Klasyka mangowego haremu, czyli Love Hina
O ile poprzednia seria została mi polecona, to tą już odkopałem samodzielnie. Love Hina to coś, co kojarzyć powinien chyba każdy, a mianowicie historia niejakiego Keitaro Urashimy (imię nieprzypadkowe, nawiązania do niejakiego Taro Urashimy pojawiają się dość często), który już trzeci rok z rzędu bezskutecznie stara się dostać na Uniwersytet Tokijski ze względu na obietnicę z dzieciństwa z pewną dziewczynką. "Porzucony" przez rodziców postanawia zamieszkać w pensjonacie Hinata należącym do jego babci. Biedaczek nie wie jednak, że ów pensjonat w tak zwanym międzyczasie stał się ośrodkiem tylko dla dziewcząt. Jak można się domyślić, nie wie o tym tylko przez krótką chwilę. Seria wypadków uświadamia mu aktualną sytuację, aczkolwiek w wyniku nieporozumień zostaje zatrudniony na posadzie zarządcy ośrodka.
Ta zawarta w 123 rozdziałach w 14 tomikach stała się pewnym punktem odniesienia dla dużej części historii "haremowych", romansów i przeróżnych pośrednich, wraz z lokalną tsundere uzbrojoną w Naru punch! i naszym nieszczęsnym bohaterem. Historia potrafi autentycznie wciągnąć, w przeciwieństwie do adaptacji anime, która została zrobiona co najwyżej średnio (poza openingiem, który dość mocno wpadał w ucho) i odstrasza ludzi od mangi, do której niejednokrotnie ma się nijak.
Cóż mogę powiedzieć? U mnie manga zasłużyła sobie na dyszkę, anime to 6+ ze względu na podejście do oryginału. Tak też mangę szczerze polecam niemal każdemu (każdy choć skrycie pewnie chciałby to przeczytać ), anime zaś odradzam.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.