Postnuklearnych wspomnień ciąg dalszy.
(Ponownie przestrzegam przed spoilerami)
Świeżo po skończeniu Fallouta 1, zabrałem się ponownie za drugą część. Tym razem znałem już uniwersum gry, wiedziałem kim jest główny bohater i rozumiałem zasady, na jakich funkcjonowało pustkowie.
Start nie był prosty. Nie wiedząc gdzie iść i skąd wziąć lepszy sprzęt, błąkałem się po początkowych mieścinach (Klamath i Den) wykonując najróżniejsze (choć niezbyt trudne, ograniczało mnie moje słabe uzbrojenie) zadania. Pomogłem Torrowi obronić jego 'Moo-moo' i wykupiłem kaucję Sulika. Pomogłem pijaczynie uzupełnić zapas drewna w jego bimbrowni. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o szczurzym bogu kryjącym się w osadzie traperów, o Toxic Caves nie wspominając.
W Den znalazłem nieco więcej pracy, pomagając gangowi Lary zdobyć fuchę u Metzgera, rozwiązując problem z nawiedzonym domem i wykonując kilka pomniejszych questów dla właścicielki jednego z kasyn. Ogólnie mieścina wyjątkowo nie przypadła mi do gustu. Była brudna, zaćpana i niebezpieczna. Dopiero za jednym z kolejnych przejść gry dowiedziałem się, że był to zabieg polityczny wykonany przez jedną z rodzin w New Reno. Zawładnąć miastami za pomocą silnie uzależniającego narkotyku - Jet. Ten sam problem miało górnicze miasto Redding, ale do niego dojdziemy.
Moją niechęć do Den potęgowało istnienie w nim siedziby głównej łowców niewolników pod wodzą Metzgera, chociaż nie ukrywam że możliwość dołączenia do nich (i oszpecenia się na całe życie za pomocą tatuaża na czole) była intrygująca.
Zdobyłem nieco doświadczenia, wiedziałem już jak dość dobrze strzelać podstawową bronią palną, a także słowami (rozwinąłem retorykę). Zirytowany tym, że nie wiem gdzie mogę jeszcze pójść sięgnąłem po solucję żeby rozejrzeć się za Bractwem Stali (nie liczę placówki która była jeśli dobrze pamiętam w Den i w której nie można było NIC zrobić).
W ten sposób (nie bez przygód) dotarłem do San Francisco. Taka podróż na tym etapie kosztowała mnie wiele nerwów i naprzemiennego zapisywania i odczytywania gry. Na miejscu przyjąłem zadanie zdobycia planów Vertibirda z bazy Enklawy w Navarro. Zadanie zadziwiająco proste, jeśli posiadało się retorykę na przyzwoitym poziomie i dotarło się na miejsce bez incydentów w postaci random encounter.
I tam spotkał mnie mały szok. Bez zbytniego wysiłku zdobyłem za darmo drugi najlepszy pancerz w grze, dużo dobrego uzbrojenia i GÓRĘ punktów doświadczenia. Za pierwszym razem zrobiłem z tego użytek od razu, za kolejnymi unikałem wkładania pancerza wspomaganego aż do samego końca gry, nawet pomimo zdobywania go dość szybko. Nie podobała mi się łatwość i płytkość takiej rozgrywki.
Oczywiście nie mógłbym nie wspomnieć o możliwości zdobycia robo-psa (jednego z dwóch, jakich możemy mieć za towarzyszy) i podenerwowania pułkownika Enklawy.
*stojąc na dożywotniej warcie przy Vertibirdzie obserwowany przez kręcącego się non stop pułkownika* - 'Totally worth it'.
Zwykle po wykonaniu tego zadania, mając już postać na przyzwoitym poziomie doświadczenia kierowałem się do New Reno, w celu zdobycia tytułu mistrza boksu wagi ciężkiej.Ogólnie postać ukierunkowana na 'charyzmatycznego intelektualistę mistrza kung fu' stała się moim podstawowym i ulubionym buildem (czyli wysoka int, cha, zdolności naukowe/medyczne/retoryczne, i rozwalanie całych patroli Enklawy gołymi pięściami w pancerzu co najwyżej bojowym). Wykonywałem też zadania dla większości rodzin w New Reno, ale nie będę przykładał do nich wagi w tym wpisie bo tematyk mafijna mnie nie kręci. Wykonałem je tylko dlatego, że zależało mi na punktach doświadczenia. No i na zwiedzeniu niezwykłej lokacji - Sierra Army Depot.
To zarazem intrygujące i irytujące, że można tak łatwo przeoczyć możliwość zwiedzenia tak interesującej lokacji. Ja sam ją odnalazłem dopiero za kilkunastym przejściem Fallouta 2, dzięki skorzystaniu z solucji. Nie można było jej po prostu 'napotkać' wędrując po mapie świata, trzeba było wykonać serię zadań dla mafijnej rodziny Wright, której siedziba znajduje się na wschodzie New Reno i którą łatwo przeoczyć z tego powodu.
Ale wracając do SAD. Wrażenie wywarła na mnie niesamowite. Silne (i jak sądzę uzasadnione) skojarzenia z The Glow z pierwszej części gry - ponownie badamy starą instalację wojskową, w której przeprowadzano przed wojną liczne eksperymenty. Z tym, że tym razem holotaśm i sprzętu do odnalezienia jest dużo więcej. Bardzo mi się podobała możliwość porozmawiania (co prawda przez chwilę, ale zawsze) z człowiekiem z czasów sprzed nuklearnej apokalipsy. Był też ciekawy, ale nieco niedopracowany pomysł z konstrukcją robota, który zostaje naszym towarzyszem. Napisałem 'niedopracowany', bo do dnia dzisiejszego nie udało mi się 'zainstalować' w nim broni - co czyni go kompletnie bezużytecznym (nie walczy wręcz).
Następnym krokiem na ścieżce oświeconego wojownika kung fu było pobieranie nauk u Dragona w San Francisco, a następnie stawienie czoła najpierw kolejno jego uczniom, a później uczniom złowrogiego Lao Pana (a także jemu samemu). Walka nie miała być na śmierć i życie, ale precyzyjne i zabójcze ciosy mojego bohatera zwykle kończyły się śmiercią przeciwnika już po pierwszym uderzeniu. Widok rosnącego z każdym wygranym pojedynkiem stosu ciał był równie niepokojący, co... satysfakcjonujący. Następnym krokiem była chęć uzyskania audiencji u Cesarza Chi. Kopię planów Vertibirda miałem już ze sobą, pozostało jeszcze wyczyszczenie siedziby Hubologist-ów. Zrobiłem to z łatwością i przyjemnością, ponownie miażdżąc ich kruche ciała swoimi gołymi pięściami. Pomogłem także pechowemu Chipowi odzyskać jego śledzionę. Zadanie równie interesujące, co nierealistyczne. Człowiek może bez problemu funkcjonować bez śledziony.
W swoich podróżach zawitałem także do rolniczej mieściny Modoc, w której nie było zasadniczo żadnych ciekawych możliwości, poza szansą na zdobycie żony (lub męża) i pokrycie budynków wokół latryny do której wkładamy ładunek wybuchowy kałem.
Stosunkowo niedaleko Modoc znajduje się górnicze miasto Redding.
W tym mieście mamy szansę zostać zastępcami szeryfa i wykonać dla niego kilka zadań. Jednak dla mnie najciekawsza jest możliwość wykupienia zainfekowanej Wanamingos-ami kopalni za grosze, i sprzedania jej z dużym zyskiem po oczyszczeniu jej z tych stworów. Wbrew obiegowej opinii, nie są to Obcy. Gdzieś czytałem wyjaśnienie twórców gry na ten temat - prawdopodobnie Fallout Bible.
Dodatkowo z tym miastem związana jest możliwość rozprowadzenia uzyskanej w Vault City odtrutki na narkotyk Jet i tym samym udzielenie pomocy uzależnionym od niego górnikom.
Myślę, że na dzisiaj tyle wystarczy. Zdecydowałem się podzielić wpis o drugiej części serii na dwie części, bowiem była to gra znacznie dłuższa i bardziej rozbudowana od 'jedynki' - samych lokacji było znacznie więcej. Ciąg dalszy nastąpi.
17 komentarzy
Rekomendowane komentarze