Skocz do zawartości

pantrupek

Forumowicze
  • Zawartość

    305
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez pantrupek

  1. pantrupek
    Tak więc, kontynuujemy naszą małą opowiastkę (nieubłagalnie zbliżając się do nieuchronnego końca). Poprzednio, jak zapewne pamiętacie (albo i nie), Christopher trafił do psychiatry po tym, jak zabił swoją żonę, odcinając jej głowę. Według jego opowieści głowa jednak żyła, co mogą potwierdzić policjanci przeszukujący wcześniej dom Chrisa (w tym jeden z problemami żołądkowymi). Z opowieści pacjenta wynika też to, że głowa ożywiła swoje ciało i razem, we trójkę, żyli sobie w piwnicy. A oto, co zdarzyło się później...
    Historia odciętej głowy - część czwarta
    Chris sięga po kij od miotły. Bierze nóż. Przydałaby się również piła. Christopher idzie więc do garażu. Czego to mąż nie zrobi dla swojej żony? W końcu w jego przypadku ?wypad? do garażu jest dość ryzykowny. W końcu ma ona cienkie ściany, a każdy trochę głośniejszy od sześćdziesięciu decybeli dźwięk rozchodzi się poza jej granice. Dlatego włączając samochód Chris Cortland uważał zawsze, by zbytnio nie rozbudzić sąsiadów. Więc postanawiał wyjeżdżać autobusem. Włączał sobie w czasie swojego iPoda i słuchał muzyki. Ulice mijały wraz z kolejnymi piosenkami. Madonna ?Beautiful Stranger? zawsze kończyła się na drugim przystanku. Potem, gdy jechał przez Queens, w szach czuł głos Robbiego Williamsa śpiewającego ?Beyond the sea?, czasami, już na Manhattanie, stojąc w korku, włączał sobie znów Madonnę, tym razem ?Nothing Really Matters? albo ?Theme of Laura? lub ?Hometown? Akiry Yamaoki z gier z serii ?Silent Hill?. Gdy miał ochotę, wyłączał muzykę i słuchał zgiełku jakże ruchliwego i głośnego centrum jego rodzimego miasta. Wracając do ?Silent Hill?. Chris w ogóle był wielkim fanem gier. W swojej kolekcji miał takie perełki jak pierwsze ?The legend of Zelda?, czy ?Metal Gear? na stare, poczciwe konsole.
    W weekend Christopher z Laurą wyjeżdżał swoim srebrnym Chevroletem na wycieczki za miasto. Zwiedzali rozległe łąki, małe miasteczka i okolice N.Y. Teraz Chris patrzy na swoje auto, które służyło mu zwykle tylko do uszczęśliwiania żony, która uwielbiała wycieczki, ale nie cierpiała jeździć rowerem. Wyjmuje z szuflady piłkę do drewna, oraz trochę szmat. Wychodzi.
    Uszczęśliwiona Laura nie może wytrzymać, aż Christopher skończy. Pogania go:
    - Szybciej, szybciej! Nie musi być idealnie ostry!
    Chris szybko uwija się z robotą. Po chwili trzyma krótki, prawie idealnie zaostrzony po obu końcach kijek. Podchodzi do głowy. Bierze ją pod pachę. Laura cały czas mówi:
    - Wreszcie nie będę musiała patrzeć na ciebie z półki. Jak się cieszę!
    Chris uśmiecha się i odpowiada:
    - Ja też.
    ?Jak to małe rzeczy mogą uszczęśliwić ludzi?? myśli, uśmiechając się.
    Ciało siada na kanapie i czeka. Nie wiem, jak ciało pozbawione głowy może czekać, ale najważniejsze, że niewiele czasu zajęło to ciału i samej głowie. Chris bierze w ręce kijek i wbija go szybkim ruchem w miejsce ciała, w którym niegdyś była jeszcze głowa. Na twarzy Laury pokazuje się grymas bólu.
    - Aaa. ? Mówi żona.
    - Może jednak nie będę tego robił? ? Pyta mąż.
    - Przetrzymam. Tylko nie wbijaj tego we mnie zbyt mocno, bo ten patyk może mi wejść do mózgu i dopiero będzie.
    Odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic, żona. Chris znowu bierze głowę w swoje ręce i szybko wbija (ale niezbyt mocno oczywiście) ją w siedzące ciało. Laura otwiera usta, a jej oko zaczyna drżeć i pojawiają się w nim łzy.
    - Nic ci nie jest? ? pyta Christopher Laurę.
    - Nie, wszystko w porządku ? odpowiada żona, wstając ? trochę krwawię ? zauważa ? daj te szmatki.
    - Właśnie po to są ? powiedział mąż owijając je dookoła szyi Laury. Uśmiecha się do niej i patrzy prosto w twarz ? nie mogłem mieć lepszej żony ? zmienił temat - nadal boli?
    - Tylko troszkę. Ale przestanie. Wiesz co, będę musiała kupić sobie jakiś ładny szalik.
    Śmieją się obydwoje. Potem żona obejmuje męża i przyciska do siebie. Zaczynają się namiętnie całować.
    - Jeszcze nigdy tak nie całowałaś ? mówi Chris.
    *
    Jeff nadal patrzy zaciekawiony w ekran. Z letargu wyrywa go trochę inny niż w czasie opowiadania swojej historii głos Christophera:
    - Pozwoli pan, że tę część nieco ocenzuruję. ? Spokój dźwięków, które wydobywają z siebie usta pacjenta, jakoś dziwnie nie niepokoi Townshenda.
    - No pewnie, niech tak będzie ? odezwał się nieco zrezygnowanym tonem lekarz ? kontynuuj. Więc przybiłeś głowę swojej żony do reszty ciała?
    Townshend nie schodząc z fotela wyjmuje jakieś dokumenty. Rzeczywiście, w ciele były ślady czegoś wbitego do środka.
    ?Ach! Co on mi zrobił?? myśli nagle psychiatra. ?Rozmawiamy, jak jacyś starzy kumple! To musiał być jakiś rodzaj hipnozy. Nie wiem, naprawdę, nie wiem?.
    - Dzięki temu mogliśmy się do siebie bardziej niż zwykle zbliżyć ? mówi Chris - ale wszystko kiedyś niestety, ma swój koniec?
    Koniec części czwartej. Hie, nie wiem w sumie, skąd, trzynastoletnim przecież pacholęciem będąc, przyszło mi do głowy, by bohater mojego opowiadania słuchał Madonny. Może to był przypadek? Oj tam, nie ważne, było minęło. Pamiętajcie - pisałem to dawno temu! Dawno temu! Ale swojej przeszłości się i tak nie wstydzę. Do przeczytania już bardzo niedługo, gdy to opublikuję ostatnią część i będę miał to, że tak powiem, z głowy. Pozdrowienia śle pT.
  2. pantrupek
    Ach, chciałbym skończyć już to publikować. Zainteresowanie niby jest, ale mam już tyle pomysłów na ciekawe artykuły, wpisy, że nie mogę się doczekać, by je Wam przedstawić. Ale dobra, jak to mają w zwyczaju mówić szanowani dorośli do swych rozbrykanych latorośli: "jak już coś zacząłeś, to to skończ". Więc oto:
    Historia odciętej głowy - część trzecia
    Głowa małżonki Chrisa leży w kącie piwnicy. Mąż siedzi skulony w drugim i, trzęsąc się, mówi:
    - Co ja zrobiłem? Co ja zrobiłem?
    Byli małżeństwem od roku. Mogło być tak dobrze?
    - Podnieś mnie ? poleca żona ? zimno tu, w tym kącie.
    Christopher gwałtownie wstaje, trzymając się kurczowo ściany:
    - To niemożliwe ? mówi roztrzęsionym głosem ? To niemożliwe! Odcięta głowa nie może mówić!
    - Podnieś mnie! - W głosie żony słychać lekkie zdenerwowanie. - Jestem twoją żoną!
    Mąż znów opada na zimną posadzkę.
    - Nie! Przestań Lauro! Przestań!
    - Podnieś mnie ? powtarza cały czas głowa ? podnieś mnie!
    Jej głos w uszach Chrisa przemienia się w jeden ciągły pisk. Powtarza w myślach: ?Nie, to niemożliwe!?. Nie może wytrzymać wrzasków. Łapie się za głowę i modli w myślach. Pisk rozsadza mu mózg. Nie może wytrzymać. Rozsadza. Głowa. Mózg. Żona. Pies. Bez skóry. Trup. Krew. Łopata, węgiel, rozsadza, żona, mózg, zwierzę, trupy, ciało, krew, głowa, głowa, głowa, głowa żona, krew i łopata, mózg i pies, rozsadza bez skóry trup psa żona krew łopatą on sam to zrobił nie ja nic nie zrobiłem to on wszystko zrobił. I wtem, przecież nic się nie stało. Nic się nie stało. Wszystko w normie, ponieważ nic się nie stało.
    Nagle nastaje cisza. Christopher wstaje. Podnosi głowę. Patrzy jej prosto w oczy (w jedno oko, drugiego głowa nie ma) i mówi:
    - Jesteś piękna.
    - Wiem ? odpowiada żona?
    *
    Na ekranie śnieżącego telewizora coraz wyraźniej pokazuje się ciemna postać. W rękach ma kobiecą głowę.
    Doktor nie może zrozumieć, jak telewizor sam się włączył. Chris mówi:
    - Teraz mi pan wierzy, panie doktorze?
    - Tak ? odpowiada roztrzęsiony doktor ? jestem w stanie ci uwierzyć. ? Tak naprawdę Townshend nie wie, co myśleć. Spogląda to na pacjenta, to na odbiornik. To pewnie przypadek, zbyt duże napięcie w kablach, usterka telewizora. A może? Może to zrobił pacjent? Umysłu ludzkiego jeszcze nikt dobrze nie poznał, więc może to jego umysł to zrobił, umysł pacjenta? Czy w takiej nadnaturalnej sytuacji istnieje racjonalne wyjaśnienie? Spięcie byłoby dobre. Doktor naprawdę nie wie, co myśleć.
    - Dobrze ? głos Christophera jest nad wyraz spokojny ? proszę patrzeć w ekran.
    Jeff czuje ciarki na plecach, jednak wykonuje polecenie. Zauważa w telewizorze coraz wyraźniejsze sylwetki, kształty. ?Elektromagnetyczne połączenie mózgu z odbiornikiem? myśli psychiatra, próbując zachować spokój. Chris zaczyna opowiadać, a na ekranie pojawiają się nowe obrazy, lekko niewyraźne, jak ze starej, zużytej kasety video:
    - Mieszkaliśmy w piwnicy. Przetwory i to, co mieliśmy w lodówce starczało mi doskonale. Jednak w czasie ?wypadów? na górę zauważyłem, że w domu jest coraz brudniej. Nie chciałem pokazywać się ludziom, więc wychodziłem z piwnicy tylko wtedy, gdy musiałem. Trzeba było jakoś zadbać o to, by firanki były czyste, a trawa skoszona, aby nikt nie pomyślał, że dom jest opuszczony.
    - A sprawy papierkowe? Rachunki, praca? ? Cały czas patrząc w ekran, lekarz pyta pacjenta.
    - Od czasu do czasu przesyłałem teksty e - mailem, a rachunki załatwiałem elektronicznie. Szefowi napisałem, że jestem chory i nie prędko wyzdrowieję, więc nie będę zjawiał się w redakcji. Żona też wywinęła się przyjaciółkom z koła gospodyń domowych. Podyktowała mi list, w którym napisałem, że wyjechała do Europy.
    Nabiera oddechu i kaszle chwilę. Następnie kontynuuje:
    - Raz tylko wyszedłem z domu, o drugiej w nocy, skosić trawnik. Na szczęście miałem kosiarkę ręczną, prawie bezgłośną. Szybko uporałem się z robotą. O trzeciej nie było nawet śladu po bujnej trawie na podwórku.
    Doktor słuchając zastanawia się cały czas, jak to możliwe, że to, co myśli Christopher pokazuje się na ekranie. Raz widział taki film, chyba ?Ringu 2?, gdzie podłączyli dzieciaka do takiego urządzenia, co przesyłało fale mózgowe i myśli do telewizora. Fajna sprawa.
    Nagle zauważył, że już nie panikował. Głupi, japoński film stał się logicznym argumentem za tym, że przesyłanie myśli do TV jest możliwe! Durny horror!
    - Doktorze, czy mogę kontynuować?
    Doktor, jakby zbudzony z jakiegoś transu, odpowiada:
    - Tak, Chris. Opowiadaj dalej.
    - Także, stało się coś, dzięki czemu ja i moja żona mogliśmy się do siebie z powrotem zbliżyć.
    *
    W ciemnej, zakurzonej piwnicy mężczyzna o czarnych włosach je kanapkę z mięsem. Na półce leży, jakże by inaczej, głowa. Małżeństwo prowadzi konwersację.
    - Wiesz, co ? mówi głowa ? mam pomysł.
    - Co zamierzasz zrobić?
    - Nie bój się. - Odpowiada żona. ? Zaufaj mi.
    Patrzy kątem oka na martwe ciało leżące na ziemi. Oko zaczyna się jej? jakby palić wewnątrz. Chris otwiera pełne jedzenia usta i pyta zdziwionym głosem:
    - Co ty robisz?
    - Ożywiam to ciało ? pełen spokoju głos przypomina na myśl kogoś, kto robił to już wiele razy ? ono było już od dawna żywe. Nie miało jednak dość energii, by móc w stanie normalnie funkcjonować. Gdy je ożywię, lekko zakrzepła niestety już krew zacznie znów płynąć. Ja będę sterowała nią za pomocą mojego mózgu. Chciałabym go pokazać, ale nie mam jak ? zaśmiała się. Christopher uwielbiał od zawsze ten śmiech. Był taki? słodki, nawet po jej śmierci.
    Oko robi się znów takie, jakie było wcześniej. Przez chwilę w pomieszczeniu jest taka cisza, że słychać przelatującą muchę. Nagle ciało zaczyna trząść się, tak jakby przechodziło niemiłosierne bóle. Chris trzyma się ściany. Zwłoki, coraz mniej trzęsąc się, wstają. Zaczynają podchodzić do Christophera. Ten broni się przed ich dotykami. Głowa jednak mówi:
    - Chris, no weź. Tak bardzo brakowało mi dotykania cię ? zdanie wypowiedziane przez Laurę brzmi trochę głupio, ale szczerze, i dlatego Christopher nie zamierza się już bronić ? przytul mnie.
    Po godzinie Chris leży w łóżku przykryty kołdrą. Koło niego znajduje się ciało, a nad nim głowa.
    - Kocham cię ? mówi ? zawsze kochałam.
    - Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo.
    Oboje patrzą na siebie, a Chris głaszcze ją po policzku. Z oka głowy zaczyna lecieć łza. Ciało podnosi rękę i wyciera ją. Laura zaczyna płakać, a to co jeszcze ma na twarzy wykrzywia się w grymasie rozżalenia i smutku.
    - To niesprawiedliwe. Powinnam leżeć na górze, w zwiewnej koszuli nocnej u twego boku. Powinnam wyprowadzać psa na spacer, zmywać naczynia, sprzątać, wykonywać wszelkie prace domowe, jakie powinna wykonywać żona. Ty powinieneś jak zwykle przychodzić z pracy, siadać w fotelu i po obiedzie mnie pieścić. Nie chcę dłużej się tu ukrywać! Nie chcę!
    - Już ? odpowiedział mąż przytulając głowę do siebie ? coś wymyślimy.
    - To niesprawiedliwe ? mówiła coraz ciszej głowa ? to niesprawiedliwe?
    Po czym oboje zasypiają.
    Koniec części trzeciej. Jak tak patrzę, to materiału starczy jeszcze na około dwie części, więc już niedługo możecie spodziewać się końca. Zapraszam do czytania i komentowania. Do zobaczenia już niedługo, pozdrowienia śle pT.
  3. pantrupek
    Okej, więc oto zapowiadana dalsza część opowiadania "na powrót" (kurka wodna, a jednak się nim obnoszę). Dla przypomnienia: jest to lekko psychodeliczny horror napisany, gdy pacholęciem ledwie 13-letnim byłem (i tu nasuwa się refleksja - co się dzieje z dzisiejszymi dziećmi: albo piją i palą, albo piszą chore opowiadania), które z dzisiejszego punktu widzenia jest dla mnie zwykłym crapem (choć pomysł miałem zaiste niezły;). Głównym bohaterem, jak na razie, jest Christopher, który w pierwszej scenie gada do głowy swojej żony. Ona, o dziwo, mu odpowiada. W następnej scenie bezgłowe ciało małżonki Chrisa zabija szczura, gdy ten (mąż, nie szczur) smacznie śpi. Nagle czas akcji się zmienia - policjanci przeczesują piwnicę pewnego domu, w którym znajdują wysuszoną trupią głowę i zarośniętego mężczyznę. Głowa wydaje z siebie przeraźliwe dźwięki, natomiast mężczyzna krzyczy do niej "Lauro! Lauro!". Fragment kończył się zdaniem, w którym jeden z policjantów zaczął wymiotować. Ot, taki skrót. Ale do rzeczy:
    Historia odciętej głowy - część druga
    Często można zauważyć: czy to w filmach, czy w książkach, a nawet w komiksach, że psychologowie odpowiadają samymi pytaniami, jak gdyby nie znali zdań twierdzących, a tym bardziej przeczących.
    Christopher trafia do jednego z nich. Najpierw oczywiście go myją, ścinają brodę. Potem przez pół roku siedzi w pokoju bez klamek, dostając zastrzyki i leki. Samotność? Cały czas dokucza mu niemiłosiernie samotność. Leży w najdalszym kącie pomieszczenia, w najgłębszym cieniu, płacząc w rękaw i waląc głową w podłogę. Pamięta jedynie swoją żonę, Laurę. Ma jej obraz przed oczyma: jak się poznali, jak brali ślub, kupili dom i psa Charliego. A teraz nie wie gdzie jest. Nie wie gdzie ona jest. Co się dzieje? Christopher zostaje wypuszczony. Zamierza szukać Laury. Lecz to jeszcze nie koniec, prowadzą go gdzie indziej. Gdzie? Zostaje poprowadzony przez kilka korytarzy. Podają mu ubrania. ?Może dowiem się gdzie jestem? Może spotkam Laurę?? Myśli. Szybko się ubiera. Prowadzą go jeszcze gdzieś. Wchodzą do jakiegoś pokoju. Zostawiają go samego. Cortland patrzy. Ktoś tam siedzi? Chris w tym właśnie momencie poznaje pana psychologa, Jeffa Townshenda.
    Gabinet doktora jest przytulny, choć spowity w półmroku (w oknach zamontowano żaluzje). Ma zielone ściany, a na nich mnóstwo dyplomów, zdjęć z jakimiś znanymi profesorami i kilka obrazów przywodzących na myśl słynne testy psychologiczne, testy Rorschacha. Przy jednej ze ścian stoi stara, duża komoda, w której, ułożone rzędami, stoją tuziny książek. Pośrodku gabinetu znajduje się dębowe, rzeźbione biurko, a przy nim wygodny fotel. Na blacie biurka są kartki, zeszyty, długopisy, a także książki. Wśród nich Chris zauważa ?Zew Chtulhu? H. P. Lovecrafta. Czyżby doktor był fanem horroru? Idziemy dalej? Koło okien stoi dość duży telewizor. Po lewej stronie biurka znajduje się leżanka odwrócona przodem do fotela. Po prawej jest wygodna kanapa, również odwrócona w tym samym kierunku. Pacjenci mogą wybierać: czy leżeć na twardej leżance, czy siedzieć na skrzypiącej, beżowej kanapie. Większość pacjentów i tak wybiera inne miejsce. Jest to kąt na prawo od wejścia, najciemniejsze miejsce w gabinecie. Dlaczego jest taki ciemny? Zasłania go dębowa, masywna szafa, w której nikt nie wie, co się znajduje. W kącie tym jest dość brudno, może dlatego, że pacjenci utrzymują higienę tylko wtedy, gdy są do tego zmuszani. Christopher właśnie siedzi skulony w tym kącie. Cień zasłania jego czarne oczy i zapadłe policzki. Nogi ma podkurczone, a na kolanach trzyma ręce. Czarne włosy spływają mu na czoło. Jeff zadaje wreszcie pytanie:
    - Czemu tu jesteś?
    Chris wbija wzrok w ścianę. Nie wiedział najpierw jaki to pytanie ma związek z jego przybyciem tutaj, ale po chwili zrozumiał.
    - Opowiesz mi swoją historię? - Sformułował lepiej swoje pytanie Townshend. Brzmi ono rozkazująco.
    Christopher nie zna odpowiedzi na pytanie doktora! Chociaż, że Jeff tego nie zauważa, to jego pacjent poci się. Nic nie pamięta. Wytęża wszystkie zmysły, aby znaleźć odpowiedź. Wszystko na nic.
    Nagle, niczym nagły impuls, ruch skrzydeł motyla zauważony kątem oka, jedna filmowa klatka, przez myśl przelatują mu dramatyczne wydarzenia z przeszłości. Jego oczy stają się jakby trochę jaśniejsze.
    Skoro doktor lubi horrory? może wytrzyma i to? Chris zaczyna mówić:
    - Dobrze. Opowiem?
    Chociaż, że te słowa brzmiały jak najbardziej poważnie, zwłaszcza dla Christophera, to Jeff przyjmuje je trochę za bardzo ironicznie i ledwo utrzymuje powagę. Dla doktora takiego jak Townshend słowa Chrisa brzmiały jak wstęp do kolejnej zmyślonej, głupiej historyjki o UFO, tragediach samolotów pasażerskich nad Atlantykiem i kotkach zabitych kosiarką. Zmyślonej, bądź stworzonej przez chory umysł, podanej mózgowi z samoprzylepną karteczką: ?to jest prawda?, kłamstwo naszej podświadomości. Zresztą większość z nas przyjęłaby ją tak samo. Christopher kontynuuje:
    - Mieszkałem w pięknym domu na przedmieściach Nowego Jorku. Pracowałem jako reporter dla ?New York Times?.
    Jeff nie dziwi się, że człowiek tak dobrze zarabiający, żyjący w dostatku wariuje i zamyka się w piwnicy. Raz trafił mu się polityk, który posiadał willę, a niedługo miał startować w wyborach do parlamentu. Przejechał kobietę z dzieckiem. Uciekł z miejsca zdarzenia. I wtedy odbiła mu szajba. Gdy wrócił do domu zadźgał żonę w ciąży i zaczął myśleć, że jest aniołem. Ludzie bardzo szybko i przeraźliwie łatwo się staczają? ?He? myśli doktor, a jego kąciki ust wyrażają przez chwilę uśmiech.
    - Codziennie witał mnie w domu mój pies, Charlie? Tego dnia wróciłem trochę wcześniej. Jednak go nie było. Ani w domu, ani na podwórku. Wołałem też żonę, ale jej także nie znalazłem. Cóż, pomyślałem: ?Pewnie wyszła z psem na dwór?. Nagle zobaczyłem otwarte drzwi do piwnicy, skąd unosił się dziwny zapach.
    Psychiatra zaczyna coś notować w zeszycie. Może pies ma jakieś znaczenie w morderstwie? Może piwnica znaczy coś w psychice Chrisa? Townshend zamierza słuchać dalej?
    - Wszedłem do niej. Było w niej ciemno i wilgotno. Czułem jakieś dziwne zioła. I spaleniznę. Słyszałem głos mojej żony, coś w stylu łaciny, albo któregoś z tych języków, których prawie nikt już nie zna. Zajrzałem przez szparę w ostatnich, czyli trzecich ? dodał, jakby to było coś bardzo ważnego. ?Może i jest? pomyślał w tym momencie psycholog ? drzwiach na prawo. Laura była ubrana w fioletową suknię, długą, do kostek, z jakimiś? dziwnymi znakami i stała nad? powieszonym za nogę psem. Charlie? On był bez skóry! ? ?Bez skóry? notuje Jeff. ? Rzucała w niego ziołami. Większość z nich i tak wpadała do naczynia w którym leżały takie rozżarzone? Te, węgielki. Do niego wpadała też cała krew, którą Charlie z siebie? Ona spływała po prostu z niego ciurkiem! Wszedłem to pokoju, spoglądając cały czas na psa. Laura zawołała ?co tu robisz?!?, a ja spytałem, dlaczego to zrobiła, nie wiem, jak mogłem w takiej sytuacji spytać się o to takim trywialnym sposobem. ?Dlaczego to zrobiłaś?!?. ? Kącik ust pacjenta, choć doktor tego nie zauważył, podniósł się. Ale tylko na sekundę. ? Spuściła głowę? - z oczu pacjenta zaczynają lecieć łzy, a jego głos wyrażał i smutek i niezwykłą wręcz wesołość naraz. ? Po chwili rzuciła się na mnie. Próbowała mnie podrapać ? tu Chris zaczyna mówić przez szloch. Townshend nie wie, czy płacze z rozpaczy, czy ze śmiechu. Trochę go to przeraża ? wyrywałem się, aż w końcu odepchnąłem ją na podłogę. Na jej lewe oko spadł węgielek. Wyrzuciła go łapiąc się za oko, a ja korzystając z okazji wziąłem łopatę?
    Zaczyna płakać. Kładzie się w kącie. Większość jego skulonego ciała spoczywa w cieniu. Na wykładzinę spada coraz więcej łez. Doktor ostrożnie podchodzi do Chrisa, lecz po chwili gwałtownie odwraca się, ponieważ okno w gabinecie otworzyło się z hukiem, a do pomieszczenia zaczynają wpadać płatki śniegu. Żaluzje biją o szybę, robiąc hałas. Doktor szybko zamyka okno. W gabinecie z powrotem panuje półmrok. Jeff znów podchodzi do pacjenta i podaje mu chusteczkę. Christopher kontynuuje wycierając sobie oczy i nos:
    - Nie wiem co mnie napadło? Musiałem być w jakimś szoku. Może to przez te zioła, nie wiem, co się działo. Co się działo. Co się działo.
    Wstaje i mówiąc, patrzy doktorowi w twarz. Ten po raz pierwszy zauważa jego czarne oczy.
    - Gdy miałem już w rękach łopatę? Zamachnąłem się ? pokazuje ? i?
    Koniec części drugiej.
    Ech, w sumie miałem niemały kłopot z tym, gdzie mam zakończyć tą część, gdyż opowiadanie było przygotowane z myślą o pokazaniu go w całości, a nie w częściach. Ale jakoś sobie poradziliśmy;). Do przeczytania za kilka dni!
    Z pozdrowieniami, pT.
  4. pantrupek
    Witam z powrotem. Ee, nie będę obnosił się z tym, że "Ojej! To mój WIELKI POWRÓT" itd., gdyż to głupie. A czemu tak długi czas nie pisałem? Po prostu awarie komputera, internetu, aż w końcu brak weny twórczej nie pozwoliły mi tego robić. Dlatego, choć blog obrośnięty jest już grubą pajęczyną, a gdzieś w kącie wyrasta już nowa forma cywilizacji wywodząca się z pospolitego kurzu, postanawiam go odkurzyć i doprowadzić do porządku. Tadam.
    Na początek zamierzam pokazać Wam swoje stare (hie, czasy 1. gimnazjum), lecz leciutko odrestaurowane opowiadanie, które, gdy dzisiaj je czytam, wydaje mi się zwykłym chłamem, na poziome fragmentów "dzieł" z sidiakszynowego "Na Luzie". Ale co tam. Na nowy początek dobre. Jest to dziwaczny horror, pisany w czasie teraźniejszym (dla tych, co nie trawią naszego rodzimego języka, lub całą szkołę pzewagarowali - "idzie", zamiast "szedł", "robię", zamiast "robiłem" itp.). Zapraszam do przeczytania i komentowania. (A, bo zapomnę - opowiadanie będzie przedstawiane w częściach: na dzień dzisiejszy ma 7 stron w Wordzie, więc jest trochę za długie jak na raz;)
    Historia Odciętej głowy - część pierwsza
    Dookoła żarówki ledwo oświetlającej małą piwnicę latają muchy. Zapach stęchlizny, tak znany w świecie horroru, roznosi się po całym pomieszczeniu.
    - Jesteś piękna ? mówi. Ona uśmiecha się lekko i odpowiada:
    - Wiem.
    Podnosi ją i kieruje bliżej żarówki.
    - Jesteś wszystkim co mam.
    Głowa patrzy przekrwionym okiem na twarz męża. Drugiego nie ma. Pozostał po nim tylko pusty oczodół.
    Mężczyzna przytula do siebie głowę swojej niedawno co zabitej małżonki. Na jasną koszulę spływa mu lekko zakrzepła już krew. Nie zważa na to. Po prostu jedną ręką głaszcze jej ciemne blond włosy. Drugą zaś trzyma mocno głowę. Blada skóra nie jest dla niego już zimną, bezwartościową powłoką kryjącą w sobie obrzydliwe, lepkie wnętrzności trupa. Jest to skóra jego żony. Nadal ją kocha i zauważa, że nawet śmierć nie może ich rozdzielić.
    *
    Noc? Na płytkach leży zimne ciało, któremu brakuje głowy. Dookoła miejsca, w którym powinna ona być, znajduje się plama krwi. Na starej wersalce, którą Christopher wyniósł tu kiedyś (uważał, że jest ?niestylowa?) leży głowa. Jest odwrócona twarzą do swego męża, leżącego koło niej. W jego otwartych czarnych oczach odbija się blask księżyca padający przez dziurę w brudnym, zakurzonym oknie. Gdzieś koło wersalki biegnie szczur. Ręka ciała leżącego na podłodze łapie zwierzę, łamie jego maleńki, wątły kręgosłup i wyrzuca szczątki gryzonia przez otwarte drzwi. Głowa uśmiecha się i mówi:
    - Chris, obudź się. Christopher!
    Mężczyzna leżący obok niej pyta zaspanym głosem:
    - Co ? przerywa na chwilę, by ziewnąć - się stało?
    - Pamiętasz cokolwiek?
    Głowa patrzy swoim jedynym okiem prosto w czarne oczy małżonka. Stają się one jakby bardziej czarne niż były w rzeczywistości.
    - Nie. Nic nie pamiętam.
    - Tak myślałam ? szepcze głowa uśmiechając się tajemniczo.
    - Coś jeszcze chciałaś?
    - Nie, nic. ? Christopher zamyka oczy ? wiesz co?
    - Co? ? pyta zaspanym głosem mąż.
    - Spałeś z otwartymi oczami.
    *
    Kilku policjantów przeszukuje rozległą piwnicę domu na przedmieściach Nowego Jorku. Wewnątrz widzą wszędobylskie muchy, które całymi chmarami latają po pomieszczeniach. Gdy zeszli ze schodów, zobaczyli korytarz, na którego końcu leżała sterta niepotrzebnych rzeczy i pudeł. Po prawej stronie znajdują się trzy pary drzwi. Policjanci otwierają je po kolei. Ostatnie są zamknięte na klucz. Jeden z gliniarzy wyważa te drzwi solidnym kopniakiem. Pod ścianą siedzi zarośnięty, obdarty, brudny mężczyzna i, szlochając, tuli coś w rękach. Na podłodze znajduje się plama dawno zakrzepłej krwi i odciśnięty w niej ślad ciała. Pod ścianą stoi zakrwawiona łopata. Policjanci podnoszą mężczyznę, który, cały czas szlochając, wypuszcza z rąk głowę. Przez chwilę toczy się ona, aż w końcu, padłszy na swoją tylnią część, ?pokazuje? twarz. Nie ma jednego oka, włosy powoli wypadają. Blada skóra z braku nawilżenia skurczyła się i w niektórych miejscach widoczne są ślady pęknięć. Jedyne oko, które głowa posiada, jest przekrwione, wygląda, jak? przypalone. Patrząc na nie można wyobrazić sobie najgorsze koszmary, wygląda jakby dopiero co ?wyszło? ze śmiercionośnego pożaru. Sama głowa wygląda demonicznie. Nagle wydaje z siebie dźwięk. Coś w stylu jęku, być może przywołania. Mężczyzna krzyczy:
    - Lauro! Wróciłaś!
    Zaczyna się wyrywać, lecz po chwili zostaje mocniej przytrzymany przez przerażonych policjantów. Jeden z gliniarzy ucisza coraz głośniej wrzeszczącą głowę. Po piętnastu kopnięciach zmasakrowana leży bez ruchu na lodowatej posadzce? Któryś ze stróżów prawa wymiotuje w kącie.
    Koniec części pierwszej. Druga - już niedługo. Z pozdrowieniami, pT.
  5. pantrupek
    W końcu napisałem. Jak obiecałem (choć wcale jakoś nie chciało mi się tego pisać) będzie o ?Naznaczonym? i ?Czasie honoru?. Zacznijmy może od tego drugiego.
    Niedawno istniał w polskiej telewizji taki twór jak ?Tajemnica twierdzy szyfrów?. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to taki nasz gniocik. Czemu? Fabuła jakoś dziwnie się nie skleja, zbytnio ten serial ?zamerykanizowano? (trudne słowo!), jedyne, co mi się w miarę podobało to aktorstwo. Niektórych. Jako odtrutkę na to rozczarowanie obejrzałem kiedyś pierwszy odcinek ?Czasu honoru?. I zostałem z tym serialem aż do dziś.
    Nie wiem, jak to udało się autorom, ale połączyli serial obyczajowy z filmem wojennym i? ?Mrocznym rycerzem?. Czemu serial obyczajowy? Bohaterowie poznają różne miłości, zakochują się, przeżywają rozterki. Dlaczego film wojenny? No, oczywiście, już samo umieszczenie akcji w Warszawie 1943 roku oraz uczynienie bohaterami słynnych ?cichociemnych? wystarczy. Ale tu mamy jeszcze (naprawdę dobre, jak na polskie kino!) strzelaniny. A czemu ?Mroczny rycerz?? Ponieważ tamten film trzymał napięcie jak nie wiem który, posiadał rewelacyjną muzykę, wyrazistego badassa i świetny klimacik. I tu też tak jest ? napięcia nie da się porównać z niczym innym w polskiej telewizji, muzyka może i nie ryje beretu, ale spełnia to samo zadanie co w ?Mrocznym rycerzu? ? idealnie komponuje się w akcję na ekranie. Wszyscy bohaterowie mają dobrze zarysowane charaktery, a ich wrogowie to nie dające się lubić typy, które (jak się okazuje w drugiej, lecącej aktualnie serii) mają własne, prywatne cele i do nich dążą. Klimat wojennej Warszawy jest dobry, choć plenery, ze względów czysto technicznych, nie mogą być za wielkie. Dlatego dodano fragmenty filmów i zdjęć z tamtego okresu jako przerywniki. Fajnie to wygląda. Sam serial, chociaż dla samego napięcia i klimatu, serdecznie polecam, to (obok ?Rancza?, ale to inna bajka) aktualnie najlepszy współczesny polski serial.
    Teraz nieco o drugim bohaterze dzisiejszego wpisu. Nazywa się ?Naznaczony? i tak naprawdę? to gniot. Tiaa, lubię to słowo;). To czemu piszę o tym serialu? Bo ogląda się to bardzo przyjemnie. Fabuła kuleje, widać, że twórcy, którym najwyraźniej brak warsztatu, chcieli w jeden serial wpleść jak najwięcej rzeczy. Więc mamy tak: tajemniczego Nieznajomego, który okazuje się czymś w rodzaju ducha, który, tak jak Jigsaw w ?Pile? wyrównuje rachunki (przynajmniej tak było w pierwszej części ?Piły?). Mamy genialnego matematyka (w tej roli nasz główny odtwórca narodowych bohaterów: kiedyś Szopen, potem Jan Paweł II, a teraz głos Kopernika ? Piotr Adamczyk), jego opętaną przez coś córeczkę (tu zaś główna małolata IV RP, ale nie pamiętam, jak się nazywa), która rysuje jakieś dziwne znaczki, co one okazują się zapowiedzią przyszłych czynów osób odwiedzonych przez Nieznajomego. Och, trochę to skomplikowane, ale wyobraźcie sobie, że twórcy postanowili wcisnąć tam jeszcze więcej! Nasz matematyk kiedyś podobno pracował dla wojska i ileś tam ludzi przez niego zginęło w Afganistanie, to go goni jakiś Afgan, który już 2 razy uniknął śmierci, są też agenci i ich tajemniczy szefuncio, którzy ścigają kogo się da, byleby tylko dowiedzieć się czegoś o Nieznajomym. Mamy też ojczulka (takiego w habicie), który zajmuje się tym dziwnym kimś. W każdym odcinku pojawia się też (co odcinek inna) dodatkowa postać, grana przez jakiegoś celebryta, która też coś z Nieznajomym ma wspólnego. Niektóre z tych dodatkowych wątków są ciekawe i zrobione dobrze, kilka mi nie przypasiło. Ostatnio wątki naszego matematyka (który zwie się Tadeusz Krall, tak na marginesie) i innych zaczynają się w niektórych momentach zazębiać, co jeszcze bardziej wszystko komplikuje. Ale dobra, dość o fabule.
    ?Naznaczony? zaczyna się dosyć fajnie, jak na polski serial ? trupem na dziwacznym statku, a potem wielką katastrofą na pełnym morzu (ze szczególikami!). No i był jeszcze wypadek samochodowy, w sumie nie wiem po co ? by było jeszcze efektowniej? Potem od czasu do czasu jest też jakiś wybuch, palący się nieznajomy i inne takie. Nie oszczędzano więc pieniędzy na efekty specjalne.
    Problem leży w tym, że ?Naznaczony? to głupkowaty serial. Widać, że polscy filmowcy nie są przygotowani na tworzenie horrorów, bo choć niektóre ujęcia są fajne, a wątek z molestowaną przez kumpla córką i ten z psychopatą w biurowcu były naprawdę dobrze zrobione, to ?każualostwo? w gatunku zauważymy już na pierwszy rzut oka. No i to wrzucanie wszystkiego do jednego kotła trochę irytuje i śmieszy zarazem. Albo taka sytuacja ? taki jeden istny kawał drania został zakopany żywcem (w trumnie). Lecz przyszła córka tego, co go zakopał i zaczęła tłumaczyć, że tak nie wolno! Zaczęła grać wzruszająca muzyka, wszystkim łzy pojawiały się w oczach. Cały wcześniej budowany klimat diabli wzięli. Och, nie widać horrorowego kunsztu, oj, nie widać. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że dosyć przyjemnie się to dziełko ogląda, bo aktorstwo jest dobre, bo niektóre sceny ciekawe. No i fajnie jest się pośmiać z poziomu polskiego horroru.
    Oki, to wszystko na dziś. Pozostaje mi Was przeprosić za zastój (mało czasu, mało chęci, wielkie zmęczenie i takie tam ? ech, znacie to;), pozdrowić i pożegnać słowami: do następnego wpisu! pT
  6. pantrupek
    Powracamy do tematyki filmowej. Oto dwa następne filmy, które wyhaczyłem w Internecie i które zapowiadają się dosyć ciekawie:
    ?Shutter Island? od Martina Scorsese z Leonardo Di Caprio w roli głównej. Ten aktor już przestał być słodkim dzieciakiem, co zauważyliśmy przy okazji m.in. ?Krwawego Diamentu?. Zapowiada się niezła psychodela, trochę w lovecratowskich klimatach, tylko bez potworów. Po zwiastunie, który oglądałem, stawiałbym też na coś w rodzaju ?Sanitarium?, oby tylko nie za bardzo soft i nie za dużo gore. W tym filmie czekam na psychologiczne schizy, rewelacyjną fabułę, jakiś zaskakujący zwrot akcji i dobre aktorstwo. O realizację się nie boję, podoba mi się to, co przedstawione zostało w zwiastunie. O właśnie, odsyłam do trailera: http://www.youtube.com/watch?v=c4bznTvfP6k...feature=channel .
    Drugi film to remake dzieła mojego guru, George?a A. Romero. To człowiek, który stworzył żywe trupy. Tak, on zrobił pierwszy film o zombie, jako o powolnych, nadgniłych gościach, którzy snują się po świecie bez żadnego władcy, szukając pożywienia. George stworzył ?Noc żywych trupów?, ?Świt żywych trupów? i ?Dzień żywych trupów?. Kilkanaście lat później powrócił do tematyki zombie w ?Ziemi żywych trupów?, ?Kronikach żywych trupów?, a teraz ?Survival of the dead? (nie ma polskiej nazwy). Ale ja nie będę mówił o tych filmach, tylko o innym, mniej znanym. ?The Crazies?. Opowiada on o tajnym wirusie, który (jakżeby inaczej) wymknął się spod kontroli i nęka mieszkańców pewnego małego miasteczka. Ludzie, którzy nie zostali nim zarażeni próbują przeżyć między zarażonymi, którzy pragną zabić wszystko, co się rusza, brutalnym wojskiem, a badaczami. W 2010 roku swoją premierę będzie miał remake tego filmu. Jedyne o co się martwię, to to, że nowe ?The Crazies? zapadnie na ?syndrom remake?a?, czyli po prostu będzie za głupkowaty, za krwawy i za słaby. Ale, patrząc na rewelacyjnie zbudowany zwiastun, myślę, że daleko mu do tego. Ale zresztą ? oceńcie sami: http://www.youtube.com/watch?v=lEMZwQulT1Q . Aż mi ciary przeszły, gdy to oglądałem.
    A jako bonus ? zwiastun oryginalnej wersji: http://www.youtube.com/watch?v=aKbu_iuE6nY...feature=related . Nie ma to, jak stare zwiastuny, co nie?
    Już niedługo możecie spodziewać się czegoś o dwóch nowych polskich serialach: ?Naznaczonym? i ?Czasie honoru?. Serdecznie zapraszam za kilka dni! Pozdrawiam i do przeczytania! pT
  7. pantrupek
    Ostatnio mam tak mało czasu i pomysłów, że blog trochę już obrósł pajęczynką. Ale dobra, mniejsza z tym.
    Dziś będę pisał tylko i wyłącznie to, co nasunie mi się do główki, bez żadnego przygotowania (czyli jak zawsze;) i wcześniejszych rozmyślań. Po prostu - pełna improwizacja.
    Trochę może o kinie, bo już dawno o tym nie było. Długi czas minął, odkąd ostatnio odwiedziłem ten przybytek kultury (brak kasy, czasu i innych rzeczy, na których nieposiadanie może skarżyć się przeciętny 16-latek). Ostatnio pojechałem tam na bodajże "Nienarodzonego", głupkowaty, wtórny, ale sprawnie zrealizowany horror z zgrabnym tyłeczkiem głównej bohaterki na plakacie - zapewne miał zadziałać jako wabik. Co z niego pamiętam? Hm... dosyć dobre aktorstwo aktorki grającej główną bohaterkę oraz Gary'ego Oldmana, którego uwielbiam, choćby za rolę komisarza Gordona w najnowszych Batmanach; śmiech widzów w kilku momentach (może to był taki nerwowy odruch, ale ten staruszek-potwór goniący pewną kobietę był naprawdę zabawny); no i zmarnowany potencjał fabularny - z opisów wynikało, że może będą hitlerowcy, jakieś eksperymenty czy coś, a autorzy zaserwowali nam żydowskie duchy i piekielnego chłopca o imienu... Jumpy. Tiaa, rewelacyjne imię, aż boję się je pisać.
    Oki, przejdźmy do teraźniejszości. Do kin właśnie wszedł "Dystrykt 9". Nie oglądałem, więc z oceną się powstrzymam (zapewne aż do momentu wydania DVD), ale recenzje, które do tej pory przeczytałem/obejrzałem nastrajają baardzo pozytywnie. Tefałczwórkowy Kinomaniak, znany ze swoich srogich ocen, postawił temu filmowi 8,5/10, więc to już coś. Co mi się podoba w tym filmie? Świetny pomysł na samą fabułę - obcy imigranci z kosmosu co prawda mogą trochę zalatywać "Facetami w czerni", ale lepiej nie porównywać tych dwóch filmów. Rewelacyjn pomysł na przedstawienie fabuły - dokument, często kręcony "z ręki", ale nie tak, jak w np. "Projekt: Monster" czy "Blair Witch". No i wychwalana wszem i wobec masakra, flaki latają na prawo i lewo, hektolitry krwi. Dobrze, że ten film nie jest ugrzeczniony.
    A co nas czeka w najbliższej przyszłości? Ja zwróciłem uwagę na "Zombieland" - krwawą komedię dziejącą się w świecie opanowanym przez żywe trupy. Wielka reaktywacja Woody'ego Harrelsona (choć wcześniej widziany był w m.in. "Siedem dusz" i "To nie jest kraj dla starych ludzi"), który cały czas jest w znakomitej formie. Fajnie potraktowano motyw przeciwieństw bohaterów, a jeszcze lepiej - motyw zombie w ogóle. Ale odsyłam do zwiastunów: http://www.youtube.com/watch?v=M-cIjPOJdFM i http://www.youtube.com/watch?v=fW3RHnJzHjY...feature=channel . Jako rekomendację napiszę, że ten film w pierwszy weekend wyświetlania w Stanach zarobił więcej niż kosztował.
    Czekam z niecierpliwością też na dwa inne filmy: "Gabinet Doktora Parnassusa" ( http://www.youtube.com/watch?v=OFxqw0jbC2Y...feature=channel ), ze względu na tajemniczą fabułę, pokręcone pomysły twórców, no i na czterech wielkich aktorów grających jedną z ról: Heath Ledger, Johnny Depp, Jude Law i Colin Farrel (role trzech pierwszych uwielbiam, a ostatniego dziś w Polsce nie sposób nie znać). Drugi to... "2012", ultraefektowna sieczka w stylu "Pojutrze" - czekam na świetne efekty specjalne, setki martwych ludzi i w ogóle na to wszystko, co lubiłem w "Pojutrze", tylko dziesięciokrtonie większe i lepsze. Zwiastun: http://www.youtube.com/watch?v=Hz86TsGx3fc...feature=channel .
    Dziś z mojej improwizacji wyszło mi filmowo. Zapewne częściej będę pisał wpisy tego typu: z głowy, improwizowane, bez przygotowania. Bo, kto wie?, może wyjdzie mi w końcu coś ciekawego. Pozostaje mi tylko Was pozdrowić, pożegnać i, zgodnie z tematyką dzisiejszego wpisu, zaprosić do kin;). Także pozdrawiam i do przeczytania! pT
  8. pantrupek
    Witam! Trochę się mi myśli nie na tematy growe ostatnio pozbierały, niektóre ciekawe, inne mniej. Ale dobra, mniejsza z tym, przejdźmy do konkretów.
    Wiele osób na swoich blogach pisze czy wplata w swoje wpisy coś o różnorakich subkulturach. Oczywiście, to temat, który długo jeszcze zostanie aktualny ? kiedyś dyskutowało w ramach ?wojny międzypokoleniowej? o punkach, później nastał boom na skejtów, a dziś, w co drugim ciekawszym wpisie i komentarzach do niego mówi się o dresach. Nie zapomnijmy o tzw. metalach, których, jak zdążyłem zauważyć surfując po bezkresnym oceanie forum.cdaction.pl, jest tutaj wielu. Tiaa? Co ciekawe, duża liczba z tych oto wymienionych wyżej subkultur wywodzi się z? muzyki. Tak właśnie, dobrze przeczytaliście. Już wspominałem o tym kiedyś, bodajże w jednym z komentarzy na czyimś blogu, ale dobra, powtórzę jeszcze raz: to jest dosyć zabawne. Śmieszny jest podział ludzi na tych, co słuchają rapu, metalu, punk rocka itd. To znaczy, tak, zawsze jakiś podział to jest, ale czy warto odbierać ludzi tylko przez pryzmat słuchanej przez nich muzyki? Metal ? brudne dziwadło ubierające się na czarno, z długimi, przetłuszczonymi włosami (kobiety w zwykle dziwacznym, można powiedzieć, że wręcz alienującym kolorze), wyznawcy szatana. Dresy ? głupi, bezmózgi, klnący na sześćset pięćdziesiątą ósmą potęgę neandertalczycy, nieposiadający karków wielcy miłośnicy aut marki BMW, złotych zegarków, łysych oraz gładkich głów, sterydów i noży sprężynowych. Słuchają muzyki typu ?umca umca?, a ich dziewczyny to głupie, nieszanujące siebie matoły, z długimi tipsami, różowymi pasemkami oraz (bez tego się z domu nie ruszają!) baaardzo krótkimi spódniczkami mini (w zimę, gdy zimno, zakładają rajstopki i jest great). Punki ? zdziwaczali posiadacze choroby ADHD z głupimi fryzurami i zwalonym gustem muzycznym (Green Day, choć punk rock, to przy tym, co słuchają, pikuś). Skejci ? zawsze przymuleni (najarani?) goście w za luźnych ubraniach (może po to takie kupują, by starczyły im na dłużej?), codziennie modlący się przed figurką Tony?ego Hawka i nieustannie próbujący odtworzyć w ?realu? swoje najlepsze combo z ?Tony Hawk?s Pro Skater 3?, zwykle z ubłaganym skutkiem.
    To oczywiście najpodlejsze ze stereotypów, jakie tylko mogą mieć na Ziemi miejsce (inne, równie podłe, to m.in. takie, że Żydzi to złodzieje itd.). No bo, kurczę, że słucha metalu to brudas i satanista? Że lubi techno, to bezmyślny paker? A jak uwielbia rock, to musi się malować i chodzić w rurkach? Jakie to głupie! I tak przechodzimy do następnej sprawy, jaka mi się w tym tygodniu nasunęła do pięknej główki: stereotypy. Czasem, przez głupotę bezmyślnie korzystających z nich (tych stereotypów) osób, można zepsuć komuś cały dzień, cały tydzień, może i nawet połowę życia. No bo, jej, wyżyjmy się jeszcze na tym, Bogu ducha winnym, metalu. W szkole (o właśnie, o szkole też za chwilkę będzie mowa) żyć mu nie dadzą, bo ?brudas?, ?szatan? i inne, mniej cenzuralne określenia. A on, że spokojny, nic nie poradzi na to, co mu gadają, bo wyznaje zasadę, że ?jak nie będę reagował, to się odczepią?. A tu pupcia blada, bo to w końcu niedojrzałe dzieciaki (mam tu na myśli ludzi w wieku gimnazjalnym, oczywiście nie wszystkich, ale o tym za chwilkę będę pisał), to taki nie zrozumie. Potem, gdy nasz metal zostanie studentem, gdy będzie musiał wracać do swojej wioski z, powiedzmy, Warszawy, też zbyt prosto mieć nie będzie, przez różnych idiotów, którzy być może będą go zaczepiać w autobusie komunikacji miejskiej czy tramwaju.
    Ale dobra, nie będę już się tak rozwodził, tylko powiem po prostu: nie myślcie stereotypowo! Oceniajcie ludzi ze względu na charakter, a nie na subkultury, którą reprezentują! No, i taka będzie dzisiejsza myśl tygodnia.
    Lecimy dalej: na blogach niektórych z Was często też znajduję różne odniesienia do szkoły, do zachowania młodzieży itd. To zrozumiałe, w końcu duża część z Was jest w wieku gimnazjalnym. Ale dobra, pomyślmy teraz właśnie o tym, co tam powypisawaliście i jak te wpisy skomentowaliście.
    To raczej oczywiste, że duża część polskiej młodzieży zachowuje się źle. W końcu, pod względem towarzyskim, dobre zachowanie jest niewskazane! A, jak wiemy, dla polskiej młodzieżki odpowiednia rola w towarzystwie jest przecież najważniejsza. Mało kto w gimnazjach na serio przejmuje się nauką. Bo i po co, skoro:
    a) Ma się ?plecy?,
    B) Jest się takim ignorantem i ma się tak mały rozum, że myśli się, że nauka do niczego się nie przyda,
    c) Ma się idealistyczne rozmyślania dotyczące przyszłości, zupełnie nie pokrywające się z obrazem rzeczywistości,
    d) Nie ma się wyobraźni (na co cierpi wiele dzieciaczków w gimnazjach w naszym kraju),
    e) Zgadza się z tym, że będzie kładło się chodniki lub kopało rowy, albo? sprzedawało się za pieniądze (żadna praca nie hańbi, najważniejsze, by kasa była).
    Myślę, że najczęstszym z tych tutaj elementów jest punkt d. Czemu akurat tak? Polskie nastolatki (w wieku gimnazjalnym, ale nie tylko) żyją chwilą ? praktycznie z dnia na dzień, z godziny na godzinę, nie myśląc nawet o konsekwencjach swoich działań. Przypominają mi trochę bohatera świetnej komedii sensacyjnej ?Adrenalina?, który robił wszystko, nawet najbardziej głupie i odjechane rzeczy, czasem nawet sobie robiąc krzywdę, a to tylko po to, by wpompować do siebie adrenalinę (tyle, że on musiał z fabularnych przyczyn, a nastolatki nie muszą). A czemu przeklinają, palą i piją? Przecież nie są załamane swoim krótkim życiem na tyle, by codziennie sięgać po butelkę. Po prostu myślą, że jak piją, jarają itd., będą bardziej dojrzałe, dorosłe. Akurat... Takie zachowanie jeszcze bardziej przybliża ich do dzieci, którymi przecież nie chcą być. Dodajmy do tego wszystkiego konflikty pokoleń, mających dziecko gdzieś rodziców czy setki innych czynników związanych z rodziną (zadanie dla Was: wymyślcie sobie w myślach, jakie mogą być), wspomnianą chęć towarzystwa, nacisk w szkole (tiaa, jaki nacisk, w liceum już w drugim tygodniu nauki jest 10 razy większy) i wiele, wiele innych, a dostaniemy wytłumaczenie, dlaczego te ?małe, wredne gnojki? się tak zachowują. Choć to wszystko i tak nie zmienia jednego: żeby być takim bezczelnym, tępym skurczybykiem, trzeba mieć iście epicko zwalony charakter.
    No to kończę te swoje nieco chaotycznie przedstawione rozmyślania. Oczywiście: zapraszam do dyskusji, komentowania, a zwłaszcza do odwiedzin tego oto przyjemnego, małego blożka;). Serdecznie pozdrawiam, pT.
  9. pantrupek
    Bez zbędnych wstępów od razu przejdę do meritum. Co my, komputerowcy, "zawdzięczamy" konsolom?
    Czy będą to "każuale"? Tak naprawdę - tylko po części. Gierki casualowe, w postaci prostych freeware'owych programików we flashu były znane pecetowcom od dawna. Czy chodziło o "dress up", czy o jakieś inne proste, relaksujące gry - z internetu wylewały się ich tony. Jednak to tak naprawdę przez premierę Nintendo Wii "każuale" weszły jakby na inny poziom - poziom bardziej komercyjny. Złapano haczyk i postanowiono na tych produkcjach trochę zarobić. Czy to przez Steam, inną sieć, albo w formie pudełkowej - gry casualowe zaczęto sprzedawać, rozreklamowywać na niespotykaną dotąd skalę. Ale czy na pewno dopiero wtedy? A Simsy? Jest to temat w sumie do dyskusji, do której z resztą serdecznie zapraszam;).
    Słabe gry. A właściwie to chodzi mi tu o konwersje gier. Właściwie to chodzi tu w ogóle o cały rynek. Gry na konsole zaczęły lepiej sprzedawać się od pecetowych, więc to w nie inwestuje się najwięcej. I choć na PS3 programuje się baardzo trudno - na tę konsolę i X360 gry pojawiają się wcześniej, niż na komputery osobiste. W dodatku, choć zwykle na premierę jakiegoś hitu musimy czekać kilka miesięcy więcej, niż nasza korzystająca z Dual Shocków brać, to często jest on niedopracowany, z masą błędów i niedoróbek. Przykład? Oo, choćby GTA IV. Tiaa, choć jest to naprawdę wspaniała gra, powinna chodzić na połowie komputerów osobistych! W końcu konsole bazują na starszych podzespołach itd. niż PeCety, choćby z 2008 roku. A tu, o! Doczytujące się tekstury, brak antyaliasingu i tak dalej, i tak dalej. Lub sprawa Games for Windows Live i tych innych głupot - takich rzeczy w dobrej konwersji nie powinno być! Obejrzyjcie sobie, głośny swego czasu (pisano o nim nawet w CDA!), filmik "Upadek GTA IV". Co jeszcze? Rzadko zdarza się, by produkcja czysto konsolowa, która miała swoją premierę później na PeCecie, mogła doczekać się jakichś patchów. Na konsolach nie potrzebowała, to i tu nie trzeba! A właśnie, patche często by się przydały. Wyjątki? Są, oczywiście, np. "Resident Evil 4", ale to mały listek w wielkim morzu, że tak się wyrażę, z resztą już tuż po premierze ten listek powinien tak wyglądać, jak po patchu.
    Konwersje często też kuleją pod względem sterowania, gdyż było ono wcześniej przystosowywane do padów. W takie gry na klawiaturze nie sposób grać, bo autorzy są kompletnymi idiotami (zwykle ich zatrudnia się do stworzenia konwersji, gdyż są... najtansi).
    A spójrzmy np. na nowsze edycje Fify na konsolach i na komputerach. Dwie różne bajki, co nie? EA Sports zainwestowało w konsole i to na nie robi "wielką piłkę", która, na marginesie mówiąc, jest rewelacyjnym kawałkiem gameplayu. A na kompie? To samo co roku, tylko troszkę "popudrowane". No c'mon, tak nie wolno!!! Podobna sytuacja miała miejsce z "Dante's Inferno", który niedawno został anulowany w wersji PC. Jejkuu jej!
    Czy Quick Time Events można też zaliczyć do rzeczy, które gry pecetowe zapożyczyły z konsol? Chyyba tak, gry konsolowe często ulegały uproszczeniom, a QTE był jednym z nich. Tak samo jak savepointy, które przez jakiś czas określano domeną gier konsolowych. Szybkość akcji w grach też możemy zawdzięczać konsolom, gdyż gry na nie zawsze bardziej polegały bardziej na szybkiej, beztroskiej i arcade'owej rozgrywce, niż na mozolnym przeszukiwaniu kolejnych poziomów (wyjątki: niektóre etapy "Tomb Raidera", "Resident Evil" i innych "przygodówek"). No i śmierć tych prawdziwych przygodówek, typu Małpiej Wyspy czy Sama i Maxa. Choć one na szczęście znów przeżywają swój, jak to się często określa, "renesans".
    Myślę, że to wszystko, choć na pewno coś musiałem ominąć! Ale tak to jest, gdy spontanicznie postanawia się na reszcie coś napisać, bez przygotowania, "z głowy". Mam nadzieję, że rozumiecie;). Pozdrawiam, zapraszam do komentowania i przeczytania następnego wpisu, który tak jakby (mam przynajmniej taką nadzieję) będzie "kontynuacją" tego wpisu. Taak, brzmi to niezrozumiale, wiem, wiem, ale już niedługo się wyjaśni;). Jeszcze raz pozdrawiam i do przeczytania, pT.
  10. pantrupek
    Niee, to się raczej męskiej części publiczności nie spodoba. Napisałem nowe opowiadanie, które jest dosyć krótkie. I niesamowicie przygnębiające. Może to dlatego, że mam po prostu (od kilku dni) taki nastrój? Ale cóż, mniejsza o to, zapraszam do czytania (komentujcie żwawo, zapraszam zwłaszcza płeć piękniejszą. A, i kopiowanie surowo zabronione!
    Stój koło mnie i patrz na pomarańczową poświatę
    Wczoraj poszliśmy na huśtawki.
    Na wzgórzu, na tym, gdzie nie było chodnika, koło drzewa, stała czerwona huśtawka. Wszyscy nazywali ją truskawkową, ale my wiedzieliśmy swoje. To była nasza huśtawka.
    A ona usiadła na jedno z pomalowanych na czerwono siedzeń i, śmiejąc się wesołym głosem, zaczęła się huśtać. Wyglądała na szczęśliwą. Patrzyłem na nią i patrzeć nie przestawałem, a ona i Niebo wydawało mi się tym samym.
    *
    Spotkanie rozpoczęliśmy na moście. Po wodzie pływały pomarańczowe liście, moje odbicie było niewyraźne. Rozmyślając o kończącym się już niedługo dniu, czekałem na nią. Potem zacząłem myśleć o tym, co już zrobiłem. I byłem z tego dumny.
    Wtem ? przyszła ona. I powiedziała: ?cześć?, a jej głos był jak chór aniołów. Nie wiem, czy nie brzmiał nawet lepiej. Odpowiedziałem jej ? choć tak naprawdę przy niej nie umiałem mówić ? to samo, co ona wcześniej orzekła mi. Wsunęła swoją dłoń w moją, a ja poczułem własne pojedyncze komórki, taki miała dotyk jej skóra. Choć bałem się, że zranię jej dłoń swoją, brzydką i chropowatą, to odważyłem się przytrzymać jej rękę. A potem, gdy na nią popatrzyłem, oślepił mnie uśmiech i jej zielone oczy. Była dla mnie ?niczym morze, na którym się unoszę?.
    Myślałem, że w końcu nadejdzie moment, gdy się do niej przyzwyczaję, ale to nigdy nie nastąpiło. Zawsze była dla mnie zjawiskiem, bardziej niesamowitą i okrutną fatamorganą, niż człowiekiem. Była jak wizja oazy dla spragnionego człowieka na pustyni. I choć woda była zmyślona, to orzeźwiała. Była jak sen na jawie.
    Miała na sobie płaszcz, taki, jaki teraz się nosi, do połowy ud, czarny. I dżinsy, dopasowane. A na nogach ? czerwone buty. Czerwone jak nasza huśtawka.
    W parku nie było jasno. Choć drzewa traciły już swoje liście i wiele z nich leżało na trawie, to nadal zasłaniały błękitne niebo. Jakby nigdy się nie miały skończyć.
    A my szliśmy przez ten park i rozmawialiśmy o bzdurach. I ona trzymała mnie za rękę, a ja ją. I było bardzo przyjemnie. Przez ten moment było świetnie.
    ?Ale ta pani jest wredna!?.
    ?Tak? odpowiedziałem.
    ?Zadaje nam tyle lekcji i każe za wszystko!?.
    ?Masz rację? ? tak brzmiała moja odpowiedź.
    Chciałem z nią pogadać o moich uczuciach. Już dawno pragnąłem jej o tym powiedzieć, ale nie mogłem. Blokada w mojej głowie mi na to nie pozwalała.
    Gdyby coś nie wyszło, zawsze mogłem wszystko zwalić na dopływ krwi do mózgu?
    ?Kocham cię? rzekłem nagle. ?Nigdy nikogo tak nie kochałem?.
    *
    ?Truskawkową huśtawkę? odkryliśmy jakieś trzy miesiące przed tym, gdy to piszę. Szliśmy (wtedy byliśmy jeszcze przyjaciółmi) koło siebie, gdy ona nagle wypaliła: ?patrz! Jaka fajna huśtawka? i pobiegła w stronę wzgórza. Zwinnie przemknęła przez wysoką trawę, przebiegła obok starego drzewa i stanęła przed huśtawką. ?Ale ona stara? powiedziała. Rzeczywiście, była nieco zardzewiała, co przyznałem, gdy do niej dołączyłem. Ostrożnie na niej usiadła i zaczęła lekko się bujać. ?Całkiem sprawna!? krzyknęła z radością, na co ja tylko poruszyłem koniuszkiem ust, co miało zadziałać jak uśmiech. Jaka była szczęśliwa! Ze wzgórza rozciągał się wspaniały widok ? z jednej strony na miasteczko i bawiące się dzieci; z drugiej na bezkresne łąki, polany i park, oraz (gdzieś w oddali) drogę, wąski pas asfaltu, po którego obydwu stronach stały topole. Czasami tamtędy przejeżdżała pojedyncza ciężarówka.
    Była z siebie dumna, że znalazła to miejsce. Cieszyła się, jak to się mówi: ?jak małe dziecko?. Lecz nagle nastąpiła chwila ciszy, gdy nie wiedziała, co powiedzieć i akurat w tym momencie stała tuż koło mnie. Bardzo blisko. A ja nie mogłem się powstrzymać i ją pocałowałem.
    ?Zwalę to na dopływ krwi do mózgu? pomyślałem w tamtym momencie.
    To był jedyny moment w moim dotychczasowym życiu, gdy czułem się jak w filmie romantycznym. A ona całowała wyśmienicie.
    *
    Całą naszą znajomość zawdzięczam właśnie dopływowi krwi do mózgu. To on kazał mi tak nagle do niej zagadać, potem pisać do niej i z nią rozmawiać. To on sprawił, że się zaprzyjaźniliśmy (?od dziś chcę być twoim przyjacielem!? to było na ławce, pamiętam jak dziś) i sprawił też, że zaczęliśmy ze sobą chodzić. On też rozkazał powiedzieć jej, że ją kocham.
    Może taki sam impuls, dopływ krwi do mózgu, kazał jej odpowiedzieć:
    ?ja ciebie też?.
    I to była najpiękniejsza chwila, jakiej do tej pory doznałem.
    *
    Każdy moment był tak cenny. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo.
    Gdybyśmy wiedzieli, na jak długo przyjdzie nam żyć z danym człowiekiem, zupełnie inaczej uporządkowalibyśmy swoje życie. Gdybym ja wiedział ile czasu przyjdzie mi spędzić z nią, na pewno próbowałbym go jakoś polepszyć.
    Wiecie, czuję się egoistą. Jest tak, gdyż, będąc z nią, choć ją kochałem najmocniej jak się da, choć każda chwila z nią spędzona była warta całe złoto świata, ja myślałem o sobie. Że ?jak to jest, że to właśnie mi przytrafiła się ona??, ?jakie ja mam szczęście!?. Czasem myślałem o zazdrosnych kolegach.
    Nie wiem, o czym myślała ona, zawsze chciałem się tego dowiedzieć. Gdybym umiał czytać w myślach, rozumiecie, jak ci dziwni ludzie w serialach science - fiction. Może byłoby mi łatwiej. Może lepiej rozplanowałbym nasz wspólny czas. Czasami też myślę o tym, że niepotrzebnie się winię. Tak, winię się, każdy wini się w takich momentach. Może było w tym, co się stało, trochę mojej winy? Ale próbuję o tym nie myśleć.
    Czasami dopływ krwi do mózgu jest zły.
    *
    Pomalowałem huśtawkę, tak, pomalowałem ją!
    Zapragnąłem zrobić coś niesamowitego, tak, by ją uszczęśliwić. Więc pomalowałem ?truskawkową huśtawkę?. Teraz ma piękny, czerwony kolor i ani śladu rdzy. Mam nadzieję, że to kiedyś zobaczy.
    *
    Każdy widzi ją taką, jak sobie wyobraził. Ja to rozumiem. Napisałem tylko, że była piękna, a czy piękno można wyrazić słowami? Może i jest ktoś, kto to potrafi, ale to nie ja.
    *
    Kiedyś byłem w podłym nastroju. Tak jak w piosence: ?chciałem kupić broń i rozpętać wojnę?. Wczoraj byłem na pogrzebie. Ciało w trumnie przypomniało mi ją, przez co poczułem się źle. W domu rzucałem poduszkami i waliłem pięścią w ścianę, a łzy ciekły mi ciurkiem.
    *
    Gdy pisałem, że ?wczoraj poszliśmy na huśtawki? był 20 październik. Dziś jest już listopad. Pisałem fragmentami ? raz na kilka dni. To były krótkie fragmenty. Miały po kilka zdań. Kilka usunąłem.
    Dziewiętnastego listopada poszliśmy na naszą huśtawkę. Ona bujała się, ja ? lżej ? obok niej. Nagle, to było chwila jak uderzenie pioruna, jakby obok przechodził diabeł, chcąc zrobić dobrego psikusa, zdarzyło się?
    Mówiłem, że to była stara huśtawka.
    ?to, że jedna z uszczelek poluzowała się i ona spadła, będąc jeszcze wysoko, razem z fragmentem huśtawki, w dół. Usłyszałem tylko krótki krzyk, a potem pisk w uszach. Pisk był ciągły, w końcu zaczął przybierać kształt. Ten pisk przypominał mi zawodzenie tysięcy staruszek na jakimś szatańskim festiwalu piosenki. Słowa, tak, to były słowa! Ale nie wiem jakie.
    Pamiętam, że pobiegłem w dół, a tam, w tej wysokiej trawie, leżała ona, a jej nieruchome przerażone oczy wpatrywały się w jedyną na niebie gwiazdę. Krwi nie pamiętam.
    Trup w otwartej trumnie na pogrzebie to była ona. Lecz już nie ona.
    Jej ostatnie słowa? Tekst piosenki:
    ?Teraz moje stopy nie dotykają ziemi??
    KONIEC
    Tekst powstał w oparciu o teksty piosenek zespołu Coldplay: ?A rush of blood to the head?, ?Strawberry Swing?, ?Green Eyes? i ?Now my feet won?t touch the ground? i zawiera ich fragmenty. Historia jest w pełni fikcyjna i nie odnosi się (prócz wspomnianych fragmentów) do treści piosenek. Za pomoc przy opowiadaniu dziękuję Oli, która, jako pierwsza przeczytała jego fragment I pochwaliła mnie za kawał dobrej roboty. Dziękuję;*.
    Zapraszam na bloga i oczywiście pozdrawiam, (dziś smutny i melancholijny) pT.
  11. pantrupek
    Dziś tak jakby druga część poprzedniego wpisu. Uwaga: będzie dużo, ale to dużo marudzenia;). Ale przejdźmy do sedna.
    Co konsole "zawdzięczają" komputerom?
    Zacznijmy od twardych dysków. Kiedyś wystarczyła karta pamięci. Dziś - dysk 120GB. W sumie to dosyć miłe mieć tyle miejsca na dema, gierki, filmy i zapisy, ale... czy to potrzebne? Od zawsze atutem konsol było to, że były przeznaczone tylko i wyłącznie do grania, bez żadnych zbędnych dodatków. Poszliśmy z postępem, ale czy to znaczy, że mamy komputeryzować konsole? Na czym jeszcze ona (ta komputeryzacja) może polegać? O, choćby na wydawaniu dziesiątek wersji tego samego sprzętu. To mi przypomina w małym stopniu komputery. Na przykład: w takiej a takiej wersji X360 masz bezprzewodowe pady, twardy dysk, setki dodatków-dupereli. A w jakiejś takiej najtańszej? Walające się kable i jakąś kartę, czy cóś. Lub PSP. Modele oznaczone cyferkami 100x mają 32 MB pamięci, a te nowsze już 64, co pozwala na szybsze ładowanie. Hm, można poczuć się pokrzywdzonym, kupując konsolkę w czasie premiery. Ale to w sumie mało istotna sprawa, zajmijmy się czymś innym.
    Patche i dodatki ściągane z internetu. Rozwodziłem się nad tym kilka(naście) wpisów wcześniej, ale mogę powtórzyć. Gra na konsolę powinna już być, nawet z samego założenia, gotowa tuż po wydaniu, bez niedoróbek czy brakującego zakończenia. A tu, o, proszę! Nie ma końcowego, wyjaśniającego wszystkie wątki, rozdziału, bugi nie pozwalają przejść spokojnie gry, a rozgrywka nie jest urozmaicona (choć każdy imbecyl wiedziałby, jak to zrobić, by była). I tu na pomoc przychodzą patche i płatne (sic!) dodatki, dodające brakujące tryby itd. Nie no, spoko, ale na konsoli takie rzeczy nie mają prawa istnienia! Oczywiście, dodatków nie da rady sprzedawać na płytach po niskiej cenie, ale możnaby pomyśleć choćby o wydaniu gry z dodatkami (tak na szczęście już jest, dobry przykład dają wydawcy: Obliviona, CoD4, Fallouta 3) na nośniku.
    Właśnie, właśnie! Przypomniało mi się przed chwilką to, co ostatnio porobiło Sony, jak skomputeryzowało swoją kieszonsolkę. PSPGo!, bo to o nim teraz mowa, nie ma nośnika płyt UMD. A to dlatego, że i tak wszystkie gry ściąga się bezpośrednio z PSN. Mi się ten pomysł nie podoba, ale w sumie i tak nikt w Polsce nie kupi nowej wersji dziecka Sony, oczywiście ze względu na cenę.
    A pozytywy? Ogólnie, gry wywodzą się z komputerów, więc bez nich nie powstałby Pong i Odyssey, a potem reszta sprzętu kurzącego się nam pod telewizorami. Dzięki pomysłom zastosowanym w grach komputerowych w grach na konsole pojawiły się quick-save'y, zapisy w dowolnym momencie, w końcu FPSy, strategie i przygodówki. Można długo wymieniać, ale to byłoby rozdrabnianie się na drobne;). W ogóle, o czym już wpsominałem na początku tego akapitu: bez komputerów nie byłoby konsol!
    I tym fajnym stwierdzeniem kończę ten wpis, mający charakter raczej nędznych wypocin. Na pewno nie wyczerpałem tematu, więc liczę też trochę na Waszą iwencję. Zapraszam do komentowania, pozdrawiam i żegnam do następnego wpisu! pT
  12. pantrupek
    Jack Black to postać, którą szanuję. Mało kto potrafi tak dobrze już samą swoją osobą rozśmieszać, a Jack ma do tego niewiarygodny talent. Zagrał m.in. w "King Kongu", "Szkole Rocka" i "Jajach w tropikach", wszędzie równie dobrze. A teraz jeszcze występi w grze. I jak tu tego gościa nie lubić?
    Tim Schafer - twórca takich gier jak "Maniac Mansion", "The Secret of Monkey Island", "Full Throttle", "Grim Fandango" i "Psychonauts". Ten pan również ma świetne poczucie humoru, wielką wyobraźnię i całą masę rewelacyjnych pomysłów, co już nie raz udowodnił.
    Co mają ze spobą wspólnego ci dwaj panowie? Oczywiście, nową, rewelacyjnie się zapowiadającą grę "Brutal Legend". Już choćby za te dwa nazwiska stojące za produkcją, nie sposób jej olać. Jest to aktualnie najbardziej przeze mnie wyczekiwana gra (choć i tak sobie w nią nie pogram, nie mam konsoli, a komputer... ach, szkoda gadać. Za co warto jeszcze zapamiętać tę grę, niezależnie od tego, czy będzie crapem czy wręcz przeciwnie? Na pewno za znakomity humor, ale to raczej wiadomo. W końcu to produkcja Tima Schafera! Za heavy-metalową otoczkę, za Ozzy'ego Osborna, który zagrał tu małą rólkę, za rewelacyjną i komiczną mimikę postaci, za wyjechany gameplay, łączący beztroskiego slashera z czymś w rodzaju free-roamingu oraz wyścigami w stylu "Carmageddona" i... prostą odmianą "Guitar Hero". Obok czegoś takiego nie można przejść obojętnie. A, zapomniałbym o niewiarygodnym soundtracku! Żeby sobie uświadomić, jaki jest niesamowity, polecam filmik z kostką Rubika ( http://www.gametrailers.com/video/tim-scha...al-legend/54010 ). A jaka jest grafika? Komiksowa. Choć krew leje się gęsto, a świat wygląda mrocznie, nie zejdzie nam z twarzy uśmiech. Odsyłam do filmiku, przedstawiającego też co nieco fabułę gry, uśmiejecie się, że hej!: http://www.gametrailers.com/video/kabbage-...al-legend/56078 . A właśnie, fabuła! Jest oto taki roadie, czyli gościu, który buduje sceny, stroi i naprawia instrumenty itd. Właściwie żyje w cieniu. Chciałby się przenieść do złotych czasów swojego ulubionego gatunku: heavy metalu. W czasie jednego z koncertów zostaje przygnieciony fragmentem zbudowanej przez siebie sceny, a kropla jego krwi spada na sprzączkę pasa, którego magia przenosi go do świata heavy metalu. Tam okazuje się, że (jakżeby inaczej) jest jakimś wybrańcem czy cóś. Dalej ma być jeszcze zabawniej, o co się nie boję.
    Polecam też ?Brutal Thoughts?, serię filmików z Jackiem Blackiem reklamujących opisaną przed chwilą grę. Trzymają poziom. Ale je trzeba zobaczyć samemu;).
    Proszę, oto:
    Część 1 - http://www.gametrailers.com/video/brutal-t...al-legend/49531
    Część 2 - http://www.gametrailers.com/video/e3-09-brutal-legend/50449
    Część 3 - http://www.gametrailers.com/video/brutal-t...al-legend/51963
    Część 4 - http://www.gametrailers.com/video/brutal-t...al-legend/52545
    Część 5 - http://www.gametrailers.com/video/sdcc-09-...al-legend/53119
    i Część 6 - http://www.gametrailers.com/video/brutal-t...al-legend/56212
    Życzę miłego oglądania! Pozdrawiam i do przeczytania, pT.
    PS. Wprowadziłem trochę porządków na blogu. W sumie to one w niczym nie przeszkadzają, ale wolę o wszystkim informować.
  13. pantrupek
    Hm... Dziś na wp.pl znalazłem coś dosyć interesującego. Otóż amerykańscy filmowcy, w swej niezgłębionej mądrości, postanowili nakręcić horror dziejący się w... Tak, tak, w Polsce. Uch, oczywiście fabuła raczej nie trzyma się kupy, jest coś o ambitnych, młodych i pięknych dziennikarzach przybywajacych do wioski... Alwainia (Dżizas, cóż to za nazwa?!), gdzie jest kult składający ofiary w ludziach. Oczywiście bohaterowie mają odkryć tajemnicę o wiele mroczniejszą, niż można sobie wyobrazić, bleblabla itd. Film ma być slasherem, czyli wiecie: kubły krwi, krzyki rozpaczy, zero fabuły, źli kolesie, mokre koszulki młodych lasek, spod których widać zarys sutków i przystojni faceci, którzy niedługo giną. Czemu w Polsce? Przeciętny amerykański widz nic nie wie o naszym kraju, a tym bardziej o całej wschodnio-środkowej części Europy, więc można mu wciskać kit, że Rzeczpospolita składa się z małych, pozabijanych deskami wioch, ludzie żyją w poniemieckich bunkrach, wszyscy piją, a po ulicach chodzą niedźwiedzie. W sumie to nie ździwiłbym się, gdyby amerykański nastolatek uwierzył też w istnienie kultu, jaki będzie pokazany w tym "dziele". No i potworów, których w "The Shrine" też nie ma zabraknąć (spójrzcie na fotki). W sumie jestem ciekaw jak wytłumaczą istnienie takiego stwora. Promieniowanie z Carnobyla (to w końcu jak rzut beretam!), a może zła służba zdrowia (to byłoby dobre!) lub nazistowskie eksperymenty? Ech, na próżno się nad tym rozwodzić. Poczekam do premiery! Zainteresowanych odsyłam na stronkę owego filmidła:
    http://www.theshrinemovie.com/
    A, no i na deser, z okazji wczorajszej premiery "Bękartów Wojny" (już nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę!), stary obrazek wygrzebany z szuflady o tematyce równie wojennej, co film Quentina Tarantino. Jakby ktoś się pytał po co to w ogóle, to powiem, że to był szkic mojego komiksu, w którym naziści odkrywają w morzu wielkiego potwora (coś w stylu Cthulhu), którego w końcu zamierzają za pomocą zeppelinów i wielkiej siatki wyciągnąć i wykorzystać do własnych celów. Niestety (a może na szczęście), nad Berlinem stwór się wydostaje (jeszcze nie wiem jak) i niszczy miasto. Projekt nigdy nie wszedł na wyższy poziom, więc zostało mi tylko kilka szkiców i ten obrazek. Miłego oglądania, pozdrawiam, zapraszam do komentarzy, i zapraszam do następnego wpisu, który już niedługo! pT.
  14. pantrupek
    Od czasu ostatniego wpisu zacząłem zastanawiać się, ile jest kobiet/dziewczyn na Forum Actionum? Ile z nich pisze blogi?
    Krótko i na temat: dziewczyny, wpisujcie się tutaj, opiszcie się (tzn. czym lubicie się zajmować itd., bo - mogę się nawet założyć - nie tylko mnie interesuje z iloma osobnikami płci pięknej my, faceci/chłopaki, mamy zaszczyt mieć do czynienia na Forum Actionum. Zapraszam, wpisujcie się w komentarzach;). Pozdrowionka i do następnego wpisu, pT.
  15. pantrupek
    Zwykle nie słucham hip-hopu. Zrobiłem wyjątek, wysłuchawszy od kolegi historii Magika, młodego rapera, który śpiewał w Kaliber 44 i Paktofonice (to drugie akurat znałem wcześniej). Popełnił samobójstwo. Miał bardzo mądre teksty. Fani długo szukali (i nawet znajdywali!) w tekstach, które śpiewał, czegoś o nim i o tym, dlaczego się zabił.
    Niedawno usłyszałem historię nagrania Kalibru 44 "Plus i minus". Piosenka ta mówi o AIDS, o tym, jak to jest, gdy słapie się tego gróźnego wirusa. Jednak okazało się, że kryje się w niej też inna treść...
    Oto oryginalna piosenka "Plus i minus":
    http://www.youtube.com/watch?v=bjy7gGwsEAs
    Backmasking (jak jest napisane w Wikipedi: "z ang. tylne, wsteczne maskowanie") to wykorzystywana, m.in. przez The Beatles, metoda ukrywania, głównie w muzyce, wiadomości, możliwym do odsłuchania jedynie, gdy puścimy dany materiał od tyłu.
    Co backmasking ma wspólnego ze wspomnianą piosenką? Na Youtube znalazłem materiał "Minus i plus". Zdecydowanie dla ludzi tylko o mocnych nerwach, zdecydowanie nie dla dzieci, zdecydowanie nie w nocy.
    http://www.youtube.com/watch?v=wPJvC51HoVU...feature=related
    Może jestem troszkę naiwny, ale przyznacie, że coś w tym jest. Osobiście doszedłem do około 1:20, dalej nie mogłem. Jestem ciekaw, o czym Wy myślicie. Pozdrawiam, pT. (I oczywiście przyrzekam, że następny wpis będzie lepszy;)
  16. pantrupek
    Dziś o "AVGN", czyli "Angry Video Game Nerdzie", czyli o Jamesie Rolfie. Tak, wiem, to trochę skomplikowane, ale to jedna z najbardziej wyrazistych i słynnych dziś postaci związanych z grami video, dlatego warto ją poznać.
    "Angry Video Game Nerd" to seria recenzji video ukazujących się na serwisie ScrewAttack i gametrailers.com. Oczywiście, dzieciaki z youtube'a kręcą dziesiątki recenzji, jednak te są jedyne w swoim rodzaju. Jest tak, gdyż:
    1. James recenzuje tylko stare gry (z NESa, SNESa, Mega Drive'a, a także CDi, Jaguara i wielu innych starych konsoli video). Są nawet odcinki o konkretnych maszynach (np. Odyssey)!
    2. AVGN na swym celowniku tylko SŁABE gry, ale to takie crapy, że nawet głuchoniemy i ślepy masochista bez rąk nie zagrałby w te gry. Nigdy, nawet przez domofon. Nawet gdyby mu jeszcze do tego dopłacili. Nawet, gdyby dostałby za to willę z basenem i dwieście dziewic. Nawet, gdyby... Oj, już chyba wiecie o co chodzi. To są po prostu SŁABE gry.
    3. James w swoich relacjach zużywa cały dostępny słownik przekleństw znany ludzkości, co jednak nie jest wadą, gdyż to jest po prostu jedna z cech charakterystycznych tego Nerda i doskonale wpasowuje się w jego postać. W dodatku Rolfe mądrze korzysta z wulgaryzmów.
    4. Oczywiście, recenzja gry o ludku składającym się z pięciu pikseli sama w sobie jest trochę nudna. Dlatego w "AVGN" pojawiają się goście specjalni, m.in.: Królik Bugs, Leatherface, Jason z "Piątku 13-go", Joker, a nawet szatan i "SuperMegaDeathChristus 2000"! Z wieloma z nich Nerd walczy, kończąc często... zrobieniem kupy wrogowi na twarz. Wiem, okrutne i obleśne, ale działa;). Oczywiście, to też składa się na wizerunek AVGN!
    5. Piwo. A właściwie "Rolling Rock". Który dzieciak z youtube'a w czasie recenzji pije piwo?
    6. AVGN ma niezwykłą zdolność do odszukania każdego błędu, każdego buga w grze. Co daje mu niesamowite i nieskończone możliwości do denerwowania się i krzyczenia w poduszkę.
    7. Całość ma taki komiczny wydźwięk! Aż wstyd się nie śmiać, oglądając.
    8. No i doskonale uczy angielskiego (czyli jest wydźwięk edukacyjny). Właśnie na tej serii (i "Hey Ash, Whatcha Playin'") uczę się angielskiego. I wiecie, już nieźle mi wychodzi;).
    Może i nie wszystkim humor AVGN będzie się podobał, ale, żeby to sprawdzić, odsyłam już do odpowiedniej strony na gametrailers.com:
    http://www.gametrailers.com/screwattack
    Ze swojej strony mogę jeszcze polecić kilka odcinków:
    - "Atari Porno", w którym Nerd pokazuje, jak kiedyś wyglądały rozpikselowane gry porno,
    - "Super Mario Bros. 3 and The Wizard", gdzie dowiadujemy się, że "Super Mario Bros. 3" to tak naprawdę szatańska gra i gdzie rozgrywa się ostateczna walka między Jezusem a szatanem,
    - "Batman part I" i "Batman part II" - nie wiem, czy ten Joker nie jest czasem lepszy od pozostałych...,
    - odcinki z Królikiem Bugsem - tu nie mam uzasadnienia, teksty królika wymiatają,
    - odcinki Halloweenowe - udany pastisz horrorów + udany potwór Nerda,
    - "CD-i" - wyobraźcie sobie nieudaną "Zeldę" i pomnóżcie razy 3.
    Oczywiście, jest o wiele więcej odcinków, które też serdecznie polecam. Choćby po to, by poznać historię gier video w niekonwencjonalny sposób. Zapraszam do komentowania. Pozdrawiam i do następnego wpisu, pT.
  17. pantrupek
    Lubimy seriale i filmy o lekarzach. A zwłaszcza lubimy "Dr House'a". Taak, ten wpis poświęcę właśnie temu serialowi. Nie ja pierwszy, nie ostatni. Nie będę pisał, że jest to serial wybitny, bo to każdy wie. Przyjrzyjmy się: czemu? Co jest w nim takiego rewelacyjnego? Czym wyróżnia się od innych seriali?
    Scenariusz. W niewielu filmach czy serialach dialogi są tak "książkowe". Co mam na myśli? Postacie w swoich rozmowach nie rozmawiają tylko o rzeczach ważnych dla fabuły, ale też poruszają m.in. kwestie filozoficzne. Przy czym (może tak mi się wydaje dzięki polskiemu tłumaczeniu) zachowują literacki, ale luźny język. No i mówią jednocześnie mądrze i śmiesznie. Ogólniefabuła jest fajna, m.in. przez odniesienia do popkultury (House grający w Ninja Gaiden;), "fachowość" lekarzy i opisania poszczególnych chorób, niektóre schizowate akcje (dziejące się w głowach pacjentów i House'a). Scenarzystom należą się dwa duże piwa (tylko bezalkoholowe, żeby mogli spokojnie pracować dalej;).
    No i realizacja! Mało który serial może pochwalić się tak świetnym wykorzystaniem różnorakich filtrów, takim "ułożeniem" kadrów, takimi efektami specjalnymi (otwarta głowa i wycinanie kawałka mózgu rządzi!) i takim wykorzystaniem muzyki, aż czasem przypominają mi się filmy Tarantino, bo on też z mało znanych piosenek potrafi wykrzesić naprawdę dobrą muzykę. O aktorstwie już nie wspominam, bo to, że pan Laurie i spółka świetnie grają, zostało już wiele razy powiedziane.
    Może zbytnio przesadzam, ale "House MD" to naprawdę warty obejrzenia serial. I nie mówię tego tylko ja, ale też kilkumilionowa grupa fanów;).
    A, a propo tytułu wpisu warto też przypomnieć sobie "Królika Bugsa", tu dwa razy w wersji Angry Video Game Nerda (o którym już niedługo!):
    po raz pierwszy: http://www.gametrailers.com/video/angry-vi...rewattack/23316
    i po raz drugi: http://www.gametrailers.com/video/angry-vi...rewattack/53723
    Także pozostaje mi tylko zaprosić do komentowania i oczekiwania na kolejny wpis (przypominam, że będzie on z powrotem o tematyce okołogrowej). Pozdrowienia, pT.
  18. pantrupek
    Jakie jest Wasze ulubione fantasy? "Władca Pierścieni" czy może "Świat Dysku" lub jeszcze coś innego?
    Są niektóre kreskówki, które, choć niby dla dzieci, mogą się też bardzo spodobać dorosłym. Na przykład humorystycznie - "Shrek" rozpoczął modę na żarty dla dorosłych w filmach dla dzieci, które zrozumieją tylko ci pierwsi. Możemy to obserwować jeszcze dzisiaj, choć mnie osobiście już powoli takie coś wkurza. Bo dzieci mają coraz mniej przyjemności z oglądania. Ale ja nie o tym chciałem.
    "Łowcy Smoków" to francuski film fantasy zrobiony techniką komputerową. Jest w niej trzech bohaterów. Mała dziewczynka Zoe mieszka w ponurym zamku ze swoim, oślepionym przez złego smoka, wujkiem, Lordem Arnoldem, i marzy, by zostać łowcą smoków, tak jak bohater jej ulubionej książki, rycerz Gotyk. Oprócz tego w filmie są jeszcze dwie główne postacie, tytułowi łowcy smoków, którzy (choć skuteczni) nie mają szczęścia. Gwizdo, marzący tylko o pieniądzach, i Lian-Chu, chcący wyrównać rachunki, gdyż największy ze smoków zabił jego rodzinę (co oczywiście zostało przedstawione w najdelikatniejszy sposób) i marzący o własnej farmie. Gdy okazuje się, że wielki Pożeracz Świata (największy ze smoków, który oślepił Arnolda i zabił rodzinę Lian-Chu, gdy ten był mały) znowu zagraża światu, Zoe ucieka z zamku w poszukiwaniu Gotyka, za którego bierze Lian-Chu. Gdy cała trójka (razem z małym, przyjaznym, gadającym smokiem, Hektorem) wraca do zamku, okazuje się, że za zabicie Pożeracza czeka nagroda, niechętny do wyprawy na koniec świata, gdzie smok śpi, Gwizdo od razu się na nią zgadza. Bohaterowie wyruszają na wspomniany koniec świata...
    Co jest takiego niezwykłego w tym filmie?
    1. Niezwykły świat i bajkowość. Wyobraźcie sobie tysiące lecących po bezkresnym niebie skał i małych planetek, oraz kawałków ziemi. Na wielu z nich stoją wybudowane kiedyś budowle, które w wyniku odłamów kawałków ziemi dryfują opuszczone. W śród nich długie mosty, łączące niektóre mini-planety i niezwykłe zasady fizyki, gdzie upadek z wysoka nie oznacza śmierci ani nawet stłuczeń. Do tego niezwykłe smoki, postacie i piękne krajobrazy. Świetny świat na film fantasy.
    2. Grafika i realizacja. Po prostu piękne modele (np. smok, który rozpada się na setki malutkich), tak samo postaci, jak i świata. Śliczne, magiczne kadry i animacja (dla przykładu: moment, gdy wielka, stara budowla rozbija się o ziemię). Jedyny minus jest taki, że film jest w 16:9. Przydałby się jeszcze szerszy obraz, wtedy film wyglądałby RE-WE-LA-CYJ-NIE, a tak jest "tylko" świetnie. A, no i fabuła zalatuje trochę "Niekończącą się opowieścią", ale to tylko podobieństwa, nie ściąganie.
    Choć "Łowcy smoków" został rozreklamowany jako film dla dzieci i niektóre elementy fabularne są zdecydowanie dla Waszych czy moich przyszłych pociech, a modele głównych bohaterów zrobione są tak, aby były przyjazne dla dzieci, to film jest trochę zbyt brutalny jak dla milusińskich. Myślę, że 8-latki już mogłyby go obejrzeć, ale tylko pod kontrolą starszych.
    A, no i dubbing. Wśród gwiazd Krzysztof Globisz (znany m.in. z serialu "Czas Honoru") i Krzysztof Tyniec, jak Lian-Chu i Gwizdo, a także... Janusz Palikot (zapewne, jako chwyt marketingowy).
    Nie wiem, czy film odniósł sukces (nie był promowany przez Disney, więc zapewne nie, zwłaszcza, że w tym czasie do kin weszły m.in. "Mroczny Rycerz" i "Wall-E". Szkoda). Jest to warte obejrzenia dzieło (nie film, a dzieło), niezwykle artystyczne i wizjonerskie. A, zapomniałbym o utworze zespołu Jalan Jalan "Lotus", która została wykorzystana w filmie (jeden z najpiękniejszych momentów "Łowców...", wpada w pamięć) i o utworze zespołu The Cure, który słychać w czołówce animowanego serialu (już nie tak pięknego, jak pełnometrażowa wersja, ale dosyć spoko. Do gustu najbardziej mi przypadły projekty smoków). Oto linki:
    http://www.youtube.com/watch?v=hqZ_WiwJntA
    http://www.youtube.com/watch?v=gEJy5z8IqoA...PL&index=55
    I to by było tyle. Naprawdę polecam "Łowców Smoków" z całego serca. Zapraszam do odwiedzin na blogu. Niedługo znów będzie filmowo, ale nie uprzedzajmy faktów. Do następnego wpisu i ślę pozdrowienia, pT.
    PS. Zapraszam też do zajrzenia w blok "Znajomki", gdzie widnieje adres bloga mojego kolegi, jednego z piszących do technopolis.polityka.pl. Kolega liczy na Waszą pomoc w rozsławieniu swojego nowopowstałego bloga;).
  19. pantrupek
    Przepraszam, ale pomyliłem linki i przez przypadek wstawiłem link bez dźwięku (chodzi o link z "Minus i plus", nie "Plus i minus", przynajmniej u mnie był bez dźwięku). Błąd został już naprawiony. Życzę miłego oglądania i przy okazji dziękuję Argomaxerowi za wytłumaczenie, że za to, że "niby" słyszymy tekst w "Minus i plus" odpowiada tylko i wyłącznie nasz mózg. Więc zapewne nie jest to "tajny przekaz" od Magika, a tylko ciekawe wykorzystanie pewnych zdarzeń (śmierć wyżej wymienionego rapera) do przestraszenia młodych ludzi. Ale i tak nie mogę tego oglądać, za "ostre", jak to się mówi;). Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam, pT.
  20. pantrupek
    To może bez dłuższych wstępów:
    DLC.
    Po prostu rzuciło mną, gdy twórcy "Modern Warfare 2" zapowiedzieli DLC do swojej nowej gry. "CoD 4" i bez nich się bronił, a tu proszę. Czy Infinity Ward chce przez to przytrzymać graczy na dłużej? Zrozumiałbym, gdyby zapowiedzieli płatne dodatni już PO premierze gry, ale tu jeszcze ile czasu!
    Co jest wnerwiającego w DLC? Jako przykład podam najnowsze "Prince of Persia". "Dopłać, żeby zobaczyć zakończenie gry"? To tak, jakbym kupił wcześniej niekompletny produkt!
    Następna sprawa - exclusive'y. Czemu, mając na przykład PS3, nie mogę cieszyć się dodatkami do gry Y, a na X360 do gry X?
    "KAŻUALE".
    Tu powodem do narzekań jest to, co Nintendo wymyśliło przy okazji "New Super Mario Bros. Wii". Słyszeliście już o tym? Chodzi o funkcję Demo Play. Polega ona na tym, że... będzie za gracza przechodzić trudniejsze fragmenty gry. Mój Boże! Jeżeli pomysł się przyjmie, to wyobraźcie sobie tylko, jak będzie wyglądać przyszłość - nastolatek przy nieco tylko trudniejszym momencie włączy opcję Demo Play, lub najlepiej, zostawi grę włączoną i powie: "mi się nie chce, niech przejdzie się sama". I gdzie tu interaktywność? Przecież to odróżnia gry od filmów i książek. Wg mnie Ninny przekroczyło już granice "każualostwa" (choć w sumie zrobiło to już raz przy okazji "Wii Music").
    Co mnie jeszcze denerwuje w casualach? To, że aktualnie panują rynkiem.Gry nie mogą już być zbyt trudne, bo to się "niedzielniakom" nie spodoba. Narzekają na wszystko niemiłosiernie, a developerzy spełniają każdą ich zachciankę. W dodatku jest to trudny do życia naród. Przykład? "Fight Night Round 4". W internecie ukazały się narzekania, że sterowanie za trudne, że gałkami się nie da, lepiej naparzać na ślepo w przyciski. No to EA, mając na pierwszym planie klientów (lub kasę, którą mogli stracić), wypuściło patcha. I co z tego, że w swój system ciosów wpakowali sporo pracy i pieniędzy, w końcu klient nasz pan. A że klient jest, jaki jest...
    PATCHE.
    Jaka jest idea konsolowego grania? Wkładasz płytę i grasz w gotowy, całkowity i dopracowany produkt. Jednak developerzy cząsto nie mają czasu, by dopracować sowje produkty. Mniejsza o drobne błędy, jak np. przenikanie obiektów, ale jeżeli określony bug nie pozwala przejść gry, to coś już jest nie teges. I do poprawienia błędów są patche. A to znowu sprzecza się z ideą konsolowego grania - mam instalować poprawki? To po kiego wała decydowałem się na konsolę?! I w dodatku znowu mam uczucie, że wydałem te dwieście peelenów na niedokończoną i niedopracowaną grę.
    KASA.
    Pieniądze. Forsa. Szmal.
    Kasa wiąże się ze wszystkimi moimi poprzednimi narzekaniami. DLC? Za nie się płaci, a one same bardzo kuszą. "Każuale"? Łatwiejsze gry znaczy więcej klientów, czyli więcej pieniędzy. Patche? Czas to pieniądz, więc lepiej wydać gorszy produkt, a potem dorobić patcha - grę kupi więcej ludzi (bo ukaże się np. przed Gwiazdką), a że będą musieli ściągać poprawki? To już ich problem. Pieniądze rządzą nie tylko w branży gier video. Wystarczy spojrzeć na nowego Terminatora, film, który powstał tylko w celu zarabiania pieniędzy. O, albo tysiące podobnych do siebie filmów z Bollywoodu. Gdyby się dobrze nie sprzedawały, na pewno by ich nie robiono. O, a dlaczego niejaka Candy Girl śpiewa (ha! dobry żart!) akurat takie piosenki, a nie inne, i czemu ma taki "imidż"? Albo nie ma talentu, albo chce uczknąć coś i wzbogacić się na sukcesie Lady Gagi. Albo to i to;).
    A jak to się ma do gier video? Gdy zarządziło "Gears of War", wszystkie gry akcji musiały mieć cover system i akurat taką kamerę zza pleców, bo to się po prostu świetnie sprzedawało. Sony w swym SixAxisie skopiowało detektor ruchu z Wiilota, bo to był najbardziej dochodowy pomysł ever. A czemu ten ostatni ma kształt pilota? A dlaczego w PSP Go! nie ma czytnika UMD, za to wszystkie gry kupować się będzie w sklepie internetowym (dla podpowiedzi dodam, że podobnie jest w IPhone i IPodzie Touch)? Odpowiedzi na wszystkie z tych pytań wiążą się z tym jednym słowem: kasa.
    ZAKOŃCZENIE.
    No niestety, nadeszły czasy, gdy wygląd i mechanika gry uzależnione sią od wielu nie do końca ciekawych czynników, m. in.: potencjalnych zysków, czasu i pieniędzy potrzebnych na stworzenie danej produkcji i od... ludzi na codzień niegrających. Na szczęscie jest też kilka ambitniejszych projektów, dla "hardcore'owców", czyli nas, zwykłych graczy. I właśnie jak najwięcej takich gier życzę Wami i sobie. Jestem bardzo ciekaw, co Wy sądzicie o tym temacie. No i tradycyjnie pozdrawiam. pT
    P.S. W sumie to jest niezmiernie ciekawe, że kiedyś, żeby być hardcore'owcem, trzeba było przejść "Ninja Gaiden" na najwyższym poziomie trudności bez skuchy, a dziś wystarczy grać w normalne gry;). Jak to mawiał pewien znany Kazachstańczyk: "Nice!".
    P.S.2. Witam po przerwie, która trwała jednak trochę dłużej niż przewidywany tydzień. Zrekompensuję Wam to jakością tekstów;P Pozdrawiam i do przeczytania, pT.
  21. pantrupek
    Jeżeli istnieje coś takiego, jak kac po alkoholu, to kto powiedział, że nie może się on pojawić po za długim korzystaniu z komputera?
    Przejdę do meritum: wczoraj siedziałem przy "Maszynie ZUA" od mniej więcej ósmej rano do dziewiętnastej wieczorem. Powody były dwa: grono.net i Puzzle Quest. I dziś odczuwam tego skutki.
    Czym charakteryzuje się "kac komputerowy"? Rano budzisz się zmordowany, boli Cię łeb niemiłosiernie, masz rozwolnienie. Na klopie przy każdym spięciu mięśni dolnej części ciała pocisk w głowie chce Ci rozerwać czaszkę i porozrzucać mózg na pobliskie ściany. Błędny wzrok zombie jednoznacznie mówi Ci: masz już dość. A to dopiero piąta rano (bo o tej się mniej więcej godzinie budzisz). Gdy kładziesz się do łóżka i przykrywasz kołdrą, nadal jest Ci zimno, a w dodatku ból w brzuchu i w głowie nie pozwala Ci zasnąć, a co chwila wstajesz do klopa.
    Kiedy wypróżnisz się już cały i będziesz miał, całodzienny graczu, szczęście, w końcu zaśniesz. Jak się obudzisz (godzina 11:00), ból głowy Ci pozostanie, nie martw się, a do tego dojdą białe, jasne światełka, które zasłaniają Ci świat. Zostaną mniej więcej do 14:30, a ból głowy utrzyma się do 18-22, zależy od Twojego współczynnika szczęścia. A, już nie wspomnę o bonusowej możliwości wymiotowania (lecz nie ma tego złego - jednokrotnie przy takiej zabawie tracisz około 2-3 kg;).
    Ale Ty i tak będziesz dalej grał, prawda?
    Tak to wygląda u mnie. Jestem ciekaw, co w tej kwestii macie do powiedzenia Wy i zapraszam do komentowania. Pozdrawiam!
    Aha, jeszcze jedno, w piątek wyjeżdżam, więc może jutro napiszę, ale potem szykuje się długa, co najmniej tygodniowa przerwa. Przepraszam za to serdecznie, ale to niestety siła wyższa. Ale potem wracam ze zdwojoną siłą! Jeszcze raz pozdrawiam i zapraszam do odwiedzin, pT.
  22. pantrupek
    Co słychać u mnie?
    Kończę ostateczne poprawki nad opowiadaniem "Sami", które zamierzam wysłać na konkurs Dolina Kreatywna. Czas tylko do 21 sierpnia, więc, jeżeli ktoś chce wziąć udział, to niech się pośpieszy!
    Aktualnie czytam "Marzenia i Koszmary" Stephena Kinga. Świetna lektura.
    Zainspirowany wizytą w Treblince, kilka dni temu przeczytałem "Rok w Treblince" Jankiela Wiernika, wstrząsające świadectwo o tytułowym obozie zagłady. Lektura nie dla każdego, zwłaszcza, jeżeli wziąć pod uwagę, że wszelkie tam wydarzenia miały miejsce naprawdę.
    Filmy, które niedawno widziałem i poleciłbym, to: "Zielona Mila" i "Skazani na Shawshank" Franka Tarabonta i "Full Metal Jacket" Stanleya Kubricka. Serdecznie polecam, dla tych dzieł warto stracić nockę!
    Co do "Samych", opowiadanie opowiada o pewnym chłopaku, nieznanym z imienia i nazwiska, który pewnego słonecznego dnia odkrywa, że jest ostatnim człowiekiem na świecie, a inni po prostu wyparowali. W trakcie swojej przygody odkrywa, że jest jeszcze druga żyjąca osoba - a jest to dziewczyna, w której od dawna jest zakochany...
    Opowiadanie wygrało już (1. miejsce) raz w pewnym małym (ale za to o zakresie ogólnopolskim!) konkursie, organizowanym przez bibliotekę w moim mieście. Tam było pod innym tytułem, dosyć głupim, więc je zmieniłem. Zainteresowanych odsyłam na: http://bibliotekalegionowo.pl/index.php?op...view&id=379
    Jakby jeszcze komuś było mało, mogę powiedzieć, że inspirowałem się... filmami George'a A. Romero, choć może tego zbytnio nie widać
    Narzekających przepraszam, że dzisiejszy wpis jest taki nudny, ale no niestety, czasem trzeba lekko przynudzić, by potem walnąć z grubej rury. Także pozdrawiam i do następnego - mam nadzieję, że naprawdę "kozackiego" - wpisu. pT
  23. pantrupek
    Dzisiaj mam dla Was coś specjalnego. Komiks własnej produkcji. Fabuła jest głupia niczym sznurówki trampka wiszącego na drucie, ale chociaż związana z grami. Myślę, że się spodoba. Komiks zrobiony jest w sposób naturalny, tzn. bez komputera:), w tak zwane "pół godziny" (czyli pół godziny;).
    Przy okazji przedstawiam sposób, w jaki można narysować komiks (ja tak robiłem;). Wpierw tworzymy szkic ołówkiem. Potem poprawiamy kreski cienkopisem. Następnie malujemy to kredkami znalezionymi u brata w piórniku.
    Życzę miłego czytania, zapraszam do komentarzy na temat wpisu i/czy całego bloga, oraz oczywiście pozdrawiam. pT

  24. pantrupek
    Do piratów zraziłem się, jeszcze pacholęciem ledwie dziesięcioletnim będąc. Wtedy to rodzice na stadionie kupili mi za 15 złociszy zestaw iluś tam gier dla dzieci. Na jednej płytce. Ja uradowany, że będzie w co grać. Oczywiście, kilka gier naprawdę było świetnych, m.in. Marvel vs. Capcom (czy cóś tam innego) z wielopoziomowymi planszami (nie ma to, jak Wolverinem wgnieść pazurami kogoś tak, żeby aż się strop zawalił, Theme Hospital, który nie działał, coś tam o Asteriksie chyba, o wesołym miasteczku, Duke Nukem 3D, GTA, Blood... Heej, wróć! Czy ja dobrze napisałem? Tiaa, właśnie takie gry uważane były przez naszego dobrotliwego pirata za "dla dzieci". Choć byłem jeszcze taki mały, czułem się oszukany. A płytka wpakowała mi na kompa paskudnego wirusa, którego dopiero po tygodniu udało się usunąć nastolatkowi z sąsiedztwa.
    I chyba dobrze, że taka była moja pierwsza przygoda z piratami. W życiu kupiłem jeszcze tylko jedną grę od pirata, dwa lata później, też na stadionie. Za 20 złotych dostałem... pustą płytkę. M. in. dlatego piraci to dla mnie banda oszustów i głupców, a w dodatku, sugerując się AR, debile kompletni, którzy jedyne co umieją w życiu robić, to robić z siebie idiotów.
    Wirusami u pirata łatwo się zarazić. Jak już wiecie, przekonałem się o tym na własnej skórze. Najpierw był to mój jedyny powód, dla którego nie ściągałem z torrentów i sieci P2P gier. Potem doszła w końcu do mnie ta prosta myśl, że ściąganie gry jest kradzieżą. Oj, co to się robi ze współczesną młodzieżą! Żeby inni, ale że ja sam zrozumiałem to dopiero po lekturze jednego z numerów CDA?! My God, toż to masakra.
    Ale cóż, nie o tym miałem, tylko o wirusach.
    Apeluję do młodzieży i wszystkich osób ściągających gry w jakikolwiek nielegalny sposób, odnosząc się chyba do słów Stephena Kinga: może Ci się sto razy udać, ale w końcu i tak ściągniesz tego cholernego wirusa. I taką oto myślą kończę dzisiejszy wpis. Miłej nocy/dnia/czegokolwiek i pozdrowionka śle pT.
  25. pantrupek
    ...artykuł o robieniu blogów? Zacząłem się nad tym zastanawiać, gdy dodałem swój ostatni wpis. Już po kilkunastu minutach pokazało się conajmniej kilkanaście nowych wpisów i zepchnęły mój na dalszą stronę. Ja, jako jeszcze dziecko (16 lat to nie 40, kiedy to mężczyzna osiąga pełną dojrzałość), naburmuszyłem się, gdyż nie chcę chwilowej sławy. I tak miernej, bo weszło w tym czasie tylko kilka osób. Chciałbym, aby użytkownicy serwisu zdążyli zobaczyć, być może przeczytać mój wpis, w którym wylałem całą swoją historię. Ale dobra, zachowajmy się teraz, jak dorośli i powiedzmy sobie: co dobrego, a co złego mógł przynieść wspomniany wyżej artykuł, który oznajmił wielu ludziom: "patrzcie, tu można założyć swój blog! Wchodźcie, to proste!"?
    Zacznijmy od plusów:
    + dużo wartościowych, mających coś do powiedzenia osób ma możliwość wyrazić siebie, oddać swój głos, nie tylko na temat gier,
    + wzrosła popularność serwisu CDA (chyba),
    + jest co czytać - do wyboru, do koloru, jak kto woli,
    + najważniejsze, że jest co ciekawego poczytać.
    Minusy:
    - nie każdy umie pisać i nie każdy powinien,
    - serwis może w końcu zostać zawalony bezużytecznymi śmieciami, napisanymi przez dzieci Neo i inne takie stwory.
    Ale czy w końcu blogi zostały wymyślone tylko dla ludzi bardzo umiejętnie posługujących się rodzimym językiem i doceniającym wartości artystyczne swoich dzieł? Czasem najciekawsze są proste wpisy, opisujące nudność życia, niekiedy bez ładu i składu, ale mające coś w sobie. I takich wpisów, czyli "mających te COŚ", życzę i Wam i sobie. I tradycyjnie przesyłam pozdrowionka.
    pT
×
×
  • Utwórz nowe...