Klątwa Pirackiej Perły
Napisy końcowe w Borderlands przyniosły ze sobą nie tylko westchnienie ulgi po wreszcie zamkniętym wątku głównym, lecz także refleksję na temat piractwa, którym przeżarte jest przede wszystkim moje ukochane PC. Przelatujące przez ekran imiona, nazwiska i podziękowania zasugerowały mi, że powalczyć z piractwem można nie tylko szykanując legalnych graczy.
Przede wszystkim chodzi o to, że dla niejednego pirata gra pozostaje bezosobowym tworem z dopiętą etykietką mniej lub bardziej znanego dewelopera. A przecież gotowy produkt nie spada mu z nieba, tylko stanowi owoc ciężkiej pracy wielu ludzi ? a ci nie przychodzą do studia tylko dlatego, że to ich pasja, czysta wewnętrzna potrzeba, której mogą się oddawać od rana do wieczora z pieśnią na ustach. Nie ? ci ludzie, jakkolwiek w tzw. pamiętnikach dewelopera pełni radości i entuzjazmu, pod fasadą medialnej propagandy skrywają pot, jaki wylewają podczas kilku-kilkunastu godzin codziennej harówy, kiedy to często szlifują jeden mały, głupi skrypt, by działał jak potrzeba. Owszem, narzekamy na bugi, bo te się zdarzają i to często w tym większej ilości, im bardziej zaawansowana jest sama gra. A sami autorzy ? obojętnie, czy to spece od grafiki, dźwięku, animacji, programiści ? każdy z nich w ten sposób zarabia na życie i utrzymanie swojej rodziny. I być może właśnie takiego ?doedukowania? brakuje torrentowej i warezowej braci, egzystującej od jednej wstawki do drugiej.
Część ekipy Gearbox Software. Mówią, oddychają, jedzą, a chodzą słuchy, że nawet żyją. I przy okazji robią gry
Skryci za swoim łączem i gigabajtami pobieranych danych najczęściej postrzegają gry w kategorii typowych zabijaczy czasu, zaspokajających chwilowy głód znużenia niczym jakiś batonik czy inny serek. Nie odliczają dni do dat premier, nie czekają na konkretne gry z utęsknieniem ? dla nich rytm growego życia wybija uploader, sypiący jak z rękawa najnowszym stuff?em. Dobre, szybkie łącze pozwala już po niedługim czasie bawić się czymś, na co ?te debile, co płacą? muszą poczekać przynajmniej do rynkowego debiutu. To nie wprawiający cały świat w osłupienie brytyjscy fani Zumby Fitness czy innego ustrojstwa są prawdziwymi casualami ? to piraci, którzy bez żalu wywalają najnowszy hit po kilku etapach, ponieważ nagle stał się zbyt trudny tudzież zaczął nudzić. Bo i co się męczyć, skoro właśnie pobrał się kolejny hicior? Może ten bardziej się spodoba i przytrzyma przy sobie na dłużej.
To niezbyt szacowne grono być może nie ma, a być może tez nie chce mieć świadomości, że mianuje się pępkiem świata ? bo to właśnie dla nich z torrentowego nieba spadają najnowsze gry i tylko od kaprysu tych wielmożów zależy, czy dany tytuł zdoła doczekać na twardzielu swojego finału. Pół biedy, gdy działa, ale gdy coś nie chce pracować tak, jak potrzeba zaczyna się festiwal głupot pod dwoma postaciami. Pierwsza z nich jest oczywista ? to typowe dla naszych ?braci intelektualnie mniejszych? wiąchy, puszczane pod adresem wszystkiego i wszystkich ? od producenta przez autora wstawki po ekipę zajmującą się tworzeniem cracków. Ta druga forma manifestowania swojej bezczelności to szukanie pomocy wśród normalnych graczy, gdy taki pirat natknie się na coraz popularniejsze ostatnio spotchecki. Wszyscy znamy historię ludzi, którzy podkładali się tak w Wiedźminie 2, narzekali na niedziałającą pelerynę w Batmanie, a teraz zapewne gorączkowo zakładali na poważnych serwisach konta tylko po to, by poznać sposób na pozbycie się tego cholernego skorpiona w Serious Samie 3.
Skorpion w SS3. Szkoda, że tak szybko został złamany...
Żaden z etapów ich postępowania wydaje się nie być skażony świadomością, że gra jest normalnym produktem jak każdy inny, a co za tym idzie ? owocem pracy ludzkich rąk. Nie chcę tutaj bezkrytycznie bronić wydawców i deweloperów bowiem oni również mają swoje grzeszki na sumieniu, ale pragnę zwrócić uwagę na rzecz elementarną ? za wykonaną pracę należy się zapłata. Growe Matki Teresy, które tworzą gry darmowe również starają się na siebie zarabiać ale jasnym jest, że żadne z nich nigdy nie osiągnie ani takiego budżetu, ani takiego poziomu co gry komercyjne (i nie mam tutaj na myśli artyzmu typowego dla najlepszych tytułów niezależnych). A co się stanie, jak pracodawca takiego pirata nagle odmówi mu przelania wypłaty? Na pewno różowo nie będzie.
Bogate studia zawsze jakoś wyjdą na swoje, ale co powiedzieć o swoistych przegranych, którzy w teorii powinni odnieść niesłychany sukces? Tak jest chociażby z polskim People Can Fly i ich ostatnim hitem ? Bulletstormem. Krytyków zachwycił, mnie samego rozkochał, a jak się sprzedał? Licho. Popytajcie jednak ludzi, czy kojarzą grę ? na pewno znajdzie się gros takich, którzy ją znają na wylot. Tyle, że niekoniecznie kupili? Takie błędne koło ?po co płacić, skoro można mieć za darmo? w końcu doprowadzi PC, bo to właśnie tu panuje największy smród do momentu, w którym już nie będzie czego piracić. A totalne przerzucenie całej branży na konsole dobrym wyjściem również nie jest, bo pomijając oczywiste zwolnienie tempa rozwoju sprawi, że rak piractwa zacznie tym bardziej toczyć tę dziś przez wydawców przestawioną jako nieumoczoną platformę (choć najczyściej tutaj też nie jest). Dla hegemonów branży PC rewelacyjnie sprawdza się w roli w roli kozła ofiarnego, który zawsze musi dostać jakiś ochłap, by nie zdechł i pozostał przy życiu, jak będzie trzeba się na kimś wyżyć.
Bulletstorm - bo polski pirat nawet rodakowi nie pomoże
Na pewno w niejednej takiej osobie wzbiera duma, gdy w telewizyjnych wiadomościach słyszy o rosnącej pozycji Polski na światowym rynku gier. Niestety, to wcale nie jest tak, że zapewniają ją przede wszystkim sami krajanie, au contraire ? polski deweloper musi udać się do cudzoziemca, by zarobić, bo od swojego ciężko wydusić grosz. Gdyby Techland nie miał za sobą wsparcia Ubisoftu, a PCF Epic Games, wcale nie musiałoby by tak dobrze, jak teraz. Dlatego tym bardziej boli i tak zapewne ugrzeczniona statystyka mówiąca, że na 1 legalny egzemplarz Wiedźmina 2 przypadło 4 czy 5 pirackich.
Ciężko nagle otrząsnąć się Polaczkom z błogiego, pirackiego snu, w którym trwali całe lata. To, co kiedyś pozostawało domeną giełd i ryneczków, dziś wkradło się do prywatnych domów wraz z szybkim łączem internetowym. Dla providerów to złote czasy, ale czy najwyższe prędkości niczym magnes przyciągają przede wszystkim fanów cyfrowej dystrybucji oraz multiplayera? Cóż, niekoniecznie. Piractwo wciąż ma swoisty, społeczny immunitet ? cieszy rodziców, gdyż pociechy nie doją od nich pieniędzy na nowe gry, cieszy starszych, bo co tylko chcesz z tego szwedzkiego stołu leży dosłownie w zasięgu ręki. Na zasadę ?po co płacić za coś, co można mieć za darmo? składa się kilka kanonicznych, absurdalnych argumentów różnego pochodzenia.
- Jack, a dużo wyciągnie ta twoja Czarna Pełna?
- Jakieś 20 Mb.
- Jakieś 20 Mb.
Pierwszy i zarazem najpowszechniejszy to zbyt wygórowane ceny gier. No dobrze, koszt świeżynek to często równowartość dużych zakupów dla całej rodziny, ale kto każe kupować od razu po premierze? W rozmowie na temat Battlefielda 3 powiedziałem znajomemu, że jestem tym tytułem zainteresowany, lecz kupię dopiero po zejściu do EA Classics i wysunąłem hipotezę, że stanie się to za, powiedzmy, 1,5 roku na co usłyszałem ?ale po co czekać??. I nie chodziło bynajmniej o to, bym nagle z molekuł powietrza wydziergał sobie kilka banknotów i chyżo pofrunął do sklepu. Jak wiemy, branża gier działa strasznie zachowawczo ? w modzie pozostają tasiemcowe serie, a o nadchodzących premierach wiadomo na długo przed ich terminem. Czy zatem spodziewając się debiutu takiego Battlefielda czy innego Skyrima nie można było w tym czasie nań zaoszczędzić? Ja ponad miesiąc ciułałem drobniaki na Assassin?s Creed: Brotherhood.
Idąc dalej tym tropem dochodzimy do niesamowitej hipokryzji, jaką można przypisać piratom. No dobrze, gry za grubo ponad 100zł ogarnęliśmy, ale co w takim razie myśleć o wstawkach gier rezydujących się w tanich seriach albo dołączanych do czasopism? Czy naprawdę nie można już poświęcić tych kilkunastu złotych zwłaszcza, że przed momentem psioczyło się na ceny? Tak naprawdę piractwo podyktowane względami finansowymi (ilu z Was zna piratów z wypasionymi maszynami za kilka tysięcy?) to największa durnota, za której zasłoną może skryć się pirat. Nie dowodzi wcale o jego przemyślności i bystrości, lecz o braku jakiejkolwiek chęci zerwania z tym procederem i nieporadności. W dobie różnorakich kolekcji klasyki, czasopism, Allegro i serwisów typu GameTrade PC pozostaje najtańszą, stacjonarną platformą do grania, a przy tym nie tracącą nic ze swojej wszechstronności. Dołóżmy do tego niekiedy darmowe okazje (ostatnio Muve.pl, wcześniej Green Man Gaming.com) i promocje na Steam, od których wara opada nawet Polakowi, zaś Amerykanie chodzą po ścianach z radości, bo kosztem odmówienia sobie kilku batoników dostają zabawę na kilkanaście godzin i mamy pięść wprost gotującą się do rozkwaszenia lica delikwenta, który nagle nam wyskoczy z tekstem ?bo gry są za drogie?.
Gears of War z torrenta. Bo czasem nawet 10zł w Biedronce to za dużo...
Drugi obok cen argument to teoria tzw. ?sprawdzenia? ? innymi słowy wielu rzekomo ściąga z torrenta grę po to, by zweryfikować, czy odpowiada ich preferencjom. Wybaczcie, ale kto uwierzy, że taka osoba nie przejdzie w ten sposób całej gry i nie daruje sobie zakupu? To jedna strona medalu, ale druga jest dużo, dużo gorsza ? pal licho problemy z dostępnością dem, ale takie podchodzenie do sprawy to dosłowne położenie wuja na wysiłek wszystkich, czy to profesjonalnych, czy amatorskich dziennikarzy, którzy niejednokrotnie dwoją i się troją, by zdążyć z wyczerpującym, rzetelnym tekstem na czas, a do niego jeszcze filmikami, że już o wyjazdach na zagraniczne targi nie wspomnę. Patrząc przez pryzmat piratów ich praca to po prostu sztuka dla sztuki i więcej by osiągnięto rozdając prawdziwy papier toaletowy, niż wydając jakikolwiek periodyk o tematyce growej.
Trzeci argument to znany wszystkim schemat ?Piracy is not theft. It?s piracy?. W jego myśl pirat nie generuje straty, on po prostu robi sobie kopię. Najzwyczajniej w świecie. To jak taki mądry, to może zamiast ordynarnego powielenia treści i znalezienia cracka, niech sam, linijka po linijce kodu przepisze taką grę od zera? I dlaczego zamiast markowych ciuchów (lub niemarkowych, za to nie robiących obciachu) nie gania w butach Pomy, Obibosa czy Adadasa? Przecież to praktycznie to samo. Aż dziw bierze, iż rzeczy dla jednych oczywiste, innym trzeba wbijać do łba ciężkim młotem.
Schemat znany chyba wszystkim internautom
Miało być krótko, a strasznie się rozwlokłem, lecz cóż poradzę ? zwyczajnie mi się ulało. Gorycz zbierana podczas lektury newsów o kolejnych, interesujących tytułach, które z powodu piractwa ominą PC, w końcu przebrała czarę. Co mi z tego, że na półce dumnie prezentuje się cały rząd gier, skoro kiedyś mogą się stać tym samym, czym współcześnie są piramidy ? świadectwem dawnej świetności i potęgi, która dziś już nie ma żadnego znaczenia?
Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie.
22 komentarzy
Rekomendowane komentarze