Spotkałem Boga
Czekał na mnie w kościele. Wybiegł mi na przeciw i powitał z uśmiechem:
- Dawno się nie widzieliśmy. Wiedziałem, że jednak będziesz o mnie pamiętał.
- Witaj, tak jakoś brakowało mi cię ostatnio.
- Cieszę się, że przyszedłeś. O! Idą następni! Jak to miło, że tak dużo mnie odwiedza. - i pobiegł ich przywitać.
Msza się rozpoczęła. Spacerował pomiędzy ławkami, wchodził pod ołtarz, zaglądał do chrzcielnicy, podziwiał bukiety kwiatów, otwierał drzwi.
- Czemu oni ciągle zamykają drzwi? - spytał - Przecież mój dom powinien być otwarty dla każdego.
- Gdyby wszystkie drzwi były pootwierane, ludziom zrobiłoby się zimno. - próbowałem Go uspokoić.
- Przecież i tak wszyscy siedzą w kurtkach!
- ...
Podchodził do ludzi, zaglądał im w twarze, mówił do nich swoim słabym głosikiem. Nie zwracali na Niego uwagi - patrzyli na ołtarz, na księdza albo po prostu gapili się w ścianę. Zrobiło mi się Go żal... Jeden parafianin raczył spojrzeć na Niego, uśmiechnął się, wymienili parę zdań ze sobą. Po chwili wrócił do mnie.
- Dlaczego oni nie chcą mnie widzieć? Nie chcą mnie słuchać? Nie szanują mnie, odpychają, a ja tylko chcę żeby byli szczęśliwi... - zaczął płakać.
- Nie wszyscy są tacy. Widzisz? Ten jeden cię zauważył. - starałem się Go pocieszyć, jednak sam miałem ochotę rozpłakać się razem z Nim - Na pewno uda ci się im pomóc, Wierzę w ciebie. W nich też wierzę. Przy odrobinie cierpliwości...
- Jak mogę być cierpliwy, jeżeli wkrótce może mnie nie być? Jeżeli oni o mnie zapomną? Popatrz - modlą się, ale już nie do mnie, a do samych siebie. Raz na tydzień odwiedzą mnie, a potem pakują mnie do swoich samochodów, jedziemy do ich domów, a po chwili zapominają że jestem razem z nimi! Nie chcą o mnie pamiętać, o tym, że ich kocham.
- Pamiętają. Przecież zesłałeś jego - wskazałem na krzyż.
- Ech... zawiodłem was, jego i siebie. To była moja największa porażka. Nie tak to miało wyglądać. Od tamtego czasu żaden człowiek nie powinien był stracić życia z rąk innego człowieka. Ten miał być ostatni. A skutek był odwrotny od zamierzonego... Rozumiesz? Gdybym zesłał nawet tysiąc takich jak on, to ludzie nadal by się nie zmienili! Teraz muszę liczyć aż łaskawie raczą na mnie chociażby spojrzeć. Nie rozumieją co do nich mówię, jakbym bełkotał. Nie chcą mi zaufać, jakbym ich oszukiwał. Kiedy płaczę to też nie wiedzą czemu, wtedy jeszcze bardziej chce mi się płakać.
- Nie wiem jak ci współczuć - nie jestem nawet świętym.
- Mylisz się. Byłeś, ale ludzie nauczyli cię jak nim nie być. Przypomnij sobie: dziwiłeś się czemu ludzie walczą ze sobą, zabijają się - przecież to nienaturalne, niepotrzebne. Co ci odpowiedzieli?
- "Bo tak to już jest"...
- Nie chcą nawet przyjąć do wiadomości, że może być inaczej, może być lepiej. Wszyscy mogą być szczęśliwi. A tak tworzą podziały. Sieją nienawiść, której nie powinno być. I co najgorsze, nie chcą mojej pomocy. Nie chcą zrozumieć że w gruncie rzeczy jesteśmy jednym i tym samym. Tworzymy ten świat razem... Ale dosyć już tej pogawędki, moi idą po mnie... Już nawet po własnym domu nie można pochodzić swobodnie. Do zobaczenia, pamiętaj o mnie.
- Trzymaj się, wierzę w ciebie i w ludzi.
- A ja wierzę w ciebie - ty też jesteś w stanie im pomóc.
Msza dobiegała końca - ludzie ustawili się po tygodniową porcję spokojnego sumienia. Ksiądz pobłogosławił ich na drogę, zszedł z ołtarza, ludzie zaczęli wychodzić... Wsiadali do samochodów i odjeżdżali do swojej codzienności... Tak jakby na co dzień nie szukali szczęścia w życiu, nie chcieli poprawić siebie ani otaczającego świata. Nie chcieli pamiętać o Bogu...
Bóg, którego spotkałem nie był mężczyzną. Kobietą również.
To było ono - dziecko.
To było ono - życie.
Czekające, aż je dostrzeżesz, uszanujesz, pokochasz.
31 komentarzy
Rekomendowane komentarze