Skocz do zawartości

Bazil

Forumowicze
  • Zawartość

    507
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Komentarze blogu napisane przez Bazil

  1. Szczerze powiedziawszy, ogarnęło mnie przedziwne poczucie deja vu po tym, jak KM zamieścił kiedyś na forum, w dziale Proza, pewno opowiadanie o smokach...

    Mam nadzieję, że Kefcia tym razem nie odczuwa potrzeby wbicia sobie gwoździa w oko.

     

    Dnia 16.04.2016o14:21, Knight Martius napisał:

    Przepraszam, że to tyle trwało, ale nie mam aktualnie głowy do czytania cudzej twórczości. Muszę zresztą uprzedzić, że jeśli w najbliższym czasie pojawi się jakiś nowy rozdział, to przeczytam go dopiero (mam nadzieję) gdzieś w czerwcu.

    Nie ma problemu. Ja też niby powinienem pokazać ciąg dalszy już wkrótce, ale... coś nie mogę się za to zabrać. Poza tym przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miał na to czasu - aktualnie zaczynam pracę o 7:30, a wracam do domu dopiero około siódmej wieczorem.

    Cytat

    Czas komuś można kupić (kalka z angielskiego, ale IMO jak najbardziej można ten zwrot zastosować), ale nie zyskać. Co najwyżej da się powiedzieć, że ktoś czas zyskuje.

    Przepraszam, ale to mi wygląda na - jak to określił kiedyś Kefcia - czepianie się nieistotnej semantyki. Wiadomo przecież o co chodzi, a określenie "kupić" to w tym wypadku wręcz przenośnia.

     

     

    Dnia 17.04.2016o01:34, StyxD napisał:

    Powiem wprost: jakieś siedemdziesiąt koma czterdzieści sześć procent tego rozdziału to wyprany z wszelkich emocji, mechaniczny opis strzałek poruszających się po mapce bazy. Inna rzecz, że mapki nie mamy: więc albo ignorujemy wszystkie opisy (bo bez kontekstu pełnego obrazu bazy nie da się na ich podstawie nic wywnioskować ani wyobrazić), albo naprawdę oczekujesz, że czytelnicy będą siedzieć nad tym opowiadaniem i rysować własne mapki na podstawie strzępów informacji, które podajesz. Kuriozum.

    Opis bazy pojawił się w jednym ze wcześniejszych rozdziałów - tym, w którym omawiali gotowy plan akcji - więc zakładałem, że jakieś wyobrażenie jej layoutu u czytelnika jest.

    Cytat

    Druga rzecz, o której wspomniał poniekąd Martius: tu nic się tak naprawdę nie dzieje, a narrator z fetyszystyczną pieczołowitością oddaje każdy krok i każde szczeknięcie przez komunikator członków różnych oddziałów - nawet jeśli nie mają absolutnie żadnego znaczenia dla fabuły. Bardziej szczegółowo: Poza fragmentem z oddziałem zajmującym się sabotażem komunikacji, i może ewentualnie marines pod koniec, cały ten rozdział jest zbędny. Ot, żołnierze idą, zabijają, idą dalej, przechodzą za róg, wzywają wsparcie snajperskie, idą dalej... wszystko to jest mniej więcej tak interesujące, i opisane z takim polotem, jak poranna wyprawa po bułki.

    Może bym się w tym miejscu odniósł zarówno do wątpliwości twoich, jak i Martiusa... Chyba faktycznie aż tak skupiłem się na oddaniu "fachowości" całej tej operacji (gadanie szyfrem i te sprawy), że nie poświęciłem dostatecznej uwagi oddaniu emocji. Przyznałbym, że - co było chyba z mojej strony kardynalnym błędem - miałem zakończyć rozdział kawałkiem pisanym z punktu widzenia Zery, który dawałby jednoznaczną wskazówkę, że zaraz wszystko pójdzie się pie... kochać, ale postanowiłem, że przerzucę go do kolejnego rozdziału. Na tej decyzji zaważył też zwyczajny pośpiech - nie chciałem już odkładać w czasie publikacji nowego kawałka, a ponieważ to, co już napisałem (co wynika z przedmowy) i tak szło mi opornie... to chciałem sobie na razie odpuścić użeranie się z kolejnym fragmentem, który nie byłem wciąż pewien, jak ugryźć.

    Cytat

    Prawdę mówiąc, na twoim miejscu zacząłbym pisać rozdział w miejscu, w którym zaczynają się dziać rzeczy. Czyli na przykład żołnierze napotykają jakiś opór, coś idzie nie po myśli, czy chociażby jest ryzyko, że coś może się nie powieść. Tak jak we fragmencie w centrum komunikacyjnym.

    Pomyślałem o czymś takim, ale nie chciałem tworzyć wrażenia, że poszedłem z tą całą akcją po łebkach. Że niby nie miałem pomysłu ani nawet wyobrażenia, jak ci komandosi powinni właściwie działać. Znów - skupiłem się na próbie zbudowania jakiegoś realizmu, nie na emocjach.

    Cytat

    To chyba najgorszy fragment twojej twórczości, jaki kiedykolwiek zamieściłeś, czuję się autentycznie rozczarowany. Starcia w kosmosie i na froncie potrafisz uczynić emocjonującymi. Co się stało?

    No... siły specjalne. Jak to powiedział jeden GROM-iarz, w prawdziwych operacjach specjalnych żołnierze wolą, aby nie było gorąco, aby wszystko szło zgodnie z planem. Rozważałem nawet taki scenariusz w "Wilczym stadzie", ale uznałem, że to nie będzie dobry pomysł. Skoro już i tak znienawidziłeś ten rozdział osiemnasty, to co to by było, gdyby cała akcja miała mieć taki przebieg?

    Cytat

    Może się czepiam, ale co z tak prozaicznymi rzeczami, jak ślady na ziemi?

    Oj, czepiasz się, czepiasz... Myślę, że odnalezienie takich śladów w trawie, w dodatku z dużej odległości, byłoby skrajnie trudne. Gdyby chociaż ci wartownicy wiedzieli, czego się spodziewać. A tak...

    Cytat

    No i w sumie po co tu fabryczka wyposażenia? Prościej dostarczyć półprodukty, niż gotowy sprzęt?

    Nie takie znowu półprodukty. Nie zapominaj, że rasy w moim uni radośnie korzystają z technologii druku 3D w produkcji uzbrojenia czy sprzętu (czyli w praktyce - mają mniej radykalną wersję tego, czym posługiwały się strony konfliktu w Total Annihilation czy też Supreme Commanderze), więc zbudowanie instalacji zdolnej wyprodukować osprzęt dla zwykłych klonów (który to osprzęt z założenia jest tani i łatwy w produkcji) - zakładając, że mieli odpowiednie dostawy surowego materiału do "druku" - nie jest wielkim problemem.

    Cytat

    A nadchodzących komunikatów do Raffarda nie słyszał?

    Raffard słyszy te komunikaty poprzez głośniczek przytknięty do ucha. Pod zamkniętym, uszczelnionym hełmem. Mało prawdopodobne, aby usłyszał takie cichutkie brzęczenie, które nawet dla samego Raffarda nie jest nazbyt głośne.

    Cytat

    Jaką bazę danych? Tak wiem, czepiam się jako ktoś kto się zna, ale... skąd tu baza danych nagle?

    OK, w takim razie jakiego terminu mam użyć na określenie tego, co komputer przechowuje w bebechach? Danych, plików, informacji?

    Cytat

    No właśnie, to jest jedna z tych rzeczy, na które narzekam: Nie mamy jak sobie wyobrazić, zza jakiego rogu wychodzą, bo nawet nie wiemy, czy są wewnątrz czy na zewnątrz.

    Ech... to przecież oczywiste, że są na zewnątrz. Nie doszliby do tego centrum medycznego, teleportując się między budynkami. Ani nie mieli żadnego interesu w tym, żeby włazić po drodze do wszystkich budynków koszar (wyjąwszy te, które przerobili na "kostnice").

    Cytat

    Czy to tożsame z ogłoszeniem alarmu, którego tak się obawiają?

    Przyjąłem, że nie. Że mogą nie ogłaszać jeszcze alarmu, ale tak czy inaczej wezwać do siebie dodatkowe straże, na przysłowiowy wsiaki pażarnyj słuczaj.

    Cytat

    Czy to "masz to" to jest jakiś anglicyzm, czy co? Nawet nie jestem pewien.

    Ale... czy to w takim razie błąd, czy nie? Też nie jestem pewien.

    Cytat

    Jaki ma sens używanie tu procentów? Czemu nie mówić "trzy na dwanaście"?

    Taki, że jest to wtedy mniej oczywiste (szyfr)?

    Cytat

    Cóż... jak wspomniałem w mailu, ten engine forum nie chce porządnie działać na mojej przeglądarce / moim systemie. I nie mogę nawet wyedytować tego posta, żeby pozbyć się tych dziwnych pustych linii. Ups?

    Nie krzycz. Już poprawiłem.

  2. Sęk w tym, że protossi też potrzebowali czegoś poza słońcem - już nie pamiętam do końca czego.

    Wody. Koniec listy. Do tego wchłaniali ją przez skórę.

    Ale jak mówię - problemem nie jest każda pojedyncza z tych rzeczy, tylko ich kulminacja. Więc nawet jeśli każdą po kolei uzasadnisz, to wciąż...

    Chyba "kumulacja".

    Kiedy z listy lecą kolejne punkty - bo naciągany, bo oparty na fałszywych przesłankach, bo rzecz bazuje w rzeczywistości na czymś kompletnie innym - to ta kumulacja coś się nam wykrusza i pozostają smętne resztki. Które trudno traktować już jako poważny dowód powiązania jednego z drugim.

    No tak... wciąż mam wrażenie, że brzmi nieco lepiej w wersji łacińskiej, bo "człowieczeństwo" to jakby też stan bycia człowiekiem... a humanem nie jest po polsku nikt, więc "humanitaryzm" odnosi się jedynie do idei.

    Ale to wciąż idea czysto ludzka, wychodząca od ludzi i właściwa ludziom!

    Tymczasem populacja, która wolno się rozmnaża *i* w której rodzi się większa liczba samców, nie ma najmniejszego sensu. Urodzeń jest mało, więc populacja jest narażona na wymarcie - a większość urodzeń to samce, więc populacja jest jeszcze bardziej narażona na wymarcie, bo wystarczy że szlag trafi te kilka samic.

    To, że prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest praktycznie zerowe - jako że w naturze Auvelianie, przez wzgląd na swoje psioniczne zdolności, są właściwie bezkonkurencyjni - nie ma żadnego znaczenia?

    Na dodatek, z punktu widzenia ewolucji te samce są po nic - większość nie będzie miała szansy przekazać swoich genów.

    Zważywszy na długość ich życia, myślę, że chyba jednak każdy dostałby swoją szansę.

    Poza tym... to trochę lamerskie. Masz tyle możliwości uzasadnienia małej płodności Auvelian, ale postanowiłeś zrobić "jest mało samic BO TAK".

    Przepraszam bardzo - nie wydaje mi się, by wprowadzenie czegoś takiego jako kolejnego mechanizmu, mającego zapobiec przerostowi populacji Auvelian, było oparte na "bo tak". Mając na względzie ich sytuację, przeludnienie grozi im na dłuższą metę o wiele bardziej, niż wspomniane powyżej wymarcie kilku samic.

    - Starożytni namajstrowali coś przy nich, żeby było więcej samców. Bo tacy są wredni.

    To rzeczywiście jest uzasadnienie "bo tak". Chyba żebyśmy mieli przyjąć, iż starożytni faktycznie tak zrobili z tego względu, że kierowali się podobnym myśleniem, co ja teraz. Postacie w utworze mogą popełniać błędy, autor nie.

    A to ciekawe, bo jak podobieństw do protossów byłem w stanie wytworzyć listę taką, jaką widziałeś, to do Eldarów nie widzę niczego.

    Eldarów, w chwili tworzenia własnego uni, znałem dość słabo - głównie z WH40k:DoW - i brałem od nich przeważnie elementy dość powierzchowne, w tym oparte na błędnej interpretacji tego, co widziałem. Moją uwagę zwróciło na przykład to, że Eldarzy jako wojownicy są fizycznie wątli i mało odporni - toteż Auvelianie prezentują się pod tym kątem podobnie, tyle że uczyniłem ich nawet jeszcze słabszymi, ginącymi wręcz masowo i z tego też względu korzystającymi z klonów. Fakt, iż Auvelianie polegają na maskowaniu i lubią przy jego pomocy atakować z zaskoczenia, to też rzecz zapożyczona od Eldarów. Powiązany z tym mało romantyczny stosunek Auvelian do walki też upodabnia ich do Eldarów, którzy, jak sami twierdzą, walczą tylko wtedy, kiedy muszą. Podobnie przedstawia się ich stosunek do "niższych ras", tyle że Auvelianie ingerują w ich losy jeszcze bardziej, niż Eldarzy. Wygląd Auvelian też jest inspirowany tym, jak pod tym kątem przedstawiają się Eldarzy - chodziło mi tu o stworzenie rasy, zewnętrznie przypominającej ludzi, ale za to diametralnie różnej pod kątem mentalności, bardziej chłodnej, bardziej bezdusznej. Toteż Auvelianie nie są wprawdzie kosmicznymi elfami w sensie dosłownym, ale i tak mają pod tym kątem wiele wspólnego z Eldarami.

    Ba, nawet ten motyw, iż Auvelianie chodzą zamaskowani, wziął się tak naprawdę wprost od Eldarów. O ile wiedziałem, że ci ostatni są zasadniczo futurystycznymi elfami, o tyle zwróciło moją uwagę to, że niechętnie się pokazują. Podczas grania w DoW, ani razu nie widziałem twarzy Eldara. Przeglądając arty w internecie, też z rzadka natykałem się na te, które pokazywały oblicza przedstawicieli tej rasy. Ależ tajemniczy. W dodatku te hełmy, które noszą, też są tak specyficznie zaprojektowane, jak gdyby w sposób toporny oddawały ludzkie rysy twarzy. I to właśnie przez to mi się pomyślało "a czemu Auvelianie by nie mogli też być tacy tajemniczy... i to na całego, nawet w życiu codziennym"? Dopiero później zacząłem się zastanawiać nad wewnętrznym uzasadnieniem tego motywu - początkowo było to podyktowane po prostu tym, iż wydało mi się cool, że Eldarzy nie pokazują twarzy.

    Owszem, protossi nie tłumią swoich mocy, ale ich nowo wyłoniona władza zaprowadziła de facto kontrolę nad destrukcyjnymi mocami swojej rasy - tak jak zrobiło to Avn'Khor, chociaż w inny sposób.

    Awwrrr...

    Otóż nie - u Protossów w ogóle nie chodziło o kontrolę nad mocami. Tym to się akurat nie przejmowali. Chodziło o to, aby połączyć ich w jedną wspólnotę, żeby zapobiec przyszłym konfliktom, żeby zaprowadzić wśród nich harmonię. To była płaszczyzna czysto filozoficzna, a nie praktyczna. Jeżeli Khala coś im na dłuższą metę dała w kwestii ich mocy, to uczyniła je wręcz jeszcze bardziej destruktywnymi.

    Dobra, pomyliły mi się słowa. Jednak wciąż nie widzę praktycznej różnicy. Jeśli nie poprzez kastowość, to jak niby się wykształciło tyle różnych warstw społecznych? Które są na dodatek tak pieczołowicie wyenumerowane?

    Różnica jest kolosalna. Przede wszystkim kasty dzielą społeczeństwo w wymiarze funkcjonalnym, a nie pozycji na drabinie społecznej. Owszem, kasta zajmująca się polityką będzie miała w praktyce najwięcej do powiedzenia, ale generalnie taki system opiera się na tym, że dana osoba i dana kasta spełniają określoną rolę w społeczeństwie, a nie stoją jedna nad drugą. Tak, jak to jest w moim uni u Xizarian, gdzie sivt na ten przykład są wojownikami i nie mogą być nikim innym. Mogą najwyżej awansować w wojskowej hierarchii, ale żaden z nich nie zostanie robotnikiem czy politykiem. Nie może. Za to Auvelianin może się zajmować w życiu, czym tylko chce, o ile nie są to dla niego zbyt wysokie progi. Poza tym, może zmieniać swoją pozycję w ramach systemu klasowego, co w systemie kastowym jest niemożliwe.

    U Protossów masz z kolei trzy kasty - khalai, czyli pospólstwo, templariuszy, czyli wojowników, oraz sędziów, czyli polityków. Jeżeli ktoś przynależy do danej kasty, to po prostu sprawuje przeznaczoną mu funkcję w ramach społeczeństwa. Jak to się niby ma do Auvelian, gdzie przykładowo taki Aer'imuel może w każdej chwili zrezygnować z kariery wojskowej i zająć się pracą w administracji?

    Ba, ostatnio to się Khalą za bardzo nie zajmują. Ale to żaden argument. Mają to w backstory więc jest.

    To "w backstory" jest wciśnięte gdzieś tam, w sposób lakoniczny i odgrywa znikomą rolę w lore całej rasy. Na pewno nie jest to coś dla nich charakterystycznego, na czym można opierać tezę, że Auvelianie niby postępują tak samo.

    Auvelianom też zresztą ta opieka do [beeep] wychodzi.

    Skoro o tym mowa, to nadal zastanawiam się nad wprowadzeniem do uniwersum pomniejszej rasy - lub kilku - które byłyby już pod "opieką" Auvelian.

    Małe wesołe strzelające plastry naziemne chciałyby się nie zgodzić.

    Eh?

    To, że Blizzard nazwał to bez sensu, nie znaczy że przestaje być kanoniczne.

    Nie chodzi o nazwę, tylko o funkcjonalność. U Auvelian to po prostu laser - a zatem broń faktycznie strzelająca fotonami - tyle że podrasowany. U Protossów to całkowicie inna broń, miotająca pociskami z antymaterii, opakowanymi w ochronną barierę, żeby nie doszło do anihilacji jeszcze przed dotarciem do celu.

    Raczej chodziło mi o to, że nie zauważasz tych wszystkich podobieństw, które dla mnie są oczywiste. Tym bardziej mnie to irytowało, bo jak mówiłem, większość z nich była czysto kosmetyczna i można było bez większych problemów zrobić to inaczej, ale...

    Na chwilę obecną widzę całe mnóstwo problemów. Na czele z tym, że po prostu nie mam nazw zastępczych, przykładowo dla tej broni fotonowej. Skoro nie broń fotonowa, to jak to nazwać? Z góry mówię, że te "hiperlasery" i tym podobne bzdety nie wchodzą w grę. Albo "konklawe" - powiedziałem chyba, że mierzi mnie myśl o wprowadzaniu w jego miejsce jeszcze jednej "rady". A ze znanych nazw organów o charakterze kolegialnym "konklawe" pasuje mi najbardziej, z powodów, o których wcześniej mówiłem (no, chyba że - nie wiem - "kapituła"?). Albo ostrza psioniczne - skoro nie one, to co mam im dać do walki wręcz? Zwykłe noże bojowe odpadają, a gdybym im dał miecze (czy jakąkolwiek inną broń białą) z metalu, przewodzące jedynie energię psioniczną, wtedy oskarżyłbyś mnie o zrzynanie z energomieczy noszonych przez Space Marines.

    Przy tym mnie najbardziej z kolei irytuje, że czepiasz się nazwy - tylko i wyłącznie jej - jak gdyby to właśnie nazwa, a nie faktyczna warstwa merytoryczna, miała decydujące znaczenie.

    Czy to była kontynuacja tej sprawy z banem, o której rozmawialiśmy jakiś czas temu (nie powiedziałbym, że niedawno, ale może...)?

    Konto zawieszono mi 15 września ubiegłego roku. Odwieszono dokładnie miesiąc później. Sam uznaj, czy to było niedawno.

    I tak, to miało związek z tą sytuacją, aczkolwiek rzeczony moderator miał czelność wysnuć jeszcze parę wniosków dalece wykraczających poza bieżący problem, niepopartych żadnymi faktami (a nawet czyniącymi im wbrew) i opartymi na jego imaginacji, że moje postępowanie względem Paoliniego i jego "twórczości" jest regułą, jeśli idzie o stosunek do innych pisarzy. Otóż muszę wysłuchiwać takich oszczerstw (i to jeszcze ze świadomością, że ten facet ma prawo wymierzać mi na forum kary w oparciu o te banialuki), bo jemu się zwyczajnie uroiło, że nic innego nie robię, tylko latam po różnych forach i dowodzę, że taką czy inną książkę napisałbym lepiej, bo przecież jestem taki genialny. Ot, co!

    Zapytałem, co w takim razie robią na forum założone przeze mnie tematy, gdzie chwaliłem taką czy inną książkę (jako przykład podałem ten traktujący o serii "Niszczyciel"), ale nie raczył się do tego ustosunkować. Nie raczył też podać jakiegokolwiek przykładu - poza "Eragonem" - gdzie faktycznie dowodziłem, iż jakąś książkę napisałbym lepiej. Jest, jak on mówi, bo tak mu się po prostu ubzdurało i już.

    Jak już powiedziałem - gdybym usłyszał od niego coś takiego w realu, prawdopodobnie dostałby ode mnie w twarz. Nawet teraz, jak o tym piszę, chce mi się krzyczeć, a na usta cisną mi się same najgorsze zniewagi.

    Właściwie to nie. Gdyby nie broń fotonowa, konklawe, ostrza psionicne... pewnie po tym wszystkim też bym miał skojarzenia, ale ostatecznie pewnie nie przekroczyłyby tego progu, kiedy nie wytrzymałem.

    Patrz dwa akapity wyżej. Poza tym - dla ciebie wymiana "konklawe" na kolejną "radę" to tylko drobna wolta w terminologii, a dla mnie kolejny raz, kiedy muszę przeszukiwać wszystkie swoje teksty i wszystkie sajty, gdzie je zamieszczałem, by wyłuskać poszczególne przestarzałe słówka i zamienić je na aktualne. Przechodziłem już przez to kilka razy i z każdym kolejnym mam na to coraz mniejszą ochotę. Oraz coraz większą szansę, że przeoczę przestarzały termin tu i tam - co sen mi później z powiek spędza, bo taki już jestem drobiazgowy.

  3. Ale tak jak jest teraz, to nie wiadomo, czy "uważają się" odnosi się do ogułu Auvelian, czy do tych paru którzy pamiętają starożytne czasy.

    Ci, którzy pamiętają starożytne czasy, to też ogół Auvelian... zawsze jest to jakiś ogólny dorobek rasy, cała ta wiedza.

    Doprawdy? Jest gdzieś o tym, że Szarzy nie jedzą zwykłego pokarmu?

    O, Jezu... mówię przecież - ja czytałem książkę (a raczej książeczkę), gdzie o tym było. Chcesz, to mogę ci równie dobrze pokazać jej zdjęcie (oraz skan strony, gdzie to stoi napisane).

    Bo bodajże pamiętam tylko o Protossach było, że żywią się fotosyntezą, czy coś (dlatego nie mają ust w ogóle).

    No, widzisz - a Auvelianie nie żywią się fotosyntezą. Poza tym, nie są mimo wszystko tak całkiem samowystarczalni, bo wciąż potrzebują niektórych składników mineralnych, by prawidłowo funkcjonować.

    Ale "humanitaryzm" brzmi mniej... biologicznie?

    Dlaczego? Przecież to w zasadzie to samo słowo, pochodzące od nazwy naszego gatunku, tyle że w innym języku.

    Jeśli nie, to właściwie nie widzę powodu, żeby było ich mniej. To raczej samce byłyby mniej potrzebne powoli rozmnażającej się rasie, bo ich jedyną rolą z biologicznego punktu widzenia jest przyspieszenie procesu ewolucyjnego przez zwiększenie presji. A jeśli takiej presji nie ma, to jeden samiec może na spokojnie kilka-kilkanaście samic obsłużyć.

    Tylko że tempo przyrostu naturalnego zależy przede wszystkim od ilości samic, nie samców. Mimo wszystko, to kobiety rodzą dzieci, a nie mężczyźni. Jeżeli w społeczności A jest więcej samic, niż w społeczeństwie B, to po upływie czasu X społeczeństwu A przybędzie naraz więcej potomstwa, niż społeczeństwu B. Z kolei samiec, jak sam zauważyłeś, może obsłużyć kilka lub kilkanaście samic - oznacza to, że równie dobrze mógłby być tylko jeden facet na te kilkanaście kobiet, żeby dało to solidny przyrost naturalny (abstrahuję oczywiście w tym momencie od faktu, że stwarzałoby to w praktyce problem z pulą genetyczną). W odwrotnej sytuacji przyrost naturalny będzie wielokrotnie wolniejszy.

    Widzisz... problemem nie jest każdy z tych pomysłów. Problemem są one wszystkie.

    Problemem jest też to, że są to w większości wątłe analogie, nawiązujące do motywów występujących także w innych settingach, a niektóre z nich opierają się wręcz na fałszywych przesłankach. Jak "argumentacja", że Avatar to tak naprawdę klon Pocahontas. Albo że Protossi to z kolei zrzyn z Eldarów (którzy mieli swoją drogą większy wpływ na wizerunek Auvelian, niż rasa Blizzarda).

    - Została "wychowana" przez Starożytnych.

    Ona, i jeszcze Eldarzy, i jeszcze pewnie nie wiadomo ile innych ras. Nawet w "Son of Nor" natknąłem się na ów motyw.

    - Po odejściu tychże wpadła w wielką wojnę domową, która zdruzgotała ich imperium

    Wojna domowa u Auvelian wybuchła całe eony po odejściu starożytnych i oba te wydarzenia nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Z kolei Protossi w czasach Eonu Gniewu tak naprawdę nie mieli jeszcze żadnego imperium, co to można byłoby je zdruzgotać, a wybuch wojny domowej zbiegł się w czasie z odejściem Xel'Nagi i był zresztą dla nich tak naprawdę zachętą, żeby porzucić Protossów (jako że niektóre z ich plemion obróciły się przeciwko samej Xel'Nadze).

    - Rządzi nimi hierarchia wyłoniona po tejże wojnie, która głosi ścisłą kontrolę nad psionicznymi mocami swojej rasy.

    Nie, no... naprawdę? To, że po zakończeniu wojny domowej i związanych zeń perturbacjach musiał się w końcu wyłonić jakiś rząd, to twoim zdaniem koniecznie muszą być Protossi? Poza tym, pierwsze słyszę, żeby władza tych ostatnich sprawowała ścisłą kontrolę nad psionicznymi mocami - Protossom nigdy nie przyszedł do głowy pomysł, żeby się pod tym względem ograniczać, natomiast postanowili wykorzystać swoje zdolności do zbudowania tej więzi, Khali, która miała zapewnić im pokój i harmonię. A nie tłumić ich zdolności.

    - No właśnie, rasa ma szerokie moce psioniczne.

    I znowu - ona, i jeszcze nie wiadomo ile innych ras.

    - A ich kapłańska władza nazywa się "konklawe".

    To jak ma się nazywać? Znowu "rada"? Terranie mają radę, Sorevianie mają radę, Xizarianie mają radę... nie chcę w kółko nadużywać jednego określenia, dałem Auvelianom to "konklawe" również dlatego, żeby zrobić wreszcie jakieś odstępstwo od tej reguły. Oraz podchwyciwszy fakt, że Avn'khor tytułują się kapłanami. A jeśli StarCraft mi w ogóle przyszedł na myśl, to tylko jako jedno z iluś tam uniwersów, gdzie tę nazwę stosuje się dość swobodnie, jako określenie organu o charakterze kolegialnym (jak już onegdaj powiedziałem, Kirin Tor z Warcrafta też został określony w manualu jako "konklawe magów").

    - Mają społeczeństwo kastowe.

    Auvelianie nie mają społeczeństwa kastowego. Mają społeczeństwo klasowe. Jest to zresztą wprost stwierdzone w rubryce "system społeczny". Społeczeństwo klasowe, a społeczeństwo kastowe, to dwa całkowicie różne zjawiska.

    - Uważają, że ich rolą jest "opieka" nad młodszymi rasami, dla ich własnego dobra.

    Pierwsze słyszę, żeby Protossi uważali, iż ich rolą jest opieka nad młodszymi rasami. Owszem, jest coś tam przebąkiwane, że kiedyś próbowali się tak bawić (dlatego ingerowali w politykę ras Tagal oraz Kalathi), ale już od dawna się tym nie zajmują. Wolą raczej eksterminować te rasy, które uznają za zagrożenie, albo po prostu za wymykające się ich standardom doskonałości (konklawe nie miało żadnych skrupułów, żeby podczas sterylizacji zainfekowanych kolonii niszczyć Terran na równi z Zergami) - coś, co Auvelianom, pomimo wszystkich ich wad, nigdy by przez myśl nie przeszło.

    - Na ich wyposażenie składają się miedzy innymi broń fotonowa

    Czyli - w rzeczywistości - tak naprawdę zwykły laser, tyle że podrasowany. Broń, której Protossi nie używają w ogóle (preferują psionikę oraz antymaterię).

    "ostrza psioniczne"

    Może i rzeczywiście do wymyślenia ostrzy psionicznych popchnęła mnie obecność takich ostrzy u Protossów - ale znowu, ile takich energetycznych ostrzy już było w fantastyce?

    okręty oparte w dużej mierze na przenoszeniu myśliwców

    Wprawdzie nie zawarłem tego w mini-kompendium (może jednak powinienem był to zrobić?), ale Auvelianie tylko w teorii mogą przenosić dziesiątki tysięcy myśliwców w pojedynczej flocie. W praktyce, większość ich okrętów - w tym na przykład Relai'kaele - jest wykorzystywana jako transportowce wojska, dla przewiezienia tych wszystkich miliardów klonów, a ta poszerzona przestrzeń hangarowa jest często zapełniana nie myśliwcami, ale dodatkowymi desantowcami. Okręty Auvelian nie opierają się na przenoszeniu myśliwców, tylko są po prostu mało wyspecjalizowane (za wyjątkiem Adanai'kaeli oraz Nemaphaeli) i każdy z nich jest pomyślany tak, by mógł w razie potrzeby posłużyć i jako okręt artyleryjski, i jako lotniskowiec, i jako transportowiec wojska.

    generowane pola maskujące

    I znowu - Eldarzy, ileż razy...

    sprzęt wrażliwy na EMP...

    Sprzęt Auvelian nie jest wrażliwy na EMP. Impuls elektromagnetyczny jest ogólnie bezużyteczny przeciwko rasom mojego uni. Wrażliwe u Auvelian są tylko te pola maskujące. Pomyślałem to jako słaby punkt tej technologii (żeby nie była zbyt doskonała), który byłby zarazem w miarę łatwy do wykorzystania i nie czynił tego cacka bezużytecznym. A nie jako coś, co występowało u Protossów (bo nie występowało).

    Każdy z tych pomysłów to tylko pomysł, ale WSZYSTKIE NARAZ? I będziesz mi wmawiał, że nie kopiujesz protossów?

    Grrr...

    Mogę cię tylko po przyjacielsku uprzedzić, że ja się wręcz gotuję, kiedy mówię coś zgodnie z prawdą, a dana osoba zarzuca mi kłamstwo, albo wciska w usta coś, czego nie wypowiedziałem. Niedawno miałem nawet ochotę udusić pewnego moderatora - tutaj, na FA - po przeczytaniu jego PW, w której zawarł żałośnie płytką psychoanalizę mojej osoby i przypisywał mi skrajnie małostkową i samolubną motywację moich zachowań. Motywację, która w rzeczywistości nawet przez myśl mi nigdy nie przeszła. Całe szczęście, że ochłonąłem, zanim wziąłem się wtedy za odpisywanie - gdyby miał czelność powiedzieć mi coś takiego w twarz w realu, możliwe, że po prostu bym go spoliczkował. I wydarł ryja.

    Tobie z mojej strony nic nie grozi, bo mam dla ciebie sympatię i wiele ci zawdzięczam, ale wolałbym, żebyś do mnie nie wyjeżdżał z takimi tekstami. Moje pomysły krytykuj, ile dusza zapragnie - ale powstrzymuj się od bezpośredniego oskarżania mnie o kłamstwo.

    Powtórzę zatem - NIE, NIE KOPIUJĘ PROTOSSÓW. Nie bardziej, niż jakąkolwiek inną rasę czy uniwersum, którymi się inspirowałem. A już na pewno z nich nie zgapiałem, wymyślając takie oczywiste rzeczy, jak to, że po zakończeniu wojny domowej i rozpadzie państwa, siłą rzeczy musiał powstać jakiś nowy rząd, dążący do ponownego zjednoczenia narodu. Świadomie zaczerpnąłem od Protossów tylko pojedyncze motywy, jak wspomniana broń fotonowa (którą i tak zaczerpnąłem, myśląc, że to broń podobnie wszechobecna, jak na przykład broń jonowa), ostrza psioniczne, czy też kryształy Khaydarin (tyle że te pierwotnie pojawiły się u Terran, a nie u Auvelian; im chciałem dać jakąś zupełnie inną substancję, ale ostatecznie uznałem, że skoro jest już sobie taki kryształ, to dlaczego nie miałby znaleźć powszechnego zastosowania).

    Tym bardziej mnie to dziwi, bo Auvelianie wcale nie są aż tacy do protossów podobni.

    Bez wątpienia.

    - Protossi to najbardziej zaawansowana technologicznie rasa z tych obecnych w StarCrafcie, w moim uni ten zaszczyt przypada Terranom, a nie Auvelianom. Z kolei jeśli idzie o samych Terran, to w ich wizerunku o wiele poważniejszym źródłem inspiracji było JDA z Dark Reign 2, niż ich odpowiednik ze StarCrafta. Nawet moje pierwotne wyobrażenie szeregowego piechura GTF było w gruncie rzeczy kalką Guardiana od JDA.

    - Swoją drogą, gdzie te wszechobecne tarcze energetyczne, tak charakterystyczne dla Protossów? Dostały się Terranom. Zresztą nie od Protossów, ale od wspomnianego JDA (którego jednostki - nawet piechota - też były co do jednej chronione tarczami energetycznymi).

    - Protossi wyznają etos mężnego i honorowego wojownika, a kasta templariuszy cieszy się u nich niemałym poważaniem reszty społeczeństwa. Auvelianie nie widzą w tym nic romantycznego, a ci przedstawiciele ich rasy, którzy decydują się zostać wojownikami (Arm'imdel), spotykają się nie z szacunkiem, lecz z ostracyzmem wśród rodaków.

    - Protossi są też odpowiednio stworzeni do tego, aby być wojownikami - silni, odporni i sprawni fizycznie, bardziej, niż ludzie. Całkowite przeciwieństwo Auvelian. Z tego w dużej mierze wynika fakt, iż walka wręcz jest u Protossów normą, natomiast Auvelianie unikają jej, jak ognia.

    - W związku z powyższym, Protossi nie widzą nic zdrożnego w tym, żeby walczyć własnoręcznie. Jeśli już korzystają z pomocy, preferują wszelkiej maści roboty - a nie klony, jak Auvelianie.

    - Poza tym doktryna wojskowa Protossów stawia na siłę jednostki, a nie na masę. U Auvelian tendencja jest dokładnie odwrotna - Arm'imdel są tylko wyjątkiem od reguły.

    - Protossi, choć egzaltowani i inaczej myślący, niż ludzie, są jednak do nich bardzo podobni. Tak samo odczuwają emocje, miewają nawet podobne poczucie humoru (vide Fenix i jego relacje z Raynorem).

    - Poza tym Protossi mają ogólnie inną mentalność, niż Auvelianie. Tak jak przypomniałem powyżej, wcale nie widzą siebie w roli przywódców reszty ras rozumnych. Auvelianie nie mają też żadnej ideologii, która byłaby porównywalna chociażby z tą narosłą wokół Khali. Postępują w tej materii wręcz odwrotnie, jak Protossi - zamiast pozostawać ze sobą w jakiejś wspólnej więzi, są skryci i starają się nie okazywać innym własnych myśli czy też emocji.

    - No i, jak mówiłem, Protossi wcale nie są tak wstrzemięźliwi, jak Auvelianie, jeśli idzie o korzystanie z własnych psionicznych zdolności.

    - Mógłbym jeszcze powtórzyć te różnice, które omówiłem powyżej, w odpowiedzi na twoje próby doszukiwania się podobieństw.

    Mógłbyś powyrzucać spokojnie parę takich niewiele w sumie znaczących szczegółów

    Na przykład jakich? Żeby Auvelianie w ogóle nie przypominali ci Protossów, musieliby chyba przestać być tacy starożytni i stracić zdolności psioniczne.

  4. Piszę właśnie rozdział osiemnasty... ale już wiem, że dziś go nie dokończę.

    Ich poczucie misji zawierało robienie PRu Sorevianom?

    Bo rozumiem, że mogli tak postąpić z pobudek humanitarnych - ale poczucie misji?

    A to jednego z drugim nie da się połączyć? Ten ich kodeks wojownika propaguje przecież rozmaite humanitarne zachowania, w tym (niczym bushido) dobroć i współczucie - w tej sytuacji mogą postępować tak, jak im nakazuje serce, a przy okazji wypełniać swoje zobowiązanie wobec ichniego boga wojny. :P

  5. To jedna sprawa. A czy nie było... no, żadnych logistycznych minusów tej życzliwości? Bo to faktycznie była dość niecodzienna sytuacja, ale pewnie były bardziej praktyczne powody, dla których to nie zdarzało się częściej, niż "nie wszyscy Sorievianie byli aż tak mili".

    To już swoją drogą. Ale ewakuacja cywilów, niezależnie od związanych z tym problemów natury logistycznej czy strategicznej, tak czy inaczej była Sorevianom, pod kątem PR, o wiele bardziej na rękę, niż... bo ja wiem... zostawianie ich na pewną śmierć? To jednak nie oznacza, że soreviańscy żołnierze wykonujący takie rozkazy musieli to robić z entuzjazmem. A Isake i jego kameraden mieli na tyle silne poczucie misji, że starali się także nawiązać bliższą więź z ludźmi, których ochraniali.

    Może to kwestia tego jak to sobie wyobrażałem, ale myślałem, że łatwiej jest schować coś co może przylegać do ciała, jak broń, niż takie większe klockowate generatory... chyba, że to takie małe cosie jakby walkie-talkie...

    Przede wszystkim, niewidzialność żołnierzy z Sekcji Gamma (jak i podobnych formacji, np. Genisivare) wynika ze specjalnej konstrukcji powłoki ich kombinezonów, a nie z roztaczania jakiegoś magicznego pola niewidzialności. To, czy broń do ich ciał przylega, czy też nie, nie ma żadnego znaczenia - to wszystko też kwestia odpowiedniej konstrukcji ich ekwipunku. Na dokładkę ich kombinezony, jak i broń i cały sprzęt, są naszpikowane elektroniką i można je bez problemu ze sobą "sprząc" w jedną sieć, na podobieństwo tego, jak działa współczesny bluetooth.

  6. Mam przeczucie, że mnie po tym komentarzu mnie znielubisz... ale co poradzę? Czuję, że muszę się powtarzać.

    Gdybym miał cię znielubić po przeczytaniu tego typu komentarzy, już dawno byłbyś na mojej czarnej liście. tongue_prosty.gif

    I pomyśleć, że kiedy po raz ostatni skomentowałeś to mini-kompendium (w oryginale, na DA), pochwaliłeś mnie za ładne uzasadnienie tego, dlaczego Auvelianie - pomimo faktu, że są rasą tak bardzo wiekową - nie przewyższają technologicznie ludzi, ani też nie zdołali skolonizować całej galaktyki.

    Przed tym przydałby się nowy akapit.

    Nie widzę potrzeby. Kwestia motywacji, jaka skłania ich do atakowania innych nacji, jest przejawem tego, iż uważają siebie za wyższą rasę.

    Kolejna rzecz podwędzona od protossów bez wyraźnego powodu, choć pewnie temu zaprzeczysz.

    Raczej od Szarych. To oni mają usta takie cienkie i nieduże, bo nie służą im ani do jedzenia stałych pokarmów, ani do mówienia (ba, niektórzy z nich - całkiem jak Auvelianie - nie mają nawet nosów!). Jeśli chcesz, to przy twojej kolejnej wizycie pokażę ci książeczkę, gdzie to wyczytałem.

    Czy na pewno "człowieczeństwo" to tutaj dobre słowo, skoro Auvelianie nie są człowiekami.

    No to jakiego byś chciał określenia? Mimo wszystko, jesteśmy tylko ludźmi, nie znamy innych gatunków istot rozumnych, które kierowałyby się podobną naszej moralnością, więc "człowieczeństwo" to w zasadzie jedyne słowo, które nadaje się do określenia ogółu wartości, jakimi się kierujemy.

    Z ciekawości: czemu? Co powodowało Mae'vis?

    Założyłem, że po prostu władza im z czasem uderzyła do główek, a szczytne wartości się wypaczyły. Z czasem chcieli coraz większego rządu dusz i coraz ściślejszej kontroli nad resztą Auvelian. To się zdarza, a oni mieli naprawdę mnóstwo czasu, żeby im się w głowach poprzewracało.

    "zostało"

    Nie-e. "Setki zostało"? Jak w ogóle by to brzmiało?

    Mam dziwne wrażenie, że "okazało się jasne" to swego rodzaju tautologia (bo jak powiem pleonazm to się czepisz), nie mówiąc o tym, że nikt takiej formy nie stosuje.

    To kolejna forma, z którą zetknąłem się gdzie indziej - więc przyjąłem, że jest w użytku. Inna sprawa, że kiedy wpisałem teraz tę frazę w Google, nie znalazł mi przykładów jej użycia.

    Z ciekawości: a jak już używają, to kiedy?

    Na przykład dla podkreślenia swojej odrębności czy statusu społecznego. Aer'imuel w aktualnie tworzonym (w bólach, już od blisko czterech lat...) "Wilczym stadzie", w jednym z początkowych rozdziałów narzekał na niepotrzebne zdobnictwo w kwaterze swojego wodza z Avn'khor, na ten przykład (przy czym warto pamiętać, że to, co Auvelianinowi wydaje się objawem przepychu, nam - niekoniecznie).

    Dlaczego? Czy ta kalkulacja wlicza klony?

    Szczerze, nie zastanawiałem się nad tym głębiej... Po prostu uznałem, że to może być konsekwencja ich relatywnie niewielkiego zapotrzebowania na przyrost naturalny (skoro nie umierają ze starości, to szybko staliby się plagą, gdyby rozmnażali się w naszym tempie).

    Jeśli idzie o klony, to wśród nich w ogóle nie ma kobiet.

    Z kim, skoro Auvelianie zdają się być w stanie wojny z większością innych ras? A może tylko się zdają?

    Jak to z kim? Pomiędzy sobą. Auvelianie dzielą się na różne klany, które może i niekoniecznie się lubią, ale wcale nie są w stanie wojny.

    Jeśli chodzi o pozostałe rasy, to wojna nie trwa przecież permanentnie, jak to ma miejsce w uniwersum WH40k na przykład. Są przerwy w działaniach zbrojnych, podpisuje się zawieszenia broni, poszczególne rasy wykorzystują okresy pokoju pomiędzy konfliktami na zatkanie dziur w budżecie (bo warto pamiętać, że wojna jest niezwykle kosztowna - i wizja uniwersum, gdzie ileś tam ras bije się przez całe stulecie bez przerwy, a ich gospodarka jakimś cudem to wytrzymuje, byłaby... cokolwiek idiotyczna), zregenerowanie sił i przygotowanie się do kolejnej wojny. Powiem więc, że... nie jest to wprawdzie "kanoniczne", ale rozważam wymyślenie czegoś takiego, że w okresach pokoju prowadzona jest (chociażby na czarno) jakaś wymiana handlowa pomiędzy rasami. Szczególnie że auveliańskie klany nie są wcale w stanie wojny z Terranami czy Sorevianami. A niektóre z nich wręcz im sprzyjają.

    To dlaczego nazywa się "fotonową" a nie "hiperlaserową", czy jakoś? Protossi, that's why.

    Tym razem ci się udało.

    Tę nazwę rzeczywiście podwędziłem od Protossów, tu nie będę zaprzeczał. Aczkolwiek zrobiłem to częściowo pod wpływem przeświadczenia, że broń fotonowa (podobnie jak np. działa jonowe, których nie buchnąłem z żadnego konkretnego settingu, a raczej z ogólnego dorobku militarnego sci-fi) występuje także w innych uniwersach. Kiedy się zorientowałem, że tak nie jest, a mechanika działania tej broni w wydaniu Protossów mnie nie urządza (nie mówiąc już o tym, że nazwa "broń fotonowa" tak naprawdę nie ma u nich sensu... już bardziej ten "phase disruptor"), nazwę postanowiłem zachować, ale mechanikę działania wymyśliłem po swojemu - podchwyciwszy fakt, że wiązka lasera to w gruncie rzeczy nic innego, jak strumień fotonów. Czyli w sumie od Protossów pożyczyłem tylko nazwę, nic więcej.

    Powinienem jeszcze gwoli formalności pomarudzić przy "nosicielach", ale niech tam.

    Nosiciele to inna kwestia, wielce cierpiętnicza. Pierwotnie pisałem to kompendium po angielsku, aby móc je wlepić na DA. Wtedy odkryłem, że terminologia angielska w gruncie rzeczy pasuje tutaj o niebo bardziej, niż polska, ze względu na swoją dwuznaczność. Angielskie "carrier" tłumaczy się bowiem jako "lotniskowiec", ale w gruncie rzeczy to słówko oznacza też (dosłownie) "nosiciel". Tak więc stanąłem przed dylematem, czy pisząc toto po polsku, przetłumaczyć auveliańskie słówko na "lotniskowiec" czy "nosiciel". Zdecydowałem się na to drugie, choć w gruncie rzeczy żadna z tych nazw mnie nie urządza. Poza tym, dubluje się z nazwą desantowca (tu z kolei daje o sobie znać ubóstwo języka polskiego w niektórych kwestiach), choć w oryginale (i po angielsku), nazywają się inaczej.

  7. Pierwsza sprawa: czy mówiłem już, jaki zgrzyt powoduje to, że "przypadkiem" jedna z formacji Sorevian nazywa się "Marina", podczas gdy ludzie mają "Marines"?

    Ech... mają też swoją nazwę na port jachtowy. Przy odrobinie dobrej (albo złej - zależy, jak patrzeć) woli można dosłownie we wszystkim doszukać się inspiracji. Przy czym ci konkretni kolesie - poza podobnie brzmiącą nazwą - nie mają nic wspólnego z marines.

    Jak przestawię literki i zrobię na przykład "Manirę", wtedy przestanie to brzmieć jak zrzynka? Czy może wtedy z kolei się okaże, że to brzmi jak "Manila"?

    Czytając historię Jaworskiego miałem mieszane uczucia. Z jednej strony, myślę że mimo wszystko jest ciekawym ukazaniem tej części relacji ludzko-jaszczurzych. Może nieco ogólnym, ale nie ma na więcej miejsca w tamtym czasie. Z drugiej strony... mam wrażenie, że trochę przecukrzyłeś. Nie traktowanie cywilów jak balastu (bo po prawdzie: są nim), jedzenie razem z nimi w jednym gronie... wydaje mi się, że to dalece przekracza to, jak zazwyczaj żołnierze traktują cywili, nawet jeśli starają się być dla nich mili. Nadzwyczajne okoliczności wymagają wyjaśnienia - a tu nie ma żadnego, poza tym, że jaszczury są takie idealne.

    Może nie zwróciłeś na to uwagi, ale z dalszej rozmowy między Jaworskim, a Kilaiem wynika, że takie sytuacje nie były wśród jaszczurów normą - ostatecznie obydwaj dochodzą do wniosku, że Sorevianie strzelali sobie w plecy, nie propagując ani nie nagłaśniając takich zachowań. Czy zatem przecukrzyłem? Może, ale zarazem podkreśliłem, że była to niecodzienna sytuacja.

    A niwelatory też niewidoczne... jakoś?

    Myślę, że cały sprzęt noszony przez tych z Gammy jest niewidoczny - inaczej problem rodziłyby też unoszące się (najwyraźniej) w powietrzu pistolety i karabiny.

  8. Normalnie zaczekałbym z odpisywaniem, aż się Kefcia odezwie, ale obawiam się, że w tym wypadku nieprędko to nastąpi.

    Po wstępie spodziewałem się zgrzytów w historii, tymczasem niczego takiego nie uświadczyłem

    Moje narzekanie we wstępie bierze się głównie z przypuszczenia, że to nie był jednak dobry pomysł, aby wykładać przeszłość i moralne rozterki Jaworskiego w ramach pojedynczej sceny i pojedynczego dialogu. Oraz z obaw, czy przedstawiony przeze mnie przebieg wydarzeń jest w ogóle realistyczny i czy coś takiego mogłoby się stać w rzeczywistym świecie - mam tu oczywiście na myśli psychologię postaci, a nie fakt, że spotykają się ludzie i jaszczury z kosmosu.

    Po przeczytaniu tego kawałka wyobraziłem sobie sytuację, w której Sorevianie w środku bitwy rzucają walkę w diabły, bo właśnie przyszła pora modłów. A zakładam, że nie o to chodziło.

    A ja zakładałem, że jest oczywiste, iż nie należy wyciągać z tej konstatacji tak daleko idących wniosków i że nie chodzi o absolutnie każdą, ale to każdą sytuację.

    Składnia.

    Akurat tutaj składnia jest poprawna, ale chyba nie zrozumiałeś mojego zamierzenia. Chodzi o to, że tutaj zostało użyte sformułowanie o "czyimś własnym". Tak jak "moja własna opinia" albo "jego własna opinia" - rzeczownik bądź zaimek występuje tutaj w dopełniaczu. Dlatego w tym wypadku termin Marina jest nazwą "Sorevian własną".

  9. A ten znaczek "+18" to właściwie skąd? Przez otwierającą rozdział sceną ciachanka? Przecież to zostało zasugerowane na tyle mgliście, że jest, jakoby tego nie było.

    Tan?iss zakołysała się gwałtownie, kiedy Drenzok ją objął. Uczynił to równie subtelnie co duży smok; choćby po tym nie dało się pomylić barbarzyńcy z nikim innym w plemieniu.

    OK, dawno nie słyszałem tego dowcipu - prymitywny, koczowniczy lud używa określenia "barbarzyńca" na nazwanie kogoś obcego. Naprawdę nic ci nie zgrzytało, jak piasek między zębami, kiedy kazałeś im tak mówić? :/

    Jaszczurowie przygarnęli Tan?iss jak swoją

    Czy mógłbyś przestać się silić na taką formę... zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie ma to tak naprawdę sensu? Przecież to jest samo w sobie nazwą potoczną tej rasy, a nie rzeczywistą (bo nie wyobrażam sobie, aby faktycznie mieli nazywać sami siebie "jaszczurami" - to tak, jakbyśmy my mieli o sobie mówić "małpoludowie").

    Wkrótce oboje skończyli. Ruszyli w stronę jeziora: Tan?iss, żeby się oczyścić, a Drenzok, by po prostu się umyć

    A jaka to różnica jest?

    Jaszczurowie nigdy do niej nie wchodzili, tylko nabierali trochę do rąk i pili lub obmywali się. Szanowali otoczenie, w którym żyli, co zawsze wprawiało półsmoka w podziw.

    Co... co niewchodzenie do jeziora ma wspólnego z szacunkiem wobec otoczenia, w którym się żyje?

    ?Szlag by to trafił? ? pomyślał barbarzyńca.

    Były te "urwy", teraz doszło jeszcze przekleństwo pochodzące wprost z języka niemieckiego, ech...

    Swoją drogą, czy sam Drenzok uważa siebie za barbarzyńcę? Narracja jest mimo wszystko prowadzona z jego punktu widzenia... I nie wydaje mi się, żebyś używał tego słowa tylko dla uniknięcia powtórzeń, bo pada ono notorycznie, dużo częściej, niż jego imię czy też określenie przynależności rasowej. Pominę już fakt, że (co zasugerowałem powyżej) nie widzę powodu, żeby go nazywać właśnie "barbarzyńcą".

    Podobnie jak reszta pobratymców miał ciemnozielone łuski i żółty brzuch, a do tego był umięśniony.

    Też mi sensacja. Ja też jestem umięśniony. I każda inna osoba, jaką znam. A właściwie to każda istota żywa. W końcu, bez tego nie moglibyśmy się poruszać...

    Trzymał laskę zakończoną rubinem, otoczonym grubym drewnem.

    I znów - naprawdę uważasz, że taki rubin pasuje do szamana dzikiego plemienia? Spodziewałbym się prędzej ludzkiej czaszki zatkniętej na czubie. Lub czegoś w tym stylu. Albo w ogóle samej laski, bez niczego.

    Jak jednak się jej nauczył, skoro w Iklestrii zabroniono mieszkać istotom, w których żyłach nie płynęła smocza krew?

    A zabroniono? Czemu?

    Nic nie poradzę, że same do mnie lgną jak jakieś upierdliwe pisklaki do matki.

    Awwwrrr...

    W Iklestrii sam mieszkał wraz z innymi czarnymi smokowcami właśnie tam, ale dlatego, że był to ich naturalny, rodzimy teren. Co więcej, próba osiedlenia się na nowym obszarze najczęściej kończyła się tym, że należało o niego walczyć z innym plemieniem smokowców, nawet czarnych.

    Skąd tu nagle... No dobra, po kolei - wszystko, co do tej pory usłyszałem w kwestii smokowców, wskazywało jednoznacznie, że byli istotami cywilizowanymi, zamieszkującymi zorganizowane państwo i żyjącymi w miastach czy wsiach. A tutaj pojawiają nam się - ni stąd, ni zowąd - jakieś plemiona, co to walczą o terytorium jak te dzikusy. To jak w końcu wyglądała ta ich Iklestria?

    Wtedy wzrok barbarzyńcy spotkał się z Ikshą.

    Właściwie to jakie reguły rządzą tutaj imionami żeńskimi? Wcześniej poznaliśmy tę Tan'iss, więc myślałby kto, że u nich literka "a" na końcu nie ma w tej materii znaczenia... a tu jednak ma.

    Wraz z nim był Kh?oruz, który pomagał przywódcy wynosić dobytek, w tym trofea; omal nie minął się ze smokowcem, gdy chciał wychodzić.

    Chyba raczej "omal się nie zderzył", albo "omal nie wpadł" na niego.

    Barbarzyńca prychnął.

    ? Pomagam wam w polowaniach i traktuję jak trzeba. A to, że nie chcę ciągle siedzieć w jednym miejscu, nie znaczy, że? Po co mnie wezwałeś?

    Mieliśmy już Kalderana pyszczącego na Einusa, który chce mu jedynie pomóc, teraz Drenzok fikający wodzowi plemienia... to mi pomału zaczyna wyglądać na jakąś cechę rasową twoich smokowców.

    ? Nazywa sam siebie Episkryp?iahelem.

    Już widzę, jak Kefcia nadaje mu całkiem inną ksywę. :chytry:

    Wódz westchnął, maskując niecierpliwość.

    ZNIECIERPLIWIENIE!

    ? Starszy bracie. Owszem, dla naszego ludu nadal jesteś kimś wyjątkowym. Tkhri?kshach też cię za takiego uważa, a ja ufam jego osądowi. Ale chodzi o to, jak postępujesz. Nie zawsze jesteś na miejscu, kiedy cię akurat potrzebujemy. Panoszysz się, jakbyśmy byli dla ciebie tylko chwilową rozrywką. Mówisz, że chcesz dobrze, więc z łaski swojej to jeszcze pokaż. Jeśli chodzi o pielgrzymkę ? ciągnął wódz po chwili ? to pamiętam, że ty nigdy nie byłeś religijny, a nie przypominam sobie, żeby coś się zmieniło.

    ? Wodzu? To nie tak, że nigdy. Każdy Drakh?kiren w kogoś wierzył. Tylko idzie o to, że? Sam nie wiem. W moim kraju zdarzyły się dwie tragedie. Jedna nawet na długo przed tym, jak się wyklułem. Była jeszcze trzecia. ? Drenzok przełknął ślinę. ? Osobista. Więc nawet jeśli ci cali bogowie istnieją, już dawno mnie opuścili.

    ? Czyli nie jesteś religijny ? stwierdził Kishr?reth.

    ? Nieważne. Po prostu to jest durne, że pytasz mnie o coś, chociaż wiesz, co odpowiem. Więc tak, pójdę z wami na pielgrzymkę.

    Jak by ci to powiedzieć... cała ta dyskusja jest nierealistyczna. Zdajesz się zapominać, że mamy tutaj do czynienia z prymitywnym, koczowniczym ludem, żyjącym na niskim poziomie cywilizacyjnym, który nie traktuje (a w każdym razie - nie powinien) w związku z tym swoich wierzeń jak jakiejś religii. Dla nich, to jest po prostu coś, co oni przyjmują jako prawdę - jest nierealne, by mieli odnosić się do religijności w sposób naukowy, dyskutować na ten temat czy też przyjmować do wiadomości, że inne ludy wierzą po prostu w coś innego i że należy to akceptować. Czemu więc wódz jaszczurów w ogóle rozmawia z Drenzokiem o jego "religijności"? Jeżeli Drenzok nie wierzy w to, w co wierzą jaszczury, to w ich oczach powinien być po prostu niewiernym, a tłumaczenie się swoimi własnymi bogami jest w tej sytuacji naprawdę kuriozalne. I potencjalnie niebezpieczne, bo mniej tolerancyjny lud mógłby go zwyczajnie zlinczować za bluźnierstwo.

    I nie, to że jest smokowcem, wcale nie gwarantuje mu nietykalności - jeżeli nawet ktoś zostanie przez jakichś dzikusów okrzyknięty bożkiem czy półbogiem, to pozostanie nim tak długo, jak będzie się wpasowywał w ich wyobrażenie takowego bożka. Przypomina mi się jeden film, którego tytułu po prostu nie pamiętam, a który traktował o pewnym "białym człowieku". Ten został przez jakiś prymitywny lud uznany za boga i z dziką rozkoszą przyjął tę rolę. Sprawy przybrały jednak fatalny obrót, gdy pewna kobita ugryzła go do krwi - kiedy tubylcy zobaczyli, jak krwawi, momentalnie obrócili się przeciwko niemu.

    Że już nie wspomnę o tym, jak skończył niejaki James Cook. On i jego ludzie nadużywali cierpliwości tubylców tak długo, aż w końcu został stracony za naruszenie jakiegoś tabu. I wcale mu nie pomogło to, że autochtoni jeszcze niedawno uważali go za boga.

    Uznawali ich za bardzo podobnych smokom, dlatego gdy jeden z wielkich gadów odwiedzał plemię, to jednocześnie, jako boski posłaniec, chronił je przed złymi mocami.

    SIVAFAAAAR!

    Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.

    Ogólnie odnośnie tego rozdziału - powiedziałbym, że... no... niewiele nas posuwa do przodu? Nie wynika to wyłącznie z faktu, że tak naprawdę prawie nic się tutaj nie dzieje - nie czuć też wyraźnego związku z perypetiami Kalderana. Ot, Drenzok siedzi sobie wśród jaszczurów, które opuszczają swoje dotychczasowe miejsce pobytu i udają się na pielgrzymkę - to bardzo pięknie, ale jakie to ma właściwie znaczenie dla fabuły? Dla wątku głównego, gwoli ścisłości? Nie mówię od razu, żebyś wszystko wytłumaczył w ramach tego rozdziału, ale powinniśmy mieć chociaż jakąś wskazówkę.

    Poza tym - jak wcześniej mieliśmy Kalderana zachowującego się jak rozkapryszony dzieciak wobec Einusa, tak teraz mamy Drenzoka pyskującego wodzowi plemienia jaszczurów. Tak jak mówiłem powyżej - to, że zainteresowany jest smokowcem, obiektem czci, wcale nie gwarantuje mu nietykalności, jeżeli będzie sobie tak po prostu olewał plemienne wierzenia czy tradycje oraz obrażał najważniejsze persony. Powinien, tak jakby, zdawać sobie lepiej sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajduje. Patrząc na jego zachowanie, tylko wyczekuję momentu, aż jaszczury w końcu się wkurzą, zwątpią w jego boskość i złożą w ofierze tym swoim przodkom.

    Właśnie - jaszczury. Miło, że powracają, ale dla odmiany miałbym wobec nich takie zastrzeżenie, że... no, nie zachowują się wcale jak prymitywny lud plemienny. Przynajmniej patrząc przez pryzmat tych, których do tej pory poznaliśmy. Cała ta dyskusja z wodzem plemienia o religijności, stosunku wobec Drenzoka (oraz samego Drenzoka wobec plemienia) - to wszystko po prostu ni cholery nie pasuje.

    Najpierw te "niespokojne czasy", teraz to... Zastanów się lepiej dobrze nad charakterystyką takiej rasy, jeżeli już ją przedstawiasz. I podporządkuj jej dialogi prowadzone przez jej członków czy też osobowość postaci.

    • Upvote 1
  10. Na wstępie chcę powiedzieć, że jeśli poczułeś, iż w swojej poprzedniej wypowiedzi za mocno na ciebie naskoczyłem, to przepraszam.

    Kiedy powód jest, a stanowi go przedstawienie postaci za pomocą kwestii dialogowych.

    Ale co ty chcesz w takim razie przedstawić?

    Chyba że chcesz przez to powiedzieć, że Kalderan zwyczajnie brzmi sztucznie. Wtedy będzie inna rozmowa.

    Tak, to brzmi sztucznie, bo w rzeczywistym, normalnym świecie, nikt nigdy nie mówi hybrydą dwóch różnych stylów, jak gdyby co jakiś czas opętywała go jego druga osobowość. Spróbuj sobie wyobrazić którąkolwiek ze znajomych ci osób, jak co chwila wplata do swoich wypowiedzi słowa typu "natenczas" albo "waści". Zakładam tutaj oczywiście, że używałby tych słów absolutnie serio, a nie dla przysłowiowych jaj. Jak by to wtedy brzmiało, gdyby ktoś w twojej obecności, z kamienną twarzą, mówił właśnie w ten sposób? Dziwnie? No, więc tak samo wyglądają te wypowiedzi Kalderana. Zdecyduj się na jakiś konkretny styl i konwencję, zamiast mieszać je ze sobą. A jeśli już mieszasz, to zastanów się, czy taka mieszanka faktycznie ma sens, cel i rację bytu.

    No i źle napisałem, bo porównanie Kalderana do sir Galahada wzięło się raczej nie tyle od stosowanego przez tego pierwszego słownictwa, co ze względu na to, że nasz smokowiec - w moim odczuciu - jest po prostu takim archetypowym rycerzem.

    No i co z tego? Rycerzy w znanej historii czy też legendach było od cholery i jeszcze trochę - dlaczego właśnie Galahad?

    A skoro zajrzałeś do tematu nt. "Zjednoczenia" na forum Weryfikatorium, to pozwól, że spytam: co sądzisz o tamtejszych komentarzach?

    Nic nie sądzę. :P

    No, może poza tym, że są momentami trochę upierdliwe. Ale generalnie to ja nie czytałem ich pod takim kątem, żeby się do nich teraz jakoś dokładnie ustosunkowywać.

  11. Boję się, że odpowiadanie na część zaczynającą się od wzmianki o moderacji postów może być odebrane jako nietakt...

    Eh?

    Wiesz, o co mi chodzi. Proszę nie odwracać kota ogonem.

    Właśnie, że nie. Teraz to ja już całkiem nie wiem, o co ci chodzi.

    Ale nie traktuj tego jako zarzut; chciałbym po prostu wiedzieć, jak pod względem znaczeniowym przedstawiają się wulgaryzmy w języku strev. Może to być pomoc dla mnie przy nakreślaniu kultury smokowców.

    Pod względem znaczeniowym, najbliższe polskie odpowiedniki nie oddają po prostu tego, jak "mocny" jest dany wulgaryzm. Przykładowo, jeśli już muszę tłumaczyć słówko "savashke", używam ekwiwalentu "drań" lub "łajdak" (vide tłumaczenie zdania wykrzyczanego przez Strażnika w pierwszej części "Odkrycia"). Choć znaczeniowo te słowa mniej więcej się pokrywają, to "savashke" jest zdecydowanie bardziej wulgarne. Ma to też swoje umocowanie w soreviańskiej kulturze i mentalności, gdzie honor i przyzwoitość są wartościami cenionymi o wiele bardziej, niż u nas. Więc nazwanie kogoś łajdakiem, całkiem pozbawionym honoru, jest naprawdę obraźliwe.

    Pamiętasz jeszcze, jak Ikoren w cross-overze się wku**ił, kiedy imubiański oficer zasugerował mu, że mógłby złamać dane słowo po tym, jak przysięgał na honor? Tak to działa.

    Język jest jednym z "nosicieli" kultury, niejako warunkującym nasze myślenie tudzież postrzeganie rzeczywistości. Ogólnie tłumacz może postawić na jak najwierniejsze oddanie tej kultury lub na dostosowanie jej do języka docelowego, tak żeby wywołać na czytelniku tekstu docelowego wrażenie podobne do tego, które odczuwają czytelnicy tekstu źródłowego.

    Tak, ale to nie oznacza, że możesz swobodnie używać jako "ekwiwalentów" słów z innego języka, używanego przez inną kulturę, które może w jakimś aspekcie ("sile" wulgaryzmu) się pokrywają, ale poza tym mają się do siebie jak wół do karety.

    Znów opiszę to na przykładzie tego "savashka" (ciężko mi znaleźć jakieś inne przykłady, więc dla ułatwienia korzystam z własnych pomysłów) - mógłbym to słówko teoretycznie przekładać na "skur**syna" czy też "sku**iela", tyle że ono nie ma absolutnie żadnych konotacji z seksualnością czy też rozwiązłością. A to dlatego, że w kulturze Sorevian seks jest inaczej odbierany (tylko jako sposób na prokreację, a nie na przykład źródło rozrywki) i nie funkcjonują w niej takie koncepty, jak wierność małżeńska czy też prostytucja. Zdarzają się przypadki osób, które podchodzą do tego na "nasz" sposób, a i owszem, ale są to sytuacje na tyle marginalne, że ogół w zasadzie się do nich nie ustosunkowuje. Czyli kiedy "przetłumaczyłbym" to tak, że Sorevianin nazywa kogoś "skur**synem", a nie "savashka", to dla wtajemniczonego od razu widać, że coś tu jest nie tak. No, bo jak to - Sorevianin o takich sprawach gada? Z księżyca spadł, czy się po prostu zamienił z człowiekiem na mózgi? No, chyba że faktycznie znałby takie słowo w esperanto i świadomie nazwał nim (a nie "savashka") Terranina po to, żeby mu ubliżyć.

    Bo nie widzę w pogrubieniu nic złego (sam przeważnie stosuję to na forum zamiast wielkich liter, jeśli chcę wzmocnić jakiś wyraz, gdyż taka metoda jest po prostu przejrzysta)

    No, wiesz... wpis na forum, a tekst literacki, to jednak dwie zupełnie różne sprawy.

    LOL. Albo zresztą. Sam pisałem, że kończę ten temat, a i nie wolno mi narzucać nikomu własnej interpretacji. Mogę więc tylko powtórzyć to, co napisałem wcześniej: to, że wprowadzam coś, co nie występuje w świecie rzeczywistym, nie oznacza automatycznie, że jest to błąd.

    Czyli co, byli jeszcze jacyś wojownicy poza smoczymi rycerzami? Ale jak to w ogóle działało? Nigdy o tym nie mówiłeś.

  12. Z własnego doświadczenia wiem, że pośpiech w takich sprawach jak pisanie prozy jest wybitnie niewskazany. Czyli jeśli wyjdzie tak, że ciąg dalszy "Wilczego stada" wrzucisz dopiero po powrocie z wyjazdu, to nic złego się nie stanie.

    No więc... nie wyrobiłem się. Ale szykuję za to mały bonus, w ramach przeprosin.

    Nie widzę niczego sztucznego ani przekombinowanego we frazie, która 1) jest poprawna, 2) pasuje do postaci, 3) wyraża to, co chciałem powiedzieć.

    Językowo może i poprawna, ale czy merytorycznie, konwencjonalnie tudzież stylistycznie też? Słowo "sympatyczny" odnosi się do osoby, do indywiduum, ewentualnie grupy osób... ale nie do cywilizacji i kultury, na litość Boską... I co ty takiego chciałeś powiedzieć, że owo zdanie rzekomo to wyraża? Że społeczeństwo tych Kitsune... jest sympatyczne? A sami Kitsune jako osoby już nie?

    Nadal nie przekonałeś mnie ani trochę. Przede wszystkim praktycznie od momentu, gdy Kalderan pierwszy raz przemówił, przedstawiałem go jako "sir Galahada z ogonem i skrzydłami" (mniej więcej tak jeden z beta-czytelników "Zjednoczenia" określił naszego smoczego rycerza). To z kolei wiąże się z nakreśleniem go m.in. poprzez odpowiedni styl wypowiedzi. I powiem to szczerze - w tym wypadku nie obchodzi mnie, że narracja tudzież kwestie innych postaci brzmią inaczej.

    Nie widzę też niekonsekwencji w tym, że nie wprowadzam anachronizmów do dosłownie każdego zdania wypowiedzianego przez Kalderana. Znaczy - mógłbym zacząć to robić, ale dopiero to byłoby dla czytelników nie do strawienia.

    Ech... ja ci tylko próbuję przetłumaczyć, że skoro piszesz już tekst literacki, skoro tworzysz już konkretny styl, to powinieneś nadać temu jakąś nadrzędną strukturę i wewnętrzne uzasadnienie. Trzymać się przyjętej konwencji, zamiast wplatać - tak naprawdę bez żadnego powodu - jakieś elementy spoza tej konwencji. Ale skoro ty uparcie wprowadzasz stylistyczny bajzel, to co ja mogę?

    Jeżeli się upierasz, że wciskanie - całkowicie losowo - archaicznych fraz do generalnie współczesnego stylu wypowiedzi jest fajne, to trudno. Ja ci tylko objaśniam, na czym polega twój błąd - jeśli odmawiasz przyjęcia tego do wiadomości, to już twój problem.

    Co się zaś tyczy beta-czytelnika - inny beta-czytelnik swego czasu stwierdził, że Kalderan to marna wariacja na temat Geralta (odmieniec, który ludziom pomaga, ale oni i tak go odtrącają). Jeżeli ów beta-czytelnik od razu wcisnął tutaj Galahada - tylko dlatego, że Kalderan w zupełnie losowych sytuacjach zagląda do słownika staropolszczyzny - radziłbym uważać na to, co mówi. Ale to już mój punkt widzenia.

    Uznałem to po prostu za wątek rozwijający w pewnym stopniu zarówno postać (tzn. dowiadujemy się o Kalderanie czegoś więcej, i to jest tutaj pokazane, nie opisane), jak i jej relacje z Einusem. Nie mówiąc o tym, że jak dla mnie jest to logiczna konsekwencja tego, co wydarzyło się w "Przyjacielu". Nie pamiętam, czy to było w wersji, którą czytałeś, czy dodałem to dopiero później, ale smoczy rycerz przyznał się tam, że kiedyś umiał czytać.

    Może i rozwija to w pewien sposób postać, ale czy naprawdę wymaga aż tyle miejsca i uwagi? Zwróć uwagę, że jak na forum Weryfikatorium (tak, zajrzałem tam) ktoś przytoczył fragment Kinga, to zarysowanie cech postaci z tłumu nastąpiło wskutek jednego jedynego zdania. I zostało wprowadzone niejako przy okazji, a nie jako zapychacz do dialogu.

    To jest odniesienie do kwestii Einusa, gdzie uczony zauważył, że Kalderan pomylił ze sobą terminy "Drakh'kirena" i "smokowcy".

    Możliwe, ale on powiedział to tak dawno i tak zdawkowo, że Kalderan nie pownien był zwrócić na to uwagi.

    Owszem, wiem, że wybuch smoczego rycerza w tej sprawie jest wzięty zupełnie "od czapy" - ale właśnie o to chodzi. U introwertyków bowiem - generalizując - normalne jest, że wracają do kwestii, która wprawdzie padła w trakcie rozmowy, ale potem przepadła (bo np. rozmówcy płynnie przeszli do innego tematu). Tym bardziej naturalne wydaje mi się to u kogoś, kto ze względu na przynajmniej kilka lat samotności jest kompletnie na bakier z zachowaniem przyjętych norm społecznych.

    Ale zwróciłeś mimo wszystko uwagę na ten fragment mojej wypowiedzi, co to o utożsamianiu się z bohaterem traktował?

    Jeżeli takie są Twoje odczucia wobec Kalderana, oznacza to, że... wyszło mi lepiej, niż sądziłem. Doskonale bowiem zdaję sobie sprawę, że smoczy rycerz po prostu nie działa zgodnie ze zdrowym rozsądkiem.

    Patrz wyżej.

    Nie wiem, czy tak nagle - nawet w swoim obecnym domostwie, jeszcze przed wiadomym snem, frustrował się tą sytuacją (poprzedni rozdział...).

    To nic nie zmienia. Tak czy inaczej, frustrował się - zupełnie nagle - po upływie ponad dziesięciu lat od zdarzenia. To, że jego zachowanie podczas rozmowy z Einusem jest zaledwie przedłużeniem tej frustracji, niewiele znaczy.

    Akurat czytałem tę dyskusję, o której wspomniałeś (a co, twórczość ReptileCynrika też sobie czasem przeglądam). A tak w oderwaniu od "Zjednoczenia" - planuję napisać pewnego razu powieść, której akcja dzieje się akurat w Iklestrii, i to jeszcze przed wyniszczającą dla niej wojną. Coś tam bowiem już wymyśliłem na potrzeby tego królestwa i szkoda by było, gdyby reprezentowany przezeń potencjał się zmarnował. Pewnie więc prędzej czy później się takiej opowieści doczekasz.

    Nooo, to już brzmi bardziej zachęcająco.

    EDIT: Od jakiegoś czasu zastanawia mnie jedno: skoro śledzisz wszystko, co piszę, dlaczego nie zasubskrybujesz mojego bloga? Jestem pewien, że w ten sposób byłoby Ci wygodniej.

    Powiedzmy, że odczuwam irracjonalne opory przed subskrybowaniem i tym podobnymi operacjami.

  13. Kiedy człowiek widzi, że jego rozmówca wchodzi na forum, a mimo to nie odpisuje, to do głowy mogą przyjść naprawdę różne rzeczy...

    A ile ja na tym forum spędzam czasu, olaboga... Nie dość, że ja w ogóle nie należę do tego typu osób, które wypowiadają się na tak zwanego chama, byleby tylko sobie nabić punkty, to jeszcze jestem w pewnym sensie obrażony po tym, jak oberwałem kolejną moderację postów. I przy okazji zapoznałem się z nadzwyczaj płytką oceną mojej skromnej osoby ze strony moderacji, ale to już szczegół.

    Nie zrozumieliśmy się. Nie chodziło mi o język w sensie kulturowym, ale o styl wypowiedzi.

    Styl wypowiedzi jest ściśle związany z kulturą... Bez niej, nie byłoby mowy o jakimkolwiek stylu...

    Bądźmy poważni. Pisząc o wulgaryzmach, nie miałem na myśli, dajmy na to, wrzucania "przecinków" co piąte zdanie, tylko wyrażenie odpowiedniego nacechowania emocjonalnego. Takiego, które pasuje do postaci, jaką jest Drenzok.

    Tylko że nie odniosłem w tym konkretnym fragmencie wrażenia, że Drenzok jest nacechowany emocjonalnie, tylko że jest zwykłym prostakiem.

    Co chcę przez to powiedzieć - żeby idealnie odwzorować w tekście kulturę smokowców poprzez język, musiałbym tak naprawdę pisać ich kwestie mówione po iklestryjsku. Tu już mocno kombinuję, ale chodzi mi o to, że o ile zgadzam się, że na wspomniane konotacje warto w tym wypadku zwracać uwagę, o tyle przy przyjętych przeze mnie założeniach (np. wiernym oddaniu nacechowania emocjonalnego) ścisłe trzymanie się obcej kultury nie zawsze jest możliwe.

    No to... pisz te wulgaryzmy chociaż po iklestryjsku, jak Bóg miły... Myślisz, że dlaczego ja sam - opisując sceny, w których Sorevianie przeklinają - wciskam im w pysie ich własne przekleństwa, nie siląc się na szukanie ekwiwalentów? To proste - ponieważ chcę podkreślić różnice kulturalne pomiędzy nami, a Sorevianami i zaznaczyć, że to, co w ich społeczeństwie tudzież według ich mentalności jest godne pogardy, niekoniecznie musi takie być w naszej kulturze.

    Przecież ci powiedziałem - mniemałem, że zrobiłem to dostatecznie wyraźnie - wulgaryzmy są ściśle uzależnione od kultury, z jakiej się wywodzą. Nie możesz tak po prostu kazać rzucić swojej postaci paroma "urwami" i tłumaczyć się przekładem z obcego języka. To nie jest W OGÓLE kwestia języka i tłumaczenia - to jest kwestia kultury. Czyli jeśli Drenzok gada o "urwach", o "pier...niczeniu" i tym podobnych rzeczach, implikuje to, że kultura smokowców - kultura, a nie jakieś językowe niuanse - pokrywa się z naszą w takich kwestiach. Czy o to ci chodziło? Chyba nie.

    Ale wiesz, że normy językowe podlegają stałym zmianom? Poza tym, może czytuję niewłaściwe książki, ale rozstrzelonego druku nie widuję w żadnej współczesnej pozycji.

    Ale wiesz, że te zmiany to mimo wszystko nie jest coś, co możesz sobie wprowadzić ot tak, wedle własnego widzimisię?

    Nie wiem, czy czytałeś niewłaściwe książki, czy też ogólnie czytałeś za słabo, ale mnie od razu przychodzi na myśl przykład całkiem świeżego "Nefrytowego Tronu", gdzie główny bohater (Laurence) rzekł, cytuję: "zbyt mocno wierzę w Temeraire'a, by wyobrazić sobie, że mógłby wybrać naród, gdzie taką rozmowę uważa się za k u l t u r a l n ą."

    Natomiast nigdy, przenigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek stosował druk wytłuszczony. Kursywa - to jeszcze, jeszcze. Ale ten wytłuszczony druk wygląda mi na zmianę normy językowej, którą wymyśliłeś ty sam.

    Nie wiem, gdzie napisałem, że nie jest wojownikiem (argumentowałem raczej na odwrót). Jeśli tak stwierdziłem, to znaczy, że popełniłem błąd.

    No... o ile dobrze pamiętam, to Drenzok nie należał do smoczych rycerzy...

    Myślę, że w połączeniu z fanatyzmem, który ogólnie charakteryzował lud naga, to może być niezły punkt wyjściowy do jakiejś głębszej motywacji. Np. że najpierw załatwią smokowców, a potem, powiedzmy, będą planowali utworzyć imperium, podbijając też inne rasy.

    Jak by ci to powiedzieć... ideologia nie może się też mimo wszystko brać znikąd. Zawsze musi mieć jakieś podstawy, genezę, powód, dla którego się komuś ubzdurało właśnie tak, a nie inaczej.

    W przypływie narcyzmu, opiszę to na przykładzie swojej własnej rasy, kierującej się przede wszystkim ideologią - Auvelian. Ci kolesie mają taką ideologię i taki fanatyzm, że umyślili sobie zjednoczyć wszystkie rozumne rasy wszechświata w ramach jednego imperium - oczywiście, rządzonego przez nich samych. Toteż atakują Terran, Sorevian czy też Fervian nie dla zysku, nie dla władzy, ani nawet nie dlatego, że ich po prostu nie lubią czy co tam... atakują ich, ponieważ są po prostu przeświadczeni, że tak trzeba. Że tak będzie dla nich lepiej.

    Ale taka umysłowość u Auvelian nie wzięła się znikąd - kiedyś, dawno dawno temu, władali niemałym imperium, które rozpadło się i uległo dewastacji wskutek wojny domowej. Zmagali się ze sobą bez pardonu, nie wahając się z używaniem swoich psionicznych mocy... aż doprowadzili do takich ekscesów, jak całkowite zniszczenie kilkuset planet.

    Więc teraz obawiają się, że młodsze, mniej doświadczone rasy - zwłaszcza takie, które już bawią się ze psioniką (vide Terranie) - mogą powtórzyć ich błędy i dla ich własnego dobra, lepiej będzie pokierować za nich ich własnymi państwami.

    Tymczasem idelogia nag... no, nie wygląda na to, by wzięła się skądkolwiek. Zachciało im się, to wydali smokowcom wojnę - bo to też gady, a zatem konkurencja (czemu nie pomyśleli, że to bratnie dusze, pośród tych wszystkich cuchnących ssaków?). Po prostu... zastanów się nad tym.

    Odnoszę wrażenie, że tym razem nie ja tutaj kombinuję.

    "Smoczy bogowie" byłoby frazą nieostrą znaczeniowo, bo oprócz tego, o czym wspomniałem, sugerowałaby, że chodzi o bogów przypominających smoki. W tym przypadku nie byłoby to błędem, ale za jej sprawą mogłoby chodzić równie dobrze o cały panteon bóstw wyznawanych przez smokowców. A Kalderan swoją modlitwą chciał oddać cześć tylko Teiresowi i Irrioni.

    Himmelherrgott. No to niech sobie oddaje cześć tylko Teiresowi i Irroni - tak czy inaczej, są to bogowie rasy smokowców, żadnej innej, i należą do tego samego panteonu, co bogowie "niepoświęceni" smoczym rycerzom. Użyj zatem prostszej, znajomej frazy, zamiast budować sztuczne neologizmy...

    Jeśli o mnie chodzi, to absolutnie nie mam nic przeciwko takim zabiegom, a i w tym konkretnym przypadku wydawało mi się, że zmiana czasu na teraźniejszy może stworzyć wrażenie inności (wszak dotyczy to snu!). Nie zawaham się jednak tego ujednolicić, jeśli okaże się, że większości czytelników ten zabieg będzie tylko przeszkadzał w odbiorze.

    OK. Jeżeli już się uparłeś na ten czas teraźniejszy, to dodaj chociaż do tego narrację pierwszoosobową.[quote name=Knight Martius'

    timestamp='1455096667]

    Yyy - ale czy z treści rozdziału drugiego (tj. tego, że Kalderan wparował do domu Einusa i zapytał o wskrzeszenie jego pobratymców) nie wynika, co Antreri mogła smoczemu rycerzowi szepnąć? Czy mi się wydaje?

    Może i wynika, ale PO CO to odkładać? I to jeszcze poprzez przerwanie sceny snu - do których to (snów) nie odnoszą się takie same reguły, jak to rzeczywistości?

  14. Miałem znów się wstrzymać, aż sam nie będę miał do wlepienia nowego fragmentu własnego opowiadania. Ale nie dość, że prace nad nim znów się przeciągają, to jeszcze na domiar złego w najbliższą sobotę z samego rana wyjeżdżam na tygodniowy urlop. I teraz zaczynam się zwyczajnie obawiać, czy w końcu zdążę wlepić ten ciąg dalszy przed wyjazdem.

    ?Bardzo sympatyczne społeczeństwo z nich? ? pomyślał.

    Ale najwyraźniej wciąż nie wynaleźli w zdaniu szyku właściwego.

    Poza tym, czy fraza "sympatyczne z nich społeczeństwo" naprawdę wydaje ci się naturalna i wcale nie sztuczna? Czasami to wciąż widzę u ciebie te ciągoty, by niepotrzebnie komplikować sobie życie oraz własny styl.

    Wyraźnie starał się robić to również tym razem, ale Einus widział, że półsmok wygląda na strapionego.

    A nie dostrzegł na nim, że tak powiem, śladów niedawnej walki? Myślę, że przykładowo szrama na pysku - której jeszcze niedawno z pewnością nie było - natychmiast zwróciłaby jego uwagę i kazała zapytać, co mu się do cholery stało.

    ? Należysz do magów, którzy poświęcają życie zachowaniu pamięci o mej rasie. Przeto na pewno dywagowaliście nad tym, co by było, gdyby smokowcy ożyli.

    Na rany Chrystusa, odłóż ten słownik staropolszczyzny i przestań wreszcie - całkowicie losowo - wstawiać tu i ówdzie jakieś anachroniczne określenia. Albo piszesz tak, albo tak - zdecyduj się wreszcie. Na pewno nie możesz tych dwóch stylów mieszać (i to jeszcze w ramach pojedynczego dialogu czy nawet wypowiedzi). I nie, to jakim językiem Kalderan mówi, nie ma żadnego znaczenia.

    Na którymś spotkaniu ustaliliśmy, że jeśli tak będzie ci wygodniej, możemy rozmawiać po iklestryjsku. Jeżeli więc nie masz nic przeciwko, to się na ten język przesiądę.

    I znowu. "Przesiadanie się" to współczesny manieryzm językowy, który ni w ząb nie pasuje do przedstawionych tu realiów świata. O wiele prościej byłoby napisać o "przechodzeniu" na taki czy inny język.

    Smokowiec zaczął czytać:

    ? My, smoczy ludzie? wierzymy, że magią można dokonać wszystkiego. Dlaczegóż by więc nie sprawdzić tego, co nurtowało naszych cz? czarodziei od wielu pokoleń, czyli ożywienia zmarłego? Jednak moje badania nie mają nic wspyl? wspl?

    Ech... czy odrdzewianie umiejętności czytelniczych Kalderana to naprawdę aż tak istotny wątek, by poświęcać mu tyle uwagi? Czytając ten fragment, niemal fizycznie czułem, że muszę czekać, aż główny bohater skończy dukać. Pewnie przeczytawszy te słowa, będziesz sobie gratulował siły sugestii, ale... czy naprawdę warto wywoływać u czytelnika tego rodzaju wrażenia?

    Nagle smoczy rycerz zerwał się z krzesła. Niebezpiecznie zbliżył twarz do maga, tak że człowiek z wrażenia omal nie spadł. Z paszczy wydobył się przeciągły warkot.

    ? Drażni mnie to, iż nazywacie mnie ?smokowcem?. Sam tego słowa używam, lecz jeno ze względu na szacunek dla cudzego języka.

    OK, teraz to już naprawdę przesadziłeś. Wybuch Kalderana w tej scenie jest całkiem spontaniczny, niczym nie podyktowany, bierze się znikąd i dalece wykracza poza bieżące sprawy. Dziwny jest sam fakt, że nagle mu się zebrało na wylewanie żalów z tego powodu, że mówi się o nim "smokowiec" - szczególnie dziwny, że to słowo akurat z ust Einusa nie padło, a już na pewno nie w wypowiedzi poprzedzającej ten wybuch. Przypomina mi się ta scena z filmu "Dragonheart", gdzie Draco podczas burzliwej dyskusji z Bowenem w pewnej chwili krzyczy "stop calling me <<dragon>>!". Tylko że wiesz - w tej scenie wybuch Draco wyglądał jeszcze w miarę rozsądnie, bo Bowen przez cały film, przez cały okres ich krótkiej znajomości (aż do tej sceny) wciąż zwracał się do niego per "dragon" i nawet nazwał go tak w wypowiedzi poprzedzającej wybuch Draco ("that's a lie, dragon!"). A tu Kalderan nagle wyrzuca Einusowi nazywanie go "smokowcem" ot tak, znikąd.

    Jakby tego było mało, po tym Kalderan nagle zaczyna robić wywody o tym, jak ciężko go los doświadczył i nadal doświadcza oraz przyrównuje pomoc ofiarowaną mu przez Einusa do "zabierania nadziei" oraz "zniewolenia". To jest moment, w którym zachowanie głównego bohatera zaczyna robić się szczególnie irytujące, ale do tego zagadnienia dojdziemy na końcu. Tak czy inaczej, w tej wypowiedzi Kalderana nagle poszedł się je... kochać logiczny wywód oraz ciąg rozmowy.

    ? Jasny gwint? ? mruknął uczony, który też się podniósł.

    I ciemna śrubka - dodał Bazil - Bądź jazzy, trzymaj fason!

    Jeśli powiedzą, że twoja droga jest słuszna, to niechaj wiatry ci sprzyjają, bo nie mogę sprzeciwić się boskiej woli.

    W tym momencie nasuwa mi się taka myśl - właściwie to na jakich zasadach funkcjonują bogowie w twoim świecie? Pytam, bo Einus mówi tutaj nagle o niesprzeciwianiu się boskiej woli, mimo że mowa akurat o bóstwach, które nic do niego nie mają. Nie jest ich wyznawcą, ani też częścią ich domeny. Poza tym, zastanawia mnie, co te bóstwa właściwie robią, skoro wszystko, czemu są "poświęcone", zasadniczo przestało istnieć. Skoro można z nimi tak po prostu porozmawiać i wywierają realny wpływ na świat, to czemu nic nie zrobili podczas upadku Iklestrii? No i czy brak wyznawców (lub też ich zdziesiątkowanie) nie powinien spowodować deterioracji takich bóstw, osłabienia ich mocy?

    Czy może za dużo myślę?

    Herbata gotowa.

    Eee... Einus zawołał te słowa, jak mniemam? Bo do narracji to ten równoważnik zdania nie pasuje.

    No dobra... to, że nie zawarłem nazbyt wielu komentarzy odnośnie wymiany zdań Kalderana z Einusem, nie oznacza wcale, że nie mam doń zastrzeżeń. Tyle że za często bym się powtarzał, więc sprowadzę to do jednego mianownika - Kalderan zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak. Po prostu. Może być sfrustrowany swoją sytuacją (tyle że ta sytuacja trwa już paręnaście lat, toteż fakt, że akurat teraz, nagle mu się na napad frustracji zbiera, jest cokolwiek dziwny...), ale wyładowywanie tej frustracji na kimś, kto szczerze stara się mu pomóc, naprawdę źle o nim świadczy. A my powinniśmy sympatyzować z bohaterem, zamiast dziwić się, czemu jedna z postaci drugiego planu jeszcze ma chęć się z nim użerać i mu pomagać. Oczywiście, Einus z pewnością nie porzuci swojej życiowej misji tylko dlatego, że pierwszy smokowiec, jakiego poznał, zachowuje się w sposób impertynencki, ale mimo wszystko zniechęcanie go do tej misji jest Kalderanowi naprawdę nie na rękę.

    Dalej - miło, że wreszcie mnie posłuchałeś i postawiłeś przed Kalderanem większy i szczytniejszy cel, niż quest w poszukiwaniu zbroi, ale to, co bohatera skierowało na ten cel, wydaje mi się jakieś takie... no, losowe? Bohaterowi kompletnie znikąd śni się proroczy sen, który okazuje się realną wskazówką o tym, co powinien zrobić, a jego bogowie nagle wiedzą, czego należy szukać - choć wcześniej słowa o tym nie pisnęli. Czy nie byłoby lepiej, gdyby Kalderan napotkał na swojej drodze innych smokowców, zamiast tej wyśnionej panienki (no i jeszcze bucowatego Drenzoka)? Żeby stało się coś konkretnego, jakiś przełom, odkrycie, co naprowadziłoby bohatera na trop - a nie proroczy sen z autorowi tylko znanym wyzwalaczem?

    Niemniej, historię będę nadal śledził. Może wreszcie ujrzymy w akcji jakąś większą liczbę smokowców - mówiłem już (ba, nawet w niedawnej rozmowie z pewnym Niemcem na DA), że męczą mnie takie settingi, gdzie tacy czy inni jaszczuroludzie są rasą marginalną, na skraju wymarcia, że kiedyś może mieli jakieś konkretne państwo, ale teraz są w cieniu innych ras i bez wpływu na sprawy świata... Jednym z powodów, dla których powołałem do życia własne uniwersum było właśnie to, że chciałem wreszcie ujrzeć setting o jakby odwrotnej zależności - i przez długie lata coś się doczekać nie mogłem.

    • Upvote 1
  15. Powód obsuwy rozumiem, chociaż po mojej PW spodziewałbym się przynajmniej szczątkowej informacji zwrotnej, bo tak to myślałem: "Nie ma czasu? Czy obraził się, bo jeden fragment zerżnąłem od samego siebie?".

    Tobie to czasami przychodzą do głowy naprawdę dziwne powody do obrażania się...

    Zasadniczo tak jak sam napisałeś (choć w innym kontekście): konsekwencja musi być.

    "Konsekwencja" nie oznacza w tym wypadku upartego trzymania się koncepcji, gdzie wszyscy, ale to absolutnie wszyscy ludzie na widok smokowca - nawet wtedy, gdy ewidentnie ratuje im skórę - reagują na zasadzie "aaaa, potwór!". Ludzie są różni, więc wachlarz ich reakcji też powinien być jakoś zróżnicowany. W przeciwnym wypadku sprawia to wrażenie nie tyle konsekwencji, co upartemu narzucaniu sobie pewnych ograniczeń, jeśli chodzi o zachowania postaci. Poza tym, cała znajomość z Gabrielem i postanowienia, jakie w związku z nią wysnuł Kalderan, nagle wydają się pozbawione znaczenia.

    Myślę, że to jednak dość trudne, gdy daną istotę (z innymi oczami, z paszczą itd.) widuje się pierwszy raz w życiu. I gdy wcale nie jest się zainteresowanym, aby taką istotę poznać bliżej.

    A ja myślę, że w tej konkretnej sytuacji - kiedy smokowiec ewidentnie uratował kobicie życie - jej reakcją nie powinna być ucieczka. Gdyby chciał ją skrzywdzić, już by to zrobił. Albo po prostu pozwolił bandytom zrobić swoje.

    Smoły. Złe porównanie?

    Nie chodzi o jakość porównania - chodzi o to, że niepotrzebnie powtarzasz, iż Drenzok jest czarny.

    Dziabnął ręką. Aż się zastanowiłem, bo przy takim opisie założyłem, że czytelnik automatycznie przyjmie, iż chodzi o rękę.

    A mnie się wciąż wydaje, że lepiej tutaj wygląda dobicie "na raptora". Szczególnie, że wpasowuje się w lekceważącą postawę Drenzoka - nie będzie się nawet specjalnie schylał, żeby tego człowieka dobić, po prostu postawi na nim stopę (nawet się nie oglądając) i zatopi pazury.

    Bo to, żeby postać w prozie mówiła własnym językiem, jest najwyraźniej nie do pomyślenia...

    Ale jakim własnym językiem? Co ty próbujesz sugerować - że archaizm wypowiedzi jest immanentną cechą jakiegokolwiek języka? Poza tym nie rozumiem logiki - twierdzisz, że Kalderan przez cały czas mówi we "wspólnym", a tylko na potrzeby pojedynczych scen przechodzi na język smokowców? Po co?

    A tak na serio: prawdę mówiąc, na razie nie mogę nic w tej kwestii wyrokować, ponieważ wciąż mam zbyt słabo obmyśloną kulturę smokowców. Niemniej jednak opisany przez Ciebie mechanizm znam i rzeczywiście trzeba będzie nieco uważać. Tylko dwa zastrzeżenia:

    - wulgaryzmy bardzo mi pasują do charakterystyki Drenzoka jako postaci

    No to niech sobie pasują, ale niech nie klnie po ludzku, no na litość Boską... Poza tym - naprawdę myślisz, że budowanie charakterystyki postaci na rzucaniu wulgaryzmami to dobry pomysł? W polskim dubbingu ME postanowili nawciskać Wrexowi do pyska tyle wulgaryzmów, ile wlezie - efekt był... powiedziałbym, że tragiczny, ale to w tej sytuacji eufemizm. A bardziej dosadne określenia nie przejdą przez cenzurę.

    - zapożyczanie żywcem wyrażeń z języka danej rasy to może być dobry zabieg, ale nie pasuje mi on w sytuacji, gdy rozmawiają ze sobą przedstawiciele tej samej rasy albo przynajmniej użytkownicy tego samego języka. Z tego względu wymyśliłem, że będę stosował kalki językowe (nie wiem, czy w tym rozdziale jakkolwiek to widać)

    Co z tego, że używają własnego języka, skoro to mimo wszystko wciąż obcy język - a ty stosujesz manieryzmy z naszego?

    Rozstrzelony druk wydaje mi się archaiczny, szczerze mówiąc.

    To nie jest żaden archaizm, tylko poprawna pisownia, jak Bóg miły... To trochę tak, jakbyś wymyślił, że od dzisiaj piszesz "gżegżółka" przez "rz" oraz "u", bo pisownia uznawana od lat za właściwą jest już passe.

    IMO w tej sytuacji na jedno wychodzi.

    No przepraszam, ale jednak nie. Drenzok w tej scenie kpi ze słabości Kalderana, co ma moc wydźwięku o tyle, o ile był w stanie go pokonać bez większego wysiłku. Czyli na przykład nie został w ogóle draśnięty, albo że nie zdążył nawet odczuć zmęczenia walką. Użycie oddechu - ognistego, czy obojętne, jakiego - to już ostateczność, ewidentna oznaka, że wszystko inne zawiodło.

    Jeżeli Drenzok jest w walce w taki sposób szczególnie wyćwiczony, to ja nie widzę z tym problemu. BTW, smoczy rycerze to nie kasta.

    Po pierwsze, dlaczego w ogóle zakładasz, że Drenzok jest w takiej walce szczególnie wyćwiczony? Stwierdziłeś dosyć jasno, że nie jest wojownikiem. Musi walczyć tylko w takim zakresie, żeby przeżyć - ergo, żeby zabić dziką zwierzynę dla mięsa. Ludzi zaś wyraźnie unika i nie wdaje się z nimi w bójki - to, że w tym konkretnym rozdziale się wdał i jeszcze wyszedł zeń zwycięsko, to istny cud (albo myślenie życzeniowe autora...). I teraz nagle pokonuje wojownika, który z pewnością jest ogólnie wyćwiczony w walce - czy to z bronią, czy to bez. Naprawdę nie byłoby prościej zrezygnować z tego założenia, że Drenzok nie należał do smoczych rycerzy? O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby przyjęcie założenia, że sam do nich należał, ale stracił złudzenia i porzucił swoją dawną profesję. Byłoby to jednocześnie znacznie ciekawsze pod kątem charakteru postaci, a także jego relacji z Kalderanem - wojownik, który nie stracił wiary w ideały oraz wojownik, który taką wiarą stracił.

    Po drugie, z tego, co mi do tej pory wiadomo, to smoczy rycerze w twoim świecie bardziej wyglądają na kastę wojowników, a nie na rycerzy w naszym rozumieniu tego słowa. O ile mi wiadomo, nie byli we własnym społeczeństwie odpowiednikiem szlachty, tylko po prostu zorganizowaną kastą wojowników z kodeksem honorowym i obowiązkiem obrony rodaków.

    Podstawowe pytanie: czy przeczytałeś może poprawki do "Przyjaciela", tak jak Ci proponowałem kilkakrotnie? Powinieneś tam znaleźć odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.

    Muszę przyznać, że wciąż nie nadrobiłem zaległości. Po prostu jakoś tak trudniej wziąć mi się za dane opowiadanie w całości, aniżeli komentować je kawałek po kawałku.

    Zahaczając jednak temat tego, jak było to opisane w "Przyjacielu"... Podstawową motywacją nag było to, że zachciało im się być debeściakami pośród "gadzich" ras? Naprawdę? Bo wiesz - to byłoby jeszcze zrozumiałe, gdyby chcieli po prostu rządzić światem, ale oni akurat sobie umyślili, że ograniczą swoje ambicje do ras im podobnych, bo tak to im się spodobało?

    Niejaki Lobo w młodości wytępił wszystkich członków własnej rasy tylko dlatego, że chciał być wyjątkowy... ale ten motyw to był mimo wszystko czarny humor, a nie tak na serio...

    Fraza "smoczy bogowie" sugerowałaby, że chodzi o bogów wyznawanych przez smoki, a to już rozmija się z tym, co chciałem powiedzieć.

    OK, idąc tym tokiem rozumowania, fraza "smokorycerskich" sugeruje, że same smoki (albo ich bogowie) też miały swoich rycerzy, a tu przecież nie o to chodzi.

    Nie udziwniaj opowiadania na siłę.

    Swoją drogą, czy mam zatem rozumieć, że czas teraźniejszy w tym fragmencie raczej przeszkadza Ci w odbiorze? Powiedzmy, że zbieram dane wywiadowcze/

    Przeszkadza mi, bo nie ma żadnego POWODU, aby w tym fragmencie przejść na czas teraźniejszy. Szczególnie jeśli narracja pozostaje trzecioosobowa.

    Dla mnie ten pomysł nie jest dziwny, gdyż - co mogę powiedzieć od razu - nie będzie to żadna tajemnica. Uznałem to po prostu za dobry punkt wyjściowy dla następnego rozdziału.

    Skoro to nie jest żadna tajemnica, to po co to ukrywasz? Niczemu to na dłuższą metę nie służy, za to rozdział sprawia wrażenie niedokończonego.

  16. Hm, a na czym?

    Na tym, czy spora część tego rozdziału jest w ogóle potrzebna. Fragment z przesłuchaniem Hansena w gruncie rzeczy nie wnosi wiele do fabuły, a i wpływ samego rozdziału w ogóle ogranicza się w zasadzie do tego, żeby poinformować czytelnika, co w tak zwanym międzyczasie porabiają Auvelianie. A robią w gruncie rzeczy niewiele, żeby powstrzymać "wilki" - tylko Aer'imuel stara się coś zrobić. No, ale z drugiej strony, nie mogłem ograniczyć rozdziału tylko do rozmowy, w wyniku której Aer'imuel zleca - bez porozumienia ze zwierzchnikiem - aby wszcząć poszukiwania tego oddziału specjalnego.

    Co to więc jest ciężka frustracja?

    A to musi być "ciężka" frustracja, żeby mówić o "lekkim" odczuwaniu jakiejś emocji?

    "Nie gadaj, Sherlocku".

    Co ja ci mówiłem o tautologii? :P

    Nie tylko. Chodzi mi tu bardziej o całokształt, ale jednak to "pan" rzuca się najbardziej w oczy. Ma też ogólnie efekt tego, że Auvelianie brzmią bardzo podobnie do ludzi. Po angielsku byłoby to pewnie mniej widoczne, bo "you" jest bardziej neutralne. Może fajnie by jednak było, by obca rasa miała nieco inną etykietę od tej ludzi.

    OK, tylko w takim razie jaką powinni mieć etykietę? Gadać w trzeciej osobie, jak hanarzy?

  17. Ja też miałem mieszane uczucia, wlepiając to - z tym, że moje wątpliwości skupiają się na czymś zupełnie innym, niż twoje. Sam nie wiem, czy uznać to za dobry znak, czy raczej jeszcze bardziej się niepokoić.

    "Gestia" to nie synonim "kompetencji".

    Nie, ale użycie tego słowa w tym kontekście jest poprawne. Tak czy inaczej, na pewno nie jestem pierwszą osobą, która takiego wyrażenia użyła.

    Terranin Hansen jest kobietą?

    Nie. Ale "formacja" jest rodzaju żeńskiego.

    Najpierw przymila się do niego per "pozwoli pan" i "wkrótce się pożegnamy", potem... żali się jeńcowi, że przełożeni nie poważają jego opinii? To już trochę żenada.

    I to jest według ciebie takie poniżające? Kurtuazja (która ma w tej sytuacji dość specyficzny wydźwięk, skoro mówimy tu o facecie, który jest na ich łasce) i jeszcze szczypta prywatnych wynurzeń? Nie rozumiem zarzutu.

    Poza tym... sposób wypowiadania się Auvelian nie przydaje im godności czy powagi. Właściwie, to brzmią, jakby ich armia składała się z urzędników, z tym ich koszmarnym per "pan" do wszystkich i wszystkiego. I to nie jest zbyt klimatyczne, bo w ogóle nie czuć, żeby to byli obcy o odmiennej od ludzi kulturze. Tylko... urzędnicy.

    OK, czyli tylko dlatego, że Auvelianie używają zwrotu per "pan", kojarzy ci się to z urzędnikami?

    Poza tym, zastanawiała mnie scena, w której Aer'imuel opisuje dokładnie, co Egon'thier o nim myśli. Czy Egonowi tak kiepsko idzie ukrywanie uczuć, czy Aer jest aż tak utalentowany w ich wyczuwaniu?

    Powiedziałbym, że każdy z tych czynników po trochu się liczy. Bardziej jednak ten pierwszy - skoro już przyjmuję założenie, że ci Auvelianie, na których skupia się akcja, są dziwakami wedle własnych standardów, mogą też mieć większe trudności z zatajaniem własnych uczuć. Jeśli dodać jeszcze do tego fakt, że mamy do czynienia z żołnierzem - który regularnie znajduje się w sytuacji zagrożenia życia, któremu ogólnie trudno pozostać beznamiętnym we własnej sytuacji... Jego emocje mogą być też na co dzień łatwiej wyczuwalne.

  18. Sorry, że tak długo się ociągałem, ale uparłem się, że dam tutaj swój komentarz równocześnie z wlepieniem nowego rozdziału "Wilczego stada" na własnym blogu. Tymczasem prace nad nim się wciąż i wciąż przeciągały. Ale w końcu to mam.

    Jeśli natomiast chodzi o twój własny utwór... że tak powiem, po ogłoszeniu, iż powstaje nowe opowiadanie, spodziewałem się raczej zupełnie nowej treści a nie recyklingu rozdziałów z wcześniejszego tekstu. chytry.gif

    Szukając na nowo własnego miejsca w świecie, smoczy rycerz Kalderan postanowił poświęcić się zwalczaniu zła. W praktyce sprowadzało się to do jednego: bronił ludzi przed bandytami oraz potworami.

    Dość... osobliwy sposób zwalczania zła. Znaczy, to oczywiście bardzo szczytne i tak dalej, ale sprawia wrażenie, że tak powiem, minorowe. Sprawy nie ułatwia fakt, że zdajesz się uporczywie trzymać tej koncepcji, że jedyną sensowną reakcją ludzi na widok takiego smokowca jest uznanie go za potwora - nawet wtedy, gdy ratuje im życie. Nawet wtedy, gdy wreszcie przestaje być niemową.

    Rozbójnicy grozili kobiecie, która trzymała w rękach płaczące niemowlę.

    Takie małe pytanie - jakie kosztowności przydrożni zbóje spodziewali się znaleźć u matki z niemowlęciem? Napadać na kupców, orszaki szlachciurów, to ja rozumiem. Ale kobieta i dziecko?

    Kalderan spoglądał ze współczuciem najpierw na niemowlę, potem na kobietę, dopóki nie zdał sobie sprawy, że to nie ma sensu. Z gadziej mimiki nie potrafili odczytywać emocji.

    A czym się konkretnie wyróżnia "gadzia mimika", że żadne emocje na twarzy Kalderana nie są dla człowieka czytelne? Jak powiadają, oczy są zwierciadłem duszy - nawet jeśli wyglądają całkiem inaczej, niż ludzkie, jakieś podstawowe uczucia powinny być po nich rozpoznawalne. A już na pewno powinno być widoczne, że Kalderan nie żywi wobec tamtej kobiety żadnych wrogich zamiarów.

    Jak smoczy rycerz należał do półsmoków czerwonych, tak nowo przybyły był czarnym. Jego łuski miały kolor smoły

    Eee... jeszcze raz, jakiego koloru był Drenzok?

    Po grzbiecie biegła parada rzadkich kolców, przy wierzchu ogona coraz mniejszych, aż w połowie zanikały kompletnie.

    Wiesz, z tymi kolcami na grzbiecie, to przypomina mi się pewien zabawny rysunek, jaki niedawno ujrzałem...

    Słychać było ludzki pomruk. Dopiero wtedy smokowcy przypomnieli sobie, że nadal leży tutaj człowiek, który próbuje wstać. Czarny bezceremonialnie wbił mu pazury w brzuch.

    Czyli co zrobił? Pochylił się i ręką go dziabnął? Czy postawił na nim stopę i dobił jak raptor?

    ? Skoro już zabijasz, rób to porządnie ? odezwał się Drenzok. ? Tamtych też zarżnąłem, bo tobie nie starczyło odwagi.

    OK, po co? Dlaczego zabił tamtych bandytów? Sam w tym rozdziale mówi, że ludźmi nie ma co sobie zawracać głowy, ani bawić się w błędnego rycerza. Co innego, gdyby ci bandyci bezpośrednio zagrażali Drenzokowi - ale on przecież uciekali w panice i Drenzok powinien ich zwyczajnie olać.

    Kalderan wzbił się w powietrze.

    ? Jam smoczym rycerzem, barbarzyńco. Zaszczyt to dla mnie. Nakłada na mnie powinności, z których nie mogę zrezygnować.

    Ech... zdecyduj się w końcu - czy oni mają rozmawiać w języku archaicznym, czy raczej współczesnym. Ta kwestia brzmi tutaj dziwnie i pasuje do całej reszty jak wół do karety.

    Myślałeś, żeby ją rzucić? Chociaż raz? K***wska ułuda, nic więcej.

    Z drugiej strony, kiedy mówię o "raczej współczesnym" języku, nie mam na myśli wulgaryzmów właściwych nam, ludziom. Bardzo, ale to bardzo nie lubię, gdy przedstawiciele zdecydowanie nie-ludzkich ras rzucają takim słownictwem. Dlatego zresztą wymyśliłem dla Sorevian ich własne, siarczyste przekleństwa, zamiast kazać im kląć po ludzku (rzucanie "cholerą" się nie liczy, bo to kiepski ekwiwalent angielskiego "damn" czy też niemieckiego "verdammt", które to słowa oznaczają przekleństwo, klątwę, a nie chorobę). Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale takie wulgaryzmy są ściśle związane z kulturą, do jakiej należy dany osobnik. Nie zdajesz sobie chyba również sprawy z konsekwencji tego, że taki smokowiec rzuca "urwami" - implikuje to bowiem, że wśród smokowców także istniały panie negocjowalnego afektu i były w dodatku postrzegane identycznie, jak u nas. A to ma być chyba całkiem odrębna od ludzkiej cywilizacja.

    Tak uczynili. Drenzok założył ręce na piersi i przyglądał się smoczemu rycerzowi z kpiącym uśmiechem.

    Ech... "gadzia mimika", do ciężkiej cholery... Skoro smokowcy najwyraźniej potrafią się uśmiechać, jak ludzie, to czemu wspomniane współczucie miałoby być kompletnie nieczytelne?

    ? Smoczy rycerz nie może zdjąć zbroi ? wycedził Kalderan.

    Jeżeli jakaś postać akcentuje dane słowo, nie pisze się tego wytłuszczonym drukiem, tylko robi odstępy między literami.

    ? Kalderan? Zacznij wreszcie myśleć. Żyjesz kodeksem, który po Iklestrii jest g***o wart?

    Ekhm, ekhm...

    ? Chętnie bym cię zabił ? ciągnął Drenzok. ? Nawet broni oddechowej nie użyłem. Widzisz, jaki jesteś słaby?

    Myślę, że użycie ognistego oddechu byłoby już z jego strony nie tyle oznaką, że walczy z silnym przeciwnikiem, co aktem desperacji.

    Do wyniku tej walki mam takie same zastrzeżenia, jak poprzednio - Kalderan jest członkiem kasty, której jedynym zajęciem od niepamiętnych lat jest wojna. Nie powinien więc zostać pokonanym w walce przez zwykłego "cywila". Nawet jeśli była to walka tylko na kły i pazury.

    Kalderanowi znów przyszła do głowy Iklestria. Skierował wzrok na wygrawerowany przy jednym z dwóch wyjść symbol ? gadzie oko przedzielone od góry mieczem.

    GENISIVAREEEEE!!!

    Osłabieni smokowcy nie mogli stawić czoła ani naga, ani parszywym ludziom. Parszywym, gdyż bez mrugnięcia okiem złamali traktat o zawieszeniu broni i sprzymierzyli się z wężokrwistymi.

    Czy ludzie naprawdę musieliby się w tej sytuacji sprzymierzać z nagami? Wystarczy, że wykorzystaliby sytuację i przeprowadzili własną inwazję, w ogóle nie porozumiewując się z nagami. Skoro gadzie rasy budzą w nich taką odrazę, to dlaczego miałaby im w głowach postać myśl o sojuszu z wężykami?

    A te gady miały jeden cel: wytępić wszystkich smoczych ludzi. Wszystkich, bez wyjątku.

    Jakiś pomysł, DLACZEGO tak chciały zrobić?

    prosił smokorycerskich bogów o błogosławieństwo

    "Smoczych bogów" nie wystarczyłoby? "Smokorycerskich" brzmi naprawdę dziwacznie.

    Przelatując kolejną przepaść, dostrzega zagrożenie ? wiwerny i daktyle.

    Nieee, no... ty tak na serio? confused_prosty.gif

    Atakuje szczęką, lecz smokowiec odskakuje w bok. Musnęło mu zbroję łuskową.

    Czas teraźniejszy w opowiadaniu jest już dostatecznie bolesny, a jak jeszcze miesza się z przeszłym...

    Kalderan dopiero teraz zauważa, że nie ma do czynienia ze smokowcem, lecz ze smokowczycą. To kireni.

    Eee... to on po głosie nie potrafi rozpoznać, czy to samiec, czy samica jego własnej rasy?

    Siadają. Rana na skrzydle boli Antrerę, ilekroć smoczy rycerz je dotyka.

    Narracja jest prowadzona z punktu widzenia Kalderana. Skąd miałby wiedzieć, czy inna postać czuje ból, czy też nie? Może w najlepszym razie odnosić takie wrażenie.

    Smoczy rycerz spuszcza głowę i delikatnie podnosi ogon. To ma sens.

    Ale ja nie wiem, co to za sens! Z czym ma się właściwie wiązać podniesienie przez Kalderana ogona? To nie jest gest, jaki miałby swój odpowiednik w naszym języku ciała - a tym samym, jaki byłby zrozumiały dla czytelnika od razu, bez wyjaśniania. Zaś język ciała zwierząt kazałby podejrzewać, że Kalderan z jakiegoś powodu odczuwa podniecenie.

    ? Twój wzrok mówi, że bardzo pragniesz odszukać smoczych ludzi ? ciągnie kireni. ? Zatem, bracie, przybliż się, coś ci szepnę?

    Przepraszam, ale brakuje tutaj jakiegoś konkretnego zakończenia - zamiast tego, rozdział urywa się ni w pięć, ni w dwanaście. Pomysł, żeby zostawiać na ciąg dalszy coś, co powiedziała Kalderanowi wyśniona smokowczyca, jest conajmniej dziwny. Jeżeli ma to być tajemnicą, to nie kończ rozdziału na samych jej słowach - Kalderan mógłby się na przykład w tym momencie obudzić. Albo, jeżeli nie chcesz, aby wypowiedź smokowczycy cokolwiek zdradzała, może mieć po prostu charakter enigmatyczny, zamiast walić prosto z mostu.

    • Upvote 1
  19. Ale co mają do tego nauki starożytnych?

    No, jak to co? Mówiłem już, że auveliańskie ideologie - pierwotnie propagowane przez Mae'vis, później przez Avn'khor (połknąłeś literkę "h", poza tym dobrze) - wywodzą się właśnie od tego, czego ich uczyli starożytni. Tyle że te nauki uległy wypaczeniu przez te wszystkie lata.

    Kiedy tak to opisujesz, to brzmi to bardziej jak Armia Czerwona, niż zergowie. Jacy by Sivt nie byli, każdy indywidualną osobą, co już ich degraduje z bycia zergami.

    Wciąż zapominasz o jednej zasadniczej rzeczy - mówisz o sytuacji, kiedy ktoś od razu bierze pod uwagę ich kulturę, ideologię, lore, tymczasem ja mam na myśli bardziej powierzchowne podejście. Takie, że ktoś tylko rzuca na nich okiem i widzi, że to rasa insektoidów, które na lądzie często atakują metodą "Zerg rush". Dalsze wnioski nasuwają się same - jeżeli w sci-fi pojawia się rasa insektoidalna, no to musowo ma jakąś zbiorową świadomość. Xizarianie wyłamują się z tego schematu, ale tego nie widać na pierwszy rzut oka. Czyli jest sobie rasa insektoidalna - a zatem na pewno ze zbiorową świadomością - która w dodatku przez swoją liczebność atakuje na "urra!", a życie pojedynczego żołnierza w ogóle się dlań nie liczy. Jak nic Zergowie, czy też inni Arachnidzi. Ale jeśli się choć trochę zagłębić w lore, okazuje się, że jednak nie. Tyle że trzeba się jednak zagłębić.

  20. Po czym wnosisz? A przede wszystkim nie bardzo rozumiem, co w tym konkretnym zdaniu jest nie tak.

    Po prostu odnoszę wrażenie, że jeśli już piszesz opowiadanie, to zaczynasz je przeważnie od jakiegoś spostrzeżenia odnośnie pogody, krajobrazu lub czegoś w ten deseń. Brzmi to po prostu banalnie. Godzi się przy tym rzec, iż zdanie otwierające utwór ma wbrew pozorom niemałe znaczenie. Są osoby, które potrafią ocenić całą książkę po pierwszym przeczytanym zdaniu. Jeżeli jest naprawdę dobre, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że reszta będzie równie dobra. Jeżeli jest kiepskie, nie warto po dany utwór sięgać. Zdania przeciętne nie pozwalają prorokować. Czyli jeśli chcesz na samym wstępie zanęcić potencjalnego czytelnika do lektury, pisanie czegoś o porze dnia czy też ładnej (lub brzydkiej) pogodzie to kiepski pomysł. Bądź kreatywny!

    Toć już w drugim zdaniu piszę o mieszczanach oraz chłopach.

    Toć już mówiłem - skoro są tam jacyś mieszczanie, to co robią w czymś, co jest ewidentnie wsią? Pola, zboże, uprawa roli - ewidentnie sioło, nie żadne miasto. Można co prawda wspomnieć o istnieniu czegoś takiego, jak podgrodzie, ale... w dalszym ciągu pozostaje pytanie, co by mieszczan obchodziły sprawy kmieci?

    Rozumiem argumentację, ale mimo to spróbuję obronić swoją wersję. Przede wszystkim przedstawieni chłopi i mieszczanie nie mieli prawa znać Idrinusa (vide stwierdzenie, że ten przyjechał z dalekich stron), a do tego nawet nie mogli go rozpoznać, bo ten cały czas chodzi w pełnej zbroi płytowej

    Co z tego, że go nie znają, skoro chodzi właśnie w pełnej zbroi płytowej, z mieczem i na rumaku? Kto to miałby być, jeśli nie rycerz, a zatem szlachcic? To, że nie znają jego imienia ani pochodzenia, nie ma w tej sytuacji znaczenia.

    I pomimo tego, że "bestia" męczy mieszkańców od dłuższego czasu, tak iż ostatecznie postanawiają zebrać się oraz samemu wymierzyć sprawiedliwość, nagle pojawia się ktoś taki, kto nagle im mówi: "Zaczekajcie, najpierw sam to sprawdzę". Niezależnie od konsekwencji, na ich miejscu też bym nie był zadowolony (i przypuszczalnie również wyrażałbym to głośno, w końcu w kupie siła).

    Podejrzewam, że jeśli chodzi o niezadowolenie, to kmiecie bardzo często je odczuwali - szczególnie jeżeli szlachta ich uciskała. A jednak nie zdobyliby się (pomimo swojej liczebności) na otwarty sprzeciw, z wiadomych powodów. Nie zależało im na chłoście, że już nie wspomnę o surowszych karach.

    A "waszmościów" tłumaczyłbym tym, że Idrinus chciał jakoś zdobyć przychylność tłumu.

    A nie pasowałoby o wiele bardziej coś w stylu "dobrzy ludzie"? "Waszmościowie" jednoznacznie wskazuje na szlachetnie urodzonych, a chłopi zdecydowanie kimś takim nie są. Tłum prędzej by uznał, że gość albo spadł z księżyca, albo w sposób oczywisty próbuje im się przypochlebić.

    To kiedy mam się przygotowywać do procesu za naruszenie praw autorskich?

    Jeśli kiedyś "zatrademarkuję" godło Genisivare, to może...

    Choć możesz się pocieszać, że w ich przypadku smocze oko jest "nadziane" na sztylet, a nie na miecz. I jest jeszcze kropla krwi spływająca z klingi, a tutaj nie ma o niej mowy. Masz więc argumenty na ewentualną rozprawę :P.

    A symbol wziął się z powodu czystej nostalgii ze strony Kalderana oraz tego, że smoczy rycerz nie chce zapomnieć, jak wygląda (bo jest dla niego ważny itd.). Wystarczy?

    Hmmm... no, nie wiem. Mnie się cała sytuacja kojarzy z jednym questem z trzeciego Wiedźmina (tym z trollem bawiącym się w wojsko).

    • Upvote 1
  21. No więc ten tego... krótkie to. Rozumiem, że wstęp, ale... przydałoby się nieco więcej informacji. Niemniej, jestem zaintrygowany, chcę znać ciąg dalszy.

    Na niebie zbierały się ciemne chmury.

    Ty to chyba zwyczajnie nie masz pomysłów na pierwsze zdania...

    Tłum mieszczan oraz chłopów, uzbrojonych w widły, łuczywa i w co jeszcze nawinęło się pod rękę, zmierzał niestrudzenie przez las.

    Łuczywo jakoś mi się nie widzi jako rodzaj uzbrojenia - a to sugeruje to zdanie. Wypadałoby to jakoś rozdzielić, dodać do zasobu uzbrojenia jeszcze ze dwa cepy czy prymitywne formy oręża dla efektu (np. "widły, kosy, sierpy i co jeszcze nawinęło się pod rękę"), a o tych łuczywach wspomnieć osobno, że oświetlali sobie nimi drogę.

    ? Na pewno go tam widziałeś? ? zapytał jeden mieszczanin innego.

    Tak na marginesie... to w końcu byli mieszczanie, czy wieśniacy? Skoro mówimy o pseudośredniowiecznym świecie, jest to zasadnicza różnica. Wiadomo, że ci goście uprawiali zboże, do tego przyszli tutaj z cepami w łapach - jak nic chłopi. A tu nagle ni z gruchy ni z pietruchy pojawia się ten "mieszczanin".

    Miał kształt złotego koła, gdzie nałożone były na siebie dwa rubinowe krzyże: jeden z ramionami prostymi, drugi z ukośnymi.

    Znaczy... miał tak naprawdę kształt róży wiatrów?

    ? Czekajcie, waszmościowie! ? zawołał Idrinus, podjeżdżając do wejścia.

    Tłum wydawał pomruki, które dało się rozumieć jako: ?Na co??. Jeździec uniósł ręce, żeby uspokoić słuchaczy.

    ? Nie możemy być pewni, czy ów stwór ukrywa się wewnątrz tej majestatycznej góry. O ile waszmościowie wyrażą zgodę, z przyjemnością wejdę samotnie, by to sprawdzić.

    ? A kim ty jesteś, coby nam rozkazywać?! ? ryknął jeden z chłopów. ? Z drogi nam, jużci my tam wejdziemy!

    OK, to jest naprawdę jakiś dziwny rycerz i dziwni wieśniacy (mieszczanie?). Nie umiem sobie wyobrazić rycerza - czyli, jak by nie patrzeć, szlachcica - zwracającego się per "waszmościowie" do zwykłych kmieci. Natomiast kmiecie ze swojej strony są zdecydowanie nazbyt śmiali. W rzeczywistym świecie żaden chłop nie odważyłby się pyskować rycerzowi, zwłaszcza z mieczem i w pełnej zbroi. Nie mówiąc już o tym, że za podobne zachowanie paniczyk mógłby rozkazać z kmieci pasy drzeć.

    Jeśli znajdę poczwarę, solennie obiecuję

    W tym momencie jeden z kmieci najprawdopodobniej rzuciłby coś w stylu "sola... solem... solenmn... k***a, co?" tongue_prosty.gif

    Słysząc to, chłopi jakby się cofnęli. Podobnie jak część mieszczan.

    Naprawdę, nie widzisz tutaj sprzeczności? Tak jak mówiłem - albo chłopi, albo mieszczanie. Nie obydwa naraz.

    Zrezygnowany jeździec zszedł ze Śnieżynki. Klacz prychnęła, jakby nie podobała się jej ta koncepcja.

    Znaczy, nie spodobała jej się ta koncepcja, że z niej zszedł?

    ?Duży bydlak postury ludzkiej i o proweniencji smoczej?

    "Prawo... prowne... prownien... k***a, co?".

    No, chyba że to faktycznie mieszczanie i jest wśród nich człek oczytany... pytanie tylko - co w takim razie robią mieszczanie w gospodarstwach rolnych?

    Idrinus czuł się niepewny

    Raczej "niepewnie".

    Rozglądali się po legowisku, kopali stosy

    Stosy czego?

    Gdy znów obrzucił siedlisko wzrokiem, dostrzegł coś wygrawerowanego na ścianie. Podszedł bliżej, mijając dwóch zszokowanych chłopów. Wyobrażone tam było gadzie oko przedzielone od góry mieczem.

    (hej, Genisivare było pierwsze!)

    Pytanie kontrolne - skąd się w ogóle ten symbol wziął? W jakim celu Kalderan go wygrawerował, z nudów?

    Rycerz przeszedł przez zbierający się tłum, nie czekając na reakcję. Ludzie zresztą rozstąpili się instynktownie, czując choć część respektu wobec członka wyższej warstwy społecznej.

    Szkoda, że dopiero teraz... Ja zdążyłem już naliczyć całkiem sporo kandydatów do chłosty...

    Powinienem to jakoś podsumować, ale jak mówiłem - ten tekst jest zbyt krótki i zbyt mało na razie mówi, żeby można było wyciągać co do niego jakieś wnioski.

    • Upvote 1
  22. Nooo, miałem już przestać czekać na Kefcię i odpisać, ale tak się złożyło, że wreszcie przemówił.

    Masło maślane.

    Eee... nie. Słowo "ostrzeliwać" odnosi się tu konkretnie do tego, które virinery brali na cel i w jaki sposób prowadzili ogień - a nie do samego faktu, że strzelali.

    Mam wrażenie, że "bydlaki" brzmiałoby tu lepiej. Odczucie subiektywne.

    "Bydlaki" bardziej pasuje do istot świadomych, niż takich potworów.

    Kolejna tautologia.

    Zdajesz sobie sprawę, że tautologia to także stylistyczny środek wyrazu?

    IMO "najbardziej opanowany" miałoby sens, gdyby było jakieś większe zbiorowisko i rzeczywiście Matson wtedy wyglądałby na najspokojniejszego.

    A ile konkretnie miałoby być ludzi, żeby można było zacząć mówić o "jakimś większym zbiorowisku"? Jest czterech oficerów, którzy prezentują różne postawy wobec tego, co się dzieje - nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby o McReady'm stwierdzić, że był spośród nich najbardziej opanowany.

    Czy mógł zbliżyć cudzy pysk? No i ja jeszcze usunąłbym "jego".

    Ale o co ci teraz chodzi? "Jego" odnosi się tutaj do pyska - że czubek do niego "należy". A nie do tego, że mowa tu akurat o pysku Zhacka.

    Plus - o ile wcześniej zdarzało mi się zwracać Ci uwagę na dialogi w Twojej twórczości, o tyle teraz naprawdę mi się podobały.

    Lejesz miód na me serce.

    To może zostawiłbyś po prostu "ostrze"?

    Eee... zbyt zwyczajnie.

    Ale też buddyzm zawiera w sobie wiele nadprzyrodzonych tez, jak choćby ta o reinkarnacji. I choć buddyści nie czczą żadnych bóstw, to nie znaczy, że w nie nie wierzą. Niektóre odłamy buddyzmu wytworzyły bardzo rozbudowaną mitologię. Nie mówiąc już o tym, jakie sztuczki dokonywał sam Budda Sidharta w podaniach.

    No wiesz - to, że Auvelianie nie czczą starożytnych jako bogów, nie oznacza, że ich nauki nie odgrywają w ich filozofii żadnej roli. Co prawda przez te wszystkie lata uległy spaczeniu, ale starożytni tak czy inaczej są postrzegani jako ważne figury. No i jeszcze to, co potrafili.

    A ja się wciąż dziwię, że Xizarianie ci zergów przypominają, nie Ildianie. I tak, może wzorowałeś się na rasie z gry, w którą prawie nikt nie grał, ale jak się patrzy na taktykę Ildian (a opowiadanie są skoncentrowane na wojnie), to 100% zergowie. A Xizarianie, z tego co pamiętam, nie.

    Xizarian do tej pory było za mało, byś mógł wyciągać co do nich jakieś wnioski. Widziałeś tylko parę bitew toczonych w przestrzeni kosmicznej, nie były natomiast pokazywane żadne walki na planetach. Biorąc pod uwagę liczebność xizariańskiej kasty Sivt, oraz wiążącą się z tym niemożność wyekwipowania każdego z nich w wysokiej klasy sprzęt, większość spośród nich tworzy swego rodzaju "pospolite ruszenie", które zna i stosuje także taktyki typowe dla Zergów. Jedynie elita stosuje bardziej wyrafinowaną technikę wojskową tudzież strategię.

  23. Wiesz co? "bio-ostrze" nie wydaje mi się takim złym pomysłem. Na pewno nie jest gorsze, niż słowo "bioniczne", którego i tak używasz tylko dlatego, że zawiera w sobie cząstkę "bio" - to można już użyć jej wprost.

    No cóż, mnie się zapis "bio-ostrze" wcale nie podoba. Jeżeli termin "bioniczne" jest tak naprawdę nieadekwatny, to dodanie przedrostka "bio" brzmi po prostu kiczowato.

    Zresztą, nie powiedziałbym, że samo "ostrze" byłoby tu nieodpowiednie. W końcu nie była to część ciała, która wyewoluowała naturalnie, tylko została stworzona sztucznie przez bioinżynierów.

    Tyle że akurat cały organizm został w tym przypadku stworzony sztucznie, więc jeżeli mamy się tak bawić co do każdej części ciała...

    Hej, mówimy to o różnych rzeczach. Nie mam problemów z wyobrażeniem sobie Sorevianina (czy Sorevianki), poza tym byłem przeciwny wyjaśnianiu, czyli w gruncie rzeczy przemyśleniom postaci na temat widzianej Sorevianki, nie samemu opisowi. Tutaj zaś nie potrafię sobie wyobrazić, jak ta scena wygląda.

    Dziwi mnie to, bo owo ostrze w zasadzie może być wysuwane tylko z przedramienia. Z łokcia czy z samego barku nie mogłoby się wysuwać, bo byłoby to niepraktyczne. By nie rzec - idiotyczne.

    Wciąż, nie ma w tym nic mistycznego ani religijnego. Co najwyżej można to uznać za filozofię życia.

    Niby dlaczego? Buddyści na przykład też podkreślają wagę wewnętrznej harmonii i nie wyznają poza tym żadnych bóstw jako takich. A jednak ich wiara jest uznawana za religię.

    Ależ ja nie mówię, że masz zmienić całkowicie charakterystykę tych ras. Co prawda, w zestawieniu ze sobą ciężko, żeby się z nimi nie kojarzyli (no i powiedz szczerze: inspirowałeś się nimi?)

    Szczerze? Nie. W każdym razie nie w większym stopniu, niż jakimikolwiek innymi tego typu rasami w SF. Sięgnąłem raczej po ogólny archetyp rasy starożytnej i rasy insektoidalnej, aniżeli bazowałem na jakimkolwiek konkretnym settingu. StarCraft w tej sytuacji wcale nie był w centrum mojego zainteresowania. W kwestii Auvelian, dużo więcej inspirowałem się Eldarami z WH40k, niż Protossami ze StarCrafta - a i to w relatywnie niewielkim stopniu. Ildanie natomiast, co już onegdaj powiedziałem, bardziej przywodzą na myśl Grayów z Dark Colony - podobnie jak oni, sami są w pełni świadomą i rozumną rasą, hodują jedynie potwory na użytek militarny (poza tym - co już nie znajduje żadnego odzwierciedlenia u Zergów - korzystają także z jednostek zrobotyzowanych, ale w zdecydowanie mniejszym stopniu). Ale sami w sobie, jeśli idzie o mentalność czy kulturę, Grayów nie przypominają. Nie bazowałem też na niczym z góry na dół, jeśli chodzi o design poszczególnych Ragnerów. Powiedziałem ci niedawno w e-mailu, że viriner to w pewnym sensie amalgamat trzech różnych potworów, jakie widziałem - i żaden z nich nie pochodzi ze StarCrafta.

    Ale już np. używanie określenia "konklawe" zdaje się nie służyć niczemu, tylko zwiększaniu podobieństwa do Starcrafta. Zwłaszcza, że jest wiele nie gorszych, a mniej "obciążonych" alternatyw.

    Określenia "konklawe" użyłem tylko i wyłącznie z tego względu, że po prostu pasowało mi do rady złożonej z osób tytułujących się kapłanami - nie wnikając, jaki jest dokładnie tryb funkcjonowania rzeczywistego konklawe.

    Zresztą, przypomniałem sobie właśnie, że jakiś czas temu czytałem opis innej nacji z innej gry Blizzarda i stało tam napisane, że Kirin Tor to "konklawe magów", więc...

    I nie wiem, co mają do tego Xizaranie - w ogóle nie są podobni do zergów. Zergi zresztą nie są insektoidami.

    Dlaczego nie? Mają zbiorową świadomość, określają siebie mianem roju, a i wiele ich pomniejszych bestyjek - z ich zewnętrznym, "naturalnym" pancerzem - przywodzi na myśl insekty.

    I kiedy w moim uni ma pecha znajdować się rasa również insektoidalna, już widzę, jak ktoś usłyszawszy o Xizarianach, mówi "oho, Zergowie...".

    Nie mówię, że twoje uniwersum jest kalką tego ze Starcrafta, ale wygląda na zainspirowane, z względnie wysokim prawdopodobieństwem.

    W rzeczywistości StarCraft stoi dość nisko na liście źródeł inspiracji.

    A to akurat słyszałem, ale nie rozumiem, jaki jest związek.

    Taki, że nazywanie Auvelian "inspirowanych Protossami" tylko dlatego, że mają konklawe, brzmi równie sensownie, co teza o pancerzach wspomaganych.

    Sytuacja twojego uniwersum jest natomiast taka, że ze wszystkich archetypów wybrałeś akurat te, które pojawiają się w Starcrafcie.

    I jeszcze w nie wiadomo ilu innych uniwersach. Od WH40k poczynając.

  24. Po pierwsze, używasz złego znaczenia słowa "bionika". Oznacza ono technologię odwzorowującą byty występujące w naturze, nie technologię wykonaną z mięsa.

    Wiem, co to jest bionika. Sęk w tym, że nie znam lepszego określenia, pozwalającego podkreślić, że mamy tu do czynienia z takim ostrzem, które jest częścią czyjegoś ciała. Słowo "ostrze" kojarzy się z narzędziem, używanym przez istoty rozumne - a nie z naturalnym uzbrojeniem drapieżnika. Drapieżniki mają najwyżej kły i pazury, ale na pewno nie ostrza.

    Więc co mam zamiast tego napisać? Że to "bio-ostrze"?

    Po drugie, "ożywione ostrze" niewiele tak naprawdę mówi - jedyne co mogę sobie wyobrazić, to jakiś taki przerośnięty byt przypominający ząb.

    Nie "ożywione", tylko po prostu żywe. Część ciała, nie narzędzie.

    Sorry, ale odpowiedź "ramię" mnie nie satysfakcjonuje. Chodzi o ostrze wysuwane z przedramienia? A'la Wolverine, czy może nieco wyżej? A może z wysokości łokcia? Z ramienia (ang. shoulder)?

    OK, niedawno mnie przekonywałeś, że satysfakcjonuje cię maksymalnie lakoniczny opis Sorevianki - bez wyjaśniania takich kwestii, jak brak piersi czy wysmukła sylwetka - a teraz chcesz dokładnego wyjaśnienia, skąd dokładnie to ostrze się wysuwa? Przy tym sformułowanie o ramieniu unoszonym do ciosu jednoznacznie wskazuje, że na pewno nie chodzi o "shoulder". Ani o łokieć.

    Hmm, no dobra, moja wina. O śmierci Dheona naprawdę zapomniałem (musisz odświeżyć te swoje stare opowiadania, żebym mógł je przeczytać jeszcze raz!)

    No cóż... "Pierwszą krew" i "Niezdobyte drogi" mogę jeszcze wlepić, pod warunkiem dokonania gruntownych poprawek (tylko jak i kiedy?). Ale "Bramy Neoterry", gdzie Dheona właśnie spotkaliśmy... po moim trupie. Chyba, że miałbym ci po prostu podesłać toto e-mailem. Ale nie jest to utwór, jakim bym się dzisiaj publicznie chwalił. I tak się zastanawiam, co począć z tym "Niebem i piekłem", zwłaszcza po uwagach pewnego moderatora.

    Tu nie chodzi o jakąś zdolność do rozumowania, czy wyższych odruchów, tylko po prostu o koordynację ciała.

    Bo ja wiem? Jak obserwowałem owady i inne bezkręgowce, ich repertuar ruchów wydał mi się całkiem bogaty. No, chyba że ma to coś wspólnego z ich rozmiarami, a nie repertuarem...

    Wciąż, mam wrażenie, że "z rozproszonym" brzmi bardziej kozacko, niż "bez centralnego", co z kolei brzmi jakby im czegoś brakowało...

    No, właśnie - brakuje prostego sposobu na ich zabicie! chytry.gif

    Prawdę mówiąc, najwyższa kasta Auvelian nazywa się kapłanami, ale tak nie za bardzo wyznają jakąś religię, tylko pewną filozofię (w której zresztą niewiele jest duchowości).

    Nie? A te ich bajania o mentalnej samokontroli, wewnętrznej harmonii i równowadze?

    Ale nie to jest głównym problemem. Głównym problemem jest to, że protossi byli pierwsi.

    Nieee... To papież Grzegorz X był pierwszy, w 1273 roku. Są też rozmaite wątpliwości do co tego, czy to faktycznie StarCraft był pierwszy w czymkolwiek... patrz poniżej.

    Każde zestawienie ludzi z "biologiczną" rasą oraz "starożytną psioniczną" rasą będzie wywoływało skojarzenia ze Starcraftem. I nic tu nie da mówienie, że to niesprawiedliwe, bezpodstawne, że wcale nie są podobne... będą się kojarzyć, i już.

    Przepraszam bardzo, ale... w takim spraw układzie musiałbym chyba całkowicie zmienić charakterystykę Auvelian i Ildan, a tego nie zamierzam robić. Elegancję przedstawionej tu przez ciebie symetrii psuje zresztą fakt, że w konflikcie biorą udział inne rasy, które nie odpowiadają już kanonicznej trójce ze StarCrafta - gdzie w tym zestawieniu tkwią Sorevianie? Albo Xizarianie, który mogliby uchodzić za Zergów (insektoidy), tyle że w całkowitym odróżnieniu od nich są rasą cywilizowanych, w pełni świadomych istot, nie żyjących w ramach żadnej "zbiorowej jaźni" i korzystających z zaawansowanej techniki?

    Sam StarCraft zresztą też niejednokrotnie padał ofiarą oskarżeń o zżynanie z innego uniwersum - zwłaszcza Warhammera 40k. Oto zdaniem rozmaitych "oświeconych" Terranie są zrzynką ze Space Marines, albowiem... noszą pancerze wspomagane (z naramiennikami). Olać, że poza tym szczegółem (zresztą wszechobecnym w fantastyce naukowej - ze świecą dzisiaj szukać żołnierzy przyszłości, którzy by pancerzy wspomaganych nie nosili, choćby i z naramiennikami) nic jednych ludzi z drugimi nie łączy. Że ideologię mają inną. Że doktrynę militarną diametralnie różną. Że ci żołnierze w pancerzach wspomaganych to całkiem inni ludzie, inaczej rekrutowani, inaczej szkoleni, inaczej walczący, inaczej ginący, odmienni pod absolutnie każdym względem. Jedni są zerżnięci z drugich, ponieważ... noszą... pancerze wspomagane.

    Przepraszam, ale przerwę na chwilę pisanie - odczuwam właśnie nagłą potrzebę kilkakrotnego, mocnego przywalenia czołem w blat biurka.

    A stosowanie nazwy "konklawe", podczas gdy mógłbyś użyć praktycznie jakiegokolwiek innego słowa, wręcz wymyślonego (tak, jak pieczołowicie wymyślasz nazwy na przykład na jednostki czasu), zakrawa na celowe działanie.

    Zapewniam cię, że takowe nie jest. Podobnie jak nie wzorowałem się na Izarianach z uniwersum UT, wymyślając nazwę dla Xizarian (wymyśliłem tę nazwę jeszcze przed premierą drugiego Unreala... a konkretnie, wymyśliłem termin "Lizarianie", który później przemianowałem na "Xizarian"). Poza tym, to nie jest jedyne określenie z rzeczywistego świata, jakie stosuję, więc dopatrywanie się w tym celowego czerpania z innego uniwersum SF zakrawa na absurd.

    BTW nie skomentowałeś ostatecznie "pierwowzoru" śmiechu Zhacka tongue_prosty.gif.

×
×
  • Utwórz nowe...