Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Hebron

Marcin Przybyłek

Polecane posty

Ba. Masz rację, Holy. Ale w GTA, tym pierwszym, czy raczej drugim, sceny przemocy są dla mnie jakś dziwnie... realistyczne, one mogą modelować młodych ludzi. Jest takie pojęcie w psychologii. Jeśli młody człowiek widzi bohatera gry, który większość problemów rozwiązuje nie rozmową (Torment), narzędziem, sprytem, tylko gazrurką / kijem baseballowym, i widzi, że to jest skuteczne, to uczy się, oczywiście w bardzo subtelny sposób, podobnej skuteczności. Dlaczego, przepraszam, główny bohatera GTA nie mógłby zapracować na brykę?

Sprawa Hitmana też nie jest dla mnie jasna. Nie grałem w tę grę, ale generalnie mam wątpliwości. No, chyba, że łysy przystojniak usuwał samych paskudniksów. Mimo to uważam, że za dużo jest przemocy w grach i że nie jest ona wcale konieczna. Jest łatwa.

Pamiętacie grę "Cyclone" na ZX Spectrum? Jaka to była fajna gra! A o co w niej chodziło? O to, żeby ocalić maksymalną liczbę mieszkańców archipelagu przed tornadem. Latało się helikopterkiem, wciągało nieszczęśników. Ile przy tym było zabawy, a ile satysfakcji!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie, przemoc bardzo latwo wkracza w wirtualny swiat, lecz dzieki przemyslowi "growemu" mozna sie wcielic w kazdego. Od kierowcy wyscigowego, poprzez wladce Imperium, az do cwaniaka z kijem wlacznie.

Gier bez przemocy jest bardzo malo, i tak naprawde tylko te logiczne oraz Viva Pinata jej nie zawieraja ;]

Wiesz, Feliksie, po prawdzie to miałem na myśli pierwszą czy drugą odsłonę, jedną z piewszych w każdym razie.

W owych dwoch pierwszych czesciach, przemoc nie byla az tak widoczna. To w trojwymiarowej trójce wszystko bylo pokazane dosc realistycznie. Ale to tez mialo swoj urok (?). Bohater musi pracowac na kupno samochodu, bo takie rozwiazanie przyjeli tworcy, i koniec. Jest natomiast masa gier, w ktorych na wszystko trzeba zapracowac/zaklikać.

A ciebie bardziej powinny razic te nowsze czesci, gdzie krwi, broni i wszystkich czynnikow wzmagajacych przemoc jest wiecej. Oczywiscie nowoczesna grafika pokazuje jeszcze dokladniej co komu odstrzeliles. :]

Ile mozna ratowac innych i byc dobrym? Jeden lubi miod, a inny dlubac w nosie. Ty wolisz ratowac ludzi przed zawierucha, a ja rozbijac sie fura po miescie i rabowac banki (bo w prawdziwym zyciu nigdy nie poczulbym nawet namiastki tego) :D

I z tego co napisales, wnioskuje, jestes przeciwnikiem przemocy we wszystkich grach. Nie tylko w GTA. Obawiam sie, ze na to akurat nic nie poradzisz :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale w GTA, tym pierwszym, czy raczej drugim, sceny przemocy są dla mnie jakś dziwnie... realistyczne, one mogą modelować młodych ludzi.

Grałem w różne gry. Na dobrą sprawę sądzę, że ludzie grają, żeby się zrelaksować, a nie uczyć się, że łatwiej jest machać pałką i zabierać co się chce. Sporo zależy od człowieka. Dla mnie to kwestia zabawy, czasem makabrycznej, ale zabawy. Jakby doniesienia psychologów o szkodliwości gier komputerowych były prawdziwe, to mielibyśmy rzezie na ulicach, a nie mamy. Mamy chyba nawet mniej przypadków od Niemców, którzy cenzurują gry. Sądzę, że w większości chodzi tu o relacje międzyludzkie w danym środowisku, a nie o sam fakt grania w gry. Ale to jest tylko opinia laika.

Jeśli młody człowiek widzi bohatera gry, który większość problemów rozwiązuje nie rozmową (Torment), narzędziem, sprytem, tylko gazrurką / kijem baseballowym, i widzi, że to jest skuteczne, to uczy się, oczywiście w bardzo subtelny sposób, podobnej skuteczności.

Można próbować dyplomacji - wkraczam teraz bardziej na pole świata rzeczywistego - ale są sytuacje, że słowa trzeba poprzeć siłą, bo w przeciwnym wypadku niczego się z jakimś osobnikiem nie osiągnie. Nie jestem zwolennikiem stosowania siły, ale do porozumienia trzeba chęci dwóch stron. Mówiąc inaczej: czasem trzeba nie tylko mieć siłę, ale pokazać iż nie zawahasz się jej użyć.

Mimo to uważam, że za dużo jest przemocy w grach i że nie jest ona wcale konieczna. Jest łatwa.

Strategie, RPG... O ile w RPG można próbować unikać przemocy, jeśli się tego chce (choć faktycznie trochę za bardzo gatunek poszedł w stronę walki z "elementami RPG" jak dyplomacja), ale w strategii przemoc jest konieczna, bo ktoś musi z kimś walczyć. Nie sądzę jednak, aby była "łatwa". Ale może to ja czegoś nie rozumiem? Chyba, że nie potępiasz przemocy w ogóle, a w pewnych jej obszarach? Czy przemoc w ogóle?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dobrze, zrobił się mały podtemat, więc rzecz usystematyzujmy :)

Faktycznie, przemoc bardzo latwo wkracza w wirtualny swiat, lecz dzieki przemyslowi "growemu" mozna sie wcielic w kazdego. Od kierowcy wyscigowego, poprzez wladce Imperium, az do cwaniaka z kijem wlacznie.

To jest prawda. Można się wcielić w gbura i prostytutkę, pielęgniarkę i siłacza i to jest dobre. To daje pewne przeżycia wyobrażeniowe, które pełnią funkcję poznawczą.

Tak, rzeczywiście miałem na myśli trzecią część GTA.

I z tego co napisales, wnioskuje, jestes przeciwnikiem przemocy we wszystkich grach. Nie tylko w GTA. Obawiam sie, ze na to akurat nic nie poradzisz :]

To niezupełnie tak, problem jest wielopoziomowy, po kolei jednak :).

Grałem w różne gry. Na dobrą sprawę sądzę, że ludzie grają, żeby się zrelaksować, a nie uczyć się, że łatwiej jest machać pałką i zabierać co się chce. Sporo zależy od człowieka. Dla mnie to kwestia zabawy, czasem makabrycznej, ale zabawy.

O, o, Holy, jesteś blisko. Wytłuściłem specjalnie Twoje zdanie, żeby pokazać, na czym polega ta wielopoziomowość, ale to jeszcze za chwileczkę...

Jakby doniesienia psychologów o szkodliwości gier komputerowych były prawdziwe, to mielibyśmy rzezie na ulicach, a nie mamy. Mamy chyba nawet mniej przypadków od Niemców, którzy cenzurują gry. Sądzę, że w większości chodzi tu o relacje międzyludzkie w danym środowisku, a nie o sam fakt grania w gry. Ale to jest tylko opinia laika.

Ładnie, że zaznaczyłeś, że jest to zdanie laika, bo to Cię ratuje :).

Ołkej. Teraz po kolei.

Sceny przemocy w TV, filmach, w grach NIE WYWIERAJĄ SZKODLIWEGO WPŁYWU wg. badań psychologicznych na osoby dojrzałe, ale tak prawdziwie, porządnie dojrzałe i rozwinięte. Dla nich to rzeczywiście tylko rozrywka. Jednak społeczeństwo nie składa się z samych dojrzałych i rozwiniętych osób, bardzo duża część, większość w zasadzie to osoby nie do końca rozwinięte.

Nie chodzi o to, że po zagraniu w jakąś grę osobnik X wybiegnie na ulice i zacznie strzelać, proszę, nie używajmy takich argumentów, bo ani są sensowne, ani w ogóle jakieś proporcjonalne. Tak łatwo to nie chodzi. A jak chodzi? Np. w eksperymencie, w którym badani najpierw obejrzeli film z dużą dawką przemocy, a potem zostali poddani tzw. eksperymentowi Milgrama, dochodziło do statystycznie istotnych różnic niż gdy badani nie oglądali filmu. Ci, którzy oglądali w większym odsetku razili prądem "uczniów" maksymalnym napięciem (450 V). Wyguglajcie sobie eksperyment Milgrama, bo za długo by pisać.

Więc wpływ (scen przemocy w TV) jest, ale nie tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać. Jest bardziej subtelny. Podobnie subtelny, choć już nie tak bardzo, jest wpływ innej formy przemocy - boksu. Jak myślicie, czy wynik dużego pojedynku bokserskiego ma wpływ na zachowania ludzkie? Tak. Po dużym pojedynku jest więcej pobić i morderstw, przy czym ofiarami są najczęściej osoby o tym samym kolorze skóry, który miał bokser przegrywający mecz.

Dlaczego w USA po tym, gdy ktoś znany popełni samobójstwo, spada więcej samolotów? Chodzi o prywatne awionetki. Dlatego, że gdy osoby, które wahają się co do decyzji zakończenia własnego życia, słyszą, że zrobił to jakiś "celebrity", sami także się decydują, między innymi w tak spektakularny sposób jak rozmaślenie się na gruncie razem ze swoją latającą machiną.

Nie znam badań konkretnie na temat wpływu gier. Znam badania na temat wpływu sen przemocy w filmach. Filmy nie są grami, ale też nie można powiedzieć, żeby przemoc w kinie była zupełnie różna od przemocy w grach. Myślę (to jest moje gdybanie), że wpływ gier na razie byłby mniejszy, bo w większości przypadków nie ma w nich tak dokładnie przedstawionych i realistycznych przestawień. Ale są takie, w których widzimy przemoc aż nadto wyraźnie.

Reasumując, dla części społeczeństwa, najprawdopodobniej sceny przemocy w niektórych grach byłyby szkodliwe. Szkodliwość ta widoczna by była w sposób bardzo mało spektakularny, nieregularny, zależny od sytuacji, w jakiej znalazłaby się dana osoba. Generalnie są trzy zagrożenia: naśladownictwo, modelowanie, desensytyzacja.

Naśladownictwo - wiadomo, jeśli bohater gry byłby dla mnie guru, chcę być taki jak on. Na razie zagrożenie niewielkie, bo fabuły w grach kuleją. Dużo większy wpływ TV i filmów.

Modelowanie - widzę, jakie sposoby zachowania są skuteczne i to uczy mnie podobnego rozwiązywania spraw. Zagrożenie także raczej niewielkie, bo postacie w grach są zbyt mało realistyczne, ale jest.

Desensytyzacja - po obejrzeniu wielu scen przemocy spada wrażliwość na nie i następuje adaptacja, przystosowanie się, oswojenie się, przyzwyczajenie. Nie jest raczej dobre uznanie przemocy za coś "swojskiego", "normalnego", a w Waszych głosach, Felixie i Holy coś takiego jakby, hm, słychać? ;)

Reasumując po raz drugi, myślę, że gdyby zrobić dzisiaj badania na niektórych grach, wyszedłby ich szkodliwy wpływ. Sądzę (mniemam), że na razie nie byłby tak duży jak filmów i TV, nie mniej już by jakiś był na - co podkreślam - niedojrzałych, nie do końca rozwiniętych osobników.

I jeszcze trzeci raz reasumując, nie sądzę (tu bawię się w wyrocznię), żeby jakiś szczególnie zły wpływ miały gry strategiczne, RTS'y itp. Tam skala jest i za duża i za mała, you know what I mean.

Howgh :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak dla mnie na mój chłopski rozum dobrze prawisz Marcinie;) No ale się w końcu na tym znasz:D

Filmy nie utożsamiają widza z bohaterem aż tak bardzo jak gry ( tak mi się wydaje ). Rzadko kiedy (mowa o mnie) wczuwam się w aktora/ postać, którą gra. Z grami jest jednak trochę inaczej: kierujemy bohaterem, wydajemy mu polecenia - w zasadzie sami jesteśmy bohaterem gry. Łatwiej więc się z nim identyfikować.

Ja wczuwam się tylko w Football Manager;)

P.S: To są moje przemyślenia nie wiem czy słuszne do końca...;P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A no właśnie, MaggOt'cie, o tym nie pomyślałem, jest w grach silna identyfikacja z postacią, tyle, że trochę inna niż ta, która występuje w filmach. Gdy oglądam np. "Gladiatora", chcę być taki jak Marcus Aelius Maximus, zaś gdy gram w Bioshock, JESTEM głównym bohaterem, czy chcę, czy nie. W filmie oglądam jak ON wali w łeb tego i tamtego, a w grze widzę jak JA to robię. No, ciekawe. Pozostaje czekać na ogłoszenie badań w tej sprawie. Może już jakieś są...

No, czas odpowiedzieć Qbusiowi...

Nie mam zielonego pojęcia w jaki sposób takie stworzenie odczuwają ciśnienie, ale tu można by upatrywać źródła "góry" i "dołu". A właściwie czegoś na kształ "ścisku" i "bezcisku", jeśli by się już silić na słowa. Zresztą niektóre wodne stwory całkiem nieźle radzą sobie z wykrywanie pola magnetycznego, więc mamy następne punkty odniesienia.

O! I z elektrycznością świetnie sobie radzą! Widzisz Qbusiu, mamy już istoty, dla których ważny jest ścisk, jego przeciwieństwo, magnetyzm, elektryczność, a świat ma dach. Wszystko lata, nie ma koła... I weź zrozum takich dziwaków :).

Czy to nie są aby takie szczoteczki, które bardzo szybko i intensywnie wchłaniają wilgoć, a na dodatek szybko schną? Ja czasem takich używam i znośne dla skóry są tylko, jeśli są lekko zwilżone. Tak bardzo mocno chłoną wszelką wilgoć z ciała, a kontakt mocno wysuszonej skóry z takim suchym materiałem byłby dość nie przyjemny, że o otarciach nie wspomnę. Ale zapewne chodzi o jakąś zupełnie inną ściereczkę...

Te ściereczki są niezwykle miękkie i delikatne. Tak, chłoną wodę bardzo łatwo, na tym polega ich funkcja, być może wysuszałyby skórę, nie wiem, wiem natomiast, że ich ścieg jest bardzo dopracowany, nie tak jak w drących się od dotyku (niektórych) T-shirtach...

Jedna osoba (baaaardzo bogata) pewnie dałaby radę stać się spiritus movens takich działań, ale chyba inni musieliby uwierzyć w ich opłacalność. Choć może przyszłe odkrycia technologiczne sprawią, że kosmos stanie się następnym Dzikim Zachodem, który będzie przesuwał się bardziej i bardziej wgłąb kosmosu dzięki odważnym kosmo-traperom i galakto-wagabundom. Taka nieco romantyczna ta wizja, ale chyba częściowo możliwa do pogodzenia z gospodarczą eksploracją.

To jest bardzo fajna wizja. Czego na pewno jest dużo na Wenus, a z pewnością na Merkurym? Ciężkich pierwiastków. Logiczne - w centrum dysku protoplanetarnego ustawiły się ciała bardzo ciężkie, a im dalej, tym lżejsze, dlatego na obwodzie mamy gazowe giganty. Zatem Merkury byłby wielką żyłą złota i to dosłownie, nie w przenośni... Teraz tylko potrzebna jest tania technologia windowania owego złota na orbitę i voila - biznes się kręci ;). Jaka to mogłaby być technologia? Linowa, ot, co. Dzisiejsza lina, nawet najmocniejsza, zerwie się pod własnym ciężarem, gdy spuścić ją z orbity. Ale lina o polimerach długości cząstek produkowanych przez pająki już się nie zerwie. Gdyby zrobić taką nić dostatecznie cienką i lekką, transport orbitalny znacznie by staniał... Swoją drogą po udrożnieniu szlaku złota + platyny itd. Merkury - Ziemia dużo dziwnych rzeczy w finansowym świecie by się stało... Oj, dużo. Materiał norrrmalnie na opowiadanie :).

Pardon mon signore! Będę miał na uwadze czas i możliwości szanownego. Następnym razem proszę o pozwolenie na piśmie w trzech egzemplarzach ;) Z jednej strony dobrze, że na razie nikt się do nas nie dołącza bardziej rozwięźle, bo już w ogóle zrobiłaby się niemała kobyłka.

Ha, widzisz, stworzył się podtemacik o przemocy w grach, ale okazało się, że wcale nie taki "pod", bo odpowiedział cząstkowo na Twoje pytanie o prawidła psychologii. Trzy prawa podałem - "spadających samolotów", "pobitych po meczach bokserskich" i "rażących prądem po filmie z przemocą" ;). Zaraz, w następnym poście może coś więcej podrążymy...

[...]czy natura jest moralna. Ja odpowiedziałem, że jest amoralna. Moralność (oraz większość innych cech) jest charakterystyką wymyśloną przez człowieka i odnoszącą się sensownie tylko do niego właśnie. Nad dobrem czy złem może zastanawiać się człowiek, ale natura po prostu jest. Do pewnego momentu i gatunek homo taki był, ale (jak widać) mu przeszło...

Ładne. Tak jest.

Nie wiem, jak to robisz, jesteś telepatą?

Stanowczo dementuję wszelkie plotki... Wszelkie. Nie mówię tak, nie mówię nie. Bez komentarza :unsure:

Aaaa, bo telepatów i jasnowidzów można podzielić na dwie kategorie: wykalibrowanych i niewykalibrowanych, to jest takich, którzy już wiedzą, kontrolują, co się dzieje z ich przeczuciami i takich, którzy błądzą i nie mają pojęcia co się w nich dzieje :). Jest jeszcze trzecia grupa psioników: to ludzie, którzy intensywnie wpływają na kształt rzeczywistości. I znowu - jedni wiedzą, kiedy to robią, a inni zachowują się jak słonie w składzie porcelany ;).

Czasem użycie słowa "normalne" jest mocno osadzone w kontekście i wtedy jest usprawiedliwione. Czasem używane jest potocznie. Ale rzeczywiście - jeśli chciałoby się zachować precyzyjność to trzeba by było raczej operować różnymi normami (społecznymi, historycznymi, obyczajowymi) i zgodnością z nimi, a nie mocno ogólną normalnością.

Tak. W każdej epoce, w każdej dekadzie wręcz, w każdej społeczności i nawet podgrupie społecznej.

Co do tekstu w CDA, skoro w tym numerze nie ma artykułu o kształcie rzeczywistości, to być może pojawi się w numerze następnym, a skoro tak, to felieton o normie pojawi się, być może, jeszcze później, tak więc dyskutujmy sobie o czym przyjdzie ochota :).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pozwólcie panowie, że dołączę do Waszej zacnej dyskusji o przemocy w grach.

Tak Holy i Marcinie, macie zupełną rację, wszystko zalezy od człowieka i jego dojrzałości. Ja natomiast chciałem zwrócić uwagę na poważny problem z tym związany.

Po gry wymagające dojrzałości sięgają niemal zawsze osoby, które z założenia nie są dojrzałe - bo dopiero muszą dojrzeć. Mam oczywiscie na myśli dzieci.

Wystarczy przejść się do empiku, po jakiejś podstawówce (nawet przedszkolu!), ba, wystarczy poczytać niektóre wypowiedzi nawet na tym forum ("pomuszcie proszem, bo gra mi nie choci") by przekonać się, że głównym odbiorcą gier dla dorosłych są... dzieci.

W empiku można bez trudu zauważyć, jak rodzic kupuje swojemu 8-10 letniemu synowi jego wymarzone GTA, Wiedźmina, czy nawet coś pokroju Manhunta. W szkole podstawowej i przedszkolu można posłuchać, jak to komu się udalo rozpier...niczyć jakiegoś faceta w grze. A na forum można zauwazyć jak dzieci zadają pytania na temat gier jasno określonych jako gry dla dorosłych (nawet nie zawsze po błędach ortograficznych - niektórzy mają przecież podany wiek w profilu).

Sam osobiście po raz pierwszy sięgnąłem po Fallouta w wieku 11 lat. W Mortal Kombat zagrałem mając jeszcze mniej - coś koło 9.

Opisane przez Ciebie zobojętnienie i przyzwyczajenie do scen przemocy, zaobserwowałem u samego siebie. Pamiętam jak kiedys brzydziłem się filmów w których było pełno krwi i przemocy, dzisiaj oglądam je bez mrugnięcia okiem (oczywiście nie znaczy to że jestem w stanie zrobić w prawdziwym świecie to, co się dzieje na ekranie ;) )

Pomijając piractwo, przyczyną sięgania coraz młodszych ludzików po coraz brutalniejsze gry jest na równi nieodpowiedzialność rodziców i ignorancja sprzedawców. (BTW samej ignorancji - w ten sam sposób małe dzieci mogą kupować alkohol, papierosy i pisemka dla mężczyzn. Sam pamiętam jak miałem około 6 latek, i ciocia mnie wysłała do kiosku po paczkę papierosów. Sprzedano mi bez żadnego problemu.)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie znam badań konkretnie na temat wpływu gier.

Jedno "badanie", które opublikowano w "Dzienniku" mówiło, że filmy mają większy szkodliwy wpływ na człowieka, bo narzucają mu obrazy przemocy, albo jakoś tak i on je biernie odbiera. Nie, żeby to był argument na cokolwiek, ale po prostu komunikuję, że takie "badanie" w dzienniku opublikowano.

Nie jest raczej dobre uznanie przemocy za coś "swojskiego", "normalnego", a w Waszych głosach, Felixie i Holy coś takiego jakby, hm, słychać?

Chodzi tylko o sceny przemocy czy też o moje wcześniejsze wypowiedzi dotyczące przemocy? Nie jestem pewien, więc odpowiedzi będą dwie:

1. Raczej trudno, żeby gry w tematyce Drugiej Wojny Światowej lub walki o średniowieczną Europę obywały się bez minimalnej choćby dawki przemocy. Nie uznaję w życiu przemocy za metodę, która jest "normalna", ale gdy do rozumu nie dochodzą argumenty, dyplomacja, ani nic innego i druga strona uznaje tylko sposoby siłowe, to czasem trzeba tej siły użyć, bo ona faktycznie bywa skuteczna tam, gdzie siły się nie stosuje.

2. Mogę się zgodzić co do przyzwyczajenia, jeśli chodzi o sceny przemocy.

Zatem Merkury byłby wielką żyłą złota i to dosłownie, nie w przenośni... Teraz tylko potrzebna jest tania technologia windowania owego złota na orbitę i voila - biznes się kręci

Mnie ciekawi, co się prędzej skończy - człowiek, czy surowce. Ponoć jest nieskończone zapotrzebowanie na skończoną ilość surowców. Jeśli nie znajdziemy alternatywnych dróg, to może być kiepsko i całe złoto nam się nie przyda, bo nie zainwestowaliśmy w lot na planetę pełną surowców do wydobycia i teraz możemy sobie złoto trzymać i cofać się w rozwoju, bo na statku ze złota, który napędza złoto raczej się nie poleci.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, czas odpowiedzieć Qbusiowi...

Na Twe wezwanie...

Te ściereczki są niezwykle miękkie i delikatne. Tak, chłoną wodę bardzo łatwo, na tym polega ich funkcja, być może wysuszałyby skórę, nie wiem, wiem natomiast, że ich ścieg jest bardzo dopracowany, nie tak jak w drących się od dotyku (niektórych) T-shirtach...

Jeśli dobrze rozumiem o co chodzi, to takie koszulki też są. Tylko, że trzeba szukać w sklepach sportowo-turystyczno-górskich. Wykonane są z materiałów przepuszczających ciepło, mocno oddychających, a przy tym są wytrzymałe i się nie gniotą, o! A co do szwów - jeśli chodzi właśnie o ubrania takie typu, to najdroższe są te bezszwowe, robione z jednego kawałka materiału. A dlaczego? Abo mniej szwów, mniej okazji do uciekania ciepła, lepsza izolacja.

Jaka to mogłaby być technologia? Linowa, ot, co. Dzisiejsza lina, nawet najmocniejsza, zerwie się pod własnym ciężarem, gdy spuścić ją z orbity. Ale lina o polimerach długości cząstek produkowanych przez pająki już się nie zerwie. Gdyby zrobić taką nić dostatecznie cienką i lekką, transport orbitalny znacznie by staniał...

O ile się nie mylę, to jednym z autorów pomysłu na windę kosmiczną był Arthur C. Clarke (który zresztą zasłużył się nie tylko tym). A w Nauce Świata Dysku ludzie ewakuowali się z planety naszej pięknej właśnie korzystając z rzeczonej windy. Tam też zresztą było napisane o tym, że włókna węglowe mają sporą szansę na stanie się materiałem linowym. A jakiś czas temu czytałem też coś o nanomerach jakichś, ale nie pomnę gdzie to czytałem.

Swoją drogą po udrożnieniu szlaku złota + platyny itd. Merkury - Ziemia dużo dziwnych rzeczy w finansowym świecie by się stało... Oj, dużo. Materiał norrrmalnie na opowiadanie .

Czy te trzy literki "r" miały coś sygnalizować? Może rights reserved rightnow. Ale tak tylko strzelam. Materiał rzeczywiście ciekawy - sabotaż ze strony ziemskich konsorcjów wydobywczych, gra wielkich firm. Money makes the world go round, w końcu.

Aaaa, bo telepatów i jasnowidzów można podzielić na dwie kategorie: wykalibrowanych i niewykalibrowanych, to jest takich, którzy już wiedzą, kontrolują, co się dzieje z ich przeczuciami i takich, którzy błądzą i nie mają pojęcia co się w nich dzieje . Jest jeszcze trzecia grupa psioników: to ludzie, którzy intensywnie wpływają na kształt rzeczywistości. I znowu - jedni wiedzą, kiedy to robią, a inni zachowują się jak słonie w składzie porcelany.

Jako, że nie zanotowałem u siebie żadnych świadomych czy też nieświadomych objawów telepatii, wnoszę, że należeć mogę conajwyżej do kategorii drugiej. Może być. Ale słonia to sobie wypraszam, o! Wcale nie mam aż tak dużych uszu :unsure:

Co do tekstu w CDA, skoro w tym numerze nie ma artykułu o kształcie rzeczywistości, to być może pojawi się w numerze następnym, a skoro tak, to felieton o normie pojawi się, być może, jeszcze później, tak więc dyskutujmy sobie o czym przyjdzie ochota .

Niebezpieczne stwierdzenie z tą ochotą, oj niebezpiecznie. Postaram się go nie nadużywać. Muahaha :P Przy pisaniu poprzedniego posta miałem coś na myśli, ale jakoś chwilowo myśl mi czmychnęła. Ale mam jedno pytanie. Czytałem ostatnio różne przmyślenia Isaaca Asimova o pisaniu, a nieco dawniej Kącik Złamanych Piór Kresa... I chciałem zapytać - jesteś poprawiaczem czy impetykiem? Znaczy się, czy poprawiasz żmudnie swe dzieła, zdanie po zdaniu, czy może idziesz bardziej na żywioł?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po gry wymagające dojrzałości sięgają niemal zawsze osoby, które z założenia nie są dojrzałe - bo dopiero muszą dojrzeć. Mam oczywiscie na myśli dzieci.

Tak jest.

Opisane przez Ciebie zobojętnienie i przyzwyczajenie do scen przemocy, zaobserwowałem u samego siebie.

O, o, o. Takie wypowiedzi są najcenniejsze. Brawo za odwagę, Lordzie. Bo można sobie dywagować o "graczach" i "społeczeństwie", ale głos w takim temacie nabiera wagi, gdy ktoś mówi o sobie. I to właśnie wglądowo.

Pamiętam jak kiedys brzydziłem się filmów w których było pełno krwi i przemocy, dzisiaj oglądam je bez mrugnięcia okiem (oczywiście nie znaczy to że jestem w stanie zrobić w prawdziwym świecie to, co się dzieje na ekranie ;) )

No, to może być też kwestia dorośnięcia, ale może to być też sprawa desensytyzacji...

Pomijając piractwo, przyczyną sięgania coraz młodszych ludzików po coraz brutalniejsze gry jest na równi nieodpowiedzialność rodziców i ignorancja sprzedawców. (BTW samej ignorancji - w ten sam sposób małe dzieci mogą kupować alkohol, papierosy i pisemka dla mężczyzn. Sam pamiętam jak miałem około 6 latek, i ciocia mnie wysłała do kiosku po paczkę papierosów. Sprzedano mi bez żadnego problemu.)

Ignorancja jest wiel-ka. Badania psychologiczne pokazały, że o ile przemoc oddziałuje źle i w wielu eksperymentach to udowodniono, to dowiedziono też, że erotyka, a nawet pornografia w TV czy w gazetkach nie ma zupełnie żadnego negatywnego wpływu na psychikę (na moją mają - zbliżenia - brrrr). Tymczasem zwróćcie uwagę: pokażą dziesięć razy, jak ktoś kogoś szatkuje, dusi, dźga czy piłuje, ale ani razu, że ktoś komuś (kobiecie?) wkłada penisa w pochwę, czy że mężczyzna dotyka nagą pierś jakiejś pani. A to zupełnie nieszkodliwe jest! Tymczasem zamiast członków mamy pistolety, a zamiast wytrysków - serie z karabinów. Ignorancja, zacofanie, brak podstawowej wiedzy psychologicznej (Qbusiu, znowu cząstkowa odpowiedź ;)).

Cieszę się, że mogłem do dyskusji wnieść swój punkt widzenia:D

Maggocie, odzywaj się częściej przecież :).

Jedno "badanie", które opublikowano w "Dzienniku" mówiło, że filmy mają większy szkodliwy wpływ na człowieka, bo narzucają mu obrazy przemocy, albo jakoś tak i on je biernie odbiera. Nie, żeby to był argument na cokolwiek, ale po prostu komunikuję, że takie "badanie" w dzienniku opublikowano.

Hm, prasy nie czytuję praktycznie wcale, na wszelki wypadek jednak zaznaczę, że w periodykach, papierowych i sieciowych, jest bardzo dużo przekłamań, czasami wręcz odwrotnie coś napiszą. Zachęcam do sięgnięcia do choćby "Psychologii społecznej" Aronsona.

Niemniej to, co piszesz, Holy, kupy się trzyma, tak.

1. Raczej trudno, żeby gry w tematyce Drugiej Wojny Światowej lub walki o średniowieczną Europę obywały się bez minimalnej choćby dawki przemocy. Nie uznaję w życiu przemocy za metodę, która jest "normalna", ale gdy do rozumu nie dochodzą argumenty, dyplomacja, ani nic innego i druga strona uznaje tylko sposoby siłowe, to czasem trzeba tej siły użyć, bo ona faktycznie bywa skuteczna tam, gdzie siły się nie stosuje.

Tak, w grach strategicznych, historycznych, jest walka. Ale skala jest tak duża, że nie widać przestawień, jak jeden żołnierz drugiemu wkłada bagnet w oko. I dlatego szkodliwość takich gier jest, jak mi się wydaje, żadna, albo znikoma. Inna sprawa jest taka, że gdy pokazywać komuś nawet zupełnie nieszkodliwe obrazy wojny i niczego ponadto, to ograniczy się mu widzenie świata. Świat = wojna i koniec. Oczywiście nie mówię, że nie ma gier nie o wojnach. Ale z drugiej strony, może można by zrobić jakąś statystykę. Ciekawy jestem, co by z niej wyszło? Zna ktoś jakieś dane?

Co do drugiej części Twojej wypowiedzi, część mnie się zgadza, a druga - nie ;). Ja wiem, że chamów trochę jest na świecie i wiem, że należy ich pilnować, bo dużo złego mogą zrobić innym. I jeśli da się im wolną ręką, wywołują takie drganie fal chaosu, że dobrzy ludzie mają przez nich kłopoty (mówię nieco metafizycznie). Z drugiej strony tak chciałoby się ich edukować i nawracać i oświecać...

Mnie ciekawi, co się prędzej skończy - człowiek, czy surowce. Ponoć jest nieskończone zapotrzebowanie na skończoną ilość surowców. Jeśli nie znajdziemy alternatywnych dróg, to może być kiepsko i całe złoto nam się nie przyda, bo nie zainwestowaliśmy w lot na planetę pełną surowców do wydobycia i teraz możemy sobie złoto trzymać i cofać się w rozwoju, bo na statku ze złota, który napędza złoto raczej się nie poleci.

Fajne :). Ale nie bójmy się :). Wierzę, że ropy jeszcze dłuuugo nie zabraknie (jestem zwolennikiem teorii, że jest pochodzenia mineralnego) i jakoś się wyrobimy :).

Jeśli dobrze rozumiem o co chodzi, to takie koszulki też są. Tylko, że trzeba szukać w sklepach sportowo-turystyczno-górskich. Wykonane są z materiałów przepuszczających ciepło, mocno oddychających, a przy tym są wytrzymałe i się nie gniotą, o! A co do szwów - jeśli chodzi właśnie o ubrania takie typu, to najdroższe są te bezszwowe, robione z jednego kawałka materiału. A dlaczego? Abo mniej szwów, mniej okazji do uciekania ciepła, lepsza izolacja.

Racja. Zapomniałem o tych sklepach.

O ile się nie mylę, to jednym z autorów pomysłu na windę kosmiczną był Arthur C. Clarke (który zresztą zasłużył się nie tylko tym).

Lem też o tym pisał w "Okamgnieniu"

Czy te trzy literki "r" miały coś sygnalizować? Może rights reserved rightnow. Ale tak tylko strzelam. Materiał rzeczywiście ciekawy - sabotaż ze strony ziemskich konsorcjów wydobywczych, gra wielkich firm. Money makes the world go round, w końcu.

Czasami myślę o różnych "spinofach" do świata gamedeka. Takie opowiadanie mówiłoby o tym, co było, gdy Torkil był młody, albo nawet, zanim się urodził. Swoją drogą już dwa spinofy napisałem, ale jeszcze nie opublikowałem. Pięęękne są :).

Jako, że nie zanotowałem u siebie żadnych świadomych czy też nieświadomych objawów telepatii, wnoszę, że należeć mogę conajwyżej do kategorii drugiej. Może być. Ale słonia to sobie wypraszam, o! Wcale nie mam aż tak dużych uszu :unsure:

Tak, możemy się pośmiać, ale u siebie ponad wszelką wątpliwość, wraz z tak zwanym starzeniem się, obserwuję cząstkowe jasnowidzenie i cząstkową telepatię. Grube to wszystko i niewykalibrowane i absolutnie pozbawione szczegółów, ale niewątpliwie istniejące...

Ale mam jedno pytanie. Czytałem ostatnio różne przmyślenia Isaaca Asimova o pisaniu, a nieco dawniej Kącik Złamanych Piór Kresa... I chciałem zapytać - jesteś poprawiaczem czy impetykiem? Znaczy się, czy poprawiasz żmudnie swe dzieła, zdanie po zdaniu, czy może idziesz bardziej na żywioł?

Absolutnie nie idę na żywioł. Nie wyobrażam sobie tego. Przecież trzeba szlifować styl, przekaz, żeby każde słowo coś znaczyło. Jeśli się tego nie zrobi, pozostawia się mnóstwo powtórzeń, nie widzi się rzeczy, których się nie dopowiedziało, przeocza się nieścisłości. Pisanie opowiadania i powieści, to jak długotrwały proces konstruowania bardzo złożonego pałacu / zamku. Nie dość, że ważny jest każdy szczegół zdobienia na każdej wieży, to jeszcze jest mnóstwo elementów ruchomych, z których każdy powinien pasować, gdy się je przemieści i utworzy nową konfigurację. To jest spójność emocjonalna, intelektualna, wyobrażeniowa, czasowa, motoryczna, zmysłowa. Wszytko powinno grać. Plastyk maluje swój obraz wieloma etapami. Szkic, drugi, trzeci, potem kładzie kolor, poprawia, przesuwa, trwa to tygodniami. Tak samo jest z pisaniem. U mnie.

Może pisarz, który lubi słuchać siebie, może pozwolić sobie na żywioł. To człowiek, który upaja się stylem, słowami, muzyką przekazu. Ten, być może, nie będzie poprawiał. Ale to człowiek głuchy na pewne obszary. Tak jak być może głuchy jestem ja na inne. Mimo wszystko mam wrażenie, że taki "żywiołowiec" może stworzyć po prostu coś albo zbyt nudnego, za długiego, niedopracowanego. Nie widzę tego.

A teraz psychologia. Myślałem o Twoim pytaniu, Qbusiu, i stwierdziłem, że podstawowym ABC, jeśli można tak powiedzieć, psychologii, są mechanizmy obrony osobowości. Wiedza o nich to baza baz. Sklasyfikowali je psychoanalitycy. Warto wiedzieć, że są, bo są, jak to mechanizmy, nieświadome, dzieją się poza polem naszej uwagi, a wpływają na nasze oceny, decyzje, motywy.

Pierwszy, jeden z najpowszechniejszych, to racjonalizacja. Wyguglaj go sobie może, Qbusiu i potem porozmawiajmy o nim. Może nawet wklej jakąś fajną definicję :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, Marcinie, naszła mnie osobliwa myśl.

W średniowieczu i wcześniej zabijanie było najczęściej sprawą osobistą. Szwajcarski knecht...

Oj... dygresja taka:

W 1476 roku Szwajcarzy pobili na głowę wojska Karola Śmiałego pod Concise. Przed bitwą dowódca Szwajcarów, Ulryk Neuss zaintonował taką oto modlitwę:

- Panie Boże! Jeżeli Burgundczycy mają rację, daj im zwycięstwo. Jeżeli my mamy rację, daj zwycięstwo nam. Ale gdybyś przypadkiem nie wiedział, kto ma rację, to stań sobie z boku, Boże i tylko się przyglądaj, jak będziemy lali tych s... synów!

...Ale tenże knecht musiał osobiście rozwalić przeciwnikowi łeb, wypruć mu co tamten miał do wyprucia, a potem długo obmywać się z krwi i jeszcze dłużej prać suknie. Zabijanie zaś wymagało nie lada wysiłku... I zostawiało brzydkie ślady w psychice.

Podczas I-szej wojny światowej zabijanie mocno się już zdepersonalizowało. Niemiecki gefrajter klęczał w bunkrze za CKM-em i walił do niewyraźnych sylwetek widocznych daleko i wśród dymów albo mgieł, za bardzo się przy tym nie stresując.

A amerykański pilot w operacji "Pustynna burza" naprowadzał jeden zielony znacznik na drugi, naciskał jakiś guziczek i odlatywał w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Ten znacznik celu mógł być mostem, irackim czołgiem, albo szpitalem - na ekranie HUD wszystko wygląda podobnie.

Ale bardzo podobne ekrany masz w rozmaitych grach komputerowych - patrz np. "Commanche". Czy to nie budzi twojego niepokoju?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...Ale tenże knecht musiał osobiście rozwalić przeciwnikowi łeb, wypruć mu co tamten miał do wyprucia, a potem długo obmywać się z krwi i jeszcze dłużej prać suknie. Zabijanie zaś wymagało nie lada wysiłku... I zostawiało brzydkie ślady w psychice.

A tak. Było bezpośrednie i, jak ładnie mówisz, wymagało wysiłku. Co do śladów w psychice, o, tu jest wielkie psisko pogrzebane. Bernardyn. Albo wręcz koń jaki. Gdy pytano wietnamskich weteranów, ilu zabili ludzi, odpowiadali: "To nie byli ludzie. To były cholerne żółtki". Po słynnym przyłapaniu żołnierzy amerykańskich robiących torturne kuku w Iraku, zabrano się intensywnie za badania psychologiczne i oto, co wyszło (może nawet wcześniej to wyszło, nie pamiętam): po pierwszym popełnionym akcie przemocy, uaktywniają się bardzo silne mechanizmy obrony osobowości (Qbusiu ;)) blokujące uczucia wyższe. Następne akty przemocy są wykonywane dużo "łatwiej" i w pewnym sensie bezrefleksyjnie. Jak można zracjonalizować zastrzelenie drugiego człowieka? Po pierwsze odhumanizować go. "To nie jest człowiek. To sadysta faszysta, to świnia Polak, to robak żółtek.". Odhumanizowaniu służą plakaty propagandowe ukazujące "wroga" jako bestię, karykaturę człowieka, zboczeńca. Po drugie włącza się myślenie: "#$%!*! na to zasłużył", "należało mu się", "sam sobie winien", "było nie pakować palców między drzwi" itd. Dlatego jak już raz pójdzie, następne razy są łatwiejsze. A w ogóle najłatwiejsze to jest dla dzieci, które mają jeszcze nie wykształcone odpowiednie "moralne ośrodki". Dlatego dzieci są najokrutniejsze.

Mimo wszystko rozumiem Twój punkt widzenia, Generale, gdy mam kogoś osobiście zarąbać ciężkim toporem, to siedem razy pomyślę, zanim to zrobię. A gdy mam nacisnąć tylko jakiś guzik, albo wydać rozkaz...

Właśnie. Czy Hitler zabił chociaż jedną osobę osobiście? Ma ktoś takie dane?

Podczas I-szej wojny światowej zabijanie mocno się już zdepersonalizowało. Niemiecki gefrajter klęczał w bunkrze za CKM-em i walił do niewyraźnych sylwetek widocznych daleko i wśród dymów albo mgieł, za bardzo się przy tym nie stresując.

Tak. I zwróć uwagę, oh captain my captain, że historia I wojny światowej pokazuje, jacy wspaniali i mądrzy ludzie czasami brali w niej udział. Ludzie z wrażych okopów znali się osobiście. Umawiali się na oddawanie salw w określonych godzinach w określone miejsca. Pamiętnik jednego z nich opisuje sytuację, gdy przypadkowo oddano strzał z czegoś tam, taki nie umówiony. Wtedy Niemiec czy inny Anglik wychylił się z okopów (narażając się na strzał odwetowy) i krzyknął: "Bardzo przepraszamy! To był przypadek! Mamy nadzieję, że nikomu nic się nie stało!". Świetnie to opisuje Dawkins w "Samolubnym genie" omawiając grę "dylemat więźnia".

Ale masz rację, zdepersonalizowała się.

A amerykański pilot w operacji "Pustynna burza" naprowadzał jeden zielony znacznik na drugi, naciskał jakiś guziczek i odlatywał w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Ten znacznik celu mógł być mostem, irackim czołgiem, albo szpitalem - na ekranie HUD wszystko wygląda podobnie.

Oh yes. Ale pamiętam wydruk rozmowy pilota F - 16 z bazą podczas wojny jugosłowiańskiej. Widział, że każą mu odpalać rakiety w stronę cywilnej kolumny. Ze trzy razy informował, że to cywile i trzy razy prosił o odwołanie rozkazu. I trzy razy rozkaz był ponawiany. Więc nawet z tych odległości jednak coś widać, a jak ktoś chce, to zobaczy różnicę. Niestety rozkaz ponowiono. Mam nadzieję, że ten odpowiedzialny człowiek spudłował.

Ale bardzo podobne ekrany masz w rozmaitych grach komputerowych - patrz np. "Commanche". Czy to nie budzi twojego niepokoju?

Wzbudza. Mamy tam odhumanizowanie stuprocentowe. Nazewnicze też. W czołgach, w samolotach, nie strzela się do człowieka, ale do CELU. Target, bracie. Czołgiści z Iraku sami przyznawali, że walka jest bardzo podobna do gry komputerowej. Namierzanie, odpalanie, "cel" najczęściej nie ma pojęcia, kto mu przywalił. Pancerniacy słuchają w tym czasie rockowej kapeli, której wokalista drze się: "let the mothe***cker burn, burn, burn". Młodzian w pancerzu nie strzela do człowieka, ale do mada**kera. I cieszy się, gdy tamten robi burn, burn, burn. Jakież przerażenie ogarnęło chyba Francuzów, też w Iraku, jak grzecznie sobie szli, żeby kogoś burn, burn, burn i ładnie pomachali do przelatujących niedaleko A - 10, a tamte elegancko zawróciły, wzięły ich na "Target" i przywaliły tak, że kilkunastu żołnierzy zginęło, jakiś pojazd został spalony na grzankę. "The power of this weapon is overwhelming", mówili z szeroko rozszerzonymi oczami. Widać było autentyczne przerażenie. Dziwne, że nie czują go, gdy A dziesiątki walą w szeregi "wroga".

Jest w tym coś, co mówisz, Generale Brygady, jest. Tym łatwiej jest strzelać, im słabiej widać człowieka. Walnij rakietą z samolotu w samolot, walnij p-pancem z czołgu w czołg, walnij torpedą z łodzi podwodnej w statek transportowy. A potem zamknij oczy, albo spójrz w inną stronę.

Odhumanizowanie i stwierdzenie, że madafaka sobie zasłużył, to dwie racjonalizacje, które zamieniają wojnę w grę i niwelują poczucie winy.

Czy może to iść w drugą stronę? Że gry komputerowe jakoś przygotowują do takiego scenariusza? Trzebaby porozmawiać z tymi czołgistami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, to może być też kwestia dorośnięcia, ale może to być też sprawa desensytyzacji...

Gdybym miał spojrzeć tu na siebie, to powiedziałbym, że u mnie jest to kwestia rozróżniania gatunków. Gdy oglądam jakiś slasher czy inne Cannibal Holocaust, to mnie to za bardzo nie rusza. Może być bardzo dokładnie, graficznie i ze zbliżeniami. Lecz wystarczy, że film jest nieco bardziej subtelny czy ma wywołać inne odczucia, to jest zupełnie inaczej. Wystarczy, że przypomnę sobie scenę z Misery, której Kathy Bates wyłamuje autorowi nogi w kostkach za pomocą sporego młota, to mnie kostki bolą na samą myśl. Innym przykładem może być świetne In the Name of the Father Jima Sheridana z Daniele Day'em Lewisem. Niemal fizycznie odczuwałem ból bohatera, a scena z płonącymi kawałkami papieru (w połączeniu ze świetną muzyką) zrzucanymi z okien więzienia po śmierci ojca głównego bohatera zawsze mnie rozbija emocjonalnie.

Nie jest ze mną tak źle... Zresztą temat Irlandii i tego, co tam się działo (częściowo i dzieje do dziś) też jest ciekawy pod względem właśnie brutalności oraz desnsytyzacji (dla jednych drudzy niemal przestawali być ludźmi). A wyżej wymieniony film, oparty zresztą na faktach, jest dobrym przyczynkiem do dyskusji.

Badania psychologiczne pokazały, że o ile przemoc oddziałuje źle i w wielu eksperymentach to udowodniono, to dowiedziono też, że erotyka, a nawet pornografia w TV czy w gazetkach nie ma zupełnie żadnego negatywnego wpływu na psychikę (na moją mają - zbliżenia - brrrr).

Nie ma? Znaczy się chyba na dorosłych nie ma... Bo mi się wydaje (i chyba kiedyś w Polityce w artykule o naszej młodzieży [jak to brzmi]), że akurat oglądanie przez młodych nastolatków w okresie budzącej się seksualności sporej ilości pornografii ma spory wpływ na postrzeganie seksualności. Seks, więc i partner seksulany, zostaje uprzedmiotowiony i sprowadzony wyłącznie do funkcji fizjologicznej. Z czasem może to się zmienić, ale może mocno wypaczyć początki współżycia.

Hm, prasy nie czytuję praktycznie wcale, na wszelki wypadek jednak zaznaczę, że w periodykach, papierowych i sieciowych, jest bardzo dużo przekłamań, czasami wręcz odwrotnie coś napiszą.

A słyszałeś drogi Marcinie może o pewnym dziennikarzu, który dość zręcznie wykołował redakcję miesięcznika Charaktery?

Tak, możemy się pośmiać, ale u siebie ponad wszelką wątpliwość, wraz z tak zwanym starzeniem się, obserwuję cząstkowe jasnowidzenie i cząstkową telepatię. Grube to wszystko i niewykalibrowane i absolutnie pozbawione szczegółów, ale niewątpliwie istniejące...

Hmmmm... To może i u mnie wraz z upływającymi latami coś się wykrystalizuje...

Wszytko powinno grać. Plastyk maluje swój obraz wieloma etapami. Szkic, drugi, trzeci, potem kładzie kolor, poprawia, przesuwa, trwa to tygodniami. Tak samo jest z pisaniem. U mnie.

Może pisarz, który lubi słuchać siebie, może pozwolić sobie na żywioł. To człowiek, który upaja się stylem, słowami, muzyką przekazu. Ten, być może, nie będzie poprawiał. Ale to człowiek głuchy na pewne obszary. Tak jak być może głuchy jestem ja na inne. Mimo wszystko mam wrażenie, że taki "żywiołowiec" może stworzyć po prostu coś albo zbyt nudnego, za długiego, niedopracowanego. Nie widzę tego.

Tak jak wspominałem - nie pisałem tego bez powodu. Kres w swoim Kąciku Złamanych Piór radził (wedle swoich doświadczeń oczywiście) właśnie sprawdzanie i dopracowywanie. Natomiast Asimov w zbiorze Gold również miał trochę porad i przemyśleń na temat pisania. Jeden z esejów był właśnie poświęcony temu tematowi. Asimov pisał nieco satyrycznie o tym, że on zawsze ma tylko jedną rundę poprawek - znaczy się siada i pisze opowiadanie "ciągiem", a po napisaniu (po jakimś czasie) siada i poprawia pierwszy "draft", potem pisze drugi i ten jest końcowy. Pewnego razu był na warsztatach, gdzie ktoś mówił, że trzeba skreślać, poprawiać, usuwać. Próbował, próbował i i tak zawsze udawało mu się pisać jego sposobem. Wcześniej też zwierzył się Heinleinowi, a ten się bardzo zdziwił i odparł, że powinien pisać dobrze za pierwszym razem.

Parę chwil później... Oh blessed Google! Znalazłem gdzieś w odmętach netu cytat z rzeczonego eseju. Gwoli ścisłości - Revisions ze zbioru Gold (pierwsza publikacja w Isaac Asimov's Science Fiction Magazine w czerwcu 1982 roku):

More important was the fact that I had never learned about revisions. My routine was (and still is) to write a story in first draft as fast as I can. Then I go over it and correct errors in spelling, grammar, and word order. Then I prepare my second draft, making minor changes as I go and as they occur to me. My second draft is my final draft. No more changes except under direct editorial order and then with rebellion in my heart.

I didn?t know there was anything wrong with this. I thought it was the way you were supposed to write. In fact, when Bob Heinlein and I were working together at the Navy yard in Philadelphia during World War II, Bob asked me how I went about writing a story and I told him. He said, ?You type it twice? Why don?t you type it correctly the first time??

Ale to tak anegdotycznie. Ale zgadzam się - metoda pisania będzie zależała od stylu. Asimov sam przyznaje, że w wielu punktach jego dzieła można uznać za doskonałe, ale on skupia się na czym innym. Jedni skupiają się na tworzeniu szczegółowego, drobiazgowo skonstruowanego dzieła, a inni opierają się raczej na pewnym impecie i bezpośredniości. U Asimova sprawia to, że jego dzieła czyta się lekko i przyjemnie, lecz mało w nich radości stylistycznych i językowych. Ja pisarzem nie jestem, pracuję jako tłumacz, więc sprawdzanie i poprawianie jest ścisłym wymogiem. Przy swych nielicznych próbach literackich (w dużym cudzysłowie) było mi jednak bliżej do tego pisania właśnie impulsywnego. Ale może to wina lenistwa - zweryfikuję to, gdy w końcu wezmę się za skończenie opowiadania, które dawno temu zacząłem, a ciągle mnie męczy.

Pierwszy, jeden z najpowszechniejszych, to racjonalizacja. Wyguglaj go sobie może, Qbusiu i potem porozmawiajmy o nim. Może nawet wklej jakąś fajną definicję

Do usług, za Wikipedią: pozornie racjonalne uzasadnianie po fakcie swoich decyzji i postaw, kiedy prawdziwe motywy pozostają ukryte, często także przed własną świadomością. To mechanizm, z którego istnienia zdawałem sobie sprawę, a na dodatek jestem w nim dość dobry. Choć muszę zaznaczyć, że lepiej stosuję go wobec innych, aby pomóc w pozytywnym myśleniu o jakiś niepowodzeniu. U siebie też czasem tak - staram się patrzeć choć odrobinę pozytywnie na porażki, ale staram się nie zapominać o tym, że coś jednak źle zrobiłem. Ważne chyba jest, żeby racjonalizacja nie zatrzymała uczenia się błędach.

Czy to nie budzi twojego niepokoju?

Trochę przerażające jest, że za pomocą jednego przycisku (nieco upraszczając) można zmieść z powierzchni ziemi całe miasto... Z dobrze zabezpieczonego bunkra można zakończyć miliony istnień - czysto i bez wysiłku...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ba. Masz rację, Holy. Ale w GTA, tym pierwszym, czy raczej drugim, sceny przemocy są dla mnie jakś dziwnie... realistyczne, one mogą modelować młodych ludzi. Jest takie pojęcie w psychologii. Jeśli młody człowiek widzi bohatera gry, który większość problemów rozwiązuje nie rozmową (Torment), narzędziem, sprytem, tylko gazrurką / kijem baseballowym, i widzi, że to jest skuteczne, to uczy się, oczywiście w bardzo subtelny sposób, podobnej skuteczności. Dlaczego, przepraszam, główny bohatera GTA nie mógłby zapracować na brykę?

To tylko gra ale.... JA jak miałem 12 lat i grałem to doskonale sobie zdawałem sprawe że strrzelam do pikseli, tyle że w tedy grałem w takie Cannon Fodder, gdzie się szło i kosiło setki żołnierzy, krew się lała, ale to wszystko było na niby. A jakie są teraz gry? PRzed zabiciem kogoś gracz rozmawia z tym kogo zabija, ma uczucie że to wybór moralny, ten drugi błaga gracza o litość... według mnie takie coś moze mieć negatywny wpływ na dziecko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Np. w eksperymencie, w którym badani najpierw obejrzeli film z dużą dawką przemocy, a potem zostali poddani tzw. eksperymentowi Milgrama, dochodziło do statystycznie istotnych różnic niż gdy badani nie oglądali filmu. Ci, którzy oglądali w większym odsetku razili prądem "uczniów" maksymalnym napięciem (450 V). Wyguglajcie sobie eksperyment Milgrama, bo za długo by pisać.

Ale eksperyment Milgrama dotyczył wpływu autorytetu a nie poziomu przemocy u badanego.

Nie pamiętam czy w tym klasycznym eksperymencie badani coś oglądali szczerze mówiąc (a chyba powinienem jako student psychologii ;))

Ale pewnie można się doszukać w dokumentacji opisów profili osób badanych.

Co do samego pytania to ja widzę jeszcze pewną manipulację w samej jego treści. Bo najczęściej pytanie brzmi "Czy gry mogą szkodzić" na tak postawione pytanie nie ma innej odpowiedzi niż "Tak. Mogą." :) Bo każdy z nas ma inną osobowość i inne zaburzenia ("Nie ma nie zaburzonych. Są tylko nie zdiagnozowani" ;)).

Inna sprawa, to fakt, że takie badania to musiałyby być badania długofalowe. Bo przecież rozrywka elektroniczna dostępna dla mas jest stosunkowo młoda.

Ale i bez tego można zauważyć brutalizację życia. I myślę, że naprawdę niemały wpływ ma na to i TV i gry i gazety...

Co nie zmienia nic w tym, że za to w co gra dziecko odpowiedzialny jest rodzic!

PS. Po raz nie wiem który już przepraszam za chaotyczność ale dzwonią mi tu, przerywają, przeszkadzają, raport się generuje w tzw. międzyczasie i w ogóle...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie. Czy Hitler zabił chociaż jedną osobę osobiście? Ma ktoś takie dane?

Być może zaskoczy Cię, Marcinie, informacja, że Adolf Hitler był jednym z bardzo nielicznych prostych niemieckich żołnierzy, którzy zostali odznaczeni Żelaznym Krzyżem za męstwo. Dostawali go najczęściej oficerowie. Nikt też nie odmawiał Adolfowi osobistego męstwa. Przypuszczam więc, że na froncie owszem, zabijał...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja osobiście większe zagrożenie ze strony gier widzę w tym, że strasznie potrafią pochłaniać czas i jeśli ktoś nie ma zbyt silnej woli to ogranicza się tylko do tego, że tak powiem nie rozwija siebie. Mieszkam teraz w jednym pokoju z takim jednym współlokatorem, którego cykl życiowy od października 2008 polega na pójściu do szkoły na wybrane lekcje i siedzeniu przed kompem grając w Tibię, NFS, i Warcrafta III na battlenecie (+imprezy). ANI RAZU nie widziałem go przed książką, nawet czytaną choćby dla własnej przyjemności - masakra.

Z racji tego, że gry dają poczucie uczestnictwa wciągają najbardziej i nie piszę tu o nałogu ale po prostu graniu, bo nic lepszego do roboty nie można sobie wymyśleć. A brutalność i zgubny wpływ na pacholęcia? Tak jak napisał Ghoran każdy ma inną osobowość, a rodzice powinni kontrolować to w co gra ich pociecha.

Nie to, żebym skłaniał się ku hasłom "grając marnujesz czas", bo sam staram sobie tak wszystko rozplanować, żeby w tygodniu mieć te 2,3 godziny na pogranie. Jednak moim zdaniem nie wystarczy siąść i grać - trzeba to w jakiś sposób świadomie przeżywać. Jak dostałem kilka lat temu kompa to po prostu grałem, siadałem i naciskałem klawisze patrząc się na ekran. Teraz wiem jakie gry lubię, wiem co mi się w nich podoba i dlaczego w nią gram - nie są one tylko zwykłym zabijaczem czasu tylko świadomą rozrywką. Gram rzadko, zwłaszcza teraz przed sesją, o nowych tytułach nie ma mowy, kolejka gier, które chciałbym przejść się wydłuża i to nie o najnowsze hity ale o Medieval Total War 1 i 2, Homeworld 1 i 2, Black&White 1 i 2, Silent Hill 2 i 3, itd.

Z tym, że obecnie próbuję odkryć wszystko co w grze jest do odkrycia, zrobić wszystkie questy, zdobyć najwyższy level, a nie po prostu przejść i sięgnąć po kolejną.

Trochę to może wydawać się głupie i nacechowane jakąś, no nie wiem? Filozofią :D? Ale tu pragnę podziękować Przybyłkowi i jego Grao-story z ŚGK (a także Manjak'owi za Świat wg Manjaka i autorowi felietonów na stronie obok w ŚKG, niestety zapomniałem nazwy :(, tak więc jeśli masz z nimi kontakt to im przekaż ode mnie ;) ) bo to te teksty w jakiś sposób sprawiły, że inaczej zacząłem patrzeć na gry. No, i to na razie tyle z tego co mi na duszy leżało ;).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak szybciutko, a potem dokładniej:

Ale eksperyment Milgrama dotyczył wpływu autorytetu a nie poziomu przemocy u badanego.

Nie pamiętam czy w tym klasycznym eksperymencie badani coś oglądali szczerze mówiąc (a chyba powinienem jako student psychologii ;))

:). Oł, powinienieś, Waść, owszem :). Odmian tego eksperymentu było bardzo wiele. W jednej z nich pokazywano PRZED samym "Milgramem" filmy tylko z przemocą i wynik był jak powyżej, a w innych pokazywano filmy z seksem + przemocą (na kobietach) i okazało się, że jak powyżej, ale tylko na kobietach...

EGM'ie, oczywiście, racja Hitler był żołnierzem, film o tym oglądałem nawet niezły... Zupełnie z głowy wypadło! Miałem na myśli bardziej, czy podczas II wojny światowej mu się zdarzyło.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:). Oł, powinienieś, Waść, owszem :). Odmian tego eksperymentu było bardzo wiele. W jednej z nich pokazywano PRZED samym "Milgramem" filmy tylko z przemocą i wynik był jak powyżej, a w innych pokazywano filmy z seksem + przemocą (na kobietach) i okazało się, że jak powyżej, ale tylko na kobietach...

Że tego było "kilka sztuk" to wiem :) Ale w tym klasycznym (w sensie pierwszym) to chyba bez filmów było ?

Zresztą tych odmian było tyle, że idzie się pogubić... Tam nawet coś z chomikami było.

Ale w sumie można chyba też odnieść do tego inny klasyczny eksperyment. Czyli Zimbardo i "eksperyment więzienny". Choć tutaj już tak bardziej "na czuja" ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obserwując dyskusję o grach, filmach i ich wpływie na ludzi nasuwa się jeden wniosek: wszystko zależy od człowieka, jednostki. Każdy z nas reaguje inaczej na pewne fakty, wydarzenia. Na całe szczęście (lub nieszczęście) jesteśmy różnorodni.

Do czynów niecnych niekoniecznie muszą prowadzić tylko i wyłącznie gry komputerowe jako takie. Trzeba wziąć pod uwagę coś co czasem różnym badaczom problermów gier umyka - środowisko, w którym żyjemy, ludzi z którymi się stykamy, rzeczy, które doświadczamy. Nie można zamykać się i szukać zła tylko i wyłącznie w jednym miejscu - grach. Mało to ludzi zabija się w imię boga (tego czy owego)? Ale nałatwiej obwinić rzeczy oczywiste w naszym mniemaniu.

Tak jak to było w US and A parę lat temu, gdy w szkole dwóch uczniów otworzyło ogień do kolegów i nauczycieli. Oczywiście obwiniono o wszystko muzykę. Bo słuchali "szatanistycznej" i ubierali się na czarno. Tyle, że nikt nie zadał sobie trudu by wejrzeć głębiej w sytuację: że byli poniżani, pogardzani, nie mieli oparcia w bliskich. Chyba takie sprawy mogę znacznie bardziej odbić się na psychice prawda?

Wszystko jest dla ludzi, także gry. Ale niektóre z nich powinny być przeznaczone dla uswiadomionego, ukształtowanego człowieka. I niby są, ale coraz częściej nikt na to nie zwraca uwagi. Powszednieją komputery, konsole, internet w naszych domach. Rodzice nie mają czasu dla dzieci, kupują im kompa i problem mają z głowy. A dziecko gra i często pewnych spraw nie ma mu kto wytłumaczyć. Koledzy? Grają w to samo. Rodzice? Nie mają czasu. I tak to leci. A dzieci grają więcej i więcej. Powoli robi się to przerażające: młodzi ludzie bez zainteresowań, kolegów. Zamknięci w czterech ścianach zamieniają się w komputerowe warzywka...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wystarczy, że przypomnę sobie scenę z Misery, której Kathy Bates wyłamuje autorowi nogi w kostkach za pomocą sporego młota, to mnie kostki bolą na samą myśl. Innym przykładem może być świetne In the Name of the Father Jima Sheridana z Daniele Day'em Lewisem. Niemal fizycznie odczuwałem ból bohatera, a scena z płonącymi kawałkami papieru (w połączeniu ze świetną muzyką) zrzucanymi z okien więzienia po śmierci ojca głównego bohatera zawsze mnie rozbija emocjonalnie.

No tak. Pierwszy obraz bardzo destrukcyjny i rzeczywiście sceny przemocy drastyczne. Drugi z kolei to w moim odczuciu doskonałe kino pod każdym względem.

Nie jest ze mną tak źle... Zresztą temat Irlandii i tego, co tam się działo (częściowo i dzieje do dziś) też jest ciekawy pod względem właśnie brutalności oraz desnsytyzacji (dla jednych drudzy niemal przestawali być ludźmi). A wyżej wymieniony film, oparty zresztą na faktach, jest dobrym przyczynkiem do dyskusji.

Gdyby wiedzieli, że dla ludzi nieznających tematu Irlandczyk, Anglik czy Szkot to praktycznie jedno i to samo. Mówią podobnie, piją podobne piwsko i mieszkają praktycznie w tym samym miejscu. A grzmocą się, bo najwidoczniej są idiotami.

Nie ma? Znaczy się chyba na dorosłych nie ma... Bo mi się wydaje (i chyba kiedyś w Polityce w artykule o naszej młodzieży [jak to brzmi]), że akurat oglądanie przez młodych nastolatków w okresie budzącej się seksualności sporej ilości pornografii ma spory wpływ na postrzeganie seksualności. Seks, więc i partner seksulany, zostaje uprzedmiotowiony i sprowadzony wyłącznie do funkcji fizjologicznej. Z czasem może to się zmienić, ale może mocno wypaczyć początki współżycia.

Well, artykułu w Polityce nie czytałem, ale czytałem "Psychologię społeczną", gdzie stoi czarne na białym. Mnie też to dziwi, bo uważam, że hard porno jest obrzydliwe i głupie. Po co te dziewczyny dbają o siebie, ćwiczą, starają się wyglądać atrakcyjnie i szczupło, jak potem jedyne co widz może zobaczyć, to ich otwory? Tak czy owak swoje dziecko chronię przed takimi rzeczami, jak będzie chciała zostać ginekologiem, albo specjalistką od prącia, to sobie poogląda jeszcze nie raz. Ale przed erotyką - nie chronię córki. Niech wie, co znaczy piękne ciało i już.

A słyszałeś drogi Marcinie może o pewnym dziennikarzu, który dość zręcznie wykołował redakcję miesięcznika Charaktery?

A nie. A nawet jeśli słyszałem, to zapomniałem. Powiedz.

Hmmmm... To może i u mnie wraz z upływającymi latami coś się wykrystalizuje...

Może już jest. To kwestia w zasadzie "wykalibrowania". To znaczy powiązania jakiegoś specyficzneo uczucia z tym, co następuje za jakiś czas...

Tak jak wspominałem - nie pisałem tego bez powodu. Kres w swoim Kąciku Złamanych Piór radził (wedle swoich doświadczeń oczywiście) właśnie sprawdzanie i dopracowywanie.

Są różne sposoby pisania i różne typy wrażliwości, naprawdę BARDZO różne. Ja być może mam podobną do Kresa. Bo poprawiam dziesiątki razy. Cyzeluję. Leśmian - mistrz słowa - robił to samo, więc mam wrażenie, że jestem na dobrej drodze.

Myślę, że osoba WIDZĄCA to, co opisuje, pisze szybko, żeby nadążyć za obrazami. W obrazie są dziesiątki wartych opisania scen, więc autor stara się wszystkie jakoś połączyć i uporządkować. Wtedy poprawek jest bardzo dużo.

Osoba SŁYSZĄCA narrację, może pisać o wiele wolniej, bo jej myślenie jest sekwencyjne, słowa pojawiają się ZA słowami. Wtedy poprawek jest mało.

Osoba ODCZUWAJĄCA DYNAMIKĘ zdarzeń także będzie miała mało poprawek, bo wszystko jest ułożone w harmonii zdarzeń.

Osoba CZUJĄCA ZMYSŁAMI rzeczywistość znowu poprawiać będzie trochę więcej, ale nie tak dużo jak ktoś wyobrażeniowy opisany na początku.

I tak dalej i tak dalej ;)

Są jeszcze tacy (ja na przykład), którzy najpierw widzą, ale potem dodają sprawy słuchowe i czuciowe, układają całość w dynamikę i pompują refleksje. Wtedy powstaje struktura wielopoziomowa i wieloskładnikowa. Dopiero gdy mam taki konglomerat staram się go ukształtować w coś miłego, strawnego, porywającego, ładnego.

on zawsze ma tylko jedną rundę poprawek - znaczy się siada i pisze opowiadanie "ciągiem", a po napisaniu (po jakimś czasie) siada i poprawia pierwszy "draft", potem pisze drugi i ten jest końcowy. Pewnego razu był na warsztatach, gdzie ktoś mówił, że trzeba skreślać, poprawiać, usuwać. Próbował, próbował i i tak zawsze udawało mu się pisać jego sposobem. Wcześniej też zwierzył się Heinleinowi, a ten się bardzo zdziwił i odparł, że powinien pisać dobrze za pierwszym razem.

No tak. Z całym szacunkiem dla Heinleina, nikt nic nie "powinien", zwłaszcza twórca, który może robić to, na co ma ochotę ze swoim aktem twórczym, w mordę ;). Lem pisał całą powieść kilka razy od początku aż wychodziła mu tak, jak chciał. Też coś "powinien był"? Ha.

?You type it twice? Why don?t you type it correctly the first time??

A, to brzmi już łagodniej. Ale i tak świadczy o niezrozumieniu, że różni ludzie mają różne wrażliwości. Jament (koniec mądrzenia się ;)).

Przy swych nielicznych próbach literackich (w dużym cudzysłowie) było mi jednak bliżej do tego pisania właśnie impulsywnego. Ale może to wina lenistwa - zweryfikuję to, gdy w końcu wezmę się za skończenie opowiadania, które dawno temu zacząłem, a ciągle mnie męczy.

To skończ. Warto kończyć i wysyłać. Nawet jeśli nie masz aspiracji do zostania największym pisarzem w dziejach, sam akt skończenia i wysłania zmienia rzeczywistość wewnętrzną i zewnętrzną. Zachęcam.

Co do pisania once more: wydaje mi się, że pisanie to naprawdę głęboka jaskinia z mnóstwem sal, które odkrywa się w trakcie nauki tego rzemiosła. Sam stworzyłem ładnych kilka powieści zanim zaczęto mnie drukować. "Kopulopolis" (tak, tak ;)), "Jedenaście rozdziałów z epilogiem", "Kilka słów", całe powieści. Jeszcze do połowy napisana "Spaceman story".

Potem z górą 500 anegdot Grao Story. Potem Gamedec i Antyporadnik.

Z początku po prostu wielu rzeczy się nie widzi. Potem zaczyna się je widzieć i człowiek poprawia, poprawia, poprawia. Być może potem następuje kolejny etap - tzw. nieświadomej kompetencji, gdy ktoś pisze już tak, jakby tekst był po wielokrotnych poprawkach. Być może. Ja do tej cudownej jaskini jeszcze nie dotarłem. I z tą ilością danych, które przerabiam pisząc, jakoś jej sobie nie wyobrażam.

Inna sprawa to kwestia tzw. pola uwagi. Współczesny (polski) pisarz nie dostający państwowych stypendiów (fantaści są poza tą pulą), czyli nie zarabiający na życie pisaniem, tworzy w natłoku informacji, w chaosie, w pośpiechu. To nie jest tak, jak za czasów Lema: artysta jechał do Zakopanego, tam zaszywał się na wiele tygodni, tworzył w ciszy i skupieniu, po czym jego księga w nakładzie 100 000 egzemplarzy lądowała na księgarskich półkach. Nie. Teraz pisarze tworzą bombardowani telefonami, sprawami, piszą w międzyczasie, wklejeni pomiędzy zaprowadzeniem dziecka do szkoły i odebraniem paczki od kuriera, często są niedojedzeni, niewyspani, przygnieceni ilością terminów i spraw domowo - zarobkowych. Więc rzadko zdarzają się sytuacji komfortowego, wyciszonego, cudownego pisania. Gdy czas taki następuje - od razu to widać po jakości tekstu. Jest gładszy, bardziej "rasowy", wymaga mniej poprawek.

[Racjonalizacja] pozornie racjonalne uzasadnianie po fakcie swoich decyzji i postaw, kiedy prawdziwe motywy pozostają ukryte, często także przed własną świadomością.

To mechanizm, z którego istnienia zdawałem sobie sprawę, a na dodatek jestem w nim dość dobry. Choć muszę zaznaczyć, że lepiej stosuję go wobec innych, aby pomóc w pozytywnym myśleniu o jakiś niepowodzeniu. U siebie też czasem tak - staram się patrzeć choć odrobinę pozytywnie na porażki, ale staram się nie zapominać o tym, że coś jednak źle zrobiłem. Ważne chyba jest, żeby racjonalizacja nie zatrzymała uczenia się błędach.

Tak jest. Dobrze, że widzisz ten mechanizm, ale zapewniam Cię, że są obszary, w których zobaczysz go dopiero przy pewnym wysiłku. Pomocne w dostrzeżeniu tej "belki" jest obserwowanie innych. Bo u innych racjonalizację widać od razu :). Warto się trenować w widzeniu tego mechanizmu, bo on otwiera wrota do następnego. A jest nim wyparcie <google, please>

PS. NIE MOGĘ DOKLEIĆ KOŃCA TEJ WYPOWIEDZI, BO JEST W NIEJ ZA DUŻO CYTATÓW... Poczekam, aż ktoś się odezwie, i dorzucę resztę...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drugi z kolei to w moim odczuciu doskonałe kino pod każdym względem.

Ha! A myślałem, że to film raczej średnio znany. Ale zawsze miło się miło zaskoczyć.

Gdyby wiedzieli, że dla ludzi nieznających tematu Irlandczyk, Anglik czy Szkot to praktycznie jedno i to samo. Mówią podobnie, piją podobne piwsko i mieszkają praktycznie w tym samym miejscu. A grzmocą się, bo najwidoczniej są idiotami.

Gdyby się w sprawę nie zagłębiać, to pewnie i na miejscu nie od razu się różne rzeczy zauważy. Około 7-8 lat temu byłem na dwutygodniowej "wymianie" do miasteczku Omagh w Irlandii Północnej. Może ono być niektórym znane, lecz z pewnego niezbyt miłego powodu - miał tam miejsce najbardziej krwawy zamach RIRA. 15 sierpnia 1998 roku zginęło tam 29 osób. Widziałem wycinki prasowe, sporo mi o tym opowiadali... Zresztą do tamtego czasu w mieście była baza armii brytyjskiej, a w niektórych dzielnicach pewne było, że samochód wojskowy zostałby czymś obrzucany. Pewnego wieczora, gdy ruszyliśmy "w miasto" okazało się, że do jednego z pubów nie chcą wpuścić części Irlandczyków... Z zaskoczeniem odkryliśmy, że to przez to, że pub jest tylko dla jednych (bodajże był dla katolików). Pozytywnym akcentem było to, że wśród młodych podziału nie było widać.

Mnie też to dziwi, bo uważam, że hard porno jest obrzydliwe i głupie. Po co te dziewczyny dbają o siebie, ćwiczą, starają się wyglądać atrakcyjnie i szczupło, jak potem jedyne co widz może zobaczyć, to ich otwory?

Może nie jedyne, ale na pewno jest kluczowa część repertuaru. A dlaczego? Kasa. Są ludzie, którzy chcą to oglądać, gotowi są w ten czy inny sposób za to zapłacić, więc musi być ktoś, kto im tej rozrywki dostarczy. A dlaczego aż tak bardzo potrzebują takich doznać wizualnych? To jest bardziej ciekawe, ta nasza ludzka nienażartość, ciągły głód i niezadowolenie z tego, co się ma.

Tak czy owak swoje dziecko chronię przed takimi rzeczami, jak będzie chciała zostać ginekologiem, albo specjalistką od prącia, to sobie poogląda jeszcze nie raz. Ale przed erotyką - nie chronię córki. Niech wie, co znaczy piękne ciało i już.

Erotyka, zwłaszcza na dobrym poziomie, to już zupełnie inna sprawa. A co specjalistek od prąci i tym podobnych, to przypomniał mi się niezły dowcip. Pewnie znany, ale cóż tam:

Lekarski pogrzeb. Zmarł znany kardiolog i urządzono mu bardzo uroczysty pogrzeb. Podczas ceremonii za trumną było ustawione olbrzymie serce, całe pokryte kwiatami. Kiedy skończyły się modlitwy i przemówienia, serce otworzyło się i trumna wjechała do środka. Następnie serce zamknęło się i tak ciało doktora pozostało w nim na zawsze.

W tym momencie ktoś z obecnych wybuchnął głośnym smiechem. Wszystkie oczy zwróciły się na niego, więc powiedział:

- Bardzo przepraszam, ale wyobraziłem sobie swój własny pogrzeb... Jestem ginekologiem.

Proktolog zemdlał.

A nie. A nawet jeśli słyszałem, to zapomniałem. Powiedz.

Zawsze zapominam nazwiska tego autora, ale chwila googlania i jest. Pan nazywa się Tomasz Witkowski, a całą historię można znaleźć TU. Jest tego trochę, ale polecam. Zresztą na stronie wikipedystycznej Charakterów też można znaleźć odpowiednie informacje.

I tak dalej i tak dalej

Tak a propos tej kolejności - jedną z podstawowych rad Kresa dotyczących tworzenia opisów jest zapoznanie się z ludzkim postrzeganiem, aby można było tworzyć "naturalne" opisy. By kolejność prezentowania odpowiadała kolejności postrzegania.

A, to brzmi już łagodniej. Ale i tak świadczy o niezrozumieniu, że różni ludzie mają różne wrażliwości.

Tak źle to nie było - Asimov pisał akurat ten fragment w tonie lekko prześmiewczym, a przypuszczam, że i uwaga Heinleina była raczej humorystyczna. Zwłaszcza, że na koniec eseju był dopisek mówiący, że obecnie Heinlein przyznaje się do dwóch draftów.

To skończ. Warto kończyć i wysyłać. Nawet jeśli nie masz aspiracji do zostania największym pisarzem w dziejach, sam akt skończenia i wysłania zmienia rzeczywistość wewnętrzną i zewnętrzną. Zachęcam.

Częściowo uczucie to jest mi znane, bo swego czasu mój drobny artykulik znalazł się w CDA, ale była to tylko prezentacja paru stron z różnymi rzeczami "do śmiechu". Smuggler pozytywnie ocenił inny, lecz niestety nie pasował do targetu. Tylko, że taka forma to przeca coś zupełnie innego niż cokolwiek z fabułą. Swoją drogą na forum jest gdzieś fragment, który udało mi się wytworzyć. <trwa szukanie> JEST. Ciekawe na ile jest to cokolwiek warte...

"Kopulopolis" (tak, tak )

Gdyby nie dopisek ujęty w nawiasie, może kierowałbym się słowotwórczo w stronę kopuł, lecz tak... Można gdzieś zapoznać się z dziełem o tak... ekscytującym tytule? ;)

Nie. Teraz pisarze tworzą bombardowani telefonami, sprawami, piszą w międzyczasie, wklejeni pomiędzy zaprowadzeniem dziecka do szkoły i odebraniem paczki od kuriera, często są niedojedzeni, niewyspani, przygnieceni ilością terminów i spraw domowo - zarobkowych.

Ano i właśnie. Dla mnie ten nawał różnych spraw jest od dawna przeszkodą, żeby coś napisać. Nie wyobrażam sobie pisania na kolanie w pociągu czy też autobusie (choć może warto spróbować), a każda większość czasu wolnego jest natychmiastowo przez coś zapełniana (remonty, odwiedziny, śluby...). I tak jak pisałem - na razie pisałem raczej ciągowo, ale może pora spróbować pracy "skokowej".

Pomocne w dostrzeżeniu tej "belki" jest obserwowanie innych. Bo u innych racjonalizację widać od razu . Warto się trenować w widzeniu tego mechanizmu, bo on otwiera wrota do następnego. A jest nim wyparcie <google, please>

Chwilowo brak czasu, ale przed następnym postem na pewno Google pójdą w ruch i odpowiedź będzie gotowa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O! Qbuś się zlitował! Zatem wrzucam drugą część odpowiedzi na TAMTE posty (przed powyższym Qbusiowym):

To tylko gra [GTA] ale.... JA jak miałem 12 lat i grałem to doskonale sobie zdawałem sprawe że strrzelam do pikseli, tyle że w tedy grałem w takie Cannon Fodder, gdzie się szło i kosiło setki żołnierzy, krew się lała, ale to wszystko było na niby. A jakie są teraz gry? PRzed zabiciem kogoś gracz rozmawia z tym kogo zabija, ma uczucie że to wybór moralny, ten drugi błaga gracza o litość... według mnie takie coś moze mieć negatywny wpływ na dziecko.

O, Cannon Fodder z założenia robił sobie żarty z wojny. "War! Never been so much fun. War! Never been so much fun...". To była śmieszna gra :). Ale to, co piszesz dalej jest przerażające. Nie mam wątpliwości co do tego, że wrażliwa osoba przeżyje bardzo te sceny i wyciągnie z nich prawidłowe wnioski, ale co z resztą?

Co do samego pytania to ja widzę jeszcze pewną manipulację w samej jego treści. Bo najczęściej pytanie brzmi "Czy gry mogą szkodzić" na tak postawione pytanie nie ma innej odpowiedzi niż "Tak. Mogą." :) Bo każdy z nas ma inną osobowość i inne zaburzenia ("Nie ma nie zaburzonych. Są tylko nie zdiagnozowani").

Tak, to prawda.

Inna sprawa, to fakt, że takie badania to musiałyby być badania długofalowe. Bo przecież rozrywka elektroniczna dostępna dla mas jest stosunkowo młoda.

Ale i bez tego można zauważyć brutalizację życia. I myślę, że naprawdę niemały wpływ ma na to i TV i gry i gazety...

Co nie zmienia nic w tym, że za to w co gra dziecko odpowiedzialny jest rodzic!

Długofalowe. Tak. Pewnie już niedługo dowiemy się więcej, bo pokolenie graczy (pierwszych graczy) ma dzisiaj spokojnie 40 lat...

Co do odpowiedzialności rodzica, to wiesz, jak jest, Ghoranie. Zapracowani, zmęczeni, nieobecni fizycznie lub psychologicznie. Czy wiesz, jaki to komfort, gdy dziecko zamknie się w swoim pokoju przy komputerze i przez godzinę nie słychać tego "Tato!"?

PS. Po raz nie wiem który już przepraszam za chaotyczność ale dzwonią mi tu, przerywają, przeszkadzają, raport się generuje w tzw. międzyczasie i w ogóle...

O, o, o. I tak tworzą (Qbusiu) pisarze polscy...

Ja osobiście większe zagrożenie ze strony gier widzę w tym, że strasznie potrafią pochłaniać czas i jeśli ktoś nie ma zbyt silnej woli to ogranicza się tylko do tego, że tak powiem nie rozwija siebie. Mieszkam teraz w jednym pokoju z takim jednym współlokatorem, którego cykl życiowy od października 2008 polega na pójściu do szkoły na wybrane lekcje i siedzeniu przed kompem grając w Tibię, NFS, i Warcrafta III na battlenecie (+imprezy). ANI RAZU nie widziałem go przed książką, nawet czytaną choćby dla własnej przyjemności - masakra.

No, przechodzi przez okres uzależnienia od gier. Znam to... Miejmy nadzieję, że z tego wyjdzie.

Nie to, żebym skłaniał się ku hasłom "grając marnujesz czas", bo sam staram sobie tak wszystko rozplanować, żeby w tygodniu mieć te 2,3 godziny na pogranie. Jednak moim zdaniem nie wystarczy siąść i grać - trzeba to w jakiś sposób świadomie przeżywać.

O, ładnie powiedziane. Wydaje mi się, że właśnie ja gry przeżywam. Pamiętam, jak jakiś czas temu zadzwonił do mnie przyjaciel i wyznał, że gdy grał w Dawn of War, a wokół czaili się Eldarzy, przechodziły po nim dreszcze. To się nazywa przeżywanie!

Trochę to może wydawać się głupie i nacechowane jakąś, no nie wiem? Filozofią? Ale tu pragnę podziękować Przybyłkowi i jego Grao-story z ŚGK (a także Manjak'owi za Świat wg Manjaka i autorowi felietonów na stronie obok w ŚKG, niestety zapomniałem nazwy, tak więc jeśli masz z nimi kontakt to im przekaż ode mnie) bo to te teksty w jakiś sposób sprawiły, że inaczej zacząłem patrzeć na gry. No, i to na razie tyle z tego co mi na duszy leżało.

Dedosdrsie, nie ma co się wstydzić "filozofowania", bo to nic innego, jak próba "mądrego myślenia". Torkil Aymore, co ze zdziwieniem odkrywa w III tomie gamedeka, jest filozofem. Za podziękowania dziękuję :). Ta trzecia osoba to był naczelny ŚGK, Piotr Pieńkowski. Mam z nim kontakt, a on ma kontakt z ManJAkiem, więc przekażę.

Myślę, że taki był cel tej trójki. Pokazać, że gry są czymś więcej.

Że tego było "kilka sztuk" to wiem [eksperymentu Milgrama] Ale w tym klasycznym (w sensie pierwszym) to chyba bez filmów było ?

Bez :)

Ale w sumie można chyba też odnieść do tego inny klasyczny eksperyment. Czyli Zimbardo i "eksperyment więzienny". Choć tutaj już tak bardziej "na czuja"

Och, eksperyment ze "Stanfordzkim więzieniem" jest piękny i on sam to przyczynek do wielkiej dyskusji na temat przemocy w mediach..., o tak.

Obserwując dyskusję o grach, filmach i ich wpływie na ludzi nasuwa się jeden wniosek: wszystko zależy od człowieka, jednostki. Każdy z nas reaguje inaczej na pewne fakty, wydarzenia. Na całe szczęście (lub nieszczęście) jesteśmy różnorodni.

Do czynów niecnych niekoniecznie muszą prowadzić tylko i wyłącznie gry komputerowe jako takie. Trzeba wziąć pod uwagę coś co czasem różnym badaczom problermów gier umyka - środowisko, w którym żyjemy, ludzi z którymi się stykamy, rzeczy, które doświadczamy. Nie można zamykać się i szukać zła tylko i wyłącznie w jednym miejscu - grach. Mało to ludzi zabija się w imię boga (tego czy owego)? Ale nałatwiej obwinić rzeczy oczywiste w naszym mniemaniu.

Tak jak to było w US and A parę lat temu, gdy w szkole dwóch uczniów otworzyło ogień do kolegów i nauczycieli. Oczywiście obwiniono o wszystko muzykę. Bo słuchali "szatanistycznej" i ubierali się na czarno. Tyle, że nikt nie zadał sobie trudu by wejrzeć głębiej w sytuację: że byli poniżani, pogardzani, nie mieli oparcia w bliskich. Chyba takie sprawy mogę znacznie bardziej odbić się na psychice prawda?

Ależ mogą. Psychologia społeczna w całości niemal udowadnia tezę, że w większości przypadków to nie cechy osobowości decydują o takich czy innych zachowaniach, ale SYTUACJA, w której delikwent się znalazł. Ponadto ta część psychologii twierdzi, że każdy z nas najprawdopodobniej zachowałby się tak samo w tej samej SYTUACJI. Na sytuację tę składa się bardzo wiele czynników, w tym te, które wymieniłeś, Magg0cie.

Moore zrobił genialny film "Zabawy z bronią", w którym, w subtelny sposób pokazuje, że masakra w innej chyba szkole nie spowodowana była jakimś zboczeniem strzelca, czy grami, lecz tym, że większość mieszkańców tej miejscowości zatrudniona była w największej w USA fabryce broni (Lockheed Martin, o ile się nie mylę), a broń jest rzeczą ogólnie dostępną - reżyser został zachęcony do otworzenia konta w tamtejszym banku strzelbą, którą dostał jako bonus.

Wszystko jest dla ludzi, także gry. Ale niektóre z nich powinny być przeznaczone dla uswiadomionego, ukształtowanego człowieka. I niby są, ale coraz częściej nikt na to nie zwraca uwagi. Powszednieją komputery, konsole, internet w naszych domach. Rodzice nie mają czasu dla dzieci, kupują im kompa i problem mają z głowy. A dziecko gra i często pewnych spraw nie ma mu kto wytłumaczyć. Koledzy? Grają w to samo. Rodzice? Nie mają czasu. I tak to leci. A dzieci grają więcej i więcej. Powoli robi się to przerażające: młodzi ludzie bez zainteresowań, kolegów. Zamknięci w czterech ścianach zamieniają się w komputerowe warzywka...

Aaaa, widzisz, już Platon, ustami Sokratesa nauczał, że niektóre mity, te, w których jest dużo przemocy - ojcobójstwo, dzieciobójstwo - nie powinny być ogólnie dostępne (sic!). Pisał, że jeśli kto chciałby je usłyszeć, najpierw musiałby złożyć wielką ofiarę z wielu zwierząt (byłaby to swego rodzaju zapłata), a potem mógłby usłyszeć taki czy inny krwawy mit - ale opowiedziany szeptem. Widzisz, już Platon widział zagrożenie płynące ze strony zbyt dużej ilości przemocy W OPOWIEŚCI. Najpierw - dużo zapłać, a potem szeptem ci opowiemy. Strategia taka powodowałaby, że tylko ci najbardziej ciekawi, uparci, słyszeliby te rzeczy. A że zapłaciliby przedtem słono, wartość przekazu stawałaby się jakaś taka, no, uniwersalna, ponadczasowa, duchowa. Byle kto nie zapłaciłby słonej ceny za usłyszenie jakiejś bajki, więc na niewrażliwców by nie trafiało (najprawdopodobniej).

A co mamy dzisiaj? Straszliwe mity z wyrwanymi głowami i wyprutymi flakami nie są opowiadane szeptem za wielkie pieniądze, ale za grosze - w super kolorze, i Dolby Surround KAŻDEMU.

Ciekawe, nieprawdaż?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...