Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Turambar

Forumowicze o Sobie VIII

Polecane posty

Nauczyłem się za to kręcić w palcach nożami tak, jak niektórzy kręcą długopisami czy innymi przedmiotami, ale z nożem jest efektowniej i jest większy dreszczyk emocji ^^.
Nie taki jak przy wywijaniu mieczem :P Najlepiej kiedy ów miecz wyśliźnie się z ręki...

Wielu drobnych wypadków w tym rodzaju byłem świadkiem. Najbardziej spektakularny poskutkował dwunastoma szwami na głowie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

rozciachał sobie dłoń, że po natychmiastowej wizycie w szpitalu skończyło się na kilku (chyba trzech) szwach. Naprawdę, żałuję że tego nie widziałem, bo koledzy którzy byli świadkami tego zdarzenia twierdzą że widok był niesamowity....

I się dziwić, że niegdyś publiczne egzekucje cieszyły się takim zainteresowaniem, kiedy tu byle rana ekscytuje ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakim kurna cudem rozcharatal sobie dlon krojac monete? Operowal w powietrzu czy jako "deski" uzyl swojej lapy? :O

Tak, użył swojej dłoni jako deski :laugh:

Co do powyższej wypowiedzi Zozly... Po prostu wszystko wydarzyło się na tyle niespodziewanie (no bo kto by pomyślał, że przy tak trywialnej czynności prawie przetnie dłoń na pół :happy: ), że najpierw pojawiło się zaskoczenie i ogólne zdezorientowanie (sam zainteresowany jeszcze wyjątkowo nieporadnie gapił się w rękę nie mogąc uwierzyć w to co zrobił), później strzelono kilka pamiątkowych fotek ręki, a na końcu został odwieziony do szpitala. A ja nadal nie mogę uwierzyć, że zrobił to tak bezmyślnie.... :laugh:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bezmyślnie, bezmyślnie... Kiedy byłam 7-letnim brzdącem, skakałam i wspinałam się ze znajomą po drabinkach w parku. Jakoś tak wyszło, że podczas zabawy powiedziałam, żeby puściła się drążka, bo inaczej nadepnę jej na rękę (oczywiście chciałam tylko trochę postraszyć...) i już, już miałam ją "nadepnąć", gdy nagle koleżanka puściła się i spadła prosto na ziemię, czyli na kamienny bruk. A spadła tak niefortunnie, że okulary wbiły się w jej nos i do tej pory ma bliznę, ekhm. Ależ się potem nasłuchałam o swojej bezmyślności. ^^"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja akurat noży nie mam, choć uwielbiam na nie patrzeć.

Za to wielu moich znajomych ma własne ostrza, nawet po parę. Jeden z nich używał kiedyś nawet jednego ze swoich zakrzywionych noży do naciskania przycisków w mocno zdezelowanej komórce. Miny obserwujących to przechodniów- bezcenne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nadszedl ten dzien... 8 - miesieczny bachor nauczyl sie raczkowac. Najpierw niepewnie, Natalka powolutku raczkowala... Teraz zasuwa przez caly pokoj z predkoscia naddzwiekowa. A jesli zobaczy cos ciekawego na dywanie to sie zatrzymuje i przez dobre 10 minut to bada (np butelka z woda mineralna, jakies zabawki itd). Probuje juz stanac tez, ale jest na etapie kleczenia z "trzymanka"... Skubaniec ... Z jednej strony to fajny widok jak dziecko raczkuje, ale z drugiej strach, by niczego nie poknela / do buzi nie wziela z podlogi (nie wazne ile sie czysci, taki maly przwod pokarmowy zakonczony z jednej strony wielkim krzykiem, a z z drugiej wielka nieodpowiedzialnoscia zawsze cos znajdzie)...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja pamiętam... To znaczy - rodzice mi powiedzieli, że chodzić zacząłem w wieku 11 miesięcy, tj. w grudniu (jestem ze stycznia). Był to wspaniały prezent na Boże Narodzenie... Ta, to były czasy. Przyjemnie jest mi teraz poobserwować, jak mały braciszek cioteczny, liczący już 2 latka, biega tu i tam, wszystko maca, bada, bawi się... Ach, te dzieci. Ale nie dajmy się jednak zwieść pozorom. pod skórą takiego słitaśnego brzdąca potrafi skryć się prawdziwy demon...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja wrócę do tematu noży (tak, tak, Zolza :tongue:). Jako dzieciak ganiałem z nożami, siekierami, strugałem sobie drewniane miecze, dochodziły też łuki, dmuchawki (+ owoce bzu :))... Ale chyba nic nie przebije podkradania ojcu wiatrówki i latania ze starym wojskowym bagnetem. :D

Raz też mocno sobie dłoń rozciąłem - nóż miał b. krótką rękojeść i kantem dłoni trzymałem już za ostrze, no i ścisnąłem ten nóż, żeby go w drzewo wbić... Bliznę widać do tej pory. :)

@down: w sumie, to też sobie pod naskórek (na opuszkach palców dłoni) szpilki wbijałem - w ogóle nie bolało, a fajnie wyglądało :)

Co do postanowień noworocznych - ja mam poważne i raczej długofalowe, więc jestem w trakcie. A co to za postanowienie było, któremu nie sprostałeś?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mi nigdy nie pozwalano dotykać ,,siukiery". Młotek - jak najbardziej, ale siekiera już nie... :( Moje doświadczenia z nożami to tylko lekko nacięty kciuk lewej dłoni, pamiętam tylko dziwne uczucie jakby mnie coś w środku szczypało, bardzo nieprzyjemnie zresztą :P

A ja pozwolę sobie zapytać - jak tam z Waszymi postanowieniami noworocznymi? 22 stycznia już minął, kto wytrzymuje w swych postanowieniach temu chwała, ja "upadłem" już po 5 dniach po Nowym Roku...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To zalezy jakie postanowienie sobie wziales... Ja niczego nie obiecalem, zadnych postanowien. I jest ok...

Zastanawiam sie czy kamera na autostradzie mnie chwycila... Jade sobie do pracy, sa ograniczenia predkosci ze wzgledu na roboty drogowe. Sa tez kamery (pisze na nich "kamera nie w uzyciu"). No wiec jade sobie jakies 13 km/h szybciej niz maksymalna dozwolona predkosc (zresta i tak jechalem najwolniej ze wszystkich, za ciezarowkami, by zaoszczedzic na paliwie). Przejezdzalem pod kamera, ktora monitoruje cala autostrade a tu w ostatnim ulamku sekundy zobaczylem pomaranczowe swiatelko ktore blyslo z kamery... Zastanawiam sie czy mnie drapnela czy nie... Dowiem sie za miesiac, gdy przyjdzie list ze zdjeciem auta... No ale z drugiej strony jak pisalo "Camera not in use" to bede sie odwolywal od mandatu (jesli takowy przyjdzie)....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mi nigdy nie pozwalano dotykać ,,siukiery". Młotek - jak najbardziej, ale siekiera już nie...

To tak jak i mnie, a, psiakrew, to właśnie rąbanie drewna było tym, czym chciałam się zajmować jako szczyl. :< Siekiera przez długi czas pozostawała poza zasięgiem moich rąk, ale odbiłam sobie ten smutny fakt rozpoczęciem kolekcjonowania wszelkiej krótkiej broni białej w 6 klasie podstawówki. Zajmowałam się tym "przy okazji", toteż nie posiadam jakichś imponujących zbiorów, ale kilkanaście uroczych egzemplarzy się znajdzie, w tym również historyczne okazy. Jeśli chodzi o rzucanie - nie próbuję, z moją ujemną koordynacją ruchów skończyłoby się to raczej źle (skoro potrafię strącić ze stołu cyrkiel tak, że wbija mi się jakimś cudem na sztorc w stopę...). Jako dziecko biegałam oczywiście z własnoręcznie zrobionymi strzałami i łukiem, później uprosiłam rodziców, żeby na urodziny kupili mi w Decathlonie prawdziwy, rolkowy i dotąd go gdzieś mam. (: Wystrugane z gałęzi włócznie, mieczyki, zbite gwoździem z dwóch patyków - to i wiele innych to również moje dzieciństwo. Ech, to były czasy...

A ja pozwolę sobie zapytać - jak tam z Waszymi postanowieniami noworocznymi? 22 stycznia już minął, kto wytrzymuje w swych postanowieniach temu chwała, ja "upadłem" już po 5 dniach po Nowym Roku...

:lol2: ...a nie mówiłam?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heh... ja tam się wiekiem nie przejmuję... ;]

Od kiedy pamiętam interesuję się sztukami walki. Parę lat trenowałem tai-chi (medytacja i koncentracja niepotrzebna? Ha! Nauczyłem się tam na zawołanie niemal całkowicie odcinać od świata zewnętrznego. Wbrew pozorom czasem się przydaje...) oraz kung-fu ogólnie pojęte. Mam niestety pewien problem - mam duuuuże kłopoty z wszelkimi akrobacjami, gdzie dochodzi do... wypróbowywania sprawności błędnika (przewroty, gwiazdy, fikołki, wymyki itp.). Stać na rękach trochę stałem ale... no cóż, powiedzmy, że na tym się skończyło. Zawsze interesowały mnie też sztuki walki bronią - szczególnie bronią drzewcową długą i mieczami wszelkiego rodzaju. Nie miałem jednak pieniędzy na miecz... znalazłem więc prostego kija. ;] Ćwiczę różne układy i kombinacje już 6 lat. I uwierzcie mi na słowo - dla chcącego nic trudnego. Nie mam odpowiedniej siły potrzebnej do walki prawdziwym mieczem, ale gdybym miecz kiedyś kupił i zaczął nim trenować... byłoby baaardzo ciekawie.

Noże to też fajna sprawa - dużo krótsza klinga, ale można nimi walczyć kilkukrotnie szybciej niż mieczem. Rzucanie też potrafi dać niebywałą frajdę - oczywiście, jeżeli umie się rzucać... ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako dziecko biegałam oczywiście z własnoręcznie zrobionymi strzałami i łukiem, później uprosiłam rodziców, żeby na urodziny kupili mi w Decathlonie prawdziwy, rolkowy i dotąd go gdzieś mam. (: Wystrugane z gałęzi włócznie, mieczyki, zbite gwoździem z dwóch patyków - to i wiele innych to również moje dzieciństwo. Ech, to były czasy...

Właśnie mi się przypomniało, że tata wybudował mi kiedy prawdziwy, drewniany zamek :D. I oprócz łuku miałem nawet kuszę, gdzie naciągać cięciwe można było przy użyciu kołowrotka. Racja, to dopiero był wypas siekiery co prawda też nie dostałem, ale miałem dostęp do takiej śmiesznej piłki zębatej (nie wiem jak to się fachowo nazywa) , a że do lasu miałem niedaleko to zawsze jakąś większą gałąź się znalazło i się bawiło w kowala robiąc drewniane miecze, topory i lance :). Z kolegami długo się bawiliśmy w oblężenia zamku, ale tak jakoś koło 13 lat zorientowaliśmy się że jesteśmy już dość starzy i czas znaleźć sobie lepsze zajęcie (piłkarzyki i zimnea kola).

tai-chi chciałem się zapisać na to w ramach wfu, bo znajomi mi mówili że można sobie na tym nieźle pospać, ale niestety nie wyszło. Wybacz za spłycanie swoich zainteresowań :P

Postanowień noworocznych nie robiłem, bo stwierdziłem że to nie w moim stylu. Za to obecnie próbuję pozbyć się pewnego nałogu niszczącego płuca (po raz n-ty), jak na razie się trzymam (23 godziny).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

to i wiele innych to również moje dzieciństwo. Ech, to były czasy...

Kręcenie filmów. Robiliśmy własny scenariusz i udawaliśmy, że mamy kamerę. Robiliśmy nawet charakteryzację i rekwizyty (Pan kosz na śmieci-porywacz dzieci :) )

Każdy z nas wymyślał sobie własną drużynę piłarską i robiliśmy co tydzień wieeelkie mistrzostwa świata w piłkę.

Strzelanego...tego nie trzeba tłumaczyć.

Podchody, tworzenie własnych baz, maskowanie ich, robienie okopów, własnych zabezpieczeń, przeszukiwanie ruder... Chodzenie po wojskowym torze przeszkód, robienie domków bezdomnym zwierzakom, uciekanie przed rodzicami dzieciaków, którym się dokuczało ;]

Ech...moje dzieciństwo było naprawdę piękne :)

A ja pozwolę sobie zapytać - jak tam z Waszymi postanowieniami noworocznymi? 22 stycznia już minął, kto wytrzymuje w swych postanowieniach temu chwała, ja "upadłem" już po 5 dniach po Nowym Roku...

A ja się nadal trzymam :) I nie jest źle:P

że chodzić zacząłem w wieku 11 miesięcy

2 tygodnie po moich narodzinach, przeczytałem "Pana Tadeusza" :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja pozwolę sobie zapytać - jak tam z Waszymi postanowieniami noworocznymi?

Ja wytrzymuję ze wszystkimi swoimi postanowieniami noworocznymi, ale pewnie nie bez znaczenia jest tu fakt, że było ich mało, bo aż 0.

Jeśli chodzi o dzieciństwo, to jak tak patrzę za okno, to sobie przypomniałem, że swego czasu z dzieciakami z sąsiedztwa próbowaliśmy wybudować sobie iglo. Oczywiście się nie udało, ale parę bloków zmrożonego śniegu udało się postawić jeden na drugim. Budowało się też fortyfikacje ze śniegu i prowadziło wojny na śnieżki. No i oczywiście lepiło się bałwany, swego czasu trochę przesadziliśmy z rozmiarem kul i nie bałwan się nie udał, bo nie byliśmy w stanie położyć kul jedna na drugiej, tzn. dwie pierwsze jakoś dało radę, ale do poziomu głowy trudno było sięgnąć. To były czasy... W sumie jak byłem dzieciakiem, to mróz aż tak bardzo nie przeszkadzał, a teraz, no cóż...

Poza tym standard, czyli latałem z drewnianymi mieczami, własnoręcznie zrobionymi łukami itp. O pamiętam jeszcze porę żniw. Fajnie się jeździło na szczycie wozu wypełnionego sianem, tudzież skakało w stodole na siano z jakichś belek itp.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jako dziecko biegałam oczywiście z własnoręcznie zrobionymi strzałami i łukiem
Same here. Widzę, że to nie tylko ulubiona zabawa chłopców. ;] szkoda tylko, że w mojej okolicy ciężko było znaleźć odpowiednie gałęzie nadające się na łuk.

Miewałam też różne dziwne pomysły, w stylu: wytworzenie bomby, którą to później należało wrzucić bratu do pokoju. Nawet w łapki wpadła mi specjalna książka, w której było opisane, co, gdzie i jak. Niestety książeczka gdzieś się zagubiła i nie byłam w stanie dokończyć projektu. :< no, ale skoro z "bombą" nie wyszło, to na pewno wyjdzie z czymś innym. Ech, mój brat (w sumie jego znajomi tyż...) miał ze mną ciężko. ^^

jak tam z Waszymi postanowieniami noworocznymi?
Postanowienia noworoczne? A cóż to takiego? ;P
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Same here. Widzę, że to nie tylko ulubiona zabawa chłopców. ;] szkoda tylko, że w mojej okolicy ciężko było znaleźć odpowiednie gałęzie nadające się na łuk.
U nas były całkiem fajne giętkie gałęzie, chociaż dawało się je wygiąć tylko, jak się je urwało przy samej ziemi - przez co zdarzało się, że te 'łuki' były wyższe od nas xD Chociaż i tak najczęściej używaną przez nas[w sensie - na podwórku] bronią był gałęziowy miecz świetlny :D

A z głupich zabaw? No cóż, niedaleko mnie istnieje coś w rodzaju najniebezpieczniejszej strefy w mieście - poradzieckie Czerwone Koszary(dalej jeszcze stoi cokół po Leninie ;] ). Pełno tam gruzów, żuli i tak dalej... Więc na co można wpaść? Na grę "Znajdź mnie na koszarach", czyli chowanego... Dopiero po pewnym czasie człowiek zauważa, jakie to było durne i niebezpieczne, ale to jest pewien 'urok' dzieciństwa.

Swoją drogą, pamiętam, że w tamtejszym byłym szpitalu wojskowym próbowaliśmy nawet grać w RPGi ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Durne i niebezpieczne? Haha, przecież jak się ma 10 i mniej lat to wiadomo wszem i wobec, że nie może się nic nikomu stać. Otwarte złamania powstrzymują tylko do zdjęcia gipsu, a siniaki i zadrapania tylko potęgują... no, napisałbym chęć przygody, ale to mi już śmierdzi Szklarskim.

Ja sam z żadnymi przyrządami do zadawania krzywdy bliźniemu nie biegałem, natomiast zdobyłem sprawność taternika. W okolicy domku moich dziadków były wapienne skałki, którym nijak nie szło odpuścić. Matka oczywiście dostawała kota, ale kto by się przejmował (; Dopiero po latach odkryłem, że wcale nie tak daleko "(~20km) stamtąd był stary kamieniołom. Ech, co by to było, gdybym znalazł go wcześniej... pewnie nie mógłbym się z wami dziś podzielić tą radosną wiadomością ;] A tak mam tylko pamiątkę w formie kamyczka z odbitą muszlą jakiegoś jurajskiego ślimaka. Doh.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że FoS ożył wieloma ciekawymi dyskusjami, ale pozwolicie, że wtrącę się z materią ogólnie pojętej zimy i obecnej sytuacji :happy: Nie, mam prąd i gaz a więc ogrzewanie - problemu nie ma. Aż chce mi się zębami szczękać na myśl, że obecny tydzień będę musiał drałować do szkoły i z powrotem albo na piechotę albo autobusem. To pierwsza oczywiście odpada, bo przechadzki przy -20 stopniach mogą się skończyć bardzo źle. Ogólnie pojęta słabość do zemdlenia na dworze... a stąd prosta droga do trumny. Na szczęście, jeszcze jakoś funkcjonuje u mnie MPK :tongue: a legitymacja szkolna na coś się przydaje. Nie wiem jak wy, ale takiej zimy nie jestem w stanie spamiętać. Co prawda, słyszałem o podobnych mrozach w granicach -30 stopni rok po przeprowadzce, ale - niech mnie diabli - przypomnieć sobie nie mogę. Możliwe, że odmroziło mi zwoje pamięci :laugh: Zima ma swój urok - biały puch pokrywający wszystko (który niestety trzeba zgarniać z ulicy... mało wdzięczna robota), ale nie lubię aż takich mrozów. Nie jestem również przesadnym miłośnikiem upałów... preferuję "złoty środek" - zbalansowane proporcje :happy: Teraz reszta rodzinki wyjechała do Słowacji na narty a domem zajmuje się ja, babcia & pies - ten ostatni pełni funkcję obronną gwoli ścisłości :tongue: Dopóki będzie prąd - nic poważnego się nie dzieje...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A jezdziliscie kiedys w zimie, po sniegu na rowerze? Ja z kumplami pare lat temu zrobilismy kilkukilometrowa przejazdzke... mroz, snieg, my zakryci od stop do glow, okulary narciarskie na oczy i jazda :) Nawet nie zmarzlismy (przynajmniej ja) tak bardzo, ba w sumie cieplo mi bylo... Ale nie ma co ukrywac - jazda sama w sobie meczaca byla bardzo... Za czasow bycia singlem kilka razy w tygodniu zaliczalem trase Gliwice - Gora sw. Anny - Gliwice (104 km, choc raz zmuszony bylem "nastukac" 111km, by w Strzelcach Opolskich kupic i wymienic w rowerze przednie hamulce - pech chcial, ze jakims cudem padly gdy dojezdzalem do bazyliki, zostalem tylko z tylnym. Jakos dalem rade do Strzelc dojechac i hamulce tam wymienic. W zyciu nie zapomne tego upalu, walki z wymiana klockow, szosy - raz pod gorke, a raz z gorki). Specjalnie wstawalem o 4-5 rano by tylko moc sobie tam pojechac...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tata wybudował mi kiedy prawdziwy, drewniany zamek

O, to co w takim razie z domkami na drzewach? Czy wy też mieliście permanentne zboczenie na ich punkcie? Miliardy razy zabierałam się do budowania wszelakich konstrukcji, ale kończyło się na nieumiejętnym powiązaniu paru sznurków, zaś mała Ania, rozczarowana brakiem efektów, przybierała pozę, ilustrującą "Strapienie, odgniatające sobie tyłek na gałęzi". Moim największym osiągnięciem było splecenie swoistego hamaka między dwiema gałęziami, a z bratem ciotecznym udało nam się nawet rozpocząć budowę domku z prawdziwego zdarzenia, ale niestety w międzyczasie wyrośliśmy i nie mieliśmy ostatecznie trwałej "bazy", tylko restaurowane za każdym razem od początku szałasy. Do stanu beztroskiego dzieciństwa przywrócił mnie dopiero eks-bojfręd, któremu regularnie i z pełną odpowiedzialnością groziłam ucieczką na czubek drzewa, ale na szczęście do tego nie doszło. W zamian za to bawiliśmy się w rycerzy i tłukliśmy na drewniane kije - tak, my, dwa stare pryki... dobrze, że nikt nie widział, ale było fantastycznie. :D

Same here. Widzę, że to nie tylko ulubiona zabawa chłopców. ;]

No pewnie, że nie. Ba, niech się chłopcy cieszą, że się z nami nie kumplowali w dzieciństwie, bo byśmy im zdewastowały poczucie męskości na resztę życia. ;]

W okolicy domku moich dziadków były wapienne skałki, którym nijak nie szło odpuścić.

A tak, też to miałam. W mojej okolicy z kolei była sobie górka, którą tworzył kopiec ziemi i wielkie, granitowe bloki (swoją drogą dotąd jestem ciekawa, skąd się tam wzięły i czym były wcześniej). Uskuteczniałam tam wysokich lotów wspinaczkę wysokogórską, na ogół kończącą się mnóstwem ran (kanty niektórych obłupanych kamieni były naprawdę ostre) i siniaków (każdemu się może noga obśliznąć, nie?), ale dostarczającą bajecznych wrażeń.

Kardi, gdzie się podziały Twoje seksi avatary? ;/

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Domki na drzewach też wchodziły w rachubę, ale oczywiście najważniejsze było, żeby mieć najfajniejszą bazę na wsi. Pamiętam jak mi wszyscy zazdrościli, bo wpadłem na pomysł żeby wyrywać mecz, kopać dołek w miejscu wyrwania, chować tam jakieś "skarby" i przykrywać ponownie mchem. Taka skrytka była wtedy na pełnym wypasie :). Swoją drogą bycie dzieckiem lasu to jest to - mieszczuchy tego nigdy nie zrozumieją. Jeszcze fajną zabawą była opona, którą ktoś (najbliżej mieli pensjonariusze miejscowego Domu Pomocy Społecznej, ale z nimi handlowaliśmy na gazetki militarne i plastikowe żołnierzyki - to nie była ich robota) powiesił na gałęzi nad takim śmiesznym urwiskiem. Tylko najwięksi kozacy byli w stanie się na owej oponie przejechać.

Trochę głupio się chwalić, ale kiedyś wpadliśmy na pomysł aby sobie pożyczyć (do dziś nie jestem pewien jak to się nazywa) stróżówkę drewnianą myśliwego. Niestety jej waga, rosa i błoto spowodowały przesunięcia jej o całe 5 metrów, ale najfajniejsza była faza planowania. Był wywiad, na podstawie doniesień wywiadu rysowaliśmy mapę, a potem na mapie rysowaliśmy plan akcji - każdy dostawał jeden egzemplarz i do dzieła.

No i ostatnią rzeczą która mi się przypomniała - cmentarz (smenatrz?) dla zwierząt (zwierzaków?) leśnych. Chodziłem z kolegą i co znaleźliśmy jakieś stworzonko, to najpierw upewnialiśmy się, że nie żyje, a potem kopaliśmy dół i stawialiśmy mu nagrobek. Największym odsetkiem sztywniaków były naturalnie muchy, komary, osy, etc. Raz kolega przyszedł co miał gniazdo szerszeni na dachu, to nam przyniósł 32 sztuki i wykupił Platzkarte za bodajże 50 groszy. Trzeba sobie jakoś w życiu radzić przecie, no nie?

Jeszcze mi się przypomniała ciekawa historia - pewnego dnia sobie zrobiliśmy wycieczkę na rowerach, a że zawsze nas zastanawiało nieznane i zakazane postanowiliśmy zrobić szybki wjazd do wspominanego już Domu Pomocy Społecznej (DPS). Miejscówkę miał on nieprzeciętną, bo w starym pałacu, z ładnym parkiem no ale wszystko zawsze widzieliśmy przez płot, a to nie to samo. Więc wjechaliśmy przez otwartą bramę, tak jeździmy sobie jeździmy, aż tu nagle spostrzegliśmy że nam chłopcy z DPSu bramę wjazdową zakykają (a na rowerach innej drogi ucieczki nie było). Z 3 powróciło nas 2, kolega który został zamknięty nigdy nie zdradził co spotkało go w ramach kary (a "ciekawych" pomysłów w owym DPS na pewno nie brakowało w zarządzie:D)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nigdy nie przejawiałem skłonności do domku na drzewie, ale jednym z ulubionych zajęć było umacnianie pobliskiej grupy krzaków i drzew poprzez przeplatanie ich gałęziami - powstawały wówczas organiczne ściany, co przy wydeptanym i wykarczowanym wnętrzu stawało się "bunkrem" :) Dodajcie do tego łuki i rowerki stojące "na parkingu", i macie szczeniacki gang :laugh:

Fr0g: tak, dzieciństwo w pobliżu lasu to jest to :)

Poniżej, co prawda, nie moja historia, ale wyjątkowo obrazowo została mi opowiedziana przez kumpla ;)

Co powiecie na wyprawę na niedalekie złomowisko, obcięcie znalezionymi na tymże złomowisku na wpół zardzewiałymi brzeszczotami 2 dachów od samochodów marki Nysa, wkopanie jednego na skos u podnóża dość stromej i sporej górki (tak, by tworzyła skocznię), i grupowa jazda na drugim dachu? :D Oczywiście, wszystko zimą. Wyobrażam sobie te prędkości i kraksy na dole ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Durne i niebezpieczne? Haha, przecież jak się ma 10 i mniej lat to wiadomo wszem i wobec, że nie może się nic nikomu stać (...) Ech, co by to było, gdybym znalazł go wcześniej... pewnie nie mógłbym się z wami dziś podzielić tą radosną wiadomością ;]

Dwa fragmenty zestawione razem celowo... To nie tak, że nie może się nikomu nic stać - Ci, którym coś się stało w sposób ostateczny i nieodwracalny nie mają możliwości pochwalenia się swoim wyczynem na forum :happy: Wszyscy wesoło chwalą się swymi wyczynami i wypadkami, ale świadczy to tylko o tym, że mieli dość szczęścia, by żywota w tych wypadkach nie skończyć :tongue:

O, to co w takim razie z domkami na drzewach?

U mnie były bazy. Od 6 roku życia mieszkałem na nowym blokowisku, co wiązało się z tym, że wszędzie było pełno różnych wykopów, górek piaskowych i tym podobnych. A do tego zaraz obok są ładne wzgórza z laskami, zapomnianymi sadami, opuszczonymi budynkami, stawami - raj! Sam parę razy nie wleciałem zimą do takiego stawu, a paru kumpli sobie spodnie zamroziło w nich właśnie. Tak zwane 'górki' były też ulubionym miejscem eksperymentowania z fajerwerkami, które było ulubionym zajęciem w okresie długo przedsylwestrowym. Odkładało się wszystkie zaskórniaki na różne korsarzyki i inne ustrojstwa. Doszło nawet do tego, że udawało się wysadzić petardę pod wodą :cool:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...