Skocz do zawartości
  • wpisy
    56
  • komentarzy
    355
  • wyświetleń
    34363

Powieść: Zjednoczenie ? I


Knight Martius

825 wyświetleń

Idziemy za ciosem, czyli ? następny rozdział. I jednocześnie pierwszy, w którym opisana została ?właściwa? akcja, z głównym bohaterem, którego być może niektórzy jeszcze pamiętają.

Powiem wprost: jestem średnio zadowolony z tego fragmentu. Nie dość, że beta-czytelnicy zgłaszali, iż nie czytało im się go aż tak dobrze (w najlepszym razie), to jeszcze sam podczas lektury czułem opór. Mam nadzieję, że ostatnimi poprawkami udało mi się to załagodzić, ale to już Wy ocenicie.

Czytelnicy pamiętający ?Dzicz? doznają przy tym rozdziale silnego uczucia deja vu. Ale tylko w pierwszym fragmencie i niektórych momentach drugiego.

Wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku i miłej lektury!

(Jeszcze raz zachęcam do aktywnego śledzenia bloga ?Eskapizm stosowany?. Jeśli ktoś chce go subskrybować, proszę o kontakt).

* * *

I

Dzień wcześniej

Szukając na nowo własnego miejsca w świecie, smoczy rycerz Kalderan postanowił poświęcić się zwalczaniu zła. W praktyce sprowadzało się to do jednego: bronił ludzi przed bandytami oraz potworami. Życie stwarzało mu ku temu wiele okazji, ponieważ chętnie wylatywał z jaskini, aby nacieszyć oczy pięknymi krajobrazami. Tak było i tym razem.

Rozbójnicy grozili kobiecie, która trzymała w rękach płaczące niemowlę. Wyprowadzili ją na łąkę niedaleko drzew, zapewne z dala od domu; Kalderan nie zauważył w okolicy żadnej budowli. Zbirów naliczył czterech. Jeden mówił coś do ofiary i zaczynał się do niej dobierać, reszta tylko stała, pewnie żeby uniemożliwić niewieście ucieczkę. Smokowiec natychmiast wkroczył.

Bandyci, usłyszawszy odgłos skrzydeł, odwrócili się. Wtedy półsmok wbił miecz w czaszkę tego, który zwracał się do kobiety. Zbir osunął się bezwładnie, a smoczy rycerz wylądował, nie spuszczając wzroku z zaskoczonych ludzi. Niewiasta stała za jego plecami. Dziecko zawyło jeszcze głośniej.

Kalderan doskonale pamiętał rady, których swego czasu udzielił mu przyjaciel.

? Nie obawiajcie się ? rzekł do ratowanych.

Rozbójnicy otrząsnęli się z szoku. Wyjęli miecze i z okrzykami ruszyli na smokowca. Nawet pomimo tego, co widzieli, łudzili się, że mają szanse z wytrawnym, potężnie zbudowanym wojownikiem. Jacy naiwni.

Zaatakowali półsmoka jednocześnie. Wszystkie ciosy, choć silne, Kalderan sparował. Bandyci cofnęli się, po czym jeden znów natarł. Nim pozostali zadziałali, smoczy rycerz przeorał mu klatkę piersiową. Zbir wypluł krew, zatoczył się, padł nieprzytomny.

Smokowiec zaryczał triumfalnie. Rozbójnicy zadygotali ze strachu, aż z krzykiem uciekli w stronę lasu.

Półsmok schował miecz za plecy. Przez chwilę był w swoim żywiole; omal nie zapomniał, dlaczego właściwie zaatakował bandytów. Odwrócił się w stronę kobiety, która wpatrywała się w smoczego rycerza z przestrachem. Dziecko nadal płakało. Niewiasta przysunęła je bliżej piersi, kiedy wyciągnął doń rękę. Pokręciła głową. Kalderan spoglądał ze współczuciem najpierw na niemowlę, potem na kobietę, dopóki nie zdał sobie sprawy, że to nie ma sensu. Z gadziej mimiki nie potrafili odczytywać emocji.

Niewiasta powoli odsunęła się od smoczego rycerza, nie przestając na niego patrzeć. Półsmok nie podchodził. Czego by nie zrobił, ona i tak nie przekona się do kogoś, kto pochodzi z zupełnie innej rasy. Z czasem kobieta zaczęła uciekać, aż zniknęła Kalderanowi z oczu.

Westchnął głęboko.

Chciał już odejść, kiedy usłyszał ludzki pomruk. Człowiek, którego zranił w klatkę piersiową, niemrawo próbował wstać. Smokowiec rozłożył skrzydła; nie chciał zawracać sobie nim głowy.

W tej samej chwili posłyszał smoczy ryk, dochodzący od strony lasu. Znieruchomiał.

Szybko jednak się opanował i wyciągnął miecz. Usłyszał ludzkie krzyki przemieszane z gadzimi warknięciami. Ten drugi dźwięk znał zbyt dobrze ? to nie był smok. Zaraz zza drzew ukazało się oblicze niespodziewanego gościa, na którego Kalderan wciąż patrzył z rezerwą.

Inny smokowiec. Drenzok.

Jak smoczy rycerz należał do półsmoków czerwonych, tak nowo przybyły był czarnym. Jego łuski miały kolor smoły; jedynie brzuch, błony na skrzydłach oraz policzkach jawiły się jako ciemnożółte. Z potylicy wyrastały cztery krótkie rogi, zdecydowanie krótsze od tych dwóch, które miał Kalderan. Po grzbiecie biegła parada rzadkich kolców, przy wierzchu ogona coraz mniejszych, aż w połowie zanikały kompletnie. Był zupełnie nagi, nie nosił nawet prostych ozdób. Prezentował dzięki temu masywną sylwetkę, niczym nieustępującą tej, którą eksponowałby smoczy rycerz.

Drenzok poszybował tuż nad ziemią i wylądował przed czerwonym smokowcem. Kalderan schował miecz, ale wciąż milczał. Czarny półsmok patrzył na niego z mieszaniną wściekłości, kpiny oraz politowania.

? Witaj. Kalderan. ? Nagle jego uwagę przykuł kirys łuskowy, który czerwony smokowiec nosił wraz z naramiennikami. ? Zmieniłeś zbroję? To do ciebie niepodobne.

? Czego chcesz? ? spytał Kalderan zniecierpliwiony.

Drenzok prychnął z rozbawieniem.

? Pytasz, a wiesz. Ja wszystko widziałem. Ci? ludzie uciekali od ciebie, czy nie tak? ? Czarny półsmok wymówił ?ludzie? w obcym, ludzkim języku, nie szczędząc pogardy.

Smoczy rycerz milczał.

? Nie masz mi nic do powiedzenia? ? syknął Drenzok. ? Ta kobieta od ciebie uciekła, mylę się? ? Zawiesił głos, ale Kalderan wciąż nie odpowiadał. ? Ile razy mam powtarzać? Daj sobie spokój, do cholery.

Słychać było ludzki pomruk. Dopiero wtedy smokowcy przypomnieli sobie, że nadal leży tutaj człowiek, który próbuje wstać. Czarny bezceremonialnie wbił mu pazury w brzuch. Mężczyzna drgnął w konwulsjach, po czym padł na wieczność.

? Skoro już zabijasz, rób to porządnie ? odezwał się Drenzok. ? Tamtych też zarżnąłem, bo tobie nie starczyło odwagi.

? Chroniłem kobietę ? odparł Kalderan z emfazą.

? Co to zmienia? Myślisz, że rzucą takie życie, bo ktoś ich połaskotał? Zapomnij. Byłbyś już trupem, gdybyście zamienili się miejscami. Czyżbyś zapomniał, jak wtedy ludzie cię potraktowali? Ochroniłeś ich osadę, pamiętasz?

Smoczy rycerz rozłożył skrzydła.

? Co, dalej wolisz narażać swoje niewarte splunięcia życie? ? ciągnął czarny smokowiec. ? Nic nie pojąłeś. Nic!

Kalderan wzbił się w powietrze.

? Jam smoczym rycerzem, barbarzyńco. Zaszczyt to dla mnie. Nakłada na mnie powinności, z których nie mogę zrezygnować.

? Nie. ? Drenzok ruszył w ślad za czerwonym półsmokiem. ? To nie tak, że ty nie możesz. Ty po prostu nie chcesz. Nawet jak smoczy ludzie jeszcze żyli, uważałem tę waszą doktrynę za śmieszną. Myślałeś, żeby ją rzucić? Chociaż raz? K***wska ułuda, nic więcej.

Smoczy rycerz z warknięciem wyciągnął miecz.

? Powiedz o smoczych rycerzach jeszcze słowo.

Barbarzyńca zaśmiał się.

? Grozisz mi?

? Wyzywam cię.

? Ha! Przyjmuję. Wylądujmy, bo nie chce mi się wisieć w powietrzu.

Tak uczynili. Drenzok założył ręce na piersi i przyglądał się smoczemu rycerzowi z kpiącym uśmiechem. Kalderana irytowało to zachowanie, a jednocześnie zastanawiało. Czy naprawdę pozwolił się czarnemu półsmokowi sprowokować?

? O ile pamiętam ? odezwał się tamten ? twój kodeks nakazuje ci walczyć honorowo. Widzisz u mnie broń? ? Nie doczekawszy się odpowiedzi, ciągnął: ? Nie widzisz. No to odłóż tę klingę.

Smoczy rycerz nie miał już żadnych wątpliwości wobec tego, co chciał osiągnąć barbarzyńca. Z drugiej strony, owszem, musiał traktować przeciwnika honorowo, więc powinien się dostosować. Nawet do tak cynicznego, zarozumiałego pomiotu, jakim był Drenzok.

Kalderan schował miecz, po czym odstawił go pod najbliższe drzewo.

? Będziemy walczyć bronią daną nam przez naturę ? rzekł, wróciwszy przed oponenta.

? I to ja rozumiem! ? pochwalił pobratymca czarny smokowiec. Nie przestawał się uśmiechać. ? A co ze zbroją? Ją też masz zdjąć.

Tego było już za wiele.

? Smoczy rycerz nie może zdjąć zbroi ? wycedził Kalderan.

Drenzok zaśmiał się gromko.

? Cholernie zabawne! Wymądrzacie się, że macie traktować przeciwnika z honorem, ale jak trzeba przez to zdjąć zbroję, ta zasada nie jest już ważna, w ogóle! Więc tak wygląda ta twoja świętość, Kalderan? Jak stek sprzecznych bzdur?

Smoczy rycerz nie wytrzymał ? rzucił się z rykiem na barbarzyńcę. Czarny półsmok usunął się w bok. Chwycił pobratymca za rękę, wolną dłonią zadrapał mu policzek. Kalderan odwrócił się gwałtownie, tak że uwolnił się z uścisku Drenzoka. Atakował jak szalony. Przeciwnik z trudem unikał, kilka razy czerwony smokowiec go trafił.

Barbarzyńca rozłożył skrzydła, odleciał kilka stóp do tyłu. Smoczy rycerz poszybował w jego stronę. Czarny półsmok uniknął ciosu. Chwycił Kalderana za ogon, wykorzystując to, że się nie zatrzymał. Omal nie poleciał wraz z nim, ale zaparł się mocniej stopami o ziemię. Czerwony smokowiec zorientował się, w czym rzecz, i zahamował, inaczej wkrótce uderzyłby głową o drzewo.

Obaj się cofnęli. Kalderan próbował odzyskać rozsądek; wpadł w szał, który szczęśliwie nie skończył się dla niego niczym groźnym. Drenzok też pozwolił sobie na chwilę wytchnienia.

Nagle czarny półsmok wzbił się w powietrze, zamierzał zapikować. Czerwony nie pozostawał dłużny. Jednak barbarzyńca nabrał wysokości szybciej, ruszył więc do ataku. Kalderan przyjął gardę, ale Drenzok uderzył tak gwałtownie, że z trudem utrzymał równowagę. Nim wyprowadził kontrę, czarny smokowiec już odleciał. Smoczy rycerz wzniósł się i zaczął krążyć wokół przeciwnika. Oczekiwał jego reakcji.

W końcu obaj się starli. Uderzali pazurami, gryźli, nie odchodzili od siebie nawet na krok. Co rusz jeden bądź drugi tracił część wysokości, tylko po to, żeby ją odzyskać. Wszystko dopóki Drenzok nie chwycił ręki Kalderana, kiedy ten natarł ponownie. Czarny półsmok wbił szpony drugiej dłoni w wolne ramię smoczego rycerza, po czym, niby drapieżnik, przyczepił się pazurami u stóp do podudzi. Zaczął spychać go na dół. Choć nie bez problemu. Czerwony smokowiec starał się uwolnić, ruszał ręką, którą trzymał barbarzyńca. Ale to on miał przewagę.

Drenzok w końcu przyszpilił Kalderana do ziemi. Rykiem dodał sobie animuszu.

Szarpali się jeszcze przez chwilę. Smoczy rycerz próbował wywrócić czarnego smokowca, tak żeby mieć go nad sobą, ale nadaremnie. Barbarzyńca uwolnił rękę przeciwnika i drapnął w policzek. Czerwony półsmok warknął, ale przestał się stawiać.

? I co teraz? ? spytał poważnie Drenzok.

Kalderan milczał. Nie chciał uznać zwycięstwa czarnego smokowca, ale co innego mógł zrobić?

Barbarzyńca westchnął.

? Kalderan? Zacznij wreszcie myśleć. Żyjesz kodeksem, który po Iklestrii jest g***o wart? a jak wpadasz w szał, i tak o nim zapominasz.

? Jam smoczym rycerzem? ? syknął czerwony półsmok. ? Nie przeszkodzisz mi? Muszę pomagać? być wzorem?

? Wybij to sobie z głowy, do cholery!

Smoczy rycerz spojrzał w niebo. A przynajmniej starał się, gdyż ciągle choć kątem oka widział tego bękarta.

? Chętnie bym cię zabił ? ciągnął Drenzok. ? Nawet broni oddechowej nie użyłem. Widzisz, jaki jesteś słaby? Jeszcze nadal karmisz się złudzeniami. Wiesz co? Naprawdę chciałbym cię zabić. Ale tego nie zrobię.

Barbarzyńca uwolnił z ciała Kalderana wszystkie pazury. Wciąż jednak pochylał się, spoglądając mu w oczy.

? Musimy? ? zaczął smoczy rycerz. ? Musimy? współpracować? Smoczy ludzie odrodziliby się?

Drenzok wybuchnął śmiechem.

? Dureń z ciebie, Kalderan. Co te urojenia z tobą zrobiły? Jak niby chcesz przywrócić Iklestrię? Smoczych ludzi? Wiesz w ogóle, co zrobić?

Czerwony smokowiec namyślił się chwilę. Ostatecznie pokręcił głową.

? Otóż to. Nie wiesz. Tak jak ja zresztą. Jesteśmy ostatni, pogódź się z tym! A skoro tak bardzo chcesz żyć z innymi, poleć do jaszczurów. Cały czas starasz się o szacunek u rasy, której to nie obchodzi, a wyobraź sobie, że oni od razu powitają cię z honorami. Każdy smok ci to powie.

Czarny półsmok wstał, a zaraz za nim smoczy rycerz. Barbarzyńca ani myślał mu pomóc.

? Będę żył po swojemu? ? wychrypiał Kalderan.

Drenzok wydał pomruk dezaprobaty.

? Dosyć. Chcesz, żeby mówiono do ciebie jak do kamienia? Dobrze. ? Rozłożył skrzydła. ? Ale jak następnym razem wylądujesz na bagnie, to na mnie nie licz!

Barbarzyńca wzbił się w powietrze. Wkrótce zniknął czerwonemu smokowcowi z oczu.

Kiedy już Kalderan wrócił do jaskini w górskiej skale, zbliżał się zachód słońca. Teraz zapadała noc.

Siedział, wpatrując się w ognisko. Płomienie zdawały się tańczyć nieprzerwanie w chaotycznym rytmie. Zawsze to jakaś rozrywka. Smoczy rycerz miał posępny humor, chociaż nie umiał stwierdzić, z jakiego powodu najbardziej.

Przecież ochronił kobietę z dzieckiem. Tak jak poradził mu Gabriel, niedawno poznany płatnerz i przyjaciel ? rzekł słowa otuchy. Nie krzyczała, ale smokowiec widział wyraźnie, że uciekała ze strachu. Ze strachu przed nim. Czy to możliwe, aby ludzie naprawdę Kalderana nie szanowali, czego by nie zrobił? Bo zawsze widzieli go jako potwora, nie istotę rozumną? Półsmok pomyślał, iż mógł zostać przez Gabriela okłamany, lecz szybko to odegnał. Pomogli sobie nawzajem, do tego płatnerz regularnie sprawdzał zbroję smoczego rycerza, nie chcąc nic w zamian. Ale skoro człowiek nie działał w złych intencjach, co smokowiec zrobił nie tak?

Drenzok znowu się pojawił, znowu śmiał obrażać to, co Kalderan uważał za święte. W trywialny sposób go sprowokował, a potem jeszcze upokorzył. Na dodatek wspomniał o tym felernym dniu! Czerwony smokowiec uratował wtedy osadę przed najazdem rozbójników, za co namiestnik króla ?odwdzięczył? się, zarządzając egzekucję. Wieśniacy, którzy już wcześniej lżyli smoczego rycerza, poparli decyzję jednogłośnie. Tego dnia też jego dawny kirys płytowy uległ zniszczeniu i trzeba było wymienić zbroję na inną. Aż dziw, że wtedy, gdy nie było już dla niego nadziei ? barbarzyńca uratował mu życie. A to nie jedyny taki przypadek.

?Gardzi mną, lecz jednocześnie chroni? ? pomyślał smoczy rycerz. ?Jaki ma w tym cel? Czyżbym był dla niego??.

Nie wiedział, jak dokończyć. Zresztą nieważne. Liczył szczerze, że już nigdy Drenzoka nie spotka.

Kalderanowi znów przyszła do głowy Iklestria. Skierował wzrok na wygrawerowany przy jednym z dwóch wyjść symbol ? gadzie oko przedzielone od góry mieczem. Znak smoczych rycerzy, głównej siły wojskowej królestwa; ?obserwowali? je i chronili przed najeźdźcami. Ludem naga chociażby.

Wężokrwiści, mający zwierzęce głowy oraz ogon zamiast nóg, podstępem wkradli się do Iklestrii. Obarczyli kraj potężnymi zaklęciami, które sprawiały, że w smokowcach budziła się agresja ? emocja już bez tego silna jak w żadnej innej rasie. Rasa wojowników poczęła się wyniszczać, a Kalderan też brał w tym udział. Kochał swoje królestwo, jednak, niech poświadczą same smoki ? nie potrafił tego kontrolować. Gdy zaś magowie znieśli czar, było już za późno. Osłabieni smokowcy nie mogli stawić czoła ani naga, ani parszywym ludziom. Parszywym, gdyż bez mrugnięcia okiem złamali traktat o zawieszeniu broni i sprzymierzyli się z wężokrwistymi. A te gady miały jeden cel: wytępić wszystkich smoczych ludzi. Wszystkich, bez wyjątku.

Cudem przetrwał tę rzeź. Obok Drenzoka był prawdopodobnie jedynym smokowcem, któremu udało się uciec, choć uczynił to wbrew własnej woli.

Smoczy rycerz wstał i obejrzał symbol z bliska. Nie chciał uwierzyć, gdy dowiedział się, że jego tułaczka trwa już dwanaście lat. Nie wiedział jednak, ile z tego czasu mieszka w owej jaskini. Dawno do niej przywykł, a charakterystyczny zapach siarki nawet polubił.

Teraz nie był głodny. Po powrocie zjadł mięso, które upolował na zapas. Nie mogło jednak umknąć jego uwadze, że pożywienie znalazł z trudem. Od dłuższego czasu stawało się to coraz bardziej uciążliwe. Prędzej czy później będzie musiał przenieść się gdzie indziej, choć ledwo potrafił przyjąć to do wiadomości.

A potem wszystko od nowa. Dalej będzie trwał w tym śnie, w który zapadł podczas upadku Iklestrii. Dalej będzie przeżywał upokorzenia ze strony niewdzięcznych ludzi, dalej będzie robił wszystko, żeby chociaż przeżyć. Jakby był zwierzęciem, nie istotą rozumną.

Kalderan z rykiem uderzył obok symbolu. Cierpliwie znosząc ból, wwiercał się pięścią w ścianę.

? Jak długo jeszcze przyjdzie mi to znosić?

Nie, naga nigdy nie pokonali w tej wojnie smoczych ludzi. Jego pobratymcy wciąż żyją. To przeznaczenie nie pozwala smoczemu rycerzowi się z nimi zobaczyć. Wszystko przez nie.

Smokowiec stawał się śpiący. Dobrze, może przynajmniej w nocy znajdzie ukojenie; choć pewnie jak zwykle los ześle mu koszmar. Wyciągnął miecz, uklęknął na jednej nodze, po czym zaczął odmawiać wezwanie do odkupienia. Przepraszał za wszelkie pokusy, które niesie ze sobą życie doczesne, oraz prosił smokorycerskich bogów o błogosławieństwo. Powołał się na kodeks, mający stanowić jego podporę moralną. Kalderan przemawiał jakby w transie, lecz nie dał ponieść się zapałowi. Nie był w stanie.

Kiedy skończył, zgasił ognisko i usiadł, krzyżując nogi. Z czasem twardo zasnął.

Między wypalonymi skałami ze spiczastymi urwiskami znajdują się liczne przepaście, a w oddali wznosi się wulkan, z którego ulatuje gęsty dym. Wszystko to pod różowawym niebem, gdzie krążą skrzydlate istoty. Z tej odległości smoczy rycerz nie rozpoznaje żadnej.

Kalderan czuje ciepło, ale nie tak przenikliwe, jak myślał w pierwszej chwili. Pobliże wulkanu stanowiło niegdyś teren czerwonych smokowców; nawet gdy je porzucili, niektórzy odbywali pielgrzymki do mieszkających tam smoków. Choć parokrotnie sam był w takim miejscu, tej krainy nie kojarzy w ogóle.

Idzie przed siebie. Przepaście pokonuje na skrzydłach.

Krajobraz nie zmienia się, z powietrza słychać przeraźliwe skrzeki. Stworzenia nie zwracają na smoczego rycerza uwagi. Półsmok widzi, jak niektóre wzlatują niedaleko jednej ze skał. Stamtąd, oprócz nich, krzyczy coś jeszcze, ale Kalderan nie potrafi odgadnąć co. Podlatuje bliżej.

Nie, nie ?co? krzyczy. To ?kto?. Smokowiec rozpoznaje tę mowę.

? Na pomoc! Pomocy!

To jego ojczysta.

Kalderan wyjmuje miecz, po czym zrywa się do biegu. Przelatując kolejną przepaść, dostrzega zagrożenie ? wiwerny i daktyle. Daktyle są gadami o ostrych dziobach oraz ptasim wyglądzie, z tą różnicą, że mają twardą skórę tudzież nietoperze skrzydła. Wszystkie stwory krążą wysoko, ciągle warcząc lub skrzecząc; co jakiś czas opadają za krawędź skały. Tam trzymają się jej łuskowe dłonie, nad którymi wystają skrzydła. Jedno wygląda, jakby opadło.

Półsmok słyszy jęki rozpaczy. Tymczasem gady dostrzegają go i atakują.

Smoczy rycerz nabiera w płuca powietrza. Po chwili zalewa potwory rzeką płomieni. Niektóre zaczynają się palić, lecz reszcie nie czyni to większej krzywdy. Wszystkie jednak odstrasza na tyle, że się wycofują.

? Pomocy!

Przy wołającym została wiwerna, która próbuje go dorwać. Kalderan rusza, wydaje smoczy ryk. Tym zyskuje sobie zainteresowanie bestii, wychylającej jaszczurzy łeb. Tnie ją po szyi. Potwór zręcznie unika. Atakuje szczęką, lecz smokowiec odskakuje w bok. Musnęło mu zbroję łuskową. Półsmok znów się zamachuje.

Na skale ląduje głowa wiwerny, wrzeszcząca jeszcze przez chwilę. Sam stwór spada w przepaść. Łeb drga konwulsyjnie, aż całkiem nieruchomieje.

Smoczy rycerz chowa miecz i wyciąga uratowanego na skałę. Jest to przedstawiciel jego rasy, tylko niższy, ze szkarłatnymi łuskami, bardziej podłużną paszczą, krótkimi rogami oraz wypustkami kostnymi na policzkach. Klękając obunóż, dyszy z wyczerpania. Na opadniętym skrzydle znajdują się rany.

Kalderan dopiero teraz zauważa, że nie ma do czynienia ze smokowcem, lecz ze smokowczycą. To kireni.

Smoczy rycerz pomaga jej wstać. Półsmoczyca podnosi się z trudem.

? Dziękuję, smoczy rycerzu. Myślałam, że zginę? Jak mnie znalazłeś?

?Tak musiał zdecydować los? ? myśli Kalderan. Jednak zamiast tego pyta:

? Jak się nazywasz?

? Antreri. Przepraszam, muszę usiąść?

Smokowiec kiwa głową, po czym odprowadza kirenę pod strome urwisko. W powietrzu nie słychać już odgłosów wiwern ani daktyli, żadne też nie wypełnia sobą różowawego nieba.

Siadają. Rana na skrzydle boli Antrerę, ilekroć smoczy rycerz je dotyka. Najgorsze, że nie ma niczego, czym mógłby zabandażować kończynę. Chociaż nigdy nie wiadomo, co przydarzy się we śnie.

Właśnie, sen. Tam wszystko jest możliwe. Musi tylko?

? Nie musisz się męczyć, Kalderanie z klanu Zyrekhen, synu Kordyrana ? mówi Antreri. ? Moje skrzydło zasklepi się?

Półsmok czuje się osłupiony.

? Skąd znasz moje pełne miano?

? To jest sen, nie pamiętasz? ? Smokowczyca uśmiecha się. ? Wszystko, o czym wiesz, pojawia się tutaj.

? Nie znam tego miejsca.

? Możliwe, że zostało ono w twojej świadomości. Wielu rzeczy nie pamiętamy, ale kiedy przychodzi co do czego, potrafimy je odtworzyć.

Smoczy rycerz spuszcza głowę i delikatnie podnosi ogon. To ma sens.

? Dzielnie walczyłeś z tymi potworami ? odzywa się Antreri. ? Szczególnie z wiwerną. Zupełnie jakbyś był już w tym doświadczony.

? Kiedyś? zmierzyłem się z jedną ? podejmuje Kalderan. ? Aby zostać pasowanym na smoczego rycerza.

? Stare czasy z Iklestrii?

Półsmok smutno kiwa głową.

? Tak rzadko? ? zaczyna nową myśl, ale zawiesza się.

? Tak?

Smokowiec mówi dopiero po chwili:

? Tak rzadko? mam okazję porozmawiać z kimś w swej mowie. Smoczy ludzie nie żyją?

? Smoczy ludzie? Oni zawsze żyją, w twoim sercu. Nie możesz myśleć, że jest inaczej, musisz tylko umieć ich odnaleźć. Ocaliłeś mnie, więc z pewnością ci na tym zależy.

Kalderan milczy zamyślony. Nagle Antreri ponownie się odzywa:

? Czy chciałbyś czasem coś zrobić? Sprawić, by smoczy ludzie odrodzili się?

Smoczy rycerz znów spogląda na kirenę. Smokowczyca ma zadziwiającą umiejętność spoglądania w głąb czyjejś duszy, tak że nawet półsmok nie zdaje sobie sprawy, iż naprawdę o tym myśli. I bez tego zresztą wydziela jakąś niewytłumaczalną aurę, która przyciąga uwagę Kalderana.

Chce przy niej być. Jak przy bliskiej przyjaciółce. To nic, że istnieje tylko we śnie.

Właściwie? dlaczego przez tyle lat tułaczki nie zrobił nic, by odnaleźć pobratymców?

? Nie obwiniaj się ? mówi Antreri, jakby czytała w myślach. ? Jestem pewna, że próbowałeś uczynić coś w tym kierunku. Jednak z czasem straciłeś nadzieję i usiłujesz żyć z tym, co masz. Nie chciałeś tego, lecz uznałeś, że nie masz wyboru. Zgadłam?

Smokowiec ostrożnie kiwa głową.

? Twój wzrok mówi, że bardzo pragniesz odszukać smoczych ludzi ? ciągnie kireni. ? Zatem, bracie, przybliż się, coś ci szepnę?

12 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Dzięki za życzenia i zainteresowanie. :)

Hm, skoro więc czytasz to, co piszę, czy mógłbym liczyć na merytoryczny komentarz z Twojej strony? Bo jeśli moja proza się podoba, to bardzo się cieszę, ale dla mnie wszelkie opinie będą bardzo pomocne. ;]

Link do komentarza

Wybacz mi zwłokę w odpowiedziach, lecz niestety po prostu nie wyrabiam się ze wszystkim, zwłaszcza teraz w okresie świątecznym (mimo że początkowo obiecałam sobie pełny relaks w święta, to w ostatnich dniach różnie z tym było i przez to musiały poczekać nawet tak prozaiczne sprawy jak granie dla odpoczynku confused_prosty.gif).

Jeżeli będę miała jakąś konkretną uwagę, to napiszę, ale wątpię, bym dała radę ze szczegółową analizą (dokładne wgryzanie się w każde zdanie itp.). Od razu wolę uczciwie uprzedzić. sad_prosty.gif Staram się jednak na bieżąco śledzić Twoją powieść, tym bardziej że ciekawa jestem, jak to się dalej rozwinie.

Link do komentarza

Sorry, że tak długo się ociągałem, ale uparłem się, że dam tutaj swój komentarz równocześnie z wlepieniem nowego rozdziału "Wilczego stada" na własnym blogu. Tymczasem prace nad nim się wciąż i wciąż przeciągały. Ale w końcu to mam.

Jeśli natomiast chodzi o twój własny utwór... że tak powiem, po ogłoszeniu, iż powstaje nowe opowiadanie, spodziewałem się raczej zupełnie nowej treści a nie recyklingu rozdziałów z wcześniejszego tekstu. chytry.gif

Szukając na nowo własnego miejsca w świecie, smoczy rycerz Kalderan postanowił poświęcić się zwalczaniu zła. W praktyce sprowadzało się to do jednego: bronił ludzi przed bandytami oraz potworami.

Dość... osobliwy sposób zwalczania zła. Znaczy, to oczywiście bardzo szczytne i tak dalej, ale sprawia wrażenie, że tak powiem, minorowe. Sprawy nie ułatwia fakt, że zdajesz się uporczywie trzymać tej koncepcji, że jedyną sensowną reakcją ludzi na widok takiego smokowca jest uznanie go za potwora - nawet wtedy, gdy ratuje im życie. Nawet wtedy, gdy wreszcie przestaje być niemową.

Rozbójnicy grozili kobiecie, która trzymała w rękach płaczące niemowlę.

Takie małe pytanie - jakie kosztowności przydrożni zbóje spodziewali się znaleźć u matki z niemowlęciem? Napadać na kupców, orszaki szlachciurów, to ja rozumiem. Ale kobieta i dziecko?

Kalderan spoglądał ze współczuciem najpierw na niemowlę, potem na kobietę, dopóki nie zdał sobie sprawy, że to nie ma sensu. Z gadziej mimiki nie potrafili odczytywać emocji.

A czym się konkretnie wyróżnia "gadzia mimika", że żadne emocje na twarzy Kalderana nie są dla człowieka czytelne? Jak powiadają, oczy są zwierciadłem duszy - nawet jeśli wyglądają całkiem inaczej, niż ludzkie, jakieś podstawowe uczucia powinny być po nich rozpoznawalne. A już na pewno powinno być widoczne, że Kalderan nie żywi wobec tamtej kobiety żadnych wrogich zamiarów.

Jak smoczy rycerz należał do półsmoków czerwonych, tak nowo przybyły był czarnym. Jego łuski miały kolor smoły

Eee... jeszcze raz, jakiego koloru był Drenzok?

Po grzbiecie biegła parada rzadkich kolców, przy wierzchu ogona coraz mniejszych, aż w połowie zanikały kompletnie.

Wiesz, z tymi kolcami na grzbiecie, to przypomina mi się pewien zabawny rysunek, jaki niedawno ujrzałem...

Słychać było ludzki pomruk. Dopiero wtedy smokowcy przypomnieli sobie, że nadal leży tutaj człowiek, który próbuje wstać. Czarny bezceremonialnie wbił mu pazury w brzuch.

Czyli co zrobił? Pochylił się i ręką go dziabnął? Czy postawił na nim stopę i dobił jak raptor?

? Skoro już zabijasz, rób to porządnie ? odezwał się Drenzok. ? Tamtych też zarżnąłem, bo tobie nie starczyło odwagi.

OK, po co? Dlaczego zabił tamtych bandytów? Sam w tym rozdziale mówi, że ludźmi nie ma co sobie zawracać głowy, ani bawić się w błędnego rycerza. Co innego, gdyby ci bandyci bezpośrednio zagrażali Drenzokowi - ale on przecież uciekali w panice i Drenzok powinien ich zwyczajnie olać.

Kalderan wzbił się w powietrze.

? Jam smoczym rycerzem, barbarzyńco. Zaszczyt to dla mnie. Nakłada na mnie powinności, z których nie mogę zrezygnować.

Ech... zdecyduj się w końcu - czy oni mają rozmawiać w języku archaicznym, czy raczej współczesnym. Ta kwestia brzmi tutaj dziwnie i pasuje do całej reszty jak wół do karety.

Myślałeś, żeby ją rzucić? Chociaż raz? K***wska ułuda, nic więcej.

Z drugiej strony, kiedy mówię o "raczej współczesnym" języku, nie mam na myśli wulgaryzmów właściwych nam, ludziom. Bardzo, ale to bardzo nie lubię, gdy przedstawiciele zdecydowanie nie-ludzkich ras rzucają takim słownictwem. Dlatego zresztą wymyśliłem dla Sorevian ich własne, siarczyste przekleństwa, zamiast kazać im kląć po ludzku (rzucanie "cholerą" się nie liczy, bo to kiepski ekwiwalent angielskiego "damn" czy też niemieckiego "verdammt", które to słowa oznaczają przekleństwo, klątwę, a nie chorobę). Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale takie wulgaryzmy są ściśle związane z kulturą, do jakiej należy dany osobnik. Nie zdajesz sobie chyba również sprawy z konsekwencji tego, że taki smokowiec rzuca "urwami" - implikuje to bowiem, że wśród smokowców także istniały panie negocjowalnego afektu i były w dodatku postrzegane identycznie, jak u nas. A to ma być chyba całkiem odrębna od ludzkiej cywilizacja.

Tak uczynili. Drenzok założył ręce na piersi i przyglądał się smoczemu rycerzowi z kpiącym uśmiechem.

Ech... "gadzia mimika", do ciężkiej cholery... Skoro smokowcy najwyraźniej potrafią się uśmiechać, jak ludzie, to czemu wspomniane współczucie miałoby być kompletnie nieczytelne?

? Smoczy rycerz nie może zdjąć zbroi ? wycedził Kalderan.

Jeżeli jakaś postać akcentuje dane słowo, nie pisze się tego wytłuszczonym drukiem, tylko robi odstępy między literami.

? Kalderan? Zacznij wreszcie myśleć. Żyjesz kodeksem, który po Iklestrii jest g***o wart?

Ekhm, ekhm...

? Chętnie bym cię zabił ? ciągnął Drenzok. ? Nawet broni oddechowej nie użyłem. Widzisz, jaki jesteś słaby?

Myślę, że użycie ognistego oddechu byłoby już z jego strony nie tyle oznaką, że walczy z silnym przeciwnikiem, co aktem desperacji.

Do wyniku tej walki mam takie same zastrzeżenia, jak poprzednio - Kalderan jest członkiem kasty, której jedynym zajęciem od niepamiętnych lat jest wojna. Nie powinien więc zostać pokonanym w walce przez zwykłego "cywila". Nawet jeśli była to walka tylko na kły i pazury.

Kalderanowi znów przyszła do głowy Iklestria. Skierował wzrok na wygrawerowany przy jednym z dwóch wyjść symbol ? gadzie oko przedzielone od góry mieczem.

GENISIVAREEEEE!!!

Osłabieni smokowcy nie mogli stawić czoła ani naga, ani parszywym ludziom. Parszywym, gdyż bez mrugnięcia okiem złamali traktat o zawieszeniu broni i sprzymierzyli się z wężokrwistymi.

Czy ludzie naprawdę musieliby się w tej sytuacji sprzymierzać z nagami? Wystarczy, że wykorzystaliby sytuację i przeprowadzili własną inwazję, w ogóle nie porozumiewując się z nagami. Skoro gadzie rasy budzą w nich taką odrazę, to dlaczego miałaby im w głowach postać myśl o sojuszu z wężykami?

A te gady miały jeden cel: wytępić wszystkich smoczych ludzi. Wszystkich, bez wyjątku.

Jakiś pomysł, DLACZEGO tak chciały zrobić?

prosił smokorycerskich bogów o błogosławieństwo

"Smoczych bogów" nie wystarczyłoby? "Smokorycerskich" brzmi naprawdę dziwacznie.

Przelatując kolejną przepaść, dostrzega zagrożenie ? wiwerny i daktyle.

Nieee, no... ty tak na serio? confused_prosty.gif

Atakuje szczęką, lecz smokowiec odskakuje w bok. Musnęło mu zbroję łuskową.

Czas teraźniejszy w opowiadaniu jest już dostatecznie bolesny, a jak jeszcze miesza się z przeszłym...

Kalderan dopiero teraz zauważa, że nie ma do czynienia ze smokowcem, lecz ze smokowczycą. To kireni.

Eee... to on po głosie nie potrafi rozpoznać, czy to samiec, czy samica jego własnej rasy?

Siadają. Rana na skrzydle boli Antrerę, ilekroć smoczy rycerz je dotyka.

Narracja jest prowadzona z punktu widzenia Kalderana. Skąd miałby wiedzieć, czy inna postać czuje ból, czy też nie? Może w najlepszym razie odnosić takie wrażenie.

Smoczy rycerz spuszcza głowę i delikatnie podnosi ogon. To ma sens.

Ale ja nie wiem, co to za sens! Z czym ma się właściwie wiązać podniesienie przez Kalderana ogona? To nie jest gest, jaki miałby swój odpowiednik w naszym języku ciała - a tym samym, jaki byłby zrozumiały dla czytelnika od razu, bez wyjaśniania. Zaś język ciała zwierząt kazałby podejrzewać, że Kalderan z jakiegoś powodu odczuwa podniecenie.

? Twój wzrok mówi, że bardzo pragniesz odszukać smoczych ludzi ? ciągnie kireni. ? Zatem, bracie, przybliż się, coś ci szepnę?

Przepraszam, ale brakuje tutaj jakiegoś konkretnego zakończenia - zamiast tego, rozdział urywa się ni w pięć, ni w dwanaście. Pomysł, żeby zostawiać na ciąg dalszy coś, co powiedziała Kalderanowi wyśniona smokowczyca, jest conajmniej dziwny. Jeżeli ma to być tajemnicą, to nie kończ rozdziału na samych jej słowach - Kalderan mógłby się na przykład w tym momencie obudzić. Albo, jeżeli nie chcesz, aby wypowiedź smokowczycy cokolwiek zdradzała, może mieć po prostu charakter enigmatyczny, zamiast walić prosto z mostu.

  • Upvote 1
Link do komentarza

Dzięki za kolejną analizę, aczkolwiek nie byłbym sobą, gdybym znowu nie wdał się w polemikę. ;) Od teraz jednak spróbuję się z nią nieco ograniczać, gdyż ostatnio mam stosunkowo mało czasu.

Powód obsuwy rozumiem, chociaż po mojej PW spodziewałbym się przynajmniej szczątkowej informacji zwrotnej, bo tak to myślałem: "Nie ma czasu? Czy obraził się, bo jeden fragment zerżnąłem od samego siebie?". ;)

Muszę też powiedzieć, że przy okazji zamieściłem prolog i rozdział pierwszy "Zjednoczenia" także w kilku innych miejscach, w tym na forum Weryfikatorium. Z tamtejszych komentarzy wynika, że mam dużo, dużo do poprawienia (na pewno w prologu, bo ludziom najwyraźniej nie chciało już przedzierać się dalej; choć obecny rozdział też wymaga zmian). Ale wiem jedno: lepszego wyboru podjąć nie mogłem.

Sprawy nie ułatwia fakt, że zdajesz się uporczywie trzymać tej koncepcji, że jedyną sensowną reakcją ludzi na widok takiego smokowca jest uznanie go za potwora - nawet wtedy, gdy ratuje im życie. Nawet wtedy, gdy wreszcie przestaje być niemową.

Zasadniczo tak jak sam napisałeś (choć w innym kontekście): konsekwencja musi być. Zapewniam jednak, że co innego będzie stanowić główną treść powieści, więc do tej koncepcji nie będę często wracał.

Takie małe pytanie - jakie kosztowności przydrożni zbóje spodziewali się znaleźć u matki z niemowlęciem? Napadać na kupców, orszaki szlachciurów, to ja rozumiem. Ale kobieta i dziecko?

Na pewno to zmienię, bo przyznam się szczerze, że jeszcze przed Twoim komentarzem dotarło do mnie, iż ta scena nie ma najmniejszego sensu.

A czym się konkretnie wyróżnia "gadzia mimika", że żadne emocje na twarzy Kalderana nie są dla człowieka czytelne? Jak powiadają, oczy są zwierciadłem duszy - nawet jeśli wyglądają całkiem inaczej, niż ludzkie, jakieś podstawowe uczucia powinny być po nich rozpoznawalne.

Myślę, że to jednak dość trudne, gdy daną istotę (z innymi oczami, z paszczą itd.) widuje się pierwszy raz w życiu. I gdy wcale nie jest się zainteresowanym, aby taką istotę poznać bliżej.

(Gabriel z wiadomego utworu nie miał z tym problemów...).

Eee... jeszcze raz, jakiego koloru był Drenzok?

Smoły. Złe porównanie?

Czyli co zrobił? Pochylił się i ręką go dziabnął? Czy postawił na nim stopę i dobił jak raptor?

Dziabnął ręką. Aż się zastanowiłem, bo przy takim opisie założyłem, że czytelnik automatycznie przyjmie, iż chodzi o rękę.

Ech... zdecyduj się w końcu - czy oni mają rozmawiać w języku archaicznym, czy raczej współczesnym. Ta kwestia brzmi tutaj dziwnie i pasuje do całej reszty jak wół do karety.

Bo to, żeby postać w prozie mówiła własnym językiem, jest najwyraźniej nie do pomyślenia...

Z drugiej strony, kiedy mówię o "raczej współczesnym" języku, nie mam na myśli wulgaryzmów właściwych nam, ludziom. Bardzo, ale to bardzo nie lubię, gdy przedstawiciele zdecydowanie nie-ludzkich ras rzucają takim słownictwem. (...)

Kiedyś wyczytałem, że autor, pisząc kwestie mówione postaci z wymyślonego świata, przytacza w prozie jedynie tłumaczenia tychże kwestii na język zrozumiały dla odbiorcy. A ja - także jako aspirujący tłumacz - nie mam na ogół nic przeciwko adaptacji kulturowej. :D

A tak na serio: prawdę mówiąc, na razie nie mogę nic w tej kwestii wyrokować, ponieważ wciąż mam zbyt słabo obmyśloną kulturę smokowców. Niemniej jednak opisany przez Ciebie mechanizm znam i rzeczywiście trzeba będzie nieco uważać. Tylko dwa zastrzeżenia:

- wulgaryzmy bardzo mi pasują do charakterystyki Drenzoka jako postaci;

- zapożyczanie żywcem wyrażeń z języka danej rasy to może być dobry zabieg, ale nie pasuje mi on w sytuacji, gdy rozmawiają ze sobą przedstawiciele tej samej rasy albo przynajmniej użytkownicy tego samego języka. Z tego względu wymyśliłem, że będę stosował kalki językowe (nie wiem, czy w tym rozdziale jakkolwiek to widać).

Jeżeli jakaś postać akcentuje dane słowo, nie pisze się tego wytłuszczonym drukiem, tylko robi odstępy między literami.

Rozstrzelony druk wydaje mi się archaiczny, szczerze mówiąc. Wiem, że wytłuszczenia normalnie się nie używa, ale uznałem, że właśnie ono najlepiej obrazuje kwestię, tj. akcentowanie wyrazów (po angielsku byłoby łatwiej, bo w tym języku występuje coś, co się nazywa bodajże "emphasis"...).

Myślę, że użycie ognistego oddechu byłoby już z jego strony nie tyle oznaką, że walczy z silnym przeciwnikiem, co aktem desperacji.

IMO w tej sytuacji na jedno wychodzi. Poza tym, Drenzok ma akurat inną broń oddechową, ale ten szczegół pozwolę sobie zachować na ciąg dalszy. ;) (Przepraszam, spoiler).

Do wyniku tej walki mam takie same zastrzeżenia, jak poprzednio - Kalderan jest członkiem kasty, której jedynym zajęciem od niepamiętnych lat jest wojna. Nie powinien więc zostać pokonanym w walce przez zwykłego "cywila". Nawet jeśli była to walka tylko na kły i pazury.

Jeżeli Drenzok jest w walce w taki sposób szczególnie wyćwiczony, to ja nie widzę z tym problemu. BTW, smoczy rycerze to nie kasta.

Czy ludzie naprawdę musieliby się w tej sytuacji sprzymierzać z nagami?

(...)

Jakiś pomysł, DLACZEGO tak chciały zrobić?

Podstawowe pytanie: czy przeczytałeś może poprawki do "Przyjaciela", tak jak Ci proponowałem kilkakrotnie? Powinieneś tam znaleźć odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.

"Smoczych bogów" nie wystarczyłoby? "Smokorycerskich" brzmi naprawdę dziwacznie.

Fraza "smoczy bogowie" sugerowałaby, że chodzi o bogów wyznawanych przez smoki, a to już rozmija się z tym, co chciałem powiedzieć.

Nieee, no... ty tak na serio? :/

Mówisz o (ptero)daktylach? :D Nie widzę powodu, dla którego nie mógłbym umieścić ich u siebie, choć zdawałem sobie sprawę, że gdybym nazwał je "prawidłowo", to nikt by w ich obecność nie uwierzył...

Czas teraźniejszy w opowiadaniu jest już dostatecznie bolesny, a jak jeszcze miesza się z przeszłym...

Mam niejasne przeczucie, że traktujesz to tak, jakbym robił Ci tym na złość. Bo pamiętam, że już ostro zwracałeś mi uwagę, kiedy jakąś frazę napisałem w niewłaściwym czasie.

Swoją drogą, czy mam zatem rozumieć, że czas teraźniejszy w tym fragmencie raczej przeszkadza Ci w odbiorze? Powiedzmy, że zbieram dane wywiadowcze. ;]

Ale ja nie wiem, co to za sens! Z czym ma się właściwie wiązać podniesienie przez Kalderana ogona? To nie jest gest, jaki miałby swój odpowiednik w naszym języku ciała - a tym samym, jaki byłby zrozumiały dla czytelnika od razu, bez wyjaśniania. Zaś język ciała zwierząt kazałby podejrzewać, że Kalderan z jakiegoś powodu odczuwa podniecenie.

W zamierzeniu czytelnik miał z kontekstu się domyślić, co ten gest mógłby oznaczać. Skoro jednak jest problem z interpretacją, jeszcze się nad tym zastanowię.

Przepraszam, ale brakuje tutaj jakiegoś konkretnego zakończenia - zamiast tego, rozdział urywa się ni w pięć, ni w dwanaście. Pomysł, żeby zostawiać na ciąg dalszy coś, co powiedziała Kalderanowi wyśniona smokowczyca, jest conajmniej dziwny. Jeżeli ma to być tajemnicą, to nie kończ rozdziału na samych jej słowach - Kalderan mógłby się na przykład w tym momencie obudzić. Albo, jeżeli nie chcesz, aby wypowiedź smokowczycy cokolwiek zdradzała, może mieć po prostu charakter enigmatyczny, zamiast walić prosto z mostu.

Dla mnie ten pomysł nie jest dziwny, gdyż - co mogę powiedzieć od razu - nie będzie to żadna tajemnica. Uznałem to po prostu za dobry punkt wyjściowy dla następnego rozdziału.

Link do komentarza

Powód obsuwy rozumiem, chociaż po mojej PW spodziewałbym się przynajmniej szczątkowej informacji zwrotnej, bo tak to myślałem: "Nie ma czasu? Czy obraził się, bo jeden fragment zerżnąłem od samego siebie?".

Tobie to czasami przychodzą do głowy naprawdę dziwne powody do obrażania się...

Zasadniczo tak jak sam napisałeś (choć w innym kontekście): konsekwencja musi być.

"Konsekwencja" nie oznacza w tym wypadku upartego trzymania się koncepcji, gdzie wszyscy, ale to absolutnie wszyscy ludzie na widok smokowca - nawet wtedy, gdy ewidentnie ratuje im skórę - reagują na zasadzie "aaaa, potwór!". Ludzie są różni, więc wachlarz ich reakcji też powinien być jakoś zróżnicowany. W przeciwnym wypadku sprawia to wrażenie nie tyle konsekwencji, co upartemu narzucaniu sobie pewnych ograniczeń, jeśli chodzi o zachowania postaci. Poza tym, cała znajomość z Gabrielem i postanowienia, jakie w związku z nią wysnuł Kalderan, nagle wydają się pozbawione znaczenia.

Myślę, że to jednak dość trudne, gdy daną istotę (z innymi oczami, z paszczą itd.) widuje się pierwszy raz w życiu. I gdy wcale nie jest się zainteresowanym, aby taką istotę poznać bliżej.

A ja myślę, że w tej konkretnej sytuacji - kiedy smokowiec ewidentnie uratował kobicie życie - jej reakcją nie powinna być ucieczka. Gdyby chciał ją skrzywdzić, już by to zrobił. Albo po prostu pozwolił bandytom zrobić swoje.

Smoły. Złe porównanie?

Nie chodzi o jakość porównania - chodzi o to, że niepotrzebnie powtarzasz, iż Drenzok jest czarny.

Dziabnął ręką. Aż się zastanowiłem, bo przy takim opisie założyłem, że czytelnik automatycznie przyjmie, iż chodzi o rękę.

A mnie się wciąż wydaje, że lepiej tutaj wygląda dobicie "na raptora". Szczególnie, że wpasowuje się w lekceważącą postawę Drenzoka - nie będzie się nawet specjalnie schylał, żeby tego człowieka dobić, po prostu postawi na nim stopę (nawet się nie oglądając) i zatopi pazury.

Bo to, żeby postać w prozie mówiła własnym językiem, jest najwyraźniej nie do pomyślenia...

Ale jakim własnym językiem? Co ty próbujesz sugerować - że archaizm wypowiedzi jest immanentną cechą jakiegokolwiek języka? Poza tym nie rozumiem logiki - twierdzisz, że Kalderan przez cały czas mówi we "wspólnym", a tylko na potrzeby pojedynczych scen przechodzi na język smokowców? Po co?

A tak na serio: prawdę mówiąc, na razie nie mogę nic w tej kwestii wyrokować, ponieważ wciąż mam zbyt słabo obmyśloną kulturę smokowców. Niemniej jednak opisany przez Ciebie mechanizm znam i rzeczywiście trzeba będzie nieco uważać. Tylko dwa zastrzeżenia:

- wulgaryzmy bardzo mi pasują do charakterystyki Drenzoka jako postaci

No to niech sobie pasują, ale niech nie klnie po ludzku, no na litość Boską... Poza tym - naprawdę myślisz, że budowanie charakterystyki postaci na rzucaniu wulgaryzmami to dobry pomysł? W polskim dubbingu ME postanowili nawciskać Wrexowi do pyska tyle wulgaryzmów, ile wlezie - efekt był... powiedziałbym, że tragiczny, ale to w tej sytuacji eufemizm. A bardziej dosadne określenia nie przejdą przez cenzurę.

- zapożyczanie żywcem wyrażeń z języka danej rasy to może być dobry zabieg, ale nie pasuje mi on w sytuacji, gdy rozmawiają ze sobą przedstawiciele tej samej rasy albo przynajmniej użytkownicy tego samego języka. Z tego względu wymyśliłem, że będę stosował kalki językowe (nie wiem, czy w tym rozdziale jakkolwiek to widać)

Co z tego, że używają własnego języka, skoro to mimo wszystko wciąż obcy język - a ty stosujesz manieryzmy z naszego?

Rozstrzelony druk wydaje mi się archaiczny, szczerze mówiąc.

To nie jest żaden archaizm, tylko poprawna pisownia, jak Bóg miły... To trochę tak, jakbyś wymyślił, że od dzisiaj piszesz "gżegżółka" przez "rz" oraz "u", bo pisownia uznawana od lat za właściwą jest już passe.

IMO w tej sytuacji na jedno wychodzi.

No przepraszam, ale jednak nie. Drenzok w tej scenie kpi ze słabości Kalderana, co ma moc wydźwięku o tyle, o ile był w stanie go pokonać bez większego wysiłku. Czyli na przykład nie został w ogóle draśnięty, albo że nie zdążył nawet odczuć zmęczenia walką. Użycie oddechu - ognistego, czy obojętne, jakiego - to już ostateczność, ewidentna oznaka, że wszystko inne zawiodło.

Jeżeli Drenzok jest w walce w taki sposób szczególnie wyćwiczony, to ja nie widzę z tym problemu. BTW, smoczy rycerze to nie kasta.

Po pierwsze, dlaczego w ogóle zakładasz, że Drenzok jest w takiej walce szczególnie wyćwiczony? Stwierdziłeś dosyć jasno, że nie jest wojownikiem. Musi walczyć tylko w takim zakresie, żeby przeżyć - ergo, żeby zabić dziką zwierzynę dla mięsa. Ludzi zaś wyraźnie unika i nie wdaje się z nimi w bójki - to, że w tym konkretnym rozdziale się wdał i jeszcze wyszedł zeń zwycięsko, to istny cud (albo myślenie życzeniowe autora...). I teraz nagle pokonuje wojownika, który z pewnością jest ogólnie wyćwiczony w walce - czy to z bronią, czy to bez. Naprawdę nie byłoby prościej zrezygnować z tego założenia, że Drenzok nie należał do smoczych rycerzy? O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby przyjęcie założenia, że sam do nich należał, ale stracił złudzenia i porzucił swoją dawną profesję. Byłoby to jednocześnie znacznie ciekawsze pod kątem charakteru postaci, a także jego relacji z Kalderanem - wojownik, który nie stracił wiary w ideały oraz wojownik, który taką wiarą stracił.

Po drugie, z tego, co mi do tej pory wiadomo, to smoczy rycerze w twoim świecie bardziej wyglądają na kastę wojowników, a nie na rycerzy w naszym rozumieniu tego słowa. O ile mi wiadomo, nie byli we własnym społeczeństwie odpowiednikiem szlachty, tylko po prostu zorganizowaną kastą wojowników z kodeksem honorowym i obowiązkiem obrony rodaków.

Podstawowe pytanie: czy przeczytałeś może poprawki do "Przyjaciela", tak jak Ci proponowałem kilkakrotnie? Powinieneś tam znaleźć odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.

Muszę przyznać, że wciąż nie nadrobiłem zaległości. Po prostu jakoś tak trudniej wziąć mi się za dane opowiadanie w całości, aniżeli komentować je kawałek po kawałku.

Zahaczając jednak temat tego, jak było to opisane w "Przyjacielu"... Podstawową motywacją nag było to, że zachciało im się być debeściakami pośród "gadzich" ras? Naprawdę? Bo wiesz - to byłoby jeszcze zrozumiałe, gdyby chcieli po prostu rządzić światem, ale oni akurat sobie umyślili, że ograniczą swoje ambicje do ras im podobnych, bo tak to im się spodobało?

Niejaki Lobo w młodości wytępił wszystkich członków własnej rasy tylko dlatego, że chciał być wyjątkowy... ale ten motyw to był mimo wszystko czarny humor, a nie tak na serio...

Fraza "smoczy bogowie" sugerowałaby, że chodzi o bogów wyznawanych przez smoki, a to już rozmija się z tym, co chciałem powiedzieć.

OK, idąc tym tokiem rozumowania, fraza "smokorycerskich" sugeruje, że same smoki (albo ich bogowie) też miały swoich rycerzy, a tu przecież nie o to chodzi.

Nie udziwniaj opowiadania na siłę.

Swoją drogą, czy mam zatem rozumieć, że czas teraźniejszy w tym fragmencie raczej przeszkadza Ci w odbiorze? Powiedzmy, że zbieram dane wywiadowcze/

Przeszkadza mi, bo nie ma żadnego POWODU, aby w tym fragmencie przejść na czas teraźniejszy. Szczególnie jeśli narracja pozostaje trzecioosobowa.

Dla mnie ten pomysł nie jest dziwny, gdyż - co mogę powiedzieć od razu - nie będzie to żadna tajemnica. Uznałem to po prostu za dobry punkt wyjściowy dla następnego rozdziału.

Skoro to nie jest żadna tajemnica, to po co to ukrywasz? Niczemu to na dłuższą metę nie służy, za to rozdział sprawia wrażenie niedokończonego.

Link do komentarza
Tobie to czasami przychodzą do głowy naprawdę dziwne powody do obrażania się...

Kiedy człowiek widzi, że jego rozmówca wchodzi na forum, a mimo to nie odpisuje, to do głowy mogą przyjść naprawdę różne rzeczy...

Nie chodzi o jakość porównania - chodzi o to, że niepotrzebnie powtarzasz, iż Drenzok jest czarny.

O, a na to nie zwróciłem uwagi. Do zmiany!

A mnie się wciąż wydaje, że lepiej tutaj wygląda dobicie "na raptora". Szczególnie, że wpasowuje się w lekceważącą postawę Drenzoka - nie będzie się nawet specjalnie schylał, żeby tego człowieka dobić, po prostu postawi na nim stopę (nawet się nie oglądając) i zatopi pazury.

A w sumie to dobry pomysł. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak Drenzok walczy.

Ale jakim własnym językiem? Co ty próbujesz sugerować - że archaizm wypowiedzi jest immanentną cechą jakiegokolwiek języka? Poza tym nie rozumiem logiki - twierdzisz, że Kalderan przez cały czas mówi we "wspólnym", a tylko na potrzeby pojedynczych scen przechodzi na język smokowców? Po co?

Nie zrozumieliśmy się. Nie chodziło mi o język w sensie kulturowym, ale o styl wypowiedzi. Ustosunkowałem się do tego zresztą, odpowiadając na Twoje zastrzeżenia do rozdziału drugiego.

No to niech sobie pasują, ale niech nie klnie po ludzku, no na litość Boską... Poza tym - naprawdę myślisz, że budowanie charakterystyki postaci na rzucaniu wulgaryzmami to dobry pomysł? W polskim dubbingu ME postanowili nawciskać Wrexowi do pyska tyle wulgaryzmów, ile wlezie - efekt był... powiedziałbym, że tragiczny, ale to w tej sytuacji eufemizm. A bardziej dosadne określenia nie przejdą przez cenzurę.

Bądźmy poważni. Pisząc o wulgaryzmach, nie miałem na myśli, dajmy na to, wrzucania "przecinków" co piąte zdanie, tylko wyrażenie odpowiedniego nacechowania emocjonalnego. Takiego, które pasuje do postaci, jaką jest Drenzok.

Co z tego, że używają własnego języka, skoro to mimo wszystko wciąż obcy język - a ty stosujesz manieryzmy z naszego?

Pragnę tylko zauważyć, że wyrażenia z danego języka niosą ze sobą również odpowiednie konotacje, rozpoznawalne przez użytkowników tego języka i właściwe dla ich kultury. Jak to się ma do obecnego zagadnienia - tak jak wcześniej dawałem do zrozumienia, choćby dialogi wypowiadane przez smokowców to tak naprawdę tłumaczenia z języka iklestryjskiego na polski. I tutaj są m.in. dwie strategie do wyboru: egzotyzacja (tj. przybliżamy czytelnika do kultury tekstu oryginalnego, do czego pasowałaby Twoja sugestia, by Drenzok "nie klnął po ludzku") albo domestykacja (tj. przybliżamy tekst oryginalny do czytelnika, tak żeby np. odbiorca tekstu docelowego miał odczucia jak najbardziej zbliżone do tych, które miałby odbiorca tekstu oryginalnego; za przykład mogą posłużyć chociażby te nieszczęsne wulgaryzmy).

Co chcę przez to powiedzieć - żeby idealnie odwzorować w tekście kulturę smokowców poprzez język, musiałbym tak naprawdę pisać ich kwestie mówione po iklestryjsku. Tu już mocno kombinuję, ale chodzi mi o to, że o ile zgadzam się, że na wspomniane konotacje warto w tym wypadku zwracać uwagę, o tyle przy przyjętych przeze mnie założeniach (np. wiernym oddaniu nacechowania emocjonalnego) ścisłe trzymanie się obcej kultury nie zawsze jest możliwe.

Ale żeby nie było - wpadłem na rozwiązanie kompromisowe. Wulgaryzmy w dialogach, które normalnie byłyby prowadzone w języku innym niż iklestryjski, zostaną zapożyczone z języka iklestryjskiego (co będzie do Drenzoka pasować, ale nie uprzedzajmy faktów...). Natomiast wulgaryzmy w dialogach prowadzonych w języku iklestryjskim pozostawię bez zmian, przynajmniej dopóki nie wymyślę lepszego rozwiązania.

To nie jest żaden archaizm, tylko poprawna pisownia, jak Bóg miły... To trochę tak, jakbyś wymyślił, że od dzisiaj piszesz "gżegżółka" przez "rz" oraz "u", bo pisownia uznawana od lat za właściwą jest już passe.

Ale wiesz, że normy językowe podlegają stałym zmianom? ;) Poza tym, może czytuję niewłaściwe książki, ale rozstrzelonego druku nie widuję w żadnej współczesnej pozycji. Za to w pozycjach drukowanych choćby kilkadziesiąt lat temu jak najbardziej. Nie mówię, że jego stosowanie jest złym pomysłem; po prostu sądzę, że pogrubianie wyrazów lepiej obrazuje problem i przy okazji jest przyjemniejsze dla oka.

No przepraszam, ale jednak nie. Drenzok w tej scenie kpi ze słabości Kalderana, co ma moc wydźwięku o tyle, o ile był w stanie go pokonać bez większego wysiłku. Czyli na przykład nie został w ogóle draśnięty, albo że nie zdążył nawet odczuć zmęczenia walką. Użycie oddechu - ognistego, czy obojętne, jakiego - to już ostateczność, ewidentna oznaka, że wszystko inne zawiodło.

W tej konkretnej sytuacji użycie broni oddechowej ze strony Drenzoka oznaczałoby, że ten musiałby mieć do czynienia z dużym wyzwaniem, skoro posunąłby się do czegoś takiego. Czyli - w pewnym sensie to byłby właśnie akt desperacji. Ale w sumie to chyba nie ma większego znaczenia.

Po pierwsze, dlaczego w ogóle zakładasz, że Drenzok jest w takiej walce szczególnie wyćwiczony? Stwierdziłeś dosyć jasno, że nie jest wojownikiem.

Nie wiem, gdzie napisałem, że nie jest wojownikiem (argumentowałem raczej na odwrót). Jeśli tak stwierdziłem, to znaczy, że popełniłem błąd. Ale - to chyba nie będzie tajemnicą, że Drenzok jeszcze do "Zjednoczenia" powróci, a i przy okazji planuję co nieco opowiedzieć o nim samym. Może więc na tym temat zakończę.

Po drugie, z tego, co mi do tej pory wiadomo, to smoczy rycerze w twoim świecie bardziej wyglądają na kastę wojowników, a nie na rycerzy w naszym rozumieniu tego słowa. O ile mi wiadomo, nie byli we własnym społeczeństwie odpowiednikiem szlachty, tylko po prostu zorganizowaną kastą wojowników z kodeksem honorowym i obowiązkiem obrony rodaków.

Miałem na myśli, że kasta jest to grupa społeczna, o przynależności do której decyduje wyłącznie urodzenie (tj. nikt z zewnątrz nie może do niej dołączyć). Natomiast smoczy rycerze - w rzadkich przypadkach, ale mimo wszystko - pod pewnymi warunkami dopuszczają do siebie też kogoś spoza ich warstwy społecznej. To zresztą chcę jeszcze dokładniej obmyślić.

Podstawową motywacją nag było to, że zachciało im się być debeściakami pośród "gadzich" ras? Naprawdę? Bo wiesz - to byłoby jeszcze zrozumiałe, gdyby chcieli po prostu rządzić światem, ale oni akurat sobie umyślili, że ograniczą swoje ambicje do ras im podobnych, bo tak to im się spodobało?

Myślę, że w połączeniu z fanatyzmem, który ogólnie charakteryzował lud naga, to może być niezły punkt wyjściowy do jakiejś głębszej motywacji. Np. że najpierw załatwią smokowców, a potem, powiedzmy, będą planowali utworzyć imperium, podbijając też inne rasy. Ale nigdzie tego nie opisałem, więc proszę traktować to raczej jako luźną myśl niż kanon. :P

OK, idąc tym tokiem rozumowania, fraza "smokorycerskich" sugeruje, że same smoki (albo ich bogowie) też miały swoich rycerzy, a tu przecież nie o to chodzi.

Nie udziwniaj opowiadania na siłę.

Odnoszę wrażenie, że tym razem nie ja tutaj kombinuję.

"Smoczy bogowie" byłoby frazą nieostrą znaczeniowo, bo oprócz tego, o czym wspomniałem, sugerowałaby, że chodzi o bogów przypominających smoki. W tym przypadku nie byłoby to błędem, ale za jej sprawą mogłoby chodzić równie dobrze o cały panteon bóstw wyznawanych przez smokowców. A Kalderan swoją modlitwą chciał oddać cześć tylko Teiresowi i Irrioni.

Przeszkadza mi, bo nie ma żadnego POWODU, aby w tym fragmencie przejść na czas teraźniejszy. Szczególnie jeśli narracja pozostaje trzecioosobowa.

Wiesz, dlaczego o to pytam? Bo tak naprawdę pytam o to też inne osoby, które do tego rozdziału doszły, i na tej podstawie chcę wysnuć wniosek, czy warto ten zabieg ciągnąć. Tu mam tak naprawdę skrajne opinie, bo:

- jedna beta-czytelniczka powiedziała kategorycznie, że czas teraźniejszy mam wywalić (inna sprawa, że już nie czyta mojej powieści, i to też z innych powodów);

- inny stwierdził, że ten zabieg mu nie przeszkadza, a nawet stanowi pewnego rodzaju odświeżenie językowej;

- jeszcze inny oznajmił, że dla niego zmiana czasu stanowi wręcz walor.

Jeśli o mnie chodzi, to absolutnie nie mam nic przeciwko takim zabiegom, a i w tym konkretnym przypadku wydawało mi się, że zmiana czasu na teraźniejszy może stworzyć wrażenie inności (wszak dotyczy to snu!). Nie zawaham się jednak tego ujednolicić, jeśli okaże się, że większości czytelników ten zabieg będzie tylko przeszkadzał w odbiorze.

BTW, jeśli Cię to pocieszy, to pierwotnie fragmenty z Idrinusem też były pisane w czasie teraźniejszym. Zmieniłem to jednak, ponieważ tam rzeczywiście nie ma dla tego zabiegu uzasadnienia.

Skoro to nie jest żadna tajemnica, to po co to ukrywasz? Niczemu to na dłuższą metę nie służy, za to rozdział sprawia wrażenie niedokończonego.

Yyy - ale czy z treści rozdziału drugiego (tj. tego, że Kalderan wparował do domu Einusa i zapytał o wskrzeszenie jego pobratymców) nie wynika, co Antreri mogła smoczemu rycerzowi szepnąć? Czy mi się wydaje?

Swoją drogą, powoli zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że tak zamęczam swoją polemiką... A praca magisterska i powieść same się nie napiszą. ;)

Link do komentarza

Kiedy człowiek widzi, że jego rozmówca wchodzi na forum, a mimo to nie odpisuje, to do głowy mogą przyjść naprawdę różne rzeczy...

A ile ja na tym forum spędzam czasu, olaboga... Nie dość, że ja w ogóle nie należę do tego typu osób, które wypowiadają się na tak zwanego chama, byleby tylko sobie nabić punkty, to jeszcze jestem w pewnym sensie obrażony po tym, jak oberwałem kolejną moderację postów. I przy okazji zapoznałem się z nadzwyczaj płytką oceną mojej skromnej osoby ze strony moderacji, ale to już szczegół.

Nie zrozumieliśmy się. Nie chodziło mi o język w sensie kulturowym, ale o styl wypowiedzi.

Styl wypowiedzi jest ściśle związany z kulturą... Bez niej, nie byłoby mowy o jakimkolwiek stylu...

Bądźmy poważni. Pisząc o wulgaryzmach, nie miałem na myśli, dajmy na to, wrzucania "przecinków" co piąte zdanie, tylko wyrażenie odpowiedniego nacechowania emocjonalnego. Takiego, które pasuje do postaci, jaką jest Drenzok.

Tylko że nie odniosłem w tym konkretnym fragmencie wrażenia, że Drenzok jest nacechowany emocjonalnie, tylko że jest zwykłym prostakiem.

Co chcę przez to powiedzieć - żeby idealnie odwzorować w tekście kulturę smokowców poprzez język, musiałbym tak naprawdę pisać ich kwestie mówione po iklestryjsku. Tu już mocno kombinuję, ale chodzi mi o to, że o ile zgadzam się, że na wspomniane konotacje warto w tym wypadku zwracać uwagę, o tyle przy przyjętych przeze mnie założeniach (np. wiernym oddaniu nacechowania emocjonalnego) ścisłe trzymanie się obcej kultury nie zawsze jest możliwe.

No to... pisz te wulgaryzmy chociaż po iklestryjsku, jak Bóg miły... Myślisz, że dlaczego ja sam - opisując sceny, w których Sorevianie przeklinają - wciskam im w pysie ich własne przekleństwa, nie siląc się na szukanie ekwiwalentów? To proste - ponieważ chcę podkreślić różnice kulturalne pomiędzy nami, a Sorevianami i zaznaczyć, że to, co w ich społeczeństwie tudzież według ich mentalności jest godne pogardy, niekoniecznie musi takie być w naszej kulturze.

Przecież ci powiedziałem - mniemałem, że zrobiłem to dostatecznie wyraźnie - wulgaryzmy są ściśle uzależnione od kultury, z jakiej się wywodzą. Nie możesz tak po prostu kazać rzucić swojej postaci paroma "urwami" i tłumaczyć się przekładem z obcego języka. To nie jest W OGÓLE kwestia języka i tłumaczenia - to jest kwestia kultury. Czyli jeśli Drenzok gada o "urwach", o "pier...niczeniu" i tym podobnych rzeczach, implikuje to, że kultura smokowców - kultura, a nie jakieś językowe niuanse - pokrywa się z naszą w takich kwestiach. Czy o to ci chodziło? Chyba nie.

Ale wiesz, że normy językowe podlegają stałym zmianom? Poza tym, może czytuję niewłaściwe książki, ale rozstrzelonego druku nie widuję w żadnej współczesnej pozycji.

Ale wiesz, że te zmiany to mimo wszystko nie jest coś, co możesz sobie wprowadzić ot tak, wedle własnego widzimisię?

Nie wiem, czy czytałeś niewłaściwe książki, czy też ogólnie czytałeś za słabo, ale mnie od razu przychodzi na myśl przykład całkiem świeżego "Nefrytowego Tronu", gdzie główny bohater (Laurence) rzekł, cytuję: "zbyt mocno wierzę w Temeraire'a, by wyobrazić sobie, że mógłby wybrać naród, gdzie taką rozmowę uważa się za k u l t u r a l n ą."

Natomiast nigdy, przenigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek stosował druk wytłuszczony. Kursywa - to jeszcze, jeszcze. Ale ten wytłuszczony druk wygląda mi na zmianę normy językowej, którą wymyśliłeś ty sam.

Nie wiem, gdzie napisałem, że nie jest wojownikiem (argumentowałem raczej na odwrót). Jeśli tak stwierdziłem, to znaczy, że popełniłem błąd.

No... o ile dobrze pamiętam, to Drenzok nie należał do smoczych rycerzy...

Myślę, że w połączeniu z fanatyzmem, który ogólnie charakteryzował lud naga, to może być niezły punkt wyjściowy do jakiejś głębszej motywacji. Np. że najpierw załatwią smokowców, a potem, powiedzmy, będą planowali utworzyć imperium, podbijając też inne rasy.

Jak by ci to powiedzieć... ideologia nie może się też mimo wszystko brać znikąd. Zawsze musi mieć jakieś podstawy, genezę, powód, dla którego się komuś ubzdurało właśnie tak, a nie inaczej.

W przypływie narcyzmu, opiszę to na przykładzie swojej własnej rasy, kierującej się przede wszystkim ideologią - Auvelian. Ci kolesie mają taką ideologię i taki fanatyzm, że umyślili sobie zjednoczyć wszystkie rozumne rasy wszechświata w ramach jednego imperium - oczywiście, rządzonego przez nich samych. Toteż atakują Terran, Sorevian czy też Fervian nie dla zysku, nie dla władzy, ani nawet nie dlatego, że ich po prostu nie lubią czy co tam... atakują ich, ponieważ są po prostu przeświadczeni, że tak trzeba. Że tak będzie dla nich lepiej.

Ale taka umysłowość u Auvelian nie wzięła się znikąd - kiedyś, dawno dawno temu, władali niemałym imperium, które rozpadło się i uległo dewastacji wskutek wojny domowej. Zmagali się ze sobą bez pardonu, nie wahając się z używaniem swoich psionicznych mocy... aż doprowadzili do takich ekscesów, jak całkowite zniszczenie kilkuset planet.

Więc teraz obawiają się, że młodsze, mniej doświadczone rasy - zwłaszcza takie, które już bawią się ze psioniką (vide Terranie) - mogą powtórzyć ich błędy i dla ich własnego dobra, lepiej będzie pokierować za nich ich własnymi państwami.

Tymczasem idelogia nag... no, nie wygląda na to, by wzięła się skądkolwiek. Zachciało im się, to wydali smokowcom wojnę - bo to też gady, a zatem konkurencja (czemu nie pomyśleli, że to bratnie dusze, pośród tych wszystkich cuchnących ssaków?). Po prostu... zastanów się nad tym.

Odnoszę wrażenie, że tym razem nie ja tutaj kombinuję.

"Smoczy bogowie" byłoby frazą nieostrą znaczeniowo, bo oprócz tego, o czym wspomniałem, sugerowałaby, że chodzi o bogów przypominających smoki. W tym przypadku nie byłoby to błędem, ale za jej sprawą mogłoby chodzić równie dobrze o cały panteon bóstw wyznawanych przez smokowców. A Kalderan swoją modlitwą chciał oddać cześć tylko Teiresowi i Irrioni.

Himmelherrgott. No to niech sobie oddaje cześć tylko Teiresowi i Irroni - tak czy inaczej, są to bogowie rasy smokowców, żadnej innej, i należą do tego samego panteonu, co bogowie "niepoświęceni" smoczym rycerzom. Użyj zatem prostszej, znajomej frazy, zamiast budować sztuczne neologizmy...

Jeśli o mnie chodzi, to absolutnie nie mam nic przeciwko takim zabiegom, a i w tym konkretnym przypadku wydawało mi się, że zmiana czasu na teraźniejszy może stworzyć wrażenie inności (wszak dotyczy to snu!). Nie zawaham się jednak tego ujednolicić, jeśli okaże się, że większości czytelników ten zabieg będzie tylko przeszkadzał w odbiorze.

OK. Jeżeli już się uparłeś na ten czas teraźniejszy, to dodaj chociaż do tego narrację pierwszoosobową.[quote name=Knight Martius'

timestamp='1455096667]

Yyy - ale czy z treści rozdziału drugiego (tj. tego, że Kalderan wparował do domu Einusa i zapytał o wskrzeszenie jego pobratymców) nie wynika, co Antreri mogła smoczemu rycerzowi szepnąć? Czy mi się wydaje?

Może i wynika, ale PO CO to odkładać? I to jeszcze poprzez przerwanie sceny snu - do których to (snów) nie odnoszą się takie same reguły, jak to rzeczywistości?

Link do komentarza
Nie dość, że ja w ogóle nie należę do tego typu osób, które wypowiadają się na tak zwanego chama, byleby tylko sobie nabić punkty, to jeszcze jestem w pewnym sensie obrażony po tym, jak oberwałem kolejną moderację postów.

Miałem na myśli bardziej odpowiedź na tamtą PW, bo do komentowania nie zamierzam poganiać absolutnie nikogo. Ale to chyba bez znaczenia. tongue_prosty.gif

Boję się, że odpowiadanie na część zaczynającą się od wzmianki o moderacji postów może być odebrane jako nietakt...

Styl wypowiedzi jest ściśle związany z kulturą... Bez niej, nie byłoby mowy o jakimkolwiek stylu...

Wiesz, o co mi chodzi. Proszę nie odwracać kota ogonem.

No to... pisz te wulgaryzmy chociaż po iklestryjsku, jak Bóg miły... Myślisz, że dlaczego ja sam - opisując sceny, w których Sorevianie przeklinają - wciskam im w pysie ich własne przekleństwa, nie siląc się na szukanie ekwiwalentów? To proste - ponieważ chcę podkreślić różnice kulturalne pomiędzy nami, a Sorevianami i zaznaczyć, że to, co w ich społeczeństwie tudzież według ich mentalności jest godne pogardy, niekoniecznie musi takie być w naszej kulturze.

To też jest pomysł, choć bez przypisów/ekspozycji/kalkowania na nasz język nie wiadomo tak naprawdę, czego te wulgaryzmy dotyczą. Ale nie traktuj tego jako zarzut; chciałbym po prostu wiedzieć, jak pod względem znaczeniowym przedstawiają się wulgaryzmy w języku strev. Może to być pomoc dla mnie przy nakreślaniu kultury smokowców.

I nie żebym był na "nie" wobec tej uwagi (wręcz chcę właśnie jeszcze się nad tym zastanowić), ale mylisz się, pisząc, że język i tłumaczenie nie mają nic wspólnego z kulturą (tak zrozumiałem Twoją wypowiedź). Język jest jednym z "nosicieli" kultury, niejako warunkującym nasze myślenie tudzież postrzeganie rzeczywistości. Ogólnie tłumacz może postawić na jak najwierniejsze oddanie tej kultury lub na dostosowanie jej do języka docelowego, tak żeby wywołać na czytelniku tekstu docelowego wrażenie podobne do tego, które odczuwają czytelnicy tekstu źródłowego.

Natomiast nigdy, przenigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek stosował druk wytłuszczony. Kursywa - to jeszcze, jeszcze. Ale ten wytłuszczony druk wygląda mi na zmianę normy językowej, którą wymyśliłeś ty sam.

Bo nie widzę w pogrubieniu nic złego (sam przeważnie stosuję to na forum zamiast wielkich liter, jeśli chcę wzmocnić jakiś wyraz, gdyż taka metoda jest po prostu przejrzysta), ale skoro rozstrzelony druk wcale nie należy do reliktów przeszłości, to czuję się już przekonany.

No... o ile dobrze pamiętam, to Drenzok nie należał do smoczych rycerzy...

LOL. Albo zresztą. Sam pisałem, że kończę ten temat, a i nie wolno mi narzucać nikomu własnej interpretacji. Mogę więc tylko powtórzyć to, co napisałem wcześniej: to, że wprowadzam coś, co nie występuje w świecie rzeczywistym, nie oznacza automatycznie, że jest to błąd.

Tymczasem idelogia nag... no, nie wygląda na to, by wzięła się skądkolwiek. Zachciało im się, to wydali smokowcom wojnę - bo to też gady, a zatem konkurencja (czemu nie pomyśleli, że to bratnie dusze, pośród tych wszystkich cuchnących ssaków?). Po prostu... zastanów się nad tym.

Nigdy nie twierdziłem, że jest to wersja ostateczna, szczególnie że 1) w "Przyjacielu" i tak ta ekspozycja jest bardzo długa i sam, kiedy to czytałem, w pewnym momencie zacząłem się nudzić, 2) pamiętam, że specjalnie zostawiłem jedną lukę w historii. Do momentu napisania powieści dziejącej się w Iklestrii na pewno się to "wyklepie".

Może i wynika, ale PO CO to odkładać? I to jeszcze poprzez przerwanie sceny snu - do których to (snów) nie odnoszą się takie same reguły, jak to rzeczywistości?

Czymś wypada zachęcić czytelnika do dalszej lektury, nie?

Ale chyba w tej kwestii się nie dogadamy. Zatem - uwagę przyjąłem i dziękuję, wiem już, że zastosowany zabieg na Ciebie nie zadziałał. Co dalej z tym zrobię, to się okaże później. Z mojej strony koniec tematu.

Gdybyś akurat nie miał czasu/chęci, by dalej odpisywać, to zaznaczę, że najbardziej zależy mi na odpowiedzi na pytanie dotyczące wulgaryzmów stosowanych przez Sorevian.

Link do komentarza

Boję się, że odpowiadanie na część zaczynającą się od wzmianki o moderacji postów może być odebrane jako nietakt...

Eh?

Wiesz, o co mi chodzi. Proszę nie odwracać kota ogonem.

Właśnie, że nie. Teraz to ja już całkiem nie wiem, o co ci chodzi.

Ale nie traktuj tego jako zarzut; chciałbym po prostu wiedzieć, jak pod względem znaczeniowym przedstawiają się wulgaryzmy w języku strev. Może to być pomoc dla mnie przy nakreślaniu kultury smokowców.

Pod względem znaczeniowym, najbliższe polskie odpowiedniki nie oddają po prostu tego, jak "mocny" jest dany wulgaryzm. Przykładowo, jeśli już muszę tłumaczyć słówko "savashke", używam ekwiwalentu "drań" lub "łajdak" (vide tłumaczenie zdania wykrzyczanego przez Strażnika w pierwszej części "Odkrycia"). Choć znaczeniowo te słowa mniej więcej się pokrywają, to "savashke" jest zdecydowanie bardziej wulgarne. Ma to też swoje umocowanie w soreviańskiej kulturze i mentalności, gdzie honor i przyzwoitość są wartościami cenionymi o wiele bardziej, niż u nas. Więc nazwanie kogoś łajdakiem, całkiem pozbawionym honoru, jest naprawdę obraźliwe.

Pamiętasz jeszcze, jak Ikoren w cross-overze się wku**ił, kiedy imubiański oficer zasugerował mu, że mógłby złamać dane słowo po tym, jak przysięgał na honor? Tak to działa.

Język jest jednym z "nosicieli" kultury, niejako warunkującym nasze myślenie tudzież postrzeganie rzeczywistości. Ogólnie tłumacz może postawić na jak najwierniejsze oddanie tej kultury lub na dostosowanie jej do języka docelowego, tak żeby wywołać na czytelniku tekstu docelowego wrażenie podobne do tego, które odczuwają czytelnicy tekstu źródłowego.

Tak, ale to nie oznacza, że możesz swobodnie używać jako "ekwiwalentów" słów z innego języka, używanego przez inną kulturę, które może w jakimś aspekcie ("sile" wulgaryzmu) się pokrywają, ale poza tym mają się do siebie jak wół do karety.

Znów opiszę to na przykładzie tego "savashka" (ciężko mi znaleźć jakieś inne przykłady, więc dla ułatwienia korzystam z własnych pomysłów) - mógłbym to słówko teoretycznie przekładać na "skur**syna" czy też "sku**iela", tyle że ono nie ma absolutnie żadnych konotacji z seksualnością czy też rozwiązłością. A to dlatego, że w kulturze Sorevian seks jest inaczej odbierany (tylko jako sposób na prokreację, a nie na przykład źródło rozrywki) i nie funkcjonują w niej takie koncepty, jak wierność małżeńska czy też prostytucja. Zdarzają się przypadki osób, które podchodzą do tego na "nasz" sposób, a i owszem, ale są to sytuacje na tyle marginalne, że ogół w zasadzie się do nich nie ustosunkowuje. Czyli kiedy "przetłumaczyłbym" to tak, że Sorevianin nazywa kogoś "skur**synem", a nie "savashka", to dla wtajemniczonego od razu widać, że coś tu jest nie tak. No, bo jak to - Sorevianin o takich sprawach gada? Z księżyca spadł, czy się po prostu zamienił z człowiekiem na mózgi? No, chyba że faktycznie znałby takie słowo w esperanto i świadomie nazwał nim (a nie "savashka") Terranina po to, żeby mu ubliżyć.

Bo nie widzę w pogrubieniu nic złego (sam przeważnie stosuję to na forum zamiast wielkich liter, jeśli chcę wzmocnić jakiś wyraz, gdyż taka metoda jest po prostu przejrzysta)

No, wiesz... wpis na forum, a tekst literacki, to jednak dwie zupełnie różne sprawy.

LOL. Albo zresztą. Sam pisałem, że kończę ten temat, a i nie wolno mi narzucać nikomu własnej interpretacji. Mogę więc tylko powtórzyć to, co napisałem wcześniej: to, że wprowadzam coś, co nie występuje w świecie rzeczywistym, nie oznacza automatycznie, że jest to błąd.

Czyli co, byli jeszcze jacyś wojownicy poza smoczymi rycerzami? Ale jak to w ogóle działało? Nigdy o tym nie mówiłeś.

Link do komentarza

No to jedziemy z tym koksem.

 

Cytat

Eh?

Chodzi o to, że kiedy czytam Twoje posty i komentarze, przeważnie wyłania mi się obraz osoby nerwowej, taki bowiem zdajesz się mieć ton wypowiedzi. Szczególnie że zdarzają Ci się wypowiedzi, które w odbiorze są naprawdę nieprzyjemne (i piszę tu ogólnie; niekoniecznie mam tu siebie na myśli).
Kiedyś chyba nawet dawałem Ci do zrozumienia, że pisanie w taki sposób może się dla Ciebie źle skończyć. Szkoda mi z tego powodu, choć na mój gust tak naprawdę sam na to zapracowywałeś. Z drugiej strony ta ocena moderatora - według tego, co przytoczyłeś w dyskusji na swoim blogu - rzeczywiście wydaje mi się co najmniej niesprawiedliwa.
 

Cytat

A to dlatego, że w kulturze Sorevian seks jest inaczej odbierany (tylko jako sposób na prokreację, a nie na przykład źródło rozrywki) i nie funkcjonują w niej takie koncepty, jak wierność małżeńska czy też prostytucja.

Czyli Sorevianie faktycznie wydają się dość obcy pod tym względem, bo o ile mi wiadomo, temat seksualności i rozwiązłości jest bardzo popularny w zasadzie od początku ludzkości.
 

Cytat

Czyli kiedy "przetłumaczyłbym" to tak, że Sorevianin nazywa kogoś "skur**synem", a nie "savashka", to dla wtajemniczonego od razu widać, że coś tu jest nie tak. No, bo jak to - Sorevianin o takich sprawach gada? Z księżyca spadł, czy się po prostu zamienił z człowiekiem na mózgi? No, chyba że faktycznie znałby takie słowo w esperanto i świadomie nazwał nim (a nie "savashka") Terranina po to, żeby mu ubliżyć.

Albo to by oznaczało, że wychował się wśród ludzi. ;)

Za przykład z "savashka" dziękuję. A co z kolei oznacza słowo "sihe"? Do czego się odnosi?

 

Cytat

Czyli co, byli jeszcze jacyś wojownicy poza smoczymi rycerzami? Ale jak to w ogóle działało? Nigdy o tym nie mówiłeś.

Wymyśliłem coś takiego, że "wojowniczość" jest ogólnie głęboko zakorzeniona w kulturze smokowców; cecha ta pochodzi z czasów, gdy ci tworzyli pojedyncze plemienia, a nie (prawie) spójne państwo. Przetrwała ona po zmianie systemu społecznego na feudalizm, do tego stopnia, że zasadniczo broń ma prawo nosić każdy. Smoczy rycerze zaś wyróżniają się tym, że 1) otrzymują stosowne szkolenie w posługiwaniu się bronią (inne klasy społeczne, może poza magnaterią, mogą o tym pomarzyć), 2) noszą zbroje.
Oczywiście powyższa wizja zawiera pewne niedopowiedzenia, a nawet błędy logiczne, np. nigdy w sensowny sposób nie wyjaśniłem sobie, dlaczego w takim układzie iklestryjscy odpowiednicy chłopów nie spróbują po prostu zarąbać swoich panów (pomijam fakt, że jeśli by nie dysponowali bronią białą, to zawsze pozostaje oddechowa). Chciałbym jednak, żeby pomysł wyjściowy pozostał taki, jaki jest, zwłaszcza że dla smokowców wymyśliłem nawet motto: "W obliczu zagrożenia wszyscy jesteśmy wojownikami".

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...