Skocz do zawartości

[Free] Free Sesja


Gość Radyan

Polecane posty

Wszystko rozegrało się w przeciągu kilku chwil... Najpierw Ork... nie byłem w stanie go wyczuć, bo tym razem ustawił się pod wiatr. czy on nic nie czuje?? przecież tutaj KTOŚ jest.... Potem przez chwilę widziałem nóż, lecący z sąsiedniego drzewa. Ork się uchylił przed atakiem a nóż utkwił w ciele zakapturzonej postaci... A potem wydarzyłą się sytuacja, jak z najgorszych koszmarów. Całe mnóstwo zakapturzonych postaci wyszkoczyło niewiadomo skąd. CO DO...?! Aż tylu?? Przecież wyczułem tylko kilka osób.... Postanowiłem zostać na drzewie. Co jak co, ale życia za tych wędrowców jeszcze oddawać nie chciałem. Szybko jednak usłyszałem krzyk krasnoluda.

-STAĆ!!! To iluzoryczni wojownicy! Jeśli nie wierzycie, że mogą wam coś zrobić są bezsilni!!!

Faktycznie, choć iluzje raz po raz "raniły" wędrowców, to ich broń nie pozostawiała żadnego śladu... Jednak to wcale nie kończyło problemu. Iluzje?? Skąd?? Jak?? Gdzie?? Kto?? Po co?? Kolejne pytania mnożyły się w mojej głowie. Ork! To on jako pierwszy się pojawił... możliwe, że ma coś z tym wspólnego... z drugiej strony, nie sądze, aby jakikolwiek wojownik wytworzył taką iluzję... o magii pojęcie mam nikłe, ale coś czuję, że to była typowa magiczna sztuczka... ponadto ten Ork nie wygląda jak mag. Coś tu się święci, a ja nie zaznam spokoju, dopóki się nie dowiem co. Choćbym miał tego żałować do końca życia. Brat to mój priorytet, ale coś czuję, że tutaj kroi się przynajmniej równie emocjonująca przygoda... I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu narzekałem na nudę...

Powoli zszedłem z drzewa. Tym razem nic nie poczułem. Poza tym, zawsze jest jeszcze "kapturnik", który powinien w miarę szybko coś dostrzec. Tymczasem widać było, że Krasnolud wyraźnie się zainteresował Orkiem. W momencie kiedy staje się głównym podejrzanym o napaść, zostaje tak miło przyjety?? Tu się dzieje coś naprawdę dziwnego

-Witaj wojowniku. Nazywam się Abbarin z klanu Platynowego Młota

Postanowiłem nie czekać na dalszy dialog...

-Wybaczcie, że przerywam świetnie zapowiadającą się konwersację, ale czy ktoś zechciałby mi wyjaśnić, o co tutaj właściwie chodzi??

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,2k
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

-Witaj krasnoludzie, śledziłem was już od pewnego czasu bo udaje się w podobnym co wy kierunku. Nie chciałem narzucać się wam, bo co byście powiedzieli na szwendającego się z wami orka? - krasnolud wpatrywał się ze mnie swoimi sędziwymi oczami tak jakby analizował każde wypowiedziane słowo... niemal każdą literę...

- Ostatnio w tych okolicach zrobiło się niebezpiecznie, zwierzęta stały się agresywne, bandyckie szajki łupią podróżnych, w kraju panuje chaos - starałem się wyjaśnić sytuacje krasnoludowi i myśliwemu, który przyglądał się rozmowie - i nawet taki wytrawny łowca jak ja jest narażony na pewne ryzyko. - teraz wreszcie zacząłem przechodzić do rzaczy - Proponuje wam swoje towarzystwo jako przewodnika w zamian za możliwość dołączenia do waszej kompanii.

Zerknąłem na myśliwego, który chciał coś wtrącić ale nim zaczął zdążyłem go uprzedzić - widze że macie już dobrego zwiadowce, ale w liczniejszej grupie zawsze raźniej i bezpieczniej.

Teraz czekałem tylko na odpowiedź krasnoluda i bardzo zmieszanego myśliwego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Cholera!

To jedyne, co przychodziło mi na myśl. Cholera niech by to wszystko wzięła. Biegłem w dół, po schodach, niemal potykając się o własne stopy.

- Cholera!!

Ściany, niewiadomo czemu, zaczęły wybrzuszać się to do środka, to na zewnątrz. Manifestacja jakichś złych mocy? Niech je cholera weźmie. Niech to wszystko w diabły pójdzie, zaczyna już mnie nudzić to ciągłe uciekanie bez chwili odpoczynku. Korytarz. Skręt w lewo. Zamknięte drzwi, które zamieniają się we fruwające deski pod impetem mego ciała. Już biegłem do następnych, kiedy coś wyrzuciło mnie w powietrze. Podłoga nagle wypiętrzyła się, uderzając mną o sufit niczym ćwiczebną kukłą z siana.

- Cholera!!! Zen, pomóż mi do...

Wszystko wywróciło się do góry nogami. Uderzony o sufit, pozbierałem się jakoś, stając na nim teraz niczym na podłodze. Obok dyndał świecznik. Ściany zaczęły przybierać kształty twarzy, spomiędzy szpar wyrywało się purpurowe widmo światła, jakby chcące uciec do środka przed tym, co na zewnątrz. Na dodatek grawitacja znowu zmieniła zdanie. Przywaliłem w deski przeciwległej ściany jak worek kartofli. Zaraz po tym coś rzuciło mną prosto na kominek. Jakby jakiś gigant bawił się karczmą, obracając ją w swoich łapskach.

- Zen trzymaj się! I do kogo ta mowa...

Kamienny kominek eksplodował purpurą, rozświetlając całe pomieszczenie jak jakiś przeklęty lampion o kolorowych ściankach. Tym razem gigant nie tylko zaczął obracać, tym razem chyba spodobał mu się komin. Coś zaczęło mnie wsysać przez komin, prosto ku czeluściom ciasnego tunelu, pełnego sadzy niczym przedsionek piekła. Jednął ręką trzymając Zena, drugą chwyciłem się za kamienny parapet. Miecz zgubiłem, chyba przy uderzeniu o sufit.

Połowicznie w kominie, ostatkiem sił, które zostały mi po tych wszystkich wędrówkach, walce i ucieczce bez ani krzty snu ni odpoczynku, trzymałem się, kurczowo, rozpaczliwie. Zakuta w blachę dłoń powoli ześlizgiwała się z kamieni.

- Zen, trzymam cię, ty trzymaj mnie!

Lecz tę walkę przegrałem.

- Choleeeeeraaaaaa.....!!!

Jedyne co pamiętam, to uczucie wyplucia i uderzenie o coś twardego. Drzewo?

- Ugh...smacznego Hilarion. Pozwól, że utnę sobie tutaj drzemkę...

Czułem się jak puszka sardynek potrącona przez pędzący taran. Zasnąłem, a raczej straciłem przytomność ze zmęczenia i odniesionych ran oraz stłuczeń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czemu to wszystko dookoła wydaje mi się aż takie śmieszne? Nagle jesteśmy przyjaciółmi wszystkich, każdy chce z nami współpracować... i twierdzą do tego, że za darmo! Nikt nie może być aż tak naiwny, żeby się na to nabrać... Aby osiągnąć szczyty naiwności brakuje tylko, aby zaproponowali nam spokojny sen, a oni będą spać na warcie.

Opieram się o pień drzewa i uśmiecham - "Dziwne. Wrogowie. Wy. Naraz... " - chociaż słowa kieruję bezpośrednio do 'przybyszów', jednak patrzę na reakcję krasnoluda -może mimo swojej naiwności też rozumie niebezpieczeństwo, które sobą przedstawiają?

Swoją drogą- zaczynam się rozglądać za tym dziwnym mężczyzną, który razem ze mną był w ginącym mieście - z pewnością go nie polubiłam, ale wolę wiedzieć, gdzie jest - to chyba trochę bezpieczniejsze...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszyscy stali wryci, jakby omamieni omamieni czarem paralizującym, postanowiłem udzielić im pewnych wyjaśnień:

- Jestem orkiem, myśliwym polującym w tych okolicach, śledzę was nieznajomi już od zrujnowanego miasta. Wyczułem waszą obecność poprzez zapach elfów, ciebie też pamiętam mości krasnoludzie - szczególnie twój pokaz wojennego rzemiosła w walce z taurenami.

Zdawałem sobie sprawę, że muszę im zaufać, tak samo jak oni muszą zaufać mi. To był jedyny sposób aby wypełnić moją misję. Widziałem zaniepokojenie i niepokój na twarzy pięknej i zabójczej elfki, która omało co nie wpakowała mi śmiercionośnego sztyletu prosto w twarz.

- Nie musicie się mnie obawiać, porywanie się na tak liczną i wprawną w boju grupą byłoby dla mnie samobójstwem, ale wyjawcie mi proszę wasze imiona. Mam już dość nazywania was nieznajomymi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ja chyba przedstawilem sie dosc wyraznie. C odo reszty, podadza ci swe imiona, gdy uznaja ze to potrzebne.

Ork. Moje mysli kraza wokol dwoch rzeczy. Wszystkiego co wiem o tej rasie i listow zelaznych, spoczywajacych bezpiecznie na dnie mojego plecaka. Ten tutaj moze mi udzielic kluczowych informacji... Z drugiej strony nie wolno mi sie niczym zdradzic spoleczenstwo zielonych jest zbyt podzielone. Wielu predzej umarloby niz przystalo na sojusz z ludzmi. Warto jednak nieco zaryzykowac...

- Twoje pojawienie sie jest wiecej niz zastanawiajace Kirgonie. Jak juz zdazyla zauwazyc nasza slodka towazyszka dziwnie zbieglo sie w czasie z atakiem. Jesl idodac do tego atak Orkow sprzed kilku dni i kolejny, tym razem Taurenow prowadzonych przez czarodzieja oraz fakt, ze ktos te iluzje musial wyczarowac... Robi sie zbyt wiele zbiegow okolicznosci. A tam gdzie inni widza zbiegni okolicznosci ja widze celowosc. Widze umysl dzialajacy przeciw mnie. I to nie Boski umysl, ktory sie na mnie uwzial, nie przeznaczenie. Ja widze plan czlowieka. Wiec powiedz Kirgonie raz jeszcze kim jestes - unosze miecz - i jaki masz cel. Powiedz mi Orku czy twoj klan nienawidzi ludzi? Czy moze pragnie pokoju? Czy tym sam czujesz uprzedzenia wzgledem innych ras? Ile wiesz o ziemiach lezacych na poludnie od Krancowych Szczytow, o ziemiach na ktorych sie znajdujesz. A ile o Lezacym jeszcze dalej Cesarstwie? Dobre odpowiedzi byc moze pozwola ci podrozowac z nami, zle straca twa glowe z ramion, zastanow sie wiec dobrze.

Jednoczesnie uderza mnie cos jeszcze. Oni wszyscy... spotkani przypadkiem w drodze. Czlowiek, ktory pomogl opatrzyc rany i ktory najwyrazniej nie lubi slonca. Bard, uzdolniony magicznie. Czy rzeczywiscie zalezy mu tylko na nowej balladzie? I ten lowca. Opatrzyl mnie, zdobyl jedzenie, teraz czuje sie juz czescia druzyny. Na tyle by rzucac podejrzenia na innych. Paradoksalnie najbardziej moge ufac El. Tak dlugo jak jej place. I tak dlugo jak kto inny nie zaplaci wiecej. Moze bledem bylo zaufanie im? Moze powinienem odwrocic sie teraz i podjac samotna wedrowke? Znowu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie mam nic przeciwko krasnoludom Abberinie, podziwiam wasze umiejętności w kowalstwie i kopalnictwie, które są bardzo przydatne w tych ciężkich czasach.

Po tych słowach mój rozmówca wydawał się być bardziej spokojny i skłonny do opuszczenia miecza, usiadłem sobie na wielkim kamieniu nieopodal i kontynuowałem historię– Jeśli zaś tyczy się to ludzi mam powody aby ich nienawidzić, jakiś czas temu mój klan został niemal wyrżnięty do nogi przez oddziały Alcjonitów i księcia Brandolfa w wielkiej bitwie pod murami Khandris. Nie żywię jednak urazy do innych ludzi, są źli i dobrzy ludzie, podobnie ma się rzecz z orkami. Wśród was nie widzę jednak ani popleczników Alcjonitów, ani ludzi księcia więc myślę, że to wystarczy wam za wszelkie wyjaśnienia.

Wyczerpany długim monologiem wyciągnąłem zza pasa menzurkę i chciwymi łykami delektowałem się smakiem chłodnej wody, zmieszało to trochę pozostałych więc przestałem i zwróciłem się do krasnoluda, który zdawał się być najmniej wstrząśnięty moim przybyciem:

- Abberinie to chyba nie najlepsze miejsce na postój, jeśli pozwolisz chciałbym udać się po swojego konia – wskazałem ręką na krzaki – i przyprowadzić go, powinniśmy szybko zejść z gościńca albo znowu spotka nas jakaś przykrość.

Pobiegłem szybko po konia i przyprowadziłem go w stronę obozowiska, które wyglądało zresztą licho, w takim miejscu na pewno długo nie przetrwamy osaczeni przez bandę zapijaczonych zbirów.

- Na znak dobrej woli i pokojowych zamiarów jestem skłonny oddać tobie mój topór, a wszystko wyjaśnię wam kiedy się posilę i trochę odsapnę – poprosiłem krasnoluda, byłem już zmęczony i potrzebowałem chwili wytchnienia po morderczej podróży.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To uczucie, gdy wśród płomieni słońca obca krew w tobie jest nieskończonością małych, lepkich kropli mroku... Cierpisz, a jednak czujesz jakąś zimną radość, gdy wydaje Ci się możliwe rozpostarcie nad sobą całunu mroku, ciężkiego od ciemności. Wtedy, na jakiś ułamek sekundy - jesteś potężny. Zaraz potem na Twe powieki opada kolejna lawina promieni słońca i... Wzrok nie zatrzymuje się na powiekach. Sięga dalej, dużo dalej, gdy cierpienie staje się siłą, a rzeczy odległe tak bliskie...

Jest czymś... nienaturalnym. Przypadkowym tworem jednego z nas. Jest owocem sił, które sięgają w nas zbyt głęboko, które leżą u podstaw naszego istnienia; które są zbyt mroczne i ohydne, zbyt tajemnicze.

Nikt nie wie, czy okaże się wybrykiem naszej potępieńczej natury, czy czymś od nas wyższym.

Wiemy jedynie, iż nie jest sam. Możemy przypuszczać, że ta Krew nie pozostanie domeną jednej istoty.

Ta Krew nie może pozostać niczyja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Slowa Orka brzmialy dobrze do momentu gdy powiedzial, ze jego klan bral udzial w wydarzeniach sprzed kilku dni. Opuscilem miecz udajac spokoj i postanowilem wysluchac go do konca.

- (...) jestem sklonny oddac tobie moj topor...

- Naprawde? - pytam ze zdziwieniem w glosie. - Daj mi go wiec. - Wyciagam reke po bron przybysza, w drugiej wciaz trzymajac teraz juz opuszczony miecz. Ten ufnie podal mi swoj orez. Gdy tylko dostalem bron w swoje rece odrzucilem ja daleko jednoczesnie plazem miecza zadajac cios w podbrodek Zileonego. Ten zatoczyl sie i straciwszy przytomnosc runal jak dlugi. NAtychmiast dopadlem go i wymierzylem cios piescia w policzek, aby go obudzic jednoczesnie miecz mam wzniesiony do odurzenia, gdyby probowal jakichs sztuczek. Kiedy zobaczylem, ze poczatkowo rozbiegany wzrok koncentruje sie na ostrzu odszedlem dwa kroki mowiac jednoczesnie:

- El! Jesli zrobi jeden ruch, chocby brwia to ma tego pozalowac! A teraz wyjasnisz mi dla kogo pracujesz. Lub jesli to pytanie okaze sie zbyt trudne to dla kogo pracowal twoj klan - w jego oczach dostrzegam brak zrozumienia, niepewnosc i... strach. Wyjmuje sygnet zabrany czarodziejowi i pokazuje mu, uwaznie obserwujac kazdy jego ruch. - Moze poznajesz to? Czy tez ten symbol takze nic ci nie mowi?

Dotad bylem pewien, ze ci Orkowie zostali naslani przez Rade aby sabotowac moja misje. Teraz moze znajde jakies odpowiedzi...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie spodziewałem się tego po tobie mości krasnoludzie! Te pytania powinieneś kierować do naszego wodza Uthmoga Barkena, niestety znajdziesz go już tylko w krainie snów.

Wciąż trzymałem się za szczękę, która piekła strasznie po ciosie krasnoluda. Wstałem, otrzepałem się z kurzu i usiadłem na najbliższym kamieniu wciąż pilnowany przez przez elfke El.

- Nie wiem o co chodzi z tą twoją radą, starcze ani o jaką misję ci chodzi, mogę się jedynie domyślać, mam jednak absolutną pewność że nasz wódz nie współpracował z żadnymi magami i jakąś ich radą.

Abberin pokazuje mi jakiś pierścień, magiczny czy nie, z jakimś dziwnym znakiem, zastanawiam się nad jego pochodzeniem ale nie wydaje się mi znajomy:

- Widzę ten symbol pierwszy raz na oczy i skąd mam niby wiedzieć o tych górnolotnych planach skoro jestem tylko prostym oficerem? Czy myślisz że dostępna byłaby mi taka wiedza?

Ignorując krasnoluda i jego wyciągnięty miecz zaczynam posilać się sucharami. Zrób tak jeszcze raz karle, a wtedy nie będę już taki miły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak zdezorientowany to już dawno nie byłem... najpierw ten zagadkowy atak, potem Ork, który chce się przyłączyć do drużyny, a teraz Krasnolud próbuje wydusić z Orka jakieś informacje. A ja wciąż nie mam pojęcia... odniosłem też wrażenie, jakby właśnie mnie olano, ale w sumie co się dziwić?? Przecież oni wogóle mnie nie znają... nie znam ich planów, więc może kiedyś jak ich będe wspomagał to mi je zdradzą... a przyłączenie się do wędrowców, będzie chyba najlepszym pomysłem... kiedy wyjdę z lasu, brat uzyska nade mną przewagę, a jak będe w grupie wojaków to może odpuści?? Prędzej czy później będe musiał to załatwić, ale coś mi się narazie nie spieszy do tego...

Nagle zerwał się wiatr... Wiatr?? Przecież jesteśmy w lesie... drzewa powinny osłabiać wiatr. Chyba że... to efekt uboczny tych wszystkich iluzji... nie znam się na magii, ale niebezpieczeństwo jeszcze umiem wyczuć. Wtedy poczułem, że najwyższy czas stąd uciekać... każda sekunda spędzona w tym miejscu, to dopraszanie się o kolejny atak... W tym samym czasie, Ork, odpowiedał przecąco na pytania Krasnoluda. Nie miałem pojęcia, co się może zaraz wydarzyć, ale wolałem czym prędzej przerwać tą "wymianę zdań".

-Krasnoludzie, albo jeśli pozwolisz, Abbarinie... nie chcę sie wtrącać do tej rozmowy, ale proponuje się sta wynieść. Jeśli tutaj zostaniemy dłużej, zapewne znów coś nas napadnie, a tym razem może być groźniejsze. Weź ze sobą Orka i przesłuchaj go, jak wyjdziemu z lasu. Zanim dotarłem do obecnie zruinowanego przez Taureny miasta, zatrzymałem się w pewnym miasteczku na skraju lasu. Idąc tą ścieżką, albo lasem w tym kierunku wkrótce tam dojdziemy. Tam będziemy mogli odpocząć i nabrać sił, a ty może dopniesz swego i dowiesz sie tego, czego chcesz dowiedzieć. Tak będzie rozsądniej...

Zapadła głucha cisza, a ja czekałem na odpowiedź...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam już dość czekania w tej piekielnej dziczy - a propozycja rychłego powrotu do miasta jak najbardziej mi się podoba... Bezszelestnie staję na gałęzi i rozglądam się dookoła, aby choćby wzrokiem przeszukać drogę pod kątem jakichkolwiek niebezpieczeństw - i, co mnie naraz dziwi i niepokoi - nie znajduję żadnych. Starając się nie zwrócić na siebie uwagi 'więźnia' zeskakuję na najbliższą gałąź, a z niej - na ziemię. Teraz już napewno zauważona, nie przestając trzymać noża do rzucania w pogotowiu.

"Chodźmy.Zużyta droga" - uśmiechając się krzywo wskazuję palcem na pobliski trakt - jak widać- bardzo uczęszczany.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nadal to wszystko mi sie nie podoba. Za duzo osob wylania sie ostatnio z lasu i pragnie przylaczyc sie do naszej wesolej ekipy. Jestem jednak sklonny tymczasowo uwierzyc w slowa Zielonego.

- Masz racje tropicielu. Nie ma sensu dluzej tu debatowac - odpowiadam.

- Chodzmy. Zuzyta droga - zaproponowala El.

- Lepiej nie. Wole isc lasem, zwlaszcza, ze ostatnio mamy w druzynie dwoch lowcow - mowie z lekkim przekasem.

Wszyscy wreszcie ruszyli sie ze swoich miejsc. Przez chwile przygladam sie przygotowaniom reszty. Ten tropiciel nazywal sie chyba...

- Alton! Moglbys sprawdzac droge przed nami? A ty Kirgon i El pilnujcie tylow. Orku nie zgub mojej zlodziejki. A ty El sprobuj go na razie nie zabijac...

Wreszcie ruszylismy w dalsza droge. Tajemniczy malomowny czlowiek, ktory wczesniej wygladal na chorego, teraz jakby poczul sie lepiej. Nadal szczelnie owija sie jednak plaszczem, ale nie ma problemu z utrzymaniem tempa marszu. Nie idziemy szybko, jednak nigdzie nam sie nie spieszy. Mimo marudzenia barda nie zatrzymywalismy sie az do wieczora.

- Daleko jeszcze? - pytam rzeczowo Altona, ktory wlasnie wrocil ze zwiadu.

- W tym tempie? Pare godzin - odparl.

Patrze na pozostalych.

- Pietnascie minut przerwy. To miasto ma mury obronne?

- Tak.

- To w nocy nie wejdziemy. Mozemy jednak podejsc pod mury i tam przenocowac. Bedzie bezpieczniej i spokojniej niz w srodku lasu.

Po krotkim odpoczynku ruszylismy dalej...

W czasie gdy wszyscy przygladali sie przesluchwaniu Orka Lex podszedl do lezacego w cieniu drzewa czlowieka.

- Wiesz ze takie nietoperzyki jak ty roztaczaja bardzo specyficzna aure dla kogos kto zna sie na magii?

Wampir tylko syknal spod kaptura.

- Spokojnie. Nie zrobie ci krzywdy. Zupelnie dobrze wyreczy mnie milo przygrzewajace sloneczko - stwierdzil wesolo bard, po czym zaczal wypowiadac cicho slowa zaklecia. Kiedy skonczyl z jego palcow wyplynal czarny dym, ktory przeniknal szaty wampira.

- Elfki wymyslily to zaklecie dawno temu by chronic swoja delikatna cere. Nie gwarantuje, ze w pelni cie ochroni, ale moze nieco ulzy w bolu. To na razie bladolicy.

Bard odszedl na bok i zaczal jak gdyby nigdy nic brzdakac na swoim instrumencie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No dalej koniku już mi się na nic nie przydasz - oswobodziłem wierzchowca z siodła i uzdy i wypuściłem na wolność. Zdążyłem zobaczyć jak gna w stronę pastwisk, po czym prędko wróciłem do drużyny.

- Alton! Mógłbyś sprawdzać drogę przed nami? A ty Kirgon i El pilnujcie tyłów. Orku nie zgub mojej złodziejki. A ty El spróbuj go na razie nie zabijać...

Postanowiłem stosować się do rozkazu... rozkazu? Nie? Prośby...

Szedłem tuż obok El, najemniczki pracującej teraz dla krasnoluda. Nie ufam tym draniom, sprzedaliby matkę za sakiewkę pełną dukatów.

Nie mniej trzeba było zawrzeć jakąś znajomość:

- Witaj tajemnicza elfko, wiem że odkryłaś moją obecność, a i ja tropiłem waszą kompanię tylko dlatego że poczułem wyraźnie elfią woń...

Nagle coś gwałtownie uderzyło mnie w pierś, sprawiając lekki ból, nozdrza piekły mnie strasznie, to był z pewnością zły znak:

- Zatrzymajcie się! Groźba wisi w powietrzu! Wyczuwam niedobrą aurę otaczającą to miejsce! Złe duchy krążą nad nami! To zwiastun jakichś nieszczęść! Miejmy nadzieję że uda się nam uniknąć najgorszego...

Pobiegłem prędko do Abbarina i wyszeptałem mu do ucha tak aby słyszał to tylko on:

- Jakieś złe magiczne moce nastają na nas, jakaś potężna siła została uwolniona aby nas powstrzymać, proponuje lekko zmienić trasę aby zmylić naszych adwersarzy.

Wróciłem na swój posterunek i kontynuowałem rozmowę z elfką, wydawało mi się ze chciało mi coś powiedzieć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powoli oczy przywyczajały się do wszech panującej ciemności. Zachmurzone niebo nie pozwoliło ujawnić się księżycowi. Szedłem po omacku, bez żadnej pomocnej dłoni ani wskazówki. Mogłem polegać tylko na trzech zmysłach - węchu, dotyku i słuchu. Ten ostatni przydał mi się najbardziej - musiałem odnaleźć jakiś poboczny strumyk lub rzekę, ażeby - idąc z jej prądem - trafić nad wodospad. Zatrzymałem się w wysokiej trawie i usiadłem na ziemi. Zapewne nawet za dnia nie byłbym widoczny, tym bardziej teraz. Wokół panowała głucha cisza. Po pewnym czasie stawała się nie do zniesienia, ale jednak nie byłem tutaj sam. Czułem jak ktoś, lub coś, stawia ciężkie kroki na ziemi, ale jednocześnie zachowuje się tak cicho. Doskonały łowca, który może stać się także zwierzyną.

Trawa i gałęzie drzew zaczęły wydawać cichy odgłos. Szum zimnego wiatru przebiegł przez moje oblicze. Ale nie był to zwykły wiatr. Także trawa inaczej poruszała się na wietrze. Zbyt delikatnie... Zbyt harmonijnie... Ukazał mi się też kolejny znak - księżyć momentalnie wyjrzał zza chmur i oślepił mnie swoim bladym światłem. Chumry ustąpiły i stało się jasno jak za dnia...

Sięgnąłem po swój taureński topór i powoli wyprostowałem nogi. Widok, który ujrzałem przeszedł moje najśmielsze przypuszczenia: pięciu osobników stojąc w kręgu przywoływało prawdopodobnie bardzo potężne zaklęcie. W dali słychać było mowę orków. Ale nie był to ich "pospolity" język. Posługiwali się oni jakimś starowiecznym dialektem, którego zrozumieć nie potrafiłem. Być może zauważyli mnie, ale nie przerywali swojego dzieła. Wkrótce ich wzniesione dłonie zapłonęły ogniem. Ogniem czerwonym. Ogniem, którego ciepło sam mogłem poczuć na swojej twarzy. Musiałem odwrócić wzrok, a gdy to zrobiłem potężna fala zwaliła mnie z nóg, a trawa zaczęła płonąć. Powstałem z ziemi i zacząłem uciekać. Będąc około dwudziestu kroków dalej spojrzałem po raz kolejny w stronę magów: na niebie wydać płonący pentagram, który wyrzuca w górę iskry i kule ogniste. Począłem biec w drugą stronę jeszcze szybciej, ale potknąłem się na kłodzie i upadłem. W tej chwili powieki moje stały się tak ciężkie... Potem... Nie wiem, co się ze mną działo...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przechylam kielich pełen czerwonej cieczy. Trunek jest rozkoszą dla zakurzonego gardła, bukiet powoli rozchodzi się w ustach. Mam jeszcze trochę czasu, głupcom jeszcze chwilę zajmie uporanie się z mym ostrzem. Staram się nie zwracać uwagi na ich pełne nienawiści okrzyki. Piję. Może nie jest to elfie wino o cudnym aromacie, powoli rozgrzewające ciało rozchodzącą się lekkością, lecz z pewnością najlepsze jakie można zdobyć w tej mieścinie. Kolejny łyk. W ustach czuję charakterystyczny metaliczny posmak. Karczmarz dobrze pojął lekcję. Owiewa mnie aromat róż, miła odmiana po oddychaniu przesiąkniętym wonią potu i piwa powietrzem. Mają mnie za potwora, odmieńca... zabawne... stajemy się tym, czym tworzą nas inni. Ostatnia kropla powoli rozpływa się po języku. Leżę wśród różanego pola, w oddali słychać bicie dzwonów. Otwieram oczy. Wstaję, rzucam karczmarzowi monetę. Powrót do rzeczywistości, cóż... przynajmniej do TEJ rzeczywistości. Zmierzam w kierunku wyjścia. Zblizam się do progu. Okrzyk wściekłości poprzedzający głuchy odgłos bełtu wbijającego się w futrynę drzwi. Tuż obok mej głowy. Delikatnie przytrzymuje rozedrgany pocisk.

- Branigan - mój szept jest wyraźnie słyszalny w całej sali - następnym razem lepiej wyceluj.

Szybki odwrót i rzut sztyletem. Stukot upadającej na podłogę kuszy. Cichy charkot dobywający się z gardła przebitego ostrzem, łoskot ciała osuwającego się na podłogę. Branigan... tym razem na twych ustach śmierć złożyła swój pocałunek. Rzucam karczmarzowi jeszcze kilka złotych monet. Odwracam się. Wychodzę.... wprost w duszącą woń miasta.

"Nad szemrzącym strumykiem" - Nie wiem jak chorego poczucia humoru trzeba było, by nazwać tak ową karczmę, zwłaszcza, iż najbliższe źródło wody to miejski ściek - rozlewający się cicho tuż za gospodą. Otumaniający zmysły odór miasta: pomyje, ekskrementy, zepsuta żywność, rozkładające się szczątki zwierząt, pewnie nawet ludzi, cywilizacja. Być może kiedyś nawet płynął tędy strumień, miało to miejsce dawno temu. Miasta się zmieniają, rosną, zywią się sobą... tylko odór pozostaje ten sam. Brązowy. Usta mimowolnie napełniają się smakiem zgniłej kapusty. Odchodzę czem prędzej.

Ulica, przechodzę obok żebraka. Dziecko postępu o obciętych nogach. Złoto lub stal - tak banalny wybór. Nawet nie spojrzawszy w jego stronę rzucam mu złotą monetę. Czy pomoże mu ona przeżyć kilka kolejnych dni? Nie wiem, równie prawdopodobne, że przyczyni się do jego śmierci. Jest mi to obojętne. Od zawsze coś z tym w mej piersi było nie tak. Złoto lub stal - czy tak naprawdę właśnie do tego sprowadza się nasz istnienie. Co odróżnia ludzi od potworów?

Zimny wiatr przywiewa przyciszony gwar rozmów. Jestem już blisko. Plac targowy, wędrowni kupcy już spakowali swe towary, teraz siedzą w zajeździe i rozmawiają o dzisiejszym utargu. Wchodzę do okazałego budynku niezwracając nawet uwagi na szyld. Ludzie tylko na chwilę odwracają swą uwagę od rozmowy. Dla nich jestem tylko kolejnym wędrowcem, tak jak oni, każdy zdaje sobie sprawę, iż jest zbyt mało wart, by ktokolwiek chciał, aby doręczono mu posłanie. Wędrowiec pośród wędrowców. Jest coś napawającego optymizmem, wśród owych ludzi drogi, którzy przyjmują potwora do swego grona, by mógł się ogrzać i usłyszeć wieści z różnych stron świata. Lecz nie pora, by zacieśniać związki towarzyskie. Podchodzę do recepcjonistki i kładę na ladzie kilka złotych monet. Jest nieco przestraszona, lecz szybko się opanowuje, niepewnie podaje mi duży klucz.

- Pierwsze piętro, piąte drzwi na lewo... proszę... pana.

Kilku młodzieńców niepewnie spogląda w moją stronę, są zbyt niedoświadczeni, by poznać, kiedy śmierć ma wartę. Czuję ich niepokój przepełniający salę pachnącą płomykami świec. Czuję także mieszkańców miasta, ich nienawiść, strach, głębie czarnych myśli. Oni boją się potworów. Prędko udaję się na górę nim któryś z nich zrobi coś głupiego. Trzeba uszanować spokój tego miejsca.

Wchodzę do wynajętego pokoju. Jest mały, skromnie urządzony, choć to i tak więcej, niż miałem do dyspozycji podczas długich lat morderczego treningu. W zasadzie i tak nie potrzebuję większości tego wyposażenia. Składuję w skrzyni wszelkie zbyteczne przedmioty, złoto równo przekładam do kilku innych sakiewek, by zbytnio nie kusiło złodziei. Na końcu zdejmuję wyrzutnię pocisków i montuję ją we wnętrzu skrzyni, tak by wystrzelony dysk rozpłatał każdego, kto nieuważnie spróbuje ową skrytkę otworzyć. Zamykam drzwi od środka, zabieram z sobą klucz i otwieram okno. Wyskakuję przez nie i upadam niżej przetaczając się po ziemi. Zmierzam szybko do bram miejskich by zdążyć przed ich zamknięciem.

Strażnicy nie zadają zbędnych pytań. Dawno nauczyli się by nie wtrącać się w sprawy przybyszy... zwłaszcza tych dziwnie odzianych. Szybkim krokiem przechodze przez bramy i kieruję się w stronę pobliskiej łaki znajdującej się nad skrajem lasu. Orzeźwia mnie zimne powietrze. Kiedy już jestem dostatecznie daleko od zgiełku miasta siadam na trawie i oddają się medytacjom. Bramy miasta zostaja zamknięte

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy mężczyzna odzywa się do mnie, czuję się przez chwilę zbyt zaszokowana, by się odezwać albo w jakikolwiek sposób zareagować - po chwili wygłasza jakąś przemowę, godną tych wszystkich szaleńców głoszących na Łupowisku koniec świata... po chwili popełnia błąd i podchodzi do krasnoluda - nim nadążam z powstrzymaniem go.. jednak tylko mu coś szepcze... jednak skoro jest więźniem, nie mam zamiaru mu tego wybaczać - wiem, że sama jestem zbyt słaba, aby go przewrócić, jednak życie na ulicy czegoś uczy...

W momencie, kiedy się obraca w moją stronę, podcinam mu nogi, a gdy pada - kopię go w nerkę:

"Znaj miejsce". - na mojej twarzy wykwita szyderczy uśmiech na wspomnienie jego słów 'tajemnicza elfka'. - w tym momencie jednak odsuwam się krok do tyłu, poza zasięg jego rąk i oczekuję na reakcję mojego złotodawcy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzyłem lekko rozbawiony jak paladyn, odziany w ciężką zbroję, spada na ziemię. To musiało boleć... Wybełkotał kilka słów, ale prawdę mówiąc, wcale go nie słuchałem. Bardziej interesowało mnie, gdzie jest nasz drowi przyjaciel. Czyżby wyczuł niebezpieczeństwo i nie zechciał się pojawić? Elfka była wściekła:

- Kretyn! - syknęła z krzaków w stronę nieprzytomnego rycerza - Zobacz czy jeszcze dycha.

Wstałem powoli prostując wszystkie kości i czułem rosnącą frustrację mojej towarzyszki. Wziąwszy kij w garść postukałem kilka razy w zbroję pancernego męża, która wydała kilka metalicznych odgłosów. Ukląkłem przy wojowniku i zacząłem zdejmować z niego blachy, szło opornie, gdyż nie za bardzo wiedziałem gdzie znajdują się zawiasy, przekręcałem go z lewej strony na prawą, aż w końcu udało mi się zdjąć pancerz. Potem ściągnąłem z niego resztę ubioru i stwierdziłem, że jest z nim bardzo niedobrze; siniaki i inne rany rozsiane co całym ciele mogły go unieruchomić na kilka dni. Nie mam czasu do stracenia! Szybko wyciągnąłem z paska z miksturami flakonik o lekkim, czerwonawym zabarwieniu, podniosłem głowę rycerza (przedtem umiejscowiwszy go w pozycji siedzącej) uderzyłem kilka razy otwartą dłonią w twarz, by oprzytomniał i siłą zmusiłem go do wypicia mikstury leczniczej. Jeszcze mi za to podziękuje... Położyłem rannego w pozycji leżącej obok Zena i obu przykryłem - uprzednio zdjętymi - ubraniami rycerza.

- Dobra... Trzeba kilku godzin, by doszedł do siebie - rzekłem.

Elfka tylko skinęła głową i w dalszym ciągu obserwowała portal.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nigdy jeszcze nie spotkałem się z czymś tak sprzecznym do mojej natury - i nie wiem, czy wybrałbym tę pierwotną i czystą magię dobrowolnie, gdybym mógł. W tej chwili nie miałem jednak wyboru, elf całkiem wbrew logice ratował mnie przed cierpieniem. Wzdrygałem się mimowolnie, czując wstyd przed siłami, które mnie teraz chroniły...

Mimo to, a raczej dzięki temu, szedłem wśród płomieni słońca aż zapadl wieczór. Powoli zapominałem, co znaczy mrok czający się wszędzie, łącznie z moim sercem... Odzyskiwałem siły w lawinowym tempie; ogłosy nocy wołały mnie, jako swego brata. Teraz jednak, moim bratem był głód, narastający powoli...

Piętnaście minut przerwy, widać krasnolud poczuwa się do przewodzenia tą grupą... Moją grupą? Mimowolnie przypominałem sobie wszystko, co widziały oczy mojego umysłu... "Ta krew", moja krew. A przy tym krew wszystkich, którzy mi towarzyszą, choć już nie tak ważna - krew, którą spuszcza się do rynsztoka, które rozlewa się po bruku.

Drgnienie rzeczywistości, które poczułem, mogło należeć do moich pobratymców...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kobieta znienacka atakuje mnie i kopie w nerkę, leżę chwile na ziemi, i trzymam się za obolałe miejsce. O nie tego już za wiele nie pozwolę sobą pomiatać jak workiem kartofli.

- Znaj miejsce - odpowiada kobieta, szyderczo się do mnie uśmiechając.

Na szczęście nie jest to cios dorosłego mężczyzny, wtedy musiałbym zbierać się dłużej. Widzę jak najemniczka podbiega do Abbarina - mam nadzieję że krasnolud nie obrazi się jak trochę jej wygarnę.

- No moja pani, teraz trochę przegięłaś! - szybkim krokiem zbliżam się do mojego celu i wymierzam potężny cios w twarz. Złodziejka nie jest w stanie go uniknąć i pada jak rażona piorunem.

- No trzeba będzie trochę poczekać aż oprzytomnieje, mogę to trochę przyśpieszyć podając odpowiedni wywar - mówię do krasnoluda, który spogląda na mnie zdumiony całą sytuacją.

Podchodzę do elfki i daje jej do powąchania śmierdzącego wywaru, kiedy po kilku sekundach dochodzi do siebie mówię:

- Teraz jesteśmy kwita El.

Wracam do reszty drużyny przekonany że teraz zastanowi się dwa razy zanim porwie się na orka...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrze zdziwiony i nieco zdenerwowany na Orka. Tak naprawde zastanawiam sie czy nie wypruc mu flakow na miejscu... Ale nie mam pojecia o co wlasciwie tej dwojce poszlo, wiec chyba nie ma sensu za szybko siegac po miecz. Miecz jest zawsze ostatecznoscia. Jesli po niego siegasz to znak, ze przegrales i musisz zmniejszyc rozmiary swej porazki. Tropiciel juz zanurzyl sie w lesie przed nami patrolujac droge. Pozostanie bez tylnej strazy jest niebezpieczne, z drugiej strony wyslanie tej dwojki znowu razem to pewna smierc ktoregos z nich. Nie puszcze tez El samej do lasu bo sie zgubi, a Kirgon... nie, nie ufam mu dosc aby zostawic go za plecami. Obysmy jak najszybciej doszli do tego przekletego miasta.

- Kirgon, mysle, ze w nocy mozna zmienic szyk. Ty oslaniaj glowna grupe, ja i El bedziemy zabezpieczac tyly - chyba trzeba tej decyzji nadac jakies pozory, ze nie chodzi wylacznie o sprzeczke... - Oboje duzo lepiej widzimy w ciemnosciach niz ty - Orkowie w mroku maja oczy niewiele skuteczniejsze od ludzi, podczas gdy elfy w naturalny sposob widza w swietle gwiazd rownie dobrze jak w sloncu, a krasnoludy przez setki lat pracy gleboko pod ziemia wyrobily sobie niesamowicie czuly zmysl wzroku.

Pozwalam, aby grupa nieco nas wyprzedzila i ruszam, tym razem z mieczem w garsci i skupiony na wypatrzeniu ewentualnych niebezpieczenstw. Ork twierdzil ze ma "zle przeczucia" a ja nauczylem sie nie lekcewazyc takich rzeczy. Jesli cos czai sie przed nami Alton powinien to wykryc.

- El... nie musisz mscic sie na wszystkim co sie rusza i nie jest aktualnie gotowe oddac ci swoich pieniedzy...

Nie oczekuje zadnej reakcji i nie otrzymuje jej.

- Tak na marginesie, dawno juz chyba nie placilem za twoje uslugi - to mowiac wyjmuje kilka monet. - Przydadza ci sie, gdy dojdziemy do miasta.

Nagle dostrzegam dziwna lune nad wierzcholkami drzew bijaca gdzies za nami i nieco na prawo. Czy to kolejna noc, ktora przyniesie nam nadmiar wrazen?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowik. Małe, bezsilne stworzenie w tym przeklętym i brutalnym świecie. Jest tylko małą, nieznaczącą cząstką wobec bogów, a nawet - samych Ludzi, Orków, Krasnoludów czy Elfów. Jakże mówić tu o jakieś sile małego stworzonka, które nikomu nie jest potrzebne? Samo musi przetrwać w swoim świecie, gdzie żyje i walczy o przetrwanie. Czasami zastanawiałem się, czy aby życie takiego słowika nie jest lżejsze od życia wśród Orków i Krasnoludów, gdzie o zwadę nie trudno. Tym łatwiej także o szybką śmierć. A słowik? Tropi robaki i śpiewa leśnym drzewom swoje pieśni...

Tak też robił teraz, gdy leżałem na trawie. Te wszystkie wydarzenia ze wczoraj... Czy to był sen? Jawa? Raczej nie, bo rzeczywiście mam kłodę pod nogami, a ubranie pokryte popiołem śmierdzi spalenizną... A więc - wszystko to zdarzyło się w tym świecie. Nie świecie iluzji, ani żadnym innym, tylko naszym. Leżałem tak jeszcze przez kilka chwil i przysłuchiwałem się śpiewowi słowika. Gdy i on odleciał - w dali przede mną dało się słyszeć cichy szum. Nie szelest trawy. Szum. Szum wody... Podniosłem się, ale nie czułem żadnego bólu ani zmęczenia. Próbowałem zorientować się, gdzie jestem, jak daleko zaszedłem, ale wszech obecna mgła zmąciła mój wzrok. Począłem więc iść przed siebie - szum stawał się coraz to wyraźniejszy i byłem już pewien - to rzeka. Pierwszy raz w życiu spotkałem rzekę, która biegnie przez łąki i pastwiska. I tylko jedna jest taka - Arshkad. Oznaczał to tyle, że byłem już blisko wodospadu, bowiem tutaj, na skraju lasu za miastem, kończą się tereny przyjazne dla Ludzi. Ich granica przebiega przez tę rzekę, przez wodospad.

Ku memu zdziwieniu Arshkad nie było krystalicznie czyste, jak to ludzie w karczmie powiadali. Teraz płynęła w nich woda zabarwiona krwą. I to krwią ludzką... Czyżby ktoś składał ofiary nad orkijsko-ludzką granicą aby ta ustąpiła? Nie mam jednak zamiaru pchać się w kolejne niebezpieczeństwa - ruszam z prądem rzeki w stronę wodospadu. Po mojej lewej stronię widzę obrzeża lasu, który był moim domem. Spędziłem tam już tak wiele czasu, ale nie czuję bólu. Wręcz przeciwnie - pomimo tego, że wyszedłem stamtąd tylko na chwilę, to... poczułem ulgę. Tak samo gdy zakubiony wracałem podczas burzy do swej groty i rozpalałem ognisko. Tak samo też się teraz czuję... Po prawej zaś stronie, wydawać by się mogło, bezkresna, zielona pustynia zmroczona mgłą - ziemie orków, ale nikt nie wie, co za klan panuje nad tym terytorium. Po kilku minutach drogi słyszać już było bardziej donośny szum wody - zbliżałem się do wodospadu. Mgła zaczęła ustępywać, a na widnokręgu dało się dostrzec korony najwyższych drzew - to Lasy, rzekomo należące do Orków. I teraz oto zbliżam się, aby dowiedzieć się prawdy. Czerwone Arshkad kończy się właśnie tu - podchodzę ku stromemu zakończeniu brzegu rzeki. Wydawać by się mogło, że część królestwa, w którym żyje znajduje się na stołowej górze, a niżej tylko śmierć. I ze wschodu również może nadejść śmierć... Nie jestem tak ciekawy świata, ale co dalej? Co jest za Lasami? Ja, który żyłem tylko w tej małej części nie potrafię pojąć, że tam w dali mogą żyć Ludzie w spokoju, bezpieczni o swoje granice...

Gdy stanąłem tuż nad samym krańcu - nie ujrzałem lasów. Nie ujrzałem dymu po ogniskach. Nie ujrzałem orkijskich sztandarów, ani niczego podobnego. Lasy były spalone. Nawet na taką wysokość nad ziemią dało się odczuć woń spalonych gałęzi i trawy - pozostały tu tylko zgliszcza i pustynia popiołu, ale... któż tak chciał? Czy ten wczorajszy znak na niebie ma z tym związek? Czy owy pentagram powstał po to, aby spalić Lasy? Sądzę, że zaklęcie zostało zgotowane przez szamanów orków. Dlaczego więc chcieli zabijać swoich braci, tak przecież potężnych, że nioektórzy ludzie uważali legendy Lasu za przeklęte? Co teraz? Nie wiem nawet, jaki klan zamieszkiwał te tereny... Arshkad? Wodospad spływał w dół, ale... Dalej nie było żadnego koryta! Woda rozlewała się po spalonej równinie - bez przerwy przybywało jej, ale nie wsiąkała w ziemię - nalewała się niczym do ogromnej misy...

I znam tylko jeden sposób, ażeby dowiedzieć się, jaki był powód tego dziwnego zjawiska. Czy mam zaryzykować i iść w przeciwnym kierunku i dowiedzieć się, kto składał ofiary nad rzeką? Kto chciał oczyść te - być może przeklęte - ziemie? I zarazem kto dysponuje tak ogromną mocą magiczną ażeby w ciągu kilku chwil spalić teren dwukrotnie większy od samej stolicy?

Czy to Ludzie znaleźli pradawne zwoje, które pomogą im zniszczyć Orów raz na zawsze?

Czy to Orkowie zostali opętani przez demony i teraz oczyszczają swe szczepy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słowik. Małe, bezsilne stworzenie w tym przeklętym i brutalnym świecie. Jest tylko małą, nieznaczącą cząstką wobec bogów, a nawet - samych Ludzi, Orków, Krasnoludów czy Elfów. Jakże mówić tu o jakieś sile małego stworzonka, które nikomu nie jest potrzebne? Samo musi przetrwać w swoim świecie, gdzie żyje i walczy o przetrwanie. Czasami zastanawiałem się, czy aby życie takiego słowika nie jest lżejsze od życia wśród Orków i Krasnoludów, gdzie o zwadę nie trudno. Tym łatwiej także o szybką śmierć. A słowik? Tropi robaki i śpiewa leśnym drzewom swoje pieśni...

Tak też robił teraz, gdy leżałem na trawie. Te wszystkie wydarzenia ze wczoraj... Czy to był sen? Jawa? Raczej nie, bo rzeczywiście mam kłodę pod nogami, a ubranie pokryte popiołem śmierdzi spalenizną... A więc - wszystko to zdarzyło się w tym świecie. Nie świecie iluzji, ani żadnym innym, tylko naszym. Leżałem tak jeszcze przez kilka chwil i przysłuchiwałem się śpiewowi słowika. Gdy i on odleciał - w dali przede mną dało się słyszeć cichy szum. Nie szelest trawy. Szum. Szum wody... Podniosłem się, ale nie czułem żadnego bólu ani zmęczenia. Próbowałem zorientować się, gdzie jestem, jak daleko zaszedłem, ale wszech obecna mgła zmąciła mój wzrok. Począłem więc iść przed siebie - szum stawał się coraz to wyraźniejszy i byłem już pewien - to rzeka. Pierwszy raz w życiu spotkałem rzekę, która biegnie przez łąki i pastwiska. I tylko jedna jest taka - Arshkad. Oznaczał to tyle, że byłem już blisko wodospadu, bowiem tutaj, na skraju lasu za miastem, kończą się tereny przyjazne dla Ludzi. Ich granica przebiega przez tę rzekę, przez wodospad.

Ku memu zdziwieniu Arshkad nie było krystalicznie czyste, jak to ludzie w karczmie powiadali. Teraz płynęła w nich woda zabarwiona krwą. I to krwią ludzką... Czyżby ktoś składał ofiary nad orkijsko-ludzką granicą aby ta ustąpiła? Nie mam jednak zamiaru pchać się w kolejne niebezpieczeństwa - ruszam z prądem rzeki w stronę wodospadu. Po mojej lewej stronię widzę obrzeża lasu, który był moim domem. Spędziłem tam już tak wiele czasu, ale nie czuję bólu. Wręcz przeciwnie - pomimo tego, że wyszedłem stamtąd tylko na chwilę, to... poczułem ulgę. Tak samo gdy zakubiony wracałem podczas burzy do swej groty i rozpalałem ognisko. Tak samo też się teraz czuję... Po prawej zaś stronie, wydawać by się mogło, bezkresna, zielona pustynia zmroczona mgłą - ziemie orków, ale nikt nie wie, co za klan panuje nad tym terytorium. Po kilku minutach drogi słyszać już było bardziej donośny szum wody - zbliżałem się do wodospadu. Mgła zaczęła ustępywać, a na widnokręgu dało się dostrzec korony najwyższych drzew - to Lasy, rzekomo należące do Orków. I teraz oto zbliżam się, aby dowiedzieć się prawdy. Czerwone Arshkad kończy się właśnie tu - podchodzę ku stromemu zakończeniu brzegu rzeki. Wydawać by się mogło, że część królestwa, w którym żyje znajduje się na stołowej górze, a niżej tylko śmierć. I ze wschodu również może nadejść śmierć... Nie jestem tak ciekawy świata, ale co dalej? Co jest za Lasami? Ja, który żyłem tylko w tej małej części nie potrafię pojąć, że tam w dali mogą żyć Ludzie w spokoju, bezpieczni o swoje granice...

Gdy stanąłem tuż nad samym krańcu - nie ujrzałem lasów. Nie ujrzałem dymu po ogniskach. Nie ujrzałem orkijskich sztandarów, ani niczego podobnego. Lasy były spalone. Nawet na taką wysokość nad ziemią dało się odczuć woń spalonych gałęzi i trawy - pozostały tu tylko zgliszcza i pustynia popiołu, ale... któż tak chciał? Czy ten wczorajszy znak na niebie ma z tym związek? Czy owy pentagram powstał po to, aby spalić Lasy? Sądzę, że zaklęcie zostało zgotowane przez szamanów orków. Dlaczego więc chcieli zabijać swoich braci, tak przecież potężnych, że nioektórzy ludzie uważali legendy Lasu za przeklęte? Co teraz? Nie wiem nawet, jaki klan zamieszkiwał te tereny... Arshkad? Wodospad spływał w dół, ale... Dalej nie było żadnego koryta! Woda rozlewała się po spalonej równinie - bez przerwy przybywało jej, ale nie wsiąkała w ziemię - nalewała się niczym do ogromnej misy...

I znam tylko jeden sposób, ażeby dowiedzieć się, jaki był powód tego dziwnego zjawiska. Czy mam zaryzykować i iść w przeciwnym kierunku i dowiedzieć się, kto składał ofiary nad rzeką? Kto chciał oczyść te - być może przeklęte - ziemie? I zarazem kto dysponuje tak ogromną mocą magiczną ażeby w ciągu kilku chwil spalić teren dwukrotnie większy od samej stolicy?

Czy to Ludzie znaleźli pradawne zwoje, które pomogą im zniszczyć Orów raz na zawsze?

Czy to Orkowie zostali opętani przez demony i teraz oczyszczają swe szczepy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Kirgon, myślę, że w nocy można zmienić szyk. Ty osłaniaj główną grupę, ja i El będziemy zabezpieczać tyły - oboje dużo lepiej widzimy w ciemnościach niż ty. - Słowa krasnoluda były rozważne, to trzeba było mu przyznać, nie lubił rzucać ich na wiatr, a moja sprzeczka z elfką była mu bardzo nie na rękę i mogła źle wpłynąć na atmosferę w grupie.

- Natychmiast się tam udaje mości krasnoludzie! Mam jednak nadzieję, że

będziesz trzymał tego małego potwora z dala ode mnie. - Zostawiłem mojego rozmówce samego z jeszcze chwiejącą się na nogach elfką.

Śpieszny krokiem doszedłem do elfa i człowieka, którzy z lekkim niepokojem przyglądali się zaistniałej sytuacji. Człowiek wydawał się bardzo blady, ale wraz z nadejściem zmierzchu wyraźnie nabrał wigoru.

Kilka minut upłynęło na spokojnym, lecz uważnym, marszu, nagle elfi bard nie wytrzymał tej ciszy i przemówił:

- Słuchajcie panowie, wy sobie wypatrujcie tych zjaw, a ja tymczasem pobrzdąkam sobie trochę na mej lutni. Muszę dokończyć balladę.

Nie mając nic przeciwko temu zostawiliśmy barda parę metrów z tyłu, a ja z człowiekiem uważnie śledziliśmy wzrokiem okoliczne chaszcze.

- Słuchaj człowieku, nie wiem co ci jest ale może chcesz jakieś ziółka? Nie wyglądasz najlepiej, znam się trochę na ludziach. Jestem Kirgon, wyjaw mi swe imię bo nie chce się ciągle zwracać do nieznajomego...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po kilku minutach moich nalegań elfka sporządziła z gałęzi, ubrań i liści coś w rodzaju noszy - miały one coś w rodzaju rączek po jednej stronie, osoba, która miała je wlec musiała ciągnąć trzymając mocno te dwa patyki. Głowa paladyna została umieszczona po stronie tychże rączek, a nogi znalazły się tam, gdzie kończył się drugi koniec prymitywnych noszy. Łowczyni uśmiechnęła się szyderczo i stanęła obok czekając wyraźnie aż zacznę targać paladyna. Popatrzyłem chwilę na Zena i wiedziałem co muszę zrobić... Wymawiając inkantacje nekromantycznych zaklęć zacząłem animować zwłoki należące do nieprzytomnego towarzysza. Zen nieporadnie wstał i powlókł się w stronę noszy, chwycił mocno rączki i czekał na dalsze rozkazy. Popatrzyłem zwycięsko na elfkę.

- Dobra... - sarknęła - Idziemy do miasta, drow najwyraźniej nie ma odwagi się pokazać...

- Prowadź.

Zwiadowczyni rzuciła mi groźne spojrzenie i ruszyła ostrożnie przodem, ja zaś skupiłem się na prowadzeniu Zena. Nosze podrygiwały rytmicznie na nierównościach terenu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...