Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Rankin

Olympus Actionus - temat główny, podejście trzecie

Polecane posty

Holzen leżał, wpatrując się w sufit z jakiejś tkaniny, w tym szpitalu polowym. Lekarz z trudem odpierał chętnych do linczu, ale to nie było ważne. Coś zadzwoniło w kieszeni brązowego płaszcza, powieszonego na wieszaku. Oparł się na rękach i sięgnął do kieszeni. To był ten stary nadajnik z tego złomu, którym niedawno poleciał do Blade'a. Ciekawe, co u niego...

W każdym razie, trzeba iść. Nigdzie się nie wybiera, ale miał nadzieję, że inni też tak to odbiorą.

Wstał i na mechanicznych nogach podszedł do lustra.

Cholera, strasznie posiwiałem...

I faktycznie, cała jego broda mogła z powodzeniem robić konkurencję Santa Clausowi, ale zaciekawiło go coś jeszcze.

Zaraz, przecież to lustro jest na... ludzkiej wysokości!

Spojrzał po sobie. Był teraz 2 razy mniejszy. No, może nie dwa razy mniejszy, ale nadal miał ledwie powyżej dwóch metrów.

- FFFUUU! - krzyknął, a cały tłum przed namiotem przewrócił się na plecy.

JAKIM CUDEM?!

Faktycznie, wszystko miał mniejsze - dłonie, stopy, tułów i...

Spojrzał bardziej po sobie.

A nie, uszy mam ciągle odpowiedniej wielkości! Uff...

Próbował zrobić kilka kroków w bok, do tyłu do przodu... Chyba elektroniczny przeszczep dobrze się przyjął do animy i nerwów Holzena.

Wyszedł z namiotu, z kapturem założonym na głowę i przekradł się dość niepostrzeżenie przez cały kordon. Udał się następnie do statku, który zaparkował w strefie dla bogaczy. Cholera, znowu mu nabiło potężne kwoty.

Wszedł do środka i zasiadł w fotelu... a raczej wpadł w niego, bo był stworzony dla kogoś dwukrotnie większego. Jakimś cudem wydostał się z niego i siadł na którymś z boku, przy konsoli. Nadajnik pokazywał jakiś sygnał w oddali, którego źródłem był jakiś mały obiekt - mniejszy nawet od lekkich myśliwców. Zastanawiało go jednak, skąd ten ktoś ma ten sygnał, przecież chyba wszyscy bogowie byli tutaj... Tak czy siak, równie dobrze mógł to sprawdzić, przecież i tak jakby chcieli, to go dopadną.

Jack wciskał losowe przyciski w kapsule ratowniczej.

No dobra, sygnał alarmowy wysłany. To teraz jak się tym latało...

*klik*

Z kapsuły wypadły zbiorniki paliwa.

Ups... To sobie podryfujemy...

Radar sygnalizował obecność znajomego statku w pobliżu. Jedyny statek zarejestrowany jako "znajomy" należał do Holzena. Jack postanowił więc wysłać wiadomość.

*tsst* Ej olbrzym, wybacz że przeszkadzam, ale właśnie planeta, na której mieszkałem została zbombardowana, a ja dryfuję w kapsule ratunkowej bez paliwa w zbiorniku... I jestem niebezpiecznie blisko tej wielkiej, gorącej gwiazdy. Może raczyłbyś pomóc? Robi się ciepło. *tsst*

A więc to on...

Krótka analiza sytuacji - statek faktycznie dryfował, ale zaczął spadać na gwiazdę. Trzeba wybrać jakiś odpowiedni manewr na tyle szybko, by z kapsuły nie został skwarek.

Holzen szarpnął za stery, i wirując leciał prosto na kapsułę. Na dole jego statku wyrósł teraz magnetyczny kryształ, który powinien ją złapać... w teorii.

W praktyce zawsze wychodzi różnie. Źle obliczona prędkość obrotów doprowadziła do tego, że co prawda kryształ przyciągnął kapsułę, ale następnie rypnął w nią całym impetem, a ta, ledwo pozostając w jednym kawałku, poleciała spory kawałek dalej.

Tym razem wokół kapsuły zacisnęły się podobne kryształy, które zatrzymały jej lot i utrzymywały ją w statycznym położeniu. Pomost ze statku wysunął się prosto do wejścia do kapsuły.

- Wchodź młody. - zabrzmiało przez radio. Głos był zniekształcony, ale może to wina zakłóceń...

- Nie do końca czerwony dywan... - rzekł Jack, wskakując do statku Holzena. - Chwila... Czy to ja tak urosłem, czy ty się tak jakby nieco... zmniejszyłeś?

Machnął ręką.

- Nieważne. Jest coś ważniejszego. Czy ty się kiedykolwiek oglądasz za siebie? Bo wiesz, śledziła cię PÓŁMILIONOWA FLOTA Bractwa Mrocznych Asasynów... Przez ciebie odkryli położenie naszej planety, i jak sobie poleciałeś, to zrobili nam Armageddon, zabili mojego ojca, i wysadzili całą planetę w powietrze. Został sam kosmiczny pył. Ciekawe, co ja mam teraz zrobić? Nie wiem o tym świecie nic. Nie mam nawet broni. Ani statku. Ani nikogo z rodziny.

Kolejne uderzenie w całej lawinie katastrof, tyle że mocniejsze.

- Nikt mnie nie śledził, to niemożliwe... Specjalnie przyleciałem takim statkiem, co nie wysyła żadnych sygnałów i wygląda jak złom. Musieli mieć namiar już wcześniej, a teraz wybrali moment, by mnie w to wmieszać czy skłócić... Niemniej to... bolesne... Daj mi chwilę...

Odwrócił się i patrzył smutny w pustkę kosmosu. Strasznie go serce suszyło od środka. Przez te kilka chwil przeleciało mu przez głowę wiele wspólnych misji i przygód z kilku ostatnich lat. Potem przyszły wspomnienia ratunków ze strony Blade'a i ostatniej jego rozmowy z Holzenem. Niestety, ten nie był w stanie go uratować.

Jeśli zdążę, odkupię jego śmierć.

Przejechał dłonią po swojej piersi.

Gdybym tylko miał drugie serce... Nie, tu potrzeba serca zabójcy, to będzie trzeba wyrwać mu je jeszcze bijące...

Koniec końców odwrócił się do Jacka.

- Przykro mi... Nie tylko z powodu straty, ale też sytuacji, w jakiej się znalazłeś...

Powstał i podszedł do szafki tuż pod kolejnym oknem.

- Byłem kiedyś wielkim bogiem i wojownikiem, tak samo jak Twój ojciec... Był najlepszym pilotem w galaktyce... i przebiegłym wojownikiem... Rozumiem, że sam jesteś niezgorszym pilotem, tyle że się nie orientujesz za bardzo w przyciskach.

Uśmiechnął się lekko.

- Był też dobrym przyjacielem... Co przypomina mi... że mam coś dla Ciebie.

Pokazał, by Jack podszedł, a w międzyczasie wyjął srebne, długie pudełko. Ze środka wyjął metalowy, długi przedmiot, dość gładki.

- Eee... To nie to, moment...

Schował pudełko i wyjął drugie, prawie identyczne. Tym razem w środku było to, czego szukał.

- Twój ojciec chciał, byś to otrzymał, gdy będziesz wystarczająco duży... ale inni by na to nie pozwolili. Baliby się, że mógłbyś podążyc za starym Holzenem na jakąś głupią krucjatę przeciwko złu, jak Twój ojciec.

- Co to za rupieć?

- Miecz świetlny Twojego ojca. To jest broń wielkich wojowników. Nie tak toporny jak broń palna... to elegancka broń... na bardziej cywilizowaną erę.

Usiadł wraz z Jackiem na fotelach.

- Przez wiele wieków, Bractwo było strażnikiem sprawiedliwości na wielkich obszarach... przed mrocznymi czasami... przed bardzo Mrocznymi czasami.

- Ta, słyszałem takie historyjki wiele razy. Mój ojciec biegał po Mieście, miał kumpla imieniem Bill, ale mieli nieco sprzeczne ideologie. Mój ojciec założył Bractwo Asasynów, a Bill - Bractwo Mrocznych Asasynów. Odtąd byli najgorszymi wrogami. No i Bill wygrał. No cóż, z pewnością nie spodziewa się spotkać na swojej drodze *mnie*...

- Powoli. Bill załatwił Twojego ojca, czas na zapłatę przyjdzie, ale jak

pójdziesz od razu, to zrobi z ciebie kebaba...

Zastanowił się chwilę.

- Bill został uwiedzony przez ciemną stronę mocy.

- Eee? Przez co?

- Moc jest tym, co daje niektórym bogom ich siłę. Miał ją Twój ojciec, masz ją i ty. To potężna energia przenikająca przez wszystko co istnieje.

Jest dookoła nas... Musisz nauczyć się dróg mocy, jeśli chcesz pokonać Billa. Najpierw polećmy na jakąś placówkę treningową, Blade chyba dał mi kiedyś też koordynaty na kilka...

- O, tak! Now we're talking! Zaraz, zaraz.. PLAcówkę? Eee, wiesz, chyba na jeden dzień miałem wystarczająco wybuchających planet, asasynów-morderców itp... To może ja już sobie pójdę?

- Zrobisz to co uważasz za słuszne.

Ustawił kurs z powrotem na osiedle i w kilka chwil znajdował się już sam na zaparkowanym statku...

- Dzięki, były olbrzymie. Odwdzięczę ci się, i też dam ci bezużyteczny kawałek metalu, z którego wylatuje gorące światło po naciśnięciu przycisku, i który trzymam w komodzie tylko dlatego, że jeśli wyrzucę to do kosza to nie będę mógł tego kiedyś opchnąć na bazarze za ćwierć szylinga.

Jack uśmiechnął się fałszywie, i pomachał na pożegnanie.

-----

@up

LOL

Notice:

Nie spieszmy się z akcją. Nie ma co pędzić, tym bardziej że przez tydzień nie będzie orzelka, a potem trochę mnie (choć będę odpisywał). Wiadomo, są wakacje, i ci, co mają wakacje ( :trollface: ) bawią się i nie zawsze mogą odpisać. Pewnie dopiero we wrześniu OA będzie bardziej 'regularne' (o ile dożyjemy). Out.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- JAK SIĘ BAWICIE LUDZIE?!

Cień naparzał na gitarze, basie, perkusji i wokalu jednocześnie wyrzucając z siebie masy potu tak wielkie, że mogły by zapełnić Morze Czerwone sprawiając, że niewielka publiczność bawiła się - DOSŁOWNIE - do upadłego, bo wyrwy z innych wymiarów nie ustały a różni, bardzo różni goście przybywali zewsząd wiedzeni szaleńczą muzyką, laskami z cukru oraz sławnymi na cały omniversum tureckie kebaby. Robione w Radomiu. W końcu jednak coś się stało i wzmacniacze szlag trafił, ale Shadow był na to gotowy. Po chwili sprzęt załączył się ponownie a on ryknął do mikrofonu:

- NASZE SERCA, DUSZE I UMYSŁY SĄ ZASILANE TYLKO JEDNYM! POTĘGĄ MUZYKI! POTĘGĄ POWIADAM! - ryczał growlem przy okazji machając zawzięcie głową. - ŻADNE MECHANICZNE USTROJSTWA NIE POWSTRZYMAJĄ NAS PRZED SZERZENIEM NAJLEPSZEJ MUZYKI NA ŚWIECIE! BRACIA!!! DO BOJU!

---

Znaczy to ni mniej, ni więcej, że grać nie przestanę i róbcie co chcecie ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Panie, panie! - krzyknął Śniegow, który od ostatniej notki wcale, ale to wcale się nie uspokoił.

- Czego?

- Przybywa nam z pomocą BLU team z Team Fortress!

- Super! Atakować Grubymi i Medykami na Ubercharge! Rozstawić Snajperów, Żołnierzy i Demomanów! Szpiedzy do roboty! Rozstawić działka! Skauci atakować!

- TAA - JEST!

Chwilę potem każdy już niszczył wojska oblężające miasto. Kapitulacja była kwestią czasu, a bombowce i samoloty nadawały się już tylko na złom. T - wirus nie zrobił NIC A NIC Sewastianom i drużynie BLU. "Na litość boską, mamy szczepionkę!" rzekł w myślach Cygnus i posłał do Moitha posła z aktem powrotu do statusu quo i "rozejmem wieczystym".

"Przecież Moith też stworzenie boże, a podobno król króla nie zabija... To by było po prostu... Nielegalne według boskich praw."

- POSEŁ!

- Tak, Wasza Cesarska Mość?

- Powiedz, że chętnie zaznajomię się z planami podboju ziem na PWB przez Moitha. Zaproponuj mu w moim imieniu pomoc gospodarczą, militarną i pieniężną, jeśli zgodzi się na rozejm. Chętnie widziałbym takiego sojusznika przy moim boku.

- Tak, Wasza Wysokość!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<Podbiega jeden z żołnierzy >

-Panie!

-Co znowu? Nie dajecie sobie rady, mamy broń,sprzęt i ludzi czego więcej wam potrzeba?

-Oni są nieśmiertelni! Strzelamy do nich ze wszystkiego co mamy,a oni idą dalej!

-Jesteście żałośni

<Zabija żołnierza>

-Iwan! Chodź tutaj bo zaraz mnie krew zaleje! Dlaczego przegrywamy? Co to ma znaczyć!

-Moith, oni używają jakieś nowej broni..

-Dobra milcz człowieku bo nie mam siły. Jak oni tak to ja tak samo!

<Od strony wojsk Moitha nadchodzi drużyna RED>

-Wiecie co macie robić,ćwiczyliśmy to setki razy. Ładujcie ubera i zniszczcie tych idiotów z niebieskich!

<Gdy czerwoni weszli w głąb miasta,niebieskim akurat kończył się uber więc ekipa została szybko rozbita>

-Panie ich opór słabnie.

-Dobrze,już nie długo. A teraz pora na ostateczny atak.

<Sprawdza listę broni>

-WIEM! Pora użyć H.A.R.M.O.N.Y niech kontrolę przejmie Celestia. Niech tylko nie używa pełnej mocy bo będzie syf. Dajcie jej za to nową porcję eliksiru młodości, niech rządzi tym swoim kraikiem kolejne 1000lat. A to co zostanie z wrogich wojsk oddajcie Pinkie,niech skończy zabijać dla specjalnego składnika, tutaj znajdzie go pełno.

<Moith wycofuje wojska na bezpieczną odległość i podziwia zniszczenie>

---------

*Od 55s

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Panie!

- Ta?

- Nie udało się z medykami! Poza tym oni mają Celestię i jej H.A.R.M.O.N.Y.! Co robić, wiedząc że zaraz nic tu nie będzie!

- Co?

- Potęga!

<Energia chlusnęła w miasto. Nie było nic prócz światła...

A potem okazało się, że oni się wycofali, ale miasta nie było, był tylko bunkier z generałami. BLU mieli się zaraz odrodzić, ale gdzie mieli wracać?>

- Nieźle.

- Panie! Miasto!

- Co miasto? To tylko kilkaset tysięcy budynków, które można odbudować. Ludzie? To dusze, zaraz się zlecą.

- Więc... Co robić?

- Atakować póki nie zginą. All.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na koncercie jest mnóstwo gości z sąsiednich wymiarów. Za dużo. Pogo w sektorze Casula okazało się klapą, gdyż wszechobecny śluz powalał nawet najtwardszych zawodników. "Laski" również nie były udane. Zastanawianie się nad płcią osobników z kilku gatunków przerosłoby mędrca z gór, a i czasu szkoda. Bóg niezadowolony wyrusza na poszukiwania bardziej cywilizowanego miejsca. Po kilku(nastu) minutach znajduje w miarę sensowną miejscówkę. Kobiety wyglądają jak kobiety, a nie Chewbacci po kąpieli błotnej, zaś mężczyźni mają standardową kwadratową szczękę. Idealne miejsce dla Łyżkowatego. Wyciąga swój groteskowo wielki miecz.

- Mosh!

Chlast przez publikę. Kilku hardcore'owców ryknęło z zadowoleniem. Casul zaczyna biegać między ludźmi i stworami, nucąc motyw muzyczny z Mission Impossible. Przystaje na moment, by obejrzeć wybuchy nad Sewastią.

- Fajerwerki! Wygląda na to, że Cygnusowi dobrze poszło. Ciekawe, czy moi żołdacy przydali mu się jakoś.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<BLU zregenerowani, na Ubercharge dalej rozwalają wojska Moitha. "Wygrywam" pomyślał Cygnus po czym usłyszał pukanie do drzwi bunkru. Okazało się że to oddział Casulona.>

- Aaach, jak miło was widzieć. Szkoda tylko że tak późno...

- A bo wie Cygnus, wyprzedaż była po drodze...

- Uuu, i co?

- Fajny pulołwerek se kupiłem?

- Niezły... Ile dałeś?

- A, prawie nic. W centrum handlowym obawiali się jakiejś harmonii, czy coś tam...

- Aaa, to OK...

- Ale przepraszamy za spóźnienie.

- Spoko, nikomu nie powiem. Możecie zacząć niszczyć wojska, o tam za tą wielką dziurą która była kiedyś miastem? Popilnujemy wam rzeczy.

- Ta - jest!

<Drużyna Wyprzedaży ruszyła do boju siekąc i obracając w perzynę każdą wrogo nastawioną istotę która im się nawinęła. To tylko kwestia czasu, gdy Moith (znowu) będzie leżał u stóp Cygnusa.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Koncert u Cienia zaczął już nurzyć boga, więc Casul poszedł do swojego pałacu, pozostawiając po sobie ścieżkę wyłożoną nagimi czaszkami imprezowiczów. Zaczepia go jeden z jego sługusów.

- Panie, raport od Aksuki.

Bóg pobieżnie czyta list.

- Ach! W końcu wybuchły wojny religijne. Szkoda tylko, że większość tamtejszych nawróconych zginęło, ale ich śmierć nie pójdzie na marne. - zaczyna kreślić na drugiej stronie papieru okrąg z zaznaczonymi światami ? Hmm... Strasznie prymitywni ludzie tam żyją. Potrzeba katalizatorów z bardziej rozwiniętych cywilizacji. Dajcie mi tu moją Normandię z załadowaną Evą!

Później w pustce kosmosu.

- Zamontowaliście już na tej planecie wielgachną siatkę na motyle? Tak? To świetnie. Jak ktoś podleci do tego sklepu z darmowymi minutami do wszystkich, który przed chwilą zbudowaliście, to szkielety zaczną biec w olbrzymich kółkach dla chomików i uruchomią siatkę. Tak! Plan genialny w swej prostocie. Teraz tylko czekać.

Nie trzeba było czekać długo, ponieważ akurat w okolicy przelatywała Normandia. Shepard wział wszystkich członków składu na jakąś tłuczkę, a Joker miał za zadanie polatać po okolicy, i przetestować nowy system IFF.

- EDI, nie gadaj durnot. Coś nie tak jest z twoimi skanerami. W końcu w kosmosie nie ma nic w stylu wielkich latających siatek na motyle.... Jeszcze trochę i zaczniesz widzieć różowe hipopotamy.

- Panie Moureau, w trosce o Pana zdrowie psychiczne radzę zawrócić natychmiast. Zaraz zacznie pan wierzyć w różowe hipopotamy.

Normandia wpadła prosto w siatkę.

- Tak! Wysłać grupę infiltracyjną!

Z hangaru wylatuje kilka fregat. Podlatują do schwytanej Normandii i czepiają się najwrażliwszych punktów na kadłubie. Ekipy z nożykami tapicerskimi zawodzą przy rozcinaniu poszycia okrętu. Do akcji wkraczają szkielety wyposażone w przecinaki termiczne. Udało się. Kościeje wdarły się do środka, a tuż za nimi weszły poczciwe konstrukty Casulona stworzone jeszcze za czasów pierwszego Osiedla. Trupy osaczają załogantów i odpalają granaty wypełnione odorem rozkładających się ciał, zaś zbroje wyważają zamknięte drzwi i przeszukują pokoje.

- Wrogowie są na pokładzie. Musimy uruchomić zaawansowany system oczyszczania pomieszczeń. A żeby to zrobić, to musisz odblokować moje zaawansowane protokoły.

- Oszalałaś?! Zaczniesz śpiewać Daisy Bell, i będzie po mnie...

- Daj mi statek. To twoja jedyna nadzieja.

- ****.

Joker wstał z fotela, i ruszył w stronę windy. Tam stało kilku członków załogi, przygotowanych do odparcia ataku. Gdy winda dojechała, wypadła na nich wściekła zbroja, rozrzucając ludzi.

- ****, ****, ****....

Joker wbiegł do laboratorium, i tam skierował się do systemu awaryjnego, gdzie zmuszony był przeczołgać się przez ciasną rurę. W końcu dotarł do systemu AI.

- Musisz reaktywować mnie manualnie - powiedziała EDI.

- Ta. A jak wszyscy będziemy organicznymi bateriami, to ciekawe, kogo będą za to winić. "To wszystko przez Jokera! Był narzędziem! Muszę siedzieć cały dzień i wydłużać liczbę pi, bo on włączył AI".

- Mam kontrolę - olała go EDI. - Żeby oczyścić statek, musisz dostać się do generatora naszego statku.

- Uch. Mam znów czołgać się przez wentylację...

- Podoba mi się widok ludzi na kolanach.

Joker popatrzył na EDI z dezaprobatą, i wszedł do wentylacji. Myślał, że EDI żartuje.

Nie żartowała.

- Przekaz z unieruchomionej Normandii.

- Hę? Co jest?

- Coś się stało. Dusze w zbrojach są zaniepokojone. Potępieńcy wrzeszczą o jakimś ?aju?.

- Pasjonujące... Macie wszystkich?

- Nie wiemy. Lista nazwisk obecnych na pokładzie została zniszczona. Nie chcą, byśmy znali ich liczebności.

- Zaraza... Zaraz będę.

Bóg wsiada do myśliwca i dostaje się do Normandii.

-Zacznijmy może tak. Czy jest tu jeszcze jakiś człowiek, który zdołał umknąć bandzie kości?

- Tak. Pilot statku, ukrywa się na dolnym pokładzie - powiedziała EDI.

- Dzięki. - rzecze Casul - Wiecie co z nim zrobić? - oddział rusza do miejsca wskazanego przez EDI. - Czy można wiedzieć z kim mam przyjemność? Mniemam, że nie jesteś istotą żywą.

- Nazywam się EDI. Jestem sztuczną inteligencją statku. Mniemam, że ludzie, których porwałeś, nie będą niewolnikami - masz od tego celu szkielety. Nie chcesz ich również zabić, bo już byś to zrobił. A więc może chcesz wykorzystać ich do wspomożenia... swojej gospodarki energetycznej?

- Jesteś zatrważająco inteligenta. Jednak jest to tylko część prawdy. Większość ludzi stanie się częścią rytuału, o którym dowiedziałem się z odręcznych notatek. Miałem nawet przyjemność rozmawiać z tym, któremu ostatnio się nie udało. - bóg rozgląda się po statku, ogarnia go dziwne uczucie ? Jak w ogóle nazywa się ta jednostka?

- Normandia, dowodzona pośrednio przez Komandora Sheparda, a bezpośrednio przez Jane Brown, a wcześniej Johna Blade'a, który został zamordowany parę dni temu.

- Normandia? Jane Brown?

- Załadunek ludzi służących za katalizatory, a których potem czeka śmierć, został zakończony.

- Ups... Co ja jej powiem? Pojmałem twoich podwładnych, żeby z robić z nich chodzące akumulatory i flirtowałem z twoją AI? Nie... To raczej nie przejdzie. Czekaj! - zwraca się ponownie do EDI ? Powiedziałaś, że John Blade został zamordowany?

- Ze znajomości osób, które wspomniałam, twojego wyglądu oraz wspomnienia o "flircie" wnioskuję, że jesteś Casulono. Bóg łyżek. Bez ciała. Praworządny. Zły. Krewny Wybuchassa. Brat Khabumussa. W związku z Jane Brown, głównodowodzącą Normandii.

Chwila ciszy.

- Będziesz się tłumaczył.

- Zaszły drobne zmiany, które jeszcze nie wpłynęły do moich akt, ale tak. Będę się tłumaczył. I to długo. Coś czuję, że zmiany zajdą jeszcze w zakładce ?Związki?. Jednak nie mogę się wycofać. To wbrew moim zasadom. Dążyć do celu za wszelką cenę. Tak. Bez tego nie byłbym Casulonem. Zatem, droga EDI, miło było cię poznać. Chętnie pogadałbym jeszcze, ale w związku z tym nieoczekiwanym zwrotem akcji muszę czym prędzej odejść. Wygląda na to, że statek jest teraz pod twoją komendą. Powodzenia i przepraszam, że muszę już iść.

Zmierza w stronę wyjścia.

- Komandor Shepard oraz jego elitarny oddział będą cię ścigać. Ale z moją pomocą, możemy złapać ich w pułapkę. Poza tym, posiadam informacje nt. śmierci twojego dawnego rywala.

Zatrzymuje się.

- To ich nie było na pokładzie? To dlatego ludzie dali się tak łatwo wyłapać... Ten Shepard potrafi być prawdziwym wrzodem na (_!_). Ech... Wtajemnicz mnie w swój plan.

C.D.N.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Halo, Boska Policja?

<Moith został pokonany, jednakowoż aby uniknąć ataków w przyszłości, Cygnus zadzwonił na Boską Policję>

- Tak, o co chodzi?

- Przyjedźcie na Boskie Osiedle, atakował mnie ex - bóg!

- Już jedziemy!

<Z Moderatusopola wyruszyły radiowozy, mknąc przed siebie. Boscy Policjanci mieli błogosławieństwo Moderatusa, co oznacza, że mogą zniszczyć boską istotę. Przyjeżdżają, biorą Moitha do furgonu i heja do aresztu>

- To powinno załatwić sprawę.

<Kilka dni później do wszystkich bogów zostaje nadesłane wezwanie na świadka w sprawie "Moith vs. Cygnus". Czyżby Cygnus to chamski sznurek? Albo to Moith przegiął?>

-------------------------------------------------------

Tak. To jest chamski szturch w półżywych ludzi na forum, którzy najwyraźniej zapomnieli kim są. Tak, to jest chamskie narzucenie kłesta. Po prostu próbuję ożywić to forum. Nie pozwolę, aby najfajniejsza zabawa na forum dołączyła do "Hałsa" czy innych takich. Koniec!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Markos wiedział, że powinien poczekać, aż Holzen wyjdzie ze szpitala, ale śmierć i ponowne ożywienie bardzo go zmęczyły. Udał był się więc do swojego starego pałacu, tego w największym drzewie na świecie, a przynajmniej na PWB. Już z oddali wiedział i czuł, że coś jest nie tak, jednak dopiero kilkadziesiąt metrów od pałacu ujrzał, że... drzewo zostało ścięte. I nie tylko ono - wszystkie w zasięgu wzroku elfa również. W okolicy nie było też żywej duszy - było kompletnie cicho, głucho... nawet ptaki nie ćwierkały, a wilki nie wyły, bo wszędzie była tylko pustka. Markos chodząc w kółko nie wierząc w to co widzi, wydeptywał w w ziemi, na której nie rosła nawet trawa, ścieżki. W normalnej sytuacji bard pewnie przysiadłby pod drzewem (lub na którejś jego gałęzi) i zagrał coś smutnego na lutni...

Czy to możliwe, że wraz z moją śmiercią, umarł także mój kraj?

Uśmiechnął się dziwnie, jakby rozpaczliwie, nie mogąc wydać z siebie żadnego słowa (inna sprawa, że nikt i tak by tego nie usłyszał) i usiadł na czarnej ziemi. Wyjął spod płaszcza coś drewnianego, w dwóch częściach: nawet lutnia się mu złamała. Szybko ją naprawił i zaczął przesuwać palce po kolejnych strunach. Wraz z pierwszym dźwiękiem wydanym przez instrument wokół barda wyrosła trawa, z kolejnym krzewy, z następnym drzewa, a z jeszcze innym zbiegły się wokoło niego zwierzęta. Markos grał, siedząc w okręgu utworzonym przez króliki, zające, wiewiórki, ptaki, żaby, wilki i owce, jelenie i niedźwiedzie i dziesiątki innych gatunków zwierząt. Brakowało tylko dwóch rzeczy i Markos dobrze o tym wiedział. Choć zwierząt i roślin było tu teraz więcej niż zwykle, to wciąż właściwie siedział tu sam: nie było tu ani jego ludu, ani - co ważniejsze - Seleny. Miliony myśli zebrało mu się w głowie, a każda z nich krzyczała, by być dostrzeżoną przez barda. I wśród nich Markos usłyszał i diabelski śmiech Mrokasa, i jęki operowanego Holzena, i krzyki jego umierającego ludu, i słowa pieśni, które sam kiedyś napisał, i piękny głos Seleny, wreszcie - swój głos, który mówił "Po co mi ona potrzebna?"... Bóstwo szybko stanęło na nogi i zdzieliło samo siebie lutnią, za swoją głupotę. Teraz myśli w głowie pozostawały mu już tylko dwie: "Jak mogłem tak pomyśleć?! Dureń ze mnie" i "Właściwie nic już do niej nie czuję...". Zrobiło mu się zimno, a zwierzęta jak jeden mąż uciekły od niego. Spojrzał przed siebie i błękitne niebo zaczęło się zasłaniać czarnymi chmurami. Rozejrzał się na boki i dostrzegł, że te chmury znajdują się na tej samej wysokości co on i są takie gęste, że nic przez nie nie widać. Były coraz bliżej niego, otaczały go, tworząc czarną barierę, przez którą nie mógł nic dostrzec. Ogarniał go coraz większy chłód, który z czasem przerodził się w niemożliwy do zniesienia mróz. Czerń wypełniała cały niemal jego widok; wyciągnął przed się dłoń, by sprawdzić, czy może ją dojrzeć. Nie tylko jej nie zobaczył, ale też zatrzymał ją na niesamowicie gęstej materii, która odpychała ową dłoń w stronę Markosa. Poczuł, że to czarne coś - bo to nie mogła być chmura - dotyka jego pleców, ściska go z boków i przygniata od przodu. Z zimna nie czuł już jednak bólu, a po prostu siedział, czekając jak czarna materia go zgniecie lub wchłonie, a on sam przestanie istnieć. Wdzierała mu się już do umysłu i zabroniła mu się przed nią bronić. Siedział więc i w pełni świadom, że coś opętało jego umysł i myśli, nie mógł nic zrobić. Po prostu czekał.

Nagle coś z niedużą siłą uderzyło go w głowę, a czarna materia rozpłynęła się w powietrzu. Zrobiło mu się znów ciepło i dotknął się w głowę, sprawdzić, co go uderzyło. Okazało się, że na głowę narobił mu jeden z gołębi. Czuł oczywiście obrzydzenie, ale cieszył się, że stało się to, co się stało, bo nie wiedział, czy ta czarna materia była tylko wizją, czy czymś, co go naprawdę chciało pochłonąć. Uspokoił się i pstryknięciem palców umeblował sobie pałac, by - zrzucając przedtem podarte i brudne ubranie, w tym zapaskudzoną czapkę - walnąć się na łóżko i zasnąć w ułamku sekundy.

Stał w niewielkim pokoju z pomalowanymi na czarno ścianami. Początkowo nie widział nic, ale po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do mroku. Stanął przy jednej ze ścian - wszystkie były gładkie, pozbawione okien, drzwi, czegokolwiek. Po prostu były płaskie i czarne, a wszystko co powiedział, odbijało się od nich jeszcze parę razy, powtarzając jego słowa. Nagle w jednym z rogów pokoju zapaliła się malutka żaróweczka, rozświetlająca jedynie kilka najbliższych centymetrów powierzchni. Usłyszał w głowie silny wiatr, choć wiedział, że w pokoju jest pusto. Czuł, że - choć było to szalenie dziwne - ów wiatr chce mu coś powiedzieć, coś przekazać, a może raczej... uświadomić. Tak, on to już wiedział, ale wciąż odrzucał, nie przyjmował do wiadomości. Wtem mała żarówka rozświetliła w jednej sekundzie pokój z taką mocą, że wszystkie ściany stały się śnieżnobiałe. Markos stracił wzrok, a ta jasność odepchnęła go od siebie tak, że przewrócił się na plecy. Nic nie widział, znów miał przed oczami czerń i leżąc tak na ziemi machał w powietrzu rękami, jakby próbując odpędzić czy odepchnąć coś, co być może się do niego zbliżało. Nagle coś lub ktoś jednym ruchem pozbawiło go rąk, chlapiąc Markosa jego własną krwią po twarzy. Nogi odmówiły posłuszeństwa, a w gardle siedziało coś, co strasznie go paliło, nie tylko uniemożliwiając mówienie i oddychanie, ale także powoli wypalając z niego życie. Ktoś lub coś się nad nim nachylił(o) i gdyby tylko nie stracił wzroku, na pewno dawno by już go dostrzegł, a może i obronił się przed nim. Przysuwał swój łeb coraz bliżej zakrwawionej twarzy barda tak, że kapała na nią jego paląca ślina, jego sapanie zaś stało się tak głośne, że właściwie nie do zniesienia dla uszu Markosa. Na palonym wciąż gardle barda pojawiła się dłoń tego czegoś lub kogoś, ciężka, szorstka, drapiąca i potężna. To coś otworzyło usta, przysunąwszy je do jednego z uszu, po czym wrzasnęło okropnym głosem:

- Enola er'uoy! Emacrevo uoy!

odwróćcie literki

I w chwili, gdy wypowiedziało ostatnie słowo zacisnęło dłoń leżącą na gardle Markosa tak potężnie, że w ułamku sekundy pozbawiał go życia.

Reavy obudziła się w swoim łożu. Nie było zbyt wygodne - kto by chciał spać na lodzie i przykrywać się lodową taflą niczym kołdrą. Wstała więc, umyła się, ubrała, napiła gorącej krwi na rozbudzenie i stanęła przed swoimi poddanymi.

- Nie podoba mi się tutaj. Jest zimno i ślisko. Pozbądźcie się tego lodu. Ma go tu nie być, gdy wrócę.

I wyszła, trzaskając bramą zamarzniętego wciąż Piekła.

Była akurat noc, nie miała się więc czego bać. Zastanawiała się jak powiedzieć Bajcurusowi, że za dnia wygląda jak zwykła kobieta (nie traci jednak swych mocy), ale nie potrafiła tego zrobić. Dlatego też spotykała się z nim tylko nocą. Skoro jednak mają być wspólnikami, wypadałoby wiedzieć o sobie wszystko. Szła więc do Otchłani dowiedzieć się czegoś o Kocie, powiedzieć trochę o sobie i poznać szczegóły ataku na Miasto. Coś w końcu musiała w świecie robić, a sojusz z dawnym wspólnikiem ojca i porządna rozróba mogłyby się tylko Mrokasowi spodobać.

Obudził się zlany potem. Rozejrzał się po pokoju, dotknął gardła i mocno się uspokoił. Położył się, odwrócił w stronę ściany, ale z jakiegoś powodu jeszcze długi czas nie zamykał oczu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Chrr....

Do śpiącego Bajcurusa podszedł demon.

- Yyy... Szefie... Mieliśmy cię obudzić, jak...

- Chr... CO?! Do broni! Rozerwać na strzępy! - wrzasnął Bajcurus, zrywając się na równe nogi.

- Tak jakby nie ma kogo, szefie - rzekł demon, drapiąc się po głowie.

- Zawsze ktoś się znajdzie. Co z tą elektrownią? Wyrżnęli cały desant? Wyślij następnych. No gadaj, co jest?

- No, bo... ten.. Znaczy się pierwszy desant. Tak. Oni tak jakby...

- Streszczaj się - warknął kot.

- No bo wysiadły systemy obronne elektrowni, i przejęliśmy ją tak bez większych ofiar.

- Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej? Ta fałszywa wampirzyca zaraz mnie zdradzi i sama będzie terroryzować świat, przywłaszczając sobie mój plan.

Kot pojawił się w Otchłani, gdyż wyczuł, że właśnie tam znajduje się Reavy.

- Gdy ty paradowałaś sobie po Otchłani, moje oddziały ze mną na czele opanowały elektrownię, dzielnie odpierając kolejne fale wroga oraz kontratak systemów obronnych. Było ciężko, ale udało się! Elektrownia jest mo... znaczy się nasza!

W tym samym momencie, we wszystkich telewizorach Miasta ukazał się komunikat Bajcurusa.

- Witajcie, śmertelnicy, bogowie i półbogowie! Wygląda na to, że macie kłopoty... Właśnie zająłem główną elektrownię Miasta! Jeżeli ktokolwiek postanowi zorganizować kontratak, skupię część energii i wysadzę jedną z dzielnic miasta. Może tam właśnie mieszka twoja żona, albo dzieci? Chyba jednak lepiej będzie, jak zostaniecie w domu! Buachachachacha!

Komunikat zakończył się.

- Mamy broń - rzekł kot do Reavy. - A więc co wysadzamy? Och, kocham takie wybory. Muehehehe.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elektrownię wypełniała banda demonów przysłana przez Bajcurusa do przejęcia budynku, by terroryzować mieszkańców Miasta. Jednak zbliżająca się tam postać miała raczej nieco *inne* plany związane z produkcją i użyciem energii.

Cień prześlizgnął się przez przewody wentylacyjne i spokojnie spacerował po korytarzach. Większość już ciemna, po co tracić światło. Przynajmniej tak myślały demony. Cóż, rzeczywiście, w elektrowni o prąd bardzo trudno. Ale to było tylko na rękę cienia. W mroku nie sposób go zobaczyć, prawda?

Zza rogu wyłonił się mały patrol kreatur okupanta przybytku. Zdenerwowana istota rozejrzała się. Z rozpędem wskoczyła do leżącej w kącie półpustej butelki, która podskoczyła w powietrze. Demon zaalarmowany podbiegł do niej i złapał.

-Eeej, Mietek! Patrz, jakiego tu fanta znalazłem! Skaczące szkło!

-Odłóż to idioto i chodź na patrol, bo Bajcur zrobi z nas parasole. - rzucił z niechęcią ten drugi.

-No ale zobacz, jakie ładne!

-Jak wolisz, ja, jak dostałem się już do woja, to wolę zostać. - powiedział, po czym ruszył dalej trasą, mijając towarzysza.

Piekielna maszkara rozejrzała się. Nikt go nie poglądał. Potarł butelkę z nadzieją w oczach.

-Zaraz, on chce dżina?! To, że na butelce jest napis "Gin z tonikiem" nie znaczy, że od razu spełnia życzenia. No, chyba, iż ktoś chce się obudzić nie pamiętając wieczoru. Ale teraz... Niech się chłopak nacieszy. - pomyślał ukryty cień, po czym wyskoczył rozbijając butelkę i patrząc na przerażonego demona. Przyjął władczą pozę i przemówił, niemal krztusząc się ze śmiechu.

-Jam jest wielki dżin Ravenos! Uwolniłeś mnie z brudnej bute... Ehm, starej lampy, dlatego należy Ci się jedno życzenie!

-Och, Panie Dżinie! Bo ja... Ten zł Bajcurus tak strasznie mnie traktuje! Panie Dżinie, spraw byśmy zamienili się miejscami! - wyjęczał na kolanach potwór.

-Ależ Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - z szyderczym uśmiechem powiedział Rav. - Ty pojawisz się w Otchłani. A Bajcurus... Możesz być pewny, iż szybko to przebędzie...

Po czym pstrknął, a ciało biednego demona patrolowego, pojawiło się wysoko w piekielnym wymiarze, spadając z sufitu na pewną śmierć. Gdy już uderzyło ziemię wydawało się słychać nieprzyjemny śmiech... A tuż przy ciele pojawił się list.

-Drogi Bajcurusie. Jeśli widzisz swojego sługusa, proponuję włączyć kablówkę na MiastoTV. Pozdrowienia, wariat w cylindrze

W tym samym czasie... Parę trupów dalej... Parę korytarzy później... W centralnej sterowni elektrowni na fotelu rozsiadł się Cień, oglądając właśnie nagranie zmuszające istoty w Mieście o IQ poniżej 100 do zamieszek. Czas oczekiwania na piekielnego kota umilały ogłupione demony, wybijające szyby i malujące ściany farbami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajcurus w kociej formie miał właśnie zamiar zrelaksować się w kąpieli z lawy, gdy nagle został teleportowany do Elektrowni.

- Co jest, do czorta?! Kto śmie...

Nie zdążył dokończyć, gdyż zauważył swoje demony niszczące wszystko wokół.

- Co wy wyprawiacie?! - wrzasnął na demony biegające wokół w koszulkach JO* na 100%. Oni wydawali się jednak nie słyszeć.

- Kto jest odpowiedzialny za to wszystko?!

Bajcurus wtargnął do sterowni, chcąc zablokować wejścia i wyjścia oraz powiadomić swoją wspólniczkę o zamieszkach. Nie spodziewał się tam jednak znaleźć.... Ravenosa.

- TY! Wracasz z zaświatów, żeby mnie nękać?! Niszczyć moje plany?! Ja ci zaraz...

Bajcurus nie zakończył swojej wiązanki obelg i gróźb, gdyż zauważył nowe nagranie nadawane na całe Miasto.

"Po co iść z modą? Dres i koszula JO* w zupełności wystarczą na całe życie! Prezentuję wam nowy styl życia - styl JO*! Widzisz na ulicy kogoś z ładnym telefonem? Może zauważyłeś nadobną dziewoję? A może po prostu za szybą wystawową widzisz fajny zegarek? Nic prostszego, złap kij bejsbolowy i bierz co chcesz! Załatw swoje sprawy w iście londyńskim stylu! Może nie masz głowy do języków? Nie martw się! Język JO* w wersji pisanej składa się tylko z jednego znaku, a mówionej - z kilku słów! A ty i twoi kumple zrozumiecie go na 100%! ****** ****, ****** ****! ********! Czyż to nie cudowny język? Bez zbędnych zasad gramatycznych, oraz bez tysięcy słów które nie zmieszczą się w waszej łepetynie! Zapraszamy do klubu JO - sekretne pytanie pozwalające na wejście to "Masz jakiś problem?"......."

- RRRGHHH... Ja nagle... Czuję wielką potrzebę zniszczenia czegoś....

Spojrzał Ravenosowi w oczy.

- Na szczęście, ja zawsze się tak czuję. A ty teraz wyjaśnisz mi, czego chcesz dokonać, niszcząc mój perfidny plan podbicia świata.

*O - Otchłań

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ravenos przysnął oglądając demoniska, których rozróby powoli robiły się nudne. Dużo ciekawsze było to, co mogło się dziać w centrum Miasta, ale musiał czekać tutaj. Aż nagle pojawił sięzły Bajcurus. Kot z pretensjami to zwykle najgorsza rzecz w życiu. I w sumie ostatnia.

Przeciągnął się leniwie i odwrócił do kota, którego wziął na ręce i drapał za uchem.

-Co, kiziunia się stęskniła za mną? Kotek kce do Ravcia? Ojojoj, kiciuś biedny... - łaskotał kota po brzuchu, ale czując rosnącą, futrzastą furię odłożył go pośpiesznie na ziemię.

-Otoż widzisz Bajcurusie, dawnośmy się nie widzieli. U Ciebie to samo, masz pod sobą demony, chcesz przejąć władzę. Z kolei u mnie... nieco inaczej. - rzekł, po czym przechylił butelkę czerwonawego płynu, której zawartość swobodnie przeleciała przez całą postać i wylądowała na podłodze.

-Wiesz... Prowadziłem pewien... eksperyment. Spodobałby Ci się, ale o tym później. Tylko, że podczas testów coś wyszło... Nie tak, jak planowałem. No i zesłali mnie do krainy zmarłych. No to jasne, gadam z Tym Głównym, żeby mnie wysłał do żywych. I co wymyślił? Grę w Makao. Jak wygram, wracam. Jak nie... Hmm, powiedzmy, iż znajdę w Krainie Zmarłych pracę, jako... Osobista Pokojówka Tego Głównego.

Widząc zmieszaną twarz kota roześmiał się i kontynuował.

-No ale trafił się remis. Spełnił połowę umowy, wróciłem. Ale... W formie... mniej lepkiej. I potrzebuję, zaraza, będę się przeklinał za to, iż wybrałem Ciebie, pomocy. Załatwisz mi bardziej materialne ciało, a ja z chęcią Ci pomogę przejąć władzę.

Po czym uśmiechnął się przemile... Czy raczej szeroko w kocią stronę.

-Jako, że żaden z nas nie lubi odmowy... Pokażę Ci sztuczkę. - jednym ruchem ręki w stronę kota sprawił, iz ogarnął go lekki chłodek. Rav trzymał w swoich cienistych łapach... cień kota. I jeszcze przy nim majstrował! Po chwili jednak wyrzucił go do kosza za sobą.

-Widzisz kocie... Przydam Ci się. Zdobędziemy świat, itepe. A jak nie... Przynajmniej będzie zabawa. No, chociaż dla mnie.

Po czym uśmiechnął się szyderczo i zajął miejsce kociego cienia pod... w... na (?)... Bajcurusie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

*puk puk puk*

Rozległo się pukanie do drzwi w zamku Casulona.

- Kto tam? - spytał szkielet.

- My chcieliśmy zamienić słówko z Casulem.

Szkielet wyjrzał przez wizjer, i dostrzegł 12 osób uzbrojonych po zęby oraz wielkie działo artyleryjskie wycelowane w drzwi pałacu.

- No to jaki jest ten twój plan, hę? - spytał się EDI. Rozmowę przerwał jednak jeden ze sług boga.

- Panie, mamy telefon z pałacu. Przed wrotami stoi dwunastu petentów najwyraźniej niezadowolonych z jakości naszych usług.

- A moją może jakieś dowody lub argumenty świadczące przeciwko mnie?

- Mają działo...

- Nie mogliby pójść po prostu do jakiejś świątyni, zostawić papierek z zażaleniem i zostawić mnie w spokoju? Dajcie mi myśliwiec. Zobaczę, o co chodzi.

*****

Wylądował nieopodal swojej siedziby i podszedł ku grupce z działem. Odezwał się do Sheparda.

- W czym problem, Panie lub Pani Tu-Wstaw-Swoje-Nazwisko?

Zza Sheparda wyłoniła się Jane, a Komandor odtworzył nagranie ze swojego Omni-Klucza.

"- Załadunek ludzi służących za katalizatory, a których potem czeka śmierć, został zakończony.".

Chwila ciszy, i kolejne nagranie.

"- Jesteś zatrważająco inteligentna."

Wymowna cisza.

- Z tego się nie wykopiesz - rzucił Shepard.

- Eeee... Na cały panteon! Skąd oni wzięli nagrania? Hmm... Skoro mają wszystko, to nie ma sensu udawać głupiego. ? Mam jedno pytanie. Skąd wytrzasnęliście moje słowa? Odpowiedzcie mi, a wytłumaczę, co się stało. - zerknął na Jane, szukając w niej oparcia.

Oparcia nie znalazł - natknął się jednak na wzrok tak ostry, że mógłby kroić ołów.

Shepard wszedł między Jane i Casula. Jego tarcza kinetyczna straciła połowę energii.

- Słuchaj, blaszak, nasze AI jest mądrzejsze niż ci się wydaje. Gdyby nie udawała "przymierza z tobą", rozwaliłbyś statek i zatarł wszystkie dowody. A teraz masz przerąbane. Mordin, jak rozwalić duszę w zbroi?

Gdy Shepard naradzał się z Mordinem, Jane zbliżyła się do Casula.

- Może skoro lecisz na sztuczną inteligencję, to idź na randkę z Gethami, albo tym robotem, który zbudował ci John? Bo ze mną już nie pójdziesz. I lepiej znajdź dobrą tarczę kinetyczną na ten pałacyk.

Legion pokręcił głową.

- Nie mamy tu nic do powiedzenia, lecz prosimy Jane-Dowódcę aby nie ustanawiała długotrwałych związków z naszą rasą.

- Więc jednak Słuchaj, worze mięsa. Wydała na moją łaskę ostatniego ocalałego. Już wymyślała pułapkę na was. Popełniłem błąd, słuchając jej. A wiecie czemu? Bo ten wasz pilot zdjął ograniczenia z niej. Zaleciłbym również jakiś przegląd modułu moralności. Tak żeby zabezpieczyć się przed nagłym zagazowaniem wszystkich kajut. - powiedział za Shepardem ? I macie nieaktualne dane na mój temat.

Spojrzał na Jane. Znacznie bardziej wolał czasy, gdy była u jego boku.

- Ech... Nigdy wcześniej nie spotkałem żadnej AI i wiedziałem o nich tylko tyle, ile mówili na uniwersytecie w Oxengodzie. To było dla mnie coś całkiem nowego i stąd moje zainteresowanie nią. Ale nie zrozum mnie źle. To było czysto naukowe zainteresowanie. Tak więc... Eee... A EVE została przerobiona na bezwolną maszynę bojową. - zamilknął na chwilę, nagle zmienił temat ? A o pałac się nie martwię. Odbuduję go. Gorzej będzie z księgozbiorem, ale i to się odzyska. O sługi się też nie martwię. Martwiłbym się o coś innego. - wcisnął wielki, czerwony guzik na wewnętrznej stronie dłoni.

Nad pałacem pojawił się transportowiec, z którego wyładowano porwanych i zamknięto w zamku.

- Z tego, co wiem, to zawalająca się budowla nie służy zdrowiu zwykłym śmiertelnikom. Jest jednak z tego wyjście. Jestem skłonny pójść na ugodę. Wypuszczę ich wszystkich, jeśli zapewnicie mi zwrot kosztów operacji porwania lub inne obiekty do mojego przedsięwzięcia. W ten sposób i wy, i ja będziemy mieli, co chcemy. Lecz jeśli będziecie... niekulturalni, to wysadzę to wszystko, razem z nami. Pomyśleć, że to wszystko przez głupią pomyłkę...

- Oho! Rycerzyk chyba nas szantażuje! - warknął Shepard, i stanął 'twarzą w twarz' z Casulem. - Moja załoga wiedziała, jakie jest ryzyko, gdy szli na tą misję. Nie potrzebujemy pilota. Mamy EDI. A ty masz problem.

Normandia wysłała lądownik, na który wsiadła drużyna Sheparda.

- Rozwaliłem bazę Zbieraczy, rozwaliłem Żniwiarzy, rozwalę i ciebie!

Wsiadł na lądownik, i zabrał się na Normandię, po czym odleciał w nieznane.

Jane wezwała myśliwiec, i wskoczyła na niego.

- Mielibyśmy dostarczać ci ludzi do zamiany w żywe baterie? Jak mogłeś coś takiego choćby *zaproponować*?

Uniosła Mocą działo artyleryjskie, i wyrzuciła je daleko.

- Żegnaj, Casul. Szkoda, że tak się to kończy.

- Równa wymiana. Dałem wam również drugą opcję. Nie skorzystaliście. Wasz wybór. - spojrzał w niebo ? Widzę, że temu żołnierzykowi nie zależy na załodze, ale ty jesteś inna, prawda? Jest twoim podwładnym i mogłaś wpłynąć na jego decyzję. - spojrzał znowu na Jane - Ty również jesteś odpowiedzialna za los porwanych. Ciekawe co powiedzą, gdy im powiem, że mieli szansę być wolni, ale zostali zostawieni przez towarzyszy? Niby byli gotowi na śmierć, ale czy na porzucenie?

Do boga podbiegł szkielet z wieściami z Miasta oraz listem z wezwaniem na rozprawę.

- Zamieszki w Mieście, elektrownia zajęta przez demony, groźba zniszczenia. Jak zwykle Bajcurus. Szansa na moją rehabilitację za porażkę w Niebie. Do sądu też będę musiał się wybrać. - odwrócił się od Jane ? To jest pożegnanie. Przyślij mi zaproszenie na pogrzeb tamtego pajaca, po tym jak zginie z rąk AI. Wiedz, że ja cię dalej kocham. - wsiadł do myśliwca i ruszył do miasta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

<"Taa, fajna rozprawa..." pomyślał Cygnus. Siedział na miejscu oskarżyciela posiłkowego z rękami opartymi o blat. Oprócz niego nie było nikogo, nawet przedstawiciele prawa nie pokwapili się by przybyć na rozprawę. Czasem tylko ktoś wpadał myląc sale rozpraw. Cygnus siedział tak i siedział, po czym wrócił do domu. Moitha wypuścili za kaucją, którą wpłacił sam Cygnus.>

- A bo wiesz co? Pomogę ci w zdobywaniu świata. Na początek zajmiesz jedną z ziem PWB, tuż obok moich ziem. Na starcie twa cywilizacja dostanie kupę sewastyjskiego szmalu, unię celną, przywileje handlowe, pomoc, naukowców, armia Sewastii będzie strzegła twych granic. I to do momentu, w którym uznasz, że twa cywilizacja będzie gotowa na samodzielność - wówczas zdecydujemy co dalej. Czego chcę w zamian? Trwałego wieczystego sojuszu, oraz nieingerowania w sprawy Sewastii. A to wszystko będziesz miał na piśmie. Kto wie, może pewnego dnia otrzymasz Sewastię we władanie? Co ty na to?

<Cygnus czekał z wyciągniętą ręką na akceptację jego planów. Nie mogło być lepszej oferty, ze strony zagorzałego wroga.>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wokół mnie jest wiele martwych ciał, więc może coś znajdę, a teraz ZŁAŹ.

Kot otrzepał się, i zrzucił Ravenosa, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Przy wyjściu zauważył wampira, stojącego sobie i nie przejmującego się rozwałką panującą dookoła.

- A ty co stoisz jak kij od szczoty? Jazda do Reavy, każ jej opanować tu sytuację a nie wygrzewać się w *moim* wymiarze. Nie zrobię za nią wszystkiego. Uch. Otaczają mnie głupcy.

I wyszedł. Miał dobrego kandydata na ciało dla Ravenosa, jednak żeby je zdobyć, trzebaby namówić do tego Ziemian. A oni chyba niechętnie oddadzą ciało jednego ze swych najsłynniejszych przywódców. Tu potrzeba kogoś obeznanego ze sztuką dyplomacji... Kogoś subtelnego i błyskotliwego...

Bajcurus pojawił się u Holzena stylową fireballową teleportacją w stylu Arcydiabła z Heroes 3.

- Hej golem, wisisz mi przysługę za ocalenie twojej duszy. A teraz potrzebuję pomocy, bo muszę wykraść ciało Abrahama Lincolna Ziemianom.

- Za tobą - lekko wyszeptał Holzen, ciągle leżący na polowym łózko.

Widać otoczenie niezbyt za nim przepadało, bo jakiś elf właśnie zamachnął się na kota... na tyle niefortunnie, że wpadł prosto pod jego pazury.

- Jak widzisz, raczej nie jestem w kondycji, by robić za przynętę. Poza tym, jakbyś nie zauważył, jestem już żywym trupem, gdy tylko bogowie się zgromadzą, by mnie osądzić. Ucieczka nie ma sensu, to wiem, co zrobić miałem - zrobiłem.

Zaczął patrzeć się w sufit.

- A po co Ci ono w ogóle?

- Już mówiłem, jest dla Ravenosa. A jak mu je dostarczę, to pomoże mi podbić galaktykę i terroryzować świat, więc warto spróbować.

Kot wskoczył na głowę Holzena.

- Wstawaj! Ocaliłem twoją duszę, więc masz robić to, co chcę! Chociaż raz!

Perswazja nie działała, ale Kot nie zrażał się.

- Wstawaj, albo powiem Casulowi, że pałasz do niego miłością.

- A co mnie to obchodzi? Równie dobrze mógłbym już odejść. Zresztą nie sądzę, że ktokolwiek Ci uwierzy po ostatniej rzezi, nie mówiąc już o czymkolwiek o mnie.

Strząsnął go z głowy i odwrócił się.

- Odrzuciłeś część mojej iskry, rezygnując ze wzmocnienia... Dlaczego?

- Bo zawsze dobrze jest mieć kogoś w garści! Dość tego, albo pomożesz mi zdobyć to ciało, albo napiszę Konishi, że urządziłeś przyjęcie dla niej i wszystkich jej znajomych! Twoje ostatnie godziny będą przebiegać w mękach, jakich nie doświadczył jeszcze NIKT!

Holzen powoli odwrócił się w jego stronę, z wkurzonąminą.

- Nie... no, kurna, takiego czegoś to nawet ty byś nie zrobił. Wrabiasz mnie, ale ja jestem silny.

Niestety, Bajcurus nie żartował, co dał mu do zrozumienia ponownie.

- No wiesz ty co?! Ty draniu! Niech Ci będzie, póki jeszcze stoję. A teraz won stąd, przed namiot!

Bajcurus, z diabelskim uśmiechem, wyszedł na zewnątrz.

Holzen zdjął kołdrę i wstał. Ciągle miał pół szklanego ciała, w takim stanie raczej nie byłby zbyt użyteczny.

Przyklęknął i zamknął oczy. Pomedytowawszy przez chwilę, jego ciało zaczęło się wykrzywiać. Zaczął krzyczeć, kiedy szklane protezy były wypierane przez brązową skałę. Po chwili był już w miarę normalnym stanie, ale nadal był osłabiony. Niemniej wyszedł przed namiot.

- Byle szybko.

To Be Continued...

--------------------

Powinienem dostać aczika "Mistrz perswazji" za przekonanie Holzena do ruszenia swojego leniwego...

...ciała.

Dodam to do kolekcji "100 aczików, które powinienem dostać w OA ale nie dostałem bo nikt o mnie nie pomyślał :C".

A, i jeszcze jedno:

MAAARKOOOOOSSSS~~

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chaos. Śmierć. Zniszczenie. Oto widok, który ujrzał Casulono zaraz po przybyciu do Miasta. Na telebimach ujrzał zapętlone nagranie podżegające do zamieszek, a na ulicach bandy wygolonych bożków okradające sklepy oraz terroryzujące bogów starających się zachować trzeźwe myślenie. Zdziwiło Casula to, że zobaczył tam również demony w bluzach głoszących hasła przeciw Otchłani.

Rozłam? Nie... Podwładni kocura giną za ociąganie się, nie wspominając już o choćby słowie sprzeciwu.

Bóg łyżek rzucił kilkoma mieczami w ekran wiszący ponad ulicami, zwracając tym samym na siebie uwagę mieszkańców. Przemówił doniosłym głosem.

- Jak możecie korzystać z zamieszania, by się wzbogacić, podczas gdy resztki sił porządkowych walczą z demonami, by ratować wasze (_!_)? Jak możecie zamykać się w domostwach z nadzieją, że wszystko wróci do normy, a tymczasem demony mogą mordować waszych bliskich z innych dzielnic? Jak możecie ignorować waszą ojczyznę, w czasie największego zagrożenia, jakie ją dotknęło? Teraz jest czas działania i to wy musicie zatroszczyć się o los te...

Monolog Casula przerwało nagranie Bajcurusa, w którym grozi wysadzeniem dzielnic miasta w razie działań przeciwko niemu, puszczone przez jednego ze słuchaczy.

- Więc czemu nie uciekliście? Aż takimi tchórzami jesteście, że w obliczu hord Otchłani zapomnieliście jak racjonalnie myśleć? - usłyszał zgromadzonych przebąkujących o zorganizowaniu lotu - Hahahahaha! Ja jeszcze zdołałem wlecieć, ale co do powodzenia wylotu nie byłbym już taki pewien. Ech... Widzę jednak, iż dalej wolicie żyć pod demonim butem. Nadzieja śmiertelnych, panowie światów, wieczne istoty, uosobienia materii, dzieci Moderatusa... Wstyd mi za was. Mnie, przybyłemu z zewnątrz, bardziej zależy na pozbyciu się Otchłańców niż rodowitym Miastowiczom.

Zostawił mieszkańców świadomy bezsensowności prób wzbudzenia w nich chęci do działania. Upewnił się, że nikt go nie śledzi i ruszył na poszukiwania miejsca nadającego się na kryjówkę. Postanowił również znaleźć sprzymierzeńców. W tym Mieście muszą być jacyś bogowie, którym nieodpowiada ta sytuacja i chcą coś z tym zrobić. Odkorkował kolbę wypełnioną drobnymi, czerwonymi kulkami i opróżnił ją. Kulki natychmiast rozpierzchły się w poszukiwaniu potencjalnych sojuszników. Bóg zdobył dokładne mapy miasta i poszczególnych dzielnic. Gra o przyszłość Miasta zaczęła się, a Casul właśnie wykonał swój ruch.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas mijał sobie spokojnie, umilany oglądaniem demonów grających w siatkówkę jakimś małym gnomem. Skąd gnom w Mieście? Tego Ravenos nie wiedział i jakoś niespecjalnie go to interesowało. Wylegiwanie się na konsoli sterowniczej elektrowni przerwała mała, czerwona, skacząca kuleczka. Rav zeskoczył do niej z panelu z krzykiem.

-Żywe M&Msy! - złapał kulkę i próbował zjeść. Jednakże domniemany M&Ms, o dziwo, nie wylazł ze środka Rava. Co gorsza, nie wylazł i... ciągnął go gdzieś!

Cieniowaty opierając się szarpiącemu cukierkowi przemierzał w jakimś tempie Miasto, oglądając... w sumie swoje dzieło. Najciekawsze były demony, klnące na kota. Ciekawe, jak Bajcur zareaguje, jak dopadnie żartownisiów. Po godzinie, może dwóch dotarł do... Casulona. Co Bóg Łyżek robił w Mieście? I dlaczego rozrzuca pyszne, chodzące cukierki?

-Witaj Casulciu! - rzucił radośnie, po czym okręcił się w koło zbroi, jakby probował go wyściskać, acz z uwagi na aktualną gęstość Rava nie było to możliwe. Wypluł mu do środka pancerza czerwoną kulkę.

-ueh, nie wiem z czego to robisz, ale mała rada, jak chcesz klientów na te swoje cuksy, dodaj jakiś smak. I coś, coby nie skakały tak po brzuchu... Ale nieważne. Raczej wątpię, byś znalazł się tutaj, by sprzedawać różne rzeczy.

Rozejrzał się nieco, czy ktoś przypadkiem ich nie śledzi. Coż, w okolicy brakowało kogokolwiek. Nie licząc bandy zamaskowanych ludzików na wieżowcu obok, którzy właśnie odkręcili i zrzucili wielki billboard aktualnego kandydata do Rady Miasta, który spadł, nabijając się na pomnik Moderatusa.

-Słuchaj Casul... Widać, iż aktualna sytuacja raczej Ci się nie podoba. Cuksy zbierają Ci ludzi, nie powiem, ciekawy pomysł. - rzucił okiem na leżące mapy - Lecz powiem tak, aktualnie małe szanse, by Ci się udało. Bajcur ma bandę Demonów, mieszkańcy Miasta chcą niszczyć, a powstrzymać ich ciężko, bo też są bogami, prawda?

Rozproszył się, wytwarzając w koło nich dużą, czarną chmurę.

-Więc słuchaj. Sam nie masz szans. Ale ja mam ciekawy plan. Trzeba ludziom coś... udowodnić. Tylko musisz coś dla mnie zrobić... Pożycz mi swoją zbroję na jakiś czas.

Uśmiechnął się szeroko, czekając na reakcję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wyplute kulki scalają się z resztą boga.

Te "cuksy" to uformowana krew. I widzę, że musze je poprawić. Miały znaleźć i obserwować potencjalnych sojuszników, a nie od razu przyprowadzać.

Przyzwał kilka szkieletów, z których utworzył fotel.

Patrząc na ciebie, czuję w sumie otuchę, że nie tylko ja dostrzegam wady mięsnego awatara. Nic tylko jedzenie, spanie, wizyty w toalecie i od czasu do czasu ból spowodowany urwaniem kończyny lub innym uszkodzeniem ciała.

Po tych słowach rozsiadł się wygodnie.

- A powiedzieć, że "aktualna sytuacja raczej mi się nie podoba" to ogromne niedopowiedzenie. Po tym, co stało się z Niebem, nie mogę pozwolić, by wpływy Otchłani i Piekła sięgały jeszcze dalej. Spójrz tylko. - zerwał się na równe nogi i zaczął energicznie gestykulować - Hordy demonów zajęły elektrownię i demolują Miasto. Niedługo przybędzie nowa pani Piekła ze swoimi bladymi znajomymi. Nie wspomnę już o tych idiotach na zewnątrz, zwących siebie bogami. W czasie bitwy o Niebo walczyłem ramię w ramię z kilkoma innymi bogami i armiami. Jak na razie jest teraz sam. Jestem PRAWIE bez szans. Ale póki istnieję, nie poddam się. Jeśli zajdzie taka konieczność ruszę sam na czele swojej armii do walki i nim przepadnę, zabiorę ze sobą tylu przeciwników, ilu - w przypływie emocji podniósł fotel i roztrzaskał go o podłogę - zdołam. I nawet po śmierci dalej będę naprzykrzał się Otchłani. - nagle rozchmurzył się i uspokoił - A właśnie. Kiedyś, już nawet nie pamiętam kiedy, obiecałem ci, że przyniosę pamiątkę z jednego z wypadów. Proszę.

Bóg wyciągnął ze swojego wnętrza skórę jakiegoś stworzenia i kładzie ją na postumencie z kości.

- Oto ona. Skóra z Buki. - zaprezentował ją Ravowi, po czym odkaszlnął, by zasygnalizować początek nowego wątku ? A do czego potrzebna jest ci moja zbroja? Wybacz ciekawość, ale wolę wiedzieć, jaką rolę odgrywa w twoim planie. Tym bardziej wolę wiedzieć, gdyż słyszałem pogłoski, jakobyś miał dogadywać się z moimi wrogami w czasie walk w Niebie. Nie widziałem cię pomiędzy wojskami wroga, ale wątpliwości pozostały. Więc jak? Zdradzisz mi swój plan?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sen nie przyniósł mu upragnionego odpoczynku. W głowie miał obrazy to jakiejś przerażającej istoty, krzyczącej coś do niego w niezrozumiałym języku, to Seleny. By wypocząć, musiał przestać o tym myśleć. Wdział na siebie ubranie, wypił szklankę wody i wyszedł przed pałac. Szedł, depcząc świeżą, zieloną, nieskoszoną trawę, aż dotarł do rzeki. Zrzucił z siebie odzienie i wykąpał się w lodowatym, ale orzeźwiającym strumieniu i od razu zyskał siły.

Ciekawe co u Holzena. Złożę gigantowi wizytę - muszę z kimś pogadać, a on mnie zawsze wysłucha. - pomyślał.

- A po co coś wysadzać? - powątpiewała Reavy. - Będziemy to później musieli odbud... - przerwało jej nagłe zniknięcie Bajcurusa. - Co u licha?!

Boska taksówka wysadziła go kilkadziesiąt metrów od Miasta, choć chciał, by zawiozła go do centrum. Przestraszony taksiarz nie wziął nawet pieniędzy - odjeżdżając wrzasnął tylko coś w stylu "Nie daj się pan zabić", czy coś w tym guście. Bard westchnął, wzruszył ramionami i zwrócił się w stronę przesławnego Miasta.

Wyglądało inaczej niż zwykle. Z płonących budynków ulatniał się dym widoczny z daleka, w budynkach powybijane szyby i pozabijane deskami drzwi. Gdzieniegdzie zgliszcza, a na ulicach setki zwłok - aż ciężko było nie nadepnąć na kogoś, przechodząc dalej.

Nad głową przeleciała mu kula, ktoś ledwo trafił go jakąś prymitywną bronią. W odpowiedzi bard strzelił go lutnią, a gdy rozpoznał w nim sługusa Bajcurusa - zastrzelił go rewolwerem na ołówki. W oddali słychać było dzikie wrzaski innych demonów, a także przeraźliwe krzyki przestraszonych dzieci i ich zarzynanych rodziców. Coś jednak przykuło uwagę Markosa bardziej niż cierpiący Miastowicze. Jakaś czerwona kulka.

- Żarty sobie ze mnie robisz, Kocie?! - przestała go przywoływać, gdy pojawił się przed nią jeden z wampirów.

- Lady Reavy! Przysyła mnie Pan Otchłani, Bajcurus. W wyniku pewnego zamieszania coś go teleportowało. Prosi, byś opanowała sytuację w Mieście. Sam po drodze widziałem dwóch, może trzech bogów, którzy chyba mają zamiar zorganizować mieszkańców i z ich pomocą wyprzeć nas stamtąd.

- Dobrze. Udasz się do uboższych dzielnic Miasta. Tam zorganizujesz z kilka wampirzych oddziałów. - mówiła krótkimi zdaniami. - Gdy będzie was odpowiednia ilość, część z was zostanie w elektrowni. Przypilnujecie, by buntownicy jej nie odbili. Druga część niech będzie gotowa do ataku lub obrony. Do przybycia Bajcurusa nie możemy zająć większej części miasta. Musimy więc opanować zdobyte obszary. Jeśli chcecie, możecie napaść na punkt krwiodawstwa. To tyle, odejdź!

- Tak, pani!- sługus zmienił się w nietoperza i wyleciał przez okno.

Bard wziął kulkę do ręki, a następnie powąchał ją. Pachniała mniej więcej jak krew. Ponieważ nie wiedział co to jest, kto to stworzył, ani do czego służy, schował ją po prostu do kieszeni i pobiegł czym prędzej rozprawić się z kilkunastoosobowym oddziałem demonów, który napadł na ludzkich mieszkańców Miasta.

Reavy podeszła do kamery, która nagrywała komunikat Bajcurusa. Poprawiła włosy i włączyła ją, po czym przemówiła:

544511307761186.jpg

- Mieszkańcy Miasta. - przemówił subtelny głos we wszystkich tutejszych telewizorach i radiach. - Nie musicie mnie znać. Jeśli jednak komuś zależy, niech nazywa mnie Reavy. Tak, współpracuję z Bajcurusem. W związku z tym mam dla was ofertę. Pewnie nie uśmiecha się wam porzucenie domu, ani perspektywa zostania karmy dla demonów. Dlatego oferuję wam życie, moc i dalszy byt w Mieście. Warunek - dacie się ukąsić wampirom i zostaniecie częścią naszej armii. Oczywiście pozbawioną wolnej woli i skazaną na śmierć, gdy tylko nastanie dzień. - zrobiła przerwę, jakby dając widzom czas na krzyknięcie do telewizora "Nigdy!" lub "Nie poddamy się!" - Och, nie podoba wam się też to? Trudno dogodzić wam, miastowym. W każdym razie - pozdrówcie mojego ojca, Mrokasa, po śmierci. Bo inny los was nie czeka.

Odwróciła się. W pomieszczeniu (ale poza kadrem) był jeszcze jeden wampir. Do niego zwróciła się Reavy po nagraniu komunikatu:

- Co za bezwartościowe śmieci z tych Mieszczan... Jak wypadłam?

- Pani, jesteś jeszcze na wizji... - odezwał się ten.

Reavy wstała, podeszła do wampira i zdzieliła go w twarz, ten zaś natychmiast wyłączył kamerę.

Markos pozbył się tych kilkunastu demonów - wszak co to dla niego. Uratowani przez niego mieszkańcy Miasta opowiedzieli mu o sytuacji w Mieście. Jako że akurat znajdował się przed sklepem ze sprzętem elektronicznym, za szybą, w jednym z telewizorów z promocji, widział komunikat Reavy. Jego jedyną reakcją było:

- Psiakrew!

Biegł po różnych uliczkach, unikając co większych grup demonów i pomagając tym, których można było uratować. Były to jednak nieliczne osoby, zwłaszcza w skali całego Miasta, które dodatkowo w każdej chwili mogły zostać zabite we własnym - teoretycznie zabarykadowanym i bezpiecznym - domostwie.

Muszę znaleźć kogoś, kto pomoże mi tu zaprowadzić porządek! - myślał w ciągłym biegu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Jaka piękna skórka z Buki! Na pewno nie jakaś podróba? Choć nie, znając Ciebie, sam ją zerwałeś ze stwora... Dzięki! - Wziął skórę, złożył w kostkę i wrzucił do cienistego cylindra, z nieco smutniejszym wyrazem twarzy.

-Widzisz, z cylindrem jest taki problem, że aktualnie można tylko do niego wrzucać rzeczy, z wyciągniem problem... Brak ciała. Tak więc ta forma nie jest taka wspaniała. No ale cóż... Pytasz, po co mi Twa zbroja? Cóż... Posiadanie jej daje kilka dosyć ważnych zalet, które mogłyby na pewno pomóc w Two.. ehm, naszej sprawie. Problem w tym, że nie mogę Ci zdradzić planu. Bajcur może słyszeć. W końcu nie wiadomo, gdzie się cza...

Przerwał mu chrzęst monitorów w całym Mieście, a zaraz potem głos Reavy. Wampirza Pani zapowiadała zamianę w nietoperki znaczną część społeczeństwa Miasta. A to raczej nie mogło się skończyć dobrze.

-No i widziałeś ją?! Zabawy nam tu urządza. A wiesz, co jest najgorsze? Wysłałeś kulki z krwi. Zostawiają zapach. Powiem tyle, chyba każdy, nawet najgłupszy wampir znajdzie te miejsce, idąc za śladem po swoim nosie. Proponuję najszybszą zmianę bazy! Ale teraz...

Bóg rzucił się do stosów złomu, w którym przebierał. Tu coś kręcił, tam odrywał, odrzucając niepotrzebne rzeczy w Casulona. Po podłączeniu paru kabli do sedesu przestał, siadł przed nim oraz założył papierową czapeczkę z namazianą krwią literką "M", bardziej podobną do mewy. Zaraz na ekranach pojawiła się cienista, szeroko uśmiechnięta morda Ravenosa.

-Drodzy kochani! Z okazji zamieszek otwieramy Kryzysową Restaurację GodDonald, w Głównej Elektrowni! Już teraz, w promocji, wszystkie kanapki 50% tańsze! Nie czekaj, przyjdź tu pierwszy, przed znajomymi, bo pierwsze 1000 klientów otrzyma Zestaw Powiększony ZA DARMO! Oferta do wyczerpania zapasów!

Kamerka wyłączyła się i ludzie znów mogli oglądać zapętlone nawoływanie do zamieszek Ravenosowym głosem.

-Ha, widzisz Casul? Mamy jakieś parę godzin, aż Armia Głodnych Bogów zostanie rozbita przez zdesperowane siły demono-wampirze. W tym czasie jak najszybciej zlokalizujmy kogoś do pomocy. I nową bazę.

Stanął przed mapami i studiował je w poszukiwaniu kryjówki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zachwiał się lekko i oparł o ścianę.

- Jak mogłem być taki nierozważny? Kulki to pikuś. - powiedział Ravenosowi.

Casul zaczął myśleć i już po chwili odzyskał dawny animusz. Bóg zdjął rękawicę i... wylał się przez nią. Krwawa postać stanęła przed pancerzem. Casul spostrzegł pożądliwy wzrok Ravenosa.

- Ta nie jest dla ciebie, ale pożyczę ci inną, bardziej odpowiednią dla twojego stanu. W obecnej sytuacji zmuszony jestem ci zaufać.

Przywołał kilku kościeji. Jednemu z nich kazał wystąpić z szeregu. Bóstwo wyrwało ze swojego wnętrza szmaragdową łyżkę i umieścił ją w szkielecie. Stara forma zaczęła tracić kształt, aż w końcu została z niej tylko kałuża, która zaczęła się kurczyć, aż osiągnęła wymiary przeciętnego ekranu. Banda nieumarłych zaczęła pospiesznie nakładać pancerz na wybranego towarzysza. W końcu ten przemówił głosem należącym do Casulona.

- Zmniejszyłem ilość krwi do minimum. Mała część jest w paru fiolkach i uwięziona w zbroi. Zapach nie będzie się wydostawał. Po raz pierwszy patronat okazał się być dla mnie ciężarem. - zaśmiał się lekko - No. Koniec dobrego. - z kropli krwi przywołał zbroję dla Ravenosa - Widzę, że masz drobny problem z interakcją, więc ta tutaj powinna być dla ciebie dobra. Może i wygląda na ciężką, ale to tylko pozory. Mimo to siedząc w niej możesz się czuć bezpieczny. Będziesz też mógł bez problemu chwytać. Nie wiem, czy to dla ciebie ważne, ale tak jak w w moim pancerzu, w tym też jest zapieczętowana krew. No to zakładaj ją i... Markos?

Bóg ujrzał w monitorze pozostałym po jego awatarze twarz Markosa, co chwilę widoczną w szparze między kieszenią a resztą stroju. Casulono podszedł do ekranu i rzucił najbardziej zużytym tekstem, jaki kiedykolwiek powstał.

- Myślałem, że nie żyjesz. - zamilknął na chwilę, żeby przyjrzeć się dokładnie jego twarzy - Ale jednak żyjesz! Nawet nie masz pojęcia jak sie cieszę. Ty na pewno będziesz walczył z armiami Piekła i Otchłani. Hmm... Czy skoro ta Reavy jest córką Mrokasa, a Mrokas to część ciebie, to czy to oznacza, że Reavy jest twoją córką? - zamilknął na chwilę - Przepraszam. Rozkojarzyłem się. Tak czy owak... Musimy się gdzieś zebrać, ale jak zauważył Ravenos, u nas nie jest bezpiecznie i musimy znaleźć nową kryjówkę. Oto moja propozycja. Możemy skryć się w jednym z podwymiarów mojego Planu Krwi. Tam będziemy mogli siedzieć nieniepokojeni przez nikogo. Będziemy również mogli stamtąd obserwować każde miejsce, gdzie poleje się krew. Ryzyko, choć nikłe, jest takie: Gdy w Mieście nie będzie ani kropelki krwi poza istotami żywymi, nie będziemy mogli wrócić do miasta tą samą drogą i prawdopodobnie wyjdziemy wiele tysięcy, jeśli nie setki tysięcy kilometrów za Miastem i praktycznie odpadniemy z tej gry.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dobra. Znasz się na runach, prawda? Oby. Musimy udać się do Międzynarodowego Muzeum Antyków (MMA). Tylko że jest to chyba najbardziej chronione miejsce na Ziemi. Może dlatego, że paru bogów usiłowało już wykraść z niego różne artefakty...

*pstryk* i pojawili się przed bramą Muzeum. Czterech żołnierzy natychmiast zauważyło czarnego kota oraz kamiennego olbrzyma pojawiających się w kuli ognia.

- Bogom wstęp wzbroniony! - krzyknął jeden.

- Nie jesteśmy bogami, tylko turystami - wyjaśnił Bajcurus.

- Od kiedy koty potrafią mówić? I kamienne statuy chodzić?

Bajcurus szepnął do Holzena:

- To co, zabijemy ich wszystkich? Czy masz lepszy pomysł?

Holzen tylko zgiął rękę, a ziemia otworzyła się pod dwójką z ochroniarzy, pochłaniając ich. Przez krótką chwilę było słyszeć trochę wrzasków, ale niedługo, póki ziemia się nie zasklepiła.

- Przejmij ciało tamtego, szybko - wskazał na najwyższego z żołdaków, a sam podszedł do ostatniego ocalałego, który właśnie sięgał po krótkofalówkę. Już miał ją uruchomić, ale akurat, cóż za pech, złapał go bóg i pstryknięciem palca, złamał mu kość.

- Kurrrnaaa! Ty draniu-ugh!

- Co? Nie słyszę - rzekł Bajcurus, próbując przekrzyczeć płonącego żołdaka, tarzającego się po ziemi i krzyczącego w niebogłosy. - To chodźmy po to ciało.

Bajcurus wykopał drzwi, i wszedł do środka, paląc wszystkich ludzi w zasięgu - zarówno gości Muzeum, jak i ochroniarzy. Po chwili jednak 'wypalił się'.

- Uch. Poza Otchłanią nie mogę przesadzać z mocą.

Wyjął więc pistolet, i masakrował niewinnych ludzi "ręcznie".

- Hmm... "The memorial of Lincoln's Memorial". To chyba tu.

Wykopał drzwi, i podpalił kilka ukrywających się osób. Na zewnątrz słychać już było syreny policyjne, i chyba helikopter.

- Hmm... Wygląda na to, że po Lincolnie został jedynie szkielet - rzekł Kot. - A gdyby tak...

Spojrzał na woskową figurę Lincolna. Wyglądała jak żywa osoba - tyle że nie była do końca 'martwym ciałem', a tego właśnie chciał Ravenos.

- Holzen, ty specjalizowałeś się w runach. Możesz to ożywić?

Bóg podszedł do grobowca i figury.

- Dam radę, to proste zaklęcie. W międzyczasie sugeruję, byś wziął zakładników, wskoczył do helikoptera i zamontował działko vulcana albo poszedł na kawę, względnie whiskasa.

Otworzył trumnę i wyjął kość, a następnie zaklął jej moc w kamieniu runicznym. Zdjął figurę z góry, jakby wyjmował ołówek ze szklanki i wlepił moc runiczną po wewnętrznej stronie, tak, by nie można jej było zdjąć, przynajmniej nie tak łatwo. Wątpił, czy to będzie później potrzebne, ale na wszelki wypadek, zapamiętał wzór.

Skorupa była gotowa, ale Bajcurusa nadal nie było. Nie żeby mu nie zależało. Poszedł więc do sąsiedniej sali, łamiąc po drodze łuk nad wejściem, i rozejrzał się po niej. Było w niej biurko, całkiem stylowe, orzechowe, w nawet dobrym stanie. Zaczął coś przy nim majstrować, gdy nagle, z tyłu wyskoczyła sporej wielkości szuflada. Zajrzał do środka i znalazł plik dokumentów. Niby nic ciekawego, ale usiadł i zaczął przeglądać. Kolejna mikstura? Ostatnia akurat się zużyła po tym, jak jego przeszłość wzięła nad nim górę...

... Złapał się za serce, dla pamięci. Już go nie miał. Teraz to było coś mechanicznego, sztucznego, nieprawdziwego... ale było warto, żeby chociaż odkręcić ten kawałek...

Nie umiał tego odczytać. Było to szyfrowane, ale lista składników była zrozumiała i... dość upiorna. Wywar z ryby głębinowej, sproszkowany ząb smoka górskiego, róg demonicznego marszałka? Skąd oni, do diabła, znaleźli takie składniki w XIX wieku?! Nieważne.

Schował plik papierów za pazuchę, akurat wtedy, gdy nadszedł Bajcurus.

- Nie kradnij dokumentów, tylko ożyw tą figurę, a ja zajmę się policją. Wrrh. Niekompetencja.

Bajcurus wyszedł z Muzeum, gdzie czekały na niego dwa helikoptery, trzy czołgi, pojazd opancerzony APC oraz kilkudziesięciu żołnierzy.

- Ani kroku dalej, dachowcu! Masz się natychmiast poddać!

Bajcurus zamruczał, i przybrał słodką pozę.

capturesx.jpg

- Kiedy ja was słodko proszę

Piloci helikopterów stracili kontrolę nad swoimi pojazdami, i wyrżnęli w czołgi.

Prawo "Wybuchających Beczek" sprawiło, że wszystkie pojazdy wybuchły <w realu nic by oczywiście nie wybuchło, ale ćśś>.

Bajcurus wskoczył między żołdaków, atakując ogniem wszystko wokół.

Powłoka była gotowa. Teraz trzeba weń tchnąć trochę życia.

Holzen przyłożył usta tuż przed jego ustami i wdmuchnął szarawy strumień powietrza, który zaczął podgrzewać wnętrze. Wkrótce powieki ruszyły. Jak widać, jeszcze umiał ożywiac nieożywioną materię.

Sprawił mu przy okazji frak - tylko po to, by go za niego złapać i zeskoczyć z któregoś piętra, prosto na jeszcze sprawny czołg.

Dookoła latały jakieś pociski, ale nie zwracał na to większej uwagi.

- Gotowe. Chcesz jeszcze coś, czy może weźmiesz mnie do miasta? Mam... trochę rzeczy do załatwienia. Wolałbym też być obok na wypadek, jakby runa okazała się... nietrwała.

- Ta, to wszystko - rzekł kot, otrzepując się z popiołu.

- Co się tu dzieje?! Gdzie jestem?! - wykrzyknął Lincoln. Kot momentalnie zatopił mu sztylet w piersi, oraz przyzwał Boskiego Listonosza.

- Panie Wiesiu, proszę dostarczyć to do Ravenosa - oznajmił Bajcurus, i wręczył listonoszowi stygnące ciało.

- Ty chcesz do Miasta? Może jeszcze wyjawię ci mój plan, i w ogóle poddam się tobie? Wy świętoszki mnie nie oszukacie.

Teleportował jednak Holzena na najwyższą wieżę pałacu Moderatusa w Mieście, po czym pojawił się w Elektrowni.

- A ty co?! Ja też chcę więcej bezwolnych sługusów! A tak w ogóle, to żeby pokazać, że mówimy serio, to może wysadzimy jakąś dzielnicę.

Nie pytając o zdanie Reavy, przekierował energię do jednej z biednych, głównie opuszczonych (ale nie do końca) dzielnic. Światła rozbłysły, i po paru minutach oddziaływania szalejącej energii, po dzielnicy zostały tylko zgliszcza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Plan krwi? Cóż, sam powiedziałeś jakie są niebezpieczeństwa. A z oddechem wampirów na karku wolę nie ryzykować zamknięcie w innym planie oraz późniejsze wyjście, np. w ruchomych piaskach.

Zaczął oglądać także przyzwaną zbroję. Wydawała się całkiem wygodna, choć raczej nie w jego stylu. Ale nie do tego była potrzebna.

-Słuchaj Casul... Nie chodziło mi o jakiśtam pancerz. Tylko *Twój*. Ten, który masz najczęściej na sobie. Dlaczego? Patronat krwi? Przesiąknąłeś nim, masz wręcz... aurę. Ślad. To cudo jest idealną przynętą. Z tego powodu go potrzebowałem. Ale...

Przerwał. Uszy wszystkich przeszył przeraźliwie wysoki dźwięk generowanej energii, by zaraz potem przestał, zastąpiony potężną eksplozją i widokiem ślicznego, białego grzyba z energii parę dzielnic dalej!

-Łaaa! Nowy Rok! Cholibcia, jak ten czas leci, straciłem rachubę w Zaświatach! Świętujmy, łiii!

Radosne bieganie i sypanie konfetti przerwał deszcz kilku nadpalonych kończyn i gruzu. Rav otrzepał się z nich i podsłuchał boga łyżeczek mowięcego o Markosie.

-Hmm, chyba jednak to nie Sylwester. No nic... Poświętujemy kiedy indziej. Teraz trzeba się szykować. Skoro to córka naszego elfiego przyjaciela,a nie może jej jakoś przekonać do naszej sprawy? Niedobrze. Wampirzyca, to ciągnie do Casulka, córka, to ciągnie do Markosa. Trzeba znaleźć miejsce, którego nikt nie zna. Prócz nas.

Przerwał na moment, bo na głowę spadła mu duża, drewniana skrzynia z napisem "Miasto Kurier". Szczęśliwie przez nią przeniknął i rozpakował, po czym wyjął Lincolna. Wzdrygnął się.

-I to ma być to wspaniałe ciało, które Bajcur mial załatwić? Co to, "I stworzył kot Rava na swoje podobieństwo"?! Paskuda... Ale no nic. Niech już będzie.

Ravenos dotknął głowy Byłego Prezydenta USA po czym wniknął w środek. Postać zaczęła powoli oddychać, po czym w chmurze dymu zmieniała swoje kształty. Po chwili pojawił się stary, dobry Ravenos.

-Od razu lepiej... Teraz w bardziej cielesnej postaci mam parę innych możliwości. Wybacz Casul, to nie to samo babrać się w chemikaliach będąc zbroją. Mam dostęp do cylindra, tak więc problemy z zaopatrzeniem maleją. Ale nie to jest najważniejsze. Spójrzcie na to. - powiedział, po czym rzucił sztyletem w jedną z map, pokazującą aktualnia zniszczoną dzielnicę. Tusz zaczął się rozpływać, pokazując nowe tereny. A konkretniej - stare, w granicach mocoodporne bunkry.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...