Skocz do zawartości

Uniwersum Darnerian

  • wpisy
    24
  • komentarzy
    178
  • wyświetleń
    21983

''Wilcze stado'' - rozdział osiemnasty


Bazil

562 wyświetleń

No, więc...

Trochę już późno, ale tak czy inaczej chciałbym w pierwszej kolejności życzyć wszystkim wesołej Wielkanocy, mokrych jaj, malowanego zająca i bogatego dyngusa... hm, może niekoniecznie w tej kolejności...

Po prawdzie, miałem te życzenia złożyć bardziej o czasie, ale każdy miał już chyba możność spostrzec, iż ostatnimi czasy plany rzadko kiedy układają mi się tak, jakbym tego chciał. Kiedy sobie pomyślę, że "Wilcze stado" powstaje w bólach tak naprawdę już czwarty (!) rok, szlag mnie trafia. Szczególnie jak sobie przypomnę, że "Bramy Neoterry" napisałem w rok, podobnie jak "Pierwszą krew" i "Niezdobyte drogi", a "Niebo i piekło" w dwa lata. Swoją drogą, skoro już wspomniałem o "Niezdobytych drogach" - mówiłem wcześniej, że rozważam opublikowanie tego opowiadania na blogu, ale kiedy po nie sięgnąłem, chcąc ocenić zakres poprawek, jakich będzie wymagało... no, zakres ów jest znacznie szerszy, niż się spodziewałem. I czeka mnie nad nim trochę pracy (jeżeli w ogóle zdecyduję się już za nią zabrać), zanim uznam, że mogę je pokazać bez wstydu. A do "Bram Neoterry" to już w ogóle boję się wracać. Ten niedorobiony jeszcze styl, sztuczne i drętwe dialogi, bezsensowne motywy fabularne... ech, to były czasy.

Do obecnego rozdziału podchodziłem zrywami - pisałem, zacinałem się, nazajutrz znów pisałem, zacinałem się... Koszmar. Ze dwa razy (w tym wczoraj, znaczy w sobotę) siedziałem do późna, licząc, że wreszcie napiszę go do końca, lecz i tak mi się nie udawało. No, ale wreszcie jest.

Cóż innego mogę jeszcze rzec... N'Joy.

======================================================================================

 

 

 

 

- XVIII -

 

         -  Tu Katai jeden – ponownie odezwał się Akode – Alpha, Charlie, kod zielony na pozycjach T1 i T2. Czarni jeden do trzy, dołączyć. Czarny cztery i pięć, przygotować się do otwarcia wejścia numer dwa.

         Soreviański oficer w gruncie rzeczy nie musiał wydawać tych instrukcji. Żołnierze znali swoje zadania i poderwali się z miejsc, by je wykonać, kiedy tylko zaczął mówić. Matson i jego oddział bez słowa podążyli w kierunku bazy, idąc po śladach żołnierzy Jaworskiego. Tuż za nimi szła sekcja Perrina, a na samym końcu jaszczurzy zabójcy – Zhack, Zera i Kilai. Richard wiedział jednak o tym tylko z informacji, jakie otrzymywał z sieci bojowej – żaden z operatorów Sekcji Gamma, ani Genisivare, nie był teraz widoczny. To sprawiało, że podążali teraz lekkim truchtem, w ogóle nie obawiając się o wykrycie.

         Zwolnili przy wyrwie w ogrodzeniu, gdzie wciąż pozostawali żołnierze Jaworskiego, obserwujący okolicę. Przylgnęli do ścian budynków koszar, z bronią wymierzoną w głąb uformowanych między nimi alei. W czasie, gdy sekcje Alpha i Charlie podchodziły do bazy, kolejny auveliański patrol przeszedł tuż obok członków oddziału Bravo, ale wartownicy w ogóle ich nie zauważyli.

         Wykorzystując fakt, iż chwilowo znów jest czysto, pozostający wciąż na zewnątrz bazy żołnierze Gammy przeszli przez lukę w ogrodzeniu – po kolei, jeden po drugim, aby uniknąć bałaganu.

         -  Charlie, tu Alpha jeden – rzekł Matson – Osiągnąć obiekt numer zero i przystąpić do neutralizacji. Bravo, dołączyć w drodze do obiektu numer jeden. Czarny jeden i dwa, osiągnąć obiekt numer trzy i czekać. Czarny trzy, pozostań na pozycji.

         -  Tu Charlie jeden, przyjąłem – odparł Perrin.

         -  Tu Bravo jeden, przyjąłem – potwierdził Jaworski.

         -  Tu Czarny jeden – odezwał się Zhack – Zrozumiałem i podchodzę.

         W pobliżu nie było chwilowo żadnych wartowników, więc żołnierze, którzy jeszcze przed chwilą pilnowali świeżo otwartego wejścia do bazy, teraz poderwali się z miejsc i przyłączyli do sekcji prowadzonej przez majora. Wszyscy razem podążyli w głąb obozu, idąc alejami pomiędzy budynkami koszar. Oddział Perrina odbił w lewo, początkowo idąc wespół z dwójką Sorevian, jednak wkrótce się rozdzielili, podążając ku swoim celom. Obiekt numer zero – centrum komunikacyjne – wchodził w skład kompleksu budynków sztabu, lecz był usytuowany w innej jego części, niż kwatery mieszkalne dowództwa, będące obiektem numer trzy. Tymczasem sekcje Alpha i Bravo musiały jak najszybciej osiagnąć własny cel – zakłady klonerskie.

         -  Tu Czarny cztery – odezwał się jeden z zabójców Genisivare, Akurave – Potwierdzam otwarcie wejścia numer dwa.

         -  Tu Katai jeden, zrozumiałem – ponownie odezwał się Akode – Katai, Geri, Dakei, kod zielony na pozycji S1. Czarni, kod zielony na pozycjach od S2 do S5, przygotować się do usunięcia obserwatorów. Delta, Echo, Foxtrot, kod zielony na pozycji T3.

         Suvore również i w tym wypadku wydawał rozkazy w zasadzie czysto formalnie. Żołnierze znali procedurę. Teraz zabójcy Genisivare ustawiali się do odstrzału wartowników, zajmujących cztery wieże obserwacyjne, natomiast Marines oraz komandosi OSA zaczęli podchodzić pod bazę, z zamiarem wtargnięcia odpowiednio przez północne i południowe wejście. Matson miał szczerą nadzieję, że uda im się uniknąć wykrycia. Ich kombinezony miały wprawdzie zewnętrzne powłoki, nadające im w razie potrzeby kolor odpowiedni dla otoczenia, lecz była to jedynie namiastka całkowitej niewidzialności, jaką gwarantowały pancerze wspomagane Sekcji Gamma, czy też stroje używane przez Genisivare.

         Wkrótce oczom Matsona ukazały się zakłady klonerskie – wielki kompleks budynków, w skład którego wchodziły zarówno te wyposażone w aparaturę służącą do hodowli nowych żołnierzy, jak i niewielka fabryczka broni i kombinezonów, w jakie można byłoby ich wyposażyć. Richard widział to nie po raz pierwszy. Auvelianie zawsze budowali takie zakłady na powierzchniach atakowanych planet i major uczestniczył już w bitwach, w wyniku których były one niszczone. Teraz jednak miał to zrobić bardziej efektywnie, nie angażując całej armii.

         Żołnierze Gammy nie zamierzali wchodzić do kompleksu od frontu. Zamiast tego, obeszli główny budynek, zajmując pozycje w pobliżu jednego z wejść serwisowych – wjazdu dla gąsienicówek dostawczych.

         -  Tu Alpha jeden – powiedział Matson, gdy jego żołnierze zalegli już na strategicznych pozycjach, uważnie obserwując wartowników – Alpha i Bravo, potwierdzam kod zielony w punkcie T2.

         -  Tu Katai jeden, zrozumiałem, Alpha – odrzekł Akode – Czekać na neutralizację obiektu numer zero.

         Zaraz po nim gotowość zgłosili zabójcy Genisivare. Marines i komandosi OSA mieli trudniejsze zadanie – musieli zająć takie pozycje, aby przygotować się do natychmiastowego odstrzału wszystkich wartowników w zasięgu, tak, by nie pozostał już nikt żywy, kto mógłby dostrzec ich wejście do bazy. Nie wolno im było jednak strzelać, dopóki brak strażników mógł zostać łatwo dostrzeżony przy pomocy systemu komunikacyjnego.

         Teraz wszystko zależało od oddziału Perrina.

 

* * *

 

         -  Charlie dwa, jak wygląda sytuacja? – rzucił Jean.

         -  Tu Charlie dwa, przedział konserwacji czysty – odrzekł porucznik Suarez – Skutecznie dokonaliśmy zdalnego włamania do sieci i monitorujemy komunikację Omegi. Jesteśmy gotowi do wprowadzenia wirusa.

         -  Czekać na rozkaz, Charlie dwa – nakazał Perrin w odpowiedzi – Dławik nie jest jeszcze gotowy do instalacji.

         Kapitan odłączył się na chwilę od sieci, by móc zwrócić z bezpośrednim pytaniem do towarzyszącego mu sierżanta Raffarda.

         -  Eric, ile jeszcze czasu zajmie ci zdejmowanie zabezpieczeń z tej instalacji?

         -  Już kończę, panie kapitanie. Dwadzieścia do trzydziestu sekund.

         Obaj żołnierze tłoczyli się we wnętrzu centralnego przedziału serwisowego, do którego wślizgnęli się niepostrzeżenie przez awaryjny właz. Było to małe, owalne pomieszczenie, oświetlone słabą, błękitną poświatą.. Znajdował się tutaj główny przekaźnik, odbierający i wysyłający transmisje od i do członków personelu bazy. Wrażliwe podzespoły urządzenia zostały zabezpieczone przed sabotażem, jak i skutkami ewentualnego, nieszczęśliwego wypadku. Do jego wnętrza można było się dostać jedynie przy użyciu elektronicznego klucza konserwacyjnego. Z zewnątrz ochraniała je osłona, wykonana zapewne z magnaelu – stopu bardziej trwałego i jednocześnie droższego w produkcji, niż standardowo używany keliath.

         Nie było to jednak nic, z czym komandosi z Sekcji Gamma nie mogliby sobie poradzić. Nadając do urządzenia piracki sygnał, Raffard w końcu odblokował zewnętrzną osłonę i otworzył ją. Teraz nic nie stało już na przeszkodzie zainstalowaniu w przekaźniku dławika, zakłócającego przepływ transmitowanych danych.

         Sierżant wyjął niewielkie urządzenie i bez słowa podłączył je do pamięci komputera sterującego funkcjami przekaźnika. Uruchomił zasilanie dławika, lecz nie aktywował go jeszcze. Łączność należało zerwać dopiero na wyraźny sygnał dowódcy.

         -  Dobra – rzucił Jean – Teraz zamykaj z powrotem tę osłonę i zablokuj.

         Raffard wiedział, co powinien zrobić. Kiedy tylko na powrót zamknął pokrywę, dokonał jeszcze sabotażu czytnika elektronicznych kluczy. Teraz, choćby nawet został tu przysłany jakiś technik, nie będzie mógł dostać się do podzespołów przekaźnika – urządzenie odrzuci kod dostępu jako nieprawidłowy. Jeżeli coś poszłoby nie tak, ten zabieg miał zyskać terrańskim i soreviańskim komandosom nieco więcej czasu. Auvelianie nie będą mogli natychmiastowo stwierdzić, iż doszło do sabotażu, a nie zwykłej awarii.

         -  Charlie dwa, tu Charlie jeden – rzekł Perrin – Dławik zainstalowany i gotowy do aktywacji. Czy pozostajecie w stanie gotowości do wprowadzenia wirusa?

         -  Tu Charlie dwa – odrzekł Suarez – Potwierdzam, Charlie jeden, czekamy na rozkaz.

         Porucznik wraz pozostałymi członkami oddziału – starszym sierżantem Bergiem oraz kapralem Hassanem – zajmował pomieszczenie konserwacyjne, z zapasowym stanowiskiem komputerowym, służącym do diagnostyki podzespołów instalacji komunikacyjnej. Kiedy Auvelianie zorientują się, że ich łączność szwankuje, będzie to zapewne jedno z pierwszych miejsc, jakie odwiedzą. Należało zatem utrudnić im zadanie wykrycia rzeczywistej przyczyny „awarii”. A jeżeli zajdzie taka konieczność, po prostu ich wyeliminować.

         -  Dobrze – mruknął Jean, znów odłączając się chwilowo od sieci – To którędy teraz?

         Nie czekał na odpowiedź Raffarda – i tak się jej nie spodziewał, gdyż obydwaj wiedzieli, że każdy z uczestników operacji studiował rozkład pomieszczeń w budynkach, które mieli infiltrować. Od razu skierował się do jednego z tuneli serwisowych, wchodzących do pomieszczenia. W lekkim pancerzu wspomaganym, mieścił się w nim z ledwością, lecz wciąż mógł się poruszać. Sierżant podążał jego śladem, podczas gdy Perrin wznowił kontakt z pozostałymi oddziałami.

         -  Katai jeden, tu Charlie jeden, obiekt numer zero jest gotów do neutralizacji – oznajmił rzeczowo – Monitorujemy komunikację i możemy dać sygnał, kiedy nadejdą już standardowe raporty.

         -  Tu Katai jeden – odrzekł Akode – przyjąłem, Charlie. Zajęliśmy pozycje i czekamy.

         W tej chwili Jean dotarł do włazu, usytuowanego poziom poniżej pomieszczenia, które zajmował Suarez. Szybki rzut oka na odczyty sensorów pozwolił mu stwierdzić, że na korytarzu chwilowo nikogo nie ma, więc po cichu odblokował wyjście. Wyszedłszy na zewnątrz, rozejrzał się jeszcze dla wszelkiej pewności w lewo, w głąb korytarza. Po prawej znajdowały się drzwi, wiodące do bocznej klatki schodowej. Wolał nie poruszać się windą, jako że jej użycie mogło zostać dostrzeżone.

         -  Czysto – oznajmił, kiedy dołączył do niego Raffard, ostrożnie zamykając za sobą właz – Idziemy na dół.

         Drzwi wiodące do schodów nie były w żaden sposób zablokowane i otworzyły się natychmiast, gdy Jean – wyłączając na ułamek sekundy maskowanie optyczne rękawicy swojego kombinezonu – pozwolił, by czujnik odkrył jego obecność. Po schodach poruszali się ostrożnie, nie chcąc robić hałasu.

         Przeszli dwa poziomy niżej, powtarzając następnie operację otwarcia drzwi. Po chwili znajdowali się już wewnątrz kolejnego korytarza. Krótko po tym, jak przejście już się za nimi zamknęło, przeszedł tędy jakiś Auvelianin – klon w uniformie technika – lecz w ogóle nie dostrzegł obecności dwóch Terran.

         -  Idziemy, zanim pojawi się tutaj ktoś jeszcze – zarządził Perrin.

         Ich celem był w tej chwili pokój ochrony i system bezpieczeństwa. Cały obiekt był monitorowany i woleli pozbyć się obsługujących aparaturę strażników. Jeżeli nikt nie będzie obserwował odczytów czujników czy też kamer, nikt nie będzie mógł również ogłosić alarmu. Do tej pory unikali robienia czekogolwiek podejrzanego w obszarze widzenia kamer, lecz do dalszego wykonania zadania potrzebowali większej swobody.

         Obserwując poprzez sensory ruchy Auvelian przebywających w obiekcie, zaczęli się ostrożnie przemieszczać w głąb piętra. Znali rozkład pomieszczeń i wiedzieli, dokąd powinni teraz iść. Musieli jednak zająć pozycje jak najszybciej – trzeba było zneutralizować wartowników zaraz po zerwaniu łączności – tymczasem musieli jeszcze przejść obok kwater strażników, ominąć posterunek strzegący przejścia do centrali systemu bezpieczeństwa i dopiero wtedy zająć pozycje.

         Jakby było tego mało, okazało się, że mieli mniej czasu, niż Jean przypuszczał. Kiedy ich oczom ukazało się strzeżone przejście, ze stanowiskiem wartownika oraz zwieszającym się z sufitu, zautomatyzowanym działkiem, nadszedł nowy komunikat od Suareza.

         -  Tu Charlie dwa, zgłaszam nadejście standardowych raportów od pierwszych drużyn warty – oznajmił rzeczowo – Sugerowany moment neutralizacji obiektu zero nastąpi w przybliżeniu za jedną minutę.

         To już, pomyślał Perrin. Lada chwila mieli zakłócić łączność Auvelian i rozpocząć właściwą fazę akcji. Tymczasem on i Raffard nie byli jeszcze na miejscu. Kapitan zachował jednak spokój.

         -  Zrozumiałem – odrzekł beznamiętnie – Aktywuję dławik w oznaczonym czasie i daję znać wszystkim drużynom. Czekam na sygnał.

         Jednocześnie dał znak Raffardowi, by ten poszedł przodem, w kierunku posterunku ochrony. Mieli już mało czasu, ale sierżant poruszał się powoli. Hałas był w tej chwili jedyną rzeczą, która mogła zdradzić ich obecność, a chcąc przedostać się do centrali systemu bezpieczeństwa, musieli przejść bardzo blisko auveliańskiego wartownika.

         Eric minął go niedostrzeżony – także czujniki przy bramce go nie wykryły – jednak zaledwie to zrobił, a Perrin otrzymał spodziewany sygnał od Suareza.

         -  Tu Charlie dwa – rzekł porucznik – Raport kompletny.

         W swoim obecnym stanie, Jean nie mógł odczuwać zdenerwowania – jego modyfikacje genetyczne pozwalały zablokować w razie potrzeby niepożądane emocje – ale nie było mu wcale do tego aż tak daleko. Wiedział, że powinien wydać rozkaz uruchomienia dławika już teraz, ale to wymagało komendy głosowej. Raffard był wciąż za blisko wartownika i ten mógł go usłyszeć. Perrin wahał się zatem, tracąc kolejne cenne sekundy. Musiał podjąć decyzję. Przeszedł mu przez myśl pomysł przeczekania do nadejścia kolejnych rutynowych raportów, ale wolał tego nie robić. Drużyny Marines i OSA były już na pozycjach i czekały. Im dłużej tam pozostawały, tym bardziej rosło prawdopodobieństwo ich wykrycia.

         Pozwolił, by sierżant przeszedł po cichu jeszcze kilka kroków, nim wreszcie wydał rozkaz.

         -  Charlie cztery, zdalna aktywacja dławika – rzucił szeptem.

         Nie otrzymał od Erica słownego potwierdzenia, ale po kilku sekundach dostrzegł, za pośrednictwem sieci bojowej, że Raffard uniósł w górę kciuk lewej dłoni. Jego uwagę zwróciło też coś mniej optymistycznego – tkwiący dotychczas bezczynnie na swoim stanowisku wartownik zaczął rozglądać się po korytarzu, patrząc do w prawo, to w lewo. Chyba jednak usłyszał szept sierżanta, kiedy ten aktywował dławik. Perrin najchętniej uciszyłby go na dobre, ale nie mógł tego zrobić. Jeszcze nie teraz. Korytarz był pod obserwacją kamery i o ile nie dało się dostrzec poprzez nią doskonale zamaskowanych Terran, o tyle śmierć strażnika i zniszczenie działka byłyby już skrajnie trudne do przeoczenia.

         Na całe szczęście, poza chwilowym i ledwie słyszalnym dźwiękiem, Auvelianin nie mógł już dostrzec żadnych wyraźnych oznak tego, że w pobliżu znajdują się intruzi. Miał więc powody do lekkiego niepokoju, ale nie do wszczynania alarmu.

         -  Tu Charlie dwa – ponownie odezwał się Suarez – Czekam na komendę wprowadzenia wirusa.

         -  Zostań na pozycji, Charlie dwa – odrzekł Perrin – Obserwatorium nie jest jeszcze zneutralizowane.

         Żołnierze z oddział Suareza monitorowali już przepływ komunikatów wroga, ale robili to zdalnie, nie ingerując w bazę danych. Żeby użyć wrogiego terminala bezpośrednio, musieli go uruchomić i operować nim – a to zostałoby już dostrzeżone przez kamerę.

         Raffard był już po drugiej stronie korytarza i czekał na dowódcę. Ten miał ochotę po prostu przebiec przez korytarz – synchronizacja poczynań członków oddziału już zaczynała się sypać. Musiał jednak poruszać się powoli. Miał jeszcze odrobinę czasu. Ich plan uwzględniał sytuację, w której nie zdołają w pełni wykorzystać okna czasowego pomiędzy rutynowymi raportami warty.

         W pewnej chwili spojrzał nagle na pełniącego straż Auvelianina, kiedy ten zaczął nadawać jakiś komunikat. Perrinowi przemknęło przez myśl, że jednak ogłasza alarm, ale nic na to nie wskazywało. Nie rozległ się żaden sygnał, nic nie zdradzało, iż cały budynek został postawiony w stan pogotowia. Wyglądało na to, że wartownik wzywa po prostu patrol ochrony, by ten przeszukał okolicę.

         Jean miał wrażenie, że upłynęła wieczność, kiedy dołączył wreszcie do Erica przy wejściu do centrali systemu bezpieczeństwa. Spojrzał na chronometr i stwierdził, że mają już prawie dwie minuty opóźnienia.

         Pomimo sytuacji, wciąż pozostawał opanowany i teraz sprawdzał odczyty sensorów, chcąc ocenić, ilu strażników znajduje się wewnątrz pomieszczenia. On i Raffard musieli ich zastrzelić jak najszybciej, nie dając im czasu na reakcję.

         -  Tu Charlie jeden, Omega cztery w obserwatorium – oznajmił – Biorę lewą. Charlie cztery, prawa.

         -  Przyjąłem – odrzekł sierżant.

         -  Charlie dwa, wprowadzić wirusa za dziesięć sekund.

         Skinął głową Raffardowi, który w odpowiedzi uniósł broń i otworzył drzwi do centrali systemu bezpieczeństwa.

         Perrin wpadł do środka, poruszając się błyskawicznie, w ułamkach sekund, niczym maszyna. Dwukrotnie pociągnął za spust, w niemal niewyczuwalnym odstępie czasu.

         -  Tu Charlie dwa – usłyszał w sekundę po tym, jak ostatni z trafionych Auvelian osunął się już na podłogę – Wprowadzamy wirusa.

         Teraz mogli użyć przeciwko nieprzyjacielowi jego własnego sprzętu komunikacyjnego. Emitowany przezeń sygnał dławika mógł zagłuszać także łączność pomiędzy poszczególnymi żołnierzami. Systemy monitorowania zdrowia, wbudowane w kombinezony auveliańskich wartowników, nie zawiadomią centrum dowodzenia o śmierci swoich użytkowników. Nic już nie zdradzi Auvelianom, że coś jest nie tak.

         Nie było czasu do stracenia. I tak stracili już grubo ponad dwie minuty.

         -  Tu Charlie jeden, obiekt zero zneutralizowany – oznajmił – Okno czasowe: T minus cztery minuty, dwadzieścia sześć sekund.

         -  Zrozumiałem, Charlie jeden – odrzekł Akode; jeżeli nie był zachwycony niewielką ilością wolnego czasu, jakim dysponowali, to nie dał tego po sobie poznać – Katai jeden do wszystkich, kod żółty.

         Akcja oddziałów specjalnych rozpoczęła się teraz na dobre.

 

* * *

 

         Suvore Akode gwałtownie przypadł do pleców auveliańskiego wartownika, który szedł tuż przed nim. Owinął ciasno ogonem jego talię, wraz z opuszczonymi, dzierżącymi broń ramionami, i w tej samej chwili gładkim ruchem poderżnął mu gardło. Towarzysząca mu mai derian Nosuvara zrobiła to samo z drugim strażnikiem. Zanim jeszcze Auvelianie wykrwawili się w objęciach gadów, dwaj inni komandosi z sekcji Katai – karisu Tanoka i mai faze Hasukei – wystąpili przed pobratymców i krótkimi seriami skosili kolejną parę wartowników, zaledwie ci wyszli zza rogu. Nie mieli szans zareagować.

         -  Dalej, dalej – ponaglał Akode przez komunikator, ostrożnie opuszczając martwe ciało na ziemię – Sekcja Dakei, uprzątnąć zwłoki. Sekcja Geri, postępować lewą ścieżką. Krok po kroku.

         Dwa pomniejsze oddziały komandosów OSA poruszały się równolegle, wyznaczoną uprzednio drogą, kierując się odpowiednio do centrum logistycznego oraz przylegającego doń parku maszyn – gdzie znajdowały się także lądowiska dla patrolowców Akile. Trzeci, który pozostawał z tyłu, zacierał ślady, przenosząc zabitych wartowników do pobliskich, starannie wybranych budynków koszar. Zabijali we śnie przebywających tam auveliańskich żołnierzy, aby nie mogli podnieść alarmu, a zaraz po wyjściu blokowali drzwi wejściowe. Niemal dosłownie zamieniali koszary w grobowce dla nieprzyjaciół.

         Sorevianie trzymali się przede wszystkim z dala od głównej drogi. Byliby na niej łatwiej dostrzegalni. Zamiast tego, kluczyli między zewnętrznymi, modułowymi kwaterami żołnierzy wroga. Tylko trzy ich rzędy oddzielały tyły centrum logistycznego – stanowiącego szereg połączonych ze sobą magazynów – od perymetru bazy.

         Patrole warty na terenie zajętym przez koszary były jeszcze stosunkowo rzadkie, toteż komandosi OSA przedostali się tamtędy bez trudu, unikając wykrycia. Znali na pamięć trasy przemarszu wrogich strażników i za każdym razem mogli doskonale wybrać czas i miejsce ich zabicia. Celowali w głowy i nigdy nie chybiali, toteż Auvelianie ginęli natychmiast, bez szansy na jakąkolwiek reakcję czy też zasygnalizowanie obecności intruzów.

         Sytuacja przedstawiała się jednak inaczej w okolicy centrum logistycznego. To właśnie tam skupiła się większość strażników i było ich więcej, niż zakładały pierwotne informacje od wywiadu. Soreviańscy komandosi zatrzymali się pod budynkami koszar trzeciego rzędu, obserwując stąd okolicę poprzez sensory oraz obraz orbitalny.

         -  Dakei, dołączyć do Katai natychmiast po zatarciu śladów – zarządził Akode. Teraz potrzebował wszystkich żołnierzy, aby oczyścić teren.

         Kompleks logistyczny, widziany z góry, przypominał kształtem ogromną literę L. Jej podstawę stanowiły garaże, gdzie dokonywano konserwacji i serwisowania pojazdów. Część z nich, głównie gąsienicówki służące do transportu materiałów, była ustawiona wewnątrz budynku, reszta konstytuowała park maszyn, ze stojącymi w równych rzędach bojowymi wozami piechoty Tal’sathel oraz auveliańskimi odpowiednikami czołgów – Tal’envaiami. Były tam również lądowiska dla Akile – hangar, gdzie mieściły się dodatkowe maszyny, przylegał do garaży. Pozostałą część kompleksu stanowił rząd magazynów. Jako że była już noc, żadni członkowie zwykłego personelu nie pracowali teraz w kompleksie. Gdyby nie obecność kilkudziesięciu pilnujących go strażników, można byłoby rzec, iż miejsce to jest całkiem opustoszałe.

         -  Czarni cztery i pięć, tu Katai jeden – odezwał się Akode – Zapewnijcie wsparcie snajperskie sekcji Geri w parku maszyn. Sekcja Dakei, obejść kompleks od lewej strony. Katai, od prawej.

         Sivume rozdzielił swój oddział, zamierzając wziąć Auvelian w dwa ognie. Atakując ich z dwóch różnych kierunków, komandosi OSA mieli większe szanse na zajęcie takich pozycji, aby mieć w zasięgu wszystkich wrogich wartowników jednocześnie – co umożliwiłoby im błyskawiczne ich wyeliminowanie.

         Przy okazji od razu pozbyli się części z nich – kilkunastu strażników patrolowało tyły kompleksu, przez co natknęli się na Sorevian. Nie mieli jednak szans ich dostrzec, zanim sami zostali zastrzeleni.

         Akode zaczynał się denerwować. Mieli już naprawdę mało czasu – chronometr wskazywał, że Auvelianie powinni się spodziewać kolejnej porcji rutynowych raportów za mniej, niż jeden enelit. Tymczasem jego wojownicy dopiero zajmowali dogodne pozycje, by móc przystąpić do oczyszczenia terenu. Na całe szczęście, nie trwało to już długo.

         -  Tu Dakei jeden – oznajmił garave Zafure – Jesteśmy na pozycji, czekamy na rozkaz.

         -  Tu Geri jeden – odezwała się garave Dakura – Na pozycji, czekam na rozkazy.

         W parku maszyn przebywała mniejsza część strażników, a zabójcy Genisivare mieli nań doskonały widok oraz pole ostrzału z wież strażniczych. Z tego względu, Akode postanowił powierzyć zadanie oczyszczenia tej części bazy Dakurze, sam zaś wziął większość komandosów do zajęcia pilniej strzeżonego obiektu. Należało się idealnie zgrać. Teren był otwarty i każdy z Auvelian mógł dostrzec śmierć któregokolwiek ze swoich towarzyszy, co dałoby mu szansę na podniesienie alarmu. Dlatego Akode, chcąc mieć stuprocentową pewność, po prostu sprawdził oznaczenie kodowe poszczególnych strażników, po czym zużył resztę okna czasowego na ich numeryczne przydzielenie do poszczególnych członków swojego oddziału. Każdy sivantien miał do zabicia po dwóch, trzech przeciwników. Powinni zdążyć ich zabić, przy posiadanym wyszkoleniu oraz osprzęcie.

         Tymczasem czas wolny już minął. Auvelianie w ichnim centrum dowodzenia mogli już mieć powody do niepokoju.

         -  Tu Katai jeden, ruszamy na mój sygnał – zarządził Akode – Trzy… dwa… jeden… już!

 

* * *

 

         Kiedy Marines wreszcie mogli ruszyć do akcji, Samuel McReady wkrótce się przekonał, że będą mieli mniej roboty, niż się spodziewał. Nie miał jednak nic przeciwko temu. Dwójka jaszczurów zabójców – Zhack i Zera – podążała przed nimi, sprawnie oczyszczając teren z większości oddziałów wroga. Najpierw zlikwidowali patrole w bezpośrednim sąsiedztwie wyrwy w perymetrze, korzystając z faktu, iż są niewidoczni. Dzięki temu znacznie ułatwili ludziom wejście do środka. Później postępowali wraz z Marines w kierunku kwater auveliańskiego sztabu, mordując znaczną część wartowników, jacy stali im na drodze. Terrańscy żołnierze szli w ślad za nimi, eliminując niedobitki – głównie oddalone pary żołnierzy, którzy mogli dostrzec z dystansu śmierć własnych towarzyszy. Potem pozostawało tylko uprzątnąć ciała, czym zajmowali się Marines z sekcji Foxtrot.

         Ludzie i dwójka jaszczurów początkowo postępowali równo, jednak z czasem te ostatnie wyrwały naprzód. Okolice centrum dowodzenia były patrolowane bardziej intensywnie, niż obszar z kwaterami zwykłych żołnierzy, toteż Marines nie mogli tak po prostu wejść i zacząć strzelać. Z kolei zabójcy Genisivare mieli do wykonania inne zadanie, więc oddzielili się od terrańskich towarzyszy i korzystając z własnej niewidzialności, szybko przedostali się do kwatery sztabu.

         McReady pocieszał się myślą, że nie musi się tak spieszyć, jak para Sorevian. Zhack i Zera musieli jak najszybciej zneutralizować obiekt numer dwa – ergo, zlikwidować wrogich oficerów – natomiast zadanie Marines polegało na zabezpieczeniu terenu i niedopuszczeniu doń ewentualnych posiłków wrogiej straży. Samuel miał niewiele czasu, by pozbyć się pozostających już na miejscu strażników, a potem przygotować zasadzki na tych Auvelian, którzy mogliby przyjść z odsieczą. Wiedział, jak to zrobić. Marines ćwiczyli już wcześniej te manewry, i to wielokrotnie.

         Tyle że mieli wtedy dwa razy mniej przeciwników do zabicia.

         -  Tu Delta jeden – rzucił McReady, wychylając się ostrożnie zza rogu modułowego budynku koszar, który jako jedyny oddzielał go w tej chwili od auveliańskiego centrum dowodzenia – Echo, obejść obiekt od strony południowo wschodniej. Foxtrot, zachód.

         -  Tu Czarny jeden – odezwał się Zhack – Weszliśmy.

         McReady zerknął na chronometr, sprawdzając, ile czasu im zostało. Komunikat zabójcy oznaczał, że auveliańscy wyżsi oficerowie już wkrótce zaczną ginąć, w dodatku niebawem nieprzyjaciel mógł niebawem zacząć coś podejrzewać, stwierdziwszy, iż cała łączność przestała funkcjonować. To wszystko naraz oznaczało, że sztabowcy wroga – tak, jak to zakładały wcześniejsze symulacje – mogą lada chwila wezwać do siebie dodatkowe straże dla własnego bezpieczeństwa.

         -  Tu Delta jeden – rzucił Samuel, ze słabo skrywanym zniecierpliwieniem – Echo, Foxtrot, pospieszcie się.

 

* * *

 

         -  Alpha trzy, pytam o status wewnętrznego systemu bezpieczeństwa – rzucił Matson.

         -  Tu Alpha trzy, potwierdzam neutralizację personelu odpowiedzialnego za kontrolę kamer systemu bezpieczeństwa – odrzekł starszy sierżant Stackmann – Włamuję się do sieci, w razie potrzeby będę mógł unieszkodliwić cały system.

         -  Zrozumiałem. Alpha dwa, masz to?

         -  Tu Alpha dwa – odezwał się Scott – potwierdzam, Alpha jeden. Wykonuję zadanie.

         Major dał znak towarzyszącemu mu kapralowi Bowerowi, by ten ruszył za nim. Obaj znajdowali się teraz w korytarzu serwisowym, wiodącym wprost do jednego z dwóch reaktorów, zasilających zakłady klonerskie. W tym samym czasie, kapitan Scott i kapral Rosen podchodzili pod ten drugi. Zadanie obydwu par żołnierzy było proste – pozbyć się personelu wroga w dyspozytorniach obydwu reaktorów, a następnie podłożyć ładunki wybuchowe pod same reaktory. To powinno całkowicie zniszczyć kompleks.

         Oddział Jaworskiego już im nie towarzyszył. Sekcja Bravo pomogła tylko Alphie dostać się do budynku, a następnie wycofała się, odesłana przez Matsona do pomocy Sorevianom. Richard wahał się przed podjęciem tej decyzji, ale ostatecznie postanowił zrobić tak, jak zakładał od początku. Nie kierowała nim jednak wyłącznie duma oraz przeświadczenie, iż jego żołnierze mogliby własnoręcznie wykonać całe zadanie. Ostatnie wydarzenia, zwłaszcza zmiany związane z przybyciem do auveliańskiej bazy wysokiej rangi kapłana Avn’khor, sprawiały teraz, że miał złe przeczucia. Obawiał się, że komandosi OSA mogą naprawdę potrzebować wsparcia. Nie chciał też, żeby ziścił się feralny scenariusz, jaki wciąż pamiętał z jednej z symulacji. Żołnierze Jaworskiego mogli obserwować obrzeża ośrodka logistycznego od północnej strony i nie dopuścić do tego, żeby trafili tam jacyś zabłąkani wartownicy.

         -  Tu Alpha dwa – powiedział w pewnej chwili Scott – Omega sześć zneutralizowany. Przygotowuję przesyłkę numer dwa.

         -  Zrozumiałem, Alpha dwa – odrzekł major – Kontynuuj.

         Tymczasem Matson i Bower dopiero podeszli pod drzwi dyspozytorni i sprawdzali właśnie odczyty sensorów. Wykazywały, iż także tutaj znajduje się sześć osób. Żołnierze ustawili się po obu stronach drzwi.

         -  Wkraczamy za trzy... – szepnął Richard – dwa… jeden…

         Otworzył wejście i jako pierwszy wpadł do środka. Znał pozycje wrogów, więc wodził celownikiem karabinu od jednego do drugiego w ułamkach sekundy. Auvelianie – czterej technicy obsługujący reaktor oraz dwaj strażnicy – odwrócili się wprawdzie odruchowo na dźwięk otwieranych drzwi, ale nie mieli szans zareagować, nawet krzyknąć. Zapewne nie wiedzieli nawet, co ich zabiło, gdyż zarówno terrańscy żołnierze, jak i wiązki laserów z ich broni były niewidoczne.

         -  Tu Alpha jeden – oznajmił Matson, gdy drzwi już się za nimi zamknęły – Omega sześć zneutralizowany, przesyłka numer jeden w drodze.

         -  Tu Katai jeden – odezwał się Akode – Potwierdź, Alpha. Gotowy do neutralizacji obiektu numer jeden?

         -  Zaprzeczam – odrzekł Richard – W przybliżeniu za dwie minuty, Katai.

         -  Zrozumiałem. Zawiadamiam, sekcje Katai, Geri i Dakei także przygotowują własne przesyłki. Do Czarnych, status neutralizacji obiektów dwa i cztery?

         -  Tu Czarny jeden, zgłaszam szesnaście koma sześć procent – rzucił Zhack.

         -  Tu Czarny dwa, osiem koma trzy procent – oznajmiła Zera.

         Matson przeliczył pospiesznie te dane. Oficerów na liście było dwunastu, wyłączając samego kapłana, którego mieli uprowadzić. Oznaczało to, że Zhack zabił już dwóch, a Zera jednego. Znając profesjonalizm zabójców Genisivare, dziewięciu pozostałych Auvelian nie miało już szans.

         -  To idzie łatwiej, niż się spodziewałem – mruknął Richard.

         Po chwili zaczął zastanawiać się, czy nie powiedział tego w złą godzinę.

 

* * *

 

         Zera nie potrafiła powstrzymać triumfalnego uśmiechu, kiedy trzymała w objęciach konającego auveliańskiego oficera, z rękami uwięzionymi pod splotami jej ogona. Szarpał się słabo, ale nie miał najmniejszych szans wyrwać się z uścisku jaszczurzycy. Była dla niego o wiele zbyt silna, poza tym zaaplikowała mu środek odurzający w chwili, kiedy go pochwyciła, zachodząc od tyłu. Środek ów nie tylko uniemożliwiał mu koncentrację, ale także sprawiał, że Auvelianin nie czuł, że umiera, kiedy wbite w jego szyję urządzenie powoli pobierało jego krew do przygotowanej, termoszczelnej flaszki.

         Zabójczyni rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu, ale zrobiła to machinalnie, tak naprawdę bez potrzeby. Gdyby ktoś znalazł się w pobliżu, wyczułaby to. Pokój nie był ponadto zbyt ciekawym obiektem obserwacji, jako że cechowała go typowa dla Auvelian asceza. Kwatera mieszkalna oficera, który lada chwila miał umrzeć, zawierała tylko najbardziej niezbędne, surowo zaprojektowane meble, a wyjście zeń wiodło do większej, centralnej komnaty – można by rzec, pokoju gościnnego. Po jego przeciwległej stronie mieścił się drugi pokój mieszkalny. Zajmujący go Auvelianin był już martwy.

         W końcu Idrack wyczuła, że także jej druga ofiara nie wykazuje już oznak życia. Nie pozostało zatem więcej krwi do zebrania. Puściła więc oficera, pozwalając jego ciału opaść bezwładnie na podłogę. Odłączając termoszczelną flaszkę od cewki, przesunęła nią sobie tuż przy płaskich nozdrzach, by móc poczuć zapach świeżej posoki. Z najwyższym trudem utrzymywała w ryzach ogarniające ją podniecenie i poczucie triumfu. Była drapieżnikiem. Zwyciężyła i uśmierciła swoją ofiarę, nie dała jej żadnych szans. Po powrocie z akcji posmakuje jej krwi, niczym prawdziwy drapieżca.

         Jak zwykle w takich sytuacjach, odzywał się w niej także cichy szept, jaki musiało w niej wykształcić wychowanie w ramach ułożonego, kierującego się szczytnymi ideałami społeczeństwa. Ów głos przypominał jej o barbarzyństwie, jakiego się dopuszcza oraz przypominał o tym, co właściwe. Niemniej, był to w dalszym ciągu tylko szept. Sprawiał, że nie przekraczała pewnych granic, które nawet ona sama uznawała za nienaruszalne oraz pozwalał jej zachować honor. Nie umniejszał jednak jej radości z aktu zabijania, ani też nie powstrzymywał od rytuału picia krwi pokonanego wroga. Czuła się zwycięzcą – wszyscy pozostali byli albo potencjalnymi ofiarami, albo innymi drapieżnikami, którzy dysponowali jednak mniejszą siłą, niż ona. Tak czy inaczej, nawet Zera rozumiała, że ową siłę należy kierować tylko i wyłącznie wobec tych, którzy na to zasługują. Nie było żadnej chwały ani powodu do dumy w zabijaniu kogoś, kto nie jest wojownikiem, ani też w pastwieniu się nad ofiarą, która została już pokonana. Tak postępowali wyłącznie tchórze. Idrack nie zamierzała zostawać jednym z nich.

         Chowając termoszczelną flaszkę do pustej ładownicy – zarezerwowanej właśnie na ten cel – Zera nie mogła się jednak oprzeć ogarniającemu ją powoli wrażeniu, że coś jest nie tak. Tłumiło to jej poczucie triumfu, przywołując jednocześnie do porządku i nakazując ponownie uszczelnić hełm. Przyjemność przyjemnością, ale miała zadanie do wykonania. Opanowując wcześniejsze podniecenie, mogła na powrót wejść w głębszy stan skupienia, co bardziej uwrażliwiało ją na to, czego osoby nie mające za sobą szkolenia w Genisivare wyczuć nie mogły. Przede wszystkim aurę, jaka nieodłącznie towarzyszyła Auvelianom czy też psychouzdolnionym Terranom.

         Jak gdyby przyciągana przez jakąś siłę, skierowała spojrzenie na leżącego u jej stóp oficera. Był martwy, to nie ulegało wątpliwości. Lecz pomimo tego, wydawała się wciąż coś wyczuwać – słabą emanację, w jej odczuciu dość nietypową. Umysły emitowały wprawdzie jeszcze aurę krótko po śmierci ich właścicieli, ale to w ocenie Zery wyglądało inaczej.

         Kucnęła przy zabitym, sięgając jednocześnie po nóż. Rozdarła uniform przy jego szyi, a potem ostrożnymi, precyzyjnymi ruchami rozcięła mu kark. Wiedziała, gdzie i czego powinna szukać. Przeszła trening w dziedzinie zwalczania wrogich psychotroników i choć sama nie korzystała z podobnych urządzeń, to jednak dysponowała wiedzą na temat optymalnych lokalizacji implantów, stymulujących zdolności psioniczne.

         Emanacje, jakie wyczuwała, przybrały na sile akurat wtedy, gdy odsłoniła – dostawszy się w pobliże rdzenia kręgowego Auvelianina – ich prawdopodobne źródło. Nie było to coś, co widziałaby wcześniej, a jednak pojęła w lot, czym jest i do czego służy.

         -  Sihe – syknęła – Tego nie było w planie.

         Stanęła na nogi dość gwałtownym ruchem, chowając nóż i sięgając do boku głowy, by nadać ostrzeżenie. Miała jednak graniczące z pewnością przeczucie, że jest już za późno. Pogłębiło się tylko, gdy Zhack wszedł jej w słowo w ułamek sekundy po tym, jak się odezwała.

         Najwyraźniej on sam również odkrył, co się dzieje.

 

To be continued...

4 komentarze


Rekomendowane komentarze

Przepraszam, że to tyle trwało, ale nie mam aktualnie głowy do czytania cudzej twórczości. Muszę zresztą uprzedzić, że jeśli w najbliższym czasie pojawi się jakiś nowy rozdział, to przeczytam go dopiero (mam nadzieję) gdzieś w czerwcu.

Co do samego nowego fragmentu, uczucia mam raczej mieszane. Z jednej strony głównym bohaterom operacja idzie całkiem gładko (co jest logiczne, bo przygotowywali się do niej od dłuższego czasu), z drugiej - no właśnie, idzie gładko. Chodzi o to, że zabrakło mi tutaj napięcia, ponieważ była może tylko jedna sytuacja, w której coś poszło nie do końca po myśli bohaterów (chyba dłuższy czas wykonywania jakiejś czynności przez oddział Perrina, nie przypomnę sobie teraz). Tak jednak nie widziałem na dobrą sprawę niczego, co zapowiadałoby, że cały plan zaraz pójdzie się walić. Mimo że tego, iż coś się popsuje po drodze, jestem w tym przypadku pewien.

I właśnie ta myśl sprawia, że chciałbym wiedzieć, co wydarzy się potem.

Jeżeli coś poszłoby nie tak, ten zabieg miał zyskać terrańskim i soreviańskim komandosom nieco więcej czasu.

Czas komuś można kupić (kalka z angielskiego, ale IMO jak najbardziej można ten zwrot zastosować), ale nie zyskać. Co najwyżej da się powiedzieć, że ktoś czas zyskuje.

 

Nie otrzymał od Erica słownego potwierdzenia, ale po kilku sekundach dostrzegł, za pośrednictwem sieci bojowej, że Raffard uniósł w górę kciuk lewej dłoni.

Unosić coś można tylko w górę. Poza tym, czy naprawdę jest sens informować czytelnika o tym, że Raffard uniósł kciuk akurat lewej dłoni? To tak a propos problemu z nadmiernym dawkowaniem informacji.

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza

Jeśli mam być szczery, ten fragment w ogóle mi się nie podobał. Wręcz przypomniał mi wszystko, czego nie znoszę w "Military SF".

Powiem wprost: jakieś siedemdziesiąt koma czterdzieści sześć procent tego rozdziału to wyprany z wszelkich emocji, mechaniczny opis strzałek poruszających się po mapce bazy. Inna rzecz, że mapki nie mamy: więc albo ignorujemy wszystkie opisy (bo bez kontekstu pełnego obrazu bazy nie da się na ich podstawie nic wywnioskować ani wyobrazić), albo naprawdę oczekujesz, że czytelnicy będą siedzieć nad tym opowiadaniem i rysować własne mapki na podstawie strzępów informacji, które podajesz. Kuriozum.

Druga rzecz, o której wspomniał poniekąd Martius: tu nic się tak naprawdę nie dzieje, a narrator z fetyszystyczną pieczołowitością oddaje każdy krok i każde szczeknięcie przez komunikator członków różnych oddziałów - nawet jeśli nie mają absolutnie żadnego znaczenia dla fabuły. Bardziej szczegółowo: Poza fragmentem z oddziałem zajmującym się sabotażem komunikacji, i może ewentualnie marines pod koniec, cały ten rozdział jest zbędny. Ot, żołnierze idą, zabijają, idą dalej, przechodzą za róg, wzywają wsparcie snajperskie, idą dalej... wszystko to jest mniej więcej tak interesujące, i opisane z takim polotem, jak poranna wyprawa po bułki.

Prawdę mówiąc, na twoim miejscu zacząłbym pisać rozdział w miejscu, w którym zaczynają się dziać rzeczy. Czyli na przykład żołnierze napotykają jakiś opór, coś idzie nie po myśli, czy chociażby jest ryzyko, że coś może się nie powieść. Tak jak we fragmencie w centrum komunikacyjnym.

I poświęciłbym wtedy może akapit na podsumowanie tego co się stało (że doszli tu, wyeliminowali to, każda drużyna zajmuje się aktualnie tym a tym), i przeszedł do opisu w momencie jakiejkolwiek akcji. Bo jestem przeświadczony, że nic, żaden opis z tego rozdziału, nie będzie miał znaczenia dla kolejnego - poza może końcowym rozmieszczeniem drużyn.

To chyba najgorszy fragment twojej twórczości, jaki kiedykolwiek zamieściłeś, czuję się autentycznie rozczarowany. Starcia w kosmosie i na froncie potrafisz uczynić emocjonującymi. Co się stało?

 

Cytat
Richard wiedział jednak o tym tylko z informacji, jakie otrzymywał z sieci bojowej – żaden z operatorów Sekcji Gamma, ani Genisivare, nie był teraz widoczny. To sprawiało, że podążali teraz lekkim truchtem, w ogóle nie obawiając się o wykrycie.

Może się czepiam, ale co z tak prozaicznymi rzeczami, jak ślady na ziemi?

Cytat

wielki kompleks budynków, w skład którego wchodziły zarówno te wyposażone w aparaturę służącą do hodowli nowych żołnierzy, jak i niewielka fabryczka broni i kombinezonów, w jakie można byłoby ich wyposażyć.

Raczej "było by". Ale najlepiej po prostu bym to słowo wywalił, bo z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu przechodzisz tu w tryb przypuszczający.

No i w sumie po co tu fabryczka wyposażenia? Prościej dostarczyć półprodukty, niż gotowy sprzęt?

Cytat

Wiedział, że powinien wydać rozkaz uruchomienia dławika już teraz, ale to wymagało komendy głosowej. Raffard był wciąż za blisko wartownika i ten mógł go usłyszeć.

A nadchodzących komunikatów do Raffarda nie słyszał?

Cytat

Żołnierze z oddział Suareza monitorowali już przepływ komunikatów wroga, ale robili to zdalnie, nie ingerując w bazę danych.

Jaką bazę danych? Tak wiem, czepiam się jako ktoś kto się zna, ale... skąd tu baza danych nagle?

Cytat

wystąpili przed pobratymców i krótkimi seriami skosili kolejną parę wartowników, zaledwie ci wyszli zza rogu. Nie mieli szans zareagować.

No właśnie, to jest jedna z tych rzeczy, na które narzekam: Nie mamy jak sobie wyobrazić, zza jakiego rogu wychodzą, bo nawet nie wiemy, czy są wewnątrz czy na zewnątrz.

Cytat

w dodatku niebawem nieprzyjaciel mógł niebawem zacząć coś podejrzewać

No... powtórzenie.

Cytat

To wszystko naraz oznaczało, że sztabowcy wroga – tak, jak to zakładały wcześniejsze symulacje – mogą lada chwila wezwać do siebie dodatkowe straże dla własnego bezpieczeństwa.

Czy to tożsame z ogłoszeniem alarmu, którego tak się obawiają?

Cytat

Alpha dwa, masz to?

Czy to "masz to" to jest jakiś anglicyzm, czy co? Nawet nie jestem pewien.

Cytat

Tu Czarny jeden, zgłaszam szesnaście koma sześć procent – rzucił Zhack.

Jaki ma sens używanie tu procentów? Czemu nie mówić "trzy na dwanaście"?

 

Cóż... jak wspomniałem w mailu, ten engine forum nie chce porządnie działać na mojej przeglądarce / moim systemie. I nie mogę nawet wyedytować tego posta, żeby pozbyć się tych dziwnych pustych linii. Ups?

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza

Szczerze powiedziawszy, ogarnęło mnie przedziwne poczucie deja vu po tym, jak KM zamieścił kiedyś na forum, w dziale Proza, pewno opowiadanie o smokach...

Mam nadzieję, że Kefcia tym razem nie odczuwa potrzeby wbicia sobie gwoździa w oko.

 

Dnia 16.04.2016o14:21, Knight Martius napisał:

Przepraszam, że to tyle trwało, ale nie mam aktualnie głowy do czytania cudzej twórczości. Muszę zresztą uprzedzić, że jeśli w najbliższym czasie pojawi się jakiś nowy rozdział, to przeczytam go dopiero (mam nadzieję) gdzieś w czerwcu.

Nie ma problemu. Ja też niby powinienem pokazać ciąg dalszy już wkrótce, ale... coś nie mogę się za to zabrać. Poza tym przez najbliższe dwa tygodnie nie będę miał na to czasu - aktualnie zaczynam pracę o 7:30, a wracam do domu dopiero około siódmej wieczorem.

Cytat

Czas komuś można kupić (kalka z angielskiego, ale IMO jak najbardziej można ten zwrot zastosować), ale nie zyskać. Co najwyżej da się powiedzieć, że ktoś czas zyskuje.

Przepraszam, ale to mi wygląda na - jak to określił kiedyś Kefcia - czepianie się nieistotnej semantyki. Wiadomo przecież o co chodzi, a określenie "kupić" to w tym wypadku wręcz przenośnia.

 

 

Dnia 17.04.2016o01:34, StyxD napisał:

Powiem wprost: jakieś siedemdziesiąt koma czterdzieści sześć procent tego rozdziału to wyprany z wszelkich emocji, mechaniczny opis strzałek poruszających się po mapce bazy. Inna rzecz, że mapki nie mamy: więc albo ignorujemy wszystkie opisy (bo bez kontekstu pełnego obrazu bazy nie da się na ich podstawie nic wywnioskować ani wyobrazić), albo naprawdę oczekujesz, że czytelnicy będą siedzieć nad tym opowiadaniem i rysować własne mapki na podstawie strzępów informacji, które podajesz. Kuriozum.

Opis bazy pojawił się w jednym ze wcześniejszych rozdziałów - tym, w którym omawiali gotowy plan akcji - więc zakładałem, że jakieś wyobrażenie jej layoutu u czytelnika jest.

Cytat

Druga rzecz, o której wspomniał poniekąd Martius: tu nic się tak naprawdę nie dzieje, a narrator z fetyszystyczną pieczołowitością oddaje każdy krok i każde szczeknięcie przez komunikator członków różnych oddziałów - nawet jeśli nie mają absolutnie żadnego znaczenia dla fabuły. Bardziej szczegółowo: Poza fragmentem z oddziałem zajmującym się sabotażem komunikacji, i może ewentualnie marines pod koniec, cały ten rozdział jest zbędny. Ot, żołnierze idą, zabijają, idą dalej, przechodzą za róg, wzywają wsparcie snajperskie, idą dalej... wszystko to jest mniej więcej tak interesujące, i opisane z takim polotem, jak poranna wyprawa po bułki.

Może bym się w tym miejscu odniósł zarówno do wątpliwości twoich, jak i Martiusa... Chyba faktycznie aż tak skupiłem się na oddaniu "fachowości" całej tej operacji (gadanie szyfrem i te sprawy), że nie poświęciłem dostatecznej uwagi oddaniu emocji. Przyznałbym, że - co było chyba z mojej strony kardynalnym błędem - miałem zakończyć rozdział kawałkiem pisanym z punktu widzenia Zery, który dawałby jednoznaczną wskazówkę, że zaraz wszystko pójdzie się pie... kochać, ale postanowiłem, że przerzucę go do kolejnego rozdziału. Na tej decyzji zaważył też zwyczajny pośpiech - nie chciałem już odkładać w czasie publikacji nowego kawałka, a ponieważ to, co już napisałem (co wynika z przedmowy) i tak szło mi opornie... to chciałem sobie na razie odpuścić użeranie się z kolejnym fragmentem, który nie byłem wciąż pewien, jak ugryźć.

Cytat

Prawdę mówiąc, na twoim miejscu zacząłbym pisać rozdział w miejscu, w którym zaczynają się dziać rzeczy. Czyli na przykład żołnierze napotykają jakiś opór, coś idzie nie po myśli, czy chociażby jest ryzyko, że coś może się nie powieść. Tak jak we fragmencie w centrum komunikacyjnym.

Pomyślałem o czymś takim, ale nie chciałem tworzyć wrażenia, że poszedłem z tą całą akcją po łebkach. Że niby nie miałem pomysłu ani nawet wyobrażenia, jak ci komandosi powinni właściwie działać. Znów - skupiłem się na próbie zbudowania jakiegoś realizmu, nie na emocjach.

Cytat

To chyba najgorszy fragment twojej twórczości, jaki kiedykolwiek zamieściłeś, czuję się autentycznie rozczarowany. Starcia w kosmosie i na froncie potrafisz uczynić emocjonującymi. Co się stało?

No... siły specjalne. Jak to powiedział jeden GROM-iarz, w prawdziwych operacjach specjalnych żołnierze wolą, aby nie było gorąco, aby wszystko szło zgodnie z planem. Rozważałem nawet taki scenariusz w "Wilczym stadzie", ale uznałem, że to nie będzie dobry pomysł. Skoro już i tak znienawidziłeś ten rozdział osiemnasty, to co to by było, gdyby cała akcja miała mieć taki przebieg?

Cytat

Może się czepiam, ale co z tak prozaicznymi rzeczami, jak ślady na ziemi?

Oj, czepiasz się, czepiasz... Myślę, że odnalezienie takich śladów w trawie, w dodatku z dużej odległości, byłoby skrajnie trudne. Gdyby chociaż ci wartownicy wiedzieli, czego się spodziewać. A tak...

Cytat

No i w sumie po co tu fabryczka wyposażenia? Prościej dostarczyć półprodukty, niż gotowy sprzęt?

Nie takie znowu półprodukty. Nie zapominaj, że rasy w moim uni radośnie korzystają z technologii druku 3D w produkcji uzbrojenia czy sprzętu (czyli w praktyce - mają mniej radykalną wersję tego, czym posługiwały się strony konfliktu w Total Annihilation czy też Supreme Commanderze), więc zbudowanie instalacji zdolnej wyprodukować osprzęt dla zwykłych klonów (który to osprzęt z założenia jest tani i łatwy w produkcji) - zakładając, że mieli odpowiednie dostawy surowego materiału do "druku" - nie jest wielkim problemem.

Cytat

A nadchodzących komunikatów do Raffarda nie słyszał?

Raffard słyszy te komunikaty poprzez głośniczek przytknięty do ucha. Pod zamkniętym, uszczelnionym hełmem. Mało prawdopodobne, aby usłyszał takie cichutkie brzęczenie, które nawet dla samego Raffarda nie jest nazbyt głośne.

Cytat

Jaką bazę danych? Tak wiem, czepiam się jako ktoś kto się zna, ale... skąd tu baza danych nagle?

OK, w takim razie jakiego terminu mam użyć na określenie tego, co komputer przechowuje w bebechach? Danych, plików, informacji?

Cytat

No właśnie, to jest jedna z tych rzeczy, na które narzekam: Nie mamy jak sobie wyobrazić, zza jakiego rogu wychodzą, bo nawet nie wiemy, czy są wewnątrz czy na zewnątrz.

Ech... to przecież oczywiste, że są na zewnątrz. Nie doszliby do tego centrum medycznego, teleportując się między budynkami. Ani nie mieli żadnego interesu w tym, żeby włazić po drodze do wszystkich budynków koszar (wyjąwszy te, które przerobili na "kostnice").

Cytat

Czy to tożsame z ogłoszeniem alarmu, którego tak się obawiają?

Przyjąłem, że nie. Że mogą nie ogłaszać jeszcze alarmu, ale tak czy inaczej wezwać do siebie dodatkowe straże, na przysłowiowy wsiaki pażarnyj słuczaj.

Cytat

Czy to "masz to" to jest jakiś anglicyzm, czy co? Nawet nie jestem pewien.

Ale... czy to w takim razie błąd, czy nie? Też nie jestem pewien.

Cytat

Jaki ma sens używanie tu procentów? Czemu nie mówić "trzy na dwanaście"?

Taki, że jest to wtedy mniej oczywiste (szyfr)?

Cytat

Cóż... jak wspomniałem w mailu, ten engine forum nie chce porządnie działać na mojej przeglądarce / moim systemie. I nie mogę nawet wyedytować tego posta, żeby pozbyć się tych dziwnych pustych linii. Ups?

Nie krzycz. Już poprawiłem.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza

Napisane 19.04... a przysiągłbym, że jeszcze zeszłym tygodniu ten post był niewidoczny. Co to ma być?

 

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

Szczerze powiedziawszy, ogarnęło mnie przedziwne poczucie deja vu po tym, jak KM zamieścił kiedyś na forum, w dziale Proza, pewno opowiadanie o smokach...

Mam nadzieję, że Kefcia tym razem nie odczuwa potrzeby wbicia sobie gwoździa w oko.

Spoko, jest dobrze - nie było wymuszonego romansu oraz gwałtu. ;)

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

Opis bazy pojawił się w jednym ze wcześniejszych rozdziałów - tym, w którym omawiali gotowy plan akcji - więc zakładałem, że jakieś wyobrażenie jej layoutu u czytelnika jest.

No nie wiem... pomijając częstotliwość publikowania rozdziałów, która mocno utrudnia zapamiętanie takich szczegółów, oczekiwanie że czytelnik tak ma zrobić, to właśnie to co skrytykowałem. Przeczytam jeszcze po wszystkim całość, jak zwykle, ale wątpię żebym zmienił zdanie.

Może jakbyś przynajmniej rysowaną mapkę dał...

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

Pomyślałem o czymś takim, ale nie chciałem tworzyć wrażenia, że poszedłem z tą całą akcją po łebkach. Że niby nie miałem pomysłu ani nawet wyobrażenia, jak ci komandosi powinni właściwie działać. Znów - skupiłem się na próbie zbudowania jakiegoś realizmu, nie na emocjach.

Poniekąd rozumiem cię. Ale czemu tak mała wiara w opisy? Porządny, jeden- czy dwuakapitowy opis "dotychczasowej" akcji i spokojnie możesz wytworzyć wrażenie, że wszystko idzie jak w zegarku, bez tworzenia kilku scen o tym samym, w których nic się nie dzieje.

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

No... siły specjalne. Jak to powiedział jeden GROM-iarz, w prawdziwych operacjach specjalnych żołnierze wolą, aby nie było gorąco, aby wszystko szło zgodnie z planem.

No, oczywiście że wolą. Nie bez powodu "obyś żył w ciekawych czasach" jest złorzeczeniem. :P

Ale jednak opowiadania się pisze o ciekawych rzeczach.

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

Raffard słyszy te komunikaty poprzez głośniczek przytknięty do ucha. Pod zamkniętym, uszczelnionym hełmem.

To czemu jego mikrofon nie jest podobnie skonstruowany, a hełm uszczelniony? Niedopatrzenie techniczne?

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

OK, w takim razie jakiego terminu mam użyć na określenie tego, co komputer przechowuje w bebechach? Danych, plików, informacji?

A nie prościej po prostu "nie ingerując w nią", w sensie w komunikację? I już?

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

Przyjąłem, że nie. Że mogą nie ogłaszać jeszcze alarmu, ale tak czy inaczej wezwać do siebie dodatkowe straże, na przysłowiowy wsiaki pażarnyj słuczaj.

Czemu mieliby opory przed wznieceniem alarmu, jeśli mieliby podejrzenia że coś im grozi?

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

Taki, że jest to wtedy mniej oczywiste (szyfr)?

Już po napisaniu tego komentarza takiej mniej więcej odpowiedzi się spodziewałem, bo była jedyną sensowną. Rozumiem.

On 19.04.2016 at 10:51 PM, Bazil said:

Nie krzycz. Już poprawiłem.

Ależ ja nie krzyczę na ciebie. Chciałbym tylko, żeby CDA przestało schodzić na psy!

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...