Skocz do zawartości

pantrupek

Forumowicze
  • Zawartość

    305
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez pantrupek

  1. pantrupek
    Czym jest dobre zdjęcie? Jakie warunki musi spełniać, by zapadło w pamięć oglądającym (oczywiście w tym pozytywnym sensie)? Co musimy zrobić, aby Twoje fotografie trafiły na międzynarodowe wystawy i zdobywały światowe uznanie na profesjonalnych konkursach?
    W tekście tym nie będę Cię namawiać do kupowania drogich lustrzanek i tysięcy obiektywów. Nie będę też zmuszać Cię do długich i również pieniędzochłonnych kursów. Tekst ten przeznaczony jest dla kogoś na tyle inteligentnego, by umiał wykorzystać te, całkowicie nieprofesjonalne i wzięte tylko i wyłącznie z obserwacji zwykłego szaraczka, rady w sposób dobry i mądry, a przy tym właściwy własnym przekonaniom. Tekst ten jest zaś niedozwolony dla nadmuchanych, wierzących tylko w swoje ego i możliwości horrendalnie drogiego sprzętu, ?fotografów?. So bring it on!
    RADA PIERWSZA ? OKO TO NIE APARAT
    No niestety. Oczy nie potrafią ani nagrywać filmów, ani robić zdjęć. Najprawdopodobniej byłyby to najpiękniejsze zdjęcia świata, ale trudno. Nie w tym tkwi sens tej rady. Bardziej brzmi on tak:
    Nie wszystko, co wygląda dobrze na żywo, będzie wyglądać równie dobrze na zdjęciu.
    Aparat próbuje naśladować ludzkie oko, ale tak naprawdę ma liczne ograniczenia. Wynikają one z budowy aparatu i obiektywu, które mogą przepuszczać tyle a tyle światła, przetwarzają je w taki i taki sposób, zwykle inaczej, niż ludzkie oko. Wynika to z tego prostego wniosku, że nie są zbudowane z tkanki, nerwów itd. Dobra, ale to tłumaczenie dla idiotów, a my kręcimy się w mądrym towarzystwie. Summa summarum ? z budowy aparatu i jego różnic względem ludzkiego oka wynikają liczne ograniczenia, których najprostsze przykłady postaram się wymienić:
    - Zdjęcia prosto pod słońce zwykle nie wychodzą (jeśli mówimy o cyfrówkach. W analogach, czyli tych antykach na klisze, po prostu prześwietliłby nam się film i guzik by wyszedł ze zdjęć). Serio. ?To jezioro pięknie wyglądało tuż przed zachodem słońca, więc zrobiłam mu zdjęcie. Prawda, że ładne??, ?Nie, jest do [beeep], widzę tu tylko czarną plamę i oczowalące promienie?. To, że zdjęć nie robi się pod słońce, jest podstawowym prawem fotografii (wzięło się to właśnie z tych prześwietlonych, spalonych klisz). Zdjęć ludzi, tak samo jak krajobrazów, też nie powinno się robić w ten sposób. Ciemne sylwetki ludzi wyglądają tak samo okropnie jak ciemna plama zamiast malowniczego jeziora, wierz mi.
    - Gdy jest ciemno, ni wała, nie zrobisz zdjęcia bez lampy. To drugie podstawowe prawo. Oczywiście, istnieje tryb nocny i takie tam rzeczy, ale do mej podstawowej rady ma się ogólnie to wszystko tak, że aparaty wieczorami są kapryśnie i nawet, jeśli wszystko jeszcze jako tako widzisz i wygląda to słodko w Twoich oczach, to aparat nie musi też tak uważać. Więc albo program zrobi bardzo słabe zdjęcie z milionem szumów, albo znów zostanie nam ciemna plama, co też nie wygląda ładnie. Naprawdę.
    - Kolory w Twoim oku mogą różnić się od kolorów w aparacie (tak samo jak rozdzielczość). Znów wszystko opiera się na tym, że obiektyw zbiera inną ilość promieni słonecznych, niż ludzkie oko, więc i kolory mogą być inne. Od czego co prawda jest manipulacja RAWami i inne sztuczki, ale samo zdjęcie samo w sobie może wyglądać podle.
    A wszystko to łączy się z kolejną radą, czyli?
    RADA DRUGA ? POZNAJ SWÓJ SPRZĘT
    To się powinno tyczyć wszystkich tych ?Profotograferów? od siedmiu boleści. W sumie jest kilka szkół, ale dla mnie najlepsza jest ta, która mówi, iż wystarczy jeden aparat, by zrobić dobre zdjęcie. Wystarczy poznać jego możliwości i ograniczenia. Widziałem gości, którzy żonglowali aparatami i lampami, a efekty tego były marne i swoim ultra zoomem z trzy razy większej odległości zrobiłem o wiele lepsze zbliżenie na twarz (nie to, żebym się chwalił, mam dziesiątkę świadków;). Co z tego nadal chaotycznego wywodu wynika? To, że i byle jakim aparatem w telefonie da się zrobić [beeep]iste zdjęcie. Wystarczy wiedzieć, jak to zrobić.
    Otóż należy znać swój sprzęt i maksymalnie wykorzystać jego możliwości. Znam dziesiątki przypadków, gdy w młodzieżowych konkursach wygrywali ludzie, którzy robili zdjęcia podstawowymi kompaktami. Jest to w sumie niesprawiedliwe, bo zwykły laik ma marne pojęcie o tych wszystkich niuansach, które dzielą przepaścią zdjęcie z kompaktu od tego z lustrzanki (sam nie mam o nich wszystkich pojęcia), no i dla wielu nietajne jest to, że tylu osobom podoba się zdjęcie ze zwykłego ?pierdofonu?, co dla użytkownika superduperNikona/Canona 3000alfa500sl z pewnością jest po prostu rażące. Ale cóż, tak po prostu jest. W sumie nie dotyczy to tylko fotografii cyfrowej ? z analogami było przecież podobnie. Historia z życia ? mój ojciec zrobił kiedyś sklejoną taśmą ?Smieną? zdjęcie, które zadziwiło zawodowego fotografa. Przez kilka dni nie mógł uwierzyć, jakim aparatem było zrobione.
    RADA TRZECIA ? ZACZNIJ OD ANALOGA
    Sam mam Zenita (świetny aparat). Robi wspaniałe zdjęcia, ale trzeba poświęcić mu naprawdę sporo czasu i uwagi, by w końcu zaczęły wychodzić jak należy. To jest właśnie to, od czego każdy chcący zajmować się fotografią, choćby dla pasji, powinien zacząć. Dlaczego?
    Analog wymaga nauczenia się jego możliwości. To po pierwsze.
    Analog wymaga kliszy, które kosztują od sześciu złotych w górę za 36 klatek (co daje tylko 36 zdjęć), a wywołanie zdjęć kosztuje od dwudziestu kilku złotych do góry za kliszę. Więc trza oszczędzać i nie cykać byle czego i byle jak. To daje bardzo ważną lekcję na długi długi czas, o której będzie potem.
    Analog nie wybacza. Zdjęcie nie wyjdzie to nie wyjdzie. Koniec. Tylko z Twojej winy.
    Z analogiem jest jak, no nie wiem, z ?Dark Souls? na PS3/X360. Obydwie te rzeczy są mega rajcowne, świetne i genialne, ale i sporo wymagają. Gdy nauczysz się obsługiwać analoga (też nie każdego, bo i wśród nich są przecież te tzw. ?Idiot camery?), umiesz wszystko.
    RADA CZWARTA ? NIE IDŹ NA ILOŚĆ
    Na karcie powiedzmy 4GB mieści się ile zdjęć? Dwa tysiące? Korci, żeby to zapełnić, nie? A jedną z podstawowych cnót jest przecież wstrzemięźliwość. Po prostu ? nie rób setek zdjęć wszystkiemu, co się nawinie. Ludzie tłumaczą to tak: ?zrobię teraz pięćdziesiąt zdjęć tej rzeźby, a potem i tak przesortuję je i zostawię trzy najlepsze?. G*wno prawda ? ludzie są za bardzo przywiązani do wszystkich swoich ?dzieci?, tak, że nawet z najgorszym crapem trudno jest im się rozstać.
    Tak samo śmieszą/niepokoją mnie ?wakacyjne? pokazy rodziny/znajomych. ?Tu my przy murku. O, tu znowu my przy murku, tylko wydawało mi się, że tamte ujęcie nie wyszło. A tu jeszcze raz my przy murku, tak na zaś zrobiłem jeszcze raz. A tu my przy murku z innego ujęcia. O, teraz nasza kochana córeczka przy murku??. W sumie z tą inscenizacją wiąże się kolejny punkt, o którym za moment.
    Wykonuj selekcję! Nie fotografuj wszystkiego ? wybierz tylko te rzeczy, które zasługują na Twoją uwagę. I nie rób dziesiątek zdjęć tego samego, bo to się robi nudne. Zrób 2-3 zdjęcia, a dobre. Bo serio, potem nikomu nie chce się ich sortować, przeglądać i usuwać.
    RADA PIĄTA ? NIECH SIĘ DZIEJE!
    Dobra fotografia musi coś przedstawiać. Jako przykład z innej beczki, ale pasujący ? dlaczego uwielbiamy filmy z Jamesem Bondem? Bo jest w nim pokazane życie, jakiego nigdy nie będziemy mieli, miejsca, w których nigdy nie będziemy, piękne kobiety, szybkie samochody ? coś, co w takiej skali można spotkać tylko w filmie. Dobre zdjęcie też powinno przedstawiać coś niesamowitego, niecodziennego, albo po prostu interesującego. Nie róbmy rodzince zdjęcia przy murku, a przy ważnym zabytku. Oczywiście, innymi prawami rządzą się np. zdjęcia portretowe, lecz i tu jest spore pole do popisu ? każdego da się przecież przedstawić w sposób ciekawy i wydobyć z niego piękno. Lecz to już wyższa jazda.
    Nie znaczy to, że dobre zdjęcie można uzyskać tylko w spaniałych miejscach, gdzie mało kto był (bo i tam może wyjść crap). Chodzi o sposób przedstawiania. Bo prawdę mówiąc, nawet zwykły budynek można przedstawić jako cudowne dzieło architektonicznie. Można skupić się na interesującym szczególe, fragmencie, tak ustawić perspektywę, by ukazać jego wysokość, lub długość. Sposobów jest wiele.
    Lecz, prawdę mówiąc, jeśli np. zdjęcie rodzinne ma być interesujące, niech nie będzie to zdjęcie na tle tego cholernego murku/kosza na śmieci.
    RADA SZÓSTA ? NIE HIPSTERYZUJ
    Tu prywatna opinia ? dobre zdjęcie to zdjęcie naturalne. Nie dodawaj fioletów, napisów, nie zmieniaj barw, nie wstawiaj tęcz, ramek, nie zmieniaj koloru oczu, nie baw się Photoshopem. Chyba, że całe zdjęcie ma się opierać właśnie na komputerowym efekcie, wtedy jak najbardziej (artysta tłumaczyć się nie musi). Ale jeśli mówimy o zdjęciu samym w sobie ? nie koloryzuj efektów Twojej pracy z aparatem. Jak dla mnie bardzo łatwo jest popsuć zdjęcie komputerowymi efektami, a dobre zdjęcie będzie się bronić i bez nich.
    RADA SIÓDMA ? NIE JESTEŚ ZAWODOWYM FOTOGRAFEM, GDY MASZ APARAT
    Niestety, dla wielu osób wystarczy posiadanie aparatu, by wszystkie swoje ?dzieła? uważać za cudowne. Prócz aparatu trzeba mieć jednak umiejętności, nutkę talentu i oczywiście doświadczenie. Co oznacza, że trzeba pracować, pracować i pracować. Ale tak jest przecież wszystkim ? w jakiejkolwiek dziedzinie bez pracy niewiele zrobisz. Więc nie unoś się honorem, gdy ktoś skrytykuje Twoje zdjęcie. Po pierwsze ? każdy ma prawo do krytyki, po drugie ? nie wszystkie Twoje zdjęcia muszą być doskonałe.
    RADA ÓSMA ? JESZCZE TROSZKĘ UMIARU I SAMOKRYTYKI
    - Nie rób zdjęć w lustrze, nie rób zdjęć z lampą w lustrze. Proszę.
    - Nie wrzucaj WSZYSTKICH swoich zdjęć od razu na fejsbuka ? 99% osób skończy oglądać góra trzydziestym piątym.
    - Dobrze się baw ? robienie zdjęć ma być dla Ciebie przyjemnością! Baw się możliwościami Twojego aparatu i swoją własną wyobraźnią.
    I to chyba wszystko. Moje rady, jak powtarzam, są całkowicie nieprofesjonalne, bo sam się tylko ?bawię? w robienie zdjęć. Wszystko, co tu napisałem, bierze się tylko i wyłącznie z moich obserwacji. Mam nadzieję, że każdemu domorosłemu fotografowi ten artykuł pomoże w rozpoczęciu kariery, choćby miało to być robienie zdjęć swojemu rodzeństwu na wakacjach.
    Pozdrawiam,
    pT.
    P.S. Tą chaotyczną wypocinką rozpoczynamy nowy sezon, który pewnie znowu będzie trwał kilka miesięcy, aż znów stracę wenę. W tym roku acziwek za pracowanie w atmosferze stresu ? matura in da haus! Aha ? proszę mnie nie witać w komentarzach, bo się zaczerwienię
  2. pantrupek
    Dziś ostatni z naszych muzycznych wpisów. Tym razem skupimy się na ludziach, którzy muzykę, którą tworzą, postanowili reklamować własnym nazwiskiem/pseudonimem. A tu również sporo się dzieje. Jeszcze wczoraj wręcz dowiedziałem się o Kate Nash, która pewnie za jakieś kilka tygodni tu by trafiła. Ale nie o niej na razie mówić będziemy.
    1. Paolo Nutini
    Powinienem najpierw dać Wam go posłuchać i spytać, ile według Was może mieć on lat. Niestety, trudno znaleźć filmik na Youtube, w którym nie byłby on pokazany (gdyż uważany jest raczej za przystojnego), także wyjawię, o co mi chodzi, od razu. Paolo Nutini mimo głosu no nie wiem, pięćdziesięciolatka, ma jedynie latek dwadzieścia trzy. Pierwszą płytkę wydał pięć lat temu, niedawno ukazała się nowa. A już za kilka miesięcy wystąpi na Open'erze, tego samego dnia, co Coldplay. Muzyką nawiązuje do country, do muzyki folk, trochę do tego jamajskiego czegoś, czego nazwy nie umiem nigdy poprawnie zapisać i (wg Wiki) do soulu. Przy okazji ma sporo dystansu do siebie i swojej muzyki, więc słucha i ogląda się go z wielką niekłamaną przyjemnością i radością. Także - first song today:





    2. Emiliana Torrini
    Ta osóbka zaś już w Polsce (również na Open'erze) była, choć mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś nas odwiedzi. Gra tak delikatnie i ma tak zajefajny głos, że świetnie jej się słucha w każdej sytuacji. Nie wiem czemu, przychodzi mi porównanie do Katie Melua, być może trafne, ale raczej nie chcę porównywać tych dwóch pań. Emiliana zaś pochodzi z Islandii, ma na koncie już 6 studyjnych albumów, ja miałem okazję przesłuchać tylko dwa ostatnie. Można jej muzyki nie lubić, ale mną zawładnęła od pierwszych nut. Posłuchajmy więc:




    http://www.youtube.com/watch?v=dDIgh38xorE...feature=related

    A teraz małe zaskoczenie - na pewno nie znacie tej pani.
    3. Becky Wilkie
    Twórczość słodkiej Becky poznałem, będąc na spektaklu "Another Someone" angielskiej amatorskiej (po części) grupy teatralnej Rash Dash. Panna (pani? Nie mam pojęcia, czy kogoś ma) Wilkie skomponowała i w brawurowy sposób wykonała muzykę do przedstawienia. Wtedy, siedząc w jakimś siódmym może rzędzie (mała sala), pomyślałem: ta muzyka, te utwory, ten głos, ten dźwięk bębnów i fortepianu, te aranżacje, kiedy to Becky ćwiczyła przed spektaklem - to wszystko idealnie wręcz, w stu procentach trafiło w mój gust. Także - zapraszam na profil missbeckywilkie na Soundcloud (polecam zwłaszcza "Happiness" i "Wilderness").
    http://soundcloud.com/missbeckywilkie
    4. Hans Zimmer
    Człowiek, któremu już wielu zarzucało to, że ma cały sztab ludzi piszących za niego (coś w stylu Toma Clancy'ego ). Ale według mnie za bardzo się pan Zimmer powtarza, by stwierdzić, że to nie on komponuje . Jego muzyka urzekła mnie głównie w filmach Chrisa Nolana, choć zaskoczył mnie na przykład w "Sherlocku Holmesie", a motyw z "Piratów z Karaibów" męczy mój mózg po każdym jednym przesłuchaniu, tak wpada w pamięć.
    Ale Hansa Zimmera zna każdy, mało kto zna zaś całą jego twórczość (ja sam też niezbyt), dlatego wrzucam tylko to, co aktualnie pamiętam, uwaga:



    http://www.youtube.com/watch?v=sapgqKLj4cI
    http://www.youtube.com/watch?v=cJwLGXfajuc
    http://www.youtube.com/watch?v=-ejUihT1Pjc...feature=related

    Starczy! W końcu czeka nas jeszcze jeden (również związany z filmem) autor, a mianowicie...
    5. Yann Tiersen
    Znany głównie z muzyki do "Amelii", choć oprócz muzyki filmowej tworzy również solowe kawałki. Niedawno wyszła jego nowa płyta "Dust Lane", w której mówi swą muzyką o tym, jak stracił wielu bliskich ostatnimi czasy. Spodziewałem się po tej płycie genialnych, bo genialnych, ale jednak długich smutów. Jednak Yann to taki kompozytor, w którego muzyce zawsze można znaleźć w jakimś sensie pocieszenie. I tak też jest w przypadku jego nowej płyty (niestety, reszty jego muzyki prócz "Dust Lane" i soundtracku do "Amelii" jakoś nie miałem okazji po ludzku posłuchać, tylko na Youtube).
    Zacznijmy od kultowych melodii z fantastycznego filmu (mój numer jeden pod względem kinematograficznym):




    http://www.youtube.com/watch?v=qnhe1i-iQqc


    I to tyle, jeśli chodzi o solistów. Jeśli macie jakieś propozycje czy uwagi dotyczące nie tylko tego wpisu, ale i całego muzycznego cyklu, zapraszam do komentowania!
    Przy okazji powiem co nieco o Two Door Cinema Club. Zespół, który powinien znaleźć się we wpisie "Ławka Rezerwowych", a to dlatego, że poznałem go jakieś dwa tygodnie temu, a teraz na stałe mi towarzyszy w pracy przy komputerze, włączony w tle na Youtube. No i też będzie w tym roku na Open'erze. A co ten pochodzący z Irlandii zespół gra? Indie rock. Także to taki mały offtop, dotyczący poprzedniego wpisu, taki DLC, uptade, o. Posłuchamy?




    I tym zespołem kończymy nasz muzyczny cykl!
    Powtarzam więc jeszcze raz - cokolwiek Wam przyszło do głowy, gdy czytaliście/słuchaliście, podajcie to w komentach! A dziś dziękuję, gdyż padam z nóg (a miało być jeszcze wieeele offtopów, m.in. o "Sali samobójców", który to film moim skromnym zdaniem jest jednym z najciekawszych polskich filmów (tu dajcie uszogrzmocący sopran) evar!). Także do przeczytania!
    Pozdrawia,
    pT
  3. pantrupek
    Zgodnie z zapowiedzią - dziś przedstawiam zespoły, które w moim serduszku i umyśle co prawda zagrzały miejsce, ale nie na tak długo i nie z taką siłą, by ukazać się w ogólnym notowaniu "muzycznego top ileś tam najulubieńszych współczesnych zespołów pana Trupka". Więc - bring it on! (A, jeszcze jedno - dziś bez filmików - same linki. Wszystko po to, by Wam łącza nie wysiadły, procesory nie pękły, a kostki pamięci nie stanęły dęba;)
    1. Hey
    Zespół, który swego czasu pokochałem za album "Echosystem". Ale teraz po prostu czar prysł, ja się zmieniłem i tyle. Nawet, przecież rewelacyjny, album "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" nie poprawił mojego zdania. Po prostu już minęło i odleciało z wiatrem. Poszybowało wysoko i zniknęło za wzgórzami, gdzie już bym nie dobiegł. Łał, ładna metafora:).
    http://www.youtube.com/watch?v=C_gzZDad2Lo
    http://www.youtube.com/watch?v=PCjy7AY4PVo



    2. My Chemical Romance
    Och, to były czasy. Ponure, ale jednocześnie nie pozbawione kolorów czasy gimnazjum. Chyba to właśnie w tym okresie ludzie nawet lekko odepchnięci szukają ukojenia (i przy okazji rozładowania nerwów) w muzyce rockowej i metalowej. No, a ja słuchałem emo rocka. Bardzo podobały mi się piosenki MCR, choć w sumie większość (przynajmniej z albumu "The Black Parade") miała podobną budowę. No, ale gościu wrzeszczał coś z uczuciem do mikrofonu, prawie płacząc, a reszta waliła mocno po strunach i bębnach. I to było fajne, bo takie przecież przepełnione uczuciami!
    Ostatnio miałem okazji posłuchać nowej płyty MCR ("Danger Days: The True Lives Of The Fabulous Killjoys"), do której to zmienili brzmienie (w jednej z piosenek brzmią dosłownie jak One Republic, nuta w nutę!) na bardziej rock'n'rollowe. I dobrze, widać, że chłopaki nie są jednostajni. Może kiedyś do nich wrócę (ale chyba nie teraz - robi się ciepło, to i humorek się sam z siebie poprawia^^)? A teraz, trochę muzyki (polecam trzecie widełko - dosyć wzruszające i w klimacie drugowojennym - "Szeregowiec Ryan" głęboko się kłania).
    "Stare" MCR:




    I "nowe" MCR:


    W sumie podobną sytuację miałem z Green Day, ale ich słuchałem na tyle krótko, by o nich nie wspominać zbyt długo;). Dlatego przechodzę dalej do...
    3. Daft Punk
    Tego zespołu nie ma w "głównym" zestawieniu tylko dlatego, że nie poznałem go zbyt dobrze. Słuchałem tylko jednego ich albumu, a chodzi mi tu o soundtrack do filmu "TRON: Dziedzictwo" i absolutnie przepadłem. I to kilkanaście razy. Prawdziwa esencja muzyki filmowej połączona z klubowymi zagraniami. I choć można ich posądzić o odgrzewanie kotleta (ileż to takich emocjonujących fragmentów stworzonych na podobnych zasadach słyszeliśmy już w trailerach i filmach?), to jednak ten krążek to prawdziwa podróż, która smakuje znakomicie również bez filmu.






    I oczywiście polecam nabyć cały krążek;).
    4. Passion Pit
    Zespół ten dlatego znalazł się tu, gdyż... po prostu bardzo niedawno go poznałem i jeszcze nie zdążyłem się do końca w nim osłuchać. Buszując po Youtube w poszukiwaniu piosenki Animal Collective do wstawienia na Fajesbuczku nagle ukazało mi się na playliście coś takiego, jak Passion Pit. Sprawdziłem, posłuchałem i znowu wpadłem. Passion Pit, określany bandem grającym electropop, jest chyba mało znanym połączeniem Animal Collective z Crystal Castles, podanym w bardzo lekkiej, choć mocno alternatywnej formie. Dla takie indie/alternative gościa jak ja super.





    A teraz krótko - na ławkę rezerwowych mógłbym jeszcze wrzucić, uwaga:
    - MGMT - za
    i , bo całej reszty przełknąć nie mogę, - Klaxons - za
    i kilka innych piosenek z pierwszej płyty, - Muchy - za kilka piosenek z "Notorycznych debiutantów" (np. http://www.youtube.com/watch?v=_HknLlFxAmQ ) i super podejście do polskiego indie rocka,
    - tak samo za to mogę pochwalić Kumkę Olik, choć nie lubię do końca głosu wokalisty. Ich płyta "Podobno nie ma już Francji" jest superaśna, dlatego kilka piosenek:



    A to z pierwszej płyty (która tak bardzo mi się nie podobała):

    - a teraz nietypowo, bo mowa będzie o ludziach, którzy tworzą... muzykę do trailerów. Two Steps From Hell to naprawdę emocjonujące kawałki. Aby się o tym przekonać, obejrzcie ten fantastyczny zwiastun Killzone 3:
    Czas na bonus. Zespół, który gra naprawdę dobrze (choć mówią, że ich muzyka to chała), ma na koncie tylko kilka piosenek. No i najważniejsze - nie istnieje. A właściwie istnieje, ale tylko w filmie "Scott Pilgrim vs The World". Mowa o Sex Bob-Omb, a oto ich dzieło (gatunek: rock):



    No i polecam nabyć fantastyczny film, z którego te oto piosenki pochodzą. Już od jakiegoś miesiąca w polskich sklepach!
    ---
    Na koniec chciałem powiedzieć, że seria tych artykulików nie ma na celu ani trochę obrazić ludzi, którzy słuchają innych gatunków muzyki (piszę to dlatego, bo trafiają się różni ludzie, bardzo wyczuleni na swoim punkcie, niestety). Bo i nawet w metalu potrafię znaleźć coś, co mi się podoba (spokojniejsze fragmenty często są rewelacyjne, niestety, szybko zostają zastąpione przez niezrozumiałe burczenie wokalistów), a hip-hopu również zdarzało mi się słuchać (co prawda tylko Łonę, ale to już coś. Dlatego jeszcze raz tłumaczę - lista powstała tylko i wyłącznie po to, by pokazać Wam, ile rzeczy kryje się w muzyce, ile różnych gatunków i ciekawych kierunków jeszcze nie znacie i ile warto poznać. Mam nadzieję, że niektórzy dali się skusić na podróż do świata brzmień i melodii;).
    Już niedługo ostatni wpis z serii - tym razem o samodzielnie działających wokalistach ("Solo Round")!
    Pozdrawiam,
    pT
  4. pantrupek
    Dziś ostatni odcinek (z tych zwykłych) Top Ileś Tam. A w nim (szybciutko):
    - The Ting Tings,
    - The Hives,
    - ukochane Coldplay.
    Czyli już praktycznie zaspojlowałem Wam cały wpis, buhahaha. Ale warto jeszcze z nami zostać, chociażby dla dobrej muzyki;).
    Zaczynamy od powstałego w 2004 roku w kraju herbatopijów (Wlk Brytania, dla uściślenia, bo u nas też wiele osób namiętnie herbatę pije, w tym niżej podpisany:) dwuosobowego zespołu, który gra muzykę, hm, na pograniczu popa, trochę rocka i miesza jeszcze troszkę w ich formule. Jak dotąd wydali jedną płytę, a z niej masę singli. Czemu mi się podoba? Bo The Ting Tings jest inne od wcześniej wymienionych przeze mnie zespołów, bardziej przebojowe (no może tylko One Republic temu dorównuje), a jednocześnie takie jedyne w swoim rodzaju. Coś jak Crystal Castles, ale w bardzo lekkiej i łatwostrawnej wersji. Niby takie infantylne, a jednocześnie uroczo profesjonalne. Polecam znaleźć gdzieś płytkę "We Started Nothing" (w tym roku ma być już nowa, ale w sumie tyle o niej wiem, że będzie, bo jakoś nie zagłębiałem się w temat). A teraz muzyka.





    Czas na The Hives. Jest to zespół, który ma w sumie tyle lat co ja (rocznik: '93) i gra już prawdziwego (raczej punk) rocka. Ale niee, nie byłbym sobą, gdybym nie wybrał zespołu, który trochę w formule zatęchłego gatunku miesza! A The Hives mimo osiemnastu latek na karku brzmi bardzo świeżo. Zasługa tego tkwi w ostatniej płycie zespołu - pochodzącego z 2007 roku "The Black and White Album", który rozwalił mi czaszkę już kilkadziesiąt razy, taki ten krążek ma moc. Również polecam znaleźć. A teraz trochę muzyki, nie tylko z tego albumu:



    http://www.youtube.com/watch?v=MCQ7VLoY7bQ

    No, i ostatni z naszego muzycznego top ileś tam najulubieńszych mych zespołów, czyli...
    Coldplay.
    W sumie o tej brytyjskiej formacji rozpisywałem się, i to chyba nie raz. Ogrom nagród i uznanie milionów fanów nie mogło wziąć się znikąd, no nie? Coldplay jest jednym z tych zespołów, które mogłyby zagrać nawet "Wlazł kotek na płotek", a na pewno pokochałbym tą aranżację. Ale dość gadania, oddajmy scenę mistrzom:
    http://www.youtube.com/watch?v=F0_bYHZrw9A

    http://www.youtube.com/watch?v=1MwjX4dG72s
    http://www.youtube.com/watch?v=TahH7B_aUZc&feature=related
    http://www.youtube.com/watch?v=Lb9X5jMofEo&feature=related
    http://www.youtube.com/watch?v=fXSovfzyx28&feature=related
    To oczywiście bardzo mała część dorobku zespołu, bo warto się wgłębić dalej i posłuchać np. "Now my feet won't touch the ground", czy "Christmas Lights". Dla ludzi lubiących nieco ostrzej na początek świetna będzie trzecia płyta zespołu - "X & Y", dla tych najdelikatniejszych pierwsza, czyli "Parachutes" lub ostatnia - "Viva la Vida" z EPką. A, o ile mnie pamięć nie myli, na stronie zespołu tkwi darmowa płyta zespołu z nagraniami koncertowymi. Wszystko szczerze i od serduszka polecam! A jeżeli się spodoba i chciałby ktoś zobaczyć zespół na żywo - proszę bardzo, już na sam koniec czerwca Coldplay zawita do Polski (a kilka dni przed nim Arcade Fire, jednak bilety są w
    drogie...), gdyż został headlinerem Open'er Fesitval. Super wiadomość, nie?
    No, a na dziś to wszystko, jeśli chodzi o muzykę. Zapowiadam następne wpisy (czego zwykle nie robię, ale nie chcę o nich zapomnieć):
    1. Top Ileś Tam Najulubieńszych Zespołów pana Trupka - Ławka Rezerwowych, czyli formacje, które mimo swej rewelacyjności nie dostały mnie tak bardzo w swe garści. Plus mały, fajny, muzyczny bonus.
    2. Muzyczne Top Ileś Tam Solistów - trochę jednak ich się nazbierało, starczy na jeden wpis. Uwaga - będzie delikatnie, co więksi "hardkorzy" powinni zasłonić uszy.
    -------------------------
    Tak z innej mańki - niedawno byłem w kinie (z wycieczką co prawda) na niejakim "Czarnym Czwartku" o takim dziwnym podtytule. Po seansie mogę powiedzieć (czy tam poradzić) Wam jedno - NIE SUGERUJCIE SIĘ REKLAMAMI. Serio. Gdyż z tych krótkich, głupiutkich filmików, które pokazywały się co chwila na TVP (tylko chyba ich przed Dobranocką brakowało) wyniosłem opinię, że "Janek Wiśniewski padł" to kolejna laurka złożona dzielnym walczącym Polakom, którzy z patriotycznymi frazesami i Mickiewiczem na ustach urządzają kolejne Termopile. Czy coś. W dodatku reklamówka zupełnie mnie nie przekonała z tego powodu, że jako młodzież nie bardzo jestem zainteresowany kolejnym wałkowaniem PRLu. Już "Wszystko, co kocham" było dla mnie denne (choć dobrze zrealizowane). Ile więc można nawijać o czasach, których młodzi nie rozumieją (filmy w poprawieniu tej sytuacji w ogóle nie pomagają)?
    I z takim nastawieniem wszedłem do sali kinowej, usadowiłem się wygodnie przy takiej małej ściance, o którą (a była ona dosyć puchata, jak na ściankę, jakby owinięta jakąś wykładziną miękką czy coś) się oparłem i pomyślałem: "obejrzę ten film, "Katyń" mnie zaskoczył świetną ostatnią sceną, więc może i tu się coś znajdzie". Projekcja się zaczęła i... wkręciło mnie kompletnie. Ten film to niesamowity thriller społeczny, mówiący o tym, jak tworzy się rewolucja wśród narodu, prawi nie tylko o okrucieństwie komunistycznych władz ("z kontrrewolucją się nie rozmawia" powiedział znakomicie pan Fronczewski w jednej ze scen. "Do kontrrewolucji się strzela"), ale i o ciemnych stronach ludzkiej psychiki. Podaje sucho i w rewelacyjny sposób fakty, a ocenę konkretnych rzeczy (sami będziecie wiedzieć, o co mi chodzi) zostawia widzowi. No i od samego początku czuć przytłaczające napięcie, człowiek mniej więcej do połowy seansu (kiedy to akcja zwalnia) siedzi jak na szpilach. Dobrze też, że reżyser postawił na nieznane twarze - lepiej mi było utożsamić się z bohaterami "Czarnego Czwartku" (może to też przez to, że od lat siedemdziesiątych Polska w wizualny sposób niewiele się zmieniła), niż z bohaterami np. "Katynia", granymi przez gwiazdy.
    Jednocześnie film pokazuje historię, o której nie mówi się młodzieży tak dużo i to w taki sposób, jakiego młodzi szybko nie zapomną (uwaga, jest brutalnie). Oczywiście, dzieło to ma kilka niedoróbek, druga połowa w porównaniu z pierwszą jest trochę aż za spokojna (ale o przeciąganiu nie ma mowy, więc nie ma dłużyzn), przez co napięcie znika. Ale wszystko to rekompensuje wspaniałe aktorstwo (pan Wojciech Pszoniak jako Gomułka to mój absolutny mistrz), świetna realizacja i muzyka Michała Lorenca (jejku, jest jak polski Zimmer - świetnie się słucha jego muzyki). Jeśli chcecie poznać kawałek współczesnej historii naszego państwa, to właśnie poprzez ten film - tak się powinno w Polsce kręcić filmy historyczne!
    I polecam się pośpieszyć - już na ekranach kin "Sala Samobójców", a za tydzień wchodzi "Jeż Jerzy" - w polskim kinie jeszcze nigdy nie było tak gorąco.
    A teraz pozdrawiam i spadam!
    pT
  5. pantrupek
    Na początek looknijcie na to:

    Wieem, że ten trailer jest umieszczany w niusach na praktycznie wszystkich serwisach o grach video. Lecz moim zdaniem każdy, absolutnie KAŻDY powinien obejrzeć ten cudowny, choć smutny zwiastun. Sądzę, że jest o niebo lepszy nawet od "New York, New York" Crysisa 2 (którego, btw, niedawno oglądałem gameplaye. Gra roku!) czy "Believe" któregoś tam Halo, a które do obczajenia razem z innymi podobnymi trailerami na http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=25040 . Nowy zwiastun "Dead Island" wywołał u mnie niemałe emocje, co jak na 3-minutowy filmik jest wielkim osiągnięciem. Co o nim sądzicie?
    Druga z poruszanych przeze mnie dzisiaj spraw jest taka, że to setny wpis! Jupi! Z tej okazji życzę sobie i Wam jeszcze co najmniej 400 równie dobrych (ach, ta skromność) tekscików;).
    Trzecia (z czterech) sprawa to to, że ogłaszam ponad tygodniową przerwę. Ferie mam i rodzice oznajmili - jedziemy w miejsce, gdzie brak komputerów, tym bardziej internetu (czyli domek babci na wsi koło Łodzi)! Dlatego zabieram PS2 i spróbuję przeżyć (z doświadczenia wiem, że nie będzie źle:). Do zobaczyska!
    Aaale...! Jeszcze jedno.
    Muzyczne top ileś tam najulubieńszych współczesnych zespołów pana Trupka (część czwarta)!
    I już bez owijania w bawełnę:
    Arcade Fire. Kanadyjski zespół, który o ile się nie mylę dostał nagrodę na niedawnych BRIT Awards, za album "The Suburbs", który tak, jest dobry;). Ale bardziej wolę ich pierwszą płytę "Funeral", a środkowego "Neon Bible" nie lubię. A dlaczego akurat tak? A sam nie wiem, ale zapraszam do słuchania:





    Następny zespół to angielski Kasabian. Jest znany, jest lubiany (ale trochę na wyrost nagrodzony nagrodą "najlepszego zespołu świata"), całkiem fajnie gra.




    http://www.youtube.com/watch?v=agVpq_XXRmU&feature=channel
    Jako, że sił już brak, przechodzę szybciutko do ostatniego dziś zespołu (w głębi ducha mając nadzieję, że nie znam ich tyle, by męczyć się z ich przedstawianiem przez pięć następnych wpisów:D), czyli Bombay Bicycle Club. Trafiłem na tych kolesi oczywiście dzięki Trójce (hm, z przedstawionych zespołów to tylko Coldplay znam dzięki koledze, The Prodigy dzięki starszemu kuzynowi, Deerhunter dzięki "Machinie", a Arcade Fire dzięki blogowi Śledzia. A tak, to chyba wszystkie inne w jakimś stopniu są związane z Trójką.
    Kiedyś Wam chyba ten zespół już przedstawiałem, coś mi się zdaje.
    Początek mej przygody z BBC:
    http://www.youtube.com/watch?v=JbrkYVwTcQ8
    I dalsze szperanie wgłąb krótkiej historii zespołu:
    http://www.youtube.com/watch?v=XPgetSbJ8II
    http://www.youtube.com/watch?v=cC_FseOub7I
    http://www.youtube.com/watch?v=M1LrLEcrawc
    http://www.youtube.com/watch?v=WkKJHYHCt6Q
    No, to tyle na dziś! Krótko, ale na temat - do zobaczenia po (moich) feriach!
    Pozdrawia,
    pT
  6. pantrupek
    Walentynki, Walentynki i po Walentynkach. Właśnie, zauważyłem, że mało osób o nich pisało na swych blogach. A czy to nie jest ciekawy temat? Jest, choć już wyeksploatowany na wszystkie strony. No, ale ja nie o tym.
    Hm, może jednak trochę. Dziś będzie między innymi o zespołach, które nie wiedzieć czemu z Walentynkami mi się niezmiernie kojarzą. Może to przez ich muzykę ? piosenki jednego z nich co rusz spotykam w trailerach romantycznych filmów, a utwory tego drugiego to czołówka, jeśli chodzi o polskie, w dodatku mądre, piosenki o miłości ?and stuff?. No więc, bez zbędnych wstępów, które i tak mało kto czyta (chociaż niee, z tym bym się nie zgodził ? świadczy o tym mała rozmowa o Trójce w komentarzach przy poprzednim wpisie)...
    ...muzyczne top ileś tam najulubieńszych współczesnych zespołów pana Trupka (część trzecia)!
    Powiem Wam szczerze, że dzisiejsza trójeczka wzbudza u mnie umiarkowane emocje. Może dlatego, że wszystkie z dzisiejszych zespołów są w miarę znane (plus minus), wszystkie trzy słuchałem dawno i w sumie dziś sobie je tylko przypominam, no i wszystkie trzy coś tam na muzycznym poletku wartościowego zostawiły, co każdy wie, że zostawiły i o, tyle.
    Zaś zaczniemy od amerykańskiego, hm, to chyba pop-rock. To taka, można powiedzieć, popowa zrzyna z Coldplay (jak brać, to od najlepszych), ale ma w sobie tyle swojego i jest na tyle przyjemna, że warto byłoby ją wymienić. A zespół, o którym mówię, to of kors One Republic. Jak ktoś lubi delikatne gitarowe granie plus mały, orzeźwiający kawałek ?pałera? plus ?siusiumajtkowe? klimaty ? proszę, oto i to. Ja ogólnie lubię słuchać od czasu do czasu OR, bo właśnie jest przyjemne, łatwe, delikatne i to taka miła odmiana od tych wszystkich alternatywnych przygód (do których, coś mi się zdaje, wrócimy w kolejnej części;).
    No i jest cool i jazzy.




    A teraz przenosimy się (już do końca wpisu!) ?do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych? (Copyright Adam Mickiewicz) i tak dalej, czyli krótko mówiąc do Litwy Polski.
    I tak, następny zespół, który przedstawię, jest jednym z najbardziej znanych w naszym kraju, przebił się do mainstreamu i tam siedzi (choć, według standardów, aż dziw bierze, że tam w ogóle się znalazł!). W dodatku gra muzykę, którą polska młodzież da radę słuchać (to nie to samo, co starzy giganci polskiego rocka, trzymający się kurczowo starych przebojów)! Z ciekawostek ? jest rok ode mnie starszy, a jego nazwa pochodzi od miasta, w którym powstał. Zgadliście już? Tak, to Myslovitz.
    Myslovitz to rock alternatywny, tak myślę, może trochę przeplatany z popem (czasem i bardzo malutko!). Głos Artura Rojka i gitarowe, ostre, choć cały czas alternatywne, granie tworzą świetną mieszaninę, w której odnajdzie się i chłoptaś emo i dziewczynka metalówka. Ale o klasie zespołu nie muszę nic mówić, bo wszystkie nagrody i popularność mówią same za siebie. Myslovitz to gigant, o.
    Ale nic nie szkodzi trochę muzyki, no nie?

    A to, o ile pamiętam, numer 1 Myslovitz według słuchaczy Trójki:
    http://www.youtube.com/watch?v=oGhEemCIKjk
    http://www.youtube.com/watch?v=wvhGAEFLZuw&feature=related
    Myslovitz jednak tak czy siak najlepiej brzmią na żywo ? polecam do videłko, które, choć ma wszelkie znaczniki koncertowych relacji z polskiej telewizji (ta skacząca kamera, przeloty nad sceną i tak dalej, dobrze, że balonyków nie widać i ?coolerskich? prowadzących), pokazuje, jaką klasą jest ten zespół. Niestety, wideło w słabej jakości z Wrzuty, gdyż na Jutubie nie było.
    http://w325.wrzuta.pl/film/0SLWihRMzOL/mys..._toptrendy_2007
    Polecam też obczaić tą zajefajną wersję kultowego ?Chciałbym umrzeć z miłości?, tym razem w duecie:

    Oczywiście, Myslovitz to dziesiątki innych piosenek, ale znalezienie ich pozostawiam już Wam.
    Czas przejść do ostatniego z dzisiejszych zespołów. A będzie to, założone w Szczecinie, Pogodno. Nie wiem, dlaczego je lubię. Niektóre z ich piosenek są na tyle superaśne, że nie da się ich nie lubić. Wiele ma strasznie głupiutki tekst, ale co z tego, skoro słucha się wyśmienicie?




    http://www.youtube.com/watch?v=zbBCke8H4Bs&feature=related
    http://www.youtube.com/watch?v=2w5z73aoAp8
    http://www.youtube.com/watch?v=k8xNz7hfyUI&feature=related
    (Kolejność niezamierzona;)
    No, folks, to na tyle dziś. Co nie znaczy, że to koniec naszego cyklu! Prawdę mówiąc, zespołów trochę mi się przez krótkie jak na razie życie przewinęło i przewinie pewnie jeszcze z pięć razy tyle. A, co najlepsze ? w międzyczasie zebrał mi się materiał na inne muzyczne artykuły, już nie o zespołach.
    Także... posłuchamy sobie jeszcze tego trochę.
    Pytanie na koniec (na które pewnie nikt nie odpowie): jak tam Walentynki?
    Pozdrawia
    pT
  7. pantrupek
    UWAGA: Wpis jest długi, być może obraźliwy i męczy oczy małością i ilością literek. W dodatku liczba filmików z Youtube'a potrafi doprowadzić do zawału procesora i martwicy łącza niektóre sprzętowe konfiguracje! Żeby potem nie było, że nie ostrzegałem!
    *
    Błądząc po blogowych czeluściach forum.cdaction.pl (dawno, dawno!), odkryłem niesamowity podział bloggerów grających. Serio, jeżeli ktoś napisze cokolwiek o sobie, a ludziska robią to często, bo wszyscy uwielbiamy pisać o sobie, od razu, nie wiedzieć dlaczego, widać kilkadziesiąt różnych cech. I, jako, że zajmujemy się w tym wpisie muzyką, pokażę Wam ten podział (bo ma z muzyką trochu wspólnego). I ostrzegam ? może być ciężko, gdyż nikt nie lubi słuchać/czytać o sobie;).
    Zauważyłem, że duża część nas, Graczy Piszących, należy do tego gatunku ludzi, którzy słuchają od ciężkiego rocka w górę, idąc skalą ?ciężkości?. Ani Ajroni (którzy są akurat rewelacyjni, choć ich nie słucham ? ale niejaka Andzia, którą pozdrawiam, doskonale to wie:), ani Metallica, ani Slayer, ani inne zespoły, których nazw nie pamiętam (hm, Behemot, Vader? Nie mogę sobie więcej przypomnieć ) nie są im obce. Jednocześnie zwracają uwagę na uczucia, no i na negatywne strony naszego życia, które opisują skrzętnie (przygody z innymi ?subkulturami? pod względem ilości i jakości for win). Często użalają się nad swymi złamanymi serduszkami (co świadczy o ich uczuciowości i łączy mnie z nimi w bólu). Uwielbiają fantasy, którego nie znoszę (ta odmiana z krasnoludami, elfami, smokami i ze wszystkim, brr), nie dlatego, że nie fajne, bo przecież fajne, ale dlatego, że nie wiem dlaczego, po prostu nie lubię (prócz Sapkowskiego).
    Druga część, gracze chyba jeszcze młodsi (tak mi się przynajmniej zdaje), to często ludzie, którzy grać uwielbiają w NfSy (ale koniecznie te ?nielegalne?, ?Shift? to shit), i, nie wiedzieć czemu, w ?Assassin?s Creed? (obydwa tytuły, choć niby dobre, otaczały mnie przez gimnazjum z każdej strony, przebiły się do gimnazjalnego mainstreamu i teraz ich nie tknę nawet palcem, taki jestem indie). Zawsze, też nie wiedzieć skąd, mają pierwsi nowości, przechodzą nowe CoDy w kilka dni po premierze i w ogóle. U nich w głośnikach rządzi szeroko pojęta ?muzyka rozrywkowa? ? od Rihanny i pana Danny?ego (nie wiem, czy go ktoś jeszcze pamięta, ale był przecież wymiataczem na jeden sezon. Chyba, ja tam słucham ?Trójki?, więc się nie znam na hiciorach), przez szeroko pojęte techno (i techniawkę...), aż po rodzimy i zagraniczny rynek hip-hopowy. Piszą krótko i zwięźle, często o wywiadówkach i ?przypałach?, ale chociaż piszą, więc są w moim rankingu lepsi od swych, niby przecież podobnych, kolegów z klasy.
    No i są ludzie ?starsi?, którzy lubują muzykę ze swojego dzieciństwa ? lata 80? rulez. Piszą długo, wyczerpująco i mądrze, dodają zdjęcia, w międzyczasie drapią się po bujnej brodzie, nie zbaczają z tematu.
    A jest jeszcze jedna grupa... rodzynki. Ludzie, o których nie wiemy tak dużo (przynajmniej o muzyce, której słuchają), a są połączeniem (pod względem osobowości) wymienionych przeze mnie grup. Albo są zupełnie inni. I ja, jako ?rodzynek? (nie, serio, bo nie słucham ani 80?, ani ostrego klasycznego rocka i metalu, ani muzyki z Eski i undergroundowych wytworów rymujących blokersów), zamierzam pokazać Wam inne kierunki muzyki. Takie, jak alternatywa (szeroko pojęta), której malutką częścią się dziś zajmiemy.
    I oto, po długaśnym wstępie, przystępuję do przedstawienia dzisiejszej trójeczki najulubieńszych współczesnych zespołów pana Trupka!
    Zaczynamy od pochodzącego z Toronto (ooch, miasto Scotta Pigrima!) duetu, który nie tylko tworzy własną muzykę, ale i miksuje piosenki innych (na jednej z ich dwóch płyt pojawił się głos wokalisty przedstawianego w pierwszej części wpisu Sigur Rós). Któż to taki?
    Crystal Castles.

    Za pierwszym razem, gdy słuchałem Crystal Castles, byłem jeszcze przeciwnikiem wszelkiej elektroniki (może prócz The Prodigy), ale ten zespół zmienił moje zdanie dotyczące tych wszelkich elektronicznych instrumentów o 180 stopni. No i cóż, wpadłem. Ta psychodela, ten styl, te (co prawda nieliczne) nawiązania do starych czasów 8- czy 16-bitowców. Uwielbiam CC.


    http://www.youtube.com/watch?v=slLSEmHziiI
    No, może starczy. Przechodzimy do następnego zespołu.
    A właściwie to jednej kobiety i zespołu, który jej towarzyszy. Chodzi tu o Florence and The Machine. Na koncie mają na razie tylko jeden album, ale za to jest on rewelacyjny (od niedawna można w sklepach natrafić na reedycję). Te bębny, te melodie, ten nastrój ? stylowy i jednocześnie taki... hm, kojarzy mi się z przechadzką przez bajkowy las z towarzystwem zjaranych hipisów i gromadą cichych, rozczulonych hipsterów. Starczy?
    Maj bamber łan:

    i reszta, właściwie równie dobra:



    Rewelacja, nie?
    I ostatni z dzisiejszej trójeczki. Ta formacja pochodzi z pięknego miasta Atlanta (które w sumie kojarzy mi się tylko z ?The Walking Dead?) w stanie Georgia. Deerhunter. Miesza style, łączy różne typy rocka, trochę popu, masę innych fajnych elementów dodaje od siebie. Nominuję ten zespół za ostatni krążek, ?Halcyon Digest? i za dwupłytowe wydawnictwo ?Microcastle/Weird Era Cont.?. A teraz muzyka, naprawdę jedyna w swoim rodzaju.
    Zaczniemy od infantylnego, ale pięknego ?Helicopter?:

    Przechodzimy do radosnego ?Coronado?:

    A teraz już samowolka, co mi przyszło do głowy, to wstawiam:

    http://www.youtube.com/watch?v=zg-0rVVLYXY
    http://www.youtube.com/watch?v=QQNAr7LB-qA&feature=related
    *
    No, i to na dziś byłoby na tyle.
    Jak widać, dzisiejsza muzyka to niezwykle zróżnicowana grupa dźwięków, melodii, stylów i wykonawców. Polecam się w nią wgłębić (choć jej rozmiary mogą czasem rozwalić każdego, jak i mnie w pewnym momencie, gdy chodząc po empiku, powiedziałem sobie: ?stary, nigdy tego wszystkiego nie dasz rady przesłuchać?. Fakt faktem, nie dam rady. Ale to nie znaczy, że mam nie próbować!) i znaleźć jak najwięcej dla siebie.
    I dlatego zostawiam Was samych do następnej części wpisu (a w niej polskie akcenty!) i mam nadzieję, że to, co dziś pokazałem, spodobało się choćby w połowie tak, jak mi, kiedym pierwszy raz tego słuchał.
    Pozdrawiam,
    pT
    P.S:
    Do przeczytania najnowszy numer "Propagandy" - miejscowego (czyli mówiącego głównie o wydarzeniach dotyczących miejsca, z którego piszę, tzw. qmama (nie pytajcie, sam nie wiem, co to jest, prócz tego, że jakaś forma internetowego czasopisma), do którego przyszło mi (w zamian za satysfakcję i zajefajne warsztaty dziennikarskie z profesjonalistą, które nasz zespół wygrał) pisać. Duużo o miejscowych rzeczach, ale też moje recenzje i felietony (niektóre z bloga:) - to wszystko do znalezienia na stronie czasopisma: http://redakcja.mam.media.pl/propaganda/ . Polecam, gdyż to rzecz tworzona przez zdolnych młodych ludzi (ba, jestem wśród nich najstarszy!). A w najnowszym numerze recenzja filmu "Scott Pilgrim kontra świat"!
    P.S.2. - Kurczę, jutro Walentynki... W sumie co mnie to święto ma obchodzić, dzień jak każdy inny. Ale jednak...! Jakieś przemyślenia dotyczące tego różowo-czerwonego święta?
  8. pantrupek
    Nawet nie wiecie, od jak dawna zabierałem się do napisania tego wpisu. Nie konkretnie tego o tym temacie, tylko tego, 96. wpisu w ogóle. Miała być recenzja filmu (i chyba niedługo będzie), luźne przemyślenia, które szybko pozapominałem, miało być o NGP (nie wiem, czemu, ale każdą przenośną konsolką jaram się nieustannie)... A będzie o muzyce, którą słucham.
    Przedstawiam listę TOP ileśtam najlepsiejszych współczesnych (lub w miarę współczesnych) zespołów, wg mnie. Pomijam solowych wykonawców, bo mało ich znam:). A dlaczego tylko bandy współczesne? Bo kto by chciał po raz -enty słuchać o The Beatles i Pink Floyd?
    Myślę, że pominę numerację. I tak wszyscy doskonale wiemy (nie, naprawdę tylko ja?), że na pierwszym miejscu tak czy siak byłoby
    .
    No to tak (a, jeszcze jedno - nie będę pisać o historii zespołów, o ich członkach, o tym kto z kim, bo to każdy może znaleźć w necie. Napiszę, dlaczego uwielbiam muzykę danego zespołu, o. I przedstawię na przykładach^^):
    Zacznijmy od angielskiej grupy, która... uważa się, że w jakiś sposób to między innymi właśnie ona stworzyła techno. ...To lepsze techno, nie techniawkę czy inne tego rodzaju potwory. Ale tak naprawdę w świetny sposób łączy wiele stylów.

    Tak, to The Prodigy. Kiedyś się go bałem (przez te teledyski, które mój kuzyn oglądał na okrągło), teraz uwielbiam. Głównie przez najnowszą płytę o tytule "Invaders Must Die", która odświeżyła po okresie "osłabienia" ten zespół i teraz z powrotem to oni dyktują warunki. The Prodigy to świetne melodie, wielki pałer i jeszcze raz wielki pałer.
    Co powiecie na trochę muzyki?



    Warto też nadmienić, że The Prodigy ostatnio zadomowiło się w amerykańskich trailerach. Żeby wspomnieć tylko
    (rewelacyjny film, który powinien doczekać się mej recenzji:D. A, no i za kilka dni doczeka się w końcu polskiej premiery, niestety, tylko na DVD), czy i . Przechodzimy teraz do Europy, gdzie w dalekiej Islandii czeka na nas Sigur Rós. Zespół grający muzykę, hm, specyficzną.
    http://www.youtube.com/watch?v=fk1EtAYMCF4&feature=related
    http://www.youtube.com/watch?v=zgEGVKwURKc

    Wiecie, to tylko przykłady (i chyba przypadkowo mi się wstawiło wszystkie z jednej płyty, rewelacyjnego "Takk"). Warto poznać resztę. Do tego zespołu trza mieć trochę cierpliwości (zwłaszcza przy dłuższych utworach, przy których, zanim trafi się na wielkie i fantastyczne "BUM!", trochę trzeba wysiedzieć). Najlepsze jest zaś to, że... nie wiadomo właściwie o czym śpiewają. Mało kto uczy się języka, którym posługują się członkowie zespołu. Tworzy to (w połączeniu z tonem głosu Jónsiego, wokalisty, który niedawno wydał solową płytę) mroczny, ale jednocześnie bajkowy klimat.
    O, to Wam się pewnie jeszcze spodoba (każdy lubi atomówki):

    Przenosimy się teraz do Stanów Zjednoczonych, a to tylko po to, by poznać ostatni z dzisiejszych zespołów (tak tak, podzielimy sobie ten wpis na części;). Jest to Beirut. Formacja, który łączy w sobie muzykę meksykańską, francuską i wschodnioeuropejską. Co brzmi często świetnie.



    Nieprawdaż?
    I przerywamy naszą muzyczną podróż po świecie w tym właśnie momencie. A przyznać trzeba, że to dopiero jej początek!
    Co czeka nas na następnych przystankach? Mogę uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, że na pewno czeka na nas jeszcze niejedna muzyczna niespodzianka, będziemy przemieszczać się od muzyki czerpiącej z 8-bitowców po indie-rockowe granie bez elektroniki, przejdziemy przez szalone, a niekiedy straszne eksperymenty, poznamy wiele świetnych melodii i na pewno nie będziemy się nudzić.
    Do przeczytania!
    Pozdrawia,
    pT
  9. pantrupek
    Po raz któryś (tym razem z winy "GTA: Vice City" włączonego w tle, którego postarałem się wyłączyć, gdy był mi już niepotrzebny, poprzez CTR+ALT+DELETE, co spowodowało chwilową zawieszką kompa. Więc po raz drugi, gdy zawiecha znikła, a GTA nie, nacisnąłem przycisk "zakończ teraz" i znikł mi też Google Chrome...) usunęło mi zupełnie nowy, prawie skończony, tym razem bardzo dobry wpis.
    Także, zapłacicie za to Wy (nie licząc mnie, na skraju załamania nerwowego:/) i wpisu na razie nie dostaniecie.
    Chciałoby się przekląć głośno, bez gwiazdeczek (o takich: ****), lecz chyba regulamin zabrania, więc na razie ograniczę się do krótkiego "O kurczę!".

    Nie pozdrawia, zmęczony (miałem wpis skopiowany, lecz kopię zżarła kopia adresu z YouTube [skopiowany był "na kursorze"] i nie ma kopii wpisu teraz),
    pT.
    EDIT:
    Zaczynam używać Worda.
  10. pantrupek
    Dziwny, niezbadany los sprawił, że muszę wrócić do "The Path". To znaczy w sumie nie muszę, ale lepszej alternatywy nie znalazłem. Ale o sso chozzii?
    Otóż po przerwie wróciłem do OneZine, które rozkwita całkiem ładnie w odświeżonej wersji. No i coś muszę zrecenzować. Jako, że:
    a) mój komputer to (biorąc pod uwagę wymagania dzisiejszych gier) złom,
    b) ja nie wiedzieć czemu uwielbiam sobie komplikować życie,
    c) lubuję się we wszystkim, co w jakiś sposób niezwykłe (gierki indie!), a komputerowe horrory teoretycznie lubię,
    zdecydowałem się zrecenzować coś indie. I w sumie chyba przy tym zostanę - przy indie (strasznie często to słowo się tu powtarza) i horrorach. Niby taki lekki masochizm (za chwilę wytłumaczę, dlaczego), ale cóż - muszę być oryginalny, po prostu muszę! I muszę zwracać na siebie uwagę tym, że jestem indie i lubię horrory rónież indie, no!
    Padło na "The Path" w pierwszej kolejności, gdyż mam tą gierkę w swym zbiorze i jeszcze jej nie przeszedłem.
    Ojj, błąd, wieelki.
    "Czemuż" pytacie? A no, bo z "The Path" i z wieloma innymi horrorami (zwłaszcza indie) jest tak, że siadam do nich i po chwili odchodzę, przerażony i zagubiony. I już nie wracam, bo tak mi straszno. Tak było przez pewien czas z "Silent Hill 2", tak było z "Penumbrą", tak również i jest z "The Path". Po prostu w pewnym momencie nie wytrzymuję napięcia i tyle, robię się dętką i muszę odpocząć.
    Zresztą - robię teraz, uwaga, mój znak szczególny, czyli z jednego tematu przeskakuję na przemyślenia luźno z nim powiązane, co zwykle się czytelnikom podobało i ładnie wyglądało;) - mam tak z różnymi rzeczami. O, na przykład filmy. Gdy obejrzę wspaniałe dzieło (patrz: filmy Chrisa Nolana;), muszę po prostu po nim odpocząć. Nic nie oglądać przez jakiś czas (od 3 dni do dwóch tygodni;), przemyśleć spokojnie fabułę, zdjęcia, muzykę, aktorstwo, światło, szczególiki itd., odetchnąć spokojnie. Gdy mi przejdzie - mogę oglądać inne filmy.
    Albo pisanie! Po skończonym opowiadaniu, mimo, że chciałbym więcej, to nie mogę, bo jestem dętką. I tu jest gorzej, bo wtedy przez około pół roku nic nie robię. No, ale cóż.
    Po prostu mamy limit na wszystko, tak myślę. I na strach i na dobre kino i na pisanie. Takie bateryjki, co się kończą i trzeba poczekać, aż się naładują. O.
    Dobra, kończę ten wpis o niczym (a właściwie o tym, co u mnie słychać. W końcu blogi często robią za pamiętniki;). Na koniec polecam zajrzeć na http://onezine.pl/ , gdzie tkwi kilka moich wpisów;).
    Pozdrawiam!
    pT
    Indie!
  11. pantrupek
    Nie wiem, czy da się w miarę krótki sposób streścić poprzednich części, ale przerwa między nimi była tak duża, że chyba należałoby zrobić krótki skrót. Najlepiej, gdyby były to fragmenty opowiadania złożone w fajne "previously on...", inaczej wszystko straciłoby klimat. Czuję jednak, że to się ani trochę nie uda, gdyż skrót byłby dwa razy dłuższy od dzisiejszej części. Więc musicie wszystko powtórzyć sobie sami;).
    Ja tylko napiszę tyle: miasteczko na Alasce, wśród lasów i gór, z dala od innych ludzkich osad. Noc. Tajemnicze potwory. Główny bohater - były żołnierz, szukający we Frozen Valley normalnego życia. Jak już wiemy - nie doczekał się go. Do tego masa pobocznych postaci, domysły i tezy na temat ataku stworów, różne osobowości oraz brutalne opisy. Ostatnia część skończyła się zaś tak: "Powolnym krokiem, ze strzelbami przygotowanymi do strzału, we czwórkę weszliśmy w półmrok wąskich korytarzy ratusza we Frozen Valley."... Naprawdę - polecam przeczytać pozostałe siedem części;).
    (linki:
    http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=22270
    http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=22340
    http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=22470
    http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=22552
    http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=22742
    http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=22816
    http://forum.cdaction.pl/blog/pantrupek/in...showentry=22907 )
    A teraz...
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część ósma.
    W środku panował półmrok. Lampy dawały słabe światło. Korytarz usłany był małymi plamami krwi. W jakimś pomieszczeniu, którego drzwi były otwarte, zauważyłem nogi. Leżały tam, zakończone pewnie resztą ciała, leżącą w cieniu. Pomyślałem wtedy o ludziach. Każda z osób, które zginęły tej nocy miała rodziny, miała jakąś przeszłość, swoją własną historię. Zaś każda z nich została brutalnie przerwana tej jednej, nieszczęśliwej nocy.
    Z rozmyślań wyrwał mnie cichy głos Clarka:
    - Skręćmy teraz w lewo.
    Podobne do siebie korytarze. Podłogi z płytek, kilka ławek przy ścianie. Jakieś zdjęcie wiszące nieco krzywo. I to słabe światło, w którym prawie nic nie było widać. Znów rozległ się odgłos walenia w drzwi. Równomierne, rytmiczne uderzanie o metal. Z każdym naszym krokiem wydawało się coraz mocniejsze. Zacisnąłem dłonie na broni.
    I nagle ucichło.
    Wtedy stworzenie wyszło z jednego z korytarzy. Nie miało skrzydeł. Pokryte było przezroczystą błoną, za którą widziałem czerwone mięśnie i wystające żyły. Pod błoną twarzową widać było długie kły, w różowym odcieniu. Stwór ryknął głośno i zaczął biec w naszą stronę. Bob i ja szybko wypaliliśmy w jego kierunku. Oberwał, ale to go nie spowolniło. Zostawiał za sobą strużkę swej krwi, czy co to tam było. Następny strzał oddał Clark, a tuż po nim Timothy. Stwór wrzasnął i rzucił się na Clarka. Wtedy Bob w niesamowicie szybkim tempem wybiegł przede mnie i strzelił do stworzenia. Z bardzo bliska. Stwór runął na niego. Clark zachował zimną krew i od razu wycelował w głowę potwora, z boku, by przypadkiem nie ranić Boba. Każda chwila była ważna, gdyż stwór mógł zranić mego przyjaciela. Clark wypalił. Jego głowa rozpadła się na setki czerwonych, śliskich kawałków, lecących w każdą stronę. Bob szybko kopnął truchło stwora i wyczołgał się na plecach spod niego. W ostatniej chwili, gdyż szpony stwora wbiły się w posadzkę w ostatnim desperackim akcie jego ataku. Clark wypalił jeszcze raz, z przyłożenia, w klatkę piersiową tego czegoś.
    - Inaczej... ? Powiedział do nas, oddychając ciężko. ? Jeszcze by się ruszał.
    Timothy sięgnął po piersiówkę. Napił się sam, a potem dał Bobowi. Ten wziął szybkiego łyka i powiedział, dysząc:
    - Zobaczmy, skąd wyszedł ten stwór.
    Naładowaliśmy bronie i skręciliśmy w jeszcze jeden korytarz. Za wyrwanymi drzwiami znajdowały się schody w dół.
    - Skoczę szybko po latarki do recepcji ? powiedział Clark i usłyszeliśmy stukot jego butów o posadzkę.
    Poczekaliśmy chwilę. Już przed wejściem tam, bałem się jak cholera, zwłaszcza po tym, co przeszliśmy wcześniej. Z sekundy na sekundę strach coraz bardziej się potęgował.
    Pomyślałem o tym, skąd znam ten dźwięk, odgłos, które wydawały te stwory. Czy to miało coś wspólnego z wojną? Zaczęła boleć mnie głowa.
    - Hej, mam latarki ? powiedział Clark, który wrócił z recepcji. Ból jak szybko się pojawił, tak i szybko znikł.
    - Wychodziłeś na zewnątrz? ? Zapytał Bob.
    - Nie, nie odważyłem się. Nie chce wiedzieć, ile tego ścierwa lata na dworze.
    - Sprawdźmy tą piwnicę, może dochodzi do schronu ? wywnioskował Bob. ? Chciałbym dowiedzieć się, jak trwają przygotowania. Czy w ogóle jeszcze trwają. A potem ruszyć po resztę z remizy. Prąd w agregacie chyba jest na wyczerpaniu ? wskazał na sufit. Lampy pod nim zawieszone dawały bardzo słabe światło. ? Chodźmy więc, zróbmy to jak najszybciej.
    Zapaliliśmy latarki i zeszliśmy w dół, wprost w półmrok piwnicznych korytarzy.
    Koniec części ósmej.
    To już moje chyba trzecie podejście do tego opowiadania. Każde kończyło się dłuższą przerwą. Ale w końcu je skończę. W końcu skończę.
    A teraz pozdrawiam i żegnam się, przynajmniej do następnego wpisu!
    pT
  12. pantrupek
    Kiedyś, pamiętam, na naszym blogowym poletku spotkałem się z wpisem, który miał w tytule coś z "10 najlepszych trailerów". I pamiętam, że trailery tam przedstawione były naprawdę jednymi z najbardziej "EPIC", jakie widziałem (zwłaszcza, że sporo tam było z dzieł Bioware i Blizzard, a oni umieją tworzyć dobre filmiki).
    Pamiętam też, że jednak nie zgadzałem się z opinią autora tej listy. Tia, oczywiście, listy są subiektywne (zawsze mi się to myliło z obiektywizmem, nie wiedzieć czemu) i że nie trzeba się z nimi zgadzać. Ale tak czy siak w swoich aż trzech komentarzach zawarłem swoje propozycje do listy. Nie były może aż tak epickie, aż tak wgryzające w glebę, ale we mnie wywoływały uczucia. Takie prawdziwe - łącznie z troską o bohaterów, a nawet szeregowych ludzików, którzy nawet w grze nie zostali pokazani.
    A teraz nieuniknione idą Święta (ach, dla mnie w tym roku trochę za szybko) i w człowieku również budzą się uczucia i emocje. Dlatego prezentuję krótką listę trailerów chwytających za serducho, wywołujących naprawdę różne uczucia i takie tam.
    Oczywiście - ja na historii gier mniej więcej się znam, ale na zwiastunach tylko trochę, gdyż zbyt wiele ich w życiu nie oglądałem (a przynajmniej tych rewelacyjnych), dlatego zapraszam do podawania własnych propozycji (taaak, nabijcie mi licznik komentarzy, może jakiś acziwiment dla mnie się trafi:D. Nie no, żarcik, chętnie poznam Wasze propozycje).
    (głosem nabuzowanego dzieciaka z komedii familijnej, chodzącego w jakimś durnym, niemodnym stroju stroju i takiejże fryzurze!) Let's go!
    Zacznijmy od gry wydanej w 2007 roku. Gry, która zmieniła oblicze wirtualnej rozgrywki, a przynajmniej skłoniła wielu do myślenia. Zacznijmy od "Bioshocka".
    Zwiastun, który teraz zobaczycie, wrył mną o glebę równie mocno, co pamiętny początek gry. Filmik to tak rewelacyjny i fajowy (choć dziś nie budzi już raczej żadnych emocji), że nie sposób o nim wspomnieć w mojej liście.
    A, najlepszą jakość znalazłem na GameTrailers. Ale i tak jest słaba:). Osobiście uważam, że takie zwiastuny należy oglądać tylko i wyłącznie w HD:).
    http://www.gametrailers.com/video/x06-trailer-bioshock/13583
    *
    A teraz o jednej z gier, które, choć na pewno bardzo dobre, nigdy mnie do siebie nie przyciągnęły. Co najlepsze, powód tego wszystkiego był taki, że po prostu... wszyscy wokół się nimi niezdrowo podniecali. To tak jak z "undergroundowymi" NfSami - grała w nie cała "młoda Polska", grały w nie dresiki spod trzepaka, grały łyse dzieciaki, jak wróciły ze szluga do domu. Dlatego mnie to nie kręciło - mam grać w to, co gra 3/4 dresowej populacji naszego kraju? No way, dude, wrócę do niszowych produkcji, nie będę się upodabniał do dresa. Taka wewnętrzna blokada, czy cóś. Że jak większość głupkowatej społeczności w to gra, to to nie może być mądre.
    Podobnie było (w mojej okolicy) z "Prototypem". A przecież intro miał super (a intro, jak pamiętam, swego czasu robiło właśnie za zwiastun), stworzone przez firmę, która stworzyła intro "S.T.A.L.K.E.R.a" (o ile dobrze pamiętam:). Muzyka, ujęcia - wywołuje mocne ciarki. Aż chciałbym, by w takiej technice powstał cały film.
    I tak - oglądać w HD na całym ekranie, o .
    http://www.gametrailers.com/video/opening-...prototype/48999
    *
    Dobra, ale gdzie tu emocje? Niby jakieś tam są, ale tak naprawdę do tej pory pokazałem Wam nie to, co chciałem. Dlatego teraz na dłuższy moment przenosimy się na terytorium Microsoftu. Tylko i wyłącznie. Czemu?
    http://www.gametrailers.com/video/mad-worl...rs-of-war/14419
    Tak, to ten sławetny trailer, który kiedyś nawet widziałem na TVNie (późno w nocy, w jakimś mało oglądanym bloku reklamowym, no, ale był!). Połączenie - spokojny podkład dźwiękowy plus zupełnie nie adekwatne do muzyki wydarzenia na ekranie zaowocowały mym przeciągłym "AAaaach" i kilkoma innymi zwiastunami Gearsów robionymi na mniej lub bardziej podobną modłę (no i wszystkie przynajmniej bardzo dobre, dlatego też je Wam zaprezentuję):
    "GoW 2":
    http://www.gametrailers.com/video/e3-2008-gears-of-war/36219

    "GoW 3":
    http://www.gametrailers.com/video/ashes-to...rs-of-war/64419
    + rewelacyjny, fanowski trailer "trójki":
    http://www.gametrailers.com/video/gears-of...duogroup/702283
    *
    "Halo" to seria prawie międzygalaktyczna w swej sławie i uznaniu, cały czas nie wiem, dlaczego (jak zagram i się przekonam, to powiem:). Co do jednego mogę być tylko pewien - zwiastuny kolejnych części tej serii są po prostu RE-WE-LA-CYJ-NE.
    http://www.gametrailers.com/video/believe-90-halo-3/24927
    http://www.gametrailers.com/video/trailer-2-halo-3/15444

    (Prawdę powiedziawszy ten z figurkami obejrzałem pierwszy raz dopiero dzisiaj. Łał, od razu mnie zaczarował.)
    *
    Jednak nie samym smutkiem, przyjemnym dreszczykiem, radością i tak dalej i tak dalej, żyje świat! Jest przecież jeszcze strach. A tam pod względem trailerów rządzą moim zdaniem Japończycy.
    http://www.gametrailers.com/video/japanese-1-siren-2/6928

    Choć "Siren" nie jest grą aż tak straszną (a przynajmniej nie z tych powodów, co jego zwiastun), a "SH4" odbiega nieco od swojego pokręconego trailera, to trzeba przyznać - ogląda się to z ciarami na plecach. Niee, nie tymi przyjemnymi.
    *
    A teraz przenosimy się w czasie do praktycznie teraźniejszości. Twórcy gier stoją w miejscu, wszędzie tylko jatka i strzelaniny. Tak więc EA postanawia coś zrobić i tworzy trailery, które... A, zresztą, sami zobaczcie.
    Zaczynamy od lżejszego:
    http://www.gametrailers.com/video/leave-a-medal-of/65314
    ...by przejść do najbardziej wzruszającego zwiastuna, jaki wg mnie powstał ostatnimi czasy (ale przypominam - wszystkich nie widziałem:).
    http://www.gametrailers.com/video/the-wall-crysis-2/64319
    Chlip.
    *
    Na deserek zaś przenosimy się do świata PS3, na którym to ukazała się najładniejsza gra, jaka kiedykolwiek powstała. Serio, uważam, że do tej pory żadna produkcja nie miała lepszej grafiki od tej (nie licząc wyścigówek, bo tam fotorealizm przychodzi jakby łatwiej). Chodzi oczywiście o "Uncharted 2", a oto jego całkiem przejmujący trailer (rewelacyjny, lekko wspominkowy klimacik):
    http://www.gametrailers.com/video/gc-09-uncharted-2/54369
    Dobra, popłakaliśmy, pouśmiechaliśmy się, pozamartwialiśmy.
    Oczywiście, nadal czekam na Wasze propozycje!
    *
    A co na Święta?
    Na Święta życzę Wam drodzy mili, abyście je zdrowo przeżyli i nie utyli.
    Byście w prezentach utonęli i Mikołaja dobrze wspomnieli.
    Abyście rodzinnie spędzili czas, i nie zapomnieli o bloggerach, czyli nas.
    My, którzy prowadziliśmy Was przez ten rok,
    Narzekając na każdy wszystkich krok,
    Czule pieszcząc wszystkie literki.
    Wspomnijcie o nas, grając w bierki,
    Lub siedząc przy wigilijnym stole.
    "Mamo, tato, rodzino - ja blog pana Trupka wolę!
    Zamiast siedzieć tu z wami i się nudzić,
    Wolę przy historiach Trupka codziennie się budzić!
    Spędzać czas z jego tekstami, czytając go nocami,
    Wracając do starych artykułów raz po raz,
    I sprawdzając, co nowego, co jakiś czas!
    I co z tego, że ciągle się spóźnia,
    czasem coś przerywa, czasem odpuszcza,
    i że jego blog nie czyta tak wielu,
    dla mnie lepszy niż Mickiewicz, niż lelum polelum (Co jest grane??)!
    I wiem, że myśli teraz o mnie.
    Gdyż nic tak jego buzi nie rozjaśnia, jak czytelnik spokojny,
    Jak czytelnik, co po miłej lekturze,
    Siedzi zamyślony, jak Altair na murze,
    Jak Mojżesz na pomniku, Sokrates na obrazie,
    Myślowego facepalma robiąc w każdym razie!
    Nie chcę być strażakiem, ani kominiarzem,
    Chcę być bloggerem, jak mój idol, dokładnie".
    I choć nie wszystkie rymy są równie udane,
    nie wszystkie teksty mają równe branie,
    ja sam jestem glad (to z angielska), że mogę pisać
    i że ktoś w ogóle chce moje wypociny przeczytać.
    I że czasem ktoś skomentuje,
    I że co drugie w komentach słowo to nie "ch...e"
    I że mimo błędów, chwalony jestem co krok,
    Mam tylko nadzieję, że podobny będzie kolejny rok.
    A teraz już mniej ambitnie (tamten wierszyk, muszę się przyznać, był kompletną improwizacją:
    Szczęśliwych, rodzinnych świąt życzę i udanego Nowego Roku 2011!
    A spotkamy się dopiero w styczniu.
    Pozdrawiam, pT.
  13. pantrupek
    No więc do rzeczy.
    Onezine przechodzi swoistą reaktywację (ja na razie tam nie będę pisać - święta plus nawał pracy...), dlatego ogłasza dosyć ciekawy konkurs. No i potrzebny mu rozgłos, który właśnie tym wpisem urządzam;).
    Temat konkursu? "Oddaj ducha Azji" - i wszystko jasne. Choć może nie, nie do końca.
    Chodzi o to, by zrobić zdjęcie, które "odda ducha" tego wielkiego, ale ciekawego kontynentu. Temat rzeka, więc pole do popisu napraaaawdę ogromne!
    (Nie, ja sam zdjęcia nie zrobię - moim starym Zenitem nie dam rady:)
    Pytacie, co do wygrania? No, to tu niespodzianka - otóż nagrodą jest... (posłużę się tutaj małym cytacikiem)
    "Trzy najlepsze prace zostaną nagrodzone cyfrowym zestawem gier z serii Europa Universalis 3. W skład zestawu wchodzi: Europa Universalis 3: Complete Edition (czyli wersja podstawowa i dodatki In Nomine oraz Napoleon Ambition), dodatek Hier to Throne, oraz najnowsze rozszerzenie Divine Wind." O. Czyli jest o co walczyć.
    Po więcej szczegółów zapraszam na http://onezine.pl/konkurs-oddaj-ducha-azji.html . Życzę powodzenia i do roboty!
    No i (świątecznie już) pozdrawiam!
    pT
  14. pantrupek
    Ten wpis będzie lekko związany z poprzednim. Nie martwcie się - tylko lekko;). I, co ciekawe, pierwotnie miał być komentarzem do właśnie tego poprzedniego. No, ale zrobiłem z niego oddzielny tekst. A, i z takich ciekawostek - w czasie jego pisania wywaliło mi w mieszkaniu korki, ale na szczęście dzielny Firefox odzyskał cały tekst .
    *
    Jak już wiecie, przyjeżdża do nas w lato absolutnie fantastyczny angielski zespół Coldplay. Jako, że jestem jednym z tych, którzy nie potrafią w takich sytuacjach bezczynnie siedzieć, od razu obmyśliłem chytry plan, mający na celu sprytne dojście do zespołu na scenę, pogadanie z nimi chwilkę, uściśnięcie dłoni (łaał, ściskać dłoń takim ludziom!) i takie tam (to ta wersja bardziej nierealistyczna:D), lub (co już bardziej realistyczne) po prostu uczczenie tego święta i zrobienie tak, by się coś działo.
    Zapodałem więc na kilku forach (w sensie grono Open'era, Coldplaya i tablice kilku związanych z tematem profili na Fejsie) pewien pomysł. Aż muszę o nim napisać.
    Brzmiał tak:
    "Mam pewien pomysł związany z przyjazdem Coldplay.
    (to tylko projekt, za który nawet nie wiem, jak się zabrać. Lecz zamierzam się tego dowiedzieć
    Otóż - gdybyśmy my, fani tego Zespołu, zrobili mu jakąś niesamowitą pamiątkę?
    Moje pomysły:
    1. film złożony z filmików internautów - życzenia dla zespołu, ciekawe covery - każdy... oryginalny pomysł byłby dobry!;
    2. książka ze zdjęciami i twórczością polskich fanów;
    3. to mi wpadło w chwili, gdy pisałem poprzednie punkty - może mała kompozycja audio dla Zespołu, złożona z muzyki, twórczości fanów i ich życzeń? ;
    4. a może stworzony przez fanów przewodnik po Polsce?
    Myślę, że muzycy z naszego ukochanego Coldplay dzięki takiemu prezentowi chętnie przyjechaliby do Polski jeszcze raz;). No i zyskaliby miłe wspomnienia - tak samo, jak i my. I ogólnie - same plusy
    Także - to mój (niezobowiązujący) pomysł. Co sądzicie?"
    No cóż. Pomysł został ogólnie wszędzie wyśmiany. To znaczy, może nie tyle wyśmiany, co uznany za "nie za bardzo trafiony". Czemu? Bo: jest nudny (sic!), inne akcje tego typu nie wychodziły, bo to podchodzi pod zbytnią patetyczność, bo to ściąga po fanach U2, bo ogólnie jest "żenua", gdyż (to już moje przemyślenia) nikomu się nie chce, trąci nastolatkami i ogólnie, jak to określił jeden "komentator": "Po co robić jakieś dziwne akcje, które moim zdaniem są do d*py?". Tak, nie ma to, jak kulturalnie dowiedzieć się od innych, że jest się gnomem (mówiąc gładko).
    Nie, no bo wiecie, git, jak się nie podoba, to nie. Tylko czemu nagle czytam, że "BoOoshhee! Jakie to nudne!", lub jakieś inne, gorsze wypowiedzi?
    Z drugiej strony wiem, że niektórym trafiały się o wiele gorsze rzeczy, gdy coś "palnęli" przez internet. Ja po takich przeżyciach, jakie pewnie posiada rzesza młodych osóbek z dostępem do neta, z pewnością zamknąłbym się w sobie na kilkanaście miesięcy i zajął się szarą egzystencją, chowając twarz za kołnierzem i szalikiem.
    Jedyne, co mnie w tym wszystkim denerwuje, to ta forma. Przekleństwa, oszczerstwa "and stuff", jakby to powiedział Scott Pilgrim ze swoją wesołą gromadką. A, no i wkurzające jest również to, że (ale to się sprawdza i w prawdziwym życiu, nie tylko tym online) ofiarami linczów padają często ludzie... chcący coś zrobić. Lub się po prostu pochwalić (i przy okazji nie znający niezapisanych prawideł internetu, z których jedno mówi, że nikogo nie obchodzi, że dostałeś to, czy zrobiłeś tamto). Cieszący się życiem, mówiący jakie to ono jest wspaniałe. Zawsze znajdzie się jakiś idiota, który w niezbyt potulny sposób wytłumaczy im, w jak wielkim są błędzie.
    Ta, mówię tu także o swym życiu, które w pewnych momentach (dzięki polska edukacyjo, która wydała na świat gimnazja!) było pasmem nieciekawych myśli, ile to jeszcze w szkole przeżyję. Serio, takie myśli się pojawiały (i, co pocieszające, z całą pewnością mogę stwierdzić, że były przesadzone, wyolbrzymione przez dziecięcy umysł). No, ale co tam, było minęło.
    Lecz przyznacie, że to niesprawiedliwość, by ludzie dobrzy musieli przechodzić przez setki zasieków i wilczych dołów, by zrealizować swoje cele i marzenia (już zbiegłem z Coldplayowego tematu, więc będę kończył)? I takie tam?
    Wniosek?
    Nie mówcie swoich, nawet najlepszych, pomysłów w internecie, bo to się równa publicznemu linczowi. I jeszcze powiedziałbym tych prawideł wiele, lecz każdy sobie jakoś dopowie.
    A teraz czekam na słowa pocieszenia;)
    I zwyczajowo pozdrawiam.
    pT
    UPDATE:
    Jest jedna fajna odpowiedź, napisana przez niejaką Muzmaniana:
    "niestety zgadzam się z poprzednikami, takie akcje nie zawsze wychodzą. Jeśli już to lepiej umawiać się na nauczenie się wszystkich tekstów na pamięć i śpiewanie razem z zespołem; )
    Fajny był plan na Radiohead, zaśpiewać fragment Karma Police: "for a minute there I lost myself", ale niestety zespół nas ubiegł i sami to zaśpiewali
    Tak więc nie umawiajmy się na nic, bądźmy spontaniczni i żywo reagujmy na zachęty zespołu!; D "
    Tak się powinno odpowiadać!
    PS. Trochę dobrej muzyczki na koniec:



  15. pantrupek
    Choć cały czas męczy mnie brak czasu i ogólne przepracowanie połączone z przemęczeniem, to muszę napisać ten wpis. Na chwilę przerwać przerwę (jeju, jak to brzmi xD), olać lekcje i wszystko inne, tylko po tylko, by przekazać Wam, drodzy czytelnicy, wspaniałą wieść. Rzecz tak rewelacyjną, że zdominowała mój profil na Facebooku i opis na GG:). Sprawę tak niesamowitą, że z listu do Świętego Mikołaja (Rodzice, i tak wiem, że to Wy!) wykreśliłem wszystko co się dało (choć karta pamięci do PS2 by się niezmiernie przydała, bo poprzednia się rozwaliła i wszystkie sejwy odeszły do Krainy Wiecznych Łowów. Noo, chyba, że ktoś wie, czy jakoś da radę je odzyskać. Ale nevermind, ja przecież nie o tym), noo, może prócz książek Cormaca McCarthy'ego, bo mam na nie wielgaśne ciśnienie:).
    Co to jest, drodzy czytelnicy?
    http://www.opener.pl/
    Taak, te buźki, co Was tam witają to właśnie to, o czym myślicie.
    Coldplay.
    W Polsce.
    Na Open'erze.
    Jeśli ktoś bacznie śledzi tego bloga i czyta na nim wszystko, co tylko się pojawi(ło), to wie, że Coldplay to mój najulubieńszy z najulubieńszych zespołów. Taki naj naj naj. Choć czasem mniej go słucham, czasem więcej, to zawsze tyle samo.
    Dlatego, hej, łał, to wręcz, fsiuuu, najbardziej ekstraśna wiadomość, jaka mogła mi się przytrafić. Coldplay w Polsce i to na Open'erze. Gdybym nie kupił dziś Viewtiful Joe (bogowie wszyscy w tych swoich krainach, jaka ta gra cudowna!), to bym miał już 1/8 ceny karnetu, a tak to posiadam 1/16 . No coż.
    A co to Coldplay?
    A no najlepiej na przykładach:
    http://www.youtube.com/watch?v=73YjnOPM324


    + ich najnowsza świąteczna piosenka:

    ...i maj namber uno po prostu, który uwielbiam od chyba zawsze równie mocno:

    Dobra, dosyć muzyki, bo moja przeglądarka już ledwo wytrzymuje:).
    Na koniec - pewnie wielu z Was interesuje, co robi pan Trupek, nie pisząc tu. Odpowiedź - pisze cały czas bądź co bądź i zajmuje się życiem. Taak, szkoła dopadła mnie ze swymi wszystkimi nieprzyjemnymi punkcikami, więc muszę się uczyć. Prócz tego znajomi, spanie, jedzenie - już na to ledwo starcza mi czasu. No i mam Szkołę Liderów (google się kłania), która mi bardzo w przyszłości pomoże i w ogóle jest fajna.
    Ale to nie wszystko! Gdyż, wyobraźcie to sobie, całkiem niedawno przeżyłem swój pierwszy deadline! Taki prawdziwy, redakcyjny! Fiu, się działo. Powiem Wam, że deadline to jest przyjemne uczucie. Takie masochistyczne, ale kurczę rewelacyjne!
    Kończę gadać, idę się cieszyć
    Pozdrawiam!
    pT
  16. pantrupek
    Wiem, wiem, być może już zauważyliście. Od jakiegoś czasu nie pojawia się żaden wpis.
    Powód jest prosty - natłok zajęć. Jestem taki głupiutki, że zawsze wymyślę sobie coś, co jest czasochłonne, z czego nie da się za bardzo zrezygnować, bo będzie wstyd i akurat w tym momencie gdy mam już coś do roboty. Nie ma to jak umiejętność komplikowania sobie życia!
    W tym miesiącu wymyśliłem sobie udział w Szlachetnej Paczce. Bardzo fajna inicjatywa. Otóż moim zadaniem jest stworzenie wraz z biednymi rodzinami listy rzeczy, których najbardziej potrzebują (tak w ultraskrócie). Potem ludzie, którzy chcą pomóc, wybiorą rodzinę i zrobią im świąteczną paczkę z tych właśnie rzeczy (w ramach możliwości, oczywiście) i uradują rodzinę. To jest naprawdę wieelki skrót całej akcji, bo całość jest trochę bardziej skomplikowana:).
    I dlatego jeszcze przynajmniej do łikendu mnie tu nie zobaczycie. A może i dłużej, bo w następnym tygodniu szykuje się znowu kilka szkolnych spraw (spr, kartk. i inne takie - fu), których raczej nie mogę zwalić.
    Dlatego, abyście się nie nudzili, polecałbym zajrzeć do nowego numeru "Neo Plus" (taak, czytam to, zacząłem jeszcze wcześniej niż CDA, więc mam do tego czasopisma ogromny sentyment:). Czemu? A no zajrzyjcie na ostatnią stronę, gdzie nad świetnym komiksem ze... Scooby Doo (a także Luigim i Piramidogłowym. Sami sprawdźcie, co to ma ze sobą wspólnego:) znajduje się jeszcze lepszy felieton o polskim szkolnictwie i o tym, co mają do tego gry video, porno, telewizja śniadaniowa i gimnastyka. Ten felieton (autorstwa Grabarza, tak nawiasem mówiąc) jest tak niesamowicie rewelacyjny według mnie, bo mówi wszystko, co powinni wiedzieć uczniowie, którzy nie mają pojęcia, dlaczego źle się czują w szkole (tak jak ja na przykład). No bo tak - bo trzeba się uczyć, bo nauczyciele są do kitu, bo nudy... Ale są też osoby (tak jak ja:), którzy po prostu nie mają pojęcia, dlaczego jest tak źle. Choć lubią (mniej więcej) się uczyć, choć nauczyciele (nie wszyscy:) im nie przeszkadzają... I to jest felieton dla nich (e tam, wszystkim innym też polecam). Autor ma taki fajny język (niestety zauważyłem, że sporo tego języka jest i w moich tekstach...), że potrafi ze wspomnianej telewizji śniadaniowej przez temat o zawodach w Counter-Strike'u dojść do uniwersalnych (dla dzisiejszego społeczeństwa) myśli. Super!
    Dodam jeszcze, że numer jest prosty do znalezienia - na okładce szczerzy się do nas sławetny Kratos, lecąc w kierunku widza z włócznią i tarczą. Dedukuję po jego twarzy, że nie jest szczęśliwy (phi, ale kiedy był?).
    I to tyle, jak na dziś - wracam za kilka dni;). Pozdrawia pT.
  17. pantrupek
    W poprzednich odcinkach "Nocnego ataku na Frozen Valley":
    Jest 24 stycznia 2010 roku. Nazywam się Clifford MacMillan i piszę z Frozen Valley, Alaska.
    Wieczorem po pracy poszedłem, jak wielu moich współpracowników, do baru Toma Mittermoore?a. Siedzieliśmy przy piwie i rozmawialiśmy o nowych modelach pił spalinowych, które Olaf Henderson widział w mieście.
    Wziąłem łyk piwa i wtedy, gdy już opuszczałem butelkę w dół, przez drzwi wpadła najstarsza córka MacGarrisa, Maria. Była w zakrwawionym ubraniu ? długiej, błękitnej sukience w kwiatki (widziałem ją w niej wiele razy, gdyż często przyjeżdżałem po jej narzeczonego, odwieźć go do pracy ? pracował tam gdzie ja), których spod czerwieni krwi nie było w ogóle widać.
    - Coś? Coś zaatakowało nasz dom. Mama. Tata. Nie żyją.
    (...) Wybiegłem na dwór i dogoniłem tłum. Nagle z domu wyszło jedno z tych stworzeń, przez drzwi frontowe, jakby zupełnie nie zdawało sobie pojęcia z tego, że kilka metrów obok stoi grupa uzbrojonych mężczyzn. Stworzenie miało może sześć, siedem stóp wzrostu (może trochę więcej), oraz wielkie, rozłożyste na dwa metry, skrzydła. Kolorem przypominało? surowe piersi kurczaka, takie jakie co tydzień kupowałem w mięsnym Sterczynsky?ego. Stwór miał odnóża ludzkiego kształtu, ręce ludzkiego kształtu, sylwetkę ludzkiego kształtu, ale w żadnym wypadku nie przypominało człowieka. Wyglądało, jak oślizgła kupa mięsa ? bez twarzy, otworów czy skóry. Mogłem za to wyróżnić dłonie i palce ? na ich końcach sterczały długie i ostre pazury, również w kolorze czerwieni. Gdy odszedł już na znaczną odległość od domu MacGarrisów, rozłożył szerokie, błoniaste skrzydła. Wtedy jeden z mężczyzn znajdujących się na przedzie pochodu wystrzelił. Pocisk trafił prosto w klatkę piersiową stworzenia, czyniąc mu znaczne szkody w wewnętrznych narządach (sam widziałem, jaką dziurę wyrwał mu śrut w bebechach). Stworem odrzuciło, ale gdy z powrotem złapał równowagę, znowu zwrócił głowę ku niebu.
    Następnie wydał z siebie najdziwniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszałem. Nawet nie jestem w stanie go na ten moment opisać, taki był przerażający. Stwór odleciał w ciemność nieba.
    (...) - Warto zobaczyć, czy rozgłośnia działa.
    Z głośnika zaczął biec, brzmiący na lekko przerażony, głos spikerki. Mówiła:
    - Ataki pojawiły się już po obydwu stronach miasta. Cała ludność ma zgromadzić się w remizie ? budynek straży pożarnej był połączony piwnicznym przejściem z miejskim ratuszem, w sumie nie wiem dlaczego ? skąd przedostanie się do schronu pod ratuszem. Osoby, które nie mają możliwości dostania się w podane miejsce, mają zabezpieczyć się w piwnicach swoich domów, zabić deskami drzwi i okna. Przygotujcie broń i zapas amunicji na wypadek obrony. Powtarzam?
    - Myślę, że będziemy potrzebni w ratuszu, na wypadek ataku stworów. Szeryf nie żyje, a reszta szanownych ?stróżów prawa? też pewnie sobie niezbyt radzi samym. Zresztą? zależy mi na informacjach, może dowiemy się czegoś ciekawego. - Powiedział Bob, mój przyjaciel.
    (...) - Zauważ, że wszystkie z dotychczasowych ofiar, Cliff, były po prostu za słabe, by móc z jakimkolwiek skutkiem przeżyć atak takich stworzeń, jak te, które nawiedziły nas dzisiaj. Sądzę, że? Myślisz, że one dopiero co się przygotowują do ataku?
    - To ma sens ? powiedziałem.
    (...) - To na pewno wyszło z kopalni, ludzie! ? Już prawie krzyczał Timothy. ? Mówię wam, to wyszło z kopalni! (...) W siedemdziesiątym dziewiątym, już pod koniec roku, zdarzyła się pierwsza katastrofa. Kilkunastu górników zostało przysypanych na głębokości dziewięciuset metrów. Niby to ziemia się na nich osunęła. Ale ja wiem lepiej. Oni się do czegoś dokopali, a to coś ich zabiło. (...) Następne zdarzenia potwierdzają moją teorię. Tuż po nowym roku, w styczniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Byłem wtedy w kopalni. I znów, w tym samym miejscu doszło do masakry. Nadal sprzątano ten bajzel po grudniowej katastrofie. Znajdowano tylko plamy krwi. ? Jakieś dziecko zaczęło płakać. ? I wtedy nastąpił wybuch. Mówiono potem, że to jakiś łatwopalny gaz. Sranie w banię. Ja po prostu wiem, że to nie mogło być to, bo już wcześniej doszłoby do wybuchu. Lecz to nie wszystko. Kwiecień, kilkadziesiąt metrów głębiej. Awaria elektryczności na najniższej kondygnacji. Jednocześnie wózek miażdży człowieka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wózek wcześniej znajdował się na torach, a potem już nie, zaś inni górnicy słyszeli w tamtym momencie niepokojące dźwięki. Wyglądało na to, że sprzęt został wyrzucony z torów na kilka metrów. Przez co? Teraz już wiecie, przez co. Nie pracowano dalej w tamtym korytarzu. Zarząd postanowił go zamurować i zabezpieczyć. Nie byłem przy tym, więc nie wiem, dlaczego. Choć podejrzewam. Zaczęto kopać z drugiej strony. Jednak coś cały czas przeszkadzało górnikom. Co chwila zdarzały się drobne wypadki, ktoś dźgnął kogoś kilofem, jakiś sprzęt przewrócił się na jednego z robotników. Raz mały kamyk wbił się jednemu facetowi w oko. Wypadki stały się codziennością górników pracujących przy tamtym korytarzu. Kilku wyniosło się stąd w diabły, lub chociaż prosiło o przeniesienie w inne miejsce. Wtedy zaczęli ginąć ludzie? Po prostu znikali. Wchodzili do szybu i już nie wydostawali się na zewnątrz. Nie znajdowano ciał, ani jakichkolwiek śladów. To zmusiło smutnych panów w garniturach do zamknięcia kopalni na początku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego. Wejścia do szybów zaplombowano, teren ogrodzono. Myślę, że to, co obudzili górnicy w latach siedemdziesiątych, już nie zasnęło. Tylko czekało na to, by zaatakować.
    Sterczynsky nie wytrzymał i powiedział głośno:
    - Bzdury! Równie dobrze to mogą być kosmici! Lub jakiś pi***olony Klan Wielkich Stóp! Wiesz co, Greese? Sądzę, że tylko straszysz nadaremnie dzieciaki. Według mnie to po prostu jakieś zwierzęta, które kryły się tutejszych lasach.
    Z różnych części sali zaczęły dobiegać odgłosy żywej dyskusji. Widać było, że więcej ludzi wierzyło Timothy?emu. W sumie ja też. Jego teoria była choć podparta jakimiś argumentami, może i niewiarygodnymi, ale jednak.
    Przecisnąłem się przez ludzi i usiadłem gdzieś z boku. Zorientowałem się, że odkąd tu jesteśmy, nic nie zaatakowało. Czego bały się te stwory? Podrapałem się po głowie. W kieszeni kurtki miałem jeszcze kilka naboi do strzelby Toma Mittermoore?a (która leżała gdzieś, schowana przez policjantów). Wyjąłem je i przeliczyłem, tak, dla zajęcia rąk. Potem schowałem je z powrotem i porozglądałem się. Niczego za oknami prócz ciemności i śniegu.
    I nagle zorientowałem się, że we wnętrzu remizy po prostu było cholernie jasno. Kilkanaście mocnych żarówek przy suficie doskonale oświetlało całą salę.
    (...) ? Pamiętasz, jak było w domu MacGarrisów? (...) Panował półmrok. Świeciły się tylko lampki, żadnego mocnego, górnego światła. A tu, w wewnątrz, mamy naprawdę dobre światło.
    - To miałoby sens. I w sumie? - Bob zdawał się zasmucić. ? Zgadzałoby się nawet z opowieścią Timothy?ego. Według niego te stworzenia wyszły z kopalni. A tam nie ma zbyt wiele światła. Może one nie są do niego przyzwyczajone?
    I nagle rozległ się wybuch. Wydawało mi się, że od strony elektrowni (teraz mam tego pewność), która dostarczała miasteczku prąd. Po chwili zgasło światło. Nie było go tylko przez krótki moment, lecz ludzie zdążyli wpaść w panikę. Zaczęły się wrzaski, ktoś szturchnął mnie mocno dwa razy. Światło znowu się zapaliło, lecz było słabsze. Najwyraźniej prąd zaczął być pobierany z agregatu.
    Nagle coś walnęło w jedną z szyb. Przykleiło się do niej na chwilę, a potem zjechało w dół. Ludzie tam stojący krzyknęli. Zaczęły się wrzaski paniki. Nikt jednak nie wychodził.
    - Proponuję udać się w kierunku wyjścia i poszukać swojej broni ? odpowiedział Bob. Uznałem to za dobry pomysł.
    (...) Staliśmy przed wyjściem. Bob trzymał klamkę, jakby z niepewnością.
    - Na pewno to robimy?
    Spojrzał na mnie.
    - Tak. Otwieraj.
    Bob nacisnął klamkę. Otworzył drzwi.
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część siódma.
    Do teraz zastanawiam się, po co właściwie wyszliśmy. Przecież w środku mogło być bezpiecznie. Mogliśmy dostać się do schronu. Myślę, że jednak obydwaj doskonale wiedzieliśmy, dlaczego to robimy. Może z chęci poczucia niebezpieczeństwa, adrenaliny w żyłach? A może podejrzewaliśmy, co mogło dziać się w remizie po naszym wyjściu? W jakiś sposób to przewidzieliśmy? Pewnie chodziło o wszystkie z tych rzeczy.
    Chciałbym, aby moje myśli w tamtej chwili były błędne. Myśli dotyczące przyszłych godzin w remizie i schronie. Ale o tym później?
    Wyszliśmy. Nie widziałem dalej, niż na sześć metrów ? tyle wynosił zasięg lampy zainstalowanej na zewnątrz budynku. Pamiętam pierwszą myśl, a właściwie kilka myśli, które naraz nawiedziły moją głowę. ?Ten śnieg ciągle pada i pada? i ?trzymaj broń w pogotowiu?. Lampa nie dawała zbyt mocnego światła. Jaki byłem głupi, że nie zauważyłem tego od razu po wyjściu.
    - Cicho tu ? powiedział Bob.
    Nagle drzwi za nami trzasnęły. Obaj odwróciliśmy się nerwowo ze strzelbami przygotowanymi do szybkiego strzału.
    - Spokojnie, spokojnie, chłopcy. ? To był Timothy. Podniósł ręce do góry w komicznym geście. W jednej z nich miał strzelbę.
    - Wystraszyłeś nas, ty stary dziadzie ? rzekł Bob, uśmiechając się lekko.
    - Widziałem, że wychodzicie, szczwane lisy. Postanowiłem pójść z wami. Lepiej być tu z tymi monstrami, niż ze Sterczynskym w środku, co nie? A, mam jedno pytanko. Co zrobiliście z tym chłopakiem? ? Wskazał kciukiem na drzwi za nami, uśmiechając się.
    Spojrzeliśmy na siebie. To było oczywiste, że chodziło o Terry?ego. Bob rzekł:
    - Nic, musiał, hm? odpocząć.
    - A, rozumiem ? odpowiedział Timtohy, szczerząc swe stare zęby.
    - A skąd masz strzelbę? ? Zapytałem.
    - A, wziąłem jedną z tych, które tam leżały. I wypchałem kieszenie amunicją. Potem oddam.
    Nagle zorientowałem się, że cały czas stoimy przed remizą, nie ruszywszy się nawet o krok. Doszło też do mnie również to, że prócz nas nie było tam nikogo. Gdzie podziali się wszyscy policjanci?
    Nagle usłyszeliśmy głośny strzał od strony ratusza. Nie było to daleko, jakieś 100 metrów od nas.
    - Pobiegnijmy tam i zobaczmy, co się dzieje ? zadecydował Bob.
    Ruszyliśmy biegiem w tamtą stronę, oddalając się od światła latarni. Skręciliśmy tuż przy ścianie remizy, wbiegając w ciemność. Zobaczyłem nikłe światła od strony ratusza, które pewnie świeciły również dzięki agregatowi. Nagle błysk i następny strzał. I przerażający odgłos, który wbijał się w uszy. Najgorsze było jednak to, że ten odgłos wydawał mi się znajomy, nawet bardzo. Nie dlatego, że słyszałem go wcześniej przed domem MacGarrisów, ale z innego, jeszcze mi nie znanego powodu. Teraz już wiem, co to było, ale wtedy jeszcze nie.
    Rozległy się następne dwa strzały, poprzedzone krótkimi błyskami.
    Biegliśmy poprzez śnieg. Po chwili poczułem pod stopami asfalt. Coraz bliżej świateł. Przede mną biegł Bob, za mną Timothy.
    - Biegi na sto metrów to nie dla mnie ? próbował przekrzyczeć świst wiatru Timothy, dysząc ciężko. ? Nie w tym wieku.
    Dobiegliśmy.
    Naszym oczom ukazał się okropny widok. Tuż przed naszymi stopami leżała wielka masa mięsa i dziwnych, powykrzywianych kości, porozrywane w wielu miejscach. Pojedyncze płatki śniegu spadały na to coś i powoli, w swoim własnym tempie, zaczęły tworzyć śnieżny kożuch.
    Na schodach ratusza, jakieś półtora metra za truchłem potwora, wśród zakrwawionych trupów swych kolegów, siedział zastępca szeryfa, Clark Tawshend. Czerwonymi od krwi rękami trzymał się za głowę. Pod jego stopami leżała strzelba. Jeszcze dymiła.
    - Proszę pana? ? Zapytałem, podchodząc ostrożnie do niego.
    Spojrzał na mnie. Jego przerażony wzrok momentalnie wprawił mnie w stan niepokoju.
    - To zabiło wszystkich. Zabrało ich gdzieś. Słyszałem tylko krzyki. I świst wiatru. Ale udało mi się. Zabiłem jednego z nich. ? Wskazał na kupę mięsa, o którą prawie się potknęliśmy, biegnąc tu.
    - Mój Boże, co za bałagan! ? Powiedział Timothy, doszedłszy do nas. Sądzę, że nie był wtedy do końca trzeźwy.
    - Posłuchaj mnie, Clark ? rzekł do roztrzęsionego policjanta Bob. ? Musisz wziąć się w garść. Prawda, Cliff? Ty się pozbierałeś już dawno, prawda?
    - Tak. Tak. ? Odpowiedziałem. Wiedziałem, do czego pił Bob. Wszyscy wiedzieli, jak poharatany wróciłem z Afganistanu.
    Afganistan?
    Miejsce, w którym spędziłem najgorszy okres swego życia. Coś mi się tam stało, nie pamiętałem jeszcze co. Pamiętałem tylko, że po powrocie kurowałem się w Waszyngtonie, a potem przeprowadziłem się do Frozen Valley. Z dala od stolicy, z dala od tłumów, z dala od gadania o wojnie, Afganistanie i pacyfistach. Z dala od wszystkiego, co zmusiło mnie wtedy do zaciągnięcia się i tego feralnego wyjazdu.
    Urządziłem się tu, zacząłem pracować w fabryce. Miałem całkiem niezłe stanowisko. Nikt nie wiedział o mojej wojskowej przeszłości. To było jak? jak nowy początek.
    Na początku powiedziałem o tym tylko Bobowi. Nawet nie pamiętam, kiedy i jak ? pewnie podczas jednej z popijaw. Pewnego dnia Bob rzekł mi tylko, że mu opowiedziałem. I tyle.
    Po jakichś dwóch latach wiedział już spory fragment miasteczka. To przez moje blizny, które czasem dawały się we znaki dziwnym, silnym bólem. Musiałem przerywać pracę i czasem robić sobie krótkie przerwy.
    Ale nikt nie wiedział, co zdarzyło mi się w Afganistanie. Ja zresztą też. Do pewnego momentu? Ale to później.
    - Pójdziesz z nami, okej? ? Zapytał Clarka mój przyjaciel. ? Przydasz się. No już, weź śnieg, przemyj ręce, weź się w garść.
    - Dobrze, dobrze. Jakoś dam radę. ? Odpowiedział Clark, siorbiąc nosem. ? Dam radę.
    Nagle usłyszeliśmy głośny odgłos uderzania w drzwi. Bardzo głośny i bardzo nieprzyjemny.
    I znów rozległ się ten przerażający, przeciągły dźwięk. Złapałem się za bok i upadłem na kolana.
    - Cliff, co ci jest? ? Zapytał Bob, doskoczywszy do mnie. ? Blizny?
    - Masz ? Timothy dał mi swoją piersiówkę. Napiłem się płynu, który prawie przeżarł mi gardło. Ale rozgrzał mnie w bardzo szybkim tempie. Ból przeszedł.
    - Tak, blizny. ? Odpowiedziałem, wstając. Podpierałem się Bobem. Jejku, jak mi się kręciło w głowie! ? Ale już w porządku, przeszło.
    Nagle Clark, który stał na schodach, powiedział głośno:
    - Ten krzyk!
    Odwróciliśmy się w jego stronę. On zaś kontynuował:
    - Ten krzyk dochodził z wnętrza ratusza. Z miejsca, gdzie zaczyna się korytarz prowadzący do remizy.
    Zobaczyłem dokładnie, choć światło było słabe, jak Bobowi zbladła twarz. Spojrzał na mnie.
    - Niestety, Cliff ? szepnął do mnie. ? Musimy tam wejść.
    Spojrzałem na innych. Każdy wyglądał słabo, ale widać było, że wszyscy chcą to zrobić. Zrobiłem krok do przodu.
    Powolnym krokiem, ze strzelbami przygotowanymi do strzału, we czwórkę weszliśmy w półmrok wąskich korytarzy ratusza we Frozen Valley.
    Koniec części siódmej.
    Uch, streszczenie poprzednich odcinków wyszło "ciut" za długo. Ale ja nie o tym!
    Jejciu, dostałem nominację do Smugglerka 2010 w kategorii "Blogopis Roku", dzięki Sv3n i VildWolf! Jestem ciekaw, czy dostanę się do końcowej listy nominowanych... Warto śledzić sytuację.
    I to tyle ode mnie! Zapraszam do komentowania i do zobaczenia przy kolejnej części (która, ach, zapowiada się ekscytująco!). Pozdrawia pT.
    Sorki, to znowu ja.
    Patrzcie, co ostatnio wyskrobałem (w załączniku). A wiecie, co to oznacza? (odpowiedzi w komentach, niestety brak nagród;)

  18. pantrupek
    Poprzednio w "Nocnym ataku na Frozen Valley":
    "Nazywam się Clifford MacMillan i piszę z Frozen Valley, Alaska. Wciąż jestem w szoku po tym, co spotkało mnie i innych mieszkańców tej spokojnej dotąd mieściny. Wciąż boleję nad ofiarami tych niewiarygodnych incydentów. Boże, co to było? Atakowało nas, jakbyśmy byli jakąś zwierzyną! Strzelałem do tego, nawet nie reagowało!
    (...) Wieczorem po pracy poszedłem do baru Toma Mittermoore?a. Wziąłem łyk piwa i wtedy, gdy już opuszczałem butelkę w dół, przez drzwi wpadła najstarsza córka MacGarrisa, Maria. Była w zakrwawionym ubraniu.
    - Coś? Coś zaatakowało nasz dom. Mama. Tata. Nie żyją. ? Ryknęła płaczem.
    (...) - Warto zobaczyć, czy rozgłośnia działa ? odezwał się Sam. Wyjął zza kanapy małe radyjko z jednym głośnikiem i postawił je na ławie.
    W końcu z głośnika zaczął biec, brzmiący na lekko przerażony, głos spikerki. Mówiła:
    - Ataki pojawiły się już po obydwu stronach miasta. Cała ludność ma zgromadzić się w remizie.
    - Może powinniśmy dostać się do remizy? ? Powiedziałem.
    - Myślę, że będziemy potrzebni w ratuszu, na wypadek ataku stworów. Szeryf nie żyje, a reszta szanownych ?stróżów prawa? też pewnie sobie niezbyt radzi samym. Zresztą? zależy mi na informacjach, może dowiemy się czegoś ciekawego. Co ty na to, Cliff?
    (...) Wyszliśmy z zaułka i ruszyliśmy w stronę remizy. Widzieliśmy, jak niektórzy ciągną ze sobą walizki, spostrzegłem całe rodziny, mężczyzn ze strzelbami przeprowadzającymi swoje matki i babcie, mówiąc ?szybciej, szybciej!?. Małe dzieci trzymające się kurczowo rękawów swoich rodziców. Wszyscy byli przerażeni. Sytuacja naprawdę musiała być poważna.
    (...) - Te stworzenia, zbierają siły. Że być może wiedziały już wcześniej, kogo należy atakować. Pożerają tylko tych słabszych, by przygotować się. - Powiedział Bob.
    - Na co przygotować? ? Zrozumiałem jego teorię. Wydawała się, niestety, niesamowicie prawdopodobna.
    - Nie wiem. Na kolejny atak? ? To nie brzmiało ani trochę przyjemnie.
    (...) Nagle usłyszeliśmy jakąś dyskusję. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku...
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część szósta.
    To był Timothy Greese, ten, który ostatnimi czasy tak często zjawiał się w barze Toma Mittermoore?a. Mówił coś podniesionym głosem do owiniętego w koce Sterczynskiego i zapewne chciał, by usłyszało to jak najwięcej ludzi dookoła. Posłuchałem uważniej.
    - To na pewno wyszło z kopalni, ludzie! ? Już prawie krzyczał Timothy. ? Mówię wam, to wyszło z kopalni!
    - G*wno prawda! ? Wrzasnął dziwnie poruszony Sterczynsky. ? Niby skąd o tym wiesz, hm?!
    Greese popatrzył na mężczyznę owiniętego w koce prawie, jak na najgorszego wroga. Potem powiedział wprost do niego:
    - Pamiętasz katastrofy w kopalni? Pamiętasz?!
    - Każdy pamięta? - Odpowiedział właściciel sklepu mięsnego. ? Straciłem w jednej z nich brata. Lecz co to ma do rzeczy?!
    - Nasza kopalnia powstała jeszcze w dziewiętnastym wieku ? powiedział donośnie Timothy. ? Starsi pewnie wiedzą, jak ona się rozrastała na przestrzeni lat. Najpierw, od tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego ósmego roku próbowano wydobywać tam tylko złoto. Okazało się, że są tam też i inne surowce. Górnicy schodzili coraz głębiej i głębiej pod ziemię. Wiadomo, że Frozen Valley powstało głównie dlatego. Górnicy musieli gdzieś mieszkać. Byli to w większości ludzie ze wschodnich terenów Ameryki, z Waszyngtonu, Nowego Jurku i terenów dookoła. Ci, którzy postanowili pojechać głębiej w Alaskę i spróbować coś zbudować na własną rękę. Udało im się postawić kopalnię i wybudować osadę. ? Wszyscy słuchali z zainteresowaniem. Choć większość znała historię Frozen Valley, każdy zastanawiał się, co powie dalej Timothy. Nawet Sterczynsky słuchał, choć miał minę, jakby przyszło mu ugryźć cytrynę. ? Dziś już zapominamy o początkach miasteczka. Dziś nasze miasto to tylko siedziba dla robotników fabryki Murphy?ego. I dla kilkudziesięciu innych ludzi, którzy zarabiają na utrzymanie tu. Frozen Valley to dziś dziura, na której mało komu zależy. Kopalnia jest zamknięta. Czemu tak się stało, no czemu? Powiem wam, ludzie ? zauważyłem, jak Greese?owi z ust poleciało kilka kropel śliny. Wyglądał ni to na wkurzonego, ni to na podekscytowanego. Myślę, że był i taki i taki. ? W siedemdziesiątym dziewiątym, już pod koniec roku, zdarzyła się pierwsza katastrofa. Kilkunastu górników zostało przysypanych na głębokości dziewięciuset metrów. Niby to ziemia się na nich osunęła. Ale ja wiem lepiej. Oni się do czegoś dokopali, a to coś ich zabiło.
    - Bzdura! ? Prychnął Sterczynsky. Timothy kontynuował:
    - Tak było przysypane, że nawet nie dało się wyciągnąć ciał. To nie mogło być zwykłe osunięcie, w końcu wszystko było zabezpieczone. To musiało być coś cholernie silnego. Lecz to jeszcze niczego nie udowadnia. Dopiero następne zdarzenia?
    - Skończ już, Greese ? powiedział Sterczynsky. Lecz ludzie chcieli słuchać dalej.
    - Następne zdarzenia potwierdzają moją teorię. Tuż po nowym roku, w styczniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Byłem wtedy w kopalni. I znów, w tym samym miejscu doszło do masakry. Nadal sprzątano ten bajzel po grudniowej katastrofie. Znajdowano tylko plamy krwi. ? Jakieś dziecko zaczęło płakać. ? I wtedy nastąpił wybuch. Mówiono potem, że to jakiś łatwopalny gaz. Sranie w banię. Ja po prostu wiem, że to nie mogło być to, bo już wcześniej doszłoby do wybuchu.
    - Może się uwolnił, gdy się ziemia osunęła, co, Greese? ? Sterczynsky nie dawał za wygraną.
    - Oj, przymknij się. ? Odpowiedział Timothy. ? Lecz to nie wszystko. Kwiecień, kilkadziesiąt metrów głębiej. Awaria elektryczności na najniższej kondygnacji. Jednocześnie wózek miażdży człowieka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wózek wcześniej znajdował się na torach, a potem już nie, zaś inni górnicy słyszeli w tamtym momencie niepokojące dźwięki. Wyglądało na to, że sprzęt został wyrzucony z torów na kilka metrów. Przez co? Teraz już wiecie, przez co.
    Po sali przebiegł szmer rozmów. Ludzie wyglądali na zaniepokojonych. Z jednej strony pomyślałem wtedy, że lepiej byłoby, gdyby dziad się zamknął i nie straszył mieszkańców, z drugiej pragnąłem dowiedzieć się czegoś więcej. Timothy i tak cały czas mówił:
    - Nie pracowano dalej w tamtym korytarzu. Zarząd postanowił go zamurować i zabezpieczyć. Nie byłem przy tym, więc nie wiem, dlaczego. Choć podejrzewam. Zaczęto kopać z drugiej strony. Jednak coś cały czas przeszkadzało górnikom. Co chwila zdarzały się drobne wypadki, ktoś dźgnął kogoś kilofem, jakiś sprzęt przewrócił się na jednego z robotników. Raz mały kamyk wbił się jednemu facetowi w oko. Wypadki stały się codziennością górników pracujących przy tamtym korytarzu. Kilku wyniosło się stąd w diabły, lub chociaż prosiło o przeniesienie w inne miejsce. Wtedy zaczęli ginąć ludzie? Po prostu znikali. Wchodzili do szybu i już nie wydostawali się na zewnątrz. Nie znajdowywano ciał, ani jakichkolwiek śladów. To zmusiło smutnych panów w garniturach do zamknięcia kopalni na początku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego. Wejścia do szybów zaplombowano, teren ogrodzono. Myślę, że to, co obudzili górnicy w latach siedemdziesiątych, już nie zasnęło. Tylko czekało na to, by zaatakować.
    Znowu rozległy się szmery i rozmowy. Sterczynsky nie wytrzymał i powiedział głośno:
    - Bzdury! Równie dobrze to mogą być kosmici! Lub jakiś pier**lony Klan Wielkich Stóp! Wiesz co, Greese? Sądzę, że tylko straszysz nadaremnie dzieciaki. Według mnie to po prostu jakieś zwierzęta, które kryły się tutejszych lasach.
    Z różnych części sali zaczęły dobiegać odgłosy żywej dyskusji. Widać było, że więcej ludzi wierzyło Timothy?emu. W sumie ja też. Jego teoria była choć podparta jakimiś argumentami, może i niewiarygodnymi, ale jednak.
    Przecisnąłem się przez ludzi i usiadłem gdzieś z boku. Zorientowałem się, że odkąd tu jesteśmy, nic nie zaatakowało. Czego bały się te stwory? Podrapałem się po głowie. W kieszeni kurtki miałem jeszcze kilka naboi do strzelby Toma Mittermoore?a (która leżała gdzieś, schowana przez policjantów). Wyjąłem je i przeliczyłem, tak, dla zajęcia rąk. Potem schowałem je z powrotem i porozglądałem się. Niczego za oknami prócz ciemności i śniegu.
    I nagle zorientowałem się, że we wnętrzu remizy po prostu było cholernie jasno. Kilkanaście mocnych żarówek przy suficie doskonale oświetlało całą salę. Szybko wstałem i podszedłem do Boba, który rozmawiał wtedy z jakąś kobietą.
    - Przepraszam panią ? powiedziałem do rozmówczyni Boba. A potem odciągnąłem go na bok. ? Pamiętasz, jak było w domu MacGarrisów? ? Zacząłem od razu.
    - Jak to jak? ? Zapytał Bob. Wydawał się lekko zdezorientowany.
    - No, jak tam było? Panował półmrok. Świeciły się tylko lampki, żadnego mocnego, górnego światła.
    - I?
    - I to właśnie tam zaatakował potwór.
    - A ulica, na którą wyszedł? Była oświetlona lampą. ? Bob od razu złapał mój tok myślenia.
    Pomyślałem chwilę. Nagle mnie olśniło.
    - Śnieg. Śnieg skutecznie zasłaniał choć trochę światła. Zwłaszcza, że latarnia nie była aż tak bardzo mocna. A tu, w wewnątrz, mamy naprawdę dobre światło.
    - To miałoby sens. I w sumie? - Bob zdawał się zasmucić. ? Zgadzałoby się nawet z opowieścią Timothy?ego. Według niego te stworzenia wyszły z kopalni. A tam nie ma zbyt wiele światła. Może one nie są do niego przyzwyczajone?
    - Też tak myślę, Bob. One?
    I nagle rozległ się wybuch. Wydawało mi się, że od strony elektrowni (teraz mam tego pewność), która dostarczała miasteczku prąd. Po chwili zgasło światło. Nie było go tylko przez krótki moment, lecz ludzie zdążyli wpaść w panikę. Zaczęły się wrzaski, ktoś szturchnął mnie mocno dwa razy. Światło znowu się zapaliło, lecz było słabsze. Najwyraźniej prąd zaczął być pobierany z agregatu.
    - Proszę zachować spokój, proszę zachować spokój! ? Krzyczał policjant przy jednym z wyjść. ? Nic się nie stało!
    Ja w to jednak nie chciałem wierzyć. W elektrowni coś musiało się stać.
    Nagle coś walnęło w jedną z szyb. Przykleiło się do niej na chwilę, a potem zjechało w dół. Ludzie tam stojący krzyknęli. Zaczęły się wrzaski paniki. Nikt jednak nie wychodził.
    - Widzisz? ? Powiedziałem do Boba. ? Jest słabsze światło i od razu robią się bardziej aktywne.
    - Proponuję udać się w kierunku wyjścia i poszukać swojej broni ? odpowiedział Bob. Uznałem to za dobry pomysł.
    Członkowie kółka strzeleckiego stali w tłumie i próbowali zapanować nad ludnością. Wśród odgłosu głośnych rozmów z wnętrza remizy oraz pojedynczych dźwiękach wystrzałów z zewnątrz, przeszliśmy przez tłum ludzi w kierunku drzwi wyjściowych, tych prowadzących do innych pomieszczeń budynku. Nikt tam nie stał i ich nie pilnował, dlatego bez problemu przeszliśmy.
    - Pewnie poszli zobaczyć, co to było. Tam, za oknem. Słyszałeś strzały ? powiedział Bob.
    - Lub wynieśli się z całą bronią gdzieś w diabły. ? Odpowiedziałem.
    Zaśmialiśmy się nerwowo. Lekko uchyliliśmy drzwi, przez które szybko się przekradliśmy. Dobrze, że tłum wewnątrz hali ani myślał o ucieczce, bo zostalibyśmy wręcz stratowani. Znajdowaliśmy się w korytarzu. Stamtąd przeszliśmy do pomieszczenia, które wcześniej było miejscem, gdzie spali strażacy. A tej nocy leżała tam broń.
    - Bingo ? powiedział Bob.
    Znaleźliśmy swoje strzelby i szybko stamtąd wyszliśmy. Nagle przed naszymi oczami pojawił się Terry, jeden z młodszych policjantów w miasteczku. W rękach miał pistolet. Z lekkim strachem na twarzy popatrzył najpierw na Boba (który cherlakiem nie był), potem na mnie, następnie z powrotem na Boba. W końcu wydobył się z niego głos, który przypominał raczej pisk gumowej zabawki, niż głos dwudziestoparoletniego mężczyzny.
    - Mu-musicie o-o-oddać mi broń. Wi-wiecie, względy bez-bezpieczeństwa.
    Bob podszedł do chłopaka ze strzelbą w rękach. Policjant podniósł pistolet i wycelował w mojego przyjaciela. Ręce mu się trzęsły.
    - Posłuchaj? Terry, tak? ? Zaczął Bob. ? Chcemy pomóc. Widzieliśmy to coś za oknem, słyszeliśmy strzały. Chcemy pomóc. Opuść pistolet, do wyjdziemy razem.
    - Nie! ? Krzyknął chłopak, ale opuścił broń. ? Nie wrócę tam! To coś? rozwaliło Harry?ego! Strzelaliśmy. Wolałem już uciec, niż próbować to zabić.
    - Posłuchaj mnie, Terry ? mówił Bob spokojnym głosem. ? Musisz mi powiedzieć, ile tego było.
    - Ja? Nie! Ja nie mogę wam powiedzieć, jesteście c-cywilami. Nie po-policjantami.
    - W takim razie?
    Nagle Bob uderzył chłopaka w głowę kolbą swojej strzelby. Ten padł bezwładnie na podłogę, nieprzytomny. Przyznam, że wtedy mój przyjaciel mnie przeraził.
    - Przepraszam za to, Cliff. Nigdy byśmy nie wyszli. Chodź, przeniesiemy go w bezpieczne miejsce.
    Wziąłem Terry?ego za nogi, Bob złapał go pod pachami. Przenieśliśmy go na jedno ze strażackich łóżek. Następnie poprawiliśmy kurtki i czapki na głowach.
    Staliśmy przed wyjściem. Bob trzymał klamkę, jakby z niepewnością.
    - Na pewno to robimy?
    Spojrzał na mnie.
    - Tak. Otwieraj.
    Bob nacisnął klamkę. Otworzył drzwi.
    Koniec części szóstej.
    Zostawię Was z Waszymi przemyśleniami i nie będę już nic dzisiaj pisał. Do zobaczenia przy następnej części! Pozdrawia pT.
    A, i polecam komentowanie - może na coś zwróciliście uwagę, coś Wam się spodobało, a coś nie? Warto o tym informować i przy okazji mile połechtać moje ego liczbą komentarzy;D.
  19. pantrupek
    Dziś kolejna część nowego opowiadania. Nieco krótsza od poprzednich (muszę zacząć to jakoś mądrze dawkować, gdyż ilość tego, co mam już gotowe, powoli się kurczy, a nie sądzę, bym szybko napisał resztę), nieco tylko popychająca fabułę do przodu. Następna część z pewnością będzie dłuższa - po prostu tak pasowało mi uciąć akcję.
    Dzisiejsza część dodaje kilka zagadek (a najważniejsza z nich to "jak to się rozwinie w kolejnym odcinku?", nic za to nie rozwiązuje. Ale nie martwcie się! Postaram się zachować dotychczasową "tradycję", jeśli chodzi o publikację kolejnych części "Nocnego ataku..." i następne fragmenty opowiadania pokazywać Wam co dwa dni (hm, może trzy;).
    A, i odpowiadam na pytanie użytkownika imieniem flacktub (do wyłapania przy komentarzach do drugiej części opowiadania) - tak, chciało mi się i nadal chce;).
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część czwarta.
    Ben Bronson był jednym z pracowników fabryki. Codziennie rano widziałem go, jak wychodził ze swojego pickupa na parkingu przy fabryce. Nie rozmawialiśmy często. Najwyżej czasem w barze, o zarobkach, we wspólnym gronie nas ? pracowników. Nawet go nie znałem. A jednak jakoś smutno i nieprzyjemnie zrobiło mi się na duszy, gdy zobaczyłem jego ciało, leżące na podwórku, na tyłach jego domu. Leżał na końcu szlaku krwi i wnętrzności, prowadzącego jeszcze z wnętrza posiadłości. Szlak prowadził przez wyłamane z zawiasów tylne drzwi, aż do ławeczki, którą Ben kiedyś ustawił w kącie swojego podwórka. Nie wyglądało, by dostał jakichś specjalnych obrażeń, ale leżał na brzuchu, więc nie wiedziałem, jak wyglądał po drugiej stronie.
    - Ile on miał lat? ? Zapytał nagle Bob. Spojrzałem na niego. Stał z przychyloną głową, patrzył na ciało, a z jego ust wydobywały się duże obłoki pary. ? Pięćdziesiąt? Sześćdziesiąt?
    - Coś koło tego drugiego ? odpowiedziałem, z powrotem odwróciwszy wzrok na zwłoki. Czułem, jakby ich widok coś ważnego mi przypomniał, jakieś wspomnienie. Ale jednocześnie nie czułem nic.
    - Stary MacGarris był dosyć? gruby. Na pewno nie dałby rady uciec przed stworem. ? Wypalił nagle Bob. ? Ben był stary i schorowany, o ile wiem, miał coś z sercem. Elizabeth była drobną, szczupłą i słabowitą kobietą. Emily... dzieckiem. ? Odwróciłem wzrok na twarz Boba. Przypatrywał się zwłokom Bronsona, miał zamyślony wyraz twarzy. ? Nie wiem, czy to jeszcze coś może znaczyć, ale nie sądzisz, że to może być jakoś powiązane?
    - Myślę, że moglibyśmy się nad tym zastanowić, kiedy będzie, nie daj Boże, więcej ofiar ? odpowiedziałem.
    - Zauważ, że wszystkie z dotychczasowych ofiar ? kontynuował Bob, jakby mnie nie słysząc, cały czas wpatrzony w ciało Bena ? były po prostu za słabe, by móc z jakimkolwiek skutkiem przeżyć atak takich stworzeń, jak te, które nawiedziły nas dzisiaj. Sądzę, że? Myślisz, że one dopiero co się przygotowują do ataku?
    Pomyślałem, że to bzdura. Wtedy sądziłem, że to po prostu jakieś zwierzęta, gatunek może od dawna już tu mieszkający, który został wypłoszony z niekończących się lasów dookoła miasteczka, i, spłoszony, dopuszczał się ataków na ludność Frozen Valley.
    - Nic nie myślę na ten temat ? odpowiedziałem. ? Pomyślimy o tym później, dobra?
    Ruszyliśmy dalej. Nie napotkaliśmy dalszych problemów z dotarciem na plac przed budynkiem ratusza. Wyszliśmy z zaułka i ruszyliśmy w stronę remizy. Widzieliśmy, jak niektórzy ciągną ze sobą walizki, spostrzegłem całe rodziny, mężczyzn ze strzelbami przeprowadzającymi swoje matki i babcie, mówiąc ?szybciej, szybciej!?. Małe dzieci trzymające się kurczowo rękawów swoich rodziców. Wszyscy byli przerażeni. Sytuacja naprawdę musiała być poważna.
    Przy otwartych drzwiach do remizy stali miejscowi policjanci i strażacy, a nawet strażnicy leśni, trzymając broń przygotowaną do wystrzału. Tuż koło wejścia stał wóz strażacki ? zapewne dlatego tam, żeby zrobić więcej miejsca w środku. Kazano nam odłożyć broń w wyznaczonym miejscu ? amunicję mogliśmy zostawić. Gdy w końcu weszliśmy do dużej sali, gdzie mieliśmy przeczekać do momentu przyjścia wszystkich (nagle mi się przypomniało, że wybudowano ją jako salę treningową dla straży pożarnej i innych służb w naszym mieście. Nie wiem, po co to piszę), zobaczyłem, że jest tam już masa ludzi. Kobiety, dzieci i mężczyźni kłębili się wszędzie. Duża grupa stała przy automatach do kawy i słodyczy, dzieci wybierały sobie batony i cukierki. Przy wyjściach i oknach stali mężczyźni z bronią. Rozpoznałem wśród nich członków klubu myśliwskiego i byłych żołnierzy. Z Bobem usiedliśmy na jednym z wielu koców rozłożonych po całej sali. Po dwudziestu minutach drzwi zamknięto. Wejściem z drugiej strony wszedł burmistrz miasta i podszedł do przygotowanego mikrofonu. Zaczął mówić:
    - Dziś nastąpiły i, o ile mi wiadomo, nadal następują niecodzienne ataki na mieszkańców naszego miasta. Nie udało się nam skontaktować z innymi miejscowościami znajdującymi się najbliżej Frozen Valley, jak i z miastem. Zapewne przez zamieć śnieżną. Na razie jesteśmy zdani tylko na siebie. Nie ma o co się jednak martwić, trwają przygotowania schronu pod ratuszem. Udrożniono już przepływ powietrza, teraz naprawiany jest generator prądu znajdujący się pod budynkiem. Za około godzinę wszystko powinno być gotowe. Tutaj czuwają nad nami najlepsi miejscy strzelcy i policja ? wskazał na ludzi przy ścianach, wyjściach i oknach. ? Ze względów bezpieczeństwa jednak nie wszyscy mogą przebywać tutaj z bronią. Jeżeli czegokolwiek się dowiemy, na pewno przekażemy to wam. A na razie ? cierpliwości.
    Burmistrz wyszedł z pomieszczenia. Ludzie zaczęli głośno rozmawiać. Zapytałem Boba:
    - Wiesz kiedy powstał ten schron?
    - Wtedy, kiedy powstawały też inne schrony. W okresie zimnej wojny.
    Zakląłem.
    - Trochę tu ciasno ? przyznał Bob. ? Czuję pierdy kogoś z drugiego końca sali.
    Zaśmialiśmy się, trochę jednak nerwowo. Co jak co, ale śmiech w niektórych sytuacjach jest dobry, nawet taki.
    Nagle zacząłem się zastanawiać. Każdy z ludzi w tym pomieszczeniu na pewno miał jakieś przeżycia z dzisiejszego wieczoru ? może nawet cięższe ode mnie. Ktoś płakał. Ktoś na pewno stał gdzieś wpatrzony w podłogę i bił się w myślach. Z pewnością tak było. Czuć to było w powietrzu.
    Nagle do hali wszedł Henry Sterczynsky razem z grupką pięciu innych osób. Wśród nich dostrzegłem syna Sterczynskiego. Jego ubranie było we krwi, na spodniach jego ojca też zauważyłem plamy krwi. Widać, Bob też to zauważył, więc podszedł do rzeźnika i zapytał go:
    - Co się stało twojemu synowi, Henry?
    Kilkanaście osób podeszło bliżej nas. Henry usiadł na kocu i westchnął. Przetarł czoło. Potem powiedział wprost do Boba:
    - Wpadliśmy w zasadzkę tych stworów.
    Koniec części czwartej.
  20. pantrupek
    Dziś czas na część drugą najnowszego opowiadania. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że jest to horror. Raczej. A dziwnie dlatego, gdyż przecież niedługo Halloween, którym podnieca się tak wiele osób w naszym kraju. Ja osobiście jakoś nie jestem za wprowadzeniem tego święta do Polski, choć nie mam nic przeciwko nocnym seansom filmowym i publikowaniu strasznych historii w internecie z tej okazji. Do przebierania się mamy karnawał, o.
    O nowej części mogę powiedzieć tyle - jest wg mnie całkiem dobrze napisana (kilka błędów, takich jak strasznie długie teksty w nawiasach, jest specjalnie - pamiętajmy, kto jest narratorem i w jakich okolicznościach to pisze!), akcja rusza z kopyta do przodu i przez ileś tam następnych części (to mogę Wam obiecać) za bardzo nie zwolni (i tu nawiązanie do "Lost", o którym pisałem przy okazji poprzedniego wpisu).
    Kto nie wie, o czym w ogóle gadam, niech zajrzy do poprzedniego wpisu, tam wszystko jest wytłumaczone;).
    A reszta - bierzcie się do czytania!
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część druga.
    Nikt nie wiedział, skąd mogły przyjść te? stworzenia. Gdy to się zaczęło i kryliśmy się w remizie, stary górnik imieniem Timothy, który pracował w pobliskiej kopalni jeszcze przed jej zamknięciem w osiemdziesiątym pierwszym, zasugerował, że to z niej mogły brać się ?te bękarty diabła?, jak je nazwał. Wtedy Henry Sterczynsky, właściciel miejscowego sklepu mięsnego, ten, który razem z grupką pięciu innych osób zdołał uwolnić się z jednej z pierwszych zasadzek zastawionych przez te stworzenia, spytał skąd ta pewność? Timothy opowiedział historię zaginionych górników, którzy kopali lewe skrzydło rozrastającej się kopalni. Na poziome kilometra, właśnie w trakcie kopania tych korytarzy, dochodziło często do różnych katastrof, zazwyczaj mniejszych, z najwyżej kilkoma rannymi. Ale górnicy zaczęli znikać ? nie wychodzili z szybu. Henry uznał to za zwykłe majaki starucha i powiedział, że równie dobrze te stwory mogą być kosmitami.
    Drugi raz na temat pochodzenia tych stworzeń już sam osobiście zastanawiałem się, gdy razem z Timothym, oraz Olafem i Maksem Hendersonami zamierzaliśmy wysadzić wejście do starej kopalni. Wtedy podejrzenia starego górnika jakby nabrały na wiarygodności, ale cały czas nie byłem pewien, skąd (te stwory) pochodzą. Zresztą cały czas nie wiem ? po tym, co działo się przez te 14 godzin nocy niczego nie jestem pewien. Nawet własnego stanu psychicznego.
    Wieczorem po pracy poszedłem, jak wielu moich współpracowników (pracuję w fabryce mieszczącej się 20 mil od miasteczka, pracuje tam ponad połowa mężczyzn z Frozen Valley. Można do niej dojechać jedynie poprzez jedną z dwóch dróg wychodzących z miasta; ta konkretna prowadzi przez las. Od fabryki, której właścicielem jest pan Murphy, odchodzi szeroka, asfaltowana droga prowadząca na południe. I to jest praktycznie jedyna droga do cywilizacji ? jadąc tą dwupasmówką, dojedzie się do najbliższego miasta, 60 mil dalej. Po drodze mija się stację benzynową i zajazd, obydwie tak w połowie drogi z fabryki do miasta. Właśnie w tamtą stronę zamierzam pojechać. Zaś druga droga odchodząca z Frozen Valley prowadzi w góry, gdzie znajduje się stacja meteorologiczna, a trochę bliżej mała elektrownia doprowadzająca prąd do miasteczka. Teraz to pewnie ich zgliszcza), do baru Toma Mittermoore?a. Siedzieliśmy przy piwie i rozmawialiśmy o nowych modelach pił spalinowych, które Olaf Henderson widział w mieście, gdy pojechał tam z narzeczoną po suknię ślubną.
    - Miałem ją w rękach. Leciutka, wygodnie leży w dłoniach ? mówił Olaf.
    - Ciekawe, jak tnie ? Zastanawiał się głośno jego brat, Max.
    - Leciutka dlatego, bo bez benzyny, ciołku ? Fred Barton jak zwykle był w nastroju do kłótni.
    - Och tam, daj się chłopakowi podniecić ? zakończył to Timothy, który ostatnimi dniami chyba zamieszkał w barze. Co przychodziłem, to on tam był.
    Zaśmialiśmy się z dowcipu staruszka. Wziąłem łyk piwa i wtedy, gdy już opuszczałem butelkę w dół, przez drzwi wpadła najstarsza córka MacGarrisa, Maria. Była w zakrwawionym ubraniu ? długiej, błękitnej sukience w kwiatki (widziałem ją w niej wiele razy, gdyż często przyjeżdżałem po jej narzeczonego, odwieźć go do pracy ? pracował tam gdzie ja), których spod czerwieni krwi nie było w ogóle widać. Olaf, jej narzeczony, podbiegł do niej i okrył swoją kurtką. Następnie zapytał:
    - Cholera, Maria, co się stało? ? I krzyknął do chłopaków ? szybko, zwolnijcie miejsce na kanapie! Ona jest przecież w ciąży, cholera!
    Kilku od razu wstało. Razem z Olafem posadziliśmy Marię na kanapie. Usiadła i wtuliła się w narzeczonego. Łzy leciały jej ciurkiem. Otoczyła nas grupka zaciekawionych mężczyzn.
    - Coś? Coś zaatakowało nasz dom. Mama. Tata. Nie żyją. ? Ryknęła płaczem i jeszcze bardziej wcisnęła się w Olafa. Ktoś z tłumu mężczyzn krzyknął, żeby iść tam i zobaczyć. Jim Cameron powiedział, że tuż obok baru ma dom, a tam strzelbę, to weźmie. Barman dał jednemu z mężczyzn, pewnie temu, który krzyknął, swoją oraz pudełko naboi. Dodał tylko, żeby potem oddał ją i pieniądze za amunicję, którą zużyje. Max zadzwonił po szeryfa. Ja postanowiłem wyjść z tłumem.
    - Dasz sobie z nią radę? ? Zapytałem Olafa, który nie rwał się do wyjścia z baru. Cały czas tulił swą narzeczoną. Nie dziwię się. Jakimkolwiek kowbojem bym nie był, nie zostawiłbym swojej kobiety samej w takim stanie.
    - Tak, jak coś, mam tu Maksa. I co najmniej 30 butelek alkoholu ? jego twarz rozjaśnił słaby, udawany uśmiech. Poklepałem go po ramieniu i powiedziałem:
    - Wszystko będzie dobrze, zobaczycie. ? Spojrzałem na Marię. ? Obydwoje.
    Wybiegłem na dwór (śnieg cały czas padał ? niezmiennie od trzech miesięcy) i dogoniłem tłum. Kilku mężczyzn (tych mieszkających najbliżej) pobiegło po strzelby, każąc przy okazji swoim żonom zamknąć domy na cztery spusty. Z perspektywy czasu wolałbym, żeby zostali z nimi, ale któż może zmienić czas?...
    Szeryf przyjechał dokładnie w tym samym momencie, w którym my doszliśmy na miejsce. Od razu powiedział, żebyśmy się cofnęli, bo może aresztować, gdy tylko któryś zrobi chociaż krok. Następnie wszedł do środka, trzymając w dłoniach swój pistolet. Ostrożnie otworzył lekko uchylone drzwi. Wszedł do środka i zniknął nam z oczu. Rozległy się strzały. Mężczyzna obok (chyba Jerry Harkins, jeśli się nie mylę) odbezpieczył strzelbę, ktoś mocniej ścisnął w ręce siekierę.
    Nagle z domu wyszło jedno z tych stworzeń, przez drzwi frontowe, jakby zupełnie nie zdawało sobie pojęcia z tego, że kilka metrów obok stoi grupa uzbrojonych mężczyzn. Stworzenie miało może sześć, siedem stóp wzrostu (może trochę więcej), oraz wielkie, rozłożyste na dwa metry, skrzydła. Kolorem przypominało? surowe piersi kurczaka, takie jakie co tydzień kupowałem w mięsnym Sterczynsky?ego. Stwór miał odnóża ludzkiego kształtu, ręce ludzkiego kształtu, sylwetkę ludzkiego kształtu, ale w żadnym wypadku nie przypominało człowieka. Wyglądało, jak oślizgła kupa mięsa ? bez twarzy, otworów czy skóry. Mogłem za to wyróżnić dłonie i palce ? na ich końcach sterczały długie i ostre pazury, również w kolorze czerwieni. Stwór zrobił kilka kroków po śniegu, zupełnie nie robiąc sobie nic z jego zimna i chłodu panującego na dworze. Gdy odszedł już na znaczną odległość od domu MacGarrisów, rozłożył szerokie, błoniaste skrzydła. Wtedy jeden z mężczyzn znajdujących się na przedzie pochodu wystrzelił. Pocisk trafił prosto w klatkę piersiową stworzenia, czyniąc mu znaczne szkody w wewnętrznych narządach (sam widziałem, jaką dziurę wyrwał mu śrut w bebechach). Stworem odrzuciło, ale gdy z powrotem złapał równowagę, znowu zwrócił głowę ku niebu.
    Następnie wydał z siebie najdziwniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszałem. Nawet nie jestem w stanie go na ten moment opisać, taki był przerażający.
    Stwór odleciał w ciemność nieba. Kilku mężczyzn jeszcze wypaliło, ale nie trafili. Rozległy się głośne rozmowy, ktoś pobiegł do swojej rodziny, powiedziawszy najpierw, że wszyscy powinni pilnować swoich dzieci. Reszta stała bez ruchu, tak bardzo sparaliżował ich strach.
    Mój przyjaciel, Bob Clark, wyszedł przed tłum ze strzelbą i zaczął powoli zbliżać się do domu. Ja i dwójka innych mężczyzn poszliśmy za nim. Miałem przy sobie tylko nóż, który tego dnia wziąłem ze sobą jakoś tak odruchowo (często nie mamy czym otworzyć konserwy lub odkroić kawałka kiełbasy, gdy robimy sobie przerwę w pracy). Weszliśmy do środka budynku. Jego wnętrze było dla nas przerażającym widokiem, choć, gdy teraz o tym myślę, nie tak straszliwym, jak wydarzenia, które postaram się opisać później.
    W środku domu MacGarrisów śmierdziało świeżymi trupami i krwią, czuliśmy to nawet wszedłszy tam z ostrego mrozu. Na ścianach znajdowały się długie ślady z krwi. Były naprawdę wszędzie. Jeden z tych ?szlaków? prowadził do kuchni. Tam znaleźliśmy ciało Elizabeth MacGarris, matki Mary. Miała szeroko otworzone, przerażone oczy. Leżała w kałuży krwi. Nie miała części ciała ? od kolan do wysokości trochę powyżej sutków była pożarta. Ktoś za mną zwymiotował. Nikt z nas nie wszedł głębiej do kuchni, by zamknąć oczy Elizabeth, gdyż było tam po prostu za dużo krwi. Bob odwrócił się i powiedział:
    - Cliff i ja pójdziemy na górę, a wy we dwójkę przeszukajcie to piętro. Następnie spadajcie stąd szybko, każcie wszystkim pozamykać się w domach. Już ja z Cliffem sprawdzimy piwnicę. Ty, masz strzelbę od Toma Mittermoore?a, nie?
    Młody mężczyzna, widać było, że był bardzo przerażony, kiwnął.
    - Daj ją Cliffowi, my ją oddamy Tomowi potem.
    Chłopak spojrzał na Boba, potem na mnie. Niechętnie dał mi strzelbę i naboje, trzęsły mu się ręce, jeszcze bardziej
    niż mi. Bob kontynuował:
    - Powiedzcie wszystkim, aby trzymali się w grupkach. Zamknijcie drzwi i okna, zgaście światła, zabezpieczcie się. Nie wiadomo co to jest, lepiej uważać. No już, powodzenia. ? Klepnął drugiego z mężczyzn w ramię. Następnie, już we dwójkę, poszliśmy na piętro.
    Weszliśmy w wąski korytarz. Bob miał przygotowaną strzelbę do strzału, ja osłaniałem nas z tyłu. Przyjaciel nagle powiedział:
    - Właśnie tego się obawiałem.
    Krwawy ślad prowadził do pokoju małej Emily, wnuczki Elizabeth...
    Koniec części drugiej (zakończonej tzw. cliffhangerem).
    Trzecia część już niedługo! Pozdrawia pT.
  21. pantrupek
    W poprzednich odcinkach:
    "Jest 24 stycznia 2010 roku. Nazywam się Clifford MacMillan i piszę z Frozen Valley, Alaska.
    Nie mam bladego pojęcia, jak mógłbym opisać zdarzenia, które dotknęły Frozen Valley zeszłej nocy. Nie wiem, jak przelać to, co zdarzyło się między dwudziestym trzecim, a dwudziestym czwartym stycznia w tej małej, otoczonej ośnieżonymi górami wiosce, na papier. Wciąż jestem w szoku po tym, co spotkało mnie i innych mieszkańców tej spokojnej dotąd mieściny. Wciąż boleję nad ofiarami tych niewiarygodnych incydentów.
    Boże, co to było? Atakowało nas, jakbyśmy byli jakąś zwierzyną! Strzelałem do tego, nawet nie reagowało!
    (...)Wieczorem po pracy poszedłem, jak wielu moich współpracowników, do baru Toma Mittermoore?a.
    Wziąłem łyk piwa i wtedy, gdy już opuszczałem butelkę w dół, przez drzwi wpadła najstarsza córka MacGarrisa, Maria.
    - Coś? Coś zaatakowało nasz dom. Mama. Tata. Nie żyją.
    (...) W środku domu MacGarrisów śmierdziało świeżymi trupami i krwią, czuliśmy to nawet wszedłszy tam z ostrego mrozu. Na ścianach znajdowały się długie ślady z krwi. Były naprawdę wszędzie.
    (...) Nic nie mówiłem. Stałem ze strzelbą spuszczoną w dół, szeroko rozstawionymi nogami i milczałem. Mała nie żyje. Mała nie żyje. Emily nie żyje. Elizabeth nie żyje. Stary MacGarris pewnie też nie żyje. Kate? Jest w mieście, może ją to ominęło. Ale Emily nie żyje, rodzice nie żyją, a Kate o tym nie wie.
    (...) - Warto zobaczyć, czy rozgłośnia działa ? odezwał się Sam. Z głośnika zaczął biec, brzmiący na lekko przerażony, głos spikerki.
    - Ataki pojawiły się już po obydwu stronach miasta. Cała ludność ma zgromadzić się w remizie.
    (...) - Co o tym myślicie? ? zapytał nagle Sam.
    - Myślę, że będziemy potrzebni w ratuszu, na wypadek ataku stworów.
    - Ja zostanę w domu. Jest mały, ciepły i bezpieczny. Tu nic mi nie grozi. - Rzekł Sam.
    (...) - Zauważ, że wszystkie z dotychczasowych ofiar ? kontynuował Bob, jakby mnie nie słysząc, cały czas wpatrzony w ciało Bena ? były po prostu za słabe, by móc z jakimkolwiek skutkiem przeżyć atak takich stworzeń, jak te, które nawiedziły nas dzisiaj. Sądzę, że? Myślisz, że one dopiero co się przygotowują do ataku?
    - Nic nie myślę na ten temat ? odpowiedziałem. ? Pomyślimy o tym później, dobra?
    Wyszliśmy z zaułka i ruszyliśmy w stronę remizy.
    (...) Nagle do hali wszedł Henry Sterczynsky razem z grupką pięciu innych osób. Wśród nich dostrzegłem syna Sterczynskiego. Jego ubranie było we krwi, na spodniach jego ojca też zauważyłem plamy krwi.
    - Wpadliśmy w zasadzkę tych stworów."
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część piąta.
    Przybliżyło się jeszcze kilkanaście osób, otoczyli Henry?ego i pozostałe osoby kręgiem.
    - To było straszne? - Kontynuował Sterczynsky. ? Jak co dzień, zamykałem zakład razem z Tonym, moim synem. ? Wskazał na chłopaka. ? Nagle zza rogu budynku wyszło jedno z tych? stworzeń. Goniło czwórkę ludzi. Nie zdążyłem na szczęście zamknąć drzwi na klucz, więc szybko kazałem wszystkim wejść do sklepu. Tylko staruszka nie zdążyła do mnie dobiec?
    - Moja matka! ? Krzyknęła nagle kobieta siedząca obok i zaczęła głośno płakać.
    - To coś? rozwarło się. Dosłownie, jakby urwało się w połowie i? zaczęło jeść. Pociągnęło tą biedną kobietę do siebie, za nogi. Wyrywała się, ale? Przepraszam, to? ? zaczął płakać. ? W życiu czegoś takiego nie widziałem! ? Po czym zaklął i schował głowę między nogami. Szlochał długo, ale nikt tego nie słyszał, bo wszyscy zaczęli dyskutować. Jakieś dziecko piszczało. Rzeźnik nagle powiedział: - Trzeba to zniszczyć. Trzeba to zniszczyć. Pamiętam... - Bob kazał w tym momencie wszystkim się uciszyć. - Pamiętam, że pojawiło się kilka następnych, tych stworzeń, uciekaliśmy. Schowaliśmy się w jakimś domu. Zamknęliśmy drzwi na zasuwę. Radio było włączone, w pokoju gdzie leżały trzy trupy. To była rodzina Hendershine?ów. Mały Bobby nie miał głowy? Wszędzie krew! W radio komunikat był o tym, no wiecie, o tym, że tutaj trzeba się spotkać. Stworzenie wtedy rozwaliło okno, bez najmniejszego problemu, i wpadło do domu. Uciekliśmy tylnym wyjściem i pobiegliśmy tu. ? Zrobił przerwę, po czym kontynuował ? Tak, to coś trzeba zniszczyć.
    Znowu zaczęły się głośne rozmowy. Kilka osób przyniosło nowo przybyłym gorącą herbatę i koce. Bob wziął mnie na stronę.
    - Cliff. - Rzekł z zupełną powagą. - Czuję, że jesteśmy całkowicie udupieni. ? ?Tak, to całkowita prawda? pomyślałem. Ale od razu przyszła mi do głowy inna myśl. ?Na pewno uda nam się przeżyć?. Bob zaś kontynuował: - I jeszcze coś. Widziałeś tych ludzi? Tych co przyszli?
    - No oczywiście, że ich widziałem. No i?
    - Potwierdziła się moja teoria. ? Powiedział cicho. ? Zobacz, kogo goniły te stwory przed sklepem Sterczynskiego. Jakiś dzieciak z dziewczyną. Staruszka i jej mąż. No i ta babcia, którą potwór? No wiesz, zjadł.
    Usłyszałem w jego głosie lekkie podekscytowanie. Trochę mnie to niepokoiło.
    - I co uważasz, hm? ? Zapytałem niezbyt uprzejmym tonem.
    - Że one, te stworzenia, zbierają siły. Że być może wiedziały już wcześniej, kogo należy atakować. Pożerają tylko tych słabszych, by przygotować się.
    - Na co przygotować? ? Zrozumiałem jego teorię. Wydawała się, niestety, niesamowicie prawdopodobna.
    - Nie wiem. Na kolejny atak? ? To nie brzmiało ani trochę przyjemnie. Ciarki przeszły mnie po plecach, poczułem, jak moje mięśnie same z siebie robią się coraz bardziej napięte.
    - To ma sens ? powiedziałem, również przyciszonym głosem. Nagle coś zaczęło we mnie rosnąć. Wtedy nie wiedziałem, co to było, ale teraz mam już pewność, że to był strach. To uczucie (tego również jeszcze nie wiedziałem) miało mi towarzyszyć przez całą noc. ? Myślisz, że są takie mądre?
    - Nic pewnego, ale nie znam się na tym. Może Sam by się znał, on kiedyś studiował.
    - Serio? ? Nie kryłem zaskoczenia. Sam był przecież wielkim facetem, robotnikiem, nie wyglądał na wykształconego. ? Nie spodziewałem się tego.
    - Ta, ale to prawda. Kiedyś jego matka go wysłała. Po śmierci ojca postanowiła, że jej syn pojedzie się uczyć. No to pojechał, co miał się nie słuchać matki. Już nie pamiętam, co studiował, zwłaszcza, że nie mówi o tym wiele. Praktycznie nic. No, po jakimś czasie wrócił do Frozen Valley, to było na tydzień przed śmiercią jego matki. Biedaczka, zmarła na zwykłe przeziębienie. Podobno mrozy ją wtedy tak osłabiły. A ja myślę, że po prostu nie radziła sobie bez męża i bez syna. Dobra, ale wracając do Sama? Dostał niby propozycję uczenia w szkole, ale odmówił. Zaczął pracować przy ścince drzew. No i tak zostało, ścina lasy na południowym krańcu miasta.
    - Ciekawe, jak sobie teraz radzi ? trochę szkoda mi było, że pozwoliliśmy Samowi zostać samemu w domu. ? Przydałby się.
    Bob zaśmiał się pod nosem.
    - Do czego niby? Wszyscy siedzimy tu, skłębieni jak sardynki. Z dwudziestu ludzi stoi przy drzwiach i oknach ze strzelbami, a spokojnie można by uzbierać trzy razy tyle mężczyzn z bronią palną. Moglibyśmy się jakoś zebrać, wsadzić dzieci i kobiety do schronu i rozwalić te stwory.
    Nie podobało mi się to, co mówił Bob. Choć była to ciekawa wizja, to miała zbyt dużo niewiadomych.
    - Gdyby tu wlazły te stworzenia? - Zacząłem. ? Ludzie zaczęliby strzelać na oślep. Ktoś mógłby zginąć od kul. Zresztą, na dworze nie powinniśmy prowadzić walki. Jest kilkadziesiąt, stopni mrozu, a my nie wiemy co to jest, ile tego jest i jak można to zgładzić. Widziałeś to, co działo się przed domem MacGarrisów. To stworzenie wtedy mocno oberwało! I co? I nic sobie z tego nie zrobiło. To nie jest normalne, Bob!
    - Może i masz rację. ? Rzekł mój przyjaciel. ? Ale nie mogę usiedzieć w miejscu po tym, co działo się w tamtym domu. Emily, jej babcia? - Zaklął po tym. ? Nigdy nie miałem martwego dziecka na rękach, Cliff. Nigdy nie miałem? - Zaczął szlochać. Położyłem mu rękę na ramieniu. Pamiętam, że z oczu też zaczęły mi lecieć łzy.
    Emily? To nie jedyne dziecko, które miało zginąć tej straszliwej nocy. Ale to znałem bardziej od pozostałych i to jej było mi najbardziej wtedy żal.
    Nagle usłyszeliśmy jakąś dyskusję. Bob otarł oczy i spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
    Koniec części piątej.
    Dzisiejsza część była krótka i nie za bardzo mnie satysfakcjonuje (biorąc pod uwagę tak długą przerwę między nią a poprzednią). Problem polega na tym, że po prostu... najbardziej pasowało mi przerwać ją w tym właśnie momencie. Potem dzieje się dużo więcej, ale i byłoby za długo, więc... no cóż, poczekacie do następnej części;). Na pocieszenie, co pewnie wielu czytelników zauważyło, umieściłem skrót wydarzeń z poprzednich odcinków (w formie ich fragmentów), co myślę, jest fajne, ciekawie wygląda (jak te "Previously on "Lost"" prawie:) i pozwala na zachowanie pewnej ciągłości akcji. Czyli chyba będę to co jakiś czas (wtedy, kiedy najlepiej by to pasowało, aby nie wkładać czytelnika w sam środek sceny, tak jak byłoby dziś, gdybym nie dał tego wstępu). No, i to chyba tyle.
    Do zobaczenia przy następnej części! Pozdrawia pT.
  22. pantrupek
    Jesień, jesień, jesień.
    Człowiek nie może oglądać przez tą jesień wesołych filmów (zwłaszcza musicali Disneya!), gdzie wszystko jest kolorowe, wesołe, kończy się dobrze i ogólnie świat jest o wiele lepszy. Bo po niecałych dwóch godzinach przyjemności, gdy odchodzi się od telewizora, ma megadoła. Gdyż pojawia się myśl: "jak tu szaro, jak tu ponuro, jutro znowu robota/szkoła, a dziś jeszcze do ciotki pojechać". I pojawia się też zazdrość - o wygląd postaci, o ich talenty: taniec, śpiew, setki innych, o to, co ich spotyka i jak wszystko dobrze się kończy. Że wszystko prędzej czy później im się uda.
    Tak, jesień to czas smutnych filmów.
    *
    Tak więc dziś trzecia część "Nocnego ataku na Frozen Valley". Nie będę robić skrótu poprzednich odcinków, gdyż uważam, że najlepiej przeczytać je samodzielnie. Najlepiej łącznie z tą (i następnymi) w jednym ciągu. Gdyż tak lepiej się wczuć i nie traci się ciągłości. Mogę tylko powiedzieć, że poprzedni "part" (żeby nie powtarzać: "część") skończył się mocnym, choć smutnym łupnięciem i efektownym zawieszeniem akcji.
    Ale przechodzę do sedna.
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część trzecia.
    Emily była słodkim bobasem, dzieckiem młodszej z córek MacGarrisów, Kate. Mieszkały tu razem odkąd Kate została porzucona przez męża. Wredny Jake Franco, zdradził ją z puszczalską Sue (już nie pamiętam, jak miała na nazwisko) i wyjechał z nią do Kanady. Wtedy Emily i jej mama zostały same. Kate znalazła pracę w mieście (podobno niewdzięczną i słabo płatną) i wracała tylko na weekendy. Tymczasem jej rodzice zajmowali się jej córką. Czasem sam zajmowałem się małą Emily, gdy ta była na przechowaniu u Mary, narzeczonej Olafa. Jak już wcześniej napisałem ? często do nich przychodziłem. Śliczne maleństwo, miało oczy niebieskie jak niebo latem, a włosy złote. Ale było też jedną z pierwszych ofiar nocnego ataku na Frozen Valley.
    - Niestety trzeba tam wejść, Cliff, dobrze o tym wiesz ? powiedział Bob. Najwyraźniej zauważył moją minę, którą pewnie (tak podejrzewam) miałem okropną. ? Trzeba zobaczyć, czy mała przeżyła.
    - Ty wejdź ? odpowiedziałem.
    Bob otworzył uchylone drzwi. Wszedł do pokoju. Wstrzymałem oddech. Nagle usłyszałem jego przerażony głos:
    - Cliff! Cliff!
    Wbiegłem do pokoju. Meble, pomalowane w motylki i kwiatki, teraz ściekały krwią. Ściany, na których wisiały obrazki z misiami w ogrodniczkach, były całe w karmazynowych plamach. Natomiast w dziecięcym łóżeczku?
    - Cliff ? krzyczał cały czas Bob. ? Ona? Ona żyje.
    Małe płucka cały czas podnosiły się i opadały. Emily ? całe szczęście ? była nieprzytomna. Jednak?
    - Bob? - Mój głos przypominał w tamtym momencie powietrze spuszczane z rowerowej dętki. Nie mogłem wykrztusić słowa głośniej, niż szeptem. ? Ona nie ma nóg.
    Ciężko mi, gdy o tym piszę? Łzy kapią mi na kartkę, rozmazując niektóre ze słów. Jednak, nie wiadomo, co mnie popycha do przodu, piszę dalej.
    Spod rozszarpanych nogawek śpioszków dziecka zwisały maleńkie, okrwawione kikuty. Wtedy dopiero zauważyłem, jaka blada jest ta dziewczynka. Brakowało jej krwi. Umierała.
    - Owińmy ją w ciepły koc i zanieśmy do McCarthy'ego ? rzekł Bob. McCarthy to nasz miejscowy lekarz. Trzęsącymi się rękoma dałem przyjacielowi koc. Bob owinął dziecko szczelnie, powiesił strzelbę na ramię i wyszedł z pokoju. Pobiegłem za nim.
    Byliśmy w połowie drogi do drzwi frontowych, gdy jeszcze raz usłyszałem ten dziwny, straszliwy dźwięk, który wydawały te stwory. Dochodził z dworu, rozświetlanego tylko słabymi ulicznymi lampami. Wyszedłem przed Boba, ze strzelbą przygotowaną do strzału. Wyjrzałem przez nadal otwarte drzwi. Nagle zobaczyłem stworzenia ? szły środkiem ulicy, kilka leciało po czarnym niebie. Szybko zamknąłem drzwi, przekręciłem klucz, który nadal tkwił w zamku.
    - To te stworzenia. Jest ich o wiele więcej ? wyszeptałem. ? Spróbujmy wyjść tylnymi drzwiami.
    Za nami rozległy się krzyki. Dobiegały z zewnątrz. Stwory zaczęły atakować pobliskie domy. Przyspieszyliśmy kroku. Będąc w kuchni, tuż koło tylnych drzwi wyjściowych, poślizgnąłem się o krew Elizabeth MacGarris i prawie przewróciłem. Gdy udało mi się odzyskać równowagę, usłyszałem głos Boba:
    - Cliff. Nie spieszmy się tak.
    - Czemu? ? Spytałem, dysząc nieznacznie.
    - Cliff. ? Powtórzył Bob. ? Mała?
    Spojrzałem na niego wielkimi, pełnymi przerażenia oczyma. Łzy zaświeciły mi w oczach.
    - Mała nie żyje. ? Powiedział Bob.
    Słowa te wbiły się we mnie, jak szpony jakiejś potężnej bestii. Nic nie mówiłem. Stałem ze strzelbą spuszczoną w dół, szeroko rozstawionymi nogami i milczałem. Mała nie żyje. Mała nie żyje. Emily nie żyje. Elizabeth nie żyje. Stary MacGarris pewnie też nie żyje. Kate? Jest w mieście, może ją to ominęło. Ale Emily nie żyje, rodzice nie żyją, a Kate o tym nie wie. Skoczyłem do telefonu. Brak sygnału. Nacisnąłem przycisk. Nadal brak sygnału. Bob powiedział:
    - Położę Emily do jej łóżeczka.
    Poszedł na górę. Ja poszukałem koc. Przykryłem ciało Elizabeth, brodząc zimowymi butami w jej krwi.
    Nie szukaliśmy reszty rodziny, nie zaglądaliśmy do piwnicy. Po prostu ostrożnie wyszliśmy tylnymi drzwiami domu MacGarrisów. Wytarłem ręce o śnieg, choć to Bob był we krwi. Ale jednak czułem ją na rękach. Czułem na nich krew Emily i krew Elizabeth, jakby to wszystko było moją winą. Przetarłem twarz lodowatym białym puchem.
    Przyszedł Bob. Powiedział, że trzeba iść dalej, jakoś się gdzieś zabezpieczyć. Pomógł mi wstać ze śniegu i dodał, że naprawdę musimy się zbierać. Przeskoczyliśmy przez płot i przekradliśmy do najbliższego domu.
    Drzwi były zamknięte. Bob zapukał i powiedział:
    - Sam, otwórz, to ja, Bob!
    ?Sam?? pomyślałem. Pamiętałem, że Bob nigdy nie opowiadał mi o jakimkolwiek Samie. Zresztą ? nie znałem tu wielu osób. Zawsze byłem raczej typem odludka, wpatrzonego w książki. Może to przez moje wykształcenie, może przez życie, jakiego zaznałem, zanim wprowadziłem się do Frozen Valley. W tym momencie i tak to nieważne.
    Otworzył nam rosły mężczyzna w kratkowanej koszuli i wytartych jeansach. Puścił krótkie:
    - Wchodźcie do środka. - Nie okazywał żadnego zdziwienia, choć dwóch facetów chciało wejść do jego domu tylnymi drzwiami. Mnie wydawałoby się to co najmniej podejrzane.
    Weszliśmy. Wtedy zapytał:
    - Wracacie z domu MacGarrisów? Słyszałem, że było tam niezłe zbiegowisko, jakieś strzały. Wolałem nie wychylać nosa. Co się dzieje? Był u mnie Jeff Greyfus. Mówił coś o jakimś potworze, ale nie było go jak zrozumieć. Powiedział, żebym zamknął się na cztery spusty, a najlepiej zabił okna deskami, bo ponoć gdzieś na krańcu miasteczka, od strony kopalni, też był jakiś ?atak?. Wiecie coś o tym? Siadajcie.
    Usiedliśmy na fotelach, naprzeciwko ławy i kanapy, na której usiadł okrakiem Sam i pochylił się do nas.
    - Tak ? zaczął mówić Bob ? Elizabeth nie żyje. Emily też. Nie wiem co ze starym. Zabiło ich? jakieś stworzenie. Nie jesteśmy z Cliffem pewni, czy to jakieś zwierzę, czy co, ale jeszcze nigdy czegoś takiego w naszych lasach nie widziałem. Nie ma sierści, jest wielkości i kształtu człowieka. To, które spotkaliśmy, miało skrzydła. Nie zauważyłem ani oczu, ani ust ? żadnego otworu. To cud, że nie zaatakował też twojego domu.
    Sam słuchał tego z widocznym zaciekawieniem, trzymając się za krzaczastą brodę ciemnej barwy. Nikłe światło oświetlało mały pokoik, w którym się znajdowaliśmy ? kanapa, ława, dwa fotele i telewizor; puste ściany, nie licząc obrazu wielkości kartki A4, przedstawiającego morze i wielki żaglowiec, nad którym latały morskie ptaki ? tak naprawdę obraz był tylko wyblakłym już nadrukiem, mieszczącym się w plastikowej, pomalowanej na brązowo, ramie.
    - Warto zobaczyć, czy rozgłośnia działa ? odezwał się Sam. Wyjął zza kanapy małe radyjko z jednym głośnikiem i postawił je na ławie. Włączył i zaczął manewrować anteną. Warto tu nadmienić, że nasze miasteczko posiada (czemu piszę w czasie teraźniejszym, przecież na ten moment tu pewnie już nic nie ma, prócz pustych domów...) małą rozgłośnię radiową, prowadzoną przez trzy-cztery osoby, których nazwisk nie pamiętam. Mieści się ona w ratuszu, jego piwnicach. Zwykle podają pogodę według informacji z instytutu, miejscowe wiadomości (w stylu ogłoszeń duszpasterskich słyszanych już wcześniej w kościele oraz planów ratusza na najbliższe miesiące) i najważniejsze informacje ze świata. Puszczają tam też naprawdę dobrą muzykę, zwykle stary rock and roll.
    W końcu z głośnika zaczął biec, brzmiący na lekko przerażony, głos spikerki. Mówiła:
    - Ataki pojawiły się już po obydwu stronach miasta. Cała ludność ma zgromadzić się w remizie ? budynek straży pożarnej był połączony piwnicznym przejściem z miejskim ratuszem, w sumie nie wiem dlaczego ? skąd przedostanie się do schronu pod ratuszem. Osoby, które nie mają możliwości dostania się w podane miejsce, mają zabezpieczyć się w piwnicach swoich domów, zabić deskami drzwi i okna. Przygotujcie broń i zapas amunicji na wypadek obrony. Powtarzam?
    - Co o tym myślicie? ? zapytał nagle Sam, nie podnosząc na nas oczu, tylko wpatrując się cały czas w swój radioodbiornik.
    - Może powinniśmy dostać się do remizy? ? Powiedziałem.
    - Ja zostanę w domu. Jest mały, ciepły i bezpieczny. Tu nic mi nie grozi.
    Rzeczywiście, dom Sama był bardzo ciasny, posiadał też małe okna. Byłem ciekaw jak z piwnicą.
    - A jak wygląda twoja piwnica? ? Spytałem.
    - Dobrze wygląda. Chcecie tu zostać dziś na noc?
    Zaczęliśmy się zastanawiać. Nagle Bob rzekł:
    - Myślę, że będziemy potrzebni w ratuszu, na wypadek ataku stworów. Szeryf nie żyje, a reszta szanownych ?stróżów prawa? też pewnie sobie niezbyt radzi samym. Zresztą? zależy mi na informacjach, może dowiemy się czegoś ciekawego. Co ty na to, Cliff?
    Nie chciałem zostać z Samem, którego zresztą nie znałem, sam na sam w jednym budynku, a w dodatku też wolałem dowiedzieć się więcej o aktualnej sytuacji, więc powiedziałem:
    - Idę z Bobem. We dwójkę zawsze bezpieczniej.
    - Jak chcecie ? powiedział Sam i westchnął. ? Mam nadzieję, że moja dubeltówka jeszcze jest na chodzie, nie używałem jej od czasów naszych małych polowań. Kiedy to było, Bob?
    - W dziewięćdziesiątym szóstym, może siódmym. Zanim zakazano polowań na pobliskich terenach ? rzekł Bob z nikłym uśmiechem. ? To było coś.
    - Tak, to było coś? - Odpowiedział Sam. ? Dobra, to zbieracie się już, czy chcecie może jeszcze coś zjeść lub się napić? Mam gdzieś jeszcze Johnny'ego Walkera, jeśli chcecie.
    - Nie, dziękujemy. Lepiej będzie jak już ruszymy, potem może być nieciekawie, jest coraz mroźniej. ? Powiedział Bob.
    - Dobra, niech będzie i tak. Powodzenia. Wyjdziecie tylnymi drzwiami?
    - Tak, wolę przejść przez podwórka. Więcej trudu, ale chociaż z dala od rozświetlonych ulic. ? Odpowiedział Bob.
    - Racja, uważajcie na siebie. Dobrze, że wpadliście.
    - Ty też się trzymaj, stary druhu.
    Wyszliśmy. Bob zamknął szczelnie za nami drzwi. Przeszliśmy przez siatkę, starając narobić jak najmniej hałasu. Przeszliśmy na następne podwórko. A potem na następne. I kolejne. Wszystkie domy stały puste, ludzie ruszali już do remizy.
    Koniec części trzeciej.
  23. pantrupek
    Znowu chory siedzę w domu, dlatego, korzystając z dłuższej chwili czasu, postanowiłem przysiąść na chwilę do bloga i coś tu nabazgrać. Siedziałem, siedziałem i nic. Pograłem trochę w jakieś gierki indie (polecam "Corporate Climber", śmieszne i fajne) i nadal nic. Wyszło mi na to, że najlepszym wyjściem z całej sytuacji (naprawdę, nie wiem, o czym pisać, choć tematów jest bez liku) jest opublikowanie kolejnego opowiadania. Tak myślę.
    Padło na "Nocny atak na Frozen Valley". To "dziełko" zabrało jak na razie kilkanaście (jeżeli nie kilkadziesiąt) godzin z mojego życia i wydaje mi się dobre. Piszę "jak na razie", bo prawda jest taka, że nie jest jeszcze skończone. W pewnym momencie (phi, i to nie raz) musiałem sobie zrobić dłuższą przerwę, ale zamierzam w końcu je skończyć. I publikacja na blogu jest dobrym rozwiązaniem, aby to zrobić. Bo jest presja, że ktoś czeka na następne części, że w miarę regularnie powinno się pojawiać i że trzeba zawsze kończyć to, co się zaczęło.
    Co mogę powiedzieć o samym "Nocnym ataku..."?
    W opowiadaniu tym czuć inspirację Stephenem Kingiem, co w sumie jest dobrą rekomendacją, by dać "Nocnemu atakowi..." szansę. Prawda jest taka, że inaczej nie potrafiłbym tego napisać, innym językiem. King tak we mnie wsiąkł, że jeśli chodzi o gatunek literacki, jakim jest horror, w moim wydaniu zawsze będzie zawierał coś z prozy amerykańskiego mistrza. Ech, zresztą nie tylko horror! Choćby wątek Grzesia w "Pamięci" (złapałem się na tym, podchodząc ostatnio któryś tam raz do "Tego" Kinga) jest niesamowicie podobny do historii Bena Hanscoma, grubego i pociesznego grubaska uciekającego przed kilkoma łobuzami! Ech, niektóre rzeczy wybijają na człowieku głęboki ślad (w tym momencie w sumie też nieco piję do Bena Hanscoma i jego przygody z Henrym Bowersem i jego nożem...).
    No, ale o czym jest "Nocny atak na Frozen Valley"? Tytuł właściwie wszystko wyjaśnia. Mamy miasteczko na Alasce, styczeń (wydaje mi się, że powinna tam być wtedy jakaś noc polarna, czy coś w tym stylu, lecz nawet jeśli to prawda - co sugerowałby komiks "30 dni nocy" - musicie wybaczyć mi, że noc w "Nocnym ataku..." trwa tylko kilkanaście godzin;). Daleko od innych siedzib ludzkich, w dolinie otoczonej górami. Wszyscy wszystkich znają, większość mężczyzn to albo drwale albo pracownicy okolicznej fabryki. No i mamy niespodziewany, przerażający atak, który zburzy spokój całej doliny...
    Z inspiracji muszę wymienić też "Lost". Ostatnio, dzięki "Gazecie Wyborczej", zacząłem oglądać ten niesamowity serial od początku, właściwie po raz pierwszy, bo kiedyś oglądałem go tylko okazjonalnie. Jejciu rajciu! To jest tak cudowne, trzymające w napięciu dzieło! Tym się prawie żyje!
    A co ma wspólnego serial J.J.Abramsa (facet ze Spielbergiem dłubie teraz przy "Super 8" - polecam zwiastun. Ciekawostka - trailer, choć przedstawia jedną dobrze wyreżyserowaną i wyprodukowaną scenę, to ponoć nie zawiera NICZEGO, co znajdzie się w filmie. A to znaczy, że jeśli kręcą oddzielne sceny, do tego z bardzo dobrymi efektami specjalnymi, specjalnie do zwiastuna, to szykuje się spory budżet. A to znowu oznacza, że film może być naprawdę dobry i "wypasiony") z moim skromnym opowiadankiem? Myślę, że to klimat tajemnicy (choć o wiele wiele mniejszej, niż w "Zagubionych") i kilka innych szczegółów - elementy narracji, bohater zbiorowy (choć tak czy siak jest tylko jeden główny), którego pojedynczy przedstawiciele przewijają się przez różne sceny, tempo akcji i takie tam.
    Ale ja tu gadam i gadam, a wszyscy czekają na "mięsko"! No więc cóż... Dzisiejsza część jest właściwie tylko wstępem do całej opowieści. Nie wiem jeszcze, jak podzielę resztę i to co dopiszę, bo najlepiej jest, jak zawsze, czytać w całości, ale dzisiejsza część jest dosyć krótka (pewnie krótsza od wstępu, który właśnie przeczytaliście:). Ale już nie walę głupot, tylko zapraszam do czytania (i komentowania przy okazji:).
    "Nocny atak na Frozen Valley" - część 1.
    Jest 24 stycznia 2010 roku. Nazywam się Clifford MacMillan i piszę z Frozen Valley, Alaska.
    Nie mam bladego pojęcia, jak mógłbym opisać zdarzenia, które dotknęły Frozen Valley zeszłej nocy. Nie wiem, jak przelać to, co zdarzyło się między dwudziestym trzecim, a dwudziestym czwartym stycznia w tej małej, otoczonej ośnieżonymi górami wiosce, na papier. Wciąż jestem w szoku po tym, co spotkało mnie i innych mieszkańców tej spokojnej dotąd mieściny. Wciąż boleję nad ofiarami tych niewiarygodnych incydentów.
    Wyszedłem dziś tylko na chwilę, kiedy blask słoneczny wystraszył to, co narobiło tyle szkód w miasteczku i terenach dookoła. Z rewolwerem w dłoni powoli otworzyłem wtedy drzwi i zmrużyłem oczy ? tu, w górach, Słońce mocno daje po oczach. To, co zobaczyłem, było nie mniej przerażające niż to, co miałem nieprzyjemność widzieć w nocy. Na ulicach leżały trupy ludzi, których znałem ? spokojnej pani Harrey, mieszkającej pod trzydziestką dwójką, przy mojej ulicy, teraz bez ciała od pasa w dół, z jelitami rozwalonymi na prawie całą szerokość drogi; jej męża, teraz już praktycznie tylko jego szczątek. Z prawej ręki kikut. Bez bebechów, bez nóg, bez jednej trzeciej twarzy. Rozpoznałem go wyłącznie po charakterystycznym znamieniu na czubku wyłysiałej głowy. Dalej zauważyłem Susan Marvey, miłą dziewczynkę, córkę miejscowego doktora. Również nie miała nóg, wyrwano jej połowę ślicznych blond włosów, które zawsze zaplatała w kucyk. Pamiętam, że czasami przychodziła do mojej sąsiadki, by pobawić się z jej dziećmi. One zapewne też już nie żyły.
    Na tarasie mojego domu, tuż przy drzwiach leżała krwawa miazga, która zapewne jeszcze wczoraj była człowiekiem. Może to był Bob, mój przyjaciel, drwal? A może to stary Jake, ten co zawsze opowiadał nam historie z czasów, gdy był jeszcze żeglarzem? Nie wiadomo, co go podkusiło, żeby osiedlił się tu, w górach. W sumie ? pewnie teraz też już się tego nie dowiem. Co do żałosnej imitacji zwłok (obgryzione kości, walające się resztki mięsa i narządów, skrawki zakrwawionych ubrań i? nienaruszona męska dłoń) ? zapewne nie dowiem się też, kto to był. Wiadomo mi natomiast, że dorwały go już nieco wcześniej ? krwawy ślad prowadził już od mojej furtki. Ale dopiero tu go zjadły. Natomiast ta dłoń? Dłoń, którą ściskałem na witanie na pewno nie raz, ta dłoń sugeruje, że było to tuż przed wyjściem Słońca zza wierzchołków gór. Widać ? nie dokończyły go jeść, odleciały, pobiegły, czy co one tam robią.
    Co zaatakowało nas w nocy? Tego nie wiem. Widziałem to z bliska może ze trzy, może cztery razy. Było ich kilka rodzajów. Jedne latały, miały błoniaste skrzydła, takie jak u nietoperzy. Inne chodziły normalnie, na nogach. Wszystkie przypominały kształtem ludzi ? nie licząc skrzydeł u tych latających. Miały ręce, odnóża z jasno widocznym miejscem zgięcia, niektóre coś na kształt głowy. Nie wszystkie, ale niektóre tak.
    Boże, co to było? Atakowało nas, jakbyśmy byli jakąś zwierzyną! Strzelałem do tego, nawet nie reagowało!
    *
    Musiałem się trochę uspokoić. Zrobiłem sobie przerwę w pisaniu, wyszedłem na dwór od strony podwórka. Tam było w miarę dobrze ? tylko mały ślad krwi przy płocie. Mniemam, że to pewnie jeden z nich, tych latających, porwał któregoś z mieszkańców i przeleciał nad moim podwórkiem. Dobrze, że mam je ogrodzone ceglanym murem ? nie chcę widzieć, co może być za domami moich sąsiadów. Przemyłem twarz śniegiem. Odetchnąłem i wróciłem tutaj.
    Po co to w ogóle piszę? Po co utrwalam na papierze moje przeżycia z dzisiejszej nocy? Chciałbym, by jak najwięcej ludzi dowiedziało się o tym, co dziś się nam przytrafiło. Jeżeli Bóg pozwoli, zamierzam dziś zabrać swojego jeepa, trzy kanistry benzyny, swego obrzyna, zapas amunicji, oraz te notatki, szczelnie zapakowane w foliowe koszulki i plecak. Zamierzam dojechać do najbliższych ludzkich osiedli, tych, w których znajdę żywych ludzi (nie wiem, czy nocny incydent dotyczył tylko naszego miasteczka czy też innych terenów, nie daj Boże całego kraju) i opowiedzieć im o tym, co przydarzyło się we Frozen Valley. Jeśli nie dożyję do końca mej wędrówki, jeżeli zaatakują jeszcze raz i tym razem nie uda mi się przeżyć, albo jeśli padnę z wycieńczenia, historię nocnego ataku na Frozen Valley opowiedzą te notatki.
    Koniec części pierwszej.
    Do zobaczenia przy następnej części. Pozdrawia pT.
  24. pantrupek
    Jesień to, jak wiadomo, pora roku, w której robi się coraz zimniej, człowieka biorą różne choróbska* (pokażę na przykładzie: mocuję się właśnie z paskudną grypą), a do mózgu przez tą stopniową zmianę klimatu wkradają się nie za fajne myśli.
    Nadchodzi chandra. Jest to takie śmieszne zjawisko, które każe biednemu jej nosicielowi myśleć o sobie jak o totalnym, bezwartościowym śmieciu. Po chwili zaś biedak ten ma takie same zdanie o całym świecie, wpada w depresję, a tu nagle jesień mija i wszystko wraca do normy, bo święta idą i wesoło się z tego powodu robi (sprzeczałbym się ? patrz: świąteczne, bardzo drogie zakupy dzień przed Wigilią).
    No, chandra jest okropna, choć w sumie całkiem ciekawa.
    Postanowiłem poszperać w mojej, targanej gorączką, główce, w której też zagnieździł się już ten jakże miły stan jesiennej deprechy, i poszukać, specjalnie dla Was, gier, które na chandrę nadają się niczym poroże na łosia.
    Ee? To był słaby przykład. Mniejsza, proponuję o nim zapomnieć.
    Od razu ostrzegam, że grzebię między grami, w które grałem, bądź o których czytałem i przykuły moją uwagę. Dlatego nie spodziewajcie się, że na liście będzie milion pozycji. I pamiętajcie, że w takim typie spisów panuje całkowity subiektywizm. Dlatego, jeśli się z czymś nie zgadzacie, proponuję zamieścić to w komentarzu i podać własny, Waszym zdaniem lepszy, przykład.
    Jakie są kryteria? Produkcje powinny mniej więcej klimatem pasować do tematu (czyli na zasadzie skojarzeń). W dodatku mają wywoływać jakieś uczucia, które pomogą smutnemu nieszczęśnikowi w odzyskaniu humorku, lub dadzą mu wsparcie mówiąc: ?patrz, jestem produkcją, która jest tak smutna, jak ty!?. I to chyba tyle.
    Tak więc, zaczynamy.
    A, jeszcze jedno. Kolejność jest losowa.
    1. ?The Elder Scrolls 3: Morrowind?.

    Gra, do której wracam i wracam**. Za każdym razem mam wrażenie, że biorę udział w czymś cudownym i epickim. Rozwiązuję wszystkie zadania główne i poboczne, za każdym razem godzinę siedzę w balmorskiej księgarni, by przeczytać wszystkie książki. Długo siedzę nad wyborem odpowiedniej zbroi i raz po raz zastanawiam się, gdzie najlepiej sprzedać dany towar. Gdy naprawdę chcę się pobawić, włączam godmoda (przyznaję się, to mój częsty grzech) i bardzo dokładnie zwiedzam świat, penetrując wszystkie jaskinie i grobowce.
    ?Morrowind? ma rewelacyjny klimat. Wywołuje u mnie uczucia, które w mojej głowie nie znajdą porównania. A to wszystko przez muzykę (którą słucham po dzień dzisiejszy, nawet bez gry), poczucie uczestniczenia w czymś wielkim, oraz przez wielki, ciekawy świat (rozszerzony o dodatek ?Bloodmoon?).
    Jedyny minus, jaki zauważyłem, to (jak na dzisiejsze standardy) mała widoczność w niektórych momentach. Lubię, gdy widać dużo i daleko. No i może za mało zieleni, ale to nie wada, bo taki jest świat gry.
    Warto zagrać, jeśli ktoś lubi RPGi, wolność i dobrą muzykę.
    Zamienniki:
    ?The Elder Scrolls: Daggerfall?, który posiada świat wielkości Wielkiej Brytanii (choć przez to ten jest pusty). Dziś odstrasza grafiką oraz stopniem trudności i zagubienia. Za to jest za darmo!
    ?The Elder Scrolls: Oblivion?. W ten tytuł jeszcze nie grałem, ale czuję, że jeśli tak bardzo lubię ?Morrowinda?, to i ?Obliviona? polubię.
    ?Gothic 2?. Fajny klimacik, ciekawy świat, stosunkowo nawet spora wolność. Na kilka godzin mojego zainteresowania zasługuje:).
    2. ?Dead Rising 2?.
    http://www.youtube.com/watch?v=uUdA2VVNY3w
    Nie ma to, jak poprawić sobie humor wesołą wyżynką zombiaków. Gdyż o to głównie chodzi w tej serii. Zwłaszcza, że można to robić na dziesiątki sposobów, często kuriozalnych i wymyślnych. W żadną część serii jeszcze, co prawda, nie grałem, lecz czuję, że bardzo by mi się to podobało.
    Zamiennik:
    no chyba tylko pierwsza część na X360 (wersji na Wii moim zdaniem nawet nie należy tykać). Jeżdżenie po zgniłkach kosiarką to nic w porównaniu z wsadzeniem któremuś w głowę kranu i odkręceniu go, a i takie rzeczy można tam robić. Pycha!
    3. ?Limbo?.

    Kolejna gra, w którą nie miałem okazji pograć. Ponury klimat, dosyć ciekawie pokazana brutalność, uczucie beznadziei? W dodatku bardzo podoba mi się design tej produkcji, który jest wręcz bezbłędny.
    Zamienniki:
    ?Knytt Stories?. Ta darmowa gierka powinna doczekać się osobnego punkciku. Człowiek grając w to czuje niesamowite zagubienie w bezlitosnym, otaczającym wątłą dziewczynkę, świecie, co, nie wiadomo czemu, pcha gracza, aby odkryć co jest za pagórkiem, co czeka bohaterkę na następnym ekranie. Prosta grafika i niesamowita muzyka dopełniają całości. ?Knytt Stories? ma klimat, którym obdzielić można by kilka innych gier.
    W sumie mógłbym dorzucić jeszcze ?Antoher World?, ale jak na mój gust ? na chandrę mi nie pasuje ani trochę.
    4. ?Fahrenheit?.
    http://www.youtube.com/watch?v=H095eoc4K-0
    Myśleliście, że będę podawał gry radosne i rozweselające? No cóż.
    ?Fahrenheita? warto sprawdzić dla fabuły. Bo to jedyny w swoim rodzaju (na pecetach) interaktywny thriller, garściami czerpiący z mistrzowskich filmów tego gatunku. Choć końcowe sceny mogę trochę wszystko popsuć, to warto sprawdzić tę produkcję, zwłaszcza, że nawet będący na skraju sił i załamania nerwowego wrażliwy nastolatek przejdzie ?Fahrenheita? bez problemu.
    Zamiennik:
    Raczej nie znam (prócz ?Heavy Rain? na PS3). A jeśli chodzi o samo podobieństwo gatunkowe (i to tylko z nazwy), to ?Broken Sword II?, oczywiście. Wspaniała, ręcznie rysowana grafika, fajna fabuła i świetny humor postawią każdego na nogi (choć gra jest diablo trudna, jak dla dzisiejszych graczy).
    5. ?Super Mario Bros?.
    I tu zamiast zwiastuna, coś niekonwencjonalnego. Pamięta ktoś tego potworka?

    Och, ?Super Mario Bros?? Wzór dla wszystkich platformówek + ultrazabawa. Kiedyś dla tej gry (choć w wersji na Pegazusa) przepalałem jeden zasilacz za drugim***. Fun w czystej postaci.
    Zamienniki:
    Inne wspaniałe i dopracowane platformówki 2D, zwłaszcza te z Pegazusa:).
    6. ?The Sims?.

    Nie ma to jak wybudować sobie wielki dom (oczywiście dzięki rosebud!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I tak dalej:), stworzyć wspaniałą rodzinkę, a na końcu wszystkich ich uśmiercić w jakieś niehumanitarne sposoby. Tyle:).
    Zamienniki:
    To chyba tylko kolejne części serii, które nie chcą sprawnie działać na moim komputerze:(.
    7. ?Call of Duty 2?.

    Och, ta gra do dziś wywołuje u mnie wielkie emocje (być może dlatego, że nie grałem jeszcze w żadne ?Modern Warfare?), a to przez skrypty i to, że jako praktycznie samotny bohater, bez którego inni nie ruszą nawet palcem, mam pełnię władzy nad życiami podłych nazistów. A to nie oznacza dla nich nic dobrego. Gdyż nic tak nie odpręża, jak zabijanie nazistów. Serio, nawet w ?Mortyrze? sprawiało mi to wielką frajdę!
    Zamienniki:
    No to tylko inne części ?Call of Duty?. Tak sądzę, ale zbyt wiele strzelanin to ja jeszcze w życiu nie ograłem. A tak, jeśli miałbym jeszcze coś (co prawda na siłę) dodać, to peesdwójkowy ?Black?, który jest jednak ultratrudny.
    8. ?Sanitarium?.
    http://www.youtube.com/watch?v=pcHtqS7tTU4
    A tę produkcję polecam ze względu na klimat (phi, jak większość z mojej listy). Jest niesamowicie niepokojący i szalony. Gracz czuje się, jakby trafił do horrorowatej wersji ?Alicji w Krainie Czarów? (nie, nie chodzi mi tu o tą Tima Burtona), gdzie Szalony Kapelusznik jest poskładanym z martwych ciał potworem, a uśmiech Kota z Cheshire to kilkanaście ludzkich szczęk zszytych w jedną. Brr. No i ta gra wciąga, choć grafika już niedzisiejsza.
    Zamiennik:
    Hm, nie wiem, czemu, ale z ?Sanitarium? kojarzy mi się ?Planescape: Torment?. Ale absolutnie nie jestem pewien swojej decyzji. Wy lepiej coś znajdźcie:) (choć ?American McGee?s Alice? wydaje się dobrym wyborem, przy tych wszystkich porównaniach do książki Carrolla).
    9. ?Classic Night?.

    O niej krótko, bo to freeware?owa gierka, z którą jak na razie spędziłem mało czasu. Wywołuje u mnie podobne uczucia, co przy? ?Morrowindzie? (to to uczucie, którego nie jestem w stanie opisać), choć jest zupełnie inna. Ładna oprawa, prosty pomysł, nawet wymagający poziom trudności i świetna muzyka ? to cały ?Classic Night?. Polecam!
    Zamiennik:
    Choć jest grą zupełnie inną od CN, to poleciłbym tutaj ?Puzzle Quest?. Puzzle dobre na wszystko! A tak poważnie ? to bardzo dobra gra, która wciąga na długie godziny i jakoś nie może mi się znudzić. Dla niej warto kupić sobie nawet DSa (choć i tak lubię tą konsolkę bez tego:).
    A w co nie grać, drodzy mili?
    Próbowałem z ?Duke Nukem 3D? i powiem Wam szczerze, że o ile uważam tą grę za rewelację na skalę miedzyplanetarną, to nie na ten moment. Nie pasuje ani trochę do jesiennej chandry. Ani trochę.
    Sprawdzałem też ?The Path?. O ile jest to, jak już kiedyś pisałem, niesamowita produkcja, której nie można nazwać grą, to też mi jakoś nie pasuje do tego jesiennego stanu. Może jest za mało grywalna (powiedzmy sobie szczerze, gra się w to topornie)? Albo za bardzo mroczna? Nie mam pojęcia.
    A, i ?God of War?, o dziwo, też mi nie pomaga.
    Jak mówiłem ? nie znam setek tytułów, nie grałem w większość hitów ostatnich pięciu lat, więc jestem mocno do tyłu. No i nie posiadam Waszego gustu. Dlatego teraz kolej na Was, drodzy czytelnicy! Jakie gry Waszym zdaniem nadają się na jesienną chandrę, a jakie w tym stanie należy omijać (z bardzo daleka, z pochodnią w lewej ręce, a naładowanym pistoletem w prawej)?
    A teraz czas na tak zwaną konkluzję (czyli, bardziej po polsku, podsumowanie). A ja widzę jedną ? gry są dobre na wszystko. Co należy rozumieć w takim sensie, że każdy na każdą okazję znajdzie sobie coś dla siebie. I z tą myślą Was zostawiam, gdyż muszę wrócić do ciepłego łóżeczka, gdzie już czeka na mnie ciepła czekolada (pycha). Kaszląco pozdrawia pT.
    * Prawdę mówiąc, w ciągu każdej z pór roku jest bardzo łatwo czymkolwiek się zarazić i wylądować w łóżku z termometrem pod pachą i garścią tabletek w ręce.
    ** Lecz za każdym razem kończę po ośmiu-dziewięciu godzinach. Tak już mam z RPGami, nigdy nie mogę wciągnąć się na dłużej.
    *** Zresztą nie tylko dla Mariana. Wiele platformówek na tą niezapomnianą podróbkę Famicona ma swój czar.
  25. pantrupek
    Rozkleiło się moje serduszko dzisiaj okrutnie.
    Pierwszym powodem takiego stanu rzeczy jest cudowna książka (powieścią bym tego nie nazwał, bo forma tej publikacji jest nawet dziś oryginalna i nad wyraz ciekawa), którą właśnie kończę czytać. Jest to stara opowieść Goethego (tego od "Fausta"), która w dodatku znajduje się w kanonie licealnych lektur. Tak, chodzi tu o "Cierpienia młodego Wertera", książkę, za którą ludzie kiedyś szaleli, jak dziś za Potterem lub "Sagą Zmierzch", co jest porównaniem dosyć (nawet bardzo) krzywdzącym dla dzieła Niemca.
    Ta powieść (no dobra, niech już będzie powieścią) jest, krótko mówiąc, wspaniała. Napisana pięknym językiem, porusza ważne tematy, posiada świetnie zarysowane postacie. Forma, jaką autor przyjął, czyli listy, jest dosyć ciężka do czytania. Ale i tu Niemiec sobie poradził. Gdyż język, jaki przyjął, jest niesamowicie (według mnie) plastyczny i Goethe potrafi nim wyczarować śliczne krajobrazy i opisy przeżyć.
    W dodatku bohater, choć momentami wkurzający, dobrze wpasowuje się w foremkę bohatera romantycznego (w tym dzisiejszym tego słowa znaczeniu), choć we współczesnych czasach musiałby być jeszcze przystojnym strażakiem, a u boku mieć Jennifer Lopez czy tam inną Reese Witherspoon, czy jak to się tam pisze. No i nie byłby tak bardzo wrażliwy. Ojej, ale z tą romantycznością bohatera, to wiecie o co mi chodzi, chyba. O to, że Werter snuje się ze swoimi myślami, jak kocha to prawdziwie, cierpi z powodu kobiety bardzo boleśnie, myśli spontanicznie, zachwala piękno przyrody i drobniutkich szczegółów, a do tego ma mnóstwo innych rzeczy i cech typowo romantycznych.
    Jeśli jeszcze mam zachęcać Was do przeczytania "Cierpień młodego Wertera", to dodam tylko, że przez tą książkę swego czasu młodzi ludzie popełniali samobójstwa (nie ma to, jak zadziałać na odbiorcę przez zaszokowanie:). Polecam (nie samobójstwo, a książkę!
    *
    Dziś, idąc z kościoła do domu (nie, żebym był tam jakimś ultrakatolikiem i chodził po mieście z wielkim, dębowym krzyżem, ale w coś wierzyć od czasu do czasu trzeba), napotkałem naprawdę uroczą sytuację. Może opiszę.
    Dwie dziewczynki, z mamami u boku, rozmawiały o czymś tam. Ich rodzicielki się nagle pożegnały i zaczęły ciągnąć swoje pociechy każde w inną stronę. Ot, zwyczajna sytuacja.
    Wtedy jedna z dziewczynek zawołała donośnym, radosnym głosem do drugiej:
    "To jak do mnie przyjdziesz, to sobie pogramy na plejstejszyn!".
    Coś chwyciło mnie za serce, oczy zaszły lekką mgiełką łez, wzruszenie odebrało oddech.
    Dziewczynki! Na oko dziewięcioletnie! Będą grały na PlayStation! Coś wspaniałego!
    Ja jeszcze należę do tej grupy ludzi, którzy to w większości pogrywają tylko czasami, ale nie sądzę, aby utrzymało się to u wielu z nich na dłużej. Pod zalewem obowiązków w końcu przestaną i tylko czasem, w czasie przerw w biurze, pykną sobie w coś przez króciutką chwilę. No niestety, mój rocznik nie miał jeszcze tego luksusu, że każdy rodził się praktycznie z klawiaturą w ręku. Pamiętam doskonale, jak to chodziło się do sąsiadów z klatki, by sobie pograć w "kulki", a jakie to było przeżycie, gdy u innych sąsiadów z bloku raz (słownie: raz!) zagrałem na tym wielkim PlayStation Uno w "Spyro". Pierwszy komputer to był 2001 rok, z tym, że komp był jakieś 5 lat starszy i pamiętał jeszcze premierę pierwszego "Quake'a". Pierwszą konsolą był oczywiście Pegazus, a przenośną - "10000 in 1" (w tym, że większość to były oczywiście różne warianty Tetrisa). Potem miałem przez jakiś czas PSOne, następnie pierwszego (tak, tego czarno-białego) Gameboya, dopiero od niedawna w moim życiu pojawiła się "Peesdwójka". Tak, dziś dzieciaki mają zdecydowanie lepiej, bo gdy urodził się mój brat, komputer już w domu stał.
    Ale czemu radością me serce przepełnione przez tą niby zwykłą sytuację? Bo rośnie nam nowe pokolenie graczy. I na pewno będzie to większa rzesza ludzi, z całą pewnością gry będą mieli już we krwi. Przejdą z nimi do porządku dziennego i godzinna porcja grania będzie czymś najnormalniejszym w ich życiu, jak dziś dla mnie seans z "Barwami szczęścia" od poniedziałku do czwartku wieczorami (tak naprawdę to moi rodzice to oglądają, ja się tylko czasem przyłączam i śledzę ulubione wątki:).
    Jak będzie więc wyglądało ich życie, tych dzieci, które już od małości przyzwyczajane są do pada (strach pomyśleć, co będzie na przykład z moimi dziećmi. "Masz, pogryź analoga zamiast gryzaczka")? Mogę sobie tylko wyobrażać.
    Dziś trudno jest znaleźć dziewczynę, która akceptuje granie. Tak, choć jestem rocznikiem '93, czyli właściwie świeżym, to grające dziewoje są prawdziwą rzadkością. Sam spotkałem na swej drodze tylko dwie takie (jeśli to czytają, pozdrowionka!), inne, jeśli już w coś pykają, to tylko w Simsy. A dziś te małe dziewczynki przekonały mnie, że już za jakiś czas teabagi będziemy też dostawać od "Stokrotek23" i innych "KucykówPony5". Mi się ta wizja podoba (hm, zabrzmiało to jak fetysz związany z teabagami . A mi tu o równouprawnienie szło i takie tam! Naprawdę!.
    Same dobre te wiadomości. I na nich skończymy, bo początek tygodnia (hm, dziś w kościele mówili, że niedziela jest początkiem. No niech będzie;), więc optymizm w jak największych ilościach się przyda. Pozdrowienia ślę ja, czyli pT!
×
×
  • Utwórz nowe...