Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

Tyle wydarzeń... to się wydaje wręcz niemożliwe... pech za szczęściem, szczęście za pechem... odnalazłem go... ten jednak mną pomiata... w dodatku te wszystkie istoty go ścigające... i ich przenikliwy wzrok sprawiający, że krew zamarza w żyłach... i na koniec Odnalezienie wędrowców... muszę przyznać, że mało śmiechem nie wybuchnąłem kiedy zobaczyłem Abbarina w jego nowej kreacji... a El zaczęła wyglądać naprawdę konkretnie...

Abbarin przedstawił się mrocznemu jegomosciowi... choć jest mi potrzebny, to szczerze mówiąc miałem nadzieje, że Abbarin rzuci się na niego z orężem... ta sytuacja z rękawicą... odpłaci mi jeszcze pięknym za nadobne... niech no tylko pozbęde się mojego bracziszka...

Wtedy oderwał się Kirgon:

-Czekaj krasnoludzie! Muszę z tobą zamienić słowo. - odciągnął go na bok... mroczny nie słyszał, ale mi się udało wychwycić słowa orka - Nie możemy zaufać każdemu kto przyjdzie do nas i zaoferuje nam pomysł. Dobrze znasz sztuczki tych magów z rady. Pamiętasz wydarzenia w lesie? Tam napadły nas iluzje postaci, które wyglądają podobnie do tego tutaj! Lepiej na razie nie wyjawiać mu mojej tożsamości, tak na wszelki wypadek. Ani tego co zamierzamy uczynić. Sprawdźmy go najpierw. Jeśli pomoże dostać się do zamku to będzie można dać mu większy kredyt zaufania...

Postanowiłem się wtrącić - Spokojnie Kirgonie... jakkolwiek wydaje ci się to nieprawdopodne, to on nie jest żadnym szpiegiem. Ja... to po prostu wiem... pozatym... (w tym momencie znizyłem głos by tylko ork i krasnolud usłyszeli) Jest mi do czegoś ptrzebny sporo się natrudziłem by go znaleźć w tym mieście i teraz już nie mogę odpuścić... ZWŁASZCZA, gdy teraz jestem prawie pewien, że on jest tym, kogo szukałem

Człowiek ścigany przez demoniczne istoty... to musi być on... teraz juz tylko czekam na ciebie... bracie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

To trwa juz zbyt dlugo. Mam wrazenie, ze przez te opoznienia stracilismy moment, kiedy straze byly zajete czym innym. Teraz wszystko bedzie duzo trudniejsze. Ale i tak nie ma na co czekac.

Spogladam podejrzliwie na lowce.

- Mowisz, ze jest ci... potrzebny? No dobra, idziemy wszyscy i to juz!

Wychodzimy z pracowni. Nie zapomnialem ukryc brody i twarzy pod skomplikowana woalka. Krasnoludzkie kobiety sa tak rzadko widywane, ze zapewne kazdy pomysli, ze tak wlasnie sie ubieraja...

Martwi mnie jedna rzecz. Zbyt wiele osob ostatnio przylacza sie do mej radosnej gromadki. Nie mam pojecia, komu naprawde mozna zaufac. Wydaje mi sie, ze Kirgon, podobnie jak ten polork moga pomoc w wykonaniu zadania. El z sobie tylko znanych powodow postanowila mi towarzyszyc. Alton... no prawda jest taka, ze wtedy w pospiechu zostawilismy go pod murami, ale tez pojawil sie w dziwnych okolicznosciach. A wraz z nim najpierw fantomy, a teraz ten ktos... Czas nieco oczyscic sytuacje.

- Czeka nas dlugi spacer do bram twierdzy. Mam nadzieje pani mroczny, ze opowiesz mi w tym czasie co nieco o sobie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czeka nas długi spacer do bram twierdzy. Mam nadzieje pani mroczny, ze opowiesz mi w tym czasie co nieco o sobie.

Krasnolud nareszcie zabrał się do działania. W końcu! Kości zaczęły mi już murszeć od ciągłego czekania. Byłem jednak zaniepokojony, Gert jeszcze nie wrócił i trzeba było zostawić jego sklep bez opieki. Trudno... Są ważniejsze sprawy. Chwyciłem jakąś drewnianą lagę i zacząłem iść używając jej jako podpory. Jeśli dobrze to odegram wezmą mnie za jakiegoś starego, zidiociałego klechę...

- W drogę dzieci...

Kiedy oddaliliśmy się na odległość 200 metrów, obok nas przebiegło kilkunastu gwardzistów. Najwidoczniej kierowali się w stronę pracowni alchemicznej Goblina. Na szczęście przebrania dobrze spełniły swoją rolę i żołdacy w ogóle nie zwrócili na nas uwagi. Jedyny problem stanowiło zakamuflowanie Mrocznego, ale ustawiliśmy się na tyle umiejętnie, że był prawie całkowicie zasłonięty przed napastliwym wzrokiem gapiów. Jednak dłuższy marsz tym sposobem okazałby się nużący:

- Masz! - krzyknąłem w stronę obcego i rzuciłem mu jakiś łachman pod którym mógłby się chociaż częściowo przykryć.

Szliśmy krętymi uliczkami miasta i wtedy poczułem dziwne uczucie. Jakbyśmy byli obserwowani...

Zatrzymałem się na chwile, niby w celu poprawienia kapoty, ale kątem oka dostrzegłem ruch. Coś szarego przemykało za nami ukrywając się za węgłami budynków. Kiedy mijaliśmy jedną z uliczek, niepostrzeżenie przekradłem się za róg i czekałem... Nie zawiodłem się, w moją stronę zbliżał się człowiek w szarych szatach, którego wcześniej spotkaliśmy w sklepie Gerta. Nie był jednak na tyle ostrożny żeby podejrzewać, że go odkryjemy. Kiedy był już na tyle blisko wyciągnąłem kij i szybkim ruchem uderzyłem go w twarz. Szpieg zemdlał i omal nie runął na ziemi. Podtrzymałem go jednak i zacząłem iść jakby podpierając pijanego kolegę. Nikomu nie wydało się to na tyle podejrzane aby zwrócić na nas uwagę. Szybko dołączyłem do grupy i wskazałem na wciąż nieprzytomnego jeńca.

- Ten człowiek obserwuje nas już od dłuższego czasu. Był w alchemii, to najpewniej on powiadomił straże. Przydałoby się go szybko przepytać, być może wyjawi nam jakieś cenne informacje...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bies powoli zaczął przyzwyczajać się do ciała. To zawsze zabierało trochę czasu, proces był nieunikniony. Gdy czekaliśmy aż imitacja Gerta uzna, że nauczyła się kontroli tego ciała, które nieprzyjemnie je ograniczało. Na początku będzie się poruszać, jakby było mu w nim niewygodnie, w jego sprawie powinien częściowo pomóc odcisk pamięciowy, który da mu wskazówki jak postępować... Kiedy tak rozmyślałem czekając drzwi komnaty otwarły się ze zgrzytem i próg komnaty przekroczył strażnik.

- Panie... - zaczął będąc nieco zaskoczony zastanym widokiem.

- Jak śmiesz nam przesadzać!? - syknąłem wściekle mrużąc oczy.

- Schwytaliśmy niziołka, sir. To może być jeden z tych, których szukamy.

Uspokoiłem się nieco. Niziołek? Czyżby? Dziwne...

- Prowadź - rzuciłem krótko, a Azael został dopilnować, by nikt nie ruszył ciała.

Szliśmy wąskimi korytarzami, chłód promieniował od kamiennych bloków, wilgoć przesiąkała ubranie, a szczury uciekały popiskując gdy słyszały odgłos kroków odbijających się echem od owalnych ścian. Pochodnie nie były w stanie całkowicie wygrać walkę z cieniem, który czaił się w najgłębszych kątach, oczekując na zagaśniecie płomienia, cienie naszych postaci tańczyły w rytm chybotliwego ognia. Weszliśmy do małej komnaty, kolejna pochodnia oświetlała wnętrze tocząc beznadziejną walkę mroku z jasnością. Sylwetka jeńca była kiepsko widoczna w blasku, ale światła było na tyle bym mógł rozpoznać płeć jeńca. To był mężczyzna. Pilnowało go jeszcze dwóch gwardzistów, nie licząc tego, który ze mną przybył.

- Szwendał się po ulicach, miał to... - wartownik wskazał opancerzonym palcem kuszę, której nie odstępował na krok.

Wziąłem przedmiot do rąk. To była świetna robota, naprawdę zabójcza kusza, choć nieco przymała jak na człowieka. Czyli niziołek jest... Uśmiechnąłem się, choć wyszedł z tego grymas. Naprawdę sprzyja mi szczęście.

- Kim jesteś i czego szukasz w tym mieście, karzełku? - szepnąłem okrążając go, by nie dać mu możliwości patrzenia mi prosto w twarz. - Przybyłeś zabić namiestnika? Wiesz jaka jest kara za próbę morderstwa na terenie miasta? - kolejny uśmiech - Oczywiście, przy odrobinie współpracy, możesz się jeszcze wymigać... - czekałem na odpowiedź stojąc za krzesłem tak, by halfing czuł, że mam nad nim przewagę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na słowa mężczyzny dotyczące przesłuchiwania i wyciągania informacji, przesyłam Abarrinowi krzywy, jednak wiele znaczący uśmiech, delikatnym gestem dłoni wskazując, na jeden z wcześniej nie zauważonych, ukrytych sztyletów. Po przesłaniu krasnoludowi tej 'subtelnej' informacji, wracam do obserwowania otoczenia. Z uśmiechem zauważam, że nawet mój nowy ubiór nie zmienił moich nawyków - dalej idę szybko i cicho w pobliżu budynków, prawie przekradając się pomiędzy nimi. Żałując, że muszę zmienić sposób chodzenia, przyglądam się mężczyźnie i szpiegowi. Jakież to zaskakujące, że to akurat on zauważył i dzielnie pozbawił przytomności szpiega, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Palace uczucie w ramieniu powoli ustepuje. Przekleta istota oddala sie. Lecz wiem, iz powroci... zawsze powracaja. Z mych rozmyslan wyrywa mnie cichy, lecz stanowczy glos:

- Nie znam cie. Ja jestem Abbarin, krasnolud. Zdradz mi swe imie i cel, a byc moze rozwaze, czy twoja obecnosc nie bedzie zbyt wielkim zagrozeniem dla naszej misji.

Spogladam pewnie w jego glebokie, niebieskie oczy. Nie odwraca wzroku, przyjmuje go, jest pewien siebie. Jest przywodca. Taksuje go dokladnie wzrokiem, tak jak myslalem, lowca wskazal mi swych przyjaciol... to oni. Lecz ta suma, cos tu sie nie zgadza... i to bardzo. Musze dzialac ostroznie i dowiedziec sie czym ow lowca... Alton... i jego przyjaciele podpadli memu zleceniodawcy. I przede wszystkim kim jest ow zleceniodawca. Jego sludzy byli pewni siebie, hardzi... cecha glupcow lub osob pewnych silnego oparcia. Watpie by ich mistrz sie przejal pospolitymi kundlami, lecz nie zmienia to faktu, ze trzeba wybadac ta sprawe. Do tego czasu zlecenie bedzie musialo zaczekac... i to zapewne bardzo dlugo. lecz teraz...

Nerwowe pukanie...

Do pracowni wkracza odziany w szarosc mezczyzna, mimowolnie przesuwam dlon w kierunku jednego z mych sztyletow. Podchodzi do sprzedawcy i zamienia z nim kilka slow. Po krotkiej chwili goblin wychodzi usprawiedliwiajac sie sprawami interesu. Drzwi sie zamykaja.

Od pytania krasnoluda minela tylko chwila, lecz gdy tylko mam udzielic odpowiedzi... mej odpowiedzi, ktora w niczym im zapewne nie pomoze, w pomieszczeniu rozlega sie glos zakapturzonej postaci:

- Czekaj krasnoludzie! Muszę z tobą zamienić słowo.

Madrze, przynajmniej nie jest az do tego stopnia idiota, by ufac nieznajomym. Ale to krasnolud, Abbarin, jest przywodca. Odchodza nieco na bok i naradzaja sie cicho miedzy soba. Nawet nie przysluchuje sie ich rozmowie. Odrzucajac wszelkie mozliwosci dyskusji na temat cen ziol leczniczych i naglych opadow deszczu polaczonych z obnizkami na targach, najprawdopodobniej rozmawiaja o tym, ze nie mozna mi ufac. Do ich rozmowy wtraca sie Alton... pewnie tez wyjawia swe racje. Nie zwracajac na nich uwagi taksuje wzrokiem elfke. Stoi pewnie, choc sprawia wrazenie, ze nie jest przyzwyczajona do takiego ubioru. Ciekawe ile zabojczych zabawek ma ukrytych pod swa szata. Widac, ze nieco peszy ja spojrzenie mych pustych, martwych oczu... wspomnienia... odwracam wzrok.

Suchy glos przywodcy rozlegajacy sie w naglej ciszy:

- Czeka nas dlugi spacer do bram twierdzy. Mam nadzieje panie mroczny, ze opowiesz mi w tym czasie co nieco o sobie.

a wiec wyruszamy.

W chwile po wyjsciu mija nas oddzial strazy, bardzo wyraznie kierujacy sie w strone pracowni.

- przypadek, czy tez krasnolud posiada niezwykle wyczucie czasu - rzucam z przekasem

- co mowiles?

- nie, nic... tylko glosno rozmyslam.

Mezczyzna przebrany za mnicha oddala sie na chwile po czym rzuca mi jakis stary lachman. Po tylu latach zdazylem zauwazyc, ze ludzie niemal intuicyjnie staraja sie mnie nie zauwazac, zwlaszcza Ci wiedzacy skad pochodze. Byc moze jest to wynik przystosowania sie - Ci rzucajacy zbyt natarczywe spojrzenia zwykle szybko traca oczy. Z drugiej strony jezeli interesuje sie nimi ktos potezny...

Zrzucam szal okrywajacy ma twarz i odpinam kolczyk, po czym zatykam je za pasem.

- jesli dzieki temu poczujesz sie bardziej komfortowo...

mowiac usmiecham sie zjadliwie odslaniajac nieco wydluzone kly - jeden z nielicznych znakow mego dziedzictwa. Po czym z niejakim obrzydzeniem opatulam sie brudna szmata. Co prawda wolabym przemykac w cieniu, lecz przywodca wszak spodziewa sie uslyszec ode mnie kilka odpowiedzi.

W miedzyczasie moj ulubiony zakonnik znow gdzies zniknal, lecz po chwili powrocil... i to nie z pustymi rekoma:

- Ten człowiek obserwuje nas już od dłuższego czasu. Był w alchemii, to najpewniej on powiadomił straże. Przydałoby się go szybko przepytać, być może wyjawi nam jakieś cenne informacje...

Z niejakim zainteresowaniem obserwuje wiele znaczacy usmiech elfki. Coz, przy nadarzajacej sie okazji bedzie trzeba pozwolic damie czynic honory...

- Przywodco, zapytales mnie kim jestesm, lecz czy nie sadzisz, iz jestesmy tym, czym czynia nas inni? Jesli tak, to jestem potworem. Lecz czym sa owi, ktorzy oceniaja innych tylko po to, by podniesc swe zludne mniemanie o wlasnej dobroci, gdy dadza nieme zezwolenie na smierc niewinnych? Co w ogole znaczy owo slowo - niewinnosc? Jestem potworem walczacym o swoj skrawek zycia na przestrzeni planow, z innymi bestiami. Szarpiac, gryzac, pozerajac, sprawiajac by strumienie splynely krwia zasilajac czarne serce tego swiata pompujace w nas gniew konieczny, by przelac wiecej krwi. Kim jestesmy? dokad zmierzamy? To sa zaiste puste pytania, gdyz zaiste niewielu ma przed soba sensowny cel. Zapewne odbywasz podroz, lecz powiedz - czy ma ona szanse powodzenia, czy cokolwiek zmieni? Jesli niesiesz oredzie wojny czy ktokolwiek bedzie o niej pamietal za setki lat? Jesli szukasz bogactw - coz zostanie z Twego majatku gdy odejdziesz do krainy milczacych? Wiec moze niesmiertelna slawa? Kazdy pomnik zostanie zmiazdzony posrod trybow Chronosa. Pytales o me imie... to nie jest latwe pytanie i nie moge Ci zdradzic odpowiedzi... przynajmniej na razie. Tam skad pochodze... przywiazujemy do takich spraw wielka wage. Ludzie nadaja takim jak ja wiele mian: mroczny werdrowiec, kochanek smierci, czarny ksiaze... zadne nie jest bardziej, ani zarazem mniej prawdziwe od innych... jestem Poslancem Zlej Nowiny i tak jak inni Poslancy doreczam listy... tylko, ze mymi wiadomosciami sa ostrza sztyletow. I ostatnie twe pytanie - jaki jest moj cel. Wiedz, ze wybrano mi najbardziej szalone wyzwanie, niemozliwe do spelnienia... a ja je podjalem, gdyz chce isc do grobu z podniesiona glowa. Kazdy nasz krok przybliza nas do konca - nie bales sie nigdy, ze moze za nastepnym rogiem bedzie czekac na Ciebie twa smierc? Ze moze lepiej stac w miejscu? Ja nie moge pozwolic sobie na komfort takich wyborow... moze to i lepiej? Smierc czeka na mnie zarowno na koncu mej podrozy, jak i depcze mymi sladami. A ja pragne tylko uciec bestii Pana Czasu.

spogladam swymi czarnymi, niczym dwa otchlanne jeziora oczyma w oczy przywodcy. Lapie zdziwione spojrzenia jego towarzyszy, ktory zatrzymali sie na chwile zszokowani ma mowa szalenca. Gdyz jestem szalencem, tak jak kazdy z nas nim jest.

- Kazdy krok jest przemyslany i dokads nas prowadzi, nawet jesli z tego nie zdajemy sobie sprawy. Przypadek nie istnieje, a wszystkie dzialania sa powiazane wielka siecia zycia.

Spogladam w bystre oczy elfki.

- Twoj towarzysz sie dzisiaj wykazal. Czuje, ze Ty tez masz na to ochote.

Obracam glowe w strone ciemnego zaulka znajdujacego sie niemal na wprost nas, jednoczesnie wpychajac jej w ciepla dlon maly flakonik. Nachylam sie do jej ucha i szepcze cicho

- jesli zemdleje przystaw mu to do nosa. Jesli wkroplisz nieco w blone sluzowa lub do krwioobiegu, nie bedzie mogl zemdlec, lecz uwazaj, bo jesli zaaplikujesz za duzo dostanie szoku i wpadnie w katatonie. Niechaj dama czyni honory.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do komnaty wszedł osobnik, od którego biła jakaś niezrozumiała moc. Nie miała ona jednak nic wspólnego z mocą magów, których wielu spotkałem w swoim życiu. Była taka... mroczna. Przybysz obejrzał moją kuszę, a potem zaczął krążyć wokół mnie i zadawać pytania. Nie mogłem dojrzeć jego twarzy.

- Kim jesteś i czego szukasz w tym mieście, karzełku? Przybyłeś zabić namiestnika? Wiesz jaka jest kara za próbę morderstwa na terenie miasta?

Oczywiście, przy odrobinie współpracy, możesz się jeszcze wymigać...

Oj, niełatwo będzie3 mi się wymigać. Chociaż równocześnie ten człowiek mógłbybyć pomocny.

- Mam na imię Karnatas, i jak widać jestem niziołkiem. Do Gerdstone nie przybyłem, aby zabić namiestnika, ale... w innym celu.

Będę mu chyba musiał wyjawić moje zadanie... Dzięki temu zdobędę jego zaufanie i na pewno będzie mógł mnie ukryć przed magami... Raz kozie śmierć.

- Mam za zadanie skraść przebywającemu w tym mieście krasnoludowi Abbarinowi zwanemu Karłem pewne... dokumenty. Zadanie to zlecili mi magowie, podejrzewam jednak, że chcą mnie oszukać... I hm, potrzebuję protektora, który potrafiłby mnie jakoś przed nimi ukryć... w zamian mogę oddać Ci, panie moje usługi na jakiś czas.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słucham słów zabójcy z uwagą, kwituje je lakonicznym stwierdzeniem:

- Piękne słowa, szkoda tylko, że puste...

Nie jest to osoba, której zamierzam powierzyć swe życie, ale jak mawiają żeglarze: Wszystkie ręce na pokład. Wprawiony w bojach więc na pewno się przyda. Oby tylko te jego ekstrawagancje nie napytały nam biedy...

Tymczasem wchodzimy do uliczki, w której gnieżdżą sięchyba najgorsze menty z całego miasta, smrod jest okropny! El dostaje od Mrocznego flakonik z jakąś cieczą.

- jesli zemdleje przystaw mu to do nosa. Jesli wkroplisz nieco w blone sluzowa lub do krwioobiegu, nie bedzie mogl zemdlec, lecz uwazaj, bo jesli zaaplikujesz za duzo dostanie szoku i wpadnie w katatonie. Niechaj dama czyni honory.

Popycham jeńca tak, że ten ląduje na błotnistej drodze.

- Tylko nie przesadzajmy. Ten tu nie wygląda mi na tyle imponująco aby uciekać się do aż tak drastycznych środków...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krasnoludowi? Chyba rzeczywiście fortuna uśmiechnęła się do mnie...

- Muszę rzec, że nie wierzę byś nazywał się "Karnatas". - wysyczałem mu do ucha, po czym oparłem dłonie na jego ramionach i zacząłem szeptać nieco głośniej:

- Jednak rozumiem, iż specyfika twojego zawodu każe ci maskować się. To być może przypadek, ale twoje zdanie doskonale współgra z moim.

Obszedłem niziołka i nachyliłem się patrząc mu prosto w oczy. - Nie wierzę w przypadki.

- Zrobimy tak: ty zabierzesz swoje dokumenty po sporządzeniu kopii, a ja dostanę krasnoluda, jego przyjaciół i obietnicę współpracy. To chyba dobra wymiana? - szepnąłem tak, by w moim głosie dało się wyczuć, że jest to pytanie retoryczne.

- Myślę, że nasze połączone wysiłki dadzą wspaniałe owoce. Od tej pory nazywasz się "Szakal". - wyciągnąłem zza pasa kris i przeciąłem sznury krępujące niskiego więźnia. Podszedłem do drzwi i gestem kazałem puścić niziołka wolno, wskazałem mu wyjście.

- Tędy - szepnąłem złośliwie i gdy już miałem przez nie przejść dodałem: - Chodź za mną, wszystko ci wyjaśnię po drodze... - skierowałem się do pracowni będąc całkowicie pewien, że halfing mnie nie zdradzi. Nie może...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przemierzając takowo metr po metrze niezbadaną otchłań, czuję wszechogarniający mnie i niewytłumaczalny... Smutek.

Emocja na pozór znana, objawia swe nowe oblicze... Spłynęła nagle, bez przyczyny, źródła lokalizacji nie sposób

się podjąć, albowiem... Przenika ona całą tą przeklętą przestrzeń. Wypełnia wszystkie szczeliny w murarskiej zaprawie,

każdą kroplę w strumieniu melasy, przez którą przyszło mi kroczyć.

To miejsce jest opętane - naznaczone śmiercią, cierpieniem, mrokiem... Wilgotne mury wsiąknęły niejedną

udręczoną duszę - każda z nich przekazuje mi teraz cząstkę swej rozpaczy. Przyjmuję tortury w niewyobrażalnej wręcz skali.

Padam wycieńczony. Patrzę na swe odbicie w lustrzę wzburzonej cieczy. Co do... ? !

Mym oczom ukazuje się twarz trupa. - Ja. Martwy, pozbawiony większości tkanek, przegniły. Własna śmierć...

Obraz ulotnił się. Woda w kanale "jak zwykle" pozbawiona jest teraz wszelkich refleksów.

Spoglądam przez ramię - nie ma drogi powrotnej. Jest tylko czerń, która ogarnia wszystko, na współ z całkowitą ciszą.

Nastaje nicość. Wszystko, co teraz czuć to narastający chłód i niemożliwa do opisania woń. Cisza przed burzą...

Mrok nadnaturalny ustępuje miejsca pospolitej ciemności... Słychać płacz. Emocje są zbyt potężne - ulegam im w pełni.

Po mej twarzy spływać poczynają strugi łez. Obracam się i ląduję grzbietem na kamiennym dnie cieku.

Nie jestem w stanie zahamować rodzącej się w głowie wizji beznadziei; pragnę śmierci. Tak. Chcę do was dołączyć

bracia i siostry... Nie ! Podnoszę korpus z podłoża. Sama Śmierć zagląda mi w oczy; przekazuje przytłaczający

ładunek boleści. Mimo wszystko... Oparty o ścianę kroczę dalej obraną ścieżką. Cokolwiek daje mi siły...

Gdzieniegdzie nad powierzchnią wody unosić poczyna się para. Nie podoba mi się to...

Widzę już kres wędrówki - łunę pochodni. Przez moment zastygam, po czym znacznie zwiększam tępo stawianych kroków.

Czuję przypływ nowych sił. Coś chwyta mnie za nogę. Z impetem upadam bokiem na dno kanału.

Z pod powierzchni wyrywają się dłonie - słychać okropne krzyki. Stawka jest niebagatelna. Tu chodzi o moje życie...

Wyciągam jedną z szabli - płynnym i szybkim ruchem odcinam dłonie przytrzymujące kostki. Dźwięk, jaki towarzyszy

owemu zdarzeniu jest nieopisany - żadna żywa istota nie potrafi wydać z siebie tak przenikliwego brzmienia... Nareszcie !

Nie wierzę własnym oczom. Doszedłem do końca tunelu. Przede mną rozwijają się spiralne, prowadzące ku górze stopnie...

Schody doprowadziły mnie do podziemi twierdzy. Lochy ? Miejsce rozświetla kilka płomieni, cienia jest jednak

pod dostatkiem. W pobliżu nie ma żadnego strażnika. Widocznie nie przepadają za tymi okolicami - nic dziwnego...

Asekuracyjnie gaszę jednak jedną z pochodni – tę najbliżej... Studni. Tak... Znajduje się ona bezpośrednio

nad kanałem, w którym jeszcze moment temu omal nie straciłem życia. Stąd bynajmniej nie czerpie się wody.

W większych miastach nie sposób wynosić trupa każdego więźnia – tłuc go przez połowę osady.

O wiele łatwiej topić wszystkie ciała w miejscach takich jak to. Powinienem się od razu domyślić...

Jestem zbyt roztrzęsiony ażeby skupić siły woli. W dalszym przemierzaniu korytarzy liczyć mogę wyłącznie na

naturalne zdolności. Odczuć można zapach świeżej krwi. W powietrzu unosi się aura zła. Hałas... !

W jednym z pomieszczeń panuje harmider - dźwięki potrącanych mebli, nieregularne kroki... Przesłuchanie ?

Dlaczego nie widać w pobliżu żadnego gwardzisty ? Ta myśl zaczyna mnie gnębić.

Prześlizguję się bezszelestnie obok wspomnianej celi. Ku mojemu zaskoczeniu wybiega zeń postać uzbrojona w sztylety.

Cholerny łowca ! Musiał mnie wywęszyć...

- Straże, straże !

Nie sposób nie usłyszeć grzmotu, jaki wydają zbroje żołdaków - są coraz bliżej. Jest ich wielu. Nie podołam.

Poprzez atakowanie kogokolwiek napytam sobie tylko biedy. Powrót odpada - droga przez kanał tym razem

oznaczałaby niechybną śmierć. Po chwili otacza mnie zgraja wypucowanych płytówek.

Zostaję rozbrojony. Łowca - inspirator całego zamieszania, przejmuje mój oręż. Zaprasza jednego z gwardzistów, instruuje

owego człeka – ten opuszcza nas pośpiesznie.Nie znoszę uczucia bezsilności...

Po pewnym czasie wraca posłaniec, a wraz z nim - nieprzyjemnie wyglądający, zakapturzony jegomość:

- Miał to przy sobie.

Zostają mu podane moje szable. Skinienie głowy wystarczało ażeby otwarto pustą komnatę. Wprowadzono mnie do niej.

Muszę przyznać, że potraktowano moją osobę wyjątkowo... Delikatnie. Zwarzywszy na fakt, iż jestem więźniem.

Siedząc bezczynnie trudno określić upływ czasu - jednakże głowę dam, że nie prześlizgnęło się go przez palce specjalnie

sporo dopóki nie odwiedził mnie wymieniony wcześniej niepokojący typ. Rzecze:

- Kim jesteś ? Czego tutaj szukasz ?

- Pierwsze pytanie jest tendencyjne... Dobrze wiesz, czym mogę się zajmować - kim jestem.

Wiem też, kim jesteś Ty... Nekromanto. Me imię Payah’kh - nic Ci to nie da. Jeśli ktoś powie, że mnie zna to skłamie...

- Przyjmuje to do wiadomości. Z reguły nie interesują mnie imiona istot, które pozbawiam życia...

Co się tyczy drugiej kwestii - chcę wiedzieć tyle co ty sam...

- Świetnie. Nie dowiesz się wobec tego nic. Sam nie wiem, w jakim celu przybyłem w owe niegościnne zakątki.

- Lekceważysz moją osobę ? Kpisz ! Powiedz mi… Dlaczego jeszcze żyjesz ? !

- Od lekceważenia jestem daleki. Mówię prawdę.

- Co skłoniło Cię wobec tego do nawiedzenia Gerdstone ?

- Nie potrafię tego dokładnie wyrazić, był to splot niesamowitych wydarzeń, niezwykłych uczuć.

Mam wrażenie, że przybyłem tu... Wypełnić przeznaczenie... Kieruje mną los, emocje, chęć zaspokojenia duszy...

Dostrzegam iskrę zrozumienia w oczach przesłuchującego.

- Nie oczekuj, że wyjaśnię wszystko... Sam niewiele z ostatnich wydarzeń pojmuję...

Nawiedzające mnie sny... Monologi oręża...

Człowiek na moment zastygł; zmierzył mnie swoim wzrokiem. Z jego twarzy nie sposób wyczytać jakichkolwiek emocji.

Opuścił pomieszczenie. Zatrzasnął drzwi celi. Pozostaje siedzieć dalej na zimnej podłodze... Nie opuszcza mnie uczucie, że

go skądś znam... Jest to niemożliwe - nigdy wcześniej go nie widziałem... A jednak czuję więź...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przesłuchujący mnie osobnik odezwał się szeptem:

- Zrobimy tak: ty zabierzesz swoje dokumenty po sporządzeniu kopii, a ja dostanę krasnoluda, jego przyjaciół i obietnicę współpracy. - jego głos brzmiał ostro i nieprzyjemnie- To chyba dobra wymiana?

A mam jaki,ś wybór?

Po chwili dodał:

- Myślę, że nasze połączone wysiłki dadzą wspaniałe owoce. Od tej pory nazywasz się "Szakal".

Przeciął moje więzy. Więc jednak mnie nie zabije. Jest szansa na uratowanie skóry...

- Tędy. Chodź za mną, wszystko ci wyjaśnię po drodze... - powiedział i wyszedł. Musiałem dość mocno wyciągać nogi, aby za nim nadążyć.

Kto to jest? Dlaczego nie uwierzył mi, jak mam na imię? I przede wszystkim - co on knuje?

- Czy mógłbyś mi wyjawić swoje zamiary? Czy mam nadal żyć w niepewności?

Przekląłem w duchu swojego pecha i zatęskniłem za beztroskim okradaniem niewinnych kupców.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czy mógłbyś mi wyjawić swoje zamiary? Czy mam nadal żyć w niepewności?

Spojrzałem na niziołka unosząc lekko brew. Czyżby był tak głupi, albo sprytny, że pyta o co powinno być już dla niego jasne? Zanim zdążyłem odpowiedzieć dobiegł do nas zdyszany gwardzista, prawie nie patrząc na mego towarzysza zaczął relacjonować:

- Drow, w murach zamku panie!

Zmrużyłem oczy. Nie spodziewałem się tutaj mrocznego elfa. Czego ta istota może chcieć wkradając się do twierdzy? Przecież nie pracuje ze szpiegami? A może...? Targany złymi przeczuciami kazałem strażnikowi doprowadzić mnie na miejsce zdarzenia. Ta sprawa wymaga obecności mojej osoby... Dotarliśmy pośpiesznie na miejsce nie zamieniając już ze sobą ani słowa.

- Zaczekaj - poleciłem halfingowi. - A ty go przypilnuj - rzuciłem do wartownika i wszedłem do środka. Drzwi zazgrzytały i ujrzałem elfa, który narobił tyle kłopotów. Łowca podaje mi oręż nieznajomego ze słowami: - Miał to przy sobie.

Oglądam uważnie broń, wykonane z czarnej stali ostrza są dość... nietypowe. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej broni, ale to mnie nie dziwi. Zaskakuje mnie coś innego; wyczuwalna demoniczna aura. Tym boleśniej odczuwalna, że z każdą sekundą zbliżam się coraz bardziej to Otchłani Piekielnych... Przyglądam się uważniej naszemu gościowi, jednak nie potrafię dostrzec jakichkolwiek powiązań ze Strefą demonów. Dziwne.

- Kim jesteś? Czego tutaj szukasz? - pytam.

- Pierwsze pytanie jest tendencyjne... Dobrze wiesz, czym mogę się zajmować, kim jestem. Wiem też, kim jesteś ty... Nekromanto. Me imię Payah'kh, nic Ci to nie da. Jeśli ktoś powie, że mnie zna to skłamie... - odpowiada drow.

- Przyjmuję to do wiadomości. Z reguły nie interesują mnie imiona istot, które pozbawiam życia... Co się tyczy drugiej kwestii; chcę wiedzieć tyle co ty sam...

- Świetnie. Nie dowiesz się wobec tego nic. Sam nie wiem, w jakim celu przybyłem w owe niegościnne zakątki.

- Lekceważysz moją osobę? Kpisz! - zasyczałem - Powiedz mi... Dlaczego jeszcze żyjesz?!

- Od lekceważenia jestem daleki. Mówię prawdę.

- Co skłoniło cię wobec tego do nawiedzenia Gerdstone?

- Nie potrafię tego dokładnie wyrazić, był to splot niesamowitych wydarzeń, niezwykłych uczuć. Mam wrażenie, że przybyłem tu... Wypełnić przeznaczenie... Kieruje mną los, emocje, chęć zaspokojenia duszy...

Zagadki, tajemnice, sekrety... Kim ty jesteś, drowie? Nie wierzę w przeznaczenie, prędzej gotów jestem przysiąc, że jesteś w zmowie z tymi, których ścigam... Wtedy padają kolejne słowa:

- Nie oczekuj, że wyjaśnię wszystko... Sam niewiele z ostatnich wydarzeń pojmuję... Nawiedzające mnie sny... Monologi oręża...

Objąłem elfa taksującym spojrzeniem starając się rozpoznać, czy to z kolei nie on mnie sonduje, po czym wychodzę zatrzaskując drzwi, które wydają niemiłosierny zgrzyt. Niziołek-morderca stoi tam gdzie powinien, w istocie byłbym zdziwiony, gdyby zrobił coś tak głupiego jak próba ucieczki. Chodzę wzdłuż korytarza próbując zastanowić się nad sytuacją. Monologi oręża? Sny? Czyżby... Wyciągam list na którym zapisano krwią. To by się zgadzało... Ale jaka jest jego rola w tym wszystkim? Trzeba będzie go spytać osobiście Ponownie otwieram drzwi celi zapraszając gestem halfinga.

- Pilnuj drzwi, gdybym nie wyszedł z nimi zaalarmuj zamek. - przekazawszy wartownikowi instrukcje zamknąłem drzwi. Rozległ się dźwięk klucza obracającego się w dziurce. Uśmiechnąłem się.

- No, panowie - szepnąłem. - Musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy... - co mówiąc podałem drowowi list spisany krwią i uważnie obserwowałem jego reakcję. Drow siedział na pryczy w rogu, zabójca stał w drugim, a ja w trzecim. Zaiste ciekawy to będzie alians...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ponownie rozlega się zgrzyt żeliwnych zawiasów... Nie dane jest mi zebrać myśli... Powrócił zakapturzony osobnik.

Mamy i gościa... Tuż za nim szwenda się bosy niziołek - swego rodzaju rzezimieszek.

Szalenie niepozorny - twarz jakoby nieskalana myślą... Kwestia wyszkolenia, czy naturalne predyspozycje... ?

Staram się skonfrontować nasze spojrzenia - na próżno. Trzyma mnie w zasięgu wzroku, unika jednak

bezpośredniego kontaktu. Ciekawe... Człowiek ustawia się w narożniku celi znajdującym się najbliżej wyjścia.

Widać nie czuje się pewnie... Halfing mozolnie zmierza w stronę przeciwnej partii pomieszczenia.

Zapada krępująca cisza. Milczenie przerywa znany mi już doskonale głos:

- No, panowie.

Nekromanta skupia na mnie swoje zmysły; sięga za płaszcz, wyciąga tajemnicze pismo - przekazuje mi je, oraz dodaje:

- Musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy...

Cóż za odkrywcza hipoteza ! Przyglądam się dokumentowi. To niezwykle zwięzła wiadomość - zapisana w czarnej

mowie demonów. Niewielu poza magami śmierci zna owy język. Nie mógł wiedzieć...

Oddając list zakapturzonemu spoglądam mu w oczy - ruchem powiek daje jasno do zrozumienia, iż pojąłem treść.

Widać nie ja jeden gnębiony jestem irracjonalnymi przeczuciami... Marszczę nieco czoło w geście zamyślenia.

Faktycznie - trzeba co nieco omówić... Zabieram głos:

- Niedawno... Otrzymałem równie tajemniczą wiadomość. Co to wszystko ma oznaczać ?

- Myślę, że oboje dysponujemy elementami układanki…

- Rozumiem... List jaki otrzymałem był swego rodzaju zleceniem - nie wykonałbym go jednak gdyby nie...

Przeczucie, że jest ono moim obowiązkiem... Pochwyciłem drowa - miałem mieć w tym swój interes.

Od owego czasu wiele uległo zmianie... Widzę zjawy, słyszę szepty, sam nie wiem, którym zmysłom ufać, którym zaś nie...

Czuje się prześladowany, a może raczej... Wspomagany...

Dar, przekleństwo, a może obłęd ? - Takie pytanie zadaje sobie ostatnimi czasy...

- Zabiłeś tego mrocznego elfa. - Tak ? - Z dociekliwością pyta człowiek.

- Miałem taki zamiar, ale... Ale... Ona... One ! Chciały inaczej...

- Kontynuuj.

- Głosy zmarłych... Dobiegły mnie po raz pierwszy z wnętrza ostrzy... Musiałem postąpić zgodnie z ich wolą...

Rozmówca pochylił się nieco nade mną - wyszeptał ciszej niż zwykle:

- Myślę, że kieruje nami ta sama siła, powinniśmy sobie pomagać.

Zdania tego nie mógł usłyszeć złodziejaszek. Nie ufają sobie nawzajem... Nekromanta staje po środku pomieszczenia...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy już upewniam się, że mój nowy obiekt zainteresowania jest całkowicie związany, i że miejsce jest wystarczająco bezpieczne, knebluję mu usta, po czym, po upewnieniu się że substancja, którą podał mi wysoki mężczyzna rzeczywiście budzi, podtykam ją więźniowi pod nos. Uśmiecham się krzywo, gdy zauwazam działanie - mężczyzna otwiera oczy, jednak wydaje się mieć nieprzytomne spojrzenie. Szybkie uderzenie w twarz otrzeźwia go całkowicie. Wtedy wyciągam sztylet i leciutko podważam nim paznokieć mężczyzny, ciągle popychając go leciutko, by sprawiał coraz większy ból. Wtedy odzywam się do mężczyzny:

"Dobre słowa..." - w tym momencie zatrzymuję sztylet, dając mu odrobinę wytchnienia.

"Krzyki,złe słowa-" - w tym momencie mocno popycham sztylet do przodu, słysząc zduszony przez knebel wrzask mężczyzny. Gdy się już uspokaja i widzę strach w jego oczach, zdejmuję mu knebel i zaczynam wyciągać z niego informacje, ciągle delikatnie naciskając na sztylet - i mocniej, gdy w jego oczach poza bólem i strachem pojawia się przebiegłość.

Po pewnym czasie odsuwam się od więźnia, mocnym kopniakiem w głowę odbierając mu przytomność. Odwracam się w stronę towarzyszy, którzy nie mogli słyszeć przeprowadzonej szeptem rozmowy, po czym wyciągając do nich zakrwawione ręce po jakiś materiał do wytarcia(ciągle powstrzymuję się przez wytarciem ich w sukienkę, chociaż byłby to świetny pretekst do przebrania się w swoje ubrania), mówię do krasnoluda "Chodźmy."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podbiegł do nas strażnik:

- Drow, w murach zamku panie!

- Zaczekaj - rozkazał mi. - A ty go przypilnuj! - te słowa nekromanta zwrócił do strażnika. Wszedł do celi. Co on knuje? Nie wychodził dość długo. Wreszcie drzwi otworzyły się. Tajemniczy nekromanta władczym skinięciem dłomi zaprosił mnie do środka.

- Pilnuj drzwi, gdybym nie wyszedł z nimi zaalarmuj zamek - rozkazał wartownikowi. A więc boi się, że mu coś zrobię. Nie ufa mi.

Wszedłem do środka, i zająłem bezpieczne miejsce w rogu pomieszczenia, tak, abu mieć obu moich rozmówców w zasięgu wzroku.

- No, panowie - szepnął. - Musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy... - po czym podszedł do Drowa i podał mu jakąś kartkę papieru. Rozpoczęli rozmowę. Szeptali, jednak na tyle głośno, że ja także słyszałem.

- Niedawno... Otrzymałem równie tajemniczą wiadomość. Co to wszystko ma oznaczać ?

-Myślę, że oboje dysponujemy elementami układanki…

- Rozumiem... List jaki otrzymałem był swego rodzaju zleceniem - nie wykonałbym go jednak gdyby nie...

Przeczucie, że jest ono moim obowiązkiem... Miałem mieć w tym swój interes. Od owego czasu wiele uległo zmianie... Widzę zjawy, słyszę szepty, sam nie wiem, którym zmysłom ufać, którym zaś nie...

- Zabiłeś tego mrocznego elfa. - Tak ?

- Miałem taki zamiar, ale... Ale... Ona... One ! Chciały inaczej...

- Kontynuuj.

- Głosy zmarłych... Dobiegły mnie po raz pierwszy z wnętrza ostrzy... Musiałem postąpić zgodnie z ich wolą...

Czarny mężczyzna nachylił się nad Drowem, i wyszeptał coś niedosłyszalnie dla mnie, a potem stanął na środku pomieszczenia. Obaj skierowali wzrok na mnie. Po plecach przeszły ciarki.

- Khem... Teraz chyba moja... kolej?

Nieznajomy nieznacznie kiwnął głową.

- Więc... ee... - jego spojrzebnie było nie do zniesienia. Świdrował mnie swoimi oczami, czułem się tak, jakby zaglądał w najgłębsze zakamarki mojej jaźni. - no, więc mam pewne... wytyczne. Dokładniej - muszę zabrać pewnemu krasnoludowi dość ważny dokument. I... zgodziłem się pomóc temu panu - wskazałem palcem na Czarnego - bo on także ma ... sprawę do tego krasnoluda.

Hm, to mi wygląda na coś na kształt drużyny... Dziwnej drużyny, trzeba dodać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wysluchalem spokojnie slow zabojcy. Spotykalem juz takich jak on. Nie, spotykalem podobnych. Szalonych na swoj wlasny, unikatowy sposob. Ten jego fatalizm bylby zabawny, gdyby nie wszystkie te emocje... emocje, ktorych nie da sie wychwycic ani w slowach, ani w intonacji, ani nawet jakiejkolwiek zmianie postawy. A jednak one tam sa... Na dnie czarnych, pustych oczodolow.

- Zadales mi kilka ciekawych pytan Panie Poslaniec. Pytasz czy nie obawiam sie, ze za rogiem czai sie smierc? Oczywiscie, ze sie czai, jesli nie za tym, to za nastepnym. Na tym zapewne zycie polega. Parokrotnie patrzylem smierci w oczy. Jestem szermierzem, zawsze szukam lepszych od siebie. A walka z nimi kiedys skonczy sie dla mnie tragicznie. Jesli nie dzis to jutro. Mimo to zamiast nieustannie myslec o tym, ze predzej czy pozniej umre, a moja mogila w koncu rozsypie sie w proch zapomniana przez ludzi, ja dzialam. Bo wierze, ze jesli dzis cos zmienisz to ta zmiana przezyje ciebie. Nawet jesli historia zapomni tego, kto zmiany dokonal, to jednak przeciez sama zmiana bedzie zachowana. Poki nie pojawia sie inni, ktorzy beda zdolni zawrocic nurt historii. Dlatego ja nie uzalam sie nad swoim losem, nie pragne tylko umrzec bohaterska czy honorowa smiercia. Zanim pojde do grobu chce cos zmienic. Chocby wziasc ze soba kilku padalcow. Tu chyba w pewien sposob nasze cele sie pokrywaja, lub przynajmniej moglyby, gdybys pozwolil sobie w to uwierzyc. Mowisz wreszcie, ze nasz los jest z gory ustalony? Ze podazamy sciezka na ktorej ustawilo nas przeznaczenie? Wiele podrozowalem i widzialem rozne rzeczy. Widzialem ludzi ktorzy trwali w tej wierze, ktorzy swe najgorsze uczynki tlumaczyli wlasnie tymi slowami. Widzialem tez ludzi, ktorzy walczyli ze swym przeznaczeniem. Przegrywali. Widzialem tych, ktorych dotkneli bogowie i naznaczyli do jakiegos celu. To byl przerazajacy widok. Jednak widzialem tez takich, ktorzy mieli dosc sily, by sie przeciwstawic, by mimo przeciwnosci losu zrobic roznice, o ktorej mowilem ci na poczatku. Bo zycie tak naprawde to wybory podejmowane w kazdej sekundzie, czasem dobre, czasem zle. Zawsze jednak masz jakis wybor. A przeznaczenie mzoe toba kierowac tylko wtedy gdy mu na to pozwolisz.

Obaj wiemy wiec juz co nieco o sobie. Moze teraz mi powiesz jeszcze, kto z nas otrzyma dzis od ciebie wiadomosc? Bo ze spotkalismy sie zupelnie przypadkiem jakos nie wierze...

W miedzy czasie Kirgon dorwal kogos, kto wlokl sie za nami a El wycianela z niego kilka informacji. Zblizylismy sie tez prawie do samej fortecy. Slychac gniewne okrzyki tlumow, najwyrazniej straznicy otrzmali rozkaz nie wpuszczania motlochu za bezpieczne mury. To oznacza, ze plan A raczej nie wypali... Z drugiej strony motloch dawno przestal byc spanikwoany a stal sie wsciekly i z werwa ponawia szturmy na zamknieta brame. Wkrotce moze sie polac krew...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pionki rozpoczęły swój zabójczy taniec... Ale czyja ręka popycha figury do działania? Kto ciągnie za sznurki? Ja? Raraic? A może jest ktoś jeszcze, ktoś kto kontroluje całą partię szachów? - pomyślałem. - Niziołek musi być rzeczywiście zdolnym aktorem, skoro tak doskonale maskuje swój giętki umysł i chłodną, obojętną twarz mordercy pod maską zakłopotania. Nie lada trafił mi się fachowiec. Wszystko może być z jego strony tylko grą, pozorem, trzeba na niego uważać... Flinta we flincie w flincie. Przeniosłem wzrok na drowa. Ten o wiele bardziej mi się nie podobał. Mówił chłodno, rzeczowo. Zupełnie inaczej niż zabójca. Miał też jakieś powiązania z demonami. Został przez nie przysłany, czy także jest ich ofiarą? A może narzędziem w ich rękach? Marionetką przysłaną by mną pokierować? - powoli gubiłem się w domysłach. Wiedziałem, że te rozmyślania nie mają większego sensu, więc lepiej przystać na współpracę. Lub udawać, że się przystaje...

- Sytuacja jest prosta, panowie - szepnąłem. - Nasze cele są wspólne, wiążą się wzajemnie.

- Ty - skinąłem głową w stronę mrocznego elfa - szukasz wskazówek, które dałyby ci odpowiedź na dręczące cię pytania. Ma to jakiś związek z demonami. Ja również domagam się odpowiedzi i także wplątane są w to ciemne moce. Ufam, że nikomu o tym nie powiecie... - uśmiechnąłem się ponuro.

- Natomiast nasz morderca - wskazałem niziołka - szuka pewnego krasnoluda. A raczej tego co ów posiada przy sobie. Ja wezmę długobrodego, jego przyjaciół i kopie dokumentów na których tak ci zależy. W zamian zyskasz wolność, życie i - przy pomocy naszych połączonych sił - osiągniesz swój cel. Wszyscy na tym zyskamy. Myślę, że moja propozycja jest nie do odrzucenia. - By udowodnić wam swą dobrą wolę każę otworzyć wam drzwi.

Walnąłem pięścią w drzwi, nie czułem bólu tylko swędzenie, mrowienie na całej skórze. Jakby chodziły po mnie kolonie czerwonych mrówek. I ten tępy ból głowy... Nie daje spokoju... Drzwi się otwarły, wyjrzał przez nie wartownik, któremu kazałem bezzwłocznie wejść do środka. gestem zaprosiłem swoich współlokatorów do udania się na zewnątrz.

- Chwytajcie okazję - szepnąłem chrapliwie - Drugiej może nie być.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy krasnolud prowadził pogawędkę z zabójcą, akurat powróciła El.

Na pewno dowiedziała się czegoś od szpiega, ale jakoś nie chciała się tą wiedzą z nami podzielić. No tak... Jak to bywa z kobietami... Zawsze chcą by je o coś prosić... Tymczasem doszliśmy już do murów cytadeli. Przed głównymi wrotami stało około 20 wartowników uzbrojonych w piki i tarcze, odgradzających wejście - niczym jeż - przed wzburzonym tłumem. Trzeba to załatwić szybko, bo na pewno posłano już do koszar po oddziały Pacyfikatorów...

Odwracam się w stronę towarzyszy i mówię szeptem:

- Musimy się pospieszyć bo zaraz zrobi się tu gorąco... - Patrzę jeszcze jak tłum buczy na żołnierzy - Jakieś pomysły?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Piękne słowa, szkoda tylko, że puste...

Spogladam z ukosa w strone zakapturzonej postaci. A wiec glupiec wydal swoj osad. Wspomnienie wywolujace bol "slowa dzwiecza echem jedynie w pustym wnetrzu". Mimowolnie zaciskam piesci, by po chwili je rozluznic. Jej juz nie ma... odeszla. Lecz pozostalo pytanie, na ktore nikt nie da odpowiedzi... czyje wnetrze bylo wtedy puste. Spogladam ponownie w strone postaci w habicie. Watpie by chcial sie przekonac jak wiele prawdy jest w mych slowach, prawdy nieuzytecznej dla nich, poza tym jednym ziarnem - czas ucieka.

Z zamyslenia wyrywaja mnie slowa przywodcy, oczekiwane, lecz czy przez to zbedne? Nie wyjasnia nic, lecz czy tylko dlatego mozna ich zaniechac?

- Zadales mi kilka ciekawych pytan Panie Poslaniec.

W milczeniu slucham slow krasnoluda, w tle dobiegaja stlumione jeki czlowieka, ktorym zajmuje sie dziewczyna, wnioskujac po ich czestotliwosci, szpieg nie stawia oporu.

- "Coś przed czym w świecie, nic nie uciecze,

co gnie zelazo, przegryza miecze,

Pożera ptaki, zwierzeta, ziele,

Najtwardszy kamien, na make miele

Krolow nie szczedzi, rozwala mury,

Poniza nawet najwyzsze gory."

Zginiesz i coz po Tobie zostanie? Predzej czy pozniej wiatry zatra slowa na Twym nagrobku, mogile porosna mchy, korzenie drzew rozkrusza kamien, drzewa zostana sciete by zbudowac statki, ktore z kolei zatona na mieliznach, a ciala marynarzy stana sie pozywieniem dla morskich stworzen? Coz wtedy po Tobie pozostanie?

Wyciagam z sakwy zlota monete i nie przerywajac przemowy, delikatnie, dokladnie ostrzem sztyletu wycinam na obu jej stronach symbole... prawo i chaos... dwie strony jednej monety.

- wojny przetaczaja sie przez swiaty, dzieci sa mordowane na oczach matek, matki na oczach dzieci... wyrasta z nich kolejne pokolenie zadnych krwi i zemsty tyranow, ktorzy wywoluja kolejne wojny, przyprawiajace swiatu tylko wiecej sierot. A porzucone oreze zachodza rdza, gnija, rozpadaja sie, tak jak rozpada sie pamiec o przyczynach wojen, walczacych bohaterach, poetach opiewajacych mestwo zolnierzy... coz w takim razie pozostaje?

Klade monete na dloni i zrecznymi ruchami palcy zaczynam ja wprawiac w ruch, sprawiam, ze zaczyna wirowac.

- widzialem pola pelne zboza, posrod ktorych rozsypywaly sie resztki kamieni. Pozostalosci po pociskach wystrzelonych przez trebucze. A wiec jednak kamien, napojony krwia dal chleb? Ale przejda kolejne wojska, odbeda sie kolejne bitwy, nadejda kolejni tyrani, ktorzy zdeptaja zboze, zatopia je w potokach krwi. Czy cos sie zmieni?

Widzialem jak okrutny tyran stawal sie rozumnym i sprawiedliwym wladca, widzialem jak kochajaca poddanych krolowa doprowadzala swe wlosci do ruiny, widzialem jak na miejsce zgladzonego tyrana przychodzil kolejny, jeszcze okrutniejszy. Widzialem wojne, ktorej szczek oreza rozchodzi sie posrod swiatow.

Moneta na mej dloni wiruje coraz szybciej, podobnie jak ma mowa staje sie gwaltowniejsza.

- Jezeli naprawde chcesz cokolwiek zmienic, wyczuj odpowiedni moment, zludna chwile gdy swiat staje na krawedzi, czas, w ktorym najlzejsze dzialanie moze poniesc za soba olbrzymie daleko idace skutki... i wykorzystaj to. Pchnij swiat w porzadanym przez siebie kierunku.

Moneta zatrzymuje sie, stojac na swej krawedzi, w idealnej rownowadze. Krasolud przyglada sie jej zaskoczony.

- Lecz najpierw przewidz konsekwencje swego posuniecia i badz gotow przyjac je na siebie. Stawic im czola. Odpowiedz sobie w duchu, czy jest to odpowiedzialnosc, ktorej gotow jestes wyjsc naprzeciw?

Wkladam monete w dlon swego rozmowcy. Monete naznaczona prawem... i chaosem.

- co do Twego ostatniego pytania - przeciez nie chcesz odpowiedzi, coz ona dla Ciebie znaczy, skoro i tak mi nie wierzysz?

Usmiecham sie zimno.

- coz Ci ona da poza prostym zlamaniem Twego swiata na swiatlo i cien, prawo i chaos, dobro i zlo? Jaka bedzie miala wartosc w mych ustach? Spojrz na monete ktora Ci dalem - niechaj ona bedzie odpowiedzia.

Podnosze wzrok, stoimy przed murami zamku, od bram odgradzaja nas liczne tlumy, kipiace gniewem i ledwo tlumiona furia. Zwracam sie do danych mi przez los towarzyszy:

- oto wiec stanal przed wami pierwszy wybor - jak daleko jestescie gotowi posunac sie by dopiac swego celu? Czy pozwolicie by "cel uswiecil srodki" i polala sie krew... krew niewinnych?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Sytuacja jest prosta, panowie. Nasze cele są wspólne, wiążą się wzajemnie. - wyszeptał Czarny, po czym spojrzał na Drowa.

- Ty szukasz wskazówek, które dałyby ci odpowiedź na dręczące cię pytania. Ma to jakiś związek z demonami. Ja również domagam się odpowiedzi i także wplątane są w to ciemne moce. Ufam, że nikomu o tym nie powiecie...

- Natomiast nasz morderca - już miałem mu zaprzeczyć, i powiedzieć prawdę, że jestem zwykłym złodziejaszkiem, ale spojrzawszy w jego upiorne oczy zrezygnowałem - szuka pewnego krasnoluda. A raczej tego co ów posiada przy sobie. Ja wezmę długobrodego, jego przyjaciół i kopie dokumentów na których tak ci zależy. W zamian zyskasz wolność, życie i - przy pomocy naszych połączonych sił - osiągniesz swój cel. Wszyscy na tym zyskamy. Myślę, że moja propozycja jest nie do odrzucenia. - By udowodnić wam swą dobrą wolę każę otworzyć wam drzwi. - po tytch słowach walnął w drzwi, a gdy te się otwarły spojrzał nan nas wymownie, wykonał przyzwalający gest dłonią, i powiedział:

- Chwytajcie okazję. Drugiej może nie być.

Zrobił rzecz, której najmniej się spodziewałem - wykazał dobrą wolę i chciał nas wypuścić...

On pewnie coś kombinuje. Będziemy chcieli wyjść, to nas poszczuje strażą - a poza tym nie oddał nam broni... Oczywista, że nie uciekłem. Stanąłem przed nim i powiedziałem:

- Twoja propozycja wydaje się... ciekawa. Zgadzam się na udział w tym... przedsięwzięciu. Musimu jeszcze omówić konkretne zagadnienia - na przykład to, jak zamierzasz schwytać krasnoluda...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wzialem monete w dlon.

- oto wiec stanal przed wami pierwszy wybor - jak daleko jestescie gotowi posunac sie by dopiac swego celu? Czy pozwolicie by "cel uswiecil srodki" i polala sie krew... krew niewinnych?

- Wiele juz widzialem krwi w ostatnich dniach... zbyt wiele... Twierdzisz, ze naszymi krokami kieruje przeznaczenie, tak? No to sprawdzmy... Chaos, czy Prawo?

Rzucam monete w powietrze, lapie ja w locie i zaciskam piesc. Potem szybko zrzucam kiecke, pod ktora znalazlo sie dosc miejsca na zwykle ubranie, oddaje tez kusze El. Wreszcie spogladam bez trwogi w oczy mordercy i mowie tak cicho, zeby tylko on mogl uslyszec.

- Ze wszystkich mych towarzyszy tylko tobie moge to dac - podaje mu mala, wodoszczelna tube na dokumenty. - Jesli sprzedasz to mym wrogom, nic sie nie zmieni. Jesli jednak spelnisz ma wole, byc moze cos sie zmieni na lepsze. Moze to wlasnie jest twoje przeznaczenie? - Usmiecham sie ponuro. - Jesli zgine, zapoznaj sie z zawartoscia tego pojemnika i sam zdecyduj co z nia zrobic. Jesli zas ty zhginiesz, niech zgina wraz z toba. Potraktuj to jak ostatnia wole umierajacego.

Widze zdziwienie na twarzach pozostalych. Nie rozumieja co sie dzieje. Nieduzy kawalek zlotego sznurka. Elficka lina. Dawno jej nie uzywalem.

Nie odpowiadam na zadne pytania, ruszam biegiem w kierunku murow. Kieruje sie nieco na lewo od bramy, tak aby tlum mi nie przeszkadzal. W biegu rzucam line w kierunku muru wykrzykujac jednoczesnie rozkaz wydluzania sie. Stracilismy jedna okazje, musze stworzyc pozostalym inna. Pewnie nawet nie zrozumieja dlaczego... Lina dosiegnela szczytu muru i owinela sie wokol wystepu. Natychmiast zaczela sie znowu skracac podciagajac mnie w gore. W kilka sekund znalazlem sie na szczycie. Rzucam line w dol, nie bedzie mi juz potrzebna... Straznicy dopiero teraz zorientowali sie, co sie dzieje i ruszyli w moim kierunku.

- LUDZIE!!! - Wreszcze do zgromadzonych na dole. - Zagrozenia juz nie ma. Nieumarli zostali zniszczeni! Wracajcie do domow! Ja, przyjaciel Raraica, osobiscie o to zadbalem!

Straznicy sa juz blisko. Czuje w dloniach przyjemny chlod dwoch rekojesci. A potem silne drgniecie powietrza. Kolo mnie pojawil sie Raraic.

- Moj przyjaciel krasnolud ma racje dobrzy ludzie! - jego glos jest zwielokrotniony przez magie. - Udalo nam sie oczyscic miasto z plugastwa! Wracajcie spokojnie! A teraz... - jego glos stal sie bardzo cichy. - Milo cie spotkac Abbarinie...

- Wiesz, czemu tu przybylem. I wiesz, ze nie zalatwimy tego tu na gorze, na widoku gawiedzi. Moga nie zrozumiec, a wtedy poleje sie niewinna krew.

- Tacy jak ty za bardzo martwia postronnymi. Przez to przegrales. Naprawde sadziles, ze bedziemy walczyc jak rowny z rownym? Miales przeciez misje wzgledem swego ukochanego cesarstwa. I wlansie ja zaprzepasciles...

Czuje jak niemoc ogarnia moje cialo. Oderwalem sie od podloza i wspolnie z magiem splynelismy powoli na ziemie. Miecze wypadly z bezwolnych palcow. Nie spodziewalem sie niczego innego. Widzialem jednak straznikow opuszczajacych swe posterunki, gdy sadzili ze stanowie zagrozenie. Spogladam tez na monete, ktora wciaz mialem w dloni. Nie wiem co wtedy wypadlo. Teraz wbila sie w piasek i stoi dokladnie na krawedzi...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Głupiec! Myślę spoglądając w stronę krasnoluda rozmawiającego na murach z magiem. Może mi się to jednak przydać... Strażnicy opuścili swe posterunki, skromna postać w habicie może teraz nie postrzeżenie wejść do cytadeli. Idę spokojnie podpierając się laską.

Na dziedzińcu zaczepiam jednego z żołnierzy i wyschniętym głosem mówię: - Przepraszam dobry panie, ale nie wiecie może gdzie tu znajdują się lochy?

- Lochy? Wejście znajduje się koło koszar, tam po lewo... Ale kim jesteś i co tu właściwie robisz?

- Jestem kapłanem, wiernym sługą Gricka, boga cierpiących. Posłano po mnie żebym odmówił modlitwę za dusze tych zbrodniarzy umieszczonych w lochach. - Staram się brzmieć jak najbardziej naturalnie, nie po to zaszedłem tak daleko, żeby wszystko zaprzepaścił jeden żołdak...

Na szczęście uwierzył w tą bajkę i teraz mogę wreszcie dostać się do więzienia, uśmiecham się ponuro, na pewno jego lokatorzy okażą się przydatni...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Wibrujace w powietrzu zloto. Rzucajace wkolo refleksy swiatla. Prawo czy Chaos. Twarda dlon lapiaca kawalek cennego metalu w powietrzu, zamykajaca sie wokol niej. Zbyt szybko - nie mogl dojrzec co wypadlo. A wiec pojal lekcje... albo przynajmniej sprawia takie wrazenie.

W miedzyczasie krasnolud zmienia swoj przyodziewek i spogladajac mi pewnie w oczy rzecze:

- Ze wszystkich mych towarzyszy tylko tobie moge to dac - podaje mi niewielka, wodoszczelna tube na dokumenty. - Jesli sprzedasz to mym wrogom, nic sie nie zmieni. Jesli jednak spelnisz ma wole, byc moze cos sie zmieni na lepsze. Moze to wlasnie jest twoje przeznaczenie? - na jego twarzy wykwita ponury usmiech. - Jesli zgine, zapoznaj sie z zawartoscia tego pojemnika i sam zdecyduj co z nia zrobic. Jesli zas ty zginiesz, niech zgina wraz z toba. Potraktuj to jak ostatnia wole umierajacego.

Nie zadaje pytan, nie maja one znaczenia. On podjal juz decyzje. Chowam pojemnik do jednej z licznych kieszeni mego przyodziewku i powoli sklaniam glowe, nim mam szanse cokolwiek odpowiedziec przywodca biegnie juz w strone murow.

W milczeniu przygladam sie przedstawieniu jakie odstawia krasnolud, gdy ten znika wraz z magiem za murami odwracam sie powoli.

- A wiec dokonales swego wyboru. Ciekawe czy udzwigniesz jego konsekwencje.

- Co masz na mysli? Co Abbarin ci dal? - proste slowa dochodzace jakby z oddali, a przeciez elfka... jego towarzysze... stoja tuz obok mnie. Podnosze wzrok, jeszcze przed chwila wsciekly tlum zaczyna sie rozpraszac. Gniewni ludzie, teraz uspokojeni z wolna wracaja do swych domostw.

- To nie jest wazne, przynajmniej nie teraz. Lepiej stad chodzmy, nim zaczniemy wygladac bardziej podejrzanie.

Kilkanascie krokow w dol ulicy skrecamy w jeden z licznych bocznych zaulkow.

- Domyslam sie, ze jedyny sposob na wydostanie sie z miasta wiedzie przez owa twierdze? - odpowiada ponure skinienie glow. - Oczywiscie, jakze by mialo byc inaczej. A wiec dobrze - powoli zdejmuje szmate, ktora sie do tej pory okrywalem i ponownie zaslaniam twarz czarnym szalem. - poczekamy tutaj, az ludzie sie rozejda, nie powinno to potrwac zbyt dlugo. Sadze, ze mam pomysl jak dostac sie w obreb murow - cedzac powoli ostatnie slowa wpatruje sie twardo w oczy urodziwej elfki...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ty zostajesz tutaj, razem z "Gertem". Będziesz pozorować ucieczkę z twierdzy. Przyznacie sami, że nic tak nie łączy jak wspólna niewola? - zadaję obu retoryczne pytanie - Kiedy nawiążesz kontakt z towarzyszami krasnoluda ten na pewno nie będzie niczego podejrzewał... Łowca i drow będą prowadzili drużynę łapaczy, która powinna sprawnie zająć się całą szajką. Sam będę razem z nimi, zbyt wiele od tego zależy, bym mógł spokojnie siedzieć tutaj. Lepiej będzie być na miejscu, kontrolować sytuację... - szepczę powoli przenosząc wzrok z jednego na drugiego.

- Idź do pracowni alchemicznej - wskazuję na niziołka. - Strażnik wskaże ci drogę - ruchem głowy pokazałem stojącego przy drzwiach wartownika. A tobie, elfie... Najlepiej będzie, jeśli spotkasz się z Azaelem w cztery oczy. Wasz kierunek wypada podobnie, kiedy będziecie gotowi zorganizujemy wam ucieczkę... Myślę, że będzie kilka śmierci, ale zawsze muszą być ofiary, prawda? Teraz idźcie. I nie zawiedźcie mnie.

Raraic musi się o tym dowiedzieć. Nie byłby dobrze, gdyby mury powiedziałyby mu to, co tu widziały. I słyszały... Zawsze lepiej złożyć raport osobiście, niż pozwolić, by ktoś ubarwił całe zdarzenie. To byłby błąd. A ja nie mogę sobie pozwolić na popełnianie błędów. Skierowałem się na wyższe poziomy, do komnat maga. Głuche odgłosy kroków, echo przemierzające korytarz narasta. Coś się zmienia, ból maleje, światło pochodni zaczyna razić. Dźwięki, nierzeczywiste, obce, nieludzkie, niczym szept setek ust zlewają się w jedno. Świat barwi się na czerwono, na innych planach, półprzezroczystych, niewidocznych dla zmysłów innych... Pozasferowe istoty przemierzają światy. Jest ich wiele, częstokroć nie przypominają ludzi, ukrywają twarze, kościste dłonie ze szponiastymi palcami zaciskają się na drewnianych laskach. Błogosławieństwo czy przekleństwo? Chaos jest wszędzie koło nas... Wtedy wszystko wróciło do normy, ból głowy powrócił. Tępy, męczący. W korytarzu było jakby odrobinę jaśniej...

- Panie? - to jakiś żołnierz, ze zdziwieniem skonstatowałem, że opieram się o mur. Wyprostowałem się.

- Wszystko w porządku, wracaj do swoich obowiązków - odparłem.

Mikstury już nie wystarczą... potrzebuję czegoś... lepszego... Wtedy przypomniałem sobie, że Raraic czeka. Przyśpieszyłem krok. Bądź pewien, demonie, że nie poddam się bez walki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ty zostajesz tutaj, razem z "Gertem". Będziesz pozorować ucieczkę z twierdzy. Przyznacie sami, że nic tak nie łączy jak wspólna niewola? Kiedy nawiążesz kontakt z towarzyszami krasnoluda ten na pewno nie będzie niczego podejrzewał... Łowca i drow będą prowadzili drużynę łapaczy, która powinna sprawnie zająć się całą szajką. Sam będę razem z nimi, zbyt wiele od tego zależy, bym mógł spokojnie siedzieć tutaj. Lepiej będzie być na miejscu, kontrolować sytuację...

- Idź do pracowni alchemicznej. Strażnik wskaże ci drogę. - skinął głową w stronę strażnika przy drzwiach.

- Dobrze. - Spojrzałem na strażnika - Prowadź do pracowni alchemicznej.

Strażnik spojrzał się w stronę naszego gospodarza, a gdy ten nieznacznie skinął głową, wskazał mi miejsce przed sobą. Chce mnie mieć na oku... Lepiej nie próbować ucieczki. Drow szedł obok mnie. Pokonywaliśmy niezliczone schody i korytarze, a po bokach widać było liczne drzwi. Wreszcie dotarliśmy. Strażnik wpuścił nas do środka, po czym zamknął drzwi na klucz od zewnątrz. Z zainteresowaniem rozejrzałem się po pokoju - pod ścianami ustawione były regały, a na półkach leżały różne niewiadomego użytku ingrediencje. Na środku pomieszczenia stało coś na kształt stołu, a za nim na podłodze ktoś siedział. Podszedłem bliżej i ujrzałem zielonoskórego goblina. Wyglądał na wycieńczonego - jego skóra była blada - oczywiście jak na goblińskie standardy, czyli zieleń była jakby mętna i rozmyta. Patrzył na mnie trochę wystraszonym wzrokiem, a w jego oczach widać było coś jakby lekkie obłąkanie.

- Kim jesteś? - zapytałem.

Na dźwięk mojego głosu goblin lekko się skulił, ale zaraz potem coś się w nim zmieniło i wyglądał, jakby szykował się do skoku. Jeszce brakuje mi tu jakiejś bójki. Ten tutaj wygląda na więźnia, jak i my, więc wolę mu nie dodawać jeszcze kolejnych zmartwień. Szybko zawróciłem. Drow zdążył sobie wziąć jedyne w komnacie krzesło i usiadł w pobliżu drzwi. Rozejrzałem się wokół, i nie znajdując lepszego miejsca przykucnąłem obok drowa. Elf nie wyglądał nia zbyt rozmownego, więc nie zacząłem konwersacji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...