in spotkaniem z Patelnią Chaosu ;]), ale ogólnie się zgadzam. Każdy powinien mieć szansę na dorzucenie swojej cegiełki, niemniej przyda się pewien mechanizm bezpieczeństwa, że jeśli pojawi się coś co po prostu będzie zaprzeczało całemu settingowi, będzie wbrew "realizmowi" i uzna tak większość graczy można pomyśleć nad częściowym RetConem albo odkręcaniem tejże rzeczy przez następnych kilkanaście postów ^_^

Przy okazji pora na moją kartę postaci:

* * *

78wQ6.png

Imię: Zhoria

Rasa: elf

Płeć: kobieta

Wiek: 23

Klasa: kleryk (taki D&Dekowy)

Wygląd: Jedną z jej najważniejszych cech jaka odróżniała ją od pozostałych elfów w wiosce to nieprzeciętny wzrost przewyższający o głowę nawet typowych wojowników (190cm). Ma proporcjonalną, typowo kobiecą budowę ciała z odpowiednio zaokrąglonymi miejscami gdzie trzeba na tyle, że nie umykała wzrokiem męskiej części populacji, ale też nie stała się boginią piękności. Na ciemno-szarej karnacji skóry, w różnych miejscach ciała, ma czasami słabo mieniące się czerwienią znaki, runy albo symbole (nie odkryła na razie czym dokładnie są ani jakie mają znaczenie). Wyróżnia się także oczami przywodzącymi na myśl złoty pierścień wtłoczony w czarną otchłań. Ciemne włosy spina w luźną kitę. Zazwyczaj nosi luźną, dwuczęściową, białą szatę z wyróżnionym ciemniejszą barwą, na torsie i plecach, symbolem elfiej bogini zdrowia.

Charakter: Dawniej była pogodną, otwartą, przyjacielską, czasami łatwowierną duszą cieszącą się z czasu pokoju w jakiej przyszło jej żyć nie znająca śmierci, bólu... najgorszych rzeczy jakie mogły zostać podane jej przez los. Miała swych braci i siostry, wioskę, w której zamieszkiwali, przyjaciela z głębi mórz oraz pielęgnowany talent mający służyć innym. Teraz, po zderzeniu z twardą rzeczywistością, stała się bardziej cicha, wycofana, okazująca mniej emocji - trzeba ją poznać i zyskać zaufanie aby była skłonna spróbować pokazać swe prawdziwe oblicze. Czasami bywa zmęczona i rozdrażniona od nękających ją co noc koszmarów. Poszukuje jakiegoś oparcia, kogoś kto mógłby wskazać jej drogę, naprowadzić na właściwą ścieżkę, pragnie pomocy. Spogląda na świat z nieufnością i strachem, ale czasami próbuje z tym walczyć... zaszyć się gdzieś, zapomnieć o wszystkim co ją otacza i pozwolić aby koło przeznaczenia kręciło się swoim tempem. Nie cierpi przemocy, nie może zrozumieć czemu świat nie obejdzie się bez wojen i przelewu krwi.

Historia:

* * *

- Ojcze, ojcze! Chodź szybciej! Musisz to zobaczyć! - głos podnieconego wyczynem dziecka rozniósł się po piaszczystej plaży.

- Już idę, promyku wiosennego słońca. - starszy elf z długimi, białymi włosami i szatą kapłana powoli się zbliżał. - Cóż takiego pragniesz mi pokazać?

Maedir kroczył powoli z pogodnym wyrazem twarzy próbując wypatrzeć nad czym się nachylałam na skraju tropikalnego lasu. Dopiero kiedy dostrzegł sylwetkę istoty leżącej obok mnie przybiegł w jednej chwili osłaniając mnie od nieprzytomnej, rybo-podobnej istoty.

- To Kal'riani... - wyszeptał niepewnym głosem badając go wzrokiem. - Ale co...? - spojrzał na mnie i zapytał się najspokojniejszym tonem na jaki mógł się zebrać. - Gdzie go znalazłaś?

- Dokładnie w tym miejscu... - odparłam zmieszana. Nie wiedziałam czy zrobiłam coś źle, coś czego nie powinnam. - Był ranny... uchodziło z niego życie... Nie mogłam zostawić go bez pomocy.

Kapłan już chciał odpowiedzieć i mnie pocieszyć, ale zamilkł wpatrując się w wstającego właśnie mieszkańca morskich głębin. Powoli, z trudem podniósł się do pozycji siedzącej i ociężałym wzrokiem rozejrzał po okolicy zatrzymując się na mojej osobie. Choć Maedir zasłaniał mnie niemalże całkowicie czułam, że wpatrywał się wprost we mnie przez dłuższą chwilę nim w końcu odpowiedział:

- Dziękuję. Bez twojej pomocy nie dane by mi było powrócić do mych braci. - dysząc dźwignął się na nogi i ruszył w stronę morza. Nim zniknął pod taflą wody dodał jeszcze: - Posiadasz prawdziwy dar. Nie zmarnuj go.

Nie rozumiałam znaczenia jego słów, ale uśmiechnęłam się szeroko i pomachałam na pożegnanie. W końcu pomogłam... prawda?

* * *

Wnętrze drewnianej domku raz jeszcze wypełniło się całym przekrojem świecących barw.

- Dobrze, dobrze! - na bieżąco oceniał nasze działania jedyny znawca sztuk magicznych w wiosce, Rimeion. - Pamiętaj Zhoria, że to twój umysł zdecyduje co stworzysz... czy w twej ręce pojawi się niewielki, słaby płomyk czy też buchnie ogień tysiąca słońc. To ty kontrolujesz magię, nie ona ciebie. Nie skupiaj się na tym co jest, ale na tym co może być. Wiedz, że zaklęcie żyje własnym życiem, działa wedle ustalonego tempa. Jeśli próbujesz je przyspieszyć bądź spowolnić może odmówić współpracy... Dobrze! - cała gama świateł tańczyła teraz równomiernie niemalże pod samym dachem. Z dnia na dzień spełnianie poleceń i zadań nauczyciela przychodziło z coraz większą łatwością.

Magia zdawała się wspaniałą rzeczą. Była niczym manifestacją woli użytkownika ograniczona tylko jego wyobraźnią oraz talentem. Nie wyobrażałam sobie nawet jak bardzo będę mogła wspomóc swą wioskę gdy zdołam ją opanować, widziałam tylko bezkres możliwości.

- Dobrze, teraz pora na coś innego. Pamiętajcie o czym wam mówiłem. - w głębi duszy miałam nadzieję, że dwójka pozostałych uczniów nie będzie miała za złe, że Rimeion poświęcał mi znaczną część czasu. Czasami zdawało mi się, że dla niego liczyłam się tylko ja a reszta równie dobrze mogła nie istnieć. Czułam się... głupio.

* * *

Czas mijał i któregoś wieczora, po skończonych ćwiczeniach, Locien nie wytrzymał.

- Mam dosyć. - rzucił zirytowany. - Teraz przestał nawet udawać, że się nami zajmuje. Przez cały czas tańcował tylko wokół ciebie.

- Wiem. - odparłam zawstydzona. - Przepraszam...

- Nie masz za co. - zza rogu chatki wyłonił się jego starszy brat, drugi adept magii, Castien. - Szukasz problemu nie w tym miejscu co trzeba braciszku. Musimy odbyć poważną rozmowę z naszym nauczycielem zamiast naskakiwać na niczemu winną Zhorię. - uśmiechnął się ciepło. - Nie przejmuj się. Masz prawdziwy talent, nic dziwnego, że mistrz Rimeion staje na głowie abyś była w stanie w pełni z niego korzystać. - z chłodniejszym wyrazem twarzy spojrzał się na brata. - Ile już lat jesteśmy pod jego skrzydłami? Cztery? Pięć? Jesteśmy dla niego prawie jak własne dzieci... nasza prośba zostanie przez niego wysłuchana i zrozumiana.

Locien nie odpowiedział w pierwszej chwili. Nastawił uszu, przyłożył palec do ust abyśmy siedzieli cicho i nasłuchiwał. Po chwili z drugiej strony chaty Rimeiona dobiegły do nas najpierw pojedyncze słowa, potem całe zdania.

- ...koniec dyskusji.

- Nie zgadzam się...! Nie możesz...!

- Nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. To ja muszę martwić się o los naszego klanu, nie ty.

- Czy ty w ogóle masz pojęcia czym ryzykujesz? Kal'rianie wyraźnie nas ostrzegali...

- Tak! Doskonale pamiętam, ale to nie oni muszą radzić sobie z klątwą i to nie oni zostali przegonieni z własnego domu! Milcz chyba, że chcesz skończyć w grobie przed ukończeniem pięćdziesięciu lat!

Dalej rozmowa się urwała i nie mieliśmy zamiaru sprawdzać, w którą stronę udali się jej uczestnicy. Po cichu ruszyliśmy do swoich domów a wkrótce zapomnieliśmy o całym zdarzeniu.

* * *

- Wyglądasz na zmartwionego, Sof.

Kal'rianin nie odpowiedział w pierwszej chwili wyglądając na odrobinę zmieszanego, jakby wstydził okazywać się w moim towarzystwie emocje.

- Ciężko uwierzyć, że od naszego pierwszego spotkania minęło już dziesięć lat. - odparł z pewną sztucznością w głosie. - Gdyby nie ty nasze dzisiejsza rozmowa nie była by możliwa. Nadal mam wobec ciebie dług.

- Och, przestań... - machnęłam ręką śmiejąc się. - Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego co robię. A skoro o tym mowa... - postanowiłem wziąć go z zaskoczenia. - To czym obecnie się zajmujesz? Albo twój klan?

Tym razem niezręczna cisza trwała zdecydowanie za długo a Sof nie próbował nawet udawać, że nie prowadzi ze sobą jakieś wewnętrznej walki, która bolała go coraz bardziej. W końcu rzuciłam przejęta:

- Dobrze, nie musisz odpowiadać... po prostu odezwij się i zmaż z siebie ten wyraz cierpienia.

- Przygotowaniami do wojny. - odparł błyskawicznie a ja poczułam bardzo nieprzyjemny, lodowaty dreszcz. - Tym się zajmujemy. Proszę, nie pytaj o nic więcej. Musisz...

Ponownie zamilkł próbując zebrać szalejące myśli.

- Musisz mi obiecać jedną rzecz. - biła od niego mieszanka przejęcia i powagi.

- Cokolwiek.

- Nie możesz pod żadnym pozorem udać się do świątyni na wschodniej części wyspy. Rozumiesz? Pod żadnym. To jest bardzo ważne. Jeżeli ktokolwiek z wioski będzie próbował cię tam zaciągnąć...

- Czemu mieli by to robić? - zaczęłam się bać.

- Słuchaj. Nie ważne co się będzie działo twoja stopa nie może znaleźć się w obrębie świątyni. Uwierz mi, że jeśli postąpisz inaczej... wyniknie z tego katastrofa. Nie żartuję. Trzymaj się od niej z daleka.

- Dobrze, rozumiem. - odparłam cicho wpatrując się w spokojną taflę morza. - Masz moje słowo. Zresztą... - uśmiechnęłam się nieznacznie. - Nigdy nie planowałam się tam wybrać. Co ciekawego może znajdować się w ruinach?

Mimo wszystko mój przyjaciel nie wyglądał na całkowicie ukontentowanego. Przyszłość pokazała, że miał rację.

* * *

- Wypuście mnie stąd! Słyszycie mnie?! - huknęłam z impetem w niewzruszoną magiczną barierę. Przez moment zdawało mi się, że złamałem rękę w kilku miejscach.

- Zrób z nią coś Maedir! - rzuciła jedna z zamaskowanych postaci.

Do tej pory, budząc się w obcym miejscu, w zamknięciu, otoczona przez nieznajomych w maskach reagowałam na przemian ślepą agresją a zamknięciem i łkaniem z paraliżującego strachu. Teraz jednak, słysząc imię przybranego ojca, spojrzałam otępiałym wzrokiem na zbliżającego się kapłana, okultysty bądź bogowie jedni wiedzą za kogo się uważają. Nie spiesząc się przyłożył rękę do bariery i przez kilka chwil szeptał inkantację.

- Nie masz się czego obawiać dziecko. - słysząc znajomy głos coś we mnie umarło. Chciałam krzyczeć, chciałam uciekać. Zamiast tego czułam wszechogarniającą pustkę i paraliż rozchodzący się po całym ciele.

- Możemy zaczynać? - spytał inny ze zgromadzonych.

- Tak. - Maedir odparł zimno ustawiając się wraz z resztą w kręgu dookoła mojej celi. - Nadszedł czas bracia i siostry! Czas, kiedy odkryjemy przed nami ścieżki losu! Czas, kiedy ruszymy po utraconą chwałę! Czas, kiedy wszystkie sekrety tego świata staną przed nami otworem! Zhoria, nasza wybranka, będzie drogowskazem na Bezgwiezdnym Niebie! Zaczynajmy!

Wnętrze świątyni wypełniło się złowrogim szeptem kilkunastu gardeł. Mogłam tylko patrzeć jak przebiegają kolejne części rytuału a czerwone znaki na moim ciele rozbłysnęły z całą mocą.

W jednej chwili zalała mnie fala bólu uderzająca z siłą szalejącego sztormu, jakby dopadło mnie milion istot z masą ostrych zębów, które powoli, metodycznie wyrywają kawałek mego ciała i przeżuwają go przez kilka chwil. Umysł nie miał czasu zajmować się bólem, kiedy był szturmowany przez niekończący się strumień obrazów, wizji porwanych niczym kawałki chmur na niebie z zupełnie obcych miejsc, światów... Próbowałam błagać o pomoc, ale słowa grzęzły w gardle. Nie, nie, nie, zatrzymajcie to, zatrzymajcie! I jakby ktoś zgasił pochodnię zarówno ból jak i wizje ustały.

- Niech bogowie zlitują się nad twoją i moją duszą...

Otworzyłam oczy aby ostatni raz spojrzeć na osobę, która wychowywała mnie przez całe życie, zdradziła aby teraz spróbować ocalić. Nim jego ciało zostało rozniesione na strzępy przez wystrzelone zaklęcia w ostatnich chwilach próbował się uśmiechnąć. Zawarło się w nim wszystko - smutek, żal, szczęście, nadzieja i niepewność dotycząca przyszłości.

- Żegnaj, córko. - przepadł a wraz z nim rytuał dobiegł końca. Wszystko ogarnęła ciemność.

* * *

Nadszedł ranek nim byłam na tyle przytomna, że próbowałam dźwignąć się na nogi ignorując ból, odbijające się echem ryki w mej głowie i koszmary minionej nocy. Wnętrze świątyni nadal spowite było w mroku a cała okolica zdawała się rozmazana.

Nie byłam w stanie zauważyć postaci skrywającej się w cieniu, która bezgłośnie podeszła od tyłu i chwyciła mnie przejmująco zimnymi łapami w pasie. Miałam wrażenie, że krzyk przerażenia wyszedł mimo woli.

- Czemu jesteś tak roztrzęsiona, siostro? - kiedy to "coś" się odezwało czuć było oddech śmierci.

- K-K-Kim... nie... proszę... - nie byłam w stanie złożyć składnego zdania. - Daj mi odejść. Proszę. Cokolwiek próbowaliście...

"Coś" nagle złapało mnie za barki i w jednej chwili obróciło w drugą stronę abym mogła przyjrzeć się dziełu nieudanego rytuału przez działanie Maedira. Patrzyłam się w swoją twarz oddaną w każdym calu, jakby odlaną dla drugiej istoty, ale z której biła czysta, niczym nieskrępowana nienawiść oraz szaleństwo. Oprócz tego była jakby owinięta w falujący całun mroku.

- Nie powitasz nowej członkini rodziny?! - ryknęła śmiechem. - Spójrz na mnie! Czego się wstydzisz głupia?! Jesteś mną! Zobaczysz każdą zmarszczkę, każdą skazę na swoim ciele... a uwierz mi, będziesz miała ich wiele! Albo nie! - nie mogła powstrzymać sie od szaleńczego śmiechu przynajmniej co kilka słów. - Równie dobrze mogę zabić cię tu i teraz...

Nagle zacisnęła swe ręce na mojej szyi, ale przerwała tak szybko jak zaczęła.

- ...i umarłabyś w kwiecie wieku, na zawsze młoda! Ale nie, to nie ma dobrych konsekwencji... przynajmniej jeszcze nie teraz. Hahaha! Tyle możliwości, tyle "może", "jeśli", tyle dróg, które nigdy się nie sprawdzą i tyle jakie mogą. Nawet nie wiesz z jakiej mocy zrezygnowałaś! A, wróć... nie zrezygnowałaś! Hah! Żałuj... albo nie żałuj, w końcu teraz ja mogę zrobić z niej użytek jakiego ty nigdy nie byłabyś w stanie zrobić! No, w jednej z przyszłości. Czasami można się pogubić, ale JEST WPANIALE! ABSOLUTNIE WSPANIALE! Oh, od czego mogę tu zacząć, kiedy widzą przyszłość gdzie zaczynam każdą z tych pięćdziesięciu rzeczy? Wspaniale!

Nie miałam pojęcia co może zrobić, umysł tego "czegoś" zdawał się działać wedle kompletnie obcych prawideł. I czemu na wszystkich bogów to "coś" wyglądało tak jak ja?!

- Idź już, siostro. Idź i ciesz się swoim życiem póki możesz. Ciesz nieważne w jakim momencie miało by się zakończyć. - zachichotała złowrogo.

Umysł widząc jakąkolwiek szansę ucieczki poderwał wątłe, zmęczone ciało do biegu. Śmiech tego "czegoś" towarzyszył mi do samego wyjścia i jeszcze długo potem odbijał się echem.

* * *

Siedziałam na plaży zobojętniała na całe zamieszanie dookoła, zażarte dyskusje prowadzone pomiędzy Kal'rianami. Sof w niej nie uczestniczył, stał blisko mnie i pilnował, żeby nikt nie wpadł na głupi pomysł reagując nerwowo tylko, kiedy mieszkańcy głębin zastanawiali się co zrobić nie tylko ze mną, ale z całą sytuacją.

- Co powiedziało wam wnętrze świątyni?

- Rytuał doprowadzili do końca. Jednakże to nie ona otrzymała jego moc. - odparł przejęty Kal'riani. - Powietrze tam jest przesiąknięte złem... szaleństwem, rozpaczą i gniewem. Cokolwiek się stało albo ktokolwiek się wtrącił musimy przygotować się na najgorsze.

- Elfy powinny zapłacić za to zbezczeszczenie. - nagle zasugerował ktoś inny.

- Dlaczego? - po raz pierwszy odezwał się Sof. - Widzieliście jaki los spotkał uczestników rytuału. Zapłacili najwyższą cenę za swą głupotę. Czemu mielibyśmy uznać za odpowiedzialnych cały klan? Nie tak sprawiedliwość jest pojmowana przez naszą rasę!

- Milcz. - odparł pierwszy z głosów. - Kiedy przybyli na wyspę niemalże sto lat temu zagubieni i pokonani, pozbawieni domu mój ojciec zgodził się udzielić im schronienia, nawet oddał ten kawałek lądu aby mogli na nim żyć. W zamian za to oczekiwał tylko jednego. Pragnął aby goście trzymali się z daleka od świątyni. Umowa była znana wszystkim. Czy tak trudno było jej dotrzymać?!

- Nie da się odwrócić minionych zdarzeń. - odpowiedział gorzko Sof. - Rytuał się dopełnił. Możemy tylko wyczekiwać jego skutków. Karząc Zhorię, jej braci i siostry, niczego nie zmienimy.

- Nie... - jęknęłam cicho brzmiąc jak na skraju załamania. - Nie mam żadnej siostry.

Sof albo nie zrozumiał albo słusznie postanowił zignorować moje próby komunikacji ze światem zewnętrznym.

- Masz rację, nie zmienimy. Nie o to tutaj chodzi. - odparł Kal'rianin. - Elfy złamały postanowienie a tym samym straciły nasze zaufanie. Nie zamierzam dochodzić czy o rytuale wiedziała wybrana garstka czy też nie. Od dnia dzisiejszego klan ciemnoskórych jest niemile widziany w naszych progach. Będą musieli i sprawię, że wyniosą się z tej wyspy.

* * *

Kal'rianie nie potrzebowali do tego nawet otwartej wojny.

Wpierw mieszkańcy wyspy opierali się przed przymusową eksmisją, ale kiedy na horyzoncie nie pojawiał się żaden statek a zapasy żywności kurczyły się w zastraszającym tempie albo zwyczajnie znikały opór elfów został złamany. Zapewne byli wściekli. Na ich niedawnych sąsiadów, którzy teraz grożą im wojną, na Maedira i resztę rytualistów za spowodowanie całego zamieszania i może na mnie? Za to, że beze mnie żadne z tych nie miało prawa by się wydarzyć. Może. Kogo to teraz obchodziło? Pragnęłabym tylko uciec z tego przeklętego miejsca a Kal'rianie byli bardziej niż skłonni mnie odprawić pierwszym przepływającym w pobliżu statkiem. Sof pomówił z kapitanem, niziołkiem, i upewnił się, że głośna, rubaszna, wielorasowa załoga nie będzie mi się naprzykrzać.

Sunęliśmy zatem w kierunku wybrzeża, na stały ląd jaki miałam ujrzeć pierwszy raz i zapewne przeżyć na nim do końca swych dni. Samotnie, bez nikogo do zwrócenia się z prośbą o pomoc, nawet zwykłą rozmowę.

Ledwo powstrzymałam się od wybuchnięcia płaczem.

* * *

Na zewnątrz dało się słyszeć fale rozbijające się o burtę i kilka stłumionych rozmów. Wysoka postać powoli wysunęła się zza narożnika i ruszyła niespiesznie ku coraz lepiej słyszalnym głosom.

- Nie mogę w to uwierzyć...

- Nie ty jeden bracie, nie ty jeden.

- Jeszcze wczoraj życie wyglądało normalnie, Kal'rianie nie byli naszymi wrogami a Zhoria była pośród nas... Myślisz, że... mogli jej coś zrobić?

- Mogę mieć tylko nadzieję, że żyje. Cała reszta...

Dalszą rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Nie... nie otwierajcie. Nie mogli słyszeć krzyku dawnej towarzyszki.

- Zhoria? - otworzył Castien. Ciężko opisać szok jakiego doznał i tylko wpatrywał się w tak dobrze znaną postać, ale czy czasem nie wydawała się inna?

NIE! ZOSTAW ICH!

Poczułam jak się uśmiecha nim... czerwień. Wszystko zaszło czerwienią.

- Oh, czy zabić ich teraz czy nie? - obraz nagle się zmienił, wrócił na główny pokład statku. Nie wiedziałam co się dzieje, pewny był tylko przeklęty śmiech "czegoś". - Gdybyś mogła poznać te możliwości siostro...

WYNOŚ SIĘ! WYNOŚ SIĘ!

- Rodzina nie powinna mieć przed sobą tajemnic!

ZAMKNIJ SIĘ! NIE WAŻ SIĘ TAK MÓWIĆ!

- Nie da się zaprzeczyć prawdzie! Jeden umysł, dwa ciała! Miłych snów, siostro!

Coś huknęło.

Niemalże zerwałam się z łóżka łapiąc spazmatyczne oddechy i powstrzymując chęć panicznego krzyku.

- Nie... - załkałam do pustych ścian.

Moje życie stało się nagle jeszcze gorsze.

* * *

Zalety:

+ talent magiczny (w sensie rozumienia zaklęć, rytuałów itd., ich teoretycznej nauki)

+ naturalna znajomość sztuki uzdrawiania/lecznictwa

+ spory zasób zaklęć mogących wspierać ją bądź jej towarzyszy w mniejszym bądź większym stopniu (aby dookreślić o jakie mi chodzi - Pathfinder Core Rulebook, patrzę na spelle mniej więcej do 2/3 poziomu tamtejszego kleryka, ale wykluczając te ofensywne ;p)

+ w miarę ogólna i podstawowa wiedza na temat świata (np. jak nie pomylić innych ras, jakieś wskazówki jak rozpoznać niebezpieczne miejsca - coś co może jakoś pozwolić przetrwać osobie w zupełnie nowym środowisku)

+ posiada jakiś zaczątek na dyplomatę, będzie starała się rozwiązać konflikty pokojowo (jeśli w jakieś wpadnie albo co bardziej prawdopodobne - zostanie wciągnięta)

Wady:

- skrajny pacyfizm, nie jest w stanie nikogo zranić ani tym bardziej zabić nawet w obronie własnej

- kompletny brak znajomości jakichkolwiek sztuk walki oraz zaklęć bojowych; co więcej będzie wykazywać absolutny sprzeciw jeśli ktoś próbowałby ją ich nauczyć

- jej magia lecznicza wymaga czasu, ciszy i spokoju - nie ma szans, żeby zdołała połatać kogoś w samym ogniu walki (specyfika zarówno jej charakteru jak i procesu leczenia, który źle reaguje na wszelkie perturbacje)

- jest osobą dosyć płochliwą i żyjącą przez spory czas w strachu oraz stresie, tym samym wyjątkowo źle reaguje na jakiekolwiek przejawy agresji wobec niej (a czasami i nie tylko np. może nie wytrzymać atmosfery karczemnej kłótni)

- jest skłonna do działania tylko zmuszona okolicznościami (np. "trzeba iść na bazar, bo skończyło się jedzenie") albo pod wpływem innej osoby (nie wynika to z lenistwa, ale wspomnianego wyżej strachu i zagubienia)

- wspomniana zszargana psychika wynikająca z dzielenia umysłu ze swoim szalonym, mrocznym odbiciem

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@BS: Daję TAK, karta dobrze napisana, postać ciekawa... Jestem pewien, że poradzisz sobie z pisaniem o szalonej siostruni. :) Mam pytanko tylko odnoście rozwoju charakteru: możliwe jest załamanie nerwowe elfki i odwołanie się do przemocy? Zwrócę jeszcze uwagę na jedną rzecz.: jak na elfkę to jeszcze dziecko.Poza tym wygląda na to, że przyda nam się wreszcie ktoś do walki. :P

Zmieniłem rolę omawianego miasta na miejsce wyjątkowej koncentracji ludzkiej, które zaowocowało powstaniem ludzkiego Uniwersytetu. To jedyna zmiana. Aha, do ekwipunku dodałem hak.

Imię: Argus Hern, herb: Złota sroka na tle błękitno- białej szachownicy.

Wygląd: Około 1,7m wzrostu. Szczupły, lekko umięśniony. Jest brunetem o piwnych oczach. Ma przystojną twarz. Nosi kozią bródkę. Ubrany w ciemnozielone spodnie, białą koszulę(doublet), na którą nakłada także zielony wams oraz buty. W czasie akcji zakłada całkowicie czarne spodnie i koszulę. Oprócz tego nosi skórzany pas z kilkoma przegródkami, do którego przypięta jest zdobiona pochwa z mieczem, druga z nożem i cztery sakiewki(jedna z pieniędzmi). Nosi na plecach tarczę z herbem swego rodu.

Wiek: 25 lat

Ekwipunek: Miecz, który służy nie tyle do walki, co na pokaz oraz jako schowek. Po pierwsze, naciskając jeden ze zdobiących jego rękojeść rubinów otwiera się skrytkę z wytrychami. Klejnot z drugiej strony zaś skrywa kilka gramów mocnej trucizny, która gwarantuje utratę przytomności. Pochwa na miecz zaś skrywa w sobie króciutkie ostrze do przecinania więzów.

Na wewnętrznej stronie tarczy zaczepione jest kilka orczych petard dymnych oraz skórzane nakładki z metalowymi kolcami, które po nałożeniu na ręce pomagają w wspinaczce.

W sakiewkach na pasie znajdują się trucizny powodujące śmierć, utratę przytomności lub halucynacje. Są one w postaci proszku i mogą zostać albo ciśnięte w stronę wroga albo dodane do jedzenia. W przegródkach są fałszywe monety, lusterko, zapasowe wytrychy, zestaw małych narzędzi oraz liście ziół będące odtrutkami do trucizn z sakiewek.

Jego koń, Abelard, jest kary i szybki. Do jego siodła przyczepione są sakwy z zapasami(jedzenie, woda, trochę ziół, papier, przyrządy do pisania) oraz drugim zestawem ekwipunku(nie licząc miecza i tarczy). Do łęka jest przytroczona lina(w jukach jest też hak do niej).

Poza tym posiada kryjówkę w jednym z opuszczonych ludzkich miast, którą traktuje jako skarbiec trofeów oraz dobrze wyposażony schron.

Charakter: Spokojny i opanowany, lubiący zdobywać wiedzę i nowe doświadczenia. Chce podróżować, szukając swego miejsca w świecie oraz sposobu na podźwignięcie rasy ludzkiej. Uśmiechnięty i wesoło nastawiony do świata. Żyjąc w bogatej rodzinie nie zaznał trudów życia i czasem trudno zrozumieć mu biednych. Ma mimo to dobre serce i potrafi pomóc w potrzebie. Nie obnosi się ze swoim tytułem, traktując go trochę z niechęcią, jednak spytany o nazwisko podaje je w całości. Nie posiada typowej dla arystokracji arogancji. Nie pozwala, by na jego opiniach i decyzjach zaważały jakieś dawno nieaktualne kodeksy czy honor . Po lekturze nielicznych zachowanych ksiąg o dawnych ludzkich państwach doszedł do wniosku, że siła jest tak naprawdę narzędziem głupców i to ona była przyczyną zguby jego przodków. Rozumie także, że w obecnej sytuacji ludzie nie mogą marnować sił na coś takiego jak wojny czy potyczki. Preferuje podstępy, granie na uczuciach, brudne zagrywki oraz kapkę trucizny dla niewygodnych osób. Planuje kilka kroków naprzód, zawsze zakładając niepowodzenie i będąc gotowym do ucieczki. Swego starszego brata Augusta traktuje z ogromnym szacunkiem i wiarą w jego działania. Utrzymuje z nim kontakt.

Na jego życiu zaważyła głównie jedna cecha jego charakteru, pewne schorzenie. Argus jest kleptomanem i kiedy spodoba mu się jakiś przedmiot, nie może zaznać spokoju, dopóki go nie zdobędzie w nielegalny sposób. Pogardzany trochę przez tych nielicznych złodziei, którzy znają jego "hobby", jako "książątko ryzykujące swoje ręce i głowę, traktujące biznes jak zabawę". Mają rację.

Zalety:

- dobrze się skrada

- ma zadatki na świetnego manipulatora

- dobry złodziej, spec od kieszonkostwa, zamków i zabezpieczeń(w tym pułapek)

- zna się wystarczająco dobrze na kilku rodzajach trucizn, by samemu przygotować je i odtrutki

- dobrze ucieka pieszo i konno

- potrafi się wspinać

- mając czas i środki potrafi samemu stworzyć niektóre części swego ekwipunku(petardy, pochwa na miecz)

- walcząc jeden na jeden z nieostrożnym przeciwnikiem może wygrać stosując jakieś nieczyste zagrania

- planuje uważnie kilka kroków do przodu

Minusy:

- nie przewidzi wszystkiego, jego plany mogą mieć luki

- brak mu jeszcze doświadczenia w złodziejskim fachu, nadal zdarzają mu się błędy

- jeśli przeciwnik zna jego sposoby działania, Argus ma małe szanse na zwycięstwo w walce, zaś przechytrzenie przeciwnika jest mocno utrudnione

- kiepski wojownik, tym bardziej jeśli przeciwnik go widzi i ma chociaż minimalną przewagę liczebną(czyt. dwóch na jednego)

- telepaci są dla niego niepokonaną przeszkodą

- nie zna się na magii

- nie posiada wielkiej charyzmy, zaś jego wyglądu nie da się opisać słowami ?groźny i odstraszający?

- nie zna się na łowieniu i przeżyciu w głuszy

- kleptoman

Historia:

Ludzie, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości , czasem musieli zacząć współpracować z innymi rasami. Jedni po to, by znaleźć ochronę przed zemstą istot, które w czasach świetności pokonali. Inni po to, by nie oszaleć z samotności. Najwięcej zaś potrzebowało nowej społeczności, w której mogli zaspokajać swoje potrzeby, gdzie kowal był o krok, a na rynku ktoś mógł ci sprzedać jedzenie.

Nie wiem, co skłoniło moich przodków do przybycia do jednego z orczych miast. Wiem jednak, że przekonali orków do uznania ich tytułu szlacheckiego, pamiątki po dawnej świetności.

Wychowałem się na dworze władcy Levet, stolicy prowincji o tej samej nazwie, gdzie mój ojciec służył jako doradca miejscowego przywódcy. Będąc najmłodszym z trzech synów miałem bardzo małe szanse na odziedziczenie majątku rodzinnego, gdyż nie było mowy o jakimkolwiek rozdrobnieniu ciężko zdobytego pracą przodków bogactwa, które dawało nam wysoki status. Wiedząc o tym od wczesnej młodości, próbowałem zdobyć wiedzę i umiejętności, które pozwoliłby mi na karierę w armii, dyplomacji lub nauce. Zawsze byłem słaby fizycznie i jedynym, co mi wychodziło, była ucieczka przed braćmi. Nie podejrzewałem jednak, że to stanie się w przyszłości jednym z mych atutów.

Ból w ramieniu był nieznośny, lecz to i tak miało być niczym w porównaniu do spodziewanej kary. Stałem w komnacie ojca, który rozmawiał z majordomusem Gorgutzem.

- Przysłałem go tylko, by powiedział ci, że wyjeżdżamy i tyle! To dobry dzieciak. Nie wiem jak?

- Ale taka jest prawda! Gdy przyszedł, pisałem list i kałamarz stał na biurku. Zamieniłem z nim parę słów i pożegnałem. Potem spojrzałem na pergamin, by przeczytać to, co już napisałem i sięgnąłem po pióro. W międzyczasie twój syn wyszedł. Biorę pióro, chcę je zanurzyć w atramencie i figa! Złoty kałamarz mego ojca!- w tym momencie ork złapał się za głowę ze złości- Wyszedłem z komnaty, a on tam stał i gapił się jak głupi na moją własność, którą trzymał w rękach!

Mój ojciec kiwnął poważnie głową i westchnął.

- To dopiero dzieciak, ma różne głupie pomysły. Argus... Chcesz coś powiedzieć?

Podszedłem powoli, ze spuszczoną głową.

- Przepraszam. Po prostu spodobał mi się i tyle. To było silniejsze ode mnie.

- Widzisz, to tylko głupi wybryk. Proszę, nie mów o tym nikomu, to się nie powtórzy. Znasz mnie, Gorg.

- Znam, przyjacielu. Dlatego martwię się o gówniarza. Pilnuj go.

Ciężkie kroki, skrzypienie zawiasów w drzwiach i trzask. Ork wyszedł, a mój ojciec kucnął przede mną i spojrzał mi w oczy.

- Synku? Wiesz, jaka jest sytuacja. Jest nas mało i nie możemy pozwolić sobie na robienie sobie wrogów oraz utratę dobrego imienia, rozumiesz?

Tak mocno nigdy jeszcze nie dostałem.

Przez następne lata sporo się działo. Moi starsi bracia, August i Aragard wydorośleli i zaczęli służbę na dworze. Aragard, dziedzic majątku, został żołnierzem chorągwi konnej, zaś August odnalazł się w roli skryby, pracując na dworze razem z ojcem i pomagając w wolnym czasie rzemieślnikom, wykazując spore talenty. To on był mi bliższy i wskazywał mi drogę. To on mi pokazał, że spryt i wiedza są ważniejsze od siły. Udowadniał to wielokrotnie, gdy bił się z moim bratem. Ciosy w czułe miejsca, oślepianie piaskiem lub światłem były ulubionymi z jego licznych zagrywek. Dzięki jego wskazówkom wyciągnąłem właściwe wnioski z historii naszej rasy.

Ja sam zaś zacząłem wyraźnie widzieć moje przeznaczenie. Coraz częściej zdarzało się, że czyjeś przedmioty tak mi się podobały, że nawet nie myślałem o ich kupnie, tylko od razu kradłem. Jeśli powstrzymywałem się, to czułem się po tym tak niedobrze, że w końcu ulegałem pokusie. Nieważnym było, że i tak odnosiłem po tym skradzione przedmioty na miejsce. Musiałem w końcu pogodzić się z tym, że czekała mnie kariera złodzieja. Niewinne wypady razem z Augustem do ślusarza, kowala czy też zielarza lub innego rzemieślnika miały swój cel. Orkowie są zawsze chętni do dzielenia się wiedzą, szczególnie z potomkami wpływowego na dworze człowieka, co wykorzystałem, by nauczyć się pewnych umiejętności, na których miałem zamiar oprzeć swój styl działania. Zaś nocne wyprawy po zamku dały mi spore doświadczenie w skradaniu się. Będąc ciekaw świata korzystałem z każdej okazji, by dołączyć do przejeżdżających kupców i potem wałęsać się samotnie po innych miastach, bardzo często z takich wycieczek przywożąc "pamiątki". Równie często przywoziłem skaleczenia i stłuczenia, jeśli ktoś mnie przyłapał i musiałem uciekać.

W wieku 19 lat byłem postrzegany jako zdolnego, lecz leniwego i nieuważnego młodzieńca, który wolał rozrywkę za ojcowski majątek niż ciężką pracę, co mi bardzo odpowiadało. Wtedy mój ojciec znalazł sposób na to, bym mógł znaleźć swoje miejsce na świecie i zmienić się. Wysyłaliśmy poselstwo do Khelbergu, gdyż jeden z ważniejszych orczych rzemieślników planował przeprowadzić pewien eksperyment. Planował jednak zasięgnąć opinii profesorów tamtejszego Uniwersytetu, który jako jedyny na świecie jest w całości zarządzany przez ludzi. Jako, że władze nie pozwalają na handel wiedzą bez umów dyplomatycznych, potrzebna była oficjalna delegacja, w której skład wszedł August i ja(jako jego asystent) oraz eskorta dowodzona przez Aragarda.

Piątej nocy po opuszczeniu Levet zdecydowałem się w końcu na opuszczenie karawany. Księżyc jasno świecił na niebie, sprzyjając moim zamiarom. Zostawiłem list w jukach Aragarda i gotów do drogi poszedłem do pasących się koni. Minąłem wartownika i poinformowałem go, że idę się przejechać, gdyż nie mogę zasnąć. Tępy żołnierz mnie przepuścił. Gdy skończyłem siodłać mego rumaka, usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z Augustem.

- Zatem jedziesz. Spodziewałem się tego, bracie.- uśmiechnął się. Był to smutny uśmiech.

- Jadę. Odchodzę, wyjeżdżam, zmieniam styl życia. Nazwij to jak chcesz. Muszę po prostu coś zmienić. Tyle lat minęło, ojciec jest już stary, niedługo umrze. Wtedy co... Ar odziedziczy majątek. Ty pewnie zastąpisz ojca. A ja będę nadal...

- Kradł. Czemu jesteś taki zdziwiony? Jestem twoim starszym bratem i widziałem wiele. Podsłuchałem rozmowę ojca z Gorgutzem, kiedy cię złapał. Obserwowałem twoje nocne wycieczki, te rzeczy z wypraw kupieckich, które dobrze chowałeś, ten błysk w oku, gdy czytałeś o truciznach. Od dawna podejrzewałem, co cię czeka.- stuknął mnie palcem w pierś- Jeśli teraz odjedziesz, możesz wiele osiągnąć, pytaniem jest tylko, komu zadedykujesz swoje zwycięstwa. Nieważny sposób, w jaki je osiągniesz. Pamiętaj tylko o jednym. Zawsze ci pomożemy.

Uścisnąłem go i ruszyłem w drogę.

Edytowano przez brylant
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze, Black - TAK. Dobra karta, dobrze napisana, mocne zaczepy fabularne, trudno się do czegokolwiek przyczepić. Może poza tym, ze raz czy dwa napisałeś w formie męskiej tam gdzie wyraźnie powinna być żeńska :P

Po drugie, brylant - MEH. Wyszedłem z założenia, że każdego człowieka będę oceniał BARDZO surowo. Twoja karta nie jest zła per se, może miejscami nieco słaba w historii, ale już gorsze przechodziły. Problemem jest imo, że ta postać mogłaby być dowolnej rasy bez najmniejszych zmian. W żaden sposób nie usprawiedliwiasz wyboru mitycznego niemal przedstawiciela rasy ludzkiej. Do tego sami ludzie zachowują się jak ludzie w każdym fantasy. W żaden sposób nie czuć sytuacji w jakiej znajduje się ta rasa. Ergo najprostszym rozwiązaniem byłby wybór jakiegoś nieludzia :P Jestem gotów wysłuchać twojej kontry na te zarzuty i dopóki mnie nie przekonasz ode mnie "tak" nie będzie.

A oto mój koncept, który dojrzewał od jakiegoś czasu:

Imię: Frie'ya

Rasa: Avianka

Koncept: Wojownik

Wiek: 19 lat

Wygląd: Avianie to istoty bardzo szczupłe i delikatne nieco niższe niż elfy czy orkowie i Frie'ya nie jest wyjątkiem. Kilka lat treningu spowodowało jednak, że na jej ciele lekko odcinają się linie mięśni sugerując wysportowanie i dużą siłę. Cechą charakterystyczną tej rasy są duże upierzone skrzydła o różnych jasnych barwach wyrastające z okolic łopatek. W tym przypadku są one jasno błękitne. Frie'ya ma ładną, proporcjonalną twarz, duże niebieskie oczy i blond włosy sięgające do ramion, zwykle jakoś związane by nie przesłaniały oczu. Na czole ma wytatułowy niewielki miecz - znak swej kasty. Na codzień ubiera się w lekkie, odsłaniające dużo ciała i nie krępujące ruchów dwuczęściowe stroje, które nie przeszkadzają w lataniu. Jeśli spodziewa się walki zakłada odciążoną zbroję składającą się kolczugi oraz kilku niezależnych elementów chroniących uda, przedramiona, ramiona, szyję i podstawę skrzydeł. Wszystko wykonane jest z lekkich stopów i waży mniej niż podobny stalowy zestaw. Na prawym nadgarstku nosi czarną bransoletę składającą się z wielu podłużnych, przeplatanych elementów, które zdają się lekko poruszać i wić.

Charakter: Frie'ya jest cicha i spokojna, w obecności obcych, zwłaszcza innych ras także nieśmiała. Wydaje się nieco zdystansowana, chłodna i niedostępna, acz wynika to głównie z jej niepewności w kontaktach międzyludzkich i trudności w okazywaniu uczuć. Zwykle nie kalkuje preferując działanie i wierząc we własne umiejętności. W walce zdaje się na wyrobione instynkty, korzysta ze swej szybkości i przewagi nad przeciwnikami myślącymi dwuwymiarowo.

Aspekty:

- zmiennokształtne ostrze - bransoleta na prawym nadgarstku to artefakt stworzony przez ludzi. Po aktywacji zmienia się w broń o niemal dowolnym kształcie ograniczonym ilością dostępnej "materii" - ogólnie może przyjąć formę miecza długości ok. metra, nieco dłuższe wąskie ostrze, krótszego sztyletu itd itp.

- airbending - Avianie mają naturalną zdolność kontrolowania powietrza wokół siebie co umożliwia im latanie. Niektórzy rozwijają te umiejętności stając się potężnymi magami, w przypadku Frie'yi ogranicza się to do samego lotu oraz kilku prosty, pomagających w walce sztuczek jak podmuchy.

- latanie - wspomniane wyżej, możliwe dzięki skrzydłom i naturalnym talentom do kontroli powietrza. W zwykłym stroju może latać nawet kilka godzin z taką łatwością, z jaką przedstawiciel innej rasy mógłby kilka godzin chodzić. W zbroi, mimo, że jest ona odciążona, latanie staje się bardzo męczące.

- chorobliwa nieśmiałość względem innych ras - Avianie z dość oczywistych przyczyn (opisanych dalej w historii) nieco izolują się od innych ras i Frie nie miała z nimi zbyt wiele kontaktu, czuje się więc w ich towarzystwie wyjątkowo niekomfortowo.

- pewność siebie - granicząca czasem z arogancją (lub głupotą). Frie dotąd sprzyjało dużo szczęścia, jest więc bardzo ufna w swoje umiejętności.

- odporność na chłód - kolejna naturalna zdolność Avian, którzy w jakiś sposób łatwo wytrzymują niskie temperatury panujące na większej wysokości (potrzebuje cieplejszych ubrań dopiero gdy temperatura spada do ok. 5 stopni)

- delikatna budowa - Avianie są bardzo wiotcy i delikatni. Frie'ya jest silniejsza i wytrzymalsza, ale w walce nadal musi raczej liczyć na szybkość i zwinność niż przyjmowanie ciosów na klatę.

Historia:

Wciągnęłam w płuca chłodne powietrze poranka. Słońce wstawało powoli rozświetlając od tyłu strzeliste iglice miasta Tarn. Patrzyłam na wysokie, wąskie budynki, napowietrzne kładki przerzucone między nimi. Dostrzegałam drobne punkciki szybujących między budynkami Avian. Mimo wczesnej pory było ich wielu. To czego w obrazku brakowało to świateł, odgłosów mechanizmów, zwykłego miejskiego gwaru. Nikt nie śmiał przerwać ciszy, którą burzyło jedynie znane każdemu mieszkańcowi od urodzenia ciche buczenie znajdującego się pod miastem napędu AG. Nawet ono jednak mogło w każdej chwili zamilknąć. Otarłam łzę płynącą po policzku. To nie jest ostatni raz gdy widzę mój dom. Znajdziemy sposób. Przysięgam. Odwróciłam się i rozpostarłam skrzydła, czując na nich przyjemny opór wiatru. Obładowana dobytkiem swej rodziny, tym wszystkim co można było łatwo zabrać skoczyłam w dół w kierunku powierzchni.

***

Pamiętam jak w wieku pięciu lat przystąpiłam do rytuału kast. To jedno z moich najstarszych wspomnień. Pamiętam dziwne urządzenie pozostawione nam przez ludzi. Kryształy buzujące mocą, skomplikowany magiczny symbol, w którego centrum miałam stanąć. Kilku starych Avian z kasty technicznej odprawiających rytuał aktywacji. Potem to coś... wejrzało we mnie. Być może ktoś z techów powiedziałby, że służy ono do analizowania kodu jakiegośtam i oceniania potencjału psychofizycznego. Jako dziecko czułam tylko jak tajemniczy artefakt przenika mnie swymi nieistniejącymi oczami, odsłania każdy skrawek ciała i duszy. A potem przyszedł werdykt. Każde dziecko musi w piąte urodziny przejść rytuał. Poznać swe przeznaczenie. Moi rodzice oboje są uzdolnionymi techami, ojciec nawet wiele lat później dostąpił zaszczytu konserwacji napędu AG. Jednak na mnie czekał inny los. Struktura kostna i mięśniowa sprzyjająca wysiłkowi fizycznemu. Krótki czas reakcji, potencjalnie bardzo krótki. Zdolność zaklinania powietrza poniżej średniej. Potencjał intelektualny przeciętny. Kasta ostrza. Wojowniczka.

***

Społeczeństwo Avian jest silnie kastowe i bardzo uporządkowane. Każdy od dziecka zna swe przeznaczenie, wie w czym jest najlepszy i jakie talenty powinien szkolić. To jeden z wielu, bardzo wielu darów, jakie pozostawili nam ludzie gdy odchodzili z Tarn. Każdy Avianin czuje głęboką dumę, że wspaniałości tego i innych latających miast pozostały pod naszą opieką. Mimo to, powiedzmy sobie szczerze, nawet najlepsi techowie nie wiedzą do końca jak działa większość mechanizmów, magia i technika w nich zastosowana zdają się przekraczać nasze możliwości pojmowania. Nie przeszkadza nam to w wyrabianiu przedmiotów bardzo wysokiej jakości, mogących spokojnie konkurować z krasnoludzkimi i sprzedawać ich innym rasom. Tarn jest samowystarczalne, posiada pola uprawne i stada zwierząt zdolne podtrzymać populację, która liczy sobie dużo mniej niż samo miasto jest zdolne pomieścić. Stąd czasem całe bloki są niezamieszkane. Inne miejsca chronione są przez oszalałe mechanizmy obronne i do tych części niewielu się zbliża. "Niewielu", ale są tacy, dla których badanie tych miejsc to praca. Każdy Avianin od dziecka wie do jakiej należy kasty, ale w wieku szesnastu lat sam wybiera gildię. Ja wybrałam Poszukiwaczy.

***

- No dobrze, panowie i panie, przypominam, że to ostatni dzień waszego szkolenia. Zadanie jest proste, zwykły rekonesans w jednej z szarych stref. Robimy tylko wstępny zwiad dla bardziej doświadczonych Poszukiwaczy. Wszyscy trzymamy się razem, nie schodzimy zbyt nisko, na widok kłopotów wycofujemy się w zorganizowany sposób. Przeszliście jakiś tysiąc treningów i testów i każde z was udowodniło, że nadaje się do tej gildii więc nie spartolcie trzech lat ciężkiej pracy jedną głupotą dzisiaj.

Zadanie brzmiało prosto ale było wredne. Ciasne tunele pod opuszczoną częścią miasta niwelowały podstawową przewagę jaką miał Aviański wojownik. Jasne, trenowałam walkę bez pomocy latania, ale wydawało mi się to zawsze nienaturalne i zwyczajnie głupie. "Na widok kłopotów wycofujemy się", dobre sobie. Jeśli rzeczywiście jakieś kłopoty się pojawią to będzie to coś stworzonego przez ludzi. Czyli albo pokonaj to albo zgiń, ucieczka zwykle nie jest opcją. Uśmiechnęłam się lekko. To była moja pierwsza prawdziwa misja i zapowiadała się świetnie.

Choć z zewnątrz budowle miasta wyglądały tak jak zostawili je ludzie, kolejne pokolenia Avian mocno przebudowały wnętrza w gęściej zaludnionych miejscach. Ludzie, nie potrafiąc latać, myśleli poziomami, budowali piętra połączone przejściami. Przebudowane budynki były w środku tak puste jak to tylko było możliwe bez ryzyka zawalenia. Posiadały jedynie platformy oraz czasem zabudowane pomieszczenia zapewniające prywatność. W tym miejscu wciąż panowała ciasna i ograniczająca myśl ludzka.

Na szczęście stare mapy wygrzebane przez jakiegoś archiwistę dość wiernie odpowiadały temu co mieliśmy przed oczami. Wibracje pod nogami podpowiadały, że jesteśmy głęboko, niedaleko napędu utrzymującego całe miasto jakieś dwa kilometry nad ziemią. Niemal dotarliśmy już do naszego celu. Kolejne drzwi ustąpiły gdy nasz tech dostarczył do nich energii. Naszym oczom ukazało się pomieszczenie oraz przejścia dalej. Bez słowa rozbiegliśmy się szukając niebezpieczeństw i sprawdzając dalsze przejścia. Nie jestem pewna kto lub co aktywowało strażnika ale nagle usłyszeliśmy mechaniczny głos powtarzający:

- INTRUZ! INTRUZ! INTRUZ!

Przez ścianę, zawalając część sufitu, wpadł do pokoju metalowy golem. Ostrza na górnych kończynach, świecące czerwienią oczy, zawrotna jak na te rozmiary prędkość. Ustawiliśmy się w formacji i jednocześnie uderzyliśmy podmuchem powietrza. Konstrukt rozpłaszczył się na ścianie. Ja i Reij zareagowaliśmy błyskawicznie, wykorzystując tunel powietrzny by się rozpędzić. Dwa miecze uderzyły z głośnym brzdękiem. Zawinęłam skrzydła wykonując karkołomny zwrot wykorzystujący siłę uderzenia i unikając kontry golema. Na jego zbroi nie pojawiła się nawet rysa. Na moim mieczu z kolei widniała głęboka szczerba. Cholera. Na szczęście Exos już przygotowywał coś dużego. Sądząc po mamrotanych słowach to nie była magia powietrza... Rozbłysk świateł uderzył w mechanicznego potwora, ale na jego piersi pojawiła się runa ochronna. Cholera.

- Wycofujemy się!

- Nie - odkrzyknęłam - Alra jest pod gruzami!

Widziałam towarzyszkę ze skrzydłem uwięzionym pod jakąś belką. Nie zostawię jej!

- Frie, NIE! To rozkaz!

Uderzyłam kolejnym podmuchem powietrza ale bez wsparcia kilku innych nie wywarło to żadnego skutku. Bestia zainteresowała się Alra'in. Skoczyłam w jej kierunku uderzając w korpus z całym impetem swego ciała i osiągając tylko tyle, że odbiłam się nie wytrącając go z równowagi nawet o milimetr. Cóż, przynajmniej zwróciłam uwagę tego draństwa. Zasłoniłam się mieczem widząc, że nie dam rady wykonać uniku przed potężnym ciosem. Ja wytrzymałam, mój miecz o dziwo też, niestety podłoga pod moimi nogami, nie. Stworzyłam pod sobą poduszkę powietrzną amortyzując nieco niespodziewany upadek. Słyszałam, że bestia nadal szaleje gdzieś nade mną i sądząc po odgłosach reszta drużyny wróciła do walki. Rozejrzałam się gdzie jestem i moją twarz rozświetlił uśmiech. To musiała być jedna z zaginionych skarbnic. Widziałam stoły ludzkich magów, fragmenty dziwnych przedmiotów, nad którymi pracowali. Coś się aktywowało i przed moimi oczami pojawiły się świetliste litery. Cholera. Staroludzki. Muszę się kiedyś tego nauczyć.

- Wykryto przedstawiciela eksperymentu WING. Analiza potwierdza przynależność do modelu "Wojownik". Sprawdzam uprawnienia... Zbyt długi czas od aktualizacji uprawnień, przechodzę do trybu awaryjnego. Uprawnienia przyznane. Czy wydać eksperymentalną broń? TAK/NIE.

Cóż, nic z tego nie zrozumiałam, ale to coś wyraźnie czekało na moją reakcję. Chwila. Te symbole. To znaczyło chyba broń. Tak albo nie. Oczywiście że tak! Potrzebuję broni!

Coś się otworzyło w ścianie. Niepewnie wsunęłam rękę i poczułam, że coś owija się wokół mego nadgarstka. Szybko cofnęłam dłoń. Świetnie, miała być broń jest jakaś bransoletka. Nagle poczułam impuls myślowy. To coś mnie uczyło siebie. Po chwili byłam gotowa. Rozpostarłam skrzydła i wzniosłam się w kierunku swych towarzyszy. Bransoleta rozpłynęła się w kierunku mojej dłoni, wydłużyła, zmieniła kształt i po chwili była długim wąskim mieczem. Kilkoma cięciami powiększyłam otwór w suficie i natychmiast włączyłam się do walki. Skróciłam i nieco rozszerzyłam ostrze aby bardziej przypominało zwykły krótki miecz. Obróciłam nim by wyczuć wagę ale był perfekcyjnie dopasowany do mojej ręki. Zaatakowałam bez wahania. Golem powinien gdzieś mieć kryształ zasilający. Cięłam na próbę, i ostrze zostawiło głęboki ślad. Uniknęłam ciosu, zaatakowałam ponownie ty razem wyprowadzając pchnięcie i jednocześnie wydłużając ostrze, które wbiło się głęboko w ciało konstruktu. Cofnęłam je i pchnęłam ponownie. Za czwartym razem wreszcie atak dosięgnął czegoś ważnego. Rozejrzałam się. Nikt nie zginął. Teraz mogliśmy się wycofać.

***

Wracał do domu na kolację po kolejnym nudnym dniu. Wiedziałam, że ojciec wróci jeszcze później niż ja, ostatnio mieli dużo pracy o której nie mógł mówić. Stąd byłam nieco zaskoczona gdy wzniosłam się na platformę jadalną naszego mieszkania.

- Córeczko... - zaczęła matka i już wiedziałam, że stało się coś strasznego.

- Dziś wieczorem Wysoka Rada ogłosi to oficjalnie - przerwał jej ojciec. - Napęd utrzymujący nasze miasto, jak i same generatory energii są na wyczerpaniu. W tej chwili służby porządkowe nadzorują wyłączanie wszystkiego co nie jest niezbędne. Przygotowywany jest też plan ewakuacji.

- CO?! - nie wierzyłam. - Jak to ewakuacji?

- Miasto może spaść w każdej chwili.

- To niemożliwe. Przecież... zbudowali je LUDZIE. Powinno działać wiecznie!

- Sam napęd dałoby się naprawić, ale nie mamy dość energii. Miasto może wisieć jeszcze kilka tygodni, może miesięcy, jeśli opuścimy je teraz i ograniczymy zużycie mocy.

- Świetnie - uśmiechnęłam się lekko. - To znacz, że mamy jeszcze szansę!

- O czym ty mówisz?

- Gildia Poszukiwaczy musi się o tym jak najszybciej dowiedzieć. Naszym jedynym zadaniem jest poszukiwanie artefaktów po ludziach. Więc teraz mamy cel nadrzędny - znalezienie nowego artefaktu generującego moc! Musimy wyprowadzić mieszkańców na jakiś czas, nie ma sensu ryzykować...

***

Patrzyłam ostatni... nie! Na pewno nie ostatni raz... na mój dom, moje miasto. Część mieszkańców znalazła azyl w górach na północ gdzie żyło inne plemię. Część w wielorasowym mieście na wschodzie. Inne rasy okazały dużo pomocy najwyraźniej licząc na naszą wiedzę by poprawić własne życie. Póki co miasto wisiało i na pewno nie pozwolę mu runąć.

Pierwszy raz od wielu lat stanęłam na powierzchni. To było dziwne, ziemia pod nogami była dziwna. Do tego naszą grupę powitały dziwne, niskie bezskrzydłe istoty. Niziołki. Nie miałam pojęcia jak mam z nimi rozmawiać ani o czym, więc po prostu się nie zbliżałam.

- Frie'ya, moja córko - mama nie chciała mnie odwodzić od mojego pomysłu. Wiedziała, że nie może. Celem mego życia, mojej kasty była ochrona innych Avian, a mojej gildii szukanie artefaktów. Mama po prostu się żegnała wiedząc, że długo się nie zobaczymy.

Jeden z niziołków przyprowadził mi konia. Mogłabym lecieć, ale wtedy nie zabrałabym zbyt wiele zapasów. Zarzuciłam juki ze swoim niewielkim dobytkiem na grzbiet zwierzęcia i uniosłam się by lekko samemu opaść na siodło. Kilka lat temu uczyłam się jeździć, część treningu... Teraz powoli ruszyłam w niezbyt znany mi świat nie wiedząc gdzie szukać artefaktu, ale wiedząc, że muszę go znaleźć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ogółem zgadzam się z tym, co napisał P_aul. Co prawda wcześniej pisałem, że nie widzę w karcie brylanta nic złego, ale popełniłem ten błąd, że nie wziąłem pod uwagę ustaleń. Ogółem w samej historii nie ma nic złego (jest bez szału, lecz w miarę solidnie), ale rzeczywiście nic nie usprawiedliwia grania konkretnie człowiekiem. Wiadomo, że w większości settingów jest tak, że jak nie wiadomo co brać, to bierze się człowieka, bo pasuje do wszystkiego, ale tutaj to nieco inaczej działa.

Aha, jeszcze jedna sprawa. Mianowicie czas. Tak po prawdzie nie ustaliliśmy, ile czasu minęło od zniknięcia ludzi :P Nie przesadzałbym i nie dawał jakichś tysiącleci, bo wtedy można się zapytać, dlaczego przez ten czas nie pojawił się NIKT, kto chociażby nie zbliżył się do rozwikłania zagadki (to w końcu mnóstwo czasu), ale z drugiej strony królestwa nie tworzą się z dnia na dzień i obecne potęgi musiały mieć trochę czasu na umocnienie swojej pozycji. Dlatego dałbym jakieś 200-250 lat. Aha, osobiście nie chciałbym też, żeby istniało za dużo ras żyjących po 1000 lat, nawet tutejsze elfy widziałbym jako dożywające góra 300. Może jednak ktoś ma ten temat inne zdanie :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam pytanko tylko odnoście rozwoju charakteru: możliwe jest załamanie nerwowe elfki i odwołanie się do przemocy?

Nie. Całkowite załamanie w jej przypadku będzie oznaczało całkowite zamknięcie się na zewnętrzne bodźce a tym samym absolutną apatię, będzie niczym warzywo gotowe do ścięcia :) Faza na jakiekolwiek berserk modo albo coś co je przypomina przeszła mi dawno wraz ze zdobyciem doświadczenia w roleplayowaniu i rozmowami z weteranami tej zabawy... po prostu nie. Pacyfizm to fundament dla całego charakteru Zhorii i w tym jednym aspekcie nie ma szansy na jego złamanie. W każdym razie nie bez udziału trzeciej strony =]

Zwrócę jeszcze uwagę na jedną rzecz.: jak na elfkę to jeszcze dziecko.

Technicznie rzecz biorąc tak, ale elfy jakie opisałem w swojej karcie nie są szalenie pięknymi, długowiecznymi istotami i w normalnych okolicznościach starzeliby się jak ludzie. Tutaj jednak wchodzi jeszcze pewna klątwa o jakiej wspominałem raz czy dwa :D

Może poza tym, ze raz czy dwa napisałeś w formie męskiej tam gdzie wyraźnie powinna być żeńska tongue_prosty.gif

Heh, mimo tego, że kartę przejrzałem dwa czy trzy razy próbując wyszukać błędów to nadal jakieś się ostały. Taka już chyba złośliwość rzeczy martwych skombinowana z wadą wzroku ;p

A oto mój koncept, który dojrzewał od jakiegoś czasu:

Krótko - jestem na TAK. Nowa rasa, postać wojowniczki, airbending oraz mocny zaczep fabularny (a też znalazłem jedno miejsce gdzie używasz męskiej formy :P) plus dobrze napisana historia. Cóż można dodać więcej?

Aha, osobiście nie chciałbym też, żeby istniało za dużo ras żyjących po 1000 lat, nawet tutejsze elfy widziałbym jako dożywające góra 300. Może jednak ktoś ma ten temat inne zdanie smile_prosty.gif

Co do elfów to wyszedłem z podobnego założenia pierwotnie nawet myśląc czy nie ograniczyć ich life spanu do typowo ludzkiego czyli góra sto lat, ale dwieście bądź trzysta nie brzmi wcale gorzej ;) Zresztą akurat ten konkretny klan ciemnoskórych był dodatkowo dotknięty przez coś w rodzaju klątwy jaka dotyka natychmiast każdego kto osiągnie pięćdziesiąt lat posyłając go do zaświatów. Dokładnie jej nie wyjaśniałem, bo a) nie opisywałem historii z pozycji wszechwiedzącego narratora i b) może ktoś inny dorzuci fabularną cegiełkę na wyjaśnienie zjawiska ^_^

Poza tym Aiden mógłbyś pamiętać aby dorzucać swój głos do już napisanych kart, nie tylko tej brylanta ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do tego sami ludzie zachowują się jak ludzie w każdym fantasy. W żaden sposób nie czuć sytuacji w jakiej znajduje się ta rasa.

Karta pisana jest z perspektywy kogoś będącego na uprzywilejowanym miejscu na drabinie społecznej, spędzającego większość czasu na bogatym dworze, który nie zaznaje głodu ani biedy. Jego towarzyszami jest dwójka braci, co wystarcza mu do zabawy i odgonienia samotności. Korzysta z pozycji ojca. Czym bogaty szlachcic ma różnić się od bogatego niziołka, tym bardziej jeśli ma towarzyszy ze swojej rasy i nie musi opuszczać ich towarzystwa? Poza tym widać w tych kilku słowach od ojca("Synku, jest nas mało..."). Po prostu Argus nic sobie z tego nie robi, gdyż z jego punktu widzenia bycie w mniejszości i wybijanie się z tłumu da się obejść kilkoma prostymi sztuczkami.

Zaś co do wyboru człowieka: taki styl działania, czyli unikanie walki, spryt, bezczelność i podstępy jest najczęściej powodowany tym, że nie możesz liczyć na czystą siłę, czy jesteś Eldarem, Elfem, komandosem albo ludzkim złodziejem w takim settingu.

EDIT:

Od początku planowałem, żeby z uwielbianego brata postaci zrobić antagonistę, co wprowadzałoby konflikt dla samego Argusa i zmusiłoby go do rywalizacji(przez chwilę) z drużyną. Dopiero dzisiaj wpadłem na to, że motywem Augusta byłoby przywrócenie ludziom hegemonii kosztem innych ras.

Edytowano przez brylant
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A oto i moja karta, powstawała dość długo ale muszę powiedzieć, że jestem z niej zadowolony. Wrzucam ją i jednocześnie ocenię pozostałe:

BS - jestem na TAK, porządna, całkiem ciekawa karta.

brylant - tu jestem na NIE WIEM, choć skłaniam się do TAK, w przeciwieństwie do P_aula. Zgadzam się z nim, że mogłaby to być dowolna rasa, niekoniecznie człowiek, ale jeśli bardzo chcesz grać akurat ludziem to ja nie będę się sprzeciwiał.

P_aul - co tu dużo gadać, też jestem na TAK.

Aiden - nie wrzuciłeś jeszcze karty, ale z zasady i czystej wredoty jestem na NIE trollface.gif

ln5aEl.jpg

Imię: Elys Kerr

Rasa: półelfka

Koncept: mag, archeolog

Wiek: 20 lat

Wygląd: 165 cm, wiotka i szczupła, o bardzo delikatnej budowie ciała. Kasztanowe włosy otaczają smukłą twarz o śniadej cerze, w której wyróżniają się zielone, przenikliwe oczy, przykryte długimi, zmysłowymi rzęsami. Zgrabny nosek i pełne, często uśmiechnięte usta dopełniają obrazu ładnej, młodej dziewczyny. Nic z wyglądu zewnętrznego nie wskazuje na to, że jest półelfką.

Osobowość: Żywiołowa i rozgadana, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu. Jest bardzo towarzyska i łatwo nawiązuje znajomości. Optymistycznie nastawiona do życia, we wszystkim doszukuje się pozytywów. Brak matki sprawił, że jest bardzo przywiązana do swojego ojca i nie da powiedzieć o nim złego słowa. Nie rozmawia o matce, za radą udzieloną przez ojca stara się kierować rozmowę na inne tematy, kiedy ludzie zaczynają o nią pytać. Nie ma jednak do niej żalu, z opowieści ojca wie o niej bardzo dużo i ma nadzieję, że kiedyś uda się im spotkać. Nie rozstaje się z medalionem, który od niej dostała.

Strój: Elys ubiera się zwykle w swoje ulubione, białe koszule, na które zakłada brązowy gorsecik, do tego wygodne, wełniane spodnie i długie, sięgające kolan buty. Na biodrach skórzany pas z kilkoma sakiewkami, przepleciony stylową szarfą, która utrzymuje wykonaną z mocnego, wytrzymałego materiału czerwoną torbę podróżną. Po dokładniejszym przyjrzeniu się obserwator może zauważyć, że rękawice, które Elys nosi na rękach wcale rękawicami nie są - to mechaniczne protezy, wykonane z mocnego, częściowo magicznego stopu, z widocznymi na nich klejnotami. Kilka podobnych, jasnoniebieskich kamieni widać także na poszczególnych częściach ubioru dziewczyny: jeden na złotym łańcuszku przy pasie, kolejny w amulecie, na głowie znajdują się wykonane z nich gogle.

Aspekty:

Adamantowe rękawice - wykonane z magicznego, w połowie żywego materiału protezy. Rosną i czują tak jak normalne dłonie, są jednak odrobinę mniej wrażliwe, choć Elys nauczyła się już korzystać z nich zupełnie swobodnie. Można je zranić i wywołuje to ból, regenerują rany odrobinę szybciej niż normalne ciało.

Naiwność - Elys doszukuje się pozytywnych cech w każdej osobie, co sprawia, że czasami aż zbyt łatwo ją oszukać.

Tkanie energii - zdolność do posługiwania się dziedziną energii, wzmacniana dodatkowo przez kryształy, zarówno te wszczepione w dłonie jak i noszone przez Elys jako ozdoby. Do tej pory udało się odkryć jedynie czysto ofensywne zastosowanie tej dziedziny magii.

Archeolog - świeżo upieczona magister archeologii. Posiada rozległą wiedzę o przeszłości i pozostałościach ludzkiej (o innych na wiedzę ogólną) cywilizacji, jednak jeszcze wiele musi się nauczyć.

Wykształcenie - zdobyła solidną wiedzę na Uniwersytecie, głównie z historii, zna również kilkanaście najczęściej używanych języków.

Wrażliwa - łatwo ją urazić, jednak szybko wybacza i zapomina. W połączeniu z naiwnością sprawia to, że może dać się wykorzystać wielokrotnie, nim przestanie komuś ufać.

Wytrzymałość - mimo delikatnej budowy ciała często musi pracować fizycznie podczas wykopalisk. Sprawia to, że jest silniejsza i wytrzymalsza, niż można by sądzić na pierwszy rzut oka.

Półelfka - jest jedynym do tej pory znanym owocem związku elfa z człowiekiem. Zdecydowanie nie chwali się tym na prawo i lewo, wiedzą o tym jedynie jej ojciec, profesor Hugon i kilka osób z Uniwersytetu.

Historia:

Ciemny pokój rozświetlił się blaskiem gromu, za oknem szalała burza.

- Wybacz... - wyszeptała kobiecym głosem zakapturzona postać, stojąca przy rogu łóżka. Zawahała sie przez moment, po czym delikatnie pocałowała w policzek śpiącego w nim mężczyznę. Na oko wyglądał na lat 30, z rozczochraną grzywą brązowych włosów i bokobrodami, których wielu mogłoby mu pozazdrościć. Zmarszczył nos i przekręcił się, szepcząc coś niezrozumiale. Kobieca postać odwróciła się i wybiegła po cichu z pokoju. Nieświadomy nocnych wydarzeń mężczyzna obudził się rano, przeciągając się z leniwym uśmiechem. Poczuł się niepewnie, kiedy ręka trafiła na puste miejsce, gdzie powinna jeszcze spać Tai. Usiadł na brzegu łóżka, przeczesał włosy palcami i wstał, zakładając spodnie i koszulę.

- Tai! - krzyknął, wychodząc z pokoju. Po chwili dało się słyszeć dalsze nawoływanie. Nie odnalazł jednak swojej ukochanej ani tego dnia, ani żadnego z następnych. Jedynym znakiem, że ciągle żyła był koszyk porzucony pod drzwiami domu kilka miesięcy później. W środku zdumiony Gerard ujrzał niemowlę, dziewczynkę. Na szyi miała zawieszony medalion należący do Tai, w drobnej rączce gniotła krótki liścik: "Wiem, że wyda ci się to nieprawdopodobne, ale to Twoja... nasza córka. Na imię ma Elys. Proszę, zaopiekuj się nią... Zawsze będę cię kochała, Tairiel".

- To niemożliwe... ale to prawda, ledwie sam jestem w stanie w to uwierzyć, Gerardzie - stary ork siedzący przy biurku zdobionym w duchu najnowszej, orczej mody zaplótł ręce i wpatrzył się w swojego asystenta - Przebadaliśmy dziecko na wszystkie dostępne nam sposoby, zarówno magią jak i tymi staroludzkimi machinami. Wyniki są jednoznaczne - to półelfka, jakkolwiek nieprawdopodobnie by to nie brzmiało. I tak, to z całą pewnością twoja córka - profesor westchnął ciężko i rozmasował czoło - Taki przypadek jak sam wiesz jeszcze nigdy nie miał miejsca. Co prawda od zawsze dochodzi do związków elfio-ludzkich, podobieństwo obu ras jest wystarczające, jednak nie na tyle, by było możliwe posiadanie potomstwa. Twoja córka jest wyjątkowa, ale prawdopodobieństwo wrodzonych wad... - zawiesił na moment głos, ostrożnie dobierając zdania, wstał i położył dłoń na ramieniu Gerarda - Nie jesteśmy w stanie przewidzieć możliwych chorób i powikłań, choć na tą chwilę wszystko wydaje się w porządku.

Wykopaliska w Merentar trwały od kilku tygodni. Grupa badaczy z Uniwersytetu miała ten sam cel co zwykle - znaleźć jakiekolwiek informacje o ludziach, najlepiej dotyczące ich nagłego zniknięcia, chociaż to byłoby już szczytem marzeń. Zwykle udawało się odnaleźć jedynie trochę bezużytecznych rzeczy codziennego użytku i przy odrobinie szczęścia coś przydatnego: urządzenie, mechanizm, pozostawione zapiski, sztukę i literaturę. Wiele z tych rzeczy zostało zabranych, niektórzy z uczonych sugerowali, że wyraźnie wskazuje to na dobrowolne zniknięcie rasy ludzkiej. Było to jednak założenie bardzo niepewne. Kilkanaście lat względnego chaosu i rabunków, które nastąpiły w momencie, kiedy zorientowano się, że ludzie zniknęli nie pozwalało stwierdzić z całą pewnością, co się wydarzyło. Pozostawały jedynie mniej i bardziej prawdopodobne teorie.

- Taaato! - wesoły krzyk umorusanej, 10 letniej już Elys rozległ się wśród ruin. Biegła ku ojcu z gracją, podskakując radośnie co kilka kroków. W ręku niosła żelazną, mierzącą kilkanaście centymetrów kostkę pokrytą centymetrowymi żłobieniami - Popatrz co znalazłam!

Gerard, nachylony nad stołem, na którym leżały rozłożone przeróżne mapy, teksty i schematy wyprostował się, uśmiechając do córki. W jednej chwili uśmiech ustąpił miejsca przerażeniu, kiedy zorientował się, co niesie jego dziecko.

- Elys! Rzuć to natychmiast! - dziewczynka zatrzymała się w miejscu, zdezorientowana. Ścisnęła odrobinę mocniej ścianki kostki, co wystarczyło do aktywacji mechanizmu. Żłobienia rozświetliły się delikatnie, boki zaczęły rozsuwać. Zaskoczona Elys instynktownie chciała odrzucić kostkę, jednak dostrzegła tylko, jak spośród dziesiątek zębatek i przekładni wysuwają się ostrza. Krew trysnęła obficie, kiedy pierwsze z nich przecięło przedramię dziecka. Krzyki Gerarda zmieszały się z wrzaskiem przerażonej dziewczynki. Kostka aktywowała się już całkowicie, zmieniając w mechanicznego pająka, który zaklekotał dziwnie i skoczył ku drugiej ręce dziewczynki, tnąc ciało aż do kości metalowymi odnóżami. Opadł na ziemię za nią, trzeciego skoku nie zdążył wykonać, w powietrzu zmaterializował się nóż o świetlistym ostrzu, który natychmiast przygwoździł go do podłoża. Po chwili Gerard, znalazł się przy płaczącej rozdzierająco córce, rozdzierając koszulę i przykładając do głębokich, ciętych ran. Krwi było zdecydowanie zbyt wiele. Z pomieszczeń obok zaczęli wybiegać inni badacze, zaalarmowani przez krzyk.

- Jarim, szybko, wezwij kapłana - jeden z młodzieńców zawrócił natychmiast, znikając za rogiem.

- Gerardzie, co się stało?! - zbierający się tłum został wręcz rozrzucony na boki przez profesora Hugona, stary ork klęknął przy dziewczynce, po chwili dostrzegł krew przesączającą się obficie przez prowizoryczny opatrunek. Elys bladła coraz bardziej.

- Pa... Pająk strażniczy... - wyszeptał Gerard, uciskając rany - Zareagowałem zbyt późno, przeciął jej żyły... - tu głos załamał mu się na moment - Kazałem wezwać kapłana.

- Magia lecznicza?! Na bogów, nie możesz...

- To jedyna szansa! - Gerard odepchnął na bok profesora, robiąc miejsce dla nadbiegającego kapłana. Po chwili pod dziewczynką rozbłysł krąg leczenia.

- Tato, udało się! - Elys jak zwykle prawie staranowała drzwi. Miała 16 lat i mimo tego, co się wydarzyło w przeszłości w jakiś tajemniczy sposób udało się jej nie zagubić pogody ducha - Udało się!

Biegnąc przez hol objęła zdumioną gosposię, która wyjrzała na moment z kuchni. Radośnie chwyciła ją za dłonie i zakręciła w kółko, podskakując w uniesieniu.

- Udeno, udało się! - krzyczała, ciągle podskakując. Uśmiechnięta gosposia, rozumiejąc już o co chodzi objęła mocno dziewczynę. W tym momencie na szczycie schodów pojawił się ojciec. Niegdyś brązowa burza włosów mocno już posiwiała, na twarzy pojawiły się zmarszczki świadczące o upływie lat i wielu troskach. Podpierając laską chore kolano schodził na dół.

- I na co ten cały raban, ty demonico! - mimo surowych słów jego twarz rozpromienił uśmiech, powstrzymał jednak komentarze widząc, jak bardzo córka chce pochwalić się swoim dokonaniem.

- Przyjęli mnie, dostałam się na Uniwersytet! Z największą liczbą punktów! - skacząc po kilka schodków Elys rzuciła się ojcu w ramiona. Chore kolano nie wytrzymało ciężaru i Gerard ciężko klapnął na schodek - Będę archeologiem, tak jak ty! - ostatnie zdanie wykrzyczała, a raczej wypiszczała prosto do ucha ojca, jednocześnie przytulając się mocno. Po chwili wstała i zaczęła ze szczęścia przeskakiwać lekko z nogi na nogę.

- Już już, spokojnie, spokojnie ty demonie - roześmiał się Gerard, podciągając się w górę - Gratuluję, mówiłem, że ci się uda.

- Ale dziadzio Hugon był naprawdę straszny - oczy dziewczyny rozszerzyły się z emocji i przejęcia, kiedy zaczęła opowiadać ojcu przebieg egzaminu - Zadawał mi setki wrednych, podchwytliwych pytań!

- Dobrze wiesz, że nie ma żadnej taryfy ulgowej podczas egzaminu - powiedział Gerard obejmując córkę, razem zaczęli wchodzić po schodach, kierując się do jego gabinetu. Po chwili zasiadł z ulgą za biurkiem, dając odpocząć nodze. Elys jak zwykle zanurzyła się w stojącym obok obszernym fotelu, podciągając nogi aż pod brodę i obejmując je ramionami. Gerard znów poczuł ukłucie żalu, widząc adamantowe dłonie, połyskujące lekko w popołudniowym słońcu. Wróciły wspomnienia tego strasznego dnia 6 lat temu, kiedy prawie ją stracił. Elys wykrwawiała mu się na rękach, jedyną szansą była magia lecznicza i zaryzykował, choć wiedział jaki może być efekt. Kiedy mając 2 latka jego córka zachorowała na ospę rzeczną, typową chorobę wieku dziecięcego. jak zwykle wezwano kapłana, by pozbyć się bezproblemowo kłopotliwej choroby. Gerard westchnął ciężko, opierając głowę na dłoniach, jedno straszne wspomnienie za drugim... Elys prawie wtedy zmarła, jedynie cud sprawił, że udało się ustabilizować jej stan. Po badaniach okazało się, że co prawda magia lecznicza działa na nią, jednak organizm z jakiegoś powodu nie potrafi jej rozproszyć kiedy już zakończy proces leczenia. Wtedy skończyło się zagrażającą życiu, wielodniową gorączką, jednak za drugim razem los nie był tak łaskawy. Co prawda krew została magicznie odtworzona i rany zasklepiły się, jednak nie rozproszona magia lecznicza doprowadziła mięśnie rąk do obumarcia. Ostateczny efekt tych tragicznych wydarzeń znajdował się przed oczami Gerarda - adamantowe, w połowie żywe protezy. Samo ich stworzenie było możliwe tylko w tym jednym przypadku, raz jeden półelfie pochodzenie okazało się bezcenne. Do końca życia pozostanie wdzięczny profesorowi Hugonowi i przyjaciołom z Uniwersytetu za ten dar dla córki. Wiedział co prawda, że nie robili tego do końca bezinteresownie, był to swego rodzaju eksperyment, mający na celu potwierdzenie niektórych z teorii dotyczących narodzin półelfa. Jakie to jednak miało znaczenie w tym przypadku?

- Tato?! Taaatooo! Znów odpłynąłeś myślami! - oparta o biurko Elys nachylała się nad nim, z nadętymi policzkami i ustami zaciśniętymi w grymasie niezadowolenia. Kiedy dostrzegła zdezorientowane spojrzenie ojca nie wytrzymała i buchnęła śmiechem, pstrykając zdumionego Gerarda w nos - To za karę! - wystawiła mu przekornie język i wróciła na fotel, zadowolona z siebie. Mężczyzna uśmiechnął się i pogrążył w rozmowie z córką.

- Tak jak przewidywaliśmy, kryształy wszczepione w protezy wzmocniły twoje naturalne zdolności magiczne, jednak ograniczenie manifestacji tej magii...

- Ograniczenie? - spytała Elys, tworząc w międzyczasie kolejny łuk energetyczny między swoimi dłońmi. Bawiła się przez chwilę zmieniając natężenie przepływającej mocy.

- Jak wiesz większość żywych stworzeń posiada pewną predyspozycję do magii, jednak nie każdy przedstawiciel gatunku jest w stanie jej używać. Zdolne do tego czynu istoty rozumne nazywamy magami, bardzo rzadko spotykane są także potrafiące używać magii zwierzęta, te nazywamy mitosami. Ale to powinnaś wiedzieć z wykładów profesora Gretila - powiedział zamyślony Hugon. Ork trzymał się świetnie jak na swoje 98 lat - Każdy mag rodzi się z talentem w pewnej dziedzinie. Magia lecznicza, żywiołów, rytualna czy cokolwiek innego, jednak jest w stanie w ograniczonym stopniu używać także innych dziedzin. W twoim przypadku - tu rozłożył bezradnie ręce - potrafisz Tkać jedynie dziedzinę energii. Chociaż to samo w sobie jest wystarczająco zdumiewające, nic dziwnego, że Gretil rwie sobie włosy z głowy myśląc o tym.

- To dlatego jest dla mnie taki niemiły? - Elys potarła dłonie, jasnobłękitne iskierki rozproszyły się po jej ciele.

- Jeśli nie denerwuje go twoja żywiołowość, to pozostaje jedynie ten powód - roześmiał się chrapliwie ork - Całe życie uczono go i sam nauczał, że niemożliwe jest Tkanie czystej energii. Cóż, uczymy się przez całe życie. Ale wystarczy już tych pogaduszek, tym razem uformuj kulę i postaraj się utrzymać ją jak najdłużej.

- Wybierasz się więc na te wykopaliska? - Gerard stanął w drzwiach, spoglądając na córkę. Elys właśnie kończyła się pakować, odwróciła się do niego niepewnie.

- Tato, rozmawialiśmy już o tym... - głos załamał się jej lekko, jednak stanęła pewnie spoglądając ojcu w oczy.

- Nie przyszedłem cię zatrzymywać, po prostu... zresztą sama wiesz jak się o ciebie martwię. Wybacz mi ten wcześniejszy opór, jednak wspomnienie tych wykopalisk sprzed 10 lat ciągle mnie gnębi - uśmiechnął się smutno i wszedł, siadając obok w połowie spakowanej torby.

- To nie była twoja wina, a ja już nauczyłam się dość, by nie dać się pokroić zwykłemu pająkowi strażniczemu. Jestem wielka i silna - powiedziała udawanym, grubym głosem, napinając mięśnie i patrząc groźnie wokół. Jedyne co pozostało Gerardowi to roześmiać się na ten pokaz. Elys usiadła obok i przytuliła się do ojca.

- Nic mi nie będzie, tatku, wiesz, że jestem już dorosła i potrafię o siebie zadbać. Poza tym nie będę w Merentar sama, dziadzio Hugon też jedzie, będzie się opiekował naszą świeżo upieczoną magisterską grupką. Ty też powinieneś pojechać.

- Dobrze wiesz, że kolano chyba by mi odpadło, gdybym musiał biegać po wykopaliskach jak wcześniej. Ale wiedz, że zawsze będziesz miała we mnie oparcie.

Resztę ranka spędzili na rozmowie. Kiedy Elys w końcu wyszła z domu, kierując się żwawo w kierunku Uniwersytetu odwróciła się jeszcze ostatni raz przed podróżą. Gerard stał w drzwiach, oparty na lasce, świadom, że zobaczy córkę dopiero za kilka lat. Pomachał jej jeszcze na pożegnanie, w odpowiedzi Elys rozłożyła ręce, tworząc jaśniejącą tęczę energii i odwróciła się, znikając w bramie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Fel

Ogólnie rzecz biorąc jestem na TAK smile_prosty.gif Solidna karta, do której nie można się za bardzo przyczepić począwszy od ciepłej, rodzinnej historii poprzez zakres możliwości postaci - która nie jest specjalnie overpowered (choć ja zaczynam się zastanawiać czy nie zrobiłem swej bohaterki zbyt słabej, ale z drugiej strony chciałem utalentowanego kleryka to go dostałem) a kończąc na zacnym fan arcie. Miło także, że dorzuciłeś kolejną feministyczną cegiełkę do free sesji zwłaszcza, że wydaje mi się, że postać twoja, moja i P_aula mogą mieć bardzo sensowny plot hook aby wspólnie działać ^_^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ponieważ sprawa stoi to szybkie podsumowanie:

TAK dla Felka, dla porządku obrad.

Ja mam 3xTAK, 3xTAK ma BS, Fel od tego momentu również.

Brylant ma 1,5 TAK i 2,5 MEH (tak na oko).

Aiden jest rudy.

Chciałem pisać jakiegoś posta otwierającego ale w tej sytuacji (zwłaszcza ze względu na ostatni punkt), start jest nieco problematyczny. Są jeszcze jacyś chętni do gry? :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam cały czas pracuję nad kartą, ale GW2, Diablo, brak weny i milion pińcet innych rzeczy sprawiają, że ciężko mi to idzie. Na pewno się jednak pojawi, prędzej lub później.

kupilem GW2

Chodź na Aurora Glade, przyjmiemy cię chleb... tzn. expem i goldem :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wow, na śmierć zapomniałem. Już na zjeździe wspominałem BS'owi, że w zasadzie mógłbym się skusić na kolejną próbę we Free Sesji (jeśli nie pamiętacie, to właśnie tu zaczynałem - nie licząc Neverending). Tak więc możecie mnie wpisać na poczet zainteresowanych.

Problem? Cóż, BS (i najpewniej P_aul, DM jak nie ruszałem tak nie ruszałem:P) trochę już chyba wiedzą jak to u mnie jest z tempem tworzenia kart postaci, więc nie liczyłbym na jakieś zawrotne tempo pod tym względem.

Jakkolwiek jutro bądź pojutrze wezmę się za przeglądanie kart i settingu, potem się zobaczy czy dostanę oświecenia. ^^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sprawa wygląda tak:

- Felessan od dłuższego czasu marudzi wspomina, że nie ma kompletnie ochoty na bawienie się w sesje forumowe, więc mimo, że postać zrobił wątpię czy nadal byłby chętny zagrać... chyba, że sam zainteresowany powie inaczej ;]

- z P_aulem jest w sumie tak samo i nie można go wliczać jako stuprocentowego pewniaka

- brylant miał problem w karcie pod tytułem "ty i jaka armia?" (nie obrazi się chyba, nie jest to coś strasznego przecież ^_^), wyjaśnienie o co biega dam ci poniżej, bo chyba nie czytałeś dyskusji na temat zmiany settingu

- Aiden to w ogóle jest noobem, bo kartę miał robić, minęły chyba dwa miesiące i zupłenie mu się odechciało

- barowei się odgrażał, ze coś zrobi, ale na zapowiedziach się skończyło a widząc jak wygląda sprawa z resztą ekipy stwierdziłem, że nie będę go męczył o dodatkowe rzeczy

- zostaję w końcu ja z niby nadal aktualną postacią, ale jak widzę: 1) słomiany zapał ekipy, 2) zapewne planowanie przez miesiąc co ma się dziać aby nikomu innemu pomysłu nie zepsuć co przełoży się na niecały tydzień odpisów to chyba powiem nie, za dużo wysiłku = za mało efektu

Co do settingu to dyskutowaliśmy sporo na temat odświeżenia i m.in był pomysł tego aby w nowym świecie ludzie nie byli dominującą rasą, bo przez jakieś wydarzenie, o którym nikt nic nie wie ich cywilizacja/imperium upadło i inne rasy próbują zająć ich miejsce ;) Zmieniły się także same rasy np. ork to nie bezmyślny, zielony wojownik, ale choćby kowal/płatnerz/cokolwiek (+brązowa, chrupiąca skórka), elfy żyły pod ziemią po wojnach z ludźmi itd. Pomysły były nawet spoko, ale ekipa się rozsypała i nie widzę sensu w próbach wskrzeszenie tego trupa.

Wpadnij do działu z sesjami z Mistrzem Gry, pewnikiem znajdą się jakieś wolne miejsce na jednej z moich miliarda sesji :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Same here. Od dłuższego czasu zmieniłem się w widza, bo nie za bardzo wiem jak ma wyglądać setting proponowany przy nowym otwarciu. Poszło kilka kart, potem ktoś nie dosłał i wszyscy stracili zapał. Dopóki nie będę wiedział na czym to wszystko stoi, to ograniczę się wyłącznie do roli obserwatora.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja ostatecznie mogę grać w generic fantasy, jeśli:

a) Będzie to zupełnie nowy świat, tworzony od początku w postach graczy, bez żadnych wcześniejszych ustaleń. Bo jak powyższe pokazało, ustalenia się przeciągają, ktoś nie dosyła karty i nagle wszystko się stopuje.

b) Mimo wszystko chciałbym, żeby był to świat, w którym możliwe są postaci w stylu tej wrzuconej przeze mnie powyżej. Nasiedziałem się nad tą kartą, nakombinowałem i szkoda mi ją tak po prostu porzucić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...