Skocz do zawartości

Kącik twórczy pana Trupka

  • wpisy
    104
  • komentarzy
    514
  • wyświetleń
    98255

"Nocny atak na Frozen Valley" - część szósta.


pantrupek

562 wyświetleń

Poprzednio w "Nocnym ataku na Frozen Valley":

"Nazywam się Clifford MacMillan i piszę z Frozen Valley, Alaska. Wciąż jestem w szoku po tym, co spotkało mnie i innych mieszkańców tej spokojnej dotąd mieściny. Wciąż boleję nad ofiarami tych niewiarygodnych incydentów. Boże, co to było? Atakowało nas, jakbyśmy byli jakąś zwierzyną! Strzelałem do tego, nawet nie reagowało!

(...) Wieczorem po pracy poszedłem do baru Toma Mittermoore?a. Wziąłem łyk piwa i wtedy, gdy już opuszczałem butelkę w dół, przez drzwi wpadła najstarsza córka MacGarrisa, Maria. Była w zakrwawionym ubraniu.

- Coś? Coś zaatakowało nasz dom. Mama. Tata. Nie żyją. ? Ryknęła płaczem.

(...) - Warto zobaczyć, czy rozgłośnia działa ? odezwał się Sam. Wyjął zza kanapy małe radyjko z jednym głośnikiem i postawił je na ławie.

W końcu z głośnika zaczął biec, brzmiący na lekko przerażony, głos spikerki. Mówiła:

- Ataki pojawiły się już po obydwu stronach miasta. Cała ludność ma zgromadzić się w remizie.

- Może powinniśmy dostać się do remizy? ? Powiedziałem.

- Myślę, że będziemy potrzebni w ratuszu, na wypadek ataku stworów. Szeryf nie żyje, a reszta szanownych ?stróżów prawa? też pewnie sobie niezbyt radzi samym. Zresztą? zależy mi na informacjach, może dowiemy się czegoś ciekawego. Co ty na to, Cliff?

(...) Wyszliśmy z zaułka i ruszyliśmy w stronę remizy. Widzieliśmy, jak niektórzy ciągną ze sobą walizki, spostrzegłem całe rodziny, mężczyzn ze strzelbami przeprowadzającymi swoje matki i babcie, mówiąc ?szybciej, szybciej!?. Małe dzieci trzymające się kurczowo rękawów swoich rodziców. Wszyscy byli przerażeni. Sytuacja naprawdę musiała być poważna.

(...) - Te stworzenia, zbierają siły. Że być może wiedziały już wcześniej, kogo należy atakować. Pożerają tylko tych słabszych, by przygotować się. - Powiedział Bob.

- Na co przygotować? ? Zrozumiałem jego teorię. Wydawała się, niestety, niesamowicie prawdopodobna.

- Nie wiem. Na kolejny atak? ? To nie brzmiało ani trochę przyjemnie.

(...) Nagle usłyszeliśmy jakąś dyskusję. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku...

"Nocny atak na Frozen Valley" - część szósta.

To był Timothy Greese, ten, który ostatnimi czasy tak często zjawiał się w barze Toma Mittermoore?a. Mówił coś podniesionym głosem do owiniętego w koce Sterczynskiego i zapewne chciał, by usłyszało to jak najwięcej ludzi dookoła. Posłuchałem uważniej.

- To na pewno wyszło z kopalni, ludzie! ? Już prawie krzyczał Timothy. ? Mówię wam, to wyszło z kopalni!

- G*wno prawda! ? Wrzasnął dziwnie poruszony Sterczynsky. ? Niby skąd o tym wiesz, hm?!

Greese popatrzył na mężczyznę owiniętego w koce prawie, jak na najgorszego wroga. Potem powiedział wprost do niego:

- Pamiętasz katastrofy w kopalni? Pamiętasz?!

- Każdy pamięta? - Odpowiedział właściciel sklepu mięsnego. ? Straciłem w jednej z nich brata. Lecz co to ma do rzeczy?!

- Nasza kopalnia powstała jeszcze w dziewiętnastym wieku ? powiedział donośnie Timothy. ? Starsi pewnie wiedzą, jak ona się rozrastała na przestrzeni lat. Najpierw, od tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego ósmego roku próbowano wydobywać tam tylko złoto. Okazało się, że są tam też i inne surowce. Górnicy schodzili coraz głębiej i głębiej pod ziemię. Wiadomo, że Frozen Valley powstało głównie dlatego. Górnicy musieli gdzieś mieszkać. Byli to w większości ludzie ze wschodnich terenów Ameryki, z Waszyngtonu, Nowego Jurku i terenów dookoła. Ci, którzy postanowili pojechać głębiej w Alaskę i spróbować coś zbudować na własną rękę. Udało im się postawić kopalnię i wybudować osadę. ? Wszyscy słuchali z zainteresowaniem. Choć większość znała historię Frozen Valley, każdy zastanawiał się, co powie dalej Timothy. Nawet Sterczynsky słuchał, choć miał minę, jakby przyszło mu ugryźć cytrynę. ? Dziś już zapominamy o początkach miasteczka. Dziś nasze miasto to tylko siedziba dla robotników fabryki Murphy?ego. I dla kilkudziesięciu innych ludzi, którzy zarabiają na utrzymanie tu. Frozen Valley to dziś dziura, na której mało komu zależy. Kopalnia jest zamknięta. Czemu tak się stało, no czemu? Powiem wam, ludzie ? zauważyłem, jak Greese?owi z ust poleciało kilka kropel śliny. Wyglądał ni to na wkurzonego, ni to na podekscytowanego. Myślę, że był i taki i taki. ? W siedemdziesiątym dziewiątym, już pod koniec roku, zdarzyła się pierwsza katastrofa. Kilkunastu górników zostało przysypanych na głębokości dziewięciuset metrów. Niby to ziemia się na nich osunęła. Ale ja wiem lepiej. Oni się do czegoś dokopali, a to coś ich zabiło.

- Bzdura! ? Prychnął Sterczynsky. Timothy kontynuował:

- Tak było przysypane, że nawet nie dało się wyciągnąć ciał. To nie mogło być zwykłe osunięcie, w końcu wszystko było zabezpieczone. To musiało być coś cholernie silnego. Lecz to jeszcze niczego nie udowadnia. Dopiero następne zdarzenia?

- Skończ już, Greese ? powiedział Sterczynsky. Lecz ludzie chcieli słuchać dalej.

- Następne zdarzenia potwierdzają moją teorię. Tuż po nowym roku, w styczniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Byłem wtedy w kopalni. I znów, w tym samym miejscu doszło do masakry. Nadal sprzątano ten bajzel po grudniowej katastrofie. Znajdowano tylko plamy krwi. ? Jakieś dziecko zaczęło płakać. ? I wtedy nastąpił wybuch. Mówiono potem, że to jakiś łatwopalny gaz. Sranie w banię. Ja po prostu wiem, że to nie mogło być to, bo już wcześniej doszłoby do wybuchu.

- Może się uwolnił, gdy się ziemia osunęła, co, Greese? ? Sterczynsky nie dawał za wygraną.

- Oj, przymknij się. ? Odpowiedział Timothy. ? Lecz to nie wszystko. Kwiecień, kilkadziesiąt metrów głębiej. Awaria elektryczności na najniższej kondygnacji. Jednocześnie wózek miażdży człowieka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wózek wcześniej znajdował się na torach, a potem już nie, zaś inni górnicy słyszeli w tamtym momencie niepokojące dźwięki. Wyglądało na to, że sprzęt został wyrzucony z torów na kilka metrów. Przez co? Teraz już wiecie, przez co.

Po sali przebiegł szmer rozmów. Ludzie wyglądali na zaniepokojonych. Z jednej strony pomyślałem wtedy, że lepiej byłoby, gdyby dziad się zamknął i nie straszył mieszkańców, z drugiej pragnąłem dowiedzieć się czegoś więcej. Timothy i tak cały czas mówił:

- Nie pracowano dalej w tamtym korytarzu. Zarząd postanowił go zamurować i zabezpieczyć. Nie byłem przy tym, więc nie wiem, dlaczego. Choć podejrzewam. Zaczęto kopać z drugiej strony. Jednak coś cały czas przeszkadzało górnikom. Co chwila zdarzały się drobne wypadki, ktoś dźgnął kogoś kilofem, jakiś sprzęt przewrócił się na jednego z robotników. Raz mały kamyk wbił się jednemu facetowi w oko. Wypadki stały się codziennością górników pracujących przy tamtym korytarzu. Kilku wyniosło się stąd w diabły, lub chociaż prosiło o przeniesienie w inne miejsce. Wtedy zaczęli ginąć ludzie? Po prostu znikali. Wchodzili do szybu i już nie wydostawali się na zewnątrz. Nie znajdowywano ciał, ani jakichkolwiek śladów. To zmusiło smutnych panów w garniturach do zamknięcia kopalni na początku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego. Wejścia do szybów zaplombowano, teren ogrodzono. Myślę, że to, co obudzili górnicy w latach siedemdziesiątych, już nie zasnęło. Tylko czekało na to, by zaatakować.

Znowu rozległy się szmery i rozmowy. Sterczynsky nie wytrzymał i powiedział głośno:

- Bzdury! Równie dobrze to mogą być kosmici! Lub jakiś pier**lony Klan Wielkich Stóp! Wiesz co, Greese? Sądzę, że tylko straszysz nadaremnie dzieciaki. Według mnie to po prostu jakieś zwierzęta, które kryły się tutejszych lasach.

Z różnych części sali zaczęły dobiegać odgłosy żywej dyskusji. Widać było, że więcej ludzi wierzyło Timothy?emu. W sumie ja też. Jego teoria była choć podparta jakimiś argumentami, może i niewiarygodnymi, ale jednak.

Przecisnąłem się przez ludzi i usiadłem gdzieś z boku. Zorientowałem się, że odkąd tu jesteśmy, nic nie zaatakowało. Czego bały się te stwory? Podrapałem się po głowie. W kieszeni kurtki miałem jeszcze kilka naboi do strzelby Toma Mittermoore?a (która leżała gdzieś, schowana przez policjantów). Wyjąłem je i przeliczyłem, tak, dla zajęcia rąk. Potem schowałem je z powrotem i porozglądałem się. Niczego za oknami prócz ciemności i śniegu.

I nagle zorientowałem się, że we wnętrzu remizy po prostu było cholernie jasno. Kilkanaście mocnych żarówek przy suficie doskonale oświetlało całą salę. Szybko wstałem i podszedłem do Boba, który rozmawiał wtedy z jakąś kobietą.

- Przepraszam panią ? powiedziałem do rozmówczyni Boba. A potem odciągnąłem go na bok. ? Pamiętasz, jak było w domu MacGarrisów? ? Zacząłem od razu.

- Jak to jak? ? Zapytał Bob. Wydawał się lekko zdezorientowany.

- No, jak tam było? Panował półmrok. Świeciły się tylko lampki, żadnego mocnego, górnego światła.

- I?

- I to właśnie tam zaatakował potwór.

- A ulica, na którą wyszedł? Była oświetlona lampą. ? Bob od razu złapał mój tok myślenia.

Pomyślałem chwilę. Nagle mnie olśniło.

- Śnieg. Śnieg skutecznie zasłaniał choć trochę światła. Zwłaszcza, że latarnia nie była aż tak bardzo mocna. A tu, w wewnątrz, mamy naprawdę dobre światło.

- To miałoby sens. I w sumie? - Bob zdawał się zasmucić. ? Zgadzałoby się nawet z opowieścią Timothy?ego. Według niego te stworzenia wyszły z kopalni. A tam nie ma zbyt wiele światła. Może one nie są do niego przyzwyczajone?

- Też tak myślę, Bob. One?

I nagle rozległ się wybuch. Wydawało mi się, że od strony elektrowni (teraz mam tego pewność), która dostarczała miasteczku prąd. Po chwili zgasło światło. Nie było go tylko przez krótki moment, lecz ludzie zdążyli wpaść w panikę. Zaczęły się wrzaski, ktoś szturchnął mnie mocno dwa razy. Światło znowu się zapaliło, lecz było słabsze. Najwyraźniej prąd zaczął być pobierany z agregatu.

- Proszę zachować spokój, proszę zachować spokój! ? Krzyczał policjant przy jednym z wyjść. ? Nic się nie stało!

Ja w to jednak nie chciałem wierzyć. W elektrowni coś musiało się stać.

Nagle coś walnęło w jedną z szyb. Przykleiło się do niej na chwilę, a potem zjechało w dół. Ludzie tam stojący krzyknęli. Zaczęły się wrzaski paniki. Nikt jednak nie wychodził.

- Widzisz? ? Powiedziałem do Boba. ? Jest słabsze światło i od razu robią się bardziej aktywne.

- Proponuję udać się w kierunku wyjścia i poszukać swojej broni ? odpowiedział Bob. Uznałem to za dobry pomysł.

Członkowie kółka strzeleckiego stali w tłumie i próbowali zapanować nad ludnością. Wśród odgłosu głośnych rozmów z wnętrza remizy oraz pojedynczych dźwiękach wystrzałów z zewnątrz, przeszliśmy przez tłum ludzi w kierunku drzwi wyjściowych, tych prowadzących do innych pomieszczeń budynku. Nikt tam nie stał i ich nie pilnował, dlatego bez problemu przeszliśmy.

- Pewnie poszli zobaczyć, co to było. Tam, za oknem. Słyszałeś strzały ? powiedział Bob.

- Lub wynieśli się z całą bronią gdzieś w diabły. ? Odpowiedziałem.

Zaśmialiśmy się nerwowo. Lekko uchyliliśmy drzwi, przez które szybko się przekradliśmy. Dobrze, że tłum wewnątrz hali ani myślał o ucieczce, bo zostalibyśmy wręcz stratowani. Znajdowaliśmy się w korytarzu. Stamtąd przeszliśmy do pomieszczenia, które wcześniej było miejscem, gdzie spali strażacy. A tej nocy leżała tam broń.

- Bingo ? powiedział Bob.

Znaleźliśmy swoje strzelby i szybko stamtąd wyszliśmy. Nagle przed naszymi oczami pojawił się Terry, jeden z młodszych policjantów w miasteczku. W rękach miał pistolet. Z lekkim strachem na twarzy popatrzył najpierw na Boba (który cherlakiem nie był), potem na mnie, następnie z powrotem na Boba. W końcu wydobył się z niego głos, który przypominał raczej pisk gumowej zabawki, niż głos dwudziestoparoletniego mężczyzny.

- Mu-musicie o-o-oddać mi broń. Wi-wiecie, względy bez-bezpieczeństwa.

Bob podszedł do chłopaka ze strzelbą w rękach. Policjant podniósł pistolet i wycelował w mojego przyjaciela. Ręce mu się trzęsły.

- Posłuchaj? Terry, tak? ? Zaczął Bob. ? Chcemy pomóc. Widzieliśmy to coś za oknem, słyszeliśmy strzały. Chcemy pomóc. Opuść pistolet, do wyjdziemy razem.

- Nie! ? Krzyknął chłopak, ale opuścił broń. ? Nie wrócę tam! To coś? rozwaliło Harry?ego! Strzelaliśmy. Wolałem już uciec, niż próbować to zabić.

- Posłuchaj mnie, Terry ? mówił Bob spokojnym głosem. ? Musisz mi powiedzieć, ile tego było.

- Ja? Nie! Ja nie mogę wam powiedzieć, jesteście c-cywilami. Nie po-policjantami.

- W takim razie?

Nagle Bob uderzył chłopaka w głowę kolbą swojej strzelby. Ten padł bezwładnie na podłogę, nieprzytomny. Przyznam, że wtedy mój przyjaciel mnie przeraził.

- Przepraszam za to, Cliff. Nigdy byśmy nie wyszli. Chodź, przeniesiemy go w bezpieczne miejsce.

Wziąłem Terry?ego za nogi, Bob złapał go pod pachami. Przenieśliśmy go na jedno ze strażackich łóżek. Następnie poprawiliśmy kurtki i czapki na głowach.

Staliśmy przed wyjściem. Bob trzymał klamkę, jakby z niepewnością.

- Na pewno to robimy?

Spojrzał na mnie.

- Tak. Otwieraj.

Bob nacisnął klamkę. Otworzył drzwi.

Koniec części szóstej.

Zostawię Was z Waszymi przemyśleniami i nie będę już nic dzisiaj pisał.;) Do zobaczenia przy następnej części! Pozdrawia pT.

A, i polecam komentowanie - może na coś zwróciliście uwagę, coś Wam się spodobało, a coś nie? Warto o tym informować i przy okazji mile połechtać moje ego liczbą komentarzy;D.

5 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Sorki, że tak złośliwie nie komentujemy, po prostu jesteśmy zajęci czytaniem ;D Tak poza tym świetne opowiadanie ... Zgadzam się z przedmówcą, syndrom "Lost" jest naprawdę dobry.

Link do komentarza

Bardzo dobrze się rozkręca, ale jakoś w piątej i szóstej części dialogi wydają mi się mniej naturalne. Ale to drobnostki takie jak zamiast "lecz" naturalniejsze byłoby "ale". To tyle narzekania, a tak to świetnie. Połechtałem co nieco?

Link do komentarza

Połechtałeś, nie ma co:D. Z tymi dialogami głównie chodzi o to, że... nie potrafię pisać scen zbiorowych. Gdy jest więcej niż kilka postaci naraz, prędzej czy później coś mi się rozwali. Albo fabuła zgłupieje, pojawią się jakieś głupotki, bugi bezsensowne. Albo zaczną kuleć dialogi. Co ma jedno do drugiego? Nie mam pojęcia, ale tak jest. Co zrobić z tłumem? Komu dać głos? Czy inni mają stać cicho? Jak ukazać ruch? To dla mnie nie do zjedzenia, że tak powiem:). Mogę jakoś opisywać monumentalne krajobrazy (choć najlepiej naturalne - opisy budynków jeszcze mi nie wychodzą, choć uwielbiam miejską scenerię), ale tłum mnie przeraża:).

Pozdrawiam (nie tylko sv3na, ale wszystkich:) i dzięki za przyjemne łechtanie xD.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...