System boloński ocb?
Żeby już nie pisać ciągle o sobie postanowiłam powiedzieć coś o takim wynalazku, który mnie niezwykle intryguje...
Otóż jestem studentką zacnego uniwersytetu, który figuruje w tym roku bodajże na drugim miejscu w rankingu polskich uczelni państwowych (to tak, by się pochwalić) oraz równie przewspaniałego kierunku - uwaga nie zdradzę jakiego, bo zostałabym tu pogrzebana żywcem...
Ale wracając do tematu, dowiedziałam się, że moja uczelnia, jak i wiele innych w Polsce ma podpisany jakiś traktat boloński. Cóż to takiego? Ułatwienie życia w zamyśle. Otóż w systemie bolońskim studia podzielone są na trzy stopnie - licencjackie, magisterskie i doktoranckie. Z założenia ma to umożliwić studentom naukę na każdym możliwym kierunku i każdym uniwersytecie w Europie, który do owego traktatu należy. Ale o co chodzi? A o to, że po skończeniu załóżmy studiów pierwszego stopnia na kierunku historia człowiek ma dyplom, który może złożyć gdzie tylko zapragnie i kontynuować studia na innym kierunku. Na przykład pojedzie do Korei i będzie studiować dziennikarstwo. Jak ma się historia do dziennikarstwa? Nie wiem, ale myślę, że po skończeniu historii student nie jest przygotowany do zaawansowanych studiów dziennikarskich, a i wiedza, którą ma, nie zupełnie mu się przyda. Dlatego też studia drugiego stopnia (które trwają dwa lata) są swego rodzaju szybką powtórką trzech wcześniejszych lat, a później pisz kolejną pracę i masz magistra. Rok jest powtórką, a na kolejnym są praktycznie same seminaria (coś związanego z pisaniem pracy, więc nie typowe zajęcia) Więc co co chodzi w systemie bolońskim? No uproszczenie życia! Mówiłam przecież. Chcą studentom nieba uchylić.
Bo z drugiej strony zrobisz jeden dyplom, a dzięki niemu możesz kontynuować studia na kilku kierunkach. Mądry człowiek wybierze chociaż pokrewne...
Powiem tylko tyle, że lepsze jest wrogiem dobrego.
Kiedyś na przykład ludzie byli lepiej przygotowani na tych studiach. Nie było produkcji masowej, było solidniej.
Kiedyś, kiedyś dawno, jak to mówią rodzice i dziadkowie.
I były tradycyjne indeksy. Podobno jeszcze w zeszłym roku. Teraz studenci i wykładowcy walczą z wirtualnym, internetowym indeksem i są zdani na łaskę informatyków.
Ja się na przykład zapisałam na 9 wykładów, a obowiązkowe są 3 wybrane. To chciałam sobie wybrać, bo co tak z marszu? A teraz się wypisać nie mogę, bo komputer nie jest tak wyrozumiały jak profesor, który z uśmiechem skreśliłby mnie z listy -.-
Ale cóż...
Punkty będę miała.
Ach tak i punkty. Punkty są najlepsze.
Można pojechać na wymianę za granicę i studiować zupełnie coś innego, a później wrócić i mieć zaliczony rok, bo nie liczą się przedmioty tylko punkty. Nie liczy się wiedza, a magiczne punkty ECTS!
To jest świetne.
Na jakim świecie ja żyję?
22 komentarzy
Rekomendowane komentarze