Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

<Cygnus przedarł się przez truchła otaczających go diabłów.>

- Ale czekaj: skoro Britni wywołała u ciebie takie emocje, to powiedz co będzie jeśli zacznę śpiewać disco polo? Oczywiście z Brit nie rezygnuję. Pokonamy diabły w kilka sekund, a i Holkasowi coś się stanie. Co ty na to? Oczywiście nie wykluczam że ten wystrój ulegnie twojej furii, ale przecież od czego są dekoratorzy wnętrz? To co, zaczynamy jatkę?

<Pyta się błagalnie i robi błagalne oczy>

[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]--[]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Koniec pytań, czas się zabawić- krzyknął Lucker i pozbawił szczęścia na powitanie jedną falę diabłów, która zginęła jakoś nieszczęśliwie pod gradem meteorytów.

Brak wyzwania... brak wyzwania... mówił sobie w myśli Lucker kolejno eliminując kolejne fale diabłów bawiąc się wielkimi owcowymi kulami do kręgli.

- Teraz bawimy się w karuzelę- wystrzelił od siebie z pod ubrania we wszystkie strony wełnę tak jak Alex Mercer swoją biomasę i złapał wszystkie diabły wokół i zaczął się kręcić wokół. Tak oto powstało wełniane tornado zagarniające coraz większe ilości diabłów dusząc je, a równocześnie ich ciałami tratując pozostałe monstra na które natrafił wełniany wir.

Kiedy było już tego dosyć, a wielki wir zatrzymał się i przypominał pałkę baseballową wysoką, jak sam Holkas. Lucker wbił swój miecz w podstawę, a pałka z wełny utwardzona tysiącami ciał martwych diabłów była wystarczająco mocna, aby oprzeć się mieczowi z platyny.

- Mam już dosyć temu, że się nam przyglądasz. Walcz!!!- Lucker skoczył w jego stronę i zamachnął się w jego stronę najmocniej, jak umiał wielką super mocną wełnianą pałką z martwymi diabłami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Aaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Cygnus! Po czyjej jesteś stronie?!

Przygląda się chmarze diabłów

- Zwycięstwo liczby nie chce, męstwa potrzebuje.

Skinieniem dłoni sprawia, iż kości z muru składają się w górne połowy szkieletów. Nieumarli wyciągają swoje ręce ku diabłom, aby ich rozerwać lub pożreć. Bóg tworzy pod sobą górę z krwi, a następnie przekształca ją w falę, która spada na zastępy wroga. Casul zeskakuje z niej i wykształca pajęcze odnóża zakończone ostrzami i ruszył na najbliższe czarty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holkas podniósł prędko rękę i wszelkie dźwięki ucichły. Nie było słychać śmiechów, oddechów, pytań i obelg. Zamilkła wszelka muzyka, zamilkły serca i krew w żyłach.

- Co ty wiesz o ciszy, kapturku...?

Jego głos był jedynym, co grzmiało w sferze, w której się znaleźli.

- Część bogów... odpadła lub zrezygnowała. Ci, którzy zaczęli, a nie widzicie ich tutaj. Zabawne, że medyk odpadł tak szybko, bo naprawdę mógłby wam się teraz przydać.

Moje plany są zbyt skomplikowane, byś mógł je pojąć swym mizernym umysłem, wiecznie odrętwiałego nań. Zresztą to nic szczególnego, zważywszy, że nie byłeś w stanie ogarnąć tego, co się ostatnio wydarzyło...

Pociągnął nosem kilkukrotnie.

- Dać się wyrzucić z budynku... ekhm... uciech, przez kobietę, i to nawet bez krzty boskiej krwi... Dać się wyrolować jak dziecko w tak trywialnej sprawie... Tsk, tsk, tsk... Nieładnie. Ciekawe, co by powiedziała mamuśka tych bachorów, które niedługo już pożyją, zapewniam. Zrób więc przysługę dla wszystkich - połóż się gdzieś i najlepiej umrzyj... albo odfruń do swojej szkółki... zanim ponownie kogoś zabijesz.

Wówczas poleciała w jego stronę wełniana kulka, z której opadły już diabły. Z głuchym łupnięciem uderzyła najwyraźniej w głowę Holkasa, lecz nie było to widoczne z daleka.

Jego oczy na chwilę się zajarzyły i w Luckera poleciało to, co zeń zostało z prędkością błyskawicy.

I w jego kierunku zaczął dąć wiatr tak potężny, że jego kaptur i płaszcz zaczęły robić za lotnię, zdmuchując go w stronę ciemności. Gdyby nie był bogiem, jego twarz poleciałaby w dal, zostawiając gołe kości.

Drugim okiem patrzył na wygłupy Shadowa, Cygnusa i Pympola. Na tym ostatnim skupił wzrok dłużej... Znacznie dłużej.

- Twoje zdanie obchodzi mnie tyle, co twoje życie, czyli nic. Nie zależy mi ani na efektach specjalnych, ani na bezmyślnym rozwalaniu wszystkiego na flaki w waszym stylu, a ponad wszystko nie mam w zamiarze was przerazić. Sami jesteście swoimi najgorszymi wrogami, co wkrótce sam zaobserwujesz i to najwyraźniej z... najgorszego miejsca, bardzo do Ciebie podobnego... Damn, you're ugly... Ciebie to nawet Asarianki by nie chciały, jakbyś był ostatnim dawcą chromosomów w galaktyce. Precz, robaku.

Wokół zaczęło krążyć trochę run, które krążąc coraz szybciej, sprawiały, że Pympol poruszał się z coraz większą trudnością. Ot takie zwiększenie grawitacji akurat pod tym miejscem.

- Co robisz, ty nieszczęsny menelu? Bić mnie piosenką... Równie dobrze mógłbyś mnie próbować zamrozić, utopić czy rozciąć na kawałki - nie będzie żadnej różnicy, bo w Twoim wykonaniu i to, i to przypominać będzie uderzenie rozpłakanej dzidzi w ścianę kojca. A skoro tak lubisz walkę w stylu Syzyfa, to trzymaj...

Rzucił mu złotą monetę.

- ...i kup sobie bilet do piekła w jedną stronę.

Wokół niego rozwarły się szczeliny piekielne, z których buchnął żar i płomienie, otaczając go i rzucając się na niego. W piekle nawet płomienie cierpią i są posłuszne władztwom. Pełne są też nienawiści.

- Mroź sobie ile chcesz, te zastępy są nieskończone. A teraz, naprawdę, nie marnujmy już czasu...

Wszystkie pozostałe diabelstwa pospadały z nieba, umierając w męczarniach, lecąc w nieskończoną przestrzeń pod nimi.

Nagle coś wybuchło. Dźwięk przypominał zbyt bliskie uderzenie pociskiem moździerzowym niedaleko ucha, a przed bogami stanęły istoty, których chyba wcześniej dotąd nie widzieli.

W stronę Luckera poszybowała piekielna mantykora, z szałem w oczach, pianą na pysku, nasączonym jadem ogonem i grzywką żelem postawioną.

W stronę Cygnusa, zanurzającego się w gorących i żywych płomieniach, wyskoczyła bestia ogromna, z wieloma rzędami ostrych zębów, i sześcioma mocnymi, najeżonymi kolcami i wyposażonymi w setki mięśni, zdolne rozgniatać lokomotywy jak zapałki. Ponadto bestia wyrosła w czeluściach piekielnych ma ogień w swym ciele i nie ulęknie się chłodu.

Shadow gdzieś tam fruwał, aż z ledwością uniknął płomiennego miecza, którym zamachnął się unoszący się w powietrzu wojownik z ukrytą pod kapturem twarzą. Zaczął mówić jakieś niezrozumiałe demoniczno-łacińskie wyrażenia, które najpewniej oznaczały bycie duchem zemsty, który przyszedł ukarać boga za niemycie ząbków czy straszenie gimnazjalistów gitarą. W każdym razie nie zawahałaby się, by Cień zniknął w płomieniach zagłady.

Glatryd stał w miejscu, gotów na wszystko, co przyniesie mu los i ten, który jeszcze do niedawna był jego... może nawet przyjacielem. W takiej ciemności wiele nie widać, jednak nie wydawało się, żeby cokolwiek na niego leciało czy pędziło...

Niestety, w tej sferze, nawet coś, co wydaje się, że nie istnieje, jednak może się tam znaleźć.

Glatryd nagle upadł, lecąc kilka metrów dalej. W miejscu, w którym stał, pojawiła się pofałdowana i usłanymi małymi iglicami ziemię, z której wypełzła ohydna istota, poganiana przez diabły żyjące w jej wnętrznościach prosto do ataku. Wydawało się, że nie ma dla niej znaczenia ból, gdy miażdżąc kolejne ostre skały, jej skóra została rozrywana na strzępy. Co więcej, zdawało się, że zwiększa to tylko jej możliwości...

Gdy bestie rozlazły się każda w swoją stronę, Holkas zniknął, a przynajmniej jego oczy nie były już widoczne w tej gęstej ciemności.

Prawdziwy atak miał się dopiero rozpocząć.

Gdy na Bajcurusa szedł ten olbrzym, uczuł on, że za nim pojawiło się coś nawet większego. Nie zdążył się nawet przenieść, gdy wylądował przygnieciony i przytrzymany do ściany, która wyrosła znikąd, a od uderzenia tylko lekko pękła.

- Boski bękarcie, tylko pomyśleć, że gdybyś nie był takim szaleńcem, to ty byłbyś teraz częścią mnie. Nawet miło nam się walczyło, gdy...

- Argh, puszczaj, grubasie! Dopiero jakiś twój totemogłowy pies skończył mi gruchotać kości. Dalibyście odpocząć choć na chwilę.

Kot teleportował się gdzieś na bok, i otrzepał.

- Czego chcesz? Potrenować sobie na mnie kiepskie obelgi?

Bajcurus mógł się teleportować, ale to Holkas był szybszy i zanim nawet w pełni się pojawił w nowym miejscu, został przeszyty ostrzem.

- Na początku chciałem się Ciebie zwyczajnie pozbyć, bo byłeś, a może jesteś, nic nie wartą wycieraczką. Masz jednak... eee... jakiś potencjał. Prawie Ci się udało zabić słabą boginię, stety musiałem to... odrobinę poprawić. Chociaż i tak nie zapomnę tego, że byłeś za słaby, by zdobyć się na zachowania kawałka duszy, w którym byłem, to możesz przyspieszyć mój powrót... lub zginąć jako pierwszy, jak wolisz. Nie będzie to trudnym zadaniem - i jedno, i drugie - jeżeli tu dotarliście, nawet jeśli oczekiwałem, że padniecie połamani po drodze.

Stanął tuż przed nim i złapał go prędko za gardło.

- Także albo dasz mi zabić was wszystkich i będziesz sobie potem pluć przez wieczność w brodę, że tego nie wykorzystałeś, albo mieć swój udział w pochodzie zagłady. Proste. Oczywiście oczekuję czegoś w zamian, bo jesteś chyba najbardziej niestabilnym mętem w całej tej zgrai.

Puścił go, po czym wyjął ostrze.

- Twoja niedawno nabyta boskość na nic się zda. Połączonej mocy nie pokonacie, na pewno nie w takim stanie, a mnie... bawi wyraz szoku i smutku na twarzach tych, którzy padają martwi pod moimi stopami. Masz więc jedną okazję, by w tym makabrycznym tańcu trochę... pouczestniczyć. A później... No, gorzej to ty nie wyjdziesz.

- Słuchaj, grubasie, pomogę ci z wielką radością, ale najpierw musisz mi parę rzeczy obiecać. Wiedz, że jak zobowiążę się ci pomóc, a później bogowie skopią ci tyłek i uwolnią Holzena, to ja będę miał z nim kłopoty. A więc lepiej, żebyś nie zawiódł. No, z moją pomocą twoje szanse rosną kilkukrotnie... Ale - warunki. Po pierwsze, chcę władzy. Nie myśl że będę biegał po twoim imperium i podawał ci na klęczkach drinki. Ale nie jestem zachłanny - odpal mi kilkadziesiąt planet, i będzie wporzo.

- Nie jesteś w warunkach, by negocjować... Szanse moje w takim układzie się nie zmieniają... zbytnio. Za to ryzykuję, że zaczniesz mnie okładać tym swoim kozikiem. A większa szansa na to, że nim mnie zniszczysz jednym ciosem, niż mielibyście mnie pokonać zwyczajnie. Poza tym najwyraźniej mnie nie słuchasz. Dostaniesz kawałek władzy, ale jak zrobisz coś przeciw mnie, to wyparujesz szybciej niż woda po kacu. Zająknij się raz lub powiedz ale, a zginiesz.

- Ale.

Kot obserwował reakcję.

- Ech... Nie jesteś straszny. Mówię ci po prostu, co chcę w zamian za pomoc w unicestwieniu moich dawnych kumpli. Proste. No dobra... Rzecz numer dwa - nieśmiertelność. Może zastępy tych idiotycznych diabłów zgadzają się ustawiać w rządku na odstrzał, ale ja po tej akcji chcę nieśmiertelności. Nie wiem jak to zrobisz - dla istoty tak potężnej i niesamowitej jak Ty, mości Grubasie, będzie to pewnie bułka z masłem.

Bajcurus uśmiechnął się.

- To... tyle. Obiecaj dotrzymać tych warunków, to ci pomogę. Deal?

Kot zawsze miał taki nieszczery uśmieszek, gdy coś planował. Mrokasowa część Holkasa dobrze znała ten uśmiech.

Oznaczał kłopoty.

- Może ja nie jestem straszny, ty za to jesteś śmieszny. Zabij dwóch, trzech, to zobaczymy. Na razie tylko pyskujesz. Nie wchodź mi w drogę i rób swoje. Jak się uda, będziesz żył wiecznie.

- Ej! Nie tak szybko. A... Przypieczętowanie umowy? Uścisk dłoni prezesa, demoniczna pieczęć, połączenie krwi, niedźwiadek, całus na do widzenia? To jest umowa. A umowę się zawiera. Nie będę nikogo atakował dopóki nie będę miał pewności, że po tym wszystkim nie postanowisz mnie zdradzić.

Uśmiech stał się jeszcze wredniejszy.

To moja działka...

- A jaką ja mam mieć pewność, że ty mnie zdradzisz? Robiłeś to setki razy, a ja... cóż... tylko kilka :trollface:. Poza tym to ty jesteś tutaj mającym dostać bęcki, nie ja, więc nie pyszcz. Na motywację masz czas trzech minut - zaatakuj któregoś z bogów, albo to któryś z nich Cię zaatakuje. Podejrzewam, że kilku z nich z radością zemści się za śmierć ojca, przeszkadzanie w interesach albo z powodu twojej krzywej mordy.

- No cóż, pewności nie masz, muehehe. Ja zdradę uprawiam zawodowo.

Powoli przeczyścił okulary, i przyszykował rewolwer.

- No dobra. Let's get this party started! Gdzie oni są?

- Właśnie widzę... Tam stoją jak owce we mgle.

I Bajcurus, puszczony z uścisku, poleciał cichaczem w ich stronę.

- Obym tego nie żałował... Przynajmniej, do końca tej rzezi. Potem będzie już tylko jeden...

Ponownie ze stukotem stali zniknął w ciemności. Odbijający się z niezidentyfikowanego kierunku dźwięk całkowicie dezorientował potencjalne próby ataku. Trzeba było coś zrobić, by tę ciemność rozświetlić, inaczej nie wiadomo, co by się czaiło w ukryciu...

- Bojową wybrankę wybrałeś na swą partnerkę, puszko...

Za Casulonem zagrzmiał ostry głos. Wytworzone pajęcze odnóża poleciały do ataku, jednak napotkały na twardy opór wytworzonej zbroi.

- Miło, że pozwoliłeś z taką łatwością zdobyć tak przydatną wiedzę. Zapewne nie pobiłem Ciebie, ale nie miałeś zapewne w myślach tego, że któregoś dnia, nawet tak wcześnie, zotanie to użyte przeciwko tobie... Kto by się spodziewał czegoś takiego, po łagodnym i spokojnym olbrzymie.

Wielkie pieści i ostrza zaczęły się stykać. Iskry szły z ostrz, a odgłosy uderzeń dźwięczały zarówno poprzez uderzenie w potężny metal, jak i w twardą jak skałę skórę Holkasa. Dzięki swojej szybkości, a przede wszystkim poprzez osłabienie Casulona, Holkasowi udało się wyłapywać luki w obronie, co skończyło się pochwyceniem Casulona za głowę. Ciekawie wyglądały wbijane ostrza w rękę Holkasa, zwłaszcza, gdy wbijały się w płynny metal.

- Chyba ona... jedyna odważyła się poświęcić, by mnie skutecznie zranić... Ale to bez znaczenia.

Z krzykiem, Holkas zamachnął się, by wgnieść Casulona w ziemię... Dosłownie i w przenośni.

___________________________________________________

Skąd Shadow i moc ognia? :huh:

Wszelkie obelgi nie są osobiste, ofc. Mogłyby być gorsze i śmieszne, ale długo wówczas bym tu nie zabawił.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Za dużo żeś się nawdychał tych piekielnych oparów Holkas... Po drugie nie mieszaj w to jej i nawet o niej nie mów, bo bluźnisz. Twoje słowa są przepełnione goryczą. Ty chcesz mnie pouczać? Ty? Ty taborecie piekielnych bestii!- Lucker odrzucił płaszcz i upadł spowrotem na ziemię- Myślisz, że ty rozdajesz karty? Jesteś tylko nędznym pionkiem w tej grze, który przypakowany udaje silnego. Tak naprawdę jesteś zwykłym śmieciem... wrakiem... bez krzty emocji... a tacy długo nie pożyją.

Stanął prosto tak jakby ten wiatr wogóle nie istniał i przywołał swój miecz, który nagle oparł się sile przyciągania wgłąb ciemności i powrócił do jego rąk.

- Wiesz dlaczego przegrasz? Dlatego, że jak większość złoczyńców wyzbyłeś się najważniejszego, czyli emocji. Tego, co posiadają istoty niższe od nas. One wbrew kruchości ich życia, na przekór nietrwałości ich ciał posiadają to czego nam w szczególności czasem brakuje. Ty się tego wyzbyłeś, dlatego zostałeś skazany na porażkę.

Nawet nie popatrzył w stronę piekielnej mantykory. Jak gdyby nic stał w miejcu z zamkniętymi oczami oraz z mieczem w ręku i czekał.

Stwór nie zwachał się ani chwili i zaatakował swoim ogonem w stronę Luckera, a ten jakby wyjmując scenę z Matrixa uniknął ataku i przywalił mantykorze z buta w twarz tak, że odleciała kawałek dalej i gruchnęła o podłoże.

- To jest sekret Moderatusa. Dzieląc ciepienie, pot, łzy, miłości, zmartwienia ze wszystkimi istotami i opłakując je jest zatem najsilniejszym z nas wszystkich. Pomimo, że posiadamy wady i jesteśmy słabi. To czujemy i dzielimy troski z naszymi wyznawcami. Ty tego nie potrafisz zrozumieć, dlatego jesteś słaby i to cię zgubi... Możesz mieć wyznawców, lecz brak emocji pozbawia cię prawa do boskości.

Mantykora jakoś zbyt szybko się podniosła i przejechała mu swoimi ostrymi, jak błyskawice ogromnymi pazurami( dostałem upomnienie, że jest ogromny tzn. 10 razy większy odemnie) po plecach. Jednak potwór się zawachał i nie zranił go tak dotkliwie jak mógł, a Lucker się nie poruszył. Możnaby rzec, że potwór miał chwilę zwątpienia. Ta minisekunda wystarczyła, żeby zobaczył, iż coś jest nie tak.

Z kącików oczu Luckera popłynęły łzy. Stało się to tak nagle, że nikt by tego nie zrozumiał, lecz jego wyznawcy tak. Wyczuli to, jak on ich troski, że potrzebuje wsparcia. Wszyscy zebrali się by wspomóc go w tych ciężkich chwilach.

Lucker odwrócił wzrok w stronę bestii, a jego oczy promieniały niebieskim światłem. Czasoprzestrzeń jakby nagle zagięła się wokół niego. Teraz ten kto nie wierzył, iż wyznawcy są naprawdę prawdziwą podporą bogów strzelił by sobie kulkę w łeb, bo Lucker dosłownie promieniał boskością. Czuł przy tym jeszcze mocniejszą więź ze swoimi wyznawcami. To było tzw. połączenie idealne. Nie był teraz sam, lecz wspierały go tysiące. Zaś każdy z wierzących dawał mu siłę zdolną przenosić światy.

- Chyba to można nazwać największym szczęściem każdego boga...- ostatnia łza spłynęła mu po policzku, kiedy ręką złapał mantykorę w powietrzy i stwór poleciał w stronę ziemi i w mgnieniu oka przebił się kilka boskich kilometrów w dół.

- HOLKASIE DOSTANIESZ TO NA CO ZASŁUGUJESZ OBIECUJĘ CI!!!- krzyknął, aż całe piekło się zatrzęsło.

Nie wiedział, czy dotrze to do innych bogów, lecz przesłał im wiadomość... Bracia... prawdziwa siła nie żyje w nas, tylko w naszych wyznawcach. Tak, jak oni wierzą w nas to z całego serca uwierzcie w nich, a otrzymacie wsparcie!

Wziął swój miecz i napiął się, a potem zamachnął się wokół siebie czystym cięciem uginającym wymiary... Może to pomoże rozwiać ciemności.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W głowie Błękitnowłosej zaczęło świtać.

-Clint City? Miasto, w którym klany toczą ze sobą wojnę? Miasto pełne istot posiadających nadprzyrodzone zdolności?

M.Moon-Zgadza się.

Konishi przewracała kolejne strony notesu od Księżycówny i przeglądała zdjęcia, przypominając sobie coraz więcej.

Na jednym zdjęciu byli pokazani uczniowie na rozpoczęciu roku szkolnego w Akademii Skeelz. Na drugim był pokazany stadion, na którym ćwiczyli All Stars. Na trzecim zdjęciu było pokazane kasyno...

-Jak ma się wojna?

M.Moon-Tymczasowy rozejm.

-A klany?

M.Moon-W porząsiu. Junkz imprezują, Freaks występują w swoim cyrku, Ulu Watu serfują...

Moon-Czyli norma. Z wyjątkiem Nightmare.

M.Moon-Ielena nie była zadowolona, gdy dowiedziała się o rozejmie, i go nie akceptuje. Ale, na szczęście, na razie tylko Sentinel dręczy.

Moon-A to już się da zrozumieć. Pomagamy jej w tym, gdyż nie znosimy Sentinel...

M.Moon-Nie znosimy, nie znosimy!

Księżycówna wstała i zaczęła śpiewać o Sentinel, kompletnie zapominając o świecie. Tak zapominając, że wybiegła na ulicę i nie dostrzegła jadącej wielkiej ciężarówki...

Kierowca zdążył się jednak zatrzymać i wychylił się z okna.

Kierowca-Do jasnej! Ej, wy! Może byście pilnowały dzieciaka!

Moon-Przepraszam bardzo, moja siostrzyczka jest mądra i nie trzeba jej pilnować!

Kierowca-Siostra od siedmiu boleści!

I Moon wdała się w ostrą dyskusję z kierowcą. Księżycówna chwilę postała, ale po chwili spojrzała na swój zegarek.

M.Moon-Jasna krowa!

Podbiegła do Konishi.

M.Moon-Chodźmy! Orlok czeka już 2 godziny!

-Kto?

M.Moon-Orlok! Idźmy!

-A co z Moon?

M.Moon-Później nas dogoni, bo wie, gdzie cię zaciągnę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy zaczęło się ogólne zamieszanie i pojawienie Holkasa wraz z hordą diabłów, Glatryd bez słowa przeszedł do stopniowej ich pacyfikacji. Inni bogowie coś tam wykrzykiwali, ktoś nawet - o, zgrozo - zaczął śpiewać, ale Władca Luster tylko utkwił w nim swe jarzące się teraz lekkim błękitem oczy i ruszył powoli, lecz niepowstrzymanie niczym lądolód sunący majestetycznie po lesitej równinie, wykorzystując nieprzebrane zastępy przeklętych stworzeń do nabrania tempa i stopniowemu zatraceniu się w wirze walki, w którym najważniejsze jest tylko to, by cały czas poruszać się w kierunku najważniejszego z wrogów. Szybko zmienił się w pełznącą górę diabłów, które oblazły go ze wszystkich stron i za wszelką cenę próbowały wbić w niego swe szpony i kły, jednak żaden nie zdołał się znacząco przebić przez jego boską powłokę i zranić samej istoty. Rany goiły się czasem na tyle szybko, że niejeden zdziwiony przedstawiciel czerownej i rogatej rasy, mającej skłonność do zawierania kontraktów podpisanych krwią odkrywał, że jego zęby utknęły w twardym szkle, a z lewej strony nadlatuje właśnie ze świstem pięść zdecydowanie nienaturalnej wielkości.

Niemal równie gwałtownie jak się zaczęło, szaleńcze dans macabre zostało zakończone przez nagłą eksplozję skał i ziemi, jaka wybuchła tuż pod bogiem. Diabły zdecydowanie zamortyzowały upadek, ale wyrwany z walki Glatryd przez chwile rozglądał się wokoł zdezorientowany i wyraźnie niepocieszony tym nagłym powortem do rzeczywistości nie posiadającej ponad 50 diabolicznych istot na metr kwadratowy.

- Co to ja miałem...

Rozmyślania egzystencjonalne przerwał skrzekliwy i preszywający pisk ze strony czegoś, co w półmroku Pan Kostek uznał w pierwszej chwili za ogromną kolumnę podtrzymującą strop, a okazało się... Glatrdy przetarł ostrożnie oczy i wyciągnął ze swej torby potężny artefakt - niewielką książeczkę, znaną jako Notatnik Encyklopedyczny, otworzył na losowej stronie i skierował dramatycznym gestem w stronę stwora, który najwyraźniej jeszcze nie skończył wynurzać swego cielska z ziemi.

- Mów!

- Lumbricidae Diabolus - odpowiedział Notatnik nieco robotycznym głosem - powszechnie znany jako Czarci Robal. Powstał ze zwykłej dżdżownicy, poddanej działaniu demonicznej magii. Udręczony potwór nieprzerwanie cierpi nieznośny ból spowodowany przez planarny portal, który tkwi w jego brzuchu. Jedzenie łagodzi cierpienie na krótki czas, więc stwór próbuje połykać wszystkie napotkane istoty. Bolesna egzystencja cały czas gna go na poszukiwanie zdobyczy.

Stwór ten to długa na 12 metrów wężowa istota o plamistej, szarej i różowej skórze. Jego wielką paszczę wypełniają długie, wężowe kły. Czarci robal nigdy nie zaznaje spoczynku. Wiecznie wije się i wierci z przeszywającego bólu.

Czarcie robale dręczy tak straszne cierpienie, że nie są w stanie porozumiewać się w żaden sposób.

Czarci robal natychmiast rzuca się, by kąsać i połykać wszystkie napotkane stworzenia. Jeżeli zanosi się na jego przegraną, wzywa wsparcie za pomocą czknięcia demonami. Nie przestaje atakować, dopóki nie zginie.

- Słodko - Mruknął, podczas gdy książeczka kontynuowała swój wywód

- Po śmierci Czarciego Robala tkwiący w nim portal imploduje. Wszystkie stworzenia w promieniu 1.5 metra od stwora zostają wessane w zapadające się przejście i przeniesione do najgłębszej piekielnej otchłani. Ponadto stwór automatycznie wyczuwa położenie wszystkiego, co ma kontakt z ziemią w promieniu 36 metrów. Ten osobnik jest znacznie większy niż dotąd odnotowane.

- No dobra... Zawsze wiedziałem, że wbudowany pokedex jeszcze mi się przyda... - westchnął Glatryd doskonale zdając sobie sprawę, że pozostali także mają kłopoty i jest teraz jedyną żywą istotą znajdującą sie na ziemi w promieniu 36 metrów od robala. Robal najwyraźniej też doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo wynurzając ostatecznie swe ohydne cielsko rozpoczął niespodziewanie szybką, jak na stworzenie takiego rozmiaru szarżę wprost na Boga Luster, który odskoczył dosłownie w ostatniej chwili. Wciąż wyjąc i piszcząc w sposób, który każdego śmiertelnika przyprawiłby o zimny dreszcz stworzenie zawróciło i znów spróbowało chwycić swymi masywnymi szczękami boga, ale i tym razem nie przyniosło to skutku.

Glatryd wciąż sie cofał. Potrzebował czasu, by obmyślić zdecydowany plan.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miejsce, do którego Księżycówna ściągnęła Konishi, było... dosyć starym dworkiem. Dworkiem z dosyć starymi drzwiami i z równie starymi oknami. Niby nic specjalnego...

Gdyby nie to, że wokół dworku walało się mnóstwo nagrobków, w jednym z okien nagle zapaliło się światło, a tuż obok bramy wejściowej, na wielkim stosie kości, siedział trzygłowy pies...

M.Moon-Nistarok! Miło cię widzieć!

I Księżycówna przeskoczyła nad furtką i podeszła do Nistaroka. Konishi, nie mając innego wyboru, musiała zrobić to samo...

-Po co tu przyszłyśmy?

M.Moon-Jestem umówiona...

Księżycówna podeszła do drzwi, a Nistarok poszedł za nią i zaczął szczekać. Odpowiedzi nie było...

Dziewczynka, nieco zdziwiona, ponownie zapukała, ale nieco mocniej. Efekt był taki sam jak poprzednio...

Zirytowana Księżycówna zaczęła walić ręką i nogą, tak, że Błękitnowłosa musiała zatkać sobie uszy. Ale nikt nadal nie otwierał.

M.Moon-Teraz się doigraliście!

I, ku przerażeniu bogini, wyjęła z torby bombę, coś poklikała i odeszła na bezpieczną odległość. Bomba wybuchła. A drzwi poleciały na Konishi. Nie muszę dodawać, że zemdlała?

-Jasna krowa, czy Arkis mnie zastrzelił?...

Konishi otworzyła swe oczęta i omal zawału nie dostała. No bo? No bo to, co zobaczyła, wystarczyło, by dobić ledwo żyjącego.

Drewniane ściany i podłoga, na dodatek skrzypiąca. Eleganckie meble, w tym kilka foteli. Absolutny brak kurzu. Lampiony z czaszkami, świeczki. Dywan. Mnóstwo drzwi.

Wiem, wiem, pewnie sobie pomyślicie "I to jest niby straszne?". Ale uwierzcie, że centaury mogą zostawić w psychice wiele śladów. Arkis na przykład. Czy Kanasura.

Bogini jednak powstrzymała się od zawału i postanowiła przejść się. Ale w tym samym momencie dostrzegła Ielenę i Erszebet, które gdzieś w kącie pokoju dyskutowały z nabzdyczoną Księżycówną.

Ielena-Który to już raz wysadziłaś drzwi?

M.Moon-*liczy*4777, plus ten to 4778?

Ielena-O jeden za dużo...

Erszebet-Dziecko, na przyszłość poczekaj, aż ktoś ci drzwi otworzy! Wysadzać od razu...

M.Moon-Jestem spóźniona o 2 godziny, a właściwie już o 2 godziny i 30 minut, nikt nie otwierał, nawet na szczekanie Nistaroka nikt nie otwierał. Co ja miałam zrobić?! Wejść oknem, przez komin, podkopać się?!!!

I dyskusja trwała. A że na biedną Konishi nikt uwagi nie zwracał, wyszła przez pierwsze lepsze drzwi. Szkoda. Szkoda, że była to piwnica.

Bogini oczywiście nie zauważyła schodów i elegancko zaczęła spadać. I znowu zemdlała?!! To już przesada :blink:

M.Moon-Zapraszam na pobudkę!

Konishi otworzyła oczy i wnet oblano ją wodą.

-Za co?!

I wtedy dostrzegła, że wokół niej stoi mnóstwo dziwaków przyglądających się jej. Jakiś troll, mumia, chłopiec w czerwonej szacie, żywy strach na wróble, jakaś wiedźma, facet bez głowy i inni. Jedyną uroczą w tym towarzystwie osobą był wysoki rudzielec w garniturze. No i jeszcze mały, białowłosy chłopiec, na oko niewiele starszy od Księżycówny, z uroczymi rogami.

M.Moon-*Szeptem*Przedstaw się...

Przedstawić się? Dobra...

-Hmm... Na imię mi Konishi, zwą mnie również Błękitnowłosą. I to chyba wszystko...

Bogini próbowała odejść, ale Księżycówna ją zatrzymała.

-No co?

Ominęła Księżycównę, ale tym razem ją Ieleń... Eeee, to znaczy Ielena zatrzymała.

-No czego chcecie ode mnie, do jasnej?!! Chcę wrócić po prostu na Osiedle! Mam już dość wrażeń na dziś! Śmierć, durny Kot*, urządzanie sobie trofeum ze mnie! K****!

I walnęła w podłogę, tak, że ściany zadrżały... Ale zrozumiała, że popełniła błąd. Duży błąd.

Spojrzała na Księżycównę, a tej do oczu napłynęły łzy.

M.Moon-Czyli wolisz Łosiedle od Clint City?!

I zaczęła ryczeć.

Białowłosy chłopiec-Jasna mumia! Moon*, nie płacz!

I białowłosy rzucił się z chusteczką do Księżycówny i zaczął jej wycierać łzy.

M.Moon-Zostaw mnie Orlok! Łosiedle! Głupie Łosiedle!

A więc to był ten Orlok?!

Ielena-Pięknie! Teraz cały dwór zalany zostanie!

Cały dwór?! No to ślicznie...

Konishi podbiegła do Księżycówny.

-Słuchaj, ja tylko żartowałam! Po prostu się wkurzyłam! Po prostu!

M.Moon-Nie żartowałaś! To czuć, to po prostu tak czuć jak świeżą krew!

PO 5 MINUTACH

M.Moon-Przestań! To nieprawda! Ty nie chcesz tutaj być! Chcesz wracać na głupie Łosiedle!

-Boże... A nie, nie Boże, o ja!

Orlok-Co to miało znaczyć?

-Nic, nic! Dawaj chusteczki, bo potop tu będzie!

Orlok-Skończyły się!

Konishi i Orlok zaczęli szukać chusteczek, ale gdy w końcu znaleźli...

-Gdzie ta mała?

Po kolejnych pięciu minutach Konishi dostrzegła na fotelu dziwnie wielki koc.

-Tu jesteś!

I próbowała zdjąć koc, ale nie dało się.

M.Moon-Dajcie mi spać. Nie ma co robić. Spać. Do wiosny.

-Nie będziesz spać do wiosny! Nie możesz!

M.Moon-Mogę i nikt ani nic mi nie zabroni. Spać.

Ale wtedy przybył rachunek... Znaczy ratunek.

Dziwnym trafem naprawione już drzwi otworzyły się i weszła wysoka czarnowłosa dziewczyna, ciągnąca za sobą wielki worek.

-Niespodzianka!

Orlok-Blacko!

Wszyscy zamarli, tylko Księżycówna jęczała pod kocem. Blacko rzuciła worek i podeszła do koca.

Blacko-Co to za okaz gadającego koca?

Orlok-Nie, to nie jest gadający koc. To Moon się schowała i płacze.

Blacko-To ja wiem.

I Blacko zdjęła koc.

Blacko-Mów, co znowu się stało. Sentinel ci coś zabrali? Cebulę obierałaś?

Księżycówna w skrócie opowiedziała, co się stało. Blacko spojrzała na Konishi.

--------

Rety! Post wielki. Nie sądziłam, że jedna gra nakłoni mnie do napisania giganta:D

Post i tak jutro będzie zaktualizowany.

*Tavish, to nie było obraźliwe. Konishi po prostu w gniewie powiedziała o Kocie, że jest durny.

*Orlok do Księżycówny mówi "Moon".

I ciąg dalszy.

Blacko-Łosiedle? Nie słyszałam lepszego żartu!

Dziewczyna zaśmiała się, ale po chwili spoważniała.

Blacko-Mała Moon, uspokój się.

Księżycówna posłusznie przestała łkać.

Blacko-Konishi, wiem, że jesteś wkurzona, ale wiem, że wracać na Osiedle naprawdę chcesz. Zostań tu!

-A co mi to da?! To jakiś dom wariatów! Nie mogę zostawić Lucky samej, jeszcze zrobi coś głupiego. Poza tym mam mnóstwo spraw do załatwienia. Nie mogę tu siedzieć.

Blacko-I tak na razie nie możesz wrócić na Łosiedle.

-Co?!

Konishi uszom nie uwierzyła.

Blacko-Nie mogę ci wyjaśnić tego. Ale uwierz, lepiej jest tu zostać. Chociaż na 1 dzień.

Konishi pomyślała chwilę...

-Dobra, skoro nalegasz, to zostanę...

CDN.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Strzyknęła kość w jednej ręce, potem w drugiej, na szczęście dysk Cieniowi nie wypadł, ale ten czuł, że w walce z takim przeciwnikiem nie może polegać na sile ludzkich mięśni. Niemniej mocy trochę mu zostało, ale przeciwnik nie wyglądał na takiego, który da się zdmuchnąć jednym growlowym krzykiem. Heh, jednak starość ma swoje zalety, bo jak to mówią - z wiekiem przychodzi doświadczenie a dzięki temu Shadow użyje szarych komórek do rozgryzienia przeciwnika. Na pierwszy atak miał asa w rękawie... element zaskoczenia wynikający z faktu, że ma odporność na ogień. Jasne, nie wiedział jak bardzo i czy ta cholera tego nie przełamie, ale lepsze to niż nic.

- Na początek jednak... - mruknął Król Metalu pamiętając, że w tych stetryczałych kościach jeszcze trochę tkwi boskiej mocy a owóż wykorzystał do stworzenia kolejnego wózka inwalidzkiego, ale tym razem z pewnymi bajerami jak oświetleniem rodem z samolotów, GPSem, rakietami powietrze-powietrze, tarczami kinetycznymi i inną masą szajsu, którego smutni panowie z CIA pakują do swoich zabawek. A tak na serio to darował sobie tylko tarczę. Z wrednym uśmiechem na ustach, bynajmniej nie sztucznej szczęki, ruszył do boju gdy głośniki odpaliły wydzierając się ponad tysiącem decybeli na metr kwadratowy.

Ruszył w powietrze unikając ledwo kolejnej fali ognia puszczonej przez tego cholernego bossa. Odgryzł się odpalając cztery rakiety samonaprowadzające, które - jak można było się spodziewać - nie zrobiły większej szkody a tylko rozeźliły piekielnika.

- Głupcze! Stary głupcze! Czy naprawdę sądzisz, że te śmieszne zabawki mogą mnie powstrzymać?

- Zirytować na pewno. - roześmiałem się irytująco działając na nerwy przeciwnikowi. Jakby stracił nad sobą kontrolę to łatwiej byłoby go podejść. - A może byśmy tak pogadali co?

- Słucham?! - odparł wściekły wróg. - W imię Bethezera, prędzej mi...

- Kogo? A wiesz, że to ciekawie... znam go nawet, to mój dobry znajomy.

- Niemożliwe! Mój pan nie zadawał by się z takim plugastwem, które gra nie wiadomo jak bardzo pogiętą muzę!

Nie skończył zdania gdy w łapie Cienia pojawiła się gitara i zasadził na niej parę potężnych, black metalowych riffów.

- Taaaką? - mruknął przebrzydle słodkim tonem. - A może taką? - zapuścił lżejszy kawałek obserwując jak furia sięga zenitu.

- GIŃ NIEWIERNY! - Cień ulatując przed kolejną falą gorąca odparł parodiując znanego kościotrupa... i legalnego terrorystę w USA:

- SILENCE! I'LL KILL YOU! - Shadow jednak ten ryk okupił niemal wypluciem płuc. - Ach, te cholerne stare ciało...

Po kolejnym okresie stagnacji i wymieniania się słabymi ciosami bądź unikania mocnych.

- Może porozmawialibyśmy jak cywilizowani ludzie... wróć, jak istoty z potęgą w łapskach nad zaistniałą materią? - odpowiedzią piekielnika była tylko fala ognia. - OK, to ja będą latał w tą i z powrotem przy okazji próbując cię wciągnąć. Na początek, jaki sens ma totalne zniszczenie?

- Zniszczenie jest końcem. Doskonałością. Uwieńczeniem koła przeznaczenia. - wyjątkowo szybko usłyszał odpowiedź. - I możesz być pewny, że ani ty ani nikt z was nie zdoła przeszkodzić w tym doskonałym planie!

- Daruj sobie to gadanie. Dobre to jest dla megalomanów co im się pod kopułą poprzewracało i w swej ślepocie nie są w stanie ujrzeć ziarna porażki, które samo zasiali. - zachichotał wrednie Shadow. - Owszem, wszystko w kosmosie ma swój początek i koniec!...oczywiście pomijam tutaj krówki Ktulu - zamurczał pod nosem Cień - ale wracając do rzeczy...Naginania zasad uniwersum to największa zbrodnia! Przeznaczenie wie kiedy ma wezwać do siebie... do zaświatów dusze potępionych, umarłych i akcjonariuszy... i innych takich. Wy natomiast... a właściwie ten nadęty gbur o tam, bo ty jesteś tylko marionetką... chcecie to złamać pokonując i niszcząc nas, a tym samym zagrażając balansowi sił... Jeżeli złamiecie go kosmos pójdzie w cholerę. Dlatego też grubo się mylisz jeśli sądzisz, że zdołasz nas powstrzymać. Mamy za wiele do stracenia, żeby się teraz cofnąć! THOU I WALK THE VALLEY OF DEATH I SHALL FEAR NO EVIL! - ryknął na koniec.

Piekielnik najpierw roześmiał się donośnie a chwilę potem z wyrazem nieprzeniknionego gniewu huknął.

- TAKO ZAMIENIĘ CIEBIE I TWOJE PRZEKONANIA W PROCH! INFINITY DIVINE HELL'S JUDGEMENT! - Cieniowi wydawało się, że w jego stronę leci supernova.

- Skoro tak... pora trochę ochłodzić towarzystwo. DAIGUREN HYOURINMARU!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kotek zdradził. To jest tak zaskakujące jak kolejne odcinki "Mody na sukces". Szczerze czy jest ktoś kto się tego nie spodziewał? Przecież on przy każdej okazji to robił, kto wpadł na pomysł by szedł z nami? Trzeba go było zamknąć w ubikacji z kuwetą i karmą i byłby spokój. Ciekawe kogo zaatakuje,pewnie to też będzie wielka niespodzianka.

<Patrzy na kotka i wychodzi z pola stworzonego prze Holkasa>

Następny geniusz się znalazł. Ani mnie nie obraziłeś bo gorsze obelgi można usłyszeć w przedszkolu, ani twoje pole nic mi nie zrobiło. W moich żyłach płynie smocza krew więc mam +50 do odporności przed atakami magicznymi. Kotek czeka na ciebie, pora dokończyć parę spraw.

<Zza pleców Pympa wyszedł Bajcurus.>

Braciszku! Nareszcie się spotykamy! Mam nawet dla ciebie prezencik, muehehe.

<Wycelował z magnuma. >

Nie ruszaj się przez chwilkę... Nie będzie bolało ? zapewnił. - ...za bardzo.

WOW jakie to niespodziewane!

<Odwraca się do koteczka>

Naprawdę masz zamiar zabić mnie tą zabawką? Liczyłem,że stać cię na coś więcej. Chociaż gratuluję pomysłu sprzymierzenia się z Holkasem, miałem zamiar to zrobić ale stwierdziłem,że za chwilę on i tak będzie martwy więc lepiej nie podpadać reszcie bogów. W końcu i tak kiedyś będzie trzeba się ich pozbyć,a lepiej by niebyli podejrzliwi.

<Broń kotka rozpada się na kawałki>

Więc załatwimy to w normalny sposób albo damy sobie spokój i najpierw pozbędziemy się Holkasa,a potem reszty.

Pokićkała ci się kolejność. Najpierw pozbędę się reszty, a potem Holkasa. A potem będę rządził światem.

<Bajcurus znów pojawił się za plecami Pympa. >

Znam cię aż za dobrze. Pewnie marudzisz w myślach jak stara baba, i nie potrzebuję mocy czytania w myślach, żeby to dostrzec. Ale daję ci szansę! Możesz się teraz poddać ? zaśmiał się Bajcurus. ? No pomyśl. Czym mnie zaatakujesz? Ogniem? MOJĄ mocą? Buahaha! Podpiszesz na siebie wyrok.

Przestań zachodzić mnie od tyłu to nie prysznice. Może wykrzycz to głośniej bo Holkas i reszta mogła cię niedosłyszeć, jesteś cichy i dyskretny jak radziecki czołg. Ciekawe co zrobisz jak się teraz poddam? Zostawisz mnie w spokoju, zabijesz?

<Dochodzi do niego sens ostatniego zdania>

OGIEŃ TO MOJA MOC! trzeba było uważać na gniew Moderatusa, teraz ogień jest mój. Ale teraz to nieważne.

Jak się poddasz? Nie wiem, pewnie cię zabiję. A ogień był mój, jest mój, i będzie mój. Ty masz taki pseudoogień, pirokinezę. Mueheh.

<Znowu teleportował się za plecy Pympa.>

No dobra. Brać go, chłopcy!

Nagle na smoka wyskoczyły ze trzy ohydne stwory z piekieł. Jakby tego mało, od tyłu zaatakował Bajcurus, próbując wbić Pympowi sztylet w plecy.

<Odskakuje od atakujących. Na ziemi pojawia się mydło>

O kotku patrz,chyba będzie się trzeba schylić. Wiem,że o tym marzysz.

<Jeden z potworów poślizgnął się na mydle i wpadł na pozostałych dwóch>

Widzę znalazłeś sobie pomocników bystrych jak woda w klozecie. Staczasz się, kiedyś zaatakowałbyś frontalnie, teraz jesteś słaby i musisz się wysługiwać innymi

<Rzuca się na Bajcurusa próbując wbić mu pazury w brzuch>

MÓJ PŁASZCZ

<Bajcurus i Pymp poślizgnęli się na mydle i upadli na ziemię. Smocze pazury wbiły się w brzuch kota i... tam utkwiły, gdyż nagle cały Bajcurus stał się twardy i ciężki jak ołów.>

Muahaha! I co teraz?

<Kot walnął Pympa głową, i powoli zaczął rozpływać się i oblepiać smoka. >

To bezcelowe! Przegrałeś! Muahaha! Jestem niepokonany!

Agencie Smith przecież wiesz,że to nie działa na wszystkich.

<Zatrzymuje rozprzestrzenianie się płynnego metalu>

Nie jesteś niepokonany, jesteś stary i słaby, widać to w twoich oczach. Nienawiść cię wypala. Czasami żałuję,że nie mam mocy zamrażania, zamroziłbym cie i stłukł jak porcelanę, cóż niemożna mieć wszystkiego.

<Stara się wyrwać rękę otoczoną metalem>

Ja stary? I słaby? Pół godziny temu zamordowałem boginię! A teraz zabiję ciebie!

<Kot rozpadł się na pojedyncze komórki. >

Rozwalę cię!

<Uformował się nad Pympem, I spadł na niego z ogromną siłą, przebijając się przez podłoże prosto do jamy będącej domem jakiejś plugawej istoty. W jamie znajdowało się łóżko, telewizor plazmowy oraz lodówka.>

Tak naprawdę to nie chcę cię zabijać, ale nie mam zamiaru dzielić się władzą, więc niestety musisz zginąć.

<Otworzył lodówkę, wyjął zamrożoną pangę I wymierzył nią cios w głowę brata.>

Nieeeeeeeeeeeeeee tylko nie ryba! W dodatku taka niesmaczna!

<W ostatniej chwili uskakuje spod ryby lecz trafia go ona w rękę>

To było ohydne

<Ryba staje w płomieniach i kruszy się. Pymp spogląda na telewizor, ten uruchamia się na kanale TVpiekło. Widzimy oprowadzanie po domu jakiejś gwiazdy i początek reklam. Z głośników dobiegają słowa piosenki Justina B. "Baby">

Nawet ty tego nie wytrzymasz!

<na uszach Pympa pojawiają się słuchawki zagłuszające muzykę>

<Ryba pod wpływem gorąca rozmraża się, i zaczyna się poruszać.

Nie ruszaj się, nędzna istoto! Użyję cię do zadania komuś śmierci!

<Pandze to chyba nie pasowało. Pod wpływem muzyki Biebera wpadła w rage mode, i zaczęła atakować wszystko naokoło. >

ARGH! Jak już będę panem świata, to unicestwię wszystkie pangi!

Spadam stąd, to plugawe zwierzę stwarza tu złe warunki do walki.

<Kot wyszedł przez pierwsze drzwi, jakie zobaczył. Okazało się, że trafił do opuszczonego przedszkola>

To miejsce prezentuje nieocenione warunki taktyczne.

<Złapał pluszowego misia, i cisnął nim w brata>

Masz ty mózg? Toć to Miś Tuliś. Co oznacza...

Buzz, Chudy, Panie Bulwo bierzcie go!

<Zabawki rzucają się na niespodziewającego się takiego ataku kotka>

Tak jest do parteru z nim i na śmietnik!

Gdzie?! Ja tu jestem przyjacielem! On ? kot wskazuje na Pympa ? uważa, że jest Buzzem Astralem. A do tego lubi jeść kartofle.

<Zabawki odwróciły się na pięcie, i zaczęły szarżować na Pympa, którego jeszcze smagała rozwścieczona panga>

Buecheche! To nie koniec!

<Na dywan wychodzą dwa plutony Plugawych Żołnierzyków>

On jest komunistą! OGNIA!

Kłamca! Ale muszę coś powiedzieć, Jam jest imperator Zurg!. Buzz jestem twoim ojcem! Wiecie jak nazywali tego tam gdy był dzieckiem? Sid to on niszczył zabawki

<To powstrzymuje atak większości zabawek prócz żołnierzyków>

Atakujcie go!

<Korzystając z zamieszania topi żołnierzyków ogniem>

A macie wy złe zabawki. Teraz kotku poddaj się!

Ja kłamca?! Czy te oczy mogą kłamać?

<Robi minę kota ze Shreka i zaurocza wszystkich w zasięgu>

No właśnie. Nie mogą. TO TERAZ ZABIĆ GO!

<Zindoktrynowane zabawki znowu się odwracają i szarżują na Pympa. Nagle na Bajcurusa wyskakuje Kot w Butach

Nędzna imitacjo! ? krzyknął Kot w Butach.

A ZDYCHAJCIE WSZYSCY!

<Pomieszczenie wypełnia się lawą>

Wreszcie! Szkoda,że mi to nic złego nie zrobi. Jestem lawo odporny!

<Lawa znika. Z przedszkola pozostały tylko wypalone fundamenty. W oddali majaczy napis "Silent Hill" Wita.>

To może być ciekawe miejsce, słyszałem o nim wiele dobrego

<Odbiega w kierunku miasta>

Tchórzu STÓJ

<Biegnie za Pympem. Nagle przed nimi staje Miecio Zombi>

Zejdź mi z drogi, ohydna abominacjo, albo poleje się krew!

MÓÓÓÓZGGG

<Bajcurus patrzy na Pympa>

Jesteście na równym poziomie intelektualnym, spytaj go co to za miejsce i gdzie jest toaleta. I streszczaj się, bo jeszcze muszę cię zabić.

Weź wyjdź! Mi on bardziej przypomina ciebię. Twoja potrzeba więc idź szukać toalety sam.

<Rozgląda się za czymś do walki>

Zresztą jak mnie zabijesz to szybko zostanę pomszczony. Pamiętaj Nina czeka na mój powrót i niewybaczy ci tego,że mnie zabiłeś.

<Łapie Miecia i ciska nim w kotka>

<Kot łapie Miecia>

MÓZG? ? spytał Miecio z dezaprobatą.

<Bajcurus wyrzucił Miecia do pobliskiego śmietnika>

Nina zginie jak tylko stąd wrócę, ale ty będziesz pierwszy.

<Kot również rozgląda się za jakąś bronią. Jego wzrok pada na dwa mechy bojowe stojące obok>

- Ej ? zastanowił się Bajcurus. ? A może olejmy tłuczenie się nawzajem? I tak jesteśmy odporni na swoje ataki a razem możemy je tylko wzmocnić. Chodź zabić resztę a potem Holkasa. Jak już będę rządził to dam ci 20% wszechświata.

Po pierwsze: Nina cię zniszczy. Po drugie fakt chyba nigdy nieskończymy tej walki. Znamy się zbyt dobrze i wiemy czego możemny się spodziewać po przeciwniku.

O tym jak podzielimy się władzą pogadamy później, najpierw trzeba ją zdobyć. Może to być problem bo jest kilku bogów i Holkas ale damy radę.

od bardzo dawna razem niedizałaliśmy, trzeba znowu zacząć. A wtedy bójcie się bogowie.

Pokonałbym cię bez problemu, proponuję ci to tylko dlatego że mogę wykorzystać twoją znikomą moc do pokonania reszty.

<Wsiada do mecha bojowego i uruchamia systemy>

Rusz się i włączaj ten złom zanim zabiją Holkasa i odeślą nas do domu.

Blablabla niektóre rzeczy nigdy się niezmienią. Ale niech ci będzie, nie mam siły na kłótnie z tobą bo nic z nich niewynika

<Wchodzi do mecha i podąża za kotkiem>

<Bajcurus uruchomił świder, i wykopał się na powierzchnię>

Rusz się nie będę czekał w nieskończoność.

No to kogo zabijamy pierwszego? Ja obstawiam Markosa albo Casula, obaj są siebie warci.

Markosa jak on padnie reszta pójdzie z górki.

<Wyskakuje z mecha i czeka na kotka>

--------------

Troszkę się to rozrosło w czasie pisania i zabrało nam niecałe dwie godziny.

Bardzo szybko z normalnego posta zamieniło się w coś do pośmiania ale jest ok.

Mamy nadzieję,że się podoba.

Nikogo nie staraliśmy się obrazić.

Zielonkawy to ja, biały kotek w <> narracja

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Och, czyżbym dotknął delikatnego elementu tej twardej konstrukcji dziecka szczęścia? - złośliwie się uśmiechnął - Nie martw się, spotkacie się, przędzej czy później... Zależy od tego, co będzie skłonna zrobić, a słyszałem, że takie istoty mogą zrobić bardzo... dużo. Ciekawe, czy z tych mieszańców, które powstały da się wycisnąć coś więcej...

Myślisz, że ty rozdajesz karty? Jesteś tylko nędznym pionkiem w tej grze, który przypakowany udaje silnego. Tak naprawdę jesteś zwykłym śmieciem... wrakiem... bez krzty emocji... a tacy długo nie pożyją.

- Skończyłeś te biadolenia? Ty nawet nie wiesz, w jakiej grze jesteś, a swoją pozą zdradzasz tylko, gdzie umieściłeś swoje figury. Ja natomiast, jestem i graczem, i każdą figurą z osobna. Ot taka podpowiedź, byś się postarał trochę bardziej niż dotychczas.

- Wiesz dlaczego przegrasz? Dlatego, że jak większość złoczyńców wyzbyłeś się najważniejszego, czyli emocji. Tego, co posiadają istoty niższe od nas. One wbrew kruchości ich życia, na przekór nietrwałości ich ciał posiadają to czego nam w szczególności czasem brakuje. Ty się tego wyzbyłeś, dlatego zostałeś skazany na porażkę.

- Ależ nie wyzbyłem się emocji. Miałem... wystarczająco wiele czasu, by poznawać wszystkich bogów i to w takim miejscu, w którym żaden z nich by się nie spodziewał. Emocje są absolutnie zbędne w tej chwili, bo tylko marnują czas i pokazują słabości.

Zresztą masz właśnie okazję udowodnić, że to emocje są tym, co daje siłę, a nie jest tylko miłym dodatkiem do książek dla ckliwych panienek i małolatów.

<opis walki>

- Jak miło.

- HOLKASIE DOSTANIESZ TO NA CO ZASŁUGUJESZ OBIECUJĘ CI!!!- krzyknął, aż całe piekło się zatrzęsło.

- Blow me.

Holkas ciągle stał i przyglądał się wyczynom boga czekolady. Zwłaszcza jego cięcia przecinające ciemność zdawały się nim lekko poruszyć.

- Bardzo dobrze. Problem w tym, że twój oponent nie jest wcale martwy.

Lucker odwrócił się, a za nim widniała ludzko-lwia twarz z kilkoma rzędami zębów wyszczerzonych we wściekłym ryku.

Piekielne portale bywają bardzo przydatne, nawet wtedy... zwłaszcza wtedy, gdy istota przezeń przechodzące otrzymuje taką porcję bólu, że tylko ją to wzmacnia.

- Ciekawe też, jak szybko padną twoi wyznawcy, którzy dzielą się z tobą nie tylko twoją mocą, ale też trucizną bestyi, wżerającą się w twoje plecy...

Gdzieś tam, ciała wyznawców właśnie odmawiały posłuszeństwa, kończąc żywot w ropie i krwi.

- Czekałem dziesiątki tysięcy lat, i chociaż dalsze czekanie mnie irytuje, to wiem, że przyspiesza ono tylko wasz upadek.

Casulon przebił się przez warstwę twardej skały, lecąc teraz w kierunku niebytu, ciemności, pustki tej sfery. Mimo, że skupił całą moc, by się utrzymać, okazała się ona dla niego nieprzyjazna, jakby czuła, żyła i rosła. Gdy próbował wbić się ostrymi krawędziami swojego ciała, ustępowała ona z zasięgu jego, a gdy chciał łapać się krawędzi, stawały się one śliskie i nie do przebicia.

He'll be back.

Holkas odwrócił się, by ogarnąć sytuację.

Shadow właśnie wytworzył lodowego smoka aka szkarłatny lodowy pierścień. W połączeniu z odpornością na ogień, Mściciel pozostał w nieciekawej sytuacji. Jego ognisty atak po prostu spłynął po staruszku, rozrywając otaczające, ukryte w ciemności ściany na strzępy, podczas gdy z tworu tylko skapnęło trochę wody.

- Wszystko dobrze, ale teraz nastąpi wyjątk...

Infinitum saevio, infinitum furoris, infinitum mendum, Intereo!

W stronę cienia leciał Mściciel, którego miecz, miast ogniem, emanował teraz cierpieniem, gniewem, bólem i grzechami wszystkich istot umieszczonych w Piekle, gdzie doznawały wiecznych cierpień.

Tymczasem z jednej ze szczelin wyskoczyły dwa mechy.

I kto tu posiada kompleksy...

Teraz, prócz Glatryda, jeszcze dwóch bogów mogło patrzeć w oczy na równi z Holkasem. No, tyle że boski smok z jednego z nich wyskoczył.

- Dość tego.

Wyciągnął rękę w kierunku wiszącego ciała bogini, a płynny metal wpłynął do jej wnętrzności. Krata się opuściła, a ciało stanęło na nogach, nadal z otwartym tułowiem i wystającymi mięśniami... Teraz jednak, gdy powieki się rozwarły, była w nich tylko srebrzysta masa metalowa, tak samo jak w każdym fragmencie ciała - wnętrzach kości, przestrzeniach między komórkami i narządami i wszystkim, co się ostało po masakrze.

Dobrze, więc mogą też kontrolować rozdzielone fragmenty.

Ciało bogini zrobiło kilka kroków, nie budząc zainteresowania wśród ogólnego zgiełku. Zginało ręce, nogi, skakało, i robiło fikołki... W końcu była na tyle rozruszana, by móc trzymać karabin.

Pysznie. - wklepał do karabinu dane dla tego ciała - Dobrze, że Blade się postarał, ja nigdy nie miałem okazji korzystać z tych zabawek, ale dla tego kociaka będzie to idealne. A bogini, która przetrwała kilka skupionych ataków Bajcurusa na raz niewątpliwie się jeszcze przyda, zanim zamieni się w popiół.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomyśl... pomyśl... Nic nie zrobimy będąc osobno. Trzeba, jak najszybciej dostać się do reszty grupy, bo inaczej nie mamy szansy pokonać tego zadufanego w sobie bubka. Zanim opadną mi siły i nie będę w stanie zbyt wiele zrobić.

Ledwo uniknął ataku rozszalałej bestii i odskoczył, jak zdawało mu się na bezpieczną odległość.

Jakie było jego zdziwienie, gdy potwór wyskoczył na niego z pod ziemi, jakby ta wogóle nie istniała, a Lucker zasłonił się swoim mieczem i został potężnie wybity w powietrze, a tam drugi atak przed którym się uchylił posłał go prosto w stronę nieprzeniknionej ściany ciemności.

Walka z taką wielką bestią i to jeszcze w nieprzyjaznym świecie jest bynajmniej męcząca. Dlatego Lucker odczuwał już trochę działanie trucizny i nie zwiastowało to zbyt dobrze.

Już wiem!!!

-Chodź tu kici kici koteczku. Zaraz dostaniesz papu... Na pewno jesteś głodny- uśmiechnął się i przyjął wyzywającą pozę.

Bestia z wściekłym rykiem rozsadzającym wszystkim bębenki ruszyła w jego stronę, a on czekał...czekał...czekał, aż w końcu odskoczył do tyłu, kiedy stwór rozwarł swoją wielką gębę.

- Teraz żryj to ty przerośnięty kociaku!!!- powiedział wysyłając w jego otwartą paszczę niezliczoną ilość czekolady- Przejedz się i pęknij!!!

Może wtedy ta ciemność opadnie... albo po prostu dostanie wielkiej niestrawności z przejedzenia i nie będzie miał już ochoty na walkę.

Lucker pakował tyle czekolady w ogromną paszczę stwora, że ten zaczął się bardzo szybko robić coraz bardziej okrągły i ociężały.

Głupia trucizna, na szczęście moim wyznawcom nie grozi z tym bespośredni kontakt, lecz oni też czują jej wpływ i po prostu tracą przytomność. Służy to jako obrona przed zbytnim wycieńczeniem, lecz tym samym stracę ich wysokie wsparcie prędzej czy później.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<"Co u licha..." pomyślał Cygnus, gdy wciągnęło go do "gdzieś w dół". Spadał sobie i spadał...

Aż w końcu upadł na coś twardego. Po kilku sekundach okazało się że jest w sali zapomnianej przez społeczność diabłów. To tu podobno znajdowało się gniazdo Potwora Tak Brzydkiego, Okrutnego I Mścicielskiego Że Ho Ho (PTBOIMŻHH), zwanego też Mścicielem. To stąd diabły czerpią nienawiść potrzebną do ich egzystencji i drinków z palemką, i to stąd sączy się wylewając się na świat. Tak, to było źródło nienawiści. Podobno jest tu też i basenik z ciepłą wodą używany w celach zdrowotnych, ale są to tylko pogłoski. Cygnus miał okazję to sprawdzić. Płomienie wyzierające ze szczelin co chwila oświetlały zapuszczoną - nawet jak na piekło - salę. Widocznie coś zaczęło się dziać, bo temperatura powietrza wzrosła do tego stopnia, że gdyby nie maska lodowa stworzona w ostatniej chwili, Cygnus doznałby poparzenia dróg oddechowych. Auć. Płomienie buchały co rusz, warunki były beznadziejne. I w tejże chwili pojawił się ON.>

- Mściciel... - stwierdził błyskotliwie Cygnus.

- Obecny! - zarechotał potwór. Widać przed chwilą kogoś wszamał. Jak demon nienawiści najedzony, to demon nienawiści w dobrym humorze.

- Jesteś dziwny.

- A ty prawie martwy, i co z tego?

- W sumie nic...

- To co, załatwiamy to polubownie? Dajesz się mi rozszarpać na kawałki, czy trochę sportu przed posiłkiem?

- Znaczy wiesz co... Jakby nie patrzeć, to jesteś idiotą, dlatego pobawię się z tobą, a potem zabiję.

- Uuu, zapłacisz za to. Jakem Mściciel Maria Adolf Joseph von Piekło!

<błyskawice i grzmoty>

- Chwilkę jeszcze...

- Głodny jestem, o co chodzi?

- Kto cię tak nazwał?

- Mamusia na chrzcie mi takie dała, bo co?

- No bo... Krhm... To takie... Pfff... Śmieszne! Buachachachacha xDDDDDD

- ZEMSZCZĘ SIĘ! Jakem Mściciel Maria Adolf Joseph von Piekło!

<błyskawice i grzmoty>

- LOOOOL, ale jedno ci trzeba przyznać - techników masz niezłych.

<Kilka diabłów podwieszonych na linach, trzymających różne akcesoria dźwiękonaśladowcze i lampy błyskowe podniosło kciuki do góry, parę nawet krzyknęło "dzięki!".>

- Spoko.

<Zaczęło się. Mściciel wyciągnął z kąta miecz z groźnie brzmiącą, wypisaną na ostrzu inskrypcją: "Zemsta Honeckera".>

- Ojć... Nie było mowy o mieczach...

- Peniasz?

- Usz ty gnido...

<Cygnus zrobił sobie większy miecz z diamentu. Zaczął nim machać gdzie popadnie, by tylko trafić potwora, bowiem nie był obyty z bronią białą. Oczywiście nigdzie nie trafił.>

- Nie rozmiar ma znaczenie, kotek...

<Blady strach padł na Cygnusa. "Czyżby on...? Czyżby Mściciel...? Lata odosobnienia zrobiły swoje...? Czy aby...?" Myśli kotłowały się w głowie boga, ledwo uniknął ciosu. Mściciel dostrzegł wyraz twarzy boga i zaraz się domyślił o co mu chodzi.>

- TY GNIDO BABILOŃSKA! ZGINIESZ ZA TO! TY... TY... JAK ŚMIAŁEŚ! TO NIE TAK!

- Wszyscy tak mówią...

- No serio, nie jestem tym za kogo mnie uważasz!

- Mhm. To skąd to "kotek" i "rozmiar nie ma znaczenia"? Co?

<facepalm zrobiony przez Mściciela wywołał małe trzęsienie ziemi tworzące nowe szczeliny wybuchające ogniem. Zażenowany poszedł po lustro. Cygnus obejrzał się w nim.>

- A no rzeczywiście, lew... A lew to kot...

- A poza tym rozmiar MIECZA nie ma znaczenia, bo...

<W tym momencie diament się spalił>

- ... to się stanie.

- Wybacz... Mój błąd.

- Heloooł, jestem Mścicielem, nie wybaczam, kapujesz?

- Wybacz...

- LOOOOOOOOL! Człowieku, kiedy zrozumiesz że nie wybaczam?

- A czemu?

- Bo tak!

<Mściciel zadał cios mieczem, który właśnie teraz zapłonął ogniem piekielnym. Wyglądał jakby był fest piekielny. Technicy przeszli samych siebie. Cygnus uniknął ciosu.>

- No ale czemu nie wybaczasz?

- KRETYNIE! JA JESTEM ŹRÓDŁEM ŻĄDZY ZEMSTY, WIĘC JAK MAM WYBACZAĆ?

- Pardąsik...

- GLARGH! PRZESTAŃ!

<Teraz się zaczęło. Mściciel wściekły za wszystkie formy przeprosin wszedł w rage mode [tak, zgapa od ciebie, Syskolu], rozwalając posadzkę przy tym robiąc coraz to nowe szczeliny buchające ogniem. Trzeba było podjąć jakieś kroki. Cygnus zerknął w scenariusz sceny, gdzie było napisane markerem: "WŁADA OGNIEM". Tak, to jest to. Walka w starym stylu. MJUZIK.>

- A więc dobrze. Diamentowy Pył niech cię zniszczy.

<DIAMENOWY PYYYŁ!, puff, i opadnięcie mgły dalej>

- No ty chyba nie sądzisz, że coś mi zrobisz tym czymś. ZEMSTA HONECKERA!

<ziuuu, brzdęk, i zdziwienie dalej>

- Nie poddajesz się. Dobrze więc, może to załatwi sprawę.

!

<Cisza. "Tak łatwo było? Holkas powinien się po - po - po...">

- Tuż tuż zwycięstwo? Buechechecheche, uciekło!

<Wielki Mściciel szurający głową o sklepienie po prostu kopnął Cygnusińskiego który tymże sposobem wywiercił korytarz długi na kilkaset metrów.>

- Dobra, teraz tylko wygrzebać stamtąd t co zostało, i delektować się smakiem.

<Mściciel pochylił się tylko, gdy dostał kolejnym Gromem Jutrzenki, tym razem w oko. Cygnus wydostał się z tunelu, ale już osłabiony.>

- Ha! Grom Jutrzenki ci w oko! Jestem bogiem, uświadom to sobie!

- GRRRRARGH! Zniszczę cię! BURZA ZEMSTY OGNIA!!!

- SPEŁNIENIE JUTRZENKI!

<Ęding Uuuah, to było coś. W mig sala w której się znajdowali wypełniła się parą. Cygnus wiedział, że Mściciel został pokonany. Było widać jak jego wielkie cielsko obala się na posadzkę. Para natomiast wytworzona przez ataki Cygnusa znalazła ujście... w sali tronowej Holkasa. Wystarczyła szczelinka, i wielki GWIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIZD niczym z lokomotywy parowej obwieścił wszem i wobec że Mściciel został pokonany. "Prawdziwa łaźnia fińska..." - pomyślał bóg. Niemoc go jednak ogarnęła i usiadł. Zobaczył krew wypływającą z piersi. "Znowu sierota żem się dał.". Dziura w białej bluzie, na krawędziach wypalona, świadczyła o urazie spowodowanym "Zemstą Honeckera". "Jaka siara..." - pomyślał Cygnus. Osunął się i ciężko dychał. Zamknął oczy. A szkoda, gdyby wytrzymał jeszcze chwilę, zobaczyłby że transformacja dobiegła końca, i wywar Artura wywarł pożądany wpływ. Cygnus znów wyglądał jak człowiek. Ubranie na szczęście zostało. Niebawem mieli tu przybyć Bajcurus z Pympolem, ale nikt oprócz nich samych o tym nie wiedział.

A sala mimo położenia w piekle była piękna, tak oszroniona i błyszcząca. I mroźna. Zaiste, Spełnienie Jutrzenki mrozi do zera bezwzględnego...>

--------------------------------------------------------------

Ustalone, tak miało być. Potwór - jakiego dostałem, takiego dostałem. Mam nadzieję że o to chodziło. behemort mówił że obydwaj padniemy. Zażalenia pisać na PeWu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawy obrót sytuacji. Zamiast atakować jakimś konwencjonalnym żywiołem na Cienia teraz parł gość z BFS (big furry sword) po brzegi wypełnionym cierpieniem i lamentami spoczywających w Piekle... nie, żeby nie zasługiwali, bo zapewne są tam a nie indziej z racji swych czynów, ale perspektywa dzielenia z nimi losu nie była zbyt ciekawa. W wyniku niezwykle skomplikowanego procesu myślowego Shadow doszedł do wniosku, że na cierpienie najlepsza jest radość, czy to komiczna czy innego rodzaju...

... o ile jego podejrzenie, że przez miecz dotrze do cierpiących a tym samym ukoi ich ból a co spowoduje bezużyteczność miecza.

- ... bo jeśli nie... - powiedział wystarczająco głośno Shadow widząc jak z każdą chwilą zbliżał się jego przeciwnik. -... to nie chciałbym zginąć wykonując tak obciachową piosenkę. Cóż, bez ryzyka nie ma sławy, eh, tylko, żeby moje kości wytrzymały te wygibasy. - rzekł Król Metalu gdy nagle w tle odezwał się

.

Young man, there's no need to feel down.

I said, young man, pick yourself off the ground.

I said, young man, 'cause you're in a new town

There's no need to be unhappy

Young man, there's a place you can go.

I said, young man, when you're short on your dough.

You can stay there, and I'm sure you will find

Many ways to have a good time.

It's fun to stay at the Y-M-C-A.

It's fun to stay at the Y-M-C-A.

They have everything for you men to enjoy,

You can hang out with all the boys ...

It's fun to stay at the Y-M-C-A.

It's fun to stay at the Y-M-C-A.

Albo cierpiętnikom w piekle zrobi się przyjemnie (czy było coś wspomniane, że tam są przedstawicielki płci pięknej?) albo przeciwnik padnie ze śmiechu.

Oby.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bóg spada strącony w ciemość i wszelkie próby zwolnienia upadku kończą się niepowodzeniem. Taka sytuacja jedynie wzmaga wątpliwości bóstwa.

Dałem się zaskoczyć jak jakiś początkujący bożek... Czy jest sens walczyć z nim? I tak wszystko kiedyś przeminie... Na cały panteon! Weź się w garść! Nie można poddać się tak po prostu. Muszę walczyć do samego końca. I w razie potrzeby zakończyć swój nieżywot w próbie zniszczenia go.

Casulono generuje ładunek krwi, który po chwili detonuje. Taki kop w zupełności starcza, by bóg wydostał się z pustki i wyleciał wysoko ponad walczących. Odszukuje wzrokiem Holkasa. W powietrzu zawisa tarcza, do której dolatuje i odbija się od niej, a wkrótce po tym nurkuje ku dwubogu.

- Runda druga, Holkasie!

Casul uruchamia swoje działo i odpala kilka pocisków wzmocnionych mocą kostki. Dziki wspomnianej kostce zatrzymuje również jeden z laserów przy wylocie lufy, tworząc w ten sposób przebijak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bóg szkła, nadal nie mogąc znaleźć sposobu na zatrzymanie ogromnej bestii

. Za swoimi plecami słyszał tylko dziki wizg i czasem dźwięk ogromnego łba uderzającego z impetem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował. W szaleńczym sprincie minął już większość bogów, lecz robal nie odpuszczał i wciążpodążał za swym pierwszym celem, zmuszając Glatryda do rozpędzenia się do niesamowitej jak na niego szybkości. Nagle przypomniał sobie o powierzonej mu niedawno mocy nad czasem, skupił się więc najlepiej jak mógł to zrobić w obecnej sytuacji i przyspieszył czas wokół siebie, lecz używał tej mocy pierwszy raz w życiu i nie wszystko wyszło tak, jak tego pragnął. Zasięg przyspieszonego czasu objął też stwora i zarówno bóg jak i robal oglądani ze stosownej odległości wyglądali, jakby ich bieg był przewijany na taśmie filmowej. Nagle potwór zwolnił. Glatryd zwolnił i zaryzykował nieufne spojrzenie na poczwarę. Wtedy nastąpiło czknięcie.

Szóstka zdezorientowanych diabłów wyleciała z pełną szybkością z uzębionej paszczy i wylądowała wprost na zaskoczonym Władcy Luster. Nastąpiła ogólna przepychanka, kiedy wszyscy naraz próbowali wstać i przkleństwa jednego z czartów, na którego przetoczył się Glatryd. W końcu wszyscy podnieśli się na nogi i zmierzyli wściekłymi spojrzeniami

- Szumowiny!

- Słabeusz!

- Gwraaaahhhh!

Cała siódemka odwróciła powoli głowy w kierunku z którego nadszedł ogłuszający ryk. Czarci robal unosił się niemal tuż nad nimi i nawet jego zęby wydawały się uśmiechać z satysfakcją.

- Wiejemy!

Wszyscy jak jeden mąż rzucili się do panicznej ucieczki. Glatryd był w sumie zadowolony z pojawienia sie diabłów, bo nie był już jedyną osobą narażoną na pochłonięcie przez gigantyczne szczęki, a jeden z piekielników, po tuszy wnioskując odpowiedzialny za grzech obżarstwa wyraźnie nie radził sobie z ucieczką i powoli zostawał w tyle.

- Na "TRZY" rozbiegamy się każdy w inną stronę - zaproponował bóg.

- Nie jestem pewien, czy mozemy ci ufać.

- Daj spokój, w takiej chwili? Zresztą pobiegnie tylko za jednym z nas, więc to prawie jak rosyjska ruletka. Lubicie hazard, no nie?

- ... Niech będzie.

- Dobra, RAZ!

- DWA

- TRZY!

Każdy pobiegł w inną stronę. Szczęśliwie stwór zdecydował, zgodnie z przewidywaniami Glatryda ścigać najbardziej tłustego diabła i to za nim teraz pędził. Bóg miał szansę wykonać swój plan...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Atak na mantykorę nie mógł mniej obchodzić Holkasa. Odwrócił swój wzrok, jednak lekko się uśmiechnął.

Jeśli wszystko pójdzie dobrze...

W tym momencie w stronę Holkasa wystrzelił Casul, wzmocniony wcześniej zdobytą mocą, która wspomogła boga pustki i szklanego w walce z machiną, która mogła wytrzymywać siłę czarnej dziury. Nadwymiarowe pociski znikały po drodze, nieustannie przyspieszając w dodatkowym wymiarze, niewidocznym dla wielu oczu.

Pierwszy pocisk uderzył sekundę po tym, jak został wystrzelony. Gdyby nie był osłabiony atakiem Jane, odbiłby go bez problemu. Teraz jednak energetyczny pocisk uderzył w jego plecy, przez co trafiony zaczął lekko się słaniać, jednak skupił się na tyle, by odskoczyć. Pozostałe pociski poleciały w ciemną pustkę, rozświetlając część otoczenia i ścian. Również trafienie trochę go wygenerowało. To co ujrzały bardziej wprawne oczy, stanowiło mieszaninę horroru i groteski. W ścianach były uwięzione makabryczne postacie. Nie było wiadome, czy takie okropieństwa posiadają jeszcze czucie, umysł i duszę. Leciały one przez niewielkie szyby prosto ku nieskończonej ciemności, piekielnym otchłaniom, bez żadnej nadziei, żadnej pomocy. Skazani, zapomniani, wyklęci, wydzierający się z zatracenia w niemych krzykach.

Prócz tego krótki przebłysk ukazał na moment Holkasa. Nie było widać go zbyt długo, toteż niemożliwym było uchwycenie wszystkich szczegółów. Wielka postać, z gładką szarą skórą, odziana w przerażającą i mocarną zbroję, jednak pełna gibkości. Tyle udało się wychwycić, zanim jedynym co znowu było widać, były tylko czerwone oczy, które szybko odwróciły się w stronę oponenta.

- Bardzo dobrze, trafiłeś mnie jednym pociskiem. Gratuluję, jesteś tak mocny jak ta #%$@#, która zrobiła mi to.

Odsłania na chwilę miejsce przecięcia platynowym odłamkiem.

- Ciekawe, czy to twój wpływ tak na nią działa, że bez pomyślunku atakuje wroga, przy okazji raniąc tego... boga.

Ostatnie słowo padło z wyraźną pogardą.

- To jednak nieistotne w obliczu całkowitego unicestwienia. Coś jak cykle, tylko że lepsze, bo to ciąg, przerwany przez poświęcenie wielu. Jednak teraz powróciłem, jest już za późno. Wiedz, że posiadłem władzę nad wszystkimi czterema częściami tego świata i żaden atak uzyskany z nich mnie nie zrani. Takoż i twoje zabawki zaraz znikną.

Wyciągnięta dłoń zaczęła przyciągać błękitne światełka z Casulona, którego przecinak i działko zaczęło znikać, a on sam tracił moc, którą pozyskał.

- Piecze, robaczk... CO JEST?!

Nagle strumień został przerwany, a wytwory Casulona wróciły do normalnego stanu. Holkas, z obecnej odległości widziany dla Casulona, obrócił się pędem we wszystkie strony. Uczuł, że jego urobek sprzed wieków jest niszczony, ale... z którego miejsca? Przecież wszyscy oponenci są tutaj, osłabieni, a kryształy są... daleko. Jednak bóg wyczuł, że z tego miejsca ktoś skupiony, próbuje je namierzyć, odnaleźć. Prawdopodobnie zniszczyć, chociaż teraz tylko osłabia ich działanie.

Obiegł wzrokiem całą sytuację. Część bogów była zajęta walką, część szykowała się do ataku na niego, ale... bracia skupiali się, starając się wyczuć źródło wielkiej mocy w najbliższym otoczeniu... I chyba im to nawet wychodziło.

- Grrr! Zniszcz ich!

Wprawne metaliczne ciało odziane w skórę niedawno zaszlachtowanej bogini z wyskokiem poszybowało w stronę Lunariona i Abyssala, którzy wcześniej nieniepokojeni dostali się pod ogień repulsorowy i granatów odłamkowych. Ci uskoczyli i dobyli swojej broni, a "bogini" właśnie zaczęła wystrzeliwać kolejną serię wysokoenergetycznych pocisków.

- Stawaj teraz, Casulu!

Holkas zza pleców wyjął podwójny miecz, na powierzchni którego widniały twarze wykrzywiane w bólach, w wiecznym cierpieniu. Nic przyjemnego, zwłaszcza, że niektóre były pożerane przez większe.

Zamachnął mieczem, a w Casulona poleciały skalne odłamki, od których uskoczył. Jednak to wystarczyło, bo Holzen doskoczył do niego, a miecz zetknął się z przecinakiem...

Tymczasem mantykora nie mogąc wytrzymać ciśnienia, w końcu pękła, a flaki poleciały we wszystkich kierunkach, oblane czekoladą. Szkielet legł niedaleko Luckera, jednak zaczęła się z niego sączyć sycząca trucizna, ta sama, która płynęła teraz w boskich żyłach. W niektórych flakach też płynęła, a teraz rozpylona wybuchem poleciała we wszystkich kierunkach, wdzierając się w skóry stworzeń.

Glatryd miał, jak się wydawało, chwilę wytchnienia. Ogólny obraz sytuacji nie był może najlepszy, ale dawał pewien porządek - bestia skończyła pożerać diabła nieumiarkowania i pełzła z głośnym piskiem w kierunku najbliższej większej grupki w oczekiwaniu na cel.

- Nie będę z wami szedł, jestem za dobry dla was, świnie!

- I'm le'tired. Nigdy w życiu tak nie biegałem... *zieeeew*

- Świnie, ty cholerny zatw...?!

Właśnie kolejna trójka została wciągnięta w paszczę z wieloma rzędami zębów - gniew, pycha, lenistwo.

Trzech za jednym zamachem? Niedobrze... Do tego jeszcze wszędzie panował totalny rozgardiasz, a ciemności nie ubywało. Cygnus leżał przebity przez ostrą broń, Pympol coś wywijał przy m(e)chu...

Tymczasem w rzeczywistości, w wydzielonym sektorze Osiedla i Boskiego Miasta, Jane gromadziła kolejne siły. Działała już od czasu, gdy została rozerwana przez Holzena na strzępy, ale i tak radziła sobie nieźle.

- JAK TO NIE WYŚLECIE FLOTY?!

- Tak to... Ta cała armia to tylko wygodna wymówka, by odciągnąć Cię od prawdziwego celu ataku.

Gdzieś to już słyszałam...

- Co jest, ktoś zasłonił żaluzje?

Odziany w ceramiczną zbroję podszedł do okna i prawie natychmiast został trafiony laserowym promieniem, który właśnie rozpoczął niszczenie budynku.

Jane wyrzuciło na zewnątrz, po tym, jak jeden ze stropów runął, zawalając cały dach...

To ta machina długa na kilkanaście kilometrów właśnie spaliła kontakt Jane... i właśnie kończyła bombardować planetę, w czym pomagały jej średniej wielości krążowniki. Wszędzie skorupa wybuchała i pękała, uwalniając bomby z lawy. Ta planeta, jakąkolwiek była, długo już nie pociągnie.

Z taką ilością jednak i średniawy bóg by sobie poradził... Problem w tym, że to były tylko okręty zwiadowcze...

W oddali - z oddali ciemnego kosmosu - widać było nadlatujące kształty, ciągnące za sobą złowieszczy cień, mrok zagłady. To nie były zwykłe diabły. Ciężko nawet stwierdzić, czy to jeszcze były diabły... Zachowywały się bardziej jak komórki jednego organizmu.

Wiele bliskich temu układowi gwiazd przysłoniły nie tylko gwiezdne statki o niespotykanych wcześniej kształtach, ale też planetoidy zasilane energią runiczną oraz... smoki niosące cień. Jakim cudem Holkasowi udało się zebrać taką armię, w tak krótkim czasie... Nie było jednak czasu na zastanawianie się, zwłaszcza, że cała planeta wręcz utonęła w mroku i nawet erupcje lawy wiele nie pomagały.

Natomiast to, co działo się z Mścicielem było zastanawiające. Zmarszczył groźnie brwi, z ust zaczęły wydobywać się krew. Oczy zaczerwieniły mu się, zrzucił kaptur, ujawniając diabelną twarz. Tak wnerwiający utwór działał na wysublimowane diabelskie uszy nad wyraz mocniej. Mściciel wzbił się ponownie w powietrze na swoich skrzydłach i bez zastanowieina leciał w szale na Shadowa, rycząc złowieszczo.

Głupiec, teraz zginie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jane odrzuciła pozostałości dachu eksplozją Mocy, a nad gruzowiskiem zawisła Normandia.

- Shepard... Masz wprawę w rozwalaniu gigantycznych maszyn. Może parę wskazówek?

Gdy Jane znalazła się na pokładzie Normandii, statek prędko odpalił silniki i wyskoczył do góry, unikając kolejnego laserowego ataku.

- Te statki są większe od Żniwiarzy, i strzelają bronią Zbieraczy. Nie mamy szans, nawet Normandią v3. Joker!

- Wybacz, szefie, jestem nieco zajęty unikaniem laserów... co jest?

- Połącz mnie z armią. Czas na kontratak!

- Łączę... Kurczę, mam nadzieję że panna Brown zafunduje nam chociaż fajny pogrzeb na Ziemi...

Jane patrzyła na ekran z danymi, gdyż wszystkie okna zostały zasłonięte tytanowym pancerzem Normandii.

W końcu na ekranie wyświetliła się twarz jednego z poddowódców armii.

- Raportuj!

- Armia gotowa i mobilna, czekamy na rozkazy!

- Rozkazy? A słyszysz, co się tu dzieje?

- No.... brzmi jakby wybuchały tysiące taktycznych ładunków atomowych.

- I co z tego wnioskujesz?

- Że... Ktoś nie wyłączył głośników grając w STALKER-a?

- Że POTRZEBUJEMY POMOCY. NATYCHMIAST!

- Tak jest!

Połączenie zostało zakończone.

Shepard popatrzył na Jane.

- Skąd wzięłaś tego faceta, i co ci strzeliło do głowy żeby ustanawiać go poddowódcą?

- Wybaczcie że przerywam rozmowę, ale bariery kinetyczne mają 10% mocy - wciął się Joker.

- Leć w stronę statku-matki i podłącz się tam. Ja ich zatrzymam.

- Nie graj bohaterki. To nie gra czy jakaś zabawa na forum. Jak zginiesz, to wszystko stracone! - oznajmił Shepard.

- Nie zginę.

I wskoczyła do swojego myśliwca, po czym wystrzeliła się z Normandii w kosmos (razem z myśliwcem...).

- Ta.

***

Jane leciała małym myśliwcem, zręcznie unikając laserowych promieni. Wiedziała, że to się nie zakończy prędko, i że walka nie może toczyć się w kosmosie, gdyż będzie z góry przegrana.

- Shepard!

- Co jest, bohaterko, nie wytrzymujesz napięcia?

- Znajdź jakąś gigantyczną planetę. Naprawdę wielką, żeby krążowniki nie mogły jej rozłupać kilkoma strzałami z planetołamacza.

- Najbliższa jest KCT-331 znajdująca się 2 lata świetlne na zachód od ciebie. Myślisz, że cała wroga flota pójdzie za tobą?

- Nie tylko za mną. Masz na mnie na tej planecie czekać, razem z całą obroną.

- Nie podoba mi się twój ton.

***

Gdy planeta zaczęła pojawiać się na horyzoncie, Jane zdała sobie sprawę, jak gigantyczna owa planeta naprawdę jest. Ziemia w stosunku do tej planety jest jak ziarnko piasku w stosunku do Ziemi. Gdy tylko pojawiła się w zasięgu wzroku, zajęła cały horyzont, jak wielkie, nieprzemierzone morze. Gdy tylko Jane ją ujrzała, wiedziała, że tu trzeba będzie urządzić ostatni bastion.

- Normandia gotowa?

- Gotowa! - odpowiadał Joker.

- Statek-generator gotowy?

- Gotowy!

- Flota gotowa?

- Gotowa!

- Pilot gotowy?

- Gotowy!

- Drinki gotowe?

- Chyba ostatnią rzeczą, którą potrzebujemy w obecnej sytuacji jest pijany pilot.

- Łączymy! Jazda!

Myśliwiec wpadł do luku bagażowego Normandii, a Normandia wysunęła zmodyfikowany system paliwowy.

- Odpalaj!

Silniki i rdzeń rozgrzały się, a Normandia wpadła w nadświetlną.

- Teraz!

Normandia uderzyła w statek-generator, i podłączyła do niego zmodyfikowany system paliwowy. Napływ energii czerpanej z silnego jądra planety wzmocnił systemy o 100 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 000 %. No, przesadzam, ale zrobiły się całkiem silne.

- Wszystko działa, czekamy na rozkazy - zameldował Joker.

- Połowa energii w barierę kinetyczną.

Bariera wzmocniła się. Wrogi krążownik zaatakował, ale promień lasera po prostu się odbił.

- Cała energia w działa, zbombardować ich!

Działo wystrzeliło pocisk w krążownik. Wielka kula skoncentrowanej plazmy wpadła do środka statku z taką łatwością, z jaką ryba wskakuje do wody.

Tylko że ryby nie eksplodują.

KABOOOOM

- Oo tak! Jeden z krążowników skasowany! - ucieszył się Joker.

- Pamiętaj, to tylko skauci. Zaraz zjawi się mamuśka, a wtedy przechlapane.

- Panno Brown?

- Hm?

- To czarne, okrągłe coś wielkości Ziemi lecące w naszą stronę? Co to jest?

- Wygląda na... skoncentrowaną kulę plazmy taką jak ta, co przed chwilą wystrzeliliśmy, tylko z 20 000 razy większą.

- Serio?

- No.

- To chyba niedobrze.

- Racja.

CDN XD

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Oho, zostawiła pamiątkę po sobie. To miło z jej strony. Hmm... Więc mówisz, że raniąc ciebie, ranimy również Holzena, tak? Wiesz co? Nadal warto jest ciebie unicestwić. Jesteś stworzony z Mrokasa i dwóch części Holzena. Dwóch złych, jeden dobry. Wasza przewaga w tym układzie tym bardziej sprawia, że nie zawaham się przed atakiem.

Spogląda na miecz Holkasa.

- Widzę, iż sporo zapamiętałeś z moich lekcji. Nawet udało ci się stworzyć miecz wytrzymujący zetknięcie z laserem. Ale jak długo wytrzyma? - rozlega się odgłos wybijanej godziny ? O, to już piąta? To chyba czas na herbatę. Gentleman...

Z hełmu Casula wysuwa się obrzyn celujący w twarz dwuboga. Wypala.

Wystrzał przypominał strzał z czołgowej armaty i zdmuchnąłby boga zwykłej wysokości na przeciwległą ścianę.

W tym przypadku zniknął środek twarzy Holkasa. Drowskie oczy wypływały teraz z oczodołów, a mózg zaczął wylatywać...

Wówczas jednak z rany zaczęło wydobywać się

*

- Wytrzyma tyle, na ile starczy dusz w piekle, by go zasilić... Czyli, także dzięki tobie, ich nie zabraknie przez kilka tysiącleci.

Zaczął machać ostrzami niczym śmigłem i rzucił się w stronę Casulona. Metal starł się z laserowym przecinakiem tuż nad głową boga.

- Na Ciebie to zapewne nie zadziała, ale wiedz, że masz wobec tego @%$!#% kolejny dług. Gdyby nie jego... poświęcenie - syknął z niesmakiem - to każdy wasz zgon tutaj byłby definitywny, a tak... tylko odraczacie zniszczenie. Nie ma to znaczenia. Nie teraz, kiedy już tak niewiele dzieli mnie...

- Nas...

- ...od zwycięstwa.

Zamachnął się ręką, by chwycić Casula jak robaka.

Bóg uchyla się, lecz mimo to wielka łapa zahacza o niego. Casulono upada i unika kolejnego ciosu mocarnej ręki. Wstaje i odpala salwę krwistych rakiet.

- Masz rację. Nie zadziała. Mam swój cel i go nie zmienię.

Łyżkowaty wykształca z krwi skrzydła, wzlatuje ponad walczących.

- ?Czyli, także dzięki tobie, ich nie zabraknie przez kilka tysiącleci.?. ?...atakuje wroga, przy okazji raniąc tego... boga.?. Czyżbyś próbował wzmóc uczucie bezcelowości naszych działań?

Łapie jeden ze spadających głazów i rozpoczyna szarżę.

Seria krwistych rakiet wleciała prosto na boga skrytego po części w ciemności. Kilka z nich wybuchło po tym, jak cięcie przeszyło ich kadłuby, jednak wiele wbiło się w niego ze świstem... po czym eksplodowało, uwalniając skumulowaną weń krwistą energię naraz.

Holkas odleciał kawałek łapiąc się za zupełnie rozchlastaną rękę.

- Dobrze... że nie tylko bronię umiem tworzyć... inaczej by mnie to nawet zabolało...

Wyrywa rękę, aż krew z miejsca cieknie, zlewając się z tym, co zostało ze zderzenia rakiet.

Potem ręka jest wchłaniana przez tułów boga do jego wnętrza, a w miejscu wyrwania zaczyna pojawiać się nowa kończyna.

- Chyba nie łudziłeś się, że tak mnie powstrzymasz? Nie po tym, co przeszliśmy w więzieniu. Nie muszę niczego wśród was wzmagać, wystarczy jeszcze kilka przykładów podobnych do niej.

Wskazuje na Konishi.

Casul w tej chwili przebił się przez gęstą ciemność, wyżej i wyżej, ponad walczących. I wówczas nagle, wylatuje na jednej ze skał lecących w przybliżonym kierunku, z którego wyleciał.

Holkas wetknął szybko miecz na plecy i wypuścił z pozostałej dłoni promień szeptu, który przeniknął przez skałę, tak, że... ożyła. Owinęła jedno z ramion wokół nogi Casulona, po czym zaczęła pikować w dół.

Było to za nisko, by odskoczyć zbyt szybko...

Casul łupnął w powierzchnię jak samolot pozbawiony skrzydeł w ziemię i gdy tylko szybkim odskokiem wstał, natychmiast spotkał go mało przyjemny kopniak i przyduszenie do podłogi przez nogę połączonego boga.

- Sam jeden, podczas gdy reszta kręci się jak ślepcy w ciemnościach, nawet nie widząc, gdzie jesteś. Tsss. Liczyłem, że będziecie bardziej poradniejsi od... poprzednich wersji.

Z perspektywy czasu posunięcie boga było bardzo nierozsądne. Kompletnie zapomniał, że Holkas ma nie tylko ciało Holzena, ale również jego patronaty. Uderzenie o ziemię mogłoby połamać większość bogów, a czyjś but na ciele również fajny nie jest.

- Przynajmniej masz zajęcie, a oni w końcu tu dotrą. Szkoda, że pewnie nie dotrwam do tej chwili. Mógłbyś spojrzeć w inną stronę. Widok twojej twarzy, o ile to twarz, do rozkosznych nie należy. Czekaj... Jakich poprzednich wersji? Czyich?

Bóg stara się wbić swój przebijak ponad kostkę przeciwnika, a pozostałości lewej ręki opadają na ziemię, uruchamiając krąg utworzony z symboli. Z okręgu wyrastają kościane kolce, zmierzające ku Holkasowi.

- Waszych, a czyich innych? Już kilkanaście razy powtarzał się podobny schemat, gdzie podbijając jeden kawałek wszechświata do cna, ukrywałem swoją postać, pozwalając mu korzystać z życia i niszcząc mu wszystkie wspomnienia. Za każdym razem odnajdywał swoje miejsce wśród pozostałych, a gdy nadchodził odpowiedni czas... wracałem i niszczyłem wszystkich. Teraz wypadło na was. Łez z tego powodu nie będę ronił, a i on niedługo was zapomni. Tym razem jednak, muszę przyznać, że się postarał, a może chciał po prostu odpokutować? Nie obchodzi mnie to w żadnym stopniu, ale zadając sobie wielkie męki, pozwolił wam oszukać śmierć w tym miejscu... Ja jednak dojdę do rzeczywistości, a wtedy...

Krąg zaświecił się szaro-czerwonym światłem i wyleciały z niego kości i kostki, tak ułożone, że poruszały się jakoby miały tysiące mięśni na każdym metrze. No i te kolce...

- A ty co ciągle z tym motyw... ARGH!

Holkas zszedł z Casulona i wycofał się poza krąg, po tym, jak część kolców przebiła jego zbroję w mniej ważnych miejscach. Kulił się jeszcze przez chwilę aż krzyknął i spojrzał prosto w górę.

Ujrzał sam jeden, obraz przeznaczony tylko dla niego. Kogoś znajomego.

- Ario...? - wyszeptał cicho - Co tu robisz? Dlaczego teraz się pojawiasz? Po cóż Ci to? Niemało doznałaś ode mnie?

Wstaje, lekko zataczając się.

- Taa... I może jeszcze powiesz, że ten cykl powtarza się co 50000 lat? A ten motyw z kośćmi lub...

Casulono orientuje się, że Holkas zamknął się właśnie w swoim własnym świecie. I ogarnęło boga uczucie, którego bardzo rzadko doświadcza. Współczucie. Teraz do niego dotarło, że Holzen jest narzędziem w rękach swojej natury lub kogoś z kim musi dzielić ciało. Pod bogiem wyrasta monstrualnych rozmiarów wąż obleczony gnijącym mięsem i strzępami skóry. Łyżkowaty sprawia, że żebra ożywieńca wykrzywiają się do wewnątrz, by dotkliwiej zranić połknięte istoty. Casul przysiada na jego głowie. Celuje w głowę Holkasa ze swojego nadwymiarowego działka. Strzela, a wąż rusza, by pochwycić dwuboga swoimi szczękami.

Wąż przecina powietrze coraz szybciej, a pociski Casulona wyprzedzają go.

- Czemu przybyłaś, czemu mi się ukazałaś właśnie teraz? Chcesz patrzeć, na kolejne męki, których 

już nie musisz oglądać?

- ...

- Nie. Przecież wiesz, że tak być musi - zwłaszcza po tym, co wydarzyło się na początku.

- . . .

- Ale... To zniszczy wszystko... Nie, wolę do zrobić sam! Nie pozw...!

W tym momencie w jego ciało wleciałe kolejne pociski, tym razem w bok, rozrywając go na kawałki. Holkas jednak dalej wpatrywał się w górę... Nawet wtedy, gdy trafił do trzewii monstrum, nadziany na ostre zębiska.

- Wystarczy, że zabiłem Ciebie, i jeżeli to będzie konieczne, będę niszczyć do końca.

W tym momencie odzyskał czucie i świadomość. Widział, jak dookoła niego rusza się przegnite mięso ułożone w rozmaite kształty - kończyny, rozrośnięte monstrualne szczęki i ostre żebra, z których jedno z nich właśnie przebiło ciało boga.

- Co to ma być, do cholery jasnej?!

Przybrał kształt owalnego ostrza i z mało przyjemnym trzaskiem, przebił się przez mostek bestii i wylądował już w swojej postaci wraz z kolczastymi butami na jego skórze. Już nie był gładki jak manekin na wystawie - wewnętrzny kwas organiczny bestii wypalił w nim parę blizn.

- Gdzie jesteś, robaku?!

- Tutaj!

Odzywa się bóg, który ma na sobie garnitur i okulary. Stara się przybrać zatroskany ton głosu, co mu nie wychodzi.

- Martwi mnie stan twojej psychiki. Chciałbyś o tym porozmawiać? Sprowadzę coś do jedzenia.

Zaczyna klaskać jak opętany, a z nieba zaczyna padać deszcz wypełnionych lodówek.

- A o robakach to sobie możesz pogadać w piaskownicy.

Wyciąga tarczę, by przygotować się na ewentualny atak.

Zbroja w garniturze? Śmieszny i dziwny to widok.

- Co to ma być?!

Wokół rozgorzały płomienie i lodówki zaczęły pękać z ciśnienia i rozgrzania metalu. Większość z nich pospadała w stronę ciemnej nicości.

- Mam inne gusta kulinarne.

Zaczął biec wzdłuż ciała węża, rozrywając jego spore kawałki na drobniejsze i wyrywając co większy kawałek mięsa. Był już kilka metrów od Casulona, gdy nagle stanął w miejscu, a w kierunku boga kowalstwa poleciał wielki wicher, aż zwiało mu kapelusz...

... a w rękach trzymał swój miecz, który prędko poleciał wraz z właścicielem na boga. I zetknął się zarówno z przecinakiem jednym ostrzem, a tarczą drugim.

- Twoja wybranka jest teraz narażona na olbrzymie zagrożenie - wyszczerzył zęby - i dobrze wiesz, że nie kłamię. W tej chwili zarówno istoty, które sobie poprzednio podporządkowałem, a i Markos też gromadził wielkie siły po walce o Niebo, wleciały w sektor, w którym się znajduje. Ledwo udało jej się wyrwać z jednej kulki błota i teraz zapewne dojdzie do większej bitwy, pomiędzy tymi ochłapami, które udało jej się zebrać, a moimi siłami. Szczerze powiątpiewam, czy przeżyje dłużej niż piętnaście minut, nawet kiedy wykorzystuje całe dostępne siły od braciszka.

Wytrącił mu tarczę z ręki, odskakując na chwilę w tył.

- Wolisz wesele czy pogrzeb?

- Stój! - gestem nakazuje czasowe wstrzymanie walki - Za dużo gadasz, a moje wychowanie nie pozwala mi pozostawić twoich pytań bez odpowiedzi. A więc... To jak widzisz jest garnitur. Szyty specjalnie dla mnie pragnę dodać. Mam w domu pełno stroi na różne okazje. W sumie nie wiem po co. A ze sobą przytargałem też strój pokojówki. Miałem nadzieję, że przyjdzie mi walczyć z kimś ? mierzy Holkasa wzrokiem - o ładniejszej aparycji. Dalej. Rozwalając te lodówki właśnie pozbawiłeś mnie większości moich kotów ze spiżarni, które miałem od pierwszej wersji. Później było mi szkoda je wyrzucać. Co do Jane... Wierzę, że sobie poradzi. Jest duża. Już raz się jej zmarło i wróciła. Poza tym śmierć w boju, to piękna śmierć. A śmierć w walce z przeważającymi siłami jest jeszcze piękniejsza. Jeśli jednak odejdzie na wieczność, to nie ukrywam, będzie mi jej brakowało. I zdecydowanie wolę pogrzeb. Marsze żałobne są świetne. I wszystko jest w kojącej czerni. Poza tym jest więcej kolesi do ożywienia. A teraz do rzeczy...

Wyciąga znikąd flet ozdobiony czaszkami i kosami. Zaczyna śmiać się.

- Hahahahahahaha! Wystarczy jedna nuta zagrana na tym instrumencie, a dzięki mojemu boskiemu opanowaniu sztuk mrocznej magii odbiorę ci twoją duszę i będziesz pupilkiem na moich rozkazach.

Przykłada flet do hełmu i... nic.

- Na cały panteon... Nie mam płuc... Zaraz... To jak ja mogę mówić?

Spostrzega, że Holkas się niecierpliwi.

- Chodź! - zrywa z siebie strój ? Na gołe klaty! - chwila milczenia ? Albo nie.

Bóg zeskakuje na latający dysk z krwi.

Kończą mi się pomysły... Oby reszta szybko się uwinęła.

Wąż nienaturalnie wygina swoje cielsko, by zatruć dwuboga trupim jadem.

______

* 2:09

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Hahahahah! Khe khe - ryk śmiechu starego Cienia o mało nie kazał wypluć mu płuc.

Mściciel pogrążył się w gniewie i teraz zaślepiony parł prosto na niego... czyżby zdawał się być rozsadzanym przez swoje emocje od środka? Doskonale. Jaki jest najprostszy sposób na zwycięstwo? Wykorzystać siłę wroga przeciw niemu samemu. Król Metalu zaczął się zastanawiać czy to przez starość czy takie pokłady mądrości zawszy kryły się pod jego młodzieńczą i buńczuczną kopułą. Niemniej, do końca walki było jeszcze daleko, a przeciwnik nie należał do tych, których można załatwić prostą wymianą ciosów. Nawet nawałnicą riffów. Dlatego też musiał go wkurzyć...

... musiał go wkurzyć tak bardzo, żeby ten pękł ze złości. To najlepsze rozwiązanie.

- Ej, ej, ej! Ty, pokrako! - Cień uśmiechnął się wrednie tym co zostało z jego szczęki sztucznej czy nie sztucznej i rozpoczął poemat mający uderzyć słowem Mściciela w czuły punkt. - Twoja stara jest taka gruba, że spada z łóżka w obie strony! - unik przed śmiertelnym ciosem. - Twoja stara jest taka gruba, że prasuje ubrania na autostradzie! Albo zapina pasek bumerangiem! Albo dostaje Bigmacka w KFC! Albo siedziała w szkole obok wszystkich! Albo jak czeka na metro to się wylewa na powierzchnię! Albo jest tak stara, że wisi Mojżeszowi pięć zeta! Albo przeszła Need for Speed na piechotę... bądź też Mario w lewo! Chcesz więcej? Buahahahaha! Ja potrafię tak cały czas a skupiając się tylko na unikach mam wystarczająco siły, żebyś mnie nie trafił!

Teraz przyda się przywalić w drugą połówkę.

- Twój Bethezer... czy jak się pisze imię tego dziada ma hulajnogę na gaz... albo hokus pokus, czary mary, Tinky Winku to twój stary! Albo ma płatne konto na Demotywatorach... twój mistrz jest

a wróć... to był scjentologów... niemniej...

Cień ryknął na cały głos.

- YOU HAVE BEEN RICK ROLLED! Jeszcze ci mało?

Shadow czuł, że jego muzyczna dusza czuje się coraz bardziej zmasakrowana, ale nie ugnie się dopóki Mściciel nie padnie pierwszy.

- CHCESZ WIĘCEJ?!

Albo... RARA-ROMAMA-BAD ROMANCE!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No dobra, tylko co teraz?- powiedział patrząc na flaki potwora.

Czekaj czekaj... a może jestem za mocno skupiony na rzeczach widzialnych.

Usiadł w przysiadzie i złożył ręce, jak tutaj wyostrzając swoje zmysły i szukając tego, czego nie można zobaczyć oczyma.

Tak też wyczuł to i przystąpił do pomocy w szukaniu źródła mocy Holkasa i możliwym go osłabieniu, aby ta piekielnie ciemna mgła wreszcie opadła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wąż wygiął się wpół, przez co zgniłe tkanki, kości i inne organy poszły w drzazgi, wylewając z siebie paskudną ciecz, która wżarła się w zbroję Holkasa. Ta zaczęła mięknąć, ale nadal trzymała się swojego posiadacza.

- Trucizną na mnie? Niezbyt to mądre. To tak jakby chcieć zabić człowieka łyżeczką... A nie, zaraz, to

Nie bij mnie! Buehehe!

Rzucił się prosto na lecącego na dysku Casula, przygważdżając go przy bliskim spotkaniu z podłogą.

- A teraz sobie popatrzysz, na resztę.

Kilka metalicznych kolców przeszyło dwóch bogów. Casul, który dotąd leżał, został nadziany każdą częścią swojej zbroi na osobne ostrze, które utrzymywało go w takim stanie, tuż nad ziemią, gdy głowa wystawała, ponad całą, rozciągniętą konstrukcję.

- Miłego zawieszenia.

Zrobił kilka kroków w bok, i doszedł do leżącego Cygnusa, którego pochwycił jedną dłonią za szyję, zaciskając (z mało przyjemnym strzyknięciem) ją mocno.

- Miło Ci było? Zmęczyłeś się już? Nie będę więc cię już więcej niepokoił.

Kciukiem zaczął przewracać jego głową na boki, ciesząc się, jak ulatują z niego siły.

- Akurat lubię mrożone desery, to poczekasz sobie na mnie, na później.

Rzucił nim jak szmacianą lalką w stronę Casulona, a Cygnus nadział się centralnie na jeden z kolców i zaczął zjeżdżać powoli w dół.

Tymczasem Shadow bawił się najwyraźniej w najlepsze. Już nawet przestrzeń wokół Mściciela zaczęła się zakrzywiać i czerwienić po jego serii chorobliwych nut i słów.

- DOŚĆ! ZDYCHAJ !#!%r%^!

Poleciał prosto na niego, z mieczem w rękach i ogniem w oczach. Shadowa otoczyły płomienie, ale uzyskane poświęcenie pozwoliło na ochronę przed ogniem, który topił posadzkę.

Wózek, o dziwo, poruszał się bardzo sprawnie. Wydawało się, że lata bez problemu, jakby był integralną częścią boga...

Nie na tyle jednak, by uniknąć ciosów miecza. Jedno z kół oberwało ostrą bronią i poleciało z wielką prędkością w nieznanym kierunku. Wózek stracił stabilność i zaczął kuleć w powietrzu.

Jednak to kocie darcie nadal rozbrzmiewało w głowie diabła. Z szałem kontynuował cięcia, nie mogąc jednak dalej trafić Cienia.

- PRZESTAŃ! ZAMKNIJ MORDĘ!

Mściciel rozciągnął ręce i zaczął spalać się od środka.

- NIECH SIĘ TO SKOŃCZY!

Nagle z jego kierunku zajaśniało białe światło. Ładne...

... i zabójcze...

Eksplozja rozerwała go, a płomienie i ciśnienie poleciało we wszystkich kierunkach. Ciemność rozwiała się, a bogowie ujrzeli całe otoczenie. Przeźroczyste podłoże, szare ściany i... wielkie wrota na dalekim krańcu sali.

Cień był najbliżej eksplozji i chociaż ochrona przed płomieniami uchroniła go przed węglistym zaczernieniem. Jednak podmuch popchnął wózek prosto na ziemię, w którą, co tu dużo mówić, się wykrzaczył, z Shadowem na nim. Teraz był on (wózek) kompletnie bezużyteczny.

Również Lucker miał swój udział w rozwianiu mgły. Skupienie się i wyszukiwanie "czteropaku" zaburzyło nie-do-końca-delikatną strukturę tego miejsca na tyle, by wybuch oponenta mógł bez przeszkód je rozwiać. To jednak skupiło na nim uwagę Holkasa, który stał teraz za nim, w pełnej krasie. Pochwycił go i odwrócił w swoim kierunku.

- Teraz i twoje największe szczęście nic Ci nie pomoże.

Boleśnie wykrzywił mu ręce do tyłu, upłynniając jedną ze swoich i zbliżył swoją twarz do jego.

- Powiedz mi teraz - dodał lekkim szeptem - jako że planuję wpaść do miasta, i akurat to będzie pewien bar, czy skóra twojej żonki jest miła w dotyku? Wolę być przygotowany, sam wiesz, jeszcze się okaże, że będę ją musiał trochę... uspokoić, zanim poznamy się bliżej...

Ten diabelny uśmiech zapewne zostanie w boskiej świadomości do końca życia.

- A teraz zawiśniesz na małym obszarze... na trochę dłużej.

Wyciągnął pozostałą dłoń w kierunku Luckera, a jego ciało znieruchomiało niemal zupełnie. Otoczyła go bańka spowolnionego czasu, o wiele mocniejsza od tych stosowanych dotychczas przez Markosa i Mrokasa. Jego ręka pozostała tam, jednakże Holkas odszedł od niego, urywając ją i tworząc sobie nową. Lucker natomiast zawisł w przestrzeni, dość unieruchomiony, można by rzec, patrząc jak wszystko przewija się o wiele szybciej (x120) z jego perspektywy.

(miejsce na zagładę robala)

Boscy bracia nadal użerali się z ciałem Konishi wypełnionym materią dwuboga. Ta, uzbrojona w karabin od Blade'a nie była wielce mniejszym zagrożeniem niźli mogła być w rzeczywistości. Wymęczeni wcześniej bogowie, a zwłaszcza Abyssal, raczej średnio dawali sobie radę z takim oponentem, który niemalże skakał po powietrzu, szyjąc do nich nieustannie z ulepszonej przebijającej amunicji i granatów. Jednak nawet taka konstrukcja nie mogła opierać się długo bogom, którzy przecież nie pozostawali jej dłużni. Raz za razem kumulowane przez Abyssala "rozkładówki" (pola rozkładu, zniszczenia, zatracania, przemijania) i magii bojowej Lunariona stopniowo niszczyły to... dzieło. Mimo to, że wkrótce stała już tylko na jednej nodze i miała tylko połowę rąk i tułowia, nadal była zagrożeniem.

Bóg przechodząc wśród leżących wokół niego bóstw, kierował się w stronę pozostałych na nogach - boskich braci dwóch miotów.

- Bajcurus, ty bezużyteczna kupo kłaków na czterech ofutrzonych nogach, miałeś zabijać, a nie babrać się w tym złomie!

I mech Pympola wleciał w jedną ze ścianą, ginąc w eksplozji.

- Miałeś, do cholery, zabijać bogów, a nawet nie zabiłeś jednego?! Co z ciebie za pożytek?!

Wówczas "Konishi", z której na metalicznej strukturze została już tylko połowa głowy i trochę gołych mięśni, legła pod boskimi ciosami i zniknęła, zostawiając tylko resztki biologicznej powłoki.

- Teraz masz szansę, ostatnią. Odstąp od tego smoczka!

Oczy mu się zaczerwieniły i zaczął wywijać podwójnym mieczem, a wokół dało się usłyszeć pomruk trzęsienia ziemi.

- Szefie, przestań wywijać tym mieczykiem, bo chyba każdy twój atak kosztuje cię nieco IQ, I zostało ci już bardzo niewiele. Nie dość, że dzięki mnie bóg odstąpił od reszty, ale jeszcze przyłączył się do nas! To tak jakbym zabił dwóch bogów! A ilu ty zabiłeś, mueheh? Jedną słabą półboginię osłabioną platyną I jedną ledwo żywą boginię totalnie pokonanąag przeze mnie I czekającą na finalny cios? Phi! Może to ja powinienem być wodzem? BUACHACHA!

- !%$#! zwierz. Pokazujesz tylko, że nie różnisz się od

tego robactwa, które padło z moich rąk. Jesteś tak żałosny, że nawet w moim słowniku słów, które w dostatecznie obelżywy sposób byłyby w stanie opisać twoje zachowanie, łachudro. Gdyby jakiś malarz próbował Cię naszkicować, to by ze śmiechu puściły zwieracze, a z żalu oczy. Twoje riposty są na poziomie zerówki i ciągle masz urojenia, że reszta jest za głupia by je zrozumieć. Nie potrafisz rozróżnić swojego brata od kawałka ścierwa. Co zresztą będę z pół-boskim wypierdkiem rozmwać. Tak się chwaliłeś, jaki ty dzielny, jak wielu byś nie zrobił, a okazałeś się tylko pozerem. Jakbyś zabił ich wszystkich, to i tak byś musiał jeszcze zabić dwustu, żeby dojść do mojej połowy.

No, mamy Jane, Konishi, Tytokusa i tego... no... w śpiączce... Jak on tam...

Myślisz, że jesteś kimś wyjątkowym, w skali uniwersum? Wielu takich żałosnych pajaców pokazywało już mi, czego by to oni nie zrobili, więc nie odgrywaj komedii i bierz się do roboty.

- Twoje słowa ugodziły mą duszę jak flota zaostrzonych noży?

Bajcurus złapał się za serce, I zaczął bić pokłony.

- Zrobię, co Wasza Niedorzeczność rozkaże?

Wstał, I wyprostował się.

- Pozwolę sobie zauważyć, iż tu wszędzie pałęta się bardzo wielu naszych wrogów podczas gdy Wasza Bezsensowność trudzi się ściąganiem obelg z googli. Może wreszcie zaczniemy podbijać wszechświat?!

*Tymczasem na wielkim globie, na którym wylądowała półboginii*

Coraz więcej statków ściągnęło na pozycje Jane i Normandii, która wylądowała. Statki były najeżone kolcami, jak wielkie bestie, a wzdłuż nich iskrzyły wyładowania, które mogły rozerwać mniejsze atakujące jednostki. Nadlatająca kula nie była jakimś zbliżającym się atakiem, ale wielką platformą pełną generatorów pól i dział wzmacnianych elektromagnetycznie, która zawisła nad planetą, podczas gdy kadłub jednego z krążowników wbił się w ziemię, eksplodując niczym Megatona.

Jane wyskoczyła z Normandii.

- Joker, 100% mocy do tarcz. Shepard, zajmij czymś te statki!

Wyszła na piaszczystą plażę. Przed nią rozciągał się ocean, za nią znajdowała się gęsta dżungla. I krater od wybuchu jakiegoś statku.

Jane uaktywniła Moc, i chwyciła kulistą platformę Mocą.

- Urgh? Udało mi się kiedyś ściągnąć krążownik, ale to jest sto razy masywniejsze!

Platforma pod naciskiem Mocy poruszyła się nieznacznie, lecz generatory po prostu zasiliły mocniej silniki oraz stabilizatory.

Jakiś niewielki myśliwiec spadł niedaleko I eksplodował.

- Joker, bądź gotów na przekonwertowanie energii w działa na moją komendę. Shepard, wyceluj w stabilizatory grawitacyjne kulistej platformy. Mamy tylko jedną szansę, bo jak wzmocnią w tym miejscu tarcze to po nas.

- Gotowy ? poinformował Joker.

- Jazda! ? zakomenderowała Jane.

Tarcza zniknęła, i nagle dokoła zaczęły spadać odłamki, uderzać lasery I ogólnie zrobił się niezły chaos. Wiązka energii wyemitowanej przez Normandię trafiła prosto w stabilizator, przebijając się przez pole siłowe. Piloci stracili kontrolę, a Jane wytężyła siły i kulista platforma wreszcie zaczęła spadać.

- O kurczę, to chyba zaraz wybuchnie! Uaktywniać tarcze! ? krzyknęła Jane, wskakując do Normandii.

Wielka platforma utraciła stabilizację i nawet po włączeniu magnesów nie zdołała utrzymać orbity, przechylając się i spadając nieuchronnie ku swojemu zniszczeniu.

Jednak część z dział zdążyła jeszcze wystrzelić i rozpędzone w polu elektromagnetycznym kilkutonowe pociski leciał na obszar zacumowania statku.

- TARCZE!

W ostatniej chwili uaktywnione bariery wchłonęły siłę uderzenia tych kilunastometrowych monstrów wielkości wojennych nawodnych pancerników, jednak otoczenie dosłownie wywróciło się do góry dnem.

Wówczas cała platforma

- Kto zgasił światło? - spytał ktoś z załogi?

Wokół zagościła ciemność. Okolica rozbrzmiała rykiem pustych gardeł smoków ciemności. Tych nie da się zniszczyć w taki sposób jak przybywających na niebie statków.

- Bariery kinetyczne ? niesprawne. Uzbrojenie ? niesprawne. Silniki główne ? niesprawne - wyliczał Joker.

- Czas na kontratak. Joker, odpalaj silniki Normandii.

Normandia odłączyła się od statku-generatora, i uniosła się do góry. Joker przyspieszył, bo wszędzie latały rakiety i pociski.

- Zawracaj, i pełna moc w silniki!

Normandia nagle wykonała zwrot o 180 stopni, i zaczęła z maksymalną prędkością szybować w ziemię.

- Zderzenie za 3...2...1...

Statek wbił się w skorupę planety, a z przednich dział wykształcił się świder.

- Życzymy im powodzenia w szukaniu nas. I jak ktoś zbliży się do statku- generatora, ten uaktywni samozniszczenie i pośle ich z powrotem do piekła.

*BUM*

- Chyba już odkryli.

- Po tym cyrku nie wiem, czy chciałbym z tobą podbić małą wieś! Spójrz dookoła. Połowa z nich padła od moich sługusów, którzy ogólnie mi zwisają. A ty co, nawet Śiśn00ba nie potrafiłeś zranić. Nie żebym się tego nie spodziewał. Masz akurat tamtą dwójkę na widelcu - wskazał na Abyssala i Lunariona - więc kończ i bierz się do roboty, a ja skończę z tamtą lustrzanką.

I odszedł w stronę Glatryda.

- No, to mamy trochę czasu na osobności... Zapewne dziwi Ciebie mój widok, ale na Ciebie nie działają moje zmiany czasu... Dość niespodziewane, ale nie myśl sobie, że cokolwiek tym uzyskasz. O ile ja mogę się poruszać niezależnie wobec zmian, to dla tamtych wydaje się teraz, że poruszam się o wiele szybciej, nie mówiąc już o Lurkerze, czy jak on się tam zwał.

Popatrzył na truchło piekielnego robala.

- Miło było? Teraz pora na główne danie. Stawaj!

I ze swoim mieczem stanął przed równym wielkością bogiem.

*Tymczasem tuż obok*

Ten okropny uśmiech mógł wprowadzić w furię każdego.

Markos jednak nie słuchał... Widział tylko, że Holkas spojrzał przez chwilę na niego. Skrępowany swym wzrokiem ujrzał w jego oczach niewyraźny i niewielki kształt. Ból i cierpienia osłabiały jego zmysły, ale zdołał ujrzeć Holzena, który stał i patrzył na niego przez ciche łzy, próbując mu coś przekazać...

Wiedział o co chodzi, ale Holkas już odszedł, ale przed wyjściem znów zakneblował Markosa. Boski bard przeczuł, że chce skrzywdzić jego przyjaciół, którzy tu z nim przybyli.

Muszę ich ostrzec... Mogą być w niebezpieczeństwie...

Markos, choć nie mógł nic mówić, a jego ciało krępowały jakieś liny z dziwnego materiału, któremu musiał ulec nawet bóg, wciąż miał boskie moce. Był jednak zbyt osłabiony (za sprawą mąk jakie mu zadał Holkas jak i sznura, którym był związany), by użyć najpotężniejszych, postanowił więc jedynie powiedzieć coś przyjaciołom. Piekielne liny blokowały jego umysł, nie mógł porozumieć się z innymi mentalnie, ale zdołał przywołać pewną zjawę. Wyglądała jak zwykły bard, choć nie miał przy sobie pióra ni lutni. Markos pomyślał w głowie Przybyłem Was ostrzec i duch w tym samym momencie powtórzył na głos:

- Przybyłem Was ostrzec.

Świetnie!

-Świetnie!

Widząc oczami ducha powędrował za Holkasem i gdy dostrzegł kilku bogów w ciemności (dla ducha ograniczenia widoczności nie mają racji bytu) oddalił się od niego. Słyszał jak przemawia i widział, jak zsyła potwory na przyjaciół Markosa. Ten, "sterując" duchem, wykorzystał taktykę Holzena. Mówił w ciemności i tak, by głos wydobywający się z niematerialnych widmowych ust odbijał się od gładkich skał i podłoża i ścian, tak, że nie dało się ducha zlokalizować:

- Nie czujcie strachu, bogowie. Waszym NASZYM zadaniem jest dbać o dobro tego świata! Działajmy, walczmy, stawmy JEMU czoła! Jesteście JESTEŚMY bogowie! Bogowie winni nie czuć strachu, bo strach zatruwa umysł jako platyna zatruwa ciało. Zajrzyjmy oczyma swych dusz w przeszłość, w nieodległe czasy: oto wielu z nas upadło, ratując swe życie dzięki Kamiennobrodemu, który to przechytrzył tego, którego ponoć nie da się oszukać. Oni i ci, którzy umyli swe ręce, jak jacy tchórze, byli słabi, nędzni! My zaś możemy uwolnić świat nasz od wiecznych mąk i nieskończonych katuszy, które to na dom nasz i naszych dzieci sprowadzić pragnie TEN, KTÓREGO IMIENIA NIE PAMIĘTA JUŻ ŻADEN Z JĘZYKÓW, ten, którego potęga i władczość zmusiła nawet samego Władcę Dziewięciu Piekieł do uległości! Choć moc jego zdaje się być nieskończoną i nieogarnioną, to razem możemy zdołać mu się przeciwstawić, możemy pokonać go w jego własnym królestwie i jego własnej grze! Przybywając tu poczyniliśmy ku temu pierwszy z kroków!

- Jednakże - ciągnął - Nie lekceważmy go zupełnie! Pewnym jest, że dysponuje potężną mocą, zwłaszcza w połączeniu z siłą i sługusami Władcy Piekieł. Lekceważąc go, sami siebie skażemy na wieczny ból: świat utonie we krwi naszej i dzieci naszych i spowity ciemnością zostanie! Sam Holkas ugasi wszelkie w nim nadzieje i wszelkie światło. Serca nasze boskie z piersi nam wyrwie, przeżuje i połknie, rosnąć bardziej jeszcze w siłę będzie. Oddychać siarką będziemy, a ciała nasze spalane od wewnątrz niegasnącym ogniem po wsze czasy i na wieki wieków smagane bądą biczami nienawiści, które dzierżyć będą JEGO sługusy! I choć sami pragnąć jak nigdy niczego będziemy śmierci, jako jedyni jej nie otrzymamy. Jedynie nam, BOGOM, przeznaczone będą ból, cierpienie, męka i klęska. Tak jak wszystkim poprzednim, którzy legli przed nim.

Przerwał na chwilę. Potem kontynuował.

- To powraca, za każdym razem niszcząc kolejny fragment wspaniałej układanki, jaką jest wszechświat. Za każdym razem w ten sam ohydny sposób... A Holzen nic o tym nie wie, aż do momentu jego uwolnienia... Później wszystko zapomina i wszystko kręci się od nowa. Poznał przed nami wielu bogów, z wieloma zawiązał więzy przyjaźni czy nieprzyjaźni, a w końcu wszyscy... polegli. Straszne to brzemie, gdy nie może się kontrolować swego ciała i części duszy iskry. Straszne jest patrzeć za każdym razem bezsilnie, gdy giną WSZYSCY poznani, a po tym tracić pamięć. Jest to większa męka niźli to, co spotkało bogów... Teraz jednak jest wybór, straszliwy i potworny, ale być może jedyny...

Jeżeli teraz, tak blisko końca, będziemy mieli go za nic i go zlekceważymy, tak jak wszyscy, zapatrzeni w siebie wcześniej, krwią wypływającą z milionów naszych ran poić się będą czarty, BIESY żywiące się truchłami dzieci naszych! To, dlaczego dziś pragniemy żyć, stanie się jutro tym, dlaczego będziemy chcieli umrzeć! Bo wszystko zginie, a świat pozbawion będzie wszelkiej nadziei. I jedynie my, bogowie, żyć i cierpieć będziemy, bośmy okazali się pyszni i zbyt pewni zwycięstwa! Tako rzekę ja, PROROK-BARD, co takie męki cierpię już dziś...

I widmo zniknęło, ale jego głos rozchodził się jeszcze po komnacie.

Holkas też przypatrywał się całemu widowisku i uśmiechnął się.

- Cóż mogę powiedzieć, taki mój zawód! Trochę za późno na taką nowinę, która bardziej mnie pomoże niż wam, ale nie zaprzeczam. A teraz to właściwie albo was już opuszczę, albo was zniszczę tutaj. Jak wolicie.

Więzy Markosa o wiele mocniej się zawiązały, przecinając skórę i nie tylko, zanurzając boga w krwi i duchocie. Nie zostało wiele czasu.

__________________________________________________________

Dobra, sam przyznaję, że całość się ciągnie, nie dodając odpowiednich przysłówków, więc jakiś zorganizowany atak byłby czymś do końca przybliżającym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O cholera- powiedział, co w spowolnieniu brzmiało, jakoś tak: ,,OOOOOOOOOOOoooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo..."

Czemu mi się to z czymś kojarzy(dosłownie, jakbym widział odwróconą akcję z Bleacha, tylko tam była trucizna zamiast bańki)? Dobra... jeśli pole ma około 50 lub więcej boskich metrów to wyjdę z tego za... nie zdążę na czas. Jednak to, że się nie mogę ruszyć nie znaczy, iż myślę w takim samym żłówim tępie.

Sprawdził czy może nawiązać kontakt z bogami i...

Skoro ta mgła już się rozwiała to mogę wam pomóc w pokonaniu Holkasa. Jednak jestem trochę unieruchomiony, więc jeśli miałby ktoś jakiś pomysł na wypchnięcie mnie z tej bańki to bardzo proszę. Najlepiej walnijcie mnie z jakiegoś działa lub coś w tym rodzaju...- przesłał im wiadomość myślową.

Gdyby to nie podziałało to poza bańką pojawiła się pisząca Owca, która wszelkie myśli, które chciał Lucker przekazać zapisywała na białych planszach i pokazywała innym bogom.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed przyszpileniem zdążył z siebie tylko wydusić: "Sugerujesz, że JA nie umiem zabijać łyżkami?". I na tym się skończył jego wykład o swoich umiejętnościach. Bóg odetchnął. Na szczęście kolce nie naruszyły zbytnio jego istoty. Z dziur wypływa krew i oplata szpikulce. Te kruszeją pod naciskiem macek i bóg jest znów wolny.

- Te... Duch! Powiedz mi coś, czego nie wiem. Jednakże taka przemowa potrafi rozpalić lub wzmocnić ducha walki.

Pobiega do nabitego Cygnusa i kopniakiem niszczy jego więzienie. Łapie go i kładzie na ziemi.

- Że też w takim momencie musiało nam zabraknąć medyka. - Bez zbytniej delikatności wyciąga kolec z ciała Hyogi i mocą tamuje krwotok oraz rozmnaża jego krew, by uzupełnić braki. - Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić. Ech... Wygląda na to, że wszyscy są zajęci. Widzę, że jeszcze Pymp i Bajcurus są wolni. Egoiści, działanie w zespole przez dłuższy czas jest niemożliwe. Na dodatek ten pierwszy jest jak chorągiewka na wietrze...

Spostrzega Owcę z tabliczkami.

- Nie wiem, czy mnie słyszysz ale walnięcie nie pomoże. Pocisk również ulegnie wpływowi czasospowalnicza. Ale... Jeśli ta bańka jest tylko na powierzchni, to najszybszym sposobem na uwolnienie ciebie jest podkop.

Klaszcze, by wezwać oddział zmarłych górników. Rozpoczynają swoją pracę.

- Holkasie! Najwyższy czas, byś spotkał osobiścię tą Arię!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Cygnus ocknął się. Widział jak przez mgłę że najpierw leci do góry, zawisa na chwilę w powietrzu i spada. Nie do końca słyszał też gadkę o mrożonym deserze z boga, rozumiejąc coś co w wolnym tłumaczeniu nie przystałoby nawet fetyszyście. "Zaiste... Zboczenie ma tu korzenie..." - pomyślał, a zaraz potem wyczuł że nabija się na coś. I w dodatku zjeżdża w dół. Niby to bolało, ale... Nie mogło być większej siary niż dotychczas, dlatego siedział cicho. Ale z drugiej strony było mu to wszystko jedno... "Wszystko odbędzie się tak jak zawsze: ktoś go uratuje, potem będzie wleczony do domu, tam się wykuruje..."

Ciach. Casul wyjmuje kolec, i robi wszystko co potrzebne by umożliwić mu jako - takie egzystowanie. "Plan się wypełnia. Zło zostanie pokonane, wszyscy wrócą do domów niczym bracia, a chwilę potem będziemy się zabijać bo komuś się coś odwidzi. No ale trzeba coś zrobić żeby było schematycznie, bo co to będzie jeśli zło wygra?

Diamentowe trzewia, kości i żyły powinny załatwić sprawę, choć nie na długo. Sił mam dosyć, chyba na jeden atak, więc...">

- Casuuul odsuń się! SPEŁNIENIE JUTRZENKI!!!

<Piekło zostało jednym słowem zamrożone, a sam bóg (jaka siaraaa) padł bez tchu.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...