Skocz do zawartości

Książki ogólnie


Cardinal

Polecane posty

  • Odpowiedzi 3k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

ja za to Polecam wszystkim książki Świata Dysku Terrego Pratchetta imo są świetne, zwłaszcza że to universum nie znudziło mi się po przeczytaniu prawie 20 książek w niecałe półtora miesiąca.

a ja uważam że książki Warcraftowe i Diaboliczne są całkiem fajnie, miło się je czyta wracająć do wspomnień z gier.

czyta ktoś je na tym forum?... od kilku dni poszukuję Wojen Starożytnych (tom 2 i 3(1 czytam)) (warcraft) i nie mogę znaleźć, może przypadkowo ktoś się natknął na nie w warszawskich bibliotekach?(poza śródmieściem bo je oblookałem)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z innych inszości - jak możecie porównywać Wiedźmina do Maga? Przecież to różne gatunki. To tak jakby przystawiać Coehlo do Cusslera ;p Obaj są nieźli w tym co tworzą, co nie przeszkadza książkom pierwszego być beznadziejnymi powieściami akcji, a u drugiego na próżno szukać filozofii dla gospodyń (;

Oj, oj, oj. Kiedy mi właśnie chodziło o to, że są tak różne. Jedni wolą Cusslera, inni Coehlo. Jedni wolą Sapkowskiego, inni Martina. Jedni mogą woleć fantasy, a inni postmodernizm. A jeszcze inni lubią wszystko. Chodziło mi głównie o to, że fan jednego gatunku ma prawo krytykować (pod warunkiem, że z głową) dokonania innego ze swojej perspektywy.

A tak skoro o Martinie - siedzi sobie teraz skubany w Portugalii/Hiszpanii, a książka sama się nie napisze. Rozważam wysłanie moich sióstr, które dorabiają w Espanii na małe spotkanie z nim i wypróbowanie słowiańskiej perswazji.

Mam wrażenie, że mój kanon literatury pięknej właśnie się rozrósł. To najzwyczajnieje w świecie powieść kompletna. Aż się boję jakie będą następne dokonania tej autorki, bo poprzeczkę sama sobie zawiesiła piekielnie wysoko.

Mental note taken. Wiem na co zwracać uwagę następnym razem. Mi się udało dziś wskoczyć na chwilę do jednego z lumpeksowych źródeł książek i poczyniłem dwa zakupy:

  • John Connolly Dark Hollow
  • Paul Carson Cold Steel
Dwa kryminały. Pierwsze nieco horrorowaty ponoć i zapowiadający się ciekawiej (ponoć ma coś z Kinga), a drugi medyczno-policyjny. Liczę na porządne czytadła, a coś więcej tylko miło mnie zaskoczy.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja koleżanka jest maniaczką tej serii z kotem w tytule.

Masz na myśli serię "Kot, który..." autorstwa Lilian Jackson Baraun?

Bo jeśli tak to musze powiedzieć, że sam czytam tą serię od pierwszej części. Pisana jest bardzo fajnym językiem, sprawy są fascynujące i co najważniejsze - czuć klimat :P

P.S. Tytuły niektórych części są powalające :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A tak skoro o Martinie - siedzi sobie teraz skubany w Portugalii/Hiszpanii, a książka sama się nie napisze. Rozważam wysłanie moich sióstr, które dorabiają w Espanii na małe spotkanie z nim i wypróbowanie słowiańskiej perswazji.
Mnie się wydaje, że Martinowi po prostu znudził się ten cykl <shivers>. Zobaczymy czy będzie jak z Kingiem, który Mroczną Wieżę pisał 30 lat ;] Tyle, że Martin wcześniej kopnie w kalendarz. Zamiast nasyłać na niego rodzeństwo i przyspieszać zgon proponowałbym pokazanie mu Stevena Eriksona. Człowiek z regularnością zegarka wydaje co rok nowy tom serii Malazańskiej Księgi Poległych, która mimo tempa wydawania

a) rządzi

B) jest przemyślana

c) równa

d) i spójna

Ech, marzenia. Tymczasem pytanie: kto ma mój czwarty tom? Podejrzewam pewne osoby, ale lepiej niech się same przyznają <iwyl>.

Z innych wieści - nie pojawiajcie się w rodzinnym domu na dzień przed wyjazdem Rady Starszych na wakacje. Kochana mamusia w ferworze pakowania wrzuciła do swojej torby "Pana Milczącego Królestwa" Glena Cooka. Mam nadzieję, że spodoba mu się w Hajduszoboszlo. Powrót planowany na przyszły wtorek, karamba.

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - teraz ja jestem panem milczącego domostwa, które już wkrótce nie będzie wcale takie ciche. Hyhy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm od czego tu zacząć... nie mam zamiaru opisywać konkretnej książki, pytać o tytuł ani nic podobnego. Chcę po prostu napomknąć o sprawie, która mnie lekko zszokowała, chociaż pewnie jest już nieźle przemaglowana i obgadana na wszystkie sposoby. Przytoczę, co mi się dziś przytrafiło.

Otóż jako zacny student historii po sesji mam upragnione wakacje, chociaż gęsto przeplatane pracą. A jako, że już nie musze czytać książek historycznych więc postanowiłem zabrać się za nadrabianie zaległości w literaturze czytanej dla przyjemnosci. A że dla odprężenia od tych wszystkich biografii i wywodów czytam sobie literaturę szeroko pojmowanej fantastyki, więc czytanie wyłacznie dla przyjemnosci jest dobrym określeniem. No ale przejdźmy do rzeczy. Otoż dzisiaj do pracy (gwoli ścisłości i dla wyjaśnienia, bar fast food) zabrałem ze sobą książkę, gdyż przewidywałem totalny zastój w klienteli i długie chwile wolnego czasu, jako że studenci wyjechali w większości i miasto zamarło częściowo. Po wykonaniu obowiazków siadam sobie na krzesełku do mojej lektury (Cień Endera, O.S. Carda). I tu pojawia się powód tego chyba trochę rozwlekłego postu. Otóż na bar wchodzi yntelygentna koleżanka z pracyi zadaje mi super inteligentne pytanie: Co robisz?(jakby nie było widać). Więc ja jej grzecznie odpowiadam, że skoro jest nuda to czytam ksiażkę. I w tym momencie nastąpiło zdanie, które skłoniło mnie do napisania tego postu. Otóż koleżanka rzuca tekstem:P******* cie? po c*** czytasz skoro masz wakacje? nie masz lepszych rzeczy do roboty? Ja jeszcze spokojny odpowiadam, że owszem mam wakacje więc czytam jedynie dla przyjemności czytania.

Tego już umysł mojej koleżanki nie wytrzymał, zaczęła się głośno śmiać i nabijać, że po co czytać dla przyjemności, tyle jest innych rzeczy do roboty (palenie, picie, palenie trawki itp.). Tu mnie jasny grom delikatnie mówiąc strzelił, więc jej wygarnąłem, że czytanie to czynność raczej pożyteczna i jej by się raczej przydała, bo poprawia inteligencję. Na pytanie ile książek w tym roku przeczytała, z wielce zdziwioną miną powiedziała, ze ona już czytać nie musi, bo szkołe skończyła i nie ma czasu na pierdoły.

Co z tego wynika? Po prostu ręce mi się załamały i juz nic nie mówilem, bo i tak nie miałoby to zadnego sensu. Może mi ktoś odpowiedzieć, czy to po prostu ludzie czytający są dla innych debilami, czy to społeczeństwo idiocieje? Bo skoro nie można wg nich czytać dla rozrywki nic więcej niż najnowsze gazety z plotkami to co za sens ma czytanie książek? Po prostu brak mi słow...

Sorki za ten lekko długawy post, ale po prostu musiałem gdzieś wyładować swoja frustrację.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie się wydaje, że Martinowi po prostu znudził się ten cykl <shivers>. Zobaczymy czy będzie jak z Kingiem, który Mroczną Wieżę pisał 30 lat ;] Tyle, że Martin wcześniej kopnie w kalendarz.

Starość nie radość. Ja tam w Martina wierzę, bo cóż innego mi pozostaje? Liczę, że dojdzie do takiego punktu, że ruszy z kopyta... Albo po prostu zadziała siła "perswazji" wydawców. Nie wiem, jakie ma kontrakty podpisane i na co, ale liczę, że są one mocno "wiążące".

Zamiast nasyłać na niego rodzeństwo i przyspieszać zgon proponowałbym pokazanie mu Stevena Eriksona. Człowiek z regularnością zegarka wydaje co rok nowy tom serii Malazańskiej Księgi Poległych, która mimo tempa wydawania

a) rządzi

B) jest przemyślana

c) równa

d) i spójna

Na razie mam przeczytane 4 pierwsze tomy (staram się in English czytać) i muszę przyznać rację. Z pewnymi małymi wyjątkami (idealnie równa nie jest, ale to może być też kwestia gustu). Jedyne, co mi się u Eriksona nie podoba to lekka "dragonballowatość". Co chwilę znajdujemy większego, silniejszego wroga i okazuje się, że bohaterowie, którzy dokonali już nadludzkich czynów mogą dokonać czynów jeszcze bardziej nadludzkich. Ale, że mamy tu do czynienia z fantasy, potężną magią, bogami i takimi tam, to nie razi to aż tak bardzo. Rozmach mi się i tak podoba.

Co z tego wynika? Po prostu ręce mi się załamały i juz nic nie mówilem, bo i tak nie miałoby to zadnego sensu. Może mi ktoś odpowiedzieć, czy to po prostu ludzie czytający są dla innych debilami, czy to społeczeństwo idiocieje? Bo skoro nie można wg nich czytać dla rozrywki nic więcej niż najnowsze gazety z plotkami to co za sens ma czytanie książek? Po prostu brak mi słow...

Trzeba się z tym pogodzić, że jednym do życia wystarczy chleb i sól, a innym trzeba coś więcej. Może to nieco upraszcza sprawę, ale jednak. Niektórzy mają takie, a nie inne potrzeby i ciężko na to narzekać. Inna sprawa jest taka, że pewne osoby są na tyle ograniczne czy też "mało kulturalne", że uważają, że wszyscy inni powinni mieć takie same potrzeby. Problem może być natomiast liczba takich osób i powód tego, że jest ich coraz więcej. Wszystko się robi masowa - rozrywka jest masowa, kultura też staje się masowa, wszystko się uprszaszcza. Ludzie wolą sobie ułatwiać życie i nie wprowadzać zbyt wiele utrudnień, takich jak refleksje. A książki to rzecz niebezpieczna, bo przez nie można czasem zobaczyć, że płytki życie, z którego się korzysta rzeczywiście jest płytkie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wróciłem do świata czytelników :)

Stephen King "Cmętarz zwieżąt". Moim zdaniem lepszym tłumaczeniem tytułu "Pet sematary" jest widziane gdzieś przeze mnie "Smętarz dla zwierzaków" ale to chyba czepianie się ;) Co tu powiedzieć. Książka jest tak kingowska, że bardziej być chyba nie może. Nie zachwyciła może szczególnie, ale to kawał dobrej lektury. Czyta się szybko, ale nie wbija się tak w zwoje mózgowe, jak opisane niżej "Serca Atlantydów".

Jak wspomniałem wcześniej - "Serca Atlantydów" wiadomego autora. Zbiór ściśle ze sobą powiązanych opowiadań, traktujących o latach sześdziesiątych. Po kolei:

1. "Mali ludzie w żółtych płaszczach" - zaczyna się trochę mydlanooperowo, ale lubię te kingowskie małomiasteczkowe opisy. Duży plus za połączenie tego opowiadanka z "Mroczną Wieżą" jak zwykle Stefan nie mógł się od tego powstrzymać :) Opowieść o przyjaźni małego chłopca z podstarzałym facetem, trochę miłości i mamuśka chłopca która budziła moją odrazę.

2. Serca Atlantydów" - karciana mania mieszkańców akademika, ich początki zainteresowania pacyfą, i jeden wredny skórkowaniec który wszystkich ogrywał.

3. "Ślepy Willie" i

4. "Dlaczego jesteśmy w Wietnamie" - traktują o wietnamskim brzemieniu dotykającym żołnierzy którzy tam walczyli. "Ślepy Willie" szczególnie zapada w pamięć. No, może początek bo zakończenie jest jakieś takie... Hm... Dobra nie powiedziałem tego. Kto przeczyta sam tego doświadczy. Moim zdaniem powinno się skończyć nieco wcześniej, albo parę rzeczy z końca powinny być przeniesione na początek. Ale to tylko moje zdanie, sam pomysł opowiadania wybrania nieco niedociągnięcia.

Wiele tych samych postaci przewija się przez wszystkie opowiadania, co czasem powoduje niejakie znużenie, czasem przygnębienie, a czasem po prostu zdrowo wkurza, bo niektórych osób po pierwszym "razie" nie chce się już oglądać, a one jak na złość wyskakują zza rogu...

Zobaczymy czy będzie jak z Kingiem, który Mroczną Wieżę pisał 30 lat ;]

Serię poznałem, gdy nie była jeszcze skończona i, tak samo jak wy teraz o Martina, drżałem żeby King nie wykorkował. Różne przypadki chodzą niestety po ludziach, ale na szczęście jakoś ją skończył :P

Wypada życzyć panu Martinowi zdrowia, bo kto wie czy nie stanę się jego fanem, jeżeli będę miał okazję kiedyś przeczytać coś co wyszło spod jego pióra ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jako jedyny z grupy domyśliłem się o co w nim chodziło - ale to raczej przez to, że byłem jedynym facetem ;)

<_<

Zresztą tak z tym językiem u Dukaja jest. Można nawet nie rozumieć poszczególnych słów, ale podziwia się ich zlepki czy nowe słowa tworzone przez Dukaja. Czasem wyczynia takie wywijasy słowotwórcze, że aż podziw bierze.

Fragment z "Ruchu Generała" jest u mnie na pierwszym miejscu, na drugim będzie chyba opis lotu na Księżyc w "Innych pieśniach". Ale nic więcej nie przybliżę, bo z tym trzeba zapoznać się samemu.

O tak - to opowiadanie musiałbym przeczytać jeszcze raz. A właściwie to jego końcówkę. Po jego przeczytaniu miałem jako taki obraz jego sensu, ale teraz to mi się zatarło.

Czyli też nie wiesz!

Ciekawe, co by było u nas, gdybyśmy zyskali 100%, niepodważalną pewność, że Bóg istnieje. Ilu by chciało zniszczyć takie dowody?

Świat Pandory. Ale jednak nadal podtrzymuję swoje stanowisko, "specyfika" tego świata nie stanowi moim zdaniem odpowiednio solidnej podstawy dla całej reszty tego, jak wyglądał (a wyglądał ciekawie, bo nieludzko). Krótko - nie kupuję tego opowiadania, a przynajmniej nie w całości.

To dopiero będzie zagwozdka dla Kościoła <_<

Nie tylko dla Kościoła, praktycznie dla wszystkich, bo tego typu wydarzenie jest zmieniaczem światopoglądów. Sporo jeszcze zależy od tego, jak będzie się prezentowało to, co spotkamy (humanoidy, jakieś gluty, zergowie? kekeke). Swoją drogą tak się zastanawiam, czy opcy mają coś takiego jak religia, a jeśli tak, to pewnie powstanie taka dziedzina jak ksenoteologia... Ech, rozmarzyłem się.

Martin - koleś pobalował w Hiszpanii i teraz grasuje w Portugalii, pewnie wkrótce wróci i może w końcu zakończy ten tom, z którym męczy się tak długo. Wpędził bohaterów w takie problemy, że trochę mu się nie dziwię, że tyle to trwa. Z drugiej strony, jak się zajmuje tyloma innymi głupotami, o których wypisuje długie posty na blogu, to nie ma się co spodziewać, że książka będzie szybko. Czy się znudził - moim zdaniem raczej rozleniwił. Opowieść siedzi mu w głowie, ale jakoś nie może się zmobilizować na tyle, żeby wklepać ją do edytora tekstu, albo się zmusza i musi potem poprawiać rozdziały, jak często wspominał. Jak może niektórzy pamiętają, w zamierzchłych czasach sam skrobałem jakieś brednie, a potem przestałem, choć po tych kilku latach, pełnych różnych wydarzeń nadal doskonale wiem, co chciałbym napisać i wymyślam nowe rzeczy, z których w sumie zebrałoby się materiału tak na trzy książki. Oh well.

Erikson - przeczytałem dopiero trzy jego książki, z których pierwsza była słabo-średnia, druga nieprawdopodobnie genialna i epicka, a trzecia umiarkowanie genialna i prawie równie epicka, co druga. Nie wiem, czy kolejne przebiją drugi tom, ale bardzo bym chciał. Szukam czegoś podobnego w tematyce do "Pieśni Lodu i Ognia" oraz "Malazańskiej Księgi Poległych", na razie bez sukcesów - bo "Koło Czasu" Jordana do pięt tym cyklom nie dorasta.

Właśnie, Koło Czasu - przeczytałem trzeci tom. Nawet nie było tak źle, jak się spodziewałem; wprawdzie przez 90% książki nie działo się nic istotnego dla głównego wątku, ale przynajmniej nie nudziło to tak potężnie, jak w poprzednich tomach (czytaj: miejscami nawet przykuwało uwagę). Książka nadal jest naiwniejsza od "Władcy Pierścieni", ale tym razem całość dało się przetrawić. Szkoda, że na samym końcu, gdzie wydarzenia zazwyczaj nabierają należytego tempa, autor zrobił LOL HAX i po prostu olał fragment podróży Randa do Kamienia i sposób, w jaki się tam dostał (a głowili się nad tym najtężsi prorocy!), zrzucając wszystko na pojawienie się Aielów, którzy przypadkowo w tym czasie przekroczyli pustynię i góry, żeby przekonać się, czy proroctwo rzeczywiście się spełni. Nieładnie. Krótko - polecam ten cykl, a przynajmniej pierwsze trzy jego tomy, tylko osobom wytrwałym, ciekawym i najlepiej początkującym w fantasy.

Teraz natomiast czytam sobie zbiór opowiadań Poula Andersona pt. "Najdłuższa Podróż". Na razie pierwsze było ciekawe, ale ja nie o tym chciałem - otóż została mi jeszcze jedna książka z biblioteki do przeczytania i stanę przed poważnym dylematem, w którym możecie mi doradzić. Mam do wyboru następujące pozycje do czytania: czwarty tom Malazańskiej Księgi Poległych ("Dom Łańcuchów") oraz "Kafka nad morzem" Murakamiego, o którym to autorze naczytałem się mnóstwo superlatyw, ale żadnej jego książki wcześniej w łapskach nie miałem. Co byście mi polecili przeczytać najpierw?

Co do postu Felessana: sam widzisz, co może się przytrafić, kiedy człowiek wyjdzie z domu (ja dzisiaj wyszedłem i deszcz mnie zmoczył, wyobraźcie sobie). Z tym, co opisałeś, nigdy w życiu się jeszcze nie spotkałem i w sumie nie wyobrażam sobie, że mógłbym zareagować na to inaczej, niż głośnym śmiechem, nawet jeśli "oskarżającymi" była banda ogolonych na łyso mięśniaków, po prostu nie mógłbym się powstrzymać. U mnie w domu wszyscy czytają, tak samo bliższa i dalsza rodzina, (nieliczni) znajomi, objawów książkowstrętu nie stwierdziłem też u kolegów ze szkoły, ze studiów. Tzn. nie wszyscy, delikatnie mówiąc, byli zapalonymi czytelnikami, ale nigdy nie spotkałem się z opinią, że książki są "be".

Jedyne, co mi się u Martina nie podoba to lekka "dragonballowatość". Co chwilę znajdujemy większego, silniejszego wroga i okazuje się, że bohaterowie, którzy dokonali już nadludzkich czynów mogą dokonać czynów jeszcze bardziej nadludzkich.

Eee, pomyliłeś Martina z Eriksonem, tak? Natomiast gigantomania jeśli chodzi o Tych Złych mnie nie przeraża. Nawet jeśli Okaleczony się wyleczy (jest to możliwe w ogóle?). No chyba, że zaczną zmiatać wszechświaty leniwym machnięciem dłoni, ale na razie zapowiada się na to, że zostaną na swojej planecie. (w bogini, gehehe)

"Serca Atlantydów" - czytałem to parę latek temu, chyba najbardziej mi się drugie opowiadanie podobało. Ciekawe wspomnienia jakichś odległych, narkotycznych czasów, które teraz wydają się kompletnie obce, a mimo to są częścią naszego życia i tego, kim jesteśmy teraz. Ech.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skończyłem ostatnio czytać Gniazdo światów Marka Huberatha. I jestem rozbity. Tyle nachwalił się jej sam Dukaj, na odwrocie książki w superlatywach mówi o niej Oramus i Kandel. Wychodzi na to żem zwyczajnie chyba przeszedł obok niej, nie skumawszy za wiele. Rzeczywiście motyw z warstwową fizyką robi wrażenie, słynna ?książka w książce też?, ale to już stary zabieg (np. w wykonaniu Lema autentycznie przerażał i przyprawiał o ból głowy). Książkę się ?czyta?, wciąga, zgrabnie napisana itd. Natomiast to, co miało zmiękczać kolana... hm. Jakoś to ?śledztwo ontologiczne?, czyli to w sprawie rzekomego Boga nie robi wrażenia, nawet dla kogoś otrzaskanego z matmą. To znaczy: po facecie, który obcuje z fizyką na UJ, spodziewałbym się czegoś ?lepszego? if you like. Więcej nie mogę powiedzieć, bo bym wszystkim popsuł. Ogólnie ksiązka świetna, ale jakieś jakby rozczarowanie, sądzę więc, że prędzej czegoś nie zrozumiałem, skoro mądre głowy tak zachwalają. Ktoś czytał i ma inne wrażenia ?po??

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skończyłem ostatnio czytać Gniazdo światów Marka Huberatha.

Wprawdzie tej książki nie czytałem, ale pana Huberatha szanuję za jego "Miasta pod skałą" i tę książkę ci właśnie polecam. Tzn. wizyty w pierwszym mieście (chyba pierwsze 200 stron, jakoś tak) na początku w ogóle nie mogłem ugryźć i miałem zamiar rzucić czytanie w cholerę, ale potem po pierwsze się przyzwyczaiłem, po drugie główny bohater przeszedł do zupełnie innego środowiska i nie dość, że wreszcie załapałem, o co chodzi (bardziej oczytani powinni zrozumieć dużo wcześniej, ech), to ta część książki jest po prostu świetna, a opis tego, co znajduje się u celu podróży "korowodu", ma Moc.

Krótko: możliwe, że "Miasta pod skałą" są przystępniejsze od "Gniazda światów" i zwykły człowiek może docenić to, czym zachwycają się mądrzejsi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli też nie wiesz!

Wredne pomówienia! Kalumnie! Ale w sumie masz częściowo rację - nie jestem pewien. Ale to i było takie zakończenie, które otwierało wiele możliwości.

Niby się przebudził, ale dlaczego? Zniszczył świat? Uratował? On czy nie on? Świadomie czy nie? Kto na niego czekał po przebudzeniu?

Tak czy inaczej - na pewno muszę przeczytać opowiadanie raz jeszcze - z naciskiem na samą końcówkę.

Świat Pandory. Ale jednak nadal podtrzymuję swoje stanowisko, "specyfika" tego świata nie stanowi moim zdaniem odpowiednio solidnej podstawy dla całej reszty tego, jak wyglądał (a wyglądał ciekawie, bo nieludzko). Krótko - nie kupuję tego opowiadania, a przynajmniej nie w całości.

Ale w jakim sensie nieludzko? W sensie, że nie rozwinął się technologicznie? Że nie było wojen czy też typo ludzkiej zawiści i tak dalej? Że ten ludek, które spotkali żył sobie tam tak, a nie inaczej? Dla mnie słabszą stroną tego opowiadania było to, że ten świat został właściwie tylko lekko zarysowany. Poznaliśmy jego główne "założenia", ale tak na prawdę po tym małym wyrywku ciężko oceniać jego (nie)ludzkość. Nie znamy dokładnie historii ani też ogólniejszej organizacji społeczności - mamy tylko lekkie zręby stanu faktycznego. Ale rzeczywiście - taka fragmentaryczność może prowadzić do małej wiarygodności.

Nie tylko dla Kościoła, praktycznie dla wszystkich, bo tego typu wydarzenie jest zmieniaczem światopoglądów. Sporo jeszcze zależy od tego, jak będzie się prezentowało to, co spotkamy (humanoidy, jakieś gluty, zergowie? kekeke). Swoją drogą tak się zastanawiam, czy opcy mają coś takiego jak religia, a jeśli tak, to pewnie powstanie taka dziedzina jak ksenoteologia... Ech, rozmarzyłem się.

Oczywiście, że dla wszystkich. Tylko, że "kontakt" i wchodzenie ludzkości w świat bogactwa kosmicznych ras był rozpatrywany pod wieloma względami, ale nad konsekwencjami dla KK za bardzo się nie rozwodzono. Gdzieś tam mogły pojawiać się jakieś formy kapłanów (ale żadnych wyraźnie sobie nie przypominam), ale raczej jakichś form przyszłych kultów. Ciekawie jest się pozastanawiać nad tym, jakie by to miało konsekwencje dla własnego światopoglądu - za kogo/co uważać takiego cosia? Zresztą jest to temat na setki stron wielu tematów....

Martin - koleś pobalował w Hiszpanii i teraz grasuje w Portugalii, pewnie wkrótce wróci i może w końcu zakończy ten tom, z którym męczy się tak długo. Wpędził bohaterów w takie problemy, że trochę mu się nie dziwię, że tyle to trwa. Z drugiej strony, jak się zajmuje tyloma innymi głupotami, o których wypisuje długie posty na blogu, to nie ma się co spodziewać, że książka będzie szybko. Czy się znudził - moim zdaniem raczej rozleniwił. Opowieść siedzi mu w głowie, ale jakoś nie może się zmobilizować na tyle, żeby wklepać ją do edytora tekstu, albo się zmusza i musi potem poprawiać rozdziały, jak często wspominał.

Ja tam ogólnie podziwiam go za umiejętność trzymania tych wszystkich wątków w kupie. Kłopoty bohaterów to jedna sprawa, ale chyba głównym problem jest to, że powoli zbliżamy się do zakończenia. Wątki muszą powoli zbliżać się do siebie, a częściowo i łączyć, a to może być sporym problemem. Poza tym odnoszę wrażenie, że poza ewentualnym znudzeniem/rozleniwieniem Martin jest też perfekcjonistom. Lubi męczyć, cyzelować, poprawiać i tak w kółko - dla jakości serii wychodzi to na plus, ale dla czasu tworzenia zdecydowanie nie. Poza tym chyba wspominał parę razy, że nie jest do końca pewien jak niektóre wątki pozamykać, a czasem pomysły mu się zmieniają.

Jak może niektórzy pamiętają, w zamierzchłych czasach sam skrobałem jakieś brednie, a potem przestałem, choć po tych kilku latach, pełnych różnych wydarzeń nadal doskonale wiem, co chciałbym napisać i wymyślam nowe rzeczy, z których w sumie zebrałoby się materiału tak na trzy książki. Oh well.

Brednie mi się podobały, przyznam bez bicia. A trzy książki brzmią obiecująco. Może jednak? ;) Ja tam swoich parę pomysłów mam, ale raczej nieoszlifowanych, a na dodatek w pisaniu doświadczenie ma bliskie zerowemu, więc wszystko jasne...

Mam do wyboru następujące pozycje do czytania: czwarty tom Malazańskiej Księgi Poległych ("Dom Łańcuchów") oraz "Kafka nad morzem" Murakamiego, o którym to autorze naczytałem się mnóstwo superlatyw, ale żadnej jego książki wcześniej w łapskach nie miałem. Co byście mi polecili przeczytać najpierw?

Oba? <_< Albo Tańcz, Tańcz, Tańcz Murakamiego. A tak serio - masz przed soba dwa dobre wybory. Kafkę pewnie przeczytasz nieco szybcziej, bo to chyba (mimo wszystko) nieco lżejsza lektura - językowo. Zresztą może niepotrzebnie się wyrażam, bo obie pozycje czytałem po angielsku. Obu autorów bardzo lubię. Murakami zrobił się bardzo popularny ostatnimi czasy, co jest dla mnie nieco niezrozumiałe, bo nie znajduje w jego pisarstwie wielu cech koniecznych do osiągnięcia u nas dużej popularności. Może jednak dobra literatura nadal jakoś się broni? Po Eriksonie wiadomo czego się spodziewać, a Murakami to nieco melancholii, magicznego realizmu, postmodernizmu, a na dokładkę dużo Japonii i dużo emocji. Mi czytało się bardzo dobrze.

Eee, pomyliłeś Martina z Eriksonem, tak? Natomiast gigantomania jeśli chodzi o Tych Złych mnie nie przeraża. Nawet jeśli Okaleczony się wyleczy (jest to możliwe w ogóle?). No chyba, że zaczną zmiatać wszechświaty leniwym machnięciem dłoni, ale na razie zapowiada się na to, że zostaną na swojej planecie. (w bogini, gehehe)

Tak, tak - mea culpa. Błąd zedytowany. Tylko, że gigantomania TZ oznacza też gigantomanię TD (czyt. Tych Dobrych). Bo żeby pokonać super-złych potrzeba super-dobrych. Jak jedni są wypasieni, to drudzy muszą im jakoś dorównać. Ale może panteon niedobrych i dobrych nieco się ustabilizuje, a nie będziemy dalej szli w górę. Ale o tym przekonamy się w dalszych częściach albo powie nam o tym Cardi :unsure:

Wspominałem dość niedawno o dwóch pozycjach zakupionych przez siebie second handowo. Otóż Cold Steel Paula Carsona przeczytane. I tak jak się spodziewałem - porządne czytadło kryminalne, bez rewelacji, ale na swojej półce całkiem niezłe. Zaskakujący główny winowajca zaliczony na plus. W sam raz na letni przejazd pociągiem/autobusem/czymkolwiek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Długość waszych postó naprawde zaczyna mnie przerażać :). Ja natomiast właśnie zasiadam do absolutnej klasyki klasyk :) - James'a Hiltona "Zaginoiny horyzont".

Powieść ma już swoje dobre 70 lat z hakiem ale zapowiada się nadzwyczaj dobrze, Tybet, mityczne Shangri'la i cała ta otoczka nadchodzącej wojny i fascynazji wschodem :) Sweeet ;>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie się wydaje, że Martinowi po prostu znudził się ten cykl <shivers>. Zobaczymy czy będzie jak z Kingiem, który Mroczną Wieżę pisał 30 lat ;] Tyle, że Martin wcześniej kopnie w kalendarz. Zamiast nasyłać na niego rodzeństwo i przyspieszać zgon proponowałbym pokazanie mu Stevena Eriksona. Człowiek z regularnością zegarka wydaje co rok nowy tom serii Malazańskiej Księgi Poległych, która mimo tempa wydawania

a) rządzi

jest przemyślana

c) równa

d) i spójna

Ech, marzenia. Tymczasem pytanie: kto ma mój czwarty tom? Podejrzewam pewne osoby, ale lepiej niech się same przyznają <iwyl>.

Mogę się przyznać. Ja nie mam, bo od pierwszego tomu pożyczam je od mojego miłego ;) Dokładniej rzecz ujmując - tylko pierwszy tom, póki co, bo przeczytałam połowę i po prostu nie potrafię się przez niego dalej przedrzeć... póki co wydaje mi się trochę 'ąkły', no ale ze 'Smoczymi Jeźdźcami' też tak na początku było, a jak później się raz zaczęło rozkręcać, to do tej pory należy do moich ulubionych książek ;)

No ale teraz nie mam nawet co o tym myśleć, przede mną do przeczytania jeszcze kilkanaście lektur na same wakacje ._.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech...

Stary, dobry Wiedźmin ;) Warto by sobie przeczytać jeszcze raz. O tak, Wiedźmin jest tą z nielicznych książek, którą warto sobe przypomnieć po jakimś czasie :) .

Ale nie o tym chciałem :P .

Ostatnio pzeczytałem (prawie) wszystie poweści Chrichtona, gorąco polecam, zwłaszcza, jeśli ktoś oglądał którykolwiek z filmów na podstawie jego poweści.

Może ktoś jeszcze polecić jakiś dobry technothriler?

=====

Tego już umysł mojej koleżanki nie wytrzymał, zaczęła się głośno śmiać i nabijać, że po co czytać dla przyjemności, tyle jest innych rzeczy do roboty (palenie, picie, palenie trawki itp.). Tu mnie jasny grom delikatnie mówiąc strzelił,

Niestety tacy ludzie byli, są, i (niestety) chyba będą Felessan, i nie ma się co denerwować.

Tu jeno płakać należy :( . Wiem co czujesz, bo jeszcze na początku roku w mojej klasie ja jedyny byłem taki, który czyta książki dla przyjemności. "Po co czytać, skoro to nie lektura, jaka to przyjmność?", "Można robić tyle różnych rzeczy zamast czytać", "To strasznie nudne" cały czas słyszałem takie komentarze od koegów i (o zgroza) koleżanek. Ale nie należy się tym przejmować, bo to mówą ludzie, którzy są "jako cymbały bzmiące". Należy im długo, i cierpliwie tłumaczyć jaka to przyjemność pynie z czytania, jaka to frajda. Jak to człowieka rozwija. Może ten, lub ów sięgnie po jakąś ponadprogramową pozycję? Kto wie? Pamętajmy, że kropla żłobi skałę.

Jak już mówiłem, na początku roku szkolnego byłem jedynym w klasie, który książki czyta dla przyjemnośći, a teraz już dwuch kolesi zachęciłem. ;) Kropla żłobi skałę. Powoli, acz konsekwentnie wbijałem kumplom do mózgownic, iż książki są jednak pożyteczne.Wbrew pozorom taka gadanina odnosi skutek. I tym optymistycznym akcentem (nie chwaląc się wcale) pragnę zkończyć mego skomnego posta. Trza wierzyć w ludzi :lol: .

Wskazówka na przyszłość - nie piszemy dwóch postów pod rząd, tylko edytujemy poprzedni ;) - NZK

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stary, dobry Wiedźmin wink.gif Warto by sobie przeczytać jeszcze raz. O tak, Wiedźmin jest tą z nielicznych książek, którą warto sobe przypomnieć po jakimś czasie smile.gif .

8) Idd. Powiedziałabym, że warto sobie przypomnieć szybciej, niż po jakimś czasie. ;]

(...)teraz już dwuch kolesi zachęciłem (...) Trza wieżyć w ludzi

...i jeszcze więcej książek czytać albo zassać firefoxa z podkreślaniem baboli, bo sobie ciut obciachu można narobić.

Osobiście ostatnimi czasy niezbyt mam się czym pochwalić w kwestii książek do polecenia, bo uskuteczniam slalom między "Lewiatanem" Hobbesa, "Historią filozofii" Tatarkiewicza a wszystkimi innymi encyklopediami na adekwatny temat, jako że wypadałoby w końcu spłodzić dotychczas fikcyjną pracę, dzięki której zaliczyłam trymestr z filozofii. <_< Za to rekreacyjnie międlę znowu "Opowieści o koszmarze i makabrze" Lovecrafta; zbiorek, zawierający Zew Cthulhu albo Widmo nad Innsmouth piania pochwał ani rekomendacji nie wymaga. ;] A w niezbędnej przerwie od ambitnych pozycji zaliczyłam niejakie "Szatańskie włosy" Mastertona. <banannaryju> Sam tytuł już mnie urzekł, a treść właściwa... khem... ok, rozumiem, Masterton wyrobił sobie niezłą opinię paroma czytadłami, ale żeby na jej bazie wydać tego gniota to kinda paranoja. W skrócie - książka jest o panience, którą zatrudnili w zakładzie fryzjerskim i gdy pewnego pięknego dnia znosiła torbę z obciętymi włosami do piwnicy, nagle jeden z już tam leżących pakunków z herami rozwala się i wysypują się z niego złowieeeeeszcze włooooosy. Dziołcha słyszy jeśli nie głosy, to szuranie, a żeby było zabawniej, kilka z tych włosów, z których zrobiła się zamieć i gołoledź w piwnicy, przyczepia się i wrasta jej w rękę - ofc są ZVE i przeklęte. Pomijając arcyżałosną fabułę o sejtanie między reklamówkami z owłosieniem, ta poczwarka jest nieudolnie napisana z tragicznie nakreślonymi postaciami, dialogami bez ładu i składu, sytuacjami tak absurdalnymi, że wywołują politowanie... yup, po przebrnięciu przez to czuję się bogatsza o znajomość paskudztwa, które mógłby napisać lekko upośledzony 10-latek, nie dorosły facet, który przecież chociażby w "Drapieżcach" wykonuje nawet zjadliwą wariację, jakoś tam inspirowaną Lovecraftem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ponieważ niedawno dane mi było obchodzić urodziny a osoby balujące ze mną z okazji tego faktu znają mnie dość dobrze, więc dane mi było dorwać w swoje łapy dwie pozycje, na które od dość dawna ostrzyłem sobie kły. zacznę od tej słabszej (w mojej ocenie)

Kazik Staszewski - Niepiosenki

na zbiór felietonów Kaziora nastawiałem się od dłuższego czasu (od momentu, kiedy został wydany). ponieważ Jego twórczość znam i cenię (zaliczyłem wszystko co poświęcił głosem i saksofonem oprócz twórczości z Mazzollem) byłem ciekaw jak sprawdza się jako felietonista.

Od razu powiem, że mocno średnio. Oczywiscie jak każdy zbiór felietonów książka ta jest strawna tylko jeśli jest dawkowana w małych seriach - po 3, 4 góra 5 felietonów, potem należy sobie zrobić przerwę kilkunastuminutową.

Kazik, jako czujny obserwator tego co dzieje się w kraju i zagranicą porusza tematy dotyczące głównie sportu, polityki i szeroko pojętego świata muzyki (w tym też kłopoty z managmentem, fochy wykonawców, etc). Jego poglądy mogą się wydawać niektórym kontrowersyjne, ale taki już jego styl.

Niestety, mimo że słucha się go fantastycznie, to czyta już nie za bardzo. Za dużo w tych felietonach staropolszczyzny (nie wiem czemu, ale nie pasują mi te jego "o tem", "ongiś", a także dziwna składnia), niektóre felietony są cieżkostrawne, zwłaszcza kiedy wylewa swoje żale na politykę (główne cele ataków - PSL i Dablju Busz), a ilość bluzgów jest często nie na miejscu (o ile w mowie potocznej może to nie razić, a piosenkach tym bardziej, to jednak w słowie pisanym polskie wulgaryzmy osiągają za dużą moc rażenia).

Generalnie dość ciekawe jest obserwowanie jak zmieniał się styl pisania felietonów przez Kazika na przestrzeni lat (są tu felietony z Tylko Rocka, DVD Kino Domowe, Maxa, Machiny (starej i nowej), Naszej Legii, Gazety Wyborczej, Gazety Telewizyjnej, Gazety Polskiej, Newsweeka, Dziennika). Generalnie - im dalej tym lepiej (chociaż nie zawsze).

Gdybym miał wystawiać jakąkolwiek notę za tą książkę to byłaby to mocna siódemka. Plusy głównie za tematykę, wiedzę historyczną, polot. minusy za styl, ciężkostrawność niektórych felietonów, bluzgi.

drugą lekturą (dobrze by było gdyby była obowiązkowa;) ) jest

Jeremy Clarkson - Wściekły od urodzenia

to także zbiór felietonów pojawiających się w jednej z brytyjskich gazet. Stylem i porównaniami Jeremy bije Kazika na głowę. Czyta się go łatwo i przyjemnie, do tego co chwila opluwając kartki książki chipsami lub krztusząc się dymem z papierosa w momentach kiedy japa wykrzywia się sama w przeogromnym uśmiechu.

Tematyka u Jeremiego jest podobna do Kazikowej - sport, polityka, muzyka, a przede wszystkim - motoryzacja!! sposób w jaki pisze on o samochodach jest tak przepełniony miłością i czułością, że czasem czyta się o Lamborghini jakby to była najpiękniejsza kobieta na ziemi, czasem jest pełen nienawiści (szczególnie do diesli, przyczep kempingowych, wanów i kilku innych wynalazków), że łykając kolejne akapity mamy wrażenie że autor rzuca klątwę odejścia w niepamięć na powyższe "niecuda techniki".

kto miał kiedykolwiek do czynienia z którąkolwiek książką Clarksona wie czego się spodziewać. a jeśli ktoś nie miał, a odpowiada mu cynizm, sarkazm, i chciałby się dowiedzieć jaki samochód jest najlepszy na ziemi (a do tego jest maniakiem motoryzacji i ogląda Top Gear) to szczerze i czystym sumieniem mogę polecić "Wściekłego..." jako wspaniałą lekturę na plażę, do kąpieli, a nawet do "świątyni zadumy" (wszak krótka forma sprzyja posiedzeniom;) ). słowem - jeśli macie czas na wakacjach, weźcie ze sobą na wakacje raczej książka faceta z Top Gear niż Niepiosenki lidera KNŻ, Kultu, wykonawcę piosenek Toma Waitsa, Kurta Weilla, Yugotonu, itd, itp.

Jeremiemu - mocna dyszka - za całokształt.

HOWGH!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeremy Clarkson - Wściekły od urodzenia

to także zbiór felietonów pojawiających się w jednej z brytyjskich gazet. Stylem i porównaniami Jeremy bije Kazika na głowę. Czyta się go łatwo i przyjemnie, do tego co chwila opluwając kartki książki chipsami lub krztusząc się dymem z papierosa w momentach kiedy japa wykrzywia się sama w przeogromnym uśmiechu.

Tematyka u Jeremiego jest podobna do Kazikowej - sport, polityka, muzyka, a przede wszystkim - motoryzacja!! sposób w jaki pisze on o samochodach jest tak przepełniony miłością i czułością, że czasem czyta się o Lamborghini jakby to była najpiękniejsza kobieta na ziemi, czasem jest pełen nienawiści (szczególnie do diesli, przyczep kempingowych, wanów i kilku innych wynalazków), że łykając kolejne akapity mamy wrażenie że autor rzuca klątwę odejścia w niepamięć na powyższe "niecuda techniki".

kto miał kiedykolwiek do czynienia z którąkolwiek książką Clarksona wie czego się spodziewać. a jeśli ktoś nie miał, a odpowiada mu cynizm, sarkazm, i chciałby się dowiedzieć jaki samochód jest najlepszy na ziemi (a do tego jest maniakiem motoryzacji i ogląda Top Gear) to szczerze i czystym sumieniem mogę polecić "Wściekłego..." jako wspaniałą lekturę na plażę, do kąpieli, a nawet do "świątyni zadumy" (wszak krótka forma sprzyja posiedzeniom;) ). słowem - jeśli macie czas na wakacjach, weźcie ze sobą na wakacje raczej książka faceta z Top Gear niż Niepiosenki lidera KNŻ, Kultu, wykonawcę piosenek Toma Waitsa, Kurta Weilla, Yugotonu, itd, itp.

Jeremiemu - mocna dyszka - za całokształt.

HOWGH!

Może pierwsze książki Clarksona są fajnę, ale te następne to już średnio fajny taśmowy serial. Już "wiem że masz duszęz" jest troche wysilona a następne kontynuacje jego pierwszych bestsellerów są całkiem fajne, ale gorsze niż pierwsze trzy.

Nie cytuj stu linijek jeśli chcesz dodać tylko dwa zdania... - CRD

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

co do jego książek - to w większości (oprócz "wiem że masz duszę") to zbiory felietonów z różnych lat i ciężko jest je porównywać, bo większość tekstów to perełki.

a co do "wiem że masz duszę" - genialna lektura i wspaniałych maszynach, które można zobaczyć obecnie tylko na zdjęciach (oprócz AK-47), a które to urządzenia zostały opisane w sposób taki, że na prawdę wydaje się że mają duszę. nie sądzę żeby było to w jakikolwiek sposób wymuszone.

te książki z felietonami mogłyby stanowić jedną całość moim zdaniem. ciężko jest je rozgraniczać - te są fajne, a te są niefajne, bo przecież są zdeterminowane przez styl (krótka forma zamiast jakiejkolwiek fabuły)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...