Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

Od miasta dzielił mnie spory szmat drogi, więc po kilkunastu minutach zwolniłem. Darlan, rozochocony szybkim biegiem parsknął kilka razy na zachętę, poklepałem go jednak po szyi i przeszedłem w kłus. Kilka dalszych godzin minęło spokojnie, natknąłem się jedynie na paru samotnych podróżnych. W końcu zza zakrętu wyłoniły się znajome mury Khelberg. Rozejrzałem się z zainteresowaniem, czy aby może Amhaiarkennar w dalszym ciągu nie ślęczy tu jak sparaliżowana kura, jednak nigdzie nie było go widać. Zapewne strażnik powiadomił Bractwo i zabrali go stąd, żeby nie robił pośmiewiska. Zdjąłem kaptur i spokojnie przejechałem obok strzegących bram żołnierzy, którzy obrzucili mnie tylko mocno znudzonym spojrzeniem. Spojrzałem w górę, dopiero zbliżało się południe, miałem jeszcze sporo czasu na uzupełnienie zapasów, skierowałem się więc od razu w kierunku budynku Straży. Po drodze nie spotkałem zbyt wielu mieszczan, zimny jesienny dzień nie sprzyjał dobrowolnym wyjściom w miasto. Złe i zaczerwienione z zimna twarze kupców mówiły to samo, dziś nikt nie spodziewał się nadmiernego zysku. Jedynymi zadowolonymi będą zapewne właściciele karczm, gdzie wieczorem zbierze się sporo zmarzniętych i chętnych na coś mocniejszego klientów.

- Kapitan jest w środku? - rzuciłem do jednego z dwóch ludzi przy wejściu do siedziby Straży, jednocześnie wiążąc Darlana do poidła - Tylko mi nie truj o tym, jak bardzo jest zajęty. Każ mu przekazać, że znajomy artysta wpadł na szklanicę dobrego wina.

Skonfundowany strażnik spojrzał niepewnie na swojego kolegę po czym wszedł do środka. Kilkanaście sekund później wyłonił się stamtąd, wskazując mi dłonią otwarte drzwi. Udałem się znanymi mi korytarzami i zapukałem do drzwi Jeorga.

- Wchodź, wchodź, znajomy, cholera, artysto - rozległo się zanim zdążyłem je otworzyć. Jeorg podniósł się z krzesła z wyciągniętą dłonią, jednocześnie krzywiąc się z bólu. Nie uszła mojej uwadze druga ręka, która automatycznie powędrowała w stronę żeber.

- Stary druhu, wyglądasz jakby przebiegło po tobie stado wściekłych... orków - uśmiechnąłem się szeroko siadając jednocześnie na krześle.

- Przyszedłeś się nabijać? - Jeorg usiadł na swoim miejscu, posykując z bólu - Z twojego głupiego żartu wnioskuję, że jakimś sposobem dowiedziałeś się o napadzie. Tylko skąd?

Sięgnął do biurka, wyciągając po chwili dwa drewniane kubki i butelkę wina. Uśmiechnąłem się, sięgając jednocześnie po napełniony kubek. Upiłem spory łyk i odetchnąłem z zadowoleniem, Jeorg zawsze miał dobry gust jeśli chodzi o alkohol.

- Spotkałem jednego z twoich poobijanych strażników po drodze do kopalni. Wyglądał zdecydowanie gorzej niż ty - szeroki uśmiech nie schodził z mojego oblicza - Poznał mnie i opowiedział pobieżnie co się stało. I tak musiałem wrócić, żeby uzupełnić zapasy więc przy okazji postanowiłem zajrzeć do ciebie i sprawdzić jak się czujesz.

- Hah, po prostu nie mogłeś sobie odpuścić okazji do pośmiania się ze starego druha - spojrzał na mnie groźnie, jednak wesoły wyraz oczu zdradzał, że cieszy się na mój widok - To prawda, zajrzał tu do mnie jakiś szalony ork. Śmierdzące bydlę domagało się, żebyśmy zostawili go w spokoju! - kubek trzymany przez kapitana uderzył o stół, rozlewając trunek - Jakby to ode mnie zależało! Dostałem rozkaz pojmania każdego zielonoskórego, który tylko pojawi się w mieście i nie mam zamiaru robić żadnych wyjątków! - odetchnął głębiej i dolał sobie wina - Poobijał nas i uciekł wraz z jakimś mordercą, pewnie jego towarzyszem, suka jego mać! Hańba, Tael, hańba, w biały dzień w samej siedzibie Straży, aż szkoda jęzora strzępić - ze zrezygnowanym wyrazem twarzy mój przyjaciel wychylił kolejny kubek wina. Dopiłem swój i nie krępując się napełniłem oba. Jeorg podziękował skinieniem głowy.

- Opowiadaj lepiej, co tam w sprawie Bractwa, wiem, że minęły dopiero dwa dni...

- Dołączyłem już do tych pajaców - uśmiechnąłem się pod nosem, kręcąc lekko kubkiem i patrząc na wirujący trunek - Wczoraj. W międzyczasie zdążyłem przeżyć atak Gildii Magów i jakiś dziwnych cieni, też chyba nasłanych przez czarodziei. Mają jakieś porachunki, Jeorg i wcale mi się to nie podoba. Ten cały Mistrz Bractwa... sam nie wiem jak to określić, ale jest w nim coś złego... Niby na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku, wszyscy zachowują się normalnie, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że to tylko wierzchnia otoczka, wyda...

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i wszedł ten sam strażnik, który przed chwilą wpuścił mnie.

- Panie kapitanie... Przed wejściem stoją dwie osoby, które domagają się widzenia z panem. Mówią, że to bardzo ważna sprawa...

Jeorg popatrzył na mnie zrezygnowany i machnął ręką w stronę strażnika.

- Wpuść ich. Zobaczmy kto to i czego chce - dodał po tym, jak strażnik wyszedł - Mam dziś chęć się upić... - westchnął ciężko i przyjął poważną pozycję, czekając na gości. Skupiłem się na swoim winie, czekając aż Jeorg załatwi swoje sprawy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Jakiś czas potem bramy miasta się otwarły. Wszedł nimi jakiś mizerny spiczastouchy, był na tyle zamyślony że nie zauważył mnie idącego o kilka kroków za nim. Ja zresztą nie widziałem sensu w narzucaniu się swoją osobą, a z komentarzy strażników domyśliłem się że osoba ta była pozbawiona głosu. Poszedł swoją drogą, a ja po zajściu w głąb miasta przystanąłem.

Pomyślałem wtedy że nie miałem żadnego celu w moim przebywaniu w tym mieście, poza czekaniem aż tamci opuszczą okolice. Obróciłem się trzykroć i zacząłem szukać jakiejś pracy, aby nie gnuśnieć w bezczynności.

Parę godzin później zdawało mi się że znalazłem jakieś pożyteczne zajęcie przy rozładunku transportów gdy strażnik - jak się później okazało jeden z wczorajszych, czyli wedle mojej wiedzy wcale nie należący do straży miejskiej - zawołał mnie i zaprowadził ponownie do Kapitana.

Kapitan Georg Maximilian siedział za biurkiem, czytając papiery rozłożone przed nim. Spojrzał na mnie i gestem wskazał mi krzesło.

? Siadaj proszę. Od naszej wczorajszej rozmowy sytuacja uległa zmianie. Z tego co dotyczy ciebie... ? przejrzał pobieżnie kartkę leżącą z boku. ? Twój elfi problem może się rozwiązać sam, i to o wiele szybciej niż myśleliśmy, co więcej moja jednostka być może zdoła dzięki temu dokonać... pożytecznych zmian w tamtejszej strukturze władzy.

Czy miał na myśli ?przewrót?? Widziałem kiedyś ?przewrót? w pewnym kraju do którego trafiłem w mojej podróży. To... nie było dobre. Wstałem zniesmaczony, ale Kapitan powstrzymał mnie jeszcze.

? Usiądź. Nie zamierzamy wydać im ciebie ? widocznie w inny sposób zinterpretował mój odruch, ciekawe że sam o tym nie pomyślałem. ? Uważam się za człowieka honoru, w związku z czym złożę tobie pewną propozycję: dziś rano kapitan straży Jeorg - nie gap się tak, my nie wybieraliśmy sobie imion - wysłał do mnie nieoficjalną prośbę o ?pożyczenie? jednego z moich ludzi na czas, cytuję, ?nieokreślony?. Znam Jeorga dość dobrze i myślę że do jego tajemniczej ? wypowiedział to słowo z nieco innym akcentem ? misji nadasz się spokojnie. Napisałbym do niego list referujący twoje zdolności i moją rekomendację - co ty na to?

Siedziałem dłuższą chwilę w ciszy, rozważając złożoną ofertę. Z jednej strony, wiązanie się z lokalnymi władzami nie było celem mojej podróży. Z drugiej, ta cała przygoda wskazywała mi że osłona jakiegoś autorytetu zdecydowanie ułatwiłaby mi szybkie opuszczenie okolic. Zresztą, byłem bardzo ciekaw tej całej sprawy kapitana Jeorga. Skinąłem głową.

? Myślę że... ? poszukałem zwrotu w pamięci ? podejmę się tej sprawy.

Jakiś czas potem dotarłem według otrzymanych wskazówek do siedziby straży. Gdy byłem jakieś pięć minut drogi od tego miejsca, widziałem jak dwie osoby nie będące strażnikami weszły do środka. Najwyraźniej dzisiaj wciąż panował taki ruch bo jeden ze strażników stojących przy wejściu mruknął do drugiego:

? Ruch jak w domu publicznym, nie?

Jego towarzysz w odpowiedzi tylko go trzepnął w tył hełmu. Ich dowódca natomiast spojrzał pobieżnie na okazany list od kpt. Georga, a raczej na pieczęć - nawet jej nie tknął, tylko zasalutował i wpuścił mnie do środka, kierując do biura tutejszego kapitana. Wchodząc do owego biura musiałem się nieco schylić; w środku były akurat w sumie cztery osoby. Nic nie powiedziałem, tylko ukłoniłem się płytko i dałem list domniemanemu - wedle munduru i miejsca - dowódcy. Ten z początku miał zamiar odłożyć papier na bok, lecz dojrzał pieczęć i podpis; natychmiast otworzył list i przeczytał go.

Wydał mi się być nieco bardziej zadowolony niż wcześniej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Kolejne kłopoty", przebiegło mi przez myśl. Ciekawe jak przekonać strażników by nas wpuścili. Nie mam ochoty po raz kolejny wykorzystywać tatuażu na piersi, już i tak za dużo osób w tym cholernym mieście wie kim jestem. Wtedy jednak stał się cud. Jeden ze strażników spojrzał na drugiego i stwierdził:

- Hej, to też mogą być jacyś znajomi kapitana... Może lepiej nie ryzykować kolejnego ochrzanu?

I tym sposobem kilka minut później byliśmy w środku. Wszedłem pierwszy, Nifare trzymała się za mną. Mój wzrok padł najpierw na drugą osobę siedzącą w pokoju i serce na sekundę zamarło mi w piersi. Jeden z rekrutów Bractwa. A więc Teheran ma większą władzę w tym mieście niż się spodziewałem. To nic, jeszcze nie wiedzą, że uciekliśmy, ale i tak trafiliśmy chyba najgorzej jak się da. Cóż zrobić? Trzeba improwizować...

- Czego chcecie? - odezwał się kapitan zirytowany chyba moim przedłużającym się milczeniem.

- Mistrz Teheran przysyła pozdrowienia. Zostałem poproszony o przekazanie kilku ważnych informacji... yyy... na osobności - odpowiedziałem.

Kapitan spojrzał na mnie jak na idiotę.

- A czego ten suczy syn chce ode mnie?

No, to mnie zaskoczyło. I w tym właśnie momencie, nim zdążyłem podjąć próbę rozwiązania tej sytuacji w drzwiach pojawiła się kolejna postać. I to naprawdę niezwykła. Lekko skośne oczy, długi warkocz i to ubranie. Nigdy nie zapuściłem się aż tak daleko, za Srebrne Stepy, ale słyszałem dość o ludziach zamieszkujących kraje za nimi. Nauki w Akademii, oraz jedna wycieczka aż do Parliov, miasta na skraju stepów, gdzie spotkałem kilku takich jak on. Ubranie wskazuje na mnicha. Ciekawa postać, trzeba przyznać. Jeszcze ciekawsze co robi aż tu, na północy.

Mnich bez słowa wręczył jakiś list kapitanowi, a ten przeczytał go i uśmiechnął się lekko.

- Dobra, załatwię was po kolei, długi, zaczekaj na korytarzu, Tael, wynocha, zajmij się czymś przez pół godzinki, a potem wróć to dokończymy... rozmowę. Najpierw zajmę się posłami.

Mnich po chwili zrozumiał, że "długi" to o nim i wyszedł. Tael chwilę się zawahał, najwyraźniej poznając nas z tamtego wieczoru gdy zaatakowały Cienie.

- Chwila, ty jesteś ten Eiwen, mag. Od kiedy to oficjalni goście robią za gońców? - spytał.

Już wahałem się między konfrontacją, a jakimś wygodnym kłamstewkiem, gdy to pytanie wybiło mnie kompletnie z rytmu. Szybka analiza sytuacji... Kubki z winem na biurku, kapitan mówi do niego po imieniu, w mieście Bractwo najwyraźniej ma na pieńku ze wszystkimi... Nowy rekrut. I tak wie kim jestem, na oficjalnej szopce dość jasno zostało to dane do zrozumienia.

Patrzę przez chwilę na Taela jakby go oceniając, po czym decyduję się zmienić taktykę. Odsłaniam pierś i tatuaż na niej.

- W sumie to nie ma sensu tego ukrywać, bo i tak obaj będziecie aresztowani - mówię powoli. - Miejscowa Gildia przekazała wyższej instancji niepokojące wieści o Bractwie. Ty - pokazuję na Taela. - może się wyłgasz bo nie musiałeś wiedzieć co robisz przystępując do nich. Ale pan, panie kapitanie, za przyjmowanie łapówek od Teherana w najlepszym wypadku spędzisz parę lat w przytulnych lochach hrabiego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spacer przez las pozwalał zapomnieć o zmęczeniu i pomagał w obmyślaniu tego, co i komu powiedzieć o mojej... przypadłości. W końcu odnaleźliśmy zagubioną w lesie chatę i tartak.

- To pewnie tartak i wiosenne legowiska drwali. - wskazałem na dobrze widoczne obiekty. - Udali się już na swój zimowy letarg... Zapewne odbijają sobie długie miesiące ciężkiej pracy w miejskich kantynach. Właśnie dlatego nikt nie powinien nas tu niepokoić. - powiedział Kirgon. Wyglądał na śmiertelnie zmęczonego. Zastanowiłem się, jak ja wyglądam.

Słońce dawno minęło już zenit i po cieniach domyślałem się, że najdalej za godzinę - dwie zniknie za horyzontem. Powiedziałem:

- Moim zdaniem ktoś powinien sprawdzić tę chatę. Może czają się tam jakieś niebezpieczeństwa. Zostańcie na razie tutaj, a Kirgon i ja obejrzymy sobie domek.

I porozmawiamy sobie - dodałem w myślach. Ostrożnie zbliżyliśmy się do chaty od szczytu. Wyglądała zupełnie normalnie. W środku były pewnie cztery izby, po dwie po każdej stronie, przedzielone na przestrzał sienią. Może w sieni znajdowały się schody na stryszek. Może. Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie domku, od frontu (reszta naszej "drużyny" nie widziała nas, bo byliśmy zasłonięci przez budynek), usiadłem na drewnianym stopniu przy drzwiach i rzekłem:

- Teraz możemy sobie pogadać w cztery oczy. Wiem, jak mogę dostać się do Khelbergu... Jestem zmiennokształtym. Jestem potworem. Wolałem tego nie mówić przy reszcie, bo to dość wstydliwa sprawa... Ale chyba zrozumiesz mnie, bo jesteś orkiem zapewne dość długo mieszkającym wśród ludzi i wiesz, że są bardzo nietolerancyjni. Tak więc stworzenie które raz jest mężczyzną, a raz... kobietą może spodziewać się szykan. Dlatego nie obnoszę się z moją przypadłością. Tobie jednemu jako tako ufam. Spróbuję ułagodzić sprawę ze Strażą. Odpowiednia kwota w woreczku powinna zapewnić nam spokój. Jutro rano zniknę... Chciałbym tylko mieć pewność, że Verna, która pojawi się w nocy nie zostanie wzięta na jakieś spytki, albo coś. Potrzebuję do tego oddzielnej izby i spokoju. A także tego, byśmy w nocy nie wystawiali wart. Jutro koło południa powinniście wyruszyć do miasta, Verna będzie czekała przy południowej bramie. Przy użyciu odpowiednich... środków powinna zapewnić wam list żelazny od kapitana straży i spokojny wstęp do miasta. Nie takich rzeczy się dokonywało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oparłem topór o ścianę drewnianej chaty i przetarłem zmęczoną twarz. Sądząc z wyglądu i zachowania, reszta towarzyszy czuła dokładnie to, co ja: senność, zmęczenie, głód.

- Nie wiem, co planują tamci dwaj, ale jeśli zaraz nie wyjdą i nie oznajmią, że znaleźli kilka miękkich łóżek, zwalę się tutaj jak kłoda i zasnę na wieki - powiedziałem, choć postanowiłem dać im jeszcze trochę czasu. A nuż nasi dzielni wodzowie toczą w chacie pojedynek z hordą krwiożerczych drwali?

Po chwili wetknąłem głowę do środka i zawołałem:

- Hej tam! Żyjecie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Usłyszawszy, co właśnie powiedział mag zakrztusiłem się winem. Częściowo z zaskoczenia, częściowo ze śmiechu. Kaszlałem sobie w najlepsze, próbując złapać oddech, kiedy nagle przelatujący koło głowy "posła" drewniany kubek huknął o ścianę, rozlewając resztki wina. Coraz bardziej czerwony na twarzy Jeorg sprawiał wrażenie osoby, która z miejsca rzuciłaby się na Eiwena, gdyby nie obolałe żebra. Nie mając zbyt wielkiej swobody ruchu wydarł się za to na całe gardło.

- Ż...Że co, ty psi synu!?! Ty... ty pryszczu z psiego zada! - kolor twarzy mojego przyjaciela dorównywał w tej chwili dojrzałym czereśniom - Jak śmiesz! Widzisz go, Tael?!? Przychodzi takie magiczne kur...wo do mojego biura i obrzuca mnie z [beeep] wyciągniętymi oskarżeniami!

Wstałem szybko i przytrzymałem Jeorga, który widocznie zamierzał zaryzykować stan swoich żeber i obchodził właśnie biurko. Zupełnie stracił nad sobą panowanie i zamiast wyjaśnić w gruncie rzeczy banalne nieporozumienie zamierzał skutecznie uszczuplić stan uzębienia maga. Co nie byłoby tak łatwe w jego stanie, nawet biorąc pod uwagę wątłą posturę tego drugiego.

- Spokojnie, Jeorg, siadaj! - powiedziałem stanowczym tonem i z niemałym wysiłkiem posadziłem wciąż sapiącego ze wzburzenia kapitana na krześle, po czym kiwnąłem z irytacją na sprawcę całego zamieszania - A ty, zamiast opowiadać brednie posadź łaskawie swój magiczny zad na krześle i słuchaj! Jeorg, uspokoiłeś się już? - zapytany odetchnął głęboko i kiwnął głową w odpowiedzi, choć ręce wciąż mu się trzęsły z gniewu - Możesz więc sam wyjaśnić naszym "szanownym gościom" dlaczego oskarżenie Eiwena to delikatnie mówiąc, nieporozumienie.

Po tych słowach stanąłem pod ścianą, z rękoma założonymi na piersi.

- Wasza "instancja" ma cholernie [beeep] informacje, magu - sądząc po tonie, Jeorg w dalszym ciągu najchętniej policzyłby Eiwenowi kości - Straż na polecenie hrabiego już od kilku miesięcy inwigiluje Bractwo. Tael na moją prośbę dołączył do Bractwa kiedy zaczęli nową rekrutację...

- Do usług - pokłoniłem się z ironicznym uśmiechem.

- Nie błaznuj mi tu teraz - kapitan warknął na mnie groźnie, sięgając po kolejny kubek, który został wypity tak szybko, jak napełniony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruszyłem dalej, szukając jakiegoś miejsca w którym uzupełniłbym zapasy. "To, że chcę stąd uciec nie znaczy, że chcę też umrzeć z głodu w drodze do następnego miasta." Nagle usłyszałem krzyk.

-Hej! Ty! Felczer!

Odwróciłem się i zamarłem. W moim kierunku biegł strażnik miejski."Już jestem martwy. Musiał mnie rozpoznać. Uciekać? Nie, to tylko wzbudzi podejrzenia wszystkich dookoła." Pokręciłem głową. "Trudno. Trzeba grać takimi kartami, jakie rozdano." Strażnik zbliżył się na tyle, że byłem w stanie rozpoznać jego twarz. Szczęście uśmiechnęło się do mnie. To nie był siepacz Garona. A przynajmniej nie ten, którego rozpoznałem.

-Czekajcie! Czekacie? To dobrze...

Przyjrzałem mu się bliżej. Był młody. Poczułem ulgę. W roku pamiętnego spotkania z Rogatym chłopak musiał być bardzo mały. O ile już się urodził.

-Słuchajcie... Niedawno naszego pana Kapitana zaatakował ork. Pobił go i kilku innych strażników. To chyba nic poważnego. Ale może raczylibyście spojrzeć?

Dotknąłem blizny. Wolałem wydostać się z tego miasta tak szybko jak się da. A teraz miałem pójść prosto do siedziby straży miejskiej? Ten siepacz mógł mnie tam zobaczyć i rozpoznać. O ile już tego nie zrobił. "Spokojnie... Myśl racjonalnie. On cały dzień spędzi w bramie. Do baraku wróci wieczorem, a ja tymczasem noc prześpię w jakiejś karczmie. Ucieczka nie wchodzi w grę. Ten młodziak może też nie przyjąć odmowy. Nie mam wybory." Pokiwałem głową i pokręciłem dłonią na znak, aby kontynuował.

-Świetnie! Zaraz, mam mówić dalej? Ale to w drodze.

Ruszyliśmy.

-A więc tak. Tyle co wiem, to że jak zobaczymy jakiego zielonego w mieście, to go mamy aresztować. A tu jeden z nich władował się prosto do siedziby pana Kapitana! Nie wiem o czym mówili. Ale odpowiedź pana Kapitana musiała się temu bydlęciu nie spodobać. Jakimś cudem udało mu się uciec, pobiwszy przy tym kilku strażników. Felczera nie mieliśmy. Nie wydawało się też, aby to było coś poważnego... Ale wiecie... Mój ojciec umarł tydzień po takiej bójce z orkiem...

Na tym chłopak skończył opowieść i nie odezwał się już do momentu, aż dotarliśmy do siedziby straży miejskiej.

-No jesteśmy.

Ludzie w drzwiach nie robili nam kłopotu, weszliśmy do środka bez przeszkód. Wewnątrz panował ruch, jak w kopniętym mrowisku, jednak młodziak nie przejmując się tym zaciągnął mnie pod jakiś pokój. Weszliśmy do niego.

-Panie kapitanie, przyprowadziłem felcze...

W ostatniej chwili schyliłem się, unikając rzuconego we mnie przez jakiegoś ubranego po oficersku mężczyznę kubka. Domniemany kapitan skrzywił się przy tym z bólu, chwytając jednocześnie wolna ręką za klatkę piersiową. Połamane żebra.

-Rywik! Pod bramę, już! Felczer poczeka na korytarzu.

Nie zamierzałem dyskutować. Zresztą bez możliwości mówienia byłoby to dość trudne. Wyszedłem na korytarz, gdzie już ktoś inny stał, prawdopodobnie również czekając na swoją kolei. Nie był to jednak zwyczajny ktoś. Dziwna fryzura i ubiór, skośne oczy. Nie trzeba było być felczerem aby rozpoznać w nim mieszkańca krain za Srebrnymi Stepami. Stanąłem obok niego i dotknąłem blizny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Staliśmy tak wszyscy wpatrując się w opuszczone budynki, aż nagle odezwał się Virgard.

- Moim zdaniem ktoś powinien sprawdzić tę chatę. Może czają się tam jakieś niebezpieczeństwa. Zostańcie na razie tutaj, a Kirgon i ja obejrzymy sobie domek.

Zdziwiłem się mocno, gdy to usłyszałem, bo wydało mi się podejrzane, że mój towarzysz chce abyśmy obaj koniecznie przeszukali tę chatę, pozostawiając naszych wesołych kompanów w osamotnieniu. Znając już jakiś czas tego zabójcę - jeden dzień, a co tam - i przechodząc z nim przez wiele niebezpieczeństw, wiedziałem, że jest on jedyną osobą w tej grupie, na której mogę w pełni polegać. Domyślałem się także, że musi mieć w tym jakiś cel - odciągając nas od reszty. Kiedy znaleźliśmy się już po drugiej stronie budynku, usiadł na stopniach przy ganku i zaczął mówić. Zmiennokształtny. Potwór. Tyle można było zrozumieć z jego wywodu. Paradoksalnie nie zdziwiło mnie to zbytnio, w końcu, sądząc po ruchach, był mordercą, a ci zawsze mieli swoje sekrety. Kiedy skończył zamyśliłem się lekko i nie patrząc w jego stronę parsknąłem zadowolony. Zrobił zdziwioną minę, bo chyba nie takiej reakcji się spodziewał.

- Nie przyszło ci do głowy, że mógłbym wyciągnąć oręż i ubić cię na miejscu, z obawy przed "potworem"? Hmm... W sumie trafnie mnie oceniłeś, bo wiedziałeś, że tego nie zrobię. To zabawne, ale przecież wszyscy mamy coś za uszami i twoja "przypadłość" to nie najdziwniejsza z rzeczy z jakimi się w swoim życiu spotkałem. - spojrzałem na niego wymownie - Oczywiście pozostali nic nie muszą o tym wiedzieć, po prostu pomyślą, że poszedłeś na przeszpiegi do miasta. Na warcie staniesz ty, a później ja. Tym samym pozwolimy tym kmiotkom trochę się przespać, a ty wymkniesz się niezauważony. Obawiam się tylko tego Sagata. Podróżujemy już kilkanaście godzin, a on w tej swojej ciężkiej zbroi przebywa przez caly czas, a zmęczenia po nim nie widać. Trochę mnie to niepokoi. Oby twoja przemiana nie była zbt głośna, żebyś nie pobudził całej drużyny. - dzieląc się z Virgardem swoimi wątpliwościami, chciałem go przestrzec, aby nie przysporzył nam kłopotów.

- Postaramy się jakoś zamaskować, tak aby nie budzić zainteresowania. Numer "na trędowatego" raczej nie przejdzie tym razem. Sam zwykle tak dostaję się do miasta. - odpowiedziałem na niezrozumiałe spojrzenie zmiennokształtnego.

- Mógłbyś, a raczej czy Verna mogłaby zdobyć w mieście jakieś nie rzucające się w oczy odzienie?

Zapytałem oczekując jakiejś odpowiedzi. Nie uśmiechało mi się wchodzić z tak liczną "pielgrzymką" do miasta. Grupa zamaskowanych postaci może wydać się podejrzana, zwłaszcza teraz, gdy wszczęto alarm i podwojono straże. Dlatego przydałaby się jakaś dobra wymówka, aby uniknąć zbędnych pytań.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wraz z tajemniczym nieznajomym jechaliśmy obok siebie w milczeniu. Pozwoliłem mu wysunąć się naprzód. Sam nigdy nie miałem zdolności przywódczych, a wolę mieć oko na swego towarzysza - no i dopilnować by ten nie mógł zbyt dokładnie obserwować mnie. Mimo swojego całego przebrania wciąż czułem się niemal jak nagi... Nieoczekiwanie dotarło do mnie, że mój towarzysz się wcale nie przedstawił, pokręciłem głową.

- Ej, ty - zwróciłem się do niego delikatnie akcentując drugie słowo. - Skoro mamy wędrować razem, to może mógłbyś podać mi swe imię?

Odwrócił się i zmierzył mnie swoim spojrzeniem. Z pewnym zaskoczeniem stwierdziłem, że jego oczy są czerwone. Po dłuższej dopiero chwili powiedział:

- Amhaiarkennar.

Wcale ładnie - pomyślałem rozbawiony. Choć sposób w jaki udzielił odpowiedzi wcale nie wskazuje, by miał bodajże najmniejszą ochotę porozmawiać, to postanowiłem kontynuować. Czterdzieści lat w karczmie stawało kością w gardle wobec perspektywy zwyczajnej choćby rozmowy - chyba się robię miękki...

- Mhm, powiesz mi może dokąd jedziemy? Nie mam ochoty brnąć dalej na ślepo.

- Do kopalni. Tam mógł skierować się nasz wilczur.

No tak, jakaś sensowniejsza odpowiedź, choć sam nie miałem pomysłu, co on może mieć na myśli mówiąc o wilczurze. Mimo to, odpowiedź zdziwiła mnie trochę z innego powodu:

- Kopalni? - Zapytałem. - Ja się tam wolę nie zbliżać, dopiero co wraz z jednym z was: Torrinem natknęliśmy się na królewskie oddziały, nie jest to dla mnie zbyt bezpieczne miejsce.

Może i trochę przesadziłem, ale nie miałem ochoty spotykać się z królewskimi, nie teraz - z tego co wtedy widziałem to atmosfera musi tam być niczym w mrowisku, do którego włożono badyla. Amhaiarkennar nagle wstrzymał konia.

- Królewskie oddziały? - Spytał. - A czego oni mogą tam chcieć?

- Skąd mam wiedzieć? Mi wystarczy, że ten wasz człowiek nie chciał mieć z nimi do czynienia. Wiedz, że jest ich wielu, a biorąc pod uwagę spustoszenia dokonane przez jakiegoś maga ich cele raczej nie są pokojowe...

- Maga? Chcesz mi powiedzieć, że Gildia zaatakowała naszą kopalnie? - Powiedział, a ja nie bez satysfakcji stwierdziłem, że wreszcie widzę go naprawdę zdumionego.

- Nie wiem - odrzekłem spokojnie. - Pojawiliśmy się po fakcie, ale na podstawie pobojowiska prędzej bym powiedział, że ten mag walczył z żołnierzami królewskimi.

- W takim razie zawracamy. Muszę jak najprędzej skontaktować się z Mistrzem.

- Mistrzem? - Zapytałem z wahaniem w głosie. - W Khelbergu?

Amhaiarkennar pokiwał głową, a ja się zasępiłem na chwilę. W gruncie rzeczy nie chciałem iść do miasta, nic nie mogło mi ono zaoferować - poza problemami. Ale cała ta sprawa wzbudziła moją ciekawość - niech tam, nie przeżyję swojego nie-życia chowając wiecznie głowę w piasek. W końcu bez ryzyka, to można przeżyć wyłącznie nudę.

- A, niech się dzieje co chce - powiedziałem w powietrze. - Jedźmy!

Tak więc po czterdziestu latach szykowałem się na wizytę w mieście - to będzie ciekawe doświadczenie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stałam osłupiała delektując się przez chwilę swoim położeniem, daleko mniej stresującym niż w przypadku Eiwena. Cała sytuacja rozwinęła się zbyt szybko abym mogła zareagować, a już po chwili obaj panowie ciskali z oczu gromy, co skutecznie zniechęciło mnie do mieszania się w kłótnię. Postanowiłam przeczekać, mając świadomość, że nawet w razie zaognienia konfliktu moja interwencja na nic się nie zda. Z wdzięcznością przyjęłam starania Taela w kierunku pacyfikacji obu panów. Wychodzi na to, że to zwykłe nieporozumienie. Miło wiedzieć, że wśród ludzi, którzy na mnie polują nie będzie tego intrygującego elfa. Rozejrzałam się po gabinecie. Cała trójka zdążyła usiąść, niespecjalnie się mną przejmując. Zrezygnowana oparłam się o ścianę krzyżując ręce na piersiach.

- Nie mamy złych zamiarów ? odezwałam się po raz pierwszy od wejścia do siedziby straży. ? Eiwen pomógł mi uciec z bractwa, bo rola królika doświadczalnego tamtejszego mistrza wybitnie nie przypadła mi do gustu. Uznaliśmy, że to jedyne miejsce w którym mamy szansę otrzymać pomoc? w końcu kapitan to ponoć taki dobry człowiek ? dokończyłam niemal błagalnie, patrząc w oczy mężczyźnie, który chyba odrobinę się rozluźnił.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnąłem się lekko. Więc jednak się udało. Już miałem zacząć wyjaśnienia gdy niespodziewanie odezwała się Nifare opowiadając naszą sytuację.

- Muszę prosić o wybaczenie, kapitanie - odzywam się gdy skończyła mówić. - Nie wiedziałem komu mogę ufać, więc założyłem, że nikomu. Pana reakcja utwierdza mnie w przekonaniu, że pomyliłem się. Jeszcze raz błagam o wybaczenie za używanie tak nędznych sztuczek.

Jeorg przygląda mi się przez chwilę. Wreszcie miał znów zabrać głos gdy drzwi po raz kolejny się otworzyły. To zaczyna być śmieszne.

- WYNOCHA NA KORYTARZ! - zagrzmiał kapitan straży nie czekając na to kto pojawi się w drzwiach. Wezwany najwyraźniej z okrzyku nic sobie nie zrobił bo i tak wszedł do środka. Niska postać, zapewne krasnolud, choć za chudy jak na przedstawiciela tej rasy. Dość długie blond włosy. Dwa miecze noszone na plecach. Przez chwilę zaschło mi w gardle. Oto mam okazję stanąć twarzą w twarz z mordercą mojej siostry. Kiepski ze mnie brat, skoro jedyną myślą jaką mogę z siebie wykrzesać jest "idiotka dokładnie na to zasłużyła".

- Kapitanie, nim powiesz kolejne słowo spójrz na ten dokument - powiedział Abbarin podając listy żelazne Jeorgowi.

- Mag Kręgu, wysłannik królewski... następny w kolejce nie jest czasem szach Ognistych Ziem? Niech ktoś to sprawdzi, bo nie wypadałoby kazać mu czekać - stwierdził z wyraźnym zrezygnowaniem kapitan.

Słysząc "Mag Kręgu" Abbarin przez chwilę przyglądał się wrogo mi i Taelowi najwyraźniej próbując odgadnąć o którym z nas mowa.

- Cóż, krasnolud ma pierwszeństwo, reszta... tak zgadliście, wynocha na korytarz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To miał być spokojny dzień, spędzony na piciu wina z Jeorgiem i uzupełnianiu zapasów a tu proszę bardzo, zrobiło się niezłe zamieszanie. Z westchnieniem podszedłem do dziewczyny, którą zapamiętałem jeszcze z siedziby Bractwa i jej towarzysza.

- Nifare, jeśli dobrze pomnę pani imię? Kapitan bardzo uprzejmie poprosił naszą trójkę o niezwłoczne opuszczenie komnaty...

- Tael... woooon! Nie mam teraz na to czasu! - Jeorg krzyknął, zrezygnowany klapnął na krzesło i jednocześnie wskazał opuszczone przeze mnie całkiem niedawno krzesło Abbarinowi - Proszę spocząć, ta trójka wyjdzie - tu spojrzał na nas znacząco, kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo - i będziemy mogli swobodnie porozmawiać.

- Cóż, chyba nie mamy innego wyjścia - również zaakcentowałem ostatni wyraz, uśmiechnąłem się do dziewczyny i maga po czym otworzyłem drzwi, i opuściłem biuro. Na korytarzu stała spokojnie niedawno wyproszona przez kapitana dwójka.

- Niezłe przedstawienie, dawno nie widziałem Jeorga tak zezłoszczonego - odezwałem się do Eiwena, radośnie szczerząc zęby i opierając o ścianę - Masz pan szczęście, że jest poobijany, bo w przeciwnym razie ciężko byłoby go utrzymać i kilka zębów mogłoby zmienić położenie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dobra, załatwię was po kolei, długi, zaczekaj na korytarzu, Tael, wynocha, zajmij się czymś przez pół godzinki, a potem wróć to dokończymy... rozmowę. Najpierw zajmę się posłami.

Czy dostrzegłem błysk zaskoczenia w ich oczach? Może - a może mi się zdawało. Nie miałem jednak okazji zweryfikowania tej myśli, albowiem po chwili pojąłem że ?długi? dotyczyło mojego wzrostu i zaraz zmieniłem swoją lokalizację na korytarz.

?Mieszkańcy wschodu zdają się czcić czas. Wszyscy się spieszą... My żyliśmy swoim rytmem i to starczyło.?

Znajoma postać w... "tłumie". Widziałem go rano: niemy, zamyślony. Zaciągnięty do pokoju kapitana... Uderzenie drewna o kamień natychmiast postawiło mnie w stan gotowości, jak zresztą i część osób w pobliżu. Zaraz też spiczastouchy z eskortą opuścili pokój - eskorta gdzieś poszła, a ze środka zaczęły dochodzić donośne krzyki. Zdaje się że... wściekłe. Zdecydowanie wściekłe. Niedługo jednak ścichły, zastąpione zwykłą rozmową, co rozluźniło chyba wszystkich w okolicy.

? Witaj, zagadko ? powitałem wtedy istotę z blizną w moim języku. Chociaż ciekawość dawała mi się we znaki, wolałem chwilowo nie zadawać pytań. Sam miewałem czasem dość gapiów.

W budynku chyba była zmiana warty bo niedaleko przeszedł strażnik od ?domu publicznego? w towarzystwie kilku innych:

? ...no i wtedy powiedziałem, wiecie, ?ruch jak w domu publicznym?, ha ha, rozumicie, bo ?dom publiczny? to też taki- ? wywód został przerwany drugim trzepnięciem w tył głowy wymierzonym przez najbliższego towarzysza. Sam nie wiem czemu, ale sprawiło to że uśmiechnąłem się. Tymczasem jakiś karzeł - może krasnolud - zbliżył się, minął nas i bez słowa wszedł do środka. I chociaż kapitan ponownie się wściekł to zaraz wyszedł nie on a trójka zastana przeze mnie u kapitana.

? Niezłe przedstawienie, dawno nie widziałem Jeorga tak zezłoszczonego ? odezwał się brązowowłosy, szczerząc zęby i opierając o ścianę ? Masz pan szczęście, że jest poobijany, bo w przeciwnym razie ciężko byłoby go utrzymać i kilka zębów mogłoby zmienić położenie ? to chyba było do tego człowieka.

? Gniew: kłopotów źródło nieustanne ? powiedziałem stare przysłowie przez chwilę przyglądając się baczniej czarnowłosemu, po czym dodałem: ? Me imię Shuan Reng Wo... Ciekawy jestem: czy-li jest... specyficzny powód nadmiernej kapitana złości? ? ?przeklęty niech będzie ten, który wymyślił taką - nienaturalną składnię...?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Witaj, zagadko.

Otworzyłem szerzej oczy. Ktoś już przywitał mnie kiedyś tymi słowami. Potrzebowałem wtedy wiele czasu, aby dowiedzieć się co powiedział. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, co do pochodzenia tego mężczyzny. Już kiedyś leczyłem jednego z jego pobratymców. Dużo z nim ...rozmawiałem. Miałem wtedy jeszcze głos... Dopadł mnie potężny smutek. Jeżeli ktoś mówi, że pogodził się ze stratą, kłamie. To potrafi wrócić, nawet po bardzo wielu latach. Ze wstydem odwróciłem głowę, starając ukryć swój ból.

Nagle usłyszałem wrzask dochodzący z pokoju kapitana. Po chwili wyszły z niego trzy osoby, rozmawiając o czymś. Skierował się do nich człowiek, obok którego stałem i zapytał.

Me imię Shuan Reng Wo... Ciekawy jestem: czy-li jest... specyficzny powód nadmiernej kapitana złości?

Zbliżyłem się do grupy, sam będąc ciekaw odpowiedzi. Błyskawicznie jednak zwróciła moją uwagę dłoń półelfki. Ślady po krwi. Ledwie widoczne, ale jednak. Nie przejmując się otoczeniem kucnąłem tuż obok niej i z bliska spojrzałem na dłoń. Niemal już niewidoczny ślad po ranie. "Musiała się zagoić bardzo dawno temu. Ale wtedy skąd świeża krew na dłoni, która wskazywała na niedawno zadaną ranę? Jak?" Nie wstając, spojrzałem pytającym wzrokiem na dziewczynę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Spokój, droga sznurowadło - odpowiadam odruchowo. - Ró-wno-wa-gi - poprawiam się bo chyba za pierwszym razem sknociłem wymowę. Od czasów nauki w Akademii nie miałem zbyt wielu okazji by używać tego języka a i wtedy za bardzo się do niego nie przykładałem.

- A co do mojego wybiegu - zwracam się do Taela - to wyobraź sobie moją sytuację. To był najprostszy sposób by jednoznacznie wyjaśnić układ sił - wyjaśniam.

W sumie tu w korytarzu trochę za dużo uszu nas słucha.

- Zresztą wyjaśnię ci to dokładniej później, przy piwku - mówię lekkim tonem licząc, że zrozumie sugestię.

Tymczasem elf wykazał niezdrowe zainteresowanie ranami Nifare. Ciekawe czego do siedmiu czeluści ten chce. Ale jeszcze bardziej ciekawi mnie reakcja dziewczyny. Nagle poczułem, że jeśli mam jej zaufać i podróżować z nią... podróżować z kimkolwiek po tylu latach samotnych wędrówek... to muszę wiedzieć jak sobie radzi w trudnych lub dziwnych sytuacjach. Co więcej kusi mnie by wypytać mnicha o to jak się tu znalazł, ale to może być długa historia, na którą nie mam czasu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

- (...) Mógłbyś, a raczej czy Verna mogłaby zdobyć w mieście jakieś nie rzucające się w oczy odzienie?

- Verna jest dość... hm... uzdolniona, jeżeli chodzi o organizację różnych rzeczy i tak dalej. Niestety nie mogę zagwarantować, co dokładnie wymyśli, bo nasze sposoby myślenia nieco się różnią. To też trochę dziwne, bo pamiętamy, co drugie wyczyniało, ale zwykle nie jesteśmy w stanie przewidzieć zachowania drugiego... Cholera mówię, jakby to były dwie osoby, a w końcu jestem jeden... jedna... Ach, nieważne. Chałupa wygląda na pustą, ale dla spokoju sumienia zajrzę do środka. Może czai się tam jakiś niedźwiedź, albo inny wilkołak... - roześmiałem się nieco no siłę. Zmęczenie i stres ostatnich kilkudziesięciu godzin mocno dawały się we znaki. Wstałem i nacisnąłem klamkę. Drzwi otwarły się z lekkim skrzypieniem. Odwróciłem się z uśmiechem do Kirgona:

- Za to właśnie kocham prowincję. Nie boją się, że ich okradną. Zajrzę do środka, a ty zawołaj resztę towarzystwa, jeśli możesz. Ach i jeszcze jedno - powiedziałem widząc, że ork robi krok w stronę węgła domu. - Moja warta musi skończyć się o północy, na przemianę potrzeba kilku godzin.

Wszedłem do środka. Tak jak myślałem od sieni prowadziły drzwi w prawo i lewo. Po lewej była kuchnia z wielkim okopconym paleniskiem. Drzwi obok paleniska prowadziły do pokoju, w którym stał rząd prycz z siennikami i kocami. Wróciłem do sieni i zajrzałem za drugie drzwi. Tutaj też był pokój z kilkoma pryczami, wielkim piecem. Z pokoju wchodziło się do niewielkiego magazynku. Miałem nadzieję, że moi towarzysze wybiorą sobie cieplutki pokój za kuchnią. Ja mogłem chętnie przespać się w pokoju po prawej. Starczyło trochę napalić w piecu i mogło być całkiem przyjemnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnęłam się nerwowo czując na sobie pytający wzrok. Chowając rękę za siebie pospiesznie wytarłam ją o ubranie. Niedobrze.

- To nie jest najlepszy czas na interesowanie się takimi rzeczami, małomówny przyjacielu, naprawdę? ekhm. Może kiedyś? ? Mówiąc to przyjrzałam mu się lepiej. Paskudna blizna na jego szyi prowokowała współczucie. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy kiedy to piekło się skończy i razem z Eiwenem poukładamy już swoje sprawy, to czy dałabym radę mu pomóc.

- Może kiedyś. ? Podsumowałam na głos swoje myśli. Nie wolno mi teraz przesadnie ryzykować. W powietrzu zaległa niezręczna cisza. Niepewnie oczekiwałam jak zareaguje na to spostrzegawczy przybysz, albo drugi jegomość o egzotycznym, nie znanym mi dotąd typie urody.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aktualnie stałem wraz z półorkiem i postacią w zbroi, czekając, aż reszta grupy sprawdzi chatę, w której mieliśmy się przespać. Dość długo jednak nikt z nich nie wychodził, by nam powiedzieć, czy można już wejść. Dlatego po pewnym czasie poszedłem w stronę frontu tego mieszkania bez dalszej zwłoki. Wszedłem doń i zacząłem się rozglądać. Kiedy uznałem, że wszystko jest w porządku, oznajmiłem ewentualnym towarzyszom:

- Pójdę spać w pryczy w pokoju obok kuchni.

Nim jeszcze słońce całkowicie zaszło, zdążyłem upolować coś do zjedzenia, a także zebrać wodę. Udało mi się też wypatroszyć zdobycz i rozpalić ognisko, przy którym upiekłem mięso. Po wszystkim przebywałem w pokoju wraz z innymi członkami grupy ? siedziałem jednak na pryczy jak najbardziej oddalonej od nich. Tam też się posilałem, zostawiwszy uprzednio część jedzenia dla reszty. Rozmyślałem również o paru sprawach. O czym konkretnie? Na pewno o wydarzeniach z ostatnich dwóch dni. Dwóch bitych dni ? a ile się wydarzyło??

Kiedy posiłek był już we właściwym miejscu, zwróciłem wzrok w kierunku stojącego nieopodal stołu. Kończąc rozmyślania, zapaliłem stojącą na nim świecę. Wziąłem ze sobą książkę, którą znałem jak żadną inną.

?Pamiętnik ręką niegdyś zwanego Felixem Kornaka pisany??

Kim jest Felix? To chyba ten młody, który był poprzednim właścicielem tego pamiętnika? Lecz skąd on go posiadł? Pojęcia nie mam? Ale nie myślałem nad tym długo. Usiadłem na krześle przy stole i rozłożyłem książkę. Otworzyłem ją na pierwszej pustej stronie ? prawej. Wziąłem jeden z przyborów do pisania. Spojrzałem jeszcze na ostatni wpis, by się upewnić, jaki jest przy nim numer. ?16?. Bardzo dobrze. Na wcześniej wspomnianej stronie napisałem na górze po lewej zamaszyste ?17? i zakreśliłem okręgiem. Przystawiłem przyrząd do pisania obok tej liczby i zastanawiałem się, jak zacząć?

?Ostatni wpis napisałem kilka tygodni temu. A przedostatni ? cztery lata temu. Skoro dopiero po tym czasie zebrała się we mnie wena, to wątpię, żeby teraz się utrzymała. Jak zacząć ten wpis?? Chyba już wiem?.

Pisałem:

?Nie sądziłem że jeszcze tu napiszę po tak krótkich wydarzeniach, ale działo się tyle, że lepiej będzie to opisać?.

?Hm? Nie, brzmi to trochę nieporadnie. No i gdzieś jeszcze inny błąd popełniłem? Zaraz, tu skreślić, tam przecinek, chwila namysłu? I dopisujemy? Szybkie poprawki? I już?.

?Nie sądziłem, że jeszcze tu napiszę po tak krótkich wydarzeniach, ale działo się tyle, że lepiej będzie to opisać lepiej będzie opisać je na świerzo świeżo?.

?To też nie wygląda najlepiej, ale nie mogę wpaść na nic lepszego? Piszę dalej?.

?Wszystko zaczęło się od tego, że polowałem na zwierzynę. Trafił mi się niedźwiedź. W trakcie polowania??

?Nie, nie, tu źle jest! Chwila na poprawki??.

?W trakcie polowania Polowanie nie poszło mi dobrze, gdyż zwierzę prubowało mnie rozszarpać??

?Ech, nie! To nie oddaje dostatecznie dobrze tego, co się wtedy stało. Poprawka jest dobra, tylko dokończenie zdania wydaje mi się beznadziejne. Momencik??.

?(?) gdyż zwierzę prubowało mnie rozszarpać z czasem zwierzyna zdołała mnie dopaść i próbowała dopaść rozszarpać?.

?Teraz jest chyba dobrze. Jeszcze napisać, co dalej? Hm? Pamiętam, co się wydarzyło, tylko jakimi słowami to opisać? Ech, jakoś straciłem wenę? Zaraz, zaraz, coś mam. Przelać to na papier? Szlag, uciekło mi. Kurna, dlaczego chęci mi nie sprzyjają?!?.

Zamknąłem ostro pamiętnik, schowałem przyrząd do pisania i zgasiłem świecę. Położyłem się na pryczy i okryłem kocem.

?Wrócę do tego wpisu kiedy indziej?.

Popatrzyłem przez okno na nocne niebo. Zaraz potem odwróciłem wzrok. Przypomniałem sobie, że nie chciałem tam patrzeć. Postanowiłem spróbować zasnąć?

Wczesny poranek. Zaraz po obudzeniu rozciągnąłem się mocno i wstałem z pryczy. O tej porze większość członków grupy, do której chwilowo dołączyłem, powinna była jeszcze spać ? a nawet jeśli nie, to i tak nie miało to większego znaczenia. Mówiłem, że następnego dnia odejdę w swoją stronę, i tak też planowałem zrobić. Teraz zresztą była ku temu świetna sposobność, ponieważ czułem się już fantastycznie. Żadne żebra ani inne osłabienie mi nie dokuczało. Szybko wziąłem wszystkie rzeczy ze sobą, po czym wyszedłem z chaty. Jeśli ktoś z tej grupy miał się mnie spytać, dokąd idę, odpowiadałem, że odchodzę w swoją stronę. Po wszystkim wyruszyłem ?tam, gdzie wzrok nie sięga?. Postanowiłem najpierw iść w stronę miejsca, w którym straciłem wtedy przytomność. Miałem nadzieję na ponowne spotkanie z ogrem ? jeśli nie tam go znajdę, to być może w okolicy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To nie jest najlepszy czas na interesowanie się takimi rzeczami, małomówny przyjacielu, naprawdę? ekhm. Może kiedyś?

Nie skupiłem się na odpowiedzi elfki, cały czas zastanawiając się nad tajemniczymi ranami. "Gdyby użyto magii, nie zostałaby nawet blizna... To niemożliwe! Ale jednak... Może kiedyś... W takim razie muszę sprawić, aby do tego "kiedyś" w ogóle doszło." Stanąłem przed poważnym dylematem. Z jednej strony im dłużej tu pozostawałem, tym większa szansa, że Garon się o mnie dowie. Z drugiej, po prostu nie mogłem zapomnieć o tych ranach. Właściwie problemem nie było, czy z nią podróżować, czy nie, ale jak to zrobić, aby uniknąć spotkania z pachołkiem Rogatego...

Ktoś przeszedł obok mnie, wzbijając z podłogi tumany kurzu. "Zaraza". Zaniosłem się kaszlem.

Ale nie brzmiało to jak kaszel. Tę upiorną mieszankę charczenia z nieudolnymi próbami zaczerpnięcia powietrza słyszałem już wiele razy, ale po prostu nie da się do niej przyzwyczaić. Tak jak do bólu, który jej towarzyszy. Zerwałem się na równe nogi, krzywiąc się z bólu i masując bliznę. Rozejrzałem się po zebranych. "Zobaczymy co będzie. Zwyczajnie dostosuję się do sytuacji." Wypuściłem nosem powietrze i słabo się uśmiechnąłem. "Pewnie szybko pożałuję tej decyzji..."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnąłem się do Eiwena.

- Dobry kufel pienistego piwa zawsze jest mile widziany - przeczesałem ręką włosy, poprawiając jednocześnie kaptur - Teraz musimy jednak stać tu jak kołki, czekając aż ten ważniak skończy swoje sprawy z Jeorgiem. Gdy jednak wszystko załatwimy możemy udać się do karczmy.

Po stwierdzeniu tej oczywistości przyjrzałem się z uwagą mężczyźnie z blizną, który kleknął koło Nifare, wyraźnie zainteresowany jej dłonią. Dziewczyna speszyła się i schowała dłoń, a po chwili elf rozkaszlał się straszliwie. Brzmiało to okropnie, nie można się było jednak temu dziwić. Blizna na gardle sugerowała, że nie zawsze był niemową, w takich sytuacjach powodując zapewne okropny ból. Stanąłem z boku i położyłem mu dłoń na ramieniu.

- Nic ci nie jest? Potrzeba ci wody?

Zdawałem sobie sprawę, że zapewne litość już dawno zaczęła go brzydzić, ja jednak, nawet po tylu latach życia, nie mogłem w spokoju obserwować czyichś cierpień. To była jedna z 'wad' mojego charakteru, którą przyjaciele często mi wypominali. Jeorg nieraz mi powtarzał, że jestem dziwny pod tym względem. Mogłem zabijać bez oporów w obronie własnego życia, nie mając po tym zbytnich wyrzutów sumienia. Natomiast przypadki takie jak ten zawsze wywoływały u mnie troskę. Cóż, taki już jestem i chyba już nic tego nie zmieni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jechałem powoli przez las, razem ze czterema innymi członkami naszej, znaczy fandrelańskiej, Straży. Tuż obok mego konia szedł Demon, mój wierny pies. Spojrzałem na jadącego między nami związanego mężczyznę, którego trzymałem dosłownie na smyczy. Znaczy się powrozie. Nasi koledzy z Khelbergu podejrzewali go o jedno morderstwo, a że mieliśmy u nich dług, dostałem rozkaz eskorty więźnia. Od 3 dni byłem w drodze i jeszcze przed zachodem chciałem dojechać do celu, dlatego też kazałem popędzać konie.

Dojeżdżaliśmy już do bramy miasta, przy której krzątało się sporo zbrojnych. ?Najazd może się jakiś szykuje??, pomyślałem z nadzieją, prowadząc moich towarzyszy. Strażnicy w bramie nie zatrzymywali nas. Swój swego poznał. Ruszyliśmy do siedziby Straży.

Przed budynkiem stało dwóch wartowników. Nieufnie otaksowali nas wzrokiem, po czym widząc niemalże bliźniacze mundury i list od Raurena(kapitana naszej Straży), wpuścili mnie do środka. Moi ludzie czekali na zewnątrz. Zagaiłem do pierwszego starszego stopniem, którego spotkałem, pytając się o kapitana.

- W zły czas przyjechaliście, kolego. Mamy tu niezły bajzel i kupę roboty na głowie. A kapitan właśnie użera się z gromadą interesantów. Musimy zwracać szczególną uwagę na orków, a na dodatek ktoś napadł na siedzibę Straży!!

- To ciekawe, powiedzcie więcej?

- Jakiś ork pobił kapitana, po czym wraz z jakimś mężczyzną zabił kilku strażników?

- Fiuuu...Mieli jaja.

- Ścigaliśmy ich, zwiali do kanałów, a potem zniknęli jak kamfora.

- Dziwne?Ale nie o to mi chodzi. Przywiozłem wam więźnia, podejrzewacie go o morderstwo. Czeka na zewnątrz z moimi ludźmi.

- A, przyjechaliście z Fandrelanu, tak? Znam sprawę. Kapitan się was już spodziewał i kazał przygotować i loszek, i kwatery. Zaraz wydam dyspozycje, przejmiemy gagatka, a wam wskażemy miejsca spoczynku.- powiedziawszy to, ruszył do drzwi. Zatrzymałem go jeszcze.

- Niech na mnie nie czekają, pójdę jeszcze pogadać z Jeorgiem. Jeden interesant więcej?

Stojąc na korytarzu miałem mieszane uczucia. Wstyd, że dwójka bandytów pokiereszowała Jeorga i kilkunastu strażników. Złość, bo obijało się to na honorze Straży. Zaciekawienie wynikało z faktu dziwnej ucieczki wyżej wymienionych. I rozbawienie, bo czułem w powietrzu niezłą bitkę. Ruszyłem w kierunku gabinetu kapitana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Spokój, droga sznurowadło - odpowiedział ciemnowłosy, a moja brew powędrowała w górę. - Ró-wno-wa-gi - poprawił się, a do jednej dołączyła druga. Uśmiechnąłem się i pogrążyłem w myślach...

"Ile to już lat... odkąd wyruszyłem? Odkąd słyszałem znajomo brzmiące słowa..."

- Trzy... pięć... dziesięć... piętnaście - przeliczyłem szeptem.

"Piętnaście lat w podróży... dziesięć lat w obcych krajach... trzy lata w *tych* krajach."

Wbiłem wzrok w ziemię z mieszaniną nostalgii i czegoś... innego.

"Przez ten czas... urosłem. Przeżyłem po wielokroć. Ale... wciąż coś jest... nie tak. Dotąd podążałem według tego co pamiętałem z nauk ale dziś nie jestem wcale mądrzejszy niż byłem wtedy. Czy to znaczy że robiłem źle? Pamiętałem źle?"

Nagle rozmyślania przerwał mi czyjś kaszel. Kaszel osoby z okrutnie uszkodzonym układem oddechowym. Słyszałem już taki - lud stepów czasem stosował takie... okrutne kary - i wiedziałem że nic nie mogę nań poradzić, co czyniło go tym okropniejszym w moich uszach. Pokręciłem z zamyśleniem i smutkiem głową.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po inspekcji najlepszego miejsca spoczynku powróciłem do sieni. Po paru chwilach Kirgon przyprowadził resztę kompani, więc wyszedłem na zewnątrz lepiej zlustrować teren wokół domu. Chciałem zajrzeć do tartaku, ale okazało się, że drzwi są o dziwo zamknięte. Okrążyłem polanę. Oprócz ścieżki, którą przybyliśmy w las biegły jeszcze dwie inne przesieki. Wyglądały na od dawna nieuczęszczane, więc nie zawracałem sobie nimi głowy. Jakby co w domu można było się swobodnie bronić - miał tylko jedne drzwi i wygodny stryszek. Wróciłem w okolice chałupy i usiadłem na pieńku między domem, a drewutnią. Las uspokajająco szumiał, a do moich uszu nie dobiegał żaden niepokojący dźwięk. Gdy krwawoczerwone słońce poczęło chylić się ku zachodowi wiatr ucichł, a w lesie zaległa nieprzyjemna cisza. Wstałem i poszedłem do domu. Moi znajomi zapewne nawarzyli jakiejś strawy, a póki nie zrobiło się jeszcze zupełnie ciemno był czas, by na chwilę opuścić swój posterunek. Po chwili siedziałem już na ganku zajadając podkradziony kąsek. Po zmierzchu minuty zaczęły przypominać godziny, a godzina trwała niczym wieczność. Od czasu do czasu przechadzałem się po okolicy. W końcu, gdy księżyc stał już wysoko, a ja myślałem, że już na wieczność pozostanę wartownikiem, drzwi domu cichutko skrzypnęły i na progu ujrzałem sylwetkę Kirgona.

- Wszystko w porządku? - spytał ork.

- W jak najlepszym, cisza i spokój. Wygląda na to, że setnie się wynudzisz - uśmiechnąłem się. - Nie zastrzel Verny ze swojego łuku, gdy będzie wychodziła - rzuciłem przez ramię i wszedłem do domu. Udałem się do pustego pokoju po prawo. Skrzesałem ogień w palenisku, umościłem sobie posłanie na pryczy najbliżej ognia, a następnie obok ułożyłem znalezioną w składziku skrzynię. Do skrzyni wyłożyłem wyciągnięte z mojej przepastnej torby ubranie Verny, na ubraniu położyłem miecz, a pod wypchaną sianem poduszkę wsadziłem sztylet. Miej broń zawsze pod ręką, mawiali ludzie na ulicy. Zawsze się stosowałem do tej rady. Sakwę schowałem pod pryczą. Nie rozbierałem się, bo było dość zimo, a Verna powinna się jakoś wygrzebać z moich łachmanów. Nakryłem się po same uszy twardym, szorstkim kocem i pomyślałem o przemianie. To powinno wystarczyć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od pół godziny jestem uciekinierem i już popadam w paranoję, świetnie. Pozostali zajęli się niemową, ja nie mam czasu ani ochoty na współczucie. Niby w jednej z magicznych toreb mam wyciąg ziołowy który na długi czas ukoiłby jego gardło, ale nie wiem czy nie przyda mi się do rytuałów. Kładę dłoń na ramieniu Nifare, aby nieco ją pokrzepić. W tej chwili potrzebujemy schronienia i kilku godzin czasu, abym mógł odprawić odpowiednie rytuały. Schować nas przed wzrokiem magów Bractwa. Bez tego równie dobrze możemy się "ukryć" na schodach przed głównym wejściem.

Do naszej oczekującej grupy dołączyła jeszcze jedna postać. Wysoki i dość potężny, ubrany w mundur innego miasta... Povlis... albo Fandrelan... nie pamiętam. Mina nieco mu zrzedła na nasz widok. Widocznie nie spodziewał się aż takiej kolejki. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć drzwi się otworzyły i na korytarz wyszedł Jeorg. Przyjrzał się po kolei wszystkim oczekującym.

- O, cześć Albert. Mam nadzieję, że miałeś spokojną podróż? Wybacz, że nie mam dla ciebie czasu, ale priorytet mają królewscy, magowie od siedmiu boleści i moje połamane żebra.

- Rozumiem - odparł nowo przybyły.

- Tael, szanowny panie magu - te słowa aż ociekały ironią. - I koleżanka maga też może. Zapraszam do środka, mam wieści, które was zainteresują.

Weszliśmy. Abbarin siedział lekko znudzony na miejscu Taela.

- Ten tutaj Abbarin, dowódca wojsk królewskich, przyniósł wieści, które na pewno was ucieszą - zaczął Jeorg. - Bractwo przeszkadza zbyt wielu wysoko postawionym osobom. W efekcie zostało zdelegalizowane a wszyscy jego członkowie będą aresztowani. Tym samym, nawet jeśli mieliście jakieś kłopoty, to już ich nie...

- Panie kapitanie! - do pomieszczenia wpadł człowiek w mundurze sił królewskich. Był zasapany, najwyraźniej długo biegł. Zwracał się do krasnoluda. - Zniknęli!

- Spokojnie człowieku, mów co się stało? - odparł Abbarin.

- No... zniknęli. Cała siedziba. Wyparowała.

- Co?! - krasnolud zerwał się z krzesła. - Do wszystkich Cieni z najniższych... Jak?

- Coś błysło i po chwili ich nie było.

- Mag, ze mną, przydasz się. Kapitanie zostań tutaj. Przy twoim stanie...

- Ta jasne, muszę to zobaczyć!

Tu akurat zgadzałem się z Jeorgiem. Ja też MUSIAŁEM to zobaczyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nic ci nie jest? Potrzeba ci wody?

"No tak! Jeśli tylko nie unikają, nie wiedząc jak się zachować, to dla odmiany traktują jak jajko... ZAMILCZ! Chce ci pomóc, powinieneś się cieszyć. Osoby chętne do pomocy zdają się być gatunkiem wymierającym... Uspokój się... Dobra mina do złej gry, dobra mina do złej gry." Pokręciłem głową na znak, że niczego nie potrzebuję, jednocześnie nieznacznym, spokojnym ruchem wysuwając ramie spod dłoni "altruisty".

Otworzyły się drzwi, do gabinetu kapitana wróciła niedawno wyproszona trójka. "A ona gdzie lezie?". Utrata półelfki z oczu nie było jednak moim największym problemem. Z drugiego końca korytarza właśnie szedł ku mnie siepacz Garona. "Zaraza! Uciekać? Nie, to wzbudzi podejrzenia. Tylko spokojnie... " Minął mnie, obdarzając jedynie krótkim spojrzeniem. "Udało się!" Jak się okazało, radość była przedwczesna. Mężczyzna bowiem wzdrygnął się, obrócił, przyjrzał mi dokładniej i natychmiast ruszył w przeciwnym kierunku. Zbladłem. "NIECH TO ZARAZA PORWIE!!! Już jestem trupem, już jestem trupem, w najlepszym wypadku Garon dowie się o mnie za tydzień, ale jeżeli dysponują jakimś magicznym komunikatorem, będzie wiedział zaraz! Tlko spokojnie... Teraz nie mogę sobie pozwolić na ucieczkę, a on nie zaatakuje mnie w środku siedziby Straży Miejskiej. Na razie poczekam aż ta trójka wyjdzie, potem pójdę z nimi". Uznałem to za jedyne rozumne posunięcie. Niestety mój żołądek, niepomny argumentów, pozostał wywrócony do góry nagami. Chwile wydawały mi się wiecznością...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...