Skocz do zawartości

Demonir

Forumowicze
  • Zawartość

    1058
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    7

Wpisy blogu napisane przez Demonir

  1. Demonir
    Kolejna z recenzji, które mało kto czyta, ale jednak ktoś. Tym razem na cel biorę książkę Jacka Piekary, z jego cyklu inkwizytorskiego i pod cyklu Ja, Inkwizytor, a zarazem pierwszą powieść o Mordrimierze Madderdinie, po raz kolejny dziejącą się w świecie, w którym Jezus zamiast spokojnie umrzeć i zmartwychwstać powstał, aby ukarać swoich winowajców. Tyle względem formalności, ale co tam Panie, w treści...
    Historia opowiada o tym jak grupa inkwizytorów, wraz z Mordrimerem dostaje list z cytatem. Niczym na wezwanie biednej księżniczki członkowie Świętego Oficjum cwałem ruszają w okolice malowniczego miasta, dokładnie do rezydencji biskupa, rychło wczas, aby zobaczyć jak na nieodległej górce owy biskup pali się, ubrawszy się wcześniej w strój bardzo odświętny. Waszemu pokornemu słudze nie pozostaje nic innego jak rozwiązać sprawę tego zabójstwa(a także, co nie jest tajemnicą, kolejnych tajemniczych zgonów).
    Od Bicza Bożego dostajemy rozrywkę porównywalną z innymi książkami z pod cyklu Ja, Inkwizytor, czyli nie oczekujcie rewolucji, ani wiekopomnego dzieła sztuki.Nowa powieść Jacka Piekary jest bardzo dobrym czytadłem. Tylko tyle i aż tyle.
    Sama sprawa jaką przyjdzie rozwiązać młodemu inkwizytorowi, rzeczą wielce skomplikowaną nie jest, ale chyba najbardziej zagmatwaną i nieoczywistą w porównaniu do innych książek o Mordrimerze. Autor rozwinął się w powieści, rozbudowując wiele aktów, ale nie da się ukryć, że BB był, chyba planowany na opowiadanie(lub minipowieść), przez co ma się wrażenie, że po dotarciu do pewnego momentu fabuły, dalsze rozdziały są dopisywane trochę na siłę.
    Fabuła jest przedstawiana, jak niemal zawsze, z punktu widzenia Waszego pokornego sługi, Mordrimera, z wszystkimi tego zaletami i wadami. Nie uniknęło się powtarzania przez narratora jako to inkwizytor ma czuły węch(co ile mnie pamięć nie myli, mieliśmy okazje czytać, we wszystkich tomach o Mordrimerze, z wyjątkiem Płomień i Krzyż). Ma się jednak wrażenie, że autor zauważył tę bolączkę, a także kilka innych i ironizuje w Biczu bożym więcej niż zwykle.
    Jeżeli chcesz powzruszać się i pochlipywać nad lekturą, to do tej powieści się nie zabieraj. Jeśli jednak chcesz poczytać przyzwoitą powieść, dziejącą się w ciekawym świecie, z nieszablonową postacią jaką jest Mordrimer Madderdin, to sięgnij po tę książkę, nawet jeśli nie kupując jej, a wypożyczając w bibliotece. Fanom cyklu inkwizytorskiego nie ma co polecać, bo i tak już pewnie dawno temu przeczytali.
    Ocena:
    7
  2. Demonir
    Początek roku to czas rozmaitych refleksji, tak refleksyjnych, że bardziej refleksyjnie być już zwyczajnie nie może. Jednak zamiast rozpaczać nad sensem istnienia, ja pozwolę sobie napisać Wam co będę robił aby naprawić świat ten wspaniały, by był bardziej wspaniały i pełny małych, słodkich, latających pingwinków.
    Otóż, chciałbym by świat był bardziej brodaty! Niechaj spełnią się plany krasnoludów i niech w niebyt, albo do innego pałacyku odejdą elfy. Jednak, żeby postanowienie się ziściło trza działać. Działać w sposób niekonw... konwenc..., taki k*rwa jego mać, niespodziewany! Czyli rzecz jasna, nie rozwalamy wszystkiego toporami (bo zaś na głowie usiądą nam media i będą truły o przepisach ograniczających posiadanie broni). Albowiem lud krasnoludzki, i jego pochodne oraz naśladowcy, winni mieć zalet więcej niźli męska broda i jeszcze bardziej męska siła. Co dokładnie? Napisać, nie napiszę, gdyż wiem, że są na tym forum zwolennicy długouchych. Oczywiście nie to, że jakoś im to pomoże, ale po co mają się martwić na zapas?
    Kolejnym postanowieniem mym, zaraz po polepszeniu mojej składni jest ostateczna i zakończona zwycięstwem kampania nad krwiożerczymi waflami! Aby dokonać tego niezbędne są wielkie zapasy bitej śmietany oraz syropu klonowego, który ma tę dziwną właściwość, iż znika zaraz po zakupieniu. Gdy w końcu uda mi się uzbierać wystarczającą ilość zapasów, zakończę tę odwieczną wojnę, i na świat spadnie ciasteczkowy i zimnobudyniowy pokój, wolny od wafli!
    A i jeszcze...
    WAFLE TO NIE SĄ CIASTKA!!!
    Nie chcę też wyjść na aspołecznego typa obojętnego na losy cierpiących na nadwagę amerykanów, a także na nie udzielanie miejsca telewizji Trwam na cyfrowym kinopleksie.W związku z tym faktem, tą zbrodnią, na znak protestu zapuszczę wąsy i nie zgolę ich, aż rząd pod wodzą Donalda "Rosyjski Agent" Tuska nie ugnie się przed protestem.
    Lecz to wcale nie koniec! Po uważnym przestudiowaniu mego, że się tak lekko naciąganie wyrażę, bloga, zauważyłem, że nigdzie nie znalazłem wpisu powitalnego. Niestety nie bardzo pamiętam co chciałem pisać na początku, więc wpis powitalny się ukaże, jak tylko cofnę się w czasie, co mam nadzieje nastąpi niebawem. Nie napisałem też, żadnych życzeń świątecznych i noworocznych, a że trochę się spóźniłem, życzę Wam szczerze i radośnie...
    Nawzajem.
    Mam też zamiar być grzeczny, miły i chodzić do kościoła.
    Amen.
  3. Demonir
    Wielu może pisać w komentarzach, że hejcę, mogą uznawać, że się nie znam. Nie zamienią jednak oni prawdy, która jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa. Sam po ostatnich pogłoskach miałem skończyć z działalnością opozycyjną. Jednak nie! Odrzucam strach i pozostaje przy mych poglądach. Przy mojej wierze. Bo to właśnie ja stoję tam gdzie wtedy, a tamci* tam gdzie stała niegdyś armia Mordoru, szczuta przez rosyjskich agentów. Mój upór co do sprawy wafli (o której media milczą, jednoznacznie pokazując kto trzyma w tym kraju władzę i kto media opłaca) bardzo wzrósł gdy dotarł do mnie list (chociaż upór już był wcześniej wzniesiony na wyżyny). List owy napisany przez człowieka, który oddał wiele i itemy w Tibii właśnie na rzecz naszej sprawy. Uczcijmy jego ofiarę minutą ciszy.
    Dobra, wystarczy.
    Muszę się ujawnić. Ale nie robię tego, aby nabić sobie wyświetlenia, nie robię tego dla siebie. Robię to dla Was, abyście nie musieli cierpieć, i być podawani represją. Nasza mała Grupa Wyzwolenia od Waflowego Reżimu, za moją skromną sugestią, powinna mieć patrona. Myślę, że osobą tą winien być Jarosław K., sławny opozycjonista z czasów PRL.
    Nie przedłużam jednak. Oto list, o którym wspominałem:
    To było kiedy siedziałem przy komputerze. Było późno. Usłyszałem ich kroki, jak ciężkie buciory stukały o schody. Byli jeszcze na pierwszym piętrze, ale ja już wiedziałem.
    Ktoś sypnął.
    Nie czekając, chwytam za plecak. Już jest wypakowany kilkoma klamotami. Na wszelki wypadek. Pod pachę biorę jeszcze adidasy i klapki marki Kubota. Wyłączam komputer, otwieram obudowę i wyrywam twardy dysk. Szybko pakuje go do plecaka, otwieram okno i na linie zeskakuję.
    Już są blisko. Tyle wtedy zdołałem usłyszeć. Chyba piętro niżej.
    Jestem na dole. Szybko zakładam klapki i biegnę w las.
    Biegnę nie oglądając się za siebie. Wpadam za linie drzew. I dalej, aż do potoku. Dopiero tam zatrzymuję się na chwilę. Otwieram mój wojskowy plecak, dołożony do kolekcjonerki Afterfalla. Widnieje na nim napis "Chwała", kojarzy mi się z chałwą. Wystarczy przerzucić "w". Łzy cisną mi się do oczu, na wspomnienie słodkości, nie będącej waflem i przypominam sobie, o tym wszystkim co zostawiłem mieszkaniu. O ulotkach, plakatach, listach i afiszach. To wszystko miało służyć jakiemuś celu. Byłem (mam nadzieję) jednym z wielu, którzy poświęcali się dla innych, tych, którzy sami nie potrafią przejrzeć na oczy. Byłem jak posłaniec prawdy, jak narzędzie proroka.
    Sprawdzam dalej. Znajduję książkę, wyjmuję ją. Przeżyłem prawdziwe zaskoczenie. Zamiast poradnika survivalowego Beara Gryllsa, znajduję poradnik Krzysztofa Ibisza. Skąd on się tam wziął? Nic to, szukam dalej. Znajduję krzesiwo, scyzoryk, parę zapasowych slipów oraz prowiant zapakowany w papier. Jedzenie wyciągam i kładę koło siebie, ale na razie nie odpakowuję. W plecaku jest jeszcze replika ASG. Dwadzieścia plastikowych kulek w pistolecie na gaz. Wygląda jak prawdziwy, przynajmniej dla niewprawnego oka.
    Jestem głodny więc odpakowuję jedzenie. W środku jest Tymbark w szklanej butelce. Otwieram go, ale jest za ciemno abym mógł odczytać napis na spodzie kapsla, więc wkładam go do kieszeni wierząc, że głosi coś proroczego, adekwatnego do sytuacji i zarazem optymistycznego. Na przykład, podnoszące na duchu "wafle to nie są ciastka". Dalej odpakowuję ciastka, odwijam kolejną warstwę papieru...
    I opuszczam zawiniątko na ziemię.
    Bo w środku są wafle.
    Teraz jestem już pewny, że ktoś majstrował przy moim plecaku. I ogrania mnie furia, jakby w żyłach zaczął mi wariować trzeźwy Rosjanin. Czuję zapach wafli wydobywający się spod moich stóp gdzie upadł tak zwany prowiant. Zapach... Zapach wafla, z kremem waniliowym. Jak to wierci mi nozdrza! Nie mogę wytrzymać.
    Odrzucam plecak. Biorę tylko scyzoryk, giwerę i butelkę po Tymbarku. W ułamku sekundy dokonuję decyzji. Irracjonalnej i bezsensownej. Robię coś czego nie powinienem robić, jako nosiciel prawdy.
    Chcę zemsty.
    Ruszam na łowy.
    Wracam. Cicho, tak, że nikt mnie nie zauważa. Zdążyłem przebrać niezastąpione klapki na adidasy, więc poruszam się sprawniej i ciszej. Wchodzę po klatce schodowej na moje piętro. Dochodzę do mieszkania. I widzę otwarte drzwi. Jak najciszej tylko mogę, stawiam kroki. Wytężam słuch, ale nie słyszę nic. Taka cisza zawsze zwiastuje coś złego, ale idę dalej. Do pokoju, który tak szybko opuszczałem.
    Na środku widzę stertę ciastek. Pierniki, jeżyki, delicje i wiele innych. Rozsypane po podłodze, jak śmiecie. Bezbożnie.
    Na biurku coś się porusza. To opakowanie powiewające na wietrze z otwartego okna.
    Opakowanie po waflach. Chyba waniliowych.
    Stoję w miejscu przyglądając się temu, czego tak się brzydzę i dostrzegam, że w otwartym opakowaniu brakuje jednego wafla, z drugi jest nadgryziony.
    Wrabiają mnie.
    Rozrzucili ciastka, położyli wafle, aby mnie oczernić w oczach innych opozycjonistów. Chcą podkopać moją pozycję. Zapewne zdjęcia już są wysyłane do odpowiednich osób. Ale... chyba pokrzyżowałem im plany. Miałem uciec zostawiając to wszystko, a wróciłem i mogę to jeszcze naprawić.
    Tak myślałem. Dopóki nie wyczułem ruchu za plecami.
    Obróciłem się jak najszybciej mogłem, wyciągnąłem pistolet i wycelowałem w postać przede mną.
    Nigdy wcześniej go nie widziałem, ale wiedziałem kto to jest. Nocny Waflowy Siepacz. Legenda. Mit. Do teraz.
    Wiedziałem, że to on jest zabójcą, którego wysyła się aby pozbywał się rewolucjonistów. Gdy pojawiała się wiadomość, że ktoś z waflowej opozycji zaginął, w komentarzach pod newsem, często można było znaleźć pogłoski o nim. O tym, który czekał tu na mnie, jakby plan z wrobieniem nie wypalił i trzeba by się pozbyć problemu.
    Na wszelki wypadek.
    Ubrany był w marszczoną marynarkę. Na nosie miał okulary przeciw słoneczne, ze szkiełkami w kształcie rombów. W ręce trzyma coś małego i kwadratowego. Rozpoznaje broń waflowych służb specjalnych - żelazny andrut, którym rzuca się niczym shurikenem.
    - Ha ha ha! Przecież to jest pistolet na kulki!- mówi do mnie, a ja czuje jak z jego ust wydobywa się mdły zapach wafla.
    Oczywiście, że ma racje. Jednak strzelam. Nie, nie w korpus czy w twarz. Tak bym go nie zatrzymał. Strzelam w dłoń trzymającą broń. On czując mocne kąsanie upuszcza andruta gdy ja wpakowuje w niego dwadzieścia plastikowych kulek kaliber 6mm i wadze 0.25g każda.
    Zza pasa wyciągam butelkę i rzucam nią w niego, gdy ten sięga pod marynarkę. Waflowy Siepacz odskakuje, a jak rzucam się na niego i szeroko zamachuje się scyzorykiem.
    Trafiam.
    Wprost pod żebra. Ale to jest zawodowy zabójca. Odpycha mnie i w pogardzie mając scyzoryk stręczący mu z brzucha, wyciąga za marynarki kolejnego żelaznego andruta i w ułamku sekundy rzuca nim we mnie.
    Padam trafiony w brzuch.
    A on odchodzi.
    Odczołguję się i mimo przeraźliwego bólu docieram do biurka. Unoszę się na ile się da i chwytam laptopa. Jest wciąż włączony, bo ostatnim razem dałem go tylko w stan wstrzymania. Szybko jak tylko mogę odpalam maila, bo wiem, że już długo nie pociągnę. Mam tylko nadzieję, że autokorekta zadziała i adres, który wpisałem nie zawiera błędu.
    To już koniec. Może zdołam jeszcze zmienić czcionkę. Przypomniałem sobie o kapslu z Tymbarka wyciągam go z kieszeni i w promieniach wstającego słońca odczytuje napis.
    "Ciasto!".............................................................................................
    ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Panie i Panowie, zyskaliśmy właśnie męczennika. Niech odpoczywa w swoim raju, wolnym od wafli. Dorwali go zamiast mnie.

    Potwierdza się to o czym pisałem, i o czym wspominała Trefl. Oni są już na naszym tropie. Jednak nie lękajcie się! "Mogą odebrać nam życie, ale nie odbiorą nam wolności!" "Koko dżambo i do przodu!" "Yippee ki-yee motherfuckers!" "Nikt więcej przez tego pana, życia pozbawiony nie będzie." "A imię jego czterdzieści i cztery." A najważniejsze....
    WAFLE TO NIE SĄ CIASTKA
    (*)tamci, to nie ci z Lostów, ale tamci, jeszcze bardziej tamciejsi, mowa o tych, którzy polują na nas, obrońców wolność. Nie, tu nie jest mowa o Tusku i jego dyktatorskich rządach, ale jak ktoś jest zainteresowany zapożyczeniem tego wpisu do spraw propagandowych dotyczących rządu, to można do mnie napisać. Pozmieniamy imiona i kilka faktów i będzie jak znalazł.
    Komiks, rzecz jasna autorstwa Trefl.
  4. Demonir
    Zanim blogosferę zaleją wpisy z życzeniami noworocznym, mam dla was recenzje jednej z ciekawszych fantastycznych i książkowych premier ostatnich miesięcy. Panie i Panowie. Oto Pan i Ogród Jego w ostatniej, czwartej odsłonie.



    Panie, a ile to wszytko kosztuje?
    Słowem wstępu, najpierw trochę o kosztach. Jak już kiedyś pisałem tom czwarty PLO jest wydany w dwóch wersjach: broszurowej(pasującej do starych wydań) oraz zintegrowanej, czyli nowej wersji, z nowymi okładkami i ilustracjami. To pierwsze ma tę przewagę, że jest o dychę tańsze od zintegrowanego, za które przyjdzie nam w tradycyjnej księgarni zapłacić 54 zł. Stosunkowo drogo, ale w związku z coraz częstszymi podwyżkami cen książek, nie ma co płakać, zważywszy na to że dostajemy ponad 800 stron czytania.
    Może by tak jednak, trochę żwawiej?
    Jak nie trudno zauważyć tom ostatni jest największy objętościowo z wszystkich poprzednich. Ale ile jest w tym samej treści? No, dobra, nie dostajemy przecież pustych kartek, jednak gdy autor poświęca sporą część rozdziału na opisanie, jak to bohater przechodzi korytarzem, to aż szlag, człowieka może trafić bo czytelnik już chce wiedzieć do czego to prowadzi. Z jednej strony to wada, ale z drugiej trzeba docenić umiejętności autora, bo książka wciąż jest szalenie wciągająca.



    A rodzina zdrowa?
    Sama historia to oczywiście bezpośrednia kontynuacja tomu trzeciego, w związku z kilkoma nieścisłości tegoż dostajemy ze dwie retrospekcje. Wciąż mamy przed sobą rozdziały pokazujące fabułę z perspektyw dwóch bohaterów, ale z powodu pewnych komplikacji
    z odsłony poprzedniej, historia przestała się dzielić na dwa odmienne klimatycznie wątki.
    Mimo, że jak już napisałem książka wciąga, to trzeba zauważyć, że sama fabuła wielce odkrywcza nie jest. Niemal wszystkie zwroty akcji i ważniejsze wydarzenia sam przewidziałem w trakcie lektury, a geniuszem zła i ciemności nie jestem. Chyba. Nie da się też ukryć, że mimo świetnej narracji i dobrej fabuły, i tego, że czytelnikowi chce się przedzierać przez dłużyzny, wszystko to zawdzięcza się temu co autor napisał w tomach poprzednich. Oczywiście, jako kontynuacja i(jak sam powiedział Jarosław Grzędowicz) jako powieść w czterech tomach, PLO4 jako osobna całość, za którą trzeba słono zapłacić, nie porywa.
    Tom czwarty jest tomem ostatnim, a więc i kończącym historie Vuka Drakkainena. Jak wypada zakończanie tego ważnego dla rodzimej fantastyki dzieła? Szczegółów, rzecz jasna nie zdradzę, poza tym, że jest do przewidzenia, i po ukończeniu lektury, gdy zamyka się książkę i siedzi przez chwilę w fotelu... Było warto płacić.
    Ocena poniżej nie odzwierciedla do końca wrażenia jaki pozostawia po sobie 4 tom, a tym co pozostawia po sobie PLO4 jako koniec całości.
    -8
    P.S. Przez przypadek pierwszą recenzje trafił malowniczy i wspomniany już szlag, przez co musiałem wszystko i jeszcze więcej pisać od nowa.
    P.S.2 Jeżeli wam się uda, to możecie wyhaczyć wydanie zintegrowane za 40 i kilka złoty w księgarniach Matras.
    Wpis powiązany:
    Okładki książek odc. 5- Pan Lodowego Ogrodu
    Poprzedni wpis:
    Okładki książek odc. 8 - Achaja, Andrzeja Ziemiańskiego
  5. Demonir
    Tym razem krótko. Co prawda zawsze tak jest, ale teraz będzie jeszcze krócej, wręcz minimalistycznie. Przynajmniej jeśli chodzi o tekst. Ale i samych przedstawianych okładek będzie raptem siedem.




    Oto stare i pierwsze wydanie pierwotnej trylogii o Achai. Trudno je nazwać pięknymi, albo chociaż ładnymi. Mamy tu schemat przedstawienia głównej bohaterki w kilku wariantach uzbrojenia(który ma nawet związek z fabułą). Choć o przedstawianiu ważnych dla historii postaci, na okładkach mam swoje mało pochlebne zdanie, wyklinać się o ten fakt nie będę. Zwróćcie uwagę na tom trzeci, gdzie śmiesznie rozwiązano przejście tła napisów do tła renderu, a najlepiej prezentuje się rzecz jasna tom trzeci.


    (wystarczy kliknąć aby zobaczyć w większym rozmiarze)




    Nowe wydanie to w teorii ten sam schemat, ale zrealizowany o wiele lepiej. Jedno białe tło, zniwelowało problem "przejść", a same rendery są o wiele ładniejsze. Problemem są napisy. Owszem czcionka jest ładna, tytuł wchodzi w "interakcje" z ilustracją, przez co oba byty się nie gryzą, ale nazwisko( a w szczególności imię) jest nieco niewidoczne, a wystarczyłoby zrobić lekkie czarne obramowanie napisu.



    Oczywiście każdy ma swój gust i każdy może(zresztą słusznie) uznać, że się nie znam i woleć wydanie pierwsze. W takim wypadku, jeżeli jest się czytelnikiem-kolekcjonerem, który chce mieć spójne wydanie całego cyklu na półce, jest się w kropce, bo primo: pierwsze wydanie jest dostępne już niemal tylko na rynku wtórnym; a secundo: jako czytelnik-kolekcjoner, niestety(albo stety) będziesz musiał kupić Pomnik cesarzowej Achai, a tu już niestety nikt się nie bawił się w dwa wydania z rożnymi ilustracjami.
    Ta sama mała wada, ale jako całość wraz z trylogią z nowymi ilustracjami, tworzy ładną całość. Osobiście bardzo podoba mi się malunek na traczy, ten orzeł z koroną.



    Wyszło trochę dłużej niż zamierzałem i mocno czarno-biało. Konkluzja jest prosta, wręcz gówniarska. Stare jest beee, a nowe słit i cool. I tym dziecinnym akcentem kończę ten odcinek.
    P.S. Gdyby ktoś miał pod ręką książki wyżej wymienione to niech w przypływie łaski albo altruizmu(jak kto woli) podrzuci miana autorów grafik okładkowych.
  6. Demonir
    W ramach nudów sięgnąłem po zakupioną dobry miesiąc temu książkę z Uniwersum Metro 2033. Co o całym przedsięwzięciu, tego projektu sadzę, już pisałem na Blogu. Wyjąwszy całą niechęć do koncepcji tego ogólnego założenia uniwersum postanowiłem ocenić książkę jako oddzielne dzieło i nie odnosić się do Metro 2033 i 2034 Dmitryia Glukhovskiego. Ale...
    wcale to powieści nie ratuje.
    Dla niezorientowanych. Do Światła jest pierwszą częścią trylogii(obecnie na polskim rynku pojawił się drugi tom pt. W mrok). Akcja dzieję się w Petersburgu. Wcale nie w petersburskim metrze, bo w nim rozgrywa się tylko kawałek opowieści, dalej już bohaterowie hasają po powierzchni.
    Ale mnie korci, żeby wyzłośliwiać się o spieprzenie klimatu Metro 2033!
    Głównym bohaterem jest dwunastoletni Gleb i jego opiekun Taran. Na początku odbywa się szereg niedorzecznych sytuacji, które muszą mieć miejsce aby wszystko poszło w odpowiednim kierunku. Następnie duet wraz oddziałem stalkerów rusza w kierunku sygnału świetlnego, które ma, jakoby doprowadzić do Arki- okrętu mającego zaprowadzić ludzi z metra do ziemi obiecanej. Dalej o fabule więcej nie napisze, bo musiałbym spoilerować, no może poza tym, że historia nie jest specjalnie odkrywcza, a sceny w zamyśle wzruszające, nie poruszają wrażliwych strun. Owszem kilka sytuacji jest ciekawych, zaskakujących i wciągających(szczególnie pod koniec), ale po tym przychodzi rozczarowanie, bo autorowi nie zawsze się udaję utrzymać poziom.
    Sama narracja też odkrywcza nie jest. Zwykłe sprawozdanie. Diakow próbuje czasami nadać powieści głębi i nawet mu to wychodzi, jednak po zwyżce wraca do utartego szlaku.
    Na temat bohaterów warto wiedzieć kilka rzeczy. Gleb to chłopak, który zawsze wchodzi w [beeep], Taran to twardziel, prawdziwy rosyjski Rambo, tylko że lepszy i rozumny. Reszta grupy to w zamyśle różnorodna grupa ludzi z swoimi wiarygodnymi osobowościami. Zamiast tego wyszły charaktery nijakie i prostoliniowe, w taki sposób, że wybuchy emocji i zwierzenia nie przywiązują nas do postaci, więc dalej kompletnie nam zwisa co się z nimi wydarzy.
    Ostatecznie książka dobra, ale jako czytadło. Do Światła można kupić za dwie dychy(na allegro) i to jest nawet niezła cena. Lektura raczej dla fanów Uniwersum Metro 2033 i to dla tych fanatycznych, gotowych rzucić się na każdą książkę tylko dlatego "bo to Metro". Inni mogą przeczytać, jeżeli dorwą ją na promocji lub w bibliotece.
    Ocena: 6.5
  7. Demonir
    Ten tekst jest niewskazany dla ludzi o delikatnych serduszkach i wszelakich fochmenach i fochwomenkach. Jeżeli nie lubisz delikatnych tematów śmierci i nigdy nie słyszałeś o istnieniu czarnego humoru, również zalecane jest pominięcie tego wpisu. A jeżeli planujesz wykiwać przedsiębiorstwo ubezpieczeniowe poprzez sfingowanie swojej śmierci, zawarte tu informacje mogą się przydać.
    Ludziom oglądającym telewizje mogły nie umknąć coraz częstsze reklamy, zachęcające nas do ubezpieczenia się, na wypadek naszej śmierci lub trwałego kalectwa. Ubezpieczenia mają pomóc naszym bliskim w rozwiązywaniu problemów, jakie zostawimy po sobie, jak np. wierzyciele, ruska mafia czy dług w pobliskim monopolowym. Bezpośrednio do zagłębienia się w ten temat zachęciła mnie reklama AIG, gdzie facet, tłumaczy, że ubezpieczył się na wypadek własnej śmierci. Nie wiem czemu jest taki uśmiechnięty, ale może zwyczajnie ma do tego dystans i jest cynikiem? A może, ktoś od marketingu kazał mu się uśmiechać? Kto wie.
    Oglądając ten popis aktorstwa, pomyślałem sobie, czy można to oszukać. Wiecie, ubezpieczyć się i popełnić samobójstwo aby rodzina dostała kasę. Według AIG, śmierć wchodzi w skład pojęcia "nieszczęśliwy wypadek". Nie wiem czy ten eufemizm to przykład specyficznego humoru, czy koneksji piszącego z sycylijską mafią.
    W każdym razie definicja "nieszczęśliwego wypadku" wg. AIG brzmi tak:
    Nagłe i przypadkowe zdarzenie, wywołane przyczyną zewnętrzną, które nastąpiło w okresie odpowiedzialności Ubezpieczyciela, w wyniku którego Ubezpieczony, doznał niezależnie od swej woli i stanu zdrowia, uszkodzenia ciała określonego w sekcji B, trwałego inwalidztwa, trwałego całkowitego inwalidztwa lub zmarł.
    [...]wywołane przyczyną zewnętrzną[....] jest najważniejsze. Dodając do tego, że w razie śmierci, zwłoki, grzecznie nazwanego Ubezpieczonym, będą zbadane przez lekarza, trzeba się liczyć z kompletnym brakiem poszanowania AIG do dramaturgi. Ileż to potencjalnych wzruszających historii się nie wydarzyło i nie wydarz. Bo samobójstwo w takim wypadku, może i wciąż będzie wzruszające, ale będzie też idiotyczne, bezcelowe i co najważniejsze nieopłacalne, gdyż pieniądze wtedy nie będą wypłacane.
    Dalej jest napisane wprost:
    [ubezpieczenie nie zostanie wypłacone, gdy spowodowane będzie]samookaleczeniem, samobójstwem lub próbą samobójstwa.






    Agentka ubezpieczeniowa wg. Google. Może i jest ładna, ale to ona pracuje, abyś nie dostał kasy za swoją śmierć... Chwila... gdzieś się pomyliłem...

    Rodzi wtedy się myśl. A jeżeli to nas zabiją? Zmuszenie kogoś do zabicia na będzie raczej trudne i nie mieszajmy się w to teraz. Chyba, że znajdziemy drugą osobę, chcącą się zabić i która też ma podobne ubezpieczenie. Wtedy wyciągamy noże lub coś w tym stylu i zabijamy na wzajem. Obydwoje umierają z przyczyny zewnętrznej.
    Jednak ludzie od polis są mądrzejsi.
    Nie wypłacimy świadczenia z tytułu śmierci, dodatkowego świadczenia, świadczenia z tytułu trwałego inwalidztwa, świadczenia z tytułu uszkodzenia ciała wskazanego w sekcji B oraz świadczenia z tytułu trwałego całkowitego inwalidztwa, jeżeli śmierć lub uszkodzenie ciała jest spowodowane bądź związane z[...] nieszczęśliwym wypadkiem, który miał miejsce kiedy popełniłeś lub usiłowałeś popełnić przestępstwo.
    Przykro mi, ale morderstwo w Polsce jest przestępstwem(tak samo jak w innych znanych mi krajach, ale mogę się mylić) i mimo, że w razie śmierci kary nie odbędziesz(oszukałeś system!), ale fakt czynu zabronionego, wciąż jest. Kooperacja odpada.
    Ale jest przecież wojna! Na której o śmierć nie trudno, a i działania wykonywane z rozkazu armii, nie są przestępstwem. Jednak AIG to banda pacyfistów.
    Nie wypłacimy świadczenia z tytułu śmierci[...] wojną, niezależnie od tego, czy została wypowiedziana czy też nie.
    Przy czym wojna to:
    Działania zbrojne między dwoma lub większą liczbą państw, niezależnie od tego, czy wojna została wypowiedziana czy nie, a także wszelkie działania wojenne prowadzone przez suwerenne państwo z wykorzystaniem sił zbrojnych w celu osiągnięcia celów gospodarczych, terytorialnych, nacjonalistycznych, politycznych, rasowych, religijnych lub innych.
    Co za tym idzie i rozumie się samo przez się, terroryzm i wynikające z niego ryzyko też nie jest uwzględnione w polisie, o czym też zresztą jest napisane.
    Nie pokryjemy następujących kosztów:[...] związanych z utratą gotówki spowodowaną działaniami wojennymi, działaniami zbrojnymi, zamieszkami, atakiem terrorystycznym oraz konfiskatą przez władze.
    oraz
    [...]używaniem, uwalnianiem trujących substancji biologicznych lub chemicznych, które w sposób rozmyślny były wykorzystywane podczas przeprowadzania aktów terrorystycznych.
    I pamiętaj nawet jeżeli nie jesteś samobójcą, terrorystą, zabójcą lub żołnierzem to wciąż nie zawsze opłaca ci się zginąć, bo ubezpieczenie nie zostanie wypłacone jeżeli uprawiasz sporty ekstremalne lub jesteś pilotem(aktualnie obsługującym maszynę), ale także obsługa jak np. stewardzi zostanie bez kasy w razie zgonu podczas pracy. Cóż, cena ryzyka.
    Spece z AIG tak się zabezpieczyli, że sporo dróg jest zamkniętych. Wszelki heroizm szlag trafia. I nawet spokojnie i zyskownie umrzeć nie można. A jeżeli bardzo ci na tym zależy, to trzeba się nagłówkować i śpieszyć. Bo po ukończeniu 70 roku życia, ubezpieczenia nas już nie obejmuje i cała kasa przepada.
    Niech żyje cywilizacja!
    Dla zainteresowanych link do warunków ubezpieczenia od AIG:
    http://www.aigdirect...3120-458989.pdf
    Poprzednie wpisy:
    Okładki książek odc. 7
    Oświadczenie ZKiGWŚF w sprawie krasnoludzkich kobiet
  8. Demonir
    Ostatnio wiele pisałem o bzdurach kompletnie nieprzydatnych, teraz... zrobię to ponownie, ale wracając do mojego cyklu o okładkach książek. Tym razem, Pan Campbell i jego Zaginiona Flota, stare i nowe okładki, stworzone przez Fabrykę Słów.
    Do zajęcia się, tym konkretnie cyklem, zainspirował mnie wiatr kołyszący z lekka gałęzie dębów i proszący z nich śnieg, który tak bardzo kojarzył mi się z katharsis, oczyszczeniem. Innymi słowy było mi w trzy kije nudno, aż mój wzrok podjął leżącą na półce książkę. Wspominając wtem słowa Dartha, postanowiłem zrobić coś z swoim życiem i zaśmiecić je Wam.
    Jestem posiadaczem tomu pt. Odważny, książka przyjemna(którą nawiasem pisząc mam na sprzedaż). Pewnego razu, chciałem zakupić wszystkie części cyklu i zauważyłem, że doczekały się nowej oprawy graficznej(do pierwszego wydania ilustracje okładkowe robił Artur Sadłos). Z czysto ekonomicznych pobudek, miałem zamiar kupić wydanie pierwsze... I tu plask! Bo po Odważnym, Nieulękłym, Nieustraszonym i Walecznym tworzono nową oprawę, z olaniem posiadaczy starych wydań.





    (kliknij aby zobaczyć w wyższej rozdzielczości)

    W pierwszych dwóch przypadkach podobne, ładnie wykonane arty. Wydanie drugie w stosunku do poprzedniego, ma lepiej pasującą i czytelniejszą czcionkę(szczególnie na grzbiecie książki). I w tym wypadku poczyniono progres, bo i cieplejsza barwa, jakoś lepiej wygląda, a i całość jest bardziej czytelna(pierwsze wydanie jest trochę rozmyte). Trzeci wariant jest już, poza czcionką całkowicie zmienione. Nowy render i tło, wcale nie wypadają wiele gorzej, od poprzednika. Jest wciąż klimatyczne, ale nieco mniej charyzmatyczne. W tym wypadku wygrywa dwójka.



    Podobna polityka co wcześniej i ponownie wydanie drugie prezentuje się lepiej i żywiej. Lekkie zastrzeżenia mam tylko do twarzy postaci, która ujmuje twardości legendarnemu dowódcy Black Jackowi. Dobrym pomysłem było dodanie bardziej kontrastowego koloru na pancerzu. Trzecie wydanie mówi nam, że ktoś tutaj za bardzo zapatrzył się w Knights of the Old Republic, kolejnym złym pomysłem było stawianie, na fotorealistyczność, może gdyby wciąż trzymano się utartego szlaku byłoby lepiej, a tak... kiszka.



    Wciąż ta sama metoda. Pierwsza okładka ma konkretny klimat(kojarzy mi się z Alienem), wszystko gra(poza czcionką oczywista). Tylko twarz bohatera, trochę traci, jak się zacznie dokładniej wpatrywać. Drugie wydanie, to rezygnacja, z tego co tworzono przy pierwszych dwóch tomach czyli odświeżenia pierwowzoru. Tym razem okładka jest całkowicie inna i byłaby nawet dobra, a nawet jest dobra, przynajmniej do szyi, bo ponad nią jest zabawnie... ale chyba nie o to chodziło.



    Patrząc na art, można by rzec, że coś a la Rambo. Ale... Jest Black Jack? Jest. Jest sf? Jest. Art trzyma poziom i pasuje do reszty, a druga okładka... No cóż. Wciąż jest niby fajnie, ale problemy znów zaczynają się od szyi. Twarz wygląda jakby wklejona na siłę. Gorzej! Jakby wklejona na siłę przez kogoś, kto dopiero się uczy obsługi programu, a żeby jeszcze ponarzekać, to wspomnę o tle za postacią, które prostotą nie pasuje do pełnego w szczegóły rendera.



    Kolejne tomy, ale już w jednym wariancie. Ocieniam je lepiej niż poprzednie nówki, ale może dla tego, że nie mam porównania. Bezlitosny, i pan z wąsem wypadają dobrze. Felerem, jest krew, czyli nieudana próba ożywienia okładki. Z Zwycięskiego, za bardzo czuć, że jest to art(a raczej "art"), postać na pierwszym planie jest strasznie sztuczna, jakby zrobiona z plastyku.

    I tom ostatni. Ilustracja zdecydowanie najlepsza(przynajmniej spośród nowych wydań). Ciekawe tło i ustępstwo miedzy przesadną realistycznością, a rysunkowością. Do samej ilustracji, wiele zastrzeżeń nie mam. Jednak tym razem czcionka, jest kiepska, zupełnie płaska i niepasująca, tak samo jak rekomendacja u góry strony.
    Posiadaczom starszych wydań należy gratulować, że mają ciekawsze okładki, ale i współczuć, że nie będą mieli ładnej i spójnej kolekcji. Trudno, ale nie każdy słyszał dewizę: nasz klient, nasz pan.
  9. Demonir
    W sprawie publikowanego niedawno wpisu o krasnoludach, oraz częstych głosów w sprawie kobiet tychże, ponownie nawiązał ze mną kontakt Związek Krasnoludów i Gnomów Wszelakich Światów Fantastycznych (w skrócie ZKiGWSF). W kilku chwytliwych słowach przedstawiciele tej szlachetnej organizacji, dali dowód swych umiejętności perswazji, a także było mi dane obejrzeć pokaz sławnej i niebywałej zręczności w sztuce władania toporem i ucinaniem nim wrażliwych części ciała (np. dla elfów są to uszy). Wręczono mi też pismo, spisane alfabetem runicznym, które teraz do ogólnej świadomości podaje.
    My, Jaśnie Nieoświeceni, Wielcy Wojownicy, Zdobywcy Niewieścich Serc, Mędrcy Wszechwiedzący etc. etc. z Związku Krasnoludów i Gnomów Wszelakich Światów Fantastycznych, piszemy do was, ciemnego i krótko żyjącego gatunku ludzkiego.
    Od dawna było Nam wiadome, iż niewiarygodnym wręcz pożądaniem darzycie Nasze kobiety. Pod wpisem, Demonixusa[to ja] kilkoro z was, dało upust swemu braku ogłady w komentarzach do tegoż wpisu. Nie było to pierwsze zdarzenie utwierdzające Nas w przekonaniu, co do chowania przed innymi gatunkami Naszych samic. Sama cicha wzmianka, wywołała chuć ludzką, która w przeszłości była wielokrotnie przyczyną wielu międzygatunkowych niesnasek.
    Pierwszym przykładem owej niesnaski, taka jej mać gamratka, była znana historia o Krasnoludce i Siedmiu ludzkich rozbójnikach. Jak wiadomo powszechnie, wtedy właśnie, ludziom w liczbie, jak sama nazwa wskazuje, siedmiu chłopa, zachciało się mówiąc bez ogródek, acz poetycko, pochędożyć. Rozbójnicy, jak powszechnie wiadomo, rzucili się na wydawałoby się bezbronną kobietę, ale ta jak na przedstawicielkę Naszego brodatego narodu przystało, złoiła ludziom skórę, aż lekko się im pospało. Następnie aby rozbójników onych obudzić, pomysłowa, Nasza baba, każdego z nich zdzieliła trzonkiem od topora w łeb, a gdy to wiele nie dało, wpadła na pomysł iście heretycki, przynajmniej w mniemaniu Nas, krasnoludów. Krasnoludka złożyła każdemu napastnikowi pocałunek, a ci obudzili się z snu. Po prawdzie nie do końca wiadomym jest, czy obudzili się pod wpływem tego ulotnego metafizycznego wrażenia, czy zwyczajnie nie spodobał im się zapach spalonego świstaka z czosnkiem, potrawy uważanej powszechnie za rarytas. Przynajmniej wśród Nas, gdyż kolejną prawdą jest, iż wy ludzie oraz gładkolice elfy macie gusta spaczone.
    Wracając do tematu. Wspomniany epizod, bardzo znany trzeba wspomnieć (choć wśród ludzi rozpowszechniła się wersja wypaczona i zakłamana), miał niewiarygodnie złe skutki. Uroda krasnoludek rozeszła się na cały świat. Elfy, jak to elfy, popłakały się, strzeliły foszka, trzasnęły obcasem i poszły gdzieś płakać, nad tym co dla nich niedostępne (czyli oczywiście nad krasnoludzkimi kobietami!!!). Wiecie jednak, że ludzie postąpili inaczej. Zamiast pogodzić się z losem, wciąż dążą do ideału krasnoludki, ale i to idzie wam słabo, co tylko wzbudza wasze pożądanie. Wiemy, że kryjecie się z nim, ale i My swoje wiemy.
    Owa skrywana zazdrość doprowadziła do kolejnego przykrego wydarzenia. Tak, do sławnej przygody krasnoludki w czerwonym kapturku. Jak głosi ta prawdziwa historia, młoda krasnoludka, przemierzała sobie las, z koszykiem ledwo co wydobytej rudy stali. Ujrzał to człowiek, zwany Wilkiem. A mówię [raczej pisze] wam, z oczu mu naprawdę groźnie patrzało. Rzekłbyś, nie człowiek, nawet nie wilk, a wściekły od trzeźwości szewc. Jak się dalej potoczyło wszyscy wiedzą. Człowiek (imienia bodajże Hannibal) zjadł starą krasnoludzią babcie i zasadził się na Kapturka. Gdy do całego aktu gwałtu miało dojść, do akcji wkroczył pijany niczym bela siana elf, którego wołali Gajowy lub Gejowy, zależnie od wersji. Ważne jest to, że człowiek z elfem zaczęli skakać sobie do oczu, aby posiąść Kapturka, a robili to z gracją pijaczyn, którym ktoś wsadził rozżarzony pręt między półdupki. Skończyło, się na szczęście szczęśliwie, bo rychło w czas do chaty babci przyszedł kowal, aby odebrać stal. Ten jak pierdyknął (żeby nie powiedzieć [napisać] dosadniej), to napastnikom i niedoszłym gwałcicielom odechciało się swawoli, na najbliższe lata.
    Rozumiem jednak, choć nie do końca, że wy, ludzie, wciąż tam pierdzicie pod nosem i mruczycie, iż nasze argumenty są pieśnią dalekiej historii. Ale przecie, nawet bez mała kilka lat temu, głośno, się w jednym kraju zrobiło, bodajże w Poolyszycze, i wybuchła seksafera. A ja się pytam: kto ofiarą, k*rwa był?! Krasnoludzkie kobiety ot co!
    Wtem krótko i po krasnoludzku skwituję Mój wywód. Wara wam od naszych kobiet, bo jak nie, to sami was przechędożymy. Toporem przez łeb.
    Z wielkim brakiem poważania
    prezes Związku Krasnoludów i Gnomów Wszelakich Światów Fantastycznych
    Aureor Jesień
    Tego by było na tyle. Aby upewnić nas w przyjacielskim wydźwięku oświadczenia, Panowie Krasnoludzi, przesłali mi fotki krasnoludek, które też za zgodą umieszczam.
    Oto krasnoludka w stroju ludowym:
    Tutaj z kolei naga fotka trzech krasnoludek!!
  10. Demonir
    Fundamentalnym pytaniem ludzkość wcale nie jest "być, albo nie być?" ani "jak żyć, panie premierze?". Tym pytaniem nie jest też "czy krasnoludy są lepsze od elfów", gdyż odpowiedź na to ostatnie jest oczywista. Problem stanowi pytanie "Dlaczego", i chociaż, Leo z oddali woła "For many", nie ma on raczej racji.




    "Ja być krasnolud i mieć wielki topór", czyli co nieco o kulturze i edukacji.
    Wielu ludzi próbuje niesłusznie oskarżać krasnoludy o brak ogłady. Twierdzenie takie jest zwykłą kalumnią oraz rasistowskim wyzwiskiem. Np. BioWare, w który krasnoludom w NW wciska kwestie, w których to krasnoludy nie potrafią w języku wspólnym odmieniać wyrazów przez osoby. Albo DragonAge, gdzie przedstawiciele brodatego ludu nie mogą być magami. Choć ten ostatni przypadek ma potwierdzenie w aspekcie odpowiedniego wyważenia sił postaci. Bo skoro krasnoludy są tak zajedobre w toporze, to co taki może zrobić z różdżką...
    Sam topór odgrywa ważną role w edukacji młodych krasnoludów. Każdy przedstawiciel tego ludu, musi umieć posługiwać się kilofem(do prac w kopalni), oraz właśnie toporem, albo inną siekierą. Jest to jedna z przewag brodatych karłów nad elfami, które posługują się tępymi kozikami i tchórzliwym łukiem.
    Topór odgrywa też ważną role w kulturze. To właśnie od krasnoludów pochodzi powiedzenie o wykopywaniu topora wojennego. A topór jako narzędzie może być przydatny nie tylko w codziennych pracach w gospodarstwie domowym, ale także jako dłuto czy pędzel, którym przy odrobinie wprawy, każdy krasnolud jest w stanie wystrugać płaskorzeźbę.




    Jaki jest krasnolud każdy widzi, czyli jednostka wobec zbiorowości.
    Jak wiadomo, krasnoludy łączą się w klany i to właśnie one są źródłem ich patriotyzmu i tożsamości, ale nawet brodaci żyjący poza wspólnotą, muszą trzymać się pewnych reguł
    Po pierwsze: broda. Krasnolud bez brody to [beeep], a nie krasnolud. [beeep], trzeba znaczyć, nawet większa niż [beeep] bez topora. Tym samym krasnoludy, po raz kolejny pokazują, że są lepsi, a na pewno bardziej męscy od elfów, zwanych gładkolicymi.



    Oto, jedne z niewielu krasnoludów bez brody, który tak naprawdę nie jest krasnoludem(bo nie ma brody).

    Kolejnym wyznacznikiem krasnoluda jest specyficzna elokwencja, którą brodaty lud winien szerzyć na cały świat. W porównaniu do takich długouchych, którzy posługują się górnolotnymi kwestiami oraz pięknymi pieśniami, krasnoludy, wolą bardziej swojskie i miłe dla przeciętnego ucha piosenki oraz wyszukane i pełne różnorakich upiększeń wtręty dotyczące matek, sióstr i psów osobników brodatym nieprzychylnych. Natomiast inne ich rozrywki(już nie tak miłe dla zmysłów), też wyskakują ponad elfie granie na fletach, i inne dziwne i niegodne krasnoluda rozrywki.
    Bez skazy, ni zmazy.
    Następnym walorem, z wielu walorów, jest krasnoludzka odwaga. Zawsze znajdzie się pochlipujący elf, który rozpacza nad sensem cierpienia. Bez trudu znajdzie się tchórzliwego człowieka. Nie uświadczysz jednak tchórzliwego krasnoluda! W ich skomplikowanym kodzie genetycznym oraz mózgu, nie przewidziano czegoś tak błahego jak instynkt samozachowawczy. Każdy szanujący się brodacz, jest gotów iść na gołą klatę, choćby z smokiem. Bo krasnolud to nie tylko niezrównana siła, ale i spryt, którego Ty, człowiecze wyobrazić sobie nie możesz.
    Tym samym otrzymujemy obraz istoty idealnej. Organizmu, którego nie byłby w stanie stworzyć sam bóg. Cieszcie się tym samym, ludzie. Cieszcie się, że krasnoludom, w swej wielkiej pracowitości, tak strasznie nie chce się podbijać świata.
  11. Demonir
    Portal CD-Action pisze, iż sklep 3kropki, zbyt wcześnie wysyłał kopie Black Opsa II, za co mogą grozić mu konsekwencje. Czy lada moment do drzwi sklepu, zapukają przedstawiciele Activison i wytoczą proces, w wyniku, którego 3kropki poniosą straty i w efekcie... upadną? Problem boli mnie tym bardziej, że darze 3kropki sporym sentymentem.
    Czy wysłańcy Koticka pragną krwi?
    Co powiedzą prawnicy, do bielskiego sklepu. Sklepu, który może się poszczycić dobrymi cenami. Jednego z niewielu poważnych internetowych sklepów na Śląsku cieszyńskim, z tak dużym asortymentem growym.
    "Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!"
    Ale jakie realne są szanse na koniec 3-ech kropek? Czy wielkiemu, globalnemu koncernowi zależy tak bardzo na reputacji, że będzie się sądził, żądał zadość uczynienia? Finansowo to nie ma sensu, mimo, że 3k jest sklepem sprzedającym pewnie produkty na całą Polskę, ich zyski, nawet jeśli wziąć je wszystkie do kupy, ile będą warte? Przy wielkiej dozie optymizmu, tyle co przychód nowej części CoD-a w ciągu kilku godzin. Kara finansowa wobec polskiego sklepu musiała by być monstrualna, aby zaspokoić giganta jakim jest Actvision!
    "Bo pieniądze to nie wszystko"
    A może, Acti walczy o wizerunek? Na pewno nie wobec graczy, bo im nie zaimponuje, karząc sklep z grami, który dostarcza produkty rzeczonej firmy. Firma Koticka może walczyć o wizerunek wobec pośredników, metodami iście średniowiecznymi. Karać dla przykładu! Co oznaczają złowróżbne ?poważne działania?? Kary finansowe? Wstrzymanie dystrybucji produktów Activision?
    Klienci- możecie zacząć się bać.
    "Do krwi ostatniej kropli z żył, Bronić będziemy ducha[...]"
    Jeżeli, czyta to ktoś z sklepu 3kropk, to niech wie, że jestem za nimi. Choć moja osoba nic nie znaczy, tak jak sklep może nic nie znaczyć, wobec potęgi Ciemnej Strony Mocy, życzę Wam najlepszego i obyście trwali, jak elektorat Jarosława Kaczyńskiego pod krzyżem.
    Tyle okazji u Was wyłowiłem i cieszyłem się możliwym odbiorem osobistym. Tyle godzin przegrałem w gry od Was. Ale...
    Czy Activision wyciągnie konsekwencje, zachowując litość?
    Kto zwycięży korporacja, czy sklep i gracze?
    Poprzedni wpis: Nienawidzę Happy Endów
  12. Demonir
    Nie lubię szczęśliwych zakończeń. Są mdłe i szybko się o nich zapomina. Jaką historie będzie się wspominać dłużej: tę, w której wszystko kończy się dobrze, czy tę po której oglądnięciu/przeczytaniu/przegraniu myślisz "no bez jaj!", autora chce się wypominać od najgorszych męt społecznych, jednocześnie uznając jego wielkość?


    Uwaga! Tekst zawiera SPOILERY dotyczące filmów: Sindbad, Shrek Forever i Igrzyska Śmierci.

    Tym bardziej boli mnie gdy dobra gra/książka/film kończy się naciąganym zakończeniem, w którym wszystko jest fajnie, wszyscy przeżyli, główny bohater bierze ślub i wraz z swoją ukochaną odchodzi ku zachodzącemu słońcu.
    Kto to wymyślił?
    Mój kumpel, uznał kiedyś, że dobra końcówka, to taka w której wszyscy giną. Nie ma on racji. Ja też nie chce, aby wszyscy na końcu ginęli, bo i po co zabijać ich na siłę.
    Happy Endowy trend najbardziej wkurza mnie w... filmach animowanych. Taki Sindbad:Legenda Siedmiu Mórz, pod koniec którego wszystko kończy się wręcz koszmarnie dobrze. Początkowo chciałem śmierci protagonisty, ale byłby to błąd fabularny. Więc niech będzie, że Syrakuzy wciąż istnieją, nie dopadła ich zagłada. Ale czemuż, oj czemuż Marina odpływa z Sindbadem? Powinno być tak: Proteusz żeni się z zaręczoną mu Mariną, bo tego wymaga racja stanu, przyszłość miasta, które dopiero co udało się uratować, a Sindbad chcąc, nie chcąc odpływa. Wszyscy są szczęśliwi, z wyjątkiem głównych bohaterów i widza.
    Aby was wszy oblazły, a nie żyli długo i szczęśliwie!
    A ostatni Shrek? Czemu ten ogr zawsze zdąży przed północą? W czwartej części i jej końcówce wszystko powinno się kończyć na pocałunku Shreka i Fiony, ewentualnie(ale to już bardzo pesymistyczne), świat zostaje wyzwolony od Rumpelstiltskina, świat jest wolny, Fiona sprawuje dobre i sprawiedliwe rządy, ale Shreka już nie ma...
    I małych ogrów też by nie było!
    Może przykład książkowo-filmowy. Igrzyska Śmierci. Widzowie pamiętają, że w ostatniej scenie samych igrzysk, dwójce zakochanych w sobie bohaterów, nakazuje się walczyć ze sobą. Akurat bardzo dobrze, że Katniss nie zabija Peety. Bo wtedy właśnie główna bohaterka wyciąga trujące jagody, które mają obydwoje połknąć, aby się zbuntować, zginąć na oczach milionów. Liczą. Raz. Dwa. Trzy. I...
    Oczywiście wszystko kończy się dobrze.
    A powinno być: raz, dwa trzy i wyciemnienie ekranu. To mogło być super zakończenie, z genialnym niedopowiedzeniem.
    Kiedy można zrobić super końcówki. Jak w Mass Effect 3, w pierwotnej wersji(najlepiej neutralnej), a nie tej wykastrowanej po DLC. Albo koniec Sagi o wiedźminie, która pokazuje, jak wszystko może skoczyć się źle, ale z optymizmem. Lub w kilku opowiadaniach Jacka Piekary z tomu Mój przyjaciel Kaligula(konkretnych tytułów nie pamiętam, ale bodajże "Taniec na falach").
    Jest oczywiście wiele, multum tego rodzajów przykładów, ale nie zawsze wynikają one z troski o fabułę, ale chęci zrobienia sequela, ba a nuż się okaże, że to dobry interes, a nie zabija się kury znoszącej złote jaja.
    Koniec plucia jadem, który zakończę autorską konkluzją.
    Dobre zakończenie to takie, po którym wyklina się twórcę od najgorszych, a jednocześnie wiesz, że ten ktoś jest geniuszem. Po dobrym zakończeniu, siedzisz z otwartymi ustami, nie wierząc i chcesz poznać ciąg dalszy, który jednak nigdy nie powinien zostać dopowiedziany.
    Męcz się sam, czytelniku, widzu, graczu. Męcz się sam i podziwiaj.
  13. Demonir
    Może nie jest wam wiadome, ale Stephanie Mayer, bestsellerowa pisarka zapowiedziała iż powstaną kolejne tomy, wspaniałego, uznanego przez czytelników i krytykę cyklu Zmierzch! Alleluja- śpiewają anioły w niebie. Aaaaa- krzyczą emo nastolatki.
    To wcale nie jest żart. Jak podaje serwis polter(zaraz za tvn24), ludzkość zostanie uraczona urodzajem na miarę minimum ponownego wybrania Władimira Władimirowicza Putina na prezydenta Rosji. Wszyscy ci którzy już kiedyś wymiotowali i byli bliscy śmierci zachwycali się losami Edwarda podczas lektury książek, wkrótce(w ciągu kilku lat) ponownie poczują nieopisany(i chyba nie do powtórzenia) klimat grozy, tak charakterystyczny dla tych dzieł.
    A co dalej? Może kolejne filmy? Wszak do kin wchodzi właśnie ekranizacja ostatniej części. I to właśnie wydarzenie może mieć wpływ na podjęcie decyzji przez pisarkę.
    Zmierzch nie może umrzeć, albowiem... Yyyy.... albowiem... kasa nie do końca została zdarta historia nie została dopowiedziana.
  14. Demonir
    Do Sapkowskiego wracam, bo w pierwszym wpisie okładkowym pewien użytkownik dodał odnośnik do wydania hiszpańskiego. Czemu go nie opisałem? Częściowo z braku uwagi, a częściowo dla tego, że nie zawsze jest co.
    Hiszpanie postawili na ilustracje z fotografiami, mocno muśniętymi programem graficznym. Wielu uznaje, że taki wybryk, podobny trochę do okładek filmowych jest bee. Jestem jednym z tych ludzi(mało która filmowa okładka mi się podoba). Do tych konkretnych przypadków, żywię jednak podwójne bee, albowiem przedstawiają też główne postacie, co psuje wizje czytelnika i grę wyobraźni.


    (żeby powiększyć- kliknąć, z wyjątkiem pierwszego i trzech ostatnich[polskich])




    Dwa wydania pierwszego tomu. Może jeszcze jakoś wyglądają, ale posiadają mankamenty o których już wspomniałem. Dodatkowo, w wydaniu z grafiką z gry, nie omieszkano od wsadzenia tam jej loga, co trochę psuje efekt.





    Zdecydowanie najgorsze, z najgorszych.




    Podobny elfom Jaskier(ocb?!) i ładna driada(bo Milva to, to przecież nie jest). Ta druga ilustracja prezentuje się chyba najlepiej, przynajmniej według mojej teorii, nie uznającej jej jako jedną z bohaterek pierwszo i/lub drugoplanowych. Pozostaje jeszcze trzecia[okładka] i waść Regis, który nawet ujdzie o ile nie czyta się książki.



    Dwie Panie Jeziora... Pfffu! Dwie okładki Pani Jeziora, podzielona na dwa tomy. Raz Cahir, a raz miła dla oka niewiasta. Powiedzmy nawet, choć trochę naciąganie, że okładki dobrze wyglądają.
    Jednak nawet jeżeli Hiszpanom nie do końca wyszły wiedźmińskie okładki to z innym dziełem Andrzeja Sapkowskiego sobie poradzili. Mowa oczywiście o trylogii husyckiej, chwilowo dwa pierwsze tomy.



    Dla porównania wydanie polskie, też nie brzydkie i o dziwo od SuperNowej, ale to dla tego, że użyli gotowego obrazu(Pieter Breughle - Triumf Śmierci) , postawili na prostotę, a nie robili innych "sztuk dziwnych".



  15. Demonir
    Niedawno wróciłem z kina, gdzie dane mi było obejrzeć wspaniałą włosko-polską super produkcję. Film prezentuje taką jakość, że nie napisze nawet recenzji, bo tego nie można opisać, to trzeba przeżyć...
    ...choć zupełnie nie warto.
    Albowiem, powiadam wam, jeżeli sami macie za taki seans zapłacić, to nie warto. Choćby was końmi włóczyli!
    Wszystko zaczyna się źle już od początku, gdy słyszymy głos lektora. Tak, Moi Mili, jeżeli właśnie z powodu tego jegomościa nie lubicie oglądać filmów w telewizji, to bardzo mi przykro. Widać produkcja przeznaczona głównie dla wycieczek szkolnych musiała mieć lektora, bo dubbing za drogi, a napisów dziecka przeczytać nie zdążą!
    Większą głębie fabularną prezentuje Na Wspólnej, a efekty są o wiele lepsze w M jak Miłość(za chlubny przykład może posłużyć śmierć Hanki). W pewnym momencie filmu, nie wytrzymałem i powiedziałem, że w tej produkcji jest więcej czarów niż w Władcy Pierścieni, za co zostałem nagrodzony powszechną wesołością. Uwaga na mnie nie skupiła się zbyt długo, bo i wszyscy wrócili do swoich zajęć, czyli zabawy telefonami.
    Gęstość komentarzy wśród widzów na minute była wręcz niebotyczna. Sam za to nie lubię kina i chodzę do niego bardzo rzadko, ale tym razem powszechne popisy elokwencji wygłaszane przez widzów mi nie przeszkadzały, bo i co na tym filmie miałem robić?
    Nie warto! Nie warto! Po stokroć nie warto! Jak mam coś napisać o tym filmie to przypomina mi się gra krasonoludów w gwinta, w sadze o wiedźminie, gdzie wesołe karły licytowały się i padła tam kwestia: Kupa w dzwonki- i to wszystko o tym filmie
  16. Demonir
    O okładkach ciąg dalszy. Chwilowo porzucam Tolkiena(do którego jeszcze wrócę), i oto pokazuje wam kilka(dokładnie osiem) okładek jednej z ciekawszych polskiej serii fantasy/sf ostatnich lat, która doczekała się naprawdę zacnych okładek.
    PLO ma dwa rodzaje wydań tzw. broszurowe i zintegrowane. Pierwsze(poniżej) to ciekawe, lekko staromodne grafiki. Bardzo podobają mi się postacie z nich, ale tła są raczej kiepskie, równie dobrze mogłoby ich nie być. Do czcionki też nie mam zarzutów, w końcu pierwsze wydanie powstało ładnych kilka lat temu, a i tak napisy brzydkie na pewno nie są.
    Jeszcze mała uwaga. Pomysł z umieszczeniem(a raczej chwaleniem się) zdobytymi nagrodami okładkę tylko szpeci. Równie dobrze mogły by być[znaczki] z tyłu(gdzie zresztą też się znajdują).


    (kliknij, aby zobaczyć większe)


    Wraz z wydaniem tomu czwartego Pana..., gdy w księgarniach były już książki z nową szatą graficzną, wydawnictwo Fabryka Słów dokonała czegoś niezwykłego. Otóż zamiast olać właścicieli poprzednich tomów(jak w przypadku serii Marcina Mortki - Miecz i kwiaty) powstały dwa warianty PLO4, dla tych co kupili stare i nowe okładki.



    Ilustracja niezła. Śmieszy mnie ten rogaty hełm, ale nie jest to wada. Ciekawym akcentem są te wzlatujące kruki(a na mój gust gawrony), nawet tło się jakoś prezentuje, może dla tego, że góry są raczej mało widoczne.


    Aż nadeszło nowe wydanie...











    Same ilustracje są świetne. Mam tylko małą dygresje co do czerwonych kropek w rogu(po co tam one?). Jednak jeżeli wciąż można się kłócić które okładki: pierwsze czy drugie są lepsze, to trzeba wspomnieć, że nowe wydanie(odnosząc się do treści) pozostaje mało sensowne.
    Kolejnym problemem w wyborze swojego ulubionego wydania jest z kolei to, że o ile mając już wyrobione zdanie na temat ilustracji, to zdecydowanie książki zintegrowane(nowe) lepiej prezentują się na półce. Nie widać tego na obrazkach, ale mają one owalne grzbiety, nie dość, że wyglądają lepiej to podczas czytania nie gną się tak jak te tradycyjne.
  17. Demonir
    Pierwsze dziełko J.R.R. Tolkiena w świecie Śródziemia wydana w 1937 przetłumaczone na niezliczoną ilość języków, było jak wiele innych dzieł po nim wydawane na nowo i w wielu oprawach graficznych. Hobbit jest ciekawy o tyle, że śledząc poszczególne wydania i ilustracje na okładkach można zobaczyć co to jest naprawdę okładkowy-fantastyczny oldschool.
    Jedno z pierwszych wydań. Jest strasznie proste, obiektywnie złe, ale nie nazwałbym go brzydkim, ze względu na klimat i sentyment jaki bije od tej ilustracji.
    (1)
    Pewnym problemem w przedstawieniu okładek Hobbita jest fakt, iż wiele wydawnictw z różnych krajów ma te same ilustracje. Choćby to:
    (2)
    Art naprawdę ładny, klimatyczny i w dodatku adekwatny do treści! Ilustracja jest tak dobra, że zapożyczono ja do jednego z wydań polskich, ale i w kilku innych krajach(m.in. Hiszpania).
    (3)(4)
    W tych przypadkach pierwszy jest... dziwny, a drugi mimo smoka prezentuje się nieciekawie- wszystko przez żółtą ramkę.
    (5)
    To jest natomiast, wydanie z 1966 roku, ale nawet wiek go nie ratuje. Ilustracja okładkowa jest po prostu śmieszna, jakby wykonał ją jakiś uczeń na którejś nudnej lekcji.
    W wielu wydaniach na okładce występuje nie Bilbo, a Gandalf.
    (6)lub tu(7)
    Te okładki trudno ocenić, ale jakbym musiał ustawić je do pojedynku, to wygrała by ta pierwsza. Jest bardziej wesoła, a szaroburość drugiej wcale do mnie nie trafia.
    (8,), a także to(9) i to(10)
    Smok po raz kolejny, choć gorzej niż za pierwszym razem, prezentuje się znośnie. Moją ocenę pozytywną utrudnia fakt, że Smaug w moich wyobrażeniach wygląda zdecydowanie bardziej monstrualnie.
    Następny projekt wydaje się bardziej adekwatny na ilustracje w środku niż okładkę. Jego złymi stronami jest przedstawienie ważnych postaci, przez co rysownik zbytnio narzuca czytelnikowi swoją wizje, czego nie znoszę.
    Trzecia okładka jest porostu nudna i bezpłciowa, a kunsztu też nie ma w niej wiele.
    Ja z Hobbitem po raz pierwszy zetknąłem się w podstawówce, gdyż dzieło Tolkiena jest lekturą szkolną, a wraz z tym seria okładek dla dzieci. Poniżej wydania polskie i angielskie.
    (11)
    (12)
    ponad to jeszcze jedna rodzima.
    W przypadku powyższych wydań polskich, ktoś po prostu próbuje brzydotę usprawiedliwić treścią dla dzieci. Smok wygląda śmiesznie, a Bilbo nie jak hobbit, a gruby wilkołak.
    (13)
    Przed wami bardzo ładne wydanie niemieckie. Fajna ilustracja i czcionka, i fajny fantastyczny klimat. Szkoda, że kilka innych okładek pochodzących z tego kraju nie trzymają poziomu(to(14), to(15)). Nie obeszło się też od zaadoptowania angielskiej ilustracji(16).
    I jeszcze w pewnym sensie, uaktualnienie pierwszej przedstawionej w tym odcinku okładki, też made in Germany. Wciąż prezentuje się ładnie, ale bez rewelacji i przesadnego sentymentu.
    (16)
    I przyszedł czas na wydania hiszpańskie, w których ponownie dominuje smok kolejno, w postaci brzydkiej i dość ciekawej.
    (17)(18)
    Co do pierwszej już opinie wyraziłem. W drugiej podoba mi się monstrualne rozmiary smoka i ciekawe wykonanie.
    Dodatkowo coś po hiszpańsku, acz bez smoków.
    (19)
    Bardzo przyjemna ilustracja. Ale głowy postaci, pod nazwiskiem autora pasują jak pięść do nosa.
    A Rosja? Kraj samogonem i ropą płynący? Owszem też ma swoje okładki. Spostrzegawczy czytelnicy mogli zauważyć, że w wcześniejszych odcinkach też o rosyjskich okładkach nie wspomniałem. Spójrzcie poniżej i będziecie wiedzieli dlaczego. Cóż, w omawianych przezemnie przypadkach jakoś im nie idzie.
    (20)(21)
    Zawsze natomiast, o ile to możliwe wspominam o okładkach czeskich. W tym przypadku nie ma o czym wspominać, bo Czesi tak jak Polacy dostają okładki zagraniczne. No może z jednym wyjątkiem.(22)
    Wspomniałem ponownie o wydaniach polskich, które nie kończą się przecież na zrzynkach z angielskich i szpetnych dziecięcych. Jar ktoś zapatrzył się w miecz Geralta z gry(23), a innym razem postawiono, na zawsze dobry i sprawdzający się minimalizm.
    (24)
    Trzeba też wspomnieć o wychodzącym za niedługo filmie, a wraz z nim tradycyjnie wychodzą filmowe okładki
    (26)
    (25)
    Trzeba przyznać, że wyszło całkiem, całkiem. Szczególnie druga okładka. Było by lepiej gdyby ponownie na siłę nie wsadzano informacji filmie kinowym.
    A może Wy macie jakieś inne wydanie, coś co umknęło mojej uwadze(co przy takim materiale, jest bardzo możliwe, wręcz pewne). Jeżeli jest to ciekawa okładka to piszczcie w komentarzach.
  18. Demonir
    Wszyscy dobrze wiedzą, że nie ocenia się książki po okładce, tak samo jak w dziewczynie liczy się wnętrze. Ale zawsze lepiej mieć ładną książkę z dobrą zawartością. I zawsze warto mieć dziewczynę...
    Serce me poruszone po przeczytaniu tematu na forum o okładkach, nie dawało mi żyć, gdybym sam się za to nie zabrał.
    Okładki książkowe na przestrzeni ostatnich lat stają się coraz ładniejsze, a wydawcy przywiązują do nich coraz większą uwagę. Graficy i ilustratorzy dwoją się i troją aby produkt przyciągnął uwagę. W tym odcinku, pierwszej części z tego cyklu, pokaże jak wygląda książkowy Wiedźmin.
    Pierwsze wydanie cyklu w Polsce, do którego ilustracje okładkowe tworzył bodajże Bogusław Polch, z dzisiejszego punktu widzenia nie są zjawiskowe. Ale miały swój klimat. Kolejne wydanie postanowiła zrobić SuperNowa. Jak wyszło? Kiepsko.

    Wizerunek Geralta z okładki Ostatniego Życzenia jest wręcz śmieszny. Dalej też jest kiepsko. Ilustracje co prawda odwołują się do treści książki ale robią to w sposób mało ładny. Odrobiną sympatii dziele okładkę Chrztu Ognia i Wieży Jaskółki(wizja Bonharta zbiega się z moją). A tom ostatni pokazuje, jak bardzo rysownik czekał aż Ciri będzie trochę starsza aby w końcu pokazać ją na golasa. Należy się tylko cieszyć albo i nie, że autor powściągnął, ale w swym postanowieniu długo nie wytrwał bo już w książce, innego autora pokazał co przez cały czas mu chodzi po głowie.
    Kolejnym krokiem SN po premierze drugiej części gry było kolejne wydanie, z logiem i postaciami z dzieła CD Projekt.

    Wygląda całkiem całkiem, bo arty pochodzą od Redów. Problem polega na tym, że wklejający postacie, chyba wcześniej nawet nie przerzedł koło Sagi i oto w Czasie Pogardy na okładce widnieje Letho. Co on tam robi? Jak, gdzie, kiedy jego losy splotły się z wiedźminem w książce?
    Trzeba jednak pamiętać, że Andrzej Sapkowski jest tłumaczony na wiele języków, a inne wydawnictwa widząc co robi SuperNowa na okładkach, bardzo słusznie podjęły decyzje o stworzeniu własnych projektów. Na przykład Czesi.

    Nieskomplikowanie, a ładnie. I dość nawet sensownie. Moje ulubiona okładka to ta z Wieży Jaskółki.

    Z innych obcych przekładów, zwróciłbym jeszcze uwagę na te anglojęzyczne. Bardzo podoba mi się Bood of Elves, z kadrem wyjętym z trailera Wiedźmina 2. Osobiście umieściłbym to raczej na okładce Czasu Pogardy, co mogło by od biedy przypiąć do rebelii na Thanedd, ale sama myśl jest niczego sobie.

  19. Demonir
    George R.R. Martin jest tłumaczony na wiele języków, jego cykl Pieśni Lodu i Ognia stał się serią światowych bestsellerów, tym samym dochował się sporej gromady okładek rozmaitych wzorów i kształtów.
    Oto kilka wersji, choć przyznam, że nie wszędzie pokazałem wszystkie tomy, a wybrane okładki(niekoniecznie najlepsze, a pierwsze jakie znalazłem, gdyż mój internet mógłby iść na wyścigi co najwyżej z żółwiem i to kulawym). W wielu przypadkach tomów było zbyt wiele, np. tłumaczenie francuskie jest wydane zamiast w 5 tomach, w 15.
    Pierwsze pokaże wydanie niemieckie, które idealnie nadało by się jako wydanie kolekcjonerskie.

    Dalej tylko trzy okładki francuskie w tym jedna z innego wydania:
    i tutaj jeszcze jedna.
    Jako, że mieszkam w mieście granicznym, zdarzyło mi się przechodzić koło czeskiej księgarni. Oto co zobaczyłem.

    A także: to, to i to.
    Oczywiście także polskie wydanie(zapożyczone od amerykanów).

    W naszym kraju dwa pierwsze tomy mają okładki serialowe

    Dodam jeszcze może hiszpańskie okładki.

    Ogółem, często klimatycznie, z artami ale nie zawsze pięknie.
    I bonus dla czytelników Martina:

  20. Demonir
    Tym razem coś polskiego, i tylko polskiego albowiem nie jest mi wiadome czy Jacek Piekara był tłumaczony na inne języki. Cykl o Inkwizytorze Mordimerze Madderdinie liczy siedem książek, ale okładek jest znacznie więcej. Za ilustracje na nich odpowiada w dużej mierze Marek Okoń.




    Zaczynając od chronologicznie pierwszych tomów przygód inkwizytora czyli od Płomień i krzyż tom. 1(druga część w przygotowaniu). Wydanie pierwsze(od lewej) jest raczej mdłe i mało oryginalne, na tym tle drugie z ilustracją rzeźby anioła jest wręcz bardzo dobre. Dobra czcionka, główny motyw i detale prezentują się świetnie.

    Tutaj wydanie poprawione, choć ognie pasują mniej od krwi, ale powiększenie anioła działa na plus.

    Następne dzieje Mrodimera opisywane są w pod cyklu Ja, inkwizytor(nawiasem mówiąc, jest to świetna nazwa, jakby kiedyś ktoś postanowił zrobić grę lub nakręcić film/serial, to nie wyobrażam sobie aby nosił inny tytuł).
    Najlepiej prezentują się Wieże do Nieba(tutaj z innego wydania), szkoda tylko, że nie tworzy jednolitej całości z pozostałymi okładkami z pod cyklu. To raczej Bicz Boży i Dotyk Zła powinien się dostosować, bo moim zdaniem właśnie Wieże... wygląda lepiej nie tylko jeśli chodzi o ilustracje ale i czcionkę. Warto dodać, że Bicz... prezentuje się nieco lepiej na żywo(pokryty lakierem rozpalony sztylet). Co do Dotyku Zła, jedynym mankamentem jest miecz, który wisi tak sobie i jest trochę na siłę dodany.

    Kolejne zbiory opowiadać ponownie pokryte są wyłącznie twarzami. Takich wersji wydań Fabryka Słów wydała kilka, różnią się one czcionką kilkoma obiektami ale zachowują ten sam klimat. Jest nieco oldschoolowo lecz ciekawie i zdecydowanie ładnie.
    Następną decyzją Fabryki Słów było kolejne wydanie czterech powyższych tomów opowiadań, tyle że z całkiem innymi okładkami

    Zamiast rysunków pojawiły przerobione fotografie. Fajna czcionka, a same ilustracje też nie są złe. Podobnie jak w Biczu bożym, tak i tutaj ciekawie, ale na większą skale wykorzystano lakier, który dodaje sporo. Całość prezentuje się o wiele lepiej na żywo niż na obrazkach na kompie. Problemem tego wydania jest to, że zupełnie nie pasuje do wcześniejszych.
    Ogólnie Fabryka Słów pokazała iż w tym przypadku jeśli chodzi o okładki książkowe nie zawiodła, a wręcz spisała się na medal.
    P.S. Prawdziwym pierwszym wydaniem książek o inkwizytorze nie było żadne z wyżej wymienionych ale i żałować nie ma czego.
  21. Demonir
    Dmitry Glukhovsky stworzył dwa tomy opiewające życie ludzi w moskiewskim metrze po globalnym konflikcie atomowym. Niedawno powstał projekt Uniwersum Metro 2033. Czyżby ludzie odnaleźli odpowiedź na monumentalne pytanie "Jak żyć, panie premierze"?
    Do czego pije? Początkowo Glukhovsky budował swój post apokaliptyczny świat, klimat w którym ludzie zeszli do moskiewskiego metra, największego przeciwatomowego schronu na świecie. Ludzie ci, ocalali Rosjanie, toczą swoje koleje losu, nie wiedząc nawet czy ktokolwiek poza nimi przeżył. Autor pozostawia w niepewności czytelnika i nie odpowiada na te pytania. Aż tu, nagle prowadzi projekt, w którym okazuje się, że ludzie przetrwali nie tylko w Moskwie, ale i w Petersburgu, Yorku, Londynie, Glasgow i wielu innych.

    Całą wizje świata, trafił malowniczy szlag. Już mamy ocalałych w kilkunastu miastach, a sieci metra na całym świecie jest w cholerę. Paryż, Ateny, Berlin, Sztokholm, Madryt, Waszyngton i wiele, wiele więcej. Tylko czekać, aż autorzy dojdą do momentu, w którym każde miasto posiadające metro, ma pokaźną grupę ocalałych, a ludzkość "tylko" zatrzęsła się w posadach, ale przeżyło bez mała kilka milionów, jeśli nie miliardów ludzi.
    Do [beeep] z taką apokalipsą!
    Aby wszystko było jasne. Ja nie neguje jakości historii przedstawianych przez autorów kolejnych książek. Neguje całą koncepcję. Na mojej półce stoi Metro 2033 i 2034, a ostatnio kupiłem też Do Światła, aby dostać bonus(alternatywne zakończenie pierwszej części) i poza tym nie planuje kupić żadnej innej książki z tego cyklu. Nie chce sobie zepsuć wizji wykreowanej przez Glukhovskiego.
  22. Demonir
    Sam Geralt przyznał, że przy głębszym poznaniu traci, trzeba uznać to za łgarstwo wymyślone przez wiedźmina by szastać swą nieokrzesaną erudycją. Jak jest naprawdę? Czy dzieła w których białowłosy są rozrywką tylko na raz?
    Ośmielę się wątpić.
    Swą przygodę z wiedźminem, zaczynałem brzdącem jeszcze będąc, gdy tata mój, wbrew wszelkiej poprawności politycznej i jakiejkolwiek innej, dał mi do czytania pierwszy tom opowiadań o wiedźminie. Cóż to był za szok! Elfy nie były szlachetne, a główny bohater wbrew wszystkim szablonom głównych bohaterów high fantasy nie chciał uratować świata, ewentualnie mścić się za doznane krzywdy i/lub odzyskać swe utracone dziedzictwo.
    Całej sagi nie ma jednak co recenzować. Jest to klasa sama w sobie, o czym wiedzą prawie wszyscy czytelnicy fantasy w Polsce.
    Ważne jest to, że cały cykl zyskał jeszcze bardziej wraz z premierą gry, która najeżona jest odwołaniami i zapożyczeniami.



    Strzyga- wciśnie się wszędzie.

    Po dwukrotnym przeczytaniu sagi i podejściu do gry chłonąłem wręcz wszystkie smaczki i wszystko co uwiarygodniało grę. Nie tylko(co oczywiste) występy postaci znanych z książek, ale i wykreowanie tych, które w powieściach i opowiadaniach pojawiają się tylko na chwile, lub wręcz są wspominane tylko z nazwy.
    Wystarczy przejść obydwie części gier i później jeszcze raz zabrać się za książki, a dzieło stworzone przez CDP Red, nabiera jeszcze więcej zalet i wspomina się je jeszcze lepiej. Początkowo chciałem podawać dokładne przykłady, ale nie zrobię tego. Każdy powinieneś zrobić to sam. Kilkakrotne przeczytanie sagi i ukończenie gry powoduje odkrycie kolejnych smaczków, a gdy przy lekturze natrafimy na znane imię lub postać, z którą rozmawialiśmy w grze, uśmiech sam ciśnie się na usta.
    Przy tym wszystkim nie da się uniknąć stwierdzenia, że scenarzyści zapożyczyli niemal wszystko, włącznie z pierwszym, drugim i trzecim planem. Nie mam jednak wrażenia, że dostałem odgrzewanego kotleta. Gra to raczej danie zrobione z tych samych składników co książki- wygląda i smakuje inaczej, ale jedząc od razu odnajdujemy posmak swojskości świata, który mimo, że jest wyimaginowany, jest też tak realny.
    Kwestią sporną jest cena. By zawsze cieszyć się w swoim zaciszu Wiedźminem. Trzeba wydać na książki ok. 280 zł lub jeżeli chcemy zbiorcze wydanie w twardych okładkach trzeba liczyć sobie 320zł. Gry można kupić w zestawie za cenę 130 złotych. Daje nam to maksymalnie 450 zł.
    Ale moim zdaniem, jak najbardziej się opłaca. Masz w końcu tyle do przeczytania i rozegrania, że starczy na naprawdę długo.
  23. Demonir
    Powyższy tytuł wpisu, znawców fantastyki mógł przyprawić o szybsze bicie serca. Jest to jednak tytuł bardziej reklamowy, niż zgodny z prawdą. SuperNowa, nie serwuje nam świeżaka, ani nic odkrywczego, podaje to co większość czytelników ASa zna, ale dla innych, tych którzy kojarzą go tylko z cyklem o wiedźminie, to dobry powód by poznać kilka naprawdę dobrych dzieł.


    Maladie i inne opowiadania.


    Jedną, z pierwszych rzeczy, która przychodzi mi na myśl, to brak degustacji żywionej do grafików z SuperNowy, którzy przyzwyczaili nas do wydań bynajmniej nie estetycznych, lub całkowicie bezsensownych(np. nowe wydanie Sagi, gdzie na okładkach znajdują się postacie nie mające nic wspólnego z treścią). Tym razem, można na tę niewidowiskową okładkę patrzeć, a nawet postawić na półce, bez obaw, że będzie szpecić widok.
    Kiep jednak ten, który po graficznej oprawie ocenia książkę, a jeszcze większy ten, który z tego powodu książki nie przeczyta.
    W skład antologii wchodzą wszystkie poza wiedźmińskie opowiadania Andrzeja Sapkowskiego i jedno wiedźmińskie lecz nie wchodzące w skład sagi. Mimo, że wydawca unika pokazania gdziekolwiek spisu treści, można go bez problemów znaleźć na stronie Esensji.
    Droga z której się nie wraca
    Muzykanci
    Tandaradei
    W leju po bombie
    Coś się kończy, coś się zaczyna
    Bitewny pył
    Złote popołudnie
    Zdarzenie w Mischief Creek
    Spanienkreuz
    Maladie

    Osiem z wyżej wymienionych opowiadań, można było przeczytać w starej, już niedrukowanej antologia "Coś się kończy, coś się zaczyna". Jedno(Spanikurez) było publikowane w Nowej Fantastyce i nie doczekało się aż do teraz wydania książkowego.
    I oczywiście Maladie, czyli swobodne podejście do legend Arturiańskich.
    Większość opowiadań to najwyższa klasa krasomówstwa, znajdziemy coś lekkiego, żarty literackie ASa jak Bitewny pył, czyli nowelka wydająca się być wyciętym fragmentem, z jakiejś space opery. Dla tych, co nie lubią smutnych zakończeń, jest alternatywne zakończenie opowieści o Wiedźminie, w którym wszystko jest jak najbardziej szczęśliwe.
    Nie będę tu omawiał wszystkich tekstów, gdyż miejsca i weny brakuje. Wspomnę jeszcze o Drodze bez powrotu, czyli historii, dziejącej się przed czasami, gdy Geralta nie było jeszcze nawet w planach, lecz w świecie, po którym białowłosy będzie chodził. W tymże opowiadaniu, mamy podaną historie matki Geralta oraz jego potencjalnego ojca. Swojski klimat i historia przypominająca pierwsze opowiadania o wieśku.
    Za ten, bądź co bądź odgrzewany kotlet, SuperNowa każe sobie płacić 34 złote, nie jest to nieopłacalna inwestycja, zważywszy na to, że za Żmije tegoż autora, książkę cieniutką, musiałem zapłacić cztery dychy. I uważam, że kupić naprawdę warto, szczególnie jeśli nie masz w swoich zbiorach "Światu króla Artura. Maladie.".
    Na szczęście jest sposób, który mogą wykorzystać ci u których pieniędzy w sakiewce brak. Nie ma jednak co liczyć na pełną satysfakcje. Rozwiązaniem tym jest oficjalna strona autora, na której znajdziecie, lwią część wyżej wymienionych opowiadań wraz z przedmowami(które w zbiorze opowiadań też znajdziecie, pełnią one jednak głównie funkcje zapychacz miejsca, lecz mimo wszystko fajnie je się czyta).
    Co z tym faktem trzeba zrobić? Przeczytać i czekać na naprawdę nową książkę Andrzeja Sapkowskiego, którą zapowiedział i którą ma jakoby być o wiedźminie.
  24. Demonir
    Ech... Wakacje. U mnie, na Śląsku chwilowo deszczowe. Nie pozostaje więc nic jak tylko poczytać, pograć, powyzywać ludzi w internecie. Znam zdecydowanie lepszy sposób na nudę, potrzeba jednak do niego kolegów(realnych), nie chodzi mi tu o spicie się, czy inne tego rodzaju zabawy. Miast tego lepiej pospiskować, podbijać, zdradzać... A to wszystko w domowym zaciszu, przy mapie krainy Westeros.
    Saga Pieśni lodu i Ognia stała się już światowym bestsellerem, niewątpliwie pomógł w tym serial HBO. Nie jest to jednak jedyna próba skorzystania z licencji i wypromowania się używając dźwięcznego tytuł pierwszego tomu tej zasłużonej już serii.




    Sama gra jest grą planszowo-strategiczno-towarzyską. Tych których przestraszyło towarzystwo, uspokajam, a może i rozczarowuje, gdyż by grać potrzeba minimum trzech graczy, ale prawdziwa zabawa rozpoczyna się dopiero przy maksymalnej liczbie pięciu wodzów(a nawet sześciu, jeśli gra się z dodatkiem).
    Wszystko rozgrywa się przy sporej wielkości mapie Siedmiu Królestw, którą trzeba rozłożyć na dużym stole, tak by jeszcze było miejsce na żetony, karty i inne niezbędne do grania przedmioty.




    Żeby grać, trzeba opanować zasady, które początkowo tłumaczone mi przez kolegę wydawały się czarną magią, jednak z pomocą instrukcji oraz jednej partii szkoleniowej, już wiesz o co biega i możesz spokojnie rozpocząć nową, prawdziwą grę.
    Nie chce tu się rozpisywać na temat zasad. Napisze tylko, że celem każdego gracza jest zdobycie siedmiu miast(liczba ta zmienia się w zależności w ile osób gramy). By to uczynić, każdy na początku losuje swój ród. Grywalne rody, to znani z kart książek i serialu Starkowie, Lannisterowie, Tyrellowie, Baratheonowie, Grayjoy'owie, a w dodatku także Martellowie. Każdy dom ma określone terytoria początkowe, zasoby, pozycje oraz bonusy. Do walki oraz ruchów służą nam żetony podzielone na pięć kategorii: atak/ruch wojsk, wsparcie, napad, obroa oraz umocnienie władzy. W trakcie samej bitwy liczą się nie tylko jednostki(piechurzy, rycerze oraz statki) ale i karty rodu, które dają bonusy, do obrony, walki, lub czegoś całkowicie innego. Na tych kartach wyobrażone są postacie występujące w książkach jak Eddard Stark, Jamie Lannister i wiele innych. Fani serialu jednak nie uświadczą tam zdjęć aktorów, gdyż gra korzysta z licencji książkowej, więc w miejscu zdjęć mamy ładnie wykonane arty.
    Podczas samej gry nic nie przeszkadza tworzyć sojusze z kumplami, działać na dwa fronty czy zdradzać. Wtedy też gra nabiera rumieńców, kiedy spore armie walczą o sporne tereny, zajmują punkty strategiczne, blokują morza. I tu dobra rada: warto wciągnąć się w taką wojnę, jednocześnie jednak, nie mówiąc nikomu zajmować po cichu miasta.
    O zadach na tyle koniec, jeżeli ktoś jest zainteresowany gra to odsyłam do instrukcji w formacie pdf.
    Z obiektywnego punktu widzenie, nie da się Grze o Tron odmówić grywalności, gdyż prowadzone przy niej posiedzenia trwają po kilka godzin, a czas mija niemiłosiernie szybko. Nie da się też jednak ukryć, że konieczność operowania żetonami(które mają dziwną czelność się gubić) może przerazić. A sam świat, wcale nie musi korzystać z tej licencji od George'a R.R. Martina. Zbliżamy się tym samym do najboleśniejszego w tym wszystkim, czyli ceny.
    Na grę wydać trzeba 200 zł z okładem, co może trochę zniechęcać. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że samemu nie będzie się w to grać. Oznacza to ni mniej ni więcej, że jak najbardziej słusznym jest ściąganie składek do kolegów.
    Jeżeli wciąż jesteś zainteresowany, jesteś też fanem Gry o Tron i ciekawych planszówek(choć z to ostatnie wymagane nie jest, bo ja sam za takiego fana się nie uważam), to powinieneś pisać teraz do kumpli, że trzeba się składać po cztery dychy. Innego wyjścia nie widzę.
  25. Demonir
    Gry już dawno stały się częścią pop kultury, a od niedawna popularne stało się nadawanie im miana sztuki. Naturalną więc rzeczą jest stawianie gier koło literatury i filmu, ale czy ?interaktywne historie? uznane za arcydzieła, mogły by wziąć udział w edukacji, w takich do cna przestarzałych i konserwatywnych miejscach jak szkoły?
    Największy problem w wsadzeniu gier do systemu edukacji, był by wybór ?lektur?. Musiały by być to gry niosące, ze sobą wartość artystyczną jak i przesłanie- coś więcej, niż wyrzynanie kolejnych tabunów wrogów. Diabeł tkwi jednak w tym, że większość produkcji z tej dziedziny to odpowiedniki książek przygodowych lub filmów akcji- często z dobrą fabułą, ale nie mające za zadanie nic więcej poza rozrywką. Ważne jest też to by uczniowie poradzili, sobie z grą, bez względu na to czy jest się pro, czy casualem.
    Call of Duty(i MoH:AA)
    Zapewne ktoś kto przeczytał to co wcześniej napisałem, krzywi się teraz. Bo jak to- mówię o sztuce, a tu nagle wyskakuje z CoD-em? I masz racje czytelniku, bo gry z ?najbardziej dochodowej serii gier na świecie? nie dał bym do interpretacji na języku polskim. ?Call of Duty? mógłby zaistnieć na historii i nie pisze tu o misji w Czarnobylu, bombie atomowej czy kolejnych próbach uratowania świata.
    ?Call of Duty?, nie był by też zmienikiem podręcznika i nauczyciela. Ale gdy przerabia się tematy z drugiej wojny światowej, to czemu nie? Nauczyciel rozpoczyna temat, dochodzi do przełomowego momentu wojny- odpalamy misje w Stalingradzie z pierwszego CoD-a; D-Day i gramy w ?Medal of Honor?- pamięta misja lądowania na Omaha Beach- i będąc w tym samym temacie, włączyć misje lądowania z ?Call of Duty 2?. Taki model prowadzenia lekcji byłby całkiem niezły.
    Wiedźmin
    Nie oszukujmy się, gdyby nie to, że dajmy na to Mickiewicz był polakiem, uczynią nie zarezerwowano by czasu na poznanie mesjanistycznej koncepcji narodu polskiego, a później polemiki Słowackiego do III części ?Dziadów?. Tak też ?Wiedźmin? nie byłby tak u nas popularny, gdyby nie był polski. Jest jednak na szczęście tak, że ?Wiedźmin? jest bardzo dobrą produkcją. I Pisze tu przez cały czas o części pierwszej(nie neguje wysokiego poziomu ?dwójki?, ale już nawet pierwszą część było by trudno włożyć do szkoły- [czytaj ?Po pierwsze: ?k*urewska straż.?]). W ramach ?Wiedźmina? pojawia się też cecha, którą będę jeszcze wspominał, jest to największa zaleta gier, która mogłaby przesądzić o tym czy gry mogły by się pojawić w edukacji- NIELINIOWOŚĆ, czyli wolna wola.
    Postawić uczniów, przed wyborem. Czy Abigail zasługuje na śmierć? Kto ma racje: ludzie, elfy, czy sławna wiedźmińska neutralność? Przedstawić racje wszystkich stron i dać wybór, nauczyć uczniów wybierać i ponosić konsekwencje swoich zachowań, a nie tylko uczyć się kolejnych regułek, mających za zadanie tylko i wyłącznie przygotować do egzaminu, nie życia.
    Prince of Persia
    Odsłona przygód księcia z 2008 roku, znana także jako ?ta z rysunkową grafiką? lub ?ostatni pełniak z Cd-Action?, znalazł się w tym zestawieniu, nie tylko by przekonać was[WAZELINA], że CDA daje najlepsze pełniaki[/WAZELINA], ale dla tego, że można ją uznać za sztukę, ze względu m.in. lub przede wszystkim za grafikę. Ile razy w szkole mieliśmy ?przyjemność? oglądać prace rozmaitych malarzy i artystów, ze względu na ich kunszt? Tak w Księciu, jedną z najlepszych rzeczy jest paleta kolorów, metamorfoza świata i zewsząd spadające na nas słit obrazki.
    Jednak ?Prince of Persia?, nie prezentuje przecież pustki fabularnej. Znając lubość humanistów do rozmaitych interpretacji, można by dać im scenę do popisu, przy ocenianiu teoretycznie złych postępowań sług Arymana, a w praktyce posiadających różne motywacje i przeszłość, która doprowadziła ich do służenia ciemności.
    BioShock
    Czy Rapture zaciekawiło by i zaimponowało nauczycielom? Bo, że uczniom by się podobało to rzecz niemal pewna. W tym shooterze, na drugi plan schodzi nieliniowość(kwestia traktowania Siostrzyczek, może być ciekawa, ale w moim mniemaniu najmniej z pośród innych ciekawych indywiduum zamieszkujących podwodne miasto). Według mnie, najważniejszą rzeczą(od strony fabularnej) jest fakt czym może stać się świat wolny od ograniczeń- w którym każdy mógłby tworzyć dzieła sztuki i wielkie odkrycia bez względu na ograniczające artystę i naukowca prawa moralne. Jak spaczyć może człowieka wolność na przykładzie Steinmana czy Cohen'a(chirurga, który oszalał na punkcie piękna i człowieka który za sztukę uważał utrwalanie agonii ludzi). Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna szaleństwo?
    Deus Ex: Human Revolution
    Kolejna produkcja traktująca o ulepszeniach(choć przy ?Bioshocku'u? nie wspomniałem o wcale ważnym wątku substancji ADAM). Gra ponownie mocno nieliniowa, nie tylko pod względem gameplay'u. Wybory wykonywane w trakcie rozgrywki, owszem są ważne, ale mnie bardziej przekonuje koniec gry, gdy gracz staje przed wyborem o przyszłości ludzkości. Stanąć na drodze ewolucji i postępu? Zachować czystość? Każdą z możliwości warto by przemyśleć. Ważnym pytaniem postawionym na języku polskim przy omawianiu takiej lektury brzmiało by; ?Jaka jest cena postępu??. I choć pewnie wielu graczy nie zwróciło na to uwagi, warto by jeszcze raz odpalić ostatniego save i posłuchać ostatniego monologu Adama po wybraniu swojej drogi i pomyśleć na tym.
    To tylko kilka produkcji, które umieściłbym w szkole. Gier wartościowych jest więcej, ale przy ich wyborze, warto pamiętać, że na siłę interpretacje można by doczepić nawet do ?Serious Sama?.
    Gry ewidentnie, są przyszłością, ale nie ma co snuć marzeń, że z dania na dzień ciało pedagogiczne przestanie je traktować jak produkcje w których celem było tylko zdobycie kolejnych rekordów. Jednak, pewniakiem jest, że z dnia na rok powstawać będą kolejne interaktywne dzieła sztuki, w czym(miejmy nadzieje) pomogą rodzimi deweloperzy.
    I tym zakończę może- ?Pan Tadeusz? nie przeczyta się sam.
×
×
  • Utwórz nowe...