Skocz do zawartości

Uniwersum Darnerian

  • wpisy
    24
  • komentarzy
    178
  • wyświetleń
    21982

"Wilcze stado" - rozdział piąty


Bazil

719 wyświetleń

Załamać się mam ochotę, po prostu, z tym opowiadaniem. Jeden fragment na miesiąc to o wiele za mało, jak na mój gust. Jak sobie przypomnę ten czas, kiedy pierwsze rozdziałki Pewnej Powieści trzaskałem z dnia na dzień...

Odpuszczając sobie dalsze wylewanie żali - nowy kawałek wreeeszcie jest. Mam też jakieś plany co do dwóch następnych - generalnie to wciąż będę się starał zbudować jakoś te relacje międzyludzkie, ale pojawi się także coś wnoszącego co nieco do fabuły - ergo, przebiegu owej operacji specjalnej. Dotyczy to zwłaszcza planowanego rozdziału siódmego.

Rozdział piąty, tymczasem... znów "wilki".

===========================================

 

 

- V -

 

         Niski dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał Matsona ze skupienia, w jakim studiował dane od Yarona. Major uniósł wzrok znad biurka - i holograficznego ekranu e-padu, jaki na nim spoczywał – wołając, aby gość wszedł do środka. Przybyszem okazał się być Jaworski.

         -  Wciąż pan tu jest, majorze? – zapytał, z lekkim zdziwieniem.

         -  Jestem, a gdzie niby mam być? – odrzekł Matson, trochę znudzonym, a trochę zirytowanym głosem.

         -  Czekamy na pana – oznajmił Jaworski – W jadalni oficerskiej już dziesięć minut temu podano kolację.

         -  Że co? – Richard ożywił się – Która godzina?

         -  Za dwadzieścia ósma – odparł kapitan.

         -  Psiakrew – zaklął Matson, wyłączając e-pad i odrywając się od biurka – Sprawdzam wciąż te dane wywiadowcze. Musiałem stracić poczucie czasu.

         -  Tak, najwyraźniej – stwierdził Jaworski z lekką nutą ironii – Podejrzewałem, że po prostu wciąż pan pracuje. Ale wątpiłem, że aż tak pana pochłonie lektura.

         -  Nie pochłonęła – burknął major – Po prostu… Nieważne.

         Kiedy obaj oficerowie opuścili już kwaterę Matsona, Richard zablokował drzwi, po czym podążył do jadalni, śladem Jaworskiego.

         -  A ty? – zapytał – Czy też studiujesz te dane?

         -  Mam nadzieję, że to pytanie retoryczne, majorze – odparł kapitan – Tak jak pan, spędziłem przy nich cały dzień, z przerwą na obiad.

         -  Świetnie – mruknął Matson – I jak ci się to widzi?

         Jaworski wzruszył ramionami.

         -  Żeby wykonać zadanie, będziemy musieli wejść do całego piep****ego kompleksu. Koszary, sztab całego korpusu… Jeden błąd i będziemy walczyć z całą armią.

         -  Nic, z czym się przedtem nie zetknęliśmy.

         -  Prawda, ale to są już szczyty. Przynajmniej nasze cele są blisko siebie, więc za jednym zamachem sprzątniemy sztabowców, magazyny i te zakłady klonerskie, ale to naprawdę mało pocieszające.

         -  Spokojnie. Wszystko zgramy w czasie.

         -  Właśnie, czas. Jeśli wierzyć tym dokumentom, jeżeli z jakiegoś powodu będziemy musieli zdjąć wartownika… i to nawet po cichu… zostanie nam go bardzo mało, skoro…

         Kapitan urwał i stanął w miejscu, oglądając się w bok, w głąb mijanego właśnie przez oficerów korytarza.

         -  Słyszał pan to? – zapytał.

         -  Co? – odpowiedział Matson znudzonym głosem.

         -  Ktoś coś wołał.

         Gdy Jaworski skończył mówić, Richard zdołał tym razem usłyszeć wykrzyczane przez jakiegoś człowieka zdanie. Nie zrozumiał go dokładnie, ale wyraźnie zabrzmiały w nim słowa „piep***na gadzino”. Obelga ta mogła być skierowana tylko do Sorevianina.

         -  Co się tam dzie… hej! – major urwał w połowie słowa, ujrzawszy, jak Jaworski pognał w głąb korytarza, w stronę źródła krzyków.

         Matson dołączył do niego. Po przebyciu dwóch zakrętów, mijając po drodze drzwi do poszczególnych kwater oficerskich, obydwaj dotarli na miejsce zbiegowiska.

         Było tam pięć osób – czterech Terran i jeden Sorevianin. Jaszczur, odziany w granatowy mundur, wyglądał na jednego z podwładnych Akodego. Stojący parami ludzie blokowali mu obie drogi odwrotu, lecz on nie wyglądał na przejętego ani tym faktem, ani przewagą liczebną napastników. Nie było w tym nic dziwnego – terrańscy żołnierze nie byli uzbrojeni w nic oprócz noży, nie nosili też pancerzy wspomaganych. W walce wręcz nie mieli szans nawet z pojedynczym Sorevianinem, szczególnie należącym do elitarnej jednostki.

         Ludźmi byli trzej szeregowi oraz kapral – niepochodzący ani z Sekcji Gamma, ani z Marines, najpewniej zwykli żołnierze lokalnego garnizonu. Ich postawa oraz wyciągnięte noże stanowiły jednoznaczny wyraz agresji – najpewniej postanowili napaść na jaszczura, skoro wszyscy oficerowie byli teraz w jadalni na kolacji. Kiedy jednak ujrzeli wkraczających na scenę majora i kapitana, błyskawicznie stracili rezon.

         -  Co się tutaj dzieje? – fuknął Jaworski – Lincz?

         Matson zorientował się, że terrańscy żołnierze są pijani – szeregowi, którzy wyglądali na przestraszonych nagłą interwencją oficerów, sprawiali przy tym wrażenie zaledwie podchmielonych. Kapral zdawał się być dużo mniej przejęty sytuacją.

         -  Stójcie na baczność, kiedy do was mówię! – ryknął kapitan, który najwyraźniej tracił panowanie nad sobą.

         Kapral albo był zbyt pijany, by dostrzec oficerskie insygnia na mundurach przybyszy, albo po prostu nic go to nie obchodziło. Odpowiedział bowiem agresywnie.

         -  Czego tu, k***a? – zapytał, odwracając się i wyciągając przed siebie nóż.

         -  Zostawcie w spokoju tego żołnierza – nakazał Jaworski, skinieniem wskazując jaszczura – i natychmiast się wytłumaczcie, kapralu!

         -  Miłośnik gadzin, co? – burknął żołnierz, podchodząc do kapitana – Też chcesz, k***a, wpie**ol dostać?

         -  Stój na baczność, kapralu – warknął Jaworski – I tak zostaniesz podany do raportu, nie pogarszaj swojej sytuacji.

         Żołnierz zaniósł się ochrypłym, pijackim śmiechem.

         -  Wiesz, k***a, gdzie ja mam twój raport? – prychnął, podchodząc jeszcze bliżej.

         W pewnej chwili kapral niespodziewanie zaatakował nożem. Ostrze wbiłoby się w oko kapitana, gdyby ten zdecydowanym ruchem nie chwycił napastnika za nadgarstek. Żołnierz mocował się przez chwilę z Jaworskim, usiłując go dźgnąć, ale oficer bez większego wysiłku odepchnął jego ramię wstecz. Następnie wykręcił mu je boleśnie – z łatwością, jak dziecku – przez co kapral wypuścił z ręki nóż, po czym skopał go, powalając na podłogę.

         Klnąc siarczyście, żołnierz ponownie stanął na nogi i z okrzykiem wściekłości zamachnął się na oficera najpierw lewą, a potem prawą ręką. Jednak Jaworski zablokował jego ciosy, odpowiadając błyskawicznie uderzeniem w splot słoneczny oraz kopnięciem w goleń. Kapral stracił równowagę i upadł na kolana. Matson obserwował to wręcz ze znudzeniem – zwykły żołnierz nie miał żadnych szans w walce wręcz ze zmodyfikowanym genetycznie nadczłowiekiem, jakim był kapitan.

         Kolejne kopnięcie ponownie posłało kaprala na podłogę. Ujrzawszy, że ten znów wstaje, podnosząc z podłogi nóż, Jaworski postąpił krok do przodu i kopnął żołnierza z półobrotu w twarz. Cios raz jeszcze powalił napastnika, pozbawiając go przytomności.

         -  Widział pan to, majorze? – rzekł kapitan, spoglądając znacząco na Richarda.

         -  Tak, widziałem – odparł Matson rzeczowym tonem – Kapral zaatakował cię w stanie nietrzeźwym. Ty tylko się broniłeś.

         -  Dziękuję – rzucił Jaworski, po czym spojrzał po pozostałych żołnierzach – Co to za napaść? Czekaliście, aż zrobi się pusto, żeby go zaatakować? Czy po prostu chcieliście to zrobić z marszu?

         -  Panie kapitanie, my tylko… – zaczął jeden z szeregowych.

         -  Milczeć! – oficer był wyraźnie wściekły, a Matson wiedział, że wynika to nie tylko z nagannego zachowania żołnierzy, ale także z faktu, że chcieli zaatakować Sorevianina – Jak brzmią wasze nazwiska?

         Zapytani wahali się przez chwilę, po czym zaczęli kolejno odpowiadać.

         -  Szeregowy Hackmann, panie kapitanie.

         -  Starszy szeregowy Tolly, panie kapitanie.

         -  Szeregowy Torres, panie kapitanie.

         -  A ten kretyn? – rzucił Jaworski, wskazując na leżącego na podłodze kaprala, wciąż nieprzytomnego i krwawiącego z ust.

         -  Starszy kapral Rollins, panie kapitanie – odrzekł Tolly.

         -  Kto jest waszym przełożonym?

         -  Porucznik Antonow, panie kapitanie.

         -  Jeszcze dzisiaj z nim porozmawiam – Jaworski założył ręce na piersi, wciąż mierząc szeregowych srogim spojrzeniem – Więc zebraliście się tutaj i postanowiliście pociąć tego jaszczura nożami? To kapral był prowodyrem, czy wam wszystkim spodobał się taki pomysł?

         -  My wcale nie… – bąknął Torres – Wcale nie chcieliśmy go zaatakować.

         -  Mnie to wyglądało na atak – odezwał się milczący do tej pory Sorevianin, który przez cały czas obserwował bieg wydarzeń z pozbawioną wyrazu twarzą. Matson nie znosił, kiedy jaszczury tak robiły. Dopóki wykazywały mimikę twarzy – nawet jeśli następowało to pod postacią ich drapieżnego uśmiechu – przypominały w pewnym sensie o swojej inteligencji oraz przynależności do cywilizacji. Pozbawione wyrazu, ich twarze bardzo przywodziły na myśl pyski nieobliczalnych dzikich zwierząt. Budziło to instynktowny niepokój.

         -  To były tylko żarty – zapewniał Torres – Nie chcieliśmy zrobić mu krzywdy.

         -  Mogę wam postawić inne zarzuty – rzekł surowo Jaworski – Opuszczenie stanowiska w czasie służby… o ile nie macie wolnego, w co wątpię… Awanturowanie się w stanie nietrzeźwym, napaść na wyższego rangą oficera… Jest tego dość dużo, żebyście jeszcze dziś wylądowali w areszcie. A potem dostali karne prace polowe.

         -  Panie kapitanie, my wcale nie…

         -  Powiedziałem i tak będzie! – krzyknął oficer.

         Jaworski minął jednego ze stojących wciąż na baczność szeregowych, podchodząc do jaszczura. Ten nadal nie zdradzał żadnych emocji.

         -  Wszystko w porządku? – zapytał kapitan.

         Sorevianin prychnął.

         -  W najlepszym – odrzekł chłodno – Nie musieli panowie interweniować, sam bym sobie poradził.

         Matson nie wątpił ani w to, ani w fakt, że jaszczur czerpałby niekłamaną przyjemność z własnoręcznego pobicia nie tylko kaprala, ale także pozostałych napastników. Jego postawa wskazywała, że tak jak obecni tu żołnierze nie cierpieli Sorevian, tak ów gad nie przepadał za ludźmi.

         -  Jak się pan nazywa? – zapytał Jaworski, nie dając się zbić z tropu.

         -  Karisu Bakure… panie kapitanie – obcy niemal wypluł te słowa – Szedłem tutaj z meldunkiem do suvore Akodego, kiedy zagrodzili mi drogę.

         Jaworski ponownie odwrócił się do szeregowych.

         -  Co wy tutaj robicie? – zapytał gniewnie – Nie macie żadnych zadań?

         -  Kapitanie, my… – zaczął Tolly, ale oficer nie dał mu skończyć.

         -  Jeśli nie macie nic do roboty, zaraz ktoś się wami zajmie! – krzyknął – Najpierw zabierzcie tego idiotę do lazaretu – nakazał, wskazując na kaprala – Potem zameldujcie się w swojej jednostce i czekajcie na powrót porucznika. Niedługo go o wszystkim zawiadomię, więc on zadecyduje, co z wami zrobić. I pamiętajcie, że jeśli postanowi okazać wam pobłażliwość, wtedy ja osobiście zadbam, żeby żandarmeria odpowiednio się wami zajęła. Jasne?

         -  Tak jest, panie kapitanie – odrzekli szeregowi, przystępując następnie do zbierania kaprala z podłogi.

         Jaworski odwrócił się do Sorevianina.

         -  Wprawdzie nie możemy panu wydawać żadnych rozkazów, ale miałbym do pana prośbę – powiedział spokojnym, rzeczowym głosem – Mógłby pan dopilnować, żeby ci idioci zrobili, co do nich należy, zanim pan zaniesie swój meldunek Akodemu?

         -  Mógłbym – odparł Bakure, uśmiechając się krzywo – Proszę tylko zawiadomić mojego przełożonego, że się trochę spóźnię.

         -  Zrobię to.

         Wkrótce uczestnicy zbiegowiska znikli oficerom z oczu. Matson, który obserwował zajście niemal bez żadnych emocji, odezwał się po długiej chwili ciszy.

         -  Ten gad chyba nas nie polubił – zauważył z sarkazmem w głosie.

         Jaworski westchnął.

         -  Myślę, że oni mają dużo więcej powodów, żeby za nami nie przepadać – odparł ze zmęczeniem – Takich, jak on, jestem jeszcze w stanie zrozumieć. Wkurzają mnie natomiast takie gnidy, jak tamci czterej.

         -  A może po prostu wciąż uważasz, że masz wobec Sorevian dług?

         -  Może – kapitan ponownie westchnął – Chodźmy już. Teraz czekają na nas naprawdę długo.

         Kiedy w niecałą minutę później przekroczyli wreszcie próg jadalni oficerskiej, widoczni u końca najbliższego ze stołów oficerowie Sekcji Gamma tylko na krótką chwilę obejrzeli się w stronę drzwi – najwyraźniej upewniając, że wreszcie dołączył do nich dowódca. Żołnierze zaangażowani w operację „Wilcze Stado” zajmowali miejsca przy tym samym stole, przy którym zasiadali również wyżsi rangą oficerowie, w tym dowódcy placówki, co stanowiło objaw uprzywilejowania.

         Jaworski odłączył się od Matsona i podszedł najpierw do Akodego – niewątpliwie po to, aby uprzedzić go o czekającym nań meldunku – a następnie przeszedł w głąb jadalni, z wyraźnym zamiarem odszukania porucznika Antonowa.

         -  Co się stało, majorze? – zapytał Yaron, kiedy Richard zajął już przeznaczone dlań, puste krzesło, obok pułkownika – Dlaczego się pan tak spóźnił?

         -  Najpierw po prostu zasiedziałem się przy danych odnośnie naszej misji, panie pułkowniku – wyjaśnił Matson, niemal beznamiętnie – Potem, kiedy z kapitanem szliśmy na miejsce, trafiliśmy na zbiegowisko, które zdaniem kapitana wymagało interwencji.

         -  Rozumiem – Yarona najwyraźniej nie interesowały szczegóły.

         Kolacja była już niemal zimna, więc Richard konsumował ją z brakiem apetytu – także dlatego, że w gruncie rzeczy nie był głodny. Jego zmodyfikowany organizm wymagał mniej pożywienia, niż ciało zwykłego człowieka, chyba że Matson brał akurat udział w akcji bojowej. Odnosił wrażenie, że jest najbardziej ponurą osobą w całym towarzystwie. Jedynymi wyjątkami byli Jaworski – który na ogół przybierał taką postawę – oraz Scott, który od czasu do czasu zerkał nieprzychylnym wzrokiem na Perrina, gwarzącego radośnie z siedzącym obok niego jaszczurem-zabójcą, Kilaiem.

         -  Panie majorze? – powiedział nagle Yaron cichym, konspiracyjnym głosem, niemal szeptem – Chcę, żeby pan wiedział o nowej sytuacji.

         -  To znaczy? – mruknął Matson między kęsami steku.

         -  Wysłaliśmy w rejon thoraliański nowe sondy szpiegowskie – wyznał pułkownik – Ich zdjęcia będą nam przesyłane na bieżąco.

         -  Myślałem, że mamy ich już wystarczająco dużo.

         -  Wykryliśmy niedawno ruchy wojsk auveliańskich w tamtym rejonie – wyjaśnił Yaron – Chcemy mieć pewność, że będziecie mieli czystą drogę, a w razie potrzeby ustalić trasy i czas przebiegu większych patroli. Wie pan, jeśli okaże się, że przedostanie się po cichu do tej bazy będzie niemożliwe, możemy anulować operację.

         -  Nie sądzę, aby było to konieczne – odrzekł Matson, powściągając szorstki ton – Nawet jeśli jakiś większy oddział stanie nam na drodze, będziemy mogli go po prostu ominąć. Moi ludzie zostali przeszkoleni do unikania wykrycia przez wroga.

         -  Nie wątpię – powiedział pułkownik – Ale to nie zależy ode mnie, jeśli wie pan, co mam na myśli.

         Richard wiedział – zwierzchnicy wciąż nie do końca ufali Sekcji Gamma, jako elitarnej jednostce. Możliwe było również, że po prostu nie chcieli wcześnie tracić swojej inwestycji. Matsonowi i jego kolegom tłumaczono wielokrotnie, jak kosztowne jest stworzenie kogoś takiego, jak oni.

         -  Panie majorze – odezwał się Scott – Co się tam stało, zanim tutaj dotarliście? Jaworski chyba się tym przejął.

         Matson stłumił westchnienie.

         -  Jeśli już musisz wiedzieć, to zapobiegliśmy napaści i bójce – odparł, starając się, aby jego ton zabrzmiał zdawkowo – Jacyś idioci chcieli pobić jaszczura. Zresztą, byli pijani.

         -  Pomyślałem o czymś takim – wyznał Scott – To dlatego Jaworski tak się wściekł.

         Wrogość w głosie oficera nie uszła uwadze Richarda.

         -  Dziwisz mu się? – Major uniósł brwi – Ty może i wychowałeś się na Calibanie IV, ale on…

         -  Tak, tak – uciął James – Już to słyszałem… panie majorze. Ten Polaczek już mi się z tego zwierzał setki razy.

         -  Nie robił tego częściej, niż ty zwierzałeś się ze swoich krzywd – zauważył Matson, z krzywym uśmiechem – Obydwaj moglibyście dać sobie na wstrzymanie. On przesadza z tym szanowaniem jaszczurów, ale ty nie powinieneś ich aż tak nienawidzić.

         -  To co, mam udawać, że ich lubię?

         -  Wiesz, że nie o to chodzi – powiedział major z naciskiem – Nie szukaj powodów do kłótni z nimi, ani tym bardziej do bójki. Dopóki z nimi współpracujemy w ramach tej operacji, masz być wobec nich w porządku, jasne? W każdym razie nie okazuj im wyraźnie, jak bardzo ich nienawidzisz. To rozkaz.

         -  Tak jest, majorze – odrzekł Scott oficjalnie.

 

* * *

 

         -  I jak wtedy wpiep***łem się na tego virinera – rzucił Perrin, między kęsami jedzenia – Pamiętasz?

         -  Pamiętam – odrzekł Kilai – Zawsze miałeś… jak wy to mówicie? Nierówno pod sufitem?

         -  Właśnie! – potwierdził Jean, zanosząc się śmiechem – Ale przecież przeżyłem. Głupi ma zawsze szczęście!

         -  Przeżyłeś, i nawet zdołałeś pomścić Akorę.

         -  To była porządna dziewczyna – Perrin na chwilę spoważniał – Naprawdę szkoda, że musiało się to jej przytrafić. I to tak paskudnie…

         -  Ja też ją lubiłem – wyznał Sorevianin – Ale wiesz… śmierć nie wybiera.

         -  Tak czy inaczej – Perrin spojrzał jaszczurowi w oczy – Naprawdę to doceniam, że wtedy walczyliście razem z nami. Niektórzy mogą sobie pieprzyć, że tylko broniliście swoich kolonii, że nas wykorzystywaliście po prostu jako mięso armatnie… ale ja widziałem, jak broniliście naszych i sami ginęliście.

         -  Tak nam nakazał Feomar, kiedy wybierał nas na swoich wojowników – oznajmił Kilai z namaszczeniem – Przysięgaliśmy mu wierność, a zatem stawaliśmy w obronie słabszych… Nieważne, jakiej rasy.

         -  Ten wasz Feomar… to musi być naprawdę spoko facet – zaśmiał się Jean.

         -  Żebyś wiedział – Jaszczur także roześmiał się serdecznie – Twoi koledzy Terranie na pewno trafili do niego, na salony. Nie mógł przecież zlekceważyć ofiary takich dzielnych wojowników, jak wy.

         -  Przesadzasz – rzekł przeciągle Perrin.

         -  Nie, mówię poważnie – Kilai poklepał człowieka po ramieniu – My jesteśmy stworzeni do walki. Jesteśmy od was silniejsi, szybsi, bardziej wytrzymali, trudniej nas zabić… Więc to zrozumiałe, że jesteśmy wojownikami. Wykorzystujemy po prostu to, czym nas obdarzono. Ale wy… Niby tacy słabi, ale mimo to dajecie z siebie wszystko. W pewnym sensie, jesteście lepsi od nas.

         -  Dzięki – Terranin również położył dłoń na ramieniu jaszczura – Ale mimo wszystko nie mówiłbym, którzy z nas są lepsi. Skrzywdziłbym każdą stronę, niezależnie od tego, kogo bym wybrał.

         -  Słusznie – zgodził się Kilai – Ale w każdym razie, zawsze was szanowałem. Za to, że potrafiliście przezwyciężyć trudności… mimo swojej słabości.

         -  Potrafiliśmy, ale i tak nie byliśmy tacy dobrzy, jak wy.

         -  Dostatecznie dobrzy – rzekł jaszczur dobrodusznie – Akora na pewno byłaby pod wrażeniem tego, że ją pomściłeś.

         -  Albo by się sfrustrowała, że takie chuchro jak ja wygrało walkę, kiedy ona przegrała – zażartował Perrin – Cholera wie.

         -  Ja uważam, że byłaby pod wrażeniem – powtórzył Kilai – W końcu, ona też mówiła o was same dobre rzeczy.

         -  Nie ona jedna. Jak o tym pomyślę… To generalnie było między nami świetnie. Chyba wszyscy mówiliście, że dobrze jest walczyć razem z nami. Kiedy indziej, gdzie indziej… nasi zabijali się nawzajem. A my walczyliśmy razem. Tak, k***a, powinno być od samego, piep****ego początku.

         -  Wystarczy – mruknął Sorevianin – Na pewno nie mam ochotę na rozprawianie o tym, co było kiedyś. Na długo przed tym, jak się po raz pierwszy spotkaliśmy.

         -  Racja, racja – zgodził się Jean z powagą, po czym dodał – Tak czy inaczej… Cieszę się, naprawdę, że się teraz znowu spotkaliśmy.

         -  Wiem. Mówisz to już chyba dziesiąty raz – zauważył zgryźliwie Kilai – Ja też się cieszę. Ale jeśli miałbym to powtarzać tyle razy, spowszedniałoby.

         Jaszczur zamilkł na chwilę, by pociągnąć ze swojej szklanicy esterei – średniej mocy napój alkoholowy, produkowany przez Sorevian i sprowadzony tu specjalnie dla nich.

         -  Dziwne, że cię do tej pory o to nie pytałem – rzekł z namysłem – Ale właściwie to dlaczego wtedy postanowiłeś wstąpić do tych sił samoobrony?

         -  Akurat o to pytałeś – Perrin uśmiechnął się z rozbawieniem – Dawno temu.

         -  Nie pamiętam.

         -  Nic dziwnego – Jean zachichotał – Gdybym był taki pijany, jak ty w tamtej chwili, pewnie nie tylko nic bym z tego nie pamiętał, ale na pewno już bym nie żył.

         Kilai roześmiał się głośno na te słowa. Na naturalną siłę i wytrwałość Sorevian składała się między innymi ich duża odporność na wiele toksyn, w tym alkohol. Jaszczury mogły spożywać zdecydowanie większe ilości napojów wyskokowych, niż ludzie. Były też bardziej od Terran odporne na skutki ich działania. Pochłonięty alkohol w ilości, która doprowadziła Sorevianina do poważnego upojenia, dla człowieka byłby bez wątpienia śmiertelną dawką.

         -  Więc co wtedy powiedziałeś? – zapytał Kilai, kiedy przestał już się śmiać.

         -  Powiedziałem, że po prostu z wściekłości na tych cholernych Ildan – odparł Perrin – Na te ich cholerne potwory… Ragnery. Poza tym, widziałem was walce i coś mi strzeliło do głowy… Że my przecież też potrafimy o siebie zadbać, takie rzeczy.

         -  Ale żałujesz, że do nich wstąpiłeś? Czy nie?

         Człowiek zaśmiał się z zakłopotaniem.

         -  Wciąż żyję, więc nie powinienem narzekać – odrzekł wreszcie – Ale szkoda, że musiałem patrzeć, jak tylu naszych ginie… Naszych, znaczy i Terran, i Sorevian…

         -  Tylko do tego znowu nie wracaj – ostrzegł Kilai – Wystarczy, naprawdę.

         -  Wcale nie wracam – zaperzył się Perrin – Pytałeś, to ci odpowiadam.

         -  Ale czy któryś z nas nie pomógł ci, w jakiś szczególny sposób? Zanim jeszcze byłeś w samoobronie?

         -  Jeśli o to chodzi, pytaj Jaworskiego – Jean wskazał głową kolegę – On was bardzo szanuje, nie bez powodu. Ciągle powtarza, że ma wobec was dług.

         Obaj żołnierze kończyli już swój posiłek, a i pozostali oficerowie zrywali się od stołów, więc Perrin, zaalarmowany, spojrzał na zegarek. Dochodziła już ósma wieczorem lokalnego czasu – oznaczało to, że jadalnia niebawem całkiem opustoszeje. Większość oficerów miała zaś jeszcze obowiązki – sam Jean musiał przecież dokładnie przestudiować dane od wywiadu, jakie otrzymał.

         -  Chyba powinniśmy się zbierać – rzekł, wstając od stołu – Muszę wracać do tych cholernych dokumentów, ty chyba zresztą też.

         -  Ale spotkamy się przedtem w klubie? – zapytał Kilai z uśmiechem – Za jeden alit?

         -  Znaczy piętnaście minut?

         -  Znaczy piętnaście minut – potwierdził jaszczur – Prawda?

         Perrin uśmiechnął się, szeroko i serdecznie.

         -  Masz to jak w banku.

 

To be continued...

9 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Ja bym na Twoim miejscu nie żalił się tak nad tempem pracy. Idzie do przodu, jest nieźle - to jest najważniejsze. Gdybyś był George'm R.R. Martinem, to rzeczywiście można by się zastanawiać co Ty tam tak długo piszesz. ;)

Link do komentarza

Zgodzę się z DracoNaredem - lepiej wypuszczać raz na miesiąc dobre teksty niż raz na tydzień byle jakie. ;)

Co do samego tekstu - myślałem, że może by się poczepiać drobnych błędów tak jak zwykle, ale tym razem chyba dam sobie spokój. Świadomy jestem, że nic konkretnego się na razie nie dzieje, ale póki co mi to nie przeszkadza - świetnie się czytało.

Link do komentarza

George R.R. Martinem może i nie jestem, ale swoje możliwości znam i jeden kawałek na miesiąc to grubo poniżej mojego normalnego poziomu. Co prawda bywały różne kryzysy twórcze, ale były też okresy, gdy - jak wspomniałem - trzaskałem kolejne rozdziałki dzień za dniem. I wcale nie były przy tym kiepskie.

Knight Martius, pamiętasz z pewnością te końcowe rozdziałki "Nieba i Piekła"? Te, które tak szczególnie silnie oddawały bezsens i "sukinsyństwo" wojny? No, to pisałem je wtedy w szybkim tempie, dzień za dniem praktycznie.

Link do komentarza

A mimo to pod względem technicznym te kawałki wyglądały mi na dopracowane...

*podświadomie czuje zazdrość*

EDIT: Skojarzyłem, że nie tylko czas samego napisania się liczy - na jak długo zazwyczaj zostawiasz rozdział, żeby odleżał, zanim weźmiesz się za jego poprawianie? I ile z reguły mija, nim go puszczasz w obieg?

Link do komentarza

Nie zostawiam rozdziału w ogóle. Między ukończeniem rozdziału (i ewentualnie poprawieniem tych bardziej widocznych błędów) a puszczeniem go w obieg mija z reguły tyle czasu, ile potrzebuję, by napisać na forum posta oraz użyć klawiszy "kopiuj" i "wklej" - czyli góra piętnaście minut.

Link do komentarza

Wiesz, nie żebym posądzał Cię o kłamstwo... ale coś ciężko mi do końca dać wiarę. ;) Przepraszam, ale po prostu niepojęte jest dla mnie, jakim cudem tak napisane rozdziały (w sensie że dobrze napisane...) mogły przejść tylko przez pobieżną korektę (bo przecież jednak coś patrzysz do nich po napisaniu?), bez dystansowania się, bez bety, bez robienia niczego szczególnie konkretnego na dobrą sprawę. Wyjaśnisz mi, jak to możliwe? ;)

Link do komentarza

Co ja mam ci powiedzieć... Jest, jak mówię - te rozdziały zresztą w ogóle piszę w pewnym sensie na gorąco, tzn. siadam po prostu i piszę, nie dokonując wcześniej jakiegoś szczegółowego planowania.

I jak "bez bety"? A ty, Kefka z forum Ogame czy np. HidesHisFace - kim niby jesteście, jak nie beta-czytelnikami?

Link do komentarza

Ja miałem na myśli betę przed publikacją, a nie po... W zasadzie na tej samej podstawie mogę powiedzieć, że m. in. Ty jesteś betą moich opowiadań. wink_prosty.gif (Chociaż wychodzi na to, że to w sporym stopniu pokrywa się z prawdą...).

Nie potrafię tylko zrozumieć, w jaki sposób co poniektórzy potrafią na poczekaniu i w zasadzie od niechcenia napisać coś, co się dobrze czyta albo chociaż jest lepsze niż masówka, podczas gdy mnie, ile bym nie próbował, rzadko kiedy coś wychodzi.

Link do komentarza

Nie da się zrobić bety, nie dając nikomu tych tekstów. Jeśli czytanie ich przeze mnie samego nazywać "betą", to równie dobrze można by wymyślić, aby student był jednocześnie własnym egzaminatorem.

Nie potrafię tylko zrozumieć, w jaki sposób co poniektórzy potrafią na poczekaniu i w zasadzie od niechcenia napisać coś, co się dobrze czyta albo chociaż jest lepsze niż masówka, podczas gdy mnie, ile bym nie próbował, rzadko kiedy coś wychodzi.

Pociesz się, że ja z kolei zachodzę w głowę, dlaczego zawodowym pisarzom z taką łatwością przychodzi pisanie tekstów, od których oderwać się wprost nie można, które mnóstwo ludzi chętnie czyta i potem długo pamięta. A mnie się to nie udaje.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...