Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

- Znasz może jakieś techniki fechtunku dla zwykłego miecza? Albo czy pokazałbyś mi kilka technik walki toporem? Mamy jeszcze trochę czasu. - Mag zdawał się odwracać uwagę od czegoś, co go trapiło, gdyż przez moment jego twarz przybrała bardzo niepokojący wyraz. Widocznie jednak nie chciał o tym rozmawiać, a ja postanowiłem nie ciągnąć go za język. Jeśli będzie chciał pogadać, to mi o tym powie.

- No - westchnąłem. - Na mnie wołają Winshu i wychowali mnie jakby paladyni, ale to długa i nieciekawa historia. W każdym razie lekka broń nie jest dla mnie i wykorzystuję ją tylko w ostateczności, a porządny topór to jest to, co lubię. Dla mnie broń po prostu musi swoje ważyć.

Wstałem z podłogi i przeszedłem kilka kroków po zagraconym pokoju, wzniecając obłoczki kurzu.

- Ale jeśli miałbym ci coś doradzić, - kontynuowałem - to mam w zanadrzu kilka sztuczek, o których paladyni raczej nie chcieliby wiedzieć.

Uśmiechnąłem się lekko i wydobyłem z buta mój awaryjny nóż.

- Zatem łapiesz rękojeść w ten sposób... Zaraz! - Kątem oka dostrzegłem coś przez szparę w zabitym deskami oknie. Po przeciwnej stronie ulicy, w ciemnym zaułku, wykorzystując zachodzące już słońce, krył się jakiś podejrzany osobnik. Nie odrywał wzroku od naszej kryjówki, zdawał się nawet czynić jakieś notatki. Zdecydowanie nie wyglądał przyjaźnie i coś mi podpowiadało, iż zwiastuje rychłe kłopoty.

- Lekcja fechtunku odwołana, przyjacielu! Musimy zwiedzić kanały wcześniej, niż planowaliśmy, bo, jak się zdaje, ktoś wpadł już na nasz trop. A nie chcę już więcej zabijać. Prowadź zatem, magu!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Czterech spośród przybyłych strażników zajęło się tymi, których zdołałem wynieść, kilku wzięło się za gapiów, zaś ich dowódca dał mi do zrozumienia że mam iść za nim. Nie mając innego wyjścia, ani też nic lepszego do roboty, podążyłem za nim posłusznie. Starałem się zachować kamienną twarz, ale zastanawiając się, jaka byłaby moja sytuacja gdybym nie wyciągnął tamtych dwóch, a jedynie stał przed płonącym budynkiem, pomyślałem że jednak i z tych nauk może przyjść coś dobrego.

Zaprowadzono mnie do któregoś z dowódców, w budynku który jednak nie wyglądał na siedzibę straży. Chociaż w sumie, co ja mogę wiedzieć?

Zaprowadzono mnie do osoby, którą nazywano "Kapitan". Był to mężczyzna sporo starszy ode mnie, pomarszczony i posiwiały, ale nie wyglądający jak typowy starzec. Był nadal silny. W towarzystwie czterech strażników zaczął mnie przepytywać. Pytał o wiele rzeczy, a ja nie zawsze potrafiłem odpowiedzieć. Czasem musiał powtarzać pytanie, ale wydawał się mieć nieograniczone zasoby cierpliwości. Przesłuchanie ciągnęło się godzinami, aż do pomieszczenia wszedł nowy strażnik i przekazał kartkę Kapitanowi. Ten przeczytał ją uważnie kilka razy, po czym uśmiechnął się.

- Pora się przestawić. Nazywam się Georg Maximilian, jestem kapitanem tej jednostki.

Zaplótł ręce na stole. A więc "kapitan" to nie imię, a ranga?

- A więc tak... Posłuchaj uważnie; ta wiedza może ci się przydać, obcokrajowcze. W tym mieście gotują się kłopoty, kłopoty ponad miarę - "gotują się"?... - Jest tu tak zwane Bractwo, konkurujące z magami. Tyle że ostatnio magowie przypadkiem zdobyli przewagę przez co gotuje się - znów ten zwrot - poważny konflikt. Do tego niektórzy bezmyślnie - zaakcentował mocno ostatnie słowo - starają się rozpętać wojnę z zielonoskórymi. I teraz ty, z twoim świadectwem osoby, niewątpliwie maga, uciekającego z orkiem czy półorkiem... Taak - mruknął raczej do siebie - to daje mi sporo do myślenia, a odpowiednio przekazane da do myślenia i tym z magów i tym z Bractwa. A najlepsze że plotka rozejdzie się sama...

- Wracając do ciebie: jesteś czysty, w każdym razie gdy chodzi o to co mnie interesuje. Ale masz poważny problem; leśne elfy mają zamiar naszpikować cię strzałami, obedrzeć ze skóry i powiesić na którymś z ich świętych drzew. Podobno szuka cię sam Limoren, a z tego co powiedziałeś to wcale mnie to nie dziwi. Proponuję układ: popracuj trochę dla mnie, a będziesz miał nadzieję opuścić Khelberg i... przeżyć. No i się wzbogacisz - podniósł rękę, przerywając mi zanim skończyłem pierwsze słowo. - Nie, jeszcze nie teraz. Kiedy będę miał coś dla ciebie, dam ci znać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Usiądź i uspokój się ? usłyszałam głos przebijający się przez mój szloch. Posłusznie usiadłam na wskazanym przez mężczyznę łóżku ocierając łzy.

- Kim jesteśmy? Czy to naprawdę takie ważne? ? rzekł miłym kojącym głosem. Po chwili dotknął moich włosów, odgarnął je i przemył mi czoło ubrudzone we krwi. Wydawało mi się, że przez ułamek sekundy jego oblicze przesłonił cień zdumienia. Niewielki, ledwie zauważalny gest, jednak dał mi odrobinę satysfakcji. W końcu on również nie wie z kim ma do czynienia, a fakt ze moje rany goiły się w takim tempie był zwykle deprymujący. Wstał z łóżka, odstawił miseczkę i zaczął się ubierać. W tym właśnie momencie uświadomiłam sobie, że wpadłam do jego sypialni bez żadnego ostrzeżenia. Nie wyglądał jednak na specjalnie skrępowanego sytuacją. Westchnęłam zrezygnowana i odwróciłam wzrok. Tymczasem Amhaiarkennar rozpoczął swoją opowieść. O honorowych rycerzach bractwa, ich chwalebnej pracy na rzecz innych, wiekowym zamku, szlachetnej rodzinie mistrza Teherana i złej Gildii Magów. Wszystko brzmiało tak pięknie, idealnie? jak w bajce. I było w tym coś niepokojącego. Coś, co w połączeniu z nienaturalnie ciepłym, nie pasującym do mojego rozmówcy tonem wydawało się być zwykłą ułudą.

- Zaspokoiłem już ciekawość twoją i twoich znajomych? ? powiedział po chwili wyrywając mnie z otępienia i wskazując w stronę drzwi. Wbiłam wzrok w ciemność i faktycznie dostrzegłam czyjś zarys. Demonie oczy miały niewątpliwie swoje zalety. Znajomi? Kolejni przedstawiciele dumnego grona dziwolągów zamieszkujących ten pałacyk, czający się w ciemnościach. Świetnie.

- Więc może teraz ty mi powiesz kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? ? Dodał swym zwyczajowo zimnym głosem. Po moich plecach przebiegł dreszcz.

- Nazwałabym to przypadkiem, chociaż po tym co mnie tu spotkało zaczynam w to coraz poważniej wątpić. Mistrz chciał kupić ode mnie kilka eliksirów, poprosił, abym przyniosła mu ich więcej. A później sprawy potoczyły się na tyle szybko, że dopiero po wyjściu z jego gabinetu uświadomiłam sobie jak niewiele dzieliło mnie od spalenia żywcem ? powiedziałam z wyrzutem. - Takie powitanie bynajmniej nie przypadło mi do gustu, ale i tak najciekawszym punktem wizyty była wieść, że mam tu zamieszkać. A teraz wybacz ? rzuciłam zdenerwowana na odchodnym idąc w kierunku drzwi i coraz wyraźniej widocznych postaci stojących na korytarzu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Propozycję treningu albo lekcji rzuciłem tak od niechcenia pragnąc jedynie zabić czymś czas. Tymczasem, ork nie zdążył nawet zacząć pokazywania jeden z technik gdy zwrócił uwagę na coś... lub na kogoś. Słowa orka potwierdzały to drugie. Jakiś osobnik wpadł na nasz trop. Podejrzewałem szpiega straży miejskiej, ale nie można było wykluczyć wysłańca lokalnej gildii magów, która - powiadomiona o zajściu - zechce zneutralizować maga-regenata albo persona z innej organizacji. Jednak jeszcze nie wyczułem obecności esencji magicznej, więc sądziłem, że to zwykły szpieg... który zwali zwali na nas oddział ciężkozbrojnych.

Teraz się nie będą z nami patyczkować pomyślałem.

- Racja, lepiej uciekać! - odparłem i ruszyłem do piwnicy. Było tam jedyne, jak dla mnie, rozsądne wyjście.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że "mam prowadzić"... Co do licha?! Byłem w mieście bardzo krótko i szansa, że się zgubię wynosiła tyle, że na miejscu orka zacząłbym się martwić. Lecz nie należało tracić czasu na dywagacja a na działania, bo każda sekunda zwłoki zmniejsza nasze szanse na wyjście z, zapewne naprędce, zastawianej pułapki. Otworzyłem klapę do piwnicy i ostrożnie wychyliłem głowę. Na razie nikogo w okolicy. Kucnąwszy, ruszyłem do przodu przeskakując przez niski murek a w międzyczasie tłumacząc plan, prosty, dojścia do kanałów.

- Pewnie straż będzie kręcić się w okolicy, więc musimy uważać. Idziemy do dzielnicy biedoty. Na pewno mają jedno lub dwa sporej wielkości wejścia do kanałów. Trzymamy się budynków czyli nie idziemy środkiem drogi i zachowujemy się w miarę naturalnie. Jeśli straż zwróci na nas uwagę... - zwróciłem oczy na orka. - Poprawka, jeśli na ciebie zwrócą uwagę dopiero wtedy uciekamy do najbliższego zejścia... Gotów, idziemy?

Przeskoczyłem przez murek, wyprostowałem się i szybko skręciłem w lewo trzymając się budowli. Liczyłem na to, że ork będzie skrupulatnie za mną podążał i wykonywał to co ja. Nie rozglądałem się. Mogła to być oznaka zdenerwowania... A czy się bałem? Raczej nie. Postrzegałem dzisiejsze zdarzenie jako preludium do całej masy ekscytujących wypadków poza jednym, z którego całkowicie nie byłem zadowolony.

Bez większych kłopotów, poza przeczekaniem aż jeden z patroli straży miejskiej przejdzie dalej, dotarliśmy do dzielnicy biedoty i prawie natychmiast w zasięgu wzroku ujrzałem na wpół otwartą studnię kanalizacyjną. Przyspieszyłem kroku. Wszystko zdawało się iść prawie gładko. Tłumów w tej części miasta nie było prawie żadnych. I może to spowodowało, że szybciej zorientowałem się o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Bez dyskusji kazałem orkowi złazić pierwszemu na dół. Rozglądałem się w tym czasie dookoła i zauważyłem trzech łuczników z straży, którzy właśnie szykowali się do strzału z łuku. Nie wiem czemu po prostu nie rzuciłem się do zejścia, bo w zaklęciach obronnych nigdy nie byłem dobry. W dodatku, ominąłem sekwencję inicjacji słownej i zbierania mocy magicznej. W rezultacie, wyszło coś jak mocniejszy powiew wiatru. Pierwsza strzała przeleciała nad moją głową, druga musnęła lewy policzek zostawiając zadrapanie a trzecia wbiła mi się w prawą nogę.

- Niech to szlag... - syknąłem. Na szczęście, cięciwa dzięki mojej nieudanej próbie nie wbiła się z dużą siłą, ale zaraz z rany popłynęła mała, czerwona strużka krwi. Nie czekając na drugą salwę, prawie że wskoczyłem do zejścia próbując, zresztą bezskutecznie, ignorować ból w ranie.

Będąc już na dole ruszyliśmy labiryntem korytarzy w nieznanym, dla mnie, kierunku aby oddalić się do wejścia do kanalizacji. W bardzo krótkim czasie pewnie pojawi się oddział straży miejskiej. Nie dadzą nam już spokoju pomyślałem.

Zatrzymaliśmy się. Usiadłem na czymś co mogło pełnić funkcję podłogi. Strzała "wyskoczyła" kiedy wpadłem do zejścia lekko szarpiąc moją ranę. Zatamowałem rękami dalsze krwawienie.

- Niestety, jestem kompletnym beztalenciem jeśli chodzi o magię leczniczą... Wiem jedynie jak nazywają się podstawowe zaklęcia, ale to nie jest teraz najważniejsze. Ja muszę coś z tym zrobić a my, oddalić się stąd jeszcze dalej... w którym kierunku to już nie mam pojęcia. Teraz ty orku, prowadź. - powiedziałem przerywając zdania dyszeniem. Zmęczenie dawało się we znaki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nim zdążyłem odpowiedzieć nowo przybyłemu usłyszałem, że zostaliśmy zauważeni. Zawahałem się jeszcze chwilkę, ale ucieczka teraz byłaby zupełnie bezsensu i raczej w złym tonie, więc powoli wszedłem do pokoju. W międzyczasie dziewczyna, którą wcześniej słyszałem zakończyła krótką przemowę.

- Wybaczcie, nie chciałem podsłuchiwać - mówię szybko, drapiąc się w tył głowy. - Po prostu usłyszałem podejrzane hałasy i wolałem być nadmiernie podejrzliwy niż niewystarczająco... Wiecie, ostatnie wydarzenia.

Niewiele widzę w półmroku, ale najwyraźniej moi rozmówcy nie mają problemu z widzeniem w ciemnościach.

- Jetem tu tylko gościem, nazywam się Eiwen i już się wynoszę, naprawdę nie chcieliśmy przeszkadzać. Co do mojego towarzysza... - odwracam się - Er, to nie mam pojęcia kim on jest - posyłam w kierunku sylwetek w mroku uśmiech numer cztery.

Już miałem się odwrócić i czmychnąć z tej niezręcznej sytuacji, gdy poczułem, że coś się zmieniło. Słaby ucisk gdzieś za czołem znamionujący, że ktoś używa magii. Odruchowo uniosłem lewą dłoń... a raczej chciałem, bo ręka zwisa bezwładnie. Dostrzegałem, że coś jest w cieniach, w kątach pomieszczenia. Coś... Sięgnąłem prawą ręka do lewej dłoni, dotknąłem pierścień i wypowiedziałem słowo aktywujące. Teraz dostrzegałem niebezpieczeństwo wyraźnie. Istota utkana z magii powoli przyoblekała się w czystą ciemność aby nadać sobie quasi-materialną formę. Cień z cieni wśród cieni. Wyczułem, czy bardziej dostrzegłem bijącą od niej nienawiść. Obserwowała mnie. Poczułem nagły przypływ adrenaliny. Za chwilę zaatakuje... Złapałem za naszyjnik i zacząłem wypowiadać zaklęcie tworzące klosz antymagiczny. Za wolno...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ludzie zbiegli się do pożaru niczym ćmy. Już z daleka dało się dostrzec, że nim ogień był wyższy, tym więcej ludzi ściągało by sobie popatrzeć. Gdy ten jednak dogasał, zaczęli się stopniowo rozchodzić. Tylko nieliczni zostali by obserwowali dopalające się zgliszcza.

- Rozejść się! ? krzyczał jeden ze strażników ? Rozejść się! Już! ? trzeba było mu przyznać, że umie wybrać moment wejścia. Ludzie są dziwni.

Ruszyłem przed siebie.

- Hej, ty! Stać! ? usłyszałem nagle czyjś krzyk, który gwałtownie się zbliżał ? Zatrzymaj się!

Nagle otoczyło mnie kilku ludzi ze straży. Każdy z nich mierzył do mnie z broni.

- Dokumenty. ? oznajmił żądającym głosem ten, którego nakrycie głowy odbiegało wyglądem od pozostałych.

- ? - przecież ja nie miałem żadnych dokumentów poza tym zwojem, który Kuja mi dała.

- Głuchy jesteś?! Dokumenty. Już! ? on i pozostali zaczęli zachowywać się odrobinę bardziej nerwowo.

Nie wykonując zbędnych i zbyt szybkich ruchów, sięgnąłem po coś, co pewnie i tak mi się teraz nie przyda, po czym podałem zwój temu człowiekowi. Ten go niemal wyrwał z mojej dłoni i po rozwinięciu zaczął czytać. Z jego spiętej miny szybko dało się wywnioskować, że czytana treść raczej nie należała do? lekkostrawnych. W każdym razie człowiek ten złożył zwój i spojrzał po pozostałych.

- Opuścić broń. ? spojrzał na mnie z dziwnym wzrokiem po czym oddał zwój ? Cholera. Że też puszczają coś takiego samotnie na miasto. ? gdy tylko zabrałem swoją własność, ten się lekko wzdrygnął i z pozostałymi ruszył w swoją stronę.

Przez chwilę jeszcze spoglądałem na nich, po czym spojrzałem do zwoju. Jakoś wcześniej nie interesowała mnie jego zawartość, ale teraz? Pomimo słabego światła zacząłem czytać. Po kilku dłuższych chwilach wszystko się wyjaśniło.

-?Sprytne Kuja. Okrutnie ironiczne, ale sprytne.? ? przeszło mi przez myśl ??Zarejestrować mnie jako strzegącego golema należącego do Gildii... Doigrasz się Kuja i to szybciej niż myślisz.?

Zszedłem na ubocze i przy rogu uliczki prowadzącej do jakiegoś zaułka zacząłem lekko nieporadnie zwijać ten zwój. Zbroja nie pozwalała mi na poręczniejsze wykonywanie tej czynności, ale wolałem nie myśleć o tym, co by się zaczęło dziać, gdyby ktoś jeszcze w mieście mnie ?poznał?. Trzy osoby to moim zdaniem już nadto. Gdy już skończyłem zwijanie i wreszcie schowałem zwój, ruszyłem dalej. Gdzie? Nie miałem pojęcia. Minąłem jakiś zrujnowany budynek w którym jeszcze chwilę temu ktoś zdawał się przebywać. Idąc tak obserwowałem zmiany w architekturze miasta. Nim dalej od dzielnicy magów, tym budynki stawały się mniej okazałe, jeśli nie stwierdzić że robiły się coraz bardziej zniszczone. Dwa, trzy razy jeszcze musiałem okazywać dokumenty. Jedni reagowali zdziwieniem, inni znowu to niezdrową ciekawością, zawsze jednak zostawiając mnie w spokoju. Wystarczyło tylko się ociągać i milczeć. Coś musiało ich jednak poruszyć, bo zdawało się być ich znacznie więcej, niż dało się to zauważyć w dzień.

Ostatecznie doszedłem do miejsca, gdzie wielu odzianych w łachmany ludzi spało w ciemnych uliczkach, a o wiele lepiej wyglądający od nich strażnicy zdawali się lekko wykrzywiać gdy tylko podejdą bliżej jakiejś kałuży lub któregoś z tych ludzi.

- Stać. Dokumenty. ? zatrzymał mnie kolejny patrol. Chyba już wolę wrócić do tego fanatyka, zaszyć się w jakimś kącie i przeczekać do chwili, kiedy Kuja wróci. ? Dokumenty i gadaj, co tutaj robisz.

Zrobiłem to, co zwykle. Wyciągnąłem powoli zwój i po krótkiej chwili podałem go człowiekowi. Ten rozwinął, zaczął czytać i po zrobieniu kilku zdziwionych min oddał mi go. Już miałem się oddalić, kiedy nagle podbiegł jakiś zdyszany strażnik.

- Gertz? Co się stało? ? odezwał się człowiek, który dopiero co oddał mi zwój.

- Dwójka podejrzanych właśnie nam się wymknęła do kanałów. ? wydyszał tamten rozgorączkowanym tonem ? Jakiś człowiek i zielonoskóry. Człowieka postrzeliliśmy, ale udało mu się umknąć.

- Ilu wysłałeś w pościg? ? zapytał ten, który zdawał się tutaj dowodzić. Po chwili ciszy ponownie się odezwał ? Wysłałeś kogoś za nimi. Prawda?

- Postawiłem trzech na straży przy włazie i zgodnie z rozkazem przybyłem by zameldować?

- Ty idioto! ? przerwał mu niemal z miejsca ? Czy myślisz, że zaraz zawrócą by zaatakować?! Gdyby nie to, że twój ojciec i ja służyliśmy razem?

Zacząłem iść dalej.

- Zatrzymaj się. ? miałem przykre uczucie, że mówi do mnie. Szedłem dalej ? Cholera. Jak to szło? Na mocy porozumienia władz Khelberg z Gildią Magów Khelberg rozkazuję ci się zatrzymać i przejść pod moje rozkazy - tylko tego mi brakowało. By nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń zrobiłem to, co mi polecono ? Dobrze. Teraz masz iść za mną.

Nie trzeba było być geniuszem by zgadnąć, co ten człowiek planuje. W kilka dłuższych chwil znalazłem się pod strzeżonym włazem. Człowiek, któremu jestem teraz ?posłuszny? odezwał się zarówno do mnie, jak i do zebranych przy nim strażników.

- Masz zejść tym włazem do kanałów i sprowadzić mi tutaj tego zielonoskórego. Jeśli się da, to masz go sprowadzić żywego. ? po tych słowach zwrócił się do człowieka o imieniu Gertz ? A ty, Fron i Korken idziecie z nim.

Chcąc, nie chcąc, musiałem zejść do środka i ruszyć w pościg. Jakoś mi się jednak nie śpieszyło. Jak każdy wie, golemy nie są zdolne do biegu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szedłem powoli za mówiąca dziewczyną, która dostała jakiegoś słowotoku i cicho przytakiwałem. Potem do środka wszedł ten mężczyzna, Eiwen i zaczął uśmiechać się i tłumaczyć. Gdzieś już słyszałem to imię... No ale nieważne, bo nowo przybyły złapał się za lewą rękę i powiedział coś, czego nie zrozumiałem. Po chwili chwycił się za naszyjnik i zaczął wypowiadać jakąś formułę. Mag! Nie myśląc zbytnio nad tym co sobie, kopnąłem mocno dziewczynę tak, żeby wpadła na Eiwena. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nie chodziło mu o mnie, a o wyłaniający się z cienia cień. Na konfrontację z tymże nie byłem jednak gotów, więc szybko wybiegłem na balkon i wdrapałem się po elewacji na dach. Uważnie się rozglądałem, ale nie widziałem nic podejrzanego. Ktoś musiał zastawić na mnie pułapkę w czasie ataku, na wypadek, gdybym przeżył. Zeskoczyłem na balkon mistrza i wszedłem do środka. Teheran siedział przy biurku i czytał jakąś księgę.

- Mistrzu - zacząłem szybko. - W zamku jest cień. Chyba ci prostacy z Gildii zostawili po sobie pamiątkę.

- Gdzie? - zapytał wstając leniwie z krzesła.

- W mojej komnacie, nie wiem, czy są gdzieś jeszcze.

- Zaczekaj tu - polecił mistrz, po czym opuścił salę.

Posłusznie zostałem w pokoju mistrza. Chwilę się powstrzymywalem, ale jednak podszedłem do stolika i zajrzajem do księgi, którą czytał mistrz. Niestety zapisana była jakimiś dziwnymi znakami, chyba elfimi, których ja nie znam. Zastanowiła mnie jednak rycina smoka, znajdująca się na jednej ze stron.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy już miałam odejść do komnaty wszedł jeden z obserwujących nas ludzi. Przedstawił się i zaczął tłumaczyć, sprawiał wrażenie zakłopotanego. Zmrużyłam oczy próbując lepiej dostrzec rysy jego twarzy w panujących ciemnościach. Nagle nowoprzybyły złapał się za rękę, wiszącą nienaturalnie przy boku, a zaraz po tym za naszyjnik. Wypowiedział szybko coś, czego nie rozumiałam. Chciałam zapytać co robi, jednak fala przejmującego bólu rozlała się po całym moim ciele i wypchnęła powietrze z płuc, a impet sprawił, że wpadłam na Eiwena i runęliśmy na podłogę. AMHAIARKENNAR! Co ten dziwak wyprawia? Wściekła odwróciłam się do tyłu, aby spojrzeć na winowajcę, jednak? Co to jest?!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- ...En sehne... nn... au co do! - magiczne słowa zmieniły się w okrzyk zaskoczenia gdy dziewczyna wylądowała na mnie, po czym oboje na podłodze. Co w sumie uratowało mi życie, bo cienista istota, rozczapierzywszy szponiaste palce do ataku, przeleciała nad nami. Wciąż patrząc magicznym wzrokiem zauważyłem, że inne cienie w pokoju też ożywają, ale oplatają ściany, okna, drzwi. To zaklęcie cienistej pułapki, za chwilę nikt już stąd nie wyjdzie, ani też nikt nie dostanie się do środka. Przynajmniej nie w łatwy sposób.

Cień zaatakował z góry. Odruchowo objąłem dziewczynę zdrową ręką i odturlałem się w bok. Istota rozpłynęła się w cieniach podłogi. Zerwałem się na nogi, zdjąłem naszyjnik z szyi i zacząłem znów wypowiadać zaklęcie aktywujące. Zauważyłem drania w ostatniej chwili i kończąc czar rzuciłem w niego naszyjnikiem. Magiczny klosz powstał wokół istoty więżąc ją w środku.

- No, dobra. Mamy chwilę spokoju, ale... ten... czar długo nie wytrzyma. Potrzebujemy... tego... światła - mówię wciąż lekko drżąc.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cień przeleciał nad nami i wtopił się w ścianę gdzieś po drugiej stronie komnaty. Co prawda kopniak uratował nam życie, jednak forma ratunku daleko odbiegała od moich nieśmiałych oczekiwań. Zaskoczona spojrzałam na mojego nowego towarzysza niezręcznie rozpłaszczonego na podłodze pode mną, rozpaczliwie oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Nagle chłopak objął mnie i odturlał się na bok, jak się później okazało w celu uniknięcia następnego ataku. Zerwał się na nogi, wypowiedział jakieś zaklęcie i rzucając naszyjnikiem zamknął potwora wewnątrz jakiejś bariery.

- No, dobra. Mamy chwilę spokoju, ale... ten... czar długo nie wytrzyma. Potrzebujemy... tego... światła ? powiedział z lekkim trudem.

- Światła? ? jęknęłam żałośnie rozglądając się dookoła. Dopiero teraz dostrzegłam, że w całej komnacie zrobiło się jakoś ciemno. Cokolwiek to było, nie wróżyło nam dobrze. ? Dlaczego mi pomogłeś? Nie musiałeś tego robić ? rzekłam smutno. ? Jeśli masz jakiś pomysł jak nas stąd wydostać, to niech bogowie cię wspierają. Jeśli nie? to miło było cię poznać, szlachetny Eiwenie.

Wstałam z podłogi i podeszłam do towarzysza chcąc przyjrzeć się barierze i uwięzionej w niej istocie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dobra. Czas już na nas. Miejmy nadzieję, że nie spotkamy w przyszłości kolejnych znajomków, bo nie mam zamiaru na kolejną taką kąpiel. Prowadź, przyjacielu... - po tych słowach Kirgon zaczął nasłuchiwać. Od strony obozowiska bandytów dochodziły niepokojące dźwięki. To idący świeżym tropem strażnicy najwyraźniej wpadli na naszych niedoszłych znajomych. Przez przeprawę straciliśmy zdecydowanie zbyt wiele czasu. Pies niespokojnie wyciągał głowę w stronę, z której przyszliśmy. Jego nozdrza szybko poruszały się chwytając wiele obcych zapachów.

- Chodźmy - rzuciłem w stronę Kirgona - I radzę wyciągać nogi, bo jak na pewno zauważyłeś pogoń jest tuż.

Szybkim krokiem zagłębialiśmy się coraz bardziej w trzewia miasta. Tunel nieznacznie się rozszerzał, rzeka fekaliów stawała się coraz bystrzejsza i bardziej rwąca. Teren stopniowo opadał. Z tego co pamiętałem ujście kanałów znajdowało się gdzieś za dzielnicą biedoty, więc mogłem się domyślać, w którym mniej więcej miejscu kanałów się znajdujemy. Niemal czuliśmy na karkach oddechy uparcie podążającej naszym śladem pogoni. Gdy mijaliśmy ziejący z lewej strony otwór bocznego tunelu pies stanął i zjeżył sierść na karku. Zawarczał gardłowo. Nie chciał iść dalej, a zaczął mnie ciągnąć wgłąb tunelu. Podążyłem za nim, bo przywiązałem się do zwierzaka, poza tym zaciekawiło mnie, co tam mój przyjaciel zwęszył. Kirgonowi rzuciłem tylko krzywy uśmiech zażenowania. Ork poszedł za nami. Co miał w końcu robić? Po niedługim czasie zaczęliśmy widzieć siedzące na wąskim przesmyku dwie postacie. Jedna zdawała się być nadzwyczajnego wzrostu. Pies silnie szarpnął i smycz wyrwała mi się z ręki. Długimi susami sadził w stronę siedzących. Dopadł tą wyższą i zaczął coś robić z jej twarzą. Dopiero po chwili zorientowałem się, że zawzięcie liże siedzącego olbrzyma po facjacie. Gdy byliśmy już całkiem blisko domyśliłem się, czemu osobnik ów jest taki wysoki. Był chyba orkiem, albo półkrwi orkiem. Drugi sprawiał wrażenie maga. Po naszej "kąpieli" musieliśmy wyglądać raczej kiepsko, bo dostrzegłem na ich twarzach zdziwienie. I strach? Czyżby patrzyli na nas z lekkim lękiem? Już otwierałem usta, by powiedzieć słowa powitania, gdy nagle cząsteczki powietrza zaczęły jakby drgać, a ja poczułem coś mokrego spływające po mojej górnej wardze. Znałem tą reakcję. Ktoś musiał rzucić w pobliżu silny czar, to powodowało u mnie zwykle krwotok z nosa. I rzeczywiście w stronie, z której przyszliśmy z Kirgonem zaczęło się coś jakby materializować. Powoli z powietrza zaczęły się wyłaniać prostokątne kształty, które poczęły się ze sobą łączyć formując coś na kształt ściany. Ściana stawała się coraz to bardziej realna, jednak o tym, że to iluzja świadczył fakt, iż breja płynąca środkiem kanału nic sobie ze ściany nie robiła i dalej płynęła w swoją stronę. Podszedłem do ściany i wyciągnąłem dłoń. Czułem lekko chropowatą fakturę cegieł i odrobinę bijącego od nich ciepła. Z drugiej strony muru rozległy się wtem głośne i bardzo plugawe przekleństwa. Ach, chciałbym zobaczyć miny strażników. Widząc, że ze strony pogoni nic nam już nie grozi odwróciłem się i spostrzegłem, że taki sam ceglany mur zamyka nam drogę w górę tunelu. Moi towarzysze wyglądali na lekko skonsternowanych, ja zaś dostrzegłem jeszcze coś. Bliziutko przy ścianie stał ktoś w pełnej zbroi. Przetarłem oczy, ale postać nie znikła.

Ściana tunelu po drugiej stronie kanału zaczęła się wybrzuszać. Zupełnie, jakby ktoś dawno temu w niej zamurowany próbował wydostać się na zewnątrz. Cegły powoli wypadały wypychane niewidzialną ręką. Zza nich wyłaniała się pusta przestrzeń. Powoli zacząłem dostrzegać zarys lekko przygarbionej sylwetki w długim płaszczu. Nagle mag, bowiem był to na pewno mag, zrobił krok do przodu i stanął przed nami w świetle jedynej pochodni w odgrodzonym iluzorycznym murem odcinku miejskich kanałów. Odezwał się do nas starczym, chropowatym, ale bardzo wyraźnym głosem.

- Witam wszystkich. Moje imię nie jest wam potrzebne. Wiem za to, że moja... nasza pomoc może okazać się niezbędna do uratowania waszych cennych żywotów. Wiemy o waszych kłopotach, że ściga was straż. Gildia magów może was obronić... - przerwał i spojrzał w stronę osobnika w zbroi - Podejdź bliżej, Sagacie... Tak więc kontynuując. Jesteśmy gotowi zaoferować wam pomoc w wyrwaniu się naszym przyjaciołom ze straży spod kapelusza. Nie za darmo, oczywiście, każdy kto domagałby się w dzisiejszych czasach bezinteresownej pomocy jest zwykłym głupcem. Słyszeliście może o Bractwie...?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zauważyli nas nim nieznajomy zdążył mi odpowiedzieć.

- Wybaczcie, nie chciałem podsłuchiwać - powiedział wchodząc do pokoju - Po prostu usłyszałem podejrzane hałasy i wolałem być nadmiernie podejrzliwy niż niewystarczająco... Wiecie, ostatnie wydarzenia. Jestem tu tylko gościem, nazywam się Eiwen i już się wynoszę, naprawdę nie chcieliśmy przeszkadzać. Co do mojego towarzysza... - odwrócił się w moją stronę - Er, to nie mam pojęcia kim on jest.

Nie pozostało mi nic innego jak podążyć za Eiwenem, chociaż sytuacja była "trochę" niezręczna.

- To tyl... - zacząłem mówić gdy poczułem jak coś chwyta mnie za kostki. Zostałem powalony na ziemię, głową mocno przyłożyłem w posadzkę, tracąc na chwilę orientację. Zamroczony obejrzałem się do tyłu, moje nogi trzymał...cień. Chciałem krzyknąć ale poczułem, że coś oplata moje usta uniemożliwiając wezwanie pomocy. Nieoczekiwany napastnik ciągnął mnie coraz dalej od komnaty Amhaiarkennara, kątem oka zobaczyłem strażnika leżącego bezwładnie na ziemi. Jedyne co przychodziło mi do głowy w tej chwili to ponowny atak Gildii na Bractwo. Tylko czy to możliwe?

-...ade Lux - usłyszałem niespodziewanie potężny głos a rozbłysk jasnego światła na moment mnie oślepił. Poczułem jak cień zwalnia swój chwyt. Przetarłem oczy, w moją stronę biegł jeden z członków Bractwa.

- Wstawaj, szybko - rzucił w moją stronę, był wyraźnie zdenerwowany - Ktoś znów nas atakuje, w większości pokoi uruchomiło się zaklęcie Cienistej Pułapki. Droga do mistrza jest odcięta, nie wiemy co się dzieje... - rozejrzał się nerwowo wokoło.

- Nie mam przy sobie swojego miecza - powiedziałem masując kostki po czym podniosłem się na nogi - I nie...

- Głupcze, miecz na nic ci się nie przyda przeciwko cieniowi - zaczął grzebać po szacie, po chwili w dłoni trzymał prosty medalion. Położył na nim dwa palce - Segistus aeterna lux magna, lux aeterna sitoria artifacti malus... - przez kilka chwil recytował z zamkniętymi oczyma. Medalion w pewnym momencie zaczął delikatnie świecić - Trzymaj to, gdy zaatakuje cię cień skieruj to na niego i wypowiedz formułę "Lux directum magna". Pamiętaj żeby zamknąć oczy! Ja muszę iść pomóc reszcie, walczą w głównym holu z tym paskudztwem - zaczął biec korytarzem w stronę wielkiej sali - Pamiętaj żeby używać tego oszczędnie, starczy góra na cztery razy!

Stałem przez chwilę oszołomiony patrząc na medalion w mojej dłoni. Rozejrzałem się i ze zdziwieniem stwierdziłem, że stoję niedaleko drzwi mojej komnaty. Wszedłem ostrożnie, z ulgą stwierdziłem, że w tym pomieszczeniu jest bezpiecznie. Na wszelki wypadek wziąłem miecz i nałożyłem na siebie kolczugę. Wyszedłem rozejrzawszy się uprzednio po korytarzu, po czym pobiegłem w stronę komnaty Amhaiarkennara. Po drodze znalazłem kilku zabitych strażników, cienia jednak nigdzie nie było. Wybiegłem zza rogu, kilka metrów przede mną ujrzałem mój cel. Stanąłem oszołomiony, w drzwiach kłębiła się czysta ciemność, oplatała framugę i kilka metrów ściany.

- Amhaiarkennar! Dziewczyno! Eiwen! Jesteście tam?!?! - ruszyłem do przodu, metr przed drzwiami zatrzymałem się i skierowałem medalion w stronę cienia. Zamknąłem oczy.

- Lux directum magna!

Wybuch oślepiającego światła przedarł się nawet przez zamknięte powieki...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cała okolica kanałów wydawała się spokojna. Jedynym problemem było dla mnie to, że w wyniku prawie, że szaleńczej ucieczki przed strażą obecnie nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, poza tym, że pod dzielnicą biedoty. A w każdym razie tak mi się wydawało... Rozmyślania przerwało nadbiegnięcie psa, który zaczął lizać twarz pół-orka. Na widok tej sceny nie sposób było się nie roześmiać, ale wymuszony uśmiech spełzł z mojej twarzy równie szybko jak się pojawił. Zwierzak nie był sam. Podążały za nim dwie postacie, ale nawet nie miałem zamiaru domyślać się kto to jest.

Jeśli to magowie z Gildii to jestem... jesteśmy ugotowani.

To co nastąpiło potem pozwoliło mi stwierdzić, że jednak w swoich przypuszczeniach głęboko się myliłem. Nie podnosiłem się. Próbowałem tylko tamować lekki krwotok z mojej rany w prawej nodze. Poza tym, nie miałem zielonego pojęcia co działo się wokół nas oprócz tego, że... użyto magii. Z bliska i w dużej ilości. Nigdy nie byłem specem od namierzania esencji magicznej i wyszukiwania magów ani tym bardziej na tym kto jest magiem a kto nie. Chociaż nawet głupi by wiedział, że postać, która przybyła i odezwała się do nas należała do Gildii. I była potężna.

- ... Słyszeliście może o Bractwie? - zapytał się nas.

A co mi szkodzi? Odpowiem.

- Nie - odparłem tym samym tonem jak zwykle. - Nie jestem na bieżąco z lokalną polityką i mało mnie obchodzi jakie zatargi dzieją się w miastach, ale Gildia musi mieć naprawdę spory problem z tą... organizacją jeśli chcecie nas poprosić o pomoc. - przerwałem i podpierając się lewą ręką o ścianę dźwignąłem się do pozycji stojącej. - Sądzę, że wyboru nie mamy. Odmówimy to wpadniemy w łapy straży a w kilku przypadkach skończy się to śmiercią. Zgodzimy się to możemy zginąć w walce z Bractwem. Z dwojga złego wolę zaryzykować swoim życiem. - spojrzałem prosto w oczy maga. - Chcę tylko dwóch rzeczy. Opatrzenia mojej cholernej rany i możliwość opuszczenia miasta kiedy wykonamy swoje zadanie. - skończyłem.

Nie byłem w pozycji aby żądać czegokolwiek od tego starca, ale wolałem spróbować niż dręczyć się potem pytaniami nad szansami pozytywnej odpowiedzi.

Mag machnął ręką.

- Niech ci będzie Marcusie. Chociaż sądziłem, że zmienisz swoją naturę podróżnika...

- Nie. - wpadłem mu w słowo. - Nie chcę mieć do czynienia z Gildią więcej niż to potrzeba.

- Ach. - mag westchnął uważnie mi się przyglądając. - Szkoda, wielka szkoda, że trzymasz jeszcze do nas urazę.

Wydałem z siebie nerwowy chichot.

- Dziwisz się? - odparłem. Starzec nie odpowiedział. Miał już to czego ode mnie potrzebował.

Zwróciłem swój wzrok na resztę kompanów. Zastanawiałem się czy wolą stanąć przeciwko Bractwo czy strażnikom.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaskoczył mnie smutek w jej głosie.

- Wybacz, to się więcej nie powtórzy. Znaczy ratowanie.

Rozglądam się za jakimiś źródłami światła. Lampa oliwna... gdzie krzesiwo? A zresztą... Skupiam się i wyczarowuję kilka iskier, które rozpalają płomień. Wyłączam pierścień słuchając dalej przypadkowej towarzyszki.

- Mam dziesięć różnych pomysłów, ale nic, co dałbym radę zrealizować w krótkim czasie. To jeszcze nie znaczy, że zamierzam się poddać.

Omiatam światłem lampy ściany i drzwi. Cienie lekko cofają się, ale nie ustępują. Istota coraz bardziej wściekle atakuje ściany swojego więzienia. Dobra Eiwen, jesteś w końcu magiem, dasz radę... jak to szło?

- Deus lux iluminati Aeris, Magna dei Kronade lux!

Rozbłysk był tylko nieznacznie silniejszy niż światło lampy. Efektów nie osiągnąłem żadnych. Dobra, przyznajmy, to była żałosna próba.

- Amhaiarkennar! Dziewczyno! Eiwen! Jesteście tam?!?!

Nagle szczeliny drzwi rozbłysły oślepiająco. Cieniste więzy zniknęły, istota jakby skurczyła się i osłabła, ale nie otrzymała bezpośredniego ciosu. Niemniej, pomoc przybyła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pojawienie się nieoczekiwanych "kompanów" nie było mi na rękę, a do tego pojawił się jeszcze ten mag... Naciągnąłem cięciwę i posłałem w jego stronę strzałę, niech nie myśli, że uda mu się zaszantażować orka. Pocisk pomknął w stronę starca, mimo to ten nie ruszył się ani o milimetr. Natychmiast zasłonił go włąsnym ciałem sługus, którego nazwał Sagathem. Strzała odbiła się od zbroi i upadła na ziemię. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem żałosny z tym swoim łukiem.

- Ech... Kirgonie. Czy ty się niczego nie nauczysz? Powiem jasno: Odrzućcie tą korzystną umowę, a już ja się postaram, żeby Straż Miejska nie dała wam szans na wytłumaczenie, a wyrok zostanie wykonany szybko.

Spuściłem głowę i schowałem łuk za plecy dając do zrozumienia, że się na te warunki zgadzam. Bo cóż innego miałem zrobić?

- Mądra decyzja. - uśmiechnął się szeroko i zaczął kreślić jakieś znaki w powietrzu, po chwili w powietrzu zawisł purpurowy okrąg emanujący energią magiczną. - Ten portal przeprowadzi was do innej części kanałów, po drugiej stronie miasta. Tam czekać będzie jeden z naszych najlepszych ludzi Guillame de Mountcort. On powie wam co macie robić dalej...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No rusz się maszkaro! ? Gertz z każdym krokiem zaczynał mi coraz bardziej przypominać znaczenie pojęcia ?irytacja? ? Prędzej! Musimy ich złapać!

W pewnej chwili zaczęliśmy zbliżać się do? błyskawicznie formującego się muru? Jeszcze kilkanaście metrów i znaleźliśmy się przed tym, czego normalnie nie powinno tutaj być? tak mi się przynajmniej wydawało. Spojrzałem uważniej na ścianę. Wydawała się solidna, lecz gdy uważniej się wpatrzyłem, zacząłem dostrzegać za nią lekko rozmyte kontury. Oznaczało to więc, że stoimy przed zwyczajną?

Nagle mój hełm się zatrząsł.

- No pięknie! ? Gertz zaczął się znowu wydzierać. Wytrzymał w ciszy całe dziesięć sekund? - Najpierw zaprowadziłeś nas w ślepy zaułek, a teraz rozwaliłeś mi rękę!

Chwyciłem mocniej trzonek oręża i musiałem wysilić wszystkie resztki swojego ludzkiego jestestwa by nie odwrócić się i nie wypatroszyć tego plugawego wieprza.

- Podejdź bliżej, Sagacie. ? usłyszałem nagle głos zza ściany.

Spojrzałem uważniej przez niematerialną powłokę złudzenia i dostrzegłem jakiegoś człowieka, który nie wyglądał na uciekiniera. Nie widziałem dokładnie, ale zarysy jego twarzy? wydawały mi się znajome.

Nagle nastąpiło kolejne uderzenie, kolejny raz, wymierzone w głowę.

- Cholera! Słyszysz, co do ciebie mówię?! ? miałem go już naprawdę dosyć - Masz ich znaleźć! Rusz się!

Odwróciłem się w stronę Gertza. Ten człowiek uosabiał w moich oczach najgorsze cechy swojego gatunku. Chciał bym się ruszył? Z chęcią spełniłem jego ostatnie polecenie, podchodząc doń.

- No. Wreszcie zaczynasz dobrze reagować ty? - otwartą dłonią pchnąłem go wprost do ścieków.

- Gertz! ? krzyknął jeden z ludzi i wskoczył za człowiekiem, by pomóc mu nie utonąć.

Drugi stał osłupiały i patrzył na mnie. Uznałem, że skończyłem tutaj, po czym przeszedłem przez iluzoryczny mur.

- ?Tak więc kontynuując. Jesteśmy gotowi zaoferować wam pomoc w wyrwaniu się naszym przyjaciołom ze straży spod kapelusza. Nie za darmo, oczywiście, każdy kto domagałby się w dzisiejszych czasach bezinteresownej pomocy jest zwykłym głupcem. Słyszeliście może o Bractwie...?

Skądś znałem twarz tego człowieka. Nie mogłem sobie jednak przypomnieć, skąd. Nagle coś zaczęło mi się rozjaśniać?

W tej właśnie chwili usłyszałem dźwięk naciąganej cięciwy. Mój wzrok skupił się na zielonoskórym, który właśnie gotował się do strzału. Nie wiem, co mi nakazało podjąć taką decyzję, ale momentalnie znalazłem się pomiędzy starcem, a wystrzeloną strzałą.

Po krótkiej wymianie zdań został otwarty portal do innej części kanałów. Nie czekając na resztę, ruszyłem ku przejściu.

- Poczekaj Sagacie. ? odezwał się nagle starzec i chwytając moją dłoń, wyprostował ją i wsadził weń małą sakiewkę ? Weź to jako zapłatę.

Nie rozumiałem. Nie rozpoznawałem tego człowieka. Nie wiedziałem, czemu wykonuję to, co mi każe. Tym bardziej też nie rozumiałem, o jakiej zapłacie mówi. Wiedziałem tylko, że by moje życie się zmieniło, muszę podjąć grę. Zacisnąłem dłonie na sakiewce i bez słowa ruszyłem przez portal.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie mam nic przeciwko ratowaniu ? odrzekłam do towarzysza. ? Po prostu nikt nigdy tego dla mnie nie robił. Nie dla potwora z piętnem wypisanym na twarzy ? mruknęłam pod nosem rozmasowując obolałe plecy. Otrząsnęłam się szybko, gdy chłopak oznajmił niezbyt optymistyczną wieść o naszej sytuacji. Jednak fakt, że nie chciał się poddać podnosił nieco na duchu. Nie czekając na nic rozpoczął inkantację jakiegoś zaklęcia, cienista istota sprawiała wrażenie coraz bardziej rozwścieczonej. Lecz kiedy skończył nie wydarzyło się nic spektakularnego. Sam chyba również nie był zadowolony.

- Przepraszam jeśli zabrzmi to niegrzecznie? w sytuacji kiedy ja nie mogę przydać się na nic, ale? czy na pewno wiesz jak się to robi? ? rzekłam zmartwionym głosem unosząc brew i obserwując efekt jego zaklęcia. W tym momencie usłyszałam wołanie z za drzwi. Głos brzmiał znajomo, do komnaty przez szpary wleciały cieniutkie smugi światła. Cień cofnął się lekko. Korzystając z okazji rzuciłam się do drzwi i uchyliłam je, mrużąc oczy. Komnatę zalał słabnący, jednak wciąż drażniący oczy blask.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez myśl przebiegło mi kilka sarkastycznych odpowiedzi na temat robienia TEGO, ale stwierdziłem, że nie jest mi do śmiechu. Raczej jestem wściekły. Istota od początku celowała we mnie. Domyślam się, kto ją tu przysłał. Muszę przyznać, że nie doceniłem jej możliwości...

Staję w drzwiach, obok dziewczyny.

- Ten koleś, jak mu tam... zmył się w niezbyt przyzwoity sposób, nie wiem gdzie... - mówię do... a tak, tego imienia też nie znam. Ważne, że przybył na ratunek. - Użyj błysku jeszcze raz, trzeba dobić...

Nie zdążyłem dokończyć, gdyż Cień wyrwał się ze swojego więzienia. Znów bez chwili wahania ruszył w moim kierunku, ale sekundę później w jego pierś trafiła feeria wielobarwnych świateł. Gdy kolorowe rozbłyski zniknęły po istocie nie było ani śladu. Odwróciłem się znów, by zobaczyć idącego korytarzem Teherana.

- Drugi atak jednego dnia - zaczął mówić. - Teraz widzisz Eiwenie, że naprawdę potrzebujemy Twojej...

- Przepraszam, że przerywam, ale jestem niemal pewien, że tym razem Gildia nie miała z tym nic wspólnego. Cienista pułapka to zaklęcie poświęcone Zawoalowanej Pani, władczyni Trzeciego Domu Wymiaru Rozpaczy. Dla maga, czy nawet czarodziejki to zaklęcie jest trudne do opanowania, podobne efekty można osiągnąć prostszymi sposobami. Jednak kobieta, która zawarła Pakt i oddała się na usługi tej demonicy może łatwo zesłać na swego wroga cienie. A los chciał, że nie dalej jak dziś rano wytropiłem i, wydawało mi się, pokonałem rezydującą nie daleko stąd czarownicę.

- Co proponujesz?

- Póki co musicie się skupić na stworzeniu obron, bo już dwukrotnie okazało się, że te aktywne są zbyt słabe. Proponuję Siedem Róż, to zatrzyma kolejne próby użycia cienistej magii i większość klątw, ponadto Zaporę Harnamara, która odbije próby teleportacji do siedziby Bractwa.

- Zaporę potrafię rzucić z pamięci, ale Siedem Róż to piekielnie skomplikowany czar.

- W swojej komnacie mam księgę, którą mogę wam udostępnić.

- Zbiorę najsilniejszych czarodziejów, jakimi dysponujemy.

Skinąłem głową. Siedem Róż nie jest czarem, który jedna osoba dałaby radę rzucić tak szybko, jak to teraz potrzebne.

- A ty co zamierzasz? - spytał mnie Mistrz.

- Muszę odzyskać siły i przygotować krąg magiczny. Potem dorwę tą d**** i skończę sprawę raz na zawsze - uśmiecham się okrutnie. - Nie ma takiego paktu, którego nie dałoby się złamać, jeśli wie się jak...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolorowe plamy jeszcze tańczyły mi przed oczyma kiedy drzwi się uchyliły. Stała w nich dziewczyna ?przydałoby się w końcu zapytać jak ma na imię ? i ten nowy, Eiwen. Kawałek za nimi, otoczony dziwną barierą znajdował się Cień. ?Na szczęście jeszcze żyją, zdążyłem na czas? ? ? w tym momencie coś mnie tknęło.

- A gdzie jest Amh?

- Ten koleś, jak mu tam... zmył się w niezbyt przyzwoity sposób, nie wiem gdzie... ? Eiwen wyjaśnił zanim zdążyłem zadać pytanie do końca - Użyj błysku jeszcze raz, trzeba dobić...

Wyciągnąłem medalion w stronę Cienia, w momencie gdy miałem wypowiedzieć zaklęcie bariera nie wytrzymała. Pojawiły się na niej pęknięcia, spomiędzy których potwór przesączył się jak złowrogi, czarny dym. Zaskoczenie sprawiło, że zapomniałem o medalionie, Cień ruszył w naszą stronę. W tym samym momencie powaliła go kanonada kolorowych świateł. Obejrzałem się zaskoczony i z ulgą ujrzałem idącego w naszą stronę Teherana. Gdy podszedł, natychmiast zaczął rozmowę z Eiwenem. Wynikało z niej, że tym razem to nie Gildia ale jakaś wiedźma rzuciła zaklęcie. ? Cholerny zbieg okoliczności? Dwa niepowiązane ze sobą ataki jednego dnia?. Mój wzrok padł na dziewczynę stojącą nieopodal.

- Wypadałoby się w końcu przedstawić ? powiedziałem podchodząc do niej ? To już drugi raz kiedy na siebie wpadamy w dziwnych okolicznościach. Nazywam się Tael ? mówiąc to wykonałem lekki ukłon, patrząc jej jednocześnie głęboko w oczy. Niektórych nawyków ciężko się pozbyć ? Czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie podział się Amhaiarkennar? Chyba nie został zabity przez tego potwora?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mętlik w głowie to zbyt małe słowa, aby opisać chaos, jaki ogarnął moje myśli po szybkiej serii zaskakujących wydarzeń. Najpierw ucieczka przez miasto, skok do kanałów pod ostrzałem łuczników, potem spotkanie tajemniczych nieznajomych, po chwili czary, tajemniczy mag i dziwne ultimatum. A teraz przejście przez portal i kolejne kanały... Głowa pęka od tej całej magii!

Jako że pierwszy przeszedłem przez magiczne drzwi, pierwszy też natknąłem się na człowieka, który prawdopodobnie był wysłannikiem spotkanego przed chwilą maga.

- Hej, ty! - krzyknąłem ze złością w jego stronę, nie bacząc na zachowanie ciszy we wciąż niebezpiecznych kanałach. - Nie prosiłem się o zamach na moje życie, pościg strażników i łażenie cholernymi ściekami! Ale nade wszystko nie prosiłem się o żadne konszachty z nieznanymi mi magami, którzy dodatkowo używają na mnie cholernej magii wbrew mojej woli! Więc żegnam was wszystkich, nie mam zamiaru pomagać komukolwiek, życzę powodzenia!

Złość kipiała we mnie, a palce zaciśnięte na rękojeści topora zbielały. Nienawidzę sytuacji niejasnych, nienawidzę wszelakich kombinacji czy gierek, nienawidzę też buńczucznych czarodziejów, obnoszących się z tymi swoimi umiejętnościami.

Okręciłem się na pięcie, splunąłem potężnie w kierunku rzeki ścieków, po czym ruszyłem wartko pierwszym lepszym korytarzem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za drzwiami w pełnej okazałości stał nasz wybawca z medalionem w ręku. Znowu on ? uśmiechnęłam się lekko w duchu.

- A gdzie jest Amh?

- Ten koleś, jak mu tam... zmył się w niezbyt przyzwoity sposób, nie wiem gdzie... ? wyjaśnił krótko Eiwen. Zmył się? Zwyczajnie uciekł, psia jego mać. Na samą myśl o tym tchórzu machinalnie zaczęłam masować plecy. Niewybaczalne.

- Użyj błysku jeszcze raz, trzeba dobić... ? zauważył Eiwen, jednak Cień zaczął wydostawać się z bariery. Zanim zdążyłam dać krok z zamiarem schowania się za plecami przybysza, cały korytarz rozświetliła feeria barw i rażący błysk uśmiercił plugawą istotę. Sprawcą okazał się mistrz. Nie bardzo wiedziałam czy cieszyć się z jego przybycia. Przekonałam się już, że tutaj nikomu nie można ufać, szczególnie osobie, która pokazała mi już swoje dwa skrajne oblicza. Stary mag natychmiast zaczął rozmowę z moim niedawnym towarzyszem niedoli. Atak skierowany był głównie przeciwko niemu, a mimo to chłopak nie wygląda na specjalnie wystraszonego. Czego jak czego, ale odwagi odmówić mu nie można. Westchnęłam cicho i oparłam się plecami o ścianę nie wiedząc, czy mogę się już oddalić. Z rozmyślań o tym, czy bardziej niezręczne jest stanie pod ścianą bez celu, czy odejście bez słowa wyrwał mnie nieznajomy od medalionu.

- Wypadałoby się w końcu przedstawić ? powiedział podchodząc do mnie. ? To już drugi raz kiedy na siebie wpadamy w dziwnych okolicznościach. Nazywam się Tael ? rzekł kłaniając się lekko i patrząc mi w oczy. Palące policzki po raz kolejny dały mi znać, że patrzenie na własne buty jest zawsze dużo mniej krępujące.

? Czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie podział się Amhaiarkennar? Chyba nie został zabity przez tego potwora?

- Jestem Nifare, miło mi cię poznać ? odpowiedziałam Taelowi podnosząc na chwilę wzrok i mrugając zadziornie. Co zaś tyczy się Amhaiarkennara - nie musisz się o niego martwić. Kiedy to się zaczęło bohatersko powalił mnie i maga na podłogę nie bacząc na skutki oraz z pełną brawurą wyskoczył przez okno. Nie śmiem nawet powziąć nadziei, że jednak coś mu się stało. Jeśli to twój przyjaciel, to sądzę, że powinien brać z ciebie przykład w kwestii manier ? odpowiedziałam nieco sarkastycznie, mimowolnie sięgając ręką do wciąż bolących pleców. ? Wybacz, że pytam, ale czy ty również należysz do tego bractwa? ? zwróciłam się znów do rozmówcy zniżając głos. W tak krótkim czasie miały tu miejsce już dwa zamachy, a ci ludzie pchają się w to z własnej woli. Niepojęte.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Natychmiast po przejściu przez portal zauważyłem szczupłego mężczyznę, w srebrzysto - purpurowych szatach, który miał twarz osłoniętą kapturem. Nie zdążył nic powiedzieć, kiedy półork rozpoczął swoją żałosną litanię. Odwrócił się i od razu pomaszerował. Nie było to najmądrzejsze z jego strony. Mężczyzna gwizdnął palcami i zza rogu wybiegło kilkunastu uzbrojonych po zęby asasynów. Stanęli w przejściu i zablokowali jedyną możliwą drogę ucieczki.

- Chyba nie myśleliście, że przyjdę sam na spotkanie z bandą takich oprychów jak wy sam? - powiedział z zażenowaniem w głosie - Nazywam się Guillame i tylko tyle powinniście wiedzieć. Obcowanie z istotami tak niskiego rzędu jak wy dostatecznie mocno plami me nazwisko. Jak wiecie zostaliście w niewybredny sposób zaszantażowani, po to by spełnić moją... to znaczy wolę Gildii Magów. Zanim jednak zabierzecie się do roboty poddam was drobnemu testowi. Nic do czego mogłyby się wam przydacie wasz tępe mózgi... O ile je macie. Tuż za miastem znajduje się stara kopalnia srebra, niedawno zakupiona przez Bractwo. Wydawało się nam, że jej złoża się wyczerpały, ale zdaje się, że oni czegoś tam szukają. Idźcie tam i zróbcie co trzeba. Zabijcie strażników, robotników, kobiety, dzieci, starców... Wytnijcie wszystkich. Potem otrzymacie następne instrukcje. Idąc tym tunelem dotrzecie do kanału, który prowadzi poza miejskie mury. Lepiej żebyście się spisali... - mówi po czym odchodzi zabierając ze sobą swoją switę.

- Coraz lepiej. - stwierdzam z przekąsem. - Widać po naszych ostatnich przygodach wzięli nas za rzeźników. Mnie się to nie podoba, a co ty o tym myślisz, Virgaardzie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przejście przez portal wywołało kolejny krwotok z nosa. Po drugiej stronie spotkałem resztę towarzystwa, a także dodatkowego faceta w towarzystwie licznej świty. Słuchałem przemowy Guillame'a próbując jednocześnie zatamować krwawienie z nosa rękawem. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo jestem przesiąknięty smrodem kanałów. Po odejściu Guillame'a Kirgon zwrócił się do mnie ze słowami:

- Coraz lepiej. Widać po naszych ostatnich przygodach wzięli nas za rzeźników. Mnie się to nie podoba, a co ty o tym myślisz, Virgaardzie?

Splunąłem siarczyście w bok. W ustach miałem nieprzyjemny posmak krwi.

- Skoro każą nam zabijać, chyba będziemy musieli to zrobić... To Bractwo jawi się jako banda wrednych sk*****ów, ale zabijanie kobiet i dzieci bardzo mi się nie podoba... Poza tym jestem diabelnie głodny i zmęczony przeprawą przez te kanały. - splunąłem ponownie - Zastanawiam się, czy mamy jakieś inne wyjście poza spełnieniem tej "prośby"...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po stwierdzeniu, że jednak głos rozsądku zwyciężył w 'naszej' grupie - bo trochę minie czasu zanim, o ile w ogóle, się do nich wszystkich przyzwyczaję - ruszyłem przez portal lekko utykając. Rana ciągle dawała o sobie znać. Już po drugiej stronie, jakże by inaczej, czekał na nas komitet powitalny z człowiekiem, który wydał mi się pierwszorzędnym sk*******em o imieniu Guillame. Z liczną świtą naturalnie. Gdyby był sam to długo by nie pożył. Niestety, mój zielony przyjaciel zrobił coś bardzo nieodpowiedzialnego co mogło się skończyć o wiele gorzej gdyby nawet asasyni nie wbili mu rozsądku do łba.

Ty pajacu... - syknąłem w myślach.

Chwilę potem poznałem nasze zadanie. Perspektywa wyrżnięcia w pień całej kopalni nie wydawała się zbyt miła. Nie wspominając już o fakcie, że przelejemy krew także kobiet i dzieci. Wzbudziło to moje podejrzenia, że pod tym kryje się coś więcej. Może nawet damy im dodatkowy powód do dalszego szantażowania nas i wykonywania ich brudnych interesów. Trudno. Tym będziemy martwić się później.

Guilliame i jego świta już odchodzili a moja noga ciągle dawała o sobie znać przechodząc w stan pulsowania tępym bólem.

Niech was szlag...

Bez większego namysłu zacząłem kuśtykać za nimi i wołać na cały głos.

- Ej, chwileczkę! Macie może uzdrowiciela...? - kończąc to zdanie zorientowałem się, że błyskawicznie pojawili się koło mnie dwaj asasyni.

Obaj z wyciągniętymi sztyletami i gotowi do zadania kilku szybkich ciosów, które sprawiłyby mi błyskawiczną śmierć. Nie znaczy to, że bezbolesną. Zobaczyłem też Guillame'a, który z wyrazem zażenowania na twarzy obserwował tą scenę. Jednakże przebijał się też wyraz władcy - tutaj był panem naszych żyć, jedno słowo i moglibyśmy być martwi, ale poczekaj. Może i los spotka nas ponownie w bardziej sprzyjających okolicznościach a wtedy będziesz przeklinał nasze spotkanie. Postaram się o to. Machnął ręką. Z zatrzymanej na chwilę świty wyłoniła się niska, niepozorna postać w fioletowych szatach. Podeszła do mnie, pomachała rękami nad raną jakby od niechcenia i wymruczała coś pod nosem. Bez żadnego zaangażowania czy entuzjazmu.

Rana zagoiła się. Pozostała po niej jedynie mała blizna chociaż pewna cząstka bólu nie minęła.

Trudno... zawsze jakaś forma poniżenia - pomyślałem.

Wróciłem do grupy akurat słysząc coś o możliwości wydostania się z tego bagna.

- Poczekał bym na okazję. - zwróciłem się do wszystkich szukając wzrokiem nadawcy tych słów. - Na razie jest mało możliwości, które nie narażały by naszych żyć... To co? Chyba czas ruszać... - zakończyłem po czym na koniec dodałem. - Jestem Marcus.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Instynktu ratowania życia nie sposób mu odmówić ? zaśmiałem się stając pod ścianą i przyglądając uważniej Nifare. Była niższa ode mnie, sprawiała wrażenie wiotkiej. Zainteresowały mnie jej białe włosy i duże, szare oczy z dziwnym tatuażem. Z drugiej strony pewnie mógłbym być jej pradziadkiem, chociaż ludzie, dopóki nie zdali sobie sprawy z tego, że jestem półelfem oceniali mnie na góra 30 lat. Niejeden nadgorliwy człowiek łajał ?młodzika? jak to ?wy młodzież w ogóle się niczym nie przejmujecie? ? Czy należę do Bractwa? W tej chwili chyba już tak, chociaż nikt oficjalnie mnie nie przyjął?

- I to mamy zamiar zmienić jutro ? ostro i głośno powiedział Teheran, kończąc rozmowę z Eiwenem ? Koniec tych głupot, natychmiast idźcie do komnat i nie wychodźcie z nich, dopóki ktoś po was nie przyjdzie. Ciebie też to dotyczy ? skierował wyciągnięty palec w stronę swojego niedawnego rozmówcy.

- Więc, droga Nifare, z chęcią bym bliżej się z Toba zapoznał ? mrugnąłem zadziornie do dziewczyny ? Ale skoro pan i władca na tym zamku każe nam udać się do pokoi to chyba zbyt wielkiego prawa do dyskutowania nie mamy. Do zobaczenia jutro, mam nadzieję.

Ukłoniłem się jeszcze raz i powoli odszedłem w stronę własnej komnaty. ?Stanowczo zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień. Będę musiał chyba porozmawiać z Jeorgiem w sprawie jakiegoś wynagrodzenia po zakończeniu śledztwa. Znając go będzie się targował do ostatniego miedziaka?. Wszedłem do komnaty i zdjąwszy ubrania położyłem się do łóżka. Cenny medalion schowałem do sakwy. Nie wiadomo czy jeszcze kiedyś się nie przyda. Sen przyszedł prawie natychmiast.

Rano obudziło mnie stanowcze pukanie do drzwi. Ciągle zaspany, przecierając oczy wstałem i poszedłem otworzyć. Za drzwiami stał strażnik wraz z jakąś służką.

- Mistrz Teheran rozkazał ci przygotować się do ceremonii ? zaskoczony tym niespodziewanym wstępem pozwoliłem kobiecie wejść do środka ? Denai pomoże ci się ubrać i odpowiednio przygotować. Za godzinę masz stawić się w Sali Ceremonii, ona cię zaprowadzi.

- Ale... zaraz... jakiej ceremonii? - spytałem zdezorientowany.

- Ceremonii przyjęcia do Bractwa oczywiście. Chyba w tym celu tu jesteś? - po tych słowach strażnik odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie lekko oszołomionego. "Tak szybko? Chociaż wczoraj Teheran wspominał coś o tym...".

Kobieta bez słowa położyła na skrzyni zawiniątko, które ze sobą niosła. W tej chwili zauważyłem, że to ubranie ciemnozielonego koloru. Usiadłem na łóżku, przypatrując się jak nastawia wodę do kąpieli i bez słowa oczekuje aż będzie gotowa. Do wanny dosypała jakiś proszków i wonności po czym gestem wskazała abym wszedł do środka. Rozebrałem się i zanurzyłem w wodzie, Denai czekała w rogu aż skończę. Kiedy próbowałem ją zagadnąć wskazała na swoje usta i wykonała znak zaprzeczenia. Była niemową. Po kąpieli podeszła do mnie, ubrania już leżały gotowe na łóżku. Aksamitne, ciemnozielone spodnie, biała jedwabna koszula z szerokimi rękawami, ozdobny, sięgający ud szary kaftan z ? co mnie zdziwiło ? kapturem. Strój uzupełniały wysokie, skórzane buty do kolan, czarny, jedwabny pas ze srebrnym symbolem Bractwa i krótka, dopełniająca imponującego widoku całości ciemnozielona peleryna. Denai pomogła mi się w to wszystko ubrać, zebrała również moje włosy w krótką ?kitkę?, przez co widać było moje spiczaste uszy. Gdy skończyliśmy gestem pokazała abym szedł za nią. Czułem się w nowym stroju trochę nieswojo, tym bardziej, że mniej więcej zdawałem sobie sprawę z jego kosztowności. Po kilku minutach kluczenia korytarzami znaleźliśmy się przed wielkimi drzwiami, pilnowanymi przez uzbrojonych strażników. Moja przewodniczka bez słowa odeszła, podczas gdy strażnicy otworzyli drzwi. Moim oczom ukazała się duża, imponująco bogata sala, na jej końcu znajdował się podest, na którym stał Teheran, ubrany w szaty, przy których mój strój wydawał się mizerny. Po obu stronach Sali wzdłuż ścian stali obok siebie pozostali członkowie Bractwa, również bogato ubrani. Kilku stojących na końcu było ubranych identycznie jak ja. "Czyżby również rekruci?".

- Wejdź do środka i nic nie mów. Stań na końcu szeregu Braci. Czekamy jeszcze na pozostałych ? strażnik mówił szeptem. Posłuszny nakazowi stanąłem na końcu rzędu. ?Czyżbyśmy czekali na Nifare i Eiwena? Ich chyba nie przyjmą w szeregi Bractwa. Raczej będą gośćmi ceremonii. Chociaż kto wie? Ciekawe czy jest gdzieś tutaj Amhaiarkennar??. Nie ośmieliłem się jednak rozejrzeć, bez słowa czekałem na brakujące osoby.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...