Gwiezdne Wojny zasłynęły głównie jako wielki kinowy fenomen. Kiedy zastanawiamy się nad coraz większym wdzieraniem się technologii na plan filmowy to temat jednej z najsłynniejszych, jeżeli nie najsłynniejszej sagi filmowej w dziejach kina ciągle powraca niczym boomerang. Ta słynna space opera ma jednak historię dużo dłuższą, niż data premiery epizodu oznaczonego rzymską jedynką. Tak naprawdę obraz z roku 1999 był czwartym nakręconym filmem. Dziś chciałbym opowiedzieć wam o dziejach trochę starszych. Skupmy się na latach 1977-1983, kiedy to całość się zaczęła.
Dnia dzisiejszego kilka słów o częściach IV-VI (trzymając się Lucasowej chronologii), a w niedalekiej przyszłości ujrzycie podobnej objętości tekst o epizodach I-III. Spieszę donieść, że pisać będę jedynie o filmach, których jest sześć co już zapewnia dużą objętość materiału. Można oczywiście brać pod uwagę dodatkowo serial ?Wojny Klonów? czy papierowe czytadła dotyczące tego uniwersum, ale to już jednak nie do końca to samo. Czym oczarowały mnie zatem gwiezdne wojny? W pośpiechu jeszcze raczę poinformować was o czyhających spoilerach.
Epizod IV: Nowa nadzieja
To właśnie ten epizod powstał jako pierwszy i ma już na karku dobre 35 lat. Kiedy się go ogląda całość wydaje się mizerniutka i wyraźnie odstaje od zdecydowanie młodszych epizodów I-III. Obecnie nie zrobi to już wrażenia na nikim, kto obejrzał dowolny film akcji w kinie. Warto jednak spojrzeć na czas powstania i spróbować wczuć się w rolę ludu oglądającego kolejne kinowe kiepskie popisy reżyserów w stylu ?potforków? nabitych na kij od szczotki i poruszanych siłą mięśni scenarzystów. Jeżeli uda wam się wczuć w takie realia to film już powoduje opad szczęki.
Gwiazda śmierci, źli Sithowie, świszczący Darth Vader i marsz imperialny historycznie rozpoczęli się właśnie tutaj. Film przedstawia okres po przekształceniu Republiki w Imperium Kosmiczne. Patrzcie ludzie jacy jesteśmy wielcy krzyczą przywódcy, ale tak naprawdę każdy wie, że jedyne co mu pozostaje to kiwnięcie głową i klaskanie, bo w istocie to miejsce gdzie wolność nie istnieje, a ludzie i inne istoty czują na plecach silny nacisk autorytarnej władzy, której jedyną wartością są marzenia o panowaniu nad światem. Podobnie jak w kosmosie, na świecie wielu ludzi żyje w takich realiach, no może bez statków kosmicznych, tej całej technologii.
Dla nas całym światem jest ziemia, dla bohaterów filmu zaś cała galaktyka. Wkrótce przestaje być bezpiecznym miejscem, bo oto imperium tworzy gwiazdę śmierci ? statek posiadający działo o mocy wystarczającej by niszczyć planety. To nie jest jednak dzieło przeciw wrogom, a raczej pieczętujące bezpieczeństwo państwa pozwalające dusić wszelkie niezadowolenie społeczne. Tutaj nikt nawet nie musi z niego strzelać. Nie myślcie jednak, że siły dobra zniknęły ze świata, bo robot R2D2 wchodzi w posiadanie zaszyfrowanych planów tej niebezpiecznej broni. By rebelianci mieli szansę uderzyć najpierw muszą pozbyć się tej tykającej bomby. Tu na scenie pojawia się Luke Skywalker, który podobnie jak jego ?zaginiony? ojciec Anakin jest znakomitym pilotem. Do tego dochodzi kolejna żywa legenda serii czyli Sokół Millenium i jego kapitan Han Solo (dobra okazja by ujrzeć młodego Harrisona Forda). Na dokładkę księżniczka Leia, która tak wcale do końca obu fanom nie jest obojętna.
Film jest moim zdaniem jedym z najlepszych reprezentantów epizodów IV-VI, ale też ciężko wśród nich wybierać tego najlepszego. Zauroczył mnie szczególnie naturalny sposób wprowadzania do historii kolejnych bohaterów, ale szkoda trochę, że nie było tu jakiegoś naprawdę niezwykłego pojedynku na linii Jedi ? Sithowie. Mamy tu niby starcie Darth Vadera i Bena Kenobi (nowe imię Obi-Wana), ale to zdecydowanie najsłabiej pomyślana ze wszystkich walk całej sagi. Na te jednak przyszedł czas w dwóch kolejnych epizodach. Sam finałowy cios, gdy jeden z walczących upada pokonany pada w trochę (jak na mój gust) dziwnych okolicznościach.
Epizod V: Imperium Kontratakuje
Moim zdaniem to najlepszy epizod całego filmu. Nie wiem dlaczego akurat ten, po prostu ma w sobie pewną ciężką do opisania rzecz. Zauroczenie zaatakowało mnie już na początku, gdy ujrzałem dotąd niespotykane (czyli Epizody I-IV) ochłodzenie klimatu. Otóż gnębieni przez pozbawione swojej gwiazdy śmierci Imperium rebelianci zmuszeni zostali do ukrycia się z dala od oczu okrutnych przeciwników w mroźnych rejonach Hoth. Ciemna strona mocy oczywiście nie próżnuje i przeszukuje całą galaktykę w poszukiwaniu spiskowców. Dodatkowo Darth Vader kierując się własnym interesem pragnie namierzyć szkolonego na Jedi Luke?a Skywalkera. Oczywiście widz od początku zna powody, dla których mroczny lord Sithów pragnie odnaleźć chłopaka, ale to pominę milczeniem coby o zbytnie zdradzanie tajemnic posądzonym nie być.
Luke zaś odlatuje na poszukiwania mistrza Yody, jedynego żyjącego stworzenia, które zna jeszcze tajne sztuki. Imperium poluje na ocalałych z ataku na śnieżną bazę rebeliantów, ale i w sprawie młodego padawana (stopień uczniowski) zło nie próżnuje. Vader wymyśla podstęp pozwalający mu zwabić Luka do siebie, a przy okazji załatwić kilka spraw z ludźmi wściekłymi na pewnego przemytnika, właściciela Sokoła Millenium Hana Solo.
W późniejszym etapie jesteśmy również świadkiem pojedynku Luka i Vadera. Moim zdaniem to jedna z najlepszych scen w całej serii (wyłączając może tylko walkę w takim samym składzie w części ostatniej). Szczególnie spodobał mi się początek na statku, kiedy to żywe kolory mieczy znakomicie kontrastowały z wszechobecnym dymem. To też wzorowy przykład dobrego przygotowania filmowców do tematu, na co wskazuje znakomita reżyseria walk. To nie jest przypadkowe machanie mieczem na lewo i prawo w stylu ?improwizujcie, a potem to ładnie skleimy?. Każde uderzenie jest przemyślane i przypomina rzeczywistą walkę, kiedy to decyzje podejmuje się często spontanicznie, ale z odpowiednią ostrożnością i pamiętaniem o tym, że przeciwnik również ma broń i to wcale nie dla ozdoby, ale ma ten sam cel ? zwycięstwo, które trzeba sobie wywalczyć.
Imperium Kontratakuje jest jednym z najmocniejszych (jak i epizody IV-VI) punktów całej sagi. Poza opisanymi wyżej rzeczami całość dodatkowo powiela wszelkie zalety poprzedniczek. Podobać się mogą między innymi mroźne tereny Hoth, czy też wystąpienie robotów AT-AT, które jeszcze przed przygodą z filmami zawsze przyciągały mój wzrok podczas uprawiania ?window shoppingu? w sklepie LEGO w okolicach Wrocławskiego Rynku?
Epizod VI: Powrót Jedi
I takim sposobem docieramy powoli do wspomnienia o ostatniej fabularnie części serii. Ci z czytających, którzy całości nie znają mogą być zdziwieni tym, że zacząłem całość od końca, ale wytłumaczenie już za jakiś czas. W każdym razie Powrót Jedi kręci się ponownie wokół gwiazdy śmierci. Co prawda jedna została zniszczona, ale Imperium zabrało się za stworzenie drugiej, tym razem ściśle związanej z księżycem Endory gdzie znajduje się aparatura zapewniająca pole osłonne wokół nowej broni Imperialistów. Część rebeliantów udaje się na powierzchnię planety, by zlikwidować osłonę teoretycznie nieuzbrojonego jeszcze statku, co umożliwiłoby armii pilotów przeprowadzenie ataku na rdzeń gwiazdy. Słowo ?teoretycznie? oznacza w tym przypadku spisek autorstwa najwyższego imperatora Darth Sidiousa umożliwiający zwabienie wszystkich w jedno miejsce i masową eksterminację.
Dodatkowo poza wojną powraca temat Luka i Darth Vadera, których łączy silna więź. Tyle musi wam wystarczyć, bo znów powraca jedna z tych rzeczy, jakich nieznającym tematu nie można zdradzać. Otóż Vader (ciekawostka mówi, że pseudonim wziął się od pewnego przekręconego słowa w języku angielskim) tak naprawdę nie zawsze był złą, okrutną maszyną. Cała saga pokazuje w istocie jak dobry człowiek pod wpływem strachu o swoich bliskich i kłamstw ludzi, którym tylko pozornie zależało na jego szczęściu, staje się złym, kimś kim tak naprawdę wcale nie był. Postać ucharakteryzowana na uosobienie zła, w czarnym kostiumie jest postacią tragiczną, co ukazuje nam ostatnia część.
O tym naprawdę ciężko pisać, by nie zdradzić przy okazji za dużo także zostańmy przy stwierdzeniu, że to najlepiej zgłębić już we własnym zakresie, ale bez używania wikipedii. Ten wątek naprawdę pokazuje, że nie tylko kolorowe wybuchy i hulające w kosmosie statki się w tej serii liczyły. A tak nawiasem mówiąc w ostatniej części zachwyca również bogata fauna i flora i planety Endor.
A co się liczyło?
Całość oczarowała mnie tym, że dzieło Lucasa było praktycznie filmem kostiumowym. Naprawdę dobrze taki zabieg odciążający pracujące przy filmie kompy wygląda, a i nie ujmuje postaciom wiarygodności. Same postaci to różnorodne indywidua, nierzadko nieźle pokręcone. Nawet mistrz Jedi wagarował chyba gdy były zajęcia ze składni zdań. Fajnie brzmi to w polskim dubbingu, ale jeszcze lepiej po angielsku, bo o ile u nas kolejność wyrazów nie zawsze jest z góry narzucona, o tyle w języku wyspiarzy panuje wiele schematów, które ?mastier? łamie. Zarzucić twórcom można co prawda to, że nie pokazali tutaj ludu uciśnionego przez okrutne Imperium, ale osobiście uważam to za dobre posunięcie. W końcu obecnie w większości filmów z wojną w tle jesteśmy atakowani takimi tanimi atakami na emocje odbiorcy i im więcej tego jest, tym większe znużenie odczuwamy.
Na koniec jeszcze przydałoby się jakieś matematyczne (choć czysto subiektywne) podsumowanie Epizodów IV-VI. To poniżej, a ja chciałem zakończyć linkiem do ?Marszu Imperialnego?, ale ograniczę się do wpiszcie sobie na youtube, bo trochę jeszcze sobie z nowym szablonem nie radzę
Moje prywatne oceny:
Epizod IV: 9/10
Epizod V: 10/10
Epizod VI: 9,5/10
PS. Osobny tekst o Epizodach I-III mam już gotowy, powstał jeszcze zanim ten skończyłem i tego oczekujcie 17-18 lipca chyba, że stworzę na ten dzień tekst o nareszcie działającym u mnie poprawnie Spec Ops: The Line (co oznacza przesunięcie Star Warsów na przyszły weekend). Nawiasem mówiąc jeszcze mnie ciarki przechodzą na wspomnienie chmury kurzu unoszącej się po zdjęciu obudowy?
16 komentarzy
Rekomendowane komentarze