Z lat dziecięcych wspomnienia
Dziś zapewne pojawi się sporo wpisów dotyczących dzisiejszego dnia. Dnia Dziecka. Dla mnie w tym roku ma on szczególny wydźwięk, ale o tym wiecie, więc nie ma co wspominać. Z okazji tego dnia chciałem za to odbyć wędrówkę wstecz lat kilkanaście, a może nawet i więcej niż dwadzieścia. Do lat dziecięcych warto czasem wracać, tak samo jak warto zachować w sobie trochę z tamtego dziecka. Tę radość odkrywania świata, świeżość spojrzenia i pewną beztroskę. Zbytnie odpłynięcie w te cechy może nieco nam skomplikować życie, ale odpowiednia cząstka cech dziecięcych może ułatwić dorosłość.
Ikaru kokoro ni hi wo tsukero
Taose Taose Chikara no kagiri
Omae no karate wo misete yare
Nie o tym jednak miało być. Będzie o urywkach dzieciństwach - tych zmysłowych wspomnieniach, które przetrwały do dziś i najmocniej się odcisnęły na mnie. Mogą to być smaki, zapachy, drobiazgi i rzeczy wielkie. Sam jeszcze nie wiem dokąd dokładnie poprowadzi mnie ta droga. Pora jednak wykonać pierwszy krok:
Tu liczy się głównie zapach. Ten specyficzny swąd wymieszanego toru żużlowego i paliwa. Babcia mieszkała, a teraz mieszkam ja, zaraz obok stadionu Polonii Bydgoszcz, więc od małego na mecze zabierał mnie dziadek lub ciocia. Wiele z nich nie pamiętam, ale zapach żużlowy do dziś kojarzy mi się bardzo, bardzo dobrze i głównie z dzieciństwem (mimo, że na meczach nadal czasem bywam). Więc gdy tylko jest mecz liczę, że wiatr będzie wiał w stronę moich okien.
Hi wo abite hirameku kyoudai
Manazashi wa mirai wo mitsume
Yagate kuru heiwa wo inoru
Tu z kolei wędrujemy z stronę mego taty. Tata się wspina. Od dawien dawna i źle mu, gdy choć raz w roku nie uda się w Tatry. Nas zabierał natomiast w tzw. skałki. Głównie do Jury Krakowsko-Częstochowskiej, do wioski zwanej Rzędkowice. A właściwie to w skałki oddalone o niecały kilometr od tej miejscowości. Mnie bakcyl wspinaczkowy nie złapał, ale bardzo lubiłem te wyjazdy. Mogłem samodzielnie się wdrapywać na skałki, zwiedzać zakamarki i wyczyniać inne cuda. Byłem tam dwa lata temu po wieloletniej przerwie i moja żona mówiła, że radość było widać bardzo wyraźnie na mojej twarzy.
Czyli czar szkolnego sklepiku i okolicznych kiosków. Lody wodne były głównym towarem sklepikowo-szkolnym. Prawie pozbawione smaku, w przezroczystej folii, ale i tak jadało się je niemal codziennie. Dlaczego? A bo były tanie. Rufflesy już takie tanie nie były, ale kiedyś z kumplem pożarliśmy na jednym posiedzeniu 15 małych paczek. Nie muszę dodawać, że na długo miałem ich dość. A gumy Turbo to już historia niemal osobna. Pudełko po kasecie z wyłamanymi 'widełkami', ekscytacja przy otwieraniu gumy i handlowe poszerzanie kolekcji. Się działo.
Hirumu yutori wa nai haze da
Yurase Yurase Daichi wo yurase
Omae no chikara wo misete yare
Czego potrzeba do szczęścia chłopakom z podwórka? Piłki i dwóch słupków. Jakość piłki nie jest ważna, a rolę słupków mogą spełniać drabinki, huśtawki, krzaczki czy nawet plecaki. A w co grać? Jak to w co? W piętnache! O ile wiem ta gra ma sporo różnych nazw, ale zna ją niemal każdy. Na czym polega? Zasady też pewnie się różnią, ale u mnie było tak - jedna osoba staje na bramkę, a reszta stara się mu wbić bramkę. Jedno dotknięcie piłki pod rząd (chyba, że żonglerka), sito dopełnia, główka 5, na koniec karne i kary. Na pewno graliście! Ja grałem w to całymi dniami przez ładne parę lat. Do repertuaru należał też 'odbijany', czyli obijanie piłką o ścianę bloku - jedna osoba zaczyna, a druga musi trafić w ścianę z miejsca, w którym zatrzymała się piłka. A potrafiła się zatrzymać nawet za rogiem.
Jakże ja kiedyś bolałem nad tym, że w mym Fordonie oddalonym nieco od centrum Bydgoszczy tak słabo odbiera Polonię 1. Nie mogłem ogladać Daimosa! I Yattamanów! I Gigiego! Przez jakiś czas musiałem żerować na kuzynie mieszkającym w centrum. Ale potem kablówka do mnie dotarła i stało się szczęście. Mogłem oglądać Tygrysią Maskę, Rycerzy Zodiaku, a nawet Czarodziejkę Sally (ciiiiiii). Wtedy anime było mi słowem nieznanym, ale te 'bajki' - nawet z włoskim narzutem - twardo konkurowały z Cartoon Network.
Hi ni somari yasuragu kyoudai
Sono mune ni toushi wo himete
Yagate kuru ashita wo mezasu
Yonde 'ru Yonde 'ru Daimosu Daimosu Toushou Daimosu
Sekai no nakama ga yonde 'ru
Od 6 roku życia przeprowadziłem się z bydgoskiego Starego Miasta do Nowego Fordonu. Zamieszkałem na Tatrzańskim osiedlu, które to graniczy z fordońskimi wzgórzami z szybowniczą Górą Fordon oraz widoczną na powyższym obrazku Górą Wisielca. Górki były dla dzieciaków magicznym miejsce tuż za rogiem - pełnym opuszczonych sadów, ukrytych zakamarków, drzew do zdobywania, górek do zjeżdżania, stawów do zamarzania i tylu różnych zabaw, że aż strach.
To chyba wszystko, więcej grzech... Znaczy się - szybkiej wyliczanki koniec. Taki mały prezent dla siebie samego. Mi ta podróż się podobało, szkoda wracać. A Wy gdzie wędrujecie?
Antoni Kępiński
Lęk
25 komentarzy
Rekomendowane komentarze