Skocz do zawartości

Pandeaemon

Forumowicze
  • Zawartość

    281
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Pandeaemon

  1. Pandeaemon
    "Nie ma we mnie niena­wiści, ani żalu,



    jest tyl­ko świado­mość



    włas­nej bezużyteczności"



    -Paulo Coelho



    Do napisania tego tekstu, zainspirował mnie fakt podania nieprawdziwych informacji na stronie głównej CDA.



    Dotycząca kontrowersyjnego pomysłu wprowadzenia mikropłatności do znienawidzonej przez wielu graczy, marki jaką jest Call of Duty.



    Redaktor napisał tam o tym, że płacąc realne pieniądze uzyskamy profity nie tylko w postaci dodatków wizualnych, ale do takich, które dadzą nam przewagę nad innymi graczami.



    Chodzi dokładnie o dodatkowy slot na nową umiejętność lub broń, co ułatwiłoby starcia z graczami, którzy decydują się nie zapłacić.



    Jak można się domyślić, spowodowało to falę krytyki w komentarzach, gdzie komentujący zaczęli licytować się, która część jest jedynym dobrym COD-em, fani BF3 również, nie omieszkali zabrać głosu i pokazać grającym w Black Ops 2 kto jest królem na tronie FPS-ów.



    Tylko, dlaczego nikt z wyżej wymienionych, nie przelał swojej energii na to, aby sprawdzić, jak w rzeczywistości wygląda sprawa z tymi mikropłatnościami i co tak naprawdę one wniosą do samej rozgrywki.



    A wnoszą one, tylko płatne kamuflaże do broni.






    Nie wiem, czy był to celowy zabieg, czy zwykłe niedopatrzenie ze strony CDA, które strzela informacjami, częściej niż pada trup w COD, nie zważając na rzetelność tych informacji.



    Odnoszę wrażenie, że liczy się tylko ilość oraz nagłówek, który ma przykuć uwagę, a sama informacja już nie ma znaczenia.



    Niestety, ale coraz bardziej kojarzy mi się to z nagłówkami w stylu Fakt itp.



    Otóż poszperałem trochę w poszukiwaniu dowodów, potwierdzających to, o czym przeczytałem na stronie CDA i co się okazało, to ani twórcy, ani gracze po wprowadzeniu mikropłatności w ostatniej łatce, (ukazała się tylko w wersji na XBOX 360) nie wspomina, o czymś takim jak dodatkowe miejsce na broń, czy umiejętność.



    Jest to nie pierwszy taki news, który wprowadza w błąd graczy i powoduje, niepotrzebny hejt, na daną grę.



    Pytam się tylko po co? Jaki jest cel takiego zabiegu?



    Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na to pytanie, jednak faktem jest to, że gdyby niektórym komentującym dać kałacha, to urządziliby sobie BF czy COD na żywo, taka nienawiść przez nich przemawia.



    Tylko niech te osoby zastanowią się co im to da, oprócz tego, że marnują swój wolny czas, zamiast zrobić coś kreatywnego, bądź pograć w ulubioną grę.






    Zaznaczam, że nie jestem fan boyem COD`a jednak gram w tą grę , bo sprawia mi ona przyjemność, wszelkie opinie na jej temat mam gdzieś, ponieważ mam własny rozsądek, potrafiący ocenić to co mi się podoba, a co nie.



    Jednocześnie gram w BF3 i jakoś nie czuję potrzeby aby zgnoić, czy pokazać gdzie jest miejsce osobom, którym może się podobać coś, co mi nie podoba się w żadnym stopniu.



    Bardzo dużo osób marudzi na COD`a obwinia go za wszelkie zło, jakie ma miejsce w świecie gier, tylko w tym wszystkim coś mi nie pasuje.



    Skoro gra jest opluwana przez tak dużą grupę ludzi, to jakim cudem COD jest najlepiej sprzedawaną grą w historii, a także fakt że nawet na PC spotykam w sieci mnóstwo osób pochodzących z Polski.



    Wydaje mi się, że ci którzy tak tryskają jadem, nie zagrali nawet w dany tytuł, ale mają dużo więcej do powiedzenia w tym temacie, aniżeli ludzie, którzy ograli tą produkcję w każdym calu.



    To nie jest sposób aby zaistnieć, a co najwyżej, aby pokazać innym jakimi ignorantami jesteśmy.



    Owszem COD ma wiele wad, takich jak zastój graficzny od kilku lat, lagi w rozgrywkach sieciowych, brak dedykowanych serwerów itd.



    Aczkolwiek, jeśli pomimo tego wracam do tej produkcji i sprawia mi ona radość, a także tysiącom graczy na całym świecie, to świadczy o tym, że gra jest dobra.



    Wyprzedzając fakty, pewnie ktoś napisze, że to co się wielu podoba, nie znaczy to, że jest dobrą grą.



    Jednak jeśli iść dalej tym tropem, można by tak powiedzieć o każdej produkcji.



    Dlatego moim zdaniem, grajmy w to co sprawia nam radość, a jako gracze dzielmy się tą pasją w pozytywny sposób, a nie różnijmy się ze względu na preferencje dotyczące gier, czy też sprzętu jakiego używamy do odpalania naszych kamieni milowych w świecie elektronicznej rozrywki.



    Gry powinny łączyć, a nie dzielić ludzi!



    Zaś co się tyczy CDA, to życzę redaktorom pójście nie w ilość informacji, a w jakość, bo to nie pierwsza dezinformacja w ich wykonaniu,



    Na koniec polecam kanał maniaka COD, który wymiata na padzie w Multi.



    http://www.youtube.com/user/402THUNDER402
  2. Pandeaemon
    Ban na seks [18+]



    "Seks bez miłości to puste doświadczenie.



    Ale wśród pustych doświadczeń



    to jedno z najlepszych" - Woody Allen



    Dzisiaj chcę poruszyć temat, który można powiedzieć, nie istnieje w większym stopniu, w grach, tak chodzi o seks.



    Aczkolwiek, słowem wstępu chcę przytoczyć pewną anegdotę, z czasu, kiedy pracowałem w Empiku, jako sprzedawca.



    Stojąc za ladą, podchodzi do mnie klientka ? matka, wraz z ośmioletnim chłopczykiem, a w ręku trzyma pudełko z grą Wiedźmin 2.



    Jak większość z Was wie, tytuł ten jest dla osób pełnoletnich, ale nie oszukujmy się, grają w to dużo młodsi gracze.






    Jednak moim obowiązkiem, jako sprzedawcy, było poinformowanie szanownej mamusi, o tym jaki jest przedział wiekowy i jakie treści, owa gra zawiera.



    To, że gra jest od 18 lat, że leje się krew, słyszymy niecenzuralne słowa, występują w grze narkotyki, nie zrobiło na kobiecie, żadnego wrażenia.



    No, tak przecież to normalka, że dziecko w tak młodym wieku, jest obeznane z brutalnością, narkotykami i wulgaryzmami.



    Dopiero, gdy wspomniałem o tym, że występują w tej grze, sceny erotyczne, mamusia wzburzyła się.



    Nawet, to nie odwiodło jej od zakupu, bo jak stwierdziła, synek będzie grał z ojcem.



    Cóż miałem zrobić, sprzedałem kobiecie Wieśka drugiego, a jednocześnie załamałem ręce i miałem ochotę spytać się, czy synek, będzie ?trzepał kapucyna?, także wraz z tatusiem.



    Wybaczcie moje słownictwo, ale to jest naprawdę chore.



    No, dobrze trochę przydługawy wstęp mi wyszedł, ale już przechodzę do sedna problemu o jakim, będę tu rozprawiał.



    Mianowicie, dziwi mnie fakt, że twórcy zarówno gier jak i filmów stronią od scen erotycznych, nie mówię tu o tandetnych grach pornograficznych, pokroju ?Lula? czy inna ?Wyspa Miłości ? Przygody Ryśka? bo są one tak, żałosne, że szkoda miejsca i czasu na komentarz, tego czegoś.



    Chodzi mi raczej o subtelną erotykę, jak wystąpiła w wyżej wymienionym Wiedźminie 2: Zabójcy Królów, czy też w Fahrenheit.






    Tym bardziej dziwi mnie, tak małe wykorzystanie, wątków seksualnych, bo jak powszechnie wiadomo, wszystko co ma w sobie, choćby skrawek seksu, sprzedaje się wyśmienicie.



    Poważnie, czy są to, tak gorszące ludzi dorosłych, młodzież sceny, ażeby często, gęsto rezygnować z nich?



    W czym jest gorsze, pokazanie czułych scen miłosnych w grze, czy choćby rozwinięcie tego wątku w fabule, od tony trupów, flaków, latających głów i ?kurew? co drugie zdanie?



    No, tak przecież babcie, oraz przyjaźni małym dzieciom, panowie w czarnych sutannach, którzy wmawiają nam, od najmłodszych lat, że seks i cielesność, to wytwór szatana, a od masturbacji można stracić wzrok??tiaaaa?.pewnie.



    Jednak oglądanie morderstw i najgorszych ludzkich zachowań, do jakich, my jako rasa ludzka, jesteśmy zdolni, jest w porządku.



    A treści te są, nagminnie przelewane, czy to na ekrany monitorów, czy też ekrany kinowe.



    Tutaj zarówno rodzice, jak i babcie, oraz księża nie protestują, i nie dają tzw. ?banana? na takie treści, które są dostępne dla dzieciaków.



    Dlaczego wciąż jesteśmy zmuszani, do oglądania takich kwiatków jak w Mass Effect 3 gdzie to, może dojść do związku homoseksualnego, a nawet międzygalaktycznego, jednak samo pokazanie seksu, ociera się o głupotę.



    W tym momencie Watykan powinien zawyć z wściekłości, wraz z niebiosami, a samych twórców z Bioware spalić na stosie.



    Aczkolwiek, skoro dają już nam taką ?egzotykę? jeśli chodzi o gry komputerowe, to dlaczego, do jasnej Anielki, muszę oglądać, jak postacie niby uprawiają seks, ale w ubraniach.



    Ktoś może powiedzieć, że to może była gra wstępna, ale skoro postacie, wychodząc z łóżka, mają na sobie te same odzienie, to coś tu jest nie tak i czuję się, jakby robiono ze mnie kretyna, albo dbano o moją moralność, co by nie ucierpiała na tym.



    Podobne rzeczy mamy w wielu innych tytułach, jak, choćby Playboy: The Mansion, gdzie już sama tematyka tytułu napawa erotyką, a kiedy dochodzi do zbliżeń, to nasze postacie, zamiast uprawiać seks, gimnastykują się, robiąc fikołki.



    Takie coś, chcemy pokazywać naszym dzieciom, żeby później w życiu rzeczywistym, kiedy usłyszą propozycję seksu, zaczęły na swoim partnerze/partnerce robić takie przewroty?



    Raczej wątpię, przecież można by wykorzystać tę, nośną tematykę, choćby do edukacji najmłodszych w tym temacie, podając im to co lubią najbardziej, czyli w postaci gry, choćby edukacyjnej.



    Jednak nie, lepiej jest powiedzieć, że to zło, a potem jak dzieci pytają się rodziców o to, skąd biorą się dzieci, mówić o bocianach, a sam seks, pokazywać na przykładach misiów.



    Chwała, że jeszcze w Japonii robi się gry, zawierające sceny, nieprzekłamanego seksu, choć w większości, to dziwności.



    Jakby nie było, taka Katawa Shoujo opierając się na erotyce, przekazuje ważne treści. Takich tytułów powinno być znacznie więcej, oczywiście w sposób subtelny, pokazujących to i owo, oraz z odpowiednią kategorią wiekową.



    A dzieciak jak będzie chciał ?zrobić sobie dobrze? to nie potrzebna mu, do tego gra, bo ma masę filmów pornograficznych w Internecie, a że rodzice, rzadko kiedy, kontrolują co ich pociechy robią w sieci, to i problemu większego nie ma.



    Dlatego też, nie zgadzam się na przekazywanie mi treści erotycznych w sposób niepoważny, głupi wręcz, traktujący mnie jak idiotę.



    A same gry będą traktowane jak rozrywka dla dzieci, dopóki takie ogłupiające, odbiorcę, treści będą pojawiać się w nich. Raczej nie tego oczekujemy, po naszej rozrywce.



    Kończąc chcę oddać hołd twórcom Wiedźmina, Katawy, Fahrenheit oraz innych gier, o których zapomniałem, a które pokazały w sposób naturalny sceny erotycznie, nie próbując zrobić ze mnie, kretyna.



    Kings of Leon -Sex on fire





  3. Pandeaemon
    Wirtualne oko na wszechświat



    "Najcudowniejsze jest to,



    że wszechświat czuje."- Albert Einstein



    W dzisiejszym wpisie przedstawię Wam, kilka pomocnych programów dla obserwatora, nocnego nieba, z którymi miałem styczność i od razu na wstępie chcę zaznaczyć, że wszystkie opisane przeze mnie aplikacje są darmowe.



    1.KStars 1.2.0 (Gwiazdy)



    Typowy, multimedialny atlas nieba, który dostępny jest w polskiej wersji językowej posiada dość rozbudowane opcje. Oprócz standardowo przedstawionych tu gwiazdozbiorów, planet, możemy dopatrzeć się również komet, planetoid, konfiguracje księżyców Jowisza, czy wykres wysokości, danego obiektu nad horyzontem.






    Niestety jak duża część tego typu aplikacji, posiada w swojej bazie tylko kilka polskich miast, jednak możemy wprowadzić współrzędne ręcznie i po problemie.



    Kolejną ciekawą opcją i chyba, najbardziej przydatną dla osób prowadzących obserwację jest zakładka, w której możemy znaleźć wszelkie obiekty, które są dostępne, danego dnia na niebie.






    Jednak największymi minusami tego programu jest to, że aplikacja ta przeznaczona, jest dla Linuxa, ponieważ pracuje w jego środowisku.



    Następnym, negatwywnym aspektem jest to, że aplikacja ta jest brzydka w odbiorze, a wszelkie obiekty są dwuwymiarowe, zaś sam interfejs potrafi odstraszyć początkujących użytkowników.



    2. Celestia 1.4.1



    Celestia jest tu nietypowa w tym zestawieniu, a to dlatego, że jest ona najprościej rzecz ujmując, ?symulatorem podróży w kosmosie?



    Wszelkie obiekty są trójwymiarowe, a sama baza danych programu jest pokaźna i na bieżąco aktualizowana.



    Graficznie program prezentuje się dobrze, a samo sterowanie odbywa się, domyślnie za pomocą klawiatury numerycznej i skrótów klawiszowych, co sprawia , że możemy siedzieć w wirtualnych odmętach wszechświata, przez długie godziny.






    Co dodaje zabawy, to możliwość obserwacji prawdziwych statków jak i stacji kosmicznych, jednak twórcy poszli o krok dalej i mamy również dostęp do fikcyjnych statków z różnorakich seriali.



    Kolejną ciekawostką jest to, że możemy przenieść się w czasie, maksymalnie do roku 9999 i obserwować jak się zmieni do tego czasu, nasz układ słoneczny.



    Jest jeszcze wiele opcji, ale te pozostawię zainteresowanym do odkrycia, bo jak sami widzicie program ten, nie tylko edukuje swojego użytkownika, ale przysparza mu również wiele zabawy.






    Celestia dostępna jest na większość systemów operacyjnych, a jedynym z jej minusów, ze względu na mnogość opcji, jak i świetną oprawę graficzną, są wymagania sprzętowe.



    Potrzeba, w miarę średniej jakości sprzętu, aby podróż dawała nam wiele radości.



    Kolejną niedogodnością jest to, że program dostępny jest, w angielskiej wersji językowej(jeśli jest już dostępna pl, to proszę mnie poprawić w komentarzach)



    A także to, że przed przyjemnym i pełnym korzystaniu z możliwości tej aplikacji zmuszeni jesteśmy do nauczenia się skrótów klawiszowych, które są na szczęście dostępne w zakładce ?help?



    Wymagania minimalne:



    Procesor: 1GH



    Pamięć: 1GB Ram



    Karta Graficzna: 128 MB Ram



    Dysk twardy: 2GB wolnej przestrzeni.



    3. Stellarium 0.7



    Stellarium jest podobny do pierwszego z opisywanych przeze mnie programów, aczkolwiek jest on dużo ładniejszy.



    Jak poprzednik, posiada on szeroką bazę danych, która pokazuje nam siatki gwiazdozbiorów, dzięki czemu, osoby nie potrafiące dostrzec na niebie układów gwiazd, opanują tą czynność w dość szybkim tempie.



    A dodatkową ciekawostką jest możliwość włączenia rysunków, gwiazdozbiorów, co nie jest praktyczne, ale ładnie wygląda.






    Ponadto możemy włączyć tryb podczerwieni i w taki sposób przyglądać się obiektom, które oczywiście możemy dowolnie powiększać, przybliżając widok.



    Interesująco rzeczą dla obserwatora jest to, że program ten, o ile jesteśmy podłączeni do Internetu aktualizuje nam pozycje obiektów, zgodnie z tym co widzimy w tej samej chwili na niebie. Dlatego też, nie musimy spędzać wiele czasu, na poszukiwaniu wybranego przez nas, obiektu, który mamy zamiar badać, naszym wzrokiem.



    Co się wiąże z czasem, możemy go również przyśpieszać, aby dla przykładu zobaczyć co będzie dostępne nad naszą częścią nieba za kilka godzin.






    Program posiada opcję wtyczek, które możemy zainstalować w łatwy sposób, a które dają nam dostęp do wielu nowych opcji, takich jak wyświetlenie, niektórych, historycznych wybuchów typu supernowa, czy też przewidywanego położenia sztucznych satelitów.



    Osobiście używam w czasie obecnym, dwóch ostatnich programów.



    Celestii, to umilenia sobie czasu w wirtualnej przestrzeni kosmicznej, zaś Stellarium jako pomocy, do prowadzenia obserwacji przez teleskop.



    Dlatego, osoby zainteresowane, powinny same sprawdzić każdy z tych programów i dobrać odpowiedni do własnych preferencji.



    Wiem, że jest jeszcze wiele podobnych aplikacji, ale szczerze powiedziawszy nie miałem okazji ich testować, ponieważ nie są mi one potrzebne do szczęścia, a to czego szukałem odnalazłem w omawianych w dniu dzisiejszym pozycjach.



    Na koniec, życzę wiele przyjemnych chwil spędzonych z tymi aplikacjami i przyjemności płynących z podróżowania po zakamarkach wirtualnej przestrzeni kosmicznej, a także podaję linki do wyżej wymienionych programów.



    Linki:



    http://www.sciagnij.pl/programy/p/Linux-Edukacja-Astronomia-KStars/1429- KStars


    http://www.dobreprogramy.pl/Celestia,Program,Windows,12949.html - Celestia


    http://www.stellarium.org/pl/ - Stellarium


    Sear Bliss - Blood on The Milkyway





  4. Pandeaemon
    Multiplayer ? Tryb Boski



    Jeśli zaczniesz coś robić, przekonasz się,



    jak mało jest porządnych



    i uczciwych ludzi.- Antoni Czechow



    Jeszcze rok temu nie zagrywałem się w gry w trybie multi, a sam tryb dla pojedynczego gracza satysfakcjonował mnie w zupełności.



    Po czasie ogrania kampanii w Mass Effect 3 i z braku lepszych tytułów w owym czasie wszedłem w tryb wielosobowy, aby sprawdzić z czym to się je.



    Ku memu zdziwieniu przesiedziałem w nim łącznie 60 godzin, po czym brakowało mi, zresztą jak wielu graczom, wspólnej rywalizacji pomiędzy sobą.



    Wstrzymywałem się z zakupem Batllefielda trzeciego ze względu na mój brak skilla w sieciowych shooterach, a także z obawy, że mój 6 letni złom nie pociągnie tego potwora wydajności. Tym bardziej, śledząc temat na FA pt. ?Czy pójdą?? gdzie masa ludzi z maszynami 5 razy wydajniejszymi od mojej, zastanawiało się, czy gra im ruszy.



    W końcu podczas świątecznej wyprzedaży na Originie zdecydowałem się wydać 50 zł na podstawkę i ku mojemu zdziwieniu i wielkiej radości, gra chodzi płynnie na średnich detalach.



    Włączyłem się do wspólnej gry, co zaowocowało jeszcze większym apetytem na kolejne, sieciowe potyczki w różnych grach.






    Następnym tytułem jaki padł moją ofiarą był COD Black Ops 2 i od razu zaznaczam, że jest to pierwszy COD jakiego włączyłem w trybie multi.






    Grało się bardzo przyjemnie, do czasu aż zacząłem trafiać na ?graczy? którzy mieli współczynnik zabójstw, względem zgonów na poziomie 11



    Zaczęło mi w tym coś nie pasować i chciałem zbadać sprawę.



    Oglądałem na YouTubie masę filmików z tej gry i nie zauważyłem, aby ktoś dokonał takiego czynu jak w/w osobnicy?..do czasu?..



    W końcu trafiłem na ten filmik:



    http://www.youtube.com/watch?v=wGDFaOJ3M8s&list=PLEIyzVHZEBLf6PpMla-RY6KbN0v5PbI9P&index=6


    W którym to jego właściciel ujawnia cheaterów przeróżnej maści.



    Od znanych Wall Hacków, Aim botów, aż po nowości w postaci lag hacków, gdzie powiedzmy ?gracz? zatrzymuje całą, przeciwną drużynę w miejscu, klikając jeden przycisk.



    Zmierzam do prostego pytania, a brzmi ono tak:



    Po co oszukiwać w trybie dla wielu graczy? Co daje tym osobom taka gra?



    Nie mam pojęcia, oprócz nabijania statystyk, w które i tak nikt nie uwierzy, kto grał choć trochę w dany tytuł, nic to nie daje.



    Bo co to za przyjemność jeśli idziemy przez mapę i kosimy wszystko, niczym kosiarka bez jakiegokolwiek wysiłku i nutki napięcia, czy nam się uda.



    Potrafię zrozumieć osoby, które używają różnych hacków w trybie dla pojedynczego gracza, dlatego, że mogą nie mieć skilla, a chcą poznać fabułe, ale żeby to robić w multi?



    Porozmawiałem raz z jednym z takich osobników i na moje pytanie, po co on właściwie to robi odpowiedział, że sam nie wie.



    Normalnie ręce i nie tylko ręce opadają w tym momencie, a człowiek ma ochotę rzucić się z okna, spotykając się z taką głupotą.



    Jedynie czemu służą takie zabiegi to zniszczenie przyjemności z rozgrywki samemu sobie, jak i innym graczom.



    Dziwi też fakt, że twórcom nie chce się nic z tego typu zagrywkami robić, bo co róż pojawiają się nowi ludzie używający "wspomagaczy" doprowadzając do furii uczciwych współzawodników.



    Mimo wszystko wciąż pogrywam w Multi i już mniej więcej, potrafię wyczuć oszusta, ale co mają zrobić nowi gracze, którzy dopiero co zaczęli grę i trafiają na takich idiotów?



    Prawdopodobnie wkurzą się na twórców, że to z grą jest coś nie tak i rzucą tytuł na zakurzoną stertę gier znienawidzonych, choć czerpaliby przyjemność gdyby nie cheaty.



    A ja tymczasem wracam do BF 3 i mimo tego, że idzie mi średnio, nigdy bym nie pomyślał, aby używać takich zabiegów, bo kto oszukuje choćby w grze innych ludzi, będzie to robił w rzeczywistym świecie.



    A na to nigdy nie będę się godził.



    Heaven Shall Burn - Against all Lies





  5. Pandeaemon
    Moja podróż do gwiazd 1



    A cóż piękniejszego nad niebo,



    które przecież ogarnia



    wszystko co piękne?? - Mikołaj Kopernik



    Rozpoczynam nowy cykl na moim blogu, poświęcony astronomii.



    Chcę zacząć od podstaw obserwacji i udzieleniu kilku rad początkującym obserwatorom nocnego nieba.



    Wiadomo, że wystarczy nam lornetka astronomiczna lub teleskop, aby ujrzeć piękno kryjące się na nad nami, jednak aby było to przyjemniejsze przydałby się jeszcze jakiś atlas i program pomagający nam w wyszukaniu co ciekawszych obiektów na nieboskłonie.



    Zaczynając od początku zaprezentuję Wam ?Wielki Atlas Kosmosu? wydawnictwa Buchmann. Duży format, twarda oprawa i 300 stron, na których zawarto wiele przydatnych informacji.




    Zawiera on informacje na temat planet naszego układu słonecznego, podając dane statystyczne, fotografie, oraz szczegółowe mapy planet naszego układu. Oprócz tego mamy opisy misji badawczych na Marsa, Księżyc itp.






    Następny rozdział traktuje o planetoidach, o sposobach ich szukania spoglądając przez teleskop, opisy z czego się składają i inne ciekawe informacje związane z tym tematem.






    Znajdziemy tu również zestawienie najbliższych gwiazd wraz z typami widmowymi każdej z nich.






    Słońce zostaje rozłożone na czynniki pierwsze, zaczynając od samej budowy, tarczy, atmosferę, opisy wybuchów, aż po misje badawcze.






    Jest tu masa informacji, ale nie będę wymieniał każdej z osobna, bo nie o to chodzi, dlatego, że każdy zainteresowany sam sobie to przeczyta.



    Najważniejsze dla obserwatora będą jednak mapy nieba, przedstawione na dwóch półkulach, o każdej porze roku.



    Naprawdę bardzo pomocna rzecz, która pokazuje nam wszystkie obiekty dostępne na niebie, wraz ze zdjęciami najciekawszych okazów, które możemy dostrzec.




    Myślę, że tyle informacji będzie wystarczających do tego, aby zachęcić miłośników tej dziedziny, do zwrócenia uwagi na tą pozycję.



    Tym bardziej, że dzięki temu Atlasowi możemy poznać wiele ciekawostek dotyczących przestrzeni kosmicznej, a przede wszystkim poszukiwania nocnych obiektów będzie o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze.



    A jak prezentuje się sama księga?



    Jak już na wstępie wspomniałem mamy duży format, twardą oprawę, papier matowy, na którym wszystko wyraźnie widać i świetnej jakości zdjęcia z teleskopów kosmicznych ? Spitzer, Hubble.



    Cena jak na tak bogate wydanie nie jest astronomiczna wbrew pozorom, bo kosztuje około 90zł w Empiku, a ja sam kupiłem go w księgarni za 75zł.



    Tytuł: Wielki Atlas Kosmosu



    Autor: Opracowanie zbiorowe



    Wydawnictwo: Buchmann



    Ilość stron: 302



    Oprawa: Twarda



    W następnym cyklu przedstawię przydatny program komputerowy, oraz ogólne porady dotyczące zakupu teleskopów i przygotowania się do obserwacji.

    Mass Effect 2 Soundtrack: "Suicide Mission"




  6. Pandeaemon
    Witam Drodzy Czytelnicy.
    Następny wpis miał pojawić się w czwartek, jednak postanowiłem napisać tą notkę informacyjną.
    W związku z tym, że mam w przygotowaniu 3 różne teksty i każdy z innej dziedziny, a jednym z nich chciałbym rozpocząć nowy cykl, prosiłbym o opinię w komentarzach, co wolelibyście, abym Wam zaprezentował.
    A oto następujące tematy:
    -"Gry mojej Młodości"
    - Recenzja książki
    -Poradnik astronoma - amatora (tu pojawiłby się nowy cykl, o ile będziecie zainteresowani)
    Dziękuje za ewentualne opinie i do czwartku.
    Pozdrawiam.
  7. Pandeaemon
    5,10,20,30 ? czyli długość gier 2/2


    Czas przeżywamy jako coś, co otrzymujemy i



    zarazem jako coś, co nam się odbiera.
    ~ Christian Schütz



    Kontynuując moje poprzednie wywody, chcę poruszyć kwestię na którą zwrócił uwagę użytkownik o nicku Fiend, który to stwierdził, że seria Devil May Cry od części 4 jest krótsza od 3 wcześniejszych części.



    Z tego co mi wiadomo, to pierwszy Devil padał między 10 a 20 godzinami, co zależało od tego jaki sobie wybraliśmy poziom trudności i jak radziliśmy sobie w samej grze. Od razu zaznaczam, że gra jak większości wiadomo jest produkcją trudną.



    Część 4 zajęła mi między 10 a 15 godzinami na przejście, ale tylko z tego powodu, że poziom trudności w tej części został obniżony i o ile na poziomie normalnym w poprzedniczkach klnąłem niesamowicie, to czwóreczka nie frustrowała mnie w taki sposób.



    Jednak do czego zmierzam, a no do tego, że wszystkie te części są podobnej, jeśli nie takiej samej długości, lecz czas był sztucznie wydłużony, poprzez wysoki poziom trudności.



    Kolejnym argumentem za tym, żeby gry nie były aż nadto długie przemawia znudzenie po jakimś czasie gracza. Wyobraźcie sobie choćby najlepszy seans w kinie, który trwałby z 8 godzin. Założę się, że większość z Was zrezygnowałaby przy 5 i podobnie jest z grami.



    Uprzedzając zarzuty, że przecież w takiego Skyrima można grać i z 500 godzin. Owszem jest tak, ale jakby się postarać to wątek główny da się skoczyć w 10 godzin, a że jest masa innych czynności, które ten czas wydłużają to świetnie, aczkolwiek jest to nadobowiązkowe.



    A te przeklęte 5 ? 10 godzin to głównie powinno dotyczyć gier akcji, FPS-ów itp.



    Jednak co oprócz marudzenia ludzi z branży na temat długości danego tytułu skłoniło mnie do refleksji w tym temacie, czego konsekwencją są moje teksty?



    Około zeszłego tygodnia poszedłem do sklepu z zamiarem zakupu Aliens: Colonial Marines, jednak uprzednio chciałem zaopatrzyć się w nowy numer CDA, ponieważ nie było mnie przez 6 dni w domu, bez dostępu do neta, aby poczytać opinie na temat nowego produktu z Obcym w tytule. Dobrze zrobiłem, kupując nowe CDA, bo recenzja była mocno niepochlebna dla tej gry, dlatego odłożyłem decyzję o zakupie na jutro, aby poszukać opinii w necie na ten temat, ponieważ ocenom w CDA zbytnio nie ufam. Niestety okazało się, że tym razem opinia CDA pokrywa się z tym co znalazłem w necie. No, cóż, wkurzyłem się, bo czekałem na tą produkcję, ale nie ma tego złego, bo byłem ciekawy nowego DMC.



    Następnego dnia, poszedłem do sklepu i zakupiłem hejtowanego DMC, który to swoją drogą jest produkcją bardzo dobrą. Jednak nie o tym chciałem napisać, a zrobiłem to tylko ze względu na to, aby ukazać Wam, drodzy czytelnicy sytuację, w której naszła mnie pewna refleksja, którą tu przytoczę.






    W związku z czym, że jestem graczem od przeszło 17 lat, to i biblioteczka gier urosła do około 500 tytułów (nie nie piszę tego, żeby się pochwalić) i tak sobie pomyślałem przy kasie, wyciągając 100 zł z portfela, że płacę po raz kolejny pieniądze, za tytuł, który owszem da mi wiele radości, ale po jego przejściu, nie wiem czy jeszcze do niego uda mi się powrócić, ze względu na masę gier, których jeszcze nie przeszedłem.



    Jest wiele gier do które c chciałbym przejść po raz kolejny, ale co z tego, skoro brakuje mi na to wszystko czasu i trochę tak żal, człowiekowi, jeśli wie, że kupuje grę, zagra w nią, dojdzie do napisów i może zagra w nią ponownie za 2 lata, bo mu na to czasu nie starcza.



    A co jeśli jest to kobyła po kroju Fallout, Skyrim, Neverwinter Nights czy seria Final Fantasy?



    Niestety, ostatni raz kiedy powróciłem do świata spod znaku FF minęło z jakieś 3 lata, a ja wciąż nie mam czasu na nie.



    Tak, wiem, przecież można nie kupować nowych gier, poczekać aż stanieją, ale skoro trudno człowiekowi wytrzymać do premiery danej wyczekiwanej produkcji, to co dopiero czekać, aż się będzie miało czas, skoro zawsze go brakuje.



    No, sami powiedzcie, w ile tytułów w Waszej biblioteczce zagraliście od A do Z więcej niż 1-2 razy?



    Dlatego jeśli każda gra zajmowałaby z te 20,30,100 godzin, to podejrzewam, że większość gier jakie posiadam, przechodziłbym do emerytury i to tylko jednokrotnie.



    Puentując ten długi artykuł stwierdzam, że produkcje dające nam rozrywkę na 5 godzin są jak najbardziej na miejscu, bo co z tego, że mogłyby zajmować 10 godzin, skoro byłby to czas sztucznie wydłużany, a który moglibyśmy poświęcić na inną produkcję lub w ogóle na inne zajęcie.



    P.S. Dziękuje wszystkim za przeczytanie całości. Następny wpis w czwartek.



    A na koniec chcę przedstawić Wam świetną kapelę:



    Lacuna Coil - Tight Rope





  8. Pandeaemon
    5,10,20,30 ?czyli długość gier 1/2



    Zdać sobie sprawę z nieistotności czasu, to stanąć u wrót mądrości.
    ~ Bertrand Russell

    Chciałbym w dzisiejszym wpisie poruszyć kontrowersyjny temat długości dzisiejszych produkcji.
    Ile to słyszy się narzekania na to, że dzisiejsze produkcje są robione tylko dla kasy, zero innowacji a najważniejsze to, że nie zajmują nam dużo czasu, aby je przejść.


    Czytamy to na różnych forach, w recenzjach, czy w końcu sami zaczynamy się nad tym zjawiskiem zastanawiać. Jednak czy jest ono do końca prawdziwe?



    Moje stanowisko odnośnie tej sprawy jest takie, że nie są one za krótkie.



    Owszem większość dzisiejszych produkcji możemy skończyć w nieco ponad 10 godzin, strzelanki typu Call of Duty w jeszcze krótszym czasie, coś około 5 godzin. A gdy trafia się produkcja na ponad 20 godzin jest ona wyjątkiem. Z drugiej strony wiele starych produkcji takich jak np. seria Resident Evil części 1-3 można było spokojnie skończyć w 3-4 godziny, a byli i tacy, którzy robili to w poniżej 2 godziny. Kolejnym przykładem niech będzie genialna gra jaką jest Metal Gear Solid, którą to kończyło się w 7-10 godzin i to oglądając wszystkie przerywniki, słuchając wszelkich rozmów, bo jeśli przeklinaliśmy te elementy to samej rozgrywki było na może 3-4 godziny. Podobnie z kolejną serią taką jak Bushido Blade na poczciwego ?szaraka? której przejście wszystkimi postaciami zajmowało ze 2 godziny, czy też klasyk typu Contra, który to można było przejść w godzinę do dwóch maks. Tylko nikt wtedy nie marudził, że twórcy to złodzieje, bo za masę pieniędzy dają nam tylko kilka godzin rozrywki. Z drugiej strony gry z gatunku strategii czy też RPG zajmowały po kilkadziesiąt, a czasami kilkaset godzin rozgrywki, jednak podobnie jest obecnie.



    Dlatego zastanawiam się skąd się wzięło to całe marudzenie, na to, że gry teraźniejsze są krótsze od tych z przeszłości?



    Wydaje mi się, że jest to spowodowane naszym sentymentem do produkcji z czasów naszej młodości, a także tym, że wcześniej było wiele możliwości na nowatorskie produkcje i nikt nie zwracał uwagi na długość danej gry. A to dlatego, że grało się ze szczęką opadniętą na kolana i po zakończeniu danej produkcji stan ten utrzymywał się, przyćmiewając myśli o tym, że dany tytuł nie był wcale taki długi, jak może nam się to teraz wydawać.






    Wiadomym jest, że jeśli RPG typu Elder Scrolls, czy Final Fantasy trwał tylko 5 godzin to byłaby to kpina, ale nie wymagajmy od strzelanek, aby trwały 20 godzin, bo kto w to będzie grał, tak szczerze powiedziawszy, od samego intra do napisów końcowych. W stare strzelanki grało się długo, a tylko dla tego, że mapy to były labirynty, na których łatwo można było się pogubić. Zaś współczesne FPS-y naładowane są do szpiku kości intensywną rozgrywką, która nie powinna być dłuższa, z prostego powodu, którym jest znużenie.



    Przed napisaniem tego tekstu skończyłem FEAR 3 który to jest najsłabszą częścią trylogii, ale mimo to grało się przyjemnie. Całość zajęła mi 4 godziny przechodząc kampanię tylko Point Manem i szczerze powiedziawszy, nie wyobrażam sobie ukończenia tej gry, gdyby kampania zajęłaby choć raz tyle czasu. Kolejnym aspektem jest to, że jeśli mamy pracę, rodzinę/dziewczynę, znajomych, oraz inne pasje, to skąd wziąć czas, aby przechodzić kobyły zajmujące po kilkadziesiąt godzin. A pozycję która zajmuje do tych 20 godzin większość z nas jest w stanie skończyć nie wykluczając powyżej wspomnianych ?utrudnień?



    W związku z powyższymi aspektami przeze mnie wymienionymi jest jeszcze jeden dość poważny argument, jednak przytoczę go w drugiej części tego artykułu, za kilka dni.



    A tymczasem drodzy gracze, grajcie w produkcje, patrząc na to ile dają Wam frajdy, a nie na to ile czas potrzeba nam na przejście danego tytułu i jeśli będzie to mniej niż 10 godzin to znaczy, że gra jest zła.



    P.S. Druga i ostatnia część tego tematu w dniu jutrzejszym.

    Angelo Badalamenti Twin Peaks Theme ( Instrumental) 1990




  9. Pandeaemon
    Metal Gear Solid



    "Well I'm going to send you a love letter, my dear.



    Do you know what that is? It's a bullet straight from my gun to your heart" - Sniper Wolf



    Chciałbym przedstawić kolejną perełkę, w którą to zagrywałem się lata temu, a do której co jakiś czas lubię powracać, grę przy której szkoliło się język angielski, grę która stała się legendą.



    Metal Gear Solid wydane w 1999 roku na PSX, PC a w późniejszym czasie również na N64 oraz Dreamcast.



    Zacznijmy od fabuły i postaci, dlatego, że są one jednym z największych atutów tej produkcji i gier w ogóle.



    Naszym bohaterem jest Solid Snake, były żołnierz specjalnej jednostki FOX, obecnie byczący się na emeryturze. Niestety, ku jego nieszczęściu emerytura zostaje zawieszona, a sam Snake musi powrócić do roli Bonda.



    Powodem tego stanu są terroryści, ex żołnierze z elitarnego oddziału Fox Hound, którzy włamali się do tajemnej placówki Arms Tech, biorąc zakładników oraz tytułowego mecha Metal Gear o nazwie kodowej ?Rex?






    Psycho Mantis



    Rex to nie byle jaka zabawka, ale supertajna machina bojowa, która potrafi wystrzelić z każdego miejsca na Ziemii pocisk nuklearny, który nie jest wykrywalny dla radarów.



    Przy pomocy tego ustrojstwa złoczyńcy z Liquid Snakiem na czele żądają od władz USA miliona dolarów okupu oraz kodu genetycznego Big Boss`a ? legendarnego super żołnierza. W związku z czym Solid Snake zostaje zmuszony do odbicia bazy z rąk Fox Hound.



    Oczywiście to co napisałem, to tylko wierzchołek góry lodowej, jednak nie będę psuł Wam zabawy z poznawania każdego wątku fabularnego.



    Wspomnę tylko, że będzie tu miał miejsce wątek militarny, miłosny, badań genetycznych, zdrady i przyjaźni na polu bitwy oraz wiele innych.



    Jak sami widzicie fabuła jest zawiła i każdy powinien znaleźć coś dla siebie.



    Kolejnym atutem są fenomenalnie zarysowane postacie poboczne.



    Solid Snake, który jest idealnym żołnierzem wykonującym każdą misję niemożliwą bez jakiegokolwiek podważania rozkazów, ciamajdowata Meryl, która jest siostrzenicą naszego zwierzchnika, czy też genialny, lecz strachliwy inżynier Otacon.



    Jednak to nasi wrogowie wiodą tu prym. Zaczynając od Rewolwerocwca Ocelota, którego prawdziwe intencje są niejasne do samego końca gry, po posługującego się telepatią i telekinezą Psycho Mantisa, czy dramatyczną postać najlepszego snajpera na świecie ? Sniper Wolf, aż po Cybernetycznego Ninje, którego łączą pewne koneksje z Snakiem.






    Cyborg Ninja - Grey Fox



    Co najważniejsze mimo tego, że musimy pokonać te postacie w pewnym momencie gry, to gracz potrafi zżyć się z nimi jak mało, z którymi.



    No, dobrze ale czym jest sama gra?



    Jest ona skradanką połączoną ze strzelaniną, jednak ilość zabitych wrogów wpływa na wynik końcowy. Najprościej rzecz ujmując im więcej trupów tym gorsza ocena na koniec gry.



    Co jakiś czas mamy potyczki z Bossami, które są poprowadzone w interesujący sposób i na każdego przeciwnika jest odrębna taktyka, nie da się zabić ich ot tak strzelając i biegnąc do przodu. Trzeba troszkę pokombinować.






    Przejście gry zajmuje od 7 do 10 godzin, jednak zważając na to, że mamy dwa zakończenia plus bonusy za przejście gry, czas ten wydłuża się.



    Oprawa wizualna zestarzała się, jednak nie aż tak bardzo, żeby odrzucała nas od monitora. Zaś co do strony audio nie można rzec niczego innego poza tym, że jest: fascynująca. Świetnie dobrani aktorzy podkładający głosy pod postacie, czy genialna ścieżka dźwiękowa, czy też odgłosy broni.



    Polecam wszystkim fanom nie tylko składanek sprawdzenie tej pozycji, bo gwarantuję, że będziecie bawić się przy niej bardzo dobrze.



    Na koniec utwór z Metal Gear Solid:

    Metal Gear Solid Soundtrack: The Best Is Yet To Come


    http://www.youtube.com/watch?v=6miaTf1gF4g
  10. Pandeaemon
    Ace Combat: Assault Horizon spotyka COD-a ?
    pierwsze wrażenia z nowego latadła.
    "Wystarczy, że raz doznasz lotu, a
    będziesz zawsze
    chodził z
    oczami zwróconymi w stronę nieba,
    gdzie byłeś i gdzie pragniesz powrócić"
    Leonardo da Vinci
    Dzisiaj dokonałem zakupu gry pt. Ace Combat: Assault Horizon, która to na konsolach zadebiutowała w 2011 roku, a na PC dotarła niedawno. Niosąc pudełko z tym tytułem do stanowiska kasowego miałem mieszane uczucia odnośnie słuszności tego zakupu. W głowie kołotały mi myśli, że gierka będzie średniakiem, a tym bardziej, że jest to port z konsoli, to jakość techniczna też nie będzie satysfakcjonująca. Dodatkową bolączką co dla niektórych będzie zintegrowanie gry z ?lubianym? Games for Windows Live.
    Męczyły mnie te obawy, przez cały proces instalacyjny, jednak po odpaleniu programu z każdą chwilą obawy odchodziły w zapomnienie, a pojawiało się coraz większe zadowolenie z intuicyjnie dobrego zakupu. Gra w Empiku kosztuje 100 zł bez 1 grosza, co w obecnych czasach jest atrakcyjną ceną, ze względu na to, że coraz więcej tytułów zbliża się do granicy 150zł. Zacznijmy od początku. Gra jest spolonizowana kinowo i jak na razie po 2 godzinach testowania nie zauważyłem, większych baboli w polonizacji. Co do optymalizacji i samego portu, bo pewnie to wielu zainteresuje najbardziej, to jest fenomenalnie. Gra chodzi płynnie na maksymalnych detalach w full HD na moim kompie, który na pokładzie posiada procesor dwurdzeniowy taktowany zegarem 2,5 Ghz, 6 GB Ramu oraz GT 280 1GB Ramu. Jak sami widzicie nie jest to demon prędkości, gra trzyma stałe 30 FPS-ów. Klawisze są opisane zgodnie z tym co znajduje się na klawiaturze, bez żadnych znaczków z X Box`a czy innych dziwaczności.
    Co mnie pozytywnie ucieszyło, jeśli chcemy przełączyć się z klawiatury na pada, nie musimy bawić się w ustawieniach, tylko łapiemy pada do ręki i gra automatycznie zmienia wyświetlanie klawiszy na ekranie.
    Niby pierdoła, ale dająca banana na twarzy i coś co powinno być zawarte w każdym tytule. Klawiszologia jest sensownie przełożona i można spokojnie grać na klawiaturze.
    Jednak jak prezentuje się sama gra w praktyce?
    Jest naprawdę dobrze, mamy kampanię fabularyzowaną z normalnymi cutscenkami, a nie tylko zwykłą odprawą jak to miało miejsce w HAWX pierwszej i drugiej części.
    Zaplecze maszyn, którymi możemy siać zniszczenie pośród przestworzy jest zadowalające, oprócz tego mamy standardowo dobór uzbrojenia i do boju??.a jednak nie jest jeszcze mały element, który również sprawia dużo radości. A mianowicie możemy pomalować nasz samolot i są to naprawdę fajne pomysły, co możecie zobaczyć na screenach.


    Jak na razie miejscem akcji jest Irak, jednak z tego co podejrzewam nie będzie to jedyny obszar działania. Kolejnym miłym zaskoczeniem, były misje, w których siadaliśmy za sterami helikoptera, czy to też siedząc w samym helikopterze pruliśmy pestkami do wszystkiego co nam się pod celownik nawinęło za pomocą miniguna. Nawiązanie do celowniczkowych misji z COD czy innych FPS-ów jak najbardziej na miejscu. Owszem wielu ten fakt może oburzyć, że jak to, gra w której przecinamy powietrze, za pomocą latających wehikułów, ale według mnie jest to miły przerywnik od strzelania rakietami w przestworzach.



    "... To nie lot, to majestatyczne, cudowne wniebowstępowanie, kiedy horyzont rozszerza się, kiedy oczy widzą coraz dalej, coraz więcej..."
    A jak się lata samymi maszynami?
    Fani serii odnajdą się tu momentalnie, a nowi gracze także szybko odnajdą się w tej prostej, aczkolwiek widowiskowej mechanice. Dlatego, że nie jest to symulator, a arcade podobny do Tom Clancy`s Hawx z paroma ciekawymi pomysłami, jak np. walka w trybie kołowym. Już tłumaczę o co chodzi. Wystarczy, że zbliżymy się na pewną odległość do nieprzyjaciela, wciśniemy jeden klawisz i siedzimy na ogonie przeciwnikowi, w mgnieniu oka, kamera osadza się na skrzydle naszego samolotu, a na celowniku pojawia się wielka obręcz, która pomaga nam w zestrzeleniu wrogiej jednostki. Mimo tego i tak nie jest wcale łatwo zestrzelić daną jednostkę, ponieważ przeciwnicy, to asy przestworzy, tak więc unikają naszych pocisków z niezwykłą precyzją. A co jeśli to przeciwnik osiądzie nam na kuprze? Odpowiednio manewrując naszą maszyną w pewnym momencie możemy dokonać widowiskowego uniku, czy to robiąc beczkę, czy także inny manewr, a kamera szaleje w tym momencie. Nie powiem, te dwa elementy są jakimś ułatwieniem, ale nadają zarówno epickości pojedynków, jak i sprawiają, że czujemy się jakbyśmy faktycznie siedzieli za sterami prawdziwego samolotu.
    Ostatnim aspektem jest grafika i dźwięk.
    Jeśli chodzi o ten ostatni, to nic szczególnie specjalnego, jeśli chodzi o muzykę, jednak same odgłosy pojedynków powietrznych to majstersztyk i chodzi tu zarówno o strzały, czy o wybuchy. Grafika zaś jest dobra, jednak trochę nierówna.
    Z jednej strony mamy słabej jakości tekstury podłoża terenu, które to z wysokości wygląda przyjemnie, jednak z bliska jest już zupełnie odwrotnie. Czy też słabej jakości, rozmyte mundury i ubrania naszych postaci, zaś z drugiej strony myśliwce wyglądają oszołamiająco, a wybuchy, czy też rozrywanie na części latających maszyn jest jednym z piękniejszych widoków.

    Kończąc chciałbym polecić ten tytuł, wszystkim fanom poprzednich części, czy to konkurencyjnego Hawx. Jeśli przy tamtych pozycjach bawiliście się dobrze, to tu też tak będzie. Ja natomiast wracam w przestworza i za jakiś czas wystrzelę z mojego F16 recenzję tego fantastycznego shootera.
    Berlin - Top Gun - Take My Breath Away

  11. Pandeaemon
    Growy Inicjator



    ?Przestań grać w te głupie gry!



    Tylko czas marnujesz!



    Zająłbyś się czymś pożytecznym, a nie tymi głupotami!



    Ile Ty masz lat, że bawisz się jak małe dziecko?! ?



    Pewnie każdy z nas ? graczy słyszał tego typu zdania niejednokrotnie w swoim gamingowym życiu, czy to od swoich rodziców, czy to od dalszej rodziny, rzadziej ale jednak od znajomych, a przede wszystkim od życiowych partnerek. Czy mają oni racje, czy też nie?



    Owszem dla osoby z zewnątrz, która nie zna naszej pasji od podszewki wydaje się to głupie i dobre dla dzieci.



    Aczkolwiek czy jest to gorsza forma rozrywki, aniżeli wpatrywanie się w TV i oglądanie coraz to bardziej naiwnie głupich programów i seriali? Moim zdaniem nie, ponieważ odkąd pamiętam wolałem rozrywkę taką, na którą mam jakikolwiek wpływ, czy to większy (gry RPG) czy to mniejszy (strzelanki typu COD)



    Spytacie o co mi chodzi w tym wpisie, na co już udzielam odpowiedzi.



    Jeśli nasza pasja jaką są gry daje nam o wiele więcej, aniżeli tylko rozrywkę, która mimo wszystko w jakiś sposób rozwija nas, czy to poprzez rozwój spostrzegawczości, zręczności, szybkiego podejmowania decyzji, czy też logicznego myślenia, może zainicjować dalsze pasje.



    Dla niektórych gry i gamingow`y styl życia jest formą zarobku, podzielenia się swoją pasją z innymi, a w wielu wypadkach jest początkiem całkiem nowego, ciekawego i niekoniecznie związanego z grami hobby.



    Tak jest w moim wypadku, tzn. nie gram tylko dla samego grania, ale z pozycji, które pokochałem, które coś za sobą niosły ciekawego wyniosłem coś zupełnie nowego.






    Z trylogii Mass Effect, a zwłaszcza pierwszej części i przez wielu z nienawidzonego eksplorowania planet wzięła się szalona myśl.



    Pamiętam jak wyszedłem późnym wieczorem po moją dziewczynę do pracy, a byłem świeżo po ukończeniu Mass Effect`a pierwszego i zapuszczeniu sobie na odtwarzaczu mp3 ostatniego utworu z w/w produkcji popatrzyłem w gwieździste niebo i zamarzyłem o zakupie teleskopu.



    Może gdzieś tam w środku odezwał się we mnie dzieciak z myślą, że może są gdzieś tam we wszechświecie rasy spotkane w tej wspaniałej produkcji i chciałbym to wszystko zobaczyć.



    Oczywiście przed zakupieniem rzeczonego teleskopu, na co trzeba było nazbierać funduszy i trochę rozeznać się w astronomii i sprzęcie jaki ona oferuje. Zacząłem oglądać seriale dokumentalne na temat naszego wszechświata, przeglądać różne fora internetowe, czytać książki, no i zakupić upragniony teleskop, a także zająć się dla własnej przyjemności astronomią. A to wszystko dzięki Mass Effect i jest to jeden z wielu powodów dla których wielbię tą serię.






    Kolejną taką produkcją był Deus EX: Human Revolution, którego świat, antyutopijny klimat cyberpunku spowodował, że zainteresowałem się tym odłamem fantastyki i poznałem w końcu fenomen anime ?Ghost In The Shell? oraz wielu czytadeł z ?Modyfikowany Węgiel? Richarda Morgana, którą to serdecznie polecam, mimo że nie jest ona łatwą w odbiorze pozycją, a którą w przyszłości opiszę na swoim blogu.






    Ostatnią jak na razie taką perełką grową, jest Shogun 2 Total War, który to zainteresował mnie światem feudalnej Japonii i wszystkim co się z tym wiąże, jeśli chodzi o wielkich przywódców, rodzaje broni, pancerzy z tej epoki, a także ostatnich samurajów.



    Podejrzewam, że na mojej drodze jeszcze wiele takich pozycji znajdzie swoje miejsce, a na pytanie na początku wspomnianych malkontentów, którzy widzą tylko dziecinadę w moim graniu, skąd wzięło się moje zainteresowanie daną rzeczą, udzielam odpowiedzi, że to z tych głupich gier. Mina takiej osoby w tym momencie bezcenna.



    A Was do jakich nowych zainteresowań, pasji pchnęły dane gry?



    Puentując ten wpis chcę powiedzieć, że gry mogą dać nam więcej, rozszerzyć nasze horyzonty o wiele mocniej, aniżeli w mniemaniu tychże osób tzw. ?poważne zajęcie? i nie są wcale głupią rozrywką.



    Dlatego do wszystkich, których ten tekst zainteresował i zgadzacie się z moimi przemyśleniami kieruję te oto słowa: Grajcie i nie dajcie sobie wmówić, że jest to dobre dla dzieci, jednocześnie starajcie się wyciągnąć coś, z tych gier!



    Na koniec kolejny utwór, piosenka, która zapoczątkowała myśl o teleskopie:

    Jack Wall and Sam Hulick -M4 Part 2 (Faunts)




  12. Pandeaemon
    Gry mojej młodości 1:


    Front Mission 3



    Jedna z najlepszych gier mego życia, wydana na konsolę PSX w 1999 roku przez SquareSoft (obecnie Square Enix)



    Jest mixem strategii turowej z elementami RPG.



    Kierujemy w niej grupką mechów, tocząc epickie bitwy na polu walki.



    Fabuła nie była specjalnie nowatorska, aczkolwiek miała wiele zwrotów akcji i sama ?Moda na sukces? mogłaby pozazdrościć tej produkcji stopnia zagmatwania wielu wątków. Tym bardziej historia tu przedstawiona jest niespecjalnie interesująca dla zachodniego gracza, ze względu na umiejscowienie akcji na terenie Azji, w wielu miejscach Chin, Japonii, o których europejczyk nigdy nie słyszał. Dlatego też o fabule nie będę wypowiadał się zbytnio, bo będzie to jeden wielki spoiler. Jednak gra posiadała i wciąż posiada magiczny syndrom jeszcze jednej tury, a to za sprawą rozbudowanej walki, gdzie każda część mecha została podzielona na odpowiednie podzespoły posiadające swój pasek energii. Co więcej już w tamtym roku, nie była to tylko kosmetyka, a czynnik, który niejednokrotnie decydował o wyniku starcia.



    Wyobraźcie sobie sytuację, w której wasza maszyna dzierży w lewej ręce, o ile można to nazwać ręką ogromny kastet, a w prawej karabin oraz na ramieniu wyrzutnię rakiet. Sytuacja przedstawia się następująco, wrogi czołg niszczy waszemu pupilowi z żelaza prawe ramię. Pomyślicie sobie, że ok, ale nic się nie stało, mam jeszcze kastet. W porządku kastetem rozwalamy w pył wrogi czołg, jednak nie posiadając broni palnej, nie możemy zając się jednostką latającą. Niby sprawa stracona, jednak nie do końca, ponieważ nasze mechy, tu nazywane ?Wanzer? nie pilotują się same, otóż każda jednostka posiada pilota z krwi i kości, którego możemy katapultować na pole walki. Owszem jest ona wtedy mało odporna, ale są dwa plusy takiej sytuacji. Pierwsza, oczywista to rozmiar naszego pilota, który przy wanzerach prezentuje się jak żuczek przy słoniu, a co się z tym wiąże, naszego pilota nie jest tak łatwo trafić. Zaś najważniejszym plusem jest możliwość wskoczenia w wolny czołg, helikopter czy w końcu, w marzenie wielu dzieciaków, własnego stalowego kolosa i rozprawieniem się z wrogim latadełkiem.






    Rozpisałem się na temat walki, ale wierzcie mi, że jest ona przeogromna i o wielu aspektach można by pisać w nieskończoność.



    Dodam jeszcze, że nasze mechy zdobywają z czasem nowe umiejętności bojowe, takie jak wystrzelenie z obu broni, uniknięcie ataku itd.



    Aczkolwiek jest to zależne od typu broni jaki aktualnie posiadamy na stanie, bo w tej grze to nie pilot, nie wanzery, a broń zdobywa doświadczenie i leveluje na kolejne poziomy. Powiecie co za głupota, kto to mógł wymyślić, aby broń zdobywała doświadczenie, ale nie zgodzę się z tym stwierdzeniem, dlatego, że chodzi w tym tak naprawdę o nasze doświadczenie w posługiwaniu się daną bronią. No dobrze, o walce trochę opowiedziałem, a co poza nią i oczywiście fabułą prowadzoną w cutscenkach, a także w statycznych planszach, na których pojawiają się ramki z podobiznami naszych bohaterów, prowadzących ze sobą dyskusje? Otóż developer zrobił coś niecodziennego umieszczając swego rodzaju odpowiednik Internetu w grze. Mamy własny pulpit, w którym możemy zmieniać tapety, muzyczkę itp. Oprócz tego, otrzymujemy i wysyłamy maile, odwiedzamy różne witryny internetowe, gdzie dowiadujemy się wiele o uniwersum, a także kupujemy w sklepach coraz to nowsze bronie, wanzery oraz ulepszenia do każdej z części, naszego cybernetycznego kompana. Jednak co jest najbardziej intrygującego, to włamywanie się na rządowe witryny, łamanie zabezpieczeń wielu programów, wiadomości. Ciężko jest to opisać słowami, ale to co twórcy zrobili z tym aspektem wyszło fenomenalnie. Kolejnym plusem jest poziom trudności, który może nie jest strasznie wysoki, lecz na tle dzisiejszych produkcji może być frustrujący do czasu, aż nie nauczymy się wszystkich mechanizmów tej produkcji. Kolejnym ciekawym według mnie rozwiązaniem jest to, że gra posiada dwa wątki oraz dwa zakończenia, które w sumie zajmują nam około 120 godzin. Od razu uprzedzam, że to w jaki wątek skierujemy się wybieramy tak po godzinie gry, więc save się tu na nic nie zda. Oczywiście w większości odwiedzamy podobne miejsca, wątki zazębiają się, jednak dawni wrogowie stają się naszymi sprzymierzeńcami i odwrotnie, poznajemy inne postacie, jeszcze inne stają się członkami naszej drużyny.






    Grafika jak na dzisiejsze czasy jest brzydka, choć nie odstrasza, waz nery są szczegółowe, świat razi pikselami, ale da się na to patrzyć z pewną dozą przyjemności. Grę polecam każdemu fanowi turowych strategii, a tym bardziej jeśli są fanami mechów. Po dziś dzień przynajmniej raz w roku przechodzę całą produkcję od a do z od dnia premiery.



    Dlatego zabolało mnie, co obecnie wydawca zrobił z tą zacną marką, wydając Front Mission Evolved, jednak o tym napiszę w przyszłości.



    A na koniec kolejny utwór:







    Tytuł: Terminator 2 - Theme Song



    Kompozytor:Brad Fiedel



    Prawa autorskie: Warner Bros Pictures

  13. Pandeaemon
    Recenzje kończące się oceną ? dobro czy zło?



    Chciałbym poruszyć temat, który zaprząta mi myśli, zawsze kiedy otwieram jakiś magazyn lub witrynę w internecie, poruszające tematy filmów, gier czy muzyki.



    Zawsze trafiam na recenzję danego produktu, który mnie interesuje i wczytuję się dogłębnie w opinię autora, robiąc to za każdym razem dwukrotnie. Zapytacie dlaczego tak robię? Czy mam słabą pamięć, lub jestem niezbyt rozgarnięty, żeby zrozumieć, co dany recenzent chciał mi jako potencjalnemu odbiorcy przekazać w swoim artykule?



    Śpieszę z odpowiedzią, otóż robię to za pierwszym razem w celu pozyskania informacji na temat konkretnego tytułu, który mam zamiar zakupić. Po zapoznaniu się z danym produktem osobiście zestawiam swoje odczucia i swoją opinię z daną recenzją i raz zgodzę się w pełni, a innym razem łapię się za głowę z następującą myślą: ?czy ten osobnik nie upadł czasem na głowę?? Jednak mam świadomość tego, że recenzja w większym stopniu jest subiektywna, aniżeli obiektywna i wcale mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie sprawia, że chce się dany tekst czytać.



    Jedyne co mnie boli w tego typu artykułach, to nieszczęsna metryczka z oceną uderzającą po oczach, jak spojrzenie w stronę słońca, po przesiedzeniu kilku godzin w podziemiach. W niektórych wypadkach, a jeśli mówimy o przykładzie recenzji gier komputerowych, jest to szeroko stosowana praktyka, musi być jeszcze uwypuklenie poszczególnych minusów oraz plusów.



    Owszem, można zapytać o co mi chodzi? Co mi w tym przeszkadza? Przecież jest to praktyczne, nie tracimy czasu na wertowanie kilkuset zdań, żeby dowiedzieć się czy warto w dany tytuł zaopatrzyć się, czy uciekać jak najdalej od niego.



    Jak najbardziej zgodzę się z tym stanowiskiem, aczkolwiek, jest druga strona medalu.



    Ileż to razy przeczytałem recenzję i myślę sobie, że dam szansę danej pozycji, jak będzie przeceniona, bądź w późniejszym czasie, jak już dosięgnę tego na czym mi zależy najbardziej. I co wtedy? A niestety w tym momencie pamięć okazuje się wyprowadzona w pole i pamiętam jedynie tą przeklętą ocenę, czasami z minusami, bądź plusami. Jeśli jest to tytuł ze średniej półki, to go olewam, a raczej olewałem. Zmieniłem swoje nastawienie, gdy pewnego razu zakupiłem grę, która wysokich not nie otrzymała, zaś po instalacji produktu na moim blaszaku, okazało się, że tytuł dał mi wiele radości, miło spędzonych chwil i poczułem żal, że nie dałem tej grze szansy dużo wcześniej. Jednak potem zapala się w moich neuronach lampka uderzająca z zapytaniem:



    ?Zaraz, zaraz przecież ta gra dostała taką marną ocenę, co ja w niej widzę??



    Od razu siadam, biorę artykuł i czytam cały tekst ponownie. Dochodzę do wniosku, że zgadzam się w większej części z recenzentem, ale ta, cholerna ocena pasuje mi tu jak noc do dnia.



    Ta sytuacja skłoniła mnie do przemyśleń, na temat ocen, które są zawierane w recenzjach. Czy nie można by napisać samego artykułu, a tą potępioną metryczkę z diabelską oceną wywalić w niebyt, szanowni recenzenci, panowie i panie krytycy? Uważam, że przyniosłoby to same korzyści, bo zarówno ludzie czytaliby, jeśli nie książki, to chociaż te artykuły, żeby się czegoś dowiedzieć.



    Kolejnym plusem byłoby to, że nie przekreślalibyśmy wiele ciekawych i godnych naszej uwagi pozycji.



    A Wy co o tym myślicie, jesteście za ocenianiem, czy recenzją nie zawierającą jakiegokolwiek szufladkowania danej pozycji?



    Na koniec jak zwykle kolejny utwór oddający moje uczucia, odnośnie tego wpisu:



    Zespół: Heaven Shall Burn



    Utwór: Atonement





  14. Pandeaemon
    The Elder Scrolls V: Skyrim ? Hit czy Shit?



    Słowem wstępu, nie jest to kolejna recenzja bądź rozpatrzenie zawartości gry, a jedynie moje odczucia oraz emocje związane z obcowaniem z tym tytułem.



    Około rok temu, udałem się do sklepu z zamiarem zrobienia sobie prezentu na mikołaja w postaci zakupu jakiejś ciekawej gry. Do wyboru miałem L.A. Noire oraz The Elder Scrolls V: Skyrim. Długo zastanawiałem się nad wyborem jednej z nich, ponieważ L.A Noire rekomendowane znakiem Rockstara ? firmy, której każdą pozycję uwielbiam, zaś z drugiej strony ogólno ? gamingowy hype na Skyrim`a.



    Wróciłem do domu z pustymi rękoma i zacząłem przeglądać różne portale internetowe w poszukiwaniu opinii, recenzji, popytałem znajomych na temat Skyrima, bo szczerze powiedziawszy miałem w nosie jak się ten tytuł prezentował w formie zapowiedzi, trailer-ów itp. Koniec, końców stanęło na tym, że pod epickimi hasłami z portali o grach, typu: ?Murowany kandydat do gry roku!? czy ?Najlepsze RPG ostatnich czasów? oraz namową znajomego pognałem do sklepu ile sił, nie patrząc czy coś mi stanie na drodze do celu ( najwyżej potraktuję go krzykiem ? Fus Ro Dah. He, He, He ) wybrałem Skyrima.



    Po powrocie w smoczym tempie do domu i rozpakowaniu pudełka, byłem zafascynowany jego zawartością, a także wykonaniem poszczególnych elementów. Podczas instalacji cały czas towarzyszył mi banan na twarzy, a ja sam czułem się jak po dobrym seksie ;P



    Niestety jak to czasami bywało moralniak nadszedł wraz z odpaleniem wymarzonej gry.



    Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to silnik graficzny oraz sama mechanika gry. Pomyślałem sobie: ?Zaraz, zaraz, czy ja gdzieś już tego nie widziałem? A, no tak przecież to był Fallout3 ?



    Niestety, poczułem wtedy, że ktoś tu leci sobie ze mną w kulki i albo cały świat oszalał, albo to ze mną jest coś nie tak. Grać w moda do Fallout`a 3, nawet cheaty działają z F3 i do tego płacić za to 150zł i krzyczeć niczym w grze na smoki, że jest to pewny tytuł w kategorii gra roku 2011 No, coś tu jest faktycznie nie tak, a na mojej twarzy pojawił się szyderczo-rozpaczliwy uśmieszek i zaświtało pytanie a co z Deus Ex: Human Revolution, który to zdecydowanie wywarł na mnie większe wrażenie i w moim odczuciu, to on jest grą RPG roku 2011.



    Nic, pomyślałem sobie, że skoro wydałem tyle kasy, to wypadałoby przejść tą grę i zrobiłem kolejny błąd. Mianowicie rzuciłem się na wątek główny, ledwo miziając questy poboczne. Nadszedł moment kolejnej załamki. No, jak to gra roku z tak miałką warstwą fabularną?! No, cholera nie wierzę! ? pomyślałem sobie w tym momencie.



    Gra została odstawiona, a ja miałem nauczkę, żeby nie wierzyć w żadne recenzje gier.



    Minął prawie rok, a ja uzbrojony w już nie opinie, a wiedzę stricte na temat samej mechaniki i questów pobocznych gry, zaczerpniętej z różnych for, poświęconych grom, postanowiłem dać temu tytułowi jeszcze jedną szansę. Jak się pewnie domyślacie, tym razem zostałem pogruchotany ogromem możliwości, jakie daje sama gra i eksploracja jej krain.



    Spadły mi kapcie, opadła szczęka, a ja spadłem z krzesła z wrażenia, jakbym dopiero co dostał orkowym toporem między oczy. Gra zyskała w moich oczach niesamowicie wiele plusów i dałem się wciągnąć w objęcia jej klimatu, do tego stopnia, że na liczniku mam ponad 80h a wątku głównego nie ruszyłem, ba nawet zadań pobocznych zbyt wielu nie wykonałem.



    Kończąc, chciałbym odpowiedzieć na pytanie zawarte przeze mnie w tytule tego tekstu.



    The Elder Scrolls V: Skyrim nie jest już dla mnie shitem, jednak hitem na miarę gry roku 2011 także nie jest. Aczkolwiek jest dla mnie jedyną grą w swym rodzaju, przy której lubię odprężyć się i czerpać przyjemność ze spacerku po mroźnych szczytach Skyrim, zwłaszcza kiedy potrzebuję wyciszyć się i odprężyć po ciężkim dniu.



    A na koniec chciałbym polecić świetny mix utworów symfonicznych stworzony przez pewnego użytkownika YouTube, a który uwielbiam puścić sobie, przed sesją ze Skyrim lub Dark Souls.





  15. Pandeaemon
    Na moim blogu, będę pisał o sprawach szokujących, załamujących i dziwiących moją osobę, takich jak ta poniższa, choć będą także luźniejsze wpisy.
    Blog nie będzie regularny, bo nie chcę pisać w nim na siłę, po prostu jak uznam, że coś jest warte opisania, to to zrobię.
    Do stworzenia blogu zanosiłem się już od jakiegoś czasu, jednak myślałem sobie po chwili, że nie ma sensu.
    Aż do dzisiejszego dnia, a dokładniej pewnego incydentu, którego to byłem świadkiem, a także uczestnikiem.
    Dawno, dawno temu...za górami, za lasami.....zaraz to nie ta bajka.
    Powiedzmy tak, w mojej zapyziałej dziurze zwanej dalej Raciborzem w województwie śląskim, a ściślej rzecz ujmując na rynku mego miasta, w godzinach popołudniowych doszło do takiej oto sytuacji:
    Idąc z moją drugą połówką do cukierni, po jakieś ciastka zauważyłem dwóch bezdomnych którzy okładali się po facjatach, a dokładniej ujmując, to jeden okładał drugiego.
    "Okładany" nie wykazał, ani przez moment postawy defensywnej, widać nie grał nigdy w żadną grę typu Mortal Kombat, czy inny Tekken
    Po prostu po męsku przyjmował razy, zalewając się krwią.
    Dookoła pełno gapiów, polujących na sensację jak sępy na padlinę.
    Nie wytrzymałem w końcu i podszedłem do napastnika wykrzykując, aby przestał bić tego drugiego.
    Na co odparł mi, że ten, którego atakował ukradł mu jedzenie.....no załamka, totalna.
    Odparłem mu na to, że nie obchodzi mnie powód, ale jeśli broniący się, a raczej nie broniący nie wykazuje, żadnej inicjatywy, to ma go przestać okładać kolejnymi ciosami, bo inaczej zadzwonię na policję.
    Postałem i poczekałem jeszcze przez chwilę w końcu rozeszli się.
    Zgadnijcie co zrobiły "sępy".
    Czy pogratulowali odwagi? Czy podziękowali za interwencję???
    Jeśli myślicie, że tak to jesteście w wielkim błędzie.
    Otóż "drodzy" gapie zmierzyli mnie wzrokiem bijącym ogromnym żalem, co najmniej takim, jakbym skrzywdził ich matki.
    No, masakra!!!!!!
    Poczułem się w tym momencie jak byk, któremu torreador pokazuje czerwoną płachtę i krzyknąłem pogardliwie w ich kierunku te oto słowa:
    "Może jeszcze popcorn wam przynieść i będzie istne kino akcji, tyle, że za darmo!!!!"
    No, ja nie mogę, a potem dziwi się taki jeden z drugim, że ktoś kogoś pchnął nożem czy innym ustrojstwem.
    Skoro nikt nie reaguje to tym samym daje przyzwolenie na takie zachowania.
    Po tym incydencie straciłem jakąkolwiek wiarę w gatunek ludzki, czego możecie posmakować w tytule, tego wpisu.
    Dla nie kumających - Odium Humanis Generi- Nienawiść do gatunku ludzkiego.
    Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was moim pierwszym wpisem.
×
×
  • Utwórz nowe...