Skocz do zawartości

Forumowicze o Sobie IX


Turambar

Polecane posty

TreserA mógłbyś mi powiedziec jak to mniej więcej wygląda na początku? Wszystko jest od kompletnych podstaw, czy instruktorzy zajmują się tymi lepszymi, a tym gorszym każą (karzą?) radzić sobie samemu?

W moim przypadku było to tak: było nas grupka 12 osób. 6 przedstawicielek płci pięknej oraz 6 chłopaków. Instruktorki (dwie) podzieliły nas "w pary". I w takich parach tańczyliśmy tańce dwuosobowe. A ponadto, cała nasza grupka 12 osobowa opracowywała jeden wspólny taniec. Na całe szczęście żaden z nas nie umiał tańczyć, więc instruktorki nie musiały nas dzielić na tych co coś umieją i na tych, którzy nic nie umieją.. A więc uczyły nas od podstaw. Ogólnie to całą tą naukę tańca wspominam dobrze (głównie z powodu mojej tanecznej partnerki :wub: )

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,9k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Grzyby..Bleh. Zbiera się je fajnie, ale poza tym... Nienawidzę ich jeść. Nie smakują mi zupełnie, strasznie dla mnie cuchną, zwłaszcza suszone. No i poza tym to sama chityna. Nasz organizm nie jest w stanie ich strawić.

Jedyne grzyby, jakie jestem w stanie znieść to te chińskie. Jak one się zwą? Te takie cienkie i czarne.

A co do tańca... Ugh. Nigdy nie byłam na kursie (nie mam za bardzo z kim, zawsze milej z kimś. Hmm.. Najwyżej zobacze przed jakimś ślubem czy czymś :P.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grzyby..Bleh. Zbiera się je fajnie, ale poza tym... Nienawidzę ich jeść. Nie smakują mi zupełnie, strasznie dla mnie cuchną, zwłaszcza suszone. No i poza tym to sama chityna. Nasz organizm nie jest w stanie ich strawić.

Iiii tam. Grzyby FTW!

A tak serio - jakie dotąd jadłaś? Ja tam też specjalnie nie przepadam za po prostu ugotowanymi/usmażonymi czarnymi łebkami i prawdziwkami. Ale za to uwielbiam zupę grzybową... Nie wspominając już o kurkowej - to dopiero rarytasik. Ogólnie kurki bardzo sobie cenię. A i chodzenie po lesie w celach grzybobiórczych też lubię. Swego czasu z tatą wstawałem o 5 rano i ruszaliśmy gdzieś pod Bydgoszcz. Teraz czasem chodzi na grzyby w okolicach żony... Z tym, że tam to zbyt łatwa zabawa. Rodzinne strony żony to miejsce polecane i często uczęszczane przez grzybiarzy - ostatnio wybraliśmy się w parę osób (6 dorosłych [w tym żona z Maksem w chuście] i 3 dzieci) i w godzinę znaleźliśmy z 10 kg. Too easy.

Zresztą lubię leśne wędrowanie i bez grzybów - także zimą. Las ma po prostu swój urok.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedyne grzyby, jakie jestem w stanie znieść to te chińskie. Jak one się zwą? Te takie cienkie i czarne.

Jeśli lubisz grzyby cienkie i czarne, to popróbuj lejkowców. Też są cienkie i czarne, rosną gromadnie (wchodzisz w las, siadasz na 4 literach, zbierasz 5 kilo w 15 minut i wychodzisz) i sa bardzo smaczne. Przynajmniej jak dla mnie. Smak mają bardzo podobny do kurek. Idealne jako marynowane, ewentualnie smażone. Polecam! Jeśli nie wiesz jak to tałatajstwo wygląda, mogę zdjęcie podesłać.

Zresztą lubię leśne wędrowanie i bez grzybów - także zimą. Las ma po prostu swój urok.

Podpisuję się pod tym stwierdzeniem rękami i nogami :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobrze prawicie, na grzyby trzeba jechać :) Tyle, że ja szukam tylko tam, gdzie barany srały :D Na innych się nie znam :)

//...ale teściowa to i owszem.. Mniam, najlepsze są Kanie smażona na masełku w bułce tartej .. smakują jak filet drobiowy :) Coś wspaniałego ..

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

//...ale teściowa to i owszem.. Mniam, najlepsze są Kanie smażona na masełku w bułce tartej .. smakują jak filet drobiowy :) Coś wspaniałego ..

Święta prawda, człowieku! I możesz zacząć łykać ślinkę, bo nazbierałem ich dzisiaj 35 szt. A że cała moja rodzina boi się ich tknąć, bo to podobne do muchomora, cały zapas przypadnie dla mnie. Właśnie gotują się w garneczku, a za jakieś 20 min obsmażanie i konsumpcja! Chyba znowu będzie choroba z przejedzenia :wink: Szkoda tylko, że skoro ich nikt poza mną nie chce jeść, to i przyrządzać muszę je sam :sad: Ale to nic, tonic. Warto.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że tu wspomina ktoś grzybki... Powiem szczerze, że nigdy nie próbowałem zbierać grzybów. Nie miałem do tego okazji, to raz, a dwa - nawet moim rodzicom się nie chce. Do tego trzeba mieć przede wszystkim cierpliwość, wiedzieć jak się to robi, a także wypada wcześnie rano wstać :P Lepiej jechać do sklepu, i kupić gotowca. Nigdy nie wiadomo, co może być z takim zebranym grzybkiem...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@up

Można już w lesie sprawdzić, czy grzyb ma mięsko czy nie. Mój dziadek zawsze tak robi i do domu przynosi tylko nierobaczywe sztuki. W ogóle mój dziadek od kiedy jest na emeryturze większość wolnego czasu spędza w lesie. Czy to zbiera grzyby, poziomki czy jakieś cieńsze drzewa na opał. A jeśli już mowa o grzybobraniu to mój tata dzisiaj był ze znajomym w lesie i nazbierali 3 pełne kosze grzybów. :) Szkoda tylko, że ja ich nie lubię to mało mnie to obchodzi. :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grzyby..Bleh. Zbiera się je fajnie, ale poza tym... Nienawidzę ich jeść.
To w tej kwestii nie różnimy się zbytnio jeśli chodzi o stosunek kulinarny do tychże :) Nie trawię prawie nic co jest zrobione z grzybów albo przy ich użyciu... zupy grzybowe i inne, choć akurat wyjątkiem w tej kwestii są pierogi. Wersję z kapustą i grzybami zjem spokojnie :D choć wolę z mięsem... Tylko teraz muszę sobie przypomnieć czy czasem również nie istnieje temat o preferencjach kulinarnych a mój obecny stan sprawił, że o tym zapomniałem...

Rany... nie cierpię chorować. Szczególnie w sposób, który sprawia, że głowa jest cięższa... :|

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja lubię grzyby zbierać i je jeść. Spacerowanie po lesie jest dla mnie bardzo relaksujące. Jedyne co mnie denerwuje to pajęczyny między drzewami (zazwyczaj na wysokości głowy :P) oraz komary. Wzrok mam dobry, ale grzybiarzem jestem średnim. Zazwyczaj osoby mi towarzyszące zbierają więcej ode mnie. ;) Grzyby lubię w każdej postaci, prócz marynowanych. Zupa grzybowa na wigilię, pierogi, sos grzybowy są odpowiednią motywacją, aby jesienią wybrać się do lasu.

PS Nienawidzę zapachu suszonych grzybów. Od kilku dni w kuchni suszą się grzyby i mam już tego zapachu dość. :sick:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rany... nie cierpię chorować. Szczególnie w sposób, który sprawia, że głowa jest cięższa... :|

Ja dopiero co wykurowałem się z zapalenia gardła. Nie dość, że gardło nie dało mi mówić, to jeszcze nie mogłem gwałtownie ruszać głową, a katar miałem taki, że 3 paczki chusteczek zużywałem w 2-3 godziny. Do tego grawitacja działała 10 razy bardziej(w moim odczuciu :P). Teraz to się nawet cieszę, że idę do szkoły. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rany... nie cierpię chorować. Szczególnie w sposób, który sprawia, że głowa jest cięższa... :|

U mnie z chorowaniem jest różnie. Jak jest rok szkolny i szykuje się seria klasówek i temu podobnych to z miłą chęcią pochoruje ten tydzień. :) Ale teraz kiedy szkoła jeszcze tak nie ciąży a ja jestem chory to przyznam, że trochę mnie to denerwuje. Rano nie mogę nic powiedzieć, z nosa mi cieknie i jeszcze ten męczący kaszel. Co innego kiedy mam dłuższe wolne a tu choróbsko mi się wdaje. :angry: W zeszłym roku chciałem sobie z kolegami przyspieszyć ferie, więc ostatnie 2 tygodnie w szkole spędziliśmy na próbie rozchorowania się (prosto z WFu na dwór, szybkie wytarzanie się w śniegu i sprint albo wychodzenie z mokrą głową na balkon). Niestety, ferie zaczęliśmy tak jak wszyscy ale w pierwszych dniach się wszyscy rozchorowaliśmy.

Nienawidzę zapachu suszonych grzybów. Od kilku dni w kuchni suszą się grzyby i mam już tego zapachu dość. :sick:

Skąd ja to znam. :rolleyes: U mnie suszą się od wczoraj ale ich zapach już daje mi się we znaki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę znaczna większość ma taki sam stosunek do grzybów jak ja. Chętnie zbieram, ale z "grzybowatych" toleruję w jedzeniu tylko pieczarki. Zapachu suszenia na szczęście nie czuję, bo od tygodnia chodzę z wiecznie zapchanym nosem.

A samo przeziębienie poza ciekawą perspektywą urlopu od szkoły ma sporo kiepskich stron. Np. dzisiaj zapomniałem zaopatrzyć się w chusteczki higieniczne, a w sklepiku szkolnym tychże brak. Pozostało sępić od innych, a do tego zwykle ciężko mi się przekonać.

Ciekawi mnie jeszcze jaki wpływ na rozwój przeziębienia będzie miał kilometr w deszczu, który musiałem przebiec na WF-ie... :tongue:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawie, ja dziś zaliczyłem pierwszą nieobecność i ominął mnie bieg na 300m, który jest chyba najgorszy ze wszystkich. Jutro w budzie mamy (zaleznie od pogody) sprzątanie świata i ognisko, jakoś od 12 do "niewiadomoktórej", więc 2 lekcje pójdą się

zrelaksować

tylko nie wiem czy mi się ogólnie opłaci ;P

Teraz mam tak, że pogadam z kimś z minutę i gardło kompletnie zdarte, też tak macie?

A grzyby mogę określić krotko (szczególnie maślaczki) Latwo przyszlo - łatwo poszło, taka mała aluzja ;P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rany... nie cierpię chorować. Szczególnie w sposób, który sprawia, że głowa jest cięższa... :|

Natomiast ja uwielbiam ten stan. Chleję jakieś ferwexy czy inne gripexy w ilościach, przekraczających dawkę śmiertelną i na drugi dzień jestem zdrów jak ryba. No dobra, może nie do końca, ale przynajmniej znika to uczucie, przez które wiesz, że jesteś chory. ;] Niemniej, kilka razy w roku lubię sobie pochodzić jeden dzień, przypominając pół-przytomne zombie. O ile zombie kiedykolwiek jest w pełni przytomne oczywiście. Głowa taka cięęęęężka, ruchy spowolnione, pod czachą pełno dziwnych myśli - to jest to! Gdyby tylko nie ten katar...

Choć w ostatni poniedziałek przekonałem się, że uporczywy katar nie jest wcale taki zły. Zawsze kiedy jestem przeziębiony to jedyne co mi dolega, to katar właśnie, ból gardła, zombie-effect i sporadycznie podwyższona temperatura. Także da się z tym żyć. Niestety, ostatnio doszedł jeszcze jeden objaw, przez który autentycznie chciałem podciąć sobie żyły, a potem skoczyć na łeb z setnego piętra. A mianowicie ostry ból zatok. Jak boga kocham (ekhm) jeszcze nigdy w życiu nic mnie tak nie bolało! Ból zaczynał się gdzieś na czubku głowy, a kończył na górnym rzędzie zębów. Byłem bliski płaczu. :D Na szczęście nie trwało to długo.

PS Jeszcze dwa tygodnie wakacji!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Choroby? O nie, nawet jeżeli jestem zdrowy, a następnego dnia czeka mnie parę klasówek, to i tak wolę iść do szkoły i napisać je słabo, niż siedzieć w domu i chorować... Zdrowie to największy skarb, ja nie rozumiem postawy niektórych, którzy lubią być przeziębieni, aby tylko nie iść do szkoły... A potem to odrabianie lekcji, umawianie się z nauczycielami na terminy klasówek/kartkówek... O nie, chorowanie jest zdecydowanie złe :P Nienawidzę chorować, cały poprzedni weekend zmarnowałem przez swoją głupotę (piłka nożna w średnią pogodę), przez co zamulony siedziałem w domu i kurowałem sie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam podobnie jak opti. Raz do roku się trafi jakaś grypa czy przeziębienie, ale odkąd uciekłem spod maminych skrzydel, to nie ma siły, żebym kilka dni w łóżku przeleżał.

Zaległości to problem nie lada, bo jak trzeba oddawać co tydzień projekty, to nawet przesunięcie jednego o termin powoduje niezły syf w organizacji kolejnych dni. Druga sprawa to to, że jak się mam tłuc po przychodniach pół dnia, żeby dostać jakiś głupi świstek stwierdzający, że jestem chory (tak jakby po mojej mordzie nie było widać) to już wolę te pół dnia stracić na uczelni. Przy odrobienie szczęścia jeszcze ktoś z litości przesunie termin projektu czy coś podobnego :).

Może to i niezbyt rozsądne, zdarzyło się raz, że takie przeziębienie mnie się 2 tygodnie trzymalo, a i ktoś może rzec, że zarażam ludzi w koło. Przykro rady na to nie mam niestety, jeśli nikt nie ma ochoty ani za mnie chorować, ani zrobić robotę którą i tak musze zrobić to za duzo wyjść nie mam :) Zresztą ja też sie od kogoś musiałem zarazić :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Choroby? O nie, nawet jeżeli jestem zdrowy, a następnego dnia czeka mnie parę klasówek, to i tak wolę iść do szkoły i napisać je słabo, niż siedzieć w domu i chorować... Zdrowie to największy skarb, ja nie rozumiem postawy niektórych, którzy lubią być przeziębieni, aby tylko nie iść do szkoły... A potem to odrabianie lekcji, umawianie się z nauczycielami na terminy klasówek/kartkówek... O nie, chorowanie jest zdecydowanie złe
Również się z tym zgadzam ;) Naprawdę musi być ze mną koszmarnie, żebym zrezygnowała z pójścia do szkoły/na uczelnię. Nawet jak jest się prawie nieprzytomnym, to to, co się usłyszy, jakoś się zapamięta. No i zawsze ma się wtedy dodatkowe godziny - do użycia w razie jakiejś naprawdę wymagającej tego sytuacji.

Zwykle też mam tak, że co najwyżej 1-2 razy w roku coś łapię, zawsze w czasie wolnym - mój organizm pewnie po prostu wie, że w czasie semestru nie dam mu się zwyczajnie wychorować ;)

A jak się przeziębiłam? Przez niewychodzenie w domu. Z okazji wyjazdu dziadków, zostałam zatrudniona jako 'pomieszkująca' (podlewanie kwiatów, odbieranie poczty i tak dalej) i jest fajnie - poza tym, że niemożliwie zimno, więc chodzę tylko do kuchni po herbatę i z powrotem :P No ale tak to już jest, jak dziadkowie promują styl życia 'jak jest ci jest zimno, to załóż jeszcze jeden sweter' :P

A jeśli chodzi o grzyby - dobrze przyrządzone są super. Poza pieczarkami i Świąteczną Grzybową jadłam jeszcze jajecznicę z kurkami i smażone kanie... Mniam! :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Natomiast ja uwielbiam ten stan. Chleję jakieś ferwexy czy inne gripexy w ilościach, przekraczających dawkę śmiertelną i na drugi dzień jestem zdrów jak ryba.
No widzisz, ja jednak wolę nie ryzykować i trzymać się zaleceń lekarza/recepty/czy tam instrukcji w opakowaniu tabletek na przeziębienie bądź grypę ^^ Może jestem przewrażliwiony różnoraką propagandą, ale przedawkowanie leków jest naprawdę niemiłym przeżyciem... którego szczęśliwie nie miałem okazji zaznać ;P Standardowo lecę - trzy razy dziennie dawka tabletek i już dzisiaj nawet jest lepiej. Nie ma efektu zombie i jakiś mniej zmęczony się czuję. Jest dobrze :=)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam szczęście że już zdrowieję. Zawitał do mnie jeden paradoks (jesli można to tak nazwać) otóż ojciec poprosil mnie o pomoc w przewiezieniu 3 ton peletu (

), pomyślałem że dobra, okej, sobie później wyjdę z kumplami na rower.(_!_) tam! Pomóc mam, ale wyjechać nie mogę? Bezsens. Wiem że to niewiele (raptem 2-3 h) ale bez przesady.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szerze mówiąc, to drugą klasę LO "przebalowałem", nie chodząc z byle powodu*. Groziło mi nawet zachowanie naganne na koniec roku szkolnego, ale teraz widzę, że to jednak była zła decyzja, chociaż na usprawiedliwienie powiem, że starałem się zawsze opuszczać dni, w których nie było cięższych przedmiotów, więc plan jak np: w-f, anglik, anglik, gddw i historia mi pasował, bo z tych przedmiotów nie miałem żadnych problemów (Mam na myśli angielski i historię, bo co trudnego może być w w-f'ie? :>)

Ale teraz to się zmieniło, więc trzeba nawet przy 40*C gorączki maszerować do szkoły. Od dla przykładu:

Jestem od wczoraj lekko przeziębiony; jeszcze rok temu leżałbym w łóżku, ale teraz to się zmieniło. Czyżbym w końcu zrozumiał, że jestem w LO? :>

A tak na poważnie: Najgorsze jest jednak "wkręcenie się" w takie niechodzenie. Bo jeden dzień w tą czy w tamtą nikogo nie zbawi. Ale gdy będzie się to robić systematycznie...

* "Z byle powodu"...jak czułem się źle, to nie szedłem, ale tak jak patrzę na swój stan zdrowia wtedy i dziś...to patrząc z perspektywy Nicka z tamtego roku, dziś nie tylko powinienem zostać w domu, ale również jechać do szpitala ;)

Ale najlepszy "byle powód", o jakim słyszałem, to fakt, że koleś zaspał...Miał na ósmą i obudził się o ósmej. Koleś miał 5 minut drogi do szkoły...Nie zjawił się owego dnia w szkole. I tak cały rok.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że nie tylko w moim domostwie kwarantanna :). Ja ogólnie dość zahartowany jestem, ale kiedy w mieszkaniu wszyscy kaszlają i kichają to ciężko się uchować. Rzadkie chorowanie ma ten minus, że człowiek przeżywa nawet głupi nieżyt nosa. Dziś rano myślałem, że to już koniec i kichawę urwie. Na szczęście twarz jest jeszcze cała. No, może poza skórą w pobliżu nozdrzy - po setnym wycieraniu nosa, każdy następny dotyk "jedwabnego" papieru odczuwam jak papier ścierny. Mam nadzieje, że na dniach wrócę do formy (a to może nie być takie proste, zważywszy na to, że żadnych syropów, tabletek, zastrzyków i innej chemii nie tykam póki nie muszę), gdyż na 30 września wyznaczono mi egzamin na prawo jazdy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Popieram opti'ego i niziołkę - nie cierpię mieć zaległości, nawet jeśli to oznacza, że będę musiała przesiedzieć ze dwa tygodnie, po osiem godzin dziennie, robiąc notatki, słuchając nudnego nawijania o mało istotnych i nieinteresujących mnie rzeczach itp. z chusteczkami i tabletkami na ławce.

Szkoda tylko, że takie kichanie, smarkanie i fatalne samopoczucie straszliwie źle wpływają na moją koncentrację i doprowadzają do rozpaczy, przez co w każdej wolnej chwili oznajmiam znajomym, że zaraz zginę i że niczego mi się nie chce. Ale jednak wolę poświęcić się i ruszyć z domu niż siedzieć w pokoju pod kocem i czekać, aż leki zaczną działać. A kurować się mogę w weekend, o. :P oby tylko ta kuracja zadziałała, bo, nie daj Borze, zostanę wysłana do lekarza... o.0

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale wy dziwni jesteście. Zamiast wylegiwać się w cieplutkim łóżeczku, przemęczacie się na wykładach/lekcjach przez co powrót do normalnego stanu zdrowia zajmie wam jakieś sto razy więcej czasu. ;] Studentów jeszcze mogę zrozumieć, gdyż na niektórych kierunkach tydzień nieobecności = śmierci, ale licealiści?! Pha! W domu leżeć, a nie szlajać się po szkolnych korytarzach i zarażać innych!

trzymać się zaleceń lekarza/recepty/czy tam instrukcji w opakowaniu tabletek na przeziębienie bądź grypę ^^

Też kiedyś skrupulatnie czytałem ulotki. Jeśli mówimy o lekach na receptę, to tutaj faktycznie nie ryzykowałbym z nadmierną ilością ich spożywania, ale takie słabiaki jak teraflu i inne wchłaniam nadprogramowo. Nie wiem czy to rzeczywiście pomaga (pewnie nie, bo organizm i tak pozbędzie się nadmiaru), ale zawsze jak wezmę więcej, to czuję się lepiej, if you know what I mean. To jet coś w stylu walenia w przycisk od windy. Przecież wiadomo, że im szybciej w niego uderzamy, tym winda szybciej jedzie - to jest fakt potwierdzony przez amerykańskich naukowców. ;]

@Nicek - witam kolegę wagarowicza! Pamiętam, że w trzeciej klasie liceum przechodziłem samego siebie w tym względzie. :D Ale nie na tyle, żeby cokolwiek mi groziło, dlatego szacun z mojej strony. ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...