Skocz do zawartości

Postal

Forumowicze
  • Zawartość

    247
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Postal

  1. Postal
    Po ponad dwumiesięcznej przerwie, powracamy do niedawno przeze mnie otwartej nowej kategorii na blogu. ?Komputery?, bo tym oto prostym słowem opisałem wszelakiej maści zbiory, które chcę Wam przedstawiać. Dzisiejszy egzemplarz cofnie nas znowu do ery 386/486. A dokładniej w jej środek z przewagą na 386 . Przed Wami kolejny PeCet, którego co poniektórzy, a na pewno Ci w moim wieku lub starsi, będą kojarzyć i pamiętać. Z łezką w oku przypomną sobie bebechy tego potwora. Standardowo, by wiedzieć z czym mamy do czynienia ? krótkie dane techniczne:

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
    Procesor: AMD AM386-DX 40MHz (Klik),
    Płyta główna: SOYO 019R1 (Klik),
    Pamięć: 4 MB SIMM w czterech kościach (Klik),
    Grafika: Trident 8916CX 2/4/8 LC2 512 KB pamięci graficznej,
    Dźwięk: brak, tylko głośniczek systemowy,
    Dysk: Seagate 1,2 GB do testów,
    Napędy: 5 1/4", 3 1/2",
    Kontroler dysku i napędów: Winbond W83765P,
    Kontroler wejść i wyjść: I/O Adapter IK KW-524K (Klik),
    Zasilacz: Beltron 200W AT,
    System: MS-DOS 6.22, Windows 3.1 PL.
    Powyższa specyfikacja zamknięta w typowej obudowie dla tego okresu, trafiła w moje ręce, a raczej uchroniłem ją przed złomowaniem. Po raz kolejny komputer trafił pod mój dach dzięki znajomemu, który powiedział: ?Albo bierzesz, albo na złom?. Ja nie mogłem odmówić. Ponownie, jak w przypadku poprzednio opisywanego egzemplarza, również i ten nie posiada części obudowy zamykającej całość. Za to front prezentuje się wyśmienicie. Komputer oparty jest o ten sam procesor, co opisywany już przeze mnie Optimus oparty na 386 serii DX. I jak powszechnie wiadomo, owe procesory miały możliwość zdalnego podkręcenie o kilka megaherców za pomocą przycisku na froncie obudowy. Wspominam o tym, ponieważ egzemplarz dzisiaj opisywany, posiada wyświetlacz dzięki któremu na bieżąco zauważamy zmianę częstotliwości taktowania procesora po wciśnięciu magicznego przycisku ?Turbo?. Bardzo dobrze wspominam ten charakterystyczny element ery 386, dlatego o tym piszę i zwracam na to uwagę. Po prostu lubię to i uważam to za ciekawy i charakterystyczny dodatek na przedzie obudowy.

    Ok., ale wróćmy do tego co jest w środku. Bo to pewnie najbardziej Was interesuje. Komputer wyposażony jest w serce o nazwie AM386-DX, które już dobrze znacie z opisywanego już przeze mnie Optimusa. Procesor produkcji AMD taktowany jest częstotliwością 40MHz, czyli jest to najmocniejsza odmiana. Wlutowany na stałe w płytę główną, posiada pamięć podręczną drugiego poziomu wynoszącą 256KB, zwaną L-2 co ciekawe, nie w sobie czyli jądrze procesora, ale na płycie głównej. Takie rozwiązanie wymusiło zapewne wlutowanie procesora na stałe. Ciekawostką jest również miejsce na płycie głównej na dodatkowy koprocesor matematyczny. Standardowo nie był na wyposażeniu seryjnym płyty głównej, dlatego bardziej wymagający użytkownicy musieli kupić sobie go już na własną rękę.
    Opisywany wyżej procesor, umieszczony jest na egzotycznej płycie marki SOYO. Dotarłem do kilku źródeł na temat tej płyty, ale niestety tylko po japońsku. Za wiele nie dowiedziałem się także na temat samej firmy SOYO. Ale patrząc z grubsza, jest to typowa płyta główna klasy AT obsługująca procesor 386 i zasilana typowym zasilaczem AT o mocy 200 wat. Czyli typowa klasyka .
    Komputer wyposażony jest również w 4 MB pamięci operacyjnej w czterech kościach po 1 MB. Są jeszcze wolne cztery sloty, ale nie chciałem dokładać kolejnych czterech megabajtów, ponieważ chciałem uzyskać wyniki testów właśnie na tylko czterech megabajtach. I o dziwo byłem miło zaskoczony wynikami, ale o tym nieco później.
    Karta graficzna zestawu to typowy produkt firmy Trident. Wyposażona jest w 512KB pamięci graficznej, co mogło by się wydawać dużo, ale niestety Windows?a nie zdołałem uruchomić w kolorze. Przy rozdzielczości 640x480 karta zdołała wyświetlić obraz jedynie w odcieniach szarości. W grach przy niższej rozdzielczości nie było problemu, o czym przekonacie się za chwilę.
    W obudowie znaleźć można także dwa kontrolery. W owym czasie płyty główne wyposażone były tylko w złącze DIN na klawiaturę. Jakiekolwiek inne wejścia/wyjścia można było uzyskać wpinając odpowiednie karty. I tak mamy kolejno kontroler dysku twardego i napędów oraz kontroler wejść i wyjść, w których możemy znaleźć między innymi złącze szeregowe COM a także równoległe LPT. W specyfikacji napisałem przy dysku ?do testów?. Nie bez przyczyny. Jedynym brakiem tego komputera był dysk twardy. Tymczasowo do testów, posłużyłem się jednym z wolnych dysków w moich zbiorach. Jest to Seagate o pojemności 1,2 GB. W zupełności wystarcza do takiej konfiguracji.

    Ok., czas skompletować, wyjąć i odkurzyć resztę podzespołów do sukcesywnego uruchomienia całości. Za wyświetlenie obrazu posłużył mi dobrze już przez Was znany, siedemnastocalowy monitor Samsunga z płaskim kineskopem. Zawsze mam go pod ręką i dobrze spisuje się w roli testera . Dalej, odkurzenia wymagała klawiatura z odpowiedniego okresu. Jest to nietypowy przedstawiciel rodziny AT firmy Silitek. Nietypowy, ponieważ od spodu posiada przełącznik trybu pracy. Może pracować z komputerami klasy AT, a także starszymi klasy XT. Dość ciekawe rozwiązanie, które może się w przyszłości przydać, gdyby w moje ręce wpadł jakiś XT. Kolejną perełką w mojej kolekcji jest myszka. Akurat idealnie posłużyła do obsłużenia Windows?a na tej maszynie. Jest to bardzo popularny niegdyś model firmy Microsoft. Musicie uwierzyć mi na słowo, ale jakość wykonania i ergonomiczny kształt całej konstrukcji, biję na głowę co poniektóre dzisiejsze wynalazki. Uwielbiam ten model i bardzo mile wspominam.

    Dobra, czas całość odpalić. Pierwsze co, to warto wejść do ustawień BIOS?u, co sam komputer nam sugeruje. Niestety, ale prawie dwadzieścia lat bateria podtrzymująca ustawienia nie wytrzyma. Po każdorazowym odłączeniu komputera od sieci zasilającej, ustawienia się tracą. Ale przyzwyczaiłem się już do tak wiekowego sprzętu. No nic, szybkie ustawienie daty i godziny, ustawienie napędów i wykrycie dysku twardego i można zatwierdzać. Poszło szybko i sprawnie. By zainstalować i uruchomić Windows?a 3.1 potrzebujemy systemu DOS. Z pomocą przyszła mi dyskietka startowa systemu MS-DOS 6.22. W zupełności wystarcza by zainstalować i odpalać system Windows. Jedyny minus, to zawsze przy starcie komputera musimy mieć ją włożoną do napędu i trochę poczekać aż się zbootuje. Ok., magiczne polecenie ?win? i możemy startować. Jak wcześniej wspomniałem, karta grafiki nie radzi sobie z tak wysoką rozdzielczością by wyświetlić system w kolorze. Na szczęście gry już ujrzymy w pełnych barwach. Co do wydajności systemu, to pomimo zaledwie 4 megabajtów pamięci operacyjnej, system chodzi szybko i bezproblemowo. Nie zauważył jakichkolwiek spadków wydajności. Oczywiście cały czas na włączonym ?Turbo?, który wyciągał z procesora całą moc. Bardziej wymagającym testem dla tej maszyny będą gry. A jak z nimi poszło? Zapraszam dalej.
    Arkanoid 2: Revenge of Doh ? wspomnienia wracają. Pamiętam do dziś, jak zagrywałem się w tą część Arkanoid?a przez wiele godzin. Ale dość wspomnień. Czas przetestować tą wyśmienitą grę. I w tym momencie mały zawód. Gra jakby chodziła nie równo. Momentami kulka zwalnia lub przyspiesza. Również nasz stateczek kosmiczny, przy pomocy którego odbijamy kulkę, jakby poruszał się nie płynnie. Na pewno gra nie działa w pełni płynnie i zasługuje na miano: ?Bez problemu?. Sądzę, że dodatkowe dwa megabajty pamięci operacyjnej by się przydały. No i ten szarawy kolor. Nie zdołałem wydusić z gry choćby kilku kolorów więcej.
    Block Out ? jedna z moich gier z dzieciństwa. Klon Tetrisa przeniesiony w trzeci wymiar. Uwielbiam i bardzo dobrze wspominam tą grę. Całość uruchamiania się bez problemu. Nie zauważyłem żadnych spadków w wydajności tego tytułu. Gra działa wyśmienicie. Jedynym minusem jest brak koloru. Nie potrafiłem uruchomić gry choćby w podstawowej palecie kolorów. Nie wiem czym jest to spowodowane, ale akurat przy tej grze tego brakuje. Coraz kolejne warstwy klocków mają inne kolory co ułatwia grę, a tak widzę tylko odcienie szarości. Szkoda.

    Digger ? w końcu coś w kolorze. Gra myślę, że dobrze znana starszym graczom i nie trzeba jej przedstawiać. Młodszych odsyłam do czeluści Internetu. Specjalnie nic więcej nie napiszę o samej grze, ponieważ gra nigdy mnie do siebie nie przyciągła. Bardo dobrze ją znam, ale to nie to. Co do samych testów. Bez jakichkolwiek problemów. Gra działa w pełni tego słowa znaczeniu. I to w pełnej palecie kolorów jaką wykorzystuje.
    Doom ? w końcu jakiś konkret i jednocześnie największe rozczarowanie. Gra ma swoje wymagania. Sukcesem było już same uruchomienie się gry w pełnej palecie barw, ale ponad dwadzieścia sekund od kliknięcia ikony do możliwości poruszenia się postacią to bardzo dużo. Wczytywanie się kolejnych etapów równie długo trwa. Ok., ale najbardziej zaskoczony byłem tym, że by komfortowo jako tako zagrać, trzeba zmniejszyć wielkość wyświetlanego obrazu do niemalże okienka współczesnych telefonów dotykowych. W końcu przekonałem się do czego służy owa opcja w grach z rodziny doomopodobnych . Jak tylko powiększałem obraz o kilka kroków, gra niemiłosiernie skakała. Jak Crysis na pełnych detalach na moim współczesnym komputerze .
    Grand Prix Circuit ? świetne wyścigi formuły pierwszej. Zaraz po uruchomieniu uraczyła mnie genialna ścieżka dźwiękowa wydobywająca się zaledwie z głośniczka systemowego. Uwielbiam ten dźwięk. Gra nie sprawiła żadnego problemu na tej konfiguracji. Płynne i bezproblemowe działanie animacji dało możliwość rozkoszowania się tytułem. Jedynym problemem był czarno biały obraz. Znowu? Sic!.

    Prince of Persia ? kolejna klasyka z dzieciństwa. Szybko i na temat. Bez jakichkolwiek problemów. W pełnej palecie kolorów i pełnej szybkości. Gra nie zrobiła żadnego wrażenia na opisywanym komputerze.
    Supaplex ? ach, uwielbiam to. Po raz kolejny powracają wspomnienia z dzieciństwa. Jako młody gracz, wiele razy uciekałem przed spadającymi kamieniami i goniącymi mnie nożyczkami. Wspaniała gra. A jak się spisuje na wyżej wymienionej konfiguracji? Rewelacyjnie. W pełni kolorowo, bez jakichkolwiek zająknięć. Jedynym problemem był brak obsługi myszy w głównym menu gry. Jak dobrze pamiętam, kiedyś nie miałem z tym problemu. Co prawda był to komputer klasy 486, ale sądziłem, że i tu uda mi się wydobyć możliwości poruszania się po menu za pomocą myszy.


    Wolfenstein ? na koniec tytuł, którego nie mogło zabraknąć. Gra mojego życia. W porównaniu do nowszego Doom?a, Wolfenstein działa zdecydowanie płynniej. Widok gry mogłem ustawić na pełny i nie ograniczać się w szybkości działania. Co prawda, szczerze mówiąc gra potrafiła na chwilkę zwolnić, ale nie do takiego stopnia by trącić komfortem grania. W pełni kolorowo i równie dobrze jak z przed lat.
    I to by było na tyle jeśli chodzi o testy wydajnościowe. Przy okazji powspominałem sobie co nie co z dzieciństwa i ponownie mogłem zanurzyć się w wir przyjemności jaki dają mi te gry. Wspomnę także, że wszystkie gry testowałem na włączonym przycisku ?Turbo? co dawało mi rezultat na wyświetlaczu równy 40 megaherców. Sprawdzałem także, jak się sprawują te produkcje przy wyłączonym podkręceniu (33MHz). Zmiana wydajności nastąpiła tylko w przypadku Doom?a i Wolfenstein?a. W przypadku Doom?a gra zwalniała do tak przerażająco małej ilości klatek na sekundę, że uniemożliwiała jakiekolwiek granie. Z kolei Wolfenstein również zwalniał, ale po zmniejszeniu ekranu o dwa stopnie, nadal mogłem cieszyć się płynną rozgrywką.
    Podsumowując, największą bolączką na pewno była ilość pamięci operacyjnej. Cztery megabajty to zdecydowanie za mało by w pełni wykorzystać potencjał tego komputera. Sądzę, że kolejne cztery załatwiły by sprawę. Ale jak już wspomniałem na początku, celowo nie dokładałem dodatkowego RAM?u, by przekonać się jak radzi sobie ten sprzęt. Pominąwszy, że musiałbym głębiej zajrzeć w moje pudła ze sprzętem, by odnaleźć pasujące i działające kostki pamięci .
    Tym oto akcentem kończę dzisiejsze rozterki z historycznym już PeCetem. Dodam tylko, że w kolejce czeka jeszcze wiele sprzętu do omówienia i przedstawienia Wam. A jak już mnie naszły chęci na ten egzemplarz, być może pokażę Wam następny okaz nieco wcześniej .

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  2. Postal
    Niesamowite jak ten czas szybko płynie. Gdy spojrzę na datę ostatniego wpisu, nie sądziłem, że tak długo każę Wam czekać na kolejny. Zakładałem tydzień przerwy na kolejny, a tu zrobiły się trzy tygodnie. Niestety, ale obowiązki nie dają za wygraną. Chodź i również brak natchnienia dał o sobie znać. A nic nie jest przyjemniejsze od napisania kilkudziesięciu zdań na bloga z pasją i lekkością ręki. Zatem gdy już główny czynnik stojący na przeszkodzie w pisaniu dał chwilę na odetchnięcie, postanowiłem to wykorzystać.
    Tak jak obiecywałem ostatnio, witam w kolejnym wpisie poświęconym moim laptopom firmy IBM, w którym postaram się opisać po krótko mój następny egzemplarz w kolekcji. Dziś kolejny model z najstarszych, chodź już troszkę młodszy od zaprezentowanego ostatnio. Dokładnie jest to model IBM ThinkPad 760C. Jego premiera miała miejsce w październiku 1995 roku. Jest to jeden z wielu modeli serii 7xx, która rozpoznawana była jako najbardziej wypasiona. Modele tej serii charakteryzowały się nowatorskimi procesorami firmy Intel, o najszybszych zegarach jakie wówczas były dostępne dla rozwiązań mobilnych, najlepszymi i największymi ekranami oraz dyskami twardymi o największej pojemności jakie montowano w tamtych latach w laptopach. Jednym słowem ? prestiżowa seria, która można nazwać prekursorem współczesnej serii T. Dodatkowo zasługuję na uwagę fakt, że był to pierwszy komercyjny sukces IBMa. Seria 7xx była uważana za jedne z najlepszych laptopów na świecie w ówczesnych czasach.

    Wracając do mojego modelu 760C, na początek standardowo dane techniczne, które pozwolą Wam zapoznać się z czym tak dokładnie macie do czynienia.
    Co pod maską (Konfiguracja)
    Procesor: Intel Pentium 120 MHz,
    Grafika: Trident Cyber9320 1MB,
    Matryca: 12,1?? TFT 800x600,
    Pamięć: 48MB,
    Dysk: Brak (standardowo był montowany 720MB),
    Dźwięk: IBM Mwave Audio, stereo, wyjście słuchawkowe, wejście mikrofonowe,
    Komunikacja: IrDA 1.0, Modem,
    Napęd: UltraBay 1,44MB FDD,
    Klawiatura: 86 klawiszy, 8 funkcyjnych, TrackPoint,
    Rozszerzenia: 2 Type II or 1 Tybe III PCMCIA slot,
    Złącza: Szeregowe (COM), Równoległe, IBM do stacji dokującej, VGA, PS2,
    Bateria: Litowo ? jonowy 10,8V, 3.0 Ah (działa dziś około 1,5 godziny),
    Wymiary: 296 x 209 x 50 mm,
    System: KolibriOS 0.7.7.0.
    Design (Obudowa)
    Zacznijmy od podstawowej rzeczy na która zwraca się uwagę po wzięciu laptopa do ręki i kilku chwilach obcowania z nim. Pierwsze co rzuca się w oczy to porządnie spasowana obudowa, która jednocześnie jest miła w dotyku. Laptop pokryty jest swego rodzaju gumowym tworzywem. Zwracałem już na to uwagę w poprzednim wpisie i pewnie jeszcze nie raz do tego powrócę, bo większość modeli IBMa jest w ten sposób wykonana, a dla mnie jest to ogromny plus. Wspomniałem o spasowaniu. I rzeczywiście, sztywna konstrukcja zarówno gdy laptop jest zamknięty jak i otwarty, daję poczucie obcowania ze sprzętem z wyższej półki i pozwala na mniej delikatne obchodzenie się z laptopem. Chwycenie otwartej obudowy jedynie za róg nie stanowi problemu, jak również otwarcie matrycy trzymając jedynie za jej krawędź. Cały czas ma się wrażenie, i słusznie, że obudowa jest wzmacniana metalową konstrukcją w środku. Gdy przyjrzeć się bliżej już samemu ?dizajnowi?, jest to klasyczny przykład ThinkPada. Czarny, stonowany, z charakterystycznym czerwonym TrackPoint?em i dwoma klawiszami myszy z czerwonymi akcentami. Do tego dochodzi słynne logo IBM w kolorach RGB. Po prostu mistrzostwo świata. Jak dla mnie oczywiście. Wymiary laptopa nie można nazwać dzisiejszymi, ale ówcześnie były na pewno kompaktowe. Jeśli już sam wymiar w szerz i w poprzek jest do zaakceptowania dziś, to grubość konstrukcji i jej waga już nie. Laptop niestety swoje waży i nie widzę dla niego miejsca w mojej przegródce na laptopa w plecaku.

    Zajrzyjmy do środka (Klawiatura, TrackPoint, modułowość)
    Gdyby wspomnieć o plusach laptopów firmy IBM, na pewno jednym z nich byłaby wspomniana modułowość. O co chodzi? O bezproblemowy i bardzo wygodny dostęp do podstawowych elementów które możemy wymienić. Wystarczy zwolnić dwa zatrzaski do otwierania matrycy, tyle że w drugim kierunku i podnieść klawiaturę. Naszym oczom ukażą się pedantycznie poukładane i opisane elementy które możemy jednym pociągnięciem ręki wyciągnąć. Jest to napęd dyskietek, który może być zastąpiony dodatkową baterią, pierwsza, główna bateria po środku i dysk twardy
    w estetycznej obudowie z samej prawej. Do tego dochodzi łatwa wymiana pamięci RAM, do której mamy dostęp od spodu obudowy. Wystarczy przesunąć mały suwak zabezpieczający i pamięć RAM wyciągnąć ku górze na specjalnej płytce na której znajdują się dwa ?banki? na ów pamięć.
    Zapewne znacie w dzisiejszych laptopach możliwość wyłączenia TouchPada za pomocą kombinacji klawiszy funkcyjnych lub osobnego przycisku. IBM wpadł na ten pomysł już bardzo dawno temu. Tyle, że ciut inaczej. Dwa przyciski myszy są możliwe do zablokowania w nieco inny sposób niż ten znany z dzisiejszych konstrukcji. Działa to w ten sposób, że każdy z klawiszy można nie tylko nacisnąć by wywołać jego podstawową funkcję, ale też przesunąć do siebie w celu zablokowania. Genialny w prostocie, mechaniczny sposób na blokadę klawiszy myszy w czasie pisania tekstu zapobiegający przypadkowe przyciśnięcie klawisza myszy.
    Kolejną ciekawostką jest klawiatura. Nie było by w niej nic ciekawego gdyby nie jeden bardzo ciekawy patent. Ustawienie klawiatury względem użytkownika jest możliwe w dwóch wariantach. Pierwszy to typowo płaskie rozwiązanie. Klawiatura jest pod normalnym kątem względem dłoni użytkownika. Druga możliwość to rzecz specjalna. Po zwolnieniu dwóch zatrzasków w górnej części klawiatury na jej brzegach i dźwignięciu w swoją stronę również dwóch dźwigienek, klawiatura pochyla się do nas pod lekkim kątem i zostaje w tej pozycji. Mamy wtedy bardziej ergonomicznie ułożone klawisze względem naszych dłoni. Ale to jeszcze nie koniec. Ów manewr może być wykonywany automatycznie gdy z powrotem ustawimy klawiaturę w jej normalnym położeniu ale nie zabezpieczymy jej dwoma zatrzaskami. Gdy zamkniemy obudowę i otworzymy ją ponownie, manewr z dźwigającą się klawiaturą wykona się sam. W obudowie matrycy są specjalne prowadnice które same podnoszą klawiaturę gdy nie jest zablokowana. Nie słyszałem o żadnej innej firmie, która by coś takiego wymyśliła i wprowadziła do swoich laptopów.

    Jak to świeci (Ekran)
    Matryca wykonana jest w technologii TFT i ma maksymalną rozdzielczość 800 x 600 przy 64 tysiącach kolorach. Jej wielkość to 12,1?? co wydaje mi się rzeczą wręcz idealną i bardzo dobrym rozmiarem jak na rok 1995. Jak przystało na klasę IBMa, jest oczywiście matowa. By dodać coś więcej, jej odwzorowanie kolorów jest bardzo dobre, jakość wyświetlanego obrazu również. Jedyne zastrzeżenie mam do jasności świecenia. Ale nie mogę wymagać cudów od matowej matrycy. Coś za coś.
    Bo liczy się moc (Wydajność)
    Ten punkt nie będzie typowym punktem przedstawiającym moc obliczeniową laptopa i jego możliwości w udźwignięciu wszelakich gier i programów. Przy okazji tego egzemplarza chciałem wypróbować coś nowego, co wpadło w moje ręce przypadkiem. Jak pewnie zauważyliście
    w specyfikacji tego laptopa, brakuje mu dysku twardego. Jest to celowy zabieg z mojej strony. Oczywiście mam na stanie dysk twardy idealnie nadający się do tego ThinkPada ale zostawiłem go dla innego egzemplarza w mojej kolekcji. W przypadku tego modelu chciałem wypróbować system operacyjny bootowalny i w pełni działający, który mieści się na jednej dyskietce. Tak, nie przesłyszeliście się. Nazywa się KolibriOS i jest darmowy oraz całkowicie napisany w assemblerze. Ten sprytny twór rosyjskich programistów dumnie prezentuje co da się zmieścić w zaledwie 1,44 MB dostępnej pamięci na typowej dyskietce. I nie bądźcie wątpliwi co do tych rozmiarów. Jest to w pełni działający system operacyjny, co już wspominałem, z wieloma programami użytkowymi, edytorem tekstu, narzędziami do obsługi sieci, grami jak i również demonstracjami możliwości, czyli tak zwanymi demami. Można by wymieniać dalej, ale nie zdołam sobie teraz wszystkiego przypomnieć. Zachęcam do spróbowania. System jest po angielsku jak i po rosyjsku.

    Ale wróćmy do mojego ThinkPada. System uruchamia się zadziwiająco szybko, nie całą minutę. W moim przypadku mam do wyboru dwie rozdzielczości w których mogę uruchomić system, Pierwsza to 320 x 200 i 256 kolorów, druga natomiast to 640 x 480 i tylko 16 kolorów. Nie wiem dlaczego takie ograniczenia, jeśli matryca laptopa spokojnie może wyświetlić obraz w lepszej jakości, a i konfiguracja laptopa znacznie przewyższa wymagane przez system KolibriOS. Minusem również jest nie rozciągnięty obraz na cały ekran. W przypadku mniejszej rozdzielczości ale większej palety kolorów, obraz jest w małym okienku i podąża za kursorem. Gdy uruchomię system w większej rozdzielczości, obraz już jest całkowicie widoczny ale nadal nie rozciągnięty na cały możliwy zakres. Myślę, że jest możliwość zmiany konfiguracji w BIOS?ie by obraz był na całym ekranie, ale w podstawowych opcjach, które są dostępne nie da się tego zmienić. A co mogę powiedzieć o samym systemie? Na pewno jest to ciekawostka którą każdy chodź trochę interesujący się informatyką powinien sprawdzić. Przeszkodą może być tylko brak napędu dyskietek w dzisiejszych komputerach. Na szczęście mi to nie grozi, bo każdy PeCet który posiadam, wyposażony jest w stację dyskietek, którą bardzo często używam bawiąc się wiekowym sprzętem. Ale wracając do systemu Kolibri OS, chciałbym zwrócić uwagę na dema o których już wspominałem. Świetnie nadają się do przetestowania tego laptopa. Kilka z nich jest generatorami wszelakiego rodzaju figur geometrycznych, zarówno w 2D jak i w trój wymiarze. Z obydwoma doskonale sobie radzi. Klatki na sekundę nie spadają poniżej wartości trzydziestu. Jedyny zgrzyt zauważyłem w demie przedstawiających labirynt 3D podobnym do słynnego wygaszacza ekranu w Windows?ie 98. Tutaj już ThinkPad 760C dostał małej zadyszki. Laptop wyposażony jest w kartę dźwiękową i głośniki stereo. Niestety nie udało mi się przetestować dźwięku. W systemie KolibriOS są co prawda narzędzia do odtwarzania muzyki, ale z racji braku dysku twardego nie mogłem skopiować jakiegokolwiek pliku dźwiękowego. Mam tylko nadzieję, że głośniczki są sprawne i na pewno kiedyś gdy zdobędę kolejny dysk twardy do laptopa, to właśnie w tym modelu go zamontuje i zainstaluje w pełni działającego Windows?a 98, bo myślę, że bez problemu laptop udźwignie ten system.
    Miło grzeje i miło brzęczy (Temperatura i dźwięki)
    Tutaj nie ma co się rozpisywać. Jest to stara szkoła komputerów przenośnych. Żadnych szumów ani przeszkadzającego ciepła. Laptop jest praktycznie zimny i długotrwałe trzymanie go na kolanach, nie sprawia żadnego dyskomfortu. Najcieplejszym miejscem jest górna część obudowy matrycy, gdzie znajduję się świetlówka podświetlająca ekran. Oczywiście mowa tu jedynie o zauważalnym cieple, które w żaden sposób nie przeszkadza. Z racji braku dysku twardego, laptop poza dźwiękami w czasie wgrywania systemu do pamięci wydobywającymi się z napędu FDD, jest zupełnie cichy. Żadnych szumów wentylatorów, bo po prostu ich nie ma.

    Brać czy nie brać (Podsumowanie)
    Tytuł podsumowania to oczywiście żart. Świetnie by się nadawał do recenzji dzisiejszego sprzętu, ale może znajdzie się jakiś fanatyk, który po przeczytaniu tego tekstu zapragnie kupić dokładnie ten lub podobny model. Jedynie co mogę zrobić w tym miejscu, to z ręką na sercu polecić ten sprzęt entuzjazmom staroci. Już nie jako fanatyk produktów IBMa, ale jako tester tego sprzętu. Aż serce boli jak dziś mam do czynienia z tanim chłamem, który zwie się nowoczesny laptop. Niektóre firmy produkują taki sprzęt, że strach brać go gdziekolwiek. Gdzie ta idea komputera przenośnego, który powinien być niezawodny i wytrzymać częste podróże z jego użytkownikiem, a nie tylko być ozdobą biurka i zastępować komputer stacjonarny. A tym czasem do następnego, bo jeszcze kilka rodzynków z logiem Big Blue się przewinie na tym blogu.

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  3. Postal
    Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, poprzednim wpisem otworzyłem nową kategorię na moim blogu. Poprzednim, tym, jak i kolejnymi wpisami, chcę Wam przedstawić moją skromną kolekcję wszelakiego sprzętu komputerowego. Jak już poprzednio wspominałem, na pewno nie będą to egzemplarze wybitnie unikatowe, ale sądzę, że warte pokazania.

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu Dzisiaj przed Wami jeden z najstarszych, kompletnych PeCetów jakie posiadam. Na początek kilka danych techniczne jednostki:

    Procesor: AMD AM386-DX 40 MHz, (Klik)
    Płyta główna: OPTI-495 SX, (Klik)
    Pamięć: 8 MB SIMM w ośmiu kościach, (Klik)
    Grafika: Hedeka HED-622 256 KB pamięci graficznej, (Klik)
    Dźwięk: Gravis Ultrasound ACE, (Klik)
    Dysk: Quantum ProDrive 121 MB,
    Napędy: 5 1/4", 3 1/2", TEAC CD-ROM,
    Kontroler dysku i napędów: SUN-5240, (Klik)
    System: Windows 95 4.00.950 B.
    Komputer wraz z monitorem, klawiaturą i myszką, zakupiłem jakieś pięć lat temu na dobrze nam znanym serwisie aukcyjnym. Cena za całość była bardzo śmieszna. Nie pamiętam już dokładnie ile, ale kilka piw za to, na pewno można by kupić . Muszę wspomnieć również o miłym sprzedającym, którego miałem okazje poznać. Początkowo nie zdawałem sobie sprawy z ciężaru i gabarytów komputera, co skutkowało moim pomysłem jechania po niego autobusem i przywiezienia całości dosłownie w rękach. Po rozmowie ze sprzedającym i przekonaniu się, że to pomysł chybiony, ów gość zaproponował mi przywiezienie go osobiście. Czemu o tym wspominam? Bo nie często można spotkać tak miłych ludzi i chętnych do pomocy. A że za dojazd nic nie chciał bo podobno miał po drodze, tym bardziej warto o tym wspomnieć.

    Ok., po krótko co dostałem w zestawie. Wspomnianą konfigurację zamkniętą w desktopowej obudowie z ciekawym otwarciem. Całość otwiera się jak maska samochodu, co czyni bardzo wygodnym i nie potrzeba żadnych narzędzi by zajrzeć do środka. Cała jednostka ze szczelnie wypchanym środkiem, waży naprawdę dużo. Nie wiem dokładnie ile, ale na pewno przewyższa dwukrotnie znane nam dzisiaj PeCety. Obudowa wykonana jest z grubej blachy i prezentuje się masywnie. To nie dzisiejszy standard lekkich obudów. I musicie uwierzyć mi na słowo. Na żywo prezentuje się o wiele lepiej niż na zdjęciach. Aparat tego nie odda, nie wspominając o charakterystycznym zapachu starego sprzętu . Z przodu ze świecą szukać przycisku ?Power?. Nie jest tak łatwo uruchomić na pierwszy rzut oka ten sprzęt. Włącznik został zamontowany na jednej ściance prawie przy końcu obudowy. Na pewno nie jest to komputer do postawienia głęboko pod biurkiem. Na przedniej ściance standardowe oprzyrządowanie typowego 386. Nie mogło zabraknąć dobrze znanego nam przycisku ?Turbo?. Młodzi może nie kojarzą, ale ten magiczny przycisk podnosił taktowanie zegara procesora o kilkanaście dodatkowych megaherców. Taki sprzętowy overclocking . O jego decydującym działaniu jeszcze wspomnę. Reszta to już standard. Dwie stacje dyskietek: 5 1/4" i 3 1/2" oraz napęd CD-ROM, który z pewnością musiał być dokupiony później. Ciekawostką jest również trzecia, zdawało by się zaślepka na jakikolwiek napęd. Nie, nie to nie puste miejsce na rozbudowę. To dysk twardy zajmujący całą wnękę 5 ? cala o oszałamiającej pojemności wynoszącej 121 megabajtów. Po otwarciu ?maski? w poszukiwaniu serca komputera można się nieco zdziwić. Wspomniany w konfiguracji AMD AM386 o częstotliwości 40 MHz jest na stałe wlutowany w płytę główną. Stara szkoła co? . Obok za to, dość nietypowe rozwiązanie z punktu widzenia dzisiejszej architektury komputery. Miejsce na rozbudowę o procesor klasy 486. Czyli nie jest to aż taki stary model, jakby mogło się wydawać. Dość przyszłościowe rozwiązanie. W gąszczu kabli można dostrzec wspomnianą również pamięć operacyjną w oszałamiających ośmiu kościach po 1 MB. Na uwagę zasługują również karty rozszerzeń. Ta pierwsza z lewej na zdjęciu to karta dźwiękowa o oszałamiającej wielkości, przypominająca dzisiejsze potwory jakimi są karty graficzne. Dalej karta graficzna posiadająca 256 KB pamięci graficznej zdolna wyświetlić obraz w rozdzielczości 800x600 przy szesnastu kolorach. Następny jest kontroler napędów i dysków. Być może spyta ktoś co to jest? Otóż wyobraźcie sobie, że kiedyś płyty główne nie miały kontrolerów dysków i napędów i trzeba było owe wpinać w jedno ze złączy ISA. Myślę, że nie jeden z ?młodych? zgrabnie składających dzisiejszy komputer, miałby problem z poradzeniem sobie z tego typu komputerem. Nie wspominając o wszelkiego rodzaju konfiguracji płyty głównej za pomocą zworek, a nie jak dzisiaj, ustawień BIOSU. Ostatnią kartą widoczną na zdjęciu jest karta złącza równoległego i szeregowego. Również i te, nie były dostępne na płycie głównej i trzeba było posiłkować się kolejną kartą rozszerzeń. Całość zasilana jest wielkim i ciężkim zasilaczem o zawrotnej mocy rzędu 200 Wat, zdolnym zasilić również monitor.

    Do kompletu dostałem również klawiaturę z ciekawym rozwiązaniem. Pominę już brak klawiszy obsługujących Windowsowe skróty. Otóż pod klapką w górnej części klawiatury, schowane są tabliczki ze skrótami do popularnych wtedy programów. Po wybraniu jednej z nich i ?przewachlowaniu? nad klawisze funkcyjne (?efy?), klapkę można zamknąć i cieszyć się z dużego ułatwienia, jakim są opisane kombinacje skrótowe w danym programie. Dla mnie bomba.

    Mysz jak to mysz, standard w tamtych latach. Choć trzy klawisze na pewno zasługiwały na miano wypasu. Nawet nie pamiętam dokładnie czy to tą ze zdjęcia dostałem w komplecie. Mam ich tyle, że znalazłem do zdjęcia pierwszą lepszą. Oczywiście na port szeregowy COM.
    Monitora nawet nie podłączałem do zdjęć. Jest to monochromatyczna jedenastka, jak mnie pamięć nie myli. Dość niewygodna dzisiaj w użyciu. Posiłkowałem się moim jednym z lepszych CRT?ków jakie posiadam. Siedemnasto calowym Samsung?iem z płaskim kineskopem.
    Co jeszcze w zestawie? Komplet instrukcji i papierów (w tym kartę gwarancyjną). Ciekawostką jest instrukcja do płyty głównej w której rysunkowe bałwanki i króliczki pomagają przejść przez etap montażu i konfiguracji . Trudność w konfiguracji złożonego komputera zawyża również instrukcja dysku twardego. Przy pierwszym uruchomieniu (dzisiaj przy każdym, z powodu padniętej baterii podtrzymującej ustawienia BIOSU) należy ręcznie wprowadzić dane dysku twardego by komputer go wykrył. Co przez to rozumiem? Ilość cylindrów, nagłówków i sektorów z technicznego punktu widzenia. Do tego punkt startowy dysku i ilość sektorów zapisu. Oczywiście wszystko to znajdziemy w instrukcji obsługi.

    Przedstawiłem na zdjęciach również porównanie ówczesnych dyskietek. Pewnie większość z Was je pamięta, dzisiaj są już raczej reliktem kolekcjonerskim. Nie do podrobienia jest tylko zgrzyt i wszelakiego rodzaju inne dźwięki dochodzące ze stacji 5 ? cala w czasie odczytu i zapisu. Uwielbiam je .

    Ok., czas uruchomić tego potwora. Na dysku zainstalowany jest system Windows 95 w wersji B, co oznacza tylko wiele poprawionego. Warto również zwrócić uwagę najpierw na bajecznie kolorowy BIOS z 1992 roku firmy AMI. A jak się sprawuje system? Powiem tak, Wymagania minimalne komputer spełnia, system chodzi dość szybko i stabilnie. Ale tylko na załączonym ?Turbo?. Właśnie miało być o nim mowa. Wspomniane przyspieszenie zegara procesora, bardzo, a wręcz oszałamiająco poprawia wydajność systemu. Nie wiem dokładnie o ile zwiększa się taktowanie procesora, ale sądzę że jest to kilkanaście megaherców. Same przewijanie zawartości okien, bez załączonego ?wspomagania? jest wręcz niemożliwe. Nie wspominając o grach. No właśnie. Nie ma nic lepszego jak sprawdzenie wydajności jednostki, załączając jakąś grę. Po kupnie komputera, zainstalowane było kilka gier poza Wolfenstein?em. A, że wręcz ubóstwiam tą grę i między innymi na niej się wychowałem, obowiązkiem moim było sprawdzenie i jej. Do sprawnego poruszania się po zawartości dysku nie mogłem nie użyć kultowego już Nortona Commandera. To co uruchomiłem sprawdzicie już na kilku zdjęciach. Wspomnę tylko, że Wolfenstein bez załączonego ?Turbo?, działa tak powolnie, że uniemożliwia jakąkolwiek grę. Dopiero po załączeniu tych kilkunastu dodatkowych megaherców, gra zyskuje dużo płynności, ale nie jest to ideał. Jednak architektura procesora 386 nie jest wystarczająca na tą grę. Po własnym doświadczeniu, wiem, że jakikolwiek procesor klasy 486 radzi sobie bez problemu z tą produkcją.


    Tym oto niezbyt optymistycznym wynikiem, kończę dzisiejszy wpis. Zapraszam również od tego wpisu na moją galerią w serwisie Picasa, co pozwoli mi dokładniej przedstawić Wam opisywany sprzęt i uzupełni braki tutejszego limitu dziesięciu zdjęć oraz zrozumieć w czasie czytania o czym mówię . Do następnego.

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  4. Postal
    Świat Gier Komputerowych ? jak mówi Wikipedia, pismo przeznaczone dla graczy starszych stażem i bardziej formalne od konkurencyjnego Cd ? Action w dniach swojej premiery. Świat Gier Komputerowych zadebiutował jako dodatek do czasopisma Amigowiec w 1992 roku. Wydano łącznie 127 numerów, a także kilkanaście numerów z podtytułami ?Extra? i ?Wydanie specjalne?. Czasopismo upadło w połowie 2003 roku między innymi z powodu wytoczenia sprawy sądowej w związku z naruszeniem praw autorskich co do tytułu. Początkowo Świat Gier Komputerowych wydawany był bez jakichkolwiek płyt. Dopiero pod napływem konkurencji, zdecydowano się na wersję z płytą lub bez. Miało to miejsce w 1999 roku. Rok później zaprzestano sprzedaży bez płyty i pozostała wersja tylko z płytą.

    Wejście do galerii opisywanego czasopisma
    Osobiście do moich zbiorów trafiły przypadkiem tylko trzy numery. Co do wczesnej formy tego tytułu, byłem za młody by interesować się i na dodatek kupić którykolwiek z numerów. Gdy już przyszedł czas na wybranie któregoś z tytułów na polskim rynku, Świat Gier Komputerowych nie przykuł w ogóle mojej uwagi. Stąd tak skromny zbiór tej pozycji. Ale warto o tym czasopiśmie napisać, ponieważ jest to jeden z pierwszych w Polsce tytułów poświęconych w całości grom komputerowym. Jak już zacząłem krótko opisywać kilka numerów każdego z posiadanych czasopism i dziś nie odstąpię od tego. Przyjrzyjmy się zatem jednemu z nich.
    8/01 (104) sierpień 2001 ? 16,90 zł. i dwie płyty CD. Pełna wersja Submarine Titans, gry której nie pamiętam nawet z nazwy. Co ciekawe, na okładce oceny tytułu konkurencji. CDA (9+/10), NSS (8/10), Walhalla (9/10). Po przekartkowaniu zawartości płyt, natrafiamy na redakcyjną listę przebojów. Pierwsze miejsce: Half-Life: Blue Shift. Również takie tytuły na liście jak: Fallout Tactics, Tropico, Baldur?s Gate 2, Black & White, Deus Ex czy Zeus: Pan Olimpu kręcą łezką w oku. To już pozycje kultowe, o których mówi się i gra do dnia dzisiejszego. Dziś już takich gier nie ma. Sama reklama obok, wspomnianego rozszerzenia do pierwszej części Half-Life?a w cenie 99 złotych, rozpala piękne wspomnienia. Dalej w zapowiedziach: Grand Theft Auto 3 i szok, trzeci wymiar. Również wielki artykuł zatytułowany ?Nowości 3D?, przypomina o pięknych czasach wspaniałych gier. Max Payne, Medal of Honor: Allied Assault, Unreal 2, Red Faction, Return to Castle Wolfenstein, Star Wars: Jedi Outcast Jedi Knight 2 to kilka z gier zapowiedzianych na kolejne, przyszłe miesiące. I tak się składa, że w większości z tych tytułów grałem i wspominam z łezką w oku. Klimatu tych produkcji nie da się już powtórzyć. Przechodzimy do działu testu wersji beta. A co w nim? Operation Flashpoint. Gra przy której zakochałem się swego czasu. Trailer z genialnym podkładem muzycznym mam przed oczyma do dziś. Z recenzji które przykuły moją uwagę mogę wymienić tylko: Desperados: Wanted Dead Or Alive (8 ), dodatek do Baldur?s Gate 2 (8 ), Diablo 2 (9), Original War (7), Microsoft Train Simulation (8 ), Stunt GP (8 ) czy Along in the Dark ? The New Nightmare (9). Wiele z tych gier miałem okazje zagrać i na pewno na dłużej je zapamiętam niż dzisiejsze produkcje. W poradach za to szczegółowy opis przejścia Fallout Tactics ze szkicami każdej z misji. Czegoś takiego brakuje mi w dzisiejszych czasopismach. Wiem, mamy Internet ale jaki to komfort siąść przed monitorem z profesjonalnie napisanym poradnikiem w ręku. Na koniec już tylko dział sprzętowy i kilka felietonów o historii Lary Croft, polonizacji gier, pierwszej serii Big Brother?a (pamięta ktoś jeszcze?) czy lidze Unreal Tournament. Znalazła się nawet krzyżówka i artykuł o programie telewizyjnym ?Nić Ariadny?. Pamiętam go dokładnie. Uczestnik dzwonił do studia i za pomocą klawiatury swojego telefonu stacjonarnego sterował w studiu wszelakiego rodzaju pojazdami. Zawsze śmiałem się z niezdarności uczestników (pewnie przez lagi ;P), a zarazem zazdrościłem im nagród.

    Hmm, to by było tyle na dziś. Dokładnie posiadam opisany wyżej numer 8/01 (104), a także 11/01 (107) i drugie ?Wydanie Specjalne? 2/02. Dużo tego nie ma, ale tytuł zobowiązuje. Do następnego.

    Wejście do galerii opisywanego czasopisma
  5. Postal
    Witam po tak długiej przerwie. Tak na dobrą sprawę jest to wpis kończący moją działalność na tym blogu. Od bardzo długiego czasu nic nowego nie napisałem. Najpierw powodem był brak weny twórczej a potem doszło do tego całkowita zmiana formy blogów na tej stronie. Całkowicie nie przypadł mi do gustu wygląd i forma blogów. A że nie mam praktycznie żadnego wpływu na stronę wizualną, musiałbym się z nią tylko pogodzić. Postanowiłem zakończyć pisanie nowych wpisów. Nie oznacza to, że blog zamykam. Może kiedyś jeszcze coś tutaj napiszę, ale szczerze w to wątpię. To co naprodukowałem przez ten cały czas zostaje i z chęcią przeczytam jeszcze jakiś komentarz pod którymś z wpisów. Domena pod którą jest podlinkowany blog, wykupiona jest do bodajże czerwca przyszłego roku. Dokładnie teraz nie pamiętam, ale jest to jeszcze kawał czasu. Po tym okresie zrezygnuje z jej i odwiedzanie bloga będzie możliwe tylko z adresu forum Cd ? Action.
    Piszę to wszystko tylko po to, by zaprosić Was na moją nową stronę. Jak widać po moich ostatnich wpisach, zacząłem pisać tylko o mojej kolekcji laptopów. Od dłuższego czasu miałem w głowie projekt własnej strony tylko o tej jednej marce. O laptopach IBM i serii ThinkPad. Jest to jedno z moich zainteresowań, ale tak bardzo szerokie, że postanowiłem stworzyć mały serwis o tej marce przy okazji dzieląc się moją pasją i kolekcją. Strona znajduje się pod adresem www.ibmthinkpad.pl i gorącą zapraszam Was na nią. Teraz jest to mój główny projekt i tam będą pojawiać się nowe artykuły o moich laptopach w kolekcji. Nie będę więcej zdradzać szczegółów, po prostu zapraszam właśnie tam.
    Kończąc, dziękuję wszystkim odwiedzającym i komentującym mój blog. To dzięki Wam miałem tak wielką ochotę przelewać moje myśli w tekst i dzielić się z Wami moimi pasjami. A tym czasem, do zobaczenia na www.ibmthinkpad.pl
  6. Postal
    Gdy piszę te słowa, jest przepiękne czwartkowe popołudnie. Za oknem tyle śniegu napadało ile się każdy spodziewał w tegoroczną zimę. Mrozy już ustały i mam nadzieję, że nie powrócą. Temperatura co prawda nadal ujemna, ale w porównaniu do ?25 stopni Celsjusza, które dochodziły wieczorem, to można rzec, że jest ciepło dziś. U mnie prywatnie sesja dobiega końca, więc czasu wolnego mam aż nadmiar. Przeglądając mojego bloga, zauważyłem, że czas najwyższy wyciągnąć spod biurka kolejnego laptopa i napisać co nieco o nim. I tak się właśnie składa, że te słowa powstają na dzisiaj prezentowanym Wam egzemplarzu z mojej kolekcji. Zapraszam do zapoznania się z kolejnym ThinkPadem.

    Tradycyjnie, dane sprzętowe:
    Procesor: Intel Pentium 100 MHz,
    Grafika: Trident Cyber9320 1MB,
    Matryca: 10,4?? DSTN 800x600,
    Pamięć: 40MB (nieoficjalnie do 64MB),
    Dysk: 810MB (maksymalna pojemność ? 8,9GB),
    Dźwięk: ES1688, mono, wyjście słuchawkowe, wejście mikrofonowe, line-in,
    Komunikacja: IrDA 1.0,
    Napęd: 1,44MB FDD (nie wymienialny ? możliwość tylko zamiany z modelu 365XD na CD-ROM),
    Klawiatura: 85 klawiszy, 8 funkcyjnych, TrackPoint,
    Rozszerzenia: 2 Type II or 1 Type III PCMCIA slot,
    Złącza: do podłączenia zewnętrznego napędu, równoległe, szeregowe (COM), VGA, PS2, IBM do stacji dokującej,
    Bateria: litowo ? jonowy 9,6V, 2,8 Ah (padnięta doszczętnie),
    Wymiary: 295 x 207 x 50 mm,
    System: Windows 95 4.00.950.

    IBM ThinkPad 365X - jedyny egzemplarz w mojej kolekcji w takim stanie, który dokładniej możecie ocenić na zdjęciach. Nie twierdze, że jest w bardzo złym stanie ale ma swoje minusy, a jako że jestem estetą to zwracam na to uwagę. Przede wszystkim obudowa jest pęknięta z lewej stronie przy samej krawędzi. Pech chciał, że ułamała się w tak niekorzystnym do naprawy miejscu. Widać to po nieudolnych próbach klejenia. Obudowa w tym miejscu jest sprężysta i oddziałuje na nią siła zwalnianych zaczepów by otworzyć laptopa. Z tego powodu jedynym rozwiązaniem była taśma klejąca. Użyłem czarnej nie gładkiej, która w dotyku przypomina filc. Efekt jest zadawalający i myślę, że lepiej tego naprawić nie mogę. Drugim minusem jest prawy zaczep trzymający pokrywę matrycy w pozycji zamkniętej. A raczej jego brak. Skutkuje to lekkim odstawaniem matrycy gdy laptop jest zamknięty. Niestety, ale na to nic nie poradzę. Ostatnim minusem który nie daje mi spokoju i muszę o tym wspomnieć, to brak maskownicy napędu FDD. Po prostu brakuje kawałka plastiku który by estetycznie maskował napęd dyskietek, zostawiając jedynie szczelinę na dyskietkę i przycisk.

    Seria 3xx charakteryzuje się typowymi elementami dla klasy średniej. Procesory w tej serii osiągały maksymalnie 450 MHz w wydaniu Pentium 3. Jest to seria niżej usytuowana niż seria 7xx. Z tego powodu ich cena była znacznie niższa co skutkowało słabszymi podzespołami ale równie dobrymi co odbiło się na popularności tych laptopów. Matryce były średnich rozmiarów, a dyski twarde wystarczających pojemności dla przeciętnego użytkownika w ówczesnych latach. Najbardziej co rzuca się w oczy w porównaniu do najbardziej prestiżowej serii ThinkPadów, to brak ?gumowej? powłoki na obudowie. Laptopy serii 3xx nie mają tak przyjemnej w dotyku obudów jak wyższa seria 7xx.
    Jak już przed chwilką wspomniałem, IBM ThinkPad 365X jest wykonany z typowego plastyku stosowanego w produkcji laptopów. Elementy są dobrze spasowane, nic nie trzeszczy. Jedyne zastrzeżenie mogę mieć do zawiasów matrycy, które już nie trzymają jak powinny. Ekran co prawda zatrzymuje się w żądanej pozycji ale same poruszanie klapą nie sprawia wrażenia solidnego. Największym plusem dla mnie tej konstrukcji, jest czysta linia wszystkich brzegów obudowy. Wszystkie porty (poza portem PS2) i wnęki kart, mają swoje zaślepki, które chronią je przed kurzem i zabrudzeniami. Gdy nie używa się żadnego z portów, laptop prezentuje czystą linię i schludność. To mi się podoba w nim najbardziej.

    ThnikPad 365X ma podobna konstrukcję jak dwa wcześniej opisywane modele. Również i tu mamy do czynienia z podnoszącą się klawiaturą i bezproblemowym dostępem do peryferii. Ale tu kończą się podobieństwa z poprzednimi modelami. ThinkPad 365X nie ma tak rozbudowanej możliwości wymieniania elementów jak poprzednicy których opisywałem. Jedyne do czego mamy łatwy dostęp to bateria zasilająca. Dysk twardy nie jest umieszczony w koszyczku, a na stałe przykręcony do obudowy. Nie czyni to zatem tak łatwego dostępu jak w innych laptopach z serii ThinkPad. Również i napęd jest teoretycznie nie wymienialny. Jedynie można go zastąpić z bliźniaczego modelu 365XD napędem CD-ROM.
    TrackPoint współgra z dwoma przyciskami myszy, które mają możliwość blokady w czasie korzystania tylko z klawiatury, by przypadkiem nie wcisnąć któregoś z nich. Szerzej ten patent opisałem w poprzednim wpisie.

    W tym momencie przechodzimy do największej bolączki tego modelu. A mianowicie matrycy. Wszystko byłoby ok., gdyby nie technologia w jakiej została wyprodukowana. Jest to matryca DSTN, która charakteryzuje tym, że jest pasywna. O co chodzi? Zbudowana jest z dwóch warstw, które wyświetlając w odpowiedni sposób barwy, powodują ich mieszanie się. Minusem tego rozwiązania jest słaba ostrość obrazu oraz brak możliwości osiągnięcia wysokich rozdzielczości. I to nie wszystko. Obraz który jest wyświetlany strasznie smuży. Efekt jest taki, że wszystko co wyświetla się i porusza na ekranie, zostawia za sobą smugi. Można to zasymulować efektem w systemie Windows, polegającym na włączeniu śladu kursora myszy w panelu sterowania. Niestety ale trafił mi się podstawowy model 365X, ponieważ występował również z matrycą TFT, która na pewno by podbiła ocenę końcową. A tak jest bardzo przeciętnie.
    Komputer pracuje z systemem Windows 95 i sprawuje się świetnie. Uruchamianie systemu trwa niecałą minutę i jest na zadawalającym poziomie. Wraz z systemem, zainstalowane są najpotrzebniejsze programy do komfortowej pracy i w pełni wykorzystania zalet tej maszynki. Jest pakiet Office 97, który działa idealnie na tej konfiguracji. Do tego Acrobat Reader w wersji 4.0, anty wirus AntiVir ? Personal Edition, WinZip 8.0, Winamp 1.90 oraz pakiet oprogramowania sieciowego Net Vampire. Wraz z systemem zainstalowana jest przeglądarka internetowa Internet Explorer 5.5 SP2. Całość działa wyśmienicie co pozwoliło mi napisać ten wpis właśnie na tym laptopie. Za przeniesienie tego tekstu na główny mój komputer, z którego redaguje bloga, pomocna była oczywiście dyskietka 3.5??.
    Na koniec jeszcze jedna sprawa, którą zawsze opisuje. Wszechobecny szum i ciepło wydobywające się z laptopa. O ile ciepło, które zauważalne jest w dolnej części obudowy, ale w niczym nie przeszkadza, to szum dysku twardego jest troszkę irytujący. Zapewne poprawiło by wynik końcowy wymiana dysku, ale biorę pod uwagę konfigurację seryjną. Co jak co, ale wirujące talerze, które nie chcą się za nic zatrzymać nawet gdy laptop nie wykonuje żadnej pracy, potrafią być irytujące.

    Jeśli mógłbym wymienić pozytywne cechy tego modelu i na nich zakończyć podsumowanie, to na pewno byłyby to elegancka i czysta obudowa, bardzo wygodna klawiatura i kompaktowe wymiary. Ale niestety te plusy przysłaniają minusy tego modelu. Przede wszystkim matryca. Technologia DSTN nadaję się tylko na redagowanie tekstów. Jakiekolwiek próby nawet przesuwania okien w systemie, dają bardzo brzydkie rezultaty, co uniemożliwia pracę z jakąkolwiek grafiką ruchomą, nie mówiąc już o grach. A drugim istotnym minusem jest wspomniany dysk twardy. Co jak co, ale uważam, że laptop powinien być cichy i nie przypominać szumiącego komputera stacjonarnego. Tego oczekuję od przenośnych komputerów i możecie się spodziewać, że nie zawsze będę patrzeć przychylnym okiem na moją kolekcję. Co jak co, jestem fanboy?em tej marki ale potrafię obiektywnym okiem spojrzeć na jej produkty z serii ThinkPad. A tym czasem, do następnego.

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  7. Postal
    Niesamowite ile to już czasu minęło od mojego ostatniego wpisu. Nie spodziewałem się, że zrobię sobie aż tak długą przerwę. Miałem już zamiar skończyć z blogiem i pisaniem ale coś mnie tknęło. Brakowało mi tego. Mam tylko nadzieję, że nie na krótko. Gdy tylko sobie przypomnę lub przyjdzie mi ochota głębiej rozwinąć temat mojego powrotu do pisania, na pewno dam o tym znać w kolejnych wpisach. A tym czasem zaczynam powrót do pisania. Nie mogę niczego obiecać, mogę tylko zapewnić, że jest o czym pisać.
    Gdy przyjrzycie się prawej stronie mojego bloga, zauważycie kategorię wpisów zatytułowaną ?Komputery?. Swego czasu opisywałem moją kolekcję wszelakiego sprzętu komputerowego. Chcę tym wpisem do tego powrócić. Od dłuższego już czasu w moich zbiorach zajmują miejsce laptopy. Ale nie byle jakie. Jednego już zdołaliście zobaczyć. Była to Toshiba T2110. Był to mój pierwszy laptop i darzę go wielkim sentymentem. Z tego powody na pewno zostanie w moich zbiorach na zawsze. Ale nie o tym chciałem pisać.
    Zacznę od najważniejszego stwierdzenia jakie powtarzam wielokrotnie. Pewnie to zabrzmi jak typowy fanboy ale co z tego. Jestem fanboyem. Jeśli ktoś spyta mnie jaką markę laptopów preferuję, odpowiem jedno - tylko i wyłącznie IBM. Legendarna seria ThinkPad, która oryginalnie została zaprojektowana przez IBMa i wprowadzona do sprzedaży w 1992 roku. Urzekła mnie do granic możliwości. Zakochałem się w tym sprzęcie jeśli można tak powiedzieć. Zainteresowani tematem na pewno znają dalsze losy serii. Dla niewtajemniczonych przypomnę tylko, że od 2005 roku markę kupiła chińska firma Lenovo. To co działo się i dzieje dalej z serią ThinkPad na pewno można określić jako wzloty i upadki. Dla mnie era ThinkPadów skończyła się po modelu X41, który jako ostatni został zaprojektowany i wyprodukowany w całości przez IBMa. Oczywiście kolejne modele również będą w przyszłości na mojej liście ?must have?, ale na razie skupiam się nad egzemplarzami sprzed modelu X41. A czym mnie tak urzekł ten sprzęt? Przede wszystkim trzy rzeczy: stonowany design, który przejął palmę pierwszeństwa w zauroczeniu; po drugie trwałość i solidność wykonania, której próżno szukać wśród konkurencji swego czasu; i po trzecie TrackPoint, czyli malutki manipulator umieszczony pomiędzy klawiszami G, H, B pełniący rolę myszki. Nikt, ale to nikt nie przekona mnie do Touchpada w laptopie. Czerwony ?guzik? to najwygodniejsze sterowanie kursorem w laptopach i koniec, kropka. Trwałość oraz niezawodność tych laptopów można poprzeć jedynym oficjalnym certyfikatem NASA do wykorzystywania ich na międzynarodowej stacji kosmicznej.

    Zacznę dziś od mojego najstarszego modelu jaki posiadam. IBM ThinkPad 370C. Premiera tego modelu odbyła się w maju 1995 roku. Mój egzemplarz wyprodukowany był w sierpniu tego samego roku. Parametry prezentują się następująco:
    Konfiguracja
    Procesor: Intel 486 DX4 75MHz,
    Grafika: WD90C24A 1MB,
    Matryca: 10.4" TFT 640x480,
    Pamięć: 16 MB RAM,
    Dysk: Toshiba 351 MB,
    Napęd: UltraBay 1.44MB FDD,
    Klawiatura: 86 klawiszy, 10 funkcyjnych, TrackPoint,
    Rozszerzenie: 2 Type II, or 1 Type III PCMCIA slot,
    Złącza: Szeregowe (COM), Równoległe, IBM do stacji dokującej, VGA, PS2,
    Wymiary: 294 x 209 x 51 mm,
    Dźwięk: brak, tylko głośniczek systemowy,
    System: Windows 95 US.

    Obudowa
    Obudowa wykonana jest bardzo solidnie. Pokryta jest jakby gumą bardzo miłą w dotyku, co jest znakiem charakterystycznym serii ThinkPad. Wszystkie złącza na tylnej krawędzi są zasłonięte ruchomą klapką. Z prawe strony znajduje się złącze PS2 i slot na karty PCMCIA. Z lewej jest tylko przełącznik uruchamiający laptopa a na przedniej krawędzi napęd dyskietek. Gdy obrócimy laptopa do góry spodem, zauważyć można niespotykany już dziś patent dwóch rozkładanych nóżek. Coś na wzór nóżek w klawiaturze, by pracować pod większym kątem.



    Klawiatura, TrackPoint, modułowość
    Po otwarciu ukazuje się pełno wymiarowa klawiatura jak na standardy laptopa. Wysokość klawiszy jest pośrednia. Nie są tak wysokie jak klawisze starych klawiatur, ale zarazem nie są tak niskie jak dzisiejsze klawisze w laptopach. Układ jest bardzo dobrze znany w serii ThinkPad i pomimo dużego wieku opisywanego dziś modelu, nie zmienił się przez lata. Ciekawostką dla nie znających sprzętu spod marki IBM, jest klawisz funkcyjny Fn. Jest on przy samej krawędzi dolnego rzędu, a nie jak w produktach konkurencyjnych firm, pomiędzy klawiszami Ctrl a Alt, czy dziś klawiszem ?Windows?. Układ ten stosowany jest do dnia dzisiejszego. Mysz to oczywiście TrackPoint. Palcem wskazującym delikatnie wywieramy na nim opór w pożądanym przez nas kierunku, a kciukiem obsługujemy dwa przyciski myszy. Lewy i prawy. Bajecznie proste i wygodne.


    W tym momencie warto również zatrzymać się na chwilkę i dokładnie przyjrzeć genialnemu rozwiązaniu IBMa. Gdy przytrzyma się suwaki, które zwalniają laptopa by go otworzyć, podobnym ruchem można uchylić klawiaturę ku górze. Oczom ukażą się w prosty sposób opisane elementy do wymiany. Patrząc z lewej strony jest to napęd dyskietek który jednym pociągnięciem ku górze można wyjąć. Po środku znajduje się bateria, którą również jednym ruchem można się pozbyć. Z kolei z prawej strony znajduje się dysk twardy w wygodnej kieszonce, która została podobnie zaprojektowana jak napęd dyskietek w celu wyjęcia. Patent ten był stosowany jeszcze w wielu innych modelach z serii ThinkPad.

    Ekran
    Matryca w modelu 370C ma rozmiar 10,4 cali, jest wykonana w technologii TFT i potrafi wyświetlić obraz w rozdzielczości 640x480 pikseli. Oczywiście jest matowa. Jest to jeden z kolejnych argumentów za, przemawiających na korzyść IBMa. Takie rozwiązanie niweluje wszelkiego rodzaju odbicia na ekranie, co tylko poprawia komfort pracy. Pomiędzy zawiasami górnej klapy znajdują się wszystkie lampki kontrolne.
    Wydajność
    Najgorsze do przebrnięcia była instalacja systemu i programów. Windows 95 na 14 dyskietkach, Corel na dziewięciu. Co tam jeszcze? Ostatnia z gier opisywanych, o której za chwilkę, spowodowała użycie przeze mnie na zmianę 24 dyskietek! Takich absurdów było jeszcze więcej, ale dokładnie w tym momencie nie pamiętam, bo laptopa mam już od jakiegoś czasu i poświęciłem mu najwięcej uwagi znaczny czas temu. System operacyjny uruchamia się zdumiewiająco szybko. Po niespełna 30 sekundach jest gotowy do pracy. Jak na 16 MB pamięci operacyjnej to bardzo dobry wynik. Również praca w systemie jest komfortowa. Programy i gry uruchamiają się wystarczająco szybko i nie mogę na nic narzekać. Oczywiście trwa to odpowiednio chwilę jak na sprzęt tej klasy, ale entuzjaści tego typu sprzętu na pewno mają wyrobioną cierpliwość, bo ja na pewno. Udało mi się znaleźć odpowiednie oprogramowanie na tej klasy sprzęt i co zainstalowałem ? działa prawidłowo. Zapewne ciekawią Was wyniki w grach. Tych zainstalowałem zdumiewająco dużo, ale nie będę skupiać się na każdej z nich. Wezmę dla przykładu kilka z nich. Aladdin ? gra na całym ekranie, w pełnej palecie barw, dźwiękiem z głośniczka systemowego i przede wszystkim w bezproblemowej liczbie klatek na sekundę. Dyna Blaster ? również jak w przypadku poprzedniej pozycji, z tym wyjątkiem, że nie na całym ekranie. Ale spowodowane to było rozdzielczością już samej gry. Prince of Persia? Bez zająknięcia. I na koniec perełka którą udało mi się odpalić na tym sprzęcie. The Elder Scrolls: The Arena. Pierwsza cześć słynnej serii gier RPG. Gra się wczytuje dosyć długo i nie działa tak płynnie jak by się chciało ale do zapoznania się z tytułem i ogrania go, sądzę że wystarczająco dobrze. W pełni obsługuje mysz.

    Temperatura i dźwięki
    Skupiając się na pierwszym czynniku w tym punkcie mogę stwierdzić tylko jedno ? zimny jak lód, porównując do dzisiejszego sprzętu. Laptop praktycznie w ogóle się nie nagrzewa. Procesor posiada pasywne chłodzenie, które w zupełności wystarcza. Jedyne ciepło można poczuć w dwóch miejscach. W okolicach portów na tylnej krawędzi laptopa oraz w górnej części obudowy matrycy. Zapewne dochodzi od świetlówki podświetlającej ekran. Gorzej jest z wydobywającymi się dźwiękami, a wszystko za sprawą dysku twardego. Nawet w spoczynku pracy, talerze wirują i wydobywają słyszalny szum. Gdy dojdzie do tego jakakolwiek praca z laptopem, zaczynają się dobrze znane zgrzyty dysku w czasie odczytu czy zapisu danych. Biorąc pod uwagę ten fakt za naturalne zjawisko, przyczepić się tylko mogę do szumu talerzy w stanie zerowej pracy.

    Podsumowanie
    Laptopa udało mi się zdobyć w perfekcyjnym stanie. Jedynie brakowało w nim dysku twardego. Przelotka i koszyczek był, także zainstalowanie nowego było tylko formalnością. Jedynym minusem do którego można się przyczepić to niemiecki układ klawiatury. Ale pod tym względem jako kolekcjoner nie mogę wybrzydzać. Ten sprzęt w tamtych latach kosztował astronomiczne sumy i jedyną możliwością jego nabycia były najbliżej Niemcy, stąd popularność tego typu układu klawiszy w tak wiekowym sprzęcie. Do laptopa posiadam oryginalny zasilacz który jest znacznych rozmiarów ale zdumiewająco lekki. Podsumowując, z laptopa jestem bardzo zadowolony. Jest to najstarszy egzemplarz z rodziny ThinkPad w mojej kolekcji jak dotychczas.
    Cóż mogę więcej napisać. Do zobaczenia w kolejnym wpisie poświęconym kolejnemu ThinkPadowi, a na rozgrzewkę polecam jedyne słuszne źródło informacji na temat tych laptopów: www.thinkwiki.org
    P.S. I która jeszcze marka laptopów ma swoją własną encyklopedię?

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  8. Postal
    Tak długiej przerwy nie planowałem. Zresztą, żadnej przerwy na tym blogu nie planowałem. Brak wpisów od ostatnich dwóch miesięcy spowodowany był wieloma, osobistymi sprawami. Na pewno jedną z nich, był brak weny twórczej. Co do reszty, zostawię to dla siebie. Od ostatniego wpisu jak wspomniałem, upłynęło prawie dwa miesiące życia. Przez ten czas dużo się wydarzyło, ale o blogu nie zapomniałem. Długo zastanawiałem się czy oby na pewno dobry kierunek sobie obrałem. Czy nie powinienem wrócić do tego, o czym piszę mi się najlepiej, najłatwiej i przede wszystkim z pasją. Następny wpis, po ostatnim który datowany jest na 9 września, miał pojawić się kilka dni później, ale moje przygody z kolejnym komputerem, zakończyły się zniechęceniem i znudzeniem. Ale na pewno do tego powrócę. Po prostu muszę dostać tego czegoś - natchnienia.
    Gdy czytacie te słowa, zapewne spodziewacie się czegoś nowego z kategorii ?Motoryzacja?. I dobrze, ale nie teraz. Cel jaki sobie obrałem dla wpisów, które chcę umieścić w tym dziale, być może trochę mnie przerasta, ale postanowiłem tego spróbować. Na pewno nie będą to wpisy do napisania w godzinkę i umieszczenia od razu na blogu. Temat który chcę poruszyć jest na tyle wielki, że muszę się dobrze zastanowić co wybrać i o czym napisać. Nie chcę i zapewne Wy także nie chcecie, jakiś wielkich wypracowań. Nie o to chodzi na blogu. Wpis ma być w miarę krótki i treściwy. No właśnie, treściwy. A, by napisać wszytko co chcę i przy okazji nie stworzyć drugiej Wiki tutaj, muszę poświęcić temu więcej czasu.
    A tym czasem, by powrócić w miarę do regularnego pisania (wiem, obiecywałem to sobie i Wam już wiele razy), tym o to wpisem otwieram na blogu nową kategorię ? ?Czasopisma?. Co to takiego? To nic innego jak moje zbiory wszelakiej maści gazet/czasopism, które trafiły pod mój dach z przypadku lub nie. Zapewniam Was tylko, że jest tego sporo. Czym ma to służyć? Przede wszystkim robie to dla siebie i wracam do początków tego bloga, by w prosty sposób skatalogować sobie swoje zbiory, przy okazji pokazać Wam kawałeczek historii polskiej prasy. Jakiej dokładnie? Tu Was przetrzymam w niepewności i nie zdradzę tytułów które posiadam. Możecie się tylko domyśleć, że na pewno związane one będą z moimi zainteresowania i pasjami. Zaczynajmy.

    Wejście do galerii opisywanego czasopisma Gambler - miesięcznik elektronicznych szulerów, bo taki podtytuł miał każdy numer. Jeden z trzech magazynów stworzony z części redaktorów po upadku słynnego Top Secret. Gambler znany był przede wszystkim ze swych słynnych żółtych stron dla zaawansowanych graczy. ?Te te? - praktyczne porady czyli ratuj się jak kto może. Taki tytuł miała środkowa część czasopisma wydrukowana na charakterystycznych żółtych kartkach, na których można było znaleźć bardzo szczegółowe opisy gier. Dział tworzony częściowo, a może i przede w wszystkim przez czytelników. Gracze dzielili się rozwiązaniami, solucjami, a także szczegółowym dostępem do ukrytych leveli w ogromnej ilości gier w każdym z numerów. Gambler charakteryzował się również felietonami nieco wybiegającymi po za temat gier komputerowych. Początkowo czasopismo wydawane było bez żadnych dodatków. Z czasem, a dokładnie w połowie 1996 roku, do wybory była wersja z płytą lub bez. Później zaczęły pojawiać się również pełne wersje gier na krążku.

    Czasopisma nigdy nie kupiłem za czasów jego istnienia. Były to lata jeszcze za młode dla mnie, by sięgać po jakąkolwiek prasę komputerową. Swoją mała kolekcję tego tytułu, zdobyłem dzięki aukcjom internetowym. Jest to tak sztandarowy i kultowy tytuł na polskim rynku, że musiał znaleźć się w moim posiadaniu. W swojej kolekcji mam 27 numerów z lat 96-99 i szczerze mówiąc, wszystkie są w idealnym stanie. Ten mały format, delikatność papieru i jego zapach, przypominają mi o wspaniałych czasach na rynku gier komputerowych w tamtych latach. A, by trochę bliżej przedstawić Wam co takiego się wtedy działo, po krótko opiszę kilka numerów i co mnie najbardziej w nich zaciekawiło.
    1/96 (26) styczeń 1996 ? na okładce zapowiedź nowego systemu operacyjnego Windows 95, recenzje Heroes of Might & Magic i Magic Carpet 2. Cena? Trzydzieści tysięcy złotych lub jak kto woli - trzy złote . Dalej recenzje Mortal Kombat 3 (100%) i Phantasmagoria (100%). Po jeszcze kilku, docieramy do żółtawych stron przepełnionych tekstem. Po przetarciu oczu z żółtego oczopląsu, docieramy do opisu nowego dziecka Microsoft?u. Z opisu jedno wynika ? w końcu Windows?a można nazwać w pełni systemem operacyjnym. Bardzo dobra ocena redakcji. W dalszej części numeru króciutkie ale jakże treściwe recenzje gier. Między innymi: Tekwar (90%), NHL ?96 (95%), Fatal Racing (90%), Actua Soccer (95%), Stonekeep (90%), Bloodwings (40%), Poltergeist (80%), Prawo krwi (90%), Hexxen (75%), Lemmings 3D (70%). Na zakończenie recenzja filmu Mortal Kombat i relacja z targów ?Computer ?95?.

    2/96 (27) luty 1996 ? okładka? Super Nintendo i Warcraft 2. Wielka recenzja Stonekeep (90%), opisana jednym ze zdań: ?Nad tym programem pracowano osiem lat?. Dalej Kajko i Kokosz (70%) i Witchaven (92%). Na kolejnych stronach wspomniany artykuł o Super Nintendo czyli SNES?ie i śmieszne określenie kasetkami kartridże z grami. Żółte strony ze szczegółowym rozwiązaniem Stonekeep?a zawierającym narysowane mapki poziomów. Jeszcze dalej wielki artykuł o Pinballach na PC z jedną pozycją którą mam do dziś w oryginale. 3D Ultra Pinball, który po mimo trzech stołów, został oceniony bardzo wysoko. Na następnej stronie wizyta w polskim Metropolis, swego czasu dużym producentem gier. I krótkie recenzje: Road Warrior (70%), Capitalism (80%), Panic in the Park (65%), FIFA ?96 (95%), Raven Project (70%), Screamer (95%), Warcraft 2 (90%), Worms (95%), SWAT (85%). Moją uwagę zwróciły również reklamy PlayStation w cenie 1599 złotych oraz Atari Jaguar?a w cenie 675 złotych.
    7/96 (32) lipiec 1996 ? ?Bezpieczny seks bez gumki? - intrygujący tekst na okładce, dzisiaj pewnie by coś takiego nie przeszło, a także Settlers 2, Civilization 2 i Sega Saturn. Wewnątrz duże recenzje Silent Hunter (90%), Rise 2: Resurrection (75%), Riddle of Master LU (75%), Psychic Detective (75%). Nagle przechodzimy do wspomnianego artykułu o nowym dziecku Segi, zatytułowanym ?Brakujący element?. Cena? 999 złotych. Trzeba tylko pamiętać o ówczesnych zarobkach by zrozumieć wielkość tej kwoty. Po przekartkowaniu żółtych stron, docieramy do okładkowego artykułu o przygodówkach. Uwagę również zwraca reklama płyt głównych do których za symboliczną złotówkę dołączana jest kaset VHS z filmem instruktażowym jak wymienić płytę główną w swoim komputerze. A na koniec krótkie recenzje: Heroes of Might & Magic (95%), Settlers 2 (90%), Destruction Derby (90%), The Body in the Bay (80%), Speed Haste (50%), Witchaven 2 (75%), Strife (75%), Earthworm Jim 2 (90%). Znalazł się również artykuł o turnieju Mortal Kombat. Na zdjęciu ze zwycięzcami dostrzegam jedną z nagród ? Sega Mega Drive. Numer kończą newsy i rozstrzygnięcia konkursów z jednym charakterystycznym. Konkurs na grafikę. Jedną z prac jest całkiem nagi Jezus na krzyżu. Hmm, drugi raz się zastanawiam, czy dziś by coś takiego przeszło . Aaa, i bym zapomniał ? reklama firmy Gravis i jej sztandarowy produkt UltraSound. Dźwiękówka z możliwością dołożenia większej ilości pamięci. To były czasy.
    4/97 (41) kwiecień 1997 ? okładkowe ?Wrzuć monetę? zapowiada ogromny artykuł o zapomnianych już dziś automatach, a także Heroes of Might & Magic 2 przypomina o swojej recenzji. Po przewróceniu pierwszej strony ? Gambleriada 97. Zapowiedź czwartych targów gier komputerowych w Warszawie. A co w recenzjach? Doom (70%), Exhumed (87%), The Elder Scrolls: Daggerfall (89%) i Fable (88%). Do tego wiele poradników i krótkie notki o nowych kontrolerach do PlayStation. A to wszytko w nowej szacie graficznej wprowadzonej kilka numerów wcześniej.
    8/99 (69) sierpień 1999 ? ostatni numer jaki posiadam, a także jeden z pięciu ostatnich wydanych. Jedno jest tylko pewnie, czasopismo prawie nic się nie zmieniło. Był to już numer tylko w wersji CD i na dodatek z dwoma płytami. Żółte strony dla najlepszych pozostały. Całość jedynie zyskało na kolorach i przejrzystości. W numerze między innymi: Dungeon Keeper 2 (85%), Might and Magic VII: For Blood and Honor (90%) i Tunguska (61%). W numerze w porównaniu ze swymi wczesnymi poprzednikami, wiele recenzji sprzętu i tematów związanych już z Internetem.

    Gambler dla wielu pozostanie tytułem kultowym. Wspominane ?żółte strony?, stara (po części) ekipa z Top Secret i przeróżne felietony nie często spotykane w tamtych czasach. Do szczegółowych danych odsyłam Was do najlepszej i jedynej mi znanej stronki w ?polskim? Internecie na ten temat ? klik. A galerię moich zbiorów znajdziecie standardowo w serwisie Picassa. Na koniec, by nie przytłaczać suchymi danymi początku wpisu, spis posiadanych przeze mnie numerów:

    Wejście do galerii opisywanego czasopisma 1/96 (26) styczeń 1996,
    2/96 (27) luty 1996,
    3/96 (28) marzec 1996,
    4/96 (29) kwiecień 1996,
    5/96 (30) maj 1996,
    6/96 (31) czerwiec 1996,
    7/96 (32) lipiec 1996,
    8/96 (33) sierpień 1996,
    10/96 (35) październik 1996,
    11/96 (36) listopad 1996,
    12/96 (37) grudzień 1996,
    1/97 (38) styczeń 1997,
    2/97 (39) luty 1997,
    3/97 (40) marzec 1997,
    4/97 (41) kwiecień 1997,
    5/97 (42) maj 1997,
    6/97 (43) czerwiec 1997,
    8/97 (45) sierpień 1997,
    9/97 (46) wrzesień 1997,
    10/97 (47) październik 1997,
    12/97 (49) grudzień 1997,
    6/98 (55) czerwiec 1998,
    1/99 (62) styczeń 1999,
    2/99 (63) luty 1999,
    5/99 (66) maj 1999,
    6/99 (67) czerwiec 1999,
    8/99 (69) sierpień 1999.
  9. Postal
    Porsche ? od razu przejdę do punktu kulminacyjnego. Nigdy nie byłem i będę jakimś wielkim zwolennikiem tej marki. Nigdy nie wzdychałem na widok żadnego Porsche. Nigdy nie oczekiwałem z niecierpliwością nowego modelu. Te sześć modeli, które chcę Wam poniżej przedstawić, to wyjątki, które zaliczam do udanych i w jakimś stopniu oddziaływujących na mnie. Być może, a jestem przekonany że na pewno, pominę wiele ważnych modeli w gamie tego producenta. Być może narażę się największemu fanowi. Ale to jest tylko moje zdanie i możecie się z nim nie zgadzać. A Porsche jako marka? Chyba jedna z najmniejszych firm motoryzacyjnych tak prężnie działających. Ubiegłoroczna wiadomość o chęci kupienia Volkswagena jest tego żywym przykładem. Myślę, że samochody Porsche tak dobrze wryły się w świadomość ludzi, że mało kto by nie rozpoznał tej charakterystycznej sylwetki. Ale ja zawsze wyszukuje się ewenementów i takie właśnie będą w większości z poniższych modeli. Nie lubię pospolitych samochodów. A sztandarowy model 911 właśnie taki się stał. Boli też, że większość ?różowych? polskich gwiazd, wybiera samochody tej marki nie wiedząc nawet co kupuje. Ale nie ma się co przejmować tylko zaznajomić z klasyką i marzyć o jednym z poniższych.

    911 (964) ? nie mogło zabraknąć tego modelu. Siłą rzeczy, model 911 nie może się nie podobać. Długo zastanawiałem się, którą generację wybrać, ale wybór padł na 964. Oczywiście pominąłem w tym wyborze najnowsze modele. Są szczytem techniki, ale gdybyście postawili mnie przed wyborem 964 a choćby 997, bez chwili zastanowienia wybrałbym tego pierwszego. Model 964, a tym bardziej w wersji Turbo, uważam za najwspanialszy model dziewięćset jedenastki. Klasyczna do bólu linia, ogromne skrzydło z tyłu nadwozia i silnik chłodzony powietrzem. Niczego więcej mi nie potrzeba. Mocno poszerzone nadwozie, genialna linia ciągnąca się za prostymi, przednimi reflektorami i sylwetka, która jest nie do pomylenia z żadnym innym samochodem. Choć, po raz kolejny się narażę , jest ostatnim modelem Porsche jaki chciałbym mieć, bez żadnych przeszkód znalazła się na tej liście i żaden inny nowy model nie jest w stanie strącić jej z tego miejsca.


    924 ? model, który zapoczątkował nowy rozdział w historii Porsche. Pod względem stylistycznym jak i technicznym. Silnik umieszczony z przodu i nowa sylwetka, stworzyły zupełnie inny samochód z pod znaczka Porsche. Przez wielu uważany za Porsche dla ubogich lub Volkswagena ze znaczkiem Porsche, z racji współpracy. Dla mnie przede wszystkim, jest to najtańsza dzisiaj opcja, jeżdżenia samochodem ze znaczkiem Porsche. I nie żadnym ułomnym czy wybrakowanym ale prawdziwym Porsche. I mówię to będąc trzeźwy Właśnie ta linia, linia 924, stworzyła we mnie nowy obraz Porsche. Porsche, które może wyglądać inaczej niż 911. Wiele razy spotykałem ten model na drodze i jeśli jest w dobrym stanie, z ręką na sercu mogę powiedzieć, można nim się wyróżnić i wzbudzić uznanie wśród znawców. Piękna sylwetka klina, z mocno opadającą maską skrywającą chowane reflektory i wielka, tylna szyba, stały się już cechami charakterystycznymi dla tej serii. Serii, która rozpoczęła się wraz z pojawieniem się modelu 924 i skończyła w 1995 roku. Ale nie martwcie się, przebrniemy przez wszystkie jej modele

    928 ? jedyne do dziś prawdziwe GT Porsche. Przepiękna linia, której nie można nic zarzucić. Układ 2+2 we wnętrzu i same widlaste ósemki w ofercie. To musi być Gran Turismo, jak mówią Włosi. Dziwię się, dlaczego Porsche do tej pory nie stworzyło następcy. Pakuje się w jakieś śmieszne SUV?y, zamiast stworzyć godnego następcę 928. Sylwetka mocno zbliżona do 924, z którym były równolegle produkowane. Nowatorskie rozwiązanie, jakim były leżące reflektory i wstające na czas działania, do dziś budzą podziw. Mocno przeszklona tylna część nadwozia, zdradza dwa dodatkowe miejsca. Przechodząc wiele małych modyfikacji, przeradzało się ze ?spartańskiego? do mocno luksusowego Porsche. Ostatnie modele, łatwo poznać po większej ilości plastików na zewnątrz nadwozia, ale kształt pozostał i klasa sama dla siebie.

    944 ? następca kultowego 924, który wraz z nim był równolegle produkowany. 924 pozostało w ofercie jako tańsza alternatywa zupełnie nowego 944. Jeśli polubiłeś 924, nie ma szans by nie spodobało Ci się 944. W porównaniu do poprzednika, produkowany również jako kabriolet. W najmocniejszej odmianie, oznaczonej Turbo S, lekko ospojlerowany i wyposażony w silnik osiągający moc dwustu pięćdziesięciu koni mechanicznych, musiał dawać nie małą radość z jazdy. Sylwetka bardziej zgrubła ale cechy charakterystyczne pozostały. Nadal było to nadwozie skrywające silnik z przodu, chowające reflektory i wielką, tylną szybę. Uwypuklone błotniki, zaznaczone ciekawymi przetłoczniami, charakteryzują tą generację. Przepiękny model, który śmiało bym poświęcił nad 911.

    959 ? jeden z dwóch, super samochodów Porsche, przeznaczonych na drogi publiczne. Ewenement w skali światowej. Nowatorskie rozwiązania i technologia. Nadwozie z kevlaru i aluminium od razu cisną się na usta znawców tego modelu. To właśnie 959 wraz z Ferrari F40, zapoczątkowało erę super samochodów. Oba samochody dzielnie ze sobą konkurowały do czasu pojawienia się licznej konkurencji. 959 jest ekstremalną wersją dziewięćset jedenastki. Już sam wygląd nawiązuje do kultowego modelu Porsche. Ale 959 nie trudno rozpoznać. Ekstremalnie poszerzone nadwozie, nieco spłaszczone linie i genialny tył z zintegrowanym spojlerem w nadwoziu. Prosty pas świateł i mamy samochód legendę. Osiągi? 2.9 litrowy silnik osiągający moc 450 koni mechanicznych i autorski napęd na cztery koła dawały możliwość osiągnięcia pierwszej setki w 3.6 sekundy i prędkość maksymalną wynoszącą 317 kilometrów na godzinę. Gdyby to nie wystarczało, powstała również mocniejsza wersja S. Zauważcie również, że była to druga połowa lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Takie osiągi samochodów drogowych nikomu się nie śniły. 959 jest samochodem, który każdy miłośnik motoryzacji musi znać. Wraz z F40 zapoczątkował super szybki rozdział w historii motoryzacji.


    968 ? to właśnie on. Ostatni model, zaledwie cztery lata produkowany, ze słynnej i tak bardzo lubianej przeze mnie serii. To co najlepsze powstało, zostało zachowane i w tym przypadku. Charakterystyczna linia, charakterystyczne elementy i mocne silniki. Również jako kabriolet. Z przodu nieco uwypuklone linie za reflektorami, przedni zderzak nawiązujący do 911 i same pozytywne cechy tej linii Porsche. Siłą rzeczy musiał się tu pojawić. Ale to co najlepsze zostało powiedziane o tych modelach, zostało. Zostawiam Was z tymi zaledwie sześcioma samochodami tego niemieckiego producenta, które zdołały trafić w mój gust. Czekam na Waszych faworytów.

  10. Postal
    Lotus ? wracamy na stary kontynent. Ten brytyjski producent znany przede wszystkim z konstruowania samochodów wyścigowych i czynnego startu w wszelakiego rodzaju wyścigach torowych znany jest mi bardzo dobrze. Ale to nie wyścigi zadecydowały o zainteresowaniu się tą marka już we wczesnym dzieciństwie. Wystarczyła jedna gra. Już pewnie wiecie co mam na myśli. Oczywiście chodzi o ?Lotusa?. Pierwszą wersję miałem zaszczyt poznać już na starusienkim PeCecie o architekturze 486 jeszcze przedszkolu. Pamiętam te dni do dziś. Był już to drugi komputer w moim domu i mój wiek wystarczająco pozwalał na zapoznanie się z większą liczba tytułów. Wśród nich było wiele samochodówek, ale ten jeden tytuł potrafił przykuć mnie na dłużej do monitora. Pierwszy ?Lotus?. Wystarczył jeden model. Jeden zlepek pikseli bym pokochał ten kształt. O jakim modelu mowa? Zapraszam jak zwykle kilka linijek niżej.

    Eclat ? zaczniemy nietypowo. Eclat jest wliczany do jednych z najbrzydszych Lotusów jakie powstały. Po modelu Elite czy Europa, Eclat kontynuował dziwną linię. Ale coś musiało sprawić że się tu znalazł. Osobiście nie uważam tego samochodu za brzydkiego a wręcz przeciwnie. Co do dwóch pozostałych modeli które wymieniłem to fakt, nie przedstawiają samochodu pięknego. Ale wróćmy do Eclat?a. Klinowata sylwetka która zapoczątkowała kolejne modele o których poniżej, prezentuje się dobrze. Długi i mocno opadający przód dodaje dynamizmu. Zwróćcie także na ciekawą dolną linię okien. Mocno opada przy lusterkach po czym powoli unosi się ku tyłowi, który ten z kolei, gdy spojrzeć z profilu, wznosi się lekko ponad linię szyb. Tak drobne elementy stylistyczne a tak potrafią cieszyć oko. Generalnie Lotus Eclat nie jest samochodem idealnym i sam to szczerze przyznaje, ale zasłużył i zdobył te kilka bajtów na moim blogu. Mnie się podoba.

    Esprit ? to właśnie on. Samochód o którym mowa była we wstępie. Tym modelem ta brytyjska marka zdołała przyciągnąć moją uwagę jak magnes. Dwie znacząco różniące się generacje. Dwa inne światy. Oba równie genialne. Co prawda, nie można zapomnieć o kilku wariantach tychże dwóch generacji, ale generalnie są dwie. I niech tak zostanie. Ale wybór tej właściwej musi nastąpić. Druga generacja. Choć od razu powiem że pierwsza wersja Esprit?a prezentuje się również wyśmienicie co druga i swoją bardzo prostą sylwetką jest godna na osobny wpis ale postanowiłem skupić się na drugiej odmianie. Może kiedyś. Ok, czyli powracając do tego właściwego czas zacząć opisywać emocje jakie mi towarzyszą spoglądając po raz setny na ten samochód. Jak dla mnie, odpowiednim określeniem dla tego samochodu jest brytyjskie Ferrari. Może nie za swój prestiż czy historię marki ale za sylwetkę. Tak jak za dziecka, tak i teraz przypomina mi samochody Ferrari lat dziewięćdziesiątych. Może się mylę ale tak to widzę. Co oczywiście zaliczam na ogromny plus i decydujący fakt zakochania się w tym samochodzie. Prezentuje nieco odmienny styl niż Ferrari ale robi to z pełną gracją. Bardzo niska i rozciągnięta sylwetka, ciekawie prezentujące się liczne wloty powietrza i niezapomniany element sportowych samochodów ubiegłego wieku. Otwierane światła. Coś pięknego. Gdy spojrzeć z boku na ten samochód nie w sposób nie zauważyć prostej linii jaka ciągnie się przez całe nadwozie. To jest właśnie to za co kocham ten samochód. Żadne finezyjne kształty nie pobiją ten linii. Ucztą dla mych oczu jest tył tego modelu który prezentuje istnie sportową sylwetkę jaką powinien mieć każdy tego typu samochód. Słupki ciągnącą się aż po kraniec nadwozia i ten spojler pomiędzy nimi. Ideał. Nawet tak najprostsze światła które zastosowano w tym modelu dodają tego czegoś. Nie w sposób to opisać ale uwierzcie mi, można się zakochać w tych kształtach. I ja tak zrobiłem.

    Pierwsza generacja



    Druga generacja
    Excel ? następca opisywanego wcześniej modelu Eclat. Znacznie unowocześniony i modernizowany wiele razy w ciągu swoich krótkich lat produkcji. Lotus we współpracy z Toyotą stworzył ten samochód. Nie wiem jak do końca wyglądała ta współpraca i na jakim poziomie się zatrzymała ale trzeba przyznać że przód bardzo przypomina japońskie samochody. Na myśl mi przychodzi stara Supra ale to dobrze, bo oba samochody są świetne. Wracając do Lotusa. Excel jeszcze kontynuuje niezbyt udaną linię po swoich poprzednikach ale nie jest już tak odrzucający jak starsze modele. Choć nadal trzeba przyznać że tył tego samochodu prezentuje się dosyć kontrowersyjnie ale o to chyba właśnie chodzi. Żeby wyróżnić się na swój indywidualny sposób. Według mnie się to udało. Piękna długa linia nadwozia. Chowane przednie reflektory. I idealne proporcje, małego sportowego samochodu. A co takiego jest w tym tyle. Po za dobrze wyglądającą tylną szybą, która w znaczący sposób opada ku tyłowi to dziwnie prezentuje się położenie tylnych lamp. Nisko, bardzo nisko. Ale jak już mówiłem, mnie to przekonało.

    Omega ? na koniec wisienka na torcie. Być może po raz kolejny Was zaskoczę ale chyba o to właśnie chodzi. Sam uwielbiam poznawać nowe samochody choć ciężko mnie już czymś zaskoczyć. Ale przejdźmy do sedna. Lotus Omega. Pewnie już coś Wam mówi ta nazwa jak i kształt tego samochodu ale niech Was nie zmyli. To najprawdziwszy Lotus w skórze znanego Opla. I takie samochody powinny istnieć i dziś. Szczyt techniki i osiągów swoich lat. Rakieta na kołach. Lotus Omega jest bardzo mocno zmodyfikowaną wersją pierwszego Opla Omegi. Spece z Lotusa wzięli w swoje ręce silnik, zawieszenie, układ hamulcowy i wiele mniej lub bardziej ważnych rzeczy i skonstruowali samochód który budził lęk w dniu swojej premiery. Bano się dopuścić tą bestię na drogi publiczne. 3,6 litra pojemności, dwa wałki rozrządu, dwadzieścia cztery zawory i oszałamiająca moc ? 377 koni mechanicznych. Co dalej? Skrzynia biegów z Chevroleta Corvette, ale najbardziej zdumiewały osiągi. 5,1 do pierwszej setki i 287 kilometrów na godzinę prędkości maksymalnej. Niesamowite osiągi w obudowie przypominającej Opla. Na koniec coś o sylwetce tego samochodu. Mało obeznany człowiek w temacie może nawet nie zauważyć że to Lotus. Dyskretne detale jednak zdradzą ten samochód przed wprawnym okiem. Poszerzone nadkola, obniżone zawieszenie, spojler na tylnej klapie. Ok, ktoś może powiedzieć że to wygląda na tani tuning. Ale będzie w błędzie. Lotus Omega jest przykładem samochodu ekstremalnego, którego można zbudować na bazie niczym nie wyróżniającego się z tłumu zwyczajnego samochodu. Te delikatne detale wystarczyły, jak i osiągi, bym podziwiał ten samochód za każdym razem gdy na niego natrafię czy to w Internecie czy w prasie. Na spotkanie w rzeczywistości nie liczę. Tylko 950 sztuk wyprodukowanych egzemplarzy świadczy o unikalności tego samochodu. Cena? Nie do ustalenia. Rzadko kto sprzedaje takie samochody. One nie często zmieniają właścicieli. Choć oczywiście orientacyjnie są te samochody wycenione, ale to już zapraszam zainteresowanych do poszperania w Internecie. I zachęcam, bo takie samochody jak Lotus Omega już nie powstają. A każdy maniak motoryzacyjny powinien je znać.


  11. Postal
    Komputer Świat ? dwutygodnik, który zalewa nasze kioski już od ładnych dwunastu lat. Czasopismo przeznaczone przede wszystkim do początkujących użytkowników komputera, co wnioskuje po moich kilku numerach i poziomie artykułów. Dlatego nigdy nie byłem stałym czytelnikiem tego pisma. Było dla mnie nie wystarczające i mało przydatne. Choć kilka numerów znalazło się w moich zbiorach, czy to z przypadku czy celowo. A, że postanowiłem skatalogować sobie wszystkie publikacje jakie posiadam, nie ważne od posiadanej ilości numerów, dziś czas przyszedł na Komputer Świat. Jedynie z czego mogę być dumny, to pierwszy numer tego pisma. Tak, posiadam pierwszy numer datowany na październik 1998 roku. Akurat on trafił pod mój dach przypadkowo. A jaki numer zwrócił wyjątkowo moją uwagę i znalazł się celowo w mojej kolekcji? O tym już za chwilkę. Ale najpierw pierwszy, historyczny numer Komputer Świat.

    Wejście do galerii opisywanego czasopisma
    21/98 (1) 7 październik 1998 ? niech Was nie zmyli numer dwadzieścia jeden. Prawidłowa numeracja każdego z numerów, znajduje się w nawiasach. Jest to autentyczny, pierwszy numer tego pisma. Mogę się tylko domyślać wspomnianej numeracji, iż jest to polska edycja Computer Bild i zapewne numer 21 przypadł na ten okres w Niemczech. Co w pierwszym numerze i jak zachęcali nas do nowego numeru redaktorzy? Przede wszystkim ustanowili sobie za cel pomoc początkującym użytkownikom komputerów. Dostrzegli potrzebę tego typu czasopisma na polskim rynku. Późne lata dziewięćdziesiąte w Polsce to stopniowo coraz większe przybywanie komputerów klasy PC do polskich domów. Mogę tylko wnioskować z dotychczas ukazywanego się tego tytułu, że Komputer Świat był strzałem w dziesiątkę. Jak na pierwszy numer przystało, zaczęto od podstaw. Po przekartkowaniu kilku stron newsów, trafiamy na okładkowy artykuł o gotowych zestawach komputerowych w cenie do około 4000 złotych. Wygrał zestaw marki Optimus za trochę ponad 3900 złotych z Pentium MMX (223MHz), 32 megabajtami pamięci operacyjnej, kartą grafiki ATI 3D Charger i dyskiem o pojemności 2,5 gigabajtów. Następny artykuł, zasługujący na uwagę jest o złożeniu wymarzonego komputera. Nie tyle co złożeniu jednostki centralnej, a podpięciu i skonfigurowaniu wszystkim elementów ówczesnego, multimedialnego komputera. Redaktorzy opisują szczegółowo każdy z portów znajdujący się na typowej tylnej ściance komputera z tamtych lat. Dalej jest już instalacja i podstawy użytkowania systemu Windows 95. Przechodząc dalej w głąb pisma, natrafiamy na wielki test przeglądarek. Wygrywa Netscape Communicator (pamięta ktoś jeszcze? ). Mijając środek numeru natrafiamy na typowe dla Komputer Świata, krótkie wskazówki dotyczące różnych aplikacji. Znane chyba do dnia dzisiejszego. Ostatnim z przyciągających moją uwagę artykułów jest temat ówczesnych sieci komórkowych. Wielki test dotyczy porównania kosztów kilku operatorów. Dla przykładu podam ceny obecnych wtedy ofert pre-paid. Cena za minutę w szczycie oscylowała wokół trzech złotych, a sms?ów jeszcze nie było nawet w ofercie . Ciekawostką jest również kwota za aktywację numeru ? 120 złotych.

    3/03 (113) 22 styczeń 2003 ? ten numer zapamiętam chyba do końca życia. Jest to jeden z nielicznych egzemplarzy kupionych przeze mnie świadomie. Rok 2003 był to rok, gdy jeszcze nie posiadałem stałego łącza internetowego w domu. Jak większość moich znajomych na osiedlu. Rozważaliśmy stworzenie małej sieci między sobą. Problemem był tylko nasz brak wiedzy. Coś tam każdy słyszał, coś wiedział, ale żadnych konkretów. ?Do grania i Internetu. Zakładamy sieć w bloku?. Tak brzmiał tytuł artykułu z okładki tego numeru. Przechodząc przypadkowo obok kiosku, zwrócił moją uwagę momentalnie. Oczywiście mając na uwadze moje plany co do sieci, kupiłem go bez zastanowienia. Wspomniany artykuł pochłonąłem bez zastanowienia. Na osiedlu po pokazaniu numeru i rozwiązaniu wszelkich wątpliwości co do naszych planów, zaczęły się kalkulacje. Niestety przeliczyliśmy się. Sam ówczesny koszt zaciskarki do kabli wynoszący nieco ponad 100 złotych, trochę nas zniechęcił. Szczerze nic z tego nie wyszło. Po roku na osiedlu pojawiła się bardzo kusząca oferta dostawcy internetowego i dalej już poszło samo. Wszyscy zaczęli podpinać się do globalnej sieci. Ale numer pozostanie mi w pamięci. Nieco wygnieciony, przetarty i wiele razy czytany na wspomnianym artykule. Pamiętam tylko, że był u każdego na osiedlu. Ach te wspomnienia .
    A tu krótki spis numerów które posiadam:
    21/98 (1),
    11/00 (43),
    14/00 (46),
    21/02 (105),
    3/03 (113),
    16/03 (126),
    19/03 (129),
    23/03 (133),
    11/04 (147).

    Wejście do galerii opisywanego czasopisma
  12. Postal
    Obiecywałem wcześniej, jak zwykle nawaliłem. Ale zrozumcie mnie. Gdy ma się nadal masę wolnego, to ciężko wysiedzieć w domu, a tym bardziej przed komputerem. A co dopiero przysiąść i napisać jakiś konkretny wpis. Ale zaglądając co jakiś czas na mojego bloga, stwierdziłem, że coraz bardziej wieje pustką. Wiem, nic odkrywczego, ale postanowiłem przynajmniej na dzień dzisiejszy to zmienić. Tak jak ostatnio wspomniałem, dzisiejsza krótka lista tego co posiadam i zdążyłem ograć na drugim pudle Microsoftu.
    Burnout Paradise: The Ultimate Box ? z serią Burnout po raz pierwszy miałem do czynienia u znajomego na konsoli PlayStation 2 kilka lat temu. Była to trzecia część zatytułowana Burnout 3: Takedown. Osobiście grę bardzo dobrze już znam, ponieważ kilka miesięcy temu trafiła do moich rąk wersja na Xbox?a. Gra już w wersji na PS2, w którą miałem okazję pograć kilkanaście minut, zrobiła na mnie duże wrażenie. Więcej czasu natomiast spędziłem z moim prywatnym egzemplarzem na pierwszego Xbox?a. By już nie przeciągać poprzednikiem, podsumowuje go tak: gra bardzo dynamiczna, ze świetną grafiką ale nie przyciągająca mnie na dłuższy czas. Jako wielki fan i miłośnik wszelakiego rodzaju wyścigów samochodowych, cenię sobie realizm i wymagania od produkcji wobec mnie. A tych w serii Burnout nie uświadczę. Wracając już do tego właściwego - kolejna część serii, która po raz pierwszy ukazała się również na PeCetach i to właśnie na tej platformie miałem okazję po raz pierwszy poznać otwarty świat najnowszej części. Była to tylko krótka przygoda przed dokładniejszym poznaniem tej gry na konsoli. Bo właśnie na Xbox?ie 360 dopiero poznałem moc tej produkcji. Co nowego względem trzeciej części? Przede wszystkim wspomniany otwarty świat. Już nie wybieramy wyścigu w menu gry jak to ma miejsce w klasycznych samochodówkach, tylko jeżdżąc i zwiedzając sobie miasto natrafiamy na skrzyżowania na których dostajemy informacje o możliwości wzięcia udziału w nowym wyzwaniu. Jak to przystało na serię Burnout, mamy klasyczne wyścigi, totalną demolkę, sprint do wyznaczonego punktu i kilka innych trybów. Po drodze oczywiście demolując przeciwników i wiele elementów wielkiego miasta oraz pomniejszych terenów wokół niego. A jak moje odczucia? Powiem szczerze, że początkowo przeszkadzała mi zmiana gry na otwarty świat. Wołałem klasyczne rozwiązanie. Z czasem jednak przestawiłem się na tą zmianę i gra dzięki temu zyskała na szybkości w przechodzeniu. Już nie trzeba co wyścig przechodzić do menu gry i tracić czasu na wybór nowego wyzwania i niepotrzebne loadingi. Co dalej. Na temat mocy audio ? wizualnej gry nie będę się wypowiadać, bo nie jest to mój wyznacznik w grach. Powiem tylko, że jest dobrze, a nawet bardzo . Ale podsumowując przechodzę do poważnej wady tej gry jak dla mnie. Strasznie się nudzi. Nie wiem, być może nie jest to gra dla mnie, ale nie potrafię przy niej przysiąść dłużej niż godzinę. Brakuje mi realizmu, autentyczności wozów i nieco trudniejszego poziomu trudności. Po prostu kocham symulatory, a Burnout na pewno nim nie jest.

    Call of Duty 4: Modern Warfare ? nie wiem co widzą w tej grze miliony ludzi, grając po wiele godzin dziennie w trybie multiplayer. Do tej wielkiej rzeszy graczy należy również mój brat. Co prawda gra dziennie w wersję na kompie, ale edycja na Xbox?a równie dobrze się spisuje do tego trybu. Ok., ale od początku. Czwartą cześć Call of Duty dokładnie poznałem już jakiś czas temu na PeCecie. Bardzo dynamiczny i dający ogromne przeżycie niesamowitej historii, tryb singleplayer wypadł w moim odczuciu bardzo dobrze. Tyle tylko, że jest to gra na jeden raz. Przynajmniej z początku tak mi się wydawało. Pograłem również we wspomniany tryb multi, ale nie zdołał mnie odciągnąć od mojego ukochanego ET . Nie czuję tego klimatu, praktycznie cały czas kampienia. Pewnie w tym momencie się naraziłem wielu fanom tej gry, ale każdy ma swoje zdanie. Wracając do wersji na Xbox?a. Jak wspomniałem, dałem grze drugą szansę. Szanse na ponowne przejście trybu single. Gra niczym się nie różni od wersji na kompa, także bardzo dobrze wiedziałem już co i jak. Po króciutkim, ale bardzo dynamicznym singlu, przyszła kolej na multi na konsoli. Pograłem szczerzę kilka razy do czasu skończenia się darmowego golda przez miesiąc. Gra od tej pory wylądowała na półce i uzupełnia tylko kolekcję. Call of Duty 4: Modern Warfare jest dla mnie pozycją na jeden raz. Fajny single do jednorazowego, ewentualnie dwurazowego przejścia i tyle. Nie czuję więcej mocy tej produkcji. Gdzie te czasy drugiej wojny światowej, z fenomenalną muzyką i przejmującą historią? Brakuje mi produkcji na miarę pierwszego Medal of Honor i Call of Duty.

    Fable II ? gra, której fenomenu nie rozumiem. A być może nie jestem aż tak wielkim fanem cRPG? Pierwszą część zdołałem poznać po dołączonym jednym z egzemplarzy do wrześniowego numeru Cd ? Action z przed dwóch lat. Gra nie zdołała mnie przyciągnąć na dłużej do monitora. Dawałem jej szansę, ale to nie to. Gdy w moje ręce trafiła paczka gier na Xbox?a 360, którą właśnie opisuję i zobaczyłem ten tytuł, obawiałem się tego samego. I na razie sytuacja w porównaniu do pierwszej części się nie zmieniła. Ale na pewno to sobie obiecuję, że dam jej szansę. Tyle tylko, że na taką grą trzeba poświęcić wiele czasu i wgłębić się w fabułę. A na razie nie mam na oto ochoty. Pograłem na razie może z dwie godzinki i mogę wysunąć kilka wniosków. Grafika prezentuje się wyśmienicie. Cały świat oferuje niezapomniany, baśniowy klimat. Za to cenię tą produkcję. Po pierwszych dwóch godzinach gry, mogę również stwierdzić, że historia opowiedziana w grze zapowiada się całkiem dobrze i ciekawie. Jak już wspomniałem, gra czeka po prostu na lepsze czasy. Na czasy gdy będę mieć czas i chęć by poznać ją głębiej. Dodatkowo fakt, że jest exclusive?em na trzystasześćdziesiątkę, a jeden z egzemplarzy posiadam, po cichu skłania mnie do poznania tej gry.

    Forza Motorsport 2 ? jak na razie numer jeden w moich zbiorach. Na samą wiadomość, co dostanę za gry do konsoli i że znajdzie się w nich druga Forza, skakałem z radości. Uwielbiam i ubóstwiam tą serię. Gra tak fenomenalna, że prędzej czy później znalazła by się w moich rękach. Gdy pisałem o pierwszej części, którą posiadam na pierwszego Xbox?a, na pewno wspomniałem, że następca będzie kiedyś mój. Moc, rozmach i fenomenalność tej gry oszałamiają mnie. Być może gadam jak świr, ale mam świra. Świra na punkcie motoryzacji. A czym byłby świat maniaka motoryzacji bez tej gry? Konkurencyjnym Gran Turismo pewnie . Gdy kiedyś dorwę PlayStation 2 lub 3, na pewno sztandarowa samochodówka na te platformy trafi w moje ręce. Ok., ale wracając do Forzy. Druga część to oszałamiający skok graficzny w porównaniu do pierwszej części. Samochody jak i trasy prezentują się fenomenalnie. Ich liczba może nie jest tak przytłaczająca jak mogło by się z początku wydawać, ale w porównaniu do poprzednika jest duży rozmach. I właśnie za to uwielbiam tą grę. Za możliwość dania mi przejechania się wirtualnie wymarzonymi samochodami na słynnych torach. Gra do dnia dzisiejszego najczęściej gości miejsce w mojej konsoli. Forzą trzeba się rozkoszować. Przechodzić sobie po kolei każde zawody nie spiesząc się i wydłużać sobie czas z grą. Ja tak robię i daje mi to niesamowitą frajdę i satysfakcję. Nigdy nie sądziłem, że tak szybko uda mi się rozkoszować tą produkcją. Wspomnę również o kolejnej mojej grze na liście zakupów. Jak się pewnie domyślacie, będzie to kolejna część serii. Grę bardzo dobrze znam z wszelakich źródeł informujących o grach, ale dopiero teraz, po kupnie Xbox?a 360, jeszcze bardziej zagłębiłem się w informacje na temat Forzy 3. Grafika i modele samochodów w następcy dwójki to istny orgazm dla miłośnika motoryzacji. Na razie wstrzymuje się z kupnem trójki na rzecz drugiej części, by bardziej ją rozpracować i więcej przy niej czasu spędzić. Ale nie wiem jak długo to zniosę i czy wytrzymam. Na horyzoncie trzecia część, a ja muszę ją mieć .

    Gears of War 2 ? grę zdołałem już dobrze poznać gdy Xbox jeszcze nie był moją własnością. Gdy brat pożyczał konsolę, zdołaliśmy we dwójkę ze znajomym przejść może tak do połowy tryb single w trybie cooperative. I według mnie w takim układzie gra spisuje się świetnie. Możliwość zapoznania się z całą fabułą we dwójkę, to coś niesamowite. Tego typu tryby rządzą na konsoli. Gears of War nigdy nie było serią, w którą koniecznie musiałem zagrać. Ot, kolejna gra, która zdołała wywołać wielkie zamieszanie w elektronicznej rozrywce . Nigdy tego typu gry mnie nie ciągły do siebie. Ale gdy dostałem możliwość zapoznania się z tą produkcją, pozytywnie mnie zaskoczyła. Dynamiczna rozgrywka, wspomniany tryb cooperative, piękna grafika i polonizacja na konsoli to jedne z wielu cech tej gry, które sobie cenię. Ale jak już wspomniałem, gry nigdy bym sam nie kupił. To nie mój typ. Ale jak już jest to ok. Na pewno pogram w nią dużo. W końcu trzeba skończyć historię w grze i dowiedzieć się czego spodziewać się po trzeciej części.

    Trivial Pursuit ? gra planszowa przeniesiona na ekrany telewizorów, jak dobrze doczytałem, bardzo popularna w Kanadzie. Gdyby nie zestaw w jednym boxie z Burnout?em, raczej nigdy bym nie poznał tej gry. Szczerze, do czasu kupienia konsoli, nawet nie słyszałem o tej grze. Całość skupia się na odpowiadaniu na pytania z kilku kategorii wyróżnionych swoimi kolorami na okrągłej planszy. Rzucamy wirtualnymi kośćmi, przesuwamy pionka na interesującą nas kategorię i odpowiadamy. Tak w skrócie można przedstawić rozgrywkę. Możemy zagrać sami jak i w większym gronie za pomocą jednego pada. I w takiej formie gra sprawdza się wyśmienicie. Jedynym minusem produkcji jest brak polskiej wersji. Co prawda pytania nie trudno zrozumieć, ale można trafić na takie bez których ze słownikiem lub osobą znającą bardzo dobrze angielski sobie nie poradzimy. Jest to jedna z wielu gier, które sprawdzają się wyłącznie na imprezach. Bo ja osobiście nie widzę sensu zasiadania do tej produkcji samemu na kilka godzin. Raz czy dwa mi się zdarzyło by poznać bliżej grę, a tak czeka tylko na kilku znajomych by pograć wspólnie. Ot, taka inteligentna rozrywka na imprezach .

    I to by było na tyle. Właśnie przestawiłem Wam krótko zestaw gier, które dostałem do konsoli. Na pewno kilka z tych gier pozwoli na dłużej cieszyć się nowym nabytkiem, ale w planach już jest kilka tytułów figurujących na liście zakupów. Choć na razie się wstrzymuję by dokładnie poznać i nacieszyć się moją perełką. Forzą 2 .
    Uprzedzę także uważnych. Jak zapewne zauważyliście, w GamerCard obok, widnieją gry których tu nie opisałem. Są to pożyczone produkcję i na razie nie zamierzam o nich tu pisać. Skupiam się wyłącznie na moich grach, które są w moim posiadaniu. Być może, kiedyś którąś z nich odkupię lub kupię i będzie wtedy okazja by napisać drugą cześć o grach na Xbox?a 360. Do nastepnego.

  13. Postal
    Ale mam lenia. Kolejny wyjazd w góry za mną, kolejne piękne i słoneczne dni, które powoli się kończą oraz miłe wspomnienia z wakacji. Zaraz, zaraz, jeszcze ponad miesiąc wakacji. Szczęściarz ze mnie . W każdym bądź razie, postanowiłem wreszcie się wziąć i skrobnąć co nie co. W koncie pokoju stoi od dawna kolejny PeCet, którego już zacząłem testować i przygotowywać do zdjęć, ale jeszcze trochę tam postoi. Nie mam siły ani ochoty na zabawy z kolejnym antykiem w mojej kolekcji. Przynajmniej na razie. Na pewno przyjdzie na niego czas. A co dzisiaj? Cóż, nie sądziłem, że tak szybko zawita w moje progi. Rozgości się i zostanie na stałe. Po raz kolejny przesądził przypadek i nie często występujący w portfelu nadmiar gotówki.
    Xbox?a 360, dokładnie tego którego kupiłem jakiś miesiąc temu, miałem pod swoim dachem już kilka razy. Znajomy brata jak tylko kupił owy egzemplarz ponad dwa lata temu i wystarczająco się nim nacieszył, rozpoczął masowe pożyczanie konsoli. Gdy kolejka dobiegała do tury mojego brata, Xbox lądował przy moim monitorze. I tak przewinął się przez moje gniazdko elektryczne w pokoju ze trzy razy. Za każdym razem byłem tą konsolą zafascynowany. Razem z dwoma padami, brat nigdy nie raczył zapomnieć o wiośle do Guitar Hero. Razem z całym zestawem, przez moje ręce przewinęło się również wiele gier od różnych właścicieli, których większość tylko brat zna. I w tym momencie wspomnę o jednym, małym problemie pożyczonej konsoli. Wiele tych gier, które z początku mogłem tylko podziwiać przez kilka dni, nie było w stanie przyciągnąć mnie do konsoli na dłużej. I na pewno owego problemu nie stwarzała jakość tych produkcji. Po prostu zagłębianie się w te pozycje, mając na uwadze kończący się czas Xbox?a 360 w moim domu, nie miało sensu. Z tego względu najwięcej czasu spędziłem przy Guitar Hero, a Xbox jako całość nie wzbudził we mnie oczekiwanych emocji. Ale do czasu.
    A stało się to dokładnie na początku tegorocznych wakacji. Pewnego, słonecznego dnia lipca, późnym wieczorem, brat uraczył mnie ciekawą nowiną. Tego dnia dowiedziałem się, że znajomy od którego te kilka razy pożyczaliśmy konsole, chce ją sprzedać. I nie pisałbym tego w tym momencie, gdyby nie mega atrakcyjna cena, której nie mogłem się oprzeć. Ale był jeden zasadniczy problem. Akurat tego dnia jak i na kolejne, nie widziało mi się nagłe pojawienie się wystarczające gotówki w portfelu. Brat musiał go przycisnąć, by poczekał jeszcze miesiąc. Przede mną był wyjazd, a ja mogłem tylko polegać na mojej dosłownej oszczędności i odłożyć co nie co. Ok., udało się. Po miesiącu oczekiwania i powrocie z wakacji, konsola wylądowała już na stałe w moim domu. Ale tym razem na specjalnie przygotowanym dla niej miejscu. I uwierzcie mi. Nigdy nie spodziewałem się, że tak szybko stanę się posiadaczem którejkolwiek konsoli z obecnej generacji. Przerosło to moje najśmielsze marzenia . Jeszcze nie zdążyłem nacieszyć się poprzednim zakupem, jakim był pierwszy Xbox, a tu już jego następca. W każdym bądź razie, nadal wracam do czarnego pudła i przysparza mi tyle samo rozrywki co każda z moich zabawek w kolekcji.
    Wspomnę także co to takiego wyrwałem za tak atrakcyjną cenę, że zdecydowałem się bez zastanowienia. Xbox 360 jest w wersji Arcade, z tego względu bez dysku ale z kartą pamięci o pojemności 256 MB. To bardzo mało, więc do czasu kupna dysku twardego, posiłkuje się PenDrive?m o pojemności 2GB co na razie musi mi wystarczyć. Do tego dwa oryginalne pady bezprzewodowe i dodatkowy kabel do podpięcia konsoli pod zwykły monitor złączem VGA. Ale na co mi konsola bez podstawowych linii kodu wypychających srebrne krążki DVD, zwane grami. Znajomy do zestawu dorzucił wszystko, co zdążył zakupić przez te dwa lata od kupna konsoli. A jakie to gry? Z tym poczekam do kolejnego wpisu by klasycznie i krótko Wam je przedstawić. Zdradzę tylko, że będzie tego w sześciu sztukach plus kilka bonusów.
    Kończąc wpis o kolejnej konsoli w mojej kolekcji, wspomnę kilka słów o wrażeniach z samego Xbox?a. Sprzęt już od dawna był mi dobrze znany. Nie miałem tylko okazji podpiąć go do Internetu z powodu jeszcze braku prawa do jego posiadania. Od razu po kupnie i sprawdzeniu czy wszystko działa, podpiąłem magiczną wtyczkę z końcówką RJ-45 i zabrałem się za ściąganie aktualizacji dashboard?a. Kolejnym krokiem było założenie konta i podpięciu się pod usługę Gold przysługującą mi na miesiąc za darmo. Miesiąc już dawno minął, więc na razie nie planuje przedłużenia usługi. Może kiedyś. Zobaczymy co wprowadzi oficjalny, polski Xbox Live. Ale wypróbowałem i jestem miło zaskoczony sieciowymi możliwościami Xbox?a. Całość zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. A jak było z grami i jest nadal? O tym następnym razem. Oby tylko szybciej .

  14. Postal
    Tym oto wpisem, otwieram nową kategorię na moim blogu ? ?Komputery?. Jest to moja kolejna pasja, która towarzyszy mi od dziecka. Komputer w moim domu był od zawsze. I co ciekawe, zawsze był to PeCet. Począwszy od jednostki opartej na procesorze Intela 80286 zwanego po prostu 286, skończywszy na dzisiejszym Dual Core. Miałem po prostu te szczęście, że Ojciec z powodu pracy potrzebował komputer w domu i nie mogło to być wtedy popularne Commodore 64 czy którykolwiek z modeli ATARI. Te komputery poznałem później. Znacznie później. I teraz przejdziemy do sedna tego i kolejnych wpisów. Jestem ogromnym fanem retro. Kolekcjonuje wszelkiej maści sprzęt komputerowy. Począwszy od całych zestawów, przechodząc przez wspomniane ośmiobitowce, skończywszy na pojedynczych częściach. Jak wspomniałem na początku, tym oto wpisem chcę zacząć prezentować Wam najciekawsze egzemplarze z mojej kolekcji. Być może nikogo niczym z Was nie zaskoczę, ale dla mnie liczą się zawsze koszta i nie stać mnie na jakiekolwiek ?białe kruki?. Sprzęt kupuję po bardzo okazyjnych cenach lub przyjmuje za darmo i ratuje przed wyrzuceniem na śmietnik. Powoli zaczyna mi brakować miejsca w pokoju do przechowywania tego i nie zapominanym widokiem jest mina mamy gdy przynoszę kolejny sprzęt, ale uwielbiam to. Każda, nawet pojedyncza część sprawia mi wiele radości. A od czego zaczniemy? Od mojego najnowszego nabytku.

    Say hello to iMac
    Na początek krótka reklama. Nie często się zdarza jakiś film na moim blogu, ale być może od teraz się to zmieni.

    http://www.youtube.com/watch?v=KZSZlK26ZSg Prawda, że ładna? Taka minimalistyczna, estetyczna i zachęcająca do bliższego poznania. Zaprezentowany na reklamie Mac, trafił nie dawno w moje ręce. Dokładnie w tym samym kolorze Snow. Na żywo prezentuje się jeszcze lepiej. Jest po prostu śliczny. Jedynym minusem mojego zestawu, są klawiatura i mysz. Pochodzą ze starszego modelu iMaca G3 w kolorze Bondi Blue, czyli na chłopski rozum ? niebieskiego. Jak tylko trafię na okazję klawiatury Apple Pro Keyboard i myszy Apple Pro Mouse i przy okazji będę dysponował odpowiednimi środkami z zakup ich, to na pewno się skuszę. Szczególnie w kolorze białym.



    Think different A czym jest tak naprawdę iMac G3? Jest to jeden z pierwszych produktów Apple, zrywający z nudnym wizerunkiem komputerów. Jest to komputer zamknięty w jednej obudowie z monitorem z wielu ładnych barwach do wyboru. Kontynuował linię komputerów Apple z tym rozwiązaniem, znanym do dziś. Fabrycznie skonfigurowany system, minimalna ilość kabli i bajecznie prosta obsługa dla przeciętnego człowieka. To cechy jakimi charakteryzują się te komputery. Tutaj Apple odwaliło kawał dobrej roboty. Wyciągasz komputer z pudełka, podpinasz kabel zasilający, klawiaturę oraz mysz i masz gotowy komputer do pracy. Jeszcze tylko kabelek od Internetu otwierający przed nami cały świat. To cechy, które na pewno przyciągały rzeszę klientów w Ameryce. Osobiście nie mam nic przeciwko długiej konfiguracji komputera po wyjęcia go z pudełka, ale wielu ?nowicjuszom? na pewno to przeszkadza.
    Mój iMac od strony technicznej prezentuje się tak:
    - Procesor: PowerPC G3 (750CXe) 600MHz,
    - Grafika: ATI Rage 128 Ultra 16MB,
    - Pamięć: 256MB PC100 SDRAM,
    - Dysk: 40GB Ultra-ATA 5400-rpm,
    - Napęd: 24x slot-loading CD-ROM,
    - Monitor: 15?? CRT o rozdzielczości 1024 x 768,
    - System: Mac OS X 10.4 ?Tiger?.
    Całość zamknięta jest we wspomnianym monitorze. Jest to tak zwana druga seria, wyróżniająca się na pierwszy rzut oka, napędem typu slot-loading, dobrze nam znanym choćby z radioodtwarzaczy samochodowych. Najbardziej zadowolony jestem z faktu, iż jest to prawie najmocniejsza konfiguracja tego komputera. Występował jeszcze tylko z procesorem o prędkości 700MHz i napędem CD-RW lub DVD-ROM. W tym modelu można jeszcze praktycznie dołożyć tylko więcej pamięci operacyjnej (maksymalnie 1GB, co w niedługim czasie zamierzam zrobić) i większy dysk, ale według mnie obecny jest nad wyraz wystarczający.

    I pozostałe zdjęcia, które już limit zdjęć nie przyjął:
    Porty
    Zaskakująco ładny kabel zasilający (1)
    Zaskakująco ładny kabel zasilający (2)
    Zaskakująco ładny kabel zasilający (3)
    A jak to się wszystko sprawuje? Muszę przyznać, że obecny system jaki siedzi w tym komputerze, sprawuje się bardzo dobrze. Jak na tak wiekową konfigurację, efekty graficzne i płynność interfejsu powala. Raczej nie do osiągnięcia są tego typu fajerwerki na podobnej konfiguracji z systemem Windows.

    Priorytetem kupna tego komputera była moja wielka fascynacja sprzętem Apple i poznanie w końcu całego tego Mac OS. Ale jest to fascynacja świadoma i bardzo trzeźwa, o czym za chwilę. Design wszelakiego sprzętu od Apple po roku 1998, kiedy to został zaprezentowany pierwszy iMac G3, bezapelacyjnie trafia w mój gust. A wszystko się zaczęło od pierwszego iPoda, którego zakupiłem już kilka lat temu. Oczywiście używanego, bo chorendalne ceny Apple na polskim rynku są nie do zaakceptowania. W tym momencie posiadam już drugiego iPoda, po pozbyciu się pierwszego z powodu nie wystarczającej pojemności. Jest to iPod Classic o pojemności 80GB, czyli najnowsze wcielenie pierwszego odtwarzacza od Apple. Oczywiście kupiony z drugiej ręki za kwotę jednej czwartej nowego. Jest dla mnie ideałem. Radia nie słucham w ogóle więc jeden z największych minusów tego sprzętu mnie nie dotyczy. Słuchawki również nie należą do najlepszych, ale audiofilem nie jestem. Ok., trochę się rozpędziłem. Miało być o iMacu, a piszę o iPodzie. Chcę tylko pokazać jakie wrażenie na mnie zrobiło Apple swoim stylem. Do opisywanego tu iMac?a czy iPod?a nie posiadam żadnych pudełek czy papierów ale wiele się naczytałem i naoglądałem, jakie przywiązanie do tak banalnych szczegółów ma Apple. Nawet rozpakowywanie wspomnianego sprzętu odbywa się w iście królewskim stylu. Oczywiście nie na każdym zrobi to wrażenie, ale chciałbym móc kiedyś przewodniczyć tej ceremonii.
    Od paru dni, kiedy stałem się posiadaczem tutejszego Maca, postanowiłem się zarejestrować na największym polskim portalu poświęconym Apple. Od czasów iPoda nie miałem takiej potrzeby, ale iMac mnie skusił. I to o czym mówiłem kilka linijek wyżej, najbardziej mnie dobiło. Dokładnie wiedziałem o tym zjawisku, ale nie spodziewałem się takiego wielkiego nasycenia nim. Fanatyzm, fanatyzm i jeszcze raz fanatyzm. Ludzie tam przesiadujący i używających tylko Maców i wszelakiego sprzętu od Apple nie widzą świata po za nimi. Najbardziej denerwuje mnie skreślanie i negowanie całego Microsoftu. Nie jestem jakimś wielkim obrońcą tej firmy ale Windows jest naprawdę świetnym produktem i jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłem. Owi użytkownicy na każdym kroku wyśmiewają i krytykują cały Microsoft. No może tylko pakiet Office spotkał się z ich pochlebną opinią. Nawet nie próbowałem wchodzić z nimi w dyskusję na ten temat. Apple tak bardzo zamknęło im oczy, że jest to trochę przykre.
    A co z moim maczkiem? Jak wspominałem, dokupię mu w między czasie pamięci i postaram się skompletować oryginalną klawiaturę i mysz, która sprzedawana była z tym egzemplarzem. iMac pozostanie dla mnie jednak nadal ciekawostką i maszynką do zabawy. Na pewno nie przerzucę się nagle na komputery Apple i system Mac OS. Ma dla mnie wiele braków. Z punktu widzenia nas, graczy, nie nadaje się na podstawowy system w domu. Programy? Również odpada. Z powodu moich studiów i kierunku, jestem zmuszony używać Visual Studio 2005. A tego typu produkty przeznaczone są tylko na system Windows. Oczywiście istnieje cała emulacja środowiska Windows, ale nie na posiadanym prze zemnie egzemplarzu. Idąc dalej, nie widzę powodu by przesiadać się na Maca. I żaden fanatyk Apple mnie do tego nie przekona. A tym bardziej ceny produktów tejże firmy.
  15. Postal
    Przedstawiając Wam poprzednio jeden z zabytków informatyki jakie posiadam, dzisiejszy sprzęt o jakim przeczytacie, wyprzedza go o kilkanaście lat. Czy to pod względem danych technicznych czy miniaturyzacji, Toshiba T2110 w 1995 roku, w czasie swojej premiery, musiała być obiektem marzeń i egzotyczności na rynku z powodu choćby ceny. Klasycznie, na początek zachęcam Was do zapoznania się z krótką specyfikacją tego laptopa:

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
    Procesor: Intel DX4 75 MHz 3,3 V,
    Matryca: VGA monochromatyczna 9.5" STN LCD,
    Pamięć: 28 MB RAM ,
    Dysk: Toshiba 351 MB,
    Napęd: 3 1/2" 1.44 MB,
    Klawiatura: 84 klawisze, 12 funkcyjnych, TrackPoint,
    Rozszerzenie: 2 x PC Card Port PCMCIA,
    Złącza: Szeregowe (COM), Równoległe, Parallel (ECP) 120 pin (do stacji dokującej), VGA,
    Wymiary i waga: 299 x 226 x 49 mm; 3.0 kg z wbudowanym zasilaczem,
    Bateria: Niklowo ? metalowo ? wodorowa, do 4 godzin (gdy była nowa oczywiście ),
    Dźwięk: brak, tylko głośniczek systemowy,
    System: MS-DOS 6.22, Windows 3.1 PL.
    Parametry dziś powodują uśmiech na twarzy, ale piętnaście lat temu musiały powalać. Laptop w mojej kolekcji znalazł się nie przypadkowo. Zakupiłem go jakieś cztery czy pięć lat temu poprzez Allegro. Dokładnie już nie pamiętam. A co skłoniło mnie do tego? Kilkuletnia już wcześniej, fascynacja przenośnymi Pecetami. Przed dostaniem do ręki opisywanej tu Toshiby, laptopy były dla mnie obiektem marzeń. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tego typu komputerami. Pewnie, że styczność jakąś miałem, ale nadal był to dla mnie sprzęt dużo przekraczający moje finanse. A, że chęć posiadania na własność jakiegokolwiek laptopa wygrała, skusiłem się na tak starusienki sprzęt.
    Od razu po przebyciu paczki długiej drogi przez Polskę do moich rąk, największe wrażenie na mnie zrobiły wymiary i ciężar laptopa. Te pierwsze, pomijając grubość, są jak najbardziej akceptowalne i trochę ponad przewyższają dzisiejsze Netbooki. Przechodząc do ciężaru, w tym momencie można się załamać. Trzy kilogramy to nie mało. Już sama bateria po wyciągnięciu i wzięciu do ręki, robi wrażenie. Uczucie podobne do wzięcia małego hantelka do ćwiczeń. Po otwarciu laptopa, moim oczom ukazała się 9.5 calowa matryca i bardzo wygodna klawiatura. Niestety w układzie QWERZ, niemieckiego pochodzenia jak większość sprzętu z tamtych lat. Jedynym minusem obudowy, było małe pęknięcie przy jednym z zawiasów, widoczne na jednym ze zdjęć. Po za tą małą drobnostką, laptop do dnia dzisiejszego prezentuje się rewelacyjnie, pomimo swojego wieku. Miłym zaskoczeniem była również naklejka obok matrycy z licencją na system Windows 3.1, którego również dostałem w kolekcjonerskiej wersji BOX, o którym napiszę innym razem. Warto poświęcić mu jeden wpis.

    Laptop rozbudowany jest maksymalnie jeśli chodzi o pamięć operacyjną. Porty widoczne na zdjęciach, dokładnie opisane są w wyżej wymienionej specyfikacji. Dodam tylko jedno, wszystko działa jak nowe. Laptop dlatego, że nie posiada żadnego aktywnego chłodzenia, pracuje bardzo cicho. Jedynie słyszalna jest praca dysku i napędu dyskietek w czasie swojej pracy, co jak na swój wiek, jest również mało słyszalne. Na dysku zainstalowany jest system MS-DOS w ostatniej, oficjalnej wersji ? 6.22. Po wpisaniu legendarnego już polecenia ?win?, staruje wcześniej wspomniany Windows w wersji 3.1 w całości po polsku. Jest to pierwsze wydanie Windows?a, w wydaniu PL.

    Ok., a jak się sprawuje cały system? Na tej konfiguracji nie mam do niczego zastrzeżeń. Jest to wystarczająca moc, do komfortowego używania systemu w tej wersji. Plusem jest rozbudowany RAM do maksymalnej wartości 28 megabajtów. Laptop staruje w dosłownie 10 sekund, do ukazania się w pełni gotowego systemu MS-DOS. Kolejne 5 sekund po wpisaniu polecenia ?win? i naszym oczom ukazuje się w pełni gotowy system Windows. Jeśli chodzi o głębsze testy, to niestety nie sprawdzałem. Laptop zawsze mi służył do pisania i prostego programowania w języku Pascal. Gier nie sprawdzałem. Choć wątpię by miał jakiekolwiek problemy z ubóstwianym przeze mnie Wolfenstein?em 3D . Chcę również wspomnieć w tym momencie o TrackPoint?ie, czyli zapomnianym już dziś sposobie sterowania myszą w laptopach. Mówcie co chcecie, ale dla mnie to jest najwygodniejszy sposób manipulowania myszą jaki kiedykolwiek powstał w laptopach. Tego trzeba spróbować i nikt mnie nie przekona do dzisiejszych gładzików. Nawet mój aktualny laptop, o którym również kiedyś napiszę, musi to mieć. Nie pisałem również o tak ważnym elemencie laptopa jak bateria, ale uwierzcie mi, można o niej zapomnieć. Przypomina o sobie tylko swoim ciężarem, bo działanie rzędu kilku sekund nie można nazwać działaniem .

    Do laptopa dostałem również komplet dokumentów i grubą książkę, a raczej instrukcję obsługi. Wszystko sygnowane logiem Toshiby i ładnie wydane. Oczywiście po niemiecku .

    Na koniec tylko małe wyjaśnienie. Jak zapewne już zagłębiliście się w link z galerią, zauważyliście brzydkie plamy na wyświetlaczu. Niestety, ale laptop miał kiedyś mały wypadek i wylał mi się wyświetlacz. Bardzo tego żałuję i nawet próbowałem kiedyś szukać matrycy do tego modelu ale bezskutecznie. Niestety, ale do tak wiekowego sprzętu, znalezienie matrycy graniczy z cudem. Jak widać na zdjęciach, coś jeszcze wyświetla i da się cokolwiek zrobić, ale na rzecz odświeżenia sobie wspomnień z laptopem, podłączyłem go do zewnętrznego monitora, by trochę więcej pokazać.


    I tyle. Nic więcej nie przychodzi mi do głowy by o Toshibie T2110 napisać, a nie chciałbym Was też zanudzać. Jakby co, pytajcie. Gwarantuje Wam tylko jedno. Warto tu częściej zaglądać, bo nie jeden sprzęt chcę Wam jeszcze pokazać. Przez te kilka lat trochę tego nazbierałem. Do następnego .

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  16. Postal
    Witam po dłuższej przerwie. Piękna pogoda i wyjazd w góry doszczętnie mnie odciągnęły od pisania. Ale przede mną jeszcze prawie dwa miesiące wakacji, więc co nieco nadrobię. Dzisiaj by zakończyć poprzedni wpis, druga część brakujących samochodów o których miałem napisać już dawno temu. Dla przypomnienia, chcę Wam po krótko przedstawić kilka modeli o których zapomniałem, a nie darowałbym sobie o nich nie napisać. Zaczynajmy.
    Monteverdi Safari ? dla przypomnienia, Monteverdi to szwajcarska firma znana przede wszystkim ze sportowo luksusowych samochodów o której pisałem poprzednio i właśnie tam odsyłam po więcej informacji. Wspominałem również, że wypuściła w swojej karierze kilka samochodów terenowych i o jednym z nich właśnie chcę napisać. Model Monteverdi o wdzięcznej nazwie Safari, to jeden z pierwszych przedstawicieli samochodów o oznaczeniu SUV czyli Sport Utility Vehicle, co tłumaczy się jako samochód sportowo-użytkowy. I takim właśnie jest Safari, który większość swoich najlepszych cech czerpie z marki Range Rover. Są dobre właściwości terenowe oraz jest dobrze i luksusowo wykończone wnętrze. Ale to nie wszystko. Model nie wzbudził by we mnie większych emocji gdyby nie przepiękny przód nawiązujący do modelu Hight Speer i genialna linia trzydrzwiowego nadwozia. Być może niczego odkrywczego i finezyjnego nie można się w niej doszukać, ale wykwintność i styl marki jest. Do tego piękne zdjęcie przedstawiające model Safari w swoim naturalnym środowisku. W szwajcarskich ośrodku narciarskim Lenzerheide. Mnie to wystarczy.


    Monteverdi Sahara ? większy brak modelu Safari, który charakteryzował się większym nadwoziem i masywniejszą sylwetką skrywającą lepsze właściwości terenowe. W przypadku modelu Sahara można by mówić o toporności nadwozia i mniej finezyjnych kształtach niż przy Monteverdi Sahara, ale to nadal luksusowe Monteverdi stworzone przez tę małą szwajcarską firmę. Na uwagę zasługuję boczna linia samochodu. Wysoka linia drzwi i błotników w połączeniu z niskim dachem daje niespotykany efekt. Jak i w przypadku modelu Sahara, również i w tym zastosowano tylko nadwozie trzydrzwiowe. Masywne zderzaki i listwy boczne w połączeniu z dachem i tylną częścią nadwozia w innym kolorze, wizualnie powiększają cały samochód i dają wrażenie ogromnego. Jak na tak małą firmę, produkt wyśmienity.

    Monteverdi Sierra ? na koniec przygody z firmą Monteverdi następca modelu High Speed w czterodrzwiowej odmianie. Nie wiem jak kiedyś, ale dziś byłoby niedopuszczalne zapożyczanie nazw poszczególnych modeli. A w tym przypadku to Ford się spóźnił. Monteverdi Sierra pojawił się w 1976 roku, a Ford dopiero sześć lat później. Ok., ale zostawmy to. Sierra w wydaniu szwajcarskim to przepiękny czterodrzwiowy sedan ale i nie tylko. Monteverdi Sierra występował także jako dwudrzwiowy kabriolet w nadwoziu Convertible oraz kombi o oznaczeniu Stationswagen. Ale skupię się nad sedanem z powodu ogromnej sympatii do poprzednika. Cały samochód jakby zmalał w porównaniu do swego poprzednika ale najlepsze cechy pozostały. Nadal pozostał przepiękny przedni pas z podwójnymi, okrągłymi reflektorami oraz ostre przetłoczenia na szczycie błotników. Linia w porównaniu do modelu 375/4 znacznie zgrzeczniała i rozciągnęła się ale szwajcarski styl nadal pozostał. Przepiękna marka, o której grzechem było nie wspomnieć.


    Venturi 400GT ? dość młoda firma, która początkowo została założona we Francji ale swoje korzenie posiada w Monaco. Początkowo, bo od roku 1984 do 1990, nosiła nazwę MSV. Całe szczęście, że przemianowano markę na Venturi bo to stokrotnie lepiej brzmi. Firma skupia się przede wszystkim na samochodach sportowych i elektrycznych. Z całego tego małego gąszczu modeli, moją uwagę zwróciły już dawno temu zaledwie trzy modele. A zaczniemy od 400GT. Gdy po raz pierwszy ujrzałem ten model, pomyślałem Ferrari F40 po tuningu. Od razu można się domyśleć na czym wzorowali się projektanci. I szczerze powiedziawszy, wyszło im to idealnie. Przepiękna linia garściami czerpiąca ze wspomnianego modelu Ferrari wraz z ogromnym spojlerem z tyłu. Widok genialny. Jest to jeden z tych samochodów, w którego można by się gapić wiecznie. Przepięknie rozwiązane przednie chowane reflektory, ogromne wloty powietrza za drzwiami i w tylnych słupkach, to wszystko to, co sprawia że samochód można z czystym sumieniem nazwać genialnym. Do tego sześciocylindrowy, widlasty silnik o pojemności trzech litrów, rozwijający moc ponad czterystu koni mechanicznych to poezja dla uszu i prawej stopy. Takie samochody się kocha.

    Venturi Atlantique ? kolejny z trzech modeli, który zapiera dech w piersiach. Na moje oko, projektanci po raz kolejny zaczerpnęli natchnienia od najlepszych. Spójrzcie na boczną linię i tył. Nie przypomina Wam to Ferrari 348 bez charakterystycznych żeberek? Być może herezje tu przedstawiam ale ja tak to widzę. Całość w porównaniu do wspomnianego Ferrari, znacznie zaokrąglono i ?napompowano?. Oczywiście w dobrze tego słowa znaczeniu. Ogromna i przepięknie wymodelowana przednia maska skrywa chowane reflektory, które tak bardzo były popularne w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Nawet tak małe detale jak przetłoczenia w przednim zderzaku i drzwiach prezentują się jakby wykreślone zostały strugą powietrza. Wspaniały samochód, o którym warto wiedzieć i jeszcze bardziej polubić. Ja już się zakochałem, a Wy?


    Venturi MVS ? na koniec tej krótkiej wyliczanki samochód, który po raz kolejny czerpie natchnienie od najlepszych. Już nie będę Wam podpowiadać, ale domyślicie się i sami sobie odpowiecie na pytanie: czym wzorował się projektant? A wracając do Venturi MVS to mogę tylko powiedzieć o kwintesencji sportowego samochodu wczesnych lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Przepiękna klinowata sylwetka, chowane przednie reflektory i silnik umieszczony centralnie. Te kilka cech wystarczy by zakochać się w tym modelu. A wspominając o moim wybrednym guście , firma Venturi spisała się na medal. Do zobaczenia i do przeczytania . Oby tylko wcześniej.


  17. Postal
    Miałem w planach już dawno ten wpis. Wiedziałem, że o czymś zapomniałem i dopiero dziś skompletowałem resztę modeli o których chcę Wam napisać i krótko zaprezentować. Zapewne również zauważyliście nieco długi przestój na moim blogu. Ale co poradzić. Pogoda za oknem daje nam w kość i w tych upałach ciężej jest siąść do klawiatury i coś sensownego napisać. Pominąwszy już częstsze wyjścia nad wodę i odstawienie kompa na dalszy plan. Ale jestem i myślę, że po raz kolejny zaciekawię Was jakimś rzadszym modelem i z przyjemnością o nim przeczytacie. Zaczynajmy.
    Austin Princess ? zacznijmy od wysp Brytyjskich. Firma Austin Motor Company była jedną z wielu brytyjskich marek produkujących samochody osobowe, ciężarowe oraz wojskowe. Produkowała typowe samochody dla ludu. Niczym szczególnym nie wyróżniające się z pośród tłumu ale oferujące nieco odmienny styl. Marka Austin zakończyła swój żywot już dość dawno, bo w 1987 roku. Od tego czasu należy do chińskiej firmy motoryzacyjnej, która jak dotąd nie zdecydowała się wskrzesić marki. Tyle słowem wstępu. Gdy po raz kolejny przygotowywałem się do tego wpisu robiąc sobie listę samochodów o których muszę napisać, a trochę to trwało, przypomniał mi się nietypowy i zarazem piękny przez swe kształty pięciodrzwiowy hatchback. Austin Princess nazywany z początku 18-22, później Wolseley, aż u kresu swej produkcji Princess 2. Umówmy się, że pozostanę przy Princess. Pierwsza wersja oznaczona tylko numerami, różniła się przede wszystkim tym, że nie posiadała podwójnych przednich reflektorów. Inny był także grill, który w późniejszych modelach został zastąpiony chromowanym lub całym przednim pasem ze zintegrowanym grillem. I właśnie pierwszą wersję tego modelu chcę Wam przedstawić na zdjęciu. Jak wspomniałem na początku, ogromne wrażenie zrobiła na mnie linia tego samochodu. Dość wysoko biegnąca linia maski, która gdy tylko się zetknie z pierwszym słupkiem, znacznie opada i tworzy płynne przejście do dolnej linii bocznych szyb. Wyraźne przetłoczenie biegnące na wysokości klamek, znaczeni poszerza nadwozie. Całość zakończona jest nisko opadającą linią bagażnika. Samochód prezentuje się bardzo dynamicznie i nietypowo. Nieco ścięte przednie reflektory przez przednią linię maski, dodają agresywnego spojrzenia. Pierwsza seria produkowana była zaledwie rok. Kolejne dwie generacje również. Z tego względu domyślić się można, że samochód dziś jest modelem unikatowym i trudnym do zdobycia. Nie wiem ile egzemplarzy wyprodukowano, ale na pewno była to mała liczba.

    Bristol 412 ? kolejna, mało znana brytyjska marka samochodów. Mało znana z tego względu, że nie posiada sieci sprzedaży. Jedyne miejsce by kupić samochód tej firmy to Londyn. Ale pójdźmy dalej. Bristol Cars buduje samochody luksusowe całkowicie ręcznie. Z tego względu produkcja roczna nie powala, ale prestiż zachowuje. Mogło by się wydawać, że tego typu firmy długo nie przetrwają na rynku ale nie ta. Firma istnieje od 1945 roku i ma na swoim koncie już kilkanaście modeli. Każdy charakteryzuje się specyficznym stylem marki a także luksusowym wykończeniem. Mnie osobiście najbardziej spodobały się dwa modele, które chcę Wam przedstawić. Pierwszym z nich jest model 412. Jest to luksusowe coupe produkowane w latach 1975 ? 1993 ubiegłego stulecia. Wyposażony w poważną jednostkę napędową. Sześciolitrowy, ośmiocylindrowy silnik w układzie V bez problemu rozpędza samochód do 241 kilometrów na godzinę. Ale to nie serce tego modelu zwróciło moją uwagę. Spójrzcie na zdjęcie. Genialna a zarazem unikatowa sylwetka. Mocno kanciaste kształty, małe przednie reflektory głęboko osadzone w przednim pasie i typowe nadwozie coupe o klasycznych proporcjach. Warto zwrócić uwagę na nietypową linię przetłoczenia biegnącą dookoła samochodu. Wygląda jak nałożone szersze nadwozie na węższe. Sądzę, że wiecie o co mi chodzi . Przepiękny samochód.

    Bristol 603 ? jeden z trzech modeli produkowanych do dziś. Choć trudno to uwierzyć, model 603 w niezmienionej formie produkowany jest do dziś od 1976 roku. Gdy się dobrze przypatrzymy, Bristol 603 czerpie garściami stylistykę z Forda Capri. Bardzo podobna boczna linia dachu, podobna mocno opadająca maska i nieco wgłębione reflektory. Oczywiście samochód przez ten długi czas przeszedł szereg modyfikacji ale wspomniany styl pozostał. Jak widać, można produkować do dnia dzisiejszego przepiękne samochody czerpiące to co najlepsze z modeli z lat siedemdziesiątych. Model 603, przez moją wielką pasję do Forda Capri, nie mógł się tu nie znaleźć. Tylko o nim zapomniałem. Cóż, zdarza się. A do nadrobienia takich zaległości służy właśnie ten wpis. Uwielbiam ten model.

    Ferrari 458 Italia ? teraz troszkę z innej beczki. Absolutnie nie zapomniałem o tym modelu. Nic z tych rzeczy. Ciekawskich tylko uprzedzę. Zwróćcie uwagę na datę wpisu gdy pisałem o Ferrari. No właśnie. W tym czasie gdy wybierałem najbardziej fascynujące modele tego włoskiego producenta, modelu 458 Italia jeszcze nie było. Oczywiście był zapowiadany następca F430, ale końcowego efektu jeszcze nie znaliśmy. Teraz, gdy wszystko wiemy i nadal Ferrari może zaskoczyć, jest odpowiedni czas by napisać o tym modelu. Gdy po raz pierwszy ujrzałem finalne zdjęcia w jednym z czasopism, byłem pod wielkim wrażeniem. Nie sądziłem, że po wspaniałym F430, Ferrari jest zdolne stworzyć model jeszcze lepszy, jeszcze ładniejszy i jeszcze bardziej chwytający za serce. Agresja wylewa się z 458 Italia litrami. Za sam przód można już pokochać ten samochód. Fenomenalnie zaprojektowane przednie reflektory z pionowymi światłami pozycyjnymi wykonanymi w technologii LED i genialny przedni zderzak z wnękami z miękkiej masy plastycznej, zmieniającej kształt zależnie od prędkości samochodu, by jak najwydajniej chwytać powietrze. Ale nie tylko sam przód daje się pokochać. Przepiękne przetłoczenia biegnące wzdłuż drzwi i uwydatnione tylne błotniki zakończone pojedynczymi, okrągłymi światłami skrywającymi wszystkie wymagane funkcje. Nawiązanie do legendarnego modelu F40 w postaci potrójnego wydechu umieszczonego na środku. Za to wielkie brawa dla projektantów. Sądzę, że Ferrari i kolejnym modelem jest w stanie przebić i ten model. Jak to zrobi? Nie mam zielonego pojęcia, ale liczę na nich.

    Monteverdi 2000 GTI ? tym razem przenosimy się do Szwajcarii. Szwajcaria pomimo swych dobrze nam znanych targów samochodowych w Genewie, do dziś nie posiada wielkoseryjnego producenta samochodów. Ale kiedyś chęć zaistnienia pewnego Szwajcara była większa. Był to Peter Monteverdi, który w 1967 roku założył luksusową markę Monteverdi. Firma znana była przede wszystkim z luksusowo sportowych samochodów, ale i terenowe samochody się trafiały. I w tym momencie jestem wściekły na siebie, że zapomniałem o tym producencie i nie poświęciłem mu osobnego wpisu. Bo z dwunastu modeli jakie ujrzało światło dzienne, sześć trafia w moje gusta tak silnie i mocno, że na pewno poświęciłbym im wiele miejsca. Ale zawsze można to nadrobić . Pierwszym z modeli jest 2000 GTI. Pomimo wyprodukowania tylko jednej sztuki, sądzę, że jest warty pokazania. Wiem, że nigdy nie wspominałem tu o prototypach i ?jednosztukowcach? ale ten samochód jest tak piękny, że nie mogłem się powstrzymać. Genialna linia i fenomenalne proporcje typowego coupe z mocno opadającą tylną szybą. Na dodatek przepiękny przód z mocno wgłębionymi reflektorami, które przysłania nieco maska. Dzisiaj, wspomniany jeden egzemplarz w kolorze czerwonym, stoi dumnie w muzeum firmy Monteverdi, które zostało założone poprzez przekształcenie fabryki w 1982 roku.

    Monteverdi Hai 450 SS ? być może znów nie powinienem, ale co tam. Tym razem dwie sztuki. Czerwona i fioletowa. Firma planowała znacznie większą liczbę wyprodukowanych egzemplarzy ale skończyło się na dwóch. Zapewne wspomniane dwa, nie często zmieniają właścicieli i powalają ceną. Model Hai 450 SS garściami czerpie stylistykę z kilku modeli De Tomaso. Tył to kwintesencja modelu Mangusta o którym było już na blogu. Linia, uwydatnione błotniki, chowane przednie reflektory i spłaszczona karoseria to wszystko to, co sprawia, że nie sposób oderwać wzroku od tego modelu. Luksusowe wykończenie charakterystyczne dla marki dodaje tylko smaczku i uzupełnia całość. Przepiękny samochód.

    Monteverdi Hight Speed ? a dokładnie model z zamkniętym dachem o oznaczeniu 375L. Po wspomnianym wcześniej modelu 2000 GTI wyprodukowanym tylko w jednej sztuce, Monteverdi High Speed 375L jest już samochodem wieloseryjnym i nadaje się na ten blog idealnie. Wystarczy spojrzeć na egzemplarz ze zdjęcia. Ideał na kołach. Ostre przetłoczenia biegnące wzdłuż błotników i liczne elementy z chromu to jedne z kilku detali odróżniających ten model od swego protoplasty w postaci 2000 GTI. Reszta to już najlepsze cechy wspomnianego modelu. Ale to nie wszystko. Firma Monteverdi stworzyła model 375/4, który był rozwinięciem nadwozia coupe do czterodrzwiowego sedana. Najlepsze cechy pozostały. A dodatkowe drzwi i prawie że opadająca pionowo tylna szyba, tworzą luksusową limuzynę z genami sportowca. Na myśl przychodzą mi tylko starsze modele Maserati Quattroporte. A to najlepszy argument by pokochać Monteverdi Hight Speed 375/4.


    To tyle w części pierwszej dodatku samochodowego z brakującymi modelami . Na koniec chciałem wspomnieć tylko o małym fakcie. Miałem to napisać już tydzień temu w czwartek, ale we wstępie wytłumaczyłem ową zwłokę. 8 lipca minął rok od założenia tego blogu. Nie sądziłem, że dotrwam tej chwili i nadal będę miał ochotę pisać. W tym momencie dziękuję Wam za odwiedziny, komentarze i czytanie moich wypocin. Dziękuję również za ponad trzydzieści trzy tysiące wyświetleń oraz ponad trzysta komentarzy. Wiadomo, nie robię tego dla liczb, ale miło się na nie spogląda . Oby do następnej rocznicy.
  18. Postal
    Dzisiaj nietypowo. Nie często się zdarzy bym pisał o oprogramowaniu, ale o jednej małej perełce w mojej kolekcji warto napisać. Uważni jak dobrze pamiętają, we wpisie o Toshibie T2110 wspominałem, że warto poświęcić jeden wpis na ten system. I o to jest. Przed Wami krótkie przedstawienie Windows?a 3.1

    Wejście do galerii opisywanego systemu
    Na początek, by wiedzieć o czym mówię, krótka metryka dotycząca wymagań systemowych. Posłużę się danymi z pudełka:
    - System MS-DOS w wersji 3.1 lub nowszej (rekomendowana wersja 5.0 lub nowsza),
    - Procesor 80286 lub nowszy (rekomendowany 80386SX lub nowszy),
    - 640Kb pamięci operacyjnej + 256Kb pamięci operacyjnej dodatkowej (rekomendowane 1024Kb dla procesora 80286 i 2048Kb dla procesora 80386),
    - stacja dyskietek 5.25?? (1,2 MB) lub 3.5?? i dysk twardy o pojemności 6MB (rekomendowane 10MB),
    - Karta graficzna EGA, VGA, super VGA, XGA, 8514/A, Hercules? lub w pełni kompatybilna i monitor wspierany przez system Windows (rekomendowany kolorowy VGA lub lepszy).
    Opcje:
    - Mysz Microsoft lub w pełni kompatybilna,
    - Modem wspierający standard Hayes? lub w pełni kompatybilny,
    - Karta dźwiękowa,
    - Napęd CD-ROM,
    - Media Control Interface (MCI).
    ?Janus?, bo tak brzmi kodowa nazwa systemu Windows 3.1, jest pierwszym multimedialnym systemem Microsoftu. Do systemu dołączone zostały programy umożliwiające nagrywanie dźwięku i odtwarzanie płyt CD z muzyką. Jest to także pierwszy system giganta z Redmond wydany w wersji polskiej.
    Cechami charakterystycznymi tego wydania są na pewno:
    - pulpit ze wszystkimi aplikacjami i folderami o nazwie ?Menadżer programów?, który otwarty jest w formie okna od razu po uruchomieniu systemu, zastępował ówczesny ?Mój komputer?,
    - ww. ?Menadżer programów? posiada pasek, dzięki któremu można m.in. uruchomić program za pomocą narzędzia ?Uruchom? czy zamknąć system,
    - przy minimalizacji programów, wędrują one na pulpit w postaci ikony,
    - brak menu kontekstowego pod prawym klawiszem myszy.
    To tyle co mi przychodzi do głowy i ?mówi? Wikipedia . Tak jak wcześniej wspomniałem, Windows 3.1 jest pierwszym systemem Microsoftu w pełni po polsku. Został wydany 18 marca 1992 roku i od razu zebrał przychylne opinie. Jest prekursorem późniejszego wydania 3.11, które przed pojawieniem się systemu Windows 95, zdobywało coraz większą popularność na świecie. Windows 3.0, który zapoczątkował linię 3.x jako zaawansowana nakładka graficzna na system MS-DOS, został wyprodukowany w liczbie ponad 10 milionów egzemplarzy. Był to poważny krok dla Microsoftu i przełomowy punkt w historii informatyki, który pozwolił Microsoftowi zdobyć pozycję monopolisty i kontynuować rozwijanie rodziny systemów Windows.

    Mój egzemplarz, jako jeden z wielu milionów pudełkowych wydań, znalazł się w moich rękach wraz z niedawno opisywaną Toshibą. Stąd między innymi naklejka licencyjna na tym właśnie laptopie. Całość prezentuje się wyśmienicie i poza lekko zniszczonymi brzegami pudełka, mogę rzec, że jest w stanie idealnym . Cały zestaw, przez swoją liczną zawartość, waży prawie dwa kilogramy. Po wyjęciu z pudełka tekturowej wkładki i otwarciu jej jak na zdjęciu, naszym oczom ukazują się wszystkie elementy zestawu. Są to kolejno: książeczka ?Getting Started? przedstawiająca krótki wstęp do środowiska Windows 3.1 i opisująca podstawowe funkcje systemu, krótka broszurka z licencją, wkładka z adresami dystrybutorów w wielu krajach (brak Polski), kilkustronicowy spis sprzętu kompatybilnego z systemem Windows 3.1 (jest tego naprawdę sporo) oraz karta rejestracyjna do wysłania pocztą. Ówcześnie nie było rejestracji przez Internet . Po przedarciu się przez te kilka elementów drukowanych, przechodzimy do sedna. Czyli dyskietek, bo w takiej formie sprzedawany był ten system. Aktualnie posiadam dwie wersje. Angielską i oczywiście polską. Angielska została wydana na siedmiu szarych dyskietkach z brakiem możliwości zapisu na nich czegokolwiek. Polska podobnie, tyle że na czarnych i w ośmiu sztukach, gdzie ósma przechowuje sterowniki drukarek i dodatkowe programy do obsługi ich. Na koniec, w pudełku znajduje się gruba i masywna książka zatytułowana ?User?s Guide?, która przedstawia wszystkie aspekty tego systemu. To za sprawą niej tak dużo całość waży. Odwołując się jeszcze na koniec do dyskietek, mogę tylko jedno rzec: odczyt do dnia dzisiejszego nie sprawia żadnego problemu. I oby przetrwały kolejne dwadzieścia lat .

    Sam system, zainstalowany na znanej Wam Toshibie, sprawuje się wyśmienicie. Właśnie tak jak Windows 3.1 pracujący na tym laptopie, powinien pracować każdy system na współczesnych komputerach. System staruje w dosłownie pięć sekund i od razu gotowy jest do użycia. W czasie pracy w samym systemie, a nie na dodatkowych aplikacjach, nie zauważyłem w ogóle żadnego spadku wydajności. Dokładnych testów nie przeprowadziłem, ale sądzę, że nie miałbym jakichkolwiek zastrzeżeń do czegokolwiek. Choć muszę o tym wspomnieć, że Toshiba na której postawiony jest ten system, znacząco przewyższa nawet rekomendowane wymagania. I pewnie w tym tkwi problem, piorunującego działania .

    Na zakończenie wspomnę tylko o własnych doświadczeniach z rodziną systemów 3.x. Osobiście po raz pierwszy z systemem 3.11 spotkałem się jakieś sześć lat temu. Do tego czasu nie miałem okazji na nim pracować. Oczywiście dobrze znałem i wiedziałem co się działo przed Windows?em 95 , ale właśnie jeden z komputerów w technikum które skończyłem, miał zainstalowany ten system. W domu gdy przechodziłem długą drogę z komputerami, zawsze używałem MS-DOS?a. Do pełni szczęścia z zainstalowanym Norton Commander?em. Nie było potrzeby ani pieniędzy w domu by kupić system Windows. Moja dogłębna przygoda z systemami Windows, rozpoczęła się dopiero za sprawą Windows?a 95, a skończyła przy XP, który do 2014 ma mieć pełne wsparcie i przez ten czas na pewno go nie zmienię. Co będzie potem? Zobaczymy.
    A by łatwiej byłoby Wam zrozumieć o czym tu była mowa, przekonajcie się sami jaki to był i jest Windows 3.1 .
    C:\>ver
    MS-DOS Version 6.22
    C:\>run <==

    Wejście do galerii opisywanego systemu
  19. Postal
    Przed Wami kolejny PeCet jakiego chcę Wam przedstawić. I znowu marki Optimus. A jeszcze trochę ich będzie. Znowu zapraszam Was nieco do cofnięcia się w czasie i pokazania Wam na czym się kiedyś grało. Klasycznie rozpoczniemy od krótkich danych technicznych:

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
    Procesor: AMD K6-2 500 MHz, (Klik)
    Płyta główna: DFI K6BV3+/66, (Klik)
    Pamięć: 64 MB PC100 SDRAM (320 MB do testów), (Klik)
    Karta graficzna: S3 Savage 4 Extreme 32 MB, (Klik)
    Karta muzyczna: ForteMedia FM801,
    Dysk: WDC 1,5 GB,
    Napędy: FDD 3,5?? 1,44 MB, Samsung CD-ROM 24x,
    Zasilacz: 200W AT,
    System: Windows XP MX8.1 SP3.
    Komputer trafił w moje ręce jakieś dwa lata temu za pośrednictwem dobrego kumpla. Zawsze gdy trafi na jakiś szrot komputerowy dokładnie wie do kogo się z tym zgłosić . I wielkie dzięki mu za to. A za ile? Za tak zwane friko. Tego typu części nie są jeszcze na tyle stare by były warte i rozliczane w kwestii zabytku i unikatu, ani na tyle nowe by trzymały jeszcze jakaś cenę. Być może za kilka, kilkanaście lat. Wraz z jednostką, niestety bez części obudowy zamykającej całość, skompletowałem odpowiednią klawiaturę typu AT i myszkę na COM?a.

    A co dokładnie siedzi pod maską? Kolejny AMD w moich zbiorach. Nigdy nie byłem fanem tej firmy i raczej nie będę. Z tego względu wszystkie AMD?ki w mojej kolekcji to przybłąkane egzemplarze. W osobistych komputerach, własnoręcznie składanych, zawsze były i będą to Intel?e. AMD K6-2 siedzący w tym komputerze to prawie najmocniejsza wersja tego procesora. Brakuje jej zaledwie 50 MHz do topowej jednostki. Od razu na co zwróciłem uwagę, to bardzo niskie temperatury pracy. W typowych pracach biurowych, przy średnim obciążeniu procesora, jego temperatura nie przekracza 25 stopni Celsjusza. Według mnie to bardzo dobry wynik, wziąwszy pod uwagę brak funkcji energooszczędności.

    Płyta główna to typowy model firmy DFI znanej dobrze i dziś. Jest w architekturze AT, ale ciekawostką jest opcja zasilania również z nowszego już standardu ATX. Aktualnie, tak jak dostałem ten zestaw, pracuje z 200 watowym zasilaczem w standardzie AT. Bios to typowy produkt firmy Award. Na uwagę zasługują również przełączniki do konfiguracji między innymi szyny procesora, które zastąpiły nieszczęsne zworki.
    Kolejnym, interesującym elementem tego zestawu, jest karta graficzna. Firma S3 Graphics, do 2000 roku gdy nie została wykupiona przez VIA, była liczącym się graczem na rynku akceleratorów grafiki. Model, który siedzi w tej jednostce to Savage 4 Extreme z 32 MB pamięci graficznej. Z początku byłem pod wrażeniem tej karty w takim zestawie i z tyloma megabajtami pamięci, ale wyniki mówią same za siebie, o czym nieco niżej. Jednak stara architektura robi swoje.
    Dalej pamięć operacyjna. Nie jestem dokładnie przekonany ile firmowo było w tym egzemplarzu, ale 64 MB to stanowczo za mało do komfortowej pracy. Z pomocą przyszły kolejne 256 MB, które wpiąłem na czas testów. Zawsze warto mieć pod ręką kilka części .
    Na koniec, już mniej ważne ale nadal warte wspomnienia elementy. Dysk twardy firmy WDC o pojemności 1,5 GB ledwo starcza na postawienie komfortowego Xp?ka. Zostało mi nieco ponad 100 MB, więc sięgnąłem po drugi dysk. Też nie oszałamia pojemnością, ale wystarczył by poinstalować kilka gier do testów. Był to Seagate o pojemności 1,2 GB. Warto również zwrócić uwagę na kartę muzyczną. Jest to ForteMedia FM801 w pełni zgodna ze standardem Sound Blaster. Nic specjalnego, ale do wydobycia dźwięku z głośników wystarczy. Ostatnią kartą widoczną w obudowie, jest jak się domyślam, karta do odbioru radia. Posiada wejście opisane jako ?ANT?, zapewne na antenę naziemną. Osobiście jej nie sprawdziłem, ale jeszcze do niej wrócę. Pewnie zwrócicie również uwagę na front obudowy i coś Wam będzie nie pasować. Zgadza się. Pomijając naklejkę ?intel inside?, można dostrzec przycisk ?Turbo?. Oczywiście nie spełniający swojej funkcji. Obudowa jak widać, była również projektowana pod starszy sprzęt, a ostatnimi procesorami wykorzystującymi tą funkcję, były klasy 386.
    Jak już pisałem, skompletowałem (tzn. wyszperałem z moich zbiorów) odpowiednią klawiaturę i mysz. Klawiatura to typowe urządzenie wejściowe klasy AT, ze znaną nam dobrze wtyczką. Co ciekawe, posiada już dobrze dziś znane klawisze funkcyjne Windows. A to w klasie AT nie częsty widok. Z tego powodu tak śmiesznie wąska spacja. Posiadam do niej również oryginalną, przeźroczystą pokrywę. I powiem Wam szczerze, że bardzo mi brakuje dziś tego prostego wynalazku. Przechodząc do myszy, jest to kolejna w moich zbiorach mysz pod złącze szeregowe. Firma A4Tech, jak dobrze pamiętam, znana była z różnych eksperymentów i przedziwnych kształtów. W tym egzemplarzu tych ostatnich nie uświadczymy, ale za to mamy możliwość przełączania się pomiędzy obsługą dwóch a trzech klawiszy.

    Czas odpalić całość. Do testów posłużyłem się moim, dobrze Wam znanym, monitorem Samsunga. Nie obyło się również od wyciągnięcia z szafy starych głośników by cokolwiek usłyszeć. Sam komputer, z zainstalowanym Windows?em startuje w przyzwoitym tempie. Oczywiście po dołożeniu wspomnianej ilości pamięci RAM. Bez tego była udręka z oczekiwaniem i działaniem systemu. Nie wspominając o grach. W porównaniu do ostatniego odkurzenia jednego z moich zestawów, tym razem pograłem sobie w co nieco. A jakie były tego efekty? Zapraszam niżej.
    Colin McRae Rally ? na początek poszedł pierwszy Colin. Opisywany komputer znacznie przewyższa wymagania tej gry, więc nie było z nią żadnego problemu. Sam nie wiem po co ja instalowałem . Maksymalne detale i maksymalna dostępna rozdzielczość. Bez problemu.
    Gothic ? tutaj poszedłem nieco dalej. I, co można się przekonać po zdjęciach, przesadziłem. Pomimo spełnienia wymagań przez ten sprzęt, sądzę, że architektura tego procesora i karty graficznej, nie są w stanie udźwignąć tej gry. By gdziekolwiek dojść, musiałem poustawiać w opcjach gry, wszystko na minimum. Efekty tak bajecznie zepsutego obrazu, możecie podziwiać na kilku zdjęciach.

    Tony Hawk's Pro Skater 2 ? w tym przypadku gra dość dziwnie się zachowywała. Zmiany rozdzielczości, bo jedynie to można w niej zmienić, znacząco nie dawały poprawy. Pozostałem przy maksymalnie dostępnej by jakoś to zaprezentować. Gra potrafiła zwolnić do około 20 klatek, ale dało się grać. Problemem był zacinający się dźwięk. Być może to wina już starego napędu, bo ścieżki były na bieżąco doczytywane. Generalnie rzecz biorąc, dało się grać i z takim sprzętem można by bez problemu zaliczyć tą produkcję.
    Tony Hawk's Pro Skater 3 ? jak dwójka, to pójdźmy dalej i skuśmy się na trzecią część. Niestety. W tym przypadku gra dawała więcej możliwości ustawień graficznych ale na nic się to zdało. Ustawienia absolutnie na minimum, włączona mgła, a gra tak bardzo ściana, że 10-15 klatek na sekundę nie można nazwać grywalnym.
    Quake 2 ? tym razem cofnąłem się nieco wstecz i liczyłem na lepszy wynik. Niestety drugi Quake okazał się za wymagający na ten sprzęt. Choć dawałem mu nieco więcej szansy. Przy korzystaniu z rozdzielczości i ustawień OpenGL, gra nie dawała komfortowej możliwości gry. Pomyślałem, że przy ustawieniach software nie będzie żadnego problemu. Niestety, jedyna grywaną rozdzielczością była, uwaga! - 320x200. Przy tak makabrycznie niskich rozdzielczościach tekstur, gra zyskiwała znacznie na FPS?ach. Nie spodziewałem się takiego wyniku.

    Mortal Kombat 4 ? na koniec, po krótkim przeszukaniu starych płyt z Cd ? Action, natknąłem się na czwartego Mortala. W tym przypadku, gra nie sprawiła żadnego problemu. Nie zwolniła ani na chwilę.
    Chciałem także sprawdzić, pierwszego PeCetowego Medal of Honor, ale brak miejsca na dysku przeszkodził mi w planach. Ciekaw jestem jak by sobie poradził ten sprzęt z tą grą. Generalnie rzecz biorąc, nieco zawiodłem się na tym sprzęcie. Nie sądziłem, że pięćset megahercowy procesor nie da rady tym produkcjom. Ale nie ma się co dziwić. Jest to odpowiednik Intel?owskiego Celeron?a tamtych lat. A jak wiadomo, były to procesory budżetowe i nieco okrojone od swoich mocniejszych braci.
    Ok., ale komputer zostaje i jest warty przechowania przez te kolejne kilkanaście lat. Być może nabierze trochę wartości . Do następnego.

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  20. Postal
    Wczorajszy dzień minął miło i przyjemnie. Powróciły wspomnienia. Wspomnienia wyjazdów do dalszej rodziny by zasiąść chodź na chwilkę i pomęczyć dżojstik przed ekranem telewizora. Niewiele z tego pamiętam, miałem bodajże z pięć/sześć lat. W tamtych czasach nie dano mi możliwości częstszego kontaktu z najpopularniejszym komputerem na świecie. W domu był PeCet, a później nastała era Pegasusa. Commodore 64 znalazło miejsce w moim domu dopiero kilka lat temu. Jako wielki fan ośmiu bitów, musiałem go kupić. Musiałem nadrobić zaległości. A dlaczego wspominam o wczorajszym dniu? Bo na tak długo mnie pochłonął ten komputer. Pominąwszy przypomnienie sobie obsługi i walki z magnetofonem ze śrubokrętem w dłoni , by poprawnie ustawić głowicę, tak bardzo wciągnęły mnie gry i wszelakiego rodzaju programy edukacyjne na moich taśmach magnetofonowych. Efekt tych zmagań możecie zobaczyć na kolejnych zdjęciach i klasycznie, w całej galerii na portalu Picasa.

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
    Lecz to, co najbardziej uwielbiam w ośmiu bitach, to niezapomniana muzyka wydobywająca się, z legendarnego już układu SID. Dlatego na początek, polecam Wam zapuszczenia sobie tego krótkiego mixu muzyki znanego z Commodore 64, który powinien towarzyszyć Wam w tej krótkiej wyprawie w przeszłość.

    Ok., jesteście już? Na początek nie mogło oczywiście zabraknąć kilku danych technicznych. Dzisiaj przewyższa je najzwyklejszy zegarek elektroniczny, ale w 1982 roku robiły wrażenie.
    ? Procesor: 6510 0,98 MHz,
    ? Koprocesor: VIC-II (video), SID (dźwięk),
    ? Pamięć RAM: 64Kb,
    ? Pamięć ROM: 20Kb,
    ? Tekst: 40 x 25 (16 kolorów),
    ? Grafika: 320 x 200,
    ? Kolory: paleta 16 kolorów,
    ? Dźwięk: 3 kanały po 6 oktaw, generator szumów,
    ? Porty I/O: 2 joystick (Atari standard), cartridge, expansion port, serial, RGB video, klawiatura, magnetofon, TV,
    ? System: Commodore Basic V2.
    Komputer trafił w moje ręce klasyczną drogą, już nie raz wspominaną na tym blogu. Poprzez Allegro . Wraz z jednostką centralną, dostałem podstawowe akcesoria. Magnetofon, zasilacz, dżojstik, kartridż ?Turbo? i kilka kaset. To wystarczy by ?w pełni? wykorzystać potencjał tego komputera. Commodore 64 które posiadam, jest to nowsza, druga wersja tego komputera. Wydana w 1986 roku ze zmienioną obudową, zapowiadająca przyszły design Amigi 500. Osobiście nie żałuję tego modelu, ale z chęcią przygarnął bym również pierwszą odmianę Commodore 64, zwaną chlebakiem .

    Kolejnym nierozłącznym akcesorium tego sprzętu był niezapomniany magnetofon. Podstawowy sprzęt do wprowadzania jakiegokolwiek kodu z kaset magnetofonowych do pamięci komputera. Wraz z magnetofonem należało się również wyposażyć w śrubokręt do regulowania głowicy. Na zdjęciach na pewno dostrzeżecie mały otwór pod klapką magnetofonu. To właśnie tam skrywała się nieszczęsna śrubka do regulacji ustawienia głowicy. Przypadłością było samoczynne, minimalne zmienianie się jej położenia względem taśmy kasety co skutkowało błędem odczytu. Każdy, kto choć na chwilę miał kontakt z tym komputerem, wie o czym mówię.

    Kartridż ?Turbo?. Co kryje się pod tą tajemniczą nazwą? Były to bardzo popularne, sprzętowe rozszerzenia możliwości ?komody?. Wpinało się go do portu rozszerzeń komputera by uzyskać nowe możliwości. Podstawowym atutem kartridży z rodziny ?Turbo?, był szybszy odczyt i zapis z magnetofonu. Starzy wyjadacze na pewno kojarzą i dobrze znają owy wynalazek, ale młodszych zapewniam, bez tego tak dobrze byśmy nie wspominali sprzętu Commodore. Chwała konstruktorom za ten dodatek.

    Kolejnym, nie odłącznym elementem każdego gracza był dżojstik. Był to podstawowy manipulator w grach. Jak zauważycie, Commodore 64 nie posiada typowych klawiszy kursorów, dobrze nam dziś znanych. Dlatego dżojstiki były tak bardzo pożądane w tamtych czasach. Od najzwyklejszych szmelców do bardzo dobrze wykonanych modeli . Akurat ten, którego posiadam, a nie jest to jeden w moich zbiorach, doskonale pasuje do Commodore i sprawdza się doskonale. Pominąwszy straszliwe zgrzyty w czasie wychylenia go w którakolwiek stronę, jest dobrze.

    Ostatnią rzeczą wartą wspomnienia, są te kilkanaście kaset z przeróżnymi grami i programami. Osobiście nawet ich wszystkich dokładnie nie sprawdziłem, ale po odpowiednim nastawieniu głowicy w magnetofonie, nie ma z żadną problemu. Efekty udanych ?loadingów? możecie zobaczyć na zdjęciach . Warto również wspomnieć o znanej każdemu użytkownikowi ?komody? firmie ?Grubcio?, wydającej wiele składanek o liczbie na pewno przekraczającą setkę. Mam w kolekcji kilka ich kaset, które dokładnie uwieczniłem na jednym ze zdjęć.

    Te kilka niezbędnych rzeczy do szczęścia uzupełnia oczywiście oryginalny zasilacz i najzwyklejszy kabel telewizyjny podłączany do wejścia antenowego w telewizorze. Dostrojenie kanału 36 i można zanurzyć się we wspomnieniach lub na nowo odkryć magię tego komputera.
    Po włączeniu, zapewne wielu z Was zakręciła by się łezka w oku na widok legendarnego już niebieskiego ekranu z napisem READY. To właśnie ten charakterystyczny ekran wita nas zaraz po uruchomieniu komputera. Jak wspominałem we wstępie, wczorajszy dzień minął mi na walce z śrubokrętem w dłoni i jak już się udało, na zanurzeniu się w miodności tamtych gier. Miałem zamiar wczoraj już napisać ten wpis, ale Commodore 64 potrafi zabrać czas. I nie mam tu na myśli tylko wciągnięcia się w wir ośmiobitowej grafiki i fenomenalnej muzyki . Efekty mojego wczorajszego dnia możecie zobaczyć na tych kilku zdjęciach, które znajdziecie w galerii. To nie wszystko co udało mi się uruchomić, ale sądzę, że przekaz jakiś jest. I powiem Wam tylko jedno. Szczerze polecam zaznajomienie się każdemu z tamtymi grami, jeśli jest jeszcze ktoś, kto nie miał okazji. Nie zmuszam Was od razu do kupna samego Commodore, są inne sposoby, ale nic nie zastąpi wpisania kluczowego rozkazu ?LOAD?, naciśnięcia ?PLAY? na magnetofonie i poczekaniu tych kilku minut by wpisać ?RUN?. Coś pięknego .


    Na zakończenie wspomnę także o drugim egzemplarzu, który jest w moim posiadaniu. Odkupiłem go od znajomego po jego porządkach w garażu. Tym sposobem zdublowało mi się kilka elementów mojej kolekcji, ale każdy jest dla mnie równo cenny. Nie wspominając już o jeszcze paru ciekawych rzeczach jakie zdołałem od niego odkupić, ale o tym nie dziś. Czekają na osobny wpis . Wracając do pozostałych elementów, które dostrzeżecie na zdjęciach. Jest to kolejny magnetofon, tym razem nie oryginalny, ale znacznie lepiej radzący sobie z dłuższymi taśmami oraz zasilacz i kartridż ?FINAL II?, który jest bardzo dobrze znany w środowisku Commodore. Efekty ekranu startowego po włączeniu komputera z wpiętymi obydwoma kartridżami, znajdziecie na zdjęciach. Warto również wspomnieć o bardzo prostym ale iście przydatnym przycisku ?Reset? w obydwu tych kartridżach. Zasady działania myślę, że nie trzeba omawiać, ale brak go w samym już Commodore była bardzo niebezpieczna do resetowania sytemu za pomocą każdorazowego odcinania napięcia.

    By już dłużej nie przeciągać i niepotrzebnie Was zanudzać , sądzę, że byłoby to na tyle. Tradycyjnie zachęcam Was do zajrzenia do galerii ww. sprzętu i do następnego.

    Wejście do galerii opisywanego sprzętu
  21. Postal
    Nie mogłem się powstrzymać. Przeglądając po raz kolejny największy w Polsce serwis aukcyjny, natknąłem się na mojego kolejnego ?must have? na czarne pudło. Jak wspominałem w jednym z komentarzy pod poprzednią listą moich gier na XBOX?a, tak zrobiłem. Śmieszna cena, rewelacyjny stan. Tylko kilka sekund dzieliło mnie przed kliknięciem ?Kup Teraz?. Tym o to, prostym sposobem, stałem się posiadaczem jednej z odmian Return to Castle Wolfenstein zatytułowanej Tides of War. Nie byłbym sobą, gdybym nie zajrzał na pozostałe aukcje kupującego. Natrafiłem tam na kolejną grę, którą znajdziecie w tej krótkiej liście. Ale to nie był mój koniec poszukiwań. W szybkim tempie znalazłem kolejną okazję pakietu gier, którego cena za pojedynczą grę dawała równowartość czterech i pół złotego. Nie mogłem przejść obok tego obojętnie, zważywszy bezproblemowy odbiór osobisty z mojej strony. Po ostatnich zakupach obiecywałem sobie stanowczo dość, ale dopiero teraz muszę to sobie wbić do świadomości. Taki zestaw musi mi wystarczyć na tegoroczne wakacje. Szczegóły niżej. Zapraszam.
    Blazing Angels: Squadrons of WWII ? nigdy nie byłem miłośnikiem tego typu gier. Ostatni raz, jak mnie pamięć nie myli, to grałem w Total Air War, którego znalazłem w 62 (07/2001) numerze Cd ? Action. Tyle, że był to symulator z krwi i kości. Natomiast tytułowy Blazing Angels to świetna zręcznościówka. Nigdy bym nie pomyślał, że tak bardzo mnie wciągnie latanie samolotem. I to niejednym. Gra, jak można się domyśleć po tytule, rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej. Mało tego, mamy możliwość pilotowania wielu autentycznych maszyn z tego okresu. I to mi się podoba. Zawsze uwielbiam w grach, autentyczne podejście do tematu. Zręcznościowy model latania bardzo mi odpowiada i daje dużo frajdy. Ale jeszcze jeden element zasługuje na uznanie. Wiem, że nie jest to mój wyznacznik w jakości gier, ale warto o tym wspomnieć. Grafika w tej grze robi piorunujące wrażenie. Pewnie jeszcze nie raz zaskoczą mnie możliwości ?ikspudła?. Szczerze, wcześniej nie znałem w ogólne tej gry, do czasu gdy stałem się posiadaczem jednego z egzemplarzy. Po doczytaniu w Internecie, gra została wydana nawet na trzysta sześćdziesiątkę czy PS3. W tym momencie czuję się na czasie .

    Brothers in Arms: Earned in Blood ? kolejna część, po dobrze nam znanej pierwszej części zatytułowanej ?Road to Hill 30?. Osobiście przyznaje się, że nawet nie zainstalowałem wersji z aktualnego wydania Cd ? Action. Zacząłem już na konsoli i w pierwszej kolejności na pewno ukończę protoplastę serii. Wracając do sequel'a, po zapoznaniu się przez kilkadziesiąt minut, na razie nie mogę za dużo powiedzieć. Natomiast jednego mogę być pewny. W porównaniu do poprzednika, ?Earned in Blood? charakteryzuje się lepszą grafiką. Nie mogło w końcu być inaczej . Domyślam się tylko, że po miłym zaskoczeniu w przypadku ?Road to Hill 30?, sequel da mi tyle samo frajdy.

    Conflict: Vietnam ? po dwóch poprzednich częściach, traktujących temat wojny o kryptonimie ?Pustynna burza?, od razu wiedziałem czego się spodziewać. Tamte gry pochłonęły mnie w całości i zaliczam je do bardzo udanych. Czterech żołnierzy i możliwość przełączania się między nimi to wyróżnik tej serii. Zapytacie pewnie, po co mi ta gra na konsole, jak dołączona była do jednego z numerów Cd ? Action. Jako fan poprzednich dwóch części, wstyd się przyznać, ale nawet nie zainstalowałem jej. Pewnie był to jeden z okresów, gdy po kupnie nowego numeru nie miałem czasu pograć w dołączone gry. I jakoś zapomniałem potem o niej. A że teraz w padła w moje ręce wersja na XBOX?a, na pewno dam jej szanse. Po krótkim odpaleniu i przypomnieniu sobie dawnych czasów spędzonych przy ?Pustynnej burzy?, wspomnienia wróciły. Oby tylko przeniesienie działań do Wietnamu i zmiana kolorystyki z piaszczystej pustyni na zieloną dżunglę, nie odepchnęła mnie od tego tytułu.

    Far Cry: Instincts ? jeden z kolejnych pewniaków, które musiałem prędzej czy później kupić. Jest to kolejna gra, której nie miałem okazji poznać na blaszaku i w tym momencie to nadrabiam. Oczywiście podtytuł wskazuje na zupełnie inną część, ale po zaznajomieniu się z informacjami na temat tej wersji, doszedłem do wniosku, że ?Instincts? da mi tyle samo zabawy, co wersja na PC. Jedno na pewno łączy te gry. Ogromna wyspa z oszałamiającą grafiką. Wielki teren dający pole do popisu, wielki arsenał broni i masa pojazdów. Nie zapominając również o intrygującej fabule, szczerze polecam ten tytuł.

    Full Spectrum Warrior: Ten Hammers ? kolejny tytuł, który trafił w moje ręce przypadkiem. Po zaznajomieniu się z tą grą z lutowego numeru Cd ? Action z tamtego roku, odrzuciło mnie w niej sterowanie. Taktyczny FPS? Z prowadzeniem swojej drużyny za pomocą myszki? To nie dla mnie. Nie strawiłem tej krótkiej przygody z tą grą. Być może dam jej szansę na konsoli. Zresztą na pewno dam jej szansę. Jak już ją mam i niczego nie muszę instalować, być może przekonam się do niej. Zobaczymy. Na razie idzie na dalszy plan.

    Return to Castle Wolfenstein: Tides of War ? ach, gwiazda tego wpisu . Mój pewniak na liście zakupów. Gra, która po odpaleniu przypomniała mi wspaniałe czasy zagrywania się w Return to Castle Wolfenstein na PC. Ta muzyka, grafika, KLIMAT - tego się nie zapomina. Gra różni się od wersji na PC kilkoma poziomami i możliwością przejścia we dwoje w trybie cooperative. Zaczyna się w Afryce i daje możliwość poznania kompana, którego znamy z wersji na PC leżącego na stole w pierwszym etapie, po nieprzyjemnej śmierci. Grę przeszedłem w kilka dni i mogę tylko żałować, że nie była dłuższa. Jest to dla mnie tytuł tak ważny, że do dziś przypomina mi o wspaniałych grach z klimatem, których dzisiaj brakuje. Być może się starzeję , ale nie potrafię znaleźć w dzisiejszych grach tego wspaniałego klimatu tamtych produkcji. Na zakończenie wspomnę o miłym zaskoczeniu po przejściu gry. Po kończącej scenie i napisach, moim oczom ukazała się dodatkowa opcja w menu gry. WOLFENSTEIN 3D. Tak, tak pełna wersja protoplasty. Ze wszystkimi epizodami. Aż mi łezka w oku się zakręciła .

    Tom Clancy's Ghost Recon 2 ? seria, którą znam tylko z małego wyświetlacza Nokii N-Gage. Tom Clancy's Ghost Recon: Jungle Storm, bo taki tytuł nosiła wersja na ten telefon, wciągnęła mnie bezgranicznie. Być może nie ma co porównywać, ale uwierzcie mi, że mechanika gry w tych grach jest taka sama. Obydwie to wspaniałe FPS?y, z nowoczesnymi zabawkami. Po miłych wspomnieniach z wersją na Nokie, na pewno przysiądę na dłużej do drugiej części na XBOX?a. Na razie jedno mogę powiedzieć. Gra prezentuje się wyśmienicie i trzyma klimat, który tak bardzo mnie przyciągnął do wersji na N-Gage?a. Nie pozostanie bez przejścia.

    Tom Clancy's Splinter Cell ? kolejna seria gier, która mnie ominęła. I nawet pierwsza część dodana do 124 numeru Cd ? Action nie znalazła miejsca na moim dysku twardym. Po raz kolejny brak czasu. Być może teraz będę mieć okazję i więcej czasu do zapoznania się z tą legendarną już skradanką. Na pewno poświęcę jej więcej czasu niż dotychczas. Po zapoznaniu się ze wstępnymi informacjami w Internecie, zapowiada się ciekawie. Obym się tylko nie zawiódł .

    Tom Clancy's Splinter Cell: Chaos Theory ? trzecia część, która trafiła w moje ręce ze wspomnianego we wstępie zestawu. Na pewno musi poczekać na swoją kolej po wyżej wymienionej jedynce. Co po krótkim zapoznaniu się grą? Zapowiada się wyśmienicie i myślę, że po raz kolejny się nie zawiodę. Splinter Cell to seria, z którą jak wspominałem, nie miałem jeszcze do czynienia, ale po chwalebnych recenzjach, jest to na pewno obowiązkowy tytuł do ogrania. Co z tego wyjdzie? Zobaczę w tegoroczne wakacje, które dadzą mi trochę więcej czasu na spędzenie miłych chwil przy konsoli.


  22. Postal
    Było piękne lato... Było to rok temu. Skończyłem technikum. Matura zdana, czas się rozejrzeć za studiami. Wybór był tylko jeden i chodził mi po głowie już parę lat wcześniej. Pięciomiesięczne wakacje były zarazem wybawieniem ale także nadejściem nudy. Pomyślałem że nie może tak być. Prędzej czy później człowiek się zanudzi na śmierć. Trzeba iść do pracy. Naród wzywa. No i się zaczęło, codzienne wstawanie o 5:15. Ale nie żałowałem. Praca jak praca, nie hańbi. Przepracowałem prawie dwa miesiące, więc trochę wakacji sobie zostawiłem. Ale najpierw nadszedł dzień wypłaty. Pieniądze uzbierane z tych dwóch niecałych miesięcy niestety nie starczyły na zaplanowane wydatki. A miał być to Xbox 360 i jakiś dobry monitor do niego. No cóż, trzeba było szukać czegoś innego. PSP było dla mnie zawsze poza zasięgiem finansowym. Jak dowiedziałem się że Sony pracuje nad przenośną konsolką zbytnio mnie to nie interesowało. Dopiero jak dowiedziałem się o możliwościach tego sprzętu zrozumiałem że to będzie coś wielkiego. GTA zawsze i wszędzie? W pełnym trójwymiarze? Ale zamiar kupna PSP nigdy nie był w moich planach. Nie było szans uzbierać na tą konsolkę z kieszonkowych. I tak zrodził się pomysł kupna PSP po wspomnianej wypłacie. W ruch poszło przeglądanie Allegro, ponieważ wiedziałem że tam kupię taniej niż w sklepie. A muszę przyznać że PSP jest moją jak na razie jedyną nową konsolką na jaką mogłem sobie pozwolić. Wszytko co zbieram pochodziło z drugiej ręki. Jako że kasy trochę było to wybór padł na limitowaną wersję God of War sprowadzoną ze Stanów. Zainteresowani wiedzą że tylko tam sprzedawane było w takiej wersji. Paczka doszła po niecałym miesięcznym oczekiwaniu. Transport wodny robi swoje. I muszę przyznać że byłem wniebowzięty. Wiedziałem czego się spodziewać. Miałem już PSP nie raz w rękach. Z pomocą przyszedł brat który nie raz pożyczył Fat'a od kolegi. A skąd drugi w kolekcji? Właśnie wspomniany pożyczany Fat brat odkupił od kumpla za śmieszne pieniądze. Poniekąd z racji jego stanu technicznego A co z moim? Po roku użytkowania muszę przyznać że jest to sprzęt wyśmienity. Czy to produkcje dedykowane specjalnie na PSP, czy emulacja kończąc na roli małego odtwarzacza filmów sprawdza się dobrze. Może bateria powinna trzymać dłużej ale jakoś nigdy nie była niewystarczająca dla mnie.
    Jako że jest okazja chciałem też wspomnieć o nadchodzącym swego rodzaju następcy PSP. PSP Go. To co Sony zrobiło z tą platformą to jest jakieś nieporozumienie. Widzieliście ten wygląd? Ja rozumiem że trzeba iść do przodu ale ergonomii ja w tym nie widzę. Chwała im tylko za to że gry będą nadal wydawane na nośnikach UMD jak i dostępne w PSP Store dla Go. 1 Październik to dla mnie bardzo ważna data. Gran Turismo nadchodzi po wielu latach na PSP. Będzie się działo...
  23. Postal
    Jak zapewne starsi czytelnicy mojego bloga pamiętają, pisanie zaczynałem o konsolach. Zwyczajem moim było, przedstawienie krótkich historii związanych z danym sprzętem, a następnie zaprezentowanie gier jakie posiadam na daną platformę i krótko je opisanie. Ostatnią moją konsolą, o której już pisałem, był XBOX. Ten pierwszy, klasyczny. Od tego czasu, gdy go kupiłem, a miało to miejsce w tamtym roku, biblioteka gier na klocka dosyć mi się rozrosła. Od razu mogę tylko jedno powiedzieć. Jestem w stu procentach zadowolony z tego sprzętu. Jeszcze przy żadnej z moich konsol nie spędziłem tyle czasu co przy XBOX?ie. Wielka baza dostępnych tytułów na Allegro, na pewno na długo nie pozwoli mi się znudzić tą konsolą. Szczerze polecam. Bo za takie pieniądze aż grzech nie brać. Dodatkowo, o czym już wspominałem, zaczęła się moja wielka przygoda z filmami DVD. Jakość jest nieporównywalna z żadnym DivX?em, choć Ameryki tym nie odkryłem . Ale jak wiadomo, największym argumentem przemawiającym za daną konsolą, jest jej biblioteka tytułów. Sądzę, że zdołam co poniektórych z Was przekonać do tego sprzętu, prezentując krótko każdą z moich gier. Zaczynajmy.
    Brian Lara International Cricket 2005 ? choć po moich wstępnych słowach nie powinienem zaczynać od tego tytułu, ale postanowiłem tradycyjnie posiłkować się alfabetycznością. Kompletny nie wypał w mojej kolekcji. Już sam fakt, że nie rozumiem choćby zasad tej gry, to i nigdy mnie do poznania ich nie ciągło. Gra znalazła się w mojej kolekcji tylko z powodu dodania jej przez sprzedającego do kupionej przeze mnie konsoli. Co do samej gry, to po odpaleniu jej kilka razy i choćby spróbowaniu, grafiką na pewno nie odrzuca, ale dynamizmu w krykiecie to ze świecą szukać. Może kiedyś jeszcze do niej przysiądę, ale na razie mam ciekawsze tytuły do ogrania. W każdym bądź razie, w kolekcji zostaje.
    Brothers in Arms: Road to Hill 30 ? taktyczny FPS, który dobrze jest nam, pecetowcom znany. Osobiście nie miałem okazji grać w tą grę na PC, z tego względu po okazyjnej cienie nabyłem egzemplarz na XBOX?a. Powiem tak, Medal of Honor to, to nie jest, ale da się grać. Elementy taktyczne, czyli wydawanie prostych rozkazów naszej mało licznej drużynie, dodaje uroku i zrywa z monotonią. Grafika jak i tempo rozrywki jest na zadawalającym poziomie i tytuł śmiało zapisuje się na liście gier do ogrania prze zemnie. Tak, jeszcze na dłuższe posiedzenie Brothers in Arms mnie nie przyciągnął, ale na pewno do niego wrócę. Jako wielki fan drugo wojennych FPS?ów, wychowany na pierwszej części Medal of Honor, nie mogę ominąć tego tytułu.
    Burnout 3: Takedown ? od dawien dawna fascynowała mnie ta gra. Pierwsza styczność z dokładnie tą samą częścią u kumpla na PlayStation 2, wywoła nie mały uśmiech na mojej twarzy. Tempo i dynamika tych wyścigów jest wysoko wyśrubowana. Całości dopełnia rewelacyjna grafika i jeszcze genialniejsza ścieżka dźwiękowa. Bardzo polecam. Jak doczytałem wielu opinii w Internecie, Burnout 3: Takedown jest uważany za najlepszą część serii i nieco za bardzo rozbudowany Paradise, nie jest w sposób go przebić. Gdybym tylko słyszał jakiegoś przyjemnego anglojęzycznego narratora, a nie francuskie wygibasy byłoby super . Niestety, jako jedyna gra w moim zbiorze, Burnout jest po francusku

    Chronicles of Riddick: Escape from Butcher Bay ? znany tytuł z blaszaków ale jakoś zapomniany przeze mnie. Tym bardziej znany nam, fanom Cd ? Action. Gra była dołączona, jak mnie pamięć nie myli, do jednego z numerów. Nawet jej nie odpaliłem. Co innego na XBOX?ie. Gra zyskała dużo w moich oczach. Rewelacyjna grafika, świetny gameplay i jeszcze lepsza historia opowiedziana przez ten zlepek kodu. Osobiście jeszcze nie ukończyłem, ale na pewno do niej powrócę. Tak świetny tytuł nie może długo czekać.
    Dead or Alive: Xtreme Beach Volleyball ? tą grę traktowałbym raczej jako ciekawostkę i popierdółkę, ale je klimat ma to coś, co każe mi ją odpalić choć na chwilkę. I nie mam na myśli tylko wyidealizowanych panienek w grze . Jest jeszcze coś, do czego warto powracać w tej grze. Mianowicie, tytułowa siatkówka plażowa. Mało jest chyba tytułów na pierwszego klocka, o tej tematyce. Zapominają jednak o samej siatce, w grze możemy przechadzać się po wyspie (zmieniając ekran na daną lokację o do znudzenia oglądać naszą piękność), kupować i obdarowywać nasze koleżanki wieloma prezentami, a także wpaść do kasyna na partyjkę w pokera czy spróbować swoich sił w ruletce czy też jednorękim bandycie. Gra na pół godzinki dziennie. Dosłownie.

    Driv3r ? trzecia część bardzo dobrze znanej serii z PSX?a. Jako wielki miłośnik amerykańskiej motoryzacji i pierwszych dwóch części, nie mogłem spróbować trzeciej odsłony kierowcy. Jak dobrze pamiętam, gra dostała ostro po batach w Cd ? Action. I się nie dziwię. Mechanika gry bardzo kuleje. Jak jeżdżenie samochodami jeszcze jest znośne, to poruszanie się postacią i celne trafianie w przeciwników z broni, może doprowadzić do szału. Z ego powodu gra podnosi sobie bardzo poziom trudności. Misji chodzonych jest zdecydowanie za dużo, w porównaniu do poprzedników. Grafika jak dla mnie jest zadawalająca i wielkie lokacje oraz masa pojazdów rekompensują te liczne wady i jednak przyciągają do jeszcze jednej misji. Na pewno kiedyś go ukończę.
    Forza Motorsport ? gra, która z pewnością mogłaby być produkcją napędową XBOX?a. Zapewne wielu kupowało ten sprzęt dla tej gry. Mistrzostwo świata jeśli chodzi o samochodówki na pierwszy wytwór M$. Gra, która pochłania gracza, a tym bardziej maniaka motoryzacji, całą swoją siłą. Grafika, model jazdy, wiele licencyjnych samochodów i torów. To wszystko to, co sprawia że przy tej grze można by spędzić cały dzień. Numer jeden w moim zbiorze. Od razu po kupnie konsoli musiałem kliknąć w Kup Teraz na jednej z aukcji z tą grą. Musiałem, nie było innego wyjścia .

    GUN ? pozycja, którą zostawiłem sobie na później. Już dawno znalazła swoje miejsce na mojej półce, ale dopiero nie dawno do niej przysiadłem. I wiecie co? Gra ma moc. Piękna grafika i jeszcze lepsze krajobrazy, wciągająca historia i temat który nie często gości na naszych ekranach. Po zapoznaniu się z naszym genialnym Call of Juarez, musiałem spróbować GUN. I Wam też polecam zapoznać się z tą już nie młodą pozycją.
    Half-Life 2 ? moc, moc i jeszcze raz moc. Pierwsza cześć była jedną z tych gier, na których się wychowałem i poznałem smak ?poważniejszych? produkcji. Produkcji, które nie polegały tylko na tępym zabijaniu ale dawały możliwość utożsamienia się z głównym bohaterem. Gdy dowiedziałem się kilka lat temu, że Half-life 2, również znalazł swoje miejsce na maszynce Billa, musiałem go posiąść. I wiecie co? Od razu po kupnie jednego z używanych egzemplarzy, gra wchłonęła mnie żywcem. Pierwszy tytuł, który ukończyłem na moją ostatnio kupioną konsolę. Wstyd się przyznać, że nie miałem okazji poznać jej na PC, ale nie ważna platforma, ważna sama gra. A gra ma moc, która najbardziej wydziela się w ostatniej scenie. Masa pytań: co dalej? I kiedy? Chyba zacznę zbierać na Orange Box?a. Bo chęć poznania kolejnych epizodów jest większa niż chęć kupienia XBOX?a 360 i to właśnie na nim ponownie wcielenia się w Gordon?a Freeman?a.
    Halo 2 ? kolejny killer tej konsoli. Zawsze mnie zastanawiał fenomen tej gry. Dopóki nie poznałem osobiście tej gry, nie rozumiałem zachwytu nad nią. Ale w tym momencie polecam każdemu kto jest w tej samej sytuacji co byłem ja. Po pierwszym uruchomieniu i pograniu z pół godzinki, zrozumiałem już wszystko. Grafika, fabuła i dynamika rozgrywki jak i całe wykonanie tej gry, rzuca wszystkie FPS?y na kolana. Choć podkreślam, FPS?y na konsole. Właśnie Halo 2, jak i zapewne pierwsza część, pokazały jak się robi FPS?y na konsole. Od momentu zapoznania się z kilkoma produkcjami traktującymi ten gatunek, już wiem. Na konsolach też da się przyjemnie w FPS?y grać. I nie potrzeba porównywać ich do produkcji pecetowych.

    Links 2004 ? druga i ostatnia gra, jaką dostałem wraz z konsolą. Można było wydawać się, że golf to nudy i nie warty zainteresowania się sport w formie elektronicznej, ale byłby to błąd. Jeszcze nigdy nie wciągnął mnie tak ten sport, jak jego cyfrowe odzwierciedlenie w tej grze. Być może był to tymczasowy brak gier na XBOX?a, ale lubię do dziś zaliczyć osiemnaście dołków. I bez skojarzeń proszę mi tu .
    Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring ? gra bardzo dobrze mi znana z pecetowego wydania. Od razu o tym wspomnę. Żaden ze mnie miłośnik tej trylogii, ale wszystkie trzy części obejrzałem i na dodatek byłem na nich w kinie w okresie premiery każdej z nich. A gra? Jeszcze nie miałem okazji dłużej do niej przysiąść, ale jeśli klimat Tolkienowskiego świata mnie nie przyciągnie, to chyba nic więcej w stanie nie będzie mogło tego zrobić. Gra prezentuje się przeciętnie. Jak od strony wizualnej tak i technicznej. Dla mnie przeciętniak. Trafił tylko z powodu kupna zestawu gier. Osobiście bym nawet nie rozglądał się za nią.
    Matrix: Path of Neo ? film widziałem, w pierwszą część gry grałem na Gacku. Coś jeszcze? Tak, cześć druga gry, jak można by to nazwać, opowiadającej o Neo. Gra ma swój specyficzny klimat i jeśli nie byłeś miłośnikiem filmu, może do Ciebie nie trafić. Mnie jeszcze nie przyciągła, ale na pewno dam jej szansę. Od strony technicznej i wizualnej nie można się przyczepić. Dobrze też się prezentują sceny walki i cały bullet time użyty w grze. Taki Max Payne na sterydach .
    Medal of Honor: Frontline ? jak już wspomniałem, uwielbiam tą serię. Może to się co poniektórym w głowie nie mieścić, ale to właśnie Medal of Honor kiedyś rządził. Nie Call of Duty. Pierwszą część na blaszaka zapamiętam do końca życia. Z tego względu musiałem nabyć wszystkie części na szóstą generację konsol. Dwie pierwsze na XBOX?a, trzecią na GameCube?a. Ale wróćmy do pierwszej. Medal of Honor: Frontline ? dziś już na pewno grafiką i mechaniką gry nie zachwyca, ale jest to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika drugo wojennych strzelanin. Klikam i genialna muzyka wylewa się z tej produkcji litrami. Już mi końcówka została. Za nie długo, jak czas pozwoli, zabieram się za następcę. A jest nim.
    Medal of Honor: Rising Sun ? tym razem przenosimy się od razu na głębokie wody. Gra rozpoczyna się od słynnego ataku na Pearl Harbor i od razu emanuje poprawioną grafiką i większym zgraniem z zespołem. Jest to po prostu kolejny Medal, w którego trzeba zagrać.
    Metal Gear Solid 2: Substance ? pierwsza część rzuciła mnie na kolana. Jeszcze nigdy nie naoglądałem się tylu cut scenek w grze. Ale nie mam nikomu temu za złe, bo było to niesamowite przeżycie. Pierwszą część na Play Station ukończyłem całą i na pewno zrobię to samo z drugą. W wersji na XBOX?a o zmienionym tytule ?Substancje?, nie wiele różni się od swojego odpowiednika na PS2. Powiem tylko jedno. To nadal stary dobry Metal Gear Solid. Grafika może nie najlepsza i dałoby się jeszcze wiele wyciągnąć z konsoli, ale ma swój urok. Reszta to już sama w sobie. Jedna z lepszych jak nie najlepsza skradanka na ten sprzęt.

    Prince of Persia: The Two Thrones ? ostania moja styczność z księciem miała miejsce gry biegał on w dwuwymiarowym świecie w białym fartuchu. Jeszcze chwilkę grałem w Prince of Persia 3D, ale nie straciłem przy niej tylu godzin z życia co przy pierwowzorze. Wspomniana część pewnie dobrze jest Wam znana z pecetowego monitora, ale ja osobiście nie miałem nawet chęci spojrzeć na tą grę. Dla mnie to już nie to samo co kiedyś. Może tytuł pozostał, ale to nie wystarczy. Dopiero w wydaniu na XBOX?a przekonałem się do tej gry. Choć traktuję ją nadal jako nie wiążącą się z poprzednikami produkcję. Sam nowy Książe, zmienił się nie do poznania i w tym wydaniu prezentuje się rewelacyjnie. Przepiękna grafika, dynamiczna akcja i wciągająca fabułą. Idealny tytuł na konsolę.
    Prince of Persia: Warrior Within ? kolejna i ostania część na XBOX?a. Jeszcze lepsza, jeszcze ładniejsza i jeszcze bardziej porywająca. Szczerze przyznam, że na dobre nie zaznajomiłem się z żadną z posiadanych przeze mnie części ale na pewno to nadrobię. Z tego względu nie mogę dużo jeszcze na ich temat powiedzieć. Ale powtórzę to jeszcze raz: to nie jest już ten samy, młody Książe w białym kaftanie .

    Project Gotham Racing ? samochodówka, która znana jest tylko posiadaczom konsol spod znaku M$. I nie zmieniło się to do dziś. W końcu muszą być jakieś gry na wyłączność. Zawsze mnie ten tytuł fascynował. Chciałem go mieć i choćby przez chwilę w niego pograć. W końcu zdołałem to spełnić i dokładnie zapoznałem się z tą produkcją. To nie jest zwykła samochodówka. Na pewno przyciąga grafiką, wieloma trasami i to co najbardziej lubimy w takich grach, wieloma licencjonowanymi samochodami. Więc o co chodzi? O punkty Kudos. Za wszystkie ?nie normalne? zachowania na drodze otrzymujemy punkty. Wszelakiego drfity, ścinanie zakrętów, efektowne przejazdy między przeciwnikami, premiowane są wspomnianymi punktami. Punktami koniecznymi do odblokowywania osiągnięć w grze. I to dzięki nim pniemy się dalej. Mnie się podoba i stanowi miłe urozmaicenie wśród wielu samochodówek.
    Project Gotham Racing 2 ? jeszcze lepszy, jeszcze ładniejszy, jeszcze bardziej rozbudowany. Te słowa wystarczą do opisania ostatniej części wydanej na pierwszego klocka. Osobisty mój faworyt wśród samochodówek na XBOX?a. Wiele wspaniałych samochodów i tras daje nam poczucie wolności i wszelakiego wyboru. Pozostały nadal słynne punkty wyróżniające serię. Aż zagrałbym sobie teraz .

    RalliSport Challenge 2 ? po tej grze nie spodziewałem się, że jest coś oprócz serii Colin McRally, co przyciągnie mnie do rajdów. Gra rewelacyjna. Powala grafiką, różnością tras i samochodów ale przede wszystkim fizyką jazdy. Na pewno nie jest to symulator do którego zbliżają się inne produkcje. Ale też nie jest to czyste arcade. Ta gra jest czymś pomiędzy. Czymś co zaciera barierę pomiędzy tymi dwoma gatunkami ścigałek. I mnie się to bardzo podoba i każe nieustannie w to grać. Bardzo polecam.

    Star Wars: Jedi Knight II - Jedi Outcast ? kolejna adaptacja znanej każdemu z nas sagi. Jest to chyba jedyna gra, w świecie gwiezdnych wojen, która zdołała mnie tak bardzo do siebie przyciągną. Gra, którą bardzo dobrze znam z PeCeta. Grafika może już się nieco zestarzała, ale trzyma równy poziom pierwowzoru z blaszaka i nadal posiada swój urok. Grę można polubić za samą ścieżkę dźwiękową. Głosy, odgłosy broni czy czegokolwiek. Wszystko idealnie pasuje do filmu i bardzo do niego nawiązuje. Nigdy nie byłem wielkim miłośnikiem tej sagi, ale wystarczyła ta jedyna gra, bym przekonał się do tego świata.
    TimeSplitters 2 ? przed zagraniem i dostarczeniem jej mi przez listonosza, gra zupełnie mi obca. Sam nie wiem do czego ją porównać. Domyślam się, że Wam również ten tyłów nie wiele mówi. Jest to FPS, z ciekawym motywem podróży w czasie. W czasie gry zwiedzamy wiele różniących się światów, co dodaje jej urozmaicenia. Na razie poszła w odstawkę, ale na pewno dam jej jeszcze szansę. Wydaje się na przeciętnego FPS?a, ale coś powoduje by do niej wrócić.
    Tom Clancy's Rainbow Six 3: Raven Shield ? gra, która kontynuuje jedną z lepszych serii gier na komputery. Pamiętam jak wiele godzin zagrywałem się w jedną z pierwszych części dołączonych do Cd ? Action. Gra swoją wymagającą taktyką potrzebną do przejścia każdej z misji, przyciągała do siebie jak magnes. Grafika, jak sobie przypomnę, bardzo archaiczna ale szczerze pograłbym i dziś. Co w związku z trzecią częścią, zatytułowaną: ?Raven Shield?? Na pewno jest to już nie to samo. Gra zmieniła się w dynamicznego FPS?a, ale nie zabrakło w niej taktycznych smaczków. Nadal kierujemy mało licznym składem, w którym każde życie z naszych partnerów jest bardzo cenne. Muszę do niej przysiąść na dłużej. Nie dałem jej jeszcze wystarczającej szansy, a prosi się o zagranie nie miłosiernie . Tylko czasu brak.

    Tym sposobem dotarliśmy do końca tej dość długiej listy. Jak zwykle screeny przy zaledwie dziesięciu grach, ale od czego jest przeglądarka. Jak jakaś gra bardziej Was interesuje, wszystko zostało już powiedziane w Internecie. Tym wpisem kończę serię wpisów w dziale konsole na dzień dzisiejszy. Wszystko co mam, opisałem. Na pewno jak trafi się jakiś nowy sprzęcik, wspomnę o nim. A co dalej na blogu? Pomyślę, choć coś już mi świta w głowie . Na pewno to nie ostatnie wypociny w tej małej czeluści Internetu.
    ===============================

  24. Postal
    Game Boy, marzenie wielu u schyłku lat osiemdziesiątych. Pierwsza tak naprawdę poważna przenośna konsola do gier. Marzenie i moje z dzieciństwa. Pierwszy kontakt z Game Boy'em miałem na obozie, jeszcze za bajtla w podstawówce. Pamiętam ten dzień do dziś, gdy kumpel dał mi na niej zagrać. Byłem bardzo zszokowany dawką rozrywki jaką dawała ta mała konsolka. I tak się potem zaczęły ustawiać kolejki do znajomego o wypożyczenie Game Boy'a. Warunkiem było tylko posiadanie własnych baterii, a muszę wspomnieć że na obozie baterie były bardzo cennym środkiem wymiennym. Każdy je do czegoś potrzebował, czy to do walkman'a czy radia, a wyczerpywały się niemiłosiernie szybko. Zdarzały się i kradzieże Gdy nadszedł mój dzień grania na Game Boy'u byłem wniebowzięty. I nie przeszkadzało mi to że kumpel miał tylko dwie gry. Po powrocie do domu marzenie posiadania własnego Game Boy'a towarzyszyło mi jeszcze przez parę dni. Schłodziło je całkowicie cena za jaką można było w tamtych czasach kupić Game Boy'a. Powróciło po latach. Było to coś około 2004 roku. Stałe łącze w domu i dzienne wertowanie Allegro. I szok, ceny wielokrotnie tańsze niż w komisach, giełdach. Postanowiłem kupić Game Boy'a. Ale przypadek chciał, że kumpel w technikum chciał się pozbyć swojego gdy poruszyłem temat konsol i tym sposobem stałem się posiadaczem pierwszej w życiu konsoli go gier. Game Boy z trzema grami, w tym jedna piracka, wyglądał pięknie. Stan jak dla mnie, po tylu latach, był idealny. Najważniejsze że działał i sprawił mi wiele niezapomnianym chwil. Po mimo kiepskiej jakości wyświetlacza, praktycznie nie dającego możliwości grania w słabych warunkach oświetleniowych a tym bardzie w nocy, Game Boy dał mi możliwość zapoznania się z wieloma ciekawymi grami. Na dzień dzisiejszy posiadam dwie sztuki pierwszego, oryginalnego Game Boy'a. I tym sposobem zaczęło się moje kolekcjonowanie konsol i wszelakiego sprzętu z nimi związanego. No i oczywiście gier, ale kolekcja to nie tylko zbieractwo to także świetna rozrywka przy wielu wspaniałych tytułach. Game Boy zmienił mój stosunek do konsol, które zawsze uważałem za nie dorównujące komputerowi pod względem gier.
  25. Postal
    I nadeszły czasy nałogowego przeglądania Allegro. Jak że ceny Game Boy Pocket'ów spadły do poziomu mojego zasięgu finansowego postanowiłem sprawić sobie Pocket'a, a jak Naczytałem się wiele o tej konsolce, ale nigdy nie miałem jej nawet w rękach. Lubię takie zakupy ponieważ nie wiem czego się do końca spodziewać. W przypadku Pocket'a najbardziej interesującą rzeczą dla mnie była jakość ekranu. Skok pomiędzy klasyczną "cegłą" a Pocket'em jest ogromny. No i ta wielkość, idealny rozmiar i idealne jak dla mnie źródło zasilania. Dwie bateryjki AAA, małe a wydajne jak większe AA. Pierwszym moim Pocket'em był srebrny widoczny na zdjęciach. Kupiłem go oczywiście na Allegro. Cena, stan jak i kompletność zestawu była dla mnie przyciągająca jak magnes. Gdy kliknie się te "Kup Teraz" i przeleje pieniążki na konto Sprzedającego następują bardzo trudne dni do przetrwania. Oczekiwanie na przesyłkę. Nałogowo rano spoglądanie czy już nie idzie ten listonosz Oczywiście kiedyś musiał nastąpić ten dzień. Game Boy przyszedł błyskawicznie. Pierwsze co najbardziej mnie interesowało to zobaczyć ten ekran. Od razu poszła w ruch moja ulubiona gra Super Mario Land. No i szok, spodziewałem się lepszej jakości ekranu ale nie aż tak. Zmiana barw z zielono - żółtej na prawie biało - czarną była bardzo dobrym krokiem w dziejach Game Boy'a. Od razu zauważyłem także brak cienia jaki za sobą zostawiał Mario na starej cegiełce. To był idealny sprzęt na odświeżenie ponownie mojej małej biblioteki gier na Game Boy'a. A co z drugim? Jak pewnie zauważyliście, na zdjęciach jest drugi Pocket tyle że żółty. Tu znowu z pomocą powiększenia kolekcji przyszedł kumpel który zaproponował mi sprzedaż swojego Game Boy'a. Jako że cena dla mnie była bardzo atrakcyjna i na dodatek dołożył mi do zestawu, jak mnie pamięć nie myli, siedem gier. Nie mogłem odmówić i tym sposobem stałem się posiadaczek drugiego Pocket'a którego kumpel dostał od wujka z Niemiec. Szkoda, że nie miałem okazji za bajtla mieć wujostwa za zachodnią granicą ponieważ był to chyba jedyny sposób posiadania takiego sprzętu w tamtych latach. Ale wszystko można nadrobić
×
×
  • Utwórz nowe...