Skocz do zawartości

Bazil

Forumowicze
  • Zawartość

    507
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Komentarze blogu napisane przez Bazil

  1. Co ja mam ci powiedzieć...

    Kiedy czytam te wszystkie pełne zastrzeżeń komentarze (nie tylko tu na blogu), których autorzy zwykle bardzo przy tym szczędzą w wychwytywaniu elementów, które im się podobały

    Hola, przecież na ja początku naszej "współpracy" ostrzegałem, że jako krytyk jestem trudny, bo szczędzę tych pochwał. Jeśli coś jest generalnie OK, to nie mam w zasadzie nic do powiedzenia - komentuję te pozytywne sprawy wtedy, gdy coś się jak dla mnie wyróżnia. Przy czym to, co się wyróżnia, to też subiektywna rzecz.

    prędzej czy później zaczynam czuć się przez to podle.

    Aaa, znam to uczucie, znam je doskonale - przy co ostrzejszej krytyce czułem się, jak gdyby mi udzielano reprymendy za gafę. Czułem się tak wtedy, gdy Matic poddawał próbie moje wczesne kampanie do SC, czułem się tak przy niejednym komentarzu Kefki z Forum Ogame. Rzekłbym, że było mi wręcz głupio.

    No, ale nie brałem jednak tego tak mocno to siebie. To było jednorazowe przeżycie, potem z podniesionym czołem wracałem do gry. A ty co, zadręczasz się tym bez przerwy? Dziwne.

    Zacząłem nawet na serio zastanawiać się nad zaprzestaniem publikowania tutaj swoich tekstów i pisaniem tylko dla siebie.

    Można, tylko po co?

    Jak więc do tego podchodzicie? Co Was motywuje do dalszej pracy?

    Moja motywacja jest prosta - ja zwyczajnie LUBIĘ (by nie rzec: uwielbiam) pisać! Lubię to robić, i to odkąd pamiętam - a już na pewno w czasie, kiedy byłem jeszcze szczylem mającym do dyspozycji Amigę 500 i program Ami Text Mini. Oczywiście, swoich ówczesnych tekścików wstydziłbym się teraz pokazywać (podobnie jak "książeczek", które kleciłem w wieku kilku lat), ale frajdę z tego czerpałem niewątpliwą. Czerpię ją do dziś, i to nie tylko w ramach pisania jakichś konkretnych opowiadań - jak myślisz, czemu tak chętnie odwiedzam fora i piszę na nich takie elaboraty?

    A ty co, pisać nie lubisz?

    Dlatego pytam: jakie elementy Waszym zdaniem idą mi szczególnie dobrze w mojej twórczości (o ile są takie)? Co sprawia, że mimo wszystko nadal chcecie to czytać?

    Hmmm... sensowna fabuła? Jaszczury? Nie wiem, o czym rzec, że "szczególnie" dobrze wygląda. Ale, człowieku - przecież nadal chcę to czytać. To się dla ciebie nie liczy?

  2. Teraz jest lepiej, ale i tak nie potrafię tego pojąć - ciągle pojawia się sporo krytyki, której całkiem niezłą część uważam za zasadną. Naprawdę tego nie pojmuję.

    A co ty się tak tym przejmujesz? Piszę dłużej od ciebie, a i tak przy powtórnej lekturze własnych tekstów, natykam się na błędy niezależnie od tego, jak bym się starał ich nie robić. A ty byś już na drugi rok naszej znajomości chciał mieć komentarze wolne od zastrzeżeń? Chyba za wiele oczekujesz.

    A to, że ludzie załatwili smokowców, czyli rasę, która raczej ich przewyższa pod wieloma względami, wydało mi się nielogiczne

    Jak mówi ludowe przysłowie... "i Herkules d**a, kiedy wrogów kupa". Pomysł, jakoby ludzie mieli wykorzystać słabość tego królestwa smokowców, wcale nie jest nielogiczny. W takich "Drakońskich Metodach" Kang i ferajna omal nie zostali przecież wybici przez zwykłe gobliny (no i hobgobliny), bo choć każdy smokowiec jest od takiego goblina nieporównywalnie silniejszy, to smokowców była przecież garstka, a goblinów tysiące. Do tego sami smokowcy byli jeszcze wygłodzeni, wyczerpani marszem oraz ustawiczną walką...

    Dodajmy jeszcze fakt, że smokowcy tak naprawdę większość ras przewyższają, więc wolta z ludzi na nagi nic tu tak naprawdę nie zmienia - za to burzy całkiem ciekawy przecież wątek Einusa.

    No dobra, z tym pominięciem to masz rację. I tu pytanie: jak sądzisz, czy "uniknąć snu" byłoby poprawnym zwrotem?

    Ja bym wtedy napisał, że "popadłem w śpiączkę, z której do tej pory nie zdołałem się wyrwać".

    Może zresztą spróbuję odwrócić kota ogonem: dlaczego od razu zaznaczasz coś takiego jako błąd, a nie próbujesz najpierw zrozumieć?

    Ponieważ celowe stosowanie specyficznej konwencji nie jest czymś, z czym bym się już wcześnie nie zetknął, i z pewnością nie polega po prostu na tym, żeby robić zupełnie losowe, niczym nie uzasadnione błędy.

    To IMO nic nie zmienia. Aoi też może nazwać Kalderana bratem przestworzy, rozmawiając z kimś na jego temat, a niekoniecznie zwracając się do niego. Tu sytuacja jest analogiczna.

    Niezupełnie. Szczególnie, że "brat przestworzy" jest krótsze i brzmi zdecydowanie bardziej chwytliwie, niż "daleka kuzynka jastrzębi". Dodajmy jeszcze, że to drugie określenie - w odróżnieniu od pierwszego - brzmi naprawdę obcesowo, zważywszy na fakt, że mówi o własnej siostrze. Znaczy co, na Kalderana mówi "bracie", natomiast zamiast nazywać rodzoną siostrę... po prostu siostrą albo po imieniu, wynajduje jakieś wydumane, górnolotne określenia, w żaden sposób nie odwołujące się do jego własnych uczuć, jak gdyby mówił o kompletnie obcej osobie? Naprawdę, litości.

  3. No, powiem tak: patrząc na niektóre Twoje komentarze, stwierdzam, że 3:00 w nocy jednak Ci nie służy.

    Nie, dlaczego?

    Yyy... Nie. Drenzok przypatruje mu się od czasu do czasu, więc w razie gdyby Kalderan znów się w coś wpakował, byłby w stanie mu pomóc

    Nikt i nic Drenzoka nie zmusza, aby za Kalderanem latał... Niech się zdecyduje - albo ma go gdzieś, albo jednak się troska. Poza tym, skoro ma własne życie i własnych przyjaciół, skąd on czas znajduje, aby Kalderana ustawicznie śledzić?

    Tak jak napisałem w przedsłowiu do tego rozdziału - część rzeczy w świecie przedstawionym została zmieniona. Obecnie jedynymi wrogami smokowców byli naga.

    Tyle że ludzie nie byli akurat niepasującym elementem w tamtej historyjce. Zastąpienie ich nagami jest całkowicie zbędne - powinieneś był więcej uwagi poświęcić temu, aby nadać jakiś sens owej wojnie domowej u smokowców.

    Przecież masz napisane w poprzednim zdaniu o obudzeniu się.

    To już lepiej było tamto "wybudzić" czymś zastąpić, niż wstawić "pominąć".

    Jeżeli rzeczywiście tak mi wyszło, to... mogę być z siebie dumny.

    *sigh*

    Nie możesz wszystkich błędów usprawiedliwiać specyfiką bohaterów. Od jakiegoś czasu nie słyszę nic innego, tylko "tak miało być". Jeszcze trochę i błędy ortograficzne uznasz za element konstrukcji bohatera...

    "Później też"? Sprecyzuj.

    Na przykład we wspomnianym fragmencie, kiedy wyskakuje z "huśtawkami nastrojów".

    Jakoś to zdanie bez "zaś" kiepsko mi się implikuje z poprzednimi.

    Uwierz mi - nie implikuje się.

    Dawać takich monologów co rozdział nie planuję

    No, to nie za dobrze.

    raz, że w moim odczuciu rozsadziłoby to tekst

    Nie, skąd. Jak krótkie monologi po jednym na liczący parę stron rozdział miałyby rozsadzić tekst?

    dwa, że zdążyłoby to spowszednieć

    Nie, jeśli za każdym razem wymyślisz coś nowego.

    a trzy, że nie wnosiłoby to raczej nic konkretnego do historii lub postaci (jak próbowałem ułożyć sobie w głowie takowe choćby do najbliższych rozdziałów, to wychodziło mi tylko takie gadanie o niczym tak naprawdę).

    Dlatego musisz mieć jakiś plan. Niech Kalderan co rozdział prowadzi rozważania o czymś innym - niekoniecznie na zasadzie "tu i teraz". Mogą to być jakieś problemy sięgające głębiej (acz w dalszym ciągu związane w jakiś sposób z treścią opowiadania).

    Chodziło mi o to, że nie okrążył np. całej góry, tylko przeszedł się krótki kawałek.

    No to nazwij rzecz po imieniu, że na przykład "częściowo okrążył górę", albo że właśnie przeszedł się krótki kawałek. Język polski dysponuje odpowiednimi frazami na określenie danych zjawisk - po co używać takich, które doń zupełnie nie pasują?

    To był celowy zabieg

    Ano, tak...

    Chciał się w jakiś sposób zmusić do jedzenia.

    To tak nie działa. Jeśli nawet ktoś usiłuje stosować metodę autosugestii, to zewnętrzne gesty - dla niego samego nie mające znaczenia - w niczym mu nie pomogą.

    Nie rozumiem, dlaczego "huśtawka nastrojów" nie jest zwrotem pasującym do realiów (bo rozumiem, że o to tutaj chodzi). A nic potocznego w nim nie widzę.

    Bo samo słowo "huśtawka" jest czymś kojarzonym z bliższymi nam czasami, a nie z pseudośredniowiecznym światem - prościej już chyba nie można. Nie wiem też, dlaczego nie widzisz nic potocznego w zwrocie ewidentnie potocznym.

    Zamierzony - chodziło tu o podkreślenie słowa "ciebie" (dlatego zresztą nie napisałem "cię"), tak żeby Kalderan zaznaczył, że temat rozmowy schodzi teraz na Aoiego.

    Ale tak się tego nie robi, na litość...

    Nazwał ją tak z tego samego powodu, dla którego nazywa Kalderana bratem przestworzy.

    Co innego, kiedy do Kalderana się bezpośrednio zwraca i go tytułuje, a co innego, kiedy relacjonuje zdarzenia z przeszłości.

    Jest tam napisane "w porównaniu do niego".

    Nie zrozumiałeś. Jeżeli już Aoi miał przywyknąć, to do czegoś. Samo "przywyknął, że coś tam" nie jest formą poprawną.

  4. No, a ja nie bardzo właśnie.

    Ty nie bardzo właśnie... możesz mi wyjaśnić, dlaczego użycia poprawnej formy nie umiesz sobie wyobrazić, a błędnej - tak?

    Dobra, to o czym tu w końcu mowa? O samej fabule czy o tym, jak została poprowadzona?

    Zależy teraz, co ty przez te pojęcia rozumiesz.

    Z pogardy dla jego zasad i przy okazji jego samego, że naraża swoje życie dla jakichś złudzeń - więc Drenzok miał powód, by uznać nawet za lepsze, żeby jego żywot zakończyć.

    Po co, skoro przy swoim stylu życia i tak w końcu zginie?

    Hm. Powiem tak: Twoja teoria jest w sumie równie prawdopodobna jak moja.

    O, rly? Słucham zatem odpowiedników w rzeczywistym świecie.

    Z tym odcięciem to bez przesady - łuski i budowa ciała pozwalają mu jednak wytrzymać zdecydowanie dłużej niż człowiekowi.

    Ale i tak nie zapewniają mu odporności na bezceremonialne odrąbanie kończyny...

  5. Przy okazji sumienie każe mi się przyznać, że pomysł ten tak naprawdę podebrałem z książki...

    Sądzę, że nawet z niejednej.

    Wstępniak nie wygląda źle, choć momentami strasznie lejesz wodę. No i tu znajdzie się parę błędów.

    Moja kondycja fizyczna nadal ma się bardzo dobrze ? lecz nie mogę powiedzieć tego samego o psychicznej.

    Powoli... sformułowanie "mieć się dobrze" to odnosi się do osoby, a nie do jej kondycji samej w sobie. Czyli Kalderan mógł powiedzieć po prostu, że fizycznie ma się bardzo dobrze. "Kondycja fizyczna mająca się dobrze" to błąd.

    Znam Drenzoka nie od dzisiaj, wiem, jak on działa, czym się kieruje. Gardzi mną, ale nie chce zabić? Jest zbyt dumny z naszej rasy, żeby pozwolił na to, iżby miał stać się bez wyjątku ostatnim jej przedstawicielem.

    Zawsze jakieś wyjaśnienie, ale niemniej - w dalszym ciągu nie tłumaczy to, dlaczego Drenzok wbrew swoim uczuciom tak się troska o Kalderana. Zabić własnoręcznie, to jedno - ale pozwolić, żeby zrobili to inni? Tu już sumienie Drenzoka tak nie cierpi... szczególnie że tak naprawdę zmiana stylu życia niewiele Kalderanowi pomoże - skoro ludzie są tak "cięci" na tępienie resztek smokowców, to gość wcale nie musi się pakować w bójki, aby zginąć - równie dobrze ludzie mogliby go wytropić własnoręcznie.

    Podobnie szturmowaliśmy na oddziały tych przeklętych naga.

    "Szturmowanie na oddziały" ani w ząb tu nie pasuje. Generalnie to nawet gdy jest mowa o tym, co się zazwyczaj szturmuje - czyli umocnienia, zamki, wrogie pozycje, etc. (ale nie same oddziały) - nigdy nie ma tego "na". Nigdy nie mówi się "szturmować na zamek", tylko po prostu "szturmować zamek".

    Tym bardziej więc odnoszę wrażenie, że wydarzenie sprzed dwunastu lat, kiedy to moje królestwo zostało zgładzone w wyniku śmiercionośnego najazdu wężokrwistych

    Mieli być ludzie.

    Jakby to wszystko, co aktualnie dzieje się wokół mnie, było tylko snem wariata, koszmarem, którego nie można pominąć, który trzeba przeżyć.

    Z jakiego powodu zwyczajne "obudzić" wydało ci się nieadekwatne, tego nie wiem.

    Tu widać zresztą, że sam nie umiesz się zdecydować, jak chcesz pisać. Wstęp, wyrażający prywatne myśli Kalderana, jest jawnie stylizowany na język archaiczny, a mimo to nawet w jego obrębie skłaniasz się momentami raczej ku mowie współczesnej (w tym potocznej mowie współczesnej). Później też to robisz.

    Z tą myślą wracam na swoje leże. (...) Tym razem zaś mam do kogo wrócić.

    Wraca się DO leża, a nie "na nie".

    "Zaś" niepotrzebne.

    Inna sprawa - będziesz miał materiał, by takie wstępniaki w dalszych rozdziałach dawać? Skoro już decydujesz się na taki element, powinien pojawiać się cyklicznie, a nie tylko wtedy, gdy cię akurat najdzie ochota.

    Nie wypatrzywszy niczego, nieco okrążył górę; pomyślał, że znajdzie go przy wodospadzie.

    1. Niech mi autor wytłumaczy, w jaki sposób górę można okrążyć "nieco", a jak "bardzo".

    2. "Go", znaczy kogo? Nie była tu wcześniej mowa o żadnej osobie, do niczego się ten wyraz nie odnosi.

    Lekko klekotał dziobem, kiedy dobierał się do kolejnych kęsów mięsa

    Klekotanie dziobem kojarzy mi się w pierwszej kolejności z bocianami. Z ptakami drapieżnymi - ni chu-chu. Właściwie to dlaczego niby klekocze?

    od czasu do czasu próbował stroszyć pióra, udając w ten sposób, że mu smakuje.

    Po co udawał, skoro nikogo oprócz niego tam nie było? Wczuwał się w rolę, czy jak?

    opiekował się samotnie swoją siostrą Sariną, która urodziła się kaleką ? miała bardzo poważną wadę, polegającą na tym, że aveska ledwo mogła chodzić

    Skoro zdanie wciąż odnosi się bezpośrednio do jednej i tej samej osoby, dodanie słowa "aveska" sugeruje, że chodziło o kogoś innego.

    Dzielnie znosił wszelkie przejawy jej huśtawki nastrojów

    "Huśtawki nastrojów" to nie jest już określenie pasujące ani do narratora, ani do Kalderana (jeśli chcesz się bronić tym, że do niego jest narracja przywiązana).

    Aves zamarł, gdy zobaczył rany na ciele Kalderana, które wyglądały jak ślady po pazurach.

    Ośmielę się zauważyć, że rany na ciele Kalderana (aha - jeśli dane słowo pojawia się pośrodku zdania nadrzędnego, to nie idzie odnieść akurat do niego zdanie podrzędne; i to nie jedyny taki przypadek w tym rozdziale) BYŁY śladami po pazurach. Więc, zaiste, wyglądały na nie - po co stwierdzasz, że coś wyglądało na coś, mimo iż wiemy doskonale, iż faktycznie tym jest? "Wyglądanie" w narracji na ogół sugeruje, że mamy do czynienia z pozorami, albo po prostu z sytuacją, w której bohater wnioskuje wprawdzie prawidłowo, ale nie WIE, że po prostu jest tak i tak.

    - Widzę, że ciebie coś niepokoi.

    SZYYYK!

    - Czym są toki? ? zapytał smoczy rycerz.

    "Toki" nie są określeniem wymyślonym przez ciebie na potrzeby uniwersum, tylko normalną nazwą pospolitą. Jeśli Kalderan pyta, co to takiego, równie dobrze mógłby pytać "co to są gody" albo "co to jest parzenie się". Jeśli już się uparłeś, żeby zwyczaje avesów pod tym kątem opisać, trzeba było wcisnąć Kalderanowi w usta lepiej dobrane pytanie, np. "jak wyglądają u was toki?". Lub coś w tym guście.

    - Wtedy kaleka kuzynka jastrzębi przeżyła tylko czternaście topnień

    Po co takie górnolotne określenie, zamiast najzwyklejszej "Sariny" albo "mojej siostry"?

    By dołączyć do stada, ja muszę wykonać zadanie, jakie dostanę tam od avesowych zwierzów.

    Mogę zapytać, dlaczego ewidentnie inteligentna i rozumna istota sama degraduje siebie i sobie podobnych, wyzywając od "zwierzów"?

    znał się z nim nie od dziś, ale nadal nie umiał przywyknąć, że w porównaniu

    Do tego by się coś przydało.

    Smokowiec wzdrygnął się. Jeżeli Aoi rzeczywiście wypatrzył coś odpowiedniego do upolowania ? a ten zdążył już udowodnić Kalderanowi, że jego intuicja łowiecka jest niezawodna

    Tu jest podobny błąd, co wcześniej z "aveską". Po co tutaj "ten"?

    Ale my musimy coś złowić, a gdy ja oglądałem las przed twoją górą, nie widziałem dobrej zwierzyny.

    Tylko że to jest niezgodne ze zdrowym rozsądkiem. Leże Kalderana otaczają generalnie lasy, gdzie powinno być całkiem sporo zwierzyny. Natomiast bagna to akurat miejsce, gdzie żaden gruby zwierz się raczej nie zapuszcza. Odnoszę wrażenie, jakbyś na siłę chciał tam bohaterów ściągnąć, aby się przywitali z jaszczurami.

    Z cytowania wypowiedzi Aoia zrezygnowałem, jako że szybko przyjąłem, iż miało to być stylizowane. Pytanie tylko, ile z tego jest zamierzone, a ile nie...

    No, to może zobaczymy faktycznie w następnym rozdziałku jaszczuroludzi. Chociaż fakt, że znowu zamieszkują bagna, nie nastraja optymistycznie. Chcemy urozmaiceń!

    • Upvote 1
  6. (Zmieniłem u siebie obydwa zwroty, ale nie rozumiem, co ma do "przyszykowanej kuszy" efekt Dopplera).

    Strassszznie Szszszeleści...

    No to można to uznać za błąd Kalderana - jego po prostu w tym przypadku interesowała głównie ochrona człowieka, a nie wymierzanie sprawiedliwości.

    Nadal jednak nie tłumaczy to, dlaczego błyskawicznie nie rozprawił się z bandziorami.

    Hym, inna rasa, czyli inne obyczaje?

    Inne obyczaje to w dalszym ciągu tylko obyczaje. Można je łamać.

    U siebie na komputerze dopisałem do tamtego wyjaśnienia, że skoro Kalderan należał do jednego z najbardziej szanowanych klanów, tym bardziej Drenzok powinien był go tak powitać.

    Drenzoka nic nie obligowało, by myśleć tak, jak reszta - szczególnie teraz, gdy ci wszyscy, którzy klan szanowali, są już defunctus.

    Zgadzam się, że Twoje sugestie są bardziej poprawne, ale czy wyobrażasz sobie Drenzoka mówiącego w taki sposób?

    Hmmm.... tak?

    Tylko że mamy tu właśnie to drugie - akapit, w którym narracja pisana jest z punktu widzenia Drenzoka.

    No, właśnie nie bardzo. Raz, że wedle woli latasz pomiędzy jedną, a drugą postacią, to jeszcze (między innymi z tego powodu) narrator w żadnym wypadku nie jest do postaci ściśle przywiązany.

    W takiej sytuacji czasami wolę nagiąć nieco granicę słownictwa używanego przez narratora, jeśli dany zwrot ma precyzyjnie wyrażać, co postać widzi, myśli lub czuje.

    Ale Ty z tym dresem to się chyba nie znasz?

    Nie. Ale sporów ze znajomymi też nie rozwiązuję bójką. A jeśli słownie nie da się rozstrzygnąć, to bójka tym bardziej nie dowiedzie niczyjej racji.

    A dlaczego to pytanie jest fundamentalne... No, nie wiem, jak to inaczej wyjaśnić - że to jest ewidentna oznaka, iż Kalderan został upokorzony?

    "Fundamentalne" to jest określenie na coś zdecydowanie istotniejszego, niż wynik pospolitej bitki (w której to sytuacji tekst Drenzoka nie tylko nie jest fundamentalny, ale wręcz stereotypowy), coś decydującego "o być albo nie być" na przykład. Na jakieś prawdy życiowe. Głębokie przemyślenia. Ale nie na to, że gość po wygranej bójce rzuca często w takich sytuacjach słyszanym tekstem "chcesz powiedzieć coś jeszcze?".

    Ale tak na serio: o ile ten zarzut o obecności Kalderana zrozumiem (choć moim zdaniem dałoby się to jeszcze obronić - wydaje mi się, że napadanie na podróżnych w takim świecie nie należy do rzadkości), o tyle z Drenzokiem sprawa wydaje mi się już łatwiejsza - sam bowiem przyznał, że czasami obserwuje smoczego rycerza (w końcu w "Smoczym rycerzu" też nie wziął się znikąd).

    Jak już wspomniałem, nie umiem ci tego precyzyjnie wytłumaczyć. Nie czytałem podręczników dla pisarzyn-amatorów, jestem samoukiem. I wiem tylko, że z narracją w tym kawałku jest coś pod tym kątem najzwyczajniej nie tak.

    Wydaje mi się, że w tym rozdziale zostało to już zasygnalizowane - mianowicie w kwestii, w której Drenzok stwierdza, że chętnie by zabił Kalderana, ale tego nie zrobi.

    Jak dla mnie, to niewystarczający sygnał. No bo - z drugiej strony, po co miałby Kalderana zabijać?

    A tego, że nie miał prawa nosić tego ekwipunku, to naprawdę nie wiem, skądś wytrzasnął

    Hmmm... stąd, że to normalne w takich sytuacjach w rzeczywistym świecie? Rycerzom wolno było mieć broń - była ona zresztą symbolem ich statusu. Chłopom - nie. Podobny podział był także na dalekim wschodzie - samuraje nosili katany, a posiadanie broni przez kogoś spoza ich klasy było nielegalne. A tu mamy ewidentnie klasę smoczych rycerzy, którzy zgodnie z tą logiką również powinni się wyróżniać przywilejem noszenia broni. Jeśli Drenzok nie jest smoczym rycerzem, to wniosek, że nie wolno mu było nosić broni, nasuwa się sam.

    Kły i pazury to zaś broń wybitnie nieskuteczna przeciwko komuś uzbrojonemu w miecz (chyba że się podejdzie od tyłu i niezbyt sportowo rozszarpie/przegryzie gardło, co nie zawsze jest możliwe) - choćby ze względu na nieporównywalnie większy zasięg, pozwalający Drenzokowi odciąć łapę, nim zdoła kogoś tymi pazurkami dotknąć. Nie wierzę więc, że mając możność noszenia porządnej broni, nie wziął jej.

  7. Funkcją pierwszego zdania tutaj zaś miało być zwykłe wprowadzenie czytelnika w akcję, bez zbędnych fajerwerków.

    Wprowadzenie odbywa się tu "na siłę", jak gdybyś otwarcie pokazywał, że subtelniej ci się nie chce.

    A to "wyskoczyli na niego" to rozumiem, że brzmi tutaj zbyt dosłownie?

    Raczej zbyt potocznie.

    Wyjaśnij mi, co w tym zdaniu jest nie tak, bo nie do końca czaję...

    To sobie przeczytaj na głos "kupiec próbuje uciec". A ta "przyszykowana" brzmi zdecydowanie gorzej niż o wiele adekwatna "przygotowana". Szczególnie że to "sz" w słowie "kusza" powoduje dodatkowo efekt Dopplera (lub zbliżony).

    A tutaj? Kalderanowi zależało przede wszystkim na ochronie kupca - kiedy ten odjechał w miarę bezpiecznie, to reszta zależała już od bandytów. Gdyby chcieli walczyć, on by przyjął wyzwanie, nawet nie wahając się w razie czego zabić - ale że uciekli, to nie widział powodu, żeby ich ścigać.

    Powód, że dalej będą rabować, jest niewystarczający? Kalderan grubo się myli, myśląc, że dostali nauczkę - tylko niepowodzenie ich spotkało, nic co kazałoby im zrezygnować z zawodu.

    Bo Kalderan znów naraża swoje życie z głupich powodów (zdaniem Drenzoka), choć czarny smokowiec już wcześniej dawał mu wyraźnie do zrozumienia, by tego nie robił.

    A co on - facet z misją?

    Wymyśliłem coś takiego, że smokowcy witali się, między innymi używając wzajemnie swoich pełnych mian - co Drenzok, nawet jeśli wypowiadał miano Kalderana z pewną ironią, musiał uszanować.

    A dlaczego niby musiał? To, że w naszym społeczeństwie ludzie witają się słowami "dzień dobry" wcale nie przeszkadza chamom zwracać się do innych w mniej obyczajny sposób.

    Pomijając już to, że mogę się tylko domyślać, gdzie w niektórych z tych zdań widzisz niewłaściwy szyk

    Awrrr...

    "co smoczy rycerz z powodu zbroi łuskowej odczuł ledwo" - powinno być "co smoczy rycerz ledwo odczuł z powodu zbroi łuskowej".

    "Nic nie pojąłeś, gdy to prawie im się udało?" - powinno być "nic nie pojąłeś, gdy prawie im się to udało?"

    "Ale? popatrz na mnie najpierw. Nie mam żadnej broni przy sobie" - powinno być "nie mam przy sobie żadnej broni"

    "Czy chcesz coś jeszcze mi powiedzieć?" - powinno być "czy chcesz mi powiedzieć coś jeszcze", albo "czy chcesz coś jeszcze powiedzieć" bez tego "mi", no ale nie w ten sposób...

    "Jak niby chcesz, by nasze królestwo odrodziło się?" - powinno być "jak niby chcesz, by nasze królestwo się odrodziło?"

    zarówno ten przykład, jak i następne są to już kwestie Drenzoka, więc taki zabieg uważam osobiście za akceptowalny.

    Jakoś nie czuję, że Drenzok błąd popełnia, tylko że ty go popełniasz.

    Dunno, dla Kalderana choćby takie tłumaczenie tonem nieznoszącym sprzeciwu, jak powinien postępować, to przejaw arogancji.

    Dla mnie, jak już mówiłem, wygląda to raczej na chorobliwą chęć szerzenia misji.

    A "bez ładu i składu"... W moim odczuciu ten zwrot mieści się jeszcze w granicach tolerancji, tym bardziej że idealnie oddaje obserwacje Drenzoka.

    Tylko że narrator takim słownictwem nie operuje. No, chyba że jest ściśle przywiązany do danej postaci, ale tutaj tego akurat nie widać.

    Kalderan i Drenzok pokłócili się ze sobą, więc bili się o to, kto ma rację. "Czy chcesz coś jeszcze mi powiedzieć?" miało podkreślić, że to czarny smokowiec dominuje nad czerwonym

    No, ale nadal nie wiem, co w tym "fundamentalnego". Szczególnie że bójka to akurat bardzo mierny sposób na dowodzenie słuszności własnego światopoglądu. To, że mnie jakiś dres pobije, wcale mnie nie skłoni do uwierzenia, że książki są dla cieniasów, przykładowo.

    To była jedna z prób stylizacji dialogu. Mam rozumieć, że nieudana?

    Mnie to wygląda po prostu na błąd gramatyczny. "sprzeczne z tym, czego bym chciał" brzmiałoby już bardziej poprawnie.

    Pewnie to stąd, że w tym rozdziale od razu zaserwowałem walkę - pocieszę jednak, że akcja zdąży jeszcze zwolnić

    Tu nie chodzi o sam fakt, że zaserwowałeś walkę. Tu chodzi o to, że to takie... wyreżyserowane na siłę się zdaje. Najpierw z miejsca pokazujesz, że zbójcy na kupca napadli, no a Kalderan oczywiście tam jest (nawet nie wiadomo, skąd się wziął - ot, fait accompli i tyle). A zaraz potem pojawia się Drenzok, który - też dziwnym zbiegiem okoliczności - akurat tam był. Za dużo tych nagłych spotkań, jak na jeden raz.

    Wierz mi, Drenzok ma konkretny powód, dla którego pomimo pogardy dla Kalderana (a konkretniej tego, co robi) w pewnym sensie go chroni.

    Byleby to był jeszcze sensowny powód. Zamiast podawać, mógłbyś go jakoś zarysować. Albo zasygnalizować, że kryje się za tym coś jeszcze - Kalderan mógł go chociaż zapytać, czemu się po prostu nie odwali, skoro tak nim gardzi i ma go gdzieś.

    Skąd wiesz?

    Nie słyszałem, by należał do kasty wojowników. Zdaje się, że nawet broni i pancerza nie miał prawa nosić.

  8. No proszę, widzę, że dalej to ciągniesz. Tak się zastanawiałem, kiedy postanowisz się rzeczą pochwalić.

    Smoczy rycerz Kalderan właśnie odpierał atak czwórki bandytów.

    A ty nie zdążyłeś dotąd zauważyć, z tych moich złośliwych komentarzy kiepskich dzieł, jakie ważne jest pierwsze zdanie?tongue_prosty.gif Mogłeś trochę dłużej nad nim popracować - bo mamy w sumie tutaj takie suche stwierdzenie faktu, bez jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. No i jeszcze to "właśnie"...

    Było ich kilku i mieli lepsze uzbrojenie, dlatego kiedy wyskoczyli na niego, wynik tego spotkania wydawał się przesądzony.

    Lepsze uzbrojenie, tzn. ten kupiec w ogóle był uzbrojony? No i że "wyskoczyli na niego"...

    z trzech sztuk tylko jedna musnęła go w bok, co smoczy rycerz z powodu zbroi łuskowej odczuł ledwo.

    Szyk, panie, szyk.

    Czwarty rozbójnik, z policzkami poznaczonymi bliznami, który miał przyszykowaną kuszę, nagle krzyknął, że kupiec próbuje uciec.

    Naprawdę, czytaj ty uważnie te teksty...

    - Zwijamy się! ? polecił rozbójnik o aparycji osiłka. Wszyscy uciekli w głąb drzew.

    W głąb lasu lepiej by tu chyba pasowało... No i ten Kalderan jak zwykle zachowuje się cokolwiek dziwacznie - nauczył się wreszcie dbać o reklamę, ale z każdym kolejnym opowiadaniem traci formę. Wcześniej całą bandę pozabijał, za to teraz nie umie załatwić czterech małych ludzików - no i jeszcze pozwala im tak po prostu uciec, by przy pierwszej lepszej okazji znów kogoś napadli.

    Typowo gadzie oczy o zwężonych czarnych źrenicach sprawiały dość złowieszcze wrażenie, a przy nich znajdowały się kolumny niewielkich szarych kolców, które poprzedzały kostne wypustki

    Przepraszam... kolce przy oczach? Co to znowu za dziwadło? Nie wspomnę o tym, że gadzie oczy dla innego gada są rzeczą całkiem naturalną, jak ludzkie paznokcie dla człowieka - nie wiem więc, co zdaniem Kalderana było w nich złowieszczego. Ba! Nawet ja, homo sapiens, nie widzę nic złowieszczego w samym fakcie, że oczy są gadzie.

    z potylicy nad nimi

    No, teraz to się już chyba autor kompletnie pogubił. Gdzie nad oczami jest potylica? Bo z gramatyki nadal wynika, że "nimi" są w dalszym ciągu oczy.

    Drenzok rozłożył skrzydła, po czym uniósł się lekko nad ziemię i poszybował w stronę Kalderana, w końcu lądując idealnie przed nim.

    "Idealnie" tutaj nie pasuje, "dokładnie" już bardziej. No i właściwie dlaczego Drenzok postanowił polecieć, skoro zaledwie parę kroków miał do przebycia? Taka smocza fanaberia?

    Z wyrazu twarzy czarnego smokowca odczytał mieszaninę wściekłości, kpiny i politowania.

    A ta wściekłość to z jakiego powodu?

    To wszystko jednak nic nie znaczyło dla Drenzoka

    Więc po co takich tytułów używa?

    Nic nie pojąłeś, gdy to prawie im się udało?

    Znów ten szyk...

    Ale? popatrz na mnie najpierw. Nie mam żadnej broni przy sobie.

    Ile razy mam ci powtarzać o tym szyku?

    Tylko czy mógł traktować w taki sposób kogoś tak zarozumiałego jak on?

    Bo ja wiem? Drenzok nie wywarł na mnie wrażenia zarozumiałego. Zgorzkniałego cynika pozbawionego zasad i ogłady - już bardziej.

    Mimo to postanowił schować uprzedzenia ? jego profesja oznaczała dodatkowe obowiązki

    Pewnie do kieszeni je schował... No i ja napisałbym raczej, że jego profesja wiązała się z tymi obowiązkami. Ale różnica jest tu czysto estetyczna, raczej.

    Dobrze wiedział, że kiedy Kalderan wpada w furię, atakuje najczęściej bez ładu i składu, chcąc za wszelką cenę zabić wroga.

    Wiesz, kiedy już prowadzić akcję stricte z czyjegoś punktu widzenia, podawanie myśli innych postaci z taką niezatartą pewnością wygląda... wątpliwie. No i to "bez ładu i składu" w narracji...

    Nim jednak zdołał wznieść się na jego wysokość, ten zaatakował niczym drapieżnik: zaczął opadać na niego wszystkimi pazurami.

    Taki atak powinien być z założenia gwałtowny i błyskawiczny, tymczasem postać niedokonana oraz słowo "zaczął" sugeruje, że odbywało się to stopniowo i metodycznie.

    Smoczy rycerz chciał go wymanewrować, ale nie zdążył ? Drenzok wbił się w jego ciało, unieruchamiając mu kończyny.

    Złapanie ręką za rękę to dość... niepraktyczna forma jej unieruchomienia. W bardzo niewielkim stopniu ogranicza zakres ruchów i jeszcze wymaga sporego wysiłku przy utrzymaniu kończyny.

    - Czy chcesz coś jeszcze mi powiedzieć?

    Szyk... szyk...

    Co takiego jest w tym pytaniu, że "fundamentalne" aż?

    Ale tego nie zrobię - byłoby to sprzeczne z tym, co chciałbym.

    ... zrobić? Nie, naprawdę - to zdanie w takiej postaci jest bardzo nie tak.

    Jak niby chcesz, by nasze królestwo odrodziło się?

    Uduszę cię zaraz za ten szyk...

    No dobra... pożartowaliśmy, poprzyczepialiśmy się... ale niech mi będzie wolno powiedzieć coś jeszcze.

    Trudno mi sprecyzować, co konkretnie jest z tym kawałkiem ogólnie nie tak, ale jeśli miałbym spróbować, to... hm, zbyt szybki rozwój sytuacji? Lądujemy tak całkiem pośrodku, jak gdyby autor z góry zakładał, że się doskonale orientujemy. Jasne, że Kalderana znamy z wcześniejszych opowiadań, ale to jest odrębny utwór, a nie kolejny rozdział innego. Tak się to nie odbywa. No i po jednej akcji pojawia się od razu Drenzok, od razu dochodzi do bójki... jak gdyby autor postanowił, że czytelników ani postaci nie będzie oszczędzał.

    Jeśli chodzi o samego Drenzoka, zachowuje się dziwnie. Pierwsza rzecz to jego styl wypowiedzi, pełen przykładowo zdecydowanie ludzkich wulgaryzmów oraz wyrażeń potocznych. Zauważyłeś, że w moich wypocinach żaden Sorevianin nigdy nie rzucił "urwy" czy "erdolonego czegoś", za to w miejsce takich ostrych określeń pojawiają się ichnie makaronizmy (np. "sihe" albo "savashke")? No, bo po prostu bardziej swojskie słownictwo kompletnie mi się nie widzi w ustach (pyskach?) takich jaszczurów.

    Druga rzecz to jego irracjonalny, pełen sprzeczności stosunek do Kalderana. Z jednej strony gardzi nim, lekceważy go, ma gdzieś... a z drugiej wydaje się naprawdę przejmować tym, czy Kalderan pójdzie proponowaną przez niego drogą. Wścieka się, kiedy nie słucha jego rad, uparcie mu ich udziela... skoro ma Kalderana za nic, to powinien mieć kompletnie gdzieś to, jaką drogę życiową obierze. A już z pewnością nie traktować tego emocjonalnie.

    Wreszcie, ta walka... Rozumiem, że chciałeś trochę zaskoczyć starych czytelników, że chciałeś, aby bohater nie był zbytnio bohaterski... no, ale takie rzeczy powinny mieć swoje uzasadnienie. Dlatego właśnie nie widzi mi się zbytnio fakt, że Kalderan - gość, którego jedynym zajęciem od młodości jest walka - zostaje pokonany (i to dość łatwo) przez gościa, którego profesją walka nie jest. Zmiana broni na naturalną to dość marne usprawiedliwienie. Równie dobrze Aoi mógłby go wcześniej faktycznie pokonać (wtedy, gdy napisałeś, że "dostrzegł jego szlachetność", a ja stwierdziłem, że jeśliby przegrał w starciu z Aoim, a ten postanowił go oszczędzić - wtedy to faktycznie miałby szansę na dostrzeżenie jego szlachetności).

    Ale nic, poczekajmy, co będzie dalej.

    • Upvote 2
  9. Nie ma ras ważniejszych i mniej ważnych. Jest ich sześć (chociaż ostatnio zacząłem myśleć o wprowadzeniu siódmej - ale to już naprawdę w charakterze pomniejszej rasy, pozostającej pod władzą Auvelian) i każda jest jednakowo ważna. Co prawda jedne mają na chwilę obecną lore bardziej bogaty od innych, ale to się z czasem zmieni.

    To, co piszę, pod kątem wojskowości trudno uznać za fachowe, ale jest i tak bardziej fachowe od np. Gwiezdnych Wojen.

    Zaznaczę jeszcze, że wyrażone powyżej pytanie kierowałem nie tylko do KM.

  10. Zależy, co właściwie miałoby zawierać. Jedyna rzecz konkretna, jaka przychodzi mi do głowy, a którą nawet chętnie bym ujrzał, to właśnie opisy poszczególnych ras

    Opisy poszczególnych ras zmieszczone w ramach jednego tekstu (wpisu na blogu) wyglądałyby bardzo lakonicznie. Opisy ras z osobna co prawda również byłyby "skondensowane", ale nie do tego stopnia. Tak wygląda na DA skrócone kompendium terrańskie:

    http://bazil3282.deviantart.com/gallery/#/d37cm1i

    A tak soreviańskie:

    http://bazil3282.deviantart.com/gallery/#/d371hob

    Z kolei w przypadku kompendium ogólnego wszystko to byłoby upchnięte, w jeszcze bardziej skondensowanej formie, na kilku stronach.

    Mam tylko nadzieję, że już wkrótce nastąpi przejście do "właściwej" akcji. ;]

    Bez pośpiechu. W prawdziwych operacjach specjalnych na planowanie (oraz ćwiczenia - na które jednak "wilki" akurat nie będą miały czasu, co zostało powiedziane) poświęca się przecież o wiele więcej czasu, niż na samą akcję. A ja mimo wszystko piszę military SF :P.

  11. Musisz. Bo mnie ta propozycja mimo całej krytyki nadal wydaje się normalna.

    To nie wytłumaczyłem dostatecznie pod koniec poprzedniego komentarza, dlaczego ta propozycja sensu nie ma? PO CO Kalderan ją w ogóle wyraził? Czy Aoi sam sobie bez mieszkania u niego nie poradzi? Nie. Czy nie może samodzielnie znaleźć sobie nowego gniazda? Nie. Czy Aoi w ogóle (jak to anglosasi mówią "in the first place") do czegoś pomocy Kalderana potrzebuje? Nie. Czy Kalderan nie ma nic innego do roboty, tylko avesy przygarniać? No, cholera, miał się przecież swoimi sprawami zająć. Więc po cholerę coś takiego się pojawiło?

    W sumie dla Vilerisa też nie do końca

    Czy nie powinieneś aby wyjaśnić jakoś tej kwestii?

    Służba nieliczna, a poza tym taka sytuacja, a nie inna sprawia, że musi zainteresować się córką osobiście...

    Przypuszczam, że nawet jeśli służba jest nieliczna, to do tak istotnego zadania, jak doglądanie Kathariny, akurat przynajmniej jedna służąca powinna być. A do zainteresowania się córką wystarczyłoby, aby Franziska poszła doń razem z ową służącą.

    Dunno, "bęcwał" poczytuję jako najzwyczajniejsze na świecie wyzwisko - a właśnie wyzwiska chciała użyć Franziska.

    "Bęcwał" jest określeniem o wiele zbyt słabym, jak na nazwanie kogoś, kto podał dziecku truciznę. Tudzież zbyt niepoważnym.

    Tu też jednak wyjaśnię, w czym rzecz. Chciałem mianowicie, żeby Aoi wystąpił też w następnym opowiadaniu, w którym głównym bohaterem ponownie ma być Kalderan.

    To nie jest usprawiedliwienie takiego rozwiązania w danym opowiadaniu. Nieważne, jaką sytuację chcesz stworzyć na potrzeby innego opowiadania - musi to mieć porządne uzasadnienie.

    Niemniej teraz zwątpiłem, bo nawet nie wymyśliłem jeszcze, co konkretnego miałby tam robić.

    Chodzi właśnie także o to, co miałby w takiej sytuacji robić - nic.

    Ciekawa hipoteza.

    To wszystko, co masz na ten temat do powiedzenia?

    W ogóle? Nawet po przeczytaniu, co Vileris miał Kalderanowi do powiedzenia?

    Jeśli owym "przekazem" miało być to, o czym - zdaje się - mówił DracoNared - czyli "pod wpływem emocji podejmujemy decyzje, których potem żałujemy", to zbyt banalne toto, aby o przekazie mówić.

    O ile dobrze pamiętam, to sugerowałeś mi raczej, żebym dał sobie spokój z opisywaniem, jak to on zbankrutował, tylko skupił się na członkach jego rodziny.

    Nie przypominam sobie. Pamiętam natomiast, jak domagałem się, byś zrobił coś z wątkiem owego bankructwa, gdyż pierwsza wersja wydarzeń (ta o tym, jak to niby brat mu proces wytoczył) nie miała sensu.

    Ogólnie dzięki za opinię. Pozwól przy tym, że spytam: jaka ocena? Czy może się wstrzymujesz?

    Na razie trudno mi powiedzieć, ale pewnie będzie 6/10.

  12. Nie da się zrobić bety, nie dając nikomu tych tekstów. Jeśli czytanie ich przeze mnie samego nazywać "betą", to równie dobrze można by wymyślić, aby student był jednocześnie własnym egzaminatorem.

    Nie potrafię tylko zrozumieć, w jaki sposób co poniektórzy potrafią na poczekaniu i w zasadzie od niechcenia napisać coś, co się dobrze czyta albo chociaż jest lepsze niż masówka, podczas gdy mnie, ile bym nie próbował, rzadko kiedy coś wychodzi.

    Pociesz się, że ja z kolei zachodzę w głowę, dlaczego zawodowym pisarzom z taką łatwością przychodzi pisanie tekstów, od których oderwać się wprost nie można, które mnóstwo ludzi chętnie czyta i potem długo pamięta. A mnie się to nie udaje.

  13. Choć był on zwinniejszy w powietrzu od Kalderana, nie mógł się z nim równać,

    Tutaj powinno pojawić się przykładowo "w walce". Samo "nie mógł się z nim równać" sugeruje, że w powietrzu nie mógł się z nim równać pomimo tej swojej zwinności.

    Podczas gdy zdrowiejący ptakoczłek nie mógł zbytnio opuszczać gniazda przez kilka dni, smoczy rycerz chętnie im pomagał.

    A tobie wciąż się zbiera na wrzucanie dziwnych określeń. Albo mógł opuszczać gniazdo, albo nie - co rozumiesz przez powiedzenie, że "zbytnio" nie mógł go opuszczać? To "podczas też nie pasuje tutaj do gramatyki całego zdania - jeśli Kalderan miał im w jakimś czasie pomagać, napisz po prostu, że "w czasie takim a takim", a nie "podczas".

    Smokowiec nie zapomniał o szlachetności przyjaciela.

    Jakiej znów szlachetności? Gdyby to Aoi wygrał walkę, po czym oszczędził Kalderana, widząc, iż ten nie miał złych zamiarów (albo po prostu stwierdził, że nie chce zabijać, bo wystarczy, żeby Kalderan się wyniósł), to określenie niewątpliwie by pasowało. Ale tak... co jest takiego szlachetnego w postępowaniu Aoia?

    Utracił wszystko. To, co kochał i w co wierzył, nagle umarło.

    Yhm, yhm... Naprawdę, skoro mówimy tutaj o bliskiej sercu Aoia osobie, to mówmy o niej jak o osobie, a nie jak o "czymś".

    Pozbawił jedynej dla niego rodziny dla własnych celów.

    Ośmielę się nie zgodzić. Z tekstu wynika wyraźnie, że rodzina Aoia ma się dobrze i że Sarina wcale jedynym jego bliskim nie była.

    - Chyba mi nie powiesz, że człowiek? ? chciał powiedzieć Aoi, ale urwał, nie mogąc wyjść z szoku po historii, którą usłyszał od Kalderana. Cały gniew, jaki czuł jeszcze niedawno, zaczął ulatywać.

    Jak by to powiedzieć... na miejscu Aoia, gdybym tę historię usłyszał, może i bym zrozumiał to, co Reinhold zrobił, ale cały gniew z pewnością by ze mnie nie uleciał.

    Nie leciał już wyżej. Nie miał jednak ochoty

    cieszyć się pięknem tego poranka.

    Po co to "jednak"?

    - Możesz zamieszkać u mnie.

    No naprawdę... czy muszę tłumaczyć, co jest źle z tą propozycją?

    cudownie świecące szmaragdowozielone oczy

    Świecące oczy? Zgroza.

    Zgodnie z tym, co obiecałem Vilerisowi, nie będę was już nigdy niepokoił.

    Skoro mówi do Vilerisa, to czemu gada tak, jak gdyby Vileris był jakąś kompletnie inną osobą?

    - Toteż kim on jest?

    O rany...

    wysłanie Reinholda, ?lekarstwo? dla jego córki, zabójstwo avesa? Nagle wszystko zaczęło układać się w logiczną całość!

    No... nie dla czytelnika, zapewne.

    Franziska szła z krużem świeżo przegotowanej wody.

    Właściwie to dlaczego pani domu robi coś, co należy raczej do służby?

    Przy jednej z pomalowanych na jasnobrązowo ścian na podłodze z tarcicy sosnowej leżało bowiem duże łóżko, obok którego stały pomalowany na ciemnozielono stolik z drewna lipowego, na którym pani domu dostrzegła łyżkę, miskę z nienaruszoną zupą oraz czystą szklankę, i niski zydel bez oparcia.

    Po kolei... Łóżko może leżeć na podłodze tylko wtedy, gdy nogi mu się połamią. Wtedy niewątpliwie znajdzie się w nienaturalnej dla siebie pozycji, którą można określić jako "leżenie". W innej sytuacji łóżko robi to, co każdy inny mebel - stoi. Po wtóre - jeśli już zdobywasz się na takie ooobszerne wyjaśnienie, cóż to było na tym stoliku, walnij to na koniec wyliczanki, a nie na początek. Inaczej burzysz w ten sposób składnię takiej wyliczanki, a czasami nawet narażasz czytelnika na pogubienie się.

    Zaraz Franziska przestała o tym myśleć, ponieważ bała się wykrakać.

    Następne okropne zdanie - to "zaraz" zdecydowanie usadowiło się nie tam, gdzie powinno, a efekt poprawia jeszcze słowo z mowy potocznej - w ustach narratora...

    W końcu powoli zdjęła ręce spod naczynia, które matka zaraz spokojnym ruchem zabrała i postawiła z powrotem na stoliku.

    Nie no, naprawdę, zlituj się ty w końcu z tymi wydumanymi zdaniami. Po co piszesz o "zdejmowaniu rąk", skoro można było napisać, że zwyczajnie tę szklankę oddała? Co to za okropny szyk zdania we fragmencie o tym, jak to matka odbierała naczynie?

    Franziska lekko się skuliła przerażona.

    Powiedziałem: dość!

    - Ty? ty wieprzu! ? wrzasnęła oskarżycielsko, czerwona z gniewu. ? Coś ty zrobił naszej córce?! Coś jej, bęcwale, podał?!

    Może to tylko ja, ale słowo "bęcwał" zdaje mi się w tej sytuacji kompletnie nieadekwatne.

    Dziewczyna puściła ją, pozwalając jej zatoczyć się po podłodze.

    A co - pijana była, ta Franziska?

    Nie ma potrzeby wzywać służących? Już sprawiłem, że spakowali manatki.

    Na-cią-ga-neee...

    Nawet jeśli Marius znalazł jakiś sposób, by "sprawić, by spakowali manatki", z całkowitą pewnością nie pozostałoby to niezauważone. Reinhold wszedł sobie po prostu do dworu - i co, nie zdziwiło go, że nikt go nie wita? Że straży nie ma, stróża nawet? Że w domu pusto? A jego żoneczka - też nie zauważyła niczego dziwnego w tym, że wszyscy się wzięli i zniknęli?

    Upadł z łoskotem na podłogę.

    Za dużo żelaza, widać.

    No dobra, opowiadanie dobiegło końca, czas więc powiedzieć, co mnie gryzie.

    W porównaniu z poprzednim opowiadaniem twoja proza na pewno zyskała na stylu, głównie dlatego, że mniej tu tych wydumanych figur stylistycznych. Nadal jednak masz ciągoty do używania dziwnych określeń i komplikowania zdań, które powinny być proste. Jednak "Przyjaciel" mimo wszystko bardziej mi się podobał, choć to może dlatego, że tam skupiłeś się na postaci Kalderana. Niemniej, w "Bez wyjścia" jakoś tak bardziej bije po oczach schematyzm postaci, na co, zdaje się, zwrócił uwagę DracoNared. Do tego w "Przyjacielu" nie było postaci, które by mnie zirytowały. Sariny czy Vilerisa nie polubiłem, co tu kryć. Tej pierwszej za jej huśtawki nastrojów, tego drugiego za ten pretensjonalny styl wypowiedzi. "Bez wyjścia" ma z drugiej strony bardziej rozbudowaną i przemyślaną fabułę, wzbogaconą o jakieś intrygi.

    Występ Kalderana jest rzeczywiście na siłę tutaj wrzucony - równie dobrze mogłoby go tu w ogóle nie być, opowiadanie na niczym by nie straciło. Do tego zachowanie naszego smoczyska w tym kawałku jest cokolwiek dziwne - czy on nie miał aby zainteresować się własnym ludem, zamiast przygarniać do siebie avesów? Właściwie to po co mu taką propozycję składał - czyżby Aoi sam nie mógł o siebie zadbać? Czy nie byłoby o wiele bardziej oczywiste i proste, iżby postanowił wrócić do swojego ludu i swojej rodziny, skoro nic go już tutaj nie trzyma?

    Pogadanki Vilerisa są rzeczywiście cokolwiek naiwne. Zakończenie (z wypiciem eliksiru) niespecjalnie mnie zaskoczyło, bo odkąd Vileris przebąkiwał coś o tym, jaki to Marius jest zły, spodziewałem się, że efekt działania eliksiru będzie z pewnością nie taki, jakiego Reinhold się spodziewał. Co najwyżej intryguje mnie to, co dokładnie się z jego córką stało - nachodzi mnie myśl, że tak naprawdę od dawna była "inna", a mikstura Mariusa pokazała tylko jej prawdziwe oblicze. Te ostatnie słowa Mariusa takie wzbudzają u mnie skojarzenia, jak gdyby jacyś ludzie trzymali u siebie wampira - nie wiedząc, że to wampir - i trzymali go w ludzkich (oświetlonych) warunkach, szkodząc mu tym samym.

    Co się tyczy twoich pytań.

    1. Szczerze mówiąc, nie.

    2. Przydał się z pewnością - czy nie mówiłem ci od samego początku, żebyś rozpisał się jakoś na temat jego sytuacji?

    3. Jak pamiętasz, dla mnie były niezbyt zrozumiałe - choć może za mało się starałem.

  14. George R.R. Martinem może i nie jestem, ale swoje możliwości znam i jeden kawałek na miesiąc to grubo poniżej mojego normalnego poziomu. Co prawda bywały różne kryzysy twórcze, ale były też okresy, gdy - jak wspomniałem - trzaskałem kolejne rozdziałki dzień za dniem. I wcale nie były przy tym kiepskie.

    Knight Martius, pamiętasz z pewnością te końcowe rozdziałki "Nieba i Piekła"? Te, które tak szczególnie silnie oddawały bezsens i "sukinsyństwo" wojny? No, to pisałem je wtedy w szybkim tempie, dzień za dniem praktycznie.

  15. Tylko że w tym fragmencie kompletnie nie chodziło o te elementy jako takie (zresztą np. tego, że ptak narobił na Aoiego, też nie uważam za zabawne) - ale o efekt, jaki one wywołały u postaci

    Podobny efekt można uzyskać, nie uciekając się do infantylizmu.

    Wcale nie taka harówka - takie dzikusy muszą przecież co dzień na coś polować, żeby przeżyć.

    Tyle że taką samą "harówkę" wykonywałby, nawet gdyby Sariny z nim nie było.

    Wiesz co, ja też nie wiem. Trzeba by jakiegoś avesa zapytać

    Takiego luksusu nie ma - pytam o to ciebie jako autora. A ocenianie nastroju po oczach jakoś mi się z "uśmiechem" nie klei.

    Oj - szlachcic był już tak zestresowany, że najmniejszy szmer mógł go wytrącić z równowagi (vide jego reakcja na propozycję Leona). A że jeszcze samica nagle wrzasnęła, to człowieka miała prawo krew zalać...

    Ni cholery. Gdyby w popłoch wpadł na przykład, to bym zrozumiał całkowicie. Ale w szał? W żaden sposób nie jestem w stanie tego zrozumieć.

    A czy to nie na jedno wychodzi?

    Niezupełnie. "Patyk" kojarzy się z czymś, czy można najwyżej dać komuś po paluchach, kiedy je wtyka tam, gdzie nie powinien.

    A z tym się nie zgadzam. Można tego wyrazu użyć jako antonimu do słowa "różnica", które przecież ma liczbę mnogą - dlaczego więc z "podobieństwem" ma być inaczej?

    Po prostu z figurą "na tym podobieństwo się kończyło" spotykałem się często, a z figurą "na tym podobieństwa się kończyły" - nigdy. W sumie sam zdecyduj.

    No ale to Vileris.

    Zdanie napisane w ten sposób nie jest dystyngowane, tylko po prostu błędne.

    Domyślałem się, że charakter Sariny może popsuć cały efekt - dlatego starałem się odwrócić nieco kota ogonem. Podpowiem, że to ma związek z Aoim.

    Chciałeś to zrobić za pięć dwunasta - efekt jest, jaki jest.

    W jego pojawieniu się miałem pewien cel, o którym na życzenie mogę więcej napisać dopiero przy epilogu...

    Uzasadnienie pojawienia się Kalderana powinieneś przedstawić z własnej inicjatywy, a nie na życzenie.

  16. No dobra, więc na początek powiem, że ten kawałek na wstępie przeszkadza mi, i to bardzo. Sam w sobie nie jest taki całkiem niepotrzebny - chodzi mi o sposób, w jaki został napisany. Bez obrazy, ale gadanina o sikorce i o braciach brzmi tak naiwnie, jak gdyby z książki jakiejś dla dzieci ją wyciągnięto. Pojawiający się tam żart trudno zaś uznać za zabawny - najwyżej za niesmaczny.

    Nie wiem, co rozumiesz dokładnie przez punkt kulminacyjny, więc nie wiem, ile do końca zostało - i czy zdążysz jeszcze rozwinąć wątek tego, jakie to ziółko jest z Mariusa.

    Nadal będzie spędzał mnóstwo czasu na jałowej harówce, za którą jedyną nagrodą jest przeżycie do jutra, kiedy to trzeba wybrać się na kolejne polowania za dwoje?

    Wcale nie taka harówka - takie dzikusy muszą przecież co dzień na coś polować, żeby przeżyć.

    jedynie zbytnia pobłażliwość sprawiała, że wzorem rodzeństwa i ojca nie wyklinał jej

    Tu chyba chciałeś powiedzieć coś innego, niż to, co wynika ze zdania.

    Jej uśmiech

    Niech mnie ktoś przypomni... jak można się uśmiechać, mając dziób?

    - Ciebie nikt nie pytał! ? warknął Reinhold, po czym wciąż lustrował wzrokiem ptakoczłeka. Chociaż był mu potrzebny tylko jego trup, nagle tak jakoś go zaciekawił.

    Nie, nie, nie - skoro już tego "po czym" użyłeś, to użyj formy dokonanej. Na przykład, że wrócił do lustrowania. To "tak jakoś" też ni w ząb tutaj nie pasuje.

    Wrzask tak świdrujący uszy, że Leon wstał z krzykiem, a Reinhold sam też ryknął, dostając szału.

    Przepraszam, ale nie wiem, z jakiej racji krzyk Sariny miałby akurat w szał Reinholda wpędzić.

    Przed nim stał Leon, który trzymał gruby patyk.

    Sądząc z gabarytów pozwalających na ogłuszenie takiego stwora, spodziewałbym się raczej kija albo gałęzi.

    Reinhold wyciągnął sztylet z zakrwawionego czoła samicy avesa i prowizorycznie oczyściwszy go palcami z posoki

    Nie wiem, na czym prowizorka ma w tym polegać - "pobieżnie", już prędzej.

    Również była ludzkiej postury, ale na tym jej podobieństwa do człowieka się kończyły.

    PODOBIEŃTWO się KOŃCZYŁO, jeśli już.

    ?Cholera? Jeśli to nie jest smok, to ja nie wiem, co to jest?.

    Zaraz jednak bardziej niż rasa przybysza interesowało go, że będzie musiał zmierzyć się z kolejnym zagrożeniem, tym bardziej że stworzenie wcale nie wyglądało na przyjaźnie nastawione.

    Kto to wszystko myśli, mówi? Z fragmentu wynika, że Leon, ale zdaje się, że chodziło o Reinholda...

    Istota wydała z siebie przeciągły warkot, po czym wyraźnie chciała ruszyć dalej

    To "po czym" znowu tutaj ani trochę nie pasuje. A jeśli chciałbyś się na nie uprzeć, to drugie zdanie podrzędne nadaje się do całkowitego przeredagowania.

    Zdawało się to zadziałać

    Kurczę... zapamiętaj to po prostu - kiedy używasz tego "zdawało się", NIE używaj formy dokonanej. To. Jest. Błąd...

    Jeśli zechcesz, opowiem ci ją, jedynie?

    Naprawdę, uznałeś, że zwyczajne "tylko" nie wystarczyłoby?:P

    Nie ciesz się, że mniej błędów wytknąłem, bo co nieco mimo do zarzucenia temu fragmentowi - jako punktowi kulminacyjnemu również - mam. Początkowy kawałek jaki jest, już wspomniałem - gorzej, że nie pomaga on w zbudowaniu odpowiedniego dla tego rozdziałku klimatu. Możliwe, że to przeczytanie właśnie tego kawałka sprawiło, że DracoNared tak mocno potraktował swoje biurko "z czoła" (?).

    Jak widzę, przynajmniej co do części ze śmiercią Sariny się nie myliłem:P. Szkoda jej, aczkolwiek - jak już Ylthin powiedział i co ja nieraz mówiłem - jako postać, Sarina była bardziej irytująca, niż sympatyczna. Co zmniejsza tragizm sytuacji... No, bo - czy takiej Sekiry nie żałowałeś właśnie dlatego, że lubiłeś tę postać? Mówię o Sekirze, bo nie za bardzo wiem, jakich innych książkowych postaci żałowałeś.

    Pojawienie się Kalderana było średnim dla mnie zaskoczeniem, bo przebąkiwałeś, zdaje się, o jego epizodycznym wystąpieniu - pytaniem było tylko, czy faktycznie to zrobisz, czy sobie odpuścisz. Jakiś ukłon w stronę starszych czytelników to jest - pytanie, czy ten występ okaże się jeszcze dostatecznie uzasadniony.

  17. Ale to chyba jasne, co zrobi, jeśli Reinhold się nie uspokoi?

    Tyle że tak się nie mówi, nawet kiedy to jest jasne. Przynajmniej ja się z tym nie spotkałem - jeśli już, to w formie zdania urwanego, z wielokropkiem.

    Rasin nie ma innej broni.

    Przepraszam, ale nie wierzę, że on nawet noża przy sobie nie ma. Szczególnie biorąc pod uwagę jego tryb życia.

    Hym, jest noc, a opisuję teraz wydarzenia z perspektywy Reinholda, który w lasach raczej nie bywa?

    No, bez przesady. Las to po prostu las - nie widzę powodu, dla którego miałby on Reinholda przerażać, nawet jeśli w nim nie bywa - a co dopiero, jeśli nie jest wcale sam. Jeśli już się chcesz uprzeć, to "niepokój" by tu o wiele bardziej pasował.

    Jak wspomniałem, Reinhold nie jest typem wojownika

    Reinhold jest szlachcicem. Suweren mógł w każdej chwili takich zawezwać w razie wojny - po to zresztą oni byli. Nie widzi mi się więc taki szlachcic, który bronią się nie posługuje. A już zwłaszcza szlachcic bez miecza - miecz w średniowieczu świadczył o pozycji. Rycerz bez miecza to jak biznesmen bez konta bankowego.

    wiązałoby się to z tym, że m. in. walkę z Aoim musiałbym napisać od nowa

    Dlaczego? Wszystko to w dużej mierze kwestia refleksu - jeśli Aoi jest szybszy, zada Reinholdowi rany zanim ten mu się odgryzie. Nie mówiąc już o tym, że ludzie, z którymi wcześniej walczył Aoi, z pewnością nie bili się na pięści.

    A tu jakoś nie widzę błędu - nie wiem też, jak można by to zdanie lepiej napisać.

    Na przykład: "Ptakoczłek zdawał się odzyskiwać rozeznanie w sytuacji".

    OK, bo widzę, że to wymaga szerszego objaśnienia.

    No, przydałby się dla czytelnika jakiś hint.

    I tu takie pytanie: zaraz po tym, jak elf "wyznał", co zrobił, Aoi rzucił się na niego - co aves mógł mieć tym samym na myśli? ;]

    A co miałby mieć na myśli? Nic innego niż coś w stylu "ty zdrajco" mi nie przychodzi do głowy.

  18. Robi się coraz lepiej, widzę.

    Szlachcic jeszcze przez chwilę mierzył elfa wzrokiem, który zdawał się sugerować mocne zniecierpliwienie.

    Sorry, ale figura stylistyczna o spojrzeniu, które coś sugeruje, jest dość nieporadna.

    Głos, który nagle usłyszeli, należał do Rasina. Wszyscy zwrócili się w jego stronę ? ujrzeli leśnego elfa kilkanaście metrów stąd, trzymającego łuk z przystawioną doń strzałą.

    Stąd, znaczy skąd? Narratora tam nie ma.

    Dziwne jest też, że Rasin, który tak lubi łazić po drzewach i przybierać niedostępne pozycje, nagle stanął na wyciągnięcie ręki od nich.

    - Jeszcze słowo, człowieku! ? Rasin napiął cięciwę.

    ... a co?

    - Tak, Rasinie ? odpowiedział spokojnie Vileris, wychodząc przed szereg. ? Właśnie to zamierzamy zrobić.

    Vileris podejrzanie często zmienia front, ale do tego jeszcze sobie przejdziemy.

    Vileris nie mógł dokładnie zobaczyć, jak zareagował jego przyjaciel ? zdawało mu się jednak, że on mocno pobladł.

    To "on" brzmi tutaj dziwnie.

    No i znowu się czepiam drobnych błędów, no!

    Był jednak zszokowany, kiedy pocisk tak po prostu odbił się od czoła elfa.

    Tu z kolei "tak" jest niepotrzebne.

    Łucznik wyciągnął jeszcze jedną strzałę

    Ja rozumiem, że można podejmować złe decyzje pod wpływem silnego stresu, ale dla kogoś takiego jak Rasin to powinno być raczej chlebem powszednim. Dwukrotnie strzelił z łuku i zauważył, że to nic nie dało - dlaczego więc trzeci raz próbuje robić to samo?

    Cała scena jest trochę za bardzo rozciągnięta w czasie, biorąc pod uwagę dzielącą Vilerisa i Rasina odległość. Aczkolwiek mogę się po prostu sugerować czasem, jakiego potrzebowałby taki elf, by sprintem przebyć zaledwie kilkanaście metrów.

    zaklinacz naparł na niego całym ciałem, zwalając go na ziemię.

    Ale ciągoty do szukania dziwacznych określeń, miast prostych, wciąż pozostają - "powalając" zabrzmiałoby tu lepiej.

    Szykował się do kolejnego ataku przeciwnika, który znowu przystawił strzałę do cięciwy ? jemu jednak znowu nie udało się strzelić.

    Po kolei... przygotowywanie się "do" czegoś sugeruje tutaj jedynie, że to Vileris chciał atakować, a miało być chyba odwrotnie. Vileris mógłby co najwyżej przygotowywać się "na" atak. Ewentualnie "do" odparcia tego ataku. Aha - "jemu" brzmi tutaj równie dziwnie, jak wcześniejsze "on" oraz "tak".

    Zaklinacz rozpoznał za nim Reinholda.

    W takim zdaniu bardziej pasowałby czasownik "dostrzegł" albo "zauważył" - jeśli natomiast chcesz mieć "rozpoznawanie", zdanie przydałoby się rozbudować, przykładowo poprzez "stojącego za nim".

    Arystokrata i łucznik nadal siłowali się ze sobą, ale uchwyt tego pierwszego już wyraźnie słabł.

    Ej no, nie zapominajmy, że choć elfy mają różne fajne "traitsy", to jednak ludzie mimo swego "prymitywizmu" mają z kolei do dyspozycji brutalną siłę, w przeciwieństwie do takiego elfiego chuchra P.

    - W rzeczy samej ? odpowiedział elf. ? Źrenice u oczu wielu istot żywych rozszerzają się w ciemnościach, tak żeby były w stanie złapać więcej źródeł światła.

    Szerokość źrenicy to jedno... a ogólna wrażliwość oczu na światło? Nawet z maksymalnie rozszerzonymi źrenicami, człowiek nie będzie widział tak dobrze w ciemnościach, jak na przykład wilk.

    Wiem, wiem, czepiam się - to uzależnia...

    Nie oznaczało to jednak, że las przestał sprawiać przerażające wrażenie.

    Przepraszam, ale ta wzmianka natychmiast wzbudza we mnie pytanie o to, z jakiej racji las miałby sprawiać przerażające wrażenie.

    Leon szedł z tyłu, niosąc ze sobą plecak z namiotem. Kiedy Reinhold dostrzegł, że on już od tego wyglądał trochę blado, westchnął.

    Pierwsze słyszę, aby od wysiłku fizycznego było człowiekowi blado. Często natomiast widziałem sytuację zgoła odwrotną - ludzi czerwonych jak buraczki.

    Vileris westchnął.

    - Będę z wami szczery: spotkałem dzisiaj jednego z nich.

    Zachowania Vilerisa są jak dla mnie często niezrozumiałe. Raz przed nimi coś ukrywa, raz (tak jak tu) się nie kryguje nawet, ani nie wysila z wymówkami, tylko prosto z mostu wali...

    Szlachcic wyjął ukryty w bucie nóż, który zabrał ze sobą na wyprawę

    Mam rozumieć, że poszedł na tę wyprawę nieuzbrojony nawet w porządny oręż? I to Leon ma ze sobą miecz, a Reinhold tylko nóż?

    oprócz umięśnionego brzucha, gdzie pióra były koloru białego z czarnymi cętkami.

    Myślę że pióra raczej uniemożliwlłyby stwierdzenie, czy brzuch miał umięśniony mocno czy słabo.

    Ptakoczłek spojrzał dłuższą chwilę właśnie na giermka.

    Kolejne słabo napisane zdanie. Forma dokonana czasownika wybitnie tutaj nie pasuje na czynność, którą Aoi wykonywał "przez dłuższą chwilę".

    Arystokrata uchylił się w ostatniej chwili. Znalazłszy się za jego plecami, chciał zaatakować ? ale ten poleciał prosto w stronę Leona.

    Tutaj "zgubiłeś" po drodze osobę Aoia, przez co "jego oraz "ten" raczej się do niego nie odnoszą.

    Zaalarmował tym jednak przeciwnika, który przestał szarpać się z Leonem i próbował odlecieć. Szlachcic jednak zdążył zadać mu ranę na łydce, przez co ten wydarł się jak jastrząb.

    "Wydarł się" to jedno z tych określeń, które narratorowi raczej nie przystoją.

    Ptakoczłek zdawał się odzyskać rozeznanie w sytuacji.

    I znów ta forma dokonana nieszczęsna, ech...

    pazury u stóp ptakoczłeka przeorały mu ubranie na klatce piersiowej, częściowo go raniąc

    "Częściowo go raniąc" nie ma sensu. Albo jest ranny, albo nie - nie można być "częściowo rannym". Mógłbyś napisać, co mu się stało - czy tylko skórę mu zdarło, czy do żeber sięgnęło, utrudniając mu tym samym oddychanie, jak mocno krwawił od tej rany... "częściowo ranny" nie znaczy absolutnie nic.

    Okazało się, że aves leciał w kierunku znajdującego się przed tym miejscem Leona, który targał ze sobą innego ptakoczłeka.

    Spodziewałbym się w tym miejscu opisu dalszych wrzasków Sariny, skoro Leon ją wlókł najwyraźniej.

    Znowu zaczął szarpać się z nim, próbując wyrwać z jego objęć swojego pobratymca.

    Trudno mi to sobie wyobrazić. Po co się szarpać, skoro Leon, wlokąc Sarinę, był w pozycji wręcz wymarzonej do szybkiego poderżnięcia mu gardła?

    Scena urywa się jakoś tak nagle - nie podoba mi się ani to, ani fakt, że pozbawiłeś Aoia możliwości sprzedania Reinholdowi konkretnej plomby, co już mu nieźle szło.

    Tym, co galimatias tutaj istny stwarza, to intrygi Vilerisa. Gość zdaje się zmieniać zdanie co rozdział - najpierw pomaga ludziom, potem knuje przeciwko ludziom, knuje z avesem, zaraz potem znów pomaga ludziom tak, jak gdyby wcześniejsze knucie nie miało miejsca, zwraca się nawet przeciwko temu, wobec kogo deklarował swoją przyjaźń... naprawdę, chciałbym wreszcie, aby Vileris zrobił coś zrozumiałego. Intrygi intrygami, ale obecna sytuacja stwarza wrażenie, jak gdyby autor gubił się w zeznaniach.

    Niemniej, dalej chcę wiedzieć, jak to się dalej potoczy.

  19. LOL??? A czy to nie jest tak, że skoro prowadzisz swojego bloga, to jednocześnie sam jesteś jego moderatorem, tj. Twoje wpisy/komentarze tam nie podlegają konieczności akceptacji?

    Przysiągłbym, ze z początku mój komentarz się nie wyświetlił, a pojawił się dopiero później (jako ukryty) i dopiero wtedy mogłem go zatwierdzić. Ale mogę się mylić.

    Poza tym Aoi po poprzednich spotkaniach z ludźmi, z których wyszedł cało, czuje się raczej pewny siebie, więc nie widzi powodu teraz się wycofywać.

    Tak na marginesie - skoro walczył już z ludźmi, dlaczego nie przywłaszczył sobie żadnej broni?

    czy nie może też być tak, że ktoś, kto tak naprawdę nigdy nie walczył o własne życie, mógłby zatracić większość swojego instynktu samozachowawczego, niezależnie od gatunku?

    Nie.

    Mogę tylko powiedzieć, że już w tym rozdziale dałem dwie wskazówki, co takiego powodowało Vilerisem...

    Ja się owych wskazówek nie dopatrzyłem, choć może to mieć jakiś związek z magicznymi zdolnościami Vilerisa.

    Możesz podać (tylko w spoilerze bym prosił) - już od dłuższego czasu wiem, jak to się zakończy, i na 99% tego nie zmienię*, więc Twoja teoria nie będzie mi wadzić jakoś specjalnie.

    Zakończenie, jakie mi przeszło przez myśl, to takie, że Sarina, której i tak się takie życie nie podoba, postanawia mimo wszystko się poświęcić, aby już tę córkę Reinholda uratować.

    Tyle że, jak już mówiłem, na coś takiego na pewno się nie zdecydujesz. Bardziej już wierzę, że

    Aoi jakoś Reiholdowi da radę, potem pewnie się jakoś dogadają i Mariusa wezmą na cel.

    BTW, skoro nie ma żadnych uwag dotyczących znajomości ludzkiego języka przez Aoiego, to rozumiem, że obecne wyjaśnienie jest OK?

    Nie widzę powodów, dla którego miałoby być bez sensu.

  20. Tak poza tym, dobrze się to czyta, a to chyba najlepsze co można powiedzieć pisarzowi brawa.gif.

    Nie - najlepsze, co można powiedzieć, to to, że czytelnik zapomniał o tym, by danego dnia coś zjeść i wypić - bo tak go wciągnęło, że koniecznie chciał doczytać do końca tongue_prosty.gif.

    Tak czy inaczej, dzięki za pozytywną opinię. A co do tych dialogów, to różnie będzie. Jeśli chcę przedstawić jakoś relacje między postaciami, dialogi są niezbędne. W scenach akcji z kolei nad dialogami przeważa narracja właśnie. Będzie też parę scen z samym Zhackiem, które powinny przybliżyć ową postać (właśnie jedną z moich ulubionych). W tych scenach również będzie narracja.

    Chociaż gdybym nie czytał o Zhacku wcześniej, to uznałbym go najpewniej za zwykłego ponuraka

    To, że Zhack nie jest do końca normalny, nie oznacza, że jest totalnym psycholem, który bez przerwy szokuje innych swoimi irracjonalnymi zachowaniami i nagłymi atakami agresji...

    Nie potrafię sensownie wyobrazić sobie tej sceny

    Chodziło po prostu o to, że Zera przechwyciła tę jego pięść i zarzuciła nim lekko w bok, przez co było cios uderzył w powietrze, mocno na lewo od Zery. Chociaż może przesadziłem z tym "wykorzystaniem siły uderzenia", bo nie był to na tyle skomplikowany manewr.

    Poza tym przypomnij mi, bo kompletnie sobie nie przypominam: kiedy Zhack został przełożonym obecnych tu zabójców? Czy to ogólnie wynika stąd, że jakoś jest od nich wyższy stopniem?

    Zhack jest tytułowany Egzekutorem. Zasiada w Radzie Gildii. A to oznacza, że zdecydowanie jest wyższy stopniem od szeregowych zabójców.

  21. Swoją drogą, nie wiedziałem, że w nowej wersji tego forum (Jezus Maria, masakra...) masz moderację też na blogi...

    I to nawet na swój, aby absurdowi stało się zadość...

    Widzę, że będę tu zaglądał także bez zaproszenia.

    A czy ta część nie porusza m. in. tej kwestii, że nie mogą stąd zwiać?

    Porusza, ale mnie to nie przekonuje. Przecież oni musieli się jakoś w tym miejscu znaleźć, więc z pewnością mogą się przemieszczać. Poza tym kalectwo Sariny akurat nie grozi jej śmiercią w przypadku próby przeniesienia jej przez Aoiego.

    Sarina to kaleka.

    Domyślam się, że takie będzie wyjaśnienie - ale to chyba za mało, by do tego stopnia zabić instynkty. Instynkty, które po prostu w danym osobniku siedzą i nie da się tak po prostu ich wziąć i wyrzucić, za jednego życia.

    W zasadzie to sam nie wiem, co tu napisać, żeby wyglądało wiarygodnie - chyba że skrobnąłbym coś więcej o tej wiewiórce, ale tu też nie mam pewności...

    Mógłby przyjść z jakąś bronią - chociaż sztyletem - po czym demonstracyjnie ją wyrzucić.

    Może być?

    Może - trzeba to jeszcze zobaczyć.

    Ten motyw rzeczywiście może się wydawać infantylny, ale nie wstawiłem go bez przyczyny.

    Dobrze byłoby jakieś diablo dobre powody dać wcześniej, aniżeli później - jeżeli mówimy tu o czymś tak absurdalnym.

    W zasadzie już dwie części temu napisałem w narracji, że Aoi zetknął się parę razy z ludźmi i żadnego z tych spotkań nie wspomina dobrze. Zrozumiem jednak, jeśli po 2 miesiącach od lektury tego nie pamiętasz.

    Chodzi mi o to, że brak tu detali. A chciałoby się wiedzieć odrobinę więcej na temat tego, z kim dokładnie walczył, jak wyglądały te walki, czy kogoś zabił, czy tylko przepędził, jak Leona... no, żeby mieć jakieś lepsze wyobrażenie o tym, jakie ma szanse.

    Na swoją obronę mam tylko jedno z założeń tego opowiadania

    Założenie to cokolwiek kłopotliwe, biorąc pod uwagę fakt, jakiego typu postacią jest Sarina.

    Mam już swoją drogą jedną teorię (po prawdzie, od dłuższego czasu), jak to się wszystko zakończy - tyle że wątpię, abyś się na takie niefajne (dla co niektórych postaci) rozwiązanie zdecydował.

  22. Jestem, jestem.

    - Ale? nie mamy czego się bać. Odnalezienie naszego gniazda na pewno zajmie im trochę czasu, więc zdążymy się przygotować.

    Pytanie w kwestii formalnej - właściwie dlaczego mieliby się "przygotowywać" i na czym niby miałoby to polegać, skoro dużo prościej byłoby zwyczajnie stamtąd zwiać?

    - Ja nie mogę oglądać krwi, rozumiesz?! Nienawidzę jej, gardzę, po prostu nie!

    Mogę zapytać, skąd ten wstręt do krwi u osobnika ewidentnie drapieżnego, z gatunku, który zabija po to, by przeżyć?

    Był to przedstawiciel gatunku jastrzębiowatych, jednak wyróżniający się spośród innych.

    No, co ty nie powiesz...

    - Udowodnij ? odparł aves, nie porzucając rezerwy, z jaką traktował przybysza.

    No, naprawdę... ja osobiście nie wiem, jak miałoby w takim kontekście wyglądać "udowadnianie". Wyjąwszy może sytuację, w której Vileris pozbyłby się broni, pokazując avesowi, że jest bezbronny - tyle że Vileris i tak broni nie ma, zdaje się. A numer z wiewiórką wydaje mi się całkiem nieprzekonujący.

    Najprawdopodobniej zachowałem się nierozważnie, pytając o coś takiego na początku naszej znajomości? ale musisz mnie zrozumieć. Interesują mnie wszystkie rasy tego świata, każdy z osobna też ma ciekawą historię do opowiedzenia.

    Rzeczywiście - i rozmowę zaczyna od próśb o zwierzenia? To ma być ta "pilna sprawa"? Na miejscu Aoia odwróciłbym się i zbierał do odejścia.

    - Właściwie to? tak ? odpowiedział elf, podchodząc powoli do swojego rozmówcy. ? Trzeba ci wiedzieć, że bardzo lubię dotyk piór ptaków, więc i avesów.

    A PFEEEEE! Toż to perwers! Dewiant! Zbok!

    Na miejscu Aoia zareagowałbym gwałtowniej, niż tylko krzykiem...

    - Co to ma znaczyć? ? oburzył się.

    No właśnie - co to ma znaczyć? Nie wiem, po co w ogóle ten motyw się tutaj pojawił, bo nie rodzi wrażenia, że Vileris ma naturę badacza. Raczej że jest skrzywiony pod wiadomym względem.

    Po pierwsze - ten rozdział właściwie nic nie wnosi. Owszem, dowiadujemy się trochę więcej o Aoiu (chociaż stwierdzenie, że po prostu walczył z kilkoma ludźmi, jest lakoniczne), owszem, widać, co tam Vileris kombinuje - tyle że owe kombinacje nie wpływają zbytnio na dalszy przebieg akcji, bo mówi on Aoiowi o czymś, co ten sam już wie.

    Po drugie, Sarina... ech, po prostu - irytująca jest, co tu kryć. Wkurzają mnie już te jej wrzaski, huśtawki nastrojów i w ogóle takie zachowania, że będąc na miejscu Aoia, pewnie bym jej już dawno łeb ukręcił. A ona ma chyba wzbudzać u czytelnika współczucie, nie irytację.

×
×
  • Utwórz nowe...