Skocz do zawartości

Bazil

Forumowicze
  • Zawartość

    507
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Komentarze blogu napisane przez Bazil

  1. Niemniej jestem zadowolony, bo zaliczyłem i teraz mogę się cieszyć ponadpółtoratygodniowymi feriami. :D

    Ja egzamin z handlówki mam jeszcze przed sobą. Trzymaj za mnie w piątek kciuki :chytry: .

    Sorry Winnetou, kiedy rozgromili bandytów, to już nie mieli za dużo do roboty. ;] Inna rzecz, że już wcześniej pisałem, że opowiadanie będzie liczyć siedem części, ale dobra.

    Pisałeś, pisałeś, ale miałem nadzieję, że się jednak rozmyślisz i rozwiniesz jakoś tę historię.

    Z głowy, Bazil, z głowy. ;)

    BTW ksywy Bazil używam na FA tylko dlatego, że mojej prawdziwej (Der_SpeeDer) niestety użyć nie mogłem...

    To gdzie indziej mogą się znajdować naramienniki? o_O

    No właśnie, gdzie? o_O

    Na początku kwestii Teiresa wspomniałem o "drodze". Nie powtarzałem tego, bo stwierdziłem, że to by było już powtórzenie (no i że można się tego domyślić).

    Tak też myślałem, tyle że się owa "droga" z końcem zdania kompletnie nie klei. Z kolei w przypadku użycia słowa "ścieżka" trudno byłoby mówić o powtórzeniu.

    Dobry pomysł, ale rzecz zasadnicza: od czego Kalderan miałby zacząć?

    No nie wiem - może na początek od skrzyknięcia ekipy smokowców o podobnych aspiracjach, żeby móc w ogóle zabrać się za stworzenie od nowa czegoś trwałego? Ty tworzysz swoje uni, nie ja...

    IMO "trans" może być - bo co prawda Kalderan rozmawia z bogami, ale oni się nie pojawiają w naszym rozumieniu tego słowa. Słyszy ich w głowie, ale nie posiadają żadnej formy.

    Wobec tego ów trans mógłby przeminąć - nie "zniknąć".

    Tak jakoś zebrało mi się, żeby opisać go "gołego". ;)

    Domyśliłem się, że ci się zebrało (azaliż albowiem jaszczury obnażone są bardziej kul - mniej ludzkie, bardziej jaszczurowate), ale to musi być przecież jakoś logicznie uzasadnione. W "Niebie" ekipa jaszczurów (tych farmerów) w paru rozdziałach paradowała nago, ale było to jakoś uzasadnione - po prostu męczył je przedłużający się upał. A u ciebie Kalderan ściąga wierzchnie odzienie, bo... bo tak, bez powodu.

    Wynika to stąd, że sama zbroja może i chroniłaby przed obrażeniami, ale przed bólem (wibracje) już nie.

    Może i tak było. Ale mówić o zapewnianiu przez koszulę ochrony, to już przesada.

    Ten smokowiec występuje pod koniec poprzedniego opowiadania. Myślałbym rozwinąć tę myśl (to znaczy: wprowadzić tę postać na dłużej niż epizodycznie) w którymś opowiadaniu.

    Tamten gostek przemknął mi przez myśl, tyle że za dużo pytań mi się naraz ciśnie na usta. Dlaczego nienawidzą się aż tak, że nie są w stanie ze sobą przestawać? Dlaczego trwają w tym, mimo że w swojej obecnej sytuacji powinni się zjednoczyć? Skoro aż tak się nie lubią, dlaczego ów "rywal" w finale Smoczego Rycerza uratował Kalderana z narażeniem życia? Czy Kalderan z całkowitą pewnością jest ostatnim smoczym rycerzem - bo ten jego rywal najwyraźniej też dobrze walczy?

    W tym świecie nie ma naszego Boga, to mogę powiedzieć na pewno - dlatego napisałem to z małej litery i dodałem "dobra".

    Bozia to słowo pochodzące z naszej - okołochrześcijańskiej - kultury. Nijak nie da się go więc wcisnąć w wymyślony świat, gdzie chrześcijan nie ma. Podmiana literki na małą niczego tu nie zmienia.

    No właśnie widzę, że z tym jest pewien problem. Szczerze mówiąc, sugestia przy okazji szóstej części, jakobym wręcz usilnie pisał nienaturalnie, jednak nieco wyprowadziła mnie z równowagi - bo byłem przekonany, że (z drobnymi wyjątkami, gdy nie wiem, jak coś opisać...) staram się pisać tekst narracyjny mniej więcej tak, jak sam bym to wypowiedział. Niemniej spróbuję coś z tym zrobić.

    Ufff... no, po prostu pisz te zdania w narracji NORMALNIE - inaczej chyba nie umiem powiedzieć. Normalnie, to znaczy zgodnie z zasadami poprawnej pisowni, gramatyki, składni. Nie wrzucaj składniowych twistów wymyślonych przez ludzi na potrzeby mowy potocznej, nie wrzucaj zwrotów i fraz uznawanych za przestarzałe, ani też przesadnie poetyckich. Pisz normalnie, po prostu...

    Można to też zwalić na karb tego, że przecież przez te 12 lat bardzo rzadko mówił, a teraz, gdy spotkał jakieś osoby, które towarzyszyły mu "dłużej", nieco rozwiązał mu się język

    Jednostki normalnie społeczne, postawione w sytuacji przedłużonej samotności, rozwijają na ogół skłonności do prowadzenia rozmów z samymi sobą - względnie z wymyślonymi przyjaciółmi czy "totemami" (jak na przykład główny bohater Cast Away, który przez lata swojego wygnania prowadził jednostronne rozmowy z... piłką koszykową z wymalowaną nań gębą; notabene tak bardzo się przywiązał do tej piłki jako swojego jedynego towarzysza, że płakał rzewnymi łzami, gdy pod koniec filmu przepadła w morzu). Jakoś trudno mi więc sobie wyobrazić, że przez te wszystkie lata tułaczki Kalderan był całkowicie milczący.

    Nie wiem, może to dlatego, że wolę myśleć nad postaciami zamiast nad światem przedstawionym. Ale dziękuję za pozytyw względem głównego bohatera.

    No problemo. A z tym światem przedstawionym to niedobrze, bardzo niedobrze...

    A jak myślisz? Pierwsza skala, rzecz jasna. ;] Aczkolwiek jeśli uważasz, że przez to mogę spocząć na laurach, to nie będę zmuszał.

    Nie ułatwiasz.

    Taaaak... jakbym tak miał przyjąć pierwszą skalę (początkujący), to dałbym chyba siedem-osiem (ze wskazaniem na siedem). Jakbym miał być bardziej surowy, dałbym zapewne cztery-pięć (ze wskazaniem na pięć). Uśredniam więc i daję sześć.

    Ja w ogóle muszę Ci podziękować, że poświęciłeś sporo czasu, żeby w ogóle czytać i komentować moje opowiadanie

    Daj spokój. Sam piszę swoje teksty i sam domagam się ich oceniania - sumienie by mnie gryzło, gdybym ze swojej strony żadnemu "koledze po fachu" komentarzy nie wlepiał. Szczególnie że mnie denerwuje, kiedy ludzie wchodzą do tematów z moimi opowiadaniami i komentarzy nie zostawiają żadnych (a że wchodzą, to widzę po liczbie wyświetleń).

    Rzeczywiście mimo wszystko "coś" w nim było czy czytałeś to tylko dlatego, że autor skomentował Twoją po... Twoje opowiadanie i chciałeś się odwdzięczyć? ;]

    "Czymś" była najpewniej sama obecność jaszczura :chytry: . Poza tym, na pewno czasu spędzonego z tym tekstem za stracony nie uważam. Widziałem już takie opowiadania, których czytanie było katorgą (żeby było jeszcze mniej śmiesznie, jeden taki gniot został wydrukowany, a nawet doczekał się kontynuacji, ekranizacji, egranizacji i pozycji na listach bestsellerów... :icon_mad: ) ze względu na ich mierny poziom i stylistyczną nędzę, która wywoływała u mnie zażenowanie podczas lektury. Z kolei inne opowiadania wprawdzie czytało się bez przestojów, ale też bez emocji - styl był kompletnie nijaki. A twoje w sumie się czyta bez poczucia, że traci się czas.

    W ogóle to mam jeszcze jedno pytanie: co sądzisz o, nazwijmy to, przekazie (z ostatnim dialogiem Kalderana z Gabrielem włącznie, a może nawet przede wszystkim)? Chodzi mi o wątek tytułowy.

    Nie zwróciłem na to jakiejś większej uwagi, szczerze mówiąc... bardziej moją uwagę przykuło to, że Gabriel radzi Kalderanowi robić to, co ja od samego początku mówiłem, że powinien robić. Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, co konkretnie masz na myśli, mówiąc o przekazie.

  2. Już koniec? Miałem nadzieję, że jednak tę historię rozwiniesz, a tu... no, w dalszym ciągu ten "quest w poszukiwaniu zbroi" :chytry: . No, ale przynajmniej w trakcie Kalderan zapytał wreszcie te swoje bóstwa o coś konkretnego. Szkoda tylko, że i tak do niczego to nie prowadzi.

    Widzę też, że nie omieszkałeś z mojej wskazówki (tej z motywacją Einusa) skorzystać.

    W końcu smokowiec odsunął powieki

    Powieki to można unieść raczej. Odsuwanie nijak tu nie pasuje... skąd ty takie dziwolągi słowne bierzesz?

    Taka bezczynność zawsze go denerwowała, również i teraz ? w tej sytuacji jednak czuł się osłabiony.

    Tutaj jedno zdanie, że tak powiem, z drugiego nie wynika.

    Z początku uwierzyłem, że to, w czym się zaczytywałem, jeszcze smarkaczem będąc, z czasem zaprzepaściliście, popadłszy w barbarzyństwo.

    Chyba z dziesięć razy musiałem przeczytać to zdanie, zanim wreszcie zrozumiałem, o co chodzi... a i teraz nie jestem pewny, czy zrozumiałem dobrze. Tylko składne i klarowne zdania, plz?

    Swoją drogą - styl wypowiedzi Einusa jest w tym fragmencie trochę zbyt górnolotny. Wcześniej mówił normalnie, teraz już nie do końca.

    To jednak nie metalurg ma zrobić.

    Czas teraźniejszy...

    Pogrążony w kontemplacji zaczął:

    I znowu brak jakiejkolwiek inkantacji, formułki czy czegokolwiek. Ot, prosi, żeby się pojawili, to się pojawiają - we własnej osobie. Naprawdę nie uważasz, że przy rozmowie z takimi materializującymi się bóstwami nie powinno być trochę więcej mistycyzmu?

    Słychać było przez moment odgłos przypominający rzucane zaklęcie.

    Przykro mi, ale nie mam zielonego pojęcia (ciekawe, czy ktokolwiek je ma), jak brzmi "rzucane zaklęcie"...

    Nie była to jednak zbroja płytowa jak dotychczas, tylko łuskowa.

    Jedna sprawa - prostego napierśnika nijak nie da się "zbroją płytową" nazwać. Zbroja płytowa to raczej pełen pancerz, zbudowany z - nomen omen - połączonych ze sobą, metalowych płyt. Zresztą nie wiem - gdy słyszę, że postać nosi po prostu napierśnik, to przed oczami mam taki napierśnik, jaki można sobie nosić np. w Diablo II (ten, który się pojawia u kupców w Lut Gholein), albo ten, którzy mieli hiszpańscy (i nie tylko hiszpańscy) konkwistadorzy. Może Kalderan nosi coś innego?

    Ponadto osobno na ramionach znajdowały się naramienniki.

    Jawohl, Captain Obvious. Poza tym - powtórzenie.

    - Droga obrana przez ciebie jest dobra ? odparł Teires. ? Twoje ideały są tym, co trzyma cię przy życiu, toteż nie porzucaj ich. Jeżeli w twoim sercu wciąż są wątpliwości, to masz teraz nowych towarzyszy na swej drodze życia, którzy z pewnością pomogą ci w obraniu właściwej.

    ...ścieżki? Naprawdę, to zdanie tak się kończy, jakbyś ostatnie słowo połknął.

    Przy okazji - naprawdę, ale odpowiedź Teiresa jest "raczej" niezadowalająca. Jak na razie to Kalderan nadal będzie żył z dnia na dzień, czekając aż następny Gabriel (czytaj: ktoś w potrzebie) się napatoczy. Czemu nie weźmie się chociażby za to, co Einus sugerował?

    Trans zniknął.

    "Trans" to określenie stanu umysłu, a nie jakiejś formy.

    Kalderan nagle poczuł się niekomfortowo, więc ją zdjął i trzymał w ręce. Odsłonił przy tym swój jasnoszary brzuch oraz plecy z biegnącym po nich grzbietem, złożonym z dość małych kolców.

    Grzbiet składający się z kolców... no naprawdę, jakieś takie nieporadne jest to określenie.

    Swoją drogą, dziwne że reakcją Kalderana na brak zbroi jest... obnażenie się jeszcze bardziej. Wstawka Einusa sensu żadnego nie ma, biorąc pod uwagę, że Kalderan nawet zbroi nie miał zamiaru zdejmować. Skąd więc u niego miałaby się nagle wziąć tendencja do eksponowania ciała?

    Poza tym przecież taka koszulka amortyzuje uderzenia, które otrzymuje pancerz.

    Chyba mu Jan Szczepanik tę koszulkę projektował...

    Z polecenia księcia oddział smoczych rycerzy, w którym się znajdowałem, uderzył w miejsce, które mieliśmy wydrzeć z rąk jednego z królestw ludzi. Nie byliśmy jedyni. Jednakże to właśnie my natarliśmy pierwsi i to na nas miała spłynąć największa chwała. Zastaliśmy tylko zdradę i upokorzenie? albowiem zastawiono na nas pułapkę. Zostaliśmy osaczeni. Nim się spostrzegliśmy, zostaliśmy odcięci od armii, pozostawieni na pastwę nieprzyjaciela. Było nas kilkudziesięciu. Większość zginęła, a pozostałych ośmiu włącznie ze mną zeszło w podziemie.

    Naprawdę... nie, no, co prawda się tego już czepiałem, ale powtórzyć muszę: kijowe są po prostu te wstawki z przeszłości. Wciąż przytaczasz tu jakieś dziwne wydarzenia, które wymykają się mojemu rozumowaniu. Kto na nich niby tę pułapkę zastawił, kto ich osaczył... i na czym to właściwie wszystko polegało? Na czym polegało to "zejście w podziemie" i dlaczego wydało im się rozsądniejsze od próby przedarcia się do innej armii. Naprawdę, tyle jest nie tak z tą wstawką - pomijając, że tak na dobrą sprawę nie za bardzo wiemy, o co autorowi chodzi - że to się nadaje do ponownego opracowania i zredagowania. Całkiem jak ten cokolwiek cudaczny opis upadku królestwa smokowców.

    W końcu, gdy jeden z nas padł ofiarą kanibalizmu

    A nie lepiej byłoby stwierdzić, że jeden z nich się kanibalizmu dopuścił, albo próbował dopuścić?

    Jestem na tym lądzie najdłużej, lecz tylko z przymusu, albowiem nie mam tu czego szukać. Smokowiec, który również opuścił nasze królestwo, jest moim? rywalem

    A skąd tu nagle jakaś wzmianka o smokowcu, która nie zostaje zresztą rozwinięta?

    Pal sześć, jeśli nadal pozostają ciemni, niech im dobra bozia da zdrowie, bo na rozum już za późno.

    A skąd w tym świecie Bozia się wzięła?

    Ciężko mi ocenić to opowiadanie. Czytać się na pewno czyta dobrze, ale przeszkadzają w tym zgrzyty stylistyczne, z których większość można złożyć na karb twojego braku konsekwencji w wyborze konwencji. Niby decydujesz się na gawędę, ale w ogóle nie wprowadzasz żadnej postaci, która by taki styl uzasadniała czy usprawiedliwiała. W dodatku raz ów styl porzucasz, a innym razem do niego powracasz - stąd zresztą te dość irytujące wstawki "narratora konwersującego", które jednak ni w ząb tu nie pasują z wcześniej wspomnianego powodu - nie ma tu tak naprawdę nikogo, kto by za bajarza mógł robić. Ostatnie trzy akapity brzmią tu dość rozpaczliwie, a nie takie było chyba zamierzenie...

    Inna sprawa - kiedy ci zwracam uwagę, że piszesz w danym fragmencie zbyt górnolotnie, ty w następnym kawałku skłaniasz już narratora do operowania zwrotami z mowy potocznej, albo tymi wstawkami "konwersującymi". Kiedy i na to ci zwracam uwagę, wracasz do górnolotnych określeń. Kiedy ci mówię, żebyś pisał normalnie, nie oznacza to od razu kompletnej swawoli u narratora. No, chyba czytasz książki, wiesz jak narrator się wypowiada? To czemu w podobnym stylu nie piszesz, tylko przesadzasz albo w jedną, albo w drugą stronę? Co prawda styl wypowiedzi narratora też od konwencji zależy (np. u pierwszoosobowego czy też po prostu ściśle "przylepionego" do danej postaci, wtręty z języka potocznego nie są niewskazane), ale akurat tutaj nie natknąłem się na nic, co by usprawiedliwiało jakieś odstępstwa od owej "normy".

    Jeszcze inna sprawa to ogólne wrażenie, że nie do końca przemyślałeś to opowiadanie. Wrażenie owo powodują te kawałki, w których przybliżana jest nam historia, cokolwiek mało wyszukany quest, jaki bohaterowi zlecają dawno niewidziane bóstwa i tego typu rzeczy po prostu ssą.

    Poza tym, postacie. Nie są zbyt głębokie, ale niedwuwymiarowe - a to już coś. Twardszym orzechem do zgryzienia jest dla mnie sam Kalderan. Na początku (i w twoim pierwszym opowiadaniu) w ogóle się nie odzywa, a w kolejnych rozdziałach już dość szybko się rozgaduje. Tworzy to jakiś taki kontrast, gdy pierwotnie Kalderan mówi tylko wtedy, gdy innego wyjścia nie ma, a potem twoje skrupulatne obcinanie jego wypowiedzi zanika. Nawet tego jego ponaglenia "co?" (w tym fragmencie) bym się raczej nie spodziewał, patrząc tak na niego z początku opowiadania.

    Jako jaszczurofan jestem zadowolony, że oszczędzono mi kolejnej tępawej gadziny, względnie mniej tępawej, ale takiej, która zabijać tylko potrafi. Mniej jednak jestem zadowolony z tego, że przegranej owych gadzin w wielkiej wojnie z ludźmi już mi nie oszczędzono. Poza tym... a zresztą - już się chyba dość produkowałem odnośnie tego, że wszystko w kwestii jaszczurczej kultury jest tu po prostu rozczarowujące - tak owe wspomnienia z przeszłości, jak i na przykład sceny modłów.

    Poza tym, nie wiem, w jakiej skali chcesz, abym tę ocenę wystawiał. Inną ocenę bym wystawił przez wzgląd na fakt, że to opowiadanie amatorskie, a inną, gdybym miał przyjąć skalę kogoś bardziej doświadczonego. Ta pierwsza opcja jest niby oczywista, ale ty przecież chciałbyś się rozwijać, tak czy nie? :chytry:

    Tak czy inaczej, czekam na kolejne opowiadania.

  3. W "Drakońskich metodach" też występuje i już nazywa się Huzzad? Bo nie wiem, czy ta pisownia jest tylko z kaprysu, czy rzeczywiście skądś pochodzi.

    Nie wiem, skąd pisownia jest - wiem tylko, że ta sama postać w dwóch różnych utworach inaczej się nazywa.

    Ale cóż, we wcześniej już wzmiankowanym cyklu Bazila smoczyca Alsebra początkowo nazywała się Alsembra (początkowo, to znaczy w pierwszej scenie "Smoków Wojny", w której się pojawiła - bo w następnej scenie była już Alsebra)...

    I tak, Huzzad zalicza comeback w DM, przy czym jej występ w tym tomie jest dłuższy i mniej, hm... wyreżyserowany na siłę.

    Hm, a czy w "Drakońskich metodach" nie wspomniano ani słowem, co stało się z resztą? Może

    wyginęły, dorastając

    ?

    Nie, nie wyginęły. Gdyby jakieś zginęły, byłaby temu poświęcona w książce choć jedna wzmianka. A tak nie jest.

    No dobra... totalnie już odeszliśmy od tego, wokół czego właściwie ten blog istnieje - nowy fragment, plz?

  4. W każdym razie dubel był. Podkreślam: był.

    Przecież wiem, nie musisz mi mówić.

    Wiesz, to wszystko zależy tak naprawdę od tego, co ustali autor. Jeśli o mnie chodzi, to słowo "półsmok" od razu sugeruje krzyżówkę

    Wcale nie. Gnolla z powodzeniem można nazwać "półhieną" a Lizardfolka "półjaszczurką", a krzyżówka to to nie jest, ani jedno, ani drugie. Z człowiekiem to już na pewno nie...

    dwa momenty wydawały mi się "z tyłka" wzięte. Mianowicie:

    Te dwa momenty akurat nieszczególnie "z tyłka" są (a już zwłaszcza ten z zapachem Slitha - tak już gadziny w fantasy mają, że muszą czymś pachnieć, niech se mają twórcy takie zboczenie). Dużo bardziej "z tyłka" jest

    drugie spotkanie z Huzzad, która pojawia się właśnie jak diabeł z pudełka - totalnie znikąd, bez żadnych sensownych okoliczności czy powodów, po prostu dlatego, bo ją "przeznaczenie" zaprowadziło. Co gorsza z nieba jej spadła straszliwa wizja przyszłości, z którą oczywiście postanowiła się podzielić nie z dowódcą potężnej armii Czarnych Rycerzy, ale z dowódcą niewielkiej ekipy smokowców, którego ledwo co poznała.

    Zauważyłem przy okazji, że napisałem "Huzzad", a przecież ta postać - z powodów dla mnie całkowicie niepojętych - w Brygadzie Śmierci nazywa się "Huzzud".

    A ci Czarni Rycerze to się zdecydować nie mogą -

    raz witają Kanga z honorami, zaraz potem coś im się ubzdurało, że smokowcy potrafią tylko kopać wychodki

    .

    Zakończenie też nie porywa, ale w sumie po takiej książce nie mogłem się wiele spodziewać.

    Skoro już mowa o zakończeniu, tu właśnie masz ten mały deszcz z dużej chmury.

    Huzzad (piszę tak to imię, bo po prostu tę pisownię wolę) straszy i Kanga, i czytelników, tymi straszliwymi ognistymi smokami, mówi, jak to się faceci z Sił Ciemności z tymi Dobrymi sprzymierzają nawet przeciwko nim, a i tak przegrywają... i co? I guzik - okazuje się, że wystarczyło poprosić Tahkisis, aby te straszliwe smoki wodą i błotem zalała. I już, niebezpieczeństwo zażegnane. Naprawdę, niech mnie ktoś trzyma...

    Aha - nie wiedzieć czemu,

    w finałowej scenie stoi napisane, że znaleźli ze sto owych smokowcowych samic. Ale już na samym początku Drakońskich Metod okazuje się, że tych samic jest dwadzieścia - w tym tylko jedna auraczka (Thesik), z bodaj dwóch (conajmniej) złotych jaj, które tam były.

    choć pierwszy zawierał IMO fajne pomysły, to jednak mógł wypaść lepiej.

    Jeśli chodzi o pomysły, to mnie chyba jednak bardziej bawią poczynania samic w "dwójce".

  5. Dubla usunąłem, bo wychodzi na to, że kliknąłeś o jeden raz za dużo - KM

    Kliknąłem tylko raz, ale durny komp zaliczył jakiegoś zwisa.

    Skrót myślowy. Wprawdzie, idąc za cytatem z D&D, magiczna natura smoków pozwala im krzyżować się z różnymi istotami, to jednak gdy słyszę "półsmok", automatycznie konotuję to sobie z krzyżówką z człowiekiem.

    A że smokowcy są humanoidami, to IMO tym bardziej można to tak kojarzyć (jeszcze a propos tego nazewnictwa).

    A niby dlaczego? W światach fantasy większość ras to humanoidy, a mimo to praktycznie nigdy nie mają one żadnych konotacji z ludźmi. Gnolle czy troglodyci, mimo humanoidalnej sylwetki, z homo sapiens nie mają absolutnie nic wspólnego. Więc dlaczego nagle uznawać, że jak są półsmoki, to widocznie od skrzyżowania się smoka z człowiekiem miałyby być? Czemu nie mogą to być po prostu odrębne istoty, mające najzwyczajniej w świecie wspólnych przodków ze smokami (tak jak my mamy wspólnych przodków z małpami)?

    Spokojnie, wierzę, wierzę. Po prostu trudno mi było to jakoś sobie normalnie wyobrazić (oprócz sytuacji, w której jest to jakoś "przekarykaturyzowane"), ale teraz widzę, że jednak MOŻNA to wstawić bez narażania się na śmieszność lub przesadę.

    Chodziło mi teraz o ewentualnie jeszcze jakieś zastosowania ogona u gadów w fantastyce. Swoją drogą, te smoki z Bazila to się jeszcze dziwiły, jakim cudem ludzie są w stanie bez tych ogonów żyć :chytry: .

    No i wreszcie - nic jak dotąd nie mówiłeś o Brygadzie Śmierci. Czy nie było z tym zakończeniem tak, jak mówiłem? Czy nie namnożyły się cudaczne wątki i wyskakujące jak diabeł z pudełka postacie?

  6. Są to smokowcy (półsmoki jako typowe krzyżówki wyglądałyby bardziej "ludzko"), ale obydwu terminów używam zamiennie.

    A skąd właściwie to przekonanie, że "półsmoki", bo drugie pół to był człowiek?

    Dobra, wierzę na słowo. ;] Wiem, że jeden znajomy hodował jakieś jaszczurki - tylko nie wiem, jakie konkretnie, musiałbym go zapytać. Niemniej... jestem uświadomiony. Rzeczywiście muszę kiedyś więcej o tych gadach poczytać.

    Ow, to może jeszcze w ostateczności parę innych patentów z Bazila - gdzie u smoków ogon był chwytny i mogły za jego pomocą dzierżyć w walce miecz ogonowy lub maczugę ogonową. Aczkolwiek te pomysły uważam obecnie za komiczne.

    Dubla usunąłem, bo wychodzi na to, że kliknąłeś o jeden raz za dużo - KM

  7. Smokowcy nie, ale półsmoki już tak (wprawdzie mogą zastosować broń oddechową tylko raz dziennie, ale jednak).

    No to w końcu ci twoi są smokowcami, czy półsmokami (i jaka to właściwie różnica jest?)?

    Obecnie jednak nadal trzymam się tego dla konsekwencji - no i dlatego, że jednak takiemu smokowcowi w sytuacji patowej może uratować ogon.

    Tym bardziej więc krępuje ci to ręce w przypadku sytuacji patowych.

    Kiedy sobie odnośnie wspomnianego wcześniej Bazila myślałem, czemu te "smoki" nie mogłyby chociaż ognistego oddechu mieć, zaraz sobie uprzytomniłem, jakie by to trudności sprawiało w budowaniu sytuacji kryzysowych. Żeby wymienić tylko incydent z drugiego tomu cyklu, kiedy to Bazil i Relkin zostali uwięzieni (mieli zostać złożeni w ofierze takiej jednej bogini). Bazil był wtedy po prostu calutki skrępowany linami (tak, że nawet zębami nie mógł sięgnąć do więzów), ale chyba dałoby radę je po prostu spalić. No i jeszcze w trakcie tej niewoli raz go parę osób odwiedziło i narrator sam stwierdził, iż Bazil pożałował, że nie może tych ludzików po prostu spalić.

    W zasadzie danie smoczkowi takiej możliwości przekreśla wiele tego typu sytuacji.

    chociaż akurat zdzielenie nim przeciwnika trudno mi wyobrazić w "realistyczny" sposób. Znaczy to nie tak, że nigdy tego nie widziałem - tylko że ogon w moim odczuciu ma mniejsze mięśnie od kończyn (przy założeniu, że jakieś ma - ale że z reguły jaszczury mogą go słusznie używać m. in. do utrzymywania równowagi, to w sumie możemy to uznać po prostu za prawdę...), więc czy przeciwnik dałby radę to jakoś solidnie odczuć? Trzeba by chyba walnąć nim naprawdę finezyjnie.

    Pogadaj z kimś, kto hoduje lub hodował legwana, zapytaj, czy ten legwan mu przyłożył kiedyś ogonem (na pewno przyłożył) i spytaj, czy bolało (na pewno bolało). A potem weź jeszcze na wzgląd fakt, że mówimy nie o względnie malutkim legwanie, ale o potężnie zbudowanym, ponad dwumetrowym humanoidzie. Spróbuj sobie wtedy wyobrazić, jak bardzo by bolało, gdybyś od kogoś takiego dostał ogonem. Masz do wyboru - albo smagnięcie, jak batem, albo cios z pełnego obrotu.

  8. Ogólnie się zgadzam, ale tu chodzi o to, by emocje nie wzięły góry nad zachowaniem - np. jak walczył z Kalderanem, to przecież do pewnego momentu nie atakował go na "hurra", tylko starał się wykonywać te ruchy, które rzeczywiście coś by mu dawały.

    Myślę, że mógłby on wykonywać takie ruchy, nie pozostając jednocześnie kompletnie beznamiętnym. Szczególnie że naprawdę beznamiętny był wtedy, gdy nie walczyli, a dopiero przed samą walką krzyknął coś o tym, że denaci byli dla niego jak rodzina (co brzmi bardzo nieprzekonująco wobec jego wcześniejszego zachowania i braku emocji).

    Smoczy rodowód zobowiązuje. ;)

    Smokowcy z Dragonlance (czyli w sumie z D&D) również smoczym rodowodem się cechują, a ognistego oddechu nie mają. Po smokach, poza gadzią fizjonomią, odziedziczyli sporą magiczną moc (oraz bonus w postaci pośmiertnej zmiany), ale - jak wszyscy inni czarodzieje - muszą się najpierw nauczyć z tej mocy korzystać (a podczas korzystania zeń są z oczywistych względów tak narażeni, jak wszyscy inni magowie).

    Są też "smoki" z cyklu Bazila autorstwa Christophera Rowleya (książki są co prawda średniawe, ale...), które w ogóle ognistego oddechu nie mają - jako że autor zapewnia, iż choć przodkowie owych gadów go mieli, to z latami go zatracili. Dlatego też owe "smoki" (ich cywilizowana odmiana nie ma nawet skrzydeł i mierzy może z trzy, cztery metry wzrostu, stąd cudzysłów) w walce nie mają co liczyć na ognisty oddech - na polu bitwy robią za odpowiedniki czołgów, wymachując smoczymi mieczami.

    Chociaż w pewnym momencie mnie też naszły wątpliwości, bo o tym ognistym oddechu, jak myślałem nad smoczym rycerzem, zdarzało mi się zapomnieć*, więc nie wiem, czy to aby nie niszczy klimatu (...jakiego klimatu? ;]) - niemniej może niech na razie zostanie.

    O klimat akurat bym się w tej kwestii nie martwił - bardziej o logikę postępowania bohatera. Po co mu miecz, skoro na każdego może po prostu dmuchnąć? Tutaj zresztą leży pies pogrzebany z tym ognistym oddechem i tym, jak wpływa on na zbalansowanie potyczek.

    *Z drugiej strony o ogonie ciągle zapominam (coś trudno znaleźć mi dla niego takie naprawdę konkretne zastosowanie), a mimo to nie skreśliłem go z kreacji smokowca. ;]

    Jeśli chodzi o zastosowanie, to utrzymywanie równowagi oraz możność przywalenia tym ogonem podczas walki powinny wystarczyć. W paru scenach zrodzonych w mojej wyobraźni Sorevianie wykonywali nawet różne inne manewry z tą częścią ciała (włącznie z unikiem, polegającym na tym, że Sorevianin niby to upada na plecy - jak Neo w jednej ze scen w Matriksie - ale chroni się przed upadkiem, podpierając ogonem właśnie).

  9. Jeśli chodzi o ten konkretny przypadek, to, szczerze mówiąc, nie widzę powodu, dla którego nie mógłbym badania jaskini bez rezultatu nazwać właśnie bezcelowym pobytem.

    Hm, bo zbyt górnolotne jest to określenie?

    Lewy to może być co najwyżej Yorth. Nie chcę narzucać tu zdania na czyjś temat, tym bardziej że sam niemal nie opisywałem tych bandytów z osobna, ale chyba nie bez znaczenia jest fakt, że jeden z nich jednak nie miał oporów, by sprzeciwić się szefowi i wrzucić do rzeczki Gabriela, by ten utonął.

    Cóż z tego, skoro w dalszym ciągu dziwne jest, że oni tyle tego zrabowali, skoro wzdragają się przed zabijaniem.

    Hm, to jak będę kiedyś poprawiał tę część (a raczej pisał od nowa, jeśli rzeczywiście wypadła tak słabo), to napiszę, że facet z blizną odprowadził łowcę pod ścianę, podczas gdy jego szef rozmawiał z Gabrielem. Może być?

    Może. Chociaż tak naprawdę to nie wiem, jaką właściwie funkcję pełni tutaj ten łowca (poza tym, że jest dla dwójki kumpli - i dla autora przy okazji - niepotrzebnym balastem), że koniecznie musi być.

    Najprostsza odpowiedź brzmiałaby, że nie chciał sobie przesłonić jasnej oceny sytuacji...

    Dziwna ta odpowiedź. Jeśli ktoś się wścieka, to się wścieka - nie można być złym i spokojnym na życzenie. Można co najwyżej powściągnąć zachowania, jakie złość nakazuje. Okazywanie jej innym jest tu akurat drugorzędne.

    Poza tym, o jakiej ocenie sytuacji mowa? On wykończył jego kumpli, więc trzeba go załatwić - na co mu się właściwie tutaj ocena sytuacji przydała?

    Doliczywszy do tego jego stan (do niego odniosę się za chwilę...), można powiedzieć, że Yorth miał z nim w zasadzie równe szanse, jeśli nie większe (przewaga wypoczętego).

    Walka trwała może z minutę. Byłoby dziwne, gdyby Kalderana to tak zmęczyło (szczególnie że Gabriel wcale na zmęczonego nie wygląda).

    Ogólnie mimo całych umiejętności Kalderana nigdy nie chciałem robić z niego mocarza, który w pojedynkę roznosiłby całe tabuny, tylko kogoś, z kim co prawda należy się liczyć, ale ma też swoje ograniczenia. Teraz jednak nabrałem wątpliwości, czy z tym "nieprzepakowaniem" aby nie przesadziłem - dlatego nie odpisałem na zarzut dotyczący sił smokowca w wyniku zmęczenia i ran kilka cytatów wcześniej...

    Rozumiem to, ale skoro już stworzyłeś taką postać, to bądź chociaż konsekwentny.

    Jeśli już o owym mocarzu mowa, to nie jestem pewien, czy dawanie mu ognistego oddechu było dobrym pomysłem.

  10. Jak myślałem nad tą odpowiedzią, to doszedłem do wniosku, że łatwo z tym nie będzie. Po prostu te zwroty (nie mówię, że wszystkie, ale przynajmniej niektóre), które Ty wskazujesz jako zbyt wydumane, mnie się wydają najzupełniej normalne.

    Dziwne, że ci się takie określenia, jak to o "bezcelowym pobycie" na nazwanie łażenia po ciemnej jaskini, wydają normalne.

    Prawda, że to w środku dialogu jest opisane, a nie na początku, ale...

    No właśnie "ale" - skoro go widzą, to powinieneś na samym początku opisać ich reakcję. Tymczasem oni nie reagują w ogóle - po prostu sobie z Gabrielem gadają, a zaskoczenie okazują dopiero później - jak gdyby się dziwili i nie dziwili na życzenie.

    Poza tym szóstka tutaj występuje przeciwko dwójce.

    Liczebność nie ma tutaj akurat nic do rzeczy. Skoro ludzie uważają tutaj smokowców za bezmyślne potwory, to sam fakt, że jeden taki pomaga Gabrielowi, powinien być dla tych panów źródłem nagłej potrzeby uszczypnięcia się w policzek.

    Pamiętaj, że jego zbroja nadal jest z lekka poharatana - uznałem więc tę sytuację za dostatecznie klarowną. Choć z drugiej strony faktycznie mogłem to uwypuklić.

    A na czym właściwie polega to "poharatanie zbroi"? Jeśli została uszkodzona w walce, to jest po prostu w danym miejscu przebita i tyle - nie wpływa to na właściwości ochronne całej reszty pancerza. Czyli że aby z wykorzystaniem owych uszkodzeń "przeszyć" (daję to w cudzysłów, bo to już nie jest de facto przedarcie się przez pancerz), musiałby ów bandyta trafić - i to dwa razy pod rząd, w stanie stresu i na domiar złego w dużym pośpiechu - DOKŁADNIE w to samo miejsce, gdzie wcześniej ktoś Kalderanowi miecz wraził. Takie coś jest "trochę" nierealne.

    Nie jestem do końca przekonany. Z tego, co mi wiadomo, czasami mówi się o czyichś oczach, że mają odcień morski (wyglądają podobnie do typowych niebieskich, ale jednak odrobinę inaczej).

    Pierwsze słyszę.

    No cóż, to byłby pomysł. Niemniej szef ją oszczędził, bo przecież to by nie przystawało - czuł się poszkodowany przez własne miasto, a teraz miałby zabijać z zimną krwią, tylko udowadniając w ten sposób, że ludność i stróże prawa nie mylą się w kwestii jego osoby?

    No to faktycznie lewi ci bandyci. Jakim cudem zdołali cokolwiek zrabować, skoro wzdragają się przed zabijaniem?

    O Bożeno, Kalderan, który przecież jest rycerzem przestrzegającym kodeksu i opierającym swój honor na nim, chyba nie zaatakuje przeciwnika w momencie, gdy ten pomaga koledze?

    O Bożeno, a skąd Yorth o tym wszystkim miałby wiedzieć - i tym samym bez obaw się odsłonić, odprowadzając grzecznie rannego kolegę? W ogóle cała ta scena źle wygląda, kiedy próbuję to sobie wyobrazić.

    Nie mogłem sobie skojarzyć, jak to się nazywa. Chodziło mi po prostu o ten fragment skrzydła, który łączy je bezpośrednio z plecami (Kalderan oberwał tuż przy nich).

    Najpewniej chodzi o "nasadę".

    W zamierzeniu pchnął miecz w górę, prosto na Yortha.

    Teraz się zorientowałem, że on wciąż leżał/klęczał. Mniemałem, że wstał, skoro Yorth go puścił.

    W normalnej sytuacji zareagowałby, ale tutaj, oględnie mówiąc, ledwo żył.

    Przede wszystkim to nie zauważyłem, żeby on odniósł obrażenia na tyle poważne, żeby go tak faktycznie osłabiły - strzała zaledwie obezwładniła mu ramię, nie dostał w żadną ważną arterię, sama walka trwała zaś o wiele za krótko, żeby się nią zmęczył - ani też aby w międzyczasie stracił aż tak dużo krwi.

    I choćbym się nie wiem jak starał, to nie jestem w stanie sobie sensownie wyobrazić takiej sytuacji - gość przystawia drugiemu gościowi miecz, ten drugi tak po prostu się odwraca i biegnie po broń, musi się zresztą po nią w międzyczasie schylić, bo leży na ziemi, potem wstać i znów przyjąć gardę... a pierwszy z tych dwóch panów - mimo że jedyne, co musiał zrobić, to postąpić za drugim i dźgnąć go w chwili, kiedy ten byłby zajęty schylaniem się po broń - nie zrobił przez ten czas nic.

    Bo niczego niehonorowego w tym pierwszym zetknięciu się (rozumiem, że chodzi Ci o moment, zanim Yorth przygwoździł smokowca do ziemi?) nie było. Całą tę walkę Kalderan uznał za toczoną "jak trzeba".

    Więc zachowanie Yortha jest tym bardziej bez sensu. Gdyby był faktycznie taki honorowy, to mógłby sobie (choć i to byłoby w tej sytuacji baaardzo naciągane) odpuścić zabicie Kalderana, jeśliby rzeczywiście posunął się do jakiegoś podłego manewru. A tak... tego, co zrobił Yorth, nie tłumaczy NIC.

    Tłumaczę to sobie w ten sposób, że bandyci uznali Kalderana za większe zagrożenie i postanowili zająć się przede wszystkim nim. W dalszą jatkę natomiast Gabriel nie zdążył się wciąć, bo zaraz potem smoczy rycerz wpadł w szał - więc twierdząc, że ten nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co robi, wolał usunąć się z drogi.

    Za dużo czasu upływa między załatwieniem przez Gabriela bandziora, a napadem owego szału. Mógłbyś wydłużyć tę walkę, w ogóle zresztą umieścić wzmiankę o tym, że oponent Gabriela jest już exitus jakoś tak bliżej momentu wpadnięcia Kalderana w szał - bo jak na razie, to te dwa kawałki dzieli akapit.

    Myślę, że czasami można odnieść takie wrażenie, ale jak na mój gust raczej starał się po prostu nie okazywać bardziej radykalnych uczuć.

    A niby dlaczego?

    Kiedy zaś mówi bezpośrednio do Kalderana, to wyrzuca z siebie bez ogródek, że oni byli dla niego jak rodzina - i wyraźnie ma do niego pretensje, że ich zabił.

    Mówić mówi, ale swoim zachowaniem (a tym darowaniem życia to już w szczególności) wcale tego nie pokazuje. W dodatku nic tak na dobrą sprawę nie wiemy o relacjach pomiędzy tymi panami, więc powiedzenie po prostu "byli dla mnie jak rodzina!" (że to dość zgrana kwestia, to już inna sprawa), w szczególności kiedy panowie akurat nie okazują ani śladu żalu z powodu pozabijanych towarzyszy, zdecydowanie tutaj nie pomaga.

    W zasadzie to podczas poprawiania nie do końca podobało mi się tylko rozwiązanie walki Yortha z Kalderanem (pierwszy w zasadzie trzymał drugiego w szachu, a potem wystarczył tylko jeden ruch, by role nagle się odwróciły...) - ale jeśli problem tkwi głębiej, to nie wiem.

    Mnie się bardziej nie podoba to, że nagle przepadła gdzieś bez śladu ta wielka siła smokowca. Zwykły bandzior może z nim normalnie walczyć, chociaż pewnie samo parowanie ciosów takiego gada groziłoby zdrętwieniem ramienia.

    Problem tkwi (też) w tym, że nie opisałeś tej walki w sposób jako tako jednolity - Gabriel sobie, Kalderan sobie, opisujesz ich poczynania całkiem odrębnie, przez co zupełnie nie kleją się takie momenty, jak na przykład ten z wybuchem szału Kalderana i związanym z tym wycofaniem się Gabriela z walki.

    1) Szał Kalderana sprawił, że bandyta natychmiast poczuł się wyjątkowo niepewnie - co pogłębił fakt, że pozostali kompani nie żyli lub się palili.

    Niepewność to o wiele za mało, żeby stanąć w całkowitym bezruchu - zwłaszcza jeśli delikwent dzierży broń. Mógłby chociaż cofnąć się, krzyknąć, zadać mieczem jakiś - nawet jeśli byłby rozpaczliwy i nieudolny - cios. A on po prostu stoi i czeka, aż Kalderan go zetnie.

    2) Tak jest, przeciął na pół w poziomie.

    Więc zrezygnuj z dziwnych określeń i napisz normalnie, że "przeciął go na pół". A nie, że "odciął połowę tułowia".

  11. Nie, nie, nie, to w zdecydowanie nie tę stronę idzie. Tym razem generalnym zarzutem pod adresem tego fragmentu jest brak obrazowości. Boli to szczególnie dlatego, że mamy tu scenę walki. Tymczasem nawet w Smoczym Rycerzu opisałeś parę takich potyczek lepiej.

    Do tego nadal masz ciągoty do komplikowania tego, co powinno być proste, oraz wrzucania cudacznych figur stylistycznych.

    O bezcelowości pobytu tutaj przekonali się, gdy okazało się po chwili, że na końcu korytarza znajduje się tylko ściana.

    Na przykład tutaj. Zamiast pisać normalnie, udziwniasz na siłę. Nie wiem, dlaczego słowo "pobyt" wydało ci się odpowiednie dla określenia badania jaskini.

    Odnalazł w ten sposób fragment podłogi trochę wyższy niż reszta, przypominający niemal do złudzenia kwadrat.

    - Kalderan, chodź na chwilę ? rzekł do smokowca, uprzednio klękając przy elemencie. Półsmok podszedł i zrobił to samo.

    Kwadrat to takie zbyt... ogólne pojęcie, żeby tu mówić o "przypominaniu do złudzenia". Naprawdę, wystarczyłoby napisać po prostu, że było toto niemal idealnie kwadratowe.

    Znowuż, ten "element" - no, proszę.

    Smokowiec lekko się rozgrzał przy tym, ale odczuwał mniejsze zmęczenie od towarzysza.

    Bardzo silni muszą być ci bandyci. Coś, co zmusza do wysiłku smokowca, dla nich jest najwyraźniej chlebem powszednim, jak otwieranie drzwi.

    Sam Gabriel się zresztą dziwi.

    Wysokościowo nie dosięgał za bardzo ?sufitu?.

    W słowniku języka polskiego nie ma takiego słowa jak "wysokościowo". Poza tym nie wiem, dlaczego ów sufit dałeś w cudzysłów - jeśli ci się nie spodobała nieprecyzyjność tego określenia, wystarczyłoby "sklepienie" napisać.

    Zapach, jaki wydobywał się z ziemi, stawał się nie do wytrzymania ? do tego stopnia, że Kalderan i Gabriel musieli się po prostu przyzwyczaić. Szli powoli w milczeniu.

    Chyba ów smród był jak najbardziej do wytrzymania, skoro Gabriel i Kalderan mogli się do niego przyzwyczaić. Zaś bandytom na tyle nie przeszkadza, że sobie w nim mieszkają... naprawdę, czy ty w ogóle brałeś na wzgląd fakt, że ktoś w tej jaskini mieszka, kiedy opisywałeś te wszystkie przeszkody na drodze bohaterów?

    Płatnerz rozejrzał się ? ujrzał podłogę zasypaną złotem i innymi kosztownościami.

    Wizja abstrakcyjna, porażająca, wręcz surrealistyczna... oczywiście bandytom nigdy nie przyszło do głowy ani przechowywanie skradzionych kosztowności w skrzyni, ani ich wydawanie - bo po coś przecież kradną całe to złoto. Naprawdę, tutaj już odnosi się wrażenie, że to nie kryjówka zwykłych bandytów, za to autor naczytał się opowieści o skarbach piratów.

    Była jednak na tyle twarda, że nic takiego nie miało miejsca.

    I znowu...

    - Och, Gabriel, miło nam znów cię widzieć ? rzekł jeden z bandy, udając powitalny ton. ? Nie sądzisz, że w tej sytuacji byłoby lepiej odrzucić broń?

    I już? O ile się nie mylę, to oni mniemali, że Gabriel nie żyje, że utopił się w rzece. No więc gość widzi trupa i co - zwyczajnie (nawet jeśli szyderczo) się wita? Ani słowa spod szyldu "ale ty przecież nie żyjesz!!!"? Że już nie wspomnę o totalnym braku zaskoczenia tym, kto Gabrielowi towarzyszy?

    Zresztą, pal licho - ten dialog jeszcze daje radę. Następny jest już trudniejszy do przełknięcia.

    Smoczy rycerz czuł to, ale przestał zwracać na coś takiego uwagę. Ciało złodzieja opadło zdekapitowane.

    I jeszcze... komentować odrębnych przypadków nie będę, rzucę po prostu parę słów jako podsumowanie...

    Dodam tylko, że jakoś tak nie jestem w stanie uwierzyć, iż Kalderan i Gabriel nie zostali zwyczajnie zastrzeleni, skoro kolesi było sześciu. Dalszy przebieg walki też jest mało wiarygodny. Młot w charakterze broni również.

    Po pozbawieniu głowy bandyty najbliższa strzała przeszyła mu zbroję, trafiając w lewe ramię.

    Po pierwsze, z tego zdania wynika, że owa strzała przed trafieniem Kalderana pozbawiła bandytę głowy.

    Po drugie, jeśli Kalderan nosi zwyczajny, jednolity napierśnik, to wątpię, aby zdołała go przebić strzała z łuku. Chyba żeby trafiła w słabsze miejsce, ale to z tekstu nie wynika.

    Półsmok ryknął z niespotykaną furią. Z tym rykiem napierał na kusznika, zbyt sparaliżowanego strachem, by się ruszyć. Jednym ruchem ostrza pozbawił go połowy tułowia. Reszta, paląca się żywcem i krzycząca w cierpieniu, też skończyła tragicznie. Przebity na wylot. Ze zmiażdżoną zębami głową. Pozbawiony rąk. Ich koniec wieńczył ogrom krwi.

    Ten akapit to w sumie w całości nadaje się do reperacji, albo do wyrzucenia. Nie podoba mi się ani ten fartowny, całkowity paraliż bandyty, ani "pozbawienie połowy tułowia" (znaczy co mu zrobił? Przeciął na pół?) ani te pojawiające się tutaj (ni w pięć, ni w dziesięć - pod kątem stylistyki) krótkie równoważniki zdań, ani ostatnie zdanie w akapicie, które jest w zasadzie takim grafomańskim frazesem.

    Gabriel miał szczęście, że z racji tego, iż ci tutaj bandyci zostali wyrżnięci

    "Ci tutaj bandyci", no naprawdę...

    ujrzał resztki ognia, walające się części ciała

    Znaczy, tylko jednego ciała?

    krótkie blond włosy i morskie oczy

    Nie ma czegoś takiego, jak "morskie oczy".

    Trzecią był tamten łowca, przytrzymywany przez bandytę z blizną

    Chciałoby się zapytać "jaki tamten?", ale tu przecież nie chodzi o to, że ów łowca bierze się znikąd. Chodzi o to, że autor źle sformułował zdanie.

    automatycznie zwrócił zawartość żołądka

    I znowu...

    nawet przy pominięciu stanu zbroi.

    I jeszcze jeden, jeszcze raz...

    półsmok czuł się dość wyprany z sił

    ...

    ubrać się w co

    To już inny rodzaj błędu, z góry zaznaczam.

    Obiecałem ci co innego, Gabriel, ale nie miałem sumienia, żeby ją zabić.

    Jacyś lewi ci bandyci. Skoro już ją mieli, to powodem, dla którego jej nie zabili, mogłoby być wykorzystywanie jej przez nich w wiadomy sposób. A tak...

    - Kalderan? Fatalnie? Yorth, musisz nas stąd wypuścić. Mój przyjaciel pilnie potrzebuje pomocy uzdrowicielskiej.

    Choćbym się nie wiem jak starał, ta prośba nie wydaje mi się ani odrobinę realna. Nie wystarczy, że Yorth odmówił - dziwi mnie, że Gabriel w ogóle taką prośbę wyraził.

    - Robi się ? odparł człowiek z blizną, po czym oddał mu myśliwego, wyjął przytroczony do pasa sztylet i rzucił się na Gabriela. Obaj odsunęli się od reszty.

    Yorth odprowadził kuśtykającego łowcę pod ścianę. Zdjąwszy płaszcz i odrzuciwszy go na bok, stanął naprzeciw Kalderana.

    Pełna kurtuazja, normalnie. Ci już się biją, ale Yorth i Kalderan muszą się ładnie ustawić. Ten drugi grzecznie pozwala nawet pierwszemu odprowadzić kolegę na stronę.

    poczuł nagle ból pleców i lekką ranę we fragmencie spajającym tył z prawym skrzydłem

    Rany, a co to za "fragment" tym razem?

    Yorth uklęknął na tułowiu wroga i przyłożył mu miecz do szyi. Nie dawał wstać.

    Klęczenie na tułowiu daje mało stabilną podstawę, poza tym dziwię się, że Kalderan w takim układzie człowieczka zwyczajnie z siebie nie zrzucił.

    Smoczy rycerz nie miał dość sił, by się wydostać ? przeczuwał, że Yorth go dobije. Ten jednak zrobił coś, co go zaskoczyło: zszedł ze smokowca i stanął przed nim z opuszczonym mieczem.

    - Wstawaj.

    I w tym momencie oczka mi się zaczęły przewracać...

    Smoczy rycerz był jednak szybszy ? ustawił ostrze do góry i pchnął nim w powietrze.

    Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, na podstawie tego opisu, o co właściwie chodziło autorowi.

    Człowiek upadł. Złapał się za lewy bok, w którym to miejscu dorobił się dziury w zbroi. Stęknął z bólu ? okazało się bowiem, że ta sama część ciała zaczęła mu krwawić.

    Knight, ja cię naprawdę proszę...

    Półsmok każdy cios parował lub unikał. Klinga Yortha zatrzymała się w końcu na smokowcowej.

    A kiedy parował ciosy, to wtedy się jeszcze nie zatrzymywała?

    Smoczy rycerz od chwilowego siłowania się zaczynał słabnąć. Rozdzierająco ryknął. Pchnął mocniej.

    Miecz człowieka został odrzucony w bok na połowę pomieszczenia.

    Nie wiem, jak coś takiego mogłoby się stać od zwykłego (nawet jeśli mocnego) pchnięcia. I że nic się przy okazji nie stało samego Yorthowi.

    Yorth pobiegł po broń. Kalderan nie zareagował dość szybko.

    Trzymał miecz przy facecie i domyślał się zapewne (nawet głupi by się domyślił), że spróbuje odzyskać broń. Jakim cudem miałby "nie zareagować dość szybko"?

    niedaleko leżało truchło tamtego bandyty

    DRUGIEGO bandyty, no na litość Boską... skąd ty takie dziwolągi bierzesz?

    - Nie ? zaprotestował stanowczo Kalderan. Człowiekowi oczy prawie wyszły z orbit - zdziwił się pewnie tym, że ?stwór? jednak go rozumie.

    Niby dlaczego? Już wcześniej miał niejedną okazję się przekonać o tym, że rozumie, co się do niego mówi.

    - Masz resztki honoru. Mogłem zginąć z twojej ręki, ale ty wyrzekłeś się tej okazji na rzecz zwycięstwa w uczciwej walce. Nie zapomnę ci tego.

    Może mi autor wyjaśnić, dlaczego jedna walka była uczciwa, a druga już nie? Nie dopatrzyłem się niczego niehonorowego w pierwszym starciu tych dwóch panów. Co zresztą sprawia, że zachowanie Yortha jest kompletnie bez sensu.

    - Jest na klifie, wysoko nad jaskinią ? wyrzucił z siebie Yorth szybko, wystraszony. ? Trzymaliśmy ją tam na lepszą okazję. Tylko się pośpieszcie, bo ostatnio lubi zasłabnąć, więc może nawet spaść?

    Po pierwsze, jakim klifie, jak oni tam wleźli, po kiego grzyba tam ją specjalnie trzymali, o czym Yoth gada z tą "lepszą okazją"...

    Po drugie, to "ostatnio lubi zasłabnąć" jest w tym przypadku niegramatyczne.

    Machając skrzydłami, powoli wzlatywał coraz wyżej. Gabriel ostatni raz go zobaczył, jak ten zniknął w klifie.

    Niech mi autor wytłumaczy, jak można zniknąć w klifie.

    Po chwili jedna z nich zaczęła gwałtownie spadać, zahaczając o gałęzie drzew. Gabriel szybko podbiegł i wystawił ręce. Cel ledwo, ale jednak dał się złapać.

    Matko, toż to Samson! Tak po prostu złapać spadającego z dużej wysokości, dorosłego człowieka...

    Zauważył, że kolejna sylwetka również zaczęła spadać gwałtownie. Bez oporów zaliczała kolejne gałęzie. Gabriel nie zdążył dobiec do tej postaci ? twardo upadła.

    Właściwie to co się obojgu stało, że z klifu spadli? Musieliby chyba tego chcieć.

    Time out. Parę razy już to wytykałem, czas więc chyba głośno powiedzieć, co mnie męczy w twojej prozie, już od dłuższego czasu.

    UDZIWNIENIA! Nie nadmierne operowanie jakimiś tam słówkami ze słownika wyrazów obcych. Ty po prostu za wszelką cenę próbujesz wszystko skomplikować. Zamiast napisać coś normalnie, wciskasz jakieś dziwaczne figury stylistyczne. Albo są to jakieś kompletnie abstrakcyjne pomysły w typie owych "elementów", albo po prostu postolite nieokiełznanie słowa pisanego.

    Nie wiem, skąd bierzesz ten literacki tik, ale przestań. PRZESTAŃ.

    Przebieg walki mało wiarygodny, ale tak poza tym to... mało w tej walce dynamiki. Niby opisujesz te poszczególne ciosy, niby Kalderan dostaje szału... ale wszystko zdaje się to toczyć tak, jak gdyby bullet time włączyli - Kalderan może nawet unikać wystrzelonych pocisków, niczym Neo z Matriksa, a bandytom nie udaje się na czas "przeładować" łuków, mimo że w międzyczasie ich kumple absorbują bohaterów walką. Gabriela z kolei odstawiasz na boczek, kiedy nie jest ci akurat potrzebny - mimo że napisałeś, iż powalił jednego z bandytów, pozostali mają to kompletnie gdzieś - wszyscy atakują Kalderana, ani jeden nie musi się mierzyć z Gabrielem, jak gdyby ten ostatni chwilowo postanowił wyparować.

    Kiepsko wyszedł też dialog z Yorthem. Kompletnie nie czuć w rozmowie tych panów wrogości (szczególnie w tym fragmencie, kiedy zaczynają się dochodzić, czy prawo jest sprawiedliwe), Yorth niby mówi, jak to był związany ze swoimi ludźmi, ale po zachowaniu można wnioskować, iż w rzeczywistości ma ich głęboko. Sytuację pogarszają tylko kwestie, których osobiście bym w usta tych postaci nie wetknął, jak chociażby "Zupełnie nie rozumiesz mojej ówczesnej sytuacji".

    Mimo wszystko nadal chcę wiedzieć, co będzie dalej (wątpię, abyś Kalderana postanowił uśmiercić), ale zrób coś chociaż z tymi swoimi ciągotami do pisania zdań jak się da, byle tylko nie brzmiały normalnie i naturalnie. M'kay?

  12. No, czyli ta scena uratowana. :]

    Zależy, co ty chcesz dokładnie, żeby z nim robił...

    Może jednak w miarę skończmy "temat tabu" dotyczący gadów (albo nawet przenieśmy na PW), bo już zahaczamy na tym forum o "niebezpieczne treści", a gdyby to jakiś moderator zobaczył, to nie chcę mieć nas obu na sumieniu. :D

    Przecież niczego jeszcze wprost nie mówimy.

    Odnośnie obrazka, który mi pokazałeś na PW, to już go wcześniej widziałem. Zresztą ten obrazek jest całkowicie niewinny, zwłaszcza w porównaniu do różnych paskudztw, które ludzie rysują. Widziałem sporo takich obrazków, niektóre wręcz nieprzyzwoicie sprośne. Szczegóły sobie daruję.

  13. Wcześniej ustaliłem sobie dla wygody, że smokowcy wydzielali to wszystko z siebie jak ludzie - dla wygody, bo tak naprawdę nigdy nad tym nie myślałem. W sumie lepiej będzie poczytać trochę o gadach...

    Mniemałem, że już o nich coś wiesz, skoro je tak lubisz...

    Hym, to ma sens. :) Jak rozumiem, typowo ludzki męski narząd rozrodczy w takim układzie też odpada (a szkoda, bo przydałoby mi się to do jednej sceny w ew. innym opowiadaniu

    Męski narząd rozrodczy u gadów, kiedy akurat samiec zeń robi użytek, się "ujawnia" - ma wówczas kształt raczej zbliżony do "ten-tego" u ssaków. Chowa się jednak z powrotem, zaraz po użyciu :chytry: .

    chyba że... Albo nie, bo to na tym forum będzie pewnie temat tabu :D)

    Dlaczego? To przecież zdrowe i naturalne :chytry: .

    To ja się w takim razie zastanawiam, skąd wzięły się u jaszczurów te wszystkie przepaski biodrowe i bielizny

    Tu już pewnie chodzi o zasadę. Jaszczuroludzie w fantasy są na ogół dzikusami i stylizuje się ich na rozmaite plemiona. Których przedstawiciele, jeśli nie chodzili całkiem nago, to nosili takie właśnie przepaski biodrowe - więc jaszczuroludzie też je mają. Ci sami rysownicy rysują jaszczury właśnie bez widocznych genitaliów, więc nie wydaje mi się, aby dało się to zrzucić na karb niewiedzy. Poza tym, są też i tacy, którzy modelują takich jaszczuroludzi po swojemu, dając im ludzkie narządy rozrodcze (albo też pozostają w zgodzie z normalną anatomią gadów, ale rysują samców w taki sposób, aby było mimo wszystko widać, że "tam coś jest").

    Nie będę się na razie zagłębiał w tę kwestię, bo nigdy nad tym nie myślałem na serio, a nie chcę palnąć jakiejś gafy. Można jednak ogólnie przyjąć, że niektórzy smokowcy urodzili się właśnie z takiego związku

    Błeee, idź ty.

    Twoim zdaniem smokowcy z Dragonlance to też efekt takiego nierządnego czynu? :chytry:

  14. Idę się dokształcić. ;] Ponieważ ogólnie o tym, że gady w zasadzie nic nie wydzielają (a Kalderan - choć półsmok - w końcu nadal pozostaje gadem), wcześniej nie wiedziałem.

    Nie wiedziałeś? A jak ty to sobie wyobrażasz? W normalnej skórze roi się od porów, przez które rozmaite świństwa wydzielają się na wierzch. Gady nie mają żadnych porów - mają dość szczelnie łączące się łuski, które nie przepuszczają nawet odrobiny wody (wiąże się to zresztą z ich oszczędną gospodarką wodną - nie muszą dużo pić, bo mało wody tracą). Co więcej, są tą łuskowatą powłoką tak szczelnie opięte, że nie mają nawet otworów, jakie mamy my - nawet ich genitalia są "schowane" (zauważyłeś, że ich nigdy nie widać, mimo że jaszczuroludzie w fantasy chętnie paradują nago? :chytry: ), żeby ciało nie traciło przez nie cennych płynów.

    Choć wydaje mi się, że skoro smokowcy w moich opowiadaniach biorą swój rodowód nie tylko od smoków (ich cechy przeważają, to prawda - ale w końcu nie bez powodu nazywam ich też półsmokami), to akurat ostrożnie można by coś takiego wprowadzić - to by też od biedy tłumaczyło to, nad czym dyskutujemy (człowiek nie poczuje feromonów, ale spocone ciało już prędzej...)

    Nie da się. Musiałby mieć chyba porowate łuski, a trudno mi sobie wyobrazić gada z porowatymi łuskami. Co prawda to fantasy jest, nie fantastyka naukowa, ale o jakimś zdrowym rozsądku trzeba pamiętać.

    Jedynym napotkanym przeze mnie, pocącym się gadem, był Bazil Złamany Ogon, "smok" z książek Rowleya. Tyle że książki te prezentują sobą stany góra średnie. No i pierwotnie Sorevianie się pocili (w "Bramach..."), ale szybko toto wyrzuciłem (z dużo większym żalem odebrałem im zdolność do ronienia łez).

    Zresztą ogólnie kwestia, gdzie "moi" smokowcy mogą mieć cechy smocze, a gdzie ludzkie, zaczęła mnie właśnie zastanawiać. To jest coś, nad czym trzeba będzie "w swoim czasie" trochę posiedzieć.

    A dlaczego mają mieć właściwie cechy ludzkie? Co oni, powstali z nierządnego czynu człowieka i smoczycy, że tak musi być?

    No właśnie spojrzałem na rysunki z nią, ale nie rozumiem, co jest w niej takiego, że by się tu przydała. ;)

    Dziwne że nie wiesz, bo o ile się nie mylę, HidesHisFace ją chętnie przy okazji publikowania takich rysunków opisuje.

    Illaila jest z profesji zabójczynią, która trudni się eliminowaniem (bardzo brutalnym) ważnych osobistości wrogiego imperium - naczelnych przywódców wojskowych, wysokich dygnitarzy państwowych, takich tam. W ramach owego zajęcia korzysta zresztą z iluzji, aby nadawać sobie wygląd normalnej (ludzkiej) kobiety, pod którą to postacią obraca się w imperialnej śmietance i często nawet podrywa swoje ofiary, po czym, po zabraniu ich w ustronne miejsce, zabawia się z biedakami po swojemu.

    Illaila by tu pasowała po pierwsze dlatego, że jest sadystką, raczej skrzywioną umysłowo - uwielbia godzinami zadręczać swoje ofiary przed ich zabiciem, na bardzo paskudne sposoby (duszenie delikwenta jego własnymi, wyprutymi przed chwilą jelitami, wcale nie jest dla niej przesadą). Kocha także właśnie przesłuchania, prowadzone staroświecką metodą, takie w stylu "jak się pobawimy tym młotkiem, to uwierzę mniej więcej w połowę tego, co wyśpiewasz, ale jak już wypróbujemy nożyk i sól, uwierzę we wszystko, co mi powiesz".

    Przy okazji Illaila jest jeszcze bardzo zarozumiała, a przy tym pogardza głęboko przedstawicielami płci przeciwnej.

    Z początku chciałem przytoczyć przykład mojej Zery, ale nie - ona wręcz pogardza takimi, jak Illaila. Ma swoje pokręcone poczucie honoru i uważa, że tylko tchórze lubią znęcać się nad związanym i bezbronnym. Aczkolwiek, jeśli ją ktoś wkurzy, to potrafi być bardzo niemiła :chytry: .

  15. Pff, zawracanie głowy. Przy okazji poprzedniej części jedna osoba twierdziła, że powinno się starać skracać lub poobcinać takie opowiadania, jeśli ktoś ma to w ogóle czytać - i gdy przy tej części tak zrobiłem (w sensie pociąłem, nie skróciłem), to po dniu pojawił się tylko jeden komentarz.

    A ja ci mówiłem, że nie ma co słuchać kolesia, którego jedynym komentarzem jest "nie chce mi się czytać, bo za długie".

    Poza tym... no nie wiem, przeczytałem na razie ok. 1/4 i póki co wydaje mi się to całkiem niezłe (a koncept "bezkrwawego fantasy", w sensie że w tej książce w zasadzie nikt nie ginie - jak wynika przynajmniej z tego, co do tej pory przeczytałem - do mnie przemówił).

    Mnie się natomiast ta książka wydaje (zwłaszcza momentami) zbyt rolplejowa. Szczególnie że pojawia się później cały ten motyw z questem "w poszukiwaniu skarbu", a także rozmaite, bzdurne wydarzenia, kiedy to np. niektóre postacie wyskakują dosłownie jak z pudełka. No i jeszcze te nazwy czarów... tu już w ogóle poczułem się, jak w grze.

    Nie wspomnę już o zakończeniu, które... no, zdradzać nie będę, ale jakbym miał jakiś lakoniczny komentarz wygłosić, to byłoby to chyba "z dużej chmury - mały deszcz...".

    Nie rozumiem pytania. W sensie że powinno tu być "słyszeć"?

    Tak.

    Tak na serio już: wyszedłem z założenia, że skoro ten człowiek to myśliwy, to ma też nieco bardziej wyczulone zmysły od przeciętnego przedstawiciela swojej rasy.

    Tylko że to jest kompletna bzdura. Receptory węchu to nie są mięśnie, które można sobie treningiem wyrobić. Człowiek ma słaby węch, ponieważ ma bardzo mało owych receptorów. A skoro receptorów pozwalających na wyczuwanie zapachów nie ma, to po prostu takich a takich zapachów człowiek nie poczuje, choćby się nie wiem jak starał. Równie dobrze mógłbyś wymyślić, że od nasłuchiwania zwierzyny ów myśliwy nauczył się wyłapywać infradźwięki.

    A Kalderan wyczuwalnego dla człowieka zapachu raczej mieć nie będzie - przecież on się nawet nie poci, a wydzielane przezeń feromony są z całkowitą pewnością niewyczuwalne dla ludzkiego nosa (człowiek przecież nawet własnych feromonów nie czuje).

    To zresztą dotyczy wszystkich gadów - dlatego chce mi się po prostu śmiać z politowaniem, jak widzę takie bzdurne teksty, jak te o rasie Ssi-ruuvi na Wookiepedii - że niby wydzielają mocny, gadzinowaty smród... a co to jest ten "gadzinowaty smród", właściwie, skoro gady przez te łuski prawie niczego nie wydzielają, a i nie mają żadnych włosów, żeby brud na nich masowo osiadał? To już ssaki (a ludzie - autorzy tych bzdur - w szczególności) są o wiele bardziej cuchnące...

    Co jest złego w zwrocie "antagonista"?

    To, że tutaj kompletnie nie pasuje. Wróg, przeciwnik, oponent - to tak. Ale nie "antagonista".

    Powiem tyle: w następnej części przyda się Gabrielowi jak wszyscy diabli. ;]

    Mam tylko nadzieję, że nam się tutaj następca Rorana Młotorękiego nie pojawi... :unsure:

    Jeszcze Kalderan musiałby mieć na tyle sumienia (czy raczej jego braku), by użyć tych "odpowiednich argumentów". ;]

    Eeech, czy ma, czy nie ma - niech nie mówi, że on im nic by nie powiedział. Bo powiedziałby, gdyby go przycisnąć.

    A Kalderan jest po prostu zbyt miętki, najwyraźniej (szczególnie że nawet nie spróbował przydusić faceta). Tak mi się nasunęło, że spośród gadzin to by się tutaj imć Illaila (by HidesHisFace, ol rajts rizerwd) przydała. :chytry:

    Nie dziwię się. Pierwotnie to miał być wstęp do "akcji właściwej" - a teraz, gdy podzieliłem tę część na dwie, zrobiłem z tego na dobrą sprawę zapychacz. Po prostu na następny fragment potrzebuję więcej czasu.

    No mówiłem - głupsze komentarze niż tamten, to się z rzadka widuje. Teraz czeka nas czytanie opowiadania po wiwisekcji...

  16. Ooo - widzę, że moja propaganda dot. Brygady Kanga odnosi swój skutek.

    Aczkolwiek, mimo wszystko, ową "Brygadę Śmierci" bym odradzał. Jest dość kiepaśna (co z drugiej strony nie oznacza, że Drakońskie Metody są jakieś super) i może jeszcze czasem zniechęcić do dalszego czytania.

    Co się zaś tyczy nowo umieszczonego fragmentu, hmmm...

    Uwolnił od niego rękę i złapał się nią za twarz.

    Po pierwsze, "uwolnienie" owej ręki to mi tutaj ani w ząb nie pasuje, po drugie... zbyt teatralne jest to chwytanie się za twarz.

    Nagle smoczy rycerz wytężył wzrok.

    Ech, no, tak "nagle"...

    Obaj zaczęli wyglądać, co się dzieje.

    "Wyglądanie" to wyszło chyba z użytku.

    Krążył on wokoło

    (...)

    Ten na całe szczęście zdawał się nie usłyszeć konwersacji.

    1. DOOKOŁA raczej...

    2. A po co tu forma dokonana?

    Człowiek z łukiem wyczuł za sobą zapach jakiejś nieznanej mu istoty.

    Nędzny człowiek, ze słabym węchem, miałby zapach jakiś wyczuć? Brednie!

    A poza tym... skąd to bezpodstawne (i bzdurne) przekonanie u ludzi, że gady tak niesamowicie cuchną? :chytry:

    Nie poruszył się również w momencie, gdy jego antagonista

    No, doprawdy...

    Smoczy rycerz postąpił krok do przodu ? wówczas łowca puścił strzałę. W ostatniej chwili smokowiec zablokował ją mieczem

    Tym razem skojarzenie z Wiedźminem pojawiło się natychmiast.

    Popatrzył przy tym na przytroczony do swojego pasa młot, który zabrał z domu Einusa.

    Ciekawe. A skąd ów młot wziął i po co? Bo nam się tu taki coitus interruptus tutaj robi...

    Gabriel klęknął przy łowcy i rozbroił go z kołczanu i noża myśliwskiego, by odstawić je na bok. Zaraz potem wyjął przytroczony do pasa sznur i zaczął go przywiązywać do drzewa.

    Znaczy, sznur przywiązywał do drzewa? W sumie to ma sens...

    - J-już wam mówię? ? duka przerażony myśliwy

    Awrrr... CZAS... TERAŹNIEJSZY!

    - Nawet jeśli kłamie, nie przyzna się. Nie mamy innego wyjścia.

    Oj, zapewniam - przy użyciu odpowiednich argumentów, człowiek do wszystkiego się przyzna. Wystarczy zacytować Hectora Laabsa, komentującego przyznanie się do winy pod wpływem rozpalonych podków - "a trzebaż, trzebaż. Bo jakby tak wam, świątobliwy, te gorące podkowy do pięt przystawić, to wierę, przyznalibyście się i do występnego z kobyłą obcowania".

    Pod adresem poprzedniego fragmentu miałem głównie to zastrzeżenie, że roił się od nonsensów. Błędów tutaj wyraźnie mniej, ale z drugiej strony... no, nic się tak na dobrą sprawę nie dzieje. Nic toto nie wnosi do fabuły.

    Czyta się nadal gładko (stricte pod kątem stylu), ale naprawdę, pokaż wreszcie swoim wiernym czytelnikom naprawdę COŚ :chytry: .

  17. Skoro mowa o rzeczach do upchnięcia, to z łatwością znalazłem rozwiązanie, które tłumaczyłoby nieco drogę obraną przez Einusa, a przy okazji tłumaczyło bogactwo jego księgozbioru - gość mógłby być po prostu byłym członkiem jakiegoś zakonu magów, który brałby udział w pogromie smokowców. Einus mógłby być w takim układzie oburzony czynami swoich konfratrów i opuścić ich, biorąc przy okazji nieco owych tomiszczy oraz poświęcając się badaniu tego, co pozostało ze "smokowcowej" kultury.

    Impulsem, który przesądziłby o jego oburzeniu, mogłoby być, na przykład, nawiązanie bliższej znajomości z jakimś inszym smokowcem. Mogłoby też po prostu wystarczyć zaobserwowanie scen mordu. No ale, generalnie, za jednym zamachem rozwiązałbyś wątpliwości w dwóch punktach.

  18. Opisujesz w ten sposób Kalderana i Gabriela czy tylko Kalderana? :P

    Najpierw Gabriela, potem Kalderana.

    Pełna zgoda - coś takiego byłoby próbą samobójczą. Po mojej stronie stoi fakt, że nie wymyśliłem geografii tego świata, więc stosunek obydwu kontynentów mógłby być równie dobrze taki sam jak np. Europy do Azji (choć nie mówię, że tak jest - na chwilę obecną pozostawię to jako pole do domysłów).

    Ech, no... wypadałoby to jasno stwierdzić, a nie pozostawić takie "pole do domysłów", że się ktoś dziwi, jakim cudem Kalderan w ogóle zdołał przelecieć taką drogę.

    Wiesz, akurat to, żeby Kalderan był tzw. "ostatnim ze swojego gatunku", było pierwotnym założeniem, którego zamierzałem się trzymać. Aczkolwiek "ostatni smoczy rycerz" nie oznacza jednocześnie "ostatni półsmok" (skojarzyło mi się właśnie z filmem o dość podobnym tytule ;]) - jeśli pamiętasz zakończenie poprzedniego opowiadania, to będziesz wiedział, o co chodzi.

    Wiem, że nie "ostatni półsmok", no ale nadal "ostatni"...

  19. @ Niezadowolony

    Lubię czytać książki - i według mnie powinna ona być wciągająca od początku do końca. A tutaj? Już po pierwszych zdaniach dyskwalifikuję to opowiadanie już na starcie.. naprawdę, rzygam już kolejnymi powieściami fantasy o smokach, smoczych jeźdźcach, smoczych ujeżdżaczach czy innych pogromcach i zabijaczach.

    Rozwaliłeś mnie tą odpowiedzią. Otwarte dyskwalifikowanie opowiadania już na starcie, w oparciu o pełne uprzedzeń pobudki, jest po prostu żenujące, a ta gadka, o czym rzygasz... cóż, dziwne, że ty w ogóle czytasz jeszcze jakieś fantasy, skoro rzygasz różnymi elementami pochodzącymi z kanonu tego gatunku. Do tego w tym konkretnym opowiadaniu żadnych smoków nie ma - jest zaledwie smokowiec. Pogromców i zabijaczy też się nie dopatrzyłem - raczej desperata i fatalistę.

    @ Knight Martius

    Zależy, jak na to patrzeć. Niektórym faktycznie nie chce się nad czymś takim ślęczeć, bo ogólnie mało czytają, ale niektórzy mogą też po prostu nie lubić czytać takich opowiadań na komputerze.

    Tyle, że oni po prostu nie wyrażają wtedy opinii - a ten, chociaż nic nie przeczytał, to już krytykuje.

    W ogóle jak przeczytałem Twój komentarz, to włosy mi się zjeżyły i nawet w pewnym momencie doła złapałem...

    Ech, no ale czemu? Każdy miewa wzloty i upadki przecież, a poza tym ty moich komentarzy nie powinieneś brać mocno do siebie.

    Pytania - chciałem opisać, co obydwaj robili w czasie drogi, więc wspomniałem o tym. A przytoczyłem tylko to jedno, gdyż reszta nie miała w zasadzie żadnego znaczenia dla fabuły.

    Potrzeba tego "ważnego" pytania - chciałem w ten sposób zaciekawić czytelnika tym, co ma być niebawem. Ale jak się domyślam, chyba nie bardzo mi wyszło?

    Przede wszystkim to nie wiedziałem, że ma to być niebawem. Raczej, że postawiono przede mną punkt do domysłów, a potem... no, wszystko się wyjaśnia. Poza tym tak czy inaczej najbardziej boli tutaj ogólny styl tego fragmentu, ze wskazaniem na ów zwrót "było kilka pytań, z których warto powiedzieć o jednym". No, narrator takich rzeczy po prostu nie gada.

    Bardziej toto przypomina polanę.

    No to wypadałoby powiedzieć, nie?

    OK, tylko że w jaki więc sposób mogłem opisać dokładniejsze jej położenie w tym pomieszczeniu, skoro o niej samej wspomniałem wcześniej?

    No cóż, ten właśnie zwrot jest kolejnym przykładem na ową dziwną manierę w narracji, która się nagle w tym fragmencie objawiła. Albo też była po prostu wcześniej (na to nie zwróciłem żadnej uwagi), ale dopiero teraz pojawiła się w pełnej krasie.

    Bo taki ustanowił sobie cel?

    No, ale DLACZEGO? Wizja mu się jakaś objawiła, był świadkiem tych okrucieństw, przyłożył do nich ręki i chciał odkupić swoje winy - no, po prostu, przydałoby się znać motywację tego faceta. Od razu wiarygodniej by przez to wyglądał. Bo jak na razie jest to postać bez własnego "backgroundu", która zdaje się fartownie pojawiać na drodze bohaterów.

    Kalderan prowadzi koczowniczy tryb życia - a że na tym kontynencie, na którym dzieje się akcja opowiadania, jest nagonka na ew. smokowców, to wcześniej się na niego zapuszczał, ergo nie mógł wiedzieć o istnieniu ani tutejszej świątyni, ani Einusa. Chociaż z całej jego wędrówki tutaj mieszkał najdłużej, więc teoretycznie mógł prędzej czy później wybadać, że coś takiego tu się znajduje... ale najwidoczniej nie najlepiej się rozglądał. ;)

    Ale dlaczego nie wiedział o istnieniu tej świątyni? To była przecież świątynia JEGO ludu - to tak, jakby być Polakiem i nie wiedzieć, że nasi rodacy mieszkają także w USA, np. w Chicago. Koczowniczy tryb życia nic nie tłumaczy - skoro stracił wszystko i wszystkich, to dlaczego nie udał się tam, gdzie mógł mieć nadzieję, że jacyś smokowcy jeszcze ocaleli?

    Heh... ^_^' Ten akapit wstawiłem po to, żeby dać Einusowi i Gabrielowi sporo czasu na porozmawianie o historii królestwa Kalderana i przy tym wyjaśnieniu, skąd się wzięło jego obecne położenie (zresztą to jest właśnie ten fragment, o którym przy okazji poprzedniej części mówiłem, że muszę dopisać).

    To nie lepiej byłoby wydłużyć trochę ową rozmowę z bóstwami? Jak na razie sprowadza się ona do tego, że Kalderan ma pomóc Gabrielowi i sprawić sobie nową zbroję - nie mogliby, na przykład, pogawędzić z nim chwilkę o sensie jego dalszej egzystencji?

    Kalderan - wspomniałem już o koczowniczym trybie życia, prawda?

    To w żaden sposób nie tłumaczy tego, jak zdołał tam dotrzeć. Gdyby chciał na przykład z Ameryki dolecieć do Azji albo Europy, to prędzej utopiłby się w oceanie, niż dobrnął do celu.

    Kapłani - chcieli rozprzestrzenić tę wiarę na szersze zakątki świata. Efekt znamy.

    Bez sensu. Przecież to była wiara smokowców, poświęcona bóstwom opiekuńczym smokowców - z jakiej racji rozprzestrzeniać ją wśród ludzi? To tak, jakby ludzie z D&D mieli wyznawać Semuanyę albo Blipdolpoolp...

    Ogólnie jednak co do tej historii nie będę się wykłócał - muszę się przyznać, że wymyślałem ją tak naprawdę na poczekaniu, żeby wyjaśnić, kim byli smoczy rycerze i dlaczego Kalderan żyje samotnie. Starałem się poprawić przy tym drobne błędy, które rzeczywiście mogłyby podważyć jej wiarygodność - widzę jednak, że szkopuł tkwi w samych założeniach. Poza tym chciałem opisać to w miarę ogólnikowo, starając się nie wdawać w szczegóły - przynajmniej na chwilę obecną.

    No, ale naprawdę - nawet i te ogólniki powinny ukazywać jakiś jasny, sensowny i klarowny rozwój wydarzeń. No i jestem też lekko rozgoryczony tym rozwojem wydarzeń - dlaczego bohater znowu musi być tym "ostatnim", a imperium jaszczurów nie może być w czasach swojej świetności - jak na przykład w moim uni? :chytry:

    Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem zarzut. W poprzednich częściach wytykałeś mi m. in. właśnie kwiatki stylistyczne wynikające ze stosowania dość wydumanych figur - a teraz dowiaduję się, że narracja jest pisana na odczepnego?

    O ile się nie mylę, to używałem raczej określenia "dziwne" - bo niektóre frazy są rzeczywiście dziwne, jak na warstwę narracyjną. To w sumie taki "narrator konwersujący", jak to niedawno mój znajomy w innym opowiadaniu określił. Jest irytujący i pasuje tu jak wół do karety - co prawda można napotkać jakąś językową frywolność w narracji w co niektórych utworach, ale to raczej w narracji pierwszoosobowej. Nie zaś w przypadku narratora wszechwiedzącego.

    Pocieszę, że w tym opowiadaniu jeszcze jedna postać będzie miała coś do powiedzenia na temat przeszłości Kalderana i jego motywacji - ale to w swoim czasie. Swoją drogą, myślałem, że po tej części jego cele będą już czytelniejsze - niemniej widzę, że przedstawiłem to jednak zbyt enigmatycznie...

    Moim zdaniem to właściwie nic jeszcze nie przedstawiłeś - cele krótkofalowe owszem, ale to o wiele za mało, żeby tu mówić o jakimś dążeniu, postawionym przed postacią.

    Ogólnie jednak dzięki za opinię. Wychodzi na to, że to jednak nie jest na tyle porządne, jak mogłem sądzić. Czyli nad następnymi częściami będę musiał posiedzieć odrobinę dłużej, starając się poprawić nie tylko drobne błędy stylistyczne...

    Przede wszystkim to radziłbym dać sobie spokój z tą zbytnią swawolą w narracji.

  20. Powiem szczerze. Nie chce mi się tego czytać, i zapewne nie tylko mnie

    Powiem szczerze, że jest to jeden z najgłupszych komentarzy, jakie na oczy widziałem. Wchodzi na blog z cudzym opowiadaniem, po czym od razu stwierdza, że mu się nie chce czytać, bo za długie. Nie wiem też, czemu miało służyć zaznaczenie, że "nie tylko mnie". Przypomnieniu, że są tacy, którzy w ogóle żadnych książek nie czytają?

    To było tytułem wstępu, teraz rzućmy okiem na tekst. O ile wcześniej szło ci w miarę gładko, o tyle teraz zdajesz się tracić panowanie nad tym, co piszesz.

    Kalderan już dawno temu przestał rozróżniać jednostki odległości ? oceniał ją teraz na wyczucie.

    No, przepraszam, ale nie wiem, czemu to spostrzeżenie ma służyć. Szczególnie, że brzmi absurdalnie - jeśli ktoś miałby przestać rozróżniać jednostki odległości, to równie dobrze mógłby chyba przestać odróżniać liczbę dwa od trzech.

    Jedynie Gabriel zadał smoczemu rycerzowi kilka pytań, z czego tylko jedno jest warte wspomnienia:

    To po co w ogóle wciskać tu taki ogólnik o tajemniczych "kilku pytaniach", skoro i tak tylko to jedno jest ważne? Ot, zadał mu pytanie, gdy szli, to zadał - nie sil się na jakieś dziwne określenia.

    Po prawdzie, nie wiem czy wzmianka o tym pytaniu w ogóle jest potrzebna, skoro o losie pozostałych smoczych rycerzy dowiadujemy się już zaraz, jeszcze w tym rozdziale.

    Owo miejsce było otwartym terenem przypominającym pustkowie, o czym świadczyły znikoma liczba drzew i prawie w ogóle nierosnąca trawa. Pośrodku

    Pośrodku czego? "Otwarty teren przypominający pustkowie" może z powodzeniem oznaczać wieeelką ziemię jałową, aż po horyzont. Co to dokładnie było - dolina, polana w środku lasu?

    Kalderan uczuł po kolei trzy rodzaje emocji ? pierwszą było zdziwienie.

    - Świątynia smoczych rycerzy? Tutaj??

    Jak na kogoś nad wyraz milczącego wyrwanie się takich słów z jego paszczy miało prawo być zaskoczeniem.

    Po pierwsze, co to znaczy "uczuł", po drugie... od kiedy to konkretne zachowanie (tutaj wypowiedzenie słów) - w ogóle nie będące samo w sobie ani uczuciem, ani emocją - jest zaskoczeniem? Całe to sformułowanie dziwne jest jakieś. Podobnie jak zresztą ów termin "rodzaje emocji" - zdziwienie i reszta to po prostu emocje, nie ich rodzaje.

    Podłoga, sufit i ściany obłożone były kamieniami.

    A nie zbudowane po prostu z tych kamieni? Po pomysł z obkładaniem kamieniami kamieni jest... no, kuriozalny.

    Przy ścianie znajdowały się dwa regały z książkami, jak mógłby przekonać się wprawny obserwator, dotyczącymi różnych zagadnień

    Do licha, toż to zamożny człowiek! Przypominam bowiem, że książki w średniowieczu (a mamy tu bez wątpienia świat pseudośredniowieczny) były kosztowne tak w druku, jak i w sprzedaży - tylko bogacze je mieli. A ten tutaj trzyma w swoim - skromnym zresztą - domku, księgozbiór wart kupę szmalu.

    Może jest coś, co uzasadnia posiadanie przez Einusa takiego księgozbioru - ale nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, z czym się takie założenie wiąże.

    Natomiast między tym wejściem a dywanem leżała wspomniana wcześniej duża klapa w podłodze.

    Po pierwsze, klapa leżeć w podłodze raczej nie może. Po drugie, unikaj tego typu sformułowań w narracji.

    Mężczyzna nagle się zerwał, wydając z siebie wystraszony odgłos.

    Odgłos nie odczuwa emocji, wystraszony więc być nie może...

    - Przywróciłem ci dawne lata? Nie dziwię ci się, też odniósłbym takie wrażenie. Ja zresztą nie jestem byle metalurgiem - mam na imię Einus i dbam o to, żeby wiara w bogów smoczych rycerzy nie zanikła.

    Ech, no przepraszam bardzo, ale czemu człowieka jakiegoś to obchodzi? Zachodzę też w głowę, skąd on się tutaj wziął - był sobie przy ruinach świątyni owych smokowców, która nie dość, że stała blisko kryjówki Kalderana, to jeszcze... no cóż, sam Kalderan powinien był o tej świątyni wiedzieć - więc dlaczego NIGDY tam nie zajrzał, przez co dopiero teraz się dowiaduje o istnieniu Einusa? Mogłoby co prawda być tak, że odwiedził ową świątynię kiedy Einusa jeszcze tam nie było, zastał ruiny i odszedł, nigdy nie wracając. Tyle że jego zachowanie w tym rozdziale wskazuje, że pierwszy raz widzi ową świątynię na oczy.

    Półsmok nie usłyszał już żadnego głosu. Nie chciał jednak stąd odchodzić ? nadal wyczuwając obecność swoich bóstw w pobliżu, zaczął odprawiać modły, w których prosił ich o powodzenie w misji i pełnieniu służby w swojej profesji. Co jakiś czas przerywał je modlitwą standardową dla środowiska, w którym się wychowywał, w efekcie czego wypowiedział ją kilka razy. Pozostałych mógł nie pamiętać już dokładnie ? ale tej jednej nie zapomniał nigdy.

    A z której galaktyki ten fragment tutaj przyfrunął? Skrętu kiszek można dostać od tych chaotycznych modłów, w trakcie których najpierw odmawia jedną modlitwę, po czym przerywa ją nagle, żeby zacząć odmawiać zupełnie inną - i tak kilka razy. Skrętu można też dostać od owej "modlitwy standardowej", czy też tak naprawdę od całokształtu owych modłów, kiedy to zwraca się do bóstw, które i tak już wróciły do swoich spraw - w dodatku ze stereotypową modlitwą (no i jedną, na opis której autorowi zabrakło jakiejkolwiek chęci, więc sprawę zbył ogólnikami).

    Głupi jest ten akapit, niczego do tekstu nie wnosi - do otchłani z nim!

    - Nie. To inteligentne istoty, które utworzyły jednolite społeczeństwo. Nie zastanawiało cię może, dlaczego my nazywamy się ludzie, a nie człowieki?

    Bez przesady. "Ludziowie" też się nie nazywamy.

    Ale jak to w takich historiach bywa, żaden porządek nie trwa wiecznie.

    No właśnie - i tu jest dość mętny opis tego całego upadku królestwa smokowców. Nie wiem, na czym dokładnie polegało to "wzięcie punktu zaopatrzeniowego" (co to w ogóle, u licha, jest?), ani dlaczego państwa ościenne, które dotychczas po prostu prowadziły normalne stosunki z owym królestwem, nagle się wzięły i rozgniewały tym, że jeden z władców dostał słuszny odwet za podjęte przez siebie działania czysto zaborcze. Nie rozumiem też, dlaczego fakt, że jedno z księstw smokowców odebrało zbrojnie swoją własność, miałby być zarzewiem sporu pomiędzy nimi i powodem oskarżeń o "utrudnianie polityki zagranicznej". Powód wojny domowej błahy to, jak wszyscy diabli (szczególnie że innych powodów nie znamy). Atakowanie swoich za to, że się bronili przed wrażą inwazją, jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem - skoro jacyś najeźdźcy "wzięli punkt zaopatrzeniowy", to pozostałe księstwa powinny stanąć po stronie swoich zaatakowanych pobratymców, a nie mieć im za złe to, że się bronili. A oni zamiast tego spór wszczęli, i wreszcie wojnę...

    Wojna domowa była idealnym pretekstem do działania.

    Wojna domowa mogłaby być co najwyżej zachętą, a nie pretekstem. Pretekstem to była, kiedy państwa zaborcze Polskę powoli podbijały - przed resztą świata tłumacząc się, że tak naprawdę Polska jako państwo uległa już rozkładowi, a oni tylko "litościwie" biorą pod swe skrzydła pogrążoną w anarchii ludność.

    W każdym razie nigdy wcześniej ani później sąsiedzi smokowcowego królestwa nie byli tak zgodni. Uderzyli ze wszystkich stron w momencie, gdy półsmokowie czuli się już wyczerpani konfliktem wewnętrznym.

    Tak na marginesie - jak owo "uderzenie ze wszystkich stron" wyglądało, skoro smokowcy byli ponoć na innym kontynencie? No, chyba że owe ludzkie państwa też były na owym kontynencie... ale w takim razie jakim cudem Kalderan zdołał dolecieć tak daleko i - co więcej - dlaczego jakimś kapłanom przyszło do głowy akurat w tym miejscu świątynię budować, jako źródło pielgrzymek?

    - Dobra. Możesz mi powiedzieć, gdzie tamci bandyci mają swoją kryjówkę?

    "Jacy tamci?" - powinien był tutaj zapytać Einus. Musiałby utrzymywać regularne kontakty z Gabrielem, żeby tak od razu skojarzyć, w czym rzecz - ale znowuż, o jego żonie z kolei nie słyszał.

    Jakieś trzy kilometry na południe stąd, w lesie.

    E, to oni tak bardzo niedaleko niego mieszkają. I nie miał z nimi żadnych problemów?

    Co się zaś tyczy twoich pytań.

    1. Imię metalurga. Jak nad tym myślałem jakiś czas temu, to nie do końca mi odpowiadało - nie miałem jednak pomysłu na lepsze. Takie, jakie ma, Waszym zdaniem może być?

    Jego imię, nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się z Merinusem. Tyle że to postać z jednej z opowieści o pilocie Pirxie, więc nie wiem, czy powinieneś takiego imienia używać.

    2. Rozmowa Kalderana z jego bóstwami - czy przedstawienie jej nie jest troszkę zbyt, nazwijmy to, łopatologiczne?

    Nie tyle łopatologicznie, co... nieprzekonująco. Zabrakło mi na przykład jakiejś inkantacji na początek, choćby odrobiny mistycyzmy - zamiast tego klęka i ot, prosi żeby się pojawili, to się pojawiają. Pomijając rozmaite zgrzyty w tej całej rozmowie (ten kawałek o tym, że "to my ci dziękujemy", na przykład), śmieszy mnie tak naprawdę cały ten "quest w poszukiwaniu zbroi". Skoro już Kalderan staje przed obliczem swoich bóstw, to powinien chyba poznać wreszcie jakąś myśl przewodnią, coś, co nadałoby nowy sens jego życiu, skoro wszystko mu się posypało... zamiast tego dowiadujemy się, że ma sobie sprawić nową zbroję. Naprawdę, czy owo opowiadanie nie powinno się koncentrować na czymś... no, odrobinę bardziej wzniosłym?

    3. W trakcie rozmów pozwoliłem sobie jednej z postaci włożyć w usta opinię na temat pewnej zagwozdki językowej. Mnie się wydaje, że skoro piszę po polsku, to pisanie takich rzeczy ma swoje uzasadnienie, ale czy Waszym zdaniem nie wpływa w jakimś stopniu na klimat?

    Chyba wiem, co to za zagwozdka, i dałem tam już jakiś komentarz.

    Przykro mi to mówić, ale opuszczasz się. Wcześniej owo opowiadanie wyglądało na napisane bardziej starannie - teraz widzę tu coraz więcej kwiatków, wynikających z pisania w warstwie narracyjnej na tak zwanego odczepnego. Co prawda sam powtarzam wielokrotnie, aby pisząc opowiadania, pisać po prostu NORMALNIE - i nie silić się na jakiś wydumany styl... ale to też powinno obejmować uwzględnianie jakichś prawideł, mimo wszystko.

    Historia upadku smokowców jest rozczarowująca (bo mało przekonująca), nadal też brak jakiegoś celu postawionego przed bohaterem. Póki co, stara się zdobyć nową zbroję - no, ale co dalej? Jak już ją zdobędzie, to znowu będzie gnił w tej jaskini? Czy to naprawdę wszystko, co mają mu do poradzenia jego bóstwa? Odnoszę wrażenie, że nie przemyślałeś do końca owego opowiadania.

  21. Choć jak teraz też nad tym pomyślałem, to nagle też zacząłem uważać, że zrobiłem to dość naciąganie (w sumie mogłem to zaplanować inaczej, bez skazywania na wygnanie - ale dobra, na razie niech tak zostanie...).

    Nie chodzi mi o sam fakt, że został skazany na wygnanie - chodzi mi o to, JAK do tego doszło. Pomysł, że on sobie zapisał owego bandziora w liście zamówień, czyniąc zeń w ten sposób dowód własnej winy, jest naciągany - można było wymyślić coś bardziej sensownego, np. że owi strażnicy w ramach śledztwa mieli Gabriela na oku i przyłapali go podczas realizowania owego zamówienia. No, po prostu cokolwiek, co miałoby prawo się w rzeczywistym świecie, z udziałem rozsądnych i zdrowych psychicznie postaci, stać.

    Dodałbym jeszcze, że Gabriel podczas takiej wpadki mógł powiedzieć coś na swoją obronę - że był szantażowany, że porwali jego żonę i grozili jej zabiciem, itede. Skoro i tak wpadł, to wcześniejsze groźby bandytów, zabraniające mu tego mówić, straciły na znaczeniu. Również, nie wiem, dlaczego jego żonę wciąż utrzymują przy życiu, mimo że nie mają już powodów, żeby to robić...

    Nagle przypomniał sobie eskapadę opisaną w poprzednim opowiadaniu...

    Tyle że ja nie przypominam sobie jakiegoś konkretnego kierunku. Domyślałem się, że ma to związek z jego przeżyciami w Smoczym Rycerzu, tyle że nie jest to w tekście jasno wskazane.

    Dowiecie. :) Już teraz mogę zapowiedzieć, że w następnej części "Przyjaciela" zamierzam rzucić nieco światła na pochodzenie Kalderana i kilka rzeczy związanych ze smoczymi rycerzami.

    No, byłoby miło. Bo ów origin wiązałby się też z poznaniem celu egzystencji (i dążeń) takiej postaci.

  22. No, zdaje się, że nabierasz tempa. Ale nie pędź też za szybko, bo...

    Płatnerz został zadziwiony dwoma rzeczami: ponownie faktem, że półsmok to potrafi, i tym, jak pomieszczenie było urządzone, co właśnie zobaczył.

    Strasznie, strasznie sformułowane jest to zdanie. Nie dość, że co najwyżej DWIEMA rzeczami można być zdziwionnym, to jeszcze końcówka... no, tutaj kompletny chaos następuje.

    No i jeszcze...

    leżało na ziemi sporo narzędzi ? czy to ręcznej roboty, wykonanych z drewna bądź kamieni, czy to nieliczne autentyki

    Że co, proszę?

    Powrót był kwestią niedużych nakładów czasu.

    Kwieciste zdania są nam niepotrzebne. Pisz po ludzku.

    Kalderan z miejsca zapalił pochodnie, które zgasły krótko po tym, jak obaj wyszli

    A to z jakiej racji? Jakieś czarodziejskie były te pochodnie - wyczuwały, że nikogo nie ma i same z siebie gasły? Gdyby one miały taką marną trwałość, Kalderan musiałby wciąż wstawać i zapalać je na nowo (co jednak nie miało miejsca w poprzedniej scenie). Poza tym, jeśliby taka pochodnia sama z siebie zgasła, to najpewniej wtedy, gdyby się wypaliła. A w takiej sytuacji nie można już jej, ot tak, podpalić ponownie.

    No, to takie parę seryjnych potknięć na wstępie, potem było już lepiej.

    znaleźli listę zamówień, którą robiłem, co by się nie pogubić. Wystarczy, że zobaczyli jedno nazwisko: Yorth Bernison

    Fajnie, tylko skąd on się tam wziął? Doprawdy, nie widzę ŻADNEGO powodu, dla którego Gabriel miałby katalogować bandziora, który trzyma nóż przy gardle jego żony. Nie tylko dlatego, że w ten sposób podpisałby na siebie wyrok - także dlatego, że będąc w takiej sytuacji, Gabriel raczej by się nie "pogubił", robiąc przez trzy tygodnie tylko dla tych bandytów w obawie o życie żony. Tak więc mocno naciągana ta kwestia.

    Ale nie zmienia to faktu, że dobrego imienia nie oczyszczę

    A po co oczyszczać dobre imię? Dobre imię niech ma się dobrze - jak sama nazwa implikuje, na dobre ono Gabrielowi robi. Dobre imię odzyskać lepiej by było, a oczyścić po prostu imię... bądź też zmazać winę, zmyć skazę... ale akurat oczyszczanie dobrego imienia w ogóle mi się coś nie widzi.

    O rany. ? Mężczyzna wygląda, jakby właśnie coś zaskoczył

    To zdanie też jest jakieś takie nie bardzo.

    U progu jeszcze pomachał złączonymi palcami dłoni w stronę Gabriela, każąc mu podejść.

    Nie wiem, czemu ty się na takie udziwnienia lubisz silić. Tym razem palce złączone. Pisz normalnie!

    Południowym zachodzie, przesłyszał się początkowo Kalderan. Gdy jednak Gabriel wskazał inny kierunek, to upomniał się za swój błąd i w głębi ducha odetchnął z ulgą.

    Właściwie to jaką rolę pełni w tekście to przesłyszenie się? I co tak Kalderanowi nie pasuje w tamtym kierunku?

    Swoją drogą - dowiemy się kiedyś czegoś na temat originu owego smokowca? Kto mu zbroję i miecz dał, kto go mianował rycerzem i nauczył kodeksu?

  23. No tworzyłem, ale to nie są żadne teksty, którymi mógłbym się pochwalić.

    Hm, to całkiem jak z horrorkami napisanymi przeze mnie w wieku 10-11 lat, oraz paru rozdziałach powiastki przygodowej. Wszystkie te "dzieła" przepadły bez śladu, ale wcale mnie to nie smuci :chytry: .

    Skoro autor wspomniał o nich dopiero teraz, to raczej chce przez to powiedzieć, że wcześniej Gabriel tych ran po prostu nie miał.

    Dla pewności można to zaznaczyć w tekście.

    Narrator mówi o tym, co sam właśnie powiedział - może to wygląda dziwnie, ale chyba lepiej pasuje, niż że "BYŁO wyrazem użytym trochę na wyrost".

    Tyle że w tej właśnie chwili ów bajarz się z narratorem wszechwiedzącym wykłóca o to, kto powinien prowadzić tę narrację. Zgrzyta to jak cholera.

    A na serio: no chyba o tym, że nie uważa Kalderana za potwora i że wierzy w jego intencje, czyż nie?

    Niby tak, tyle że on to tak powiedział i w takim kontekście, jak gdyby ów ratunek świadczył o ich przyjaźni. Tymczasem on uratował go, no bo uratował - tak mu sumienie nakazywało. To nie było nic osobistego.

    Co na przykład masz na myśli?

    No, czy jest wysoki, czy niski, czy piskliwy czy tubalny, czy syczący, czy dudniący i głęboki - no, cokolwiek, co można po głosie postaci oczekiwać.

    Opisując jednego ze swoich ulubionych jaszczurzych bohaterów (tych z uniwersum wykorzystanego w "Niebie i Piekle"), stwierdziłem na wstępie, że głos miał niski i głęboki. A taka Sekira wysoki i dźwięczny.

    A co do "chropowatego" - wydaje mi się, że to jest dość trafne. No ale to już kwestia tego, jak kto co sobie wyobraża.

    "Chropawy" jakoś tak bardziej mi w tym momencie pasuje.

    Pamiętaj zresztą, że jeszcze niedawno Kalderan wyglądał, jakby miał zacząć płakać, więc Gabriel równie dobrze mógłby to odebrać tak, że półsmok chciał pobyć w samotności - dlatego mimo wszystko wolał na wszelki wypadek się odezwać.

    Wystarczyło przecież machnąć ręką na "chono tutaj". Gest jasny i ponadnarodowy wręcz.

    Cóż, jeśli dobrze kojarzę fakty, to część wytknąłeś w komentarzu. A dobrze kojarzę?

    Dobrze, dobrze, ale to w dalszym ciągu część tylko. Jakoś tak nie chce mi się dokładnie wszystkich wyłuskiwać, a to przecież mija się z celem - nie chodzi o to, żebyś sprawnie poprawiał kwiatki tam, gdzie palcem wskażę, ale żebyś sam widział, że z danym zdaniem jest coś nie tak.

  24. No cóż, wreszcie jakaś kontynuacja. Swoją drogą - ten Smoczy Rycerz i Przyjaciel to twoje jedyne prace? Czy tworzyłeś coś jeszcze?

    Nigdy tak silnie jak teraz nie poddawał pod wątpliwość wszystkiego, w co wierzył i o co zawsze starał się walczyć

    No właśnie, ja też się tak zastanawiam - co to za gość tak naprawdę, i jaki ma cel? Nie napotkałem jak dotąd żadnych wskazówek, a jak bohater zbyt długo pozostaje kompletną niewiadomą, po pewnym czasie zaczyna to męczyć.

    Smokowiec zwrócił uwagę na kilka ran na ciele człowieka, z czego najbardziej w oczy rzucała się ta na skroni.

    To takie frapujące jest jakieś - wspomnienie o ranach faceta, którego ów smokowiec widzi nie po raz pierwszy. Dorobił się ich między pierwszym i drugim spotkaniem z gadem, czy też może autor zwyczajnie zapomniał o nich napomknąć, kiedy Kalderan ratował Gabrielowi życie?

    W każdym razie odwrócił się do człowieka plecami, szeroko rozłożył skrzydła i skierował ręce w jego stronę. Patrzył na niego. Tamten okazał się pojętny, dlatego podszedł do półsmoka i wszedł na jego plecy.

    Jakoś tak... wątpię, żeby półsmok był w stanie po prostu wziąć go na barana i wzbić się z tym balastem w powietrze.

    Niedługo potem znaleźli się w jego leżu. Chociaż może ?leże? jest wyrazem użytym trochę na wyrost

    A to drugie zdanie jest trochę zbyt frywolne, jak na kwestię narratora. Poza tym - czas teraźniejszy, aarrgh!

    - Wiesz, przepraszam. Zdarza mi się niekiedy powiedzieć coś niemądrego, a nieczęsto zdarza mi się przebywać w towarzystwie kogoś, nazwijmy to, oryginalnego. Do tego początek naszej znajomości najszczęśliwiej nie wyszedł. No ale sam fakt, że mam u ciebie dług wdzięczności, musi o czymś świadczyć.

    A o czym? Swoją drogą - nie zauważyłem, żeby Gabriel choć raz mu za to podziękował w tym fragmencie.

    Wówczas, ku wielkiemu zdziwieniu człowieka, odezwał się w jego stronę wyraźnym, nieco chropowatym głosem

    To "w jego stronę" jest tu dziwne i niepotrzebne. Albo po prostu się odezwał, albo "do niego", nie w jego stronę.

    Aha - jak na taką wiekopomną chwilę, kiedy Kaldrean WRESZCIE się odzywa, przydałby się trochę bardziej obrazowy opis jego głosu. Również, nie wiem czy "chropowaty" tutaj pasuje.

    Smoczy rycerz zawarczał gniewnie. Zdjął ręce z piersi, jakby szykując się do zrobienia krzywdy płatnerzowi. W ostatniej chwili jednak powstrzymał się przed tym.

    Eeeech, no, powtórzę po raz n-ty - niby ten smokowiec tak chciałby, żeby ludzie go nie postrzegali jako potwora, a z drugiej strony w ogóle nie dba o odpowiednią "reklamę". Nie dość, że się nie odzywa, to jeszcze warczy na faceta (swoją drogą, dziwne, że Gabriela to w ogóle nie przestraszyło - a tak się wcześniej zląkł na sam jego widok) i prawie go atakuje. Rozumiem, że to taki charakter postaci, ale ta jego małomówność jakoś nie idzie w parze z żądzą akceptacji u innych.

    A propozycja Gabriela jakaś taka z lekka obcesowa mi się wydała. Ocalenie życia to niewątpliwie cenna "przysługa", więc kiedy on tak wprost (to nawet nie było pytanie - to było stwierdzenie) mówi, że rekompensatą będzie zrobienie zbroi. Ale może jestem przewrażliwiony.

    Ani nie chciał zgodzić się na postąpienie wbrew kodeksowi, ani nie pozwalał obrażać jego świętości.

    To zdanie jest źle sformułowane.

    - Stary ? powiedział człowiek po chwili

    Tak od razu per "stary"? Oni się ledwie znają...

    Gdy znalazł się u progu, zatrzymał się i rzekł bez emocji:

    - Za mną

    O! Tutaj nie musiał się odzywać :chytry: .

    Człowiek, nie skomentowawszy faktu kolejnego przemówienia smokowca, postanowił się posłuchać.

    Za często używamy słowa "się" w języku polskim. Jak tak dalej pójdzie, to zaczniemy mówić "chodzić się do kina" i "czytać się książki".

    Czyta się dobrze, ale w dalszym ciągu widzę tu różne wpadki stylistyczne - główne wtedy, gdy silisz się na jakieś udziwnienia, zamiast pisać po ludzku. Irytujące są też te zgrzyty w narracji - w takiej postaci, w jakiej jest obecnie, kupy się to nie trzyma. Jest niby jakiś bajarz, ale nie jest w ogóle uczestnikiem wydarzeń, a poza tym raz to robi wyraźnie za narratora, a raz już nie - zależnie chyba od humoru autora. Do tego potrafisz w ramach jednego akapitu pisać najpierw jako narrator wszechwiedzący, a potem wskoczyć w skórę konkretnej postaci.

  25. Zresztą jak pisałem, moja twórczość (tfurczość?) to nie Dragonlance. ;)

    Nie ma sprawy, może być Mage Knight i kolesie z rasy Draconum. Też nie mają problemów z zakładaniem ani porządnych zbroi, ani eleganckich szat.

    Bo ja wiem? Jak lud się rozjuszy, to IMO raczej żadne słowo go nie pogoni. Chociaż jak przez chwilę się zastanowiłem, to może rzeczywiście zrobiłem go zbyt "cichociemnego" - niemniej to wiele by chyba nie zmieniło. :)

    A ja od początku miałem wrażenie, że bardzo dużo by zmieniło.

    Zobaczę - jeśli kiedyś uda mi się natrafić, to spojrzę z ciekawości.

    Na pewno można obydwie książki znaleźć w BUŁ (tam je wypożyczyłem)...

×
×
  • Utwórz nowe...