Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Radyan

[Free] Free Sesja

Polecane posty

- Nie wiem niczego, o co mnie pytacie ? odpowiedziałem jeszcze spokojnie. Znajdowałem się w dość obskurnym miejscu, przypominającym salę przesłuchań. Siedziałem przy węższej części stołu ? przeciwległy kraniec z kolei zajął jeden z tej dwójki, co mnie znalazła. Był to silnie zbudowany mężczyzna z brązowymi wąsami. Obok niego stał drugi z pary.

- Posłuchaj ? kontynuował ten pierwszy, z wyraźną nutką irytacji. ? Masz do czynienia z jednym z oficerów Straży w Khelberg. To, że siedzisz tutaj, a nie w sali tortur, jest oznaką tylko i wyłącznie mojej dobrej woli. Nie zgrywaj więc głupiego i nie stawiaj oporu, to nic ci się nie stanie. Zapytam raz jeszcze: co wiesz o Bractwie?

- Naprawdę nie wiem, przysięgam ? odparłem, powoli się unosząc. ? Słyszałem o tej nazwie, ale na ich temat nie wiem absolutnie nic.

Mężczyzna wstał gwałtownie, uderzając w stół.

- Dobra, widzę, że tak się nie porozumiemy! Zadam ci więc inne pytanie: co wiesz o tamtej grupie, która zaatakowała przedwczoraj kapitana?

- Kapitana? O co mnie w ogóle pytacie? Nie mam pojęcia, o kogo wam chodzi!

Mężczyzna zaklął siarczyście.

- Teraz żałuję, że nie wysłałem cię na tortury, ty psie pier?!

- Uspokój się, mamy go tylko przesłuchać! ? odezwał się ten drugi żołnierz.

- Jak on?!

Mężczyzna westchnął, po czym ponownie usiadł.

- Dobrze? ? kontynuował. ? Może nie byłeś wcześniej w Khelberg, licho wie. Ale jestem gotów się założyć o połowę swojego majątku, że ta grupa miała coś wspólnego z tamtym wybuchem.

- Wybu? ? chciałem już powiedzieć, ale przerwałem. Oświeciło mnie. ? Już wiem, kogo macie na myśli.

- W takim razie powiedz nam, co o nich wiesz.

Chciałem się odezwać, ale wtedy przypomniało mi się, co z nimi przeżyłem. Ich rozmowy w szczególności.

- Jest ich czterech. Jeden to człowiek, inny półork, jeszcze inny chyba też ork, a czwarty chodzi w pełnej zbroi, rasy nie znam. Więcej nie powiem.

- Dobra, to wystarczy. Gdzie są?

- A po co wam to wiedzieć? Chcecie ich znaleźć, to idźcie poszukać, mnie to nie obchodzi.

- Znowu zaczynasz? Uwierz mi, moja cierpliwość naprawdę się kończy?

Nagle do pomieszczenia wszedł inny żołnierz, który podszedł do oficera, szepnął mu coś na ucho, a zaraz potem wyszedł. Mężczyzna westchnął w geście rezygnacji.

- Jasna cholera? Widzę, że niepotrzebnie się fatygowaliśmy ? stwierdził jakby do siebie, po czym powiedział do mnie: ? W porządku, wiemy więcej, niż nam potrzeba. Jesteś wolny.

Taki obrót spraw bardzo mnie zdziwił. Wstałem, a potem chciałem wyjść z sali przesłuchań. Usłyszałem jednak głos tego drugiego:

- Powinien zmienić ubranie i wziąć kąpiel?

Miał trochę racji. Mimo to zignorowałem jego uwagę i wyszedłem.

Khelberg nie sprawiało wrażenia szczególnie zamożnego miasta. Nie chciałem się przekonywać, czy mam rację. Krótki czas później zauważyłem jakiś tłum gapiów ? tylko na co oni się tak gapili? Zasłaniali cały widok. W końcu jednak ruszyłem w inną stronę. Po pewnym czasie wędrówki dostrzegłem, że trafiłem do jakiejś dzielnicy biedy? Zaraz potem coś usłyszałem ? a następnie zobaczyłem. Jakaś zakapturzona postać jechała na koniu. Szybko uskoczyłem na bok, pozwalając jej przejechać. Ale zaraz, przecież ten koń galopował? ?A temu co, śpieszy się gdzieś??, pomyślałem. ?W dodatku zakrywa sobie głowę kapturem. Czy to może???. Myśl głupia, ale nie zaszkodziłoby sprawdzić. Gdy tylko jeździec odrobinę się oddalił, postanowiłem pobiec za nim i sprawdzić, kim on jest. Były małe szanse, że go dogonię, ale chociaż on przy tempie, jakie sobie obrał, nie powinien mnie zauważyć. Starałem się mieć go pod obserwacją?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?Ten cały przyjaciel półelfki? co on wyprawia w tej dziurze? No tak? Widocznie to jakiś magik. Po prostu pięknie.? Nie mając lepszego zajęcia podszedłem do Kapitana. Chciałem dokładniej przyjrzeć się jego ranom.

-Ej czego! A to ty? O co chodzi?

Bez ceregieli delikatnie nacisnąłem jego żebro. Pierwsze od dołu, lewe. Żadnej reakcji.

-Co ty wyrabiasz? I kim ty w ogóle jesteś?

?Zaraza by go? Co ja mam według niego zrobić?? Dotykając blizny wypisałem obcasem na piasku swoje imię.

-Aldear? A nie prościej było powiedzieć?

Zdjąłem rękę z blizny i spojrzałem mu w oczy. Wiedziałem, że samym wzrokiem nie da się zabić. Ale warto było spróbować. Dotknąłem następnego żebra.

-Au! Co ty sobie?

-Eiwen, uważaj!

Odwróciłem się w kierunku z którego dobiegł krzyk, ale zanim zdążyłem cokolwiek zobaczyć, odepchnął mnie jakiś strażnik. Dwóch innych natychmiast zaczęło osłaniać kapitana. Powoli zacząłem się podnosić.

-No patrzcie państwo? Wręcz nie mogę uwierzyć we własne szczęście!

Nawet nie musiałem się odwracać. Poznałem ten głos. ?Zaraza by go? czyli jednak mieli jakiś komunikator?.

-Nie krzycz. Nie wyrywaj się. Zrobimy to po mojemu.

?Czy on naprawdę jest taki głupi żeby myśleć, że grzecznie dam się zabić? Dobrze? póki co niech tak myśli.? Wstałem.

-Dobrze? a teraz idź prosto przed siebie. Tylko spokojnie. Nie chcemy zwracać na siebie uwagi prawda?

Powoli przeszliśmy obok sporej grupy gapiów. ?Szansa.?

-Hej co ty wyprawiasz? STÓJ!

Spróbował chwycić moją rękę. Nie zdążył. Szybko wpakowałem sobie palec tak głęboko do gardła, jak tylko się dało. I zaraz po tym zwymiotowałem na najbliższego przechodnia. Ludzie na około odskoczyli. Widziałem już wiele podobnych sytuacji więc wiedziałem co się zaraz stanie. Jakaś spanikowana kobiecina krzyknęła.

-Bogowie pomóżcie! Czarna Śmierć!! ZARAZA!!!

Miała słaby głos, więc usłyszano ją tylko w najbliższej okolicy. Wystarczyło. Wyszczerzyłem się w kierunku siepacza. Zaraz potem porwał go tłum. Tak jak mnie. ?Zabawne? Czy ktoś w ogóle zwrócił uwagę, że to ja jestem ?chory??? Wśród wrzasku dało się słyszeć jeden wyjątkowo przenikliwy. ?No tak? zadeptali ją? Zaraza by to, to moja wina? Przestań! Nie masz teraz czasu się obwiniać. Gdzie ten siepacz? Pewnie próbuje się wydostać?? Ktoś chwycił mnie od tyłu za ramię.

-Myślałeś, że uciekniesz tak szybko? Ale nie martw się, nic ci nie zrobię. Nasz wspólny znajomy chce to rozwiązać osobiście.

?Garon tu jedzie? Zaraza? Gdyby tylko ten siepacz się?? Na krótką chwilę zwolniłem. Siepacz też. Ale ludzie za nami już nie. Wpadli na niego. A zaraz potem przeszli po nim. Nawet nie zdążył krzyknąć. Pozostało tylko biec tak długo, aż się zatrzymają. ?Łatwo powiedzieć? długo tak nie pociągnę?. Potknąłem się, ale utrzymałem równowagę. Tłum powoli zwalniał. ?Gdyby tak nie było, nie utrzymałbym się na nogach?. Minęliśmy jakiś zakręt i wpadliśmy na szerszy plac. Dopiero tutaj zaczęli się rozpraszać.

Dysząc ciężko oparłem się o najbliższą ścianę. ?Dobra co teraz? wrócić do reszty? Tylko gdzie oni są? I co ważniejsze, gdzie ja jestem??

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nietrudno było dojrzeć odjeżdżającego konno Amhaiarkennara, zostawiłem w końcu wierzchowca tam gdzie on. Przedzierając się przez tłum szybko dotarłem do konia i nie czekając na dalszy rozwój akcji popędziłem wierzchowca byle jak najdalej od miejsca zamachu. Nie wątpiłem, że widziano mnie razem z Amhaiarkennarem, a niektórzy mogli zauważyć też tę krótką wymianę zdań, kwestią czasu było, kiedy wreszcie strażnicy, zmęczeni poszukiwaniem łowcy, zainteresują się mną... o ile już tego nie zrobili. W pewnej chwili zauważyłem spory tłum, który pędził gdzieś na złamanie karku, wydawał się spanikowany. A spanikowana tłuszcza jest bardzo niebezpieczna dla przechodniów... Nie myliłem się, niemal od razu dojrzałem kilka stratowanych osób, w tym jedna z nich miała na sobie mundur strażnika. Pokręciłem głową. Przeszedłem na stęp i wyjechałem na szerszy plac rozglądając się za powodami takiej paniki. Tłum zaczął się przerzedzać. Omiatając spojrzeniem okolicę, przypadkowo zahaczyłem wzrokiem o pewnego elfa i zaraz spojrzałem na niego ponownie. Wyróżniał się, nie tylko widoczną blizną na szyi, ale również spokojem którego definitywnie nikt w pobliżu nie podzielał. Zsiadłem z konia i powoli stawiając kroki zbliżyłem się do niego:

- Hej, nieznajomy, zwą mnie Gangash, wiesz może, dlaczego ta tłuszcza tak oszalała?

Nie użyłem imienia: "Vordrin". Skoro Amhaiarkennar wolał mnie zostawić, to niech teraz trudzi się odszukaniem mnie... o ile w ogóle ma taki zamiar. Prawda była taka, że miałem dość Bractwa, tacy z nich łowcy potworów jaki ze mnie żywy człowiek...

Elf przykucnął i zaczął coś palcem bazgrać po piasku, zdumiony uniosłem brwi, lecz kiedy się odsunął zobaczyłem napis, mówiący: "Ktoś zwymiotował. Wymyślili sobie, że to zaraza."

- Jesteś niemy? - Zacząłem i niemal natychmiast przerwałem wpół zdania przypomniawszy sobie bliznę na gardle, na którą dopiero co zwróciłem uwagę. Od czasu mojej śmierci nikomu nie współczułem i w zasadzie nie miałem zamiaru zaczynać teraz. Mimo to nie mogłem się powstrzymać od myśli: jak to jest, w taki brutalny sposób stracić głos? Po chwili jednak zauważyłem zimno: pewnie podobnie, jak stracić życie i przeżyć to...

- Rozumiem - kontynuowałem spokojnie. - A na tobie, jak widać, nie zrobiło to zbytniego wrażenia, co? Kim jesteś, że choroba ci nie straszna?

Spojrzał na mnie z irytacją, napisał: "Felczerem. Widziałem tego człowieka. W najgorszym przypadku, to zatrucie pokarmowe. Nic niebezpiecznego." No tak, odpowiedź tak prosta, że, rzecz jasna, w ogóle nie przyszłaby mi do głowy. Nie oznacza to, że musi być prawdziwa, ale nie widziałem przy nim broni ani nie wyczuwałem żadnej magii która mogłaby być niebezpieczna dla nieumarłego. Postanowiłem mu uwierzyć, też mam swoje sekrety, więc nie widziałem powodu, dla którego miałbym się interesować jego własnymi.

- Wybacz - rzekłem z czymś na kształt uśmiechu. - Mogę wiedzieć jak cię zwą oraz gdzie zmierzasz? Planuję opuścić to miasto, a z chęcią bym powitał jakieś towarzystwo...

Odpisał: "Aldear", po chwili wahania napisał jeszcze: "Też chcę się stąd wynieść."

- Aha - odrzekłem. Cisza się dłużyła wraz z czasem, jaki poświęciłem rozmyślaniom. Po dłuższej chwili wzruszyłem ramionami kierując się do konia.

- Jak chcesz, to jedź ze mną, we dwóch zawsze raźniej...

Rzekłem, wsiadając na konia, Aldear poszedł za mną. Zdobyłem się na wyraźniejszy uśmiech.

- Wskakuj - wskazałem miejsce za sobą. Elf nie wyglądał na ciężkiego, a ja byłem zwyczajną kupką kości w skórach i płaszczu z jakąś bronią. Wierzchowiec, z pewnością nawykły do ciężarów, wytrzyma to na pewno. Felczer wpierw spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po chwili wzruszył ramionami i usadowił się za mną. Nie wiedziałem co myśleć o moim towarzyszu, jednak już sam fakt, że tak łatwo przyjął moją kompanię, wzbudzał moje podejrzenia. Najlepiej będzie zweryfikować je mając go u boku - nie potrzebuję żadnych szpiegów którzy mogliby poznać moją prawdziwą naturę...

Zawróciłem kierując się do placu, gdzie stał przedtem zamek Bractwa. Miałem zamiar odtworzyć trasę którą wraz z Amhaiarkennarem dojechaliśmy tam i dotrzeć do tej bramy, którą wtedy wjechaliśmy. Dalej się zobaczy, najpierw trzeba tam dojść.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krótko po wyjściu kapitana powrócił sierżant i poprowadził mnie wgłąb budynku Straży. Przeszliśmy kilkoma korytarzami, aż w końcu dotarliśmy do wielkich, masywnych drzwi. Prowadziły one do miejskiej stajni. Tam czekał na mnie osiodłany wierzchowiec. Wskoczyłam lekko na jego grzbiet, skinęłam głową sierżantowi i zmusiłam wierzchowca do kłusa. Po chwili wyjechałam na brukowaną uliczkę miasta. Rozejrzałam się nieco i już wiedziałam, gdzie jestem. Skierowałam się do południowej bramy w myślach zastanawiając się jaką minę bedzie miał Kirgon, gdy dostanie glejt. Wielu ludzi z dziwnymi minami podążało gdzieś w kierunku centrum miasta. Musiało się coś wydarzyć. W ogólnym zamieszaniu strażnicy przy bramie nie zwrócili na mnie uwagi. Rzuciłam się galopem mając nadzieję, że ork zauważy mnie w odpowiednim momencie. W pewnej chwili z przydrożnych zarośli wyskoczył na pusty gościniec jakiś osobnik. Wryłam konia. To był Kirgon.

- W końcu raczyłaś się pojawić. Zejdźmy lepiej z gościńca zanim nas zobaczy któryś z królewskich żołdaków.

Zeskoczyłam z konia i wyciągnęłam ku niemu rękę z glejtem.

- Myślę, że nie musicie się już ukrywać - uśmiechnęłam się promiennie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka rzeczy wydarzyło się bardzo szybko. Zanim jeszcze zrozumiałem co się działo było po wszystkim. Więc, tak jak się spodziewałem, zniknięcie Gildii to nie koniec naszych kłopotów, a dopiero początek. Co ciekawe dostałem ochroniarza. Miło ze strony Jeorga. Niemniej nie planuje z nim nigdzie wracać.

- Przykro mi panie kapitanie, ale każda kolejna godzina w mieście może oznaczać kolejny atak na mnie lub moją towarzyszkę. Wbrew pozorom nie potrzebuję też obrony, choć nie zabronię nikomu, kto jest zainteresowany małą wycieczką, iść ze mną.

Skończywszy tą przemowę ruszam w kierunku bram miasta. Mam pewien plan, ale żeby go wykonać muszę działać szybko. Teheran na pewno będzie próbował znaleźć mnie magicznie, na szczęście wiem jak się ukryć. Jest jeszcze problem jego pomagiera, który przed chwilą do mnie strzelał, ale liczę, że uda mi się go zgubić nim dotrzemy do celu, zwłaszcza, że tymczasowo został zmuszony do ucieczki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Cholera jasna! - Krzyknąłem sam do siebie. Moja sytuacja była fatalna. Bractwo mnie zdradziło, poluje na mnie wojsko i magowie, zostałem sam. Co zrobić? Jednak nie czas na to, póki co musiałem się ukryć. Koń obecnie tylko mi wadził, więc zatrzymałem się i zeskoczyłem z niego. Zabrałem wszystko co potrzebne i pogoniłem go w dal. Sam udałem się w jedną z bocznych uliczek. Nasze konie są dobrze wyszkolone, w razie czego miały same wracać do siedziby. Może pójdzie gdzie trzeba, żeby w przyszłości był z niego pożytek? Mam nadzieję.

Ale to teraz nieważne. Wkroczyłem pewnie w zaułek. Żałośni żebracy, zamiast zrobić coś pożytecznego ze swoim życiem siedzą tu i użalają się nad sobą. Muszę jednak przyznać, że Teheren miał rację, rozkazując pomagać im za darmo. Teraz, to mnie uważają za przyjaciela, a straż miejską i Gildię za przeciwnika, nie odwrotnie. Sprytny z niego dziad. Tym większą przyjemność sprawi mi odnalezienie go i skopanie jego starego tyłka. Coś przerwało moje rozmyślania i przykuło moją uwagę... Tak, to ten gnojek, który okradł siedzibę bractwa. Wkroczył właśnie innym wejściem na 'moją uliczkę' niosąc z uśmiechem bochenek chleba. Co zrobić? Przecież nie utnę mu rąk, jak to zwykle robi się ze złodziejami. Teraz byłoby to głupie, pozbawiłbym się kryjówki. Zresztą Bractwo jest teraz moim przeciwnikiem, chyba nie mogli wyraźniej pokazać, że jestem im zbędny. W takiej sytuacji moi dawni wrogowie stali się moimi potencjalnymi sojusznikami, nawet ten dzieciak... Nagle ktoś rzucił się na niego i próbował wydrzeć mu z rąk chleb. Natychmiast doskoczyłem do napastnika i rzuciłem nim o ścianę.

- Nic ci nie jest? - zapytałem dzieciaka, starając się brzmieć przyjaźnie. Pokręcił głową. - Odprowadzę cię do domu, dobrze?

Młody kiwnął niepewnie głową i ruszył przed siebie. To będzie dobra miejsce na przeczekanie, przynajmniej póki tak aktywnie mnie szukają. Ale co potem? Przecież nie pójdę do straży, ich nie interesuje moja zemsta. Będą chcieli wtrącić mnie do lochu, albo i zabić. Gildia również. Jedyny rozsądny pomysł, to odnalezienie Eiwena. Gdyby nie zagrażał interesom Teherena, nie napuszczałby mnie na niego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Myślę, że nie musicie się już ukrywać - powiedziała zadowolona z siebie Verna wyciągając jakiś świstek papieru.

- Odbiło ci, dziewczyno?! - krzyknąłem zdumiony jej zachowaniem i schwyciłem ją za łokieć, chcąc odciągnąć od drogi. - Tu się roi od królewskich strażników, nie mamy czasu na żarty. - Po chwili jednak wziąłem od niej coś, co okazało się być pismem. Nie byle zresztą jakim. Przeczytałem je dobre trzy albo cztery razy nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

- Ha! Nie znalazł lepszego momentu, żeby się pojawić! - parsknąłem ze śmiechem. - Śpieszmy do miasta, mam pewne sprawy do załatwienia z jednym kapitanem... - powiedziałem do towarzyszy i nie oglądając się na nich ruszyłem przed siebie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mimo iż biegłem, co sił w nogach, i tak nie zdołałem dogonić tego jeźdźca. W pewnym momencie po prostu zniknął mi z oczu. Kiedy tak się stało, zatrzymałem się na chwilę. Rozejrzałem się po okolicy.

?Gdzie ja jestem??.

Wyglądało na to, że znalazłem się w dzielnicy biedy. Okolica prezentowała się dość obskurnie, a ludzie z podartymi ubraniami i sprawiający wrażenie wygłodniałych tylko dopełniali obrazu nędzy.

?Całkiem możliwe, że mój cel zaszył się gdzieś tutaj? Tylko że obszar jest duży, a on może być dosłownie wszędzie. Lecz wiem, jak go znaleźć?.

Popatrzyłem na miejsce, przy którym widziałem tego jeźdźca po raz ostatni. Tam przyklęknąłem i ignorując spojrzenia innych, zacząłem wąchać ziemię w celu rozpoznania i zapamiętania zapachu śladów konia. Jako myśliwy miałem nieco bardziej wyczulone zmysły od innych, dlatego zaraz już dowiedziałem się tego, co chciałem. Zacząłem iść po rozpoznanym zapachu. Nie minęło jednak wiele czasu, nim trop? się urwał. Znów przyklęknąłem i powtórzyłem operację. W tym miejscu zapach końskich kopyt znikł? ale pojawił się nowy.

?Może???, pomyślałem. ?Zaraz? Tak, być może to ten, którego szukam??.

Popędziłem tym śladem.

Niewiele czasu później trafiłem do jednej z bocznych uliczek. Rozejrzałem się uważnie? aż w końcu zauważyłem coś interesującego. Młody chłopak idący ulicą, a wraz z nim jakaś zakapturzona postać? Nie doszedłem jednak do żadnych wniosków ? nagle przeleciał obok mnie toporek do rzucania. Szybko się obejrzałem za siebie, po czym cofnąłem. Wyciągnąłem łuk wraz ze strzałą i zacząłem celować. Nikogo jednak nie zauważyłem. Zaraz potem usłyszałem czyjeś kroki. Szybko się uchyliłem przed ciosem od tyłu. Ktoś próbował mnie zajść ? dlatego zwolniłem jedną rękę i uderzyłem nią draba. Cofnął się, próbując złapać oddech. Chwilę później jednak już leżałem brzuchem na ziemi.

?Ała, moja potylica!?.

Chciałem już wstać, kiedy ktoś przycisnął mnie nogą do gruntu. Zaraz potem ujrzałem dość znajomą twarz. Brak włosów, czarne wąsy?

- Co, chłoptasiu, tęskniłeś? ? zakpił sobie. ? Zemsta słodka jest? sam przyznasz?

Inni z tej bandy, co mnie otaczali, zaśmiali się. Jeszcze trzymałem łuk i strzałę, ale nie mogłem z nich korzystać przy pomocy tylko jednej ręki. W ogóle nie miałem jak się bronić?

?Ja pier***ę, nie dość zostałem upokorzony w ciągu ostatnich dni?!?.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grzecznie odmówiwszy, mag zaczął iść w swoją stronę. Ma jaja, cwaniak. Patrzę pytająco na kapitana.

- Co robić?

- Idź za nim i go pilnuj. Nie powiedział, że nie możesz się dołączyć.

- Rozkaz, kapitanie, ale jedna sprawa?Głupio by było, jakby jakiś skaczący po dachach bubek w kapturze go dźgnął z zaskoczenia. Mogę zajechać do Strażnicy po kolczugę?

- Jak to miło, że o nasze bezpieczeństwo dbają tak roztropni ludzie.- wtrącił się Abbarin- Jakbyś szukał kiedyś roboty...

- Dobra, nie podbieraj mi pracowników. Frinn, rób co chcesz.

- Rozkaz.

Tymczasem wrócił do mnie mój pies, Demon. Zostawiwszy strażników z Jeorgiem złapałem konia za uzdę i podążyłem za magiem i jego towarzyszką. Po chwili ich dogoniłem.

- Ej, Eiwen, tak łatwo nie odpuszczę. Opuszczasz miasto?

- Tak.

- Nieźle, bo ja też wyjeżdżam. Muszę jeszcze coś załatwić. Spotkamy się przy Głównej Bramie?

- Dobrze.

Po dwudziestu minutach byłem na miejscu, prowadząc dodatkowo dwa osiodłane konie dla towarzyszy. Wcisnąłem Eiwenowi do rąk pakunek, w którym była kolczuga.

- Włóż to na pierwszym postoju.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

?Garon tu jedzie? Źle, źle, źle? Trzeba uciekać, trzeba wydostać się z tego miasta? A ta pół-elfka?... Ech? Zaraza to, ucieczka ma priorytet??

- Hej, nieznajomy, zwą mnie Gangash?

?Co do?? Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem jakiegoś człowieka. Właściwie nie jakiegoś, bo osobę z tak martwymi oczami rozpozna się wszędzie.

-?wiesz może, dlaczego ta tłuszcza tak oszalała?

?Skąd taka ciekawość? I dlaczego podszedł akurat do mnie? Zaraza, przecież prawdy z najdrobniejszymi szczegółami mu nie powiem? Może po prostu zagadnął pierwszą z brzegu osobę? Robię się przeczulony?? Kucnąłem i napisałem palcem w piasku:

?Ktoś zwymiotował. Wymyślili sobie, że to zaraza."

- Jesteś niemy?

?NIE!!! BAZGRZĘ SOBIE PALCEM PO PIASKU, PONIEWAŻ TAKI MAM W TEJ CHWILI KAPRYS!!! Co za skończony??

- Rozumiem. A na tobie, jak widać, nie zrobiło to zbytniego wrażenia, co? Kim jesteś, że choroba ci nie straszna?

?A skąd ta ciekawość? Nie podoba mi się to. Pomyślmy?? Dopisałem:

"Felczerem. Widziałem tego człowieka. W najgorszym przypadku, to zatrucie pokarmowe. Nic niebezpiecznego.?

-Wybacz.

Kontynuował nieznajomy, uśmiechając się. Uśmiech ten upiornie kontrastował z jego oczami. ?Jak coś z tak martwymi oczami może być żywe? W trakcie sekcji widywałem oczy wyrażające więcej emocji??

-Mogę wiedzieć jak cię zwą oraz gdzie zmierzasz? Planuję opuścić to miasto, a z chęcią bym powitał jakieś towarzystwo...

?Co?! Dobra, to już mi się przestało podobać, jeżeli ten człowiek służy Garonowi, to wyruszenie z nim jest porównywalne do dobrowolnego skoku ze stumetrowej skarpy? Ale jeżeli mu nie służy? Samemu mogę się co najwyżej ukrywać, ale jeżeli by doszło do najgorszego?? Napisałem:

?Aldear?

i krytycznie przyjrzałem się towarzyszowi. Dopisałem:

?Też chcę się z tąd wynieść.? Wyprostowałem się i spojrzałem na te jego trupie oczy.

-Aha.

?No i co teraz, szanowny ?towarzyszu??? Cisza stała się nieznośna. Wreszcie (?Zaraz, jak mu było? Ach, już pamiętam?) ten cały Gangash wzruszył ramionami i stwierdził:

- Jak chcesz, to jedź ze mną, we dwóch zawsze raźniej...

Po czym ruszył w kierunku jakiegoś konia. ?Zaraza? Nie podoba mi się to, za łatwo zgodził się na wspólną podróż? Ale w sytuacji w jakiej się znalazłem, nie mam wyboru?? Podążyłem za nim. Gangash wsiadł na konia i wyraźniej się uśmiechając, co sprawiało jeszcze bardziej upiorne wrażenie, powiedział do mnie:

- Wskakuj.

Jednocześnie wskazując miejsce za sobą. ?On chyba nie lubi tego konia.? Wzruszyłem ramionami i usadowiłem się za nim. ?Ta decyzja albo uratuje mi życie, albo bardzo je skróci?. Położyłem lewą dłoń na bliźnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Eiwen wyszedł z dziury powlokłam się za nim próbując opanować drżenie kolan. Przed chwilą przeżył zamach, jednak sprawiał wrażenie, jakby martwił się tym daleko mniej ode mnie. Zimnokrwisty łajdak. Co to w ogóle za pomysł ładować się w sam środek zbiegowiska? Niewdzięczny, Nawet nie podziękował za ostrzeżenie. Pokręciłam głową z rezygnacją. Jedziemy na tym samym wózku, w końcu polują na nas oboje. Z tą różnicą, że przed nim bractwo czuje jakiś respekt, bo wiedzą, że mają do czynienia z magiem. Możliwe, że ja miałabym większe szanse na przeżycie spotkania z kuszą, jednak patrząc na to z szerszej perspektywy, nie potrafię zrobić nic, oprócz ucieczki. Jestem zdana na łaskę tego nierozsądnego maga, a nawet nie wiem, czy mnie lubi albo czy w końcu nie postanowi mnie zostawić, bo moje towarzystwo stanie się zbędnym balastem. Potarłam ręką zmęczone oczy. Kategorycznie muszę przestać martwić się na zapas. Rozejrzałam się dookoła, jednak nie dostrzegłam już nigdzie jegomościa z blizną na gardle. Szkoda, chyba nie dowiem się już, dlaczego się mną zainteresował. Po krótkiej wymianie zdań z kapitanem ruszyliśmy w kierunku bramy. Wygląda na to, że ten strażnik idzie z nami. W jakiś sposób podniosło mnie to na duchu. Na pierwszy rzut oka widać, że facet aż ocieka poczuciem sprawiedliwości i obowiązku. Moje zadowolenie nie miało jednak potrwać długo. Przybysz przyprowadził dla nas wierzchowce. Nie mam nic przeciwko koniom. Pod warunkiem, że nie muszę na nich jechać.

- Chyba nic z tego nie będzie. Jazda konna to jeden z talentów który zdecydowanie mi nie dopisał ? wyjaśniłam wpatrując się usilnie w imponującego owczarka stojącego przy nodze swojego pana. Jakoś nie miałam odwagi spojrzeć towarzyszom w oczy. Nie pozostało mi nic, tylko pogratulować sobie własnej bezużyteczności.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stukot końskich kopyt uderzających o miejski grunt towarzyszył nam, kiedy wjeżdżaliśmy na dobrze już poznany plac. Ludność zgromadzona wokół wielkiego leju wcale się nie rozeszła; ba, wydawało się jej być nawet więcej. Czujne spojrzenie szybko wyłapywało krzątających się w pobliżu strażników. Już teraz trwało wielkie wypytywanie ludzi, będących w miejscu feralnego zajścia.

- ...nie wiem, panie. Odjechał zaraz po ucieczce tamtego, który szeptał mu tam coś do ucha. Wydało mi się, że w innym kierunku.

Cholera - pomyślałem odwracając uwagę od tamtej rozmowy. Mając mój rysopis, bez większych problemów mogą mnie rozpoznać; niestety, ale szczerze wątpiłem, by w promieniu stu kilometrów był ktokolwiek o oczach choćby podobnych do moich. Naciągnąłem kaptur na głowę, starając się zakryć oczy. Wydawał się być dostatecznie głęboki.

W następnej chwili strażnicy przestali być problemem. Niczym w spowolnieniu, widziałem jak gruby, pucołowaty kupiec kończy rozmowę z jakimś z handlarzem. Instynkt się nie mylił - był nekromantą. Zatrzymałem konia, bacznie go obserwując, jak podchodzi do młodej z wyglądu kobiety - także nekromantki. Zakląłem w duchu. Zacząłem się rozglądać za aleją, którą wtedy wjechaliśmy do nieistniejącego już zamku. Jednocześnie spiąłem konia nakazując mu się przybliżyć do toczącej rozmowę dwójki.

- ...poznasz go po jego charakterystycznych, całkowicie wypranych z emocji oczach oraz po tym, że kryje się pod imieniem: Vordrin.

Odpowiedź damy utonęła w hałasie miejskiego gwaru, lecz w zasadzie usłyszałem już wszystko czego potrzebowałem. Po raz pierwszy mogłem pobłogosławić ograniczoną mimikę nieumarłych; dzięki temu, siedzący za mną elf nie mógł wiedzieć, jakie wrażenie zrobiła na mnie ta rozmowa. Cholera! Do stu diabłów! Kto by pomyślał, że nekromanci zainteresują się mną na tyle, by mnie wręcz ścigać?! I skąd oni mają tak dokładne informacje?! I jeszcze ten przeklęty felczer! Co mnie podkusiło, by go ze sobą brać? Cokolwiek by to nie było, nie ma już odwrotu. Udało mi się wreszcie wypatrzyć tę alejkę i, starając się nie spieszyć, skierowałem tam swojego konia. Po krótkim czasie zagłębiliśmy się w slumsy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszyscy tu mają nadnaturalnie szybkie reakcje i sokoli wzrok. Jedyne co ja zdążyłem zrobić między ostrzeżeniem a ucieczką napastnika to dziwny ruch w stronę Jeorga i zdumiona mina na widok pilnujących go strażników.

- Khem... hmmm... macie chłopaki, refleks, brawa - rzuciłem do strażników i jednocześnie wyszczerzyłem się do Eiwena, pomagając mu wyjść z dziury - Jesteś cały? Chyba większą krzywdę zrobił ci ten rzut na ziemię niż bełt.

Ruszyłem za grupką w stronę kwater Straży, myśląc nad tym, co się teraz wydarzyło. Czyżby atak miał związek z wizytą Eiwena w Bractwie? W tej chwili nie przychodziło mi do głowy żadne inne rozwiązanie, chociaż nie miałem pojęcia, co Teheran miałby osiągnąć tym zabójstwem. Dziwna sprawa. Jeorg tak się przejął atakiem, że wciskał magowi na siłę jakiegoś ochroniarza, z czego ten widocznie był średnio zadowolony.

- Przykro mi panie kapitanie, ale każda kolejna godzina w mieście może oznaczać kolejny atak na mnie lub moją towarzyszkę. Wbrew pozorom nie potrzebuję też obrony, choć nie zabronię nikomu, kto jest zainteresowany małą wycieczką, iść ze mną.

- Chętnie się z wami zabiorę. Skoro moje zadanie tutaj jest skończone to znów jestem wolnym i szczęśliwym pół-elfem. Moje towarzystwo chyba nie będzie wam przeszkadzało.

W międzyczasie doszliśmy do bram a strażnik, który chronił Eiwena przyprowadził dwa konie. Co przypomniało mi o Darlanie. Kilka minut później byłem z powrotem, prowadząc swojego wierzchowca.

- Chyba nic z tego nie będzie. Jazda konna to jeden z talentów który zdecydowanie mi nie dopisał - Nifare właśnie tłumaczyła się skrępowana. Czy ta dziewczyna nigdy się nie rozluźnia?

- Jeśli obawia się pani jechać sama, zapraszam ze mną na grzbiet Darlana. Obiecuję, że nie spadniesz - puściłem do niej oko po czym odezwałem się do maga - Więc gdzie teraz się udajemy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- W bezpieczne miejsce - odpowiadam na pytanie Taela. - Wyjaśnię wam wszystko, gdy znajdziemy się na miejscu.

Pierwszy raz od dawna nie wyjeżdżam z miasta sam. Nie pierwszy raz narobiłem sobie kłopotów. Mam potężnego wroga, ale dotąd zwykle potrafiłem sobie poradzić. Myślę o ostatnich kilku godzinach. Strażnik... "Jak miał na imię?" jedzie z poczucia dziwnie pojmowanego obowiązku. Nifare i Tael... Oni najwyraźniej mi zaufali. W zamian ja będę ufał im.

Jedziemy szybkim tempem, trzymając się traktu, do chwili gdy zauważyłem charakterystyczne drzewo i poprowadziłem mych towarzyszy na wąską leśną ścieżkę. Przez jakiś czas staram się po prostu jechać na wyczucie, w końcu jednak sięgam po magię aby dostrzec rzeczy niewidoczne. Widzę delikatne pasemka czystej Mocy płynące z głębi lasu. Kieruję się za nimi. Las zrobił się tak gęsty, że musimy prowadzić konie. Te są coraz bardziej niespokojne. Wreszcie reszta drużyny zrobiła się niespokojna. Wydaje się, że krążymy w kółko. Całkiem możliwe. Rozpoczynam cichy monotonny zaśpiew w starym języku. Nadal przedzieramy się przez zarośla w półmroku gęstego lasu. Zmieniam nieco modulację głosu, zaczynając wątpić czy pamiętam właściwe słowa. Nic się nie zmienia przez kolejne kilkanaście minut. I nagle wychodzimy na polanę. Dużą, porośniętą wysoką trawą. Przy przeciwległej ścianie lasu szemrze strumień. Gdzieniegdzie widać białe bloki, wyraźnie stworzone ręką jakichś istot. Gdyby spojrzeć bliżej widać na nich pradawne symbole, resztki zdobień... niemniej to już nawet nie ruiny, to co tu kiedyś stało rozpadło się tysiące lat temu.

- Jesteśmy w ruinach Lanker'ah. To nie jest nazwa tego konkretnego miejsca, ani nawet nie cywilizacji, która kiedyś budowała miasta w wielu miejscach kontynentu - zaczynam wyjaśnienia dość naukowym tonem. - Nie wiadomo o nich nic, nawet jak się w rzeczywistości nazywali. Lanker'ah to imię maga, który spędził większość życia badając miejsca takie jak to. Tamta cywilizacja używała potężnej magii aby chronić się przed niebezpieczeństwami. Stąd mimo, że takich ruin jest bardzo wiele, ktoś kto nie wie czego szuka nie będzie potrafił ich odnaleźć. Ponadto póki tu jesteśmy Teheran nie będzie mógł nas odnaleźć za pomocą magii ani teleportować się lub swoich morderców do naszej lokacji. Oczywiście jest niewykluczone, że wie o Lanker'ah, ale ruiny ostrzegą nas gdy ktoś będzie próbował odnaleźć polanę. Uznałem, że to dobre miejsce aby zebrać siły, porozmawiać, ustalić plany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Już mieliśmy skręcać między budynki, gdy nagle obok mojej głowy przeleciał toporek. Instynktownie wepchnąłem chłopca w bezpieczne miejsce i skoczyłem za nim. Wyjrzałem zza rogu i ujrzałem grupę dziewięciu mężczyzn. Jeden z nich przygniatał kogoś do ziemi. Drugi ruszył w moją stronę, cofnąłem się w głąb zaułka i wydobyłem sztylet. Czekałem. Facet nawet nie spojrzał w moją stronę, minął zakręt, szukając toporka. Szybkim ruchem doskoczyłem do niego, przykładając mu ostrze do szyi:

- Milcz ? syknąłem ostro, po czym wciągnąłem go do zaułka.

Mężczyzna ten nie wyglądał na strażnika, ani osoby znaczącej cokolwiek dla Gildii i innych miejskich organizacji. Zwykły zbój lub łowca. Nie miało znaczenia to, kim on jest. Poderżnąłem mu gardło. Mój mały towarzysz jęknął cicho i uciekł.

- Świetnie ? mruknąłem pod nosem.

Wyjrzałem zza rogu, pozostała ósemka gadała coś do leżącego na ziemi mężczyzny. Zakląłem cicho i nabiłem moją kuszę. Przykucnąłem i lekko wychyliłem się z uliczki. Oddałem pierwszy strzał ? łysy, wąsaty mężczyzna padł trupem, jeszcze mocniej przygniatając swoją ofiarę do ziemi. Pozostali zaczęli nerwowo się rozglądać. Drugi strzał, padł kolejny. Zobaczyli mnie i wyciągając broń, ruszyli w moim kierunku. Trzeci strzał, czwarty trup. Na więcej nie było czasu, rzuciłem się do ucieczki. Wskoczyłem przez okno do starego budynku, wyglądał na opuszczony. Przeciwnicy niestety mnie widzieli, bo już po chwili jeden z nich pojawił się w oknie. Rzuciłem w jego głowę sztyletem i uciekłem po schodach w dół. Ciemna piwnica dawała mi sporą przewagę. Wyciągnąłem miecz i zacząłem nasłuchiwać ruchów na piętrze. Nikt nie wszedł do budynku. Po chwili wyszedłem powoli z piwnicy, a następnie udałem się do okna, którym wszedłem. Wciąż wisiał w nim trup ? wyciągnąłem ostrze z jego czoła i wytarłem o nierówno uszytą koszulę. Ostrożnie wyjrzałem przez okno, ale nie zobaczyłem nikogo. Wyszedłem na zewnątrz i przejrzałem zwłoki. W obecnej sytuacji wszystkie pieniądze są dla mnie na wagę złota. Ruszyłem z powrotem do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, przeszukując po kolei zwłoki. Nie znalazłem przy nich wiele, ale dobre i te parę monet, które denaci mieli przy sobie.

Okazało się, że ofiara tych nieszczęśników wciąż leżała przywalona dwoma sporymi trupami.

- Chyba potrzebujesz pomocy, prawda? ? zapytałem z lekką pogardą w głosie, po czym ściągnąłem z mężczyzny zwłoki, które następnie zacząłem przeszukiwać.

- Kim jesteś i czego oni od ciebie chcieli, skoro ośmielili się zaatakować cię w biały dzień?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstrzymując konia, poirytowany potarłem ręką czoło. Mimo prób odtworzenia trasy, za cholerę nie mogłem przypomnieć sobie nawet, w którym miejscu zaczęliśmy błądzić. Złośliwy głosik w mojej głowie tylko dolewał oliwy do ognia, przypominając mi o strażnikach oraz nekromantach, przetrząsających miasto w poszukiwaniu mnie.

- Cholera jasna!!! - Warknąłem, tracąc cierpliwość. Siedzący za mną elf poruszył się niespokojnie.

Zły i zrezygnowany pojechałem dalej, wjeżdżając w jakąś boczną uliczkę. Ujrzałem trupy, lecz nie byłem tym zbytnio zaskoczony, w tak obskurnych miejscach niejednokrotnie się mordują. Za to widząc postać, która je przeszukiwała, zamarłem. Była to osoba, której najmniej spodziewałem się spotkać w tym w mieście: Amhaiarkennar. Nie wiem, czy mnie rozpoznał, naszą wspólną podróż to ja poświęciłem na obserwację, a oczy przezornie skryłem pod kapturem. Felczer zsiadł z konia stawiając pierwszy krok w kierunku najbliższego z trupów, lecz zobaczywszy drowa zatrzymał się posyłając mi pytające spojrzenie. Podejmując szybką decyzję, zsiadłem zaraz po nim i powolnym krokiem zbliżyłem się do pobojowiska, dając Amhaiarkennarowi czas na rozpoznanie mnie. W międzyczasie dostrzegłem jakiegoś chłopaka wydostającego się spomiędzy zwłok.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacisnąłem zęby i czekałem na rozwój sytuacji. Nic innego nie mogłem zrobić, czułem się bezradny. Miałem przeczucie, że mnie zabiją. Mnie, upokorzonego w taki sposób? Zaraz jednak usłyszałem jakiś dźwięk. Świst bełtu. Chwilę potem czyjeś cielsko zaczęło mnie przygniatać. Usłyszałem kolejny świst. Następne ciało zwaliło się na mnie.

?Cholera, bo zaraz mi kości połamie!?.

Próbowałem wydostać się spod zwłok, ale to, w jaki sposób zostałem wcześniej unieruchomiony, dawało mi się we znaki. W dodatku oba ciała okazały się nadspodziewanie ciężkie. Po chwili szarpania się wreszcie prawie się wydostałem spod choć jednego trupa. Wtedy usłyszałem lekko pogardliwe:

- Chyba potrzebujesz pomocy, prawda?

Spojrzałem do góry. Ujrzałem zakapturzoną postać, prawdopodobnie tę samą, którą wcześniej trzymałem pod obserwacją. Mężczyzna ściągnął ze mnie zwłoki i zaczął je przeszukiwać. Wstałem obolały, po czym schowałem broń.

- Kim jesteś i czego oni od ciebie chcieli, skoro ośmielili zaatakować cię w biały dzień? ? padło nagle pytanie od tej osoby.

- Chcieli wyrównać ze mną pewne rachunki ? odpowiedziałem ? ale nie chcę o tym rozmawiać. Jestem myśliwym. Dziękuję za uratowanie mi życia.

?Nie mogłem mu powiedzieć, że go śledziłem, a i lepiej dla mnie będzie, jeśli nie zdradzę swojego imienia. Jeżeli on jest tym mrocznym elfem, który mnie szukał, to lepiej będzie zachować ostrożność. Choć to on uratował mi życie, więc moje podejrzenia mogą się okazać nieprawdziwe? ale wolę nie ryzykować. Na razie potraktuję go jako tymczasowego kompana, wszystko okaże się w trakcie?.

Potem nadeszło coś, czego się nie spodziewałem. Przyjechali na koniu jakiś mężczyzna, też zakrywający głowę kapturem, i elf z bardzo jasnymi, krótkimi włosami i blizną na szyi. Obaj zeszli ze zwierzęcia i podeszli do nas bliżej.

- Kim wy jesteście? ? spytałem nagle.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Lanker'ah... - szepnąłem oszołomiony i spojrzałem w kierunku Eiwena - To chyba ostatnie miejsce, jakie spodziewałbym się tu znaleźć. Zadziwiasz mnie coraz bardziej, przyjacielu, tym bardziej, że niewielu znanych mi magów wie, jak otworzyć drogę do tych miejsc.

Zsiadłem z konia i sięgnąłem do torby, z której wyciągnąłem swój szkicownik. Przerzuciłem kilkanaście kart, zatrzymując się na rysunkach bardzo podobnych budynków.

- Swego czasu dobrych kilka lat spędziłem na poszukiwaniach i wędrówkach po Lanker'ah, co prawda w zupełnie innej części kontynentu. Nie wiedziałem, że jedne z ruin znajdują się w miejscu, przez które tyle razy przejeżdżałem - wyszczerzyłem radośnie zęby do czarodzieja - Cóż, widocznie w Khelberg przesiadywali niezbyt kompetentni albo niezbyt zainteresowanie magowie. Chociaż patrząc na stan tego miejsca...

Rozejrzałem się, tym razem ze smutkiem. Dostrzegłem to, czego nie pozwoliło dostrzec pierwsze uniesienie - to miejsce prakycznie już nie istniało. Starte zębem czasu mury i kilka potężniejszych, wyższych bloków z białego kamienia, które kiedyś zapewne były częścią czegoś wspanialszego. Podszedłem do jednego z nich i dotknąłem palcami ledwie widocznego symbolu, wyrytego na jednym z boków.

- Widywałem Lanker'ah w dużo lepszym stanie - uśmiech skierowany w stronę grupy był tym razem smutniejszy, pełen zadumy. Wskoczyłem zgrabnie na jeden z kamieni i wdrapałem się wyżej. Stanąłem na głazie i spojrzałem w dół - byłem jakieś 3 metry nad ziemią. Usiadłem na brzegu, zwieszając nogi w dół. Miałem stąd idealny widok na polanę. Z kieszonki przy szkicowniku wyciągnąłem rysik. Po chwili pierwsze ruchy dłoni zaczęły uwieczniać to miejsce na kartach mego najcenniejszego skarbu. W tej chwili nie istniała dla mnie reszta świata.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedzę nad brzegiem strumienia i powoli splatam długie, wąskie źdźbła trawy. Od czasu do czasu sięgam do którejś z toreb i dodaję do plecionki niewielkie kostki, patyki, podłużne kamienie. Może i całość wygląda jak dziecięca zabawka ze śmieci, ale każdy element ma znaczenie. W każdym ukryta jest odrobina magicznej mocy. Całość będzie potężniejsza niż suma części.

Pogwizduję cicho i zastanawiam się, jak zareagują towarzysze gdy wyjaśnię im swoje plany. Ciekawe czy nadal będą tak chętni do podróżowania ze mną. Ale muszę to zrobić, obiecałem. Nie daruję sobie, jeśli nie spróbuję tego jednego zaklęcia. Zresztą mam coraz silniejsze wrażenie, że cel nie ma już dla mnie znaczenia, że liczy się podróż. Cel. Minewra.

Patrzę krytycznie na swoje dzieło. Dokonuję jednej poprawki, wyjmuję długi rzemyk i kończę przygotowanie medalionu. Układam go na płaskim kamieniu, aby wysechł na słońcu. Wypowiadam kilka magicznych słów, potem rysuję kredą kilka symboli. Wreszcie, usatysfakcjonowany, zostawiam go w spokoju i szukam wzrokiem reszty drużyny.

- Hej, macie jakiś pomysł na obiad?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka ostatnich pociągnięć rysika i szkic był gotowy. Dmuchnąłem na kartę, żeby żadne zawieruszone drobinki nie rozmazały rysunku. Całkiem dobrze udało mi się oddać ducha tych ruin - stare, zniszczone przez czas, ale w dalszym ciągu robiące wrażenie. Lanker'ah potrafiło zrobić użytek ze sztuki budownictwa. Nawet kilka murków i kamiennych bloków dawało niejakie pojęcie o dawnej wspaniałości tego miejsca. Schowałem szkicownik z powrotem do torby i zeskoczyłem w dół. Poczułem delikatne strzyknięcie w zastałych kolanach, wyprostowałem się więc z jękiem i porządnie przeciągnąłem. Palce miałem czarne od trzymania rysika, powoli więc poszedłem w kierunku strumienia, aby zmyć brud. Dopiero przy strumieniu dawało się spostrzec w pełni, że w ruinach ciągle drzemie magia. Drzewa kończyły się równym rzędem po drugiej stronie, polanę zostawiając wolną i zarośniętą jedynie trawą. Tak było z każdej strony - polana tworzyła prawdopodobnie idealny okrąg. Wracając dobiegły mnie słowa Eiwena, który właśnie skończył bawić się źdźbłami trawy.

- Hej, macie jakiś pomysł na obiad?

- Miałbym, gdyby nie mój brak przezorności i szum związany z Bractwem - skrzywiłem się - Zapasy miałem uzupełnić dopiero po wizycie u Jeorga, jednak opuściliśmy miasto tak szybko, że kompletnie wyleciało mi to z głowy. Stary a głupi, jak to mówią.

Rozejrzałem się po reszcie towarzyszy.

- Domyślam się, że nikt spośród szanownej gromadki nie ma czegoś smacznego w tobołkach? Bo w takim wypadku trzeba będzie upolować coś, co w tej chwili jeszcze smacznie pogryza trawkę, nie mając pojęcia o naszych niecnych zamiarach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaczęłam przechadzać się po polanie, żeby rozprostować kości. Może i te ruiny mają swój urok, ale jakoś nie potrafię podzielać ogólnego entuzjazmu. Jest w nich coś niepokojącego - od kiedy tu przyszliśmy czuję mrowienie na policzkach. Może przypiekłam się na słońcu przez drogę. A może piętno nie lubi starej magii. Obejrzałam się na towarzyszy. Jeden rysuje, drugi coś lepi? bogowie, jak oni mogą bawić się w takiej sytuacji? Z ulgą przyjęłam pytania dotyczące obiadu. Od dawna czułam ssanie w żołądku.

- Pozbieram gałęzie na ognisko ? zaoferowałam się i skręciłam w las. Wśród drzew zawsze czułam się trochę jak w domu, ale tutaj wyraźnie czegoś brakowało. Taka nieznośna cisza? ptaki omijają to miejsce szerokim łukiem. Wróciłam na polankę i zaczęłam starannie układać patyki.

- Wiem, że nie mamy wielkiego wyboru, ale nie podoba mi się to miejsce? - powiedziałam cicho zerkając na Eiwena.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Domyślam się, że nikt spośród szanownej gromadki nie ma czegoś smacznego w tobołkach? Bo w takim wypadku trzeba będzie upolować coś, co w tej chwili jeszcze smacznie pogryza trawkę, nie mając pojęcia o naszych niecnych zamiarach.- mruknął nasz towarzysz, który przyłączył się do nas przy wyjeździe z miasta. Widać Eiwen mu ufał, więc pozwoliłem sobie na troszkę luzu, szczególnie, że byliśmy w jakimś magicznym miejscu. Więc puściwszy konia luzem na polanę usiadłem pod drzewem i zaczęłem spoglądać na mały, krótki bełt od kuszy, który wyjąłem z sakiewki.

- Po pierwsze, podejrzewając, że wyjeżdżamy z miasta, wziąłem trochę suchego prowiantu, chleb, masło, ser i trochę wody. Możemy jeść choćby teraz. Po drugie...Może przyda ci się, czarodzieju, ten bełt? Gdy wyszliśmy z krateru, podbiegł do mnie Demon trzymając go w pysku. Musiał go znaleść na miejscu i mógł należeć do zamachowca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Witaj, Amhaiarkennarze - rzekł Gangash, zdejmując kaptur. - Dawno żeśmy się nie widzieli...

?Cholerny idiota?, pomyślałem, spoglądając na mężczyznę, którego przed chwilą uratowałem. W końcu byłem dość znany, szczególnie w pewnych kręgach, chwalenie się imieniem na wszystkie strony z całą pewnością nie pomaga mi w ukrywaniu się.

- Witaj, Vordrinie - odpowiedziałem z przekąsem. Zemsta to słaba, ale zawsze. - A to kto? - wskazałem na elfa, który przybył z moim niedawnym kompanem.

- Elficki felczer - odrzekł lekko Vordrin, posyłając nowemu szybkie spojrzenie. - Nie wiem, jakim cudem spotykamy się ponownie, ale może to i nawet lepiej. Mógłbyś mi wytłumaczyć co się działo na rynku?

- Ślepy jesteś, czy głupi? - odpowiedziałem zirytowany. - Góra zniknęła, a ja z wściekłości rzuciłem się na jedynego człowieka, który może mi pomóc. - Wstałem szybko i zacząłem wciągać zwłoki w jakąś boczną alejkę. - Będziesz tak stał, czy mi pomożesz?

- Czemu nie? - odrzekł podchodząc do ciał. - Kim jest ten chłopak? - mruknął do mnie. - Można mu zaufać?

- Nie mam pojęcia ? odrzuciłem, chwytając za nogi jednej z moich ofiar. - Właśnie go poznałem. Niestety w obecnej sytuacji nie mamy wyjścia i musimy podjąć ryzyko. Każdy łuk jest dla nas na wagę złota.

Przenoszenie zwłok zajęło nam kilka minut. Gdy skończyliśmy, Vordrin znów zaczął gadać:

- Tak więc, co planujesz teraz? Ja chciałbym się wynieść z tego miasta. Planowałem wyjechać tą samą bramą, którą tu dotarliśmy. A ty?

- Zapewne jest już dobrze obwarowana... Ale to chyba i tak najprostsza droga wyjścia z miasta. - Po tych słowach zamyśliłem się. - Raczej nie puszczą nas po dobroci - pogłaskałem wymownie miecz.

- Czekaj, chyba mam lepszy pomysł. Chodź! - Odprowadził mnie gestem, a dwójce nowych kazał zaczekać.

Ruszyłem w wyznaczonym kierunku, warcząc poirytowany. Powinniśmy zniknąć stąd jak najszybciej, niestety mój towarzysz nic sobie z tego nie robił i postanowił coś mi pokazać.

Kiedy weszliśmy do opuszczonego budynku, Vordrin w końcu się odezwał:

- Strażnicy to nie problem, mam na nich pewien sposób, zobacz!

I jak gdyby nigdy nic, odkleił swoją twarz, ukazując mi... czaszkę. Odruchowo odskoczyłem i złapałem za miecz.

- Dopilnuj tylko, żeby elf i ten twój znajomek nie przeszkadzali. Jakby nie wyszło i usłyszałbyś odgłosy walki, nie wahaj się mi pomóc. Od tego zależy nie tylko moja, ale i twoja okazja na ucieczkę. Potem już mnie nie ujrzysz, wezmę tylko konia ? dorzucił.

- Nieumarły! ? wymówiłem głośno i z oburzeniem. - Szkoda, że dowiedziałem się o tym dopiero teraz...

- Cicho, ty idioto! - warknął. - Chcesz się wydostać z tego cholernego miasta?! To czekaj cierpliwie! - syknął jeszcze rozdrażniony, odchodząc ode mnie i ruszając w kierunku konia.

Nie odpowiedziałem, tylko ruszyłem za nim. Chcąc, nie chcąc musiałem z nim współpracować; ułatwi mi wyjście z miasta.

- Plan jest prosty. Nasz łysy przyjaciel zna strażników, pilnujących jednej z bram, załatwi nam przejście. Trzeba tylko znaleźć jeszcze trzy konie - zakomunikowałem kompanii. - Nie będzie konieczne kompletowanie dużej ilości zapasów, na pierwszy nocleg zatrzymamy się w leśnej chatce, jest tam sporo niezłego żarcia... - zamyśliłem się. - Sporo żarcia i niezła lokatorka. Jakieś pytania?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Witaj, Amhaiarkennarze - rzekłem ściągając kaptur. - Dawno żeśmy się nie widzieli...

Drow spojrzał ze złością na chłopaka, który zdołał już wstać - z wyglądu określiłbym go myśliwym, miał długie blond włosy i widoczny już zarost pod brodą. W tej chwili zdałem sobie sprawę z głupiej wpadki, w końcu mój niedawny towarzysz mógłby sobie życzyć zachować swe imię w tajemnicy. Niestety, trochę za późno było na poprawianie się.

- Witaj, Vordrinie - odrzekł z przekąsem. No to teraz jesteśmy kwita. - A to kto? - Dorzucił wskazując na Aldeara.

- Elficki felczer - odpowiedziałem posyłając tematowi dyskusji szybkie spojrzenia, wyglądał na zaskoczonego... i wściekłego. Nie przejąłem się tym zbytnio, nie miałem zamiaru trzymać go przy sobie zbyt długo, w zasadzie, to już chyba nadszedł czas rozstania. Co do łowcy... trzeba było jasno określić skąd się on tutaj wziął, myślałem, że już dawno wrócił do swoich ziomków z Bractwa albo dalej polować na tego cholernego maga.

- Nie wiem, jakim cudem spotykamy się ponownie, ale może to i nawet lepiej. Mógłbyś mi wytłumaczyć co się działo na rynku?

- Ślepy jesteś, czy głupi - odpowiedział zapytany z irytacją. - Góra zniknęła, a ja z wściekłości rzuciłem się na jedynego człowieka, który może mi pomóc - wstał szybko i zaczął wciągać zwłoki w jakąś boczną alejkę. - Będziesz tak stał czy mi pomożesz?

- Czemu nie - odrzekłem, kryjąc ulgę. Rzecz jasna nie miałem zamiaru obciążać się zaufaniem, ale na krótki okres czasu możemy jeszcze połączyć siły... najpierw jednak warto by się czegoś dowiedzieć o jego towarzyszu.

- Kim jest ten chłopak? - Mruknąłem do niego cicho - można mu zaufać?

- Nie mam pojęcia - odrzucił, chwytając za nogi jednego z trupów. - Właśnie go poznałem. Niestety w obecnej sytuacji nie mamy wyjścia i musimy podjąć ryzyko. Każdy łuk jest dla nas na wagę złota.

Praca zajęła nam kilka minut, gdy już skończyliśmy znowu się odezwałem:

- Tak więc, co planujesz teraz? Ja chciałbym się wynieść z tego miasta. Planowałem wyjechać tą samą bramą, którą tu dotarliśmy. A ty?

- Zapewne jest już dobrze obwarowana... Ale to chyba i tak najprostsza droga wyjścia z miasta. - Zamyślił się - raczej nie puszczą nas po dobroci - pogłaskał miecz wymownie, a ja się skrzywiłem w duchu, tylko wymachującego mieczem idioty mi brakowało. Chyba jednak lepiej zrobię wtajemniczając go w swój plan, a przy tym prawdziwą tożsamość, lepsze to niż pozwalanie by "brał sprawy w swoje ręce". Oby przyjął to dobrze... Ostatecznie uznałem go za osobę praktyczną.

- Czekaj, chyba mam lepszy pomysł. Chodź! - Wziąłem go ze sobą do najbliższego opuszczonego budynku gestem nakazując dwójce zaczekać. Zupełnie jakby mieli mnie posłuchać - pomyślałem z pewnym gorzkim rozbawieniem.

- Strażnicy to nie problem, mam na nich pewien sposób, zobacz! - Powiedziałem mu będąc już wewnątrz, odsłoniwszy delikatnie maskę. Zrobiło wrażenie: Amhaiarkennar aż odskoczył i chwycił za miecz. Tłumiąc ponure rozbawienie kontynuowałem beznamiętnie:

- Dopilnuj tylko, żeby elf i ten twój znajomek nie przeszkadzali. Jakby nie wyszło i usłyszałbyś odgłosy walki, nie wahaj się mi pomóc. Od tego zależy nie tylko moja, ale i twoja okazja na ucieczkę. Potem już mnie nie ujrzysz, wezmę tylko konia.

- Nieumarły! ? wymówił z oburzeniem nie dbając o dyskrecję. - Szkoda, że dowiedziałem się o tym dopiero teraz... - Zagotowało się we mnie - co za przeklęty dureń, niech to jeszcze całemu światu ogłosi!

- Cicho, ty idioto! - warknąłem. - Chcesz się wydostać z tego cholernego miasta?! To czekaj cierpliwie! - syknąłem jeszcze rozdrażniony, odchodząc od niego i ruszając w kierunku konia. Amhaiarkennar tymczasem obwieścił nasze plany drużynie, mówiąc o konieczności zdobycia trzech koni. Oby tylko nie marnowali przy tym zbyt dużo czasu - przeszło mi przez myśl. Ignorując odsuwającego się ode mnie elfa wskoczyłem na konia i podjechałem jeszcze do łowcy.

- Ja już pojadę załatwić wszystko na miejscu, wskaż mi tylko gdzież jest ta przeklęta brama. - Oznajmiłem mu.

- Prosto i trzecia w lewo - odpowiedział drow, wskazując mi palcem jedną z uliczek. - Ale nie pędź tam natychmiast, daj nam kwadrans na zdobycie koni - dodał. Pokiwałem głową i obróciłem wierzchowca, po chwili pędziłem już galopem w podanym kierunku.

Oglądałem, jak słońce powoli przesuwa się po nieboskłonie. Normalny człowiek z pewnością nie mógłby tego widoku tak intensywnie oglądać, ale ja ostatecznie taki normalny nie byłem. Odwróciłem wzrok od żółtej gwiazdy i rozejrzałem się po okolicy, Amhaiarkennara i jego bandy wciąż nie było widać.

- No dobra, dostałeś swój kwadrans, może nawet więcej - mruknąłem do siebie. Teraz przyszła pora na moje działanie. Twarz zdążyłem już zakryć kapturem, więc wyjechałem z bocznej uliczki wprost na bramę i... dziewięciu strażników. Już przedtem zdołałem ich policzyć, dlatego liczba ta nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak za pierwszym razem. Zdecydowanie czekali na kogoś - na mnie.

- Ej, ty! Zdejm kaptur! - Powitał mnie arogancko jeden z nich. Posłuchałem bez słowa zmierzywszy ich pustym spojrzeniem.

- Ha! - Zaśmiał się inny - tu cię mamy, bratku, tak myślelim, że spróbujesz się wymknąć tą bramą. A gdzie twój koleżka, co? Takie glisty z Bractwa najlepiej łapać dwójkami.

Taki obelżywy ton zadziałał jako dodatkowa motywacja. W końcu nie będzie mi jakiś śmieć pluć w twarz!

- Niby co mógłbyś mi uczynić? - Zacząłem starając się nadać głosowi jak najbardziej upiorny ton - czy wiesz chociaż, z kim masz do czynienia?

Nie bawiąc się w ceregiele odkleiłem swoją maskę i pogardliwie odrzuciłem ją na ziemię, strażniku zbledli i zamarli - lecz nie patrzyli się we mnie, nie wprost. Idąc za ich spojrzeniem sam się odwróciłem, a moim oczom ukazały się kohorty widmowych nieumarłych. Korpusy migotały niewyraźnie pośród upiornego światła, miecze ściskane w kościanych rękach płonęły bladym płomieniem. Utworzone na wzór czaszek twarze krzywiły się z nienawiścią, a oczy lśniły zwiastując zagładę. Widok ten sprawił, że zaniemówiłem, lecz tylko na krótką chwilę. Po chwili natchniony tym widokiem zakrzyknąłem:

- Oto, co was czeka, ludzkie kanalie! Hordy nieumarłych powrócą i skąpią to miasto we śmierci!

Strażnicy nie mieli zamiaru poczekać, aż skończę nawijkę. W akompaniamencie krzyków rodzaju: "Matko!", "Ratuj się kto może!", czy "Ratunku! Nieumarli na usługach Bractwa!!" rozpierzchli się w panice, a iluzyjna armia ruszyła za nimi w pogoń. Pokręciłem głową w niemym podziwie dla klasy widzianego obrazu.

- Almis... Ty cholerny sukinsynu - wyrwało mi się cicho, choć nie wątpiłem, że miał on z tego co najmniej taką samą uciechę, jak ja. Czasem miło móc się zabawić kosztem żyjących. Koń, zdenerwowany moim trupim zapachem, nie chciał zbytnio współpracować.

- No dalej, przeklęta chabeto, jesteśmy tak blisko!

W końcu, niechętnie, wierzchowiec ruszył do przodu taranując prowizoryczne barykady, nadszedł czas opuścić to miasto!

Sam, nareszcie mogłem przemyśleć parę spraw. Zdawałem sobie sprawę, że moje próby życia pośród ludzi były wyrazem braku akceptacji mojego prawdziwego stanu. A byłem przecież nieumarłym. Teraz, nadszedł czas skończyć z wygłupami, czeka na mnie wojna, w którą z pewnością włączyłbym się i tak - tyle, że pod przymusem. A ja wolałem sam dokonać tego wyboru, także i strony, po której będę walczył. Koniec z kryciem się - zdjąłem z siebie szaty oraz skóry dopełniające mojego przebrania, potem odrzuciłem je w kąt, by mógł je sobie ktoś znaleźć. Dla mnie i tak nie miały znaczenia. Koń z pewnością nie zgodziłby się mnie ponownie trzymać na grzbiecie, nie teraz - zostawiłem więc go Amhaiarkennarowi. Niech mu służy. Dopełniwszy potrzebnych spraw wszedłem w lasy kierując się, jeśli wierzyć zapewnieniom Almisa, do siedzib Rycerzy Śmierci. Nadeszła pora, by trochę odmienić swoje nie-życie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po przenoszeniu zwłok na boczną alejkę i krótkiej ?pogawędce? obaj zakapturzeni osobnicy poszli do jakiegoś opuszczonego budynku. Ja czekałem tylko, aż skończą, cokolwiek tam robili. Byłem bardzo ciekawy, w jakim celu się tam udali ? może by porozmawiać o sposobie opuszczenia miasta? Cóż, jeśli mieliśmy to zrobić, a ja chciałem potowarzyszyć temu, kto mnie uratował, to metoda była dla mnie obojętna. Teraz to jedynie zastanawiałem się, co zrobiłem złego w ostatnich dniach jako myśliwy? Nie interesowałem się przy tym, co teraz robi elf z blizną na szyi, któremu właśnie przyszło mi towarzyszyć? Zaraz potem wyrwałem się z zamyśleń ? do nas obu podszedł ten, którego spotkałem jako pierwszego. Ruszyliśmy w jakimś kierunku, a on zaczął nam opowiadać o planie:

- Plan jest prosty. Nasz łysy przyjaciel zna strażników pilnujących jednej z bram, załatwi nam przejście. Trzeba tylko znaleźć jeszcze trzy konie. Nie będzie konieczne kompletowanie dużej ilości zapasów, na pierwszy nocleg zatrzymamy się w leśnej chatce, jest tam sporo niezłego żarcia? Sporo żarcia i niezła lokatorka. Jakieś pytania?

- Chwilę ? powiedziałem nagle. ? Skąd wiesz, że w pobliskim lesie jest chatka, a tam jakaś kobieta? ? Zaraz potem szybko dodałem: ? Nic mi na ten temat nie wiadomo, a chcę się upewnić.

?Moje przypuszczenia okazały się jednak prawdą: to jest ten mroczny elf, który tak poturbował Amandę! Skoro wie o chatce i <<niezłej lokatorce>>, to nie może być inaczej. Ale i tak potrzeba mi jego towarzystwa ? chcę poznać jego konkretne zamiary oraz, jeśli to tylko będzie konieczne, uchronić Amandę przed niebezpieczeństwem. Ona niewiele dla mnie znaczy, ale dla innych? Ech, o czym ja myślę! Po prostu lepiej będzie, jeśli ten mroczny elf nie dowie się, o co mi chodzi. Nie wie, kim jestem naprawdę, więc mogę się trochę zabawić??.

- Poprzez ?znalezienie koni? masz na myśli kradzież, tak? ? zapytałem po chwili. ? Jeśli w ten sposób wyprowadzimy się z miasta, to nie widzę przeszkód.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...