Dało mi to do myślenia #7 - Poświęcenie skalkulowane
W swoich poprzednich wpisach z reguły sięgałem do źródeł filmowych lub książkowych, uchodzących za ambitne ("Lot nad kukułczym gniazdem"), lub też mające takie dążenia ("Jesteś Bogiem"). Nietrudno doszukiwać się głębokich morałów w rzeczach, które powstały właśnie z tego powodu: aby zwrócić na coś uwagę, starć się coś uświadomić, etc. (tak w ogóle to etc. jest idealne, jeśli nie wiesz, czy napisać "itd.", czy "itp."; taka mała dygresja). Dlatego naprawdę lubię poznawać coś, co jest powszechnie uważane za coś zwykłego, niezbyt głębokiego, lecz po dogłębnym poznaniu takiego pseudo ambitnego gniotu dla gimnazjalistów okazuje się, że ma w sobie skrywane przesłanie.
No więc chciałbym sięgnąć do filmów akcji, może nie w stylu "Niezniszczalnych", czy innego "Predatora", lecz do tych nieco bardziej dystyngowanych. Tak czy siak, będą to filmy, po obejrzeniu których wszyscy się zgodzą, że chodzi głównie o pościgi, wybuchy, pranie tyłków przestępcom i co tam jeszcze.
No sami powiedzcie, tak na pierwszy rzut oka: czy film z taką okładką wydaje się być dziełem gnieżdżącym się w pamięci na wiele lat? Jednak taki się okazał, o czym przekonałem się jakieś półtora roku temu. Zack Snyder dokonał rzeczy nieprawdopodobnej: wyreżyserował film, który można oglądać zarówno z popcornem i litrową colą pod ręką, jak i z notesem w ręku, popijając co jakiś czas Expresso cafe mocha (to oczywiście swego rodzaju demagogia, ale każdy wie, o co chodzi). No więc pomijając całą sferę klimatyczną Watchmenów, piękne sceny walki, wartką akcję i genialny soundtrack - dostajemy zakończenie, którego oprócz milionów fanów komiksu, nikt się na pewno nie spodziewał (spoilers, of course): Ozymandiasz niszczy największe miasta na świecie, aby stojące na skraju wojny atomowej mocarstwa zjednoczyły się przeciwko wspólnemu wrogowi: superbohaterom. No i z pozoru bardzo fajnie: parę minut później jesteśmy raczeni scenami w szczęśliwej atmosferze, gdy zagrożenie Fallouta na żywo zostało zażegnane.
Nie pisałbym o tym (całość wydaje się dosyć czytelna), gdyby nie to, jak mało osób zwróciło uwagę na fakt, o którym zaraz opowiem. Ja rozmyślałem o tym zakończeniu... wiele dni, jeśli nie tygodni. Rorschach (jego piękna twarz: na obrazku powyżej) nie zgodził się z Ozymandiaszem, za co został zabity. I można powiedzieć, że jego śmierć poszła na marne; walczył tylko i wyłącznie o swoje ideały.
Krótkie, proste pytanie (tak/nie): czy aby ocalić miliardy, można zabić miliony? Czy śmierć jednych ludzi warta jest życia tych drugich? Prawdopodobnie gdyby Ozymandiasz nie zabił tylu ludzi, w wyniku wojny atomowej zginęłoby ich 10 razy więcej. Mimo wszystko jednak: jeśli istniał chociaż 1% szans, aby ocalić ludzkość innym sposobem, warto było poświęcić tyle niewinnych istnień?
Inny przykład:
W "Mrocznym Rycerzu" najbardziej uderzyła mnie nie scena z "Why so serious", lecz gra Jokera w statki. Zapewne większość z was już wie o co chodzi, dla tych, którzy nie kojarzą - krótki opis. Nasz klaun postanawia umieścić ładunki wybuchowe na dwóch statkach: jednym wożącym więźniów, drugim - cywilnym. Pasażerowie na każdym z nich mają detonator zdolny wysadzić tych drugich, jeśli zaś nic nie zrobią: setki beczek ropy zostaną bezpowrotnie zmarnowane. Sprawa wydaje się oczywista: na początku wszyscy chcą wysadzić więźniów. Jednakże... co, jeśli wśród nich znajduje się choćby jedna niewinna osoba? A może wśród cywili znajdują się ludzie zasługujący na śmierć o wiele bardziej niż bywalcy Arkham? Kto w ogóle zasługuje na śmierć?
Koniec końców, decydują się na śmierć wszystkich: oczywiście okazuje się, że jednak jakimś magicznym sposobem wszyscy przeżyją, blablabla. Chodzi mi o to, że mieszkańcy postanowili nie poświęcać nikogo, a więc tym samym: poświęcić wszystkich. Zaraz to omówię dokładniej, lecz najpierw: kolejny krótki przykład.
The Clone Wars, oczywiście: niesamowicie bliski mi serial, na temat którego panują skrajne opinie: jedni uważają, że poczynił kompletne spustoszenie w kanonie i jest zupełnie zbędny; drudzy traktują TCW jako dzieło sztuki (polecam poczytać opinie na gwiezdne-wojny.pl). Faktem jednak jest, iż Wojny Klonów zyskały tytuł najlepiej ocenianej animacji science-fiction. I moim zdaniem - biją na głowę Nową Trylogię Lucasa.
Ale nie o tym: zwrócę tutaj uwagę na odcinek Brain Invaders, w którym to tajemnicze insekty z Geonosis przejmują kontrolę nad ludźmi (prawdziwa gratka dla fanów "The X-Files" - konia z rzędem temu, kto zgadnie, o który odcinek mi chodzi). Barriss, uczennica Luminary Unduli, również zostaje zainfekowana i podejmuje walkę z Ahsoką Tano. Togrutanka ogranicza się oczywiście do odbijania ataków przyjaciółki. W pewnym momencie Barris udaje się przemówić i prosi o natychmiastowe jej uśmiercenie, póki chwilowo kontroluje swoje ciało. Padawanka Anakina naturalnie się na to nie zgadza.
Parę minut później jesteśmy świadkami bardzo fajnej sceny w szpitalu, gdzie po całym zajściu trafiła Ahsoka. Mówi swemu mistrzowi, że powinna była zabić Barriss; tak przynajmniej nakazywałaby filozofia zakonu Jedi. Jednakże uczucia wzięły górę nad zdroworozsądkowym myśleniem.
Złóżmy to wszystko do kupy. Mamy 3 sytuacje:
1) Ozymandiasz zabija miliony, aby ocalić miliardy
2) pasażerowie wolą własną śmierć, niż skazywać na nią innych
3) Ahsoka podejmuje ogromne ryzyko, starając się uratować i siebie, i Barriss
Wszystkie te sprawy wiążą się z jakimś poświęceniem. I co my, biedni widzowie, mamy z tym począć? Przedstawię swój punkt widzenia:
Moim zdaniem Ozymandiasz popełnił ten błąd, iż traktował eksterminację ludzi czysto statystycznie: miliony trupów < 7 miliardów trupów - kalkulacja była "maszynowa". W przeciwieństwie do pasażerów z "Mrocznego Rycerza", nie zastanawiał się, czy jego działania uśmiercą być może całą inteligencję światową. Kiedyś na FA w dziale o religii forumowicze spierali się, czy coś takiego jak altruizm naprawdę istnieje. Moim zdaniem w ogóle nie ma się o co tutaj spierać, a jeśli komuś nie wystarczają fikcyjne przykłady, niech przyjrzy się chociażby postaci Maksymiliana Kolbe. Czym jest owo poświęcenie?
Myślę, że dobrze to pokazała Ahsoka - totalnie spontaniczna reakcja przy jednoczesnym zdawaniu sobie sprawy z tego, iż całość może się skończyć tragicznie. Czy spojrzelibyśmy sobie w przyszłości w lustro, gdybyśmy zachowali się podobnie jak Ozymandiasz? Rorschach pragnął ocalić wszystkich i był gotowy oddać wszystko - jego kumpel dokonał prostej kalkulacji. A przecież nie na tym polega prawdziwy altruizm. Moim zdaniem jeśli ktoś z nas chce się nazywać Człowiekiem, musi być zdolny do absolutnie bezmyślnego oddania życia za kogoś innego. Jeszcze jeden krótki przykład, również z totalnie nieambitnej, gimnazjalnej produkcji:
w filmie "Ja, robot" główny bohater ma retrospekcję: topi się, a nieco poniżej widzi dziewczynkę zamkniętą w samochodzie. Obok przechodzi robot: dokonuje kalkulacji i stwierdza, że szanse uratowania Willa Smitha są większe od uratowania dziecka, więc ratuje faceta w czerni. Czysta matematyka.
I taka jest właśnie różnica pomiędzy człowiekiem a maszyną. To ślepe poświęcenie i spontaniczne, nieprzemyślane reakcje na zło czynią z nas ludzi.
PS Wiem, za długie. Przepraszam bardzo.
PPS Oczywiście jak zwykle nikomu swojego zdania nie narzucam...
PPPS Ale takie jest moje zdanie i o, deal with it.
8 komentarzy
Rekomendowane komentarze