Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Turambar

Forumowicze o Sobie IX

Polecane posty

pruhnicą

Ale wtopa :wallbash: Tak przyznaję się do błędu, choć jakoś dużo ich nie popełniam wybaczcie.

Co do chipsów, raz zjadłem pięć paczek za około 5 złotych naraz i popiłem dwulitrową colą, nie pytaj mnie gdzie spędziłem noc. Ale jedną całą dużą paczkę zawsze zjem ze smakiem, nie więcej, a odnośnie batonów to nie trawię nawet po wysiłku, ogólnie czekolada mi jakoś nie podchodzi, chyba, że w murzynku (chodzi mi o ciasto dla jasności ;) ).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybaczcie, o Panie i Panowie Wrażliwi, lecz powstrzymać się nie mogę... Kobieta wysyła facetów do kuchni, koniec świata :rage:

A tak z nieco innej beczki. Wczoraj okazało się, że nowa ma sąsiadka jest przyjaciółką mej znajomej z czasów studiów. Czyli z serii 'jaki ten świat mały'. Macie czasem takie odkrycia i przypadki?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybaczcie, o Panie i Panowie Wrażliwi, lecz powstrzymać się nie mogę... Kobieta wysyła facetów do kuchni, koniec świata

To rzeczywiście koniec świata, choć jeśli chodzi o kuchcenie to sam z nieprzymuszonej woli idę kuchcić, co trzeba a dziewczyna mnie nie zmusza :smile:

Miałem coś podobnego. Moja dziewczyna ma młodsza siostrę rodzoną a jej właśnie siostra uczyła się w szkole średniej z moim bratem ciotecznym, który jakiś czas temu przyjechał ze Stanów. Nawet tego się nie spodziewałem, jaki ten świat jest mały a jednak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli z serii 'jaki ten świat mały'. Macie czasem takie odkrycia i przypadki?

Piętro niżej, pod naszym biurem, pewna bardzo sympatyczna Pani prowadzi Salon Masażu, takiego wiecie, rehabilitacyjno leczniczego, bawi się z pijawkami, gorącymi kamieniami i innymi mistycznymi bajerami. Jako, że często spotykaliśmy się na korytarzu, "dzień dobry - dzień dobry", w końcu padał propozycja wspólnej kawki "u nas". Takie spotkania odbywały się dobre pół roku, znamy się teraz po imieniu itp. No i pewnego dnia spytałem (jej nazwisko brzmiało znajomo) czy ma córkę Aśkę z dwójką małych dzieci. Odpowiedź padła "tak". "No to fest", pomyślałem. Okazało się bowiem, że Pani "Szamanka" jest mamą mojej znajomej z dawnych, "ogólniakowych" lat. Hehehe, tym sposobem jestem z mamą koleżanki na "Ty" :D Kozacko, nie? ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z serii jaki ten świat mały to miałem dość miłą przygodę w te wakacje.

Jak już pisałem, jechałem autostopem do Grecji, żeby wejść na Olimp. Jednym z samochodów który mnie podwoził był najprawdziwszy Volkswagen "Ogórek" Transporter T2, wyładowany wesołą kompanią czeskiej młodzieży na oko 22-28 letniej. Przewozili mnie przez granicę węgiersko-serbską, generalnie nie jechałem z nimi długo, bo nie za bardzo się mieściliśmy w środku (duża w tym zasługa mojego "lekkiego & poręcznego" plecaka). Tak czy inaczej, rozstaliśmy się życząc sobie nawzajem szczęśliwej podróży na pewnej stacji benzynowej w Serbii, jakieś 20 kilometrów od granicy węgierskiej. Niemal zaś dokładnie 4 doby i 900 km stamtąd/potem (zatem odległość w 4-wymiarowej czasoprzestrzeni jest dość duża) maszerowałem ochoczo pod górę z sakramencko ciężkim plecakiem, gdy zobaczyłem znajome twarze, które również ucieszyły się na mój widok. Weseli Czesi sprzedali mi parę przydatnych hintów dotyczących tego co czeka mnie wyżej (wpadliśmy na siebie na wysokości ~2000 m.n.p.m, a Mytikas, z którego właśnie wracali, a na który ja z uporem osła szedłem wznosi się 2918 metrów nad poziom pobliskiego morza), i tak rozstaliśmy się ponownie. Niestety nie wpadłem na nich już później, ale może to i lepiej, bo uznałbym że mnie śledzą ;P

Ehh, trzeba niebawem opuścić dom rodzinny i udać się ponownie na wygnanie do Krakowa, gdzie czekają na mnie kolejno:

- pogoń za profesorami, żeby dali mi wpisy (ostatni raz, thank God);

- stanie w kolejce do sekretariatu, żeby wbili mi się w w/w indeks, i oficjalnie wpisali mnie na trzeci rok;

- walka z USOSem/innym tajemniczym, nieujawnionym jeszcze systemem zapisów na przedmioty;

- obóz integracyjny dla studentów I roku, który organizuje Akademicki Klub Turystyczny w którym działam;

- dziobando (głównie kodowando & udowadniando twierdzeń), czyli kolejny rok akademicki.

Smutno mi, Boże!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może trochę nie bardzo, ale jednak coś z małego świata w tym jest.

Lato, bodajże dwa lata temu, niedziela, słoneczko świeci, godzina poranna, siedzę jak - dosłownie - Bóg przykazał w kościele. Coś sprawiło, że odwróciłem głowę mniej więcej o 140 stopni i... zonk. Przyglądam się jeszcze raz - wielgachny, włosy czarne, "lekka" broda - Grzegorz Szymański! Tak, ten były reprezentant Polski w siatkówce, atakujący. Niby wiedziałem, że urodził się w mojej mieścinie, ale ani trochę nie byłem przygotowany, aby go zobaczyć.

Z tego "spotkania" i niedawnej imprezy siatkarskiej (dwa mecze Polska-Francja) przekonałem się, że siatkarze są zdecydowanie wyżsi niż w telewizji. Nawet libero, którzy zwykle wyglądają na kurdupelków, są wysocy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z serii jaki ten świat mały to miałem dość miłą przygodę w te wakacje.
Hm, ja z kolei mam opowieść 'o małym świecie' z tak dużą wartością nieprawdopodobieństwa, że pewnie mogłaby napędzać mały statek kosmiczny.

Parę lat temu moja siostra postanowiła zamieszkać i studiować w innym mieście. Na swojej uczelni, w swojej grupie poznała chłopaka, który twierdził, że skądś zna ten sposób mówienia i chyba to nazwisko. Jak się okazało w trakcie rozmowy, tym chłopakiem był... Wojtex, dawny moderator FA :]

Raz też okazało się, że nową koleżanką z kółka teatralnego dziewczyny z mojej klasy (Opole, sama mieszkała w Głogówku) jest... moja dawna znajoma 'z podwórka' i sąsiadka.

Dodatkowo, ponieważ dojeżdżam zdarza mi się często spotykać osoby z przedszkola, gimnazjum, liceum... A raz jeszcze dziwniej, bo spotkałam w pociągu chłopaka, z którym kiedyś chodziłam do zuchów :D

Wybaczcie, o Panie i Panowie Wrażliwi, lecz powstrzymać się nie mogę... Kobieta wysyła facetów do kuchni, koniec świata
Dla równowagi we wszechświecie wcześniej wysłałam tam Kathai, a i sama poszłam do kuchni rozmawiać o pizzy (nawet mimo tego, że mam tam panele, a nie kafelki ;] )
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dawno mnie tu nie było (ciekawe ilu z Was jeszcze mnie pamięta, kiedyś pod nickiem "Obi-San"). Chciałbym się pochwalić, że moja córeczka skończyła dziś 19 miesięcy, potrafi sama sobie odblokować iPhone'a a jedną z jej ulubionych zabawek jest klawiatura :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lato, bodajże dwa lata temu, niedziela, słoneczko świeci, godzina poranna, siedzę jak - dosłownie - Bóg przykazał w kościele.

Sam miałem kościelną przygodę podobnej treści, ale wyjazdową. Ze dwa lata temu byliśmy z Kamilą u jej siostry (podpoznańskie okolice) na okres wielkanocny. Nie pamiętam już dlaczego, ale większość osób była na mszy w trakcie dnia, ale mnie podrzucono do innej miejscowości na mszę wieczorną... Jakież było me zdziwienie, gdy zobaczyłem kolegę z pracy. Okazało się, że pracuje w Bydgoszczy, ale rodzinę ma właśnie tam.

Wojtex

:sad:

Dodatkowo, ponieważ dojeżdżam zdarza mi się często spotykać osoby z przedszkola, gimnazjum, liceum...

Ja miałem tak z kuzynem - często okazywało się, że ktoś kogo znam chodził do przedszkola albo podstawówki właśnie z nim.

Chciałbym się pochwalić, że moja córeczka skończyła dziś 19 miesięcy, potrafi sama sobie odblokować iPhone'a a jedną z jej ulubionych zabawek jest klawiatura :)

U mnie miesięcy 16, ale jest podobnie. HTC odblokowuje bezbłędnie, a w klawiaturę uwielbia walić. Ostatnio zaś upodobał sobie walenie tłuczkiem we wszystko co się da. Jest też bardzo pomocny i lubi pomagać przy wyrzucaniu śmieci i wrzucaniu ciuchów do prania. Z tym, że raz w śmietniku wylądował telefon żony (odnaleziony dzięki wibracjom), a raz 'wyprało się' jakieś kartonowe opakowanie po niewiadomoczym i upaskudziło wszystkie rzeczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

E tam, batoniki. Szkoda na to kasy, bo jak dla mnie najlepszym deserkiem po obiedzie jest czekolada, a najlepiej - przepraszam za kryptoreklamę - milka jogurtowa.

Przebijam; Milka mleczna. Nie ma nic lepsiejszego niż milka mleczna. Jedyną alternatywę stanowić może Milka z orzechami, jednak i te nie mają większych szans z moim no. 1 ;)

A dodam tylko, że w Żabce teraz jest za 2,49 zł, więc grzechem byłoby nie kupowanie tego cuda.

A z innych ważnych wiadomości: To jeszcze nie potwierdzone w 100%, ale być może przyjdzie mi się przeprowadzić na parę miesięcy nad morze. :)

Ktoś chce jakieś muszelki? (Tak, tak, Opti. Dostaniesz kartkę :P)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odnośnie małego świata.

Sam miałem dość ciekawą sytuację odnośnie tego.

Wraz z kilkoma znajomymi stworzyliśmy sobie taką mała grupę na rożne spacery, noce filmowe i ogólnie inne tego typu imprezy. Czyli standardowa grupka przyjaciół.

Był tam taki jeden Tomek, którego właśnie tam poznałem, a pózniej się okazało że jest to mój wujek z dalszej rodziny ^^

i oczywiście pełno sytuacji typu - spotykam przypadkowo dwóch znajomych z innych miast, innych środowisk itd(np. znajoma z gimnazjum i znajomy z technikum) i okazuje się że oni się znają. Fajne są takie sytuacje ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym się pochwalić, że moja córeczka skończyła dziś 19 miesięcy

U mnie miesięcy 16, ale jest podobnie.

Zróbcie wyścigi ;)

a raz 'wyprało się' jakieś kartonowe opakowanie po niewiadomoczym i upaskudziło wszystkie rzeczy.

Do tego wcale nie potrzeba dziecka żądnego eksplorowania świata. Sam wczoraj sobie takie pranko fundnołem z paczką husteczek w którejś kieszeni. Pralka idealnie potrafi poszatkować takie cuś na równe 134 miliony nieodlepialnych kawałeczków :)

Co do słodkości, to tęsknię za czekoladą z Euroshoppera. Koszt takiego cuda to ok 20 eurocentów, czyli Nawet nie złotówka, a smakowała wybitnie. Bywały dni kiedy potrafiłem pięć tabliczek tego wrąbać :)

Dyskusja o małym świecie nabiera sensu, jesli naprawdę mówimy o małym swiecie. To, że spotkacie kogoś w tym samym mieście, czy okolicy po iluś latach, albo, ze ten ktoś zna innego Waszego znajomego, to jak dla mnie nic powalającego. Prawdzwiwe zdziwko, to znać kogoś z drugiego końca Polski i odwiedzając go zastać tam na "herbatce" innego znajomego. CI dwaj poznali się na drugim końcu Europy na jakichś żaglach. I tak sobie cała trójka żyła przez kilka lat, wspominając czasem w rozmowach mimochodem o tym "trzecim", ale do głowy nikomu nie przyszło, żeby to skojarzyć. Miny wszyscy mieliśmy [beeep]iste :)

Parę razy na fejsie odkryłem, że osoby które znam znają inne osoby które znam, a w życiu bym ich o to nie podejrzewał, bo ani miasta, ani studia ich nie łączą :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy tak kogoś spotkam to czasem zwyczajnie nie wiem co powiedzieć - mimo że teoretycznie dobrze się znaliśmy. Ale cóż.

A przy pożegnaniu rzucamy standardowe "Musimy kiedyś się na jakieś piwko zgadać", mimo że ani ty, ani ta osoba nie macie zamiaru tego zrobić. ;) Szkoda, że po jakimś czasie urywa się kontakt z osobami, które przez kilka dobrych lat stanowiły ważną i wydawałoby się nieodłączną część naszego życia.

@Mały świat: około roku 2000 byłem z rodzicami w Dolinie Pięciu Stawów - nocowaliśmy w tamtejszym schronisku, gdzie poznaliśmy pewne małżeństwo, z którym potem wyruszyliśmy na szlak. Rok później spotkaliśmy się z nimi zupełnie przypadkowo w jakiejś nadmorskiej rybodajni w Międzyzdrojach. ;) Szansa jedna na milion, ale jak to zwykł mawiać Pratchett:

"Szansa jedna na milion sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć."

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do małego świata, chyba Was wszystkich przebiję.

W te wakacje byłem w Portugalii. Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej, nawet nie przy autostradzie, tylko zjechaliśmy kawałek wgłąb kraju. Wysiadam i rozglądam się po parkingu. No i widzę samochód z rejestracją PL. Przyglądam się więc jego pasażerom, jedna twarz wydaje się taka jakby znajoma. Podchodzę bliżej. Faktycznie jest.

Prawie trzy i pół tysiące kilometrów od domu spotkałem znajomą z mojego miasta. Więcej nawet, z tej samej szkoły :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj widziałem się z moją kuzynką... To, że ją znam, byłoby chyba przesadzonym stwierdzeniem, widziałem się z nią raz - przyjechała razem z rodziną do mnie jakieś trzy lata temu, ale jak z nią rozmawiałem, czułem się jakoś dziwnie dorosły. Wiem, że to zabawne, mam 16 lat i tak dalej, w gruncie rzeczy jestem jeszcze dzieckiem, ale... Biorąc pod uwagę czas, który minął od naszej ostatniej rozmowy wrażenie to mocno się spotęgowało... Też tak czasem macie? :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja nie dawno spotkałem się z pewnym znajomym. Nie widziałem go trzy lata, ale i tak przez ten "krótki" (pojęcie względne) czas zmieniliśmy się ( ja wzrostem, on sylwetką). Jednak nie powiem, było trochę do opowiedzenia :).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A właśnie... Tak a propos znajomych z czasów dawnych. Utrzymujcie kontakty? Często jest tak, że na koniec podstawówki/gimnazjum/liceum wydaje się nam, że mamy świetną paczkę, że długo się będziemy kumplować, że przecież mieszkamy blisko. Entuzjazmu starcza zazwyczaj na 3 miesiące (czyt. wakacje po skończeniu danego etapu edukacji). Potem spotkania się wyłącznie przypadkowe, każdy idzie swoją drogą i 'wtapia' się w nowe grono znajomych. U mnie tak było z podstawówką - rozstaliśmy się w miłej atmosferze, ale mało kto utrzymał kontakt z innymi. Nawet bez opuszczania miasta miałem z innymi kontakty raczej epizodyczne.

Aaaaale... Po liceum było lepiej. Z częścią osób poszedłem na te same studia, z innymi spotkaliśmy się dość regularnie, a z 'większością ogółu' klasy spotykaliśmy się na spotkaniach klasowych organizowanych w okolicach bożonarodzeniowych. W zasadzie jest tak do dziś. Na dodatek zbliża się zjazd licealny z okazji 20-lecia szkoły, więc będzie kolejna okazja. A tak w ramach poprzedniego tematu - w pracy okazało się, że parę osób z firmy chodziło do tego samego LO, jako pierwszy rocznik.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest dokładnie tak, jak mówisz. Ja jeszcze ze swoją "paczką" się nie pożegnałem, bo chodzimy do tej samej klasy od przedszkola. No, czasem tylko zmienia się skład (gdy ktoś nie zda). Obecnie chodzę do II gimnazjum i liczę się z tym że gdy skończymy gimnazjum to o sobie zapomnimy. Chociaż szczerze powiedziawszy to niektórych osób mam zupełnie dosyć i sądzę że one mnie też... Ale teraz odszedłem od głównego nurtu, więc wracam. No więc mieszkam na wsi. Do szkoły dojeżdżamy autobusem jakieś 10 kilometrów, do innej wsi, mijając przy tym jakieś kolejne pięć wiosek i zabierając okoliczne bachory za którymi raczej nie przepadam... wracając do tematu? Ano tak, pewnego razu jakiś rok temu mój znajomy, powiedzmy przyjaciel - były, wyprowadził się do miasta z powodu kłopotów rodzinnych. Słuch o nim zaginął. Po około tygodniu od swojej wyprowadzki był dostępny na GG. No więc chcąc dowiedzieć się co u niego, trochę mu współczując, napisałem (do niego). Czekam. Po pięciu minutach wysilił się, by odpisać mi "w porządku, ja spadam, koledzy na mnie czekają". Szczyt chamstwa i głupoty. Po tylu latach spędzonych razem, on po prostu mnie spławia dla nowych kolegów? Moje współczucie pogłębiło się bardziej. Nie dla tego że było mi go żal z perspektywy rodzinnej, tylko żal mi go było, bo był skończonym idiotom zostawiając starych kumpli-wieśniaków, na nowych kumpli z miasta!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A właśnie... Tak a propos znajomych z czasów dawnych. Utrzymujcie kontakty? Często jest tak, że na koniec podstawówki/gimnazjum/liceum wydaje się nam, że mamy świetną paczkę, że długo się będziemy kumplować, że przecież mieszkamy blisko
Zależy, czy byli tylko znajomymi, czy kimś więcej. Bez problemu utrzymuję kontakty ze znajomymi np. z podstawówki, jeśli z nimi dojeżdżam, ale sama kontaktuję się raz na kilka miesięcy z pojedynczymi znajomymi z gimnazjum i liceum i wychodzimy wspólnie do kawiarni albo herbaciarni :) + oczywiście ciągle mamy plany typu 'musimy kiedyś znów pograć w RPG' i tak dalej. Ale z wieloma "znajomymi" z dawnych szkół z przyjemnością nie utrzymuję kontaktów :P Aczkolwiek irytuje mnie, kiedy znajomi z gimnazjum, którzy wyrośli na osiedlowych dresów już nie 'zniżają się' do choćby odkiwnięcia głową, kiedy mnie widzą*. Natomiast te "dresy" z podstawówki, które przez gimnazjum i liceum mnie nie poznawały, teraz z kolei zaczęły, a nawet zaczepiają na rozmowy.

Dziś przykładowo spotkałam przypadkowo kolegę z podstawówki i przy okazji byłego sąsiada, z którym chyba z pół godziny rozmawialiśmy o różnych bzdurach, choćby o starych gierkach w które dawno temu graliśmy (np. Doctor Drago's Madcap Chase, którą to grę pomógł mi odnaleźć jeden z forumowiczów ;) ).

* - poza wzajemną niechęcią częściowo zapewne też dlatego, że naprawdę, bardzo poważnie zmienił mi się wygląd przez ostatnie lata :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziś przykładowo spotkałam przypadkowo kolegę z podstawówki i przy okazji byłego sąsiada, z którym chyba z pół godziny rozmawialiśmy o różnych bzdurach, choćby o starych gierkach w które dawno temu graliśmy

No ja zazdroszczę ludziom jak mają znajomych z którymi mogą porozmawiać, ot choćby o grach. Chodzi mi o to, że sam osobiście mam jednego kumpla z którym mogę pogadać o grach, książkach, filmie. Nie chodzi mi o to, że ja nie mam kolegów, bo mam dużo. Tylko co z tego gdy trafiłem w środowisko ludzi gdzie niemal każda dyskusja zaczyna się od : "Ej widziałeś tego pornusa na sadolu co ten murzyn wsadził se słoik do...".

A 60% z nich uważa, rozmawianie o książce za dziwne -"no bo skoro skończyliśmy liceum to nie ma lektur, więc kto normalny czyta książki (albo kto je w liceum czytał)?". Gdyby nie FA to czułbym się wybitnie inteligentną jednostką w konfrontacji z samym tylko otoczeniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niestety, historiami "ale jaki ten świat mały" pochwalić się nie mogę albo po prostu nie pamiętam sytuacji, która by się do tego nadawała ;] - byłoby o czym gadać jakbym np. osobę ze swojego miasta spotkał w wyprawie do Ameryki, ale tak tylko czasami zdarzało się spotkać znajomych nad polskim morzem... ew. całą masę Polaków w Chorwacji. Serio, obstawiam, że w tym kraju w okresie wakacyjnym nie ma ani jednego miejsca gdzie nie znajdziesz kogoś kto będzie nawijał w ojczystym języku ^_^ No i jeszcze apropo znajomości z czasów szkolnych - paru ludzi z podstawówki widziałem może raz albo dwa w przeciągu kilku miesięcy, o gimnazjum nie ma co mówić, żebym nie musiał sobie wstawić ostrzeżenia za wulgarny język... trochę lepiej było w liceum aczkolwiek poza dawnym ogniskiem zorganizowanym przez koleżankę nie uczestniczyłem w jakiś spotkaniach... a wpraszać się nie zamierzam jeśli były ;p Generalnie w swej historii nie pamiętam abym miał jakąś zgraną ekipę, już zdecydowanie lepiej było na studiach, ale w wakacje też jakoś kontakt się urwał, ale postaram się to naprawić, bo naprawdę - mimo, że kierunek bez przyszłości :D - to paru fajnych ludzi tam było.

Tak z innej beczki powiem, że sytuacja po formacie PCta przypomina trochę porządkowanie świata po wojnie atomowej... niemal dwa pełne dni kopiowania danych, przenoszenia, instalowania a końca jeszcze nie widać choć większość roboty za mną ;D Z drugiej strony nie narzekam całkowicie serio, głównie dlatego, że wreszcie wyciągnę trochę więcej z maszyny (8GB RAMu zamiast tych trzech z hakiem swoje zrobi ;p) i np. leżący od miesiąca na półce Wiedźmin 2 znalazł wreszcie drogę na mój HDD =) Generalnie teraz zamierzam wycisnąć ostatnie soki z dni pozostałych do początku października :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znajomi ze szkoły, powiadacie? Cóż, tych z podstawówki już prawie nie pamiętam, z gimnazjum nie widzę potrzeby, a z liceum się nie da, bo po pierwszej klasie zmieniłem szkołę - i to o jakieś 400 kilometrów na południe. Ludzie z LO cieszyńskiego (czyli tego drugiego) byli całkiem fajowi, ale że nigdy nie mieliśmy talentu organizacyjnego, spotkanie po latach już raczej się nie odbędzie. Nie ma jednak co narzekać, gdyż ekipa ze studiów jest genialna, a z ziomalami z mojego niedoszłego kierunku również utrzymuję kontakt. A jak mawia znajomy biznesmen, najważniejsze osoby w życiu poznaje się właśnie na studiach!

Dzisiaj właśnie z niedużą ekipą filologów polskich zgłębialiśmy nasze nowy hobby, które po zachodniemu zowie się Abandoned Buildings, co oczywiście sprowadza się do buszowania po ruinach wszelakiej maści. Mówcie co chcecie, ale w takich miejscach kryje się jakaś magia, tajemnica i potężna siła przyciągania. Człowiek się zaczyna zastanawiać, co działo się przed laty w pomieszczeniach, które teraz straszą , jak dana budowla prezentowała się w erze swej świetności - i tak dalej. Oprócz tego nie mogę nie wspomnieć o dreszczyku, jaki towarzyszy zwiedzaniu opuszczonych miejsc oraz o fantastycznej radości towarzyszącej temu ciekawemu zajęciu i sporządzaniu niesamowitych nieraz fotek. Wszak to miejsca, "gdzie nie był nikt" od zawsze przyciągają najmocniej. A jest takowych mnóstwo, w samym Ustroniu znajdują się (przynajmniej) dwa opuszczone hotele (czyli mnóstwo eksploracji!), a nikt przecież nie powiedział, że to wszystko, co ma do zaoferowania moje miasteczko. Ile bym jednak nie napisał, nie odda to emocji związanych z odkrywaniem nieznanego/zapomnianego, dlatego polecam wszystkim obczajenie tego na własnej skórze!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łażenie po opuszczonych budynkach? Jasna sprawa, ze znajomymi również to praktykujemy. W naszej mieścinie (Września) stoją sobie puste i częściowo zburzone zakłady Tonsila (takie tam coś produkujące głośniki). Do zwiedzania jest naprawdę sporo, bo teren wielki, ale najlepszy kąsek to praktycznie nienaruszony pokój, w którym testowało się sprzęd audio. Jak graliście w Splinter Cella, to powinniście kojarzyć pomieszczenie wyłożone żółtą pianką - tak to właśnie wygląda. A w środku kompletna cisza i ciemność, fajna rzecz. A do tego dochodzą gigantyczne drzwi na szynach, które jeszcze bardziej wygłuszają, ale tych jednak nie odważyliśmy się domknąć. A nuż byśmy się zaklinowali w środku. :P

Z ciekawszych budowli, byliśmy jeszcze tutaj: http://www.urb-ex.pl/galeria-2007_11_10_Owinska Planujemy wybrać się tam jeszcze raz, ale jak będzie ciemno. Wtedy nawet największe chojraki wymiękają. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Innymi słowy tęskno Wam do czasów podstawówki ;) Ale w końcu w każdym facecie zawsze drzemie mały dzieciak - kluczowe jest to, kiedy dać mu się ujawnić.

Ja tam z podstawówkowymi 'dresami' nie miałem problem. Co prawda w okolicach domowych bywam bardzo rzadko, a spora część z nich wybyła na Wyspy, ale gdy już się spotkamy, to gra. Część już się pożeniła, udzieciowiła - jeden kolega z podstawówki jeździł nawet na misje do Iraku. Akurat ten to nie 'dres' - skończył technikum elektroniczne i był łącznościowcem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...