Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Turambar

Forumowicze o Sobie VIII

Polecane posty

Miałam też manię wcinania Linomagu - to taka bardzo popularna maść natłuszczająco-gojąca, na pewno znacie. Pyszności. Notorycznie też oskrobywałam zębami drewniane meble, żułam korek i pewnie robiłam jeszcze mnóstwo innych żenujących rzeczy jako kilkulatka, których już na szczęście nie pamiętam. Do dzisiaj jednak najbardziej dziwi mnie to nałogowe wylizywanie pudełek z zapałkami - nie mam pojęcia, jak mogłam się tym nie struć przy takich ilościach.

Ot i poznajemy kolejne elementy, które składają się na proces osobowościowotwórczy naszej Forumowiczki Miesiąca. Zapytacie pewnie co ma siarka, korek i Linomag do osobowości... Popatrzcie na Yennefer i odpowiedzcie sobie sami. Obawiam się jednak, że takie postawienie sprawy może doprowadzić do nagłego zniknięcia zapasów Linomagu z aptek, niedoboru zapałek i dziwnego wysypu zatruć siarką... Ja jako małoletni stwór pożerałem jedynie tynk ze ściany domowej, gustowałem też ponoć w pestkach zbieranych z bruku bydgoskiego Starego Rynku oraz nie lubiłem karmić gołębi - zawsze pół chleba trafiało do mnie. Zresztą ogólnie miałem coś do ptactwa, bo pewnej zimy chciałem porwać w parku łabędziowy chleb, który ktoś mu rzucił. Łabędziowi średnio się to było spodobało i próbował mnie dziabnąć w girę, jednak ja byłem odpowiednio opancerzony kozakiem i udało mi się wycofać na z góry upatrzoną pozycję u boku mamy bez szwanku. Z chlebem nie wiem, co się stało.

A teraz? Jestem odwrotnością siebie z dzieciństwa. Na ogół cichy i spokojny... ;)

Ja to po dzieciństwie różne niegroźne głupoty wyczyniałem, zwłaszcza z kuzynami. Mordercze walki na śnieżki i poduszki to nasza specjalność. Te drugie niespecjalnie znosiły nasze boje, co kończyło się latającymi piórami i wlatującą do pokoju babcią, która rugała nas i zabierała się za zszywanie wielki poduch.

Jedyny minus? Cera się po ostrych pogarsza.

A kto każe się tym smarować? :huh:

Moje kilkugodzinne znikniecie rodzice mi opowiadali. Mielismy domek w gorach i niezauwazony przez nikogo poszedlem sobie pewnie nad strumyk i na pole.

Mnie tata, taternik i wspinaczkowiec, zabierał na wyjazdy w tzw. skałki (najczęściej Rzędkowice w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej)... A mu się odwdzięczałem skrupulatnym wykorzystywaniem chwil nieuwagi w celu zniknięcia.

marnotrawstwo dobrej kredy, ja zawsze na wigilię zawsze wciągam barszczyk czerwony nosem, zanim zostanie zalany wrzątkiem oczywiście.

Na Wigilię? Barszcz w proszku? W proszku?! :huh:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli miks wszystkiego, co znalazło się pod ręką? :D
Ehm, zależy, co rozumieć przez to "co znalazło się pod ręką", bo z artykułami spożywczymi nie eksperymentowałam zbyt często, ale z tym, co można znaleźć na ulicy/w ogródku/w lesie/na drzewie - owszem. ;] próbowałam zrobić miksturę z mieszaniny wody, ziemi, potartych owoców, które znalazłam w ogrodzie. Dochodziły do tego jakieś chwasty, owady, czasem podkradałam co nieco z kuchni... Zawsze coś się znalazło ;). Po zebraniu i wymieszaniu składników, chowałam całą maź w niewidocznym dla osób postronnych miejscu i zostawiałam na noc. Oczywiście nie muszę mówić, że na drugi dzień to "coś" w wiaderku (swoją drogą, zawsze cierpiałam na niedobór wiaderek :<) śmierdziało, jak... No, ohydnie. Niemniej strasznie podobał mi się sam proces tworzenia "eliksiru". Szkoda, że ostatecznie cała moja twórcza praca lądowała w śmietniku.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy naprawdę nikt nie robił "japkowego pałerejda"?! Niestety z racji tego, że eliksir jest silnie żrący (jak to mówił mój kolega "uważaj bo to jest chemiczne") receptury podać nie mogę. Zdradzę tylko, że w skład jej wchodziły Krety, Domestosy, itp.. Najśmieszniej było, gdy każdy chciał spróbować (kolor wychodził "krwisto zielony") ;).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No więc ja się nie popiszę, mówiąc, że wcinałem tapety. Które były przeliczane na kilogramy. Oczywiście wszystko podlane smacznym klejem, który robił za sos domowej roboty.

A teraz? Jestem odwrotnością siebie z dzieciństwa. Na ogół cichy i spokojny...

Ja się chyba nie zmieniłem. Nadal sympatyczny, trochę zbzikowany, wredny, gdy trzeba i przede wszystkim przyjacielski dla tych, których lubię :P

Ha! Ja kiedyś zapodziałem się w górach. Tj. Wszyscy myśleli, że się zapodziałem. A tak naprawdę, to byłem w domku, oglądałem sobie bajki w TV. Ale cała jednostka wojskowa (pojechałem z ojcem) została postawiona na nogi. Ach...ale nawet nikt mnie nie ochrzanił ^^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na Wigilię? Barszcz w proszku? W proszku?!

Ano w proszku, na wigilię gotujemy zupę grzybową,przez co barszczyku się nikomu nie chce gotować. Dlatego najadam się grzybówką, a barszczykiem delektuje się (nie) tylko moje podniebienie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przypomniał mi się odcinek Kapitana Bomby gdzie kosmici na kolację wigilijną jedzą hamburgery, pizze i popijają colą...

Osobiście nie lubię potraw z ryb* ale wszelkie inne tradycyjne jak najbardziej. Na święta moim podstawowym wyżywieniem jest barszcz czerwony z uszkami, pierogi i paszteciki. Mhhhmm. Głodny się zrobiłem od tego.

*Z wyjątkiem ryby po grecku, ta potrawa naprawdę mi smakuje, pod warunkiem że bez ości....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy naprawdę nikt nie robił "japkowego pałerejda"?! Niestety z racji tego, że eliksir jest silnie żrący (jak to mówił mój kolega "uważaj bo to jest chemiczne") receptury podać nie mogę. Zdradzę tylko, że w skład jej wchodziły Krety, Domestosy, itp.. Najśmieszniej było, gdy każdy chciał spróbować (kolor wychodził "krwisto zielony") ;).

hehe, w wieku 10 lat,pod zgubnym wpływem człowieka wielkiej wiedzy i małej mądrości życiowej (nie wszystko należy tłumaczyć ze szczegółami,zwłaszcza dziecku) wyprodukowałem mieszaninę ropy,benzyny,proszku do prania,nawozu sztucznego,saletry i paru innych składników,działanie sprawdziłem w łazience.Ojciec przez następne 15 lat był obwiniany o obicie szkliwa w wannie :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mały Knockers spędzający wakacje na wsi napatoczył się na wielkiego byka, który nie wiedzieć czemu próbował go bodnąć. Knockersik zamknął się w wychodku... I nie mógł wyjść. Czekałem kilka godzin, w końcu znaleźli mnie przerażonego samemu mając trudności z otwarciem drzwi, nie obyło się bez ofiar... Wujkowi się bardzo chciało, a nie mógł i w drodze do domu nie wytrzymał...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przypomniał mi się odcinek Kapitana Bomby gdzie kosmici na kolację wigilijną jedzą hamburgery, pizze i popijają colą...

Kapitane Bombardiero to jeden z najlepszych przykładów jak spaskudzić jedyną rzecz jaka nam w życiu wyszła. Obejrzałem sobie z ciekawości ten odcinek i powiem krótko, albo przestało mnie śmieszyć prymitywne poczucie humoru, albo to się stało już mega żenadą. Pierwsze 10 odcinków 3 minutowych nawet mnie do siebie przekonało, zero fabuły, zero myślenia, tylko kapitan i jego dwóch przybocznych tępaków, a teraz robi się z tego jakaś durna telenowela, gdzie na siłę upychane są wulgaryzmy i debilne pomysły.

Mimo wszystko - szacun dla 4fun TV, że mieli swoje 30 minut i udało im się mnie rozbawić.

Zmienię trochę temat - dzień wczorajszy godzina 17:08, Wrocław, Śródmieście. Kto z okolic to wie o co cmon :) Była taka fantastyczna awaria prądu, że nawet Galeria Dominikańska nie podołała wyzwaniu. Ludzie co byli na zakupach musieli siedzieć po ciemku w Carrefourze 2 godziny (bo kasy nie działały, ani bramki piszczące w razie zajumania czegoś). Tramwaje stanęły sobie na środku drogi, ruch drogowy niemal sparaliżowany. Oj działo się działo, doszły mnie plotki od naocznych świadków, że na Polibudzie też prądu nie było. Mnie w sumie to bawiło, z kumplem podłączyliśmy sobie router pod akumulatorek i bateria na lapku akurat mi siadała jak przywrócili energię, ale tym ludziom z supermarketów to nie zazdroszczę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja kilkukrotnie byłem współwinny okaleczeniu mojego brata - podczas rozmaitych zabaw miał zadziwiające szczęście do walenia głową w kaloryfer, wazon czy inne twarde (bądź łatwo tłukące się) przedmioty. Na skroni ślad ma do dziś, ale jak by mu ogolić głowę, to można by zobaczyć co najmniej 5 ran ;). Ja za to mam widoczną szramę na środku czoła, co jest bezpośrednim skutkiem uderzenia podczas wypadku głową w rączkę do otwierania szyb w starej Skodzie :P.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja pamietam jak rodzice kazali nam posrzatac mieszkanie. Mialem wtedy 6 lat a moja siostra 4. Gdy kleknalem na poduszke i sie lekko schylilem, siostra posiagnela za nia. Efekt? Czolo rozbite o rog szafki. Rodzice chcieli ze mna jechac do chirurga, by to zaszyl, ale na szczescie obylo sie tylko na tym zoltym proszku tamujacym krwawienie (nie pamietam jak sie nazywa). Dziura byla dosc gleboka i do tej pory mam wyczuwalne, acz niewielkie wglebienie w czole (trudne to zauwazenie golym okiem).

A jak sobie pomysle o gnojku, ktory na mnie wlecial gdy mialem 7 lat... On miale moze 13-14 i biegl bardzo szybko, a ja krecilem sie po boisku szkolnym. Jak ten na mnie wpadl, to z taka sila polecialem do tylu, ze bol glowy spowodowany uderzeniem o beton byl niewyobrazalny. Mama mnie pare razy barala na skan glowy czy aby mi sie w mozgu nic nie poprzestawialo :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

adam -> nie wiem, nic nie chcę kwestionować ani robić żadnych aluzji co do Twojego wypadku, ale kiedyś o mały włos nie kopnąłbym w głowę małego dzieciaka. Z kolegą huśtaliśmy się na huśtawkach, wiadomo, że przy takiej zabawie odchyla się nogi do przodu, do tyłu... I zaczął chodzić brzdąc, tak z 4-5 latek, mamusia wygodnie usiadła i poprosiła nas abyśmy uważali na małego... Hola, hola, paniusiu, to TWÓJ dzieciak, nie nasz, niby to MY mamy na niego uważać? I jeszcze nakarmić i kupić zabawkę? Bez przesady, co by było, jakby dzieciak ten podszedł do nas od tyłu... Niektóre mamuśki mają po prostu mocno poprzestawione w głowach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aha. Czyli według ciebie tak kobieta powinna przywiązać swoje dziecko na smyczy i czekać aż skończycie tak? Ten mały brzdąc miała takie samo prawo tam przebywać jak ty. To był taki problem dla ciebie i dla kumpla huśtać się trochę niżej aby w razie czego moc zahamować? Rozumiem, że ja TY przebywasz w miejscu publiczny to wszyscy inni ludzie mają pod pasować się pod to co ty aktualnie robisz tak? No ciekawe nie powiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sek w tym, ze mamusi ze mna nie bylo... wszystko stalo sie na boisku szkolnym podczas przerwy. Pamietam tylko, ze wyladowalem u higienistki, a pozniej zostalem odtransportowany do domu przez rodzicow...

@ UP -> ale wymysliles. Co z tego, ze miejsce publiczne? Rodzic NIE MA prawa zostawiac swojego dziecka (zwlaszcza tak malego 4-5 lat) bez opieki, lub pod opieka osoby nieodpowiedzialnej. Jesli ja ide ze swoja corka na plac zabaw a widze, ze ktos husta sie na hustawkach, to Justyna (3 lata) ma zakaz krecenia w ich poblizu. Niby dlaczego mam innym odbierac zabawe kosztem nieuzasadnionego widzimisie swojego dziecka? Ma mase innych atrakcji (zjezdzalnia, malutkie hustawki przeznaczone dla malych dzieci, piaskownica itd). A jak bunt na pokladzie - idziemy do domu (choc jeszcze sie nie zdarzylo).

Mam niby zaufac hustajacemu sie dzieciakowi, ze zacznie myslec jak dorosly i rozwazy wszystkie mozliwe konsekwencje krecenia sie w polu razenia malego brzdaca? Mam od niego oczekiwac, ze specjalnie bedzie sie hustal nizej / slabiej / wolniej, by przypadkiem nie kopnac mojego potomstwa, bo ono akurat MA OCHOTE tam sie krecic? To jest w interesie rodzica, by zadbac o bezpieczenstwo swojego dziecka nikomu przy tym nie szkodzac.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zrozumiałeś mnie. Chodzi mi o to, że matka powinna raczej pilnować swoją pociechę, a także poinstruować małego, że nie powinien podchodzić blisko huśtających się osób... A nie siedzenie w ławeczce, czytanie gazetki, i olewanie wszystkiego co dookoła. Dziecko to wielka odpowiedzialność dla rodziców, a nie osób postronnych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A jeżeli sytuacja wyglądała tak, ze mama brzdąca usiadła sobie na ławce i zaczęła sobie czytać gazetę mają w głębokim poważaniu cały świat to zwracam honor. Myślałem, ze sytuacja wyglądała na zasadzie, ze matka cały czas obserwowała swoją pociechę i miała wszystko pod kontrolą a was poprosiła o uwagę bo nigdy nie wiadomy gdy takiemu dzieciakowi coś nie odbije nie stwierdzi, ze fantastycznym pomysłem jest sprawdzić jak blisko podejdzie do huśtawki w ruchu;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrząc na wyczyny niektórych byłem względnie spokojnym dzieciakiem. Ale bardzo lubiłem się bawić w piromana, miałem z kilkanaście zapalniczek. Niestety nie liczyłem popalonych palców i zwęglonych zabawek, ale trochę tego było. No i jeszcze jedna przestroga: zapalniczki samochodowe są naprawdę bardzo gorące (do tego stopnia, że przez 8 godzin trzymałem palec w zimnej wodzie :D). Ponadto nie da się przejechać dziecięcym BMXem przez Bardzo Wysoki Krawężnik, a do dziś przypomina mi o tym kilkucentymetrowa szrama na ramieniu. Wspominałem o gwoździach? Otóż wbicie sobie takiego w nogę też nie jest zbyt przyjemne (blizna na stopie i zakażenie krwi). Raz utknąłem w piwnicy na 6 godzin, a wszyscy mnie szukali, dopiero sąsiad idący po ogórki mnie uwolnił. Jako ciekawostkę nadmienię, że kiedyś tak mi się rozdrapał strup na ramieniu, że aby odkleić piżamę od ciała musiałem jechać do chirurga (dużo ropy pociekło ^^). Zasypianie z gumą w buzi również może się skończyć dewastacją piżamy.

A w co się bawił wujekSam? Tuż obok domu znajdowała się jednostka wojskowa. Razem z kolegą robiliśmy tam dziwne rzeczy, ale jedną z ciekawszych(?) było rzucanie kamieniami w maszerujących wojaków. Potem odrzucali, a raz prawie taki jeden kamyczek (ok. 1 kg) mnie zabił. No i lubiłem też wdrapywać się po parapetach, po czym przechodziłem przez pół bloku i skakałem z pierwszego piętra. Obyło się bez złamań. A gdy kolega dostał kałaszka na kulki, to chowaliśmy się za śmietnikiem i strzelaliśmy ludziom w okna. Gdy nam się to znudziło, to szliśmy na ruiny (pozostałości po czymś, tyle że to były fundamenty i ściany piwnicy i trzeba było skakać w dół za każdym razem), po czym waliliśmy do siebie ile wlezie. O jakichś okularach nie było mowy, ale obaj ciągle mamy oczy. Fajną zabawą było też faszerowanie jabłek małymi petardami, potem zlepiało się lonty i pizdu w jakąś klatkę schodową. Współczuję temu, kto to mył.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O, jaki temat się nawinął ;)

No cóż, wbrew pozorom niespokojne ze mnie dziecko było. I baaardzo wypadkowe. Skutek?- każda kończyna łamana kilka razy, kilka blizn...

Wszystkich przypadków nie warto opisywać, ale z tych najciekawszych- Zabawa w ganianego- Zolza, lat 11 główny bohater zlotu młodych próbuje złapać swojego brata i potyka się o wystający korzeń. No cóż- upadek był tak niefortunny (łapa mi się wygięła w drugą stronę), że w jednej ręce miałam 3 pęknięcia, 2 złamania i skręcenie stawu.

Inny przypadek rok później- zjazd na deskorolce z dosyć stromej górki. Tym razem tylko pęknięcie (tej samej ręki).

Jeśli o blizny chodzi.. ekhm. Jest jedna. Od łyżew. Zgadnijcie, gdzie mi się wbiła... Do dziś mam bliznę na tyłku i uraz do lodowisk.

Co jeszcze... Kiedyś zawalił się na mnie drewniany domek na drzewie. O dziwo- skutkiem było tylko kilka siniaków.

EDIT:

A nie... Jest jeszcze jedna blizna. Jak mogłam zapomnieć, gdy patrzę na nią każdego dnia? Malutka blizna pod nosem- pamiątka wypadku na rowerze. Do dziś nie wiem, jak to zrobiłam, ale było dużo krwi Oo

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam na koncie mam tylko:

3x skręcenie kostki

2x zwichnięcie stawu kolanowego

1x pęknięta rzepka

2x złamanie przedramienia

100x and more... blizny. Mam ich tyle, że... Ech, lepiej nie mówić. Ślad od noża ciągnący się przez całe ramię to tylko początek długiej listy ;)

Co do huśtawek... Małym brzdącem będąc chciałem kiedyś przebiec koło huśtającego się kogoś i bum! Dostałem z huśtawki w ramię. W sumie to mi nic nie było, ale wiele dzieci trafia do szpitala z pękniętą szczęka właśnie przez huśtawki.

A mając już lat 16, grałem w miejscowym klubie piłkarskim (U-18) i w pewnym meczu, gdy piąstkowałem (bramkarz!) poczułem nagłe gorąco w kolanie. Następnie spadłem na obie nogi, przewróciłem się i... Już się nie podniosłem. Następne dwie minuty to chyba największy koszmar mojego życia - więcej nie pamiętam. Leczenie pękniętej rzepki było bardzo długie, a i teraz, ponad dwa lata później, wciąż odczuwam tego skutki... Nie wróciłem już do gry i koleś z przeciwnej drużyny też nie wrócił. Wyleciał z boiska, dostał po meczu niezłe wpier*ol i na dodatek permanentny zakaz gry w jakiejkolwiek drużynie. Tak, moim mili, to było celowe kopnięcie :/

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kurde ja widzę przy was to jestem praktycznie bezwypadkowy xD. Raptem dwa złamania (noga w zerówce jak mi kolega na plecy skoczył i wtedy niefortunnie stąpnąłem i ręka rok później bo przy upadku przygniotłem ją ciałem xD...) i kilka wypadków po których nawet nie mam blizn. Chociaż dzieckiem byłem pomysłowym np. sprawdzałem jak się zjeżdża takim małym odpychanym rowerykiem ze schodów (skończyło się na guzie chociaż nie wiedząc że takowe zmniejsza się zimnymi przedmiotami zacząłem panikować na widok noża xD...).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

więcej nie pamiętam. Leczenie pękniętej rzepki było bardzo długie, a i teraz, ponad dwa lata później, wciąż odczuwam tego skutki

Mój kolega z klasy ma ten sam problem. Masa leczenia, dużo poświęconego na to czasu, jeżdżenie na rehabilitacje, cały rok zakaz ćwiczenia na WFie... Masakra po prostu, współczuje Ci, i nikomu nie życzę aby przydarzyło się coś takiego...

Co do tematu: muszę się pochwalić, bowiem jak żyję (17 lat od niedawna:)), tak nigdy, ale to nigdy nie miałem żadnego złamania! Może jest to zasługa płatków Chocapic, które jem codziennie od jakiś 10 lat? W każdym razie - ze mnie dziecko było spokojne, i jedyny większy wypadek jaki miałem, to zwichnięcie (nie wiem czy tak to mogę nazwać) palucha u lewej nogi. Coś na wzór opatrunku noszone przez dwa tygodnie, i dziwne uczucie podczas gry w piłkę nożną - na lewą nogę jestem po prostu kaleką, nie umiem nią w ogóle grać, i tak zostaje mi do dziś.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak samo jak opti, wszystkie moje kości są całe, ani jednego pęknięcia czy złamania.

Może dlatego, że nigdy nie byłam na łyżwach czy nartach :/... I zawsze zazdrościłam tym dzieciakom z gipsami pomalowanymi przez koleżanki i kolegów, to było takie faaaajneee...:3

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja miałem tylko uraz głowy - nawet bez szwów się obeszło. Dodam tylko, że rozpędzona huśtawka (pusta) strzeliła mnie w tył głowy - polała sie krew, bandaż na głowę i tyle. Nawet wstrząśnienia mózgu nie miałem. No i nigdy nie byłem w szpitalu z powodu urazów. :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...