Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Radyan

[Free] Free Sesja

Polecane posty

Jako drugi ocknąłem się po pokazie siły wysokiego orka i jako drugi przemknąłem między wygiętymi kratami. Na główkę skoczyłem do jeziora, do którego spływał ściek, przed skokiem w duchu wyraziłem nadzieję, że jezioro jest dość głębokie, bym nie skręcił sobie karku. To byłoby doprawdy żałosne zakończenie mojego żywota. Z ulgą przyjąłem chłodną, zasklepiającą się nade mną topiel. Silnymi pociągnięciami rąk wypłynąłem na powierzchnię, następnie pomagając sobie rękami i nogami udało mi się dopłynąć do brzegu. Parskając, obmyłem twarz, ręce z zaschniętej skorupy ścieków. Poczułem ulgę widząc spokojnu mrok przedświtu. W kanałach zeszło nam się cholernie dużo czasu. Ach, z chęcią zjadłbym kawał mięsa i popił kwartą piwa...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podążyłem tuż za Virgaardem i skoczyłem nogami w dół, trzymając ręce przy ciele. Przebiłem się przez taflę wody z wielkim impetem, po czym znalazłem kilka metrów pod jej powierzchnią. Po kilku chwilach wypłynąłem na górę i rozejrzałem się za kompanami. Virgaard i Sagat byli już na brzegu, zapewne już zaczęli osuszać swoje przyodzienie. Sam nie spieszyłem się z wyjściem z wody, powolnymi pociągnięciami rąk zbliżałem się w ich kierunku. Wizyta w kanałach stanowczo zbyt długo się przeciągała, a ja nie chciałem śmierdzieć przez resztę dnia. W końcu jednak wyszedłem na brzeg, by dołączyć do pozostałych.

- A więc, w którym teraz kierunku idziemy? - zapytał Sagat.

- Co ci tak spieszno? - odparsknąłem zdenerwowany - Nie wiem, jak ty, ale niektórzy muszą się wysuszyć. Nie mam zamiaru walczyć ze zmoczoną bronią i ubraniem. - po czym zdjąłem buta z prawej nogi i wylałem z niego sporą ilość wody.

- Proponuję przeczekać do rana aż będziemy mieli jakąś sprawność bojową. Zdaje się, że Sagat właśnie zgłosił się na ochotnika, by pierwszemu stanąć na warcie. - zakończyłem ironicznie i zająłem się mokrymi strzałami, które bardzo ucierpiały podczas wędrówki po ściekach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie pozostało mi nic innego zrobić jak podążyć za resztą tej kompanii skacząc w dół jeziora. Wziąłem tylko lekki rozbieg i po chwili wbiłem się w taflę wody zanurzając się parę metrów wgłąb. Lekki pancerz, który nosiłem pod szatą już od czasu incydentu w karczmie dał o sobie znać, ale odrobinę większy nakład sił pozwolił mi bezpiecznie dobić do brzegu. Przynajmniej zmyję z siebie choć trochę tego ściekowego odoru. Sagatowi już się gdzieś śpieszyło.

- Eh, spokojnie. Trochę się osuszymy, przemyślimy plan działania i tym podobne.

Ruszyłem powoli w kierunku lasu.

- Możemy rozstawić prowizoryczny obóz przy lesie. Będę miał przynajmniej materiał na rozpalenie ogniska. Przy okazji może coś upolujemy... - powiedziałem spokojnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie przerywając chlapania twarzy wodą przysłuchiwałem się dyskutującym towarzyszom. Gdy uznałem, że wystarczająco zmyłem z twarzy brud kanałów, odnalazłem na brzegu spory kamień, na którym położyłem moją torbę by wyschła. Na szczęście była dość odporna na wodę, poza tym gdyby nawet przeciekła, nie miałem tam nic, czemu mogłaby zaszkodzić woda. Miałem ochotę wykąpać się w jeziorze, jednak wolałem nie zostawiać moich rzeczy pod opieką obcych. Przynajmniej na razie. Odpiąłem mój mieczyk i opłukałem jego ostrze z resztek ścieków. Następnie wylałem cuchnącą ciecz z z pochwy, nabrałem wody z jeziora, znów wylałem. Położyłem miecz na i pochwę na kamieniu obok torby. Wyjąłem z torby bukłak. Był suchy. Nabrałem pełny bukłak wody i przytroczyłem do pasa. Przyda się później. Woda w jeziorze wyglądała na w miarę czystą i zdatną do picia. Usłyszałem słowa... jak mu tam był. A już wiem. Marcusa.

- Możemy rozstawić prowizoryczny obóz przy lesie. Będę miał przynajmniej materiał na rozpalenie ogniska. Przy okazji może coś upolujemy...

- Obozowisko? Nie sądzę, byśmy zabawili tu na tyle długo, by jakiekolwiek obozowisko było nam potrzebne. Ba, nawet nie wiem czy zdążycie coś upolować. Nie znam się na tym, ale na to chyba trzeba trochę czasu... A czasu mamy raczej niewiele... Niedługo będzie świtać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozłożyłem strzały na skórzanym płaszczu, który uprzednio położyłem na trawie. Dzięki temu drzewce powinny szybko się osuszyć. Opróżniłem zawartość plecaka i wnet zakląłem pod nosem, zdając sobie sprawę z tego co się stało. Woda wdarła się do środka zmieniając wszystko w paskudną, zieloną papkę, która nie nadawała się już do niczego. Szybko oczyściłem torbę, ratując co się dało. Na szczęście najcenniejsze zioła trzymałem w specjalnych woreczkach, dzięki czemu pozostały nietknięte. Popatrzyłem kątem oka na pzoostałych i zobaczyłem Virgarda uwijającego się jak w ukropie.

- Możemy rozstawić prowizoryczny obóz przy lesie. Będę miał przynajmniej materiał na rozpalenie ogniska. Przy okazji może coś upolujemy... - rzekł mężczyzna przedstawiający się wcześniej jako Marcus.

- Obozowisko? Nie sądzę, byśmy zabawili tu na tyle długo, by jakiekolwiek obozowisko było nam potrzebne. Ba, nawet nie wiem czy zdążycie coś upolować. Nie znam się na tym, ale na to chyba trzeba trochę czasu... A czasu mamy raczej niewiele... Niedługo będzie świtać. - odpowiedział mu Virgard.

Chcąc nie chcąc musiałem się wtrącić do tej przemiłej konwersacji. Zdążyłem już polubić tego różowoskórego nożownika, ale w tym wypadku pomysł drugiego z ludzi wydał mi się całkiem rozsądny.

- Marcus rozumuje całkiem sensownie. Przydałoby się nam małe ognisko, dzięki któremu szybciej osuszymy nasze rzeczy i zwiniemy się stąd. Na polowania nie mamy już czasu. Póki co musimy działać o pustych żołądkach. - rzekłem po czym kontynuowałem, oczyszczanie swego prowiantu, czekając na to co odpowiedzą inni kompani.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, mieli rację co do polowania. Zajęło by nam to za dużo czasu.

- Em, tak... - chwilowo zamyśliłem się - O to mi chodziło Kirgonie. Jedno zaklęcie załatwi ognisko natychmiast. Będziemy musieli tylko uważać czy ktoś go nie zauważy i nie zechce sprawdzić czy ktoś wart okradzenia znajduje się tutaj. A kolejna walka jest ostatnim czego potrzebujemy... khem, potrzebuję przed zadaniem. - po chwili dodałem lekko zmęczonym tonem - Nie wiem jaki macie zasób sił witalnych. Idę przygotować ognisko.

Ruszyłem ponownie w kierunku lasu. Obróciłem głowę w kierunku "zielonego przyjaciela", którego uratowałem z karczmy przed łapami strażników.

- Winshu, mogę prosić cię o pomoc w przygotowaniu?

Liczyłem na to, że ork przyzwyczajony już do mojego towarzystwa nie będzie miał oporów.

Zbliżał się świt, ale jeszcze o tej porze oko nieprzyzwyczajone do ciemności może zgubić swojego właściciela. Coraz bardziej się zbliżając powoli, z trudem rozróżniałem pojedyncze drzewa. Przypomniałem sobie, że przecież mogę zorganizować sobie małe źródło światła. Skupiłem małą ilość esencji na przedniej części dłoni i wypowiedziałem jedno słowo:

- Ignis.

Wierzchnia część dłoni okryła się słabym, dającym średnie rozjaśnienie wokół niej płomieniem. Zawsze coś. Szansa, że wpadnę w jakąś dziurę albo o coś się potknę właśnie zmalały. Po dotarciu do lasu zabrałem się za kawałek fizycznej pracy czyli zbierania drewna na ognisko. Sądziłem, że z pomocą orka praca pójdzie zdecydowanie sprawniej i szybciej. Gdybym podpalił całe drzewo mielibyśmy ogrom ciepła, ale i sporych rozmiarów pożar a także pewnie bandytów, którzy możliwe, że grasują gdzieś w okolicy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- W porządku, teraz należy dodać to, a potem?

Te stłumione słowa były pierwszymi, jakie usłyszałem po obudzeniu się. Powieki bardzo mi ciążyły. Otworzyłem je dopiero po chwili, wydając z siebie cichy jęk. Obraz przed oczami był jeszcze rozmazany?

- Nie śpisz już? Jak się czujesz?

To ten sam głos, co przed chwilą. Jakiejś młodej kobiety. W końcu mój wzrok się wyostrzył. Ujrzałem ją. To była urodziwa dziewczyna. Lat miała prawdopodobnie dwadzieścia ? blondynka, z niebieskimi oczami, z błękitnym strojem trochę jak u dziewoi domowej?

- Hm? Nie możesz mówić? ? odezwała się po chwili. ? Chociaż dopiero co się obudziłeś, więc może to dlatego. Nie będę ci więc?

- Nie, zaczekaj ? zareagowałem nagle. Dziewczyna się mną zainteresowała. Rozejrzałem się leniwie po pomieszczeniu. Znalazłem się? w chatce leśnej?

- Gdzie ja jestem? ? zapytałem.

- U mnie w chatce ? uśmiechnęła się dziewczyna. ? Wprawdzie mieszkam w Khelberg, ale lubię tu przychodzić. Kiedy tu jestem, przypominają mi się czasy dzieciństwa.

Dzieciństwa? Zdążyłem już zapomnieć, jak wyglądały te czasy w moim przypadku? Ale dlaczego mi o tym mówi?

- W każdym razie ? kontynuowała ? znalazłam cię w lesie nieprzytomnego. Jestem medykiem, niejako uzdrowicielką, dlatego nie byłeś mi obojętny.

- Uzdrowicielką? ? zapytałem, próbując się podnieść. Stęknąłem z bólu. To przez te żebra? Położyłem się ponownie.

- Owszem, uzdrowicielką. Znam się na magii? ale stosuję ją nie tak, jak myślisz. I tak czeka cię przynajmniej jedno popołudnie kuracji. Jednostkowo, oczywiście. Ten ogr to bardzo mocno cię uderzył, wiesz? Aż cud, że przeżyłeś.

- Skąd wiesz, że??

- Nie pytaj ? uśmiechnęła się ponownie. ? Po prostu zbierałam sobie grzyby i spojrzałam przelotnie. Zwabiły mnie hałasy? No, to ja pójdę coś jeszcze przygotować. Jeśli masz jakieś pytania, to śmiało.

Wstała i chciała już iść w stronę innego pokoju. Popatrzyłem na nią. Miała w sobie coś, co? Nie wiem, jak to wyjaśnić?

- Mam jedno pytanie ? powiedziałem nagle, gdy ona była już u progu. Odwróciła wzrok w moją stronę. ? Jak mam ci mówić?

- Mów mi Amanda ? odpowiedziała swobodnie. ? A tobie?

- Ko? Kornak.

- Miło mi cię poznać, Kornak ? ucięła z uśmiechem, po czym poszła.

?Ona uratowała mi życie??, rozmyślałem. ?Amanda? Ona jest taka? taka? Nie wiem, jak to wyrazić? Nie, nie będę próbował. Nie czas na to. Ale uśmiech ma zniewalający ? już dlatego myślę, że? Och, o czym ja myślę? Głupoty jakieś! Powinienem jej po prostu podziękować za to, co dla mnie uczyniła! Już od dawna nikt mnie tak nie traktował. Nie mogę o tym myśleć ? to, że i ona mnie odrzuci, jest tylko kwestią czasu. Ja się nie domyślam. Ja to wiem.

A tamci? Próbowali odebrać mi zdobycz, której upolowanie zajęło mi niemało czasu. Ale to, co mi chciał zrobić tamten niedźwiedź ? oraz to, co zrobili oni? Nie? Zamiary mieli inne, ale w ten sposób uratowali mi życie! Inaczej zwierzę by mnie rozszarpało? A poza tym to oni je zabili, a nie ja. Życie pokazuje mi, jak bardzo bolesna może być ironia losu. Co ja zrobiłem? Jak ja mogłem?

Ale nie. Muszę żyć dalej. Bez względu na to, co zrobiłem w przeszłości. To, czy i w jakim stopniu się to na mnie zemści, okaże się prędzej czy później?.

Przez pewien czas Amanda zajmowała się mną. Faszerowała mnie różnymi specyfikami, które, jak twierdziła, miały mi pomóc w powrocie do formy. Przy okazji wspomagała je czarami, tłumacząc, że poniekąd na takiej zasadzie działa jej magia ? musi być czymś wsparta, aby uzyskać zamierzony efekt. Więc to tak?

W końcu zacząłem się czuć przyzwoicie. Już nie czułem takiego bólu jak wcześniej ? opieka Amandy naprawdę zdziałała cuda. W pewnym momencie obserwowała mnie z progu.

- Wiesz co? ? wypaliłem nagle. ? Czuję się świetnie.

Próbuję wstać. Amanda zaraz do mnie podbiegła, mówiąc zdecydowanie:

- Kornak, leż jeszcze! Twoje żebro wciąż się nie zrosło jak trzeba!

- Dlaczego? Ja już nie z takich kaczanów wychodziłem cało.

Amandę zatkało. Ja tymczasem wstałem i chciałem zabrać swoje rzeczy. Żebro mi specjalnie nie dokuczało ? czułem się świetnie. Dziewczyna fuknęła po chwili:

- Może jeszcze chcesz wyjść?

- Tak jest ? odparłem lekceważąco, zakładając łuk i kołczan na siebie.

- Więc tak traktujesz moją pracę? Uratowałam ci życie, a ty tak mi się odwdzięczasz? Kierując się na pewną śmierć?! Wiesz co? Uciekaj stąd. Idź sobie w ten las, zgnij w deszczu, niech cię zwierzęta zeżrą! Mam to w?

- Dziękuję za uratowanie mi życia ? przerwałem jej pewnie. Znów zaniemówiła. Wiedziałem, że prędzej czy później mnie znienawidzi. Wyszło na to, że prędzej? Nie dziwię się jej. Ale nie czas na zadumę. Po chwili zdjąłem z niej wzrok i ruszyłem powoli w stronę wyjścia. O prowiant nie prosiłem.

- I co teraz zrobisz? ? zapytała mnie nagle Amanda, nieco obrażonym tonem.

- To proste ? odparłem uprzejmie. ? Chcę wyrównać rachunki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słuchając wyjaśnień zaczęło do mnie docierać, że to, co chcę osiągnąć będzie dużo trudniejsze, niż mogło mi się początkowo wydawać. Niemniej, warto podjąć próby. W końcu nie mam nic do stracenia. Najwyżej on straci czas, znudzi się mną i wyrzuci jak starą zabawkę, bo ten przypadek przestanie go fascynować. Wiara w szczerość ludzkich intencji nigdy nie przychodzi mi łatwo. Mimo to, czasem warto żyć złudzeniami.

Kiedy skończył, oznajmił, że ma jeszcze coś do zrobienia. Uznałam, że nie powinnam nadużywać gościnności i pokornie wstałam z krzesła kierując się do drzwi.

-? albo możesz popatrzeć ? dodał, a ja zatrzymałam się w pół kroku. Ciekawość wzięła górę.

- A co będziesz robił? ? spytałam automatycznie.

- Przywołam demona ? odpowiedział mi głos pełen przerażającej pewności. Potarłam nerwowo twarz ręką. Nie, nie przywidziało mi się. Bezwiednie cofnęłam się powrotem do krzesła, odwróciłam je oparciem w kierunku ściany, na której widniał podejrzanie wyglądający krąg opatrzony wieloma znakami, które nie mówiły mi zupełnie nic. Usiadłam ciężko, opierając ręce i brodę o oparcie krzesła.

- Tylko nie przeszkadzaj i nie pytaj co to robi ? usłyszałam w momencie, kiedy zbierałam się na tego typu pytanie. Westchnęłam z rezygnacją. Z braku lepszego zajęcia uważniej przyjrzałam się jego pracy. Kiedy to robił, wyglądał jakby zupełnie stracił kontakt ze światem. Instynktownie czułam, że nie powinnam mu przerywać.

Po kilku godzinach ten nawiedzony człowiek nadal miarowo skrobał kredą o ścianę. Z jednej strony, oglądanie go przy pracy było całkiem interesujące, z drugiej, po takim czasie zaczęło się robić lekko nużące. Kiedy utwierdziłam się w przekonaniu, że z niezmiennym skupieniem i zaangażowaniem będzie bazgrał swe dzieło do jutra nagle przerwał. Spojrzał na okrąg krytycznie, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Zbadał znaki jeszcze raz, wprowadził jakąś poprawkę. Po chwili koncentracji z jego ust popłynęły słowa magicznej inkantacji, które były mi równie obce co znaki na ścianie. Przez pierwszą chwilę nie działo się nic, nawet zaczęłam wątpić w powodzenie całego przedsięwzięcia. Stopniowo jednak powietrze w komnacie zaczęło się lekko zmieniać, przybrało delikatny posmak siarki. Wpatrzyłam się uważnie w krąg, żeby niczego nie przeoczyć. Kiedy inkantacja osiągnęła punkt kulminacyjny, wzór zapłonął, a z jego środka zaczęła wyłaniać się najbrzydsza kreatura, jaką miałam okazję w życiu oglądać. Krzyknęłam i cofnęłam się gwałtownie, przez co ciężko upadłam na podłogę. Przygryzając wargę i drżąc ze strachu modliłam się w duchu, żeby ta dwójka pod ścianą nie zwróciła na mnie uwagi. Gdyby moja reakcja miała popsuć rytuał, obawiam się, że mogłabym nie przeżyć morderczego spojrzenia Eiwena.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szedłem bez słowa za magiem i zbierałem co grubsze gałęzie. Magiczny płomyk na jego dłoni pomagał w orientacji, ale i tak świt był blisko; potrzebowaliśmy jednak ogniska nie dla rozjaśnienia mroku nocy, co dla ciepła, aby osuszyć mokre odzienie i ekwipunek.

- Wracamy, Marcusie? - zapytałem, kiedy zebrałem już spore naręcze gałęzi.

Po powrocie do "obozowiska" zastaliśmy resztę towarzystwa pochłoniętą głównie porządkowaniem swego wyposażenia. Ułożyłem z drewna umiejętny stos i otoczyłem kręgiem kamieni, aby od płomieni nie zajęła się przypadkowo trawa. Pożar lasu był ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowaliśmy.

- Czas na odrobinę czarów - rzekłem z lekkim uśmiechem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czas na odrobinę czarów. - usłyszałem od Winshu.

Odpowiedziałem swoim znudzonym tonem, ale z cieniem rozbawienia.

- Taaa... Nic trudnego.

Zbliżyłem się odrobinę do ogniska i wyciągnąłem w jego kierunku prawą dłoń. Poprzednie zaklęcie już ustąpiło więc musiałem od nowa skupiać swoją esencję magiczną w jednym punkcie, żeby stworzyć małą kulę ognia. W porównaniu z tą, którą stworzyłem w karczmie była o połowę słabsza, ale i sytuacja była spokojna... więc po co się przemęczać? Kiedy zaklęcie było gotowe a przy końcówce moich palców uformowała się "kulka" szepnąłem:

- Ignis.

Pchnąłem ładunek esencji w uformowany stos drewna. Po kilku chwilach mieliśmy już rozpalone ognisko. Usiadłem w pewnej odległości od niego aby przez nieuwagę nie zapaliła się moja szata i w chwilowej ciszy skupiłem się na bijącym cieple. Reszta kompani i bez naszej zachęty powinna dołączyć. Może będzie to dobra chwila na przedyskutowanie naszych dalszych poczynań... albo przynajmniej ustalić plan działania...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stałem odwrócony plecami do reszty grupy i wpatrywałem się w ciemność. Owady, gryzonie i czasem jakieś nocne ptaki. Nic nadzwyczajnego. Spojrzałem na jezioro, przy którym się rozbiliśmy. W pewnej chwili poczułem coś dziwnego?

- Chyba coś słyszałem? ? odzywam się do pozostałych ? Pójdę to sprawdzić.

Odszedłem na dobre kilkadziesiąt metrów i z każdym kolejnym krokiem uczucie zdawało się nasilać. Ostatecznie dotarłem do celu. Coś się ruszało w zaroślach. Podszedłem bliżej z bronią w gotowości. Gdy jednak od krzaków dzieliły mnie zaledwie dwa kroki, coś z nich wyskoczyło.

- ?? ? spojrzałem z lekkim zdziwieniem na powód swoich poszukiwań.

Był to wilk. Zwyczajny dziki wilk trzymający w zębach upolowanego, częściowo już pożartego zająca. Zwierze warknęło na mnie, po czym popędziło ze swoją zdobyczą gdzieś indziej. Moment później coś sprawiło, że zerknąłem w stronę krzaków. Podszedłem bliżej i zacząłem grzebać, lecz niczego nie znalazłem? Byłem lekko zdezorientowany.

Wyciągnąłem dłoń z krzaków i nagle wszystko zrozumiałem gdy tylko blask miesiąca obmył mój pancerz. Krew i to nawet całkiem sporo. Z moich ust wydobył się cichy, złowrogi pomruk. Chwilę później obmywałem resztki krwi z rękawicy. Kościstą dłonią wycierałem to, czego woda nie była zdolna oczyścić. Po wszystkim założyłem rękawicę i ruszyłem do obozowiska.

- Wydawało mi się. ? powiedziałem bez specjalnego entuzjazmu.

Stanąłem tak, jak poprzednio, wypatrując czegokolwiek niezwykłego. Przy okazji nasłuchiwałem, o czym mówią pozostali?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marcus wraz z tym "mieszańcem" - splunąłem na samą myśl o nim - zebrali chrust i rozpalili ognisko. Dla maga to pewnie nic trudnego. - wzruszyłem ramionami, po czym kontynuowałem porządki. Wszystko było już na miejscu, ułożone na płaszczu, więc wystarczyło tylko ostrożnie przysunąć go do ogniska, by szybciej osuszyć ekwipunek. Miałem właśnie chwilę odpocząć, kiedy nasz nieśmiały przyjaciel, co nigdy nie zdejmuje zbroi, wybrał się na małą przechadzkę. Obserwowałem chwilę jak "szuka tropu" i schowałem twarz w dłoniach. Nie miałem już więcej sił na awantury, ale przez tego półgłówka mogliśmy zostać wykryci. Podszedłem do niego i z ironicznym uśmieszkiem na twarzy powiedziałem:

- To miło, że troszczysz się o bezpieczeństwo swoje i naszej "drużyny". - zaakcentowałem ostatnie słowo - Wolałbym jednak, żeby wyszukiwaniem śladów zajął się prawdziwy tropiciel, na przykład ja. Nie zauważyłeś czegoś? - spytałem go retorycznie. - Jest środek nocy, a my rozbiliśmy obóz pośród głuszy. Wystarczy, że rozpalenie ogniska w tym terenie jest dosyć ryzykowne, ale paradowanie po krzakach w ciężkiej płytówce to już szczyt wszystkiego. Nie wpadłeś na to, że hałas może nam sprowadzić nieproszonych gości? - zapytałem zdenerwowany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze jedna sprzeczka... - westchnąłem w myślach. - Czemu wszystkich gdzieś pragnie nosić i sprawdzać na własną rękę... wystarczyło by, że wszyscy w ciszy usadowili by się wokół ogniska i odczekali na nadejście świtu. Tak, wtedy ruszymy. A dalej sprawy potoczą się własnym torem. Cholera. Znów zaczynam za dużo o tym myśleć. Skierowałem swój wzrok na Sagata, który dostawał właśnie reprymendę od... Kirgona chyba. Jeśli pamiętam dobrze. Odezwałem się do odzianego w zbroję towarzysza:

- Jesteś pewien, że nic nie widziałeś? I na przyszłość, daruj sobie samodzielność... jeśli mamy działać jako, powiedzmy, drużyna to trzymamy się w miarę w grupie a nie każdy łazi sobie gdzie żywnie mu się podoba. - wystarczająco dałem mu do zrozumienia do czego piję. - A jeśli już o tym mówimy...

Ponownie skupiłem się na ognisku.

Nadal było dosyć ciemno, ale gdzieś w oddali, na horyzoncie pojawiały się pierwsze przejaśnienia... Zbliżał się dzień.

- Ujmę to w prostych słowach. Nie musimy się zaprzyjaźniać, możemy nie kryć swojej niechęci do siebie, ale ta grupa może rozpaść się tylko wtedy gdy wykonamy swoje zadanie. Straż przestanie nas ścigać i każdy pójdzie w swoją stronę. Do tego czasu jednak, mamy i będziemy współpracować jeśli chcemy wyjść z tego cali. Działając w pojedynkę nic nie zyskamy. Proponuję omówić plan działania w kopali, podział zadań oraz wyznaczenie "przywódcy". Sądzę, że bez porządnej strategi nasz atak na kopalnię będzie się równał z oddaniem się w ręce straży... albo popełnieniem samobójstwa. Raczej będą mieli przewagę liczebną... ale o tym będziemy się martwić na miejscu.

Rozejrzałem się po wszystkich.

- Kto ma wystarczające doświadczenie, żeby nas poprowadzić? Musimy szybko zdecydować. Świt zbliża się nieubłaganie.

I możliwe, że ktoś... albo coś jeszcze. - dodałem w myślach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Układ jest prosty - mówię do istoty. Zaklęcie pomaga mi panować nad emocjami, uczuciami, myślami. Bez niego mój umysł stałby się pożywką dla istoty z Głębin. Co ciekawe demon wykazuje pewne zainteresowanie Nifare, ale zbyt obawia się wyszkolonego adepta Akademii by choćby spytać o jej obecność. To dobrze.

- Mam zamiar przerwać pakt, jaki jedna ze służek twej Pani zawarła z nią. Jest to dyktowane wyłącznie prywatną zemstą i rządzą zadania jej cierpień po wielokroć przewyższających te, jakie ona zadała mi - kontynuuję. - Nie ma to nic wspólnego z moimi poglądami na temat Pani, nie jestem jej wrogiem i nie jest to cios wymierzony w nią. Ponadto odbiorę czarownicy wyłącznie jej moce, jej dusza i tak będzie należała do Pani.

Demon przygląda mi się przez chwilę.

- Pani odmawia twej prośbie.

To źle.

- Wyczuwam, że czarownica, o której mowa zesłała Cienie na twoje domostwo. Pani ma dziś dobry nastrój i zdecydowała, że mam osobiście odnaleźć idiotkę, która miesza jej sprawy ze sprawami magów i ukarać odpowiednio.

Tego się nie spodziewałem. Coś się musiało stać. Coś o czym nie wiem. Władcy Podświata zwykle respektowali potęgę czarodziejów, ale nigdy otwarcie ich nie wspierali. Z drugiej strony to nawet lepiej dla mnie. Chyba.

- Zgadzam się na powyższe warunki - mówię.

- Podpiszesz je własną krwią.

- Chyba pomyliłeś mnie z wioskowym przygłupem, który znalazł książkę z czarami i rzucił z niej zaklęcie...

- Podobasz mi się, człowieku. Nie jesteś głupi, jak na możliwości swej ograniczonej rasy. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś si spotkamy.

I zniknął.

- Jak poszło? - spytała moja towarzyszka.

- Za dobrze - odpowiadam niechętnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Minęło 10 minut, 20, pół godziny. Wpatrywałem się ze zdumieniem w Amhaiarkennara. Zadałem mu przecież proste pytanie a on jechał sobie milcząc, wpatrzony w przestrzeń jak sroka w gnat. Zdążyliśmy minąć bramy miejskie, właśnie dojeżdżaliśmy do zakrętu, za którym rozpościerał się las. Ze zdumieniem patrzyłem jak mój towarzysz zjeżdża z drogi, w dalszym ciągu tępo patrząc przed siebie.

- Amhaiar! - krzyknąłem najgłośniej jak mogłem - Hej! Co się z tobą dzieje? - w moim głosie było słychać coraz większe poirytowanie.

Zeskoczyłem z Darlana, który przyzwyczajony do takich sytuacji spokojnie zatrzymał się kilka metrów dalej i zaczął skubać trawę. Podbiegłem do konia Amhaiarkennara i szarpnąłem za uzdę.

- Amhaiarkennarze! - powiedziałem głosem pełnym złości - Miałeś mi powiedzieć, czemu muszę porzucić misję przydzieloną przez Mistrza. Raczysz się w końcu odezwać.

Osiągnąłem tylko tyle, że popatrzył na mnie obojętnie. Nie obchodziło mnie, czy to jakieś czary czy po prostu wpadł w depresję.

- Jeśli nie wyjaśnisz mi w przeciągu 5 minut dlaczego mam z tobą jechać zobaczysz jedynie moje plecy znikające za tym zakrętem!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbliżał się świt. Znów kroczyłem przez lasy, na razie jednak bez konkretnego celu. Nic mnie nie bolało, a do tego nie czułem się senny ani omdlały. Wtedy doceniłem, jak bardzo Amanda się poświęciła, opiekując się mną przez całą noc. Ale nie rozmyślałem na ten temat. Bardziej się przejmowałem tym, co wydarzy się teraz. Wątpię, bym tu kogokolwiek spotkał ? może poza ogrem, co do którego mam pewną ?drobną? sprawę do załatwienia? ale tu się z nim raczej nie zobaczę. Ale gdybym napotkał jakąś konkretną zwierzynę, to bym na pewno nie pogardził. Tak też zajmowałem sobie czas. Nic się nie działo, panowała tu absolutna cisza?

?chociaż nie, usłyszałem coś. Jakby się coś poruszało w krzakach. Zaraz potem wyczułem co innego. Powąchałem. ?Ktoś rozpalił ognisko??, przyszło mi na myśl. Właśnie bowiem zapachniało mi dymem od ognia. Przykucnąłem. Postanowiłem, że zbliżę się do źródła tego zapachu i sprawdzę, co się dzieje. Tak też zrobiłem. W końcu przeszedłem do pobliskich krzaków, skąd obserwowałem tutejsze zbiegowisko. Tak, nie pomyliłem się. Niedaleko niewielkiego ogniska stała jakaś grupa. Byłem za daleko, by dojrzeć szczegóły? ale zdołałem naliczyć pięciu. Dwójka z nich to byli bez wątpienia ludzie, następną dwójkę stanowili? orkowie? Skórę mieli zieloną, a przynajmniej jeden z nich posiadał idealnie ciemnozielony odcień, więc chyba się nie pomyliłem? ?A kto to ten ostatni??, zapytałem sam siebie. Przypominał mi bowiem jakiś szkielet ? czy może raczej szkieleta w zbroi. Niech to szlag, towarzystwo tak osobliwe, że aż nierealne?

Oni wszyscy najwyraźniej o czymś rozmawiali. Byłem jednak trochę za daleko, żeby wychwycić coś więcej niż pojedyncze słowa. Nie wiedziałem więc, jaki temat poruszali, ale zdałem sobie sprawę, że lepiej będzie stąd zniknąć. Nie wiem dlaczego, ale zawładnęła mną niepewność pomieszana ze strachem? ?Co się stanie, jeśli mnie zauważą??, myślałem gorączkowo. Zacząłem się ostrożnie wycofywać. Zaraz potem jednak poczułem, że stanąłem stopą na jakiejś nierównej powierzchni. Odruchowo nacisnąłem mocniej. Trzask! To był głośny dźwięk złamanej gałęzi. ?O cholera!?, pomyślałem, po czym starałem się wyciszyć nerwy. Wycofywałem się już szybciej, ale tak, żeby nikt mnie nie zauważył. Bo usłyszeć to na pewno usłyszeli ? ale stawiać kroki też próbowałem po cichu?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez półprzymknięte powieki obserwowałem, jak Marcus z wysokim orkiem udają się na poszukiwanie drewna, a następnie rozpalają ognisko. Potem z rosnącym niepokojem, już szeroko otwartymi oczami patrzyłem, jak facet w zbroi płytowej robi wszystko, byśmy zostali odkryci. W duchu zgodziłem się z rugającym go Kirgonem, ale nie włączyłem się w spór, bo chciałem na spokojnie przyjrzeć się naszej "drużynie". Wydawało się, że z tym całym Sagatem będzie więcej kłopotów, niż pożytku. W trakcie tyrady Marcusa o konieczności wyboru przywódcy, moje uszy wychwyciły coś niepokojącego. Szelest gałęzi, liści i coś jakby kroki. Wyglądało na to, że ktoś skrada się w naszym kierunku. Szkoda, że naszemu towarzyszowi zebrało się na tak długie wywody, ale nie mogłem go uciszyć, bo ten ktoś... albo coś mógł to wychwycić. Widziałem, że Kirgon też raczej nasłuchuje bardziej odgłosów z lasu, niż wywodów maga. Wtem rozległ się trzask łamanej gałązki, a potem hałas, jakby przez las przedzierało się stado niedźwiedzi. Szybko i bezszelestnie wstałem, wskazałem Kirgonowi dłonią, by biegł z prawej od tych dźwięków, a sam szybko i możliwie najciszej zapadłem w las tak, by mieć intruza po prawej ręce. Miałem nadzieję, że go dopadniemy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mag zaczął coś mówić, ale zignorowałem jego biadolenie. Wydawało mi się, że usłyszałem jakieś odgłosy. Wcześniej myślałem, że ten raban był autorstwem naszego stalowego przyjaciela, który robił obchód po krzakach. Teraz jednak on stał w miejscu. Nagle do ogniska doszedł odgłos łamanej gałęzi, tak donośny, że musieli go usłyszeć wszyscy obecni. Najwyraźniej ktoś nas podsłuchiwał i teraz starał się pospiesznie wycofać ze swojej kryjówki. "Czyżby to jeden ze szpiegów Bractwa? W końcu jesteśmy nieopodal kopalni..." - pomyślałem. Virgard dał mi już znak ręką, pokazując, że obejdzie go z drugiej strony. Ruszyłem szybko, ale tak cicho jak tylko mogłem, by osaczyć przeciwnika z lewej. "Sądząc po tym, jak starał się maskować, nie był zbyt wprawny w sztuce kamuflażu. Odgłosy, nie był już aż tak wyraźne, ale moje wytrawne uszy z łatwością potrafiły rozpoznać, gdzie on się znajduje. Trzeba będzie dorwać tego ptaszka żywego i zadać mu parę pytań..." - zastanowiłem się nie przerywając pościgu. Cel był już niedaleko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Virgard, takie chyba nosi imię, i ork, Kirgon, ruszyli bezszelestnie w las porozumiewając się po drodze gestami, jasnymi stały się moje przypuszczenia - ktoś nas śledzi. I to dość nieumiejętnie, sądząc po odgłosach. A teraz usiłuje zbiec!

Najciszej jak potrafiłem wbiegłem między drzewa, mając obu ścigających na flankach. Topór pozostał oparty o drzewo obok ogniska, bo tutaj tylko by przeszkadzał. Zamiast tego wydobyłem zza pasa sztylet.

Uciekająca postać, mimo że jej nie widziałem, nie wydawała się przyzwyczajona do leśnych ucieczek, bowiem jej pozycja wśród drzew była doskonale wyczuwalna, zapewne także bez moich orczych zmysłów.

W końcu dostrzegłem jej sylwetkę. Pewności nie było, ale w tej sytuacji każda wpadka mogła zagrozić powodzeniu misji, a tym samym zamknąć nam drogę ku wolności. Zbyt duże ryzyko. Choć celowanie w biegu nie było łatwe, złapałem sztylet za koniec ostrza i cisnąłem w kierunku szpiega.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wysłuchiwałem wynurzeń zielonego bez słowa skargi. Miał trochę racji, ale przy takim podejściu? sam nie rozumiem do końca, czemu nagle zacząłem podążać za krwią? W każdym razie, wciąż go słuchałem. W pewnej chwili odezwał się głos rozsądku? Mag jasno powiedział to, co z całą pewnością i ja myślę? przynajmniej w przeważającej części?

Chciałem otwarcie przyznać mu rację, ale nie było na to czasu, bo w pewnej chwili dało się słyszeć wyraźny odgłos, że ktoś nas obserwuje. Z miejsca rozpoczęto pościg.

Tymczasem stanąłem bliżej ogniska i zacząłem wpatrywać się w płomień. Oczywistym było dla mnie, że nie dam rady gonić za zbiegiem, a samo próbowanie dowiodłoby, że zielony ma rację? Nagle przypomniałem sobie o sakiewce, którą dostałem od tamtego starca w kanałach. Rozwiązałem ją i przesypałem zawartość na dłoń? To była raptem jedna rzecz i złożony zwitek papieru. Moneta z symbolami, które przypominały tamte z grobowca. Nagle poczułem coś, jakby uderzenie we wnętrzu czaszki. Jakieś przebłyski? Krwawe niebo? setki wrzasków i? horyzont usłany ciałami poległych istot?

Nim się zorientowałem, klęczałem na jednym kolanie, wpatrując się w monetę. Wstałem i moment później zajrzałem do wnętrza zwitka.

?By odkryć to, co ukryte, zrób to, co ci nakazano. Pamiętaj, że wszystko ma swoją cenę.?

Zmiąłem kartkę i wrzuciłem ją do ogniska z wyraźnym warknięciem. Wiadomość była jasna i jej przekaz wyjątkowo mi się nie podobał?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zawiodłem. Srogo się rozczarowałem jako myśliwy. Żeby w taki kretyński sposób dać się wykryć? Okazało się, że nie czułem się specjalnie na siłach. Ona jednak miała rację ? mogłem zostać, aby zregenerować się jeszcze bardziej. A tak tylko dałem się poznać jako fatalny myśliwy? Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Miałem jeszcze szansę odzyskać reputację we własnych oczach? lecz nie mogłem już dalej o tym myśleć. Instynkt mi podpowiadał, że ktoś chce się do mnie zakraść ? ale nie potrafiłem dojrzeć, kto i z której konkretnie strony. Częściowo przyśpieszyłem. W międzyczasie obejrzałem się za siebie? i dostrzegłem sylwetkę jednej z postaci, biegnącej w moją stronę? wraz z bronią? Ruszyłem pędem wciąż w tę stronę, co wcześniej. Usłyszałem za sobą świst. Momentalnie się uchyliłem. Poczułem, jak jakieś ostrze bardzo lekko mi musnęło lewe ramię, a potem wbiło się w korę drzewną. Nie przyglądałem się, czy to był sztylet, czy co innego ? tylko biegłem dalej. Szybko wyjąłem łuk wraz ze strzałą. Naciągnąłem go. Po chwili natychmiast się odwróciłem i posłałem pocisk w stronę tamtej postaci. Po tym starałem się uciekać dalej ? choć przeczuwałem, że to mi się już raczej nie uda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miarka się przebrała. Mimo moich krzyków i widocznego zniecierpliwienia Amhaiarkennar w dalszym ciągu nie raczył się odezwać.

- W cholerę z tobą! - rzuciłem na odchodne. Wskoczyłem z powrotem na konia i popędziłem w stronę bram miejskich. Skoro księciunio nie raczy wyjaśnić mi o co chodzi to nie mam zamiaru zawracać sobie nim niepotrzebnie głowy. A jeśli dostał się pod wpływ jakiś czarów to i tak zbyt wiele na to nie poradzę. Na wszelki wypadek załatwię tylko jedną rzecz.

- Niedaleko tego zakrętu coś się stało z członkiem Bractwa. Przestał reagować na cokolwiek. Każ komuś zgłosić to do Mistrza Bractwa, niech się nim zajmą - rzuciłem do najbliższego strażnika przy bramie - Zanim odejdziesz powiedz mi jeszcze czy tą drogą dotrę do kopalni na północy?

- Kilka mil dalej stoi znak, który wskazuje drogę do kopalni - strażnik splunął w trawę, niezadowolony widocznie z tego, że poleciłem mu coś przekazać i odszedł. Cóż, nic mnie to nie obchodziło, nie mógł zlekceważyć takiej wiadomości.

W dalszym ciągu zły na Amhaiarkennara zawróciłem Darlana raz jeszcze i tym razem spokojnie udałem się w drogę. Po kilkunastu minutach spokojny rytm kroków zwierzęcia uspokoił mnie i dobry humor zaczął powracać. Przestał mnie obchodzić Amhaiar i jego dziwne zachowanie, przecież na dobrą sprawę był mi zupełnie obojętny. Kogo chciałem oszukać? Działalność w Bractwie to tylko tymczasowa przysługa dla Jeorga, kiedy tylko dowiem się tego czego muszę natychmiast udaję się w dalszą drogę. Nie leżało w moim charakterze wiązanie się na stałe z jakimś miejscem czy grupą. Zbyt wiele miejsc na tym świecie czeka na odkrycie.

W czasie tych rozmyślań dojechałem do wspominanego przez strażnika znaku. Stary, zniszczony słup z przybitym do niego zardzewiałym kawałkiem blachy. "K-pal--- - mil" głosił wytarty do granic możliwości napis, którego fragmenty z ledwością udało mi się odczytać. Dlaczego akurat znak odległości musiał się zamazać? Czysta złośliwość rzeczy martwych. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kierunek wskazywany przez ramię znaku jest poprawny. Po kolejnych kilku godzinach jazdy nierównym traktem powoli zaczęło ciemnieć.

- No, przyjacielu, czas na odpoczynek. Nie będziemy rozbijali się na tak wspaniałej drodze po nocy - poklepałem Darlana po szyi, zsiadłem i poprowadziłem za uzdę w las. Kilkanaście minut marszu pozwoliło mi odnaleźć polankę, która wyglądała na niezłe miejsce do odpoczynku. Niedługo później byłem już "właścicielem" całkiem przyjemnego ogniska i rozbitego na kilku gałęziach namiotu. Darlan spokojnie stał obok poskubując trawę. Wiedziałem, że ostrzeże mnie w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, niejeden raz tylko dzięki jego zmysłom udawało mi się obudzić w porę, by obronić się przed bandytami. Swoim zwyczajem oparłem się wygodnie o tobołki i wyciągnąłem fletnię. Dawno już na niej nie grałem i po kilku chwilach, jak niezliczone razy przedtem w moim życiu, cicha melodia popłynęła w ciemność.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, kultury to oni nie znają - pomyślałem. Najwidoczniej orkowie bardziej lubią działać niż myśleć skoro przy pierwszej okazji oderwania się od mojego monologu zrobili to błyskawicznie. Może i nie byłem bardem, ale sprawa wymagała zastanowienia. Chyba czeka nas niemiły los w tej kopalni, jeśli dalej będziemy działać jak banda nienasyconych barbarzyńców. Tymczasem, wszyscy oprócz mnie i Sagata, ruszyli pędem za... kimś, chyba. Wtedy bardziej skupiałem się na przekazaniu swoich myśli niż na wysłuchiwaniu otoczenia, ale chyba ktoś nieudolnie chciał nas podejrzeć. Możliwe, że zwykły ciekawski albo bandyta - pomyślałem. W obu przypadkach jednak zachowanie tajemniczego gościa wyglądało dziwnie. Mógł zwyczajnie do nas wyjść i przyjacielsko porozmawiać... chyba, że - jak straż miejska w Khelberg - ma coś do orków albo czuje strach przed obcymi. Natomiast bandyta... z czyhającą szajką ruszyłby na nas a nie zwiewał. Znaczy to, że albo jest sam i wracam po ziomków albo ciągnie resztę w pułapkę.

Chwilowo skończyłem swoje rozmyślania. Większość moich rzeczy zdołała się nieźle osuszyć więc wstałem i pochodziłem trochę przy ognisku dla wyprostowania nóg. Możliwe, że zaraz będę musiał ich użyć. Jeśli reszta wpadnie w pułapkę... Spojrzałem na Sagata, chcąc zapytać o opinię i byłem świadkiem jego dziwnego zachowania. Wrzucił coś do ogniska. Zrobiłem dwa kroki w jego stronę i zapytałem swoim zwyczajowym tonem:

- Coś się stało? - po odpowiedzi dodałem. - To... co robimy dalej? Od razu mówię, że kiepsko orientuję się w terenie. Mimo tego, ruszamy za nimi czy czekamy tutaj zabawiając się historyjkami ze swojej przeszłości? - zrobiłem krótką przerwę i dodałem z zupełnie innej beczki. - Od czasu naszej ucieczki po kanałach ani razu nie zdjąłeś zbroi. Nigdy się nie męczysz czy jest może jakieś inne wytłumaczenie?

Odwróciłem się plecami do Sagata i spojrzałem w powoli jaśniejące niebo.

- Sekret za sekret. Chyba, że historia pewnego zachłannego maga nie jest ci obca, wtedy umowa nie byłaby sprawiedliwa... - rzekłem wystarczająco głośno, żeby dotarło do Sagata. Nie ma co, zaczyna intrygować mnie ta postać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A więc teraz miałem wybór? Albo zrobię to, co nakazano i mieć nadzieję, że uzyskam choćby fragment odpowiedzi, albo zrobię to, co uważam za słuszne i będę szukał jej na własną rękę... Widziałem już kilka potworów, wliczając te z moich wizji, ale ludzka przewrotność z całą pewnością bije je wszystkie na głowę?

Nim moje tory myślowe zaczęły iść dalej w tym kierunku, uwagę odwrócił Marcus. Jego pytania i insynuacje? Zaczyna robić się gorąco.

- Noszę ją dla bezpieczeństwa. ? zacząłem się wpatrywać w ognisko raz jeszcze. Ten ogień zdawał się działać na mnie kojąco ? Ta historia? jest mi obca. ? zwróciłem się w jego stronę. Jeśli dobrze rozumiem, los i z niego zakpił w przeszłości ? Ale jeśli jej finałem jest tułaczka przez resztę życia w poszukiwaniu jednego celu, wtedy można uznać, że skończyliśmy podobnie?

Podniosłem monetę na wysokość oczu i zacząłem wpatrywać się w nią w nadziei, że tym razem przebłyski będą wyraźniejsze? Cały czas tylko krew, łopot skrzydeł i makabryczne sylwetki... Tym razem jednak nic się nie ukazało. Pozostaje mi tylko domyślać się, jak stary jestem, skoro ten kawałek metalu przywołał ten przebłysk? Idealny matowy krążek z trzema połyskującymi złotem rytami. Ten widok? ja chyba? zaczynam rozumieć, co tam jest napisane?

- Równowaga przeznaczeniem świata? - czy naprawdę do przeczytałem?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przekląłem w duchu tego idiotę robiącego tyle hałasu. Ale taki obrót spraw mógł nam wyjść na dobre. Przyspieszyłem kroku. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, więc mogłem dostrzec już sylwetkę intruza - dzieliło mnie od niego jakieś trzydzieści stóp. Zatrzymał się i czymś cisnął. Był zbyt zaabsorbowany, by zwracać uwagę na odgłosy z mojej strony, więc pobiegłem. Zaczął biec, a ja go już nieco wyprzedzałem. Zwolniłem i po skosie zbliżyłem się do niego. Wysforował się nieco naprzód, a ja pod osłoną lasu podążałem w ślad za nim. Był bardzo nieuważny... Podniosłem rękę do obezwładniającego ciosu w nerki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...